• Nie Znaleziono Wyników

Malombra : powieść. T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Malombra : powieść. T. 2"

Copied!
168
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

BIBLIOTEKA DZIEŁ WYBOROWYCH

WYCHODZI CO TYDZIEŃ

w objętości jednego tomu.

— * —

WARUNKI PRENUMERATY

w W ARSZAWIE: Z przesyłką pocztową:

Pocznie . . (52 tomy) rs. 10 j j}oczr)ie . . (52 tomy) rs. 12 Półrocznie (26 tomów) „ 5 p 0ł r0Cznie (26 tomow) „ 6 Kwartalni? (13 tomow) „ 2 kop. 5 0 i ^ roc* n,e ^ 0m010 ”

Za odnoszenie do domu 15 kop. kw. S Kwartalnie (Jd tomom) „ d Cena każdego 2 5 kop., w oprawie 4 0 kop.

DOPŁATA ZA OPRAWĘ:

Rocznie (za 52 tomy) . rs. 6 kop. — Półrocznie, (za 26 tomów) . .

■ „

3 „ — Kwartalnie (za 13 tomów) . . . „ ł „ 60 Za zmianę adresu na prowincyi dopłaca się 20 kop

REDAKTOR I W YD A W C A

Franc.

Jul

Gronowski.

a

■ e

Redakoya i Administracya: Warszawa, Nowy-Świat 47.—Teleionu 1670 we Lwowie Plao Maryacki 1. 1.

Drukarnia A. T. Jezierskiego, Nowy-Świat 47

http://dlibra.ujk.edu.pl

(3)

BIBLIOTEKA DZIEL WYBOROWYCH.

As

106

.

MALOMBRA.

POWIEŚĆ

ANTONIEGO EDGAZZARO

tło m a c H o rja z w ł o s k i e g o . przez SZET. z p r z e d m o w ą

W . MARRE.YE - M ORZKOW SKIEJ.

2 ______¿Mil_______ 9 T O M l i . s ^

Cena 40 kop.

W pren. 3 0 l/ a kop

WARSZAWA.

^ e d a k c y a i J L d m in istr a c y a

47. Nowy-Świat 47.

i q o i.

(4)
(5)
(6)
(7)

ANTONI FOGAZZARO,

V

0---3fóalom6ra.

POW IEŚĆ T Ł Ó M A C Z O N A Z W Ł O S K I E G O przez S Z E T. z przedm ow ą W . M a r r e n e - M o r z k o w s k i e j . a______________ s T o m II. S ^¡\N 8

W A R S Z A W A .

DRUKARNIA A X. J e z i e r s k i e g o

(8)

,Æ,03B0JieH0 n,eH 3ypoK ).

(9)

VI.

Grota Przerażająca.

W ybierano się do Groty P rzerażającej o dziesią­ tej rano; trzeba b y ło p rzep ły n ą ć je z io ro aż do d ru gie­ go brzegu i p rzejść dolinę, za którą zn ajd ow ały się ow e sław n e groty. W sz y scy , p rócz hrabiego, w zięli u dział w w y cie cz ce .

N epo w stał raniutko i zszed ł do ogrodu, gdzie Marina często przechadzała się przed śniadaniem. N e ­ po, pozbaw iony binokli, k rę cił się na w szystkie stro­ ny, rozg lą d a ją c ścieżki w śród klom bów , w d y ch a ją c ran­ ne pow ietrze, d rżąc za każdem ukazaniem się o g ro ­ dnika. Marina nie pokazała się p rzy śniadaniu, co zresztą b y ło rz e cz ą zw ykłą.

Fanny zeszła tylko, prosząc, b y Edyta udała się na ch w ilę do je j pani. Obie p rz y b y ły następnie ra ­ zem punkt o dziesiątej. N epo u słyszał tylko od k u ­ zynki: „d zie ń d o b ry ,” rzu cone mu, ja k jałm u żnę z ł a ­ ski. Marina u ję ła ram ię Edyty i szły tak obie do przystani, pozostaw iając za sobą hrabinę F osca, Nepa i czterech panów. K ied y tow arzystw o doszło do p r z y ­ stani, Saetta odbijała w łaśn ie, unosząc Edytę, Marinę i R ica, w śród ogóln ych protestów .

— S zczęśliw ej p o d ró ży — rzek ła Marina— w y p rz e­ dzam y państwa.

(10)

6

G łos je j brzm iał tak słod k o, odezw ała się tak uprzejm ie, że nikt nie n alegał w ięcej.

Hrabina sp ojrzała zan iepok ojon a na Nepa; ten zaś, ch cą c pok ryć niezadow olenie, rzu cił p ięk n y k om ­ plem ent okrutnym uciekinierkom . F e rie ri i komandor nie m ogli ukryć wrażenia zawodu.

Obie łod zie skierow ały się do m iejsca, gdzie j e ­ zioro, tw orzą c w głęb ien ie, k ry je się w śród krzaków róż i w ierzb m iędzy góram i, pokrytem i lasem . Saetta, mim o próśb reszty tow arzystw a, w yp rzed ziła o w iele drugą łódź. Marina nie zw ażała na naw oływ ania i ka­ zała R icow i nie słu ch ać ich. W krótce Saetta w y d a ­ w ała się tylko białym punkcikiem na lazurow ej p ły ­ cie w ód.

Edyta czuła się wzruszoną. Całe otoczen ie, zie ­ lon ość, osrebrzona rosą w św ietle słonecznem , niebo jasn e i pogodne, w yw ierało na niej głęb ok ie w ra ż e ­ nie. Nie m ogła rozm aw iać; w zdychała.

— Co pani jest? — spytała Marina po dłuższem m ilczeniu.

— Nie w iem : chce mi się płakać — od p ow iedzia­ ła Edyta.

— A ja ch cę żyć i być szczęśliw ą!

Edyta um ilkła, zdumiona ogniem , z jak im tow a­ rzyszka w yp ow ied ziała te słow a.

— Mam w ielk ie dla pani u znan ie— ciągn ęła da­ lej Marina. — Czuję jednak, że jestem pani antypaty­ czną, ale...

— Nie jest mi pani antypatyczną, bynajm niej — od p arła Edyta pow ażnie.

Marina w zruszyła ramionam i.

— P łyń, ja k sobie ch ce sz !— krzyknęła do Rica, p u szczając linki steru i zw racając się ku E dycie w celu rozm ow y.

Ale ta uprzedziła ją .

— W iem , że pani nie była dobrą dla m ego o j ­ ca i z tego pow odu nie m ogę m ieć przyjaźn i dla pani. C hciałabym to w yrazić w języ k u ojczystym , bo wiem ,

(11)

że źle m ów ię po w łosku. P roszę mnie zrozu m ieć j e ­ dnak: antypatyi nie czuję do pani.

— Czy pani się osiedli na stałe w M ed yola n ie?— spytała Marina.

— Tak.

— Napisze pani do mnie? Edyta za m y śliła się i odrzekła.

— Nie m ogłabym do pani pisać, ja k do p rzy ­ ja c ió łk i.

— Jesteś pani szczerą, panno Edyto! A le nie bardziej odem nie. Nie pow iedziałam , że czu ję p rz y ­ ja ź ń dla pani, ale że mam uznanie. M iędzy kobieta­ mi p rzyjaźni być nie m oże. Nie wym agam też listów sentym entalnych, obłudnych i czczych . Co mi z nich? P rosiłabym tylko o pew ne w iadom ości, w szak do tego przyja źń zb y teczn a?...

— I uznanie rów n ież...

— Przepraszam . Nie p rzyjęłabym przysłu gi od osob y , dla której nie mam szacunku i jestem pewną, że mi tej p rzysłu gi pani nie odm ów i, mimo sw ego do mnie uprzedzenia. W szak nie odm ów iła m i pani s w e ­

g o tow arzystw a w łod zi? ,

— Jakich w iadom ości ż y cz y sobie pani? — P ow iem to pani później.

Po chw ili Marina zadała je j inne pytanie: — C zy matka pani b y ła szlachcianką? — Tak.

— To zaraz znać.

Edyta zaczerw ien iła się, o cz y je j ciskały b ły ­ skaw ice.

— Nie znam bardziej szlachetnego człowieka?; ja k m ój o jc ie c !— rzekła.

— Co pani sądzi o m ym k u zyn ie?— spytała Ma­ rina, nie od p ow iadając na uwagę Edyty.

— Nie znam go.

— Nie w idziała go pani, ani sły sza ła je g o r o z ­ m ow y?

(12)

— W io słu j!— k rzyk nęła Marina n a R ic a , tupnąw ­ szy nogą.

C hłopiec, u słysza w szy im ię Nepa, nastaw ił uszu i nie poruszał praw ie w iosłam i. P o czerw ien ia ł na po- łajanie Mariny, o d w ró cił się szyb k o i dw om a u d erze­ niami w iose ł dobił do w ybrzeża, p o ro słeg o w ierzbam i, gdzie m ały strum yczek po piasku i kam ykach są czy ł się do jeziora . P o za w ierzbam i ro z cią g a ły się łąki i doliny, ocienione ota cza ją cem i je góram i, których szczyty ozła ca ło tylko słoń ce. To też, gd y n a d p ły ­ nęła następna łód ź, ro z le g ł się p isk liw y g łos h ra ­ b in y :

— Co za zimno! okropność! W ię c to tylko to? Jednogłośnie przerw ano je j narzekania. Nie m niej m ie jsco w o ść w ydała je j się zu pełn ie brzydką. Co za­ m yślano z nią p oczą ć? Czy m iała p rzez kilka godzin iść po tych kam ieniach, lub czek a ć na pow rót tow a ­ rzystw a, sama, w tej lodow ni? N epo b y ł zrozp a czon y, że matka nie pozostała w pałacu. Steinegge zaofia­ ro w a ł się uprzejm ie tow arzyszyć brabinie do sąsiedniej oberży,

Tow arzystw o ca łe w y ru szy ło z R iciem na c z e le , p rzesk ak u jącym , ja k żaba, z kam ienia na kamień.

Nepo p otykał się co chw ila; starał się w zb u d zić litość w Marinie na los obu kom adorów , istotnie p oża ­ łow an ia godnych.

— K och an y ku zyn ie!— rze k ła Marina, zatrzym u­ ją c się— będziesz tak dobrym zastąpić w uja i dotrzy­ m ać g ościom tow arzystw a.

I p oszła naprzód z Edytą, spytaw szy się R ica o drogę.

S zły w ciąż śladem strumyka i niezadługo dosta­ ły się na ja sn e p ole, obsiane gryką. Stado m otyli porw ało się z k w iecistego p ola i p o le cia ło ku niebu, trzep oczą c skrzydełkam i.

Ś cieżka w iła się tuż obok obór stojących p o d górą, a pod drzwiam i stały ca łe kałuże ścieków . P u ­ sto. W szęd zie cisza. G dzieniegdzie kosz, rzu cony pod

(13)

drzwiam i chałupy, k aw ały sznurów, leżą ce p rzy stu­ dni, żadnego ruchu, prócz szumu w odospadów z od ­ dali, co je s z c z e bardziej uwydatniało ciszę w ok oło. D roga, wskazana przez R ica, prow adziła pom iędzy o b o ­ rami; Marina w yb ra ła inną, doch odzącą prosto do ka­ p licy . D ała znak E dycie, by siadła, i szepnęła je j:

— P uśćm y ich naprzód.

Na murach k ap licy b y ł m alow any wizerunek Chrystusa w cierniow ej koronie. Rosa srebrzyła tra­ w ę, a p ow iew poruszał liśćm i drzew.

Edyta z pobożn ością dusz prostych w patryw ała się w św ięty obraz i rzew n ość ogarniała je j duszę. Chciała się skupić w sobie i oddać ca łk ow icie w e ­ wnętrznem u rozm yślaniu, ałe ob ecn ość Mariny p rz e ­ szkadzała je j. M roziła ją ta postać w ysoka, dumna, która z nieruchom em i oczym a i zaciśniętem i ustami rysow a ła fantastyczne arabeski koń cem parasolki.

S łych a ć b yło g łosy zb liża ją ceg o się tow arzystw a, ale te w k rótce u cich ły , oddalając się. W ów cza s Ma­ rina przysiadła się do Edyty.

— W iadom ości, ja k ich pragnę — rzek ła — tyczą się osoby, którą pani pozna w M edyolanie.

Edyta sp ojrzała na nią zdziw iona; Marina p oru ­ szy ła się n iecierpliw ie.

W tedy Edyta przypom niała sobie zaczętą i p rze­ rwaną na je z io rz e rozm ow ę.

— I pani je s t pew ną, że poznam tę osobę? — Musi ją pani p oznać?

— Muszę?

— A leż tak! Z p ew n ością nie w celu u sz cz ę­ śliw ienia mnie, ale że tak w ypadnie. Zresztą, m niej­ sza z tem! P ozna pani tę osobę w M edyolanie, p o ­ niew aż to p rzy ja ciel ojca pani.

— N azyw a się Sil la? O czy Mariny błysn ęły. — Zkąd pani w ie o tem ? — O jciec mi m ów ił o nim. — Co pani pow iedział?

(14)

10

Edyta umilkła.

— P ew nie się pani obawia? — rzek ła Marina szorstko.

Edyta zaczerw ien iła się.

— Nie znam tego w y ra zu — odrzekła.

Po chw ili wahania podniosła g ło w ę i sp ojrza ła na Marinę.

— Pani ch ce kon ieczn ie w ied zieć ca łą pra w d ę?— zapytała Edyta.

— P raw dę? Nie m ów m y o praw dzie. Nikt je j nie zna. M usiał pani o jc ie c p ow ied zieć, że z n ie w a ­ żyłam tego pana.

— Tak.

— Że p ew n ej n ocy uciekł. — Tak.

— A nie m ów ił pani, gdzie znajduje się o b e ­ cn ie? Musiał to pani p ow ied zieć. Nie chce pani mi tego p ow tórzyć, ale z pew n ością m ów ił to pani.

— S ą d z ę — m ów iła Edyta z pewną w y n io sło ścią — że przedm ioty rozm ów m oich z ojce m pow inny być dla pani zupełnie obojętnem i. W iem , że pan Silla je st p rzy ja cielem m ego o jca i m oże o jc ie c niema in­ n ych zn ajom ości w M edyolanie. M yślałam , że pani je g o ma na m yśli i dlatego w ym ów iłam je g o im ię. P roszę, pow iedz mi pani, co mam u czy n ić w razie, g d y ­ bym go pozn ała?

Marina zam yśliła się, op a rła g ło w ę na ręce, staczała w ew nętrzną walkę. W strząsnęła się cała, w estch nęła g łęb ok o i otw orzyła usta; Edyta wzruszona czek ała na odpow iedź.

A le nie było je j. Usta przym kn ęły się bez s ło ­ wa, ch w ilow y ogień w oczach p rzygasł.

— N ic— w yrzek ła w re s zc ie .— Idźm y! Edyta nie poru szyła się.

— Id źm y — pow tórzyła M arina.— W ystapczającem je s t dla mnie w ied zieć, gdzie m ieszka pan Silla i co

robi. Napisze mi to pani... nieprawdaż?

http://dlibra.ujk.edu.pl

(15)

Edyta nie odpow iedziała nic.

— Czy się pani boi, bym go nie kazała za m or­ d o w a ć ? — spytała Marina.

— O nie! W szak w iem , że go pani nie kocha! — odparła Edyta z uśm iechem .

Marina czuła, że zam iera w niej serce. W yraz kochać w strząsnął je j duszą. „ P ani go nie koch a ” — • w yrzek ła Edyta. N iestety! tylko p rzeczen ie należało z tego zdania w y rzu cić. Marina b y ła ja k gd yb y stru­ ną, która m ieści w sobie ukryty dźw ięk: je ś li niezna­ ny g łos ja k i p rzejd zie koło niej śp iew a ją c i dotknie m iędzy innem i tej struny, w ów czas zaczyn a ona dźw ię­ c z e ć i rozbrzm iew ać! K och ać, kochać, kochać!

Na dnie studni za św ieciło m ałe k ółeczk o z od­ biciem g ło w y k ob iecej.

Marina szepnęła praw ie mim o w oli: — Cecylia!

Z łow rogo p ow tórzy ło ech o studni to im ię... Ma­ rina od eszła i p od ą ży ła do tow arzyszki.

O k rążyły górę i d o le cia ł do ich uszu n iew yraźny szum w odospadów z oddali. O dgadyw ały je ra czej, niż słyszały.

Marina zatrzym ała się i sp ojrza ła w w ąw óz. — To tu b y ć m usi— rzekła.

— Co ta k ieg o?— spytała Edyta.

— Grota P rze ra ża ją ca . W szak ztąd sły ch a ć szum. Dziś ma ta grota w ielk i urok dla m nie.

— D la czego?

— Bo chcę się tam udać z moim kuzynem . I pani nic na to? Nie pojm u je pani w rażenia z p o ­ bytu z nim sam na sam w tej g ro cie ? Pani nie u le ­ g ła czarow i m ego kuzyna? Jednak je g o oczy podbP ja ją serca odrazu. A co za rozum ! Nie m ów m y o je g o w y k w in cie: 011 ca ły je s t b ia ły i różow y! czyni w rażenie słoik a z goldk rem em i pom adką! P ow iedz pani, nie zazd rościła b yś mi, gdybym była hrabiną Sal­ vador?

(16)

12

— Sądzę, że pani nią nie będziesz — odrzekła Edyta.

— D la czeg o? Znam pew ną osobę, która w yszła za mąż z nienawiści!

— A le nie z pogardy!

— I z pogardy i z nienaw iści. Te dwa uczu­ cia doskonale idą z sobą w parze. Osoba ta p o s ił­ k ow ała się niemi, by sm agać m ęża i zdeptać w strę­ tne, niegodne obow iązki...

R ozm ow a ta zdaw ała się obu rzającą E dycie, w o ­ b e c niepokalanej czystości je j natury. Czuła się do głęb i oburzoną.

— P rzy ja ciółk a m oja koch ała in n ego... A le ja gorszę panią?...

Edyta um ilkła.

— Nie potrzebujem y się p o w ścią g a ć, tak ja k b y tu b y ł m ój wuj lub który z tych panów. Ile pani ma lat?

— D w adzieścia.

— W ię c pani m usisz w ied zieć, co się w św ię­ cie d zieje!... Nie w ierzę w naiw ność! Otóż p rzy ja ­ ciółk a m oja m iała kochanka i żeb y sobie ułatw ić z nim stosunki, w y szła zainąż za w strętnego c z ło ­ w ieka... Cóż w tern złeg o? Ludzie bronią tysiąca rz e czy , ale ja k iem prawem , p roszę?... Nikt rozłą czy ć nie m oże tego, co B óg p o łą cz y ł tajemnie! K sięża są idyotam i ze sw ą nauką. Czy to Pan Bóg, pytam się, w iąże stułą, w kłada obrączki i m ru czy kilka słów , w iążąc z sobą na ślepo, na w ieki, dw ie dusze i dwa ciała? N ie!... B óg je łą c z y przedtem , przed pozna­ niem, kochaniem , nawet przed ich narodzeniem , i nic nie m oże stanąć na drodze w brew je g o w oli. B óg ro złą cza tylko tych, co zostali zw iązani z sobą przez ludzi, przez k sięży, d ziałających n ieśw iadom ie. Na czem to stanęłam ? A! w ięc m oja p rzy ja ciółk a w yszła zam ąż przez nienaw iść i pogardę. Otóż tak się stało i koniec!

/

(17)

Tupnęła tak silnie nogą o ziem ię, że Edyta aż d rgnęła; zdaw ało się, że iskry z niej trysnęły.

D on ośn y g ło s za w oła ł z oddali: — Panno Marino!

To R ico. B ieg ł co tchu, skoro tylko d ojrza ł pa­ nią i w oła ć zaczął:

— K azali mi pow iedzieć, by panie w ró ciły co- p rędzej, bo ju ż p óźn o, a pani hrabina czek a na dole.

— Gdzie są w s z y s cy ?— badała Marina.

— Jeden z panów idzie na spotkanie pań, a in ­ ni są w w iosce.

T rochę dalej spotkały Nepa, sied zą cego nad d ro­ gą na rozpostartej ch u steczce. W yd a w a ł się zg n ęb io­ ny i ch łod ził się japońskim w achlarzem . P o d b ie g ł do kuzynki, która go d ość chłodno przyjęła.

— J esteś okrutną w zględem mnie — szepnął Marinie.

Nie zdaw ała się b y ć usposobioną do poufnej ro z ­ m ow y, bo od w róciła g łow ę.

Skorzystał z chw ili gd y Edyta zatrzym ała się zryw a ją c cykłam m y, i znów p ła czliw ym g łosem spytał Marinę:

— A tw oja od pow iedź? S pojrzała mu w oczy. — W k ró tce — odrzekła. — K iedy?

— Chodź ze mną do groty!

Nepo nie b y ł zbyt zadow olonym z zaproszenia, ale nie m ó g ł p rzecią g n ą ć rozm ow y i żądać w yjaśnień, bo Marina u jęła Edytę pod rękę i ledw o im m ógł na­ dążyć.

Grota b y ła ztąd o ja k ie sto kroków . W szy scy skierow ali się do w odospadu, który z szaloną siłą bił o ciem ne ściany skał. Stary p rzew oźnik odw iązał łó d ź w dość zły m stanie i z trudnością spuścił ją na potok. M ogła p om ieścić dw ie osoby, p rócz niego. R ico p rzesk ak iw ał ja k konik poln y z kamienia na kamień, Y ezza n ieczu ły na piękno przyrody, a Finotti żaden

(18)

ich m iłośnik, rozw od zili się głośn o nad g rozą p rze­ paści. Ferrieri nie łą c z y ł się z nimi, w ola ł rozm a­ w iać z Edytą. M ów ił je j, że w idoki te nie czynią na nim żadnego w rażenia od chw ili, gdy z serca w y rzu ­ cił p oezy ę, tego zbyteczn ego gościa.

— Naprzód p a n ow ie!— zaw ołała Marina.

P rzew oźn ik , ca łk ow icie przygotow any, oczek iw a ł na gości.

— Mój kuzyn i ja — rzek ła Marina — będziem y ostatni.

— W takim razie m y będziem y pierw si, panno

Edyto. 7

M ów iąc to, F errieri otulał sw ą tow arzyszkę n ie­ bieskim szalem , który niosła na ręku. Edyta prawie nie zauw ażyła tego. B yła zahypnotyzow ana p ięk n o­ ścią w idoku. W eszli ob o je do łod zi i znikli.

Po dziesięciu minutach w rócili.

— I cóż? I c ó ż ? — w oła li kom andorow ie. Nie od p ow iedzieli nic. W ysiadając, Ferrieri i Edyta w yrażali dość zim no sw ój zachwyt. Edyta b y ła p ow ażną i smutną, inżynier czerw on y i zm iesza­ ny. P rzew oźn ik oczek iw a ł w m ilczeniu drugiej par- tyi gości. Edyta p od eszła do Mariny, a F errieri o d ­ dalił się ze spuszczoną g łow ą, patrząc na kam ienie. Y ezza i Finotti w sied li razem , ale niezbyt och oczo.

N epo b y ł niespokojn y. Nie m ów ił nic, ale co ch w ila k rę cił się, patrzył w lew o i w praw o, trząsł g łow ą, zrzu cając w ten sposób binokle; za m oczy ł nogi, skacząc co chwila po kamieniach, by w ypatryw ać p o ­ wrotu łod zi. K iedy się od nich oddalił, Marina sze ­ pnęła E dycie, w skazu jąc na inżyniera:

— On także... mimo szlachetnego wyglądu. D o­ m yśliłam się zaraz, w idząc was w ysia d a ją cych z ł o ­ dzi! W sz y scy są jedn ak ow i!

— To w styd, hańba! — odrzekła Edyta, drżąc z oburzenia.

— Czy b y ł tak bardzo zuchw ałym ? Edyta zap łon iła się.

(19)

— Z apom nieć o należnym mi szacunku ch oćby przez chw ilę tylko, to w ielk ie zuchw alstw o.

— Panie F errieri— zaw ołała Marina głośno. F errieri od w ró cił się, ch cia ł tw arzy nadać w y ­ raz obojętn ości, ale nie m ógł zapanow ać nad sobą.

— B ędzie pan tak dobry z e jś ć do hrabiny F o- sca: ona musi się okropnie nudzić i nie w ie, co się z nami d zieje. Panna Edyta i ja zejd ziem y później i m oże inną drogą.

W g łosie Mariny drgał m im ow oli pew ien żal i uraza kobiety, która nawet obojętnego sobie m ę żczy ­ znę znajduje u stóp innej kobiety.

F errieri sk łon ił się i odszedł. Ł ódź z kom andoram i pow róciła. — H rabio!— zaw ołała Marina.

Nepo m iał ochotę odrzec: „h ra b in o ,” ale nie śm iał tego p ow ied zieć, w ię c w szed ł w m ilczeniu za Mariną do łodzi.

— A F errieri?— zapytał Vezza.

— Czeka nas na d o le — odpow iedziała Marina. Już odbili od brzegu i w yrazy te d olecia ły p rzy ­ tłum ione szum em rzeki.

O w inęła się szalem , p och y liła g ło w ę , k ryją c się przed zim nym wiatrem . Łódź zbliżała się do ciem n e­ go w e jścia do „sa li tr o n o w e j.” Prawie nic nie było w idać. Nepo p o ch y lił się do Mariny i u ją ł ją za rękę.

— A !— szep n ęła ja k b y obrażona, ale ręki nie

cofn ęła. r v

Nepo nie w iedział, co m ów ić. Ściskał czule tę nieruchom ą, zim ną rą czk ę, ja k b y ch cą c tym sposobem w yra zić ja k ą ś m yśl, zdanie. Z d ecy d ow a ł się. T rzy ­ m ał w ciąż rękę Mariny w sw o je j, drugą zaś otoczy ł je j kibić. Marina cofn ęła się gw ałtow n ym ruchem.

— Proszę zach ow yw ać się spokojnie, na B oga!— w rzasnął przew oźnik.

Nic ani słych ać, ani w idać nie było. Nepo opu­ ścił ręk ę. Nie p o jm ow a ł cofn ięcia się Mariny. Z a­ cz ą ł m ów ić. Szum potoku zagłusżał je g o w yrazy, ale

(20)

16

mim o to m ów ił. U czuł, że postać Mariny słania się ku niemu. D rżał z rozk oszy i znów ram ię je g o ob jęło je j kibić ru cbem dzikiego zw ierza, które ciem ność ośm iela.

Marina rzu ciła się w ty ł w ch ęci strzaskania tej ręki, która ją drażniła, i zelżenia Nepa niew idzialne­ go u je j boku. W oda, wiatr, kamienie nawet h uczały coraz silniej. Co znaczy w o b ec tej potęgi ż y w iołów gn iew ludzki! M iażdży ona słow a na proch. Głos ch ciała m ieć tylko w szechpotężna przyroda. Nepo czu ł pulsow anie ciała Mariny pod ręką; zdaw ało mu się s ły sz e ć w śród szumu szept ja k iś słaby; w yobrażał sobie sło w a m iłości, usta je g o szukały innych ust, i w d y ch a ł w onne, odurzające go ciep ło.

Silne uderzenie w iosłem w yprow adziło nagle łód ź z ciem n ości w olśn iew a ją cą ja sn ość, w zn oszącą się ja k b y ze szm aragdow ej w ody. Nepo nie m iał czasu sp ojrzeć na twarz Mariny. P rzew oźn ik ob rócił się ku nim. Odsunął się szybko od m łodej panny i udawał, że ogląd a się w ok oło. Starowina p ok azyw ał mu w g łę ­ bienia olb rzy m ie w skale.

— P rzep y szn e!— za w o ła ł Nepo.

P rzew oźn ik ruchem w yraził, że nie sły szy , bo dotknął ucha; pew nie że je s z c z e coś pięk n iejszego m iał do pokazania, bo znów w zią ł w iosło i p ra cow a ł zaw zięcie.

Marina blada, z zaciśniętemu ustami, owinięta b iałym szalem , zdaw ała się pokutującą duszą, zb ieg łą z tego piekła wód.

„S a la tron ow a” ukazała się w reszcie ja k w izya szm aragdow a, z bezkształtną kopułą, ze sw ą czarną skałą pośrodku, p ełn a białej piany, szum ów i fal m ię­ dzy ścianami. Ł ódź, zamiast w p ły n ą ć w środek, p o ­ m knęła na prawo w m ałą, spok ojn ą zatoczkę, gdzie przystanęła. P rzew oźn ik pokazał Marinie pstrągi w śród kam ieni na dnie przejrzystej w ody. Nepo p o ch y lił się i p ow sta ją c, m usnął twarz m łodej panny.

(21)

— Proszę mnie nie d o ty k a ć— w y rze k ła szorstko, nie spojrzaw szy na niego.

P rzyp isa ł je j n iezadow olenie zbytecznem u o św ie ­ tleniu i z w r ó cił się gniew nie do przew oźnika:

— Co nas obchodzą tw oje pstrągi, g łu p cze? Jedźm y!

Stary posłuszny, w p row ad ził łód ź do wnętrza sali tronow ej i p rz y b ił przy w ielk iej skale. Tłóm a- c z y ł giestam i, że w e jść na nią m ożna i w y jść przez grotę. Marina zrzu ciła szal i z p om ocą starego w dw óch skokach stanęła na skale. R ozkazującym ruchem w sk a ­ zała kuzynow i, by szed ł za nią. Nepo, stoją c w ł o ­ dzi, m acał kamień, p otykał się i błagalnie patrzył na przew oźnika. Ten uniósł go w reszcie i p osa d ził na skale; p om agając sobie rękami, Nepo dotarł do szczytu.

Marina przeszła z kuzynem przez m ałą kładkę i kazała przew odn ikow i zaczekać.

W y jście z „g ro ty p rz e ra ż a ją ce j” otw ierało w i­ dok ponury, p raw ie dziki: potok szum iał z g óry po kam ieniach i rozp rysk iw ał tysiące kropli osrebrzon ych słoń cem . Marina w ch od ziła po strom ej g órze, a N e­ po, trzym ając się w ysok ich traw, szed ł za nią. D y ­ szał ciężko.

— Zatrzym aj się!— zaw ołała.

— A, ieraz nie zatrzym am się z p ew n ością — odrzekł.

— Zatrzym aj się!

Nepo stanął niespokojn y. Z początku m yślał, że ma zamiar rozm ów ić się z nim zdała od św iadków. O becnie nie rozum iał. W g łęb i cz u ł się zagniewany na M arinę, ale dośw iadczał przytem zupełnie now ego w rażenia... Od chw ili, gd y ścisnął m ałą rączk ę i p o ­ czu ł to ciep łe, pu lsu jące ciało obok siebie, dziw ny "g a rn ą ł go n iepokój.

P rzez chw ilę m ilczeli oboje.

— A w iec ch cesz teg o?— spytała Marina. — A ch !— od rzek ł N epo, roztw ierając ramiona.

(22)

18

-— Czemu tego pragniesz? — Boże, co za pytanie!

— W ięc m oże n ie ? — rzek ła z uśm iechem . Marina spojrzała mu prosto w oczy i p o w ie d z ia ­ ła z m ocą:

— A le ja cię nie kocham!

— Ach, jedyn a! — rzek ł Nepo, niedosłyszaw szy przeczenia i pod szed ł do niej.

C ofnęła się zdziwiona.

— Nie kocham c ię — pow tórzyła.

Nepo zbladł i od rzek ł cich o, ale z p rzejęciem : — Nie kochasz mnie? Jakto nie kochasz mnie? A temu pięó minut w łod zi,..

— A tak! To ci się zdawało.

— A leż na Boga! Gdyby ta łód ź p rzem ów ić m ogła!...

— Ż leby m ów iła o tobie. O m yliłeś się, nie k o ­ cham cię!

Nepo patrzył na nią ze ściągniętą brwią. — Jednakże zgadzam s ię — w yrzek ła.

N epo w estch nął, u lżyło mu. P rzybrał radosny w yraz tw arzy i w y cią g n ą ł do niej ręce.

— Czy ci to w y sta rcza ?— spytała.

Chciał od p ow iedzieć pocałunkiem , ale p rzy ło ży ła mu koniec parasolki do piersi i rzekła:

— Musisz zaraz ze jść, przew oźnik m óg łb y o d ­ płyn ąć. Nie p ójd ę razem . W rócę inną drogą. Chcesz iść ze m ną?... Nie, nie chcę. Idź sam! Czyś za d o­ w olon y teraz? P ow iedz pannie S teinegge i ch łopcu , by czekali na mnie przy mostku. A w szy scy niech ja d ą naprzód, nie czek a ją c na nas. Nie czek a jcie nas nawet z obiadem. Jak w rócisz do pałacu, rozm ów się z w ujem i z matką i to natychmiast, przed m ym p o ­ wrotem . Do widzenia!

Nie ch cia ł od ejść. B łagał o pocałunek, ale na­ wet mu rączk i odm ów iła. C hw ycił w ięc parasolkę i p rz y ło ż y ł do niej usta. O dszedł zadow olony i gn ie­ wny zarazem, oszołom ion y wynikiem .

(23)

K ied y Marina zaszła do mostku, zastała tam ju ż Edytę i R ica. W m ilczen iu p rzeszły kaw ałek drogi przebytej rano.

N agle Marina zatrzym ała się i rzek ła towa-> rzy szce:

— W ie pani? P rzed ch w ilą byłam u czciw ą. Edyta nie zrozum iała, nie zauw ażyła w zruszenia Mariny. Całą duszą podziw iała piękność widoku. O b e­ cn o ść Mariny nie przygniatała je j już tak bardzo, ja k rano, czu ła się sw obodną.

- To cudow ny p oem at— odezw ała się, w skazu­ ją c na ok olicę.

Marina nic nie odrzekła. Edyta spostrzegła, że ma oczy pełn e łe z; zatrzym ała się zdziw iona. Marina u jęła ją rozp a czliw ie ze ram ię, gestem w skazała Ri- cow i, by szed ł naprzód, p ocią gn ęła ją w bok drogi i w ybu ch n ęła płaczem . Ł k ała długo na ramieniu dziew częcia , ściskając konw ulsyjnie je j rę ce, w ym a­ w ia ją c w yrazy bez związku. Edyta wzruszona, d rża­ ła od stóp do głów , słu ch a ją c tych skarg i rozp a czy: niezm ierna litość ogarnęła ją , nie m ogła znaleźć słów p ociech y . P ow tarzała tylko.

— N iech się pani uspokoi...

A le napróżno; łkania Mariny w ybu ch ały tern gw ałtow n iej. P och yliła głow ę, zawahała się ch w ilę i p rz y ło ż y ła usta do tego dumnego czoła, pokornie sch ylon ego; doznała wrażenia zw ycięztw a. P ow oli łkania u cich ły . Marina podniosła g ło w ę i od eszła od Edyty.

— Już p rz e s z ło — rz e k ła — dziękuję,

— P ow iedz mi p an i— rzek ła Edyta życzliw ie — gd yb yś w idziała m e serce.,.

— W szystko pani ju ż pow iedziałam .

Jeszcze kilka razy załkała spazm atycznie. Edyta nam aw iała ją , by usiadła.

— Nie, n ie — p o w tó rzy ła .— Już p rzeszło.

Z a gryzła usta aż do krw i i p ow tarzała n e r­ w ow o:

(24)

.20

— Już p rzeszło! przeszło!

O parła się o białą skałę i g orą czk ow o chw ytała ręką kamień.

— P ow iedz m i pan i...— n a leg a ła Edyta.

Marina od w róciła g łow ę, urw ała niebieski kwiat i spytała nagle:

— Co to za kwiat? W ygląda na akonit. P odała g o E dycie.

W zięła kwiat i je s z c z e próbow ała w yp ytyw ać tow arzyszkę, ale Marinę znów napadły nerw ow e spa­ zm y. P rzycisk ała się do skały, ch cą c je zagłu szyć. Zdaw ało się, że pragnie w nią się w cisn ąć i pozostać w niej na zawsze!

A w ok oło niej cisza panow ało głęboka. Marina w strząsnęła się i odezw ała do Edyty: — Chodźmy. Teraz p rzeszło ju ż naprawdę! Edyta p rosiła je s z cz e , by u lży ła sobie i otw o ­ rzy ła przed nią serce.

— W szystk o ju ż pani pow iedziałam — odrzekła Marina. — Nawet nie um iałabym ju ż p ow tórzyć tego, com pani m ów iła. Zapom niałam . Istniało pew nie w e mnie u czucie, o którem nie w iedziałam . N agle p o ­ rw a ło mnie ono, o b jęło całą, dusiło za gardło, paliło. To b y ł tylko płom ień... Teraz ju ż w szystko sk o ń czo ­ ne... Nie przypom inam sobie nawet obecn ie, czy to ból, czy przerażenie. Pani pojm u je... kiedy kto z a ­ czyna nowe, nieznane ży cie , to doznaje strachu, oba­ w y, by się nie pom ylił. To chw ilę trwa tylko, ale jed n a k przych odzi. P osłu ch aj pani, w p rzy szłości s ły ­ szeć będziesz o mnie; je ślib y m ów iono źle, p rzy p o­ mnij pani sobie dzisiejszy w ieczór. W ów czas m oże zrozum iesz!

— Mam nadzieję, że nie będą o pani źle m ów ić przedem ną.

— Kto to w ie?

Spotkały czek a ją ceg o Kica.

B yło ju ż późno i zim no. Z e szły szybko w d oli­

http://dlibra.ujk.edu.pl

(25)

nę. Marina p og rą ży ła się w m yślach. Po długiem m ilczeniu u ję ła ram ię E dyty i spytała:

— O pow ie mu to pani? — K om u ?— spytała Edyta.

Marina drgnęła, p uściła ramię tow arzyszki i za­ m ilkła.

VII.

Siła przeznaczenia.

Już była ósma, gdy Marina z Edytą stanęły przy w ielkich schodach, otoczonych cyprysam i.

Rico krzyknął z całych płuc. — Światła!

I p ob ieg ł, ja k kot.

Światło błysn ęło w podw órzu, ośw ietlając hrabi­ nę i Fanny.

— M arina!— w ołała je j ek scelen cy a .

— H rabino!— odpow iedziała niew idzialna je sz cz e Marina.

— Nie w idziałaś m ego syna, skarbie? Boże, co za schody! Nie pojm uję, p ięć minut temu p oszed ł na spotkanie. Zaczekaj na św iatło, można tu kark skręcić. Już. Gdzież jeste ś? Choć, kochanko!

Rico n adbiegł z latarnią i przesk ak iw ał po trzy schody. Guziki stalow e za b ły szcza ły hrabinie w tem św ietle R zuciła się na Marinę i ca ło w a ła ją g w a ł­ tow nie, szep czą c je j w ucho:

— Niech cię Bóg b łogosław i, mój aniołku! B y ­ ła ś m arzeniem m ego życia!

Marina nic nie odrzekła. Edyta pytała Fanny, czy o jc ie c je j je st w pałacu.

— Nie, m ój skarbie!— w trąciła hrabina, nie p u ­ szczając M ariny— w y sze d ł z inżynierem .

(26)

22

Marina, uw olniw szy się z uścisku hrabiny, p o ­ szła z Fanny.

Jej ek scelen cy a w sparła się na ramieniu. G de­ rzą c i p aplając, sch od ziła i potykała się na każdym stopniu.

— Co za anioł ta Marina! Pom ału, duszko! C hw ileczkę! Nie jestem takim piórkiem , ja k ty! Cóż pow iesz na to? Nic nie w iesz? Jakto! Nic ci nie pow iedziała? Ach, upadam! W olniutko... P ow iedz mi, skarbie, czy była w esoła po p ow rocie z tej przek lę­ tej góry? To ostatni stopień. W reszcie jesteśm y s zczę ­ śliw ie!

P rzed drzwiam i pałacu hrabina zatrzym ała się, i przycisn ąw szy Edytę do siebie, za częła szeptać je j na ucho:

— Ach, zresztą pow iem ci! I tak m yślę, że w iesz o w szystkiem , a tylko udajesz. Marina zaślubi m ego syna.

I hrabina w eszła, nie zw a ża ją c ju ż na Edytę. M łoda dziew czyna b y ła zdum ioną. P rzypom n ia­ ła sobie dziw ne zw ierzenia tow arzyszki pod czas w y ­ cieczk i. S alw adorow ie w zbudzili w niej litość. Ma­ rina przerażała ją . G łos Nepa, piorunujący na Ma- m ola i P ica, w yrw a ł ją z zadumy. W eszła do pałacu i F erieri p rzy szed ł je j na m yśl.

F erieri nie b y ł znów tak zuchw ałym , ja k sobie to m oże Marina w yobraziła. U derzyła go spokojna p ięk n ość m łodej panny i je j zachow anie się szlachetne. Z d aw ało mu się, że zn alazł w reszcie wyśniony ideał m ło d o ści, i surowy uczony zniknął, ustępując m iejsca rozkochanem u m łodzieńcow i. Postanow ił rozm ów ić się z p. Steinegge. A le w ciem nej g rocie, tuż obok m ło ­ dej panny stracił panowanie nad sobą; u ją ł g w a łto ­ w nie je j rękę, a szum w odospadu za g łu szy ł rw ą ce mu się w yra zy; sp ostrzeg ł zapóźno, że obraził ją sw em postąpieniem , że źle p o ję ła je g o w yznanie m iłosne. I rzeczy w iście, Edyta zrozum iała go źle i dziw iła się teraz, dlaczego je j o jc ie c w y sze d ł z inżynierem F erieri.

(27)

Kiedy tak ro zm y śla ł», w p ad ł Nepo zły, że nie spotkał Mariny i k rzyczał:

— To niem ożliw e, to niem ożliw e!

Omal nie p rzew rócił Fanny, schodzącej prosić Edytę na obiad.

— Gdzie m argrabianka? — spytał, pędząc dalej. — Gdzie je s t? — od rzek ła Fanny — w swoim pokoju.

Nepo napotkał w reszcie matkę i p ow iedział je j cich o :

— Cóż ci pow ied ziała? Czy wie, żeś rozm aw ia­ ła z hr. Cezarem ?

Na te w szystkie pytania hrabina odpow iedziała innemi zapytaniami:

— A ty coś tak długo rob ił? Z b łą d ziłeś? Idź do niej i pow iedz, żem się ju ż rozm ów iła ze starym. Idź prędko, ju ż dzw onili na obiad. Nie ma je j w sa ­ lonie, je s t w sw oim pokoju. Z aczek aj na nią w lo g ­ gii! Idź!

Marina, mimo w z y w a ją ce g o na obiad dzwonka, siedziała w sw ym pokoju przed stołem . G łow ę w spa­ rła na rękach. P rzed nią leża ł list na niebieskim pa­ pierze w arabeski złote, z wielkim m onogram em z b o ­ ku. Zapisana drobnem pism em ćwiartka, n osiła tylko krótki podpis: Julia. List zaw ierał te słow a;

„C zy w iesz, że przen oszę me penaty z via Bigli na B orgonuovo? Tak ch cia ł mój pan i w ładca! Co za okropność, zmiana mieszkania! Pozostaw iłam m a ł­ żonka w kurzu, w śród k ufrów i tapicerów , a sama śpieszę przesłać ci te słó w kilka. Jest to rom anty­ czny pasztecik, w e wnętrzu którego m ieści się pan Konrad Silla, autor „S n u ,” osiedlony w M edyolanie na via San Vittore.

„O p ow iem Ci, jakim trafem go odkryłam , gdy będę Ci m ogła dać w ięcej o nim szcze g ółó w .

„D o widzenia, zaklęta księżniczko! Jutro podróż w interesach! Idę na bal do B ellagio. Biedne nieza­

(28)

24

pom inajki! Kto o nich pamięta. Tym razem będę w bieli z ptaszkami i wodorostam i, ja k ie mi przysłał C... z Berlina, razem z sonetem, którego nie w łożę.

Julia.”

Zapukano do drzw i i g los Fanny zapytał:

— Czy panienka nie p rzyjd zie? Czy panience niedobrze?

— Id ę — odpow iedziała Marina.

S k oczyła na rów ne nogi, w y cią g n ęła rę ce ruchem dumnej radości i podniosła g łow ę z tryumfem. W b ie ­ g ła na schody, p rzeskakując po cztery stopnie na raz, zeszła i spotkała Nepa w loggii.

— N areszcie, a n iele!— rzek ł ten że.— Mama m ó ­ w iła ju ż z twoim w ujem , je s t zadow olony; a ty?

O bjął ręką je j kibić, w y cze k u ją c odpow iedzi. — Jestem bardzo sz częśliw a !— odrzek ła ze sre­ brnym śm iechem , w y ślizg u ją c mu się z rąk.

P rzeszła m iędzy gośćm i w salonie, lekka, ja k m arzenie, kłaniając się w szystkim z uśm iechem .

— Przepyszna! u ro cza !— m ów ił Yezza, gon iąc za nią oczam i.

W jadalni hrabina F osca i Nepo tow arzyszyli Marinie i E dycie przy obiedzie; ta ostatnia czu ła się tu zbyteczną i pragnęła czem p ręd zej w ym knąć się do ojca. Steinegge ch od ził i dziw nie sp oglą d a ł na córkę.

— Boże, co za cudow ny kraj, k u zyn k o.— za czą ł Nepo z natchnieni.— Ta Grota przerażająca, ja k ie ż u ro­ cze m iejsce!

P atrzył na Marinę swemi w yp u k łem i oczym a, oparty o stół.

— Serce mi je s z cz e bije, gdy w spom nę! Nie będę m ógł spać tej nocy! Ach, mam o, ty p o ją ć nie m ożesz tajem niczego czaru, ja k i ma ta grota dla m nie! Ach!

W stał, gestyk u lu jąc ja k aktor, i u ca ło w a ł matkę, która krzyczała:

— S zalen iec! waryat! pu ść mnie!

http://dlibra.ujk.edu.pl

(29)

— P osłu ch a j, mamo! posłuchaj p rzecież... Marina p rzyw oła ła Finottiego, który ciekaw ie p rz y ­ g lą d a ł się tej scen ie.

Prosiła go siedzieć m iędzy sobą a Edytą.

— Posłuchaj tylko... — k oń czył N ep o.— B yłem tak porw any pięknością widoku, że kied yśm y p rzy b y li do skały ostatniej groty, sk oczy łem ...

— A ch !— przerw ała Marina.

— W idziałaś, kuzynko, ja k em sk oczy ł?

— Quite a new vay o f leaping (zgoła n ow y r o ­ dzaj skakania)— odrzek ła Marina.

— Na Boga! — za w oła ła hrabina F osca. — Nie rozm aw iaj po francusku, Marino! Coś pow iedziała?

— A leż zaw sze m ów isz n ied orzeczn ości mamo! Marina m ów iła po angielsku!

Hrabina i Nepo czynili taki gwar, że hr. Cezar, V ezza, Finotti i Steinegge w eszli do sali.

F errieri stanął w progu i zajrzał rów nież, ale w k rótce znikł i nie p o w ró cił ju ż tego w ieczora .

Marina, w idząc w ch od zą ceg o w uja, pow stała i wsparta na ramieniu Nepa, przeszła do sąsiedniego pokoju.

— Jesteś rozradow any! — rzek ła mu ze śm ie­ chem.

K ied y się zb iera ł na ja k ą ś uroczystą odpow iedź, p rzeszli w ła śn ie obok wuja, i Marina utkwiła w n ie ­ go rozprom ienione oczy.

Hrabia sp ojrza ł na zegarek; b yło w p ó ł do d zie­ siątej, godzina m ocno dla niego spóźniona.

— Panow ie pew nie ch cielib y ju ż s p o c z ą ć — z w ró ­ c ił się do S teinegge i kom andorów .

I nie czek a ją c na odpow iedź, kazał przyn ieść św iatła i w szed ł do sąsiedniego pokoju, gdzie p ow tó­ rzy ł zaproszenie do spoczynku.

— Sądzę, że po tylu w rażeniach— m ów ił do S a l­

w a d orów — w y p oczy n ek będzie pożądany.

— A leż, kochany w u ju !...— za czą ł Nepo, biegnąc ku niemu z roztw artem i ramionam i.

(30)

26

A le hrabia nie dał mu dok oń czyć i mruknął: — Z pew nością, inaczej być nie może! Przyniesiono św iece.

Nepo w y k rę cił się na p ięcie i stanąwszy przed Mariną, w zru szył ramionami.

Hrabina F osca próbowała przekładać:

— W idzisz, Cezarze! — p ółgłosem odezw ała się do hrabiego. — Nie bądź dziw akiem . Dzieciaki te pragną pom ów ić z tobą dziś je sz c z e , ch cą ci p o w ie ­ dzieć...,

— Tak, tak — przerw ał hrabia — wiem , słyszę! Oto masz sw oją św iecę.

Nie b y ło rady.

— A ty? — dodał, zn alazłszy się sam na sam z M ariną.— Nie idziesz do siebie?

— Czy nie masz mi nic do pow iedzenia, wuju? W szak musisz być zadow olony, żem poszła za twą radą? — odezw ała się Marina do hrabiego.

— Za mą radą? -Jakto za mą radą? — Rozum ie się.

Rozm awiali oddaleni o jakie dziesięć kroków, sp oglą d a ją c na siebie z pod oka.

— Może w ytłóm aczysz się ja śn ie j? .. — rzek ł hrabia popędliw ie, staw iając św ieczn ik na stole.

— Nie pamiętasz, w uju? Kilka godzin przed przyjazdem S alw adorów pow iedziałeś mi, że nie j e ­ steśm y stw orzeni, by ż y ć pod jed n y m dachem , że kuzyn twój je st znakom itą partyą i że pragnie się żenić.

— Tak, m oże pow ied ziałem — od rzek ł hrabia zakłopotany, gładząc czuprynę — ale w ów cza s nie znałem praw ie sw ego kuzyna, obecn ie zaś nie z a s ię ­ gałaś m ej rady co do p rzy jęcia je g o ośw iadczyn.

— Obecnie ja go znam. Jestto gentelm an w ie l­ kiej in teligen cyi, bardzo dystyngow any, bardzo d ow ci­ pny i n ad zw yczaj sym patyczny. To w reszcie tw oje zdanie, wuju...

— M oje zdanie?

(31)

— A leż naturalnie. W szak ośw iad czyłeś w ie­ czorem hrabinie, że czu jesz się u szczęśliw ionym tera m ałżeństw em .

— Tak, ale ch cę ci dowieść, żeś się sam a zd e­ cy d ow a ła — k oń czył hrabia po krótkiem m ilczeniu.

— A ja bardzo ci, wuju, dziękuję za radę — odrzek ła z uśm iechem — jestem bardzo szczęśliw ą!

Hrabia ch ciał się gniew ać, ale nie m iał do tego prawa. Prawda, że Marina postanow iła o sobie bez je g o rady, lecz m iał na sumieniu* w yrazy w ym ów ione niedawno w bibliotece. W yrzu cał sobie sw e p ow ie­ dzenie, p rzesad zając je g o don iosłość, i ża łow a ł sw ych słów .

— I jeste ś... zadow oloną?

— Teraz m ów ić, że nie, by łob y trochę zapóźno; ale ju ż m ów iłam w ujow i, że czuję się bardzo sz c z ę ­ śliw ą !

— P osłu ch aj, Marino!...

Już dawno hrabia nie od ezw a ł się do siostrzenicy. Marina ani drgnęła; on cią g n ą ł dalej:

— P om yślałem ju ż, byś godnie w ystąpiła w ta ­ kich ok olicznościach .

— Bym godnie w ystąpiła?

— Rozum ie się. W chodzisz do rodziny bardzo bogatej, trzeba, byś do niej w eszła z podniesioną g łow ą.

Prawa ręka hrabiego praw ie w ysuw ała się z k ie ­ szeni, ja k b y ch cą c uścisnąć inną rękę. Ale u siłow a ­ nia te okazały się próżne; wuj i siostrzenica stali n ieruchom o n aprzeciw ko siebie. By pok ryć p o m ie ­ szanie, hrabia u ją ł lichtarz i p osze d ł nakręcać zegar na kominku.

Marina w zię ła drugie św iatło i w yszła cicho z pokoju , tak, że wuj nie spostrzegł je j nieobecn ości na razie. Nie zam knęła nawet drzwi za sobą. L e ­ dwo w yszła, hrabia o d w rócił się i d ojrza ł niedom knięte drzw i. D ok oń czył nakręcania zegara i szedł ua sp o ­ czyn ek z poch ylon ą, przepełn ion ą m yślam i głow ą.

(32)

28

N ocy tej nie w szy scy w pałacu sp oczy w a li sp o ­ k ojnie. Przez szpary niektórych żaluzyj w ygląd ało św iatło, z niedom kniętych drzwi dolatyw ały na k ory ­ tarz szepty.

Steinegge b y ł w pokoju córki, p rzyn iósł je j w a ­ żną now inę: inżynier F errieri p rosił go form alnie o jej rękę przed paru godzinam i.

B iedny Steinegge b y ł ja k w g orączce. Czuł, że to w ielki zaszczyt i niespodziew ana partya dla Edyty. F errieri z całą szlachetnością w yn u rzył się przed nim; op ow ied zia ł mu całe za jście w grocie, i w yraził n adzieję, że Edyta zech ce mu w y b a czy ć niestosow ne zachowanie. Steinegge w idział tylko, że postrada znów córkę i to mu szarpało duszę. U w ażał sobie jednak za obow iązek p ow tórzyć je j w szystko, co u słysza ł od inżyniera, ale b y ł tak wzruszony, że słow a mu się m ieszały i w y g ła sza ł tylko urywane zdania: „S z la ­ chetna dusza!... w ielk ie s e r c e !...”

K ied y sk oń czył, Edyta p oło ż y ła mu rękę na ra­ mieniu.

— Jak mi radzisz, o jcz e ? — spytała.

Biedny Steinegge nie m ógł się zd ob y ć na słow o odpow iedzi, gestem tylko pokazał, że potw ierdza, z e ­ zwala. W reszcie, w szystkie zebraw szy siły, zd obył się na te w yrazy:

— W ielk ie szczęście!

Edyta u kryła twarz na je g o piersi, patrząc mu w oczy, nie śmiała, w yzn ać tego, co je j na sercu leżało.

— Czy w iesz, o jcz e ? K toś mnie tam szep ce z góry: „N ie ma on ju ż ojczy zn y , p rzy ja ciół; nie ma m łodości, ale jestem spokojną, bo w iem , żeś przy nim, żeś mu oddała serce i ży cie sw e c a łe ” .

— A nie, nie... — p rzerw a ł Steinegge.

— Glos ten tak m ów i mi, ojcze. I dodaje: „N ie opuszczaj ojca , je ż e li...”

Tu Edyta zn iżyła głos:

— „...J e ż e li pragniesz, byśm y byli razem w s z y ­

http://dlibra.ujk.edu.pl

(33)

scy kiedyś tam, gdzie niczem są w szystkie smutki i cierpienia przebyte!...

Steinegge uścisn ął córkę, pow tarzając: — O nie, nie!

— W reszcie, o jcz e — ciągn ęła dalej Edyta, uśm iechając się p ogodnie do ojca . — Jest je s z c z e in ­ na p rzyczyna: ten pan nie bardzo mi się podoba.

— Niepodobna! P om yśl, d ziecko, że m oże nie potrzebow alibyśm y się ro z łą cz a ć z sobą.

— Nie, nie! Pojm uję to doskonale, że p rzede- w szystkiem m usiałabym b y ć je g o żoną... a później dopiero twą córką, ojcze. A nasze projekty, nasz dom ek i przechadzki? Zresztą zupełnie w ybaczam panu F errieri, ale to i w szystko. P ow iesz mu, ojcze : „C órk a m oja przyjm u je, ale tylko przeprosiny pań­ s k ie ” . P raw da pow iesz mu tak, o jcz e ?

— Nie, nie, nie zrobisz takiego szaleństwa. Jestem stary i...

Edyta zam knęła mu ręk ą usta.

— O jcze, dlaczego m i dokuczasz? To się na nic nie przyda.

Steinegge nie w iedział, czy się ma w eselić, czy sm ucić. B łagał je s z c z e córk ę przed odejściem , by się nam yśliła rozsądnie. W y sze d ł i zn ów p ow rócił, by je j p ow iedzieć, że je s z c z e czas zm ienić postano­ w ienie i że m oże poradzić się hrabiego Cezara. A le Edyta przerw ała mu.

— Przynajm niej — dodał, u leg a ją c naw ykow i do pew n ych oględn ości w zględem ludzi — podziękuję inżynierow i w tw em im ieniu, pow iem mu: „m o ja c ó r ­ ka je s t panu bardzo w d zięczn a ,..”

— Nie, to niepotrzebne, ojcz e; pow iesz mu po- prostu, że przyjęłam je g o przeprosiny, że się nie gniewam .

— D obrze.

Szepty u cich ły w korytarzach; światła g a sły po za żaluzyam i, ale nie w szy scy je s z c z e spali w

(34)

sta-30

rym pałacu. Dw a okna otwarte św ieciły w ciem n o­ ściach. Marina czuw ała.

W róciła do sw ego pokoju z uczuciem g o ry cz y w sercu. Miała korzystać z dobrodziejstw tego c z ło ­ w ieka, którego nienawidzi całą duszą, którego mu­ siała nienaw idzieć?... I dobrodziejstw a te b y ły garścią złota, którem je j w twarz ciskał! Miała mu być w d zięczn ą zato? nigdy w życiu!...

Zadzw oniła na Fanny. Służąca, ro zczesu ją c je j w łosy, uśm iechała się tajem niczo.

— Sądzę — odezw ała się w reszcie, splatając w łosy sw ej pani — że je śli panienka opuści pałac, to jed n a k mnie nie porzuci.

— Spiesz się!

— Spiesz się, spiesz się!... Jak to panience pilno!,..

I zabrała się do drugiego warkocza.

— Czy to prawda, że w W en ecy i nie ma p o w o ­ zów ? Mimo to musi tam być lepiej niż tutaj,

Marina nie odpow iadała.

— Jaka pani hrabina b y ła rozradow ana dziś w ieczorem ! U ca łow a ła mnie prawie! Biedna pani... Lubi mnie bardzo... Pow iada, że jestem skarbem. M oże to nie ładnie powtarzać, ale pow iedziała mi to wprost! A. Catte?... co prawda, nie ma w iele takich panien słu żących , ja k ona...

— P rędzej!

— P rędzej! p ręd zej!... Opow iadała mi, że pan hrabia m ało je j nie zjadł, bo...

— Czyś sk oń czyła? — Tak, panienko. — W ięc idź sobie!

— Panienka nie ż y cz y sobie, bym ją rozebrała? — Nie, nie chcę! Idź sobie!

. . Fanny zawahała się chw ilę.

— Czy panienka się gn iew a na mnie?

i,’ ; Tak — odrzekła Marina, ch cą c się je j po-W ^^iroyó — gniew am się, idź sobie!

(35)

P ow stała, w strząsnęła g ło w ą kaskadę złotych w łosów , spadających na p iecy.

— O co? — zapytała Fanny. — O n ic!... idźże sobie!

— Niech panienka w ysłucha mnie, proszę; m o ­ że ja k ie plotki p ow tórzy li o m nie... Nie trzeba w ie ­ rzy ć w to w szystk o... bo nie raz znałam szykow nych m łod ych panów, a p rzecie żaden nie dotknął mnie nawet palcem !...

— D osyć, d osyć!... — przerw ała je j Marina — nie w iem , co ch cesz p ow iedzieć, i nie chcę nic w ie ­ d zieć! Nie gniew am się w cale. Spać mi się chce! Idź sobie!

Fanny w yszła.

— Ach, n areszcie!... — szepnęła Marina, zo­ staw szy sama.

O dczytała powtórnie list pani de Bella.

Nie doznawała ju ż poprzedniego wrażenia. Ju­ lia odnalazła ślad Konrada Silli, doniosła je j o tern natychm iast; lecz list nadszedł w chw ilę potem, gdy Marina obiecała zaślubić Nepa. Czy należało dopa­ tryw ać w e w szystkich tych ok olicznościach fatalizmu, m ocy przeznaczenia? A leż nie!... Zna obecn ie adres Silli w M edyolanie! Cóż w tern n ad zw yczajn ego! Edyta b yłaby go przesłała rów nież w kilka dni p ó ­ źniej! Nie ma żadnych danych, aby spod ziew ać się pow rotu Silli do pałacu, a to było rze czą n a jw a żn iej­ szą!... Na cóż w ięc czeka?...

M yśl ta zastanow iła ją i um ysł je j w y tęża ł się, szukając odpow iedzi... R ozległ się głu ch y od g łos z a ­ m ykanych drzwi w oddali... Nic nie przeryw ało m il­ czenia n ocy... Mury tylko i sprzęty stały n ieru ch o­ mo, objęte cieniem .,. T ajem nicze błyski na je zio rz e św ieciły, ja k b y oczy duchów sp ogląd ające w p rze­ strzeń... I w idziała się w ch od zą cą do karety p o ­ dróżnej; słyszała świstanie bicza w powietrzu, czuła kołysanie i ruch pojazdu, i ramiona Nepa, pożądliw ie w y cią g a ją ce się ku n iej... S k oczy ła oburzona i zb u ­

(36)

dziła się z m arzenia... Zaślubi g o, czy nie ale Nepo nie obejm ie je j nigdy!

Z łoży ła list do teki i usiadła przed z w iercia ­ dłem . Pod zw ojam i złotych w ło s ó w twarz, p rz y sło ­ nięta przejrzystą m głą, p och y la ła się naprzód; pięknie zarysowane ram iona ton ęły w fali koronek, a w ielk ie szafirow e o cz y ja śn ia ły . N igdy, nigdy je s z c z e poca łunek kochanka nie dotknął ty ch ust! W tedy Marin d ysząc, przypom n iała coś sobie; stanęła je j prze o cz i i tw arz, którą po raz ostatni w idziała prz w y jś c iu z łod zi, w św ietle błyskaw ic! I zdaw ało si je j, że w ra ca on tej rozkosznej n o c y , że idzie, zbli się, w ch odzi po schodach, otw iera drzw i...

Pow stała, dusząc się praw ie; nie m ogła od e­ tchnąć... pow ietrze b y ło duszne... Ah, k ocha go!... kocha... P ragnęła go, pożądała, ch ciała go u ścisnąć w ram ionach!... Z gasiła św iatło, opadła na fotel i g ry ­ zła z w ście k ło ścią je g o p oręcze!,..

Kwadrans przesiedziała w nieruchom ości i znów zaczęła rozm yślać.

Czemu nie przem ów iła do Silli, gdy on w y m ó ­ w ił to straszne im ię? Czemu nie rzu ciła się w p o ­ goń za nim, słu ch a ją c instynktu w łasnego serca?... Bo koch ała go, p ok och ała go od p ierw szej chw ili p o ­ znania, mimo sw ej w zgardy i p ory w ów gniew u... Czemu nie p oszła za tym, co ją nazw ał C ecylią, tu ­ lą c ją w u ścisku?... Czyż rękopis nie m ów ił, że b ę­ dzie kochaną pod tern im ieniem ?... W ięc po co ta cała k om edya z N epem ?

A le na te w szystkia pytania Marina p rzeciw sta ­ w iła ostatnie w yrazy rękopisu: „Z osta w w szystko Bogu i losom ! Czy to na synach, na siostrzeńcach, czy na krew nych, zem sta zaw sze będzie dobrą! Czekam na niego tu, tu !” I czyż w szystkie ok oliczn ości nie sk ła ­ dały się tak, by p o łą cz y ć zem stę z m iłością?

W róciła je j ufność. Zapaliła św iecę i p oszła do sąsiednich drzwi, p rzy których stało biurko ze skrytką. Z aledw ie je b y ło w idać w cieniu, czarne,

4

(37)

w białe desenie, w ygląd ało raczej na sarkofag, p o ­ kryty św iętem i znakami. Marina przypatryw ała mu się; u stóp je j m igał m ały ok rą g ły cień od lichtarza. N agle skam ieniała z w rażenia w spom nień zw yk łych. Zdało się je j, że raz b y ła ju ż tu, rozebrana, z rozple- cioneini w łosam i, kiedyś, przed laty wielu, u progu tych drzw i; że to samo kółko drgało u je j stóp i p ł o ­ m ień św ie cy rzu ca ł błysk i na tajem nicze, białe znaki czarnego biurka. CZĘŚĆ TRZECIA.

W i o s e n n e m a r z e n i a

I.

W kwiefniu.

— Pies je s t wierny. — D er Hind treu ist.

— Ależ nie, kochany Silla — rzek ł Steinegge — to błąd. Mówi się: D e r Rund ist treu.

Silla w zią ł pióro i popraw ił zdanie. Siedzieli obaj naprzeciw siebie, przy stole sosnow ym , nie p o ­ krytym serw etą.

— O sioł je s t chudy. Uważaj pan, to ju ż koniec. — D e r Esel ist m ager — tłóm a czy ł Silla i p o ­ dał ćw iczen ie panu Steinegge.

- - D obrze, p rzyjacielu — poch w alił n auczyciel, kładąc zeszyt. — P iszesz lepiej odem nie. Ale czem u w ła ściw ie uczysz się po niem iecku?

— By pana rozum ieć, gdy m ów isz po w ło sk u — odparł Silla, śm iejąc się.

(38)

Steinegge zdaw ał się być draśnięty tein p o w ie ­ dzeniem.

— Nie, nie, żartuję — dodał Silla, ściskając go serdeczn ie. — U czę się, bo chcę czytać Goethego w oryginale. Już m ów iłem to panu.

Steinegge zd ją ł okulary, popraw ił krawat i wstał. — Pom óż mi pan ro z ło ż y ć se rw e tę — prosił, z d e j­ m ując kałamarz, zeszyt i staw iając to na innym sto ­ liczku. — Córka m oja lubi, by wszędzie b y ł porządek. R o złoży li serw etę czarną z n iebieskiem i p rzy ­ kryci nią stół. Pokoik p rzybrał się zaraz, w y g lą d a ł odśw iętnie i zad ow olenie rozja śn iło twarz by łeg o se­ kretarza.

— Dziękuję bardzo — rzekł. — Ah! dopraw dy, nie w yobrazisz pan ¡»obie, jaką mi p rzyjem n ość spra­ w iają te w szystkie drobiazgi dom ow e. Radują się, dotykając krzesła. P rzez lat siedem naście nie p o sia ­ dałam nawet w łasn ego stołka. S iedem naście lat!... Jakże dziś dziękuję Bogu!.., dziękuję... — dodał stłu­ m ionym g łosem , w skazując na m ały m edalion ze z w o ­ je m jasn ych w łosów , na pokój Edyty i sufit. -— D a­ w niej m yślałem , że tam w górze po za chmurami nie ma ju ż nic.

I Steinegge w strząsn ął gw ałtow n ie ręką.

— Otóż dziś w ierzę, że B óg tam je s t — dodał z przekonaniem .

— Ja zaw sze w to w ierzy łem — od rzek ł Silla.— Inaczej byłbym za bardzo cierpiał.

— Gdyby pan w iedział, ja k jestem szczęśliw y ! — ciągn ął dalej Steinegge. — Czasem mnie to aż stra­ chem przejm uje, bo czu ję się niegodnym takiego szczęścia; ale tłóm aczę sobie, że w tern tylko zasługa mej córki! Ah, m oja córka, drogi p rzyja cielu !...

Steinegge z ło ż y ł ręce.

— W zruszony jestem , gdy pom yślę, że to m oje dziecko!

— Poznałem ją — w trą cił Silla, ścisk a ją c mu serdeczn ie ręce.

(39)

Steinegge zapalał się:

— Nie, nie, pan je j nie znasz dostatecznie! Trzeba ją sły sze ć, gd y m ów i ze mną o religii. Id zie­ m y czasem razem do kościoła, ale nie rozm aw iam y n ig d j o księżach. A ja k rozum ie sztukę! Do tej pory nie m iałem o niej w yobrażenia; w czoraj b y ­ liśm y... w muzeum Brera! P osłuchaj pan: gdybyś w tej chw ili otw orzył książkę n iem iecką, naprzykład G oethego, zrozum iałbyś zaledw ie kilkanaście w yrazów na stronicy. I serceb y ci b iło na w idok tych kilku ­ nastu św iateł w ciem nościach , i pytałbyś siebie, co G oethe ch cia ł w yra zić w dalszych słow ach stronicy. Otóż w czoraj ja doznaw ałem takiego wrażenia: serce mi biło, gdym patrzył na te m alow idła, które za czą ­ łem rozum ieć, słu ch ając Edyty! A literaturę, mój drogi! Ten K lopstock! Schiller! Novalis!

Oczy pana Steinegge zaszły łzam i.

— P rzychodzi do nas kobieta na kilka godzin dziennie do porządków . A zresztą Edyta sama robi w szystko, a robi to tak radośnie i naturalnie, ja k b y szła na przechadzkę dla przyjem n ości. Stary leniuch jestem i piję kawę w łóżku . D opraw dy, mimo, żem łak om y na dobrą kawę, w ierz mi pan, nie kawy o c z e ­ kuję z ch ciw ością , ale w ejścia m ej córk i i odezw ania się je j: „d zień dobry, o jc z e !” Co rano mam u czucie, ja k gdybym ją odnajdyw ał po raz p ierw szy po dw u­ nastu latach niew idzenia. Edyta ma dziennie trzy g o ­ dziny lek cy i; w szystkie te panie przepadają za nią. Ileż razy ch ciały ją od w ieźć p ow ozem do domu! Ale nigdy się na to nie zgodziła, bo w ie, że ja nie ch cia ł­ bym je c h a ć p ow ozem .

— Pan? — spytał Silla — ja k iż pan ma z tern zw iązek.

— Bo, widzi pan, czekam zaw sze na nią na ulicy. W racam y zaw sze razem , mimo deszczu i w ia ­ tru... A w ie pan, ja k spędzam y w ieczory ? Edyta zajm uje się robótkam i, a ja tłóm aczę dla hrabiego d ’ O rm engo. P łaci mi on za to sto franków m ie się cz­

(40)

36

nie! Następnie Edyta czyta mi głośn o Schillera, albo Uhlanda, i p ijepiy herbatę.

— Jakto! u żyw a pan herbaty? — rzek ł Silla, u śm iech ając się.

— A! w yśm iew aj się pan!

— P ew nie pańska córk a tak chce!

— Nie, nie, ja sam. Chciała w łaśnie, bym pił wino w ieczorem , ale... raz zauw ażyłem , że przykro je j b y ło... i od tego czasu prosiłem o herbatę.

— Z azdroszczę panu! — rze k ł Silla, biorąc za kapelusz.

Steinegge w strzym yw ał go.

— Chodź pan z nami na przechadzkę! Silla w ahał się chw ilę.

— Chodźże pan!

Steinegge zastukał do drzw i pokoju córki i p ro­ sił, by p rzy szła na chw ilę.

Edyta ukazała się natychmiast i podała se rd e ­ cznie gościow i rękę.

— Dzień d o b ry !— r z e k ła .— Jakaż długa lekcya! U roczą była w sw ej ciem nej sukience, z b u k ie­ cikiem fiołków u paska. B iały kołn ierzyk i złoty na p iersiach m e d a l i o n oży w ia ły nieco zbyt p ow ażn y strój. Grube w ark ocze upięte b y ły nizko. Twarz, mimo w y ­ razu silnej w oli i energii, miała coś słod k iego i s m ę ­ tnego, szczeg óln iej w spojrzeniu.

Stosunek je j z Sillą nosił cech ę p rzyjacielsk ą, ale z odcieniem pew nej sztyw ności. Zachow anie się Silli zdradzało w yraźn y przym us, Edyta przeciw nie, b y ła naturalną. Znali się obecn ie od sześciu m iesię­ cy i w id yw ali pod okiem Steineggego w codziennem życiu. Edyta w spom inała często o pałacu i je g o m ie ­ szkańcach; unikała jednak szczerszej rozm ow y o Mari­ nie, co zauw ażył Silla. W y tw orzy ło to m iędzy nimi ja k ą ś tajem ną spójnię.

Edyta zgodziła się chętnie na p rop ozycyę ojca i p o ­ szła w ło ż y ć ok rycie i kapelusz. Steinegge u bierał się rów nież, a Silla, w sparty o okno, o cze k iw a ł na nich.

(41)

W iosna w yglądała zew sząd i tchnieniem swem ob ejm ow a ła świat ca ły. Czuć ją było na ulicy, w o g r o ­ dach, w cisk a ła się naw et oknami do m ieszkań. S łoń ­ ce padało na p lecy Silli.

Dom , w którym byli, rodzaj olbrzym ich koszar, zacien iał ogrody. Na lew o, na w y sok ości p ierw szego piętra, cią g n ą ł się taras o granitow ej balustradzie; kilku m ężczyzn ch odziło po nim, paląc. Kobieta, w n ie­ b iesk iej, aksamitnej sukni, z białą kam elią w e w ł o ­ sach, szła, w sparta na ram ieniu grubego, n izk iego j e ­ gom ościa. Natychmiast p rzech a d za ją cy się otoczy li ją z szacunkiem . Silla nie m ógł rozpozn aw ać słów , ale szm er ich g ło s ó w dolatyw ał do je g o uszu, tak, iż Silla doskonale p ozn a w a ł kom andora V ezzę, rów nież ja k i damę, z którą szed ł, czterdziestoletn ią pięk n ość, bę­ dącą w sep a ra cy i z m ężem , graczem , damą znaną ze sw ych usiłow ań literackich i z w yk w in tn ych obiadków . A tm osfera pew nej eleganckiej z m y słow ości w iała z te ­ go tarasu, tak, ja k rozch od zi się z kuchni w y tw o r­ nych restauracyj zapach potraw na u licę. Silla m a­ rz y ł w śród tej n ieok reślon ej m elancholii nadchodzącej w iosny; śnił o dalekich krajach, o m iłościach m ło ­ d zień czego wieku, o pieśniach ludow ych , o w ierszach... — Panie Silla — odezw ała się Edyta z u śm ie­ c h e m .— Pan tu zostaje?

D rgn ął, o d w rócił się i przepraszał za roztar­ gnienie.

— To zbrodnia sch odzić ztąd— rzek ł.

— Panby ch cia ł przech adzać się w obłok ach ? S p ojrzał na nią trochę urażony, ale zauw ażył sm ętny je j uśm iech i nic nie odpow iedział.

— P roszę mi w y b a czy ć; nie jestem poetk ą— dodała.

J eszcze dość ciep ło by ło na ulicach, o św ietlo­ nych zach od zącem słoń cem . Steinegge szed ł w y p ro ­ stow any obok córki.

— Dziś — za czą ł — odebrałem list od don Ino-centa.

(42)

i

Chciał w y ją ć list z kieszeni, ale Edyta sp ojrza ­ ła na n iego zn acząco i udał, że listu zapom n iał zabrać z domu.

— P isa ł bardzo serdeczn ie.

Nie p ierw szy to list pisa! don Inocento do sw e­ go p rzy ja ciela Steinegge, idąc za tajem nem życzen iem E dyty, w yrażonem przed je j odjazdem z pałacu. Mło­ da panna pow tórzyła Silli m niej w ięcej treść listu. Don Inocento opow iadał o nieszczęściach, jak im u le­ g ła je g o parafia, i o poddaniu, z ja k iem ch łopi je znieśli. M ów ił o robotach przy budowie papierni i p i­ sał, że ca łe brzegi je z io ra pokryte b yły p ierw iosn k a­ mi. K oń czył, za p raszając ojca i córkę na kilka dni do plebanii.

D ziw acznie brzm iała ta prosta, spokojna rozm o ­ w a na Corso di Porta V enezia, w śród gwaru tłum ów , ruchu przechodniów m iędzy niebieskiem i, zielonem i i czerw on em i afiszami... S łoń ce ju ż zaszło; ob łok i je s z c z e tylko przesiąknięte by ły złotem ostatnich p ro ­ mieni, a pow iew wiatru przyn osił zapach wiosny, c y ­ gar i perfum . Dwa ciem ne sznury przechodniów urozm aicone jasn em i ubiorami, ob ch od ziły Corso i r o z ­ syp yw a ły się po różn ych ulicach miasta. 1 w ydaw ało się Silli, że ten potok ludzi toczy tylko z sobą m yśli radosne, obrazy ja sn e, pragnienia— i w ieczną m łod ość. Jego serce nie w zru szyło się listem księdza.

— Czy prob oszcz nie pisał nic w ię c e j? — spytał Edytę.

— N ie— odpow iedział żyw o Steinegge.

— Jakto! Nic nie pisze o ślubie donny Ma­ riny?

S teinegge sp ojrza ł na niego, zdum iony je g o o b o ­ jętn ością .

— Ow szem , zdaje mi się, że coś o tern pisze... — • O jciec pani, ja k w idzę, bawi się w dyplo-m acyę.

— O niel d la czeg o? Ale czy pan w ypadkiem nie ucieka się też do niej?

Cytaty

Powiązane dokumenty

ciał, niktsię woli władyki sprzeciwić nie waży, choć z wolą jego nikt się widać nie zgadza.. Tam w grodnie hrabiego, w wieży zamkniętym był książę czeski

Rozchodzili się zw yk le przy gwiazdach, rankiem znów spotykali się w kościele... Nie uszło to uwagi

• Visualization of multidimensional data leads to some topographical distortions, so a measure of these distortions is required.. • How different are the distances in the

Człon regularyzacjny: uwzględnia dodatkowe warunki, takie jak pożądana gładkość funkcji... Rozwiązanie RBF

Zwykle przez „perceptron” rozumie się teraz jeden neuron z wieloma wejściami (bez jednostek S, bo tu nie ma adaptacji)..

Przypomniesz sobie tę samą piosenkę. — Czy grając w szachy, gdy pierwszemi ściegi Śmiertelna złowi twego króla matnia, Pomyślisz sobie: tak stały szeregi, Gdy

W kilka tygodni późnićj odbył się ów wielki sejm korczyński, na którym Władysław jako ukoronowauy już król potwierdził „całej społeczności prałatów,

O dbicia ośm iu ich kopyt można było dokładnie w idzieć na glinie. Jeden bardziej spiesizył, niż