• Nie Znaleziono Wyników

Latarnia Morska : „przez morze do mocarstwa”. R. 1934, nr 4

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Latarnia Morska : „przez morze do mocarstwa”. R. 1934, nr 4"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Strona 2 . L A T A R N I A M O R S K A ” Nr. 4

Młodzież polska a morze

Polskie statki przy molo m porcie gdyńskim Polish steaners along the quay in Port at Gdynia

S/s »Lroóm«, statek należący do Polsko-Brytyjskiego Tom. Okrętowego

S/s »Lmóm« property o fthe PolislfBritishsteamship Co. „Młodości! Orla twych skrzy­

deł potęga”...

Adam M ickiew icz.

Znakom ity znawca naszych spraw m or­ skich, p. Ju lja n Rummel, w szeregu a rty ­ kułów zam ieszczonych na łam ach „L atarni M orskiej” — oraz w serji referatów , jakoteż i bro szur poświęconych naszym problem om m orskim , poruszył jasno i zdecydowanie stosunek naszej m łodzieży do spraw m or­ skich, wychodząc ze słusznego założenia, iż przyszłość naszej ekspanzji na morzu, oraz rozwój całej przyszłej polskiej ideo- logji m orskiej zależy w znacznej m ierze od należytego i rzeczowego zrozum ienia tejże ideologji przez młode pokolenie P ol­ ski dzisiejszej.

Krocząc dalej za tą m yślą przew odnią odnajdujem y wyraźne w skazania, które nam polecają nieść hasła o polskiem m orzu i o ideologji m orskiej w szeregi m łodzieży całego k ra ju — od uniw ersytetów , poprzez gim nazja, szkoły zawodowe, aż do szkół powszechnych — od związków i tow arzystw w których się gru p uje młodzież, aż do w arsztatów , fab ry k i chat na wsi polskiej.

W ielkość i przyszła potęga M ocarstwa Polskiego spoczywa w rękach młodego pokolenia, które niebawem wejdzie w życie gospodarcze, społeczne i polityczne naszego kraju. Pokolenie, k tóre wywalczyło wol­ ność i odbudowało dzisiejsze Państw o P o l­ skie, w przyszłości, siłą biegu życia, u stąpi a m iejsce jego zajm ą ci, k tó rzy dziś są m łodzi jeszcze i w y rab iają się na p rz y ­ szłych przewódców i kierowników, oraz budow niczych potęgi naszego państw a.

Je st to w życiu państw i narodów norm alny bieg histo rji, lecz ów bieg n a ­ rody i społeczeństwa dojrzałe i przew idu­ jące odpowiednio skierow yw ują na takie drogi i szlaki, które ich zdaniem są n a j­ racjonalniejsze z pun k tu interesów państw a i w przyszłości dadzą plan odpowiedni.

Dzisiejsza Polska skierow ała swoje najszczytniejsze w ysiłki duchowe i n a jra ­ cjonalniejsze poczynania na morze. W ro z­ woju spraw m orskich, w ekspanzji ekono­ micznej, w budowie flo ty handlow ej, w wy­ walczeniu dla siebie odpowiedniego stan o ­ wiska w wielkiej rodzinie narodów m or­ skich, widzim y przyszłą potęgę polski, przyszłe Mocarstwo Polskie i niew zruszoną gw arancję naszej totalnej niepodległości, jako państwo. To są pewniki, z których sobie zdają spraw ę wszyscy gospodarze dzisiejszej Polski i wszyscy zresztą ludzie um iejący trzeźw o patrzeć w przyszłość.

Niem a dziś w k ra ju naszym ludzi ro z­ sądnych, k tórzyby się poważyli na tw ier­ dzenie, iż Polska niepotrzebuje się zajm o­ wać spraw am i m orskiem i — że to co ro ­ bim y na w ybrzeżu B ałtyku jest fan tazją. Zgadzam y się wszyscy, iż nasz ru ch ku m orzu jest zdrowym i doniosłym pochodem

pewne fundam enty już dziś zapoczątkow ane. Chodzi o m łodzież. O tych przyszłych budow niczych Polski Mocarstwowej, których już teraz trz e b a zaznajam iać z zagadnie­ niam i naszych spraw m orskich. Jeżeli przyszłe pokolenie m a kontynuow ać polską politykę m orską, m łodzież nasza już teraz pow inna być zaznajam iana z n a jisto tn ie j- szemi hasłam i związanem i z pochodem polskości nad Bałtykiem , winna to m orze ukochać i p rzyjąć do serca najszczytniejsze hasła Polski nadm orskiej.

P ropagandę naszej ideologji m orskiej w śród starszych znakom icie prow adzi Liga Morska i Koionjalna, licząca około 80,000

naprzód, na w yraźnym szlaku prow adzą­ cym do m ocarstw a.

Lecz fak ty życiowe, n ak ład ają na nas pewne obowdązki zazębiające się dokładnie z przyszłością. Owa przyszłość, jeżeli ma być taką, jakiej pragniem y, posiadać m usi

członków i członkiń i w ydająca m iesięcznik „M orze”.

Chodzi jednak o to, aby do owej Ligi należeli wszyscy, aby siecią przyjaciół m orza i polskiej ideologji m orskiej pokryła się cała Polska, jak długa i szeroka — od Gdyni po K arpaty i od granicy zachodniej po B łota pińskie!

I jeszcze o jedno chodzi. A m iano­ wicie o to, aby we w szystkich uniw ersyte­ tach, szkołach i uczelniach i szkółkach pow staw ały wśród m łodzieży i dzieci Koła P rzy jaciół Morza Polskiego. Aby w tych kołach pod dozorem pedagogów mówiono 0 polskich spraw ach m orskich — zapalano serca i um ysły do owych w ielkich spraw, czytano im książki, b roszury i pism a om a­ wiające te sprawy.

„L atarn ia M orska” pierw sza rzuca ten projekt, aby z szeregów naszej m łodzieży 1 dziatw y tw orzyć Koła P rzyjaciół Morza Polskiego, celem pom nażania w przyszłości szeregów Ligi Morskiej i Kolonjalnej.

Pism o nasze postaw iło sobie za cel propagow anie spraw m orskich w śród sze­ rokich w arstw społeczeństwa i służbę tą pełni i pełnić będzie system atycznie.

Apelujem y tedy do w szystkich, aby wśród m łodzieży budzili zam iłow anie do ideałów m orskich. W p racy tej chętnie służyć będziem y pomocą i ra d ą każdem u, kto o nią poprosi, albowiem przez gości­ niec m orski prow adzi droga do dobrobytu przyszłych pokoleń i potężnej a niezw ycię­ żonej Polski.

C zternasftolecie o d z y s k a n ia

d o stęp u do m orza

W niedzielę, dnia 11-go lutego b. r. cała G dynia obchodziła uroczyście czter­ nastą rocznicę odzyskania przez Polskę dostępu do m orza.

Na w szystkich gm achach urzędowych, tak w porcie, jzk i w mieście, oraz na do­ m ach pryw atnych, powiewały barw y naro­ dowe. M iasto p rzy b rało w ygląd uroczysty. Uroczystość rozpoczęto solennem n a­ bożeństwem w kościele Serca Jezusowego, k tóre celebrow ał ks. profesor Bieszk w asy­ stencji kleru. Po Ew angelji, Jego E m inen­ cja ks. biskup m orski dr. Stanisław W ojciech Okoniewski w ygłosił podniosłe kazanie oko­ licznościowe o wielkiem znaczeniu odzy­ skania dostępu do m orza, oraz o donio­ słości tejże czternastej rocznicy nietylko dla Pom orza, lecz dla całej Polski. Na nabożeństw ie byli obecni przedstaw iciele władz, wojskowości, m arynarki, szkół, oraz w szystkich organizacji i towarzystw. Po nabożeństwie, historyczną ulicą 10-go L u­ tego przeszedł im ponujący pochód przy dźwiękach orkiestr, w którym kroczyła cała Gdynia, a więc: M arynarka, wojsko, organizacje przysposobienia wojskowego, F ed eracja Z w. Obr. Ojczyzny, Pow stańcy i W ojacy, Strzelec, Związki Zawodowe, Zw. M arynarzy, Straż P ożarna Portow a i Straż P ożarna Miejska, Skauci i Skautki, gim nazja i szkoły powszechne, reprezen­ tacje i poczty sztandarow e różnych tow a­ rzystw , tow arzystw a i związki, wreszcie w ielka rzesza ludności,

Cała uroczystość m iała c h a ra k te r pod­ niosły, w prost żywiołowy.

(3)

Nr. 4 L A T A R N I A M O R S K A Strona 3

A ndrzej W a ck o w ia lt

0 polslci św iatopogląd morski

(Ciąg dalszy).

Pow staje to stąd, że nie jesteśm y na­ rodem morskim, że nie utrzym ujem y z lą­ dam i na których istn ieją nasze misje, niem al żadnego kontaktu. A nie b ra k nam przecież ludzi dostatecznie przygotow anych i ofiar­ nych, nam b rak tylko zaufania we własne siły, nam b ra k w iary w nasze posłannictwo. Powie kto, poco mam chodzić do krajów obcych i dzikich? Można na to odpowie­ dzieć, poco tam chodzą Anglicy, Francuzi, W łosi i tyle innych narodów ? Otóż po- pro stu dlatego, że narody te rozum ieją, iż najpierw jest chrześcijańskim obowiąz­ kiem nieść pomoc bliźniem u, wiarę, ku ltu rę i m iłosierdzie chrześcijańskie a powtóre, że praca m isyjna rozszerza w idnokrąg własnego narodu, powiększa sferę wpływów danego narodu, otw iera przed nim nowe możliwości, daje upu st jego energji w kie­ ru n k u pracy pożytecznej i zbożnej.

Ta praca sum uje się na przestrzeni wieków, ona tw orzy ten wieniec zasługi i aureoli jak i często decyduje o stanow isku chrześcijańskiego św iata w stosunku do poszczególnego narodu.

A dalej snuje prof. Limanowski prze­ cudną pieśń o naszych braciach Polakach w k rajach zam orskich. W ielu jest wśród nas takich, którym przyśw ieca myśl zdo­ bycia dla Polski kolonji zam orskiej. A p rze­ cież Polska posiada niejako swoje potężne zam orskie kolonje w k tórych m a blisko 7 mil jonów swoich dzieci. Są nasi rodacy w Ameryce, w Kanadzie i dalej na południu w Brazylji, Argentynie, P aranie, Peru, Boliwji a naw et w Chinach. I jak wiemy jest to elem ent kolonizatorski pierw szo­ rzędny, wierze i mowie ojców wierny, w swoich uczuciach dla Polski stały. W la ­ sach dziewiczych, w tej południowo am e­ rykańskiej dżungli nie zraża go ani tro p i­ kalne słońce, ani gad tru jący , ani rosnący żywiołowo i jego m ozolną pracę niszczący las — nic. Cierpi tylko na jedną chorobę — duchową, na nostalgję, na b ra k ciepłego k o n tak tu z narodem , cierpi z powodu b rak u ożywczego tchnienia Polski — jego stron rodzinnych. Nie świadczy to o tern, żeby Polska o swych dzieciach na em igracji za­ pom niała, lub żeby ich nie kochała, nie — ten b rak k o n taktu jest znowu wynikiem dziejowego błędu Polaków, że nie um ieli stać się narodem morskim.

My tam za m orzam i m am y m iljony rodaków a nie m am y wspólnych z nimi interesów — poza mową i k u ltu rą. A prze­ cież zastanow iw szy się dobrze znajdziem y pełno wspólnych potrzeb, dojdziem y do przekonania, że żywy k o n tak t może otwo­ rzyć przed Polską i jej em igracją tysiączne możliwości wym iany nie tylko dóbr ducho­ wych, ale i m aterjalnych. P ro f. Lim anow ski nie w aha się powiedzieć, że w świetle n a­ szych obowiązków wobec em igracji, ten okręt polski zapew niający konieczny k raju z em igracją k o n takt — jest świętością.

Zrozum iem y to, gdy wm yślim y się w położenie rozbitka, którego morze wy­ rzuciło na odludną wyspę. Czyż po mę- czącem wyczekiwaniu ratu nk u , ukazujący się na horyzoncie jego w idnokręgu okręt nie będzie dla niego objawieniem, świę­ tością? Tak i dla naszych em igrantów, rzuconych przez los na dalekie lądy obce. O kręt polski, ta polska bandera, będzie dla nich ojczyzny uosobieniem — ojczyzny k tó ra przyszła ich odwiedzić, pocieszyć i poratow ać w ich samotności, opuszczeniu i tęsknocie.

Anglicy i F rancuzi są tak samo ro z­ rzuceni po szerokim świecie jak my Polacy — tylko, że nie w charak terze szukających p racy em igrantów a w ch arak terze rzą d z ą ­ cych. Lecz i dla nich nie obce jest uczucie tęsknoty z tą jednak różnicą, że Anglja i F ran cja jako narody m orskie utrzy m ują

stały kontakt ze swemi kolonjam i, ich ro ­ dacy nie odczuwają więc tej rujnującej duszę sam otności i opuszczenia.

P a trz ą c na św iatopogląd m orski z ta ­ kiego p unk tu widzenia, rozszerzam y tem- samem hasło narodow e „frontem do m orza” 0 konieczny z narodowego stanow iska do­ datek „frontem do e m ig racji”.

W encyklopedjach znajdujem y m nó­ stwo nazwisk polskich uczonych, geografów, geologów, przyrodników , badaczy i innych podróżników, którzy objechali wszystkie m orza, odkryw ali nowTe wyspy, b ad ali ta j­ niki puszcz, dżungli i ostępów podzw rotni­ kowych. Polska na tern polu może się bezsprzecznie poszczycić znakom item i re ­ zultatam i — ale rezultatów tych w ykorzy­ stać odpoy/iednio nie um iała. Jakże uboga jest nasza lite ra tu ra podróżnicza. Pleśnieją gdzieś te notatk i naszych podróżników, względnie, jak większość z nich służą obcym a nie Polakom . Po wojnie również p rzed ­ siębrane były różne w ypraw y polskie, ale 1 o tych skąpe tylko wiadomości dostępne są szerszej publiczności. A szkoda wielka. Boć to są dowody polskiej tężyzny, to są dowody polskiej pracy o charak terze ogólno naukowym, to są ofiary nauki polskiej składane całej ludzkości. Popieranie takich

wysiłków jest obowiązkiem narodowym, bo w ysiłki te tw orzą nowe zainteresow ania, rozszerzają w idnokrąg narodu i staw iają nas na poziomie innych narodów, wnoszą­ cych do społeczności ludzkiej coraz nowsze zdobycze wiedzy i doświadczenia. Przytem m ają dla krzew ienia św iatopoglądu m or­ skiego pod względem ideowym olbrzym ie znaczenie.

Mówiliśmy tu o św iatopoglądzie m or­ skim z p unktu widzenia ideowego a więc cywilizacyjnego, kulturalneg o i narodowego. Mamy jedn ak w ybitnych przedstaw icieli nauki polskiej uzasadniających konieczność oparcia przyszłości Państw a Polskiego o m o­ rze, ze względów czysto gospodarczych. Po wojnie szczególnego znaczenia dla ro z­ woju państw n ab rały środki i drogi kom u­ nikacyjne. S trach pomyśleć, że gdy inne narody obok dróg lądow ych i m orskich rozbudow y wuja gigantyczne w prost linje lotnicze, jak z Anglji do Indji, z Belgji do Konga, z F rancji do Indo-Chin itd., my Polacy m am y właściwie tylko kolej żelazną, w dodatku na kresach w schodnich zupełnie pod względem sieci niedostateczną. S trach pomyśleć, że dla obsługi naszej, z krajów europejskich bodaj najliczniejszej em igracji zam orskiej, m am y tylko kilka i to wcale nie nowoczesnych okrętów. J e st teraz ten p o rt polski, ale b rak statków , b ra k tych rozlicznych linji m orskich na których b an­

dera polska z wszechstronnym dla Polski pożytktem powiewać powinna. Tak jak wewnątrz k ra ju doskonale rozbudow ana sieć kolejowa i wodna decyduje o równom ier- nem nasyceniu rynku krajow ego w rozm aite produkty, tak droga m orska jest dziś jedną, na której następuje w ym iana wielkiej ilości towarów z jednego k raju do drugiego. D roga m orska m a przedew szystkiem tą zasadniczą nad każdą inną przew agę, że jest tańszą. W pływa to więc na ogólne koszty wym iany i um ożliw ia w dobie n a j­ cięższego z kryzysów jakie ludzkość kiedy­ kolwiek przeżyw ała na utrzym anie kosztów produkcji na poziom ie konkurencyjności z dysponującą lepszą, stroną organizacją zagranicą.

I tu znowu sięgnę do wykładów gdyń­ skich organizow anych przez In sty tu t B ał­ tycki, aby się powołać na w ykład b. m ini­ stra S karbu inż. E. K larnera, k tó ry w spo­ sób niezm iernie gruntow y p rzedstaw ił w ar­ tość i ważność m orza jako czynnika reg u ­ lującego wym ianę dóbr. Bez m orza np. mowy by nie było o zbyciu polskiego węgla zagranicą a co za tern idzie — nie byłoby mowy o w ydobyw aniu go w takich ilościach jak obecnie, dzięki czemu mimo ciężkiego kryzysu jesteśm y w stanie u trz y ­

m ać na G. Śląsku względnie pom yślny stan zatrudnienia co w konsekwencji okazuje się błogosławieństwem dla k ra ju i ludności Śląska. To jest jeden tylko przykład w a­ żności naszego m orza dla życia gospodar­ czego Polski, ale takie p rzykłady można mnożyć w nieskończoność. W eźmy polskie pro d ukty rolnicze i przetw ory hodowlane, weźmy następnie tow ary sprow adzane do Polski od rud, tłuszczu, fosforytów , tow a­ rów kolonjalnych do baw ełny włącznie. Przecież bez m orza niepodobna sobie wy­ obrazić sprow adzania tych tow arów w iloś­ ciach potrzebnych dla dużego k ra ju — bo przewóz na innej drodze byłby za drogi.

Praw da, powie kto, że przecież nie było Gdyni a tow ary te jednak do Polski trafiły.

Śłusznie. Ale w tern tkw i właśnie sedno zagadnienia św iatopoglądu m orskie­ go, że tak i olbrzym i w arsztat p racy jak morze nie powinien i nie m orze być w ręku obcem — tak i w arsztat pracy m a d o sta r­ czyć pracy i chleba swoim, a nie obcym a co gorsza naszym wrogom. To był w ła­ śnie najcięższy nasz grzech powojenny, że utrzym yw aliśm y dzięki naszem u eksportow i i im portow i tysiące obcych, gdy swoi ska­ zani byli na bezczynność. Ten błąd usu­ nięty został częściowo przez budowę Gdyni, a równocześnie przez gorzkie doświadczenia

(Ciąg dalszy na stronie 4-tej) Stare drzema na Kamiennej Górze m GdyniOld trees on Stony Hill at Gdynia

(4)

Strona 4 „ L A T A R N I A M O R S K A ” Nr. 4

Miesiąc lu ty m a się ku końcowi. Coraz wyżej podnosi się życiodajne słońce na horyzoncie i zapow iada, że niezbyt p rzy ­ jem na zima nadb ałty cka niebawem się skończy.

Począwszy od Gdyni, poprzez Puck, Hel, J u ra tę , Ja sta rn ię , Kuźnicę, Chałupy, W ielk ą-W ieś H allerow o i dalej, wzdłuż w ybrzeża nad otw artem morzem, aż ku Je zio ru Żarnow ieckiem u, powoli budzi się wszystko, z nadzieją w sercu, że sezon, przez w szystkich upragniony, zbliża się szybkim krokiem . Mieszkańcy z głębi państw a polskiego, nie wszyscy wiedzą, że w okresie zimowym, wybrzeże naszego m orza śpi. P racu je tylko p o rt i p racu ją rybacy. N atom iast ru ch tury sty czny ustaje zupełnie, a nawet handel detaliczny, obli­ czony także na turystó w stoi w m iejscu i czeka wiosny, jak zbawienia.

Ju ż w m iesiącu m arcu zaczną się wstępne przygotow ania do sezonu, k tó ry w całej pełni trw a dopiero w czasie lato- wego okresu w akacyjnego. Z całego sze­ reg u przyczyn, jest rzeczą niezm iernie ważną zastanow ić się nad tern, co m y na w ybrzeżu robim y, aby sezon m orski był napraw dę sezonem, aby ściągnął na wy­ brzeże praw dziw ych turystów , nie zaś tylko jedno lub dwudniowych wycieczkowiczów, k tórzy po obejrzeniu pobieżnem m orza w racają śm iertelnie zmęczeni do domowych pieleszy.

Ktoś w rep o rtażu z naszego w ybrzeża napisał w tupecie nadm iernym , że „na w ybrzeżu ro b i się ciasno...”, aczkolwiek owej ciasnoty niema, nie było i zdaje się długo jeszcze nie będzie, jeżeli propaganda tu ry sty czn a w zyw ająca kuracjuszów i wy­ cieczkowiczów nad morze, kroczyć będzie zarosłem i i w yboistem i ścieżkam i, zaś wygody, jakie nam są potrzebne, nie staną na wysokośoi zadania.

E k sp lo atacja naszego w ybrzeża m or­ skiego dzieli się na trz y zasadnicze części. P ierw szą częścią jest użytkow anie wybrzeża jako bazy do ekspanzji ekonomicznej na m orzu. D rugą jest użytkow anie dostępu do m orza jako oparcia dla rozw oju naszej M arynarki W ojennej i całego system u obronnego — wreszcie trzecią częścią jest w ykorzystanie właściwości zdrow otnych m orza dla celów tu ry sty ki, k u ltu ry fizy­ cznej, klim atyki, lecznictwa i sp o rtu m or­ skiego.

Dwa pierwsze zadania, k tó re na nas nakłada obowiązek eksploatacji wybrzeża, są wykonywane spraw ie i w m iarę w szyst­ kich środków, zadziw iająco szybko.

Gorzej n atom iast jest z trzeciem za­ gadnieniem .

W czasie sezonu przybyw a nad morze, na czas dłuższy kilkanaście tysięcy letni­ ków, nie w liczając wycieczkowiczów, obo­ zów letnich m łodzieży i przelotnych tu ­ rystów . I ten ruch ku m orzu rośnie z roku na rok i n abiera coraz większego nasilenia.

Trzeba się liczyć z tern, że w najbliższych latach grom ady ludzi szukających nad m orzem wypoczynku będą coraz liczniejsze.

Z tych przyczyn i z całego szeregu innych, trzeb a się zabrać do rozbudow y w ybrzeża w kierun ku takim , aby tu rysto m i wycieczkowiczom m ożna było dać coś więcej ponad to, co dziś wybrzeże dać może, aby nam przy lad a bzdurnej okazji nie uciekali do Sopot i tam nie zostaw iali złotych polskich.

Przepiękne jest w ybrzeże naszego mo­ rza i każdem u letnikow i i turyście może dać tyle emocji i pięknych wrażeń, że ich nie znajdzie ani w Krynicy, ani w Zako­ panem. Kąpiele m orskie i krzepki w iatr od m orza dadzą m u w dodatku zdrowie.

We własnym interesie m usim y pod względem turystycznym odpowiednio roz­ budować Gdynię, Orłowo-Morskie, i w szyst­ kie miejscowości leżące nad morzem, aby letnicy znaleźć tu m ogli to samo, co zn aj­ dą u obcych.

P roblem ten jest już dojrzały i wy­ m aga szybkiego rozw iązania. Mo-ski.

Znaczenie Gdyni

dla najklizszej okolicy

J a k doniosłe znaczenie gospodarcze wypływa z fak tu istnienia Gdyni, jako p o rtu i m iasta, dla najbliższej okolicy, świadczy cały szereg czynników dających się ująć realnie.

Dzięki założeniu i dzięki rozwojowi Gdyni, okoliczne wioski rybackie, za cza­ sów niem ieckich mocno zaniedbane, weszły obecnie w k rąg prom ieniow ania Gdyni pod względem gospodarczym i cywilizacyjnym.

Klasycznym przykładem jest elek try ­ fikacja okolicznych miejscowości. Dzięki energicznej działalności M iejskich Z akła­ dów E lektrycznych w Gdyni, linje d o sta r­ czające p rąd u i św iatła wybiegły już na okoliczne wsie rybackie, nawet tak odległe jak Mosty i Mechelinki, znajdujące się 0 osiem naście kilom etrów od Gdyni.

O bszar upraw nień M iejskich Zakładów E lektrycznych co do dostarczania prąd u 1 św iatła jest dość rozległy, więc też przy intenzywnej propagandzie, prowadzonej przez dyrekcję rzeczowo i z dużym n ak ła­ dem pracy, liczba odbiorców p rą d u stale w zrasta i ja k już pisaliśm y, przekroczyła cyfrę sześciu tysięcy.

Dla cywilizacyjnego rozw oju najb liż­ szego zaplecza Gdyni i okolicznych wsi ryback ich położonych nad m orźem są to spraw y ważne, bowiem tu, gdzie Niemcy pozostaw ili poza sobą naftowe lam py, my wprow adzam y p rąd elektryczny.

Sam orząd m iejski w Gdyni na odcinku elek try fikacji w ykonuje dobrą i rzetelną pracę, zgodną z wym ogami czasów nowo­ czesnych.

Powszechny Bank Związkowy w Polsce

s.a. ODDZIAŁ. W GDYNI

Plac Kaszubski 8 Telefon: 2890-91

Adr. te le g r.: B A N K D I O N

Z A Ł A T W IA WSZELKIE OPERACJE

W ZAKRES

BA N K O W O ŚC I

WCHODZĄCE

0 p o lsk i

św ia to p o g lą d m orsk i

(Ciąg dalszy ze strony 4-tej)

nauczył nas szanować to nasze m orze pol­ skie jak złotodajne pole, które strzeżone 1 opracow ywane może się stać niewyczer- panem źródłem bogactw a narodowego, bodźcem dla polskiej twórczości, skrzydłam i do lotu polskiej wiedzy, polskiej pracy i polskiej kultu ry.

H isto rja Polski dem onstruje nam naj­ lepiej znaczenie m orza, gdyż wykazuje niezbicie, że ilekroć na przestrzeni wieków polityczna myśl polska odw racała się od m orza — tylekroć słabła widocznie Rzecz­ pospolita, a na odwrót, kiedy m orze zda­ wało się być w yłącznym przedm iotem troski króla i rzą d u — tylekroć Polska stała u szczytu swej potęgi i chwały.

Niechże tedy h isto rja będzie dla nas ostrzeżeniem i nauką, że m ocarstwowej potęgi Polski szukać należy w św iatopo­ glądzie m orskim.

P ra lfty c z n e Ł u d z e n ie ś w ia t o p o g lą d u m o r s k ie g o

P otrzebę budzenia albo w prost tw orze­ nie w społeczeństwie polskiem św iatopo­ g ląd u m orskiego uzasadnia najpierw h i­ storja. Rozbierać h istorję krytycznie i z niej wyprowadzać odpowiednie wnioski i nauki na przyszłość, może tylko nauka ścisła. Dla zwykłego czytelnika h isto rja jest bez­ sprzecznie m aterjąłem ciekawym ale równo­ cześnie tru d nym w tern znaczeniu, że czy­ telnik bez odpowiedniego przygotow ania nie może się wgłębić we w szystkie zagad­ nienia i zjaw iska tow arzyszące pewnym faktom historycznym . To też nauka polska i h isto rja Polski przedrozbiorow ej i z usto ­ sunkow ania się ówczesnej Rzeczypospolitej do zagadnień m orskich w ysnuła jasny, prosty i logiczny wniosek, że słabość Rze­ czypospolitej m iała swoje źródło pom iędzy innem i w b ra k u św iatopoglądu m orskiego. Z b ra k u tego św iatopoglądu elem ent polski został od m orza odrzucony bez oporu i nie­ jako ujarzm iony w granicach lądowych, otoczony zewsząd nienaw iścią, zdradą i przem ocą.

Już decyzja T ra k ta tu W ersalskiego przyznająca Polsce dostęp do m orza oraz p o rt w Gdańsku jest wynikiem akcji nauki polskiej. Ale w wolnej Polsce nauka po­ głębia jeszcze zagadnienie b ytu Polski, jej mocarstwowej potęgi i podnosi kw estję św iatopoglądu m orskiego do ważności czyn­ nika decydującego o istnieniu Polski. Nie mówimy dziś o tern, że m orze może p rzy ­ nieść Polsce jakie korzyści, nie — m y tw ierdzim y, że m orze jest dla Polski ko­ nieczne. O debrać Polsce m orze — to zna­ czy Polskę na nowo rozebrać, nie dać Polsce tyle m orza ile jej do norm alnego Rozwoju potrzeba, żnaczy skazać ją na za­ leżność i wyzysk narodów ościennych.

Ta świadomość będąca wynikiem b a ­ dań n au ki polskiej istnieje już w znacznej części narodu polskiego — nie jest ona jednak powszechna. Świadomość ta nie opanow ała jeszcze całego n arodu a przede- w szystkiem najszerszych w arstw ludowych i robotniczych. Trzeba zatem argum enty uzasadniające konieczność budzenia św iato­ poglądu m orskiego spopularyzować, trzeb a aby d o tarły one do tych mas ludowych tw orzących potęgę, bez której wielkie, na­ rodowe dzieła zrealizow ane być nie mogą.

Gdyby cała Polska oglądać mogła Gdynię, zrozum ienie ważności morza, roz­ pow szechniłoby się szybko. Ponieważ to jest av praktyce niemożliwe przeto pow tó­

rzym y tu pokrótce, że Gdynia przed dzie-(Ciąg dalszy nastąpi).

S k rzy n k a p ocztow a R ed ak cji

Przyjacielowi z Poznania. — Za życzenia dziękujemy i za półroczną prenumeratę także.

Pani Z. S. Łódź. — Odpowiadamy listownie.

„Pomeranja“ w Poznaniu. — Pismo bę­ dziemy stale wysyłać. Prosimy o wiadomości z życia Korporacji.

Pan Czesław Brzóska z Poznania. —

Odpowie Administracja listownie.

B. Z. — Prosimy bardzo.

P r z e c l s e z o n e m

(5)

Nr. 4 „ L A T A R N I A M O R S K A ”

M a ła P olska za oceanem

Rosły kolonje polskie w zagłębiu wę- Tak silni liczbą, Polacy zam ieszkujący glowem w stanie Pensylw anja, w wielkich około 1200 kolonij, zbudowali przeszło ośrodkach fabrycznych, jak : Chicago, Buf- pięćset własnych, polskich szkół i zorga-falo, D etroit i Milwaukee — w rejonach nizowali około siedm iu tysięcy tow arzystw kopalni żelaza i m iedzi w stanie M ichigan, polskich, skupiających życie polskie. oraz rolniczych połaciach stanu W isconsin. n , , , -r, ,

17 ^ Pod względem gospodarczym Polacy

Z biegiem la t rozsiadły się kolonje w Stanach Zjednoczonych p rzedstaw iają polskie na olbrzym ich przestrzeniach Sta- poważną siłę. W posiadaniu Polaków jest nów Zjednoczonych od oceanu A tlantyc- przeszło dw adzieścia tysięcy gospodarstw kiego do oceanu Spokojnego i od granicy rolnych, czyli ta k zwanych „farm ” — oraz m eksykańskiej na południu, aż po granicę około 170.000 realności m iejskich. W han- Kanady, a nawet tę ostatnią granicę prze- dlu także nie pozostali wtyle za innymi,

kroczyły. o czem świadczy przeszło szesnaście tysięcy

Mała przystań na HeluRoadstead at Hel

P olityk a niszczycielska tych państw , któ re ro zdarły m iędzy siebie żywe ciało Polski, w ypędziła za ocean A tlantycki całe grom ady chłopów. Gdzie m ieli pójść, jeśli nie tam , gdzie mogli znaleźć rolę, podobną do tej, do której z dziada p rad ziad a byli przyw iązani ?

Ju ż około roku 1850 pow stała w Stanie Texas pierw sza osada polska w całem słowa tego znaczeniu. Założyli ją chłopi z P o­ znańskiego. P rzy b yli z za oceanu grom adą, z księdzem, z ornatam i, z księgam i iitur- gicznemi — a naw et zab rali z sobą dzwon ze wsi rodzinnej, aby im przypom inał oj­ czyznę. Je st coś w zruszającego w tern w yjściu ludu polskiego ze wsi rodzinnej na tułaczkę. Poszedł z nimi bez w ahania, ich zacny i dzielny proboszcz, ksiądz Mo- czygęba.

Założyli wieś i nazw ali ją: „Panna M arja”. I ta nazwa i ten lud polski do­ trw ał aż do dnia dzisiejszego w pośrodku m orza różnych narodowości, zam ieszkują­ cych Amerykę.

W kilka lat później, na drugim końcu A m eryki Północnej pow stała dru ga wieś polska, k tó rą nazw ali założyciele: „P olonja”. W ieś owa leży w stanie Wisconsin.

Trzecią historyczną osadą polską w Ameryce Północnej jest miejscowość Częstochowa, w stanie Texas, założona około roku 1856. Praw ie równocześnie po­ w stały kolonje polskie w stanach: Michi­ gan, W isconsin i Illinois.

Pierw szym polskim osadnikiem w Chi­ cago, które dziś posiada przeszło czterysta tysięcy ludności polskiego pochodzenia, był Antoni Smarzewski.

Stopniowo rozw ijały się kolonje polskie w różnych częściach Stanów Zjednoczonych, w zrastając w potężne zbiorow iska, w któ ­ ry ch życie polskie krzew iło się w towarz- stw ach i większych organizacjach.

Pierw szą poważniejszą organizacją pol­ ską było Towarzystwo D em okratyczne, do którego należał, przebyw ający podówczas w Chicago generał M ierosławski, sławny powstaniec polski i dyktator.

Około roku 1880 pow stały w Ameryce dwie najpotężniejsze organizacje polskie, a m ianowicie: Związek Narodowy Polski i Zjednoczenie Rzym sko-Katolickie. P ierw ­ sza organizacja skupiła w sobie żywioły patrjotyczne, d rug a religijne, zgrupow ane p rzy p a rafjach polskich. W następnych latach pow stały takie organizacje jak : Związek Sokołów Polskich, Związek Polek, Unja Polska i Stowarzyszenie Polaków w Ameryce.

W Stanach Zjednoczonych praw ie każ­ dy Polak i Polka uważa za swój obowiązek obyw atelski należeć do organizacji polskiej. Dzięki tej okoliczności stow arzyszenia pol­ skie są tam bardzo liczne i bogate.

Życie w osadach polskich rozw ija się coraz silniej, gdyż przypływ ludności pol­ skiej, szukającej w Ameryce chleba i za­ robków, b ył coraz większy. J a k w począt­ kach, pierw szym i osadnikam i byli Polacy z dawnego zaboru niemieckiego, tak w la ­ tach późniejszych, napływ ały do Am eryki setki tysięcy ludności polskiej z byłego zaboru austrjackiego i z rosyjskiego.

O wielkości wychodźtwa polskiego w Stanach Zjednoczonych A m eryki P ó ł­ nocnej najlepiej nas uśw iadom ią cyfry. Osób pełnoletnich urodzonych w Polsce, podających się za Polaków lub za Polki, m ieszka w Stanach Zjednoczonych A m eryki Północnej 1,268.583. Osób dorosłych, peł­ noletnich, pochodzenia polskiego, które się urodziły w Stanach Zjednoczonych jest 1,680.000. Jeżeli weźmiemy pod uwagę dzieci polskich rodziców, urodzone w P o l­ sce, oraz dzieci zrodzone z rodziców po­ chodzenia polskiego w Ameryce, to doj­ dziem y do pewnika, że liczba ludności, uznającej swoją duchową i rasow ą łączność z Polską wynosi około czterech i pół mil- jona głów. K O N F E K C J A GAL. A IM TER JA S T R O J E DAM S K I E A R T Y K U Ł Y Mlę s k i e : 1 KĄPIELOWE 8 P O L E C A

Fr. S z c z u k o w sk i, G Jynia

ulica Ś -to Jań sk a 14 — Tel. 12-80

składów i sklepów polskich. W artość nie­ ruchom ości, należących do Polaków w Sta­ nach Zjednoczonych, sięga olbrzym ie sumy 500,000.000 dolarów, czyli czterech m iljar- dów i czterystu mil jonów złotych!

Tak liczne i zasobne wychodźtwo pol­ skie w Stanach Zjednoczonych wydaje 21 dzienników, 58 tygodników i 11 m iesięczni­ ków. Gazety te rozchodzą się w ilości około jednego m iljona egzem plarzy, co świadczy o żywnotności i interesow aniu się tam tejszych Polaków spraw am i pol- skiemi.

D r o g e r ja -P erfum erja

„SYRENA”

ulica Ś -to Ja ń sk a 37 6

POLECA:

Kosmetykę - P rzy b o ry fotograficzne, o p a t r u n k o w e i g u m o w e

F a r b y , l a k i e r y , pokosty i pendzle.

(6)

Strona 6 L|A T A R p 17 A M O R S K A Nr. 4

O L r o f y t o w a r o w e w styczn iu .

jg? [i Ogólne obroty w styczniu 1934 roku wp porów naniu z tym sam ym m iesiącem w jroku zeszłym, okazały się większe, co św iadczy o stałym rozw oju Gdyni, jako portu. W zrost wynosi 110,327,7 ton. Ogólny obrót w styczniu b. r., doszedł do 524,337,3 ton.

S p r a w a lc a L la m o r s k ie g o

Polska w porozum ieniu z rządam i D anji i Szwecji opracow uje p rojekt zało­ żenia k ab la m orskiego z Gdyni do Ronne na Bornholm ie, k tó ry by prow adził przez ląd z Gdyni do Jastrzęb iej Góry, a -stąd przez morze, na p rzestrzeni 250 kilom e­ trów , do Ronne. Od tego punktu kabel m iałby połączenie z Malmo, centralnym węzłem kablow ym w Szwecji, skąd istnieją rozgałęzienia do Norwegji i do Danji.

Gdyńskie sfery gospodarcze uw ażają wybudow anie i uruchom ienie tego kabla za rzecz bardzo pilną ze względu na stały rozwój naszych stosunków handlow ych z krajam i skandynaw skiem u

N a s z p r z e m y s ł ILeLonow y

J a k wielki wpływ na życie gospodar­ cze k ra ju w yw iera ekspoyt naszej p ro d u k ­ cji, niech posłuży jeden tylko przykład. Na terenie Polski Pom orze zajm uje w dziale p ro duk cji bekonów jedno z pierw szych m iejsc.

Obecnie na terenie woj. pom orskiego znajduje się 8 bekoniarni. W ostatnich 2 -ch lata ch dzięki pomocy finansowej zw ią­ zków bekonowych, Pom orskiej Izby R olni­ czej i sam orządów tery to rjaln y ch ilość stacji knurów zarodow ych zwiększyła się o 100 procent, tj. do liczby 222, W zmogła się rów nież hodowla Świn bekonowych. To samo zjawisko daje się zauważyć również w dziedzinie owczarstwa. Zw iększyła się p ro duk cja wełny i mięsa.

Ż y ł o p o ls k ie J o A m e r y k i

Z powodu b ra k u żyta, Stany Zjedno­ czone zaczęły je im portow ać z Polski. Do tego czasu Am eryka zakupiła 100,000 ton żyta płacąc po dwa i pół guldena holen­ derskiego. Pierw szy tra n sp o rt żyta pol­ skiego już do Am eryki odpłynął z Gdańska. T ran sp o rty dalsze także pójdą przez Gdańsk,

ponieważ Gdynia nie posiada elewatorów zbożowych, o które się już od pewnego czasu doprasza.

N a s z L a m ie ! z F iaalaiadśą

W edług danych opublikow anych o sta t­ nio przez fiński u rzą d statystyczny, w ar­ tość eksportu fińskiego do Polski wynosiła w roku ub. 7,5 m ilj. m arek fińskich w po­ rów naniu do 8,3 m ilj. mk. f. w r. 1931. W tym sam ym czasie im port z Polski do F in land ji przestaw iał w artość 181,6 milj. mk. f. (1933), 96,5 m ilj. mk. f. (w roku 1932) i wreszcie 124,3 m ilj. mk. f. w r. 1931. Powyższe dane w ykazują, że kształtow anie się w ym iany towarów pom iędzy Polską, a F in landją jest silnie aktyw ne dla nas.

D o g a n ia m y M a r s y lię

O broty towarow e p o rtu w M arsylji w ro ku 1933 w ykazują zniżkę i wynosiły tylko 6.318.809 ton, k tó ra to cyfra przew yższa gdyńskie obroty towarowe m inim alnie. Okazuje się, że Gdynia rośnie tak szybko, iż w obrotach dodania iuż sławna M arsylie.

N a m orzack św iata

B u r z a n ie z w y k ła

Nad portem w Algerze przeszła w dniach ostatnich niezwykle silna burza. Fale m or­ skie na przedporciu dochodziły do wyso­ kości osiem nastu metrów!

Zdaniem znawców, burzę należy p rzy ­ pisać podm orskiem u trzęsieniu ziemi, które w zburzyło m orze i w ypiętrzyło fale do nie­ bywałej w prost wysokości.

K a t a s t r o fa 2 o k r ę t ó w

W pobliżu wyspy N ordberney, eksplo­ dował niem iecki statek cysterna, płynący z ładunkiem nafty z A m sterdam u do Szcze­ cina. Cała załoga w raz ze statkiem poszła na dno m orza. W ybuch był tak silny, iż okręt rozerw ało w kaw ałki. F ataln y ten statek nosił nazwę „Stu rn w ogel”. W czasie wybuchu, gdy okręt niem iecki wzywał po­ mocy, pospieszył mu na ratu n e k żaglowiec holenderski, k tó ry widocznie zbliżył się do „S turm vogla££ zbyt blizko, gdyż i on padł ofiarą wybuchu i zatonął. Po sta tk u cy­ sternie nie znaleziono śladu. Z żaglowca odnaleziono później zaledwie kilka desek i drobnych przedm iotów. Załoga żaglowca w raz z kapitanem utonęła.

Z W ł a J y w o s t o k u

Od czasu polepszenia się stosunków am erykańsko-rosyjskich, Stany Zjednoczone rozpoczęły handel z Rosją. Oto poraź pierw szy od roku 1921 zawinęły do p o rtu we W ładyw ostoku trzy handlowe okręty am erykańskie, a w dniach najbliższych m ają przybyć inne parowce.

P o l s L i s ia te k w P a r a n a g u a .

W grudniu, 1933 roku baw ił w porcie P aranagu a, K urytyba, polski okręt szkolny „D ar P o m orza”, którego załogę i oficerów owacyjnie w itali Polacy kurytybscy, ra d u ­ jąc się, że m ają pośród siebie rodaków z Ojczyzny.

Z G d a ń sk a

0 s z k o ły p o ls k ie

Senat gdański będzie zmuszony otwo­ rzyć kilka nowych szkół z polskim języ­ kiem wykładowym i założyć kilkanaście nowych klas dla dzieci polskich, albowiem liczba zgłoszeń w spraw ie przyjęcia dzieci polskich do szkół z językiem wykładowym polskim ogromnie w zrasta. Na terenie W olnego M iasta Gdańska, z w yjątkiem kilku miejscowości, zgłoszono w dniach ostatnich 876 wniosków.

Do otw arcia nowych szkół Gdańsk jest obow iązany na mocy polsko-gdańskiego porozum ienia z dnia 18-go w rześnia 1933 r.

S p r a w y R a d y P o r t u w G d a ń s k u

Pom iędzy Polską, a W. M. Gdańskiem została podpisana umowa dotycząca finan­ sowych spraw R ady P o rtu w Gdańsku.

(7)

Nr. 4 l a t a r n i a m o r s k a Strona 7

J o L n S le v e iis

A ł i j u s

( N O W E L A )

S k u rara był niepozornym chłopcem. Ody liczył zaledwie pięć lat, odum arł go ojciec, wódz licznej bandy szczepu K itkehak. W ychowała go m atka, pam iętająca świetne czasy, gdy mąż jej słynął jako najdzielniejszy łowca i człek najm ędrszy w kole radzieckiem . Ponieważ ludzie szybko zapom inają sławę i za­ sługi swoich bliźnich, więc i o wdowie i o synu dawnego wodza zapom nieli.

Nędza stale gościła w ich wigwamie, więc nazb y t często, w czasie najsroższej zimy, zjad ali resztki starych kaftanów z łosiowej skóry, lub strzępy w łasnych mokasinów.

S k u ra ra w tak ich okresach głodu m ilczał, zaciskał ostre, białe, ja k u wilka, zęby, i dum ał nad swoją dolą. A gdy cza­ sem w ychodził z wigwamu, odziany dziuraw ym pledem, rów ie­ śnicy w ołali:

— S k u rara idzie! — Milczek idzie!

Nie odpow iadał na zaczepki, ale z dumą, jak wódz p ra ­ wdziwy, w racał do słabo tlejącego się ogniska w wigwamie i słu­ chał długich a serdecznych przem ówień m atki.

A była to kobieta dziwna, jakich m ało na tej wielkiej ziemi. Sadowiła m alca przy sobie i tak m ówiła:

— Synu, miej ufność w Tiraw ie (Bogu) i wszystkiego, czego szukasz na świecie, szukaj w sobie samym. Gdy dorośniesz, bądź mężem praw dziw ym . P rzed niebezpieczeństwem nie ucie­ kaj m ałodusznie, jak lis lub jeleń, — p a trz mu zawsze w oczy. P am iętaj, że nie ten jest wielkim, kto siedzi na stosie skór w wigwam ie i z w rzątku w ybiera co n ajtłustsze kaw ały mięsiwa, ale ten, kto p racu je w znoju i w tru d z ie wielkim, od św itu do

nocy ciem nej. .

Nie wszystko chłopiec zrozum iał, co mówiła sta ra m atka w długie, sm utne w ieczory — ale jakim ś podświadom ym in ­ stynktem odczuwał, że nie kto inny, tylko on właśnie dokona czegoś wielkiego i w tedy skończy się jego nędza.

Cichy, zam knięty w sobie, jak b y zasłuchany w dalekie odgłosy czegoś, co szło ku niemu, rozm yślał. Z uśmiechem przyjm ow ał okrzyki rówieśników, gdy na niego w ołali:

— Sku rara! Milczek!

A gdy już liczył la t dwanaście, mówiła m u m atk a:

— Oto dorastasz, synu mój, przeto pam iętaj, że to, co idzie z m yśli człowieka, decyduje o tern, kim on będzie. J e ­ żeli będziesz m i się chował, pragnę cię widzieć człowiekiem wielkim, — a nie zapomnij nigdy, że byłeś biedny. Miej wtedy litość nad ludźm i. Nad tobą litości nie znali, ale ty ją mieć musisz. Gdy jako wojownik pójdziesz na bój, nie kryj się za przyjaciół twoich, — stój p rzy ich boku nieustępliw ie i walcz, bowiem żywiołem mężczyzny jest walka. Płakałabym , gdybyś u m arł pod skórą wigwamu, przy ognisku, jak „ k o ru su ” (dzie­ wczyna). Jeżeli masz zginąć, zgiń w polu, na szczycie góry. A gdy obaczysz przyjaciela, otoczonego przez wrogów, przedrzej się ku niemu, nie uciekaj, — a jeśli go nie uratujesz, niech kości wasze leżą obok siebie. Twój ojciec i twój p radziad m aw iali, że praw dziw y m ężczyzna kładzie głowę za b ra ta swojego.

S k u rara słuchał słów m atki, a oczy płonęły mu, jak żagwie. R ozum iał już mowę rodzicielki swojej.

— Co przedsięweźm iesz, zawsze wykonaj i nigdy się nie cofaj w pół drogi, ale idź do końca, a potem wróć.

M ijały lata, a S k u rara żył z m atką pod dziuraw ym wig- wanem, cichy, m ilczący i wyśm iewany przez rówieśników.

Liczył już teraz lat szesnaście.

Było to w czasie zimowych łowów na bawoły. Zwierzyna gdzieś się u k ry ła — m rozy trzym ały silnie, a na plenach leżała g ru b a w arstw a tw ardego, przez w iatry ubitego śniegu.

W szystek lud, pod wodzą naczelnika szczepu, posuwał się na południe, sm agany śnieżycami, trapiony głodem, aż doszedł do R epublican River.

Ale bawołów nie było.

Dzieci m arły z głodu, a kobiety p ad ały ze zmęczenia na biały całun okryw ający pleny. W wigwamie naczelnika szczepu zjedzono już ostatnie okrycia ze skóry jeleniej i bawolej, a bied­ niejsi za b ra li się do zjadaniach w łasnych mokasinów. Czerwone orły stepowe k rąży ły nad koczowiskam i m rącego ludu, któ ry osłabiony głodem posuwał się ku południu żółwim krokiem .

W wigwamie naczelnika zebrali się na rad ę najprzedniejsi łowcy, ale nic nie urad zili. Nie pom ogły wróżby szam ana, ani wywieszanie barw nych płachetek m agicznych, które m iały mocą nadprzyrodzoną zwabiać zwierzynę. Codziennie w racali wywia­ dowcy w ysyłani w step, donosząc to samo:

— Bawołów niem a . . . Lud ginął z głodu i zimna.

Mały S k u rara siedział m ilcząco przy wygasłem ognisku i m yślał.

Dnia jednego rzek ł do m atk i:

— J u tro wychodzę na łowy, przeto oporządź mi, m atko, m okasiny, abym bosą nogą nie deptał tw ardego śn ie g u . . .

Zdziw iła się sta ra m atka, bowiem syn mówił do niej sło­ wam i ojca, k tó ry zawsze tak czynił, gdy się w ybietał na łowy.

— Dobrze, synu mój — odparła i posłusznie zab rała się do roboty.

Chłopiec w ybrał łuk rodzicielski i sześć strzał — tyle, ile ich b ra ł na łowy ojciec jego, przyw dział pozszywane mo­ k asiny i rzek ł m atce na pożegnanie:

— Błogosław mi na drogę, jak błogosław iłaś ojcu, i módl się do Tirawy. W rócę w nocy. A jeżeli nie wrócę do ju tra rana, nie płacz po mnie.

I poszedł w b iałą pustać śnieżną*...

Gdy m ijał wigwamy, wioski, a sypki śnieg skrzypiał pod jego nogami, odchylały się leniwie zasłony szatr.

Przygasłe oczy ginących z głodu p a trz ały na chłopca, a sine u sta szeptały cicho:

— S k urara . . .

Szedł szybko. Mróz był tęgi i wnet postać chłopca roz­ płynęła się w m głach sinych, przez które przedzierały się słabe, poranne prom ienie słoneczne. Przyszło jasne, ale m roźne po­ łudnie. Na k rańcach horyzontu czaiły się sine pasm a — znak, że mróz nie m yśli zelżyć.

Wódz szczepu w ydał rozkaz pochodu, ale nikt się nie r u ­ szał z miejsca. W igwam y stały, jak w m arznięte w białą pod­ ściel śnieżną.

— Dlaczego m am y się śpieszyć i wychodzić naprzeciw śm ierci? — p y tały kobiety.

— Ohej! Niech sam a do nas p r z y jd z ie ...

Blade dym y leniwie dobywały się z wigwamów. Straw y nie gotowano, bo jej nie było. Grzano zziębnięte ciała, styg­ nące nie tyle z zimna, ile z głodu.

Szybko nadszedł wieczór. W tuleni w resztki dziuraw ych pledów czekali na śmierć, któ ra ku nim szła szybkim krokiem . Na niebie uk azały się pierwsze gwiazdy, a S ku rara nie w racał. S tara m atka zapaliła ognisko i szeptała do siebie:

— Jeżeli nie wróci dziś, nie ujrzę go już n i g d y ... Biały m róz pożre go, jak mysz polną. Myszy polne m ają nory i ciepłe fu tra na zimę, a syn m ó j ? ... Nagi jest praw ie i głodniejszy od psa ziemnego na wiosnę. A jeśli w r ó c i? ...

Na tę myśl fala radosnego ciepła ro zlała się w jej macie- rzyńskiem sercu. Szybko popraw iła płonące głownie, a radosny uśm iech pojaw ił się na jej wargach.

— O, Tiraw a! Jesteś wielki i step cały jest t w ó j ... i bawoły są twoje i lud wszystek jest t w ó j ... Niech syn mój wróci! niech w r ó c i! ... Głodny jest i biedny. M okasiny jego zetlałe, ręce słabe, a krew leniwa z g ło d u . . . Niech spotka na swojej drodze lękliwego jelenia ale nie bawoła. Słaby jest syn mój. Ahu, tak, słaby i głodny jest syn m ó j . . . Niech p rzy ­ niesie zdobycz, abyśm y nie zm arli ju tro rano.

Długo pow strzym yw ała płomień ogniska i szeptała sama do siebie o jakichś dawnych czasach — o minionej chwale swojego ludu, k tóry teraz o niej zapom niał. A przecie nie tak dawno mąż jej K i-w u -k u przew odził tem u ludowi i k a rmił g o . . . N igdy za jej pam ięci nie było takiego głodu. Nigdy!

Sen ją zmorzył, a ognisko dogasało. Tylko jakieś cienie p ląta ły jej jeszcze po osędziałych skórach wigwamu.

P rzed szatrą zaskrzypiał śnieg i rozległ się głos:

— O, m atko! Otwórz zasłonę i pomóż mi wnieść zdobycz. Zerw ała się od ogniska. Ręce jej drżały, pewnie z zimna. Odłożyła zaporę i dłonie jej spoczęły na ram ionach syna.

— W ró c iłe ś ... W iedziałam , że w ró c is z ... synu!

— Popraw , m atko, ogień — rzekł chłopiec i ciężki toboł zrzucił z ram ion u wejścia do szatry.

Błysnęły jaśniejsze płom yki ogniska.

— Mięso jest, wiele m ięsa! Ju ż nie zginiem y z głodu, o m atko. Rozpal ogień pod dużym kotłem, aby i inni z nami jedli.

To rzekłszy, ro zp lątał węzeł toboła i począł wyjmować wielkie p łaty mięsa bawolego.

— To ugotujesz, m atko, a to upieczesz na jasnym pło­ m ieniu dla starszych. Zmęczony jestem i g ło d n y ...

— Głód nasz skończył się, synu — rzekła m atka, żwawo się uw ijając po wigwamie.

Rumieżce wyszły na jej zwiędłą tw arz, a oczy nabrały blasku.

A gdy już ułożyła mięso w kotle, zalała je wodą i po­ praw iła ogień, rzek ła do Sku rary:

— Pobiegnę do szatr, aby ich zaprosić do jadła. A może ty, synu. nie chcesz?

— Idź, m atko, i powiedz im, że S kurara przyniósł mięso tak, jak to czynił jego ojciec.

Zdziwiła się m atka. Zastanow iły ją nie słowa chłopaka, ale ton, jakim je wypowiedział. Głos jego był jakiś inny, b a r­ dziej męski, a w tonach brzm iała nuta rozkazu.

— Skąd ci to przyszło, synu mój ? — zapytała.

— Przyniosłem tyle mięsa, że na dziś starczy dla w szyst­ kich. J u tro mieć będę inne mięso. Idź i powiedz im, że ich wzywa S kurara, syn wodza Ki-wu-ku.

Poszła m atka S kurary od wigwamu do wigwamu i wołała radośnie:

— W staw ajcie! Oto S kurara, syn zm arłego wodza Ki-wu-ku, przyniósł wiele m ięsa, abyście z głodu nie zm arli i wzywa Avas wszystkich, jak to czynił jego ojciec.

I m yśleli wszyscy, iż sta ra oszalała z głodu i nikt się nie kwapił, nie wierząc, aby syn jej m ógł zdobyć mięso dla siebie, a cóż dopiero dla wszystkich.

A gdy przyszła do szatry wodza, m ów iła:

(8)

L A T A R N I A M O R S K A Nr. 'i

Strona 8

A

ł

I j u s

(Dokończenie ze strony 8 mej)

— Oto syn mój wzywa do dym iącego kotła, w którym jest wiele m ięsa, aby się najedli i nie pom arli z g ł o d u ...

Ale wódz ją o b urknął i rzekł:

— Nie godzi się szydzić z głodnych, aby nie poszaleli, jako i ty.

— Jeżeli mi nie wierzysz, poślij syna twego, aby w idział na własne oczy . . .

Z dum iał się wódz K i-m a -sz e Leszar i sam pobiegł do Skurary.

Z astał go przy dym iącym kotle, nad p łatam i świeżego m ięsa bawolego. Chłopiec pow stał i na znak uszanow ania w ska­ zał mu m iejsce p rzy ognisku.

K i-w a-sze L eszar długo nie mógł przemówić. Zdum ienie odebrało m u głos. W reszcie rzekł cicho:

— Praw dę mówiła tw oja m a t k a ... Błogosławiony przez Tiraw ę jest dzień dzisiejszy i błogosław iona chwila i głowa twoja. Pójdę, aby zwołać lud, jako ty chcesz.

S k u rara nie rzek ł ani słowa. Dzielił dalej mięso długim ostrym nożem i u k ład ał je na ziemi. Po chwili zaroiło się w dziuraw ym wigwamie Skurary. Zbiegli się wszyscy, któ rzy m ogli jeszcze chodzić i nie konali z głodu. W ydzierały im się oczy z pod powiek, albowiem S k u ra ra każdem u daw ał m ięsa bawolego, którego tak dawno nie widzieli. A gdy już wszystko rozdał, rzek ł do zebranych:

— Będziecie wszyscy syci. Niech wojownicy dziś przyjdą do mojego wigwamu. W ażne rzeczy chcę im p o w ie d z ie ć ...

— P am iętacie wszyscy. Przyszły łowy zimowe, a baw o­ łów nie było. Szukaliście śladów, ale tych także nie było. N aród ru szył na południe. Za nam i szła zima i szła ś m ie rć . . . Głód był coraz większy. M arły dzieci i ginęły z głodu kobiety. Zjedliśm y już wszystko, nawet pledy skórzane i m okasiny nasze... W iedziałem, że pom rzem y wszyscy: wy, żony wasze i dzieci wasze i ja, gdy tak dalej b ę d z ie ...

— To wszyscy wiemy, S k u rara — rzekł sta ry wódz. — W szystko jest w m yśli człowieka, więc i baw oły są też w jego rozum ie — a T iraw a nato dał człowiekowi myśli, aby sobie rad z ił sam, gdy jest mu źle. M yślałem tedy nad tern, gdzie poszły bawoły. Myślałem długo. Po tej stronie W ielkiej Rzeki ich nie było. Był tylko głód i śnieg. Myśl m oja mi pow iedziała, że W ielka Rzeka p o k ry ta jest lodem, a bawoły poszły po lodzie na drugi brzeg, gdzie są lasy i kora na g a­ łęziach nie da im zginąć z głodu. Po tej stronie W ielkiej Rzeki m ało jest drzew a traw y przyw alił g rub y i tw ardy śnieg. Ba­ woły m usiały iść na drugą stronę r z e k i. . .

W ojownicy i łowcy słuchali z rosnącem zdum ieniem mowy chłopca, k tó ry odkryw ał przed nim i praw dy proste, aż nazbyt proste, aby je o drazu zrozum ieć.

— A gdy mi to myśl m oja pow iedziała po wiele razy, uw ierzyłem i poszedłem dziś rano na łowy. Do W ielkiej Rzeki jest blisko. Poszedłem po lodzie na drugi brzeg. Tam jest las. Poszedłem do lasu. Prosiłem Tiraw ę i zm arłego ojca mo­ jego, aby skierow ali moje m okasiny w dobrą stronę. Na sk raju lasu były ślady r a c i c . . . Szedłem jeszcze godzinę, a potem usłyszałem ciężkie sapania i pory ki. Rozchyliłem gałęzie i — u jrzałem w ielką polanę, a na niej mnóstwo bawołów. Było ich dużo, bardzo d u ż o ... Zabiłem jednego, k tó ry odłączył się od stada. Z abrałem najlepsze części m ięsa i szybko wróciłem. To jest wszystko, co zrobiłem .

W zdum ieniu wielkiem spoglądali starzy łowcy i wojownicy na chłopca! Nie w ydaw ał im się teraz m ałym, szesnastoletnim podrostkiem , ale w ytraw nym myśliwym, na którego stąpiło wielkie św iatło myśli, zesłane przez dobre duchy i przez Tirawę. Z m iejsca, na którem siedział, podniósł się uroczyście K i-w a-sze Leszar i rzek ł:

— Zaiste, to jest praw da. Tiraw a nakarm ił lud przez ręce tego chłopca. Od dnia dzisiejszego nie będziesz się nazywał S k u rara. Im ię twoje jest A tijus — O jciec-karm iciel. . .

W yszedł wódz z szatry, aby wydać rozkazy na dzień ju ­ trzejszy, na wielkie łowy, po drugiej stronie Republican River.

Długo jeszcze w noc płonęły ogniska w wigwam ie S k urary i słychać było radosne głosy.

To mężowie wojenni i niew iasty przynosili chłopcu poda­ runki. Na co kogo było stać, to dawał. W kącie szatry zgro­ m adził się już stos świecideł bogatych, noży pięknie w yrobio­ nych, łuków i strzał — pasów przedziw nie naszyw anych p a ­ ciorkam i oraz wiele innych bogactw , za któ re w dobrych cza­ sach d ziesiątki pięknych koni dostać można.

Późno w noc ucichły w szystkie wigwamy. Gwiazdy świeciły jasno.

P rzed szatrę wyszedł S kurara. P a d ł na kolana, tw arz zasłonił rękom a i m odlił się głośno:

— Dzięki ci, Ojcze wszystkiego, żeś mi pozwolił uratow ać lud m ó j. . . Jesteś wielki i św iat jest twój. S k u rara jest mały, ale ty m u ukazałeś, gdzie jest droga. Myśl moje z ciebie jest o, Tiraw a, i dlatego jest dobra. Daj, aby lud mój był syty i nie ginął z głodu, wszystkiego, czego pragnie, szukał w tobie i w sobie . . .

Minęło wiele lat na tej ziemi.

W ro ku 1910-tym poznałem syna S kurary. Nazywał się Leto- Leszar. Mieszkał w rezerw acji Indjańskiej w okolicy Ashland, W isconsin. On to opowiedział mi h istorję Skurary, który, gdy dorósł, był wodzem plem ienia.

We w szystkich wigwam ach zapanow ała radość, zapłonęły ogniska, ozwały się wesołe okrzyki i nawoływania. Im ię Sku­ ra ry było na u stach wszystkich. Błogosław ili go w jakiem ś upojnem zdum ieniu, przypom inali jedni drugim w szystkie cnoty jego zm arłego ojca, ale nikt nie m yślał nad tern, skąd chłopak przyniósł mięso. W ystarczyło im, że mięso było, pod kotłam i płonęły ogniska, jak w ystarczała pewność, że nie pójdą spać głodni dnia dzisiejszego.

W wigwamie S k u rary półkolem zasiedli n ajprzedniejsi wo­ jownicy i łowcy, w pośrodku nich K i-w a-sze Leszar. N aprze­ ciwko tego półkola siedział S k urara, cichy, m ilczący i zap a­ trzon y w płom ienie ogniska.

S tara m atk a dzieliła wonne kaw ały mięsiwa upieczonego na rozżarżonych w ęglach ogniska. W ojownicy i łowcy jedli milcząco, z godnością, aczkolwiek z pewnym ukryw anym po­ śpiechem.

Chłopiec nasycił głód kaw ałkiem pieczeni, popił ją g o rą ­ cym rosołem i czekał aż starcy jeść skończą.

A gdy już wszyscy głód nasycili, K i-w a-sze Leszer p ie r­ wszy zapalił ozdobną fajkę i ozwał się w te słowa:

— Stała się przez tego chłopca rzecz wielka. Mój lud nie um rze ju tro z głodu. Oczy nasze były ślepe, w argi nasze były nieme — a w nętrzności p u s te . . . Nie um ieliśm y zdobyć kaw ałka m ięsa dla dzieci naszych i dla żon naszych. Śmierć usiad ła przy ogniskach wigwamów. Myśli nasze stały się ubogie, jak m yśli jelenia schwytanego we wnyki. Czekaliśm y na śmierć. S k u rara przyniósł mnóstwo m ięsa bawolego i u rato w ał l u d . . .

— Tak. To jest praw da. — chórem p rzy w tórzyli wojow­ nicy i łowcy.

— I S k u ra ra powiedział, że ju tro będzie nowe m ię so . . . — Tak, pow iedział . . . — ozwały się głosy.

— A m y chcemy wiedzieć, skąd przyniosłeś m ię so . . . — S kurara, czy to mięso jest od Tiraw y, czy od złych duchów ?

— Chcemy wiedzieć, czy od złych duchów. — Mów.

Chłopiec uśm iechnął się. O drzucił warkocze na ram iona, splótł ręce na piersiach i począł mówić głosem cichym, m iaro­ wym i śm iałym :

N a trójmasztowej fregacie gdzieś płynę Przez oceany myśli nieśmiertelnych

I nie mieni, czy do portu raz m życiu zawinę Zboczywszy chętnie z dróg wkoło rozstrzelnych.

Żagle mi wybieliło słońce zwrotnikowe I na stal zamieniło nawy lotne pruchno,

Więc nie dbam, jeśli jutro przyjdą burze nowe A czarne chmury piorunami gruchną.

Trzy maszty kunsztem starym wbiłem w środek nawy

Na pierwszym myśl przyległa drapieżna i hyża, Na środkowym, najwyższym, płomień serca krwawy, Na trzecim wola, co zwycięstwa zbliża!

* *

*

Przy sterze umieściłem kompas: serce moje, Co wszystkie drogi zna na globie całym, Więc się majak żywota jak dziecko nie boję

Na tym statku przedziwnym i jak człowiek małym...

Gdy zechcę, gromem woli stargam białe żagle, Strzaskani maszty i kompas spopielę pożogą

4

okręt mój zatonie wśród salw głośnych, nagle Lecz „waszej ziemi” ja niedotknę nogą...

* *

*

Wszystkie sudna na morzach, gdy zechcęwyminę

Choć się wody od gromów spłonią w łun purpurze, Bo wiem. że do portu nigdy nie dopłynę,

A życie mam pisane na wędrownej chmurze.

Z. M o r s k i

(9)

Nr. 4 L A T A R N I A M O R S K A Strona 9

W ie l k a W ie ś - H a ll e r o w o , w lutym . W burzliw y wieczór, gdy wszelka p raca na m orzu zam iera, wśród podmuchów wi­ chury i przy odgłosach głuchych uderzeń fal, zbliżam y się do dom ostwa ry b ak a Ja- kóba Skoczka w W ielkiej W si-Hallerowie. Głos w ichru jest pełen złości i groźby, lecz im bardziej oddalam y się od brzegu, coraz to głuchszy i chrapliw szy. Chwilami, gdy wycie i skowyt przeryw a się i zmęczony zam iera, słychać wówczas uderzenia fal 0 brzeg, jak b y arm ja niewolników biła 1 b u rzyła gdzieś daleko i głęboko jakieś fundam enta, z m aterjału , k tó ry nie dźwię­ czy i nie daje echa. Ściany domostwa ry b ak a lśnią zdała bielą. Od czasu do czasu niuśnie po nich płom ień la ta rn i z Ro­ zewia, by po chwili zsunąć się z m urów budynku i skoczyć w odm ęt przez w szyst­ kie zwodnicze ławice i zdradzieckie g rze­ bienie fal, aby za parę sekund znomu osiąść na m ngnienie oka, na bieli ścian domostwa.

W małej izbie, zawalonej sprzętem ry- backiem i, przy niedużym stole, wre w ytę­ żona praca. W szyscy synowie ry b ak a po­ chyleni na swych zydelkach, um iejętnie z jakiem ś dziwnem zamiłowaniem, sp latają oczka wielkiego niewodu, przeznaczonego do wiosennego połowu łososi. M aterjał na sieć zakupiony został - jak na stosunki rybackie — za ogrom ną sumę 700 zł, które ciężko zapracow ali na połowach śledzi na m orzu Północnem , synowie sędziwego r y ­ baka. P rz y stole panuje cisza. Mimo, że K aszubi lu b ią organizow ać chóry, pięknych głosów jednak nie posiadają, acz zato m ają m uzykalne ucho; zwykle śpiew ają przy tej p racy — krępuje ich nieco obecność nasza. Po chwili jednak skupiają się i patrząc sobie wzajem nie w tw arze zaczynają śpie­ wać spoglądając na siebie z pewną ch a ra k ­ terystyczną uwagą.

Podziw u godna jest um iejętność spla­ tan ia oczek sieci, k tó ra to zdolność w lu­ dzie kaszubskim jest bardzo wielka. P o ­ sługują się przy tern bardzo prym ityw nem i przyrządam i, a robo ta w prost im z palców leci. Niewielkich rozm iarów deseczka w lewej ręce, a w praw ej długa na 15 cm. igła, z dużym haczykow atym otworem, stanow i najw ażniejszą część przyrządu. Nie sposób policzyć ile ruchów ręce wy­ konują w przeciągu jednej m inuty. Ma się wrażenie, że p a trz y człowiek na precy­ zyjną pracę maszyny.

Mają też ry bacy naszego wybrzeża żyłkę do ornam entyki i snycerstw a, św iad­ czą o tern ozdoby chat i kapliczek p rzy ­ drożnych, jak również bardzo zręcznie wy­ cięte z jednego kaw ałka drzew a obuwie, nieco odm ienne od sabotów chłopów z Nor- m andji lub B retanji.

Silne poczucie dawnej h iera rc h ji spo­ łecznej daje barw ę średniowiecza stosun­ kom w pożyciu domowym rybaka. W ier­ ność, poczucie swego obowiązku, dziwnie odbija się od powszechnie w zrastającego sceptycyzm u i chęci życia nad stan, szerzą­ cych się obecnie w każdej w arstw ie i w k aż­ dym kraju.

Uczciwość, b rak kradzieży i rzadkość krym inalnych ^występków chlubnie w yró­ żniają ten lud polski. W ysoko uspołecz­ nieni, są w nieustannej łączności z szeroką falą życia państw owego i umysłowego. Ce­ chuje ich przy tern zmysł praktyczny, a co

zatem idzie i należyta gospodarka czy to na roli, czy też na m orzu. Nad pięknem m orzem osiadli, nad niem swój traw iący, cieszą się czerstw ą starością, nie podlegają epidemjom, nie znają skom pikowanych

i zaraźliw ych chorób; kobiety długo się nie starzeją, a do późna zachow ują sprę­ żystość i świeżość ruchów, żwawe są i p ra ­ cowite. Pow ietrze bałtyckie świetnie wpły­ wa na kolor ich włosów, na ich blask, elastyczność i falowanie, nie trzeb a jednak m aczać ich nigdy w wodzie m orskiej.

Jeden z chłopaków podkręca knot na­ ftowej lam py, by płomień był silniejszy i opiera się zmęczeniu, które poczyna opa­ nowywać jego i w szystkich pracujących. O tworzył okienko i wysunął głowę i patrzy i nasłuchuje. W szystko jednak tonie w ot­ chłani ciemności. N araz w iatr w yrwał się z przem ocy dżdżu, k tó ry mu przykuł skrzy­ dła do piasku ławic, więc zawył i skoczył, zapędziw szy się, aż pod okna izby i trz a ­ snął nimi złowrogo. Stary ry b ak przeże­ gnał się i nabiwszy z kapciucha fajeczkę tytoniem , w patrzył się chwilę w skwierczący knot lam py i jakby wycie w ichury p rzy ­ pom niało mu się jakieś dawne zdarzenie, zaczął mówić, snując przed oczyma synów, wizje onych dni minionych, gdy był chłop­ cem na okręcie, rzucał im obrazy ciężkich zm agań na różnych m orzach, a potem po­ płynęły stare baśnie zapomniane...

Gw arzył ta k długo w noc, aż nitka, k tó ra zdaw ała się że końca niema, prze­ stała spływać z kłębka ku nieustającym w p racy palcom, rybaków...

W ś r ó d poetów kaszuLsldcli

Tak jak poezja Podhala m iała swoich przedstaw icieli i do skarbnicy ogólnej lite ­ ra tu ry polskiej wniosła sporo cennych wa­ lorów, które w yw arły poważny wpływ na nasze estetyczne zapatryw ania, na naszą poezję, klechdę, powieść, a nawet i muzykę, oraz rzeźbiarstw o i m alarstw o — ma i po­ ezja regjonalna na K aszubach swoich re ­ prezentantów , obecnie jeszcze niedocenio­ nych i niestety m ało znanych.

Istnieje na Pom orzu ruch młodo-ka- szubski zapoczątkow any przez A leksandra Majkowskiego i pismo „G ryf”. Majkowski, jako poeta o dużem zacięciu epickiem w yw arł poważny wpływ na najm łodsze pokolenie poetów kaszubskich. Majkowski jest z zawodu lekarzem i w pism ach swo­ ich kaszubskich używa gw ary Kościersko- lipuskiej, mocno zbliżonej do gw ary uży­ wanej przez H ieronim a Derdowskiego. Cha­ rak tery sty czn ą cechą języka Majkowskiego jest nasycenie go polskiem i m etaforam i literackiem i, a w w ierszu używaniem r y t­ m iki polskiej. Przyznać jednak trzeba, że sm ak artystyczn y w utw orach Majko­ wskiego jest ogólnie wyższy, aniżeli u H. Derdowskiego.

N ajpopularniejszym utw orem Majko­ wskiego jest poem at epiczny p. t. „Jak w Koscerznie koscelnygo obrele, albo Pięć kaw alerów a jedna jedyno b ru tk a ”, zaś najciekaw szą jest powieść p. t.: „Żece i przigode R em usau, k tó ra właściwie jest b iog raf ją kaszubskiego Don Kiszota. P ra ca ta posiad a w ybitne cechy poważnego dzieła o wysokiej w artości literackiej.

Do poetów kaszubskich doby obecnej poza Majkowskim należą tacy, jak pan Karnowski (Wos Budzysz) au to r zbiorku wierszy p. t. Nowotne Spiewe, używ ający gw ary bruskiej, k tó ry to zbiorek jest isto ­ tnie bukietem czystej i rzetelnie piękniej liry k i — następnie Franciszek Sędzicki z R etębarku, gorący p a trjo ta polski, auto r doskonałej pracy p. t. Godka o Jan uszu Skw ierku i wielu innych utworów.

R eprezentantem północnej kaszubszczy- zny jest Stanisław Czernicki (L. Heyke) z Cierzni w powiecie wejherowskim, który pisyw ał sporo do „G ryfa” i do „M estwina”, dodatku „Słowa P om orskiego”. Najwięcej drukow ał jednak Czernicki w „Pom orza­ n in ie”. W szeregu poetów kaszubskich

stoją jeszcze B ernard Sychta z Pazdurow a, P ato k z Sulęcina, oraz Izydor Gulgowski z W dzydz. Sychta skłania się jednak r a ­ czej ku sztuce dram atycznej. Jego „Szopka k aszu bska” napisana wierszem polskim i kaszubskim , gran a była na scenach szkol­ nych.

Małe ram y niniejszego a rty k u łu nie pozw alają mi na obszerne omówienie i k ry ­ tyczne rozw ażanie działalności poszczegól­ nych poetów i pisarzy kaszubskich, mam jednak nadzieję, iż w niedalekiej przyszłości „L atarnia M orska” umożliwi mi to zadanie.

P ragnę podkreślić jeszcze jedno. P o­ ezja kaszubska jest niedoceniana i niero- zum iana przez szersze koła interesujące się lite ra tu rą regjonalna, przeto ta k mało się o niej wie. N iektóre prace dr. Majko­ wskiego zasługują, aby je poznał szeroki ogół, gdyż są one kluczem do duszy k a ­

szubskiej. W a-ra.

T

A l f r e J Ś w i e r k o s z

Cytaty

Powiązane dokumenty

W wypadkach skazania tych osób w drodze postępowania zwykłego, Minister Spraw Wojsko- wych oraz właściwi dowódcy czynić będą stosownie do ujawnionych okoliczności .sprawy

1 Decyzja o wybraniu do badania dwóch społeczności z pogranicza polsko-ukraińskiego podyktowana była zarówno względami natury historyczno-społecznej, jak i wielkością

Gdy rozpatrujemy powyższe przykłady, z jednej strony wskazujące człowieka w teatrze życia codziennego, wykorzystując tytuł publikacji Ervinga Goffmana 5 , sa- moczynny rozwój

W  związku z  rozpo- częciem przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię wojny przeciwko Irakowi w marcu 2003 roku, dowództwo nad siłami ISAF przekazano w sierpniu 2003

sam fakt oihj?eia przez lias cho?by tylko.. szcanplcsro

solonych z tego transportu, to jest 2 '3?. posz?a do Gda?ska, co nie

Orłowo, przeżywa obecnie pełnię sezonu, który w tym roku nie jest zły, ale też dość daleki od maksymalnego natężenia. Orłowo jest jednak szczęśliwsze

sobie i kontent cz?owiek jest, kiedy