Józef P i e t e r , Ogólna m etodologia p ra c y n au kow ej. Zakład N arodowy im . O ssolińskich — W ydaw nictw o Polskiej A kadem ii Nauk, W rocław—Warszawa—K ra
ków 1967, ss. 472. *
Profesor Józef P ieter jest rektorem W yższej Szkoły Pedagogicznej w K atow i cach oraz kierow nikiem katedry pedagogiki w tej sam ej uczelni. N a sw oim kon cie m a on cały szereg publikacji naukow ych z dziedziny psychologii ogólnej i szcze gółow ej oraz zagadnień m oralnych. Tu trzeba odnotować około dwudziestu pozycji tem atyką zbliżonych do zagadnień om awianych w O gólnej m eto d o lo g ii p ra c y nau k o w e j. Ponadto, co n ie jest bez znaczenia, praca n iniejsza już b yła w ydaw an a pod tytu łem Praca n aukow a oraz p ow ielana kilkakrotnie w form ie skryptu.
W szystko to niedw uznacznie w skazuje, że autor jest n iejak o predestynow any do napisania tego rodzaju książki. I rzeczyw iście — podaje on w n iej ow oc sw oich przem yśleń i w ieloletn ich doświadczeń.
K siążka w ramach szeroko pojętej dydaktyki jest pom yślana jako „teoria pra cy n aukow ej” n a tle ogólnej teorii pracy tw órczej (s. 7). Przeznaczona jest dla star szych studentów oraz pom ocniczej kadry naukow ej, jednak ch yb a n ie w yłącznie, poniew aż porusza tak szeroki w achlarz problem ów, że każdy piszący n a tem aty zw iązane z nauką m oże w niej znaleźć w iele m yśli ciekaw ych i pouczających.
■Materia! erudycyjny jakim dysponuje autor jest godny podziwu, a przy tym podany b ez powtórzeń i m ęczących dłużyzn. Rozdzielono go n a krótkie paragrafy, poza przedm ową i w stępem , zgrupow ane w ośm iu rozdziałach: I. Ogólna ch a ra k te r y s ty k a pracy n au kow ej; II. P ro b le m y n aukow e; III. M e to d y n aukow e; IV. B ada nia naukow e; V. P isarstw o i p iśm ien n ictw o n aukow e; VI. Ocena prac n au kow ych ; VII. P row adzen ie prac n au kow ych i kształcen ie pra co w n ik ó w nauki; VIII. W arun k i p ra c y n aukow ej.
P o każdym rozdziale zamieszczono obszerny w y k a z literatury. D o całości za łączony jest dodatek Ć w iczen ia z ogólnej m etodologii p ra c y n a u k o w ej (ss. 416— 432), In deks n a zw isk (ss. 433—436), In deks rze c zo w y (ss. 437— 455), streszczenie w ję
zyku rosyjskim i angielskim oraz spis treści po rosyjsku, po an gielsku i po polsku. Papier, druk i opraw a spraw iają w yjątk ow o m iłe d la oka w rażenie.
Sam autor w yzn aje na s. 16, że n ie chciał robić „składanki” „istniejącego w lite raturze zasobu w iadom ości” z obranej dziedziny, ale oparł się n a „doświadczeniu osobistym' w yniesionym z w łasn ej pracy badawczej i z praktyki' prowadzenia ćw i czebnych prac naukow ych”. P ostaw a taka z konieczności m usiała odbić się n a cha rakterze d zieła i spowodowała, że w niektórych fragm entach p ow stał rozdźwięk pomiędzy przyjętym i schem atami, a sform ułowaniam i zaw artym i w publikacji. Sform ułow ania t e są m niej lub w ięoej szczęśliwe, ale zawsze zostały podyktow ane chęcią przyjścia z pomocą ludziom , k tórzy zaciągnęli się w zaszczytne, a le n ie m niej rygorystycznym i prawam i rządzone szranki nauki. T ę głów ną sprężynę za równo całości pracy, jak i każdego jej szczegółu w idać n a każdej stronicy i n ie w ystarczy jej tu odnotować, ale należy ocenić jak n ajw yżej.
Inną natom iast, i to zasadniczo różną rzeczą jest spraw a k onkretnych korzyści, jakie m ożna odnieść z książki w tej form ie, jaką obecnie nam zaproponowano. Czy teln ik ow i .n a su w a się zasadnicze pytanie, czym w łaściw ie k siążk a chce być?
N ie ulega w ątpliw ości, co zresztą autor w yraźnie stw ierdza, że n ie są to roz w ażania z dziedziny ogólnej m etodologii nauk. Jednak charakterem sw oim cała książka odbiega od dotychczas znanych „technologii” w zględnie „m etodyk” pracy um ysłowej w rodzaju klasycznej pozycji L. Foncka M etoda p ra c y n au kow ej, pom i m o że autor w ykazuje obszernie (s. 8), iż taki jest istotny c e l tej publikacji. Zatetm KW ARTALNIK H ISTO R II N A UKI I TECH NIKI, RO K X III — N R 1
130
R ecen zjetechnologią św iadom ie chce być, ale n ią n ie jest, bo to d la niej „za m ało” ; m etodo logią św iad om ie niie chce być, a le się d o n iej zbliża (choć powiedzieć, że jest m eto dologią, to dla niej za w iele). ¡Wydawałoby się w ięc, że w ypełn ia sw oistą lukę, tworząc genre dla sam ej siebie, ale pozycja taka jest trudna do utrzymania, budzi niepokój i pozostaw ia poczucie niedosytu. Chociaż porusza znaczną ilość tem atów zw iązanych z dobrze zrozum ianą i przeprowadzoną pracą naukową, m im o to dostrze ga się pew ne luki.
Jej zasadniczą w adą jest to, że po przestudiow aniu, a n aw et sprawdzeniu zro zum ienia całości przy pomocy ćw iczeń zam ieszczonych w e w spom nianym dodatku, n ie tylko n ie będzie się um iało dobrze napisać rozprawy naukow ej (pytanie, czy w ogóle jakakolw iek książka m oże tego nauczyć?), ale zachodzi obawa, że n ie b ę dzie się w stan ie przeprowadzić w ła śc iw ie i bezbłędnie żadnego z| istotnych sta diów prowadzących do tego celu.
D zieje się tak dlatego, że autor za m ało w chodzi w szczegóły takich czynności, jak: czytanie, robienie w yciągów i notatek, technika pisania w zględnie korekty itp. D la m łodego pracownika naukow ego jest bodaj sprawą m niej istotną uzasadnienie, dlaczego należy dokładnie cytować, ponieważ niejednokrotnie o tym w ym ogu słyszy, n iż w iadom ości, czy w n ocie należy pisać im ię ii nazw isko autora; czy podawać pełny ty tu ł dzieła; czy po nazw isku autora staw ia się kropkę, przecinek, dwukropek czy średnik; czy tytu ł pisze się w całości z dużej Etery czy nie; kiedy podaje się w szystk ie dane bibliograficzne, a kiedy ich form ę skrótową; jak cytować w y d a w n ictw a 'Ciągłe; ile tekstu' i w jakim brzm ieniu można zam ieścić w głów nej jego
częśoi, a ile w przypisach itp.
iSpraw tych, m oże drobnych, ale niem niej bardzo w ażnych, jest w iele i trzeba je podać w m etodyce, a n ie skw itow ać powiedzeniem 1: „Tak czy owak, to jest m ało w ażne i jest rzeczą n aw yk ów autorskich czy w ydaw niczych” (paragraf zatytułow any P rzy p isy (odnośniki), s. 246). Gdyby to b y ły sprawy zależne jedynie od n aw yk ów autorskich, to można być pewnym , że w iele książek naukowych b yło by n ie tylko n ieczytelnych, ale i n ietykalnych w tym sensie, że n ikt n ie chciałby ich w ziąć do ręki, pomimo całej wartości naukowej. U jednolicenie podobnych k w e stii n ie jest rzeczą prostą ani łatw ą, w każdym razie książka tego typu m usi te zagadnienia poruszać. Postulat jednolitości nie tylko znacznie ułatw ia pracę re daktorską i korektorską, ale pozwala zaoszczędzić w ie le czasu i w ysiłk ów oraz w znacznym stopniu ułatw ia orientację, przyczyniając się też w alnie do estetyczn e go w yglądu w szelk ich w ydaw nictw , zwłaszcza naukow ych. Problem ów tego rodza ju jest bardzo w iele w technologii pracy naukowej i one to w łaśn ie sprawiają n ie pokonane nieraz trudności m łodym naukowoom. W om awianej książce brak wspom nianej tem atyki jest łatw o widoczny.
N a czoło książki P ietera w ybija się rozdział trzeci, zatytułow any M e to d y nau kow e. Rozdział ten, jak i pozostałe, został podzielony na ponad 40 krótkich para grafów. N a pierw szy rzut Oka w ydaw ać by się m ogło, że ułatw ia to w znacznym stopniu -orientację. Jednak bliższe zapoznanie się z tytułam i paragrafów zaczyna budzić zaniepokojenie, następnie prowadzi do dezorientacji i całkow itego zagu b ienia się. W yróżniono tu bowiem tyle „metod”, i to w sposób tak chaotyczny, że gdyby <w rzeczyw istości spraw a talk się przedstawiała, to należałaby zw ątpić w ogó le w m ożliw ość jakiegokolwiek porozum ienia się pom iędzy dyscyplinami, n aw et bardzo sobie pokrewnym i. To samo obserw uje siię i w tekście, kiedy autor po ogól nym uzasadnieniu ważności tego traktatu przechodzi do podziału i klasyfikacji m e tod. W idoczna jest u n iego jakaś nieporadność, a zarazem brak konsekw encji. W y daje się, że rzuca luźne i nieobowiązująoe uwagi (por. s. 105). Tym czasem całe za gadnienie można stosunkow o jasno i prosto przedstawić, bo ostatecznie są to spra w y już uporządkowane i skądinąd znane.
Przede w szystkim należałoby odróżnić m etody in w encyjne i dem onstracyjne. Pierw sze dotyczą poszukiwań w iod ących do praw dy i w ym agają dociekliw ości, nieco fantazji oraz tego, co Poincare nazyw ał l’ésp rit de la finesse. D rugie n atom iast potrzebne są przede w szystkim w ykładow com i popularyzatorom. Tu potrzeba lo gicznej ścisłości, system atyczności oraz organicznej spoistości przy przedstaw ianiu w yników badań. Obie m etody, choć zasadniczo podobne, w ym agają jednak różnych postaw um ysłow ych.
Dalej trzeba byłoby uw zględnić zasadnicze, dobrze znane i trad ycyjne już od w iek ó w metody: analityczne i syntetyczne, w zględn ie zbliżone do nich in du kcyjn e i dedukcyjne oraz eksperym entalne i racjonalne. W iadomo też, że żadna z tych sześciu, czterech czy n aw et dw u m etod n ie w ystęp u je n igdy lub praw ie n igd y od dzielnie, ale w połączeniu z technikam i pracy naukowej. Do nich należy: opis, obser w acja i eksperym ent, definicja, argum entacja, dowodzenie, k lasyfikacja, podział, w yjaśnienie, analogia, testy, pytania, an kiety itp. Dopiero w ów czas kolej n a hipo
tezy, postulaty, tezy, teorie, prawa i system y.
Obok tego, ale jako skutek i efek t tam tych m etod zastosow anych w poszcze gólnych dyscyplinach, w ystępują m etody opisowe, genetyczne, historyczne, norm a tyw ne, aksjam atyczne, fenom enologiczne, dialek tyczne itp. N ieu w zględn ienie tej zasadniczej struktury przy k lasyfikacji m etod nauk ow ych prowadzi do staw iania obok siebie i niejako w jednej linii: Z agadnienia obserw acji, M e to d y e k sp e ry m e n ta l n ej oraz „M e to d y” sporów n aukow ych.
Ponadto w prow adzenie pierwszego rozróżnienia uchroniłoby autora od b łą dzenia w trakcie om awiania m etod m yślen ia oraz m etod n aukow ych, k ied y to w yróżnia m etody „powszechne” od m etod naukow ych i kiedy w osobnym paragra fie om awia K o rzysta n ie z in form acji jako sposób poznaw ania. W tym ostatnim punkcie autor dopatruje się „nie lada” problem u <s. 101), który był dotychczas przeoczany, gdy tym czasem m a on m ieć tę cudowną w łaściw ość, że m oże skoń czyć „odwieczny spór filozoficzny na tem at em piryzm u czy sensualizm u a racjo nalizm u” i(s. 100).
N iestety w b rew tym optym istycznym zapowiedziom należy stwierdzić, ż e po m ieszanie pojęć n ie m oże m ieć aü tak cu d ow n ych skutków . Nie trzeba przecież nikom u udowadniać, że w recepcji informacji, jak w każdym akcie poznawczym , biorą udział zarówno zm ysły, jak i umysł. Ponadto recepcja ta n ie jest bynajm niej ani nowo odkrytym sposobem, ani źródłem poznania. Jest to po prostu skutek m e tod dem onstracyjnych u odbiorcy. Poznanie drogą inform acji, przez w iarę i zaufa n ie do przekazującego w iadom ości, to w gruncie rzeczy n ic innego, jak w iara w au torytet. Autor n ie chciałby z pewnością, aby nauka w róciła do stadium Philosophus d ix it i Rom a locuta — causa finita.
N ie trzeba również dodawać, że w takim ujęciu spraw y n ie m ożna dopatryw ać się łatw ego przezw yciężenia „odwiecznego sporu” pom iędzy sensualizm em , czyli k ie runkiem, zgodnie z którym n ie istn ieją żadne idee w rodzone a jedynym źródłem poznania są w rażen ia zm ysłow e — a racjonalizm em , czyli poglądem filozoficznym przyznającym rozum ow i naczelne m iejsce w procesie poznawczym . Gdyby to b yło takie proste, to spór już dawno byłby zakończony. Tym czasem w całej k w estii n ie ‘chodzi w yłączn ie o sposób zdobywania w iadom ości w zględn ie w ied zy, do czego zagadnienie sprowadza Pieter. N ik t też dziś n ie głosi te z skrajnego sensualizm u w rodzaju poglądów Locke’a albo Condillaca, a spór nadal istn ieć może.
Pom ieszanie pojęć w rozdziale o M etodach pow iększa fakt, że ani m erytorycz nie, ani graficznie n ié wyróżniono w książce spraw istotn ych od m niej w ażnych. Zresztą postulat ten odnosi się do całości dzieła. W rozdziale om awianym dadzą się w yróżnić następujące grupy zagadnień poruszonych: 1 .. K w estie w stępne; 2. Obserwacja; 3. Metoda eksperym entalna; 4. M etody statystyczne; 5. M etody: k o n strukcyjna i kliniczna; 6. M etoda historyczna; 7. T esty i ankiety; 8. U w agi k ońcow e
132
R ecen zjen a tem at metod. To w yliczen ie głów n ych punktów rozdziału w sk azu je jeszcze do- hitniej, jak bardzo odczuw a się brak uporządkowania zagadnienia. Dlatego też za p ew n e zginęły tak istotn e punkty, jak zagadnienie m etod m atem atycznych, m etody w spółczesnej fizyk i i m etody nauk biologicznych, jeśli n aw et pom iniem y zasadni czy podział na tzw. n auk i czyste i stasow ane.
N a pow yższe zarzuty m ożna b y odpowiedzieć, że rozpraw a n iniejsza n ie jest bynajm niej podręcznikiem m etodologii w rodzaju H.- Poincarégo, Science e t m éthode (Paris ,1908, cytow ane n a s. 1(58) czy też D e la m éth o d e dans les sciences (t. 1—2, Paris 1009—1011); A. Lam ouche’a, La m éth o d e générale des sciences pu res e t a p p li q u ées (Paris 19124) czy chociażby L. C hw istka, którego G ranice nauki znane są (z w ydania angielskiego) lepiej poza granicam i P o lsk i n iż w kraju. O biektywnie n ależy przyznać, że n ie było obow iązku om aw iać szczegółow o m etod naukow ych w podręczniku technologii pracy naukow ej, czyli w traktacie o stosow aniu odpo w ied n ich narzędzi oraz o dobieraniu w łaściw ych sposobów postępow ania i zachowa n ia się pracow nika n auk ow ego piszącego dobrą pracę naukową, ale skoro autor podjął s ię tego zadania, to pow inien b y ł w yp ełn ić je w taki sposób, aby czytelnik w ied ział dokładnie i b ez uciekania się do innych opracowań, n a czym spraw a po lega. Jest to jeszcze jeden przykład, że czasem lepiej n ie powiedzieć nic, aniżeli pow iedzieć za mało.
Poruszyć w ypada jeszcze jedną spraw ę natury ogólnej.
D ziw ne co najm niej w yd aje się całkow ite przem ilczenie książki, która w n a szej literaturze dotyeząoej m etodologii pracy naukow ej m a ustaloną opinię i w y soką ocenę, książki zaginionego w czasie ostatniej w ojn y Stefana Rudniańskiego, Technologia p ra c y u m y sło w e j (4 w yd. opracowane p rzez K. W ojciechowskiego, War szaw a 1950). K siążka ta n ie powinna była ujść uwadze Pietera. Porusza ona bo w iem n iektóre grupy zagadnień, które tu zastały całkow icie n ietknięte, jak np. k w e s tie sam oorganizacji higienicznej pracy um ysłowej.
N aturalnie, si duo faciu nt idem , non est idem . Od pierwszego w ydania książki R udniańskiego zm ieniło się bardzo w iele. C zęść spraw zdezaktualizowała się, po w stały zagadnienia n ow e. M etodyka poszła naprzód n a całym św iecie, a m oże szcze góln ie w Z w iązku Radzieckim i(czego rów nież n ie odnotowano)1; trzeba jednak stw ierdzić, że książka Rudniańskiego n ie straciła n a aktualności.
Jeśli w olno porównać te dwie prace, to trzeba powiedzieć, że pierw sza jest podręcznikiem , natom iast praca P ietera — lekturą uzupełniającą, ciekawą i poży teczną, ale w gruncie rzeczy teoretyczną, pom im o usiłow ania potraktow ania w ielu zagadnień bardzo b lisk ich każdem u pracow nikow i naukowem u.
Pozostaje jeszcze do om ówienia strona form alna k siążk i Pietera.
A utor zabiera dość często głos w sprawach należących do dyscyplin szczegóło w ych. N ie zaw sze są to zagadnienia proste i łatw e do rozwiązania, a często n iek o n ieczne z punktu w idzenia założeń książki. Ograniczym y się do przykładów.
N a s. 202 stwierdza autor: „Droga każdej nauki «z praw dziw ego zdarzenia» po w in na być taka sam a, jak droga fizyki. A drogą fizyki jest opis m atem atyczny zja w isk , oparty na badaniach eksperym entalnych”. Tw ierdzenie pow yższe jest wyrazem ogóln ych tendencji do m atem atyzacji i fizykalizm u. Tym czasem n ie jest to an i takie' oczyw iste, ani też z punktu w idzenia obiektyw izm u naukow ego m ożliw e do zrea lizow ania, a przynajm niej na pew no w niektórych naukach: np. historycznych, m o ralnych czy też hum anistycznych w ogóle.
W trakcie próby u ściślen ia znaczenia term inów „subiektyw ny — ob iek tyw n y” (na ss. 206—210) rzuca P ieter tak ie oto kategoryczne stwierdzenie: „Nie m a w ątp li w ości co do tego, że m ateriałem najlepszym do obiektyw izacji tw ierdzeń, czyli do stw ierdzenia fak tów powszednich czy naukow ych, są dane w zrokow e” (s. 207). T ym czasem na stronie poprzedniej czytaliśm y: „W św ietle i doświadczenia pospolitego,
i nauki choć trochę rapji m usim y przyznać stanow isku, w m yśl którego w szelk ie przeżycia, m.in. w rażenia w zrokow e, są subiektyw ne”.
Pom ijając pozorną sprzeczność, pow iedzieć trzeba, że pierw sze zdanie w ta k iej form ie, jak tu zostało sform ułow ane, m usi być jakoś* zasadniczo ograniczone, jeśli m iałoby b yć przyjęte jako m ające w artość naukową. J est przecież pew ne, jeśli n ie oczyw iste, że n ic bardziej n ie m oże m ylić, jak w łaśn ie wzrok. W iedzą o tym tak sędziowie, którzy „świadkom naocznym ” bardzo często n ie w ierzą i n ie m ogą w ierzyć, jak i naukow cy, którzy konstruują najprzedziw niejsze instrum enty w ła ś n ie po to, aby n ie ulegać złudzeniom w łasn ych oczu. Dzisiaj już Chyba n ikt niczego n ie chce i n ie m oże brać „na oko”. Chociaż zaitem oczy są nam konieczne, to jednak w n auce na o g ó ł są to oczy uzbrojone w 'instrumenty pom iarowe. Zatem w tym kontekście term in „dane w zrokow e” bez bliższego określenia jest typow ym term i nem nieprecyzyjnym , nieostrym , a w konsekw encji — niepraw dziw ym .
Tego rodzaju w ypow iedzi jest n iestety w k siążce zbyt w iele, aby można je było tu przytaczać, a tym bardziej analizować. N ie przekreśla to w artości książk i, niem niej w yd aje się, że arbitralne i łatw e rozstrzyganie spraw , zw łaszcza tych, co w dziejach m yśli ludzkiej m ają długą i ciernistą drogę, n ie zaw sze jest pożądane, a nieraz n aw et niem ożliw e. Pod tym w zględem książka w ym aga dość daleko id ącej rew izji.
R ównież i słow nictw o, jakim posługuje się autor, przybiera niejednokrotnie form y, które m ogą razić w pracy naukow ej. Jak już zauw ażyliśm y, poznanie po toczne określa P ieter term inem „powszednie”; pracow nika um ysłowego n azyw a „in telektualnym ” (s. 103); zam iast spostrzeżenia przygodne, p isze .¿przygodne zauw a żania” (s. 103); słow a „raport” używ a na określenie stosunku (s. 219: „n iew łaściw y raport badacza dla trad ycji n aukow ej” (!). D alej pisze: „fikcjonalnie”, zam iast fik cyjnie; „biografistyka”, zam iast biografia itp.
tDość często pojaw iają się błędy składni oraz nieodpow iednie form y części m ow y. M iejscam i język jest nieporadny, a pew ne w yrażenia całkow icie n iew ła ści w e, jak np. Określanie naukow ca teoretyka „rasowym ” (s. 395, gdzie zresztą cały w yw ód ma cechy demagogii). Czasem trafiają się rów nież błędy rzeczow e, jak np. na s. 372, gdy sok ratejsk ie dajm on ion przypisano P latonow i.
'Odpowiedzialność za część błędów spada oczyw iście n a w ydaw nictw o, które chyba przy korekcie zastosow ało n iedostatecznie g ęste sito. Np. n a s. 69 czytam y „apiorie”, zam iast „aporie”; na s. 72 „ważność jako fun kcja”, zam iast „jako fu n k cję”; na s. 207 „m arzenia sam e”, zam iast „senne”; n a s. 407 „psychotyków ”, zam iast „psychopatyków” itd.
Książkę zaopatrzył autor w In deks rze c zo w y (ss. 437—455). Indeks tak i jest oczyw iście bardzo pożyteczny, ale pod w arunkiem , że jest dobrze zrobiony. N ie stety, przy bliższym sprawdzeniu okazuje się, że jest to n ie tyle indeks rzeczow y, co indeks słow n y, a w ięc sporządzony niefachow o. N ie robił g o zapew ne sam autor, ale pilny student. W w iększości podaje on odsyłacze słow ne i jeśli n aw et zdarzy się, że tu i ów dzie trafnie w skazuje na przedmiot, to jednak n ic nie u spraw iedliw ia błędów, które raczej zniechęcają, niż zapraszają do korzystania z indeksu.
Biorąc to w szystk o pod uwagę, z zadow oleniem odnotow ujem y ukazanie się O gólnej m etodologii p ra c y n a u k o w ej na polskim rynku księgarskim , ale rów n o cześnie stwierdzam y, że bynajm niej n ie jest to jeszcze jej form a ostateczna. K siąż ka w ym aga rew izji, dzięki której m ożna będiZie usunąć w iele usterek, aby w p ełni ukazała się jej w artość. Może w łaśn ie, w toku dyskusji w okół tej p u b li kacji bliższy ukaże się id eał dobrej pracy naukowej.