• Nie Znaleziono Wyników

Ognie w pirytach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ognie w pirytach"

Copied!
268
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

l't' ftóo'.-l - m .

4p

M

m m

' *■

(4)
(5)

JAN WAŚNIEWSKI

OGNIE

w PIRYTACH

W a r s z a w a — 1 9 3 5

(6)

8 6 8 3 4

DRUKARNIA ARTYSTYCZNA W A R S Z A W A N O W Y - Ś W I A T 47 TELEF. 6 3 5 - 8 0 V

(7)

P ró żn o ść — to silny popęd, rów nie c h y b a silny ja k m iłość. B yć! Z n a­ czyć!... ź e b v w iedzieli, m ów ili, c h w a­ lili...

Zygmunt Kisielewski M o t t o :

I.

L U D Z I E „ H E R A K L E S A “ .

B y w ają in s ty tu c je , k tó re p rze z d łu g ie la ta d z ia ła ­ j ą s p ra w n ie i bez z a rz u tu , n ib y dobrze n a k rę c o n y m e­ ch an izm . Gdy je d n a k w ty m m e ch an iz m ie z b ra k n ie je d ­ nego, n a w e t dro b n eg o k ó łk a — c a ła m a sz y n a za czy n a o d ra z u kw ękać, sk rzy p ieć i k lek o tać.

K o p a ln ia cy n k u i p ir y tu „ H e ra k le s “ b y ła dob rze z m ontow anym zak ła d em i fu n k c jo n o w a ła p rzez ćw ie rć w iek u bez w ięk szy ch w strz ą só w . P ó ź n ie j p rz y sz ły n a n ią cz asy b u rz , z a w ie ru c h i niepow odzeń...

Z aczęło się od n ikłego p o zo rn ie fa k tu . W u p a ln y d z ie ń s ie rp n ia o ósm ej ra n o — j a k co d zien n ie od w ie ­ lu, w ie lu l a t — p rz e d dom z aw iad o w cy k o p a ln i z a je ­ c h a ł powóz, żeby go odw ieźć do b iu ra . N a g a n k u u k a ­ z a ła się d ro b n a p o sta ć in ż y n ie ra R oncew icza. S chodził ze schodów ze sw ym zw ykłym , n a p ó ł d o b r o t l i w y m , n a- pół z ak ło p o tan y m uśm iechem . W sia d łsz y do pow ozu,

(8)

k rę c ił ry żą, ju ż m ocno s iw ie ją c ą bródkę, i rz u c ił f u r ­ m anow i z k resow ym śpiew nym a k c e n te m :

— R u sz a jc ie ż , Ś cig aj, p ro szę , ru sz a jc ie ż .

Pow óz p otoczył się szo są p ro w a d z ą c ą od K rążk a, m ie jsc a z a m ie sz k a n ia in ż y n ie ra , do T łu k ie n k i.

K oncew icz z d ją ł k a p e lu sz i je c h a ł z g o łą głow ą w ciąż je d n a k o u śm ie c h n ię ty . Czuł lek k ą d uszność.

— A stm a, czy co? — m y ślał.

P o sta n o w ił n ie zjeżd żać d z isia j n a dół, gdyż p rócz d u szn o ści d olegał m u w se rc u ja k iś n ie p rz y je m n y ucisk.

W szed łszy do b iu ra , z a w o łał w o źn eg o :

— Jó z efie, czy p a n n a d s z ty g a r je s t jeszcze w b iu ­ rz e ?

— P rz e d c h w ilą w y szed ł do łaź n i... — A t, szkoda, c h c iałem j a je m u coś rzec. —• P a n s z ty g a r Ł u czy ń sk i jeszcze n ie z je c h a ł. — P a n Ł u czy ń sk i to ju ż n ie to...

— M am p o lecieć po p a n a n a d s z ty g a ra ? Może się jeszcze n ie p rz e b ra ł...

Roncewncz z a sta n o w ił się chw ilkę, a p ó źn iej m a c h ­ n ą ł r ę k ą :

— A t, n ie w a rto ... J a k z je c h a ł, to i zje c h a ł. Pow iem jem u ju tro ...

Z aczął p rz e rz u c a ć p a p ie ry , n ie k tó re p o d p isu ją c , n ie ­ k tó re o d k ła d a ją c n a bok. P o te m go to zn udziło, w ięc j ą ł w y g lą d a ć p rzez okno. U c isk se rc a s ta w a ł się s iln ie j­ szy, d u sz n ic a b a rd z ie j d o k uczliw a. K ilk a k ro tn ie o d e­ tc h n ą ł z w ysiłkiem , w c ią g a ją c p o w ie trz e głęboko.

— A o t i s ta ro ś ć p rz y sz ła , n ie w iedzieć kiedy... S łoneczny d zień był p rz e ślic z n y . P o w ie trz e ro z e ­ d rg a ło się od u p a łu i falo w ało po p a g ó ra c h , u bogich p o lach , po zielen i sadów7 i ogródków .

K oncew icz w s ta ł z dużego fo te la , w k tó ry m jego d ro b n a p o stać z d a w a ła się n ik n ą ć , i u ją w sz y w ręk ę k ilo fek , w yszedł z g a b in e tu . M in ął b iu ro , m in ą ł z a b u ­ d o w an ia k o p a ln i i p o czął się w d ra p y w a ć n a w ysoką k a m ie n is tą h a łd ę . Z n a la z łsz y się n a szczycie, p rz y s ia d ł 6

(9)

n a k a m ie n iu . D o b ro tliw y u śm iech n ie z n ik ał m u z tw a ­ rzy, gdy p a trz y ł n a okolicę, n a żółte zw ały m ia łu gal- m anow ego, n a p ry zm y rd z aw ej ru d y , n a w ieże szybu w yciągow ego... W szystko to było od niego dość daleko, bo od k o p aln i d z ie liła go s k a lis ta p a szcza w y lo tu po ­ ch ylni,..

Od szybu dochodziły odgłosy sy g n ałó w i d u d n ie n ie wozów, a w ąsk im kom inem z h a li m aszy n p ry c h a ła p a ­ r a m iaro w em i w y fu k am i...

— Ot, idzie, ja k zeg arek ... — m y ślał, w s łu c h u ją c się w odgłos p ra c y k o p aln i - - N iem ałoż j a się n a p ra c o w a ­ łem , żeby tu ta k było, n ie m a ło ! T rz y d z ie śc i dw a la ta .

R ozum iał za słu g i, k tó re o d d ał k o p aln i, lecz z te j ro ­ li, ja k ą o d g ry w a ł n a „ H e ra k le s ie “ , n ie z b y t ja s n o z d a ­ w ał sobie sp ra w ę . A ro la b y ła b ard z o w a ż n a i doniosła. T en drobny, n ie p o zo rn y i w g ru n c ie rzeczy n ie śm ia ły człow ieczek p o sia d a ł w w ysokim sto p n iu u m ie ję tn o ść rz ą d z e n ia i k ie ro w a ł w szy stk iem z n ad zw y czajn y m ta k ­ tem i spokojem , d o sk o n ale o r je n tu ją c się w c h a r a k te ­ rze sw ych p o d w ład n y ch , k tó ry c h p o tr a f ił odpow iednio użyć.

S łońce p rz y g rz e w ało co raz siln ie j, w ta c z a ją c się w yżej i w yżej n a niebo. Z bliżało się południe.., Do u szu R oncew icza d oleciało m e ta lic z n e u d e rz e n ie sy g n a łu . B ito z dołu tr z y ra z y n a znak, że m a ją w y jeżd żać lu ­ dzie. P a r a fu k n ę ła po w o ln iej — szyb d u d n ił dłużej... Po ch w ili n a n ad sz y b iu z a h u c z ał m ocny b a s n a d sz ty g a - r a W a li c k ie g o , w y rz u c a ją ce g o ja k ie ś u ry w a n e ro zp o ­ rzą d z e n ia.

R oncew icz u śm ie c h n ą ł się sz e rzej, ja k n a coś do­ b rz e sobie zn an eg o . Bez teg o g ru b eg o gło su , ro z le g a ­ ją ceg o się n a k o p a ln i ju ż od d w u d z ie stu ośm iu la t, t r u ­ dno było j ą sobie w y o b razić. Ba3 W alick ieg o sta n o w ił ja k b y ja k ą ś n ieodzow ną część k o p aln i, coś o rg a n ic z n ie z n ią zw iązanego, nieodzow nego ja k m aszyny, ja k p om ­ py, ja k w ieża szybu...

(10)

W alick i był olbrzym em , pełn y m e n e rg ji, siły w oli i a m b ic ji. Od k ilk u la t R oncew icz p o w ie rzał m u g ro s sw oich obow iązków , b ę d ąc pew nym , że się n a nim n ie zaw iedzie. N a d s z ty g a r sp e łn ia ł w szy stk o c h ę tn ie , bo jeg o życiow a e n e r g ja d o m a g a ła się p ra c y i u tru d z e n ia , a a m b ic ja p o ż ą d a ła w ładzy. K o p aln ię zn a ł n a w y lo t i w szczeg ó łach rz ą d z ił n ią sam odzielnie, bo słab o w ity , s ta ­ rz e ją c y się szybko R oncew icz p o z o sta w ił sobie d ecyzje tylko w s p ra w a c h n a jw a ż n ie jsz y c h . Z n aczen ie W a lic ­ kiego n a „ H e ra k le s ie “ u trw a liło się ró w n ie ż z tego po­ w odu, że zaw iad o w ca, ja k o człow iek n ie śm ia ły , u n ik a ł b e z p o śred n ieg o w y d a w a n ia ro z p o rz ą d ze ń niższym fu n k - c jo n a rju sz o m k o p aln i, w y rę c z a ją c się n a d sz ty g a re m . O dbyw ał z nim zw ykle d łu g ie k o n fe re n c je , n a k tó ry c h u s ta la n o p la n p o stęp o w an ia, a po tem W alick i w ykony­ w ał to, co w e dw óch p o sta n o w ili.

R oncew icz s p o jrz a ł n a p la c k o p a ln ia n y . O lbrzym i W a lick i w zażółconem r u d ą u b ra n iu szedł w k ie ru n k u sk ła d u d rz e w a i w o łał coś do stró ż a .

— T ak, ta k — p o m y ślał in ż y n ie r. — T oż n iety lk o ja m am z a słu g i w zględem „ H e r a k le s a “ , a le m y o b aj, a w ła ściw ie...

S p o jrz a ł n a zeg arek . D o chodziła d w u n a s ta .

— W ła śc iw ie i Ł u czy ń sk i, k tó ry o te j p o rze p ow i­ n ie n być n a szosie p rz e d ła ź n ią .

P rz e n ió s ł sw ój w zro k w ta m ty m k ie ru n k u i znów się u śm ie c h n ą ł.

— A i j e s t ta m , ja k zaw sze... A k u ra tn y !

N a szo sie tk w ił ja k c z a p la s z ty g a r Ł u czy ń sk i w sw ym b iały m k itlu od k u rz u . G ruby, w n a s u n ię te j n a oczy cy k listó w ce, czekał n a konie, k tó re go m ia ły od­ w ieźć w ra z z W alick im n a K rążek .

— Ot, ja k ie ż to dziw ne, d ziw n ień k ie... My, trz e j lu ­ dzie z u p e łn ie ró ż n i i z w y g lą d u , i z c h a ra k te ru , d z ia ­ ła m y ja k o ś w sp ó ln ie, n ib y je d e n . N a w e t bez p o ro z u ­ m ien ia, a ta k i d ziałam y , jak ... jak ... — sz u k a ł ch w ilę w m yśli p o ró w n a n ia — ja k te koła tr y b ia s te od m a sz y ­

(11)

ny... C zas to n a s ta k u s ta lił i w y g ład ził, że się zazę­ biam y...

P o ró w n a n ie było tr a f n e . T rz e j s ta r z y lu d zie u zu ­ p e łn ia li się w z a je m n ie i pod ic h op iek ą „ H e ra k le s “ k w itł i ro z w ija ł się bez w ięk szy ch w strz ą só w i n ie sp o ­ d z ia n e k w cią g u d w u d z ie stu p ię c iu la t.

— C zas iść ! — p om yślał.

D źw ig n ą ł się szybko i n a ra z ś w ia t m u się za k rę c ił i z a w iro w a ł w oczach. W ja k ie m ś szalonem tem p ie, ja k je d n a b a rw n a , a z a m a z an a w s tę g a p rz e le c ia ła m u p rzed oczam i w ieża szybow a, żółte h a łd y , s k a lisk a poch y ln i, ch ału p y , szosa, a potem ju ż tylko ziele ń i z ie leń pól... Z a ch w iał się i u p a d ł n a o s tr e k a m ien ie zw ałów ...

Gdy się obudził, d o strz e g ł n a d sobą olb rzy m ią tw a rz W alickiego, k tó ry n a c h y la ł n isko sw e g ru b e ry s y oko­ lone szp ak o w atą, ciem n ą b ro d ą . Z w ie lk ic h oczu nad- s z ty g a ra w y z ie ra ł n iepokój.

— Co p a n u je s t, p a n ie zaw iadow co, co p a n u je s t? R oncew icz d o strz e g ł n a czubku p otężnego n o sa W a­ lickiego d łu g i ciem ny w łos. W ydało m u się to b ard zo śm ieszne.

— N ic tak ieg o , n ic ! — u s p a k a ja ł, c z u ją c ja k ie ś m i­ łe w y c z e rp a n ie, k tó re czyniło c ały ś w ia t odległym i d a ­ lekim .

— Może p a n w s ta ć ? — N a tu ra ln ie ...

C h ciał się p o d ep rz eć n a ręce , a le sy k n ą ł z bólu. U p a d a ją c , ro z c ią ł sobie dłoń o k am ien ie... Ból p rz y w ró ­ c ił m u c a łą św iadom ość.

W alick i d źw ig n ą ł go pod ra m ię i o s tro ż n ie sp ro w a ­ d zał po u rw isty m zboczu h ałd y .

— K tóż to w id z ia ł n a ta k i u p a ł z o d k ry tą g ło ­ w ą?... — g d e ra ł, m ia rk u ją c sw ój zb y t donośny b as.

— J u ż le p ie j... — sze p n ą ł in ż y n ie r.

— K olego Ł u czy ń sk i, — h u k n ą ł n a ra z W alick i — a p o ślijc ie ta m kogo do b iu r a po Ś c ig a ja , n ie c h z a ­ jeżd ża.

(12)

T ę g a f ig u r a s z ty g a ra o b ró c iła się ku idącym , a oczy s p o jrz a ły o b o jętn ie spod d aszk a cy k listó w k i.

— A bo co?

— J a k to co? P rz e c ie ż w idzicie, że m i p a n in ż y n ie r zw isa n a rę k a c h ! Z n alazłem go zem dlonego.

— T ak, p ro sz ę b ard zo , p a n ie sz ty g a rz e , po Ś cig aja, b ard zo p ro szę. I p rz e p ra sz a m za kłopot... — u śm ie c h n ą ł się z zak ło p o tan iem in ż y n ie r.

Ł u czy ń sk i p otoczył się, ja k b ry ła , ku ła ź n i, sk ąd po ch w ili w y p a d ła sz y c h c ia rk a , g n a ją c po Ś cig aja.

W alick i u lokow ał in ż y n ie ra w pow ozie i odw iózł do dom u.

— O, Je z u n a jsło d sz y ! — w y k rzy k n ę ła s ta r a g ospo­ d yni K oncew icza n a w idok sw ego p a n a — O Jezu ...

— N ie k rzyczeć, n ie k rzy czeć!... U łożył K oncew icza n a łóżku.

— P a n i M a rja n n o , po lód do p iw n icy , ale szybko... A Ś cigaj po d o k to ra.

D zięk u ję p a n u , n a d sz ty g a rz e , d z ię k u ję ! — d ro b ­ n a dłoń in ż y n ie ra z a c is n ę ła się m ocno w okół w ielk iej czerw o n ej rę k i W alick ieg o .

— Z araz p a n u będzie lep iej, tylko te n lód p rz y ­ n iosą...

— P rz e c ie ż ch y b a n ie u m ie ra m ? — sz e p n ą ł K on­ cew icz i p rz e ją ł go d reszc z s tra c h u .

—- Co też p a n zaw iad o w c a?...

O lbrzym k r z ą ta ł się i z a b ie g a ł koło chorego z d e li­ k a tn o ś c ią tro s k liw e j o piekunki...

D o k tó r p o c h w a lił p ie rw sz e z a rz ą d z e n ia W alickiego i k az ał in ż y n ie ro w i p rze z ty d z ie ń leżeć w łóżku.

— W yleczym y p a n a zaw iadow cę, w yleczym y!... — z a p e w n ia ł n a d s z ty g a r.

W ychodząc od R oncew icza, d o strz e g ł Ł u czyńskiego w o grodzie. S z ty g a r sie d z ia ł p rz y sto le, c ią g n ą c z d u ­ żego k u f la piw o i w y c ie ra ł spocone czoło.

(13)

— T e n m a n erw y , p sia k rew ... — p o m y ślał W alicki. — Ja k ż e ta m z a w iad o w ca? — s p y ta ł s z ty g a r. — L e p iej, z n acz n ie l e p i e j !

— To c h w a ła B ogu! — u c ią ł Ł u czy ń sk i, podn o sząc k u fe l do u st.

N a d s z ty g a r sk in ą ł m u g łow ą i sk ie ro w a ł się ku do­ m ow i, m ieszczącem u się n ap rzeciw k o m ie sz k a n ia z a ­ w iad o w cy po d ru g ie j s tro n ie szosy.

Ł u cz y ń sk i pow oli su szy ł sw ój ku fe lek ... P o dobnie ja k K oncew icz, był s ta ry m k a w a le re m i o d zn a czał się n ie ­ zm ąco n ą ró w n o w ag ą. Spokój i o b o jętn o ść n a sp ra w y te ­ go ś w ia ta w y z ie ra ły n a w e t z jeg o ru c h ó w i p o sta c i. G ruby, n a la n y — z w ra c a ł się do ś w ia ta dw om a potężn e- mi z a o k rą g le n iam i, z k tó ry c h je d n o — w iększe i s z e r ­ sze — w y sta w a ło n a p rz ó d jak o b rz u c h , d ru g ie — p a łą ­ k o w ate p lecy — w aro w ało sobie sp o k o jn ie sty łu pod ap o p le k ty czn ie czerw onym k ark iem . N a k o p a ln i o d g ry ­ w a ł zn aczn ą, choć z u p e łn ie n ie w id o c zn ą rolę. M łodszy k o leg a W alick ieg o ze Szkoły G ó rn iczej, p ro b o w ał sw e­ go czasu k o n k u ro w ać z n a d sz ty g a re m , ale za leniw y i za w ygodny — w alk ę o d ra zu p rz e g ra ł. Z e p c h n ię ty n a d ru g i p la n , b a rd zo w cześn ie p oczął z a s p a k a ja ć sw e a m ­ b ic je n a innem , dużo szerszem polu. Z am iło w an y e tn o ­ log i z n aw ca h is to r ji g ó rn ic tw a , w y d ał z ty c h d ziedzin k ilk a p ra c , k tó re z n a la z ły u z n a n ie w k o ła c h nau k o w y ch . Zdobyw szy w te n sposób tro c h ę sła w y i ro z g ło su , sp o ­ g lą d a ł n a sw e obow iązkow e z a ję c ia z pew nego ro d z a ju d o b ro tliw ą w y ro z u m ia ło śc ią . N ie p rz e sz k a d za ło m u to w szakże p o d su w ać W a lic k ie m u ja k ie ś d o b re p ro je k ty , a że czy n ił to zaw sze głosem spokojnym , n iem al z n u ­ dzonym , w k tó ry m n ie m ożna się było d o szu k ać a n i d ro b n e j n u tk i ja k ie jś chęci p rz o d o w a n ia , w ięc n a d s z ty ­ g a r zw ykle p ro je k ty p rz y jm o w ał i w p ro w a d z a ł w czyn z ż e la z n ą k o n se k w e n c ją . N ie je d n o k ro tn ie , gdy p rz y r e ­ a liz o w a n iu id ej Ł u czy ń sk ieg o p ra c a aż k ip ia ła — sam p ro je k to d a w c a o b n o sił n a k r ó tk ic h n o g ach sw ą tę g ą p o sta ć po k o p aln i i zd a w a ł się niczego nie d o strz e g a ć .

(14)

W ie rn y sw ym zasad o m zach o w ał ró w n ież o b o jętn o ść w obec w y p ad k u z K oncew iczem ...

Od teg o sie rp n io w eg o d n ia coś się zaczęło zm ien iać n a „ H e ra k le s ie “ ...

K oncew icz w p ra w d z ie w ró c ił po ty g o d n iu n a k o p a l­ nię, lecz ze zd ro w iem jeg o było c o raz g o rzej. P ró c z n ie ­ dom ogi s e rc a p rz y p lą ta ła się ja k a ś z ło śliw a ch o ro b a żo­ łą d k a i co raz częściej p o w ta rz a ły się o k resy , że po dw a i tr z y ty g o d n ie n ie z ja w ia ł się n a k o p a ln i. W reszc ie je s ie n n e sło ty z u p e łn ie z w a liły go z nóg.

Gdy ś w ia t z a n ió sł się b e z u sta n n e m i p lu c h a w ie a m i, a szyby o ciek ały bez k o ń ca k ro p la m i dżdżu — m ały, d ro b n y K oncew icz to n ą ł w sw em łóżku sa m o tn y i o p u ­ szczony. P o liczk i zżółkły m u n a n ie z d ro w y k o lo r p e r g a ­ m in u , a zm arszczk i po żło b iły je, łu p ią c tw a rz n a k a w a ­ ły. Zw ykły zak ło p o ta n y u śm iech w y ro d ził się w w y raz c ie rp ie n ia , z k tó ry m in ż y n ie r p a tr z y ł p rz e z duże o kna n a p o sz a rz a ły ś w ia t. Do w ielkiego pokoju, g d zie s ta ły tylko n a jn ie z b ę d n ie js z e sp rz ę ty , z a g lą d a ła co c h w ila bezzęb n a M a rja n n a , a każdego p o p o łu d n ia z ja w ia ł się ta m W alick i. S k ła d a ł r a p o r ty sw ym h u czący m basem , z a p y ty w a ł o zd an ie, p rz e d s ta w ia ł p ro je k ty ...

R oncew icz w ita ł w ch odzącego o lb rzy m a uśm iech em w yw oływ anym n a u s ta s iłą w oli. W m ia rę cza su coraz m n iej z w ra c a ł u w ag i n a to, co n a d s z ty g a r m ów i, m y­ ślą c z u p e łn ie o czem in n em . P o tem sp ra w y k o p a ln ia n e zaczęły go d ra ż n ić .

— P a n ie Z ygm uncie, — rz e k ł k ied y ś — W ie p an , co j a p a n u p ow iem ?

— S łu ch am .

— N iech p a n m i n ie m ów i o k o p aln i. W alicki zdziw ił s ię :

— D laczeg o ?

— D alek aż o n a j e s t te ra z odem nie, ach, ja k d aleka... P ó jd ę j a pod ziem ię, ale w in n y sposób... I aż żal, że 12

(15)

w ta k i oto czas, n a ta k ą m okrzycę. — w sk a z a ł oczam i n a ro zd eszczo n y św ia t.

— A leż, p a n ie zaw iadow co...

N a d s z ty g a r sp o jrz a ł n a d ro b n ą fig u rk ę . C hude ko­ la n a bodły s ta r ą , c zerw o n ą k o łd rę, fo rm u ją c dw a w y­ sokie, sp ic z a ste w z g ó rz a ; w y ch u d zo n a tw a rz z a p a d ła w e w g łę b ie n ie p o d u szk i, c a ła zaś p o s ta ć w y ra ż a ła bez­ ra d n o ść n iem al d ziecięcą. W alick ieg o w zru szy ło sta ro - k a w a le rsk ie o sa m o tn ie n ie zaw iadow cy.

— P rzy c h o d z iłe m — rz e k ł — żeby p a n a rozerwmć, pocieszyć, ale m oże m oje odw ied zin y p a n a m ęczą...

— A leż n ie ! R ad je s te m p a n u i w dzięczny za w i­ zyty, tylko ju ż ra p o rtó w słu c h a ć się n ie chce.

W alick i za sto so w a ł się do życzeń zaw iadow cy, n ie p rz e s ta ją c go o d w iedzać i tro szczy ć się o jeg o zdrow ie.

Ja k o człow iek siln y , n ig d y n ie żyw ił sp e c ja ln e g o sz a c u n k u d la sw ego z w ie rz c h n ik a, te ra z je d n a k d a rz y ł go g łęboką s y m p a tją i serd e c z n o śc ią .

— M uszę go w yleczyć! — p o s ta n a w ia ł i sp ro w ad zał co ra z now ych lek arzy .

T ro sk liw o ść, ja k ą ro z ta c z a ł n a d chorym , m ia ła w so ­ bie ró w n ież nieco w y ra c h o w a n ia . W a lick i k o ch ał w ła ­ dzę i o b aw iał się, źe u tra c i j ą w ra z ze śm ie rc ią z a w ia ­ dow cy. N a s tę p c a m oże n ie okazać się w zględem niego ró w n ie pow olny, ja k te n schorowra n y d ro b n y człow ie­ czek.

K iedy m iejsco w i doktorzy n ie p o m ag ali, sp ro w a d z ił ja k ą ś sław ę z K rak o w a. O dbyło się k o n sy lju m . Po zb a ­ d a n iu le k a rz e w yszli do są sie d n ie g o pokoju.

D o k tó r S łucki z K rak o w a, p rz e c ie ra ją c c h u ste c z k ą binokle, o z n a jm ił;

— Z łośliw y n o w o tw ó r wr p rzew o d zie pokarm ow ym . — Z u p ełn ie to sam o m ów iłem ! — p o p a rł go le k a rz k o p a ln ia n y .

— To m ożeby o p e ra c ja ? .. — w ir ą c ił W alicki. S łu ck i, n ie p rz e s ta ją c w y c ie ra ć b inokli, m ru k n ą ł. — S e rc s nie w y trz y m a !

(16)

— W ięc co, w ięc ja k ? Czyż m a u m ie ra ć ? — C iszej, p a n ie !... N a d s z ty g a r zniżył głos do s z e p tu : — P rz e c ie ż trz e b a go ja k o ś ra to w a ć ... D o k tó r m a c h n ą ł rę k ą : — S p ra w a b e z n a d z ie jn a !

Od te j p o ry W a lic k i s p o sę p n ia ł z u p ełn ie. Nie m ógł sobie w y o b razić, co będzie, gdy K oncew icza n ie sta n ie ... P rz e c ie ż on j e s t p o trzeb n y , on j e s t k onieczny, żeby „ H e ra k le s “ szedł, ja k do te j p o ry ! O dw iedzał chorego n a d a l, p a trz ą c , ja k te n n ik n ie w oczach. K oncew icz ta k z d n ia n a dzień o b o ję tn ia ł n a w szystko, że n a w e t nie d ziękow ał m u za pieczo ło w ito ść. W dzięczność w y ra ż a ła je d y n ie s t a r a gosp o d y n i — b ab a c h u d a, z w y sta ją c y m b rz u c h e m i dw om a w ielk iem i zębam i w zap ad ły ch u sta c h , k tó re c h w y ta ła c h a ra k te ry s ty c z n y m ru c h e m dłoni.

— Z m ieni się tu w szystko, zm ieni, gdy je d n eg o z n a s z a b ra k n ie ! — m y śla ł W alick i.

Z a s ta n a w ia ją c się n a d p rz y sz ło śc ią , żyw ił n ie śm ia łą n a d z ie ję , że po R o ncew iczu n ie z a m ia n u ją n a stę p c y , a p o w ierzą k o p a ln ię jem u , ja k o sam o d zieln em u n a d sz ty - g a ro w i. P r a g n ą ł się dow iedzieć, co o tern m yśli Ł u c z y ń ­ ski, lecz ja k o ś n ie śm ia ł go in d ag o w ać.

K tó re g o ś d n ia p ó źn ą je s ie n ią K oncew icz czu ł się b ard zo źle. W y chudły, żółty, z p rz y m k n iętem i oczam i — ję c z a ł boleśnie... W alick i n a c h y lił się n a d nim i s p y ta ł:

— J a k się p a n za w iad o w ca c z u je ?

C hory z aczął rz u c a ć g łow ą po poduszce, ja k b y c h c ia ł odpędzić od sieb ie te n g ru b y , tu b a ln y głos, m ącą cy m u spokój.

— J e s t źle, j e s t b ard zo źle! — p o m y ślał W alick i i n a p a lc a c h w y n ió sł się z m ie szk a n ia.

P c h n ą ł p o sła ń c a do b iu ra , aby s ta m tą d z a te le fo n o ­ w ano po d o k to ra .

— N iech p rzy jeżd ż a n a ty c h m ia s t!...

N ie m ógł długo usied zieć w domu i po p ó łgodzinnem 14

(17)

p rz e rz u c a n iu g a ze ty poszedł do Ł uczy ń sk ieg o . S z ty g a r m a js tr o w a ł coś sw oim zw yczajem p rz y sto le z a rz u c o ­ nym k siążk am i i n a rz ę d z ia m i. N a pokój biło gorąco od s iln ie n a g rz a n e g o p ie c a i Ł u czy ń sk i był bez m a ry n a rk i.

— N iem a to, ja k w asz s p o k ó j! — w y b u c h n ą ł W a lic ­ ki — C złow iek u m ie ra , a w y sobie d łu b iecie sw oje r a m k i!

— A cóż m am ro b ić ? P rz e c ie ż p rzeciw p ra w u n a tu ­ ry n ic n ie p o rad zę. C złow iek się rodzi, chodzi po św ię ­ cie, a po tem u m ie ra . T a k ju ż m a tu ś -p rz y ro d a to w y ­ k o m binow ała.

— W asz spokój zaw sze m i im ponow ał, lecz te ra z m nie d ra ż n i.

— T a a k ? To źle tr a f iliś c ie ze z w ie rzen iam i, bo d la m n ie spokój j e s t w szy stk iem . J a n a w e t w u b ik a c ji m am o p ra w io n ą w ra m k ę d ew izę: „N ie sp iesz s ię ! “ .

— Z aczy n acie ju ż kpić z sam ego sieb ie, co?

— J a k to z a czy n am ? Ćwiczę się w tern o d d aw n a. Gdy człow iek j e s t sobie m a rn y m sz ty g a rk ie m , n ie w olno m u po d k p iw ać z w yższych i m u si, n o len s-v o le n s, o strz y ć dow cip n a sw ej w ła s n e j osobie. W te n sposób p r z y n a j­ m n iej n ie n a r a ż a się nikom u.

Ł u c z y ń sk i m ów ił to w szy stk o sp o k o jn ie i bez u śm ie­ chu. Twmrz m u s p o tn ia ła i w ic h e rk i rz a d k ie j c z u p ry n y c ią g n io n e j „ n a pożyczkę“ sporl u ch a, sp ły w a ły n a czoło.

W y g ad aw szy się, s a p n ą ł i p oczął d a le j m a jstro w a ć . W alicki p a trz y ł n a jeg o m ię siste ręce.

— O sta tn ie m zd an iem s c h a ra k te ry z o w a liś c ie się znakom icie. — zaczął.

— J a k ie m ?

— Że n ie ch cecie się n a ra ż a ć... To w asz a z a sa d a , w k tó re j cały się m ieścicie.

— Tak, to m o ja z a sa d a !

— W ła śn ie ch ciałem z w am i o tem porozm aw iać... W te j ch w ili p c h n ię to d rzw i g w a łto w n ie i do p oko­ ju w to czy ła się g ospodyni R oncew ieza. P o p a trz y ła n a obu, ja k b y ze zdum ieniem , i o z n a jm iła :

(18)

-— P a n u m a rł! — pcezem o b ta rła sobie bezzębne u s ta , ja k b y z d e jm u ją c z n ic h n ie w id z ia ln ą p aję c z y n ę.

— Co?

— P a n u m a rł! — p o w tó rzy ła, za c h lip a w sz y n a ra z cicho i p rze n ik liw ie .

W alick i p o rw ar się n a ró w n e nogi. G ospodyni u t a r ­ ła nos w f a r tu c h z w ielkim h a ła s e m i d o d a ła :

— P rz e d c h w ilec zk ą! O, J e z u N a jsło d sz y !... W yszli w szy scy tro je .

W alick i p rz e m ie rzy ł duży pokój, h u c z ą c olbrzym iem i krokam i, i zbliżył się do łóżka R oncew icza... P o d koł­ d rą ry so w a ły się k o n tu ry w y c h u d ły c h zw łok. K osm yki ru d o -siw a w y c h w łosów p la m iły głęboki w k lą s poduszki.

— S tało się ! — m ru k n ą ł W alicki, d o tk n ąw szy zim ­ n ej rę k i n ieboszczyka.

W d zień p o g rzeb u deszcz p a d a ł od sam ego r a n a . N iebo k otłow ało się ch m u ra m i, k tó re p ełzały nisko, sz a ­ re, o ślizgłe, w ydłużone, jaK tu m an y ... L isto p ad o w y w ia tr s z a la ł, w iro w a ł, c isk a ł się n a w sz y stk ie s tro n y i, p o ry ­ w a ją c deszcz, p lu ł n im w p ro s t w tw a rz e u czestn ik ó w o rsz a k u , z d ą ż a jąc e g o od poblisk ieg o k o ścio ła n a cm en­ ta r z . Mimo niep o g o d y lu d zi zg ro m ad ziło się m nóstw o, lecz k ażd y p ra g n ą ł, żeby się c e re m o n ja ja k n a jry c h le j skończyła.

P rz y m ogile, w y k o p an ej w żółtym , g lin ia s ty m g r u n ­ cie, sk u p ili się w szy scy u rz ę d n icy . P o p y c h a n i przez tłu m co raz b a rd z ie j się s tła c z a li, p rz e s tę p u ją c z nogi n a nogę w m okrem błocku. W alick i s te rc z a ł po p rz e ­ c iw n ej s tro n ie m ogiły n a pod w y ższen iu , sk ą d m ia ł w y­ g ło sić k ró tk ą m ow ę, i w id z ia ł w sz y stk ic h d o k ład n ie. T u ż n a d b rzeg iem św ieżego g ro b u o p ie ra ł się n ap o ro w i ciżby w ysoki, o sz e ro k ich b a ra c h s z ty g a r T arg o w sk i. S ta ł z p o d n iesio n y m k o łn ierze m p a lta , a pod nosem c z e rn ia ły m u s ta r a n n ie p ie lę g n o w a n e w ąsy, ste rc z ą c n a obie stro n y , n ib y k o k a rd y k ra w a tu ... T uż p rz y nim s z e f b iu r a B ie rn a c k i... D alej ru c h liw y , w y g a d a n y i z a ­ w sze g ie s ty k u lu ją c y m a rk s z a jd e r R zuchow ski, k tó ry

(19)

g w ałtem n a rz u c iw sz y sobie spokój, czuł się n iesw o jo i m ru g a ł nerw ow o lew em okiem . M a sz y n istk a , p a n n a S trz a łk ó w n a , w z ięła to w id o czn ie do siebie, w ięc od­ w ró c iła się doń bokiem , u k a z u ją c sw ój ła d n y o w aln y p ro fil... M ały, k rę p y 3 z ty g a r K w iecień p a trz y ł p rzez c a ­ ły czas n a córkę W alickiego, W ik to rję , z k tó rą był od k ilk u l a t zaręczo n y . P a n i W a lic k a — p u lc h n a , czerw o n a osoba — s a p a ła a s tm a ty c z n ie , w c iś n ię ta m iędzy do­ zorcę G ładysza, k tó re m u s ię g a ła m n ie j w ięcej pod p a ­ chę, a sw ego sta rs z e g o sy n a A n d rz e ja , d w u d ziesto k ilk o - le tn ieg o w esołego b lo n d y n a o z a d a rty m n o sie.

W a lick i sp o z ie ra ł n a p o d w ład n y c h p o n u ro ... Czuł jeszcze te ra z n a d nim i sw ą w ładze, a le w y o b ra ż a ł so­ bie, ja k się od niego w p rzy szło śc i o dw rócą. M iał w r a ­ żenie, że w ra z z R oncew iczem z s tę p u je do g ro b u jeg o z n aczen ie n a k o p a ln i. P rz e c z u w a ł, że s ta r y p o rz ą d e k się ro z p rz ę g n ie, a n ie u m iał sobie w y o b ra zić now ego i w g ru n c ie rzeczy u b o lew ał n iety lk o n a d sobą, ale i n a d cały m „ H e ra k le se m “ .

R zu c ił okiem w bok i d o strz e g ł b ry ło w a tą p o s ta ć Ł uczyńskiego... P o g o d a u c z y n iła ze sz ty g a re m dziw ne rzeczy. N a sią k ły p łaszcz z w isał z f ig u r y b ezw ład n ie, s p a d a ją c od b rz u c h a w dół szty w n em i p ołam i. N a gło­ w ie w ia tr w zd ął m okre w łosy, że ste rc z a ły n a k s z ta łt p ło tu , w a ru ją c e g o u szero k ich , b ia ły c h rówm in ły sin y o d sło n ię te j te r a z d o k ład n ie. M okre oblicze w y rażało te n sam co zaw sze, spokój i o b o jętn o ść.

— No, te n się niczem n ie p rz e jm u je ! — p o m y ślał W alicki.

W te j ch w ili k sią d z tr ą c ił go w ra m ię . — C zas przem ów ić.

W alick i z a czął basem h u czeć sw ą m ow ę.

Po sk o ń czo n ej u ro c z y sto śc i tłu m szybko to p n ia ł, z n ik a ją c p o śp ie sz n ie z c m e n ta rz a... • N a d s z ty g a r u ją ł żonę pod rę k ę i ru sz y ł do dom u. P rz e d nim i szli n a ­ rz e c z e n i: w ysoka, w s p a n ia le z b u d o w an a W ik to rja ,

(20)

o ru c h a c h sp o k o jn y ch i nieco w y n io sły ch , o ra z p ę k a ty K w iecień. A n d rz e j g dzieś się u lo tn ił.

O biad m in ą ł w m ilczen iu ... Z aledw ie się skończył, W alicki w s ta ł od sto łu i p rz e sz e d ł do sw ego pokoju. Położył się n a k ozetce i p rz y m k n ą ł oczy...

J a k to te r a z b ęd zie n a „ H e ra k le s ie “ ?... H m ... Gdy­ by on o b ją ł k o p a ln ię , p o tra fiłb y u trz y m a ć d a w n y je j rozkw it... Z na in s ty tu c ję , z n a je j p raco w n ik ó w .

P rz e d p rz y m k n ię tem i oczam i p rz e d e filo w a li w szy ­ scy lu d z ie i w sz y stk ie sp ra w y , z w iąza n e z „ H e ra ­ klesem “ ....

...R zuchow ski... Co on te r a z ro b i? ... A ha... F lir tu je ze S trz a łk ó w n ą , albo w y s łu c h u je filo z o fic z n y ch u w ag Ł u czy ń sk ieg o , k tó ry tłu m a c z y m u, n a czem p o leg a w yż­ szość s ta n u k a w a le rsk ie g o n a d m ałżeń sk im . J e ż e li ro z­ m a w ia ją o d d aw n a, to obaj są lekko w sta w ie n i, i R zu­ chow ski śm ieje się ro zg ło śn ie , krzyczy, w y m a c h u je r ę ­ k a m i; Ł u czy ń sk i zaś, n a d ą w sz y obie sw e w y p u k ło ści, sied zi p rz y sto le, ja k kloc, i p rz e m a w ia głosem p o zo r­

nie znudzonym , k ończąc k ażd y z dow cipów z d a n ie m : „A w ięc, m ów ię ci, n ie żeń się, k o c h a s iu “ ...

Zdolni ludzie... No, R zu ch o w sk i tro c h ę za m ało p r a ­ cow ity...

...K w iecień je s t w są sie d n im p okoju i ra d b y się j a ­ koś zbliżyć do W ik to rji, a le n ie b a rd z o śm ie. Z byt m u im p o n u je jeg o w y n io sła , o p a n o w a n a n a rz e c zo n a , w ięc się tro c h ę zasęp ił...

...W ik to rja r y s u je w zory, lu b tylko o p isu je pom ysł now ego k ilim u .

— P ię k n ie będzie, zobaczysz... J u ż ja je nau czę... N ied aw n o sk o ń c zy ła W y d ział Z d o b n ictw a A rty s ty c z ­ nego i obecnie z za p ałe m m łodej n a u c zy cielk i d zieli się sw ą w ied zą z u cz en ic am i szkoły zaw odow ej, gdzie ju ż d ru g i ro k p ra c u je ...

...U kładny T a rg o w sk i u śp ił cichym głosem i- o fic ja l- nem i p ieszcz o tam i sw o ją k w ę k a ją c ą żonę i p rzem y śli- w a, ja k tu p rz e b rn ą ć po b łocie do m łodej w dów ki,

(21)

n au czy c ielk i w e w si W o d ąc a — p a n i I r e n y P rz e c ła w - sk iej...

— R o m an s p rz e sz k a d z a m u w p ra c y . T rz e b a go s il­ n ie j k o n tro lo w ać...

...G ładysz ta r g a sw e p ięk n e w ąsy... N a je ż y ł się, za- sum ow ał... Może p rz e ż u w a sło d k ą m yśl zem sty... Może k o m b in u je, w ja k i sposób p o d ejść sw ą m łodą żonę, k tó r ą p o są d z a — n ie bez słu sz n o śc i — o ro m a n s z A n ­ d rzejem , rodzonym synem W alickiego...

...B ie rn a c k i ju ż zap ew n e w b iu rz e , bo to id eał, w zó r u rz ę d n ik a ...

G dyby W alick i c h c iał, m ógłby ta k pokolei w yliczyć, co te ra z ro b ią w szy scy lu d zie „ H e ra k le s a “, m ógłby ich sc h a ra k te ry zo w a ć ... J e s t je d n a k nieco senny...

— T a k czy n ią lu d zie „ H e ra k le s a “ ... — m y śli — A „ H e ra k le s “ sa m ? Ba... „ H e ra k le s “ ....

Z tem i słow am i u s y p ia ­

li.

„H E R A K L E S “ SAM .

W s k a lis te ła ń c u c h y p ag ó ró w i w z n ie sie ń ju r y k r a ­ k o w sk o -w ielu ń sk iej w d a rła się d łu g a p ła sz czy z n a o lk u ­ sk iej d o liny. W ę d ru ją c e p ia c h y ro z le w a ją się po n ie j szero k iem i ję z o ra m i, z a sty g łe w sw ym su ch y m b e z ru ­ chu, ja k ja k ie ś olb rzy m ie m a rtw e je z io ra . G d zien ieg ­ dzie k rzew y ja ło w c a , n a jc z ę śc ie j zaś z w a rty b ó r so s­ now y p rz e c iw sta w ił się lo tn y m p iask iem , zw alczył, je , lu b o d p a rł d a le j, i stoi m u rem g ę sty c h p n i, b ro n ią c życia przed zalew em p u s ty n i. Gdyby się w z n ieść w ysoko i z lo­ tu p ta k a rz u c ić okiem n a k o tlin ę , m ieszałb y się n a n iej żó łty k o lo r p iask ó w z z ie le n ią lasó w liś c ia s ty c h i ig la ­ sty ch ... W sam ym śro d k u k o tlin y , z d a ła od b ia łe j w stęg i szosy M iechów — S osnow iec, g u rb ią się w ielk ie k re to w i­ sk a dw óch s ą s ie d n ic h k o p a lń : „B o le sła w ia “ i „ H e ra k le ­

(22)

s a “ . P rz e p a ś c is te z a p a d lin y czy n n y ch i p o rz u c o n y ch od­ k ry w ek z s tę p u ją w g łąb ziem i, a żółte h a łd y g a lm a n u

w a r u ją obok n ich , ja k d łu g ie cie lsk a p rzed p o to p o w y ch olbrzym ów .

M iędzy ro z w a ła m i s ta ry c h h a łd , w p o b liżu n ie c z y n ­ n y ch o d d aw n a odkryw ek, s te rc z y w ieża szybu w y ciąg o ­ w ego... W okół k ilk a b u d y n k ó w : p łó c z k a rn ia , h a le z m a ­ szy n am i, ła ź n ia — i oto cały „ H e ra k le s “ . Po d a w n y ch k o p a ln ia c h z o sta ły je n o n a z w y : o d k ry w k a „ J e r z y “ , szyb „ A n n a “ , o ra z k ilk a m u ro w a n y c h dom ów w e w si K rążek . Z a rz ą d k a z a ł je p rzeb u d o w ać n a m ie sz k a n ia i u lokow ał ta m n ie k tó ry c h u rzęd n ik ó w . Z tego pow odu z aw iad o w ca, n a d s z ty g a r i dw aj sz ty g a rz y m ieszk ali o p ó łto ra k ilo m e tra od „ H e ra k le s a “ , a tylko p o zo stali f u n k c jo n a rju s z e k o p a ln i ro zlo k o w ali się n a T łu k ien ce, t. j. w te j w si, gdzie m ie śc iła się k o p a ln ia . Od k ilk u ­ d z ie się c iu w ięc la t zaw iad o w ca pow ozem , a jeg o po d ­ w ła d n i trz ę s ą c ą się b ry czu szk ą, czy ra c z e j w asąg iem , je ź d z ili dw a ra z y d z ie n n ie z K rą ż k a do T łu k ien k i.

P o obiedzie p a n i W a lic k a s ta w ia ła zaw sze p a s ja n ­ sa i n a d s łu c h iw a ła , czy n ie zbliża się b ry czk a. N a t u r ­ k o t p o d ry w a ła się z m ie jsc a i to czy ła n a k s z ta łt sam o ­ w a rk a do p o koju m ęża, w y k rzy k u ją c.

— Z a je c h a ł!

N a to W alick i z ry w a ł się n a ró w n e nogi, p rz e c ią g a ł, aż w s ta w a c h trz e sz c za ło , i z ie w a ją c k lą ł:

— P sia k re w , że się to człow iek n ig d y w y sp ać nie może.

P o te m w y ch o d ził n a pod w ćrze, gdzie z je d n e j s tr o ­ n y w a są g u o k rą g la ły w yp u k ło ści g ru b e g o Ł u czy ń sk ie­ go,— z d ru g ie j zaś w id n ia ła w ysoka, szcz ero p o lsk a p o sta ć G rzym ały, s z ty g a ra p o w ie rzch n i. W alick i jed n y m ol­ b rzy m im krokiem w w a la ł sw ą osobę n a bryczkę, sa d o ­ w ią c się n a ty ln e m sie d z e n iu po p ra w e j stro n ie . Po lew ej ro z le w a ł się Ł u czy ń sk i, a G rzy m ała s ia d a ł n a ­ p rzeciw k o n ic h obu.

(23)

la t k ilk u d z ie się c iu c e re m o n ja lu , z t ą tylko ró ż n ic ą , że z a b ra ł się jeszcze z nim i K w iecień, i że ja d ą c y m ilczeli n a in n y , niż zazw yczaj te m a t, t. j. na te m a t śm ie rc i R oncew icza.

W b iu rz e W alick i z a sia d ł w sw ym m ałym g a b in ecik u , p rz y le g a ją c y m do p o k o ju sz ty g a ró w . K a n c e la ria za w ia ­ dow cy z n a jd o w a ła się po d ru g ie j s tro n ie k o ry ta rz a i s ą ­ sia d o w a ła z pokojem , gdzie p ra c o w a li u rz ę d n ic y b iu ro ­ w i.

W a lick i d w u k ro tn ie w ch o d ził do g a b in e tu z a w ia ­ dow cy. S zeleścił ru lo n a m i plan ó w , g rz e b a ł w s ta ry c h z a k u rzo n y ch ra p o rta c h ... K o rc iła go m yśl, żeby zacząć t u ta j u rzęd o w ać. T u , za tem w ielk iem b iu rk ie m , w tym m iękkim , sk ó rza n y m fo te lu ... B ał się je d n a k n a r a ­ żać n a śm ieszność. P rz e c ie ż i ta k w k ró tc e b ędzie m u ­ s ia ł u s tą p ić m ie js c a now em u zw ierzch n ik o w i.

W ró cii do sw ego pokoju.

N a m yśl o ry c h ły c h zm ia n a c h i o śm ie rc i R o n cew i­ cza ch w y cił go ta k i żal, że ro z c z u lił się n a d n ieb o sz­ czykiem n iem al do łez.

— No, g łu p stw o ! — p o h a m o w ał się — W szystko tu m u si iść ta k . ja k szło do te j p ory.

W te j ch w ili był przek o n o n y , że „ H e r a k le s “ zaw ­ d zięczał sw ój ro z k w it w y łą c z n ie e n e rg ji i rozum ow i zm arłeg o i p rzerzo k ł sobie k o n ty n u o w a ć p ra c ę R once­ w icza.

R o zw in ął p la n k o p a ln i i p rz y p ią ł p lu sk ie w k am i do b la tu g ładko w yhoblow anego sto łu . Od c z a rn y c h , z a ­ g m a tw a n y c h lin ije k p ły n ą ł ku niem u ry tm w y siłk u i ro z g w a r p ra c y . P a tr z ą c n a p la n , o d cz u w ał tę tn o „ H e ­ r a k le s a “ i p rz e n ik a ł jego ta jn ik i... W tem m ie jsc u do­ je ż d ż a ją te r a z ch o d n ik iem do g n ia z d a p ir y tu , t u ta j d rą ż ą w ie rta rk a m i sk ałę g alm a n o w ą, ły s k a ją c ą g d zie­ n ie g d zie k ru szc em .. Ta rn^ła p o c h y ln ia z siódm ego po­ ziom u n a p ią ty zaled w ie m oże w ydołać ru c h o w i w óz­ ków... T am d alej n a pół zaw alone, n a pół pod sad zo n e zroby. N a p la n ie w y g lą d a ją ja k kłębow isko lin ij.

(24)

— T y c h m ie jsc n ig d y się n ie ru sz y . K oncew icz k a ­ zał je om ijać.

Z a s ła n ia ł się R oncew iczem i jeg o p o w ag ą, ale w g ru n c ie rzeczy o b aj n a b r a li k ied y ś p rz e k o n a n ia , że s ta r ą część k o p a ln i n a leży z o staw ić w sp okoju. Is tn ia ły ta m c h o d n ik i sp rz e d k ilk u s e t la t, k u te w s k a ła c h w ty c h za m ie rz ch ły c h c z asach , gd y O lkusz s ły n ą ł n a c a łą P o l­ skę ze złóż s re b ra .

N ik t n ie m ia ł w ła śc iw ie p o ję c ia , ja k w y g lą d a ta część k o p a ln i i n ie u m ia łb y je j n a w e t w p rz y b liż e n iu od tw o rzy ć, w ięc p la n y w c a le n ie b y ły p ew ne. N a dole w iało od n ie j zap a c h em sia rk i, n a p o w ie rz c h n i z n a ­ czy ła się głębokim w k lą se m g r u n tu . O d ó r św iad czy ł, że g d zieś ta m w śró d z a w a lisk odbyw a się p ro c e s u tle ­ n ia n ia p iry tu , a w k ląs, że n a p ó r w a rs tw ie zm iażdżył ju ż ch o d n ik i. K ilk a k ro tn e s ta r a n ia , ab y d o sta ć się do p ra w d o p o b n y c h złóż s ta r e j k o p a ln i, lu b z a m ia ry p rz e ­ k o p a n ia ta m now ych chodników , kończyły się zaw sze n ieszczęściem . R o b o tn icy n a b ra li ja k ie g o ś zabobonnego re s p e k tu d la pół - z aw alo n y ch zrobów , zaś za rz ą d , t. j. K oncew icz i W alick i p rz ed p ię tn a s tu la ty p o sta n o w ili n ie zak łó cać sp o k o ju sędziw ym podziem iom .

— T a k b ędzie i te ra z ...

O dpiął p lu sk ie w k i, a p la n y z ru lo w a ły się sam e z su ch y m szelestem ..

R ęce się g n ę ły po k o re sp o n d e n c ję . J e d e n z p ie rw sz y c h listó w b rz m ia ł:

„Do

W . P a n a N a d s z ty g a ra k o p a ln i H e ra k le s w T łu k ie n c e .

W obec śm ie rc i ś. p. in ż y n ie ra R oncew icza, Z arząd T -w a G órniczo - H u tn ic zeg o w D ąb ro w ie G ó rn iczej po­ le c a W. P a n u p e łn ie n ie obow iązków zaw iad o w cy ko­ p a ln i aż do o d w o łan ia .

(25)

— Do o d w o ła n ia ? H m !... A w ięc n ie zo sta w ią m n ie tu ta j jak o sam o d zieln e g o ! R ychło zap ew n e n a s tą p i to od­ w o ła n ie. T e ra z je u n a k je s te m n a sta n o w isk u in ż y n ie ra .

W s ta ł z m ie jsc a .

— Jó z e fie ! — zaw o ła ł n a w oźnego. — S łu ch am p a n a n a d s z ty g a ra .

— P rz e n ie ś c ie m i te p la n y i p a p ie ry do g a b in e tu zaw iadow cy.

Z a sia d ł w y g o d n ie w fo te lu , w y c ią g n ą ł n ogi i z a p a lił p a p ie ro sa .

— No. p rz y n a jm n ie j przez k ilk a n a ś c ie dni... N a ra z czoło m u się zasęp iło .

— W szystko ro z b ija się o te n m ały, g łu p i św iste k p a p ie ru ... G dybym m ia ł dyplom in ż y n ie rsk i, p o z o sta ł­ bym ju ż n a tem m ie jsc u n a sta łe ...

P oczuł, że to byłoby je d y n e m lo gicznem ro z w ią z a ­ n iem sp ra w y . K tóż tu bow iem n a p ra w d ę rz ą d z ił?

O n!

S ia d y w a ł w p ra w d z ie za tym sto łem ta m te n d ro b n y człow ieczek o ry ż a w e j b ró d ce i d o b ro tliw y m u śm iech u , ale on, W alick i, był zaw sze d u sz ą k o p aln i.

R oncew icz zm alał n a ra z w o czach n a d s z ty g a ra . Mimo to n ie m ógł się pozbyć ro z c z u le n ia, gd y o nim m y ślał.

— T ak. j a tu d z ia ła łe m i tw orzyłem ... M yśleliśm y w szyscy trz e j (bo i Ł u c zy ń sk i ta k ż e ), ale R oncew icz m ial te n u m ia r, p o tr a f ił h am o w ać m oje z b y t daleko zda ż a ją c e zapędy... U m iał d o jrz e ć sedno sp ra w y , i sam o sta te c z n ie w szystko ro z strz y g a ł.

Po ch w ili d o d ał z m e la n c h o lją : — Co to będzie bez n ie g o ?

Z d u sił n ie d o p a łe k p a p ie ro s a w p o p ieln iczc e i rz e k ł n iem al g ło śn o :

— D obrze b ęd zie!

W s ta ł z fo te la , u ją ł w rę k ę p a p ie r, w k tó ry m głów ­ ny z a rz ą d p rz y n a g la ł go do z w ię k sz en ia w ydobycia błyszczu ołow iu i olbrzym iem i k ro k am i u d a ł się do po­

(26)

k o ju sz ty g a ró w , g dzie w y h u cz ał c a łą lita n ję ro z p srz ą - dzeó.

— Z w łaszcza p a n T a rg o w sk i m a się p o s ta ra ć , by ja k n a jw ię c e j fe d ro w a ć k ru sz c u . N a p a ń sk ie m p o lu je s t teg o p o d d o statk ie m ...

Były to p ie rw sz e rozkazy, k tó re w y d a ł n a sw o ją w y­ łą c z n ą o d p o w ied zialn o ść. P iln o w a ł ic h w y k o n a n ia z n a d z w y c z a jn ą d ro b ia zg o w o ścią, i rz ecz y w iście w k ilk a d n i w ydobycie ołow iu w zrosło b ard zo siln ie . P rz e g lą ­ d a ł r a p o r ty z bły szczącem i oczym a.

— Jesz c z e się ta m n a coć p rz y d a s ta r y W a lic k i! P ra c o w a ł ze zd w o jo n ą e n e rg ją , n ie fo lg u ją c sobie a n i p o d w ład n y m . Ż adne n ie d o p a trz e n ie , a te m b a rd z ie j p rz e stę p stw o n ie uszło ro b o tn ik o m , a n i dozorcom n a su ch o . D a w n iej z n a n y był z tego, że się w y k rzyczał, ale w in ę p u śc ił p ła z e m ; te ra z za u p o m n ien iam i p o sy p a­

ły się k a ry , ja k g ra d ...

Napaw ya ł się p e łn ią w ładzy.

— N ied łu g o będę rz ą d z ił, a le im pokażę, co znaczy p o rząd eczek !...

R obotnicy i n iż si fu n k c jo n a rju s z e k o p aln i, o b s e r­ w u ją c p o su n ię c ia W alickiego, doszli do w n io sk u , że n ap ew n o z o sta n ie zaw iadow cą... Sztygar?:.; je d n a k po­ w ą tp ie w a li w to m ocno, a Ł u czy ń sk i d ziw ił się n a w e t ta k ­ ty ce n a d sz ty g a ra .

— M iota się i w rzeszczy, ja k o p ętan y ... J a k B oga ko­ cham , szkoda g a rd ła ... S ta n o w isk a i ta k n ie w yw rzesz- c z y !

N a c isk a ł jeszc ze m o cn iej c y k listó w k e n a oczy i łaził, ja k zw ykle, z założonem i w ty ł rę k a m i po p o w ierzch n i k o p aln i.

K w iecie ń p rz y p u sz c z ał, że zrobi te ra z k a r je r ę i n a ­ b ie rze dużo w iększego, n iż d o ty ch czas zn a c z en ia . Gdy je d n a k w y rw a ł się k ie d y ś n ie p ro sz o n y z ra d ą , W alick i o d ra z u go u sa d z ił. Z ro b ił to w ta k i sposób, że K w ie­ cień po czu ł się d o tk n ię ty . Z a c z e rw ie n ił się, n a d ą s a ł i w y su n ą ł z pokoju...

(27)

W alick i, p a trz ą c , ja k p ę k a ty s z ty g a r opuszcza jeg o g a b in e t, p o m y ślał:

— N iech się n ie p ch a... J a ta m n ie b io rę pod u w ag ę a n i p rz y ja ź n i, a n i p rzy szłeg o p o k re w ie ń stw a . Służba i już.... O bow iązek, p sia k re w !...

U ró sł w e w ła sn y c h oczach, n ie z d a ją c sobie i te ra z sp ra w y , że w ła śc iw ie od śm ie rc i R oncew icza w ciąż g ra z p rz e ję c ie m ro lę id e aln e g o zaw iad o w cy i sam o d ziel­ nego p a n a k o p a ln i, z a tr a c a ją c się w n ie j całkow icie.

„ H e ra k le so w i“ t a g r a w y ch o d ziła n a dobre, w g ru n cie rzeczy bow iem życie n ie p y ta o pobudki czynów , a m ierz y je re z u lta ta m i, ja k ie w y d a ją .

III.

ŻO N A I K O C H A N K A .

P a n i T a rg o w sk a n ie m o g ła w ziąć u d z ia łu w p o g rze­ bie R oncew icza. C h o ro w ita , n a w ie d z a n a często niezno- śnem i bólam i głow y, dziś w ła ś n ie c ie rp ia ła b a rd z ie j, niż zw ykle. S ie d z ia ła w stołow ym pokoju raze m ze sw em p rz y g n ęb ien iem , ze sw ojem i n erw am i, i s łu c h a ła , ja k n a dw orze w y je listo p a d o w y w ic h e r. Za n isk iem i ok­ n am i s z a rz a ł ciem ny, bezsło n eczn y dzień... S zk ielety d rzew trz ę s ły się pod n a p o re m W iatru , a o śliz g łe p agórjr pól zlew ały się w sza ry , je d n o lity to n z p o c h m u rn e m n ie ­ bem . Było zim no, p rz e jm u ją c o i g łucho... P a n i T a rg o w ­ sk a ru ch e m zm ęczonym i pow olnym p rz y c is k a ła zim ne rę c e do sk ro n i. M ęczyło j ą ju ż życie... A n e m iczn a od u ro d z e n ia , n ig d y n ie z a zn ała p ra w d z iw e j, aż n a w sk ro ś p rz e jm u ją c e j ra d o śc i. K a żd ą ch w ilę w e se la jeszcze w d z ie c iń stw ie i m łodości w a rz y ła k ró tk a , a le ja k ż e w y­ m ow na p rz e s tro g a m atk i lu b o p ie k u n ó w :

— J a d z iu , u w ażaj n a siebie.

G dy w ta ń c u z a n a d to tłu k ło się se rc e , lu b k łu ło w P łu ca ch , m u s ia ła op u szczać b al w połow ie do p iero z a ­

(28)

częty... Gdy po d czas s p a c e ru zb y t siln ie s p o tn ia ła , m u ­ s ia ła z o sta w ia ć to w a rz y stw o i odpoczyw ać, o tu la ją c się w n ie o d łą c z n ą c h u stk ę...

To u sta w ic z n e z w a żan ie n a sieb ie sp ra w iło , że św ia t je j zam y k ał się w b a rd z o cia sn y m k rę g u , a z a in te re s o ­ w a n ia sp ro w a d z a ły się w y łą c z n ie do w ła s n e j osoby, a n a w e t do s ta n u zd ro w ia.

P ie rw sz e la ta m a łż e ń stw a m ogły je j p rz y n ie ść szczę­ ście, a le p a n i T a rg o w sk a n ie z d o ln a była do jeg o p rz y ­ ję c ia . J u ż ta k n a s ią k ła tro sk a m i, że n ig d y n ie m o g ła się od n ic h u w o ln ić całkow icie.

Z la ta m i z m a rtw ie n ia i z m a rtw io n k a c o raz b a rd z ie j się m nożyły w sk u te k k o m p lik ac y j życiow ych, a le z a r a ­ zem w sk u te k c zy n n e j i w y d a tn e j pom ocy sam ej p a n i Ja d w ig i. W có rce, dziś trz y n a s to le tn ie j dziew czynce, b a rd z o ry ch ło o d n a la z ła sw oje w ła sn e c e c h y : chorow i- to ść i o sa m o tn ie n ie , p ły n ą c e z p o cz u cia w ą tło śc i, s tr o ­ n ią c e j od dzieci zd ro w y ch i żyw ych. G dy p a trz y ła n a sw o ją A nielkę, c h u d ą b lo n d y n k ę o tw a rz y b la d e j i rz a d k ic h ja s n y c h w ło sac h , d o s trz e g a ła w n ie j sam ą sie ­ bie sp rzed la ty . R ó żn ica zach o d z iła tylko ta , że A n ie l­ k a b y ła jeszcze b a rd z ie j a n e m ic z n a i n erw o w a. O śm io­ le tn i W acek w d a ł się ra c z e j w o jca, tylko p ozbaw iony był jeg o fleg m y . P a n i J a d w ig a k o c h a ła b a rd z ie j ch ło p ­ ca, m a ją c u k ry tą , n iem al p o d św iad o m ą p r e te n s ję do córki, że ta w d a ła się całk o w icie w n ią sam ą, że po­ dob n ie ja k o n a n ig d y się n ie w yżyje.

T a rg o w sk i zaczął z d ra d z a ć sw ą żonę dość w cześnie... P a n i J a d w ig a b ard z o b o le śn ie p rz e ż y ła p ie rw sz e ro z ­ c z a ro w a n ie. P o tem ja k o ś się u sp o k o iła, ale p o z o sta ła w n ie j n ie u fn o ść , k tó r ą o k azy w a ła p rzez k ilk a la t, czy był po te m u pow ód, czy n ie. T a k tra k to w a n y T a rg o w sk i ro z g rz e sz a ł w e w ła sn e m s u m ie n iu now e sw e z d rad y . P ow oli p a n i J a d w ig a n a b ie ra ła do m ęża g łu c h e j n ie ­ ch ęci. R aziło j ą zaś s p e c ja ln ie to, co on w sobie n a j­ b a rd z ie j cen ił, to j e s t jeg o ta k t i spokój.

(29)

T a rg o w sk i był zaw sze o p anow any, p rz e m a w ia ł gło­ sem cichym , d o b ie ra ł zd ań o k rą g ły c h , pieszcząc się sw o ją elo k w en cją... P o n ie w a ż m ów ił d la e fe k tu , czę­ sto w ięc m ija ł się z p ra w d ą , a zw łaszcza ze szcz ero ścią. C zytało się to w jeg o c iem n y ch oczach, k tó re n iem al z re g u ły n ie p a trz y ły n a rozm ów cę, a b ieg ały z p rz e d ­ m io tu n a p rzed m io t, m u s k a ją c jen o p rz e lo te m tw a rz osoby, z k tó r ą p ro w a d z ił k o n w e rsa c ję .

P a n i J a d w ig a początkow o s ta r a ła się d em askow ać m ęża, a le w y w o ły w ała tern ta k z a c ię te spory, k w asy i n ie p o ro z u m ie n ia , że w re sz c ie d a ła spokój. P o p ro s tu n ie m ia ła s ił n a w alkę. U d aw ała , że m u w ierzy, a w d u ­ ch u ro s ła w n ie j w ro g a n ie u fn o ść , s tre s z c z a ją c a się w n ig d y n iew y p o w ied zian em z d a n iu : „A h, ja k on łż e ! “

T a rg o w sk i p rz e k o n a n y , że sw ą w ym ow ą u sy p ia w n ie j cz u jn o ść i ro zw iew a n ie p o ro z u m ie n ia — tern w ię ­ cej u tw ie rd z a ł się w do b rem m n ie m a n iu o sw ym ta k c ie i sw em k raso m ó w stw ie.

M iędzy m ałżo n k am i ró s ł m u r u ra z y i pew nego r o ­ d z a ju w z a je m n e j p o g a rd y . T a rg o w sk i w dum nem sa- m oom am ieniu u w a ż a ł żonę za n a iw n ą , i jeg o p o g a rd a k ry ła w sobie od cień po b łażliw o ści, p o d czas gdy o n a g a rd z iła nim ze s p o rą dozą u p a r te j w ro g o ści.

Od k ilk u m iesięcy T a rg o w sk i z ro b ił się czu lszy niż zazw y czaj, a ró w n o cześn ie z aczął zn ik ać z dom u n a ca łe p o p o łu d n ia i w ieczo ry . P a n i Ja d w ig a z am k n ę ła się w zim n ej n iech ęci, ja k w sk o ru p ie , i m y ś la ła : .,Znów m n ie z d ra d z a “ . N ie w ie d z ia ła tylko z kim i o d k ą d ? G dy­ b y m ia ła w ięcej in tu ic ji, lu b zn iży ła do m ie sz a n ia się w m iejsco w e p lo tk i, d o w ied ziałab y sie ; że p rze d m io tem u w ie lb ie ń je j m ęża j e s t Ir e n a P rz e c ła w sk a .

Z aczęło się to w lip c u , m ie sią c u le tn ic h w yw cza­ sów i p laż o w ań .

M ała s ta c y jk a B ukow no leży w śró d z a g a jn ik ó w m o­ d rzew io w y ch i sosnow ych lasów . Za to re m i b u d y n k am i kolejow em i p ły n ie w a rtk o n u r t m a łe j rzeczk i B iałk i, k tó r a w y żło b iła so b ie w śró d p iach ó w g łębokie k o ry to .

(30)

K ry s ta lic z n ie c z y sty s tru m ie ń w iru je i p rz e le w a się w o b ra m o w a n iu św ieżej zie len i krzew ów leszczynow ych i tra w . N ieco d a le j ż ó łty p iasek , w zn o szący się su c h ą ś c ia n ą w górę, ułożył się w id e a ln ą p lażę. Do B ukow na i p o b lisk ic h w si z je ż d ż a ją le tn ic y z całego Z ag łęb ia i p o d czas la ta gw^arno j e s t t u ta j i ro jn o .

T a rg o w sk i często ch odził sam lu b z c a łą ro d z in ą n a p lażę. Żona i c ó rk a z r a c ji sw ego z d ro w ia n ie k o rz y s ta ­ ły z k ą p ie li rzec zn y ch , w y g rz e w a ją c się w sło ń cu , n a to m ia s t on, a z w łaszcza W acek, sie d zieli w w odzie całem i go d zin am i.

K iedyś sp o tk a li ta m p a n ię Ire n ę P rz e c ła w sk ą , n a u ­ czycielkę szkoły w W odącej.

T a rg o w sk i ju ż p rz e d te m zw ró cił n a n ią u w agę, n ik t bow iem n ie m ógł p rz e jś ć o b o ję tn ie obok p a n i Ire n y .

R zu cały się p rz e d ew szy stk iem w oczy je j p ięk n e ciem n e w ło sy i ru c h y c a łej p o sta c i. W ty c h pow olnych ru c h a c h m ia ła coś ze w sch o d n ieg o ro z le n iw ie n ia , uw y ­ d a tn ia ją c e g o się ró w n ież w p o c h y le n iu gł«w y, u g in a ją ­ cej się ja k b y pod c ięża rem p u sz y sty c h w łosów . D uże ciem ne oczy, n a p ó ł p rz y sło n ię te ciężkiem i pow iekam i, do d aw ały je szcze b a rd z ie j w y ra z u ro z le n iw ie n ia i lu ­ b ieżn ej sen n o ści... P a n i Ir e n a lu b iła m ów ić w iersze, k tó ry c h z n a ła m nó stw o i k tó re re c y to w a ła głosem m a­

tow ym i bez sp e c ja ln e g o te m p e ra m e n tu , ale z dużem zro zu m ien iem i odczuciem .

Gdy T a rg o w sc y zbliżyli się do k ład k i, d o strz e g li p a ­ n ią Ir e n ę po ta m te j s tro n ie rzeczk i. W obcisłym c z a r­ nym k o stju m ie je j p o sąg o w a f ig u r a ry so w a ła się w y ra ź ­ n ie n a tle ja s n o - żółtego p ia sk u . F a lis te lin je c ia ła by­ ły ta k h a rm o n ijn e , że aż p a n i J a d w ig a p rz y s ta n ę ła na chw ilę.

— Ja k ż e o n a p ię k n ie z b u d o w a n a ! — rz e k ła . — P h i... — m ru k n ą ł m ąż.

P rz y w ita li się. T a rg o w sk i p a trz y ł n a ciem n e o p alo ­ n e k s z ta łty P rz e c ła w sld e j sp o jrz e n ie m n a p ó ł ta k s u ją - cem, n a p ó ł pożądliw em . N a ra z I r e n a , c h cąc p o p ra w ić

(31)

sobie w łosy, p o d n io sła sw ym sen n y m ru c h e m rę c e ku górze. W tern n a p rę ż e n iu c ia ła , z lekkim , zam yślonym u śm iech em w y d a w a ła się ta k p ię k n ą i ta k lu b ie żn ie zm ysłow ą, że T a rg o w sk i d o zn ał ja k b y w s trz ą s u . K iedy u sie d li, p a n i Ja d w ig a , n ie z w ra c a ją c s p e c ja ln e j u w ag i n a otoczenie, o tw o rz y ła k s ią ż k ę ; n a to m ia s t A n ie lk a do­ s trz e g ła , że z ojcem d z ie ją się ja k ie ś niezw ykłe rzeczy. T w a rz m u zb la d ła i sk u rc z y ła się dziw nym g ry m asem . Był ta k w s trz ą ś n ię ty , że z a m ia s t w y g łasz ać o k rą g łe zda n ia , b e łk o ta ł coś, w y k o n u jąc ręk am i d robne, g w ałto w n e ru c h y ...

Co się m ogło z ta tu s ie m s ta ć — A n ie lk a n ie w ie­ d ziała.

T a rg o w sk i ty m czasem p rz y su w a ł się co raz b liżej, bo czuł n iep o h am o w an ą żądzę d o tk n ię c ia c ia ła P rz e c ła w - sk iej. D okonaw szy teg o n ib y n ie u m y śln ie , s z a rp n ą ł r ę ­ ką, ja k b y się sp a rz y ł i p rz y b la d ł jeszcze b a rd z ie j.

Od teg o s p o tk a n ia n ie był ju ż p an e m sam ego siebie. P rz e c ła w s k a d łu g i czas n ie z d ra d z a ła ch ęci n a w ią ­ z a n ia ro m a n su , a le w re sz c ie u le g ła zalotom n a p ó ł z n u ­ dy, n a p ó ł z n ie u k o ju zm ysłów .

Po p o g rzeb ie R oncew icza T a rg o w sk i w ró c ił do do­ m u p rz e m k n ię ty ta k , że m o k ra, zim n a b ie liz n a p rz y le ­ p ia ła m u się do c ia ła . Z m ienił c ałe u b ra n ie , a po obie- dzie długo szczotkow ał w ąsy, a b y je d o p ro w ad zić do zw ykłej fo rm y sk rzy d eł c zarn e g o k ra w a ta . K iedy A n ie l­ k a d u k a ła p ółgłosem le k c je w sw oim p o koju, a p a n i J a d w ig a tk w iła p rzy sto le, trz y m a ją c sw e b iałe, d łu g ie rę c e n a ciem n ej se rw e c ie — w szed ł do stołow ego p o k o ju i z bolesnym w y razem w tw a rz y o św ia d c z y ł:

— D zień j e s t okropny, k o ch an ie... L e p iej ta k sie ­ dzieć z a w in ię te j w szal, n iż iść n a tę sz a ru g ę ... P ra w d a ?

U ją ł je j b ia łą d łoń i p rz y c is n ą ł do u st...

— M oja p a n i tu z o sta n ie , a j a będę m u s ia ł iść n a ko p a ln ię. T e n s ta r y W alick i p o p ro s tu w śc ie k a się z n a d ­ m ia ru g o rliw o ści. N ie b ędzie p rzy k ro ta k sam ej, co?

(32)

— N ie ! A g dzie id z ie sz ? — M ów ię c i: n a k o p a ln ię . — A ha...

„ J a k on łże, ja k on s tra s z n ie łże.“ — p o m y śla ła i u w o ln iła się od d a lsz e j rozm ow y k ró tk ie m :

— W ięc idź ju ż .

W łożył n ie p rz e m a k a ln e p a lto , p o s ta w ił k o łn ie rz i, p rz e sła w sz y od p ro g u rę k ą p o ca łu n ek , w yszedł.

D eszcz p a d a ł b e z n a d z iejn ie ... K ro p le g n a n e o sz a la ­ łym w ic h re m d u d n iły n a g u m ie p ła szcz a, sp ły w a ją c po n ie j s tru g a m i. T a rg o w sk i b r n ą ł po ro z k isły c h d ro g a c h , w y m ija ją c k ału że, m a rsz c z ąc e się od p o dm uchów w ia ­

t r u i k lą ł zcich a.

Od pew nego cza su P rz e c ła w sk a co ra z częściej m ie­ w a ła odpływ y h u m o ru , a on z n a jd o w a ł się u szczy tu ro z n a m ię tn ie n ia i p o ż ą d ań . W te j c h w ili szedł ró w n ież po d n ieco n y , a oczy m ia ł p e łn e je j b ro n zo w ej n ag o ści.

P rz y p o m n ia ł sobie je j lu b ie ż n ą pozę z le tn ie j plaży. — J a k ie to dziw aczne, — p o m y śla ł — że je d e n ru c h m oże w zb u d zić n a g le ty le n a m ię tn o śc i. Kto w ie, czy k o ch ałb y m ją , gdy b y go w ów czas n ie w y k o n a ła ?

Z ap u k a ł do d rzw i n isk ie j ch a łu p y .

— P a tr z , co m oże m iło ść! — u śm ie c h n ą ł się. — Oto je ste m ..

— N ie w ą tp iła m a n i n a ch w ilę, że p rz y jd z ie sz . — T a k w ięc p e w n ą je s te ś sw ej p rz e w a g i i sw ego c z a ru n ad em n ą, k o c h a n ie ?

P rz e c ła w s k a sa m a b y ła nieco s z tu c z n a , n ie lu b iła więc w nim n ie sz c z e ro ści i d ek la m a c ji. D z isie jsz a n ie p o ­ g oda n a p e łn ia ła j ą p rz y te m n u d ą i p rz y g n ęb ien iem .

— A h, z o staw te sw oje... „ c z a ry “ i to sw o je „ko­ c h a n ie “ .

— H u m o r zgaszony deszczem ... P o c h le b ia m sobie je d n a k , że p o tr a f ię u czy n ić p rz em ian ę... P ra w d a , I r u c h n a ?

(33)

do pokoju, s ia d a j, a ja k chcesz, n a le j so b ie h e rb a ty . — O, m o ja p a n i, ja k zwyKle, oto czo n a p o e z ją ! — rzek ł, d o strz e g łsz y n a zarz u co n y m s te r ta m i zeszytów sto le ja k ą ś k siążk ę z w ie rsz a m i.

— E t! — w z ru sz y ła ra m io n a m i.

T a rg o w sk i u sia d ł, n ie w ied ząc, ja k ro zp ro szy ć je j n ie h u m o r. N a jle p ie j byłoby zap ro p o n o w ać, żeby coś p rz e c z y ta ła , a le w g ru n c ie rzeczy n ie lubii je j d e k la m a ­ c ji. D ro g a ta p rz y te m w y d a w a ła m u się zb y t o kólną i d łu g ą . Ir e n a się z a p a li i w p a d n ie w te n sw ój p oetyczny n a s tr ó j, do k tó reg o n ie b ędzie się m ógł d ostosow ać. S am z re s z tą p ra g n ą ł z a g ra ć ro lę n ieszczęśliw eg o , w ięc ro zp o czął n a jf a ta ln ie j od zw ierzeń ro d z in n y c h .

— C zujesz się d z isia j źle... K ozum ieir to... W pływ a n a ciebie te n d żd ży sty dzień i to niebo. L u d zie w ra ż li­ wi zależą od pogody w ięc ej, n iżby się zdaw ało.

W sta ł i zaczął chodzić po pokoju, co ro b ił zaw sze, ilek ro ć w p a d a ł w d łu ż sz ą p e ro rę . C hód m iał cichy, e la ­ sty czn y , p o c h y la ł p rz y te m głow ę i sk a k a ł oczam i po w sz y stk ic h p rz e d m io ta c h . Od cz asu do czasu d e lik a t­ nym ru c h e m m u sk a ł sw e w ą sy w je d n ą i d ru g ą stro n ę . — Cóż j a m am p o w ied zie ć? „T w ój c z a r n a d e m n ą t r w a '1, ja k m ów i p o eta... B rn ę przez błoto, sm a g a n y w ia tre m i deszczem poto tylko, a b y ciebie zobaczyć. M a ło ! Z o staw iam ro d z in ę sa m o tn ą , bo m n ie do ciebie g n a, bo chcę cię czuć p rz y sobie... W idzę te ra z J a d w i­ gę, d o strz e g a m je j an em iczn ą, b la d ą tw a rz w okolu j a ­ sn y c h w ło só w ; p a trz ę , ja k sa m o tn a k ła d z ie p a s ja n s a , o czek u je n a m nie... J e s t to k o b ieta, k tó r ą k o ch ałem i w obec k tó re j m am duże zo b o w iązan ia m o ra ln e . M oje dzieci te ż są sam e. A n ie lk a k o c h a m n ie b ard zo . B oję się, że coś rozum ie. J e ś li ta k — d o strz e g a m n ie ra z w je j oczach niepokój i w y rz u ty — to cóż o n a sobie m y śli o ta tu s iu ? ... Mimo to n ic m n ie n ie zdoła p o w strzy m ać. M uszę być p rzy to b ie ! O ceniam dobrze sw e p o stę p o w a ­ n ie, je s te m d la sie b ie su ro w y , n ie pobłażam , a....

(34)

— J e ś li m asz ta k czu łe su m ien ie , to n ie przychodź... T a rg o w sk i p rz y s ta n ą ł.

— Czy to m a być z e rw a n ie ?

W p ie rw sz e j c h w ili c h c ia ła u c ią ć : ,.T a k !“ , ale się z re fle k to w a ła . Nie m y ś la ła o z e rw a n iu , a p ra g n ę ła ty l­ ko, ab y w ięcej liczył się z je j n a s tro ja m i i był s u b te l­ n ie jsz y .

— No, n ie ! A le czy ty przy sw oim ta k c ie n ie ro z u ­ m iesz tego, że n ie p o w in ie n ie ś mi o tycii rz e c z ac h m ó­ w ić ?

N a słow o „ ta k t“ T a rg o w sk i się u śm ie c h n ą ł. U ją ł j ą za obie d ło n ie i u sa d o w ił n a so fie.

— Iru c h n a . dlaczego m a ją się m iędzy n a s w c isk ać n ie p o ro z u m ie n ia ?... J e ś li n ie życzysz sobie, to n ig d y n ie będę ju ż m ów ił o ro d z in ie . P ra g n ą łe m tylko p rz e k o n ać cię o sw ych u cz u c ia ch .

— J a w ła śn ie c h c ia ła m ci dużo m ów ić o sobie... A ty ś teg o n ie odczuł...

— A leż mów, słu c h a m z c a łą rozkoszą.

Rozm ow a je d n a k rw a ła się co ch w ila, a to, że sie ­ dzieli obok siebie, n ie zb liżało ich o a rd z ie j. W szelkie czulsze i b a rd z ie j p o u fa łe g e sty o d p ie ra ła p ra w ie p rz e ­ m ocą.

— A leż j a n ie chcę... Z rozum , że d z isia j n ie chcę. J a c y w y m ężczyźni je s te ś c ie g ru b o s k ó rn i!

J e j o p ó r p o d n ie c a ł g o ; je j len iw e ru c h y , k tó re m i s ta r a ła się u w o ln ić od niego, ro z n a m ię tn ia ły ... B r u ta l­ nie p rz y c is n ą ł j ą do sieb ie. B ły sn ęły o p alo n e u d a i z a ­ ciem niło duże, w y ra ź n e zn am ię. T u lił j ą żelaznem i u ścisk am i... W reszcie i w n ie j k re w u d e rz y ła s iln ie j. Z aim p o n o w ał je j.

— P ra w d z iw y m ężczy zn a! — p o m y ślała i p o d d a ła m u się b ie rn ie ...

W p o w ro tn e j dro d ze ś w ia t w y d a ł się T a rg o w sk iem u m ilszy i p rz y tu ln ie js z y , ch o ciaż było ciem no i c ia p a ł po błocie, ro z g a rn ia ją c b u ta m i k a łu ż e i za sto in y .

Cytaty

Powiązane dokumenty

W przypadku urodzenia dziecka (przyjęcia dziecka na wychowanie) pracownicy albo pracownikowi przysługuje urlop macierzyński (urlop na warunkach urlopu macierzyńskiego).. Za okres

[r]

This paper is devoted to a study of a Voronovskaya-type theorem for the derivative of the Bernstein–Chlodovsky polynomials and to a comparison of its approximation effectiveness with

Matts Ess´ en, Uppsala University, Sweden for useful discussions on the problem.. The authors are grateful to the referee for offering useful suggestions leading to the

Songping Zhou State Key Laboratory of Oil/Gas Reservoir Geology and Exploitation Southwest Institute of Petroleum Nangchong, Sichuan 637001 China Department of Mathematics

niczy (ul. Ratajczaka) fundamentacje, roboty murarskie, żelbetony, dach nad główną salą. prace zduńskie: w domach Pozn. Wały Jagiełły), w domu mieszkalnym

Przyszły takie czasy, że książki dzisiaj nie idą, wydawca weźmie swoje, a kie- dy się książka sprzeda i wydanie się zwróci, to nie wiadomo.. To ciekawy i

Sieb