BIBLIOTEKA DZIEŁ WYBOROWYCH
WYCHODZI CO TYDZIEŃ
w objętości jednego tomu.
— * —WARUNKI PRENUMERATY
w W ARSZAWIE: Z przesyłką pocztową:
Pocznie . . (52 tomy) rs. 10 j j}oczr)ie . . (52 tomy) rs. 12 Półrocznie (26 tomów) „ 5 p 0ł r0Cznie (26 tomow) „ 6 Kwartalni? (13 tomow) „ 2 kop. 5 0 i ^ roc* n,e ^ 0m010 ”
Za odnoszenie do domu 15 kop. kw. S Kwartalnie (Jd tomom) „ d Cena każdego 2 5 kop., w oprawie 4 0 kop.
DOPŁATA ZA OPRAWĘ:
Rocznie (za 52 tomy) . rs. 6 kop. — Półrocznie, (za 26 tomów) . .
■ „
3 „ — Kwartalnie (za 13 tomów) . . . „ ł „ 60 Za zmianę adresu na prowincyi dopłaca się 20 kopREDAKTOR I W YD A W C A
Franc.
JulGronowski.
a—
■ e
Redakoya i Administracya: Warszawa, Nowy-Świat 47.—Teleionu 1670 we Lwowie Plao Maryacki 1. 1.
Drukarnia A. T. Jezierskiego, Nowy-Świat 47
http://dlibra.ujk.edu.pl
BIBLIOTEKA DZIEL WYBOROWYCH.
As106
.
MALOMBRA.
POWIEŚĆ
ANTONIEGO EDGAZZARO
tło m a c H o rja z w ł o s k i e g o . przez SZET. z p r z e d m o w ąW . MARRE.YE - M ORZKOW SKIEJ.
2 ______¿Mil_______ 9 T O M l i . s ^
Cena 40 kop.
W pren. 3 0 l/ a kop
WARSZAWA.
^ e d a k c y a i J L d m in istr a c y a
47. Nowy-Świat 47.
i q o i.ANTONI FOGAZZARO,
V0---3fóalom6ra.
POW IEŚĆ T Ł Ó M A C Z O N A Z W Ł O S K I E G O przez S Z E T. z przedm ow ą W . M a r r e n e - M o r z k o w s k i e j . a______________ s T o m II. S ^¡\N 8W A R S Z A W A .
DRUKARNIA A X. J e z i e r s k i e g o,Æ,03B0JieH0 n,eH 3ypoK ).
VI.
Grota Przerażająca.
W ybierano się do Groty P rzerażającej o dziesią tej rano; trzeba b y ło p rzep ły n ą ć je z io ro aż do d ru gie go brzegu i p rzejść dolinę, za którą zn ajd ow ały się ow e sław n e groty. W sz y scy , p rócz hrabiego, w zięli u dział w w y cie cz ce .
N epo w stał raniutko i zszed ł do ogrodu, gdzie Marina często przechadzała się przed śniadaniem. N e po, pozbaw iony binokli, k rę cił się na w szystkie stro ny, rozg lą d a ją c ścieżki w śród klom bów , w d y ch a ją c ran ne pow ietrze, d rżąc za każdem ukazaniem się o g ro dnika. Marina nie pokazała się p rzy śniadaniu, co zresztą b y ło rz e cz ą zw ykłą.
Fanny zeszła tylko, prosząc, b y Edyta udała się na ch w ilę do je j pani. Obie p rz y b y ły następnie ra zem punkt o dziesiątej. N epo u słyszał tylko od k u zynki: „d zie ń d o b ry ,” rzu cone mu, ja k jałm u żnę z ł a ski. Marina u ję ła ram ię Edyty i szły tak obie do przystani, pozostaw iając za sobą hrabinę F osca, Nepa i czterech panów. K ied y tow arzystw o doszło do p r z y stani, Saetta odbijała w łaśn ie, unosząc Edytę, Marinę i R ica, w śród ogóln ych protestów .
— S zczęśliw ej p o d ró ży — rzek ła Marina— w y p rz e dzam y państwa.
6
G łos je j brzm iał tak słod k o, odezw ała się tak uprzejm ie, że nikt nie n alegał w ięcej.
Hrabina sp ojrzała zan iepok ojon a na Nepa; ten zaś, ch cą c pok ryć niezadow olenie, rzu cił p ięk n y k om plem ent okrutnym uciekinierkom . F e rie ri i komandor nie m ogli ukryć wrażenia zawodu.
Obie łod zie skierow ały się do m iejsca, gdzie j e zioro, tw orzą c w głęb ien ie, k ry je się w śród krzaków róż i w ierzb m iędzy góram i, pokrytem i lasem . Saetta, mim o próśb reszty tow arzystw a, w yp rzed ziła o w iele drugą łódź. Marina nie zw ażała na naw oływ ania i ka zała R icow i nie słu ch ać ich. W krótce Saetta w y d a w ała się tylko białym punkcikiem na lazurow ej p ły cie w ód.
Edyta czuła się wzruszoną. Całe otoczen ie, zie lon ość, osrebrzona rosą w św ietle słonecznem , niebo jasn e i pogodne, w yw ierało na niej głęb ok ie w ra ż e nie. Nie m ogła rozm aw iać; w zdychała.
— Co pani jest? — spytała Marina po dłuższem m ilczeniu.
— Nie w iem : chce mi się płakać — od p ow iedzia ła Edyta.
— A ja ch cę żyć i być szczęśliw ą!
Edyta um ilkła, zdumiona ogniem , z jak im tow a rzyszka w yp ow ied ziała te słow a.
— Mam w ielk ie dla pani u znan ie— ciągn ęła da lej Marina. — Czuję jednak, że jestem pani antypaty czną, ale...
— Nie jest mi pani antypatyczną, bynajm niej — od p arła Edyta pow ażnie.
Marina w zruszyła ramionam i.
— P łyń, ja k sobie ch ce sz !— krzyknęła do Rica, p u szczając linki steru i zw racając się ku E dycie w celu rozm ow y.
Ale ta uprzedziła ją .
— W iem , że pani nie była dobrą dla m ego o j ca i z tego pow odu nie m ogę m ieć przyjaźn i dla pani. C hciałabym to w yrazić w języ k u ojczystym , bo wiem ,
że źle m ów ię po w łosku. P roszę mnie zrozu m ieć j e dnak: antypatyi nie czuję do pani.
— Czy pani się osiedli na stałe w M ed yola n ie?— spytała Marina.
— Tak.
— Napisze pani do mnie? Edyta za m y śliła się i odrzekła.
— Nie m ogłabym do pani pisać, ja k do p rzy ja c ió łk i.
— Jesteś pani szczerą, panno Edyto! A le nie bardziej odem nie. Nie pow iedziałam , że czu ję p rz y ja ź ń dla pani, ale że mam uznanie. M iędzy kobieta mi p rzyjaźni być nie m oże. Nie wym agam też listów sentym entalnych, obłudnych i czczych . Co mi z nich? P rosiłabym tylko o pew ne w iadom ości, w szak do tego przyja źń zb y teczn a?...
— I uznanie rów n ież...
— Przepraszam . Nie p rzyjęłabym przysłu gi od osob y , dla której nie mam szacunku i jestem pewną, że mi tej p rzysłu gi pani nie odm ów i, mimo sw ego do mnie uprzedzenia. W szak nie odm ów iła m i pani s w e
g o tow arzystw a w łod zi? ,
— Jakich w iadom ości ż y cz y sobie pani? — P ow iem to pani później.
Po chw ili Marina zadała je j inne pytanie: — C zy matka pani b y ła szlachcianką? — Tak.
— To zaraz znać.
Edyta zaczerw ien iła się, o cz y je j ciskały b ły skaw ice.
— Nie znam bardziej szlachetnego człowieka?; ja k m ój o jc ie c !— rzekła.
— Co pani sądzi o m ym k u zyn ie?— spytała Ma rina, nie od p ow iadając na uwagę Edyty.
— Nie znam go.
— Nie w idziała go pani, ani sły sza ła je g o r o z m ow y?
— W io słu j!— k rzyk nęła Marina n a R ic a , tupnąw szy nogą.
C hłopiec, u słysza w szy im ię Nepa, nastaw ił uszu i nie poruszał praw ie w iosłam i. P o czerw ien ia ł na po- łajanie Mariny, o d w ró cił się szyb k o i dw om a u d erze niami w iose ł dobił do w ybrzeża, p o ro słeg o w ierzbam i, gdzie m ały strum yczek po piasku i kam ykach są czy ł się do jeziora . P o za w ierzbam i ro z cią g a ły się łąki i doliny, ocienione ota cza ją cem i je góram i, których szczyty ozła ca ło tylko słoń ce. To też, gd y n a d p ły nęła następna łód ź, ro z le g ł się p isk liw y g łos h ra b in y :
— Co za zimno! okropność! W ię c to tylko to? Jednogłośnie przerw ano je j narzekania. Nie m niej m ie jsco w o ść w ydała je j się zu pełn ie brzydką. Co za m yślano z nią p oczą ć? Czy m iała p rzez kilka godzin iść po tych kam ieniach, lub czek a ć na pow rót tow a rzystw a, sama, w tej lodow ni? N epo b y ł zrozp a czon y, że matka nie pozostała w pałacu. Steinegge zaofia ro w a ł się uprzejm ie tow arzyszyć brabinie do sąsiedniej oberży,
Tow arzystw o ca łe w y ru szy ło z R iciem na c z e le , p rzesk ak u jącym , ja k żaba, z kam ienia na kamień.
Nepo p otykał się co chw ila; starał się w zb u d zić litość w Marinie na los obu kom adorów , istotnie p oża łow an ia godnych.
— K och an y ku zyn ie!— rze k ła Marina, zatrzym u ją c się— będziesz tak dobrym zastąpić w uja i dotrzy m ać g ościom tow arzystw a.
I p oszła naprzód z Edytą, spytaw szy się R ica o drogę.
S zły w ciąż śladem strumyka i niezadługo dosta ły się na ja sn e p ole, obsiane gryką. Stado m otyli porw ało się z k w iecistego p ola i p o le cia ło ku niebu, trzep oczą c skrzydełkam i.
Ś cieżka w iła się tuż obok obór stojących p o d górą, a pod drzwiam i stały ca łe kałuże ścieków . P u sto. W szęd zie cisza. G dzieniegdzie kosz, rzu cony pod
drzwiam i chałupy, k aw ały sznurów, leżą ce p rzy stu dni, żadnego ruchu, prócz szumu w odospadów z od dali, co je s z c z e bardziej uwydatniało ciszę w ok oło. D roga, wskazana przez R ica, prow adziła pom iędzy o b o rami; Marina w yb ra ła inną, doch odzącą prosto do ka p licy . D ała znak E dycie, by siadła, i szepnęła je j:
— P uśćm y ich naprzód.
Na murach k ap licy b y ł m alow any wizerunek Chrystusa w cierniow ej koronie. Rosa srebrzyła tra w ę, a p ow iew poruszał liśćm i drzew.
Edyta z pobożn ością dusz prostych w patryw ała się w św ięty obraz i rzew n ość ogarniała je j duszę. Chciała się skupić w sobie i oddać ca łk ow icie w e wnętrznem u rozm yślaniu, ałe ob ecn ość Mariny p rz e szkadzała je j. M roziła ją ta postać w ysoka, dumna, która z nieruchom em i oczym a i zaciśniętem i ustami rysow a ła fantastyczne arabeski koń cem parasolki.
S łych a ć b yło g łosy zb liża ją ceg o się tow arzystw a, ale te w k rótce u cich ły , oddalając się. W ów cza s Ma rina przysiadła się do Edyty.
— W iadom ości, ja k ich pragnę — rzek ła — tyczą się osoby, którą pani pozna w M edyolanie.
Edyta sp ojrzała na nią zdziw iona; Marina p oru szy ła się n iecierpliw ie.
W tedy Edyta przypom niała sobie zaczętą i p rze rwaną na je z io rz e rozm ow ę.
— I pani je s t pew ną, że poznam tę osobę? — Musi ją pani p oznać?
— Muszę?
— A leż tak! Z p ew n ością nie w celu u sz cz ę śliw ienia mnie, ale że tak w ypadnie. Zresztą, m niej sza z tem! P ozna pani tę osobę w M edyolanie, p o niew aż to p rzy ja ciel ojca pani.
— N azyw a się Sil la? O czy Mariny błysn ęły. — Zkąd pani w ie o tem ? — O jciec mi m ów ił o nim. — Co pani pow iedział?
10
Edyta umilkła.
— P ew nie się pani obawia? — rzek ła Marina szorstko.
Edyta zaczerw ien iła się.
— Nie znam tego w y ra zu — odrzekła.
Po chw ili wahania podniosła g ło w ę i sp ojrza ła na Marinę.
— Pani ch ce kon ieczn ie w ied zieć ca łą pra w d ę?— zapytała Edyta.
— P raw dę? Nie m ów m y o praw dzie. Nikt je j nie zna. M usiał pani o jc ie c p ow ied zieć, że z n ie w a żyłam tego pana.
— Tak.
— Że p ew n ej n ocy uciekł. — Tak.
— A nie m ów ił pani, gdzie znajduje się o b e cn ie? Musiał to pani p ow ied zieć. Nie chce pani mi tego p ow tórzyć, ale z pew n ością m ów ił to pani.
— S ą d z ę — m ów iła Edyta z pewną w y n io sło ścią — że przedm ioty rozm ów m oich z ojce m pow inny być dla pani zupełnie obojętnem i. W iem , że pan Silla je st p rzy ja cielem m ego o jca i m oże o jc ie c niema in n ych zn ajom ości w M edyolanie. M yślałam , że pani je g o ma na m yśli i dlatego w ym ów iłam je g o im ię. P roszę, pow iedz mi pani, co mam u czy n ić w razie, g d y bym go pozn ała?
Marina zam yśliła się, op a rła g ło w ę na ręce, staczała w ew nętrzną walkę. W strząsnęła się cała, w estch nęła g łęb ok o i otw orzyła usta; Edyta wzruszona czek ała na odpow iedź.
A le nie było je j. Usta przym kn ęły się bez s ło wa, ch w ilow y ogień w oczach p rzygasł.
— N ic— w yrzek ła w re s zc ie .— Idźm y! Edyta nie poru szyła się.
— Id źm y — pow tórzyła M arina.— W ystapczającem je s t dla mnie w ied zieć, gdzie m ieszka pan Silla i co
robi. Napisze mi to pani... nieprawdaż?
http://dlibra.ujk.edu.pl
Edyta nie odpow iedziała nic.
— Czy się pani boi, bym go nie kazała za m or d o w a ć ? — spytała Marina.
— O nie! W szak w iem , że go pani nie kocha! — odparła Edyta z uśm iechem .
Marina czuła, że zam iera w niej serce. W yraz kochać w strząsnął je j duszą. „ P ani go nie koch a ” — • w yrzek ła Edyta. N iestety! tylko p rzeczen ie należało z tego zdania w y rzu cić. Marina b y ła ja k gd yb y stru ną, która m ieści w sobie ukryty dźw ięk: je ś li niezna ny g łos ja k i p rzejd zie koło niej śp iew a ją c i dotknie m iędzy innem i tej struny, w ów czas zaczyn a ona dźw ię c z e ć i rozbrzm iew ać! K och ać, kochać, kochać!
Na dnie studni za św ieciło m ałe k ółeczk o z od biciem g ło w y k ob iecej.
Marina szepnęła praw ie mim o w oli: — Cecylia!
Z łow rogo p ow tórzy ło ech o studni to im ię... Ma rina od eszła i p od ą ży ła do tow arzyszki.
O k rążyły górę i d o le cia ł do ich uszu n iew yraźny szum w odospadów z oddali. O dgadyw ały je ra czej, niż słyszały.
Marina zatrzym ała się i sp ojrza ła w w ąw óz. — To tu b y ć m usi— rzekła.
— Co ta k ieg o?— spytała Edyta.
— Grota P rze ra ża ją ca . W szak ztąd sły ch a ć szum. Dziś ma ta grota w ielk i urok dla m nie.
— D la czego?
— Bo chcę się tam udać z moim kuzynem . I pani nic na to? Nie pojm u je pani w rażenia z p o bytu z nim sam na sam w tej g ro cie ? Pani nie u le g ła czarow i m ego kuzyna? Jednak je g o oczy podbP ja ją serca odrazu. A co za rozum ! Nie m ów m y o je g o w y k w in cie: 011 ca ły je s t b ia ły i różow y! czyni w rażenie słoik a z goldk rem em i pom adką! P ow iedz pani, nie zazd rościła b yś mi, gdybym była hrabiną Sal vador?
12
— Sądzę, że pani nią nie będziesz — odrzekła Edyta.
— D la czeg o? Znam pew ną osobę, która w yszła za mąż z nienawiści!
— A le nie z pogardy!
— I z pogardy i z nienaw iści. Te dwa uczu cia doskonale idą z sobą w parze. Osoba ta p o s ił k ow ała się niemi, by sm agać m ęża i zdeptać w strę tne, niegodne obow iązki...
R ozm ow a ta zdaw ała się obu rzającą E dycie, w o b e c niepokalanej czystości je j natury. Czuła się do głęb i oburzoną.
— P rzy ja ciółk a m oja koch ała in n ego... A le ja gorszę panią?...
Edyta um ilkła.
— Nie potrzebujem y się p o w ścią g a ć, tak ja k b y tu b y ł m ój wuj lub który z tych panów. Ile pani ma lat?
— D w adzieścia.
— W ię c pani m usisz w ied zieć, co się w św ię cie d zieje!... Nie w ierzę w naiw ność! Otóż p rzy ja ciółk a m oja m iała kochanka i żeb y sobie ułatw ić z nim stosunki, w y szła zainąż za w strętnego c z ło w ieka... Cóż w tern złeg o? Ludzie bronią tysiąca rz e czy , ale ja k iem prawem , p roszę?... Nikt rozłą czy ć nie m oże tego, co B óg p o łą cz y ł tajemnie! K sięża są idyotam i ze sw ą nauką. Czy to Pan Bóg, pytam się, w iąże stułą, w kłada obrączki i m ru czy kilka słów , w iążąc z sobą na ślepo, na w ieki, dw ie dusze i dwa ciała? N ie!... B óg je łą c z y przedtem , przed pozna niem, kochaniem , nawet przed ich narodzeniem , i nic nie m oże stanąć na drodze w brew je g o w oli. B óg ro złą cza tylko tych, co zostali zw iązani z sobą przez ludzi, przez k sięży, d ziałających n ieśw iadom ie. Na czem to stanęłam ? A! w ięc m oja p rzy ja ciółk a w yszła zam ąż przez nienaw iść i pogardę. Otóż tak się stało i koniec!
/
Tupnęła tak silnie nogą o ziem ię, że Edyta aż d rgnęła; zdaw ało się, że iskry z niej trysnęły.
D on ośn y g ło s za w oła ł z oddali: — Panno Marino!
To R ico. B ieg ł co tchu, skoro tylko d ojrza ł pa nią i w oła ć zaczął:
— K azali mi pow iedzieć, by panie w ró ciły co- p rędzej, bo ju ż p óźn o, a pani hrabina czek a na dole.
— Gdzie są w s z y s cy ?— badała Marina.
— Jeden z panów idzie na spotkanie pań, a in ni są w w iosce.
T rochę dalej spotkały Nepa, sied zą cego nad d ro gą na rozpostartej ch u steczce. W yd a w a ł się zg n ęb io ny i ch łod ził się japońskim w achlarzem . P o d b ie g ł do kuzynki, która go d ość chłodno przyjęła.
— J esteś okrutną w zględem mnie — szepnął Marinie.
Nie zdaw ała się b y ć usposobioną do poufnej ro z m ow y, bo od w róciła g łow ę.
Skorzystał z chw ili gd y Edyta zatrzym ała się zryw a ją c cykłam m y, i znów p ła czliw ym g łosem spytał Marinę:
— A tw oja od pow iedź? S pojrzała mu w oczy. — W k ró tce — odrzekła. — K iedy?
— Chodź ze mną do groty!
Nepo nie b y ł zbyt zadow olonym z zaproszenia, ale nie m ó g ł p rzecią g n ą ć rozm ow y i żądać w yjaśnień, bo Marina u jęła Edytę pod rękę i ledw o im m ógł na dążyć.
Grota b y ła ztąd o ja k ie sto kroków . W szy scy skierow ali się do w odospadu, który z szaloną siłą bił o ciem ne ściany skał. Stary p rzew oźnik odw iązał łó d ź w dość zły m stanie i z trudnością spuścił ją na potok. M ogła p om ieścić dw ie osoby, p rócz niego. R ico p rzesk ak iw ał ja k konik poln y z kamienia na kamień, Y ezza n ieczu ły na piękno przyrody, a Finotti żaden
ich m iłośnik, rozw od zili się głośn o nad g rozą p rze paści. Ferrieri nie łą c z y ł się z nimi, w ola ł rozm a w iać z Edytą. M ów ił je j, że w idoki te nie czynią na nim żadnego w rażenia od chw ili, gdy z serca w y rzu cił p oezy ę, tego zbyteczn ego gościa.
— Naprzód p a n ow ie!— zaw ołała Marina.
P rzew oźn ik , ca łk ow icie przygotow any, oczek iw a ł na gości.
— Mój kuzyn i ja — rzek ła Marina — będziem y ostatni.
— W takim razie m y będziem y pierw si, panno
Edyto. 7
M ów iąc to, F errieri otulał sw ą tow arzyszkę n ie bieskim szalem , który niosła na ręku. Edyta prawie nie zauw ażyła tego. B yła zahypnotyzow ana p ięk n o ścią w idoku. W eszli ob o je do łod zi i znikli.
Po dziesięciu minutach w rócili.
— I cóż? I c ó ż ? — w oła li kom andorow ie. Nie od p ow iedzieli nic. W ysiadając, Ferrieri i Edyta w yrażali dość zim no sw ój zachwyt. Edyta b y ła p ow ażną i smutną, inżynier czerw on y i zm iesza ny. P rzew oźn ik oczek iw a ł w m ilczeniu drugiej par- tyi gości. Edyta p od eszła do Mariny, a F errieri o d dalił się ze spuszczoną g łow ą, patrząc na kam ienie. Y ezza i Finotti w sied li razem , ale niezbyt och oczo.
N epo b y ł niespokojn y. Nie m ów ił nic, ale co ch w ila k rę cił się, patrzył w lew o i w praw o, trząsł g łow ą, zrzu cając w ten sposób binokle; za m oczy ł nogi, skacząc co chwila po kamieniach, by w ypatryw ać p o wrotu łod zi. K iedy się od nich oddalił, Marina sze pnęła E dycie, w skazu jąc na inżyniera:
— On także... mimo szlachetnego wyglądu. D o m yśliłam się zaraz, w idząc was w ysia d a ją cych z ł o dzi! W sz y scy są jedn ak ow i!
— To w styd, hańba! — odrzekła Edyta, drżąc z oburzenia.
— Czy b y ł tak bardzo zuchw ałym ? Edyta zap łon iła się.
— Z apom nieć o należnym mi szacunku ch oćby przez chw ilę tylko, to w ielk ie zuchw alstw o.
— Panie F errieri— zaw ołała Marina głośno. F errieri od w ró cił się, ch cia ł tw arzy nadać w y raz obojętn ości, ale nie m ógł zapanow ać nad sobą.
— B ędzie pan tak dobry z e jś ć do hrabiny F o- sca: ona musi się okropnie nudzić i nie w ie, co się z nami d zieje. Panna Edyta i ja zejd ziem y później i m oże inną drogą.
W g łosie Mariny drgał m im ow oli pew ien żal i uraza kobiety, która nawet obojętnego sobie m ę żczy znę znajduje u stóp innej kobiety.
F errieri sk łon ił się i odszedł. Ł ódź z kom andoram i pow róciła. — H rabio!— zaw ołała Marina.
Nepo m iał ochotę odrzec: „h ra b in o ,” ale nie śm iał tego p ow ied zieć, w ię c w szed ł w m ilczeniu za Mariną do łodzi.
— A F errieri?— zapytał Vezza.
— Czeka nas na d o le — odpow iedziała Marina. Już odbili od brzegu i w yrazy te d olecia ły p rzy tłum ione szum em rzeki.
O w inęła się szalem , p och y liła g ło w ę , k ryją c się przed zim nym wiatrem . Łódź zbliżała się do ciem n e go w e jścia do „sa li tr o n o w e j.” Prawie nic nie było w idać. Nepo p o ch y lił się do Mariny i u ją ł ją za rękę.
— A !— szep n ęła ja k b y obrażona, ale ręki nie
cofn ęła. r v
Nepo nie w iedział, co m ów ić. Ściskał czule tę nieruchom ą, zim ną rą czk ę, ja k b y ch cą c tym sposobem w yra zić ja k ą ś m yśl, zdanie. Z d ecy d ow a ł się. T rzy m ał w ciąż rękę Mariny w sw o je j, drugą zaś otoczy ł je j kibić. Marina cofn ęła się gw ałtow n ym ruchem.
— Proszę zach ow yw ać się spokojnie, na B oga!— w rzasnął przew oźnik.
Nic ani słych ać, ani w idać nie było. Nepo opu ścił ręk ę. Nie p o jm ow a ł cofn ięcia się Mariny. Z a cz ą ł m ów ić. Szum potoku zagłusżał je g o w yrazy, ale
16
mim o to m ów ił. U czuł, że postać Mariny słania się ku niemu. D rżał z rozk oszy i znów ram ię je g o ob jęło je j kibić ru cbem dzikiego zw ierza, które ciem ność ośm iela.
Marina rzu ciła się w ty ł w ch ęci strzaskania tej ręki, która ją drażniła, i zelżenia Nepa niew idzialne go u je j boku. W oda, wiatr, kamienie nawet h uczały coraz silniej. Co znaczy w o b ec tej potęgi ż y w iołów gn iew ludzki! M iażdży ona słow a na proch. Głos ch ciała m ieć tylko w szechpotężna przyroda. Nepo czu ł pulsow anie ciała Mariny pod ręką; zdaw ało mu się s ły sz e ć w śród szumu szept ja k iś słaby; w yobrażał sobie sło w a m iłości, usta je g o szukały innych ust, i w d y ch a ł w onne, odurzające go ciep ło.
Silne uderzenie w iosłem w yprow adziło nagle łód ź z ciem n ości w olśn iew a ją cą ja sn ość, w zn oszącą się ja k b y ze szm aragdow ej w ody. Nepo nie m iał czasu sp ojrzeć na twarz Mariny. P rzew oźn ik ob rócił się ku nim. Odsunął się szybko od m łodej panny i udawał, że ogląd a się w ok oło. Starowina p ok azyw ał mu w g łę bienia olb rzy m ie w skale.
— P rzep y szn e!— za w o ła ł Nepo.
P rzew oźn ik ruchem w yraził, że nie sły szy , bo dotknął ucha; pew nie że je s z c z e coś pięk n iejszego m iał do pokazania, bo znów w zią ł w iosło i p ra cow a ł zaw zięcie.
Marina blada, z zaciśniętemu ustami, owinięta b iałym szalem , zdaw ała się pokutującą duszą, zb ieg łą z tego piekła wód.
„S a la tron ow a” ukazała się w reszcie ja k w izya szm aragdow a, z bezkształtną kopułą, ze sw ą czarną skałą pośrodku, p ełn a białej piany, szum ów i fal m ię dzy ścianami. Ł ódź, zamiast w p ły n ą ć w środek, p o m knęła na prawo w m ałą, spok ojn ą zatoczkę, gdzie przystanęła. P rzew oźn ik pokazał Marinie pstrągi w śród kam ieni na dnie przejrzystej w ody. Nepo p o ch y lił się i p ow sta ją c, m usnął twarz m łodej panny.
— Proszę mnie nie d o ty k a ć— w y rze k ła szorstko, nie spojrzaw szy na niego.
P rzyp isa ł je j n iezadow olenie zbytecznem u o św ie tleniu i z w r ó cił się gniew nie do przew oźnika:
— Co nas obchodzą tw oje pstrągi, g łu p cze? Jedźm y!
Stary posłuszny, w p row ad ził łód ź do wnętrza sali tronow ej i p rz y b ił przy w ielk iej skale. Tłóm a- c z y ł giestam i, że w e jść na nią m ożna i w y jść przez grotę. Marina zrzu ciła szal i z p om ocą starego w dw óch skokach stanęła na skale. R ozkazującym ruchem w sk a zała kuzynow i, by szed ł za nią. Nepo, stoją c w ł o dzi, m acał kamień, p otykał się i błagalnie patrzył na przew oźnika. Ten uniósł go w reszcie i p osa d ził na skale; p om agając sobie rękami, Nepo dotarł do szczytu.
Marina przeszła z kuzynem przez m ałą kładkę i kazała przew odn ikow i zaczekać.
W y jście z „g ro ty p rz e ra ż a ją ce j” otw ierało w i dok ponury, p raw ie dziki: potok szum iał z g óry po kam ieniach i rozp rysk iw ał tysiące kropli osrebrzon ych słoń cem . Marina w ch od ziła po strom ej g órze, a N e po, trzym ając się w ysok ich traw, szed ł za nią. D y szał ciężko.
— Zatrzym aj się!— zaw ołała.
— A, ieraz nie zatrzym am się z p ew n ością — odrzekł.
— Zatrzym aj się!
Nepo stanął niespokojn y. Z początku m yślał, że ma zamiar rozm ów ić się z nim zdała od św iadków. O becnie nie rozum iał. W g łęb i cz u ł się zagniewany na M arinę, ale dośw iadczał przytem zupełnie now ego w rażenia... Od chw ili, gd y ścisnął m ałą rączk ę i p o czu ł to ciep łe, pu lsu jące ciało obok siebie, dziw ny "g a rn ą ł go n iepokój.
P rzez chw ilę m ilczeli oboje.
— A w iec ch cesz teg o?— spytała Marina. — A ch !— od rzek ł N epo, roztw ierając ramiona.
18
-— Czemu tego pragniesz? — Boże, co za pytanie!
— W ięc m oże n ie ? — rzek ła z uśm iechem . Marina spojrzała mu prosto w oczy i p o w ie d z ia ła z m ocą:
— A le ja cię nie kocham!
— Ach, jedyn a! — rzek ł Nepo, niedosłyszaw szy przeczenia i pod szed ł do niej.
C ofnęła się zdziwiona.
— Nie kocham c ię — pow tórzyła.
Nepo zbladł i od rzek ł cich o, ale z p rzejęciem : — Nie kochasz mnie? Jakto nie kochasz mnie? A temu pięó minut w łod zi,..
— A tak! To ci się zdawało.
— A leż na Boga! Gdyby ta łód ź p rzem ów ić m ogła!...
— Ż leby m ów iła o tobie. O m yliłeś się, nie k o cham cię!
Nepo patrzył na nią ze ściągniętą brwią. — Jednakże zgadzam s ię — w yrzek ła.
N epo w estch nął, u lżyło mu. P rzybrał radosny w yraz tw arzy i w y cią g n ą ł do niej ręce.
— Czy ci to w y sta rcza ?— spytała.
Chciał od p ow iedzieć pocałunkiem , ale p rzy ło ży ła mu koniec parasolki do piersi i rzekła:
— Musisz zaraz ze jść, przew oźnik m óg łb y o d płyn ąć. Nie p ójd ę razem . W rócę inną drogą. Chcesz iść ze m ną?... Nie, nie chcę. Idź sam! Czyś za d o w olon y teraz? P ow iedz pannie S teinegge i ch łopcu , by czekali na mnie przy mostku. A w szy scy niech ja d ą naprzód, nie czek a ją c na nas. Nie czek a jcie nas nawet z obiadem. Jak w rócisz do pałacu, rozm ów się z w ujem i z matką i to natychmiast, przed m ym p o wrotem . Do widzenia!
Nie ch cia ł od ejść. B łagał o pocałunek, ale na wet mu rączk i odm ów iła. C hw ycił w ięc parasolkę i p rz y ło ż y ł do niej usta. O dszedł zadow olony i gn ie wny zarazem, oszołom ion y wynikiem .
K ied y Marina zaszła do mostku, zastała tam ju ż Edytę i R ica. W m ilczen iu p rzeszły kaw ałek drogi przebytej rano.
N agle Marina zatrzym ała się i rzek ła towa-> rzy szce:
— W ie pani? P rzed ch w ilą byłam u czciw ą. Edyta nie zrozum iała, nie zauw ażyła w zruszenia Mariny. Całą duszą podziw iała piękność widoku. O b e cn o ść Mariny nie przygniatała je j już tak bardzo, ja k rano, czu ła się sw obodną.
- To cudow ny p oem at— odezw ała się, w skazu ją c na ok olicę.
Marina nic nie odrzekła. Edyta spostrzegła, że ma oczy pełn e łe z; zatrzym ała się zdziw iona. Marina u jęła ją rozp a czliw ie ze ram ię, gestem w skazała Ri- cow i, by szed ł naprzód, p ocią gn ęła ją w bok drogi i w ybu ch n ęła płaczem . Ł k ała długo na ramieniu dziew częcia , ściskając konw ulsyjnie je j rę ce, w ym a w ia ją c w yrazy bez związku. Edyta wzruszona, d rża ła od stóp do głów , słu ch a ją c tych skarg i rozp a czy: niezm ierna litość ogarnęła ją , nie m ogła znaleźć słów p ociech y . P ow tarzała tylko.
— N iech się pani uspokoi...
A le napróżno; łkania Mariny w ybu ch ały tern gw ałtow n iej. P och yliła głow ę, zawahała się ch w ilę i p rz y ło ż y ła usta do tego dumnego czoła, pokornie sch ylon ego; doznała wrażenia zw ycięztw a. P ow oli łkania u cich ły . Marina podniosła g ło w ę i od eszła od Edyty.
— Już p rz e s z ło — rz e k ła — dziękuję,
— P ow iedz mi p an i— rzek ła Edyta życzliw ie — gd yb yś w idziała m e serce.,.
— W szystko pani ju ż pow iedziałam .
Jeszcze kilka razy załkała spazm atycznie. Edyta nam aw iała ją , by usiadła.
— Nie, n ie — p o w tó rzy ła .— Już p rzeszło.
Z a gryzła usta aż do krw i i p ow tarzała n e r w ow o:
.20
— Już p rzeszło! przeszło!
O parła się o białą skałę i g orą czk ow o chw ytała ręką kamień.
— P ow iedz m i pan i...— n a leg a ła Edyta.
Marina od w róciła g łow ę, urw ała niebieski kwiat i spytała nagle:
— Co to za kwiat? W ygląda na akonit. P odała g o E dycie.
W zięła kwiat i je s z c z e próbow ała w yp ytyw ać tow arzyszkę, ale Marinę znów napadły nerw ow e spa zm y. P rzycisk ała się do skały, ch cą c je zagłu szyć. Zdaw ało się, że pragnie w nią się w cisn ąć i pozostać w niej na zawsze!
A w ok oło niej cisza panow ało głęboka. Marina w strząsnęła się i odezw ała do Edyty: — Chodźmy. Teraz p rzeszło ju ż naprawdę! Edyta p rosiła je s z cz e , by u lży ła sobie i otw o rzy ła przed nią serce.
— W szystk o ju ż pani pow iedziałam — odrzekła Marina. — Nawet nie um iałabym ju ż p ow tórzyć tego, com pani m ów iła. Zapom niałam . Istniało pew nie w e mnie u czucie, o którem nie w iedziałam . N agle p o rw a ło mnie ono, o b jęło całą, dusiło za gardło, paliło. To b y ł tylko płom ień... Teraz ju ż w szystko sk o ń czo ne... Nie przypom inam sobie nawet obecn ie, czy to ból, czy przerażenie. Pani pojm u je... kiedy kto z a czyna nowe, nieznane ży cie , to doznaje strachu, oba w y, by się nie pom ylił. To chw ilę trwa tylko, ale jed n a k przych odzi. P osłu ch aj pani, w p rzy szłości s ły szeć będziesz o mnie; je ślib y m ów iono źle, p rzy p o mnij pani sobie dzisiejszy w ieczór. W ów czas m oże zrozum iesz!
— Mam nadzieję, że nie będą o pani źle m ów ić przedem ną.
— Kto to w ie?
Spotkały czek a ją ceg o Kica.
B yło ju ż późno i zim no. Z e szły szybko w d oli
http://dlibra.ujk.edu.pl
nę. Marina p og rą ży ła się w m yślach. Po długiem m ilczeniu u ję ła ram ię E dyty i spytała:
— O pow ie mu to pani? — K om u ?— spytała Edyta.
Marina drgnęła, p uściła ramię tow arzyszki i za m ilkła.
VII.
Siła przeznaczenia.
Już była ósma, gdy Marina z Edytą stanęły przy w ielkich schodach, otoczonych cyprysam i.
Rico krzyknął z całych płuc. — Światła!
I p ob ieg ł, ja k kot.
Światło błysn ęło w podw órzu, ośw ietlając hrabi nę i Fanny.
— M arina!— w ołała je j ek scelen cy a .
— H rabino!— odpow iedziała niew idzialna je sz cz e Marina.
— Nie w idziałaś m ego syna, skarbie? Boże, co za schody! Nie pojm uję, p ięć minut temu p oszed ł na spotkanie. Zaczekaj na św iatło, można tu kark skręcić. Już. Gdzież jeste ś? Choć, kochanko!
Rico n adbiegł z latarnią i przesk ak iw ał po trzy schody. Guziki stalow e za b ły szcza ły hrabinie w tem św ietle R zuciła się na Marinę i ca ło w a ła ją g w a ł tow nie, szep czą c je j w ucho:
— Niech cię Bóg b łogosław i, mój aniołku! B y ła ś m arzeniem m ego życia!
Marina nic nie odrzekła. Edyta pytała Fanny, czy o jc ie c je j je st w pałacu.
— Nie, m ój skarbie!— w trąciła hrabina, nie p u szczając M ariny— w y sze d ł z inżynierem .
22
Marina, uw olniw szy się z uścisku hrabiny, p o szła z Fanny.
Jej ek scelen cy a w sparła się na ramieniu. G de rzą c i p aplając, sch od ziła i potykała się na każdym stopniu.
— Co za anioł ta Marina! Pom ału, duszko! C hw ileczkę! Nie jestem takim piórkiem , ja k ty! Cóż pow iesz na to? Nic nie w iesz? Jakto! Nic ci nie pow iedziała? Ach, upadam! W olniutko... P ow iedz mi, skarbie, czy była w esoła po p ow rocie z tej przek lę tej góry? To ostatni stopień. W reszcie jesteśm y s zczę śliw ie!
P rzed drzwiam i pałacu hrabina zatrzym ała się, i przycisn ąw szy Edytę do siebie, za częła szeptać je j na ucho:
— Ach, zresztą pow iem ci! I tak m yślę, że w iesz o w szystkiem , a tylko udajesz. Marina zaślubi m ego syna.
I hrabina w eszła, nie zw a ża ją c ju ż na Edytę. M łoda dziew czyna b y ła zdum ioną. P rzypom n ia ła sobie dziw ne zw ierzenia tow arzyszki pod czas w y cieczk i. S alw adorow ie w zbudzili w niej litość. Ma rina przerażała ją . G łos Nepa, piorunujący na Ma- m ola i P ica, w yrw a ł ją z zadumy. W eszła do pałacu i F erieri p rzy szed ł je j na m yśl.
F erieri nie b y ł znów tak zuchw ałym , ja k sobie to m oże Marina w yobraziła. U derzyła go spokojna p ięk n ość m łodej panny i je j zachow anie się szlachetne. Z d aw ało mu się, że zn alazł w reszcie wyśniony ideał m ło d o ści, i surowy uczony zniknął, ustępując m iejsca rozkochanem u m łodzieńcow i. Postanow ił rozm ów ić się z p. Steinegge. A le w ciem nej g rocie, tuż obok m ło dej panny stracił panowanie nad sobą; u ją ł g w a łto w nie je j rękę, a szum w odospadu za g łu szy ł rw ą ce mu się w yra zy; sp ostrzeg ł zapóźno, że obraził ją sw em postąpieniem , że źle p o ję ła je g o w yznanie m iłosne. I rzeczy w iście, Edyta zrozum iała go źle i dziw iła się teraz, dlaczego je j o jc ie c w y sze d ł z inżynierem F erieri.
Kiedy tak ro zm y śla ł», w p ad ł Nepo zły, że nie spotkał Mariny i k rzyczał:
— To niem ożliw e, to niem ożliw e!
Omal nie p rzew rócił Fanny, schodzącej prosić Edytę na obiad.
— Gdzie m argrabianka? — spytał, pędząc dalej. — Gdzie je s t? — od rzek ła Fanny — w swoim pokoju.
Nepo napotkał w reszcie matkę i p ow iedział je j cich o :
— Cóż ci pow ied ziała? Czy wie, żeś rozm aw ia ła z hr. Cezarem ?
Na te w szystkie pytania hrabina odpow iedziała innemi zapytaniami:
— A ty coś tak długo rob ił? Z b łą d ziłeś? Idź do niej i pow iedz, żem się ju ż rozm ów iła ze starym. Idź prędko, ju ż dzw onili na obiad. Nie ma je j w sa lonie, je s t w sw oim pokoju. Z aczek aj na nią w lo g gii! Idź!
Marina, mimo w z y w a ją ce g o na obiad dzwonka, siedziała w sw ym pokoju przed stołem . G łow ę w spa rła na rękach. P rzed nią leża ł list na niebieskim pa pierze w arabeski złote, z wielkim m onogram em z b o ku. Zapisana drobnem pism em ćwiartka, n osiła tylko krótki podpis: Julia. List zaw ierał te słow a;
„C zy w iesz, że przen oszę me penaty z via Bigli na B orgonuovo? Tak ch cia ł mój pan i w ładca! Co za okropność, zmiana mieszkania! Pozostaw iłam m a ł żonka w kurzu, w śród k ufrów i tapicerów , a sama śpieszę przesłać ci te słó w kilka. Jest to rom anty czny pasztecik, w e wnętrzu którego m ieści się pan Konrad Silla, autor „S n u ,” osiedlony w M edyolanie na via San Vittore.
„O p ow iem Ci, jakim trafem go odkryłam , gdy będę Ci m ogła dać w ięcej o nim szcze g ółó w .
„D o widzenia, zaklęta księżniczko! Jutro podróż w interesach! Idę na bal do B ellagio. Biedne nieza
24
pom inajki! Kto o nich pamięta. Tym razem będę w bieli z ptaszkami i wodorostam i, ja k ie mi przysłał C... z Berlina, razem z sonetem, którego nie w łożę.
Julia.”
Zapukano do drzw i i g los Fanny zapytał:
— Czy panienka nie p rzyjd zie? Czy panience niedobrze?
— Id ę — odpow iedziała Marina.
S k oczyła na rów ne nogi, w y cią g n ęła rę ce ruchem dumnej radości i podniosła g łow ę z tryumfem. W b ie g ła na schody, p rzeskakując po cztery stopnie na raz, zeszła i spotkała Nepa w loggii.
— N areszcie, a n iele!— rzek ł ten że.— Mama m ó w iła ju ż z twoim w ujem , je s t zadow olony; a ty?
O bjął ręką je j kibić, w y cze k u ją c odpow iedzi. — Jestem bardzo sz częśliw a !— odrzek ła ze sre brnym śm iechem , w y ślizg u ją c mu się z rąk.
P rzeszła m iędzy gośćm i w salonie, lekka, ja k m arzenie, kłaniając się w szystkim z uśm iechem .
— Przepyszna! u ro cza !— m ów ił Yezza, gon iąc za nią oczam i.
W jadalni hrabina F osca i Nepo tow arzyszyli Marinie i E dycie przy obiedzie; ta ostatnia czu ła się tu zbyteczną i pragnęła czem p ręd zej w ym knąć się do ojca. Steinegge ch od ził i dziw nie sp oglą d a ł na córkę.
— Boże, co za cudow ny kraj, k u zyn k o.— za czą ł Nepo z natchnieni.— Ta Grota przerażająca, ja k ie ż u ro cze m iejsce!
P atrzył na Marinę swemi w yp u k łem i oczym a, oparty o stół.
— Serce mi je s z cz e bije, gdy w spom nę! Nie będę m ógł spać tej nocy! Ach, mam o, ty p o ją ć nie m ożesz tajem niczego czaru, ja k i ma ta grota dla m nie! Ach!
W stał, gestyk u lu jąc ja k aktor, i u ca ło w a ł matkę, która krzyczała:
— S zalen iec! waryat! pu ść mnie!
http://dlibra.ujk.edu.pl
— P osłu ch a j, mamo! posłuchaj p rzecież... Marina p rzyw oła ła Finottiego, który ciekaw ie p rz y g lą d a ł się tej scen ie.
Prosiła go siedzieć m iędzy sobą a Edytą.
— Posłuchaj tylko... — k oń czył N ep o.— B yłem tak porw any pięknością widoku, że kied yśm y p rzy b y li do skały ostatniej groty, sk oczy łem ...
— A ch !— przerw ała Marina.
— W idziałaś, kuzynko, ja k em sk oczy ł?
— Quite a new vay o f leaping (zgoła n ow y r o dzaj skakania)— odrzek ła Marina.
— Na Boga! — za w oła ła hrabina F osca. — Nie rozm aw iaj po francusku, Marino! Coś pow iedziała?
— A leż zaw sze m ów isz n ied orzeczn ości mamo! Marina m ów iła po angielsku!
Hrabina i Nepo czynili taki gwar, że hr. Cezar, V ezza, Finotti i Steinegge w eszli do sali.
F errieri stanął w progu i zajrzał rów nież, ale w k rótce znikł i nie p o w ró cił ju ż tego w ieczora .
Marina, w idząc w ch od zą ceg o w uja, pow stała i wsparta na ramieniu Nepa, przeszła do sąsiedniego pokoju.
— Jesteś rozradow any! — rzek ła mu ze śm ie chem.
K ied y się zb iera ł na ja k ą ś uroczystą odpow iedź, p rzeszli w ła śn ie obok wuja, i Marina utkwiła w n ie go rozprom ienione oczy.
Hrabia sp ojrza ł na zegarek; b yło w p ó ł do d zie siątej, godzina m ocno dla niego spóźniona.
— Panow ie pew nie ch cielib y ju ż s p o c z ą ć — z w ró c ił się do S teinegge i kom andorów .
I nie czek a ją c na odpow iedź, kazał przyn ieść św iatła i w szed ł do sąsiedniego pokoju, gdzie p ow tó rzy ł zaproszenie do spoczynku.
— Sądzę, że po tylu w rażeniach— m ów ił do S a l
w a d orów — w y p oczy n ek będzie pożądany.
— A leż, kochany w u ju !...— za czą ł Nepo, biegnąc ku niemu z roztw artem i ramionam i.
26
A le hrabia nie dał mu dok oń czyć i mruknął: — Z pew nością, inaczej być nie może! Przyniesiono św iece.
Nepo w y k rę cił się na p ięcie i stanąwszy przed Mariną, w zru szył ramionami.
Hrabina F osca próbowała przekładać:
— W idzisz, Cezarze! — p ółgłosem odezw ała się do hrabiego. — Nie bądź dziw akiem . Dzieciaki te pragną pom ów ić z tobą dziś je sz c z e , ch cą ci p o w ie dzieć...,
— Tak, tak — przerw ał hrabia — wiem , słyszę! Oto masz sw oją św iecę.
Nie b y ło rady.
— A ty? — dodał, zn alazłszy się sam na sam z M ariną.— Nie idziesz do siebie?
— Czy nie masz mi nic do pow iedzenia, wuju? W szak musisz być zadow olony, żem poszła za twą radą? — odezw ała się Marina do hrabiego.
— Za mą radą? -Jakto za mą radą? — Rozum ie się.
Rozm awiali oddaleni o jakie dziesięć kroków, sp oglą d a ją c na siebie z pod oka.
— Może w ytłóm aczysz się ja śn ie j? .. — rzek ł hrabia popędliw ie, staw iając św ieczn ik na stole.
— Nie pamiętasz, w uju? Kilka godzin przed przyjazdem S alw adorów pow iedziałeś mi, że nie j e steśm y stw orzeni, by ż y ć pod jed n y m dachem , że kuzyn twój je st znakom itą partyą i że pragnie się żenić.
— Tak, m oże pow ied ziałem — od rzek ł hrabia zakłopotany, gładząc czuprynę — ale w ów cza s nie znałem praw ie sw ego kuzyna, obecn ie zaś nie z a s ię gałaś m ej rady co do p rzy jęcia je g o ośw iadczyn.
— Obecnie ja go znam. Jestto gentelm an w ie l kiej in teligen cyi, bardzo dystyngow any, bardzo d ow ci pny i n ad zw yczaj sym patyczny. To w reszcie tw oje zdanie, wuju...
— M oje zdanie?
— A leż naturalnie. W szak ośw iad czyłeś w ie czorem hrabinie, że czu jesz się u szczęśliw ionym tera m ałżeństw em .
— Tak, ale ch cę ci dowieść, żeś się sam a zd e cy d ow a ła — k oń czył hrabia po krótkiem m ilczeniu.
— A ja bardzo ci, wuju, dziękuję za radę — odrzek ła z uśm iechem — jestem bardzo szczęśliw ą!
Hrabia ch ciał się gniew ać, ale nie m iał do tego prawa. Prawda, że Marina postanow iła o sobie bez je g o rady, lecz m iał na sumieniu* w yrazy w ym ów ione niedawno w bibliotece. W yrzu cał sobie sw e p ow ie dzenie, p rzesad zając je g o don iosłość, i ża łow a ł sw ych słów .
— I jeste ś... zadow oloną?
— Teraz m ów ić, że nie, by łob y trochę zapóźno; ale ju ż m ów iłam w ujow i, że czuję się bardzo sz c z ę śliw ą !
— P osłu ch aj, Marino!...
Już dawno hrabia nie od ezw a ł się do siostrzenicy. Marina ani drgnęła; on cią g n ą ł dalej:
— P om yślałem ju ż, byś godnie w ystąpiła w ta kich ok olicznościach .
— Bym godnie w ystąpiła?
— Rozum ie się. W chodzisz do rodziny bardzo bogatej, trzeba, byś do niej w eszła z podniesioną g łow ą.
Prawa ręka hrabiego praw ie w ysuw ała się z k ie szeni, ja k b y ch cą c uścisnąć inną rękę. Ale u siłow a nia te okazały się próżne; wuj i siostrzenica stali n ieruchom o n aprzeciw ko siebie. By pok ryć p o m ie szanie, hrabia u ją ł lichtarz i p osze d ł nakręcać zegar na kominku.
Marina w zię ła drugie św iatło i w yszła cicho z pokoju , tak, że wuj nie spostrzegł je j nieobecn ości na razie. Nie zam knęła nawet drzwi za sobą. L e dwo w yszła, hrabia o d w rócił się i d ojrza ł niedom knięte drzw i. D ok oń czył nakręcania zegara i szedł ua sp o czyn ek z poch ylon ą, przepełn ion ą m yślam i głow ą.
28
N ocy tej nie w szy scy w pałacu sp oczy w a li sp o k ojnie. Przez szpary niektórych żaluzyj w ygląd ało św iatło, z niedom kniętych drzwi dolatyw ały na k ory tarz szepty.
Steinegge b y ł w pokoju córki, p rzyn iósł je j w a żną now inę: inżynier F errieri p rosił go form alnie o jej rękę przed paru godzinam i.
B iedny Steinegge b y ł ja k w g orączce. Czuł, że to w ielki zaszczyt i niespodziew ana partya dla Edyty. F errieri z całą szlachetnością w yn u rzył się przed nim; op ow ied zia ł mu całe za jście w grocie, i w yraził n adzieję, że Edyta zech ce mu w y b a czy ć niestosow ne zachowanie. Steinegge w idział tylko, że postrada znów córkę i to mu szarpało duszę. U w ażał sobie jednak za obow iązek p ow tórzyć je j w szystko, co u słysza ł od inżyniera, ale b y ł tak wzruszony, że słow a mu się m ieszały i w y g ła sza ł tylko urywane zdania: „S z la chetna dusza!... w ielk ie s e r c e !...”
K ied y sk oń czył, Edyta p oło ż y ła mu rękę na ra mieniu.
— Jak mi radzisz, o jcz e ? — spytała.
Biedny Steinegge nie m ógł się zd ob y ć na słow o odpow iedzi, gestem tylko pokazał, że potw ierdza, z e zwala. W reszcie, w szystkie zebraw szy siły, zd obył się na te w yrazy:
— W ielk ie szczęście!
Edyta u kryła twarz na je g o piersi, patrząc mu w oczy, nie śmiała, w yzn ać tego, co je j na sercu leżało.
— Czy w iesz, o jcz e ? K toś mnie tam szep ce z góry: „N ie ma on ju ż ojczy zn y , p rzy ja ciół; nie ma m łodości, ale jestem spokojną, bo w iem , żeś przy nim, żeś mu oddała serce i ży cie sw e c a łe ” .
— A nie, nie... — p rzerw a ł Steinegge.
— Glos ten tak m ów i mi, ojcze. I dodaje: „N ie opuszczaj ojca , je ż e li...”
Tu Edyta zn iżyła głos:
— „...J e ż e li pragniesz, byśm y byli razem w s z y
http://dlibra.ujk.edu.pl
scy kiedyś tam, gdzie niczem są w szystkie smutki i cierpienia przebyte!...
Steinegge uścisn ął córkę, pow tarzając: — O nie, nie!
— W reszcie, o jcz e — ciągn ęła dalej Edyta, uśm iechając się p ogodnie do ojca . — Jest je s z c z e in na p rzyczyna: ten pan nie bardzo mi się podoba.
— Niepodobna! P om yśl, d ziecko, że m oże nie potrzebow alibyśm y się ro z łą cz a ć z sobą.
— Nie, nie! Pojm uję to doskonale, że p rzede- w szystkiem m usiałabym b y ć je g o żoną... a później dopiero twą córką, ojcze. A nasze projekty, nasz dom ek i przechadzki? Zresztą zupełnie w ybaczam panu F errieri, ale to i w szystko. P ow iesz mu, ojcze : „C órk a m oja przyjm u je, ale tylko przeprosiny pań s k ie ” . P raw da pow iesz mu tak, o jcz e ?
— Nie, nie, nie zrobisz takiego szaleństwa. Jestem stary i...
Edyta zam knęła mu ręk ą usta.
— O jcze, dlaczego m i dokuczasz? To się na nic nie przyda.
Steinegge nie w iedział, czy się ma w eselić, czy sm ucić. B łagał je s z c z e córk ę przed odejściem , by się nam yśliła rozsądnie. W y sze d ł i zn ów p ow rócił, by je j p ow iedzieć, że je s z c z e czas zm ienić postano w ienie i że m oże poradzić się hrabiego Cezara. A le Edyta przerw ała mu.
— Przynajm niej — dodał, u leg a ją c naw ykow i do pew n ych oględn ości w zględem ludzi — podziękuję inżynierow i w tw em im ieniu, pow iem mu: „m o ja c ó r ka je s t panu bardzo w d zięczn a ,..”
— Nie, to niepotrzebne, ojcz e; pow iesz mu po- prostu, że przyjęłam je g o przeprosiny, że się nie gniewam .
— D obrze.
Szepty u cich ły w korytarzach; światła g a sły po za żaluzyam i, ale nie w szy scy je s z c z e spali w
sta-30
rym pałacu. Dw a okna otwarte św ieciły w ciem n o ściach. Marina czuw ała.
W róciła do sw ego pokoju z uczuciem g o ry cz y w sercu. Miała korzystać z dobrodziejstw tego c z ło w ieka, którego nienawidzi całą duszą, którego mu siała nienaw idzieć?... I dobrodziejstw a te b y ły garścią złota, którem je j w twarz ciskał! Miała mu być w d zięczn ą zato? nigdy w życiu!...
Zadzw oniła na Fanny. Służąca, ro zczesu ją c je j w łosy, uśm iechała się tajem niczo.
— Sądzę — odezw ała się w reszcie, splatając w łosy sw ej pani — że je śli panienka opuści pałac, to jed n a k mnie nie porzuci.
— Spiesz się!
— Spiesz się, spiesz się!... Jak to panience pilno!,..
I zabrała się do drugiego warkocza.
— Czy to prawda, że w W en ecy i nie ma p o w o zów ? Mimo to musi tam być lepiej niż tutaj,
Marina nie odpow iadała.
— Jaka pani hrabina b y ła rozradow ana dziś w ieczorem ! U ca łow a ła mnie prawie! Biedna pani... Lubi mnie bardzo... Pow iada, że jestem skarbem. M oże to nie ładnie powtarzać, ale pow iedziała mi to wprost! A. Catte?... co prawda, nie ma w iele takich panien słu żących , ja k ona...
— P rędzej!
— P rędzej! p ręd zej!... Opow iadała mi, że pan hrabia m ało je j nie zjadł, bo...
— Czyś sk oń czyła? — Tak, panienko. — W ięc idź sobie!
— Panienka nie ż y cz y sobie, bym ją rozebrała? — Nie, nie chcę! Idź sobie!
. . Fanny zawahała się chw ilę.
— Czy panienka się gn iew a na mnie?
i,’ ; Tak — odrzekła Marina, ch cą c się je j po-W ^^iroyó — gniew am się, idź sobie!
P ow stała, w strząsnęła g ło w ą kaskadę złotych w łosów , spadających na p iecy.
— O co? — zapytała Fanny. — O n ic!... idźże sobie!
— Niech panienka w ysłucha mnie, proszę; m o że ja k ie plotki p ow tórzy li o m nie... Nie trzeba w ie rzy ć w to w szystk o... bo nie raz znałam szykow nych m łod ych panów, a p rzecie żaden nie dotknął mnie nawet palcem !...
— D osyć, d osyć!... — przerw ała je j Marina — nie w iem , co ch cesz p ow iedzieć, i nie chcę nic w ie d zieć! Nie gniew am się w cale. Spać mi się chce! Idź sobie!
Fanny w yszła.
— Ach, n areszcie!... — szepnęła Marina, zo staw szy sama.
O dczytała powtórnie list pani de Bella.
Nie doznawała ju ż poprzedniego wrażenia. Ju lia odnalazła ślad Konrada Silli, doniosła je j o tern natychm iast; lecz list nadszedł w chw ilę potem, gdy Marina obiecała zaślubić Nepa. Czy należało dopa tryw ać w e w szystkich tych ok olicznościach fatalizmu, m ocy przeznaczenia? A leż nie!... Zna obecn ie adres Silli w M edyolanie! Cóż w tern n ad zw yczajn ego! Edyta b yłaby go przesłała rów nież w kilka dni p ó źniej! Nie ma żadnych danych, aby spod ziew ać się pow rotu Silli do pałacu, a to było rze czą n a jw a żn iej szą!... Na cóż w ięc czeka?...
M yśl ta zastanow iła ją i um ysł je j w y tęża ł się, szukając odpow iedzi... R ozległ się głu ch y od g łos z a m ykanych drzwi w oddali... Nic nie przeryw ało m il czenia n ocy... Mury tylko i sprzęty stały n ieru ch o mo, objęte cieniem .,. T ajem nicze błyski na je zio rz e św ieciły, ja k b y oczy duchów sp ogląd ające w p rze strzeń... I w idziała się w ch od zą cą do karety p o dróżnej; słyszała świstanie bicza w powietrzu, czuła kołysanie i ruch pojazdu, i ramiona Nepa, pożądliw ie w y cią g a ją ce się ku n iej... S k oczy ła oburzona i zb u
dziła się z m arzenia... Zaślubi g o, czy nie ale Nepo nie obejm ie je j nigdy!
Z łoży ła list do teki i usiadła przed z w iercia dłem . Pod zw ojam i złotych w ło s ó w twarz, p rz y sło nięta przejrzystą m głą, p och y la ła się naprzód; pięknie zarysowane ram iona ton ęły w fali koronek, a w ielk ie szafirow e o cz y ja śn ia ły . N igdy, nigdy je s z c z e poca łunek kochanka nie dotknął ty ch ust! W tedy Marin d ysząc, przypom n iała coś sobie; stanęła je j prze o cz i i tw arz, którą po raz ostatni w idziała prz w y jś c iu z łod zi, w św ietle błyskaw ic! I zdaw ało si je j, że w ra ca on tej rozkosznej n o c y , że idzie, zbli się, w ch odzi po schodach, otw iera drzw i...
Pow stała, dusząc się praw ie; nie m ogła od e tchnąć... pow ietrze b y ło duszne... Ah, k ocha go!... kocha... P ragnęła go, pożądała, ch ciała go u ścisnąć w ram ionach!... Z gasiła św iatło, opadła na fotel i g ry zła z w ście k ło ścią je g o p oręcze!,..
Kwadrans przesiedziała w nieruchom ości i znów zaczęła rozm yślać.
Czemu nie przem ów iła do Silli, gdy on w y m ó w ił to straszne im ię? Czemu nie rzu ciła się w p o goń za nim, słu ch a ją c instynktu w łasnego serca?... Bo koch ała go, p ok och ała go od p ierw szej chw ili p o znania, mimo sw ej w zgardy i p ory w ów gniew u... Czemu nie p oszła za tym, co ją nazw ał C ecylią, tu lą c ją w u ścisku?... Czyż rękopis nie m ów ił, że b ę dzie kochaną pod tern im ieniem ?... W ięc po co ta cała k om edya z N epem ?
A le na te w szystkia pytania Marina p rzeciw sta w iła ostatnie w yrazy rękopisu: „Z osta w w szystko Bogu i losom ! Czy to na synach, na siostrzeńcach, czy na krew nych, zem sta zaw sze będzie dobrą! Czekam na niego tu, tu !” I czyż w szystkie ok oliczn ości nie sk ła dały się tak, by p o łą cz y ć zem stę z m iłością?
W róciła je j ufność. Zapaliła św iecę i p oszła do sąsiednich drzwi, p rzy których stało biurko ze skrytką. Z aledw ie je b y ło w idać w cieniu, czarne,
4
w białe desenie, w ygląd ało raczej na sarkofag, p o kryty św iętem i znakami. Marina przypatryw ała mu się; u stóp je j m igał m ały ok rą g ły cień od lichtarza. N agle skam ieniała z w rażenia w spom nień zw yk łych. Zdało się je j, że raz b y ła ju ż tu, rozebrana, z rozple- cioneini w łosam i, kiedyś, przed laty wielu, u progu tych drzw i; że to samo kółko drgało u je j stóp i p ł o m ień św ie cy rzu ca ł błysk i na tajem nicze, białe znaki czarnego biurka. CZĘŚĆ TRZECIA.
W i o s e n n e m a r z e n i a
I.W kwiefniu.
— Pies je s t wierny. — D er Hind treu ist.— Ależ nie, kochany Silla — rzek ł Steinegge — to błąd. Mówi się: D e r Rund ist treu.
Silla w zią ł pióro i popraw ił zdanie. Siedzieli obaj naprzeciw siebie, przy stole sosnow ym , nie p o krytym serw etą.
— O sioł je s t chudy. Uważaj pan, to ju ż koniec. — D e r Esel ist m ager — tłóm a czy ł Silla i p o dał ćw iczen ie panu Steinegge.
- - D obrze, p rzyjacielu — poch w alił n auczyciel, kładąc zeszyt. — P iszesz lepiej odem nie. Ale czem u w ła ściw ie uczysz się po niem iecku?
— By pana rozum ieć, gdy m ów isz po w ło sk u — odparł Silla, śm iejąc się.
Steinegge zdaw ał się być draśnięty tein p o w ie dzeniem.
— Nie, nie, żartuję — dodał Silla, ściskając go serdeczn ie. — U czę się, bo chcę czytać Goethego w oryginale. Już m ów iłem to panu.
Steinegge zd ją ł okulary, popraw ił krawat i wstał. — Pom óż mi pan ro z ło ż y ć se rw e tę — prosił, z d e j m ując kałamarz, zeszyt i staw iając to na innym sto liczku. — Córka m oja lubi, by wszędzie b y ł porządek. R o złoży li serw etę czarną z n iebieskiem i p rzy kryci nią stół. Pokoik p rzybrał się zaraz, w y g lą d a ł odśw iętnie i zad ow olenie rozja śn iło twarz by łeg o se kretarza.
— Dziękuję bardzo — rzekł. — Ah! dopraw dy, nie w yobrazisz pan ¡»obie, jaką mi p rzyjem n ość spra w iają te w szystkie drobiazgi dom ow e. Radują się, dotykając krzesła. P rzez lat siedem naście nie p o sia dałam nawet w łasn ego stołka. S iedem naście lat!... Jakże dziś dziękuję Bogu!.., dziękuję... — dodał stłu m ionym g łosem , w skazując na m ały m edalion ze z w o je m jasn ych w łosów , na pokój Edyty i sufit. -— D a w niej m yślałem , że tam w górze po za chmurami nie ma ju ż nic.
I Steinegge w strząsn ął gw ałtow n ie ręką.
— Otóż dziś w ierzę, że B óg tam je s t — dodał z przekonaniem .
— Ja zaw sze w to w ierzy łem — od rzek ł Silla.— Inaczej byłbym za bardzo cierpiał.
— Gdyby pan w iedział, ja k jestem szczęśliw y ! — ciągn ął dalej Steinegge. — Czasem mnie to aż stra chem przejm uje, bo czu ję się niegodnym takiego szczęścia; ale tłóm aczę sobie, że w tern tylko zasługa mej córki! Ah, m oja córka, drogi p rzyja cielu !...
Steinegge z ło ż y ł ręce.
— W zruszony jestem , gdy pom yślę, że to m oje dziecko!
— Poznałem ją — w trą cił Silla, ścisk a ją c mu serdeczn ie ręce.
Steinegge zapalał się:
— Nie, nie, pan je j nie znasz dostatecznie! Trzeba ją sły sze ć, gd y m ów i ze mną o religii. Id zie m y czasem razem do kościoła, ale nie rozm aw iam y n ig d j o księżach. A ja k rozum ie sztukę! Do tej pory nie m iałem o niej w yobrażenia; w czoraj b y liśm y... w muzeum Brera! P osłuchaj pan: gdybyś w tej chw ili otw orzył książkę n iem iecką, naprzykład G oethego, zrozum iałbyś zaledw ie kilkanaście w yrazów na stronicy. I serceb y ci b iło na w idok tych kilku nastu św iateł w ciem nościach , i pytałbyś siebie, co G oethe ch cia ł w yra zić w dalszych słow ach stronicy. Otóż w czoraj ja doznaw ałem takiego wrażenia: serce mi biło, gdym patrzył na te m alow idła, które za czą łem rozum ieć, słu ch ając Edyty! A literaturę, mój drogi! Ten K lopstock! Schiller! Novalis!
Oczy pana Steinegge zaszły łzam i.
— P rzychodzi do nas kobieta na kilka godzin dziennie do porządków . A zresztą Edyta sama robi w szystko, a robi to tak radośnie i naturalnie, ja k b y szła na przechadzkę dla przyjem n ości. Stary leniuch jestem i piję kawę w łóżku . D opraw dy, mimo, żem łak om y na dobrą kawę, w ierz mi pan, nie kawy o c z e kuję z ch ciw ością , ale w ejścia m ej córk i i odezw ania się je j: „d zień dobry, o jc z e !” Co rano mam u czucie, ja k gdybym ją odnajdyw ał po raz p ierw szy po dw u nastu latach niew idzenia. Edyta ma dziennie trzy g o dziny lek cy i; w szystkie te panie przepadają za nią. Ileż razy ch ciały ją od w ieźć p ow ozem do domu! Ale nigdy się na to nie zgodziła, bo w ie, że ja nie ch cia ł bym je c h a ć p ow ozem .
— Pan? — spytał Silla — ja k iż pan ma z tern zw iązek.
— Bo, widzi pan, czekam zaw sze na nią na ulicy. W racam y zaw sze razem , mimo deszczu i w ia tru... A w ie pan, ja k spędzam y w ieczory ? Edyta zajm uje się robótkam i, a ja tłóm aczę dla hrabiego d ’ O rm engo. P łaci mi on za to sto franków m ie się cz
36
nie! Następnie Edyta czyta mi głośn o Schillera, albo Uhlanda, i p ijepiy herbatę.
— Jakto! u żyw a pan herbaty? — rzek ł Silla, u śm iech ając się.
— A! w yśm iew aj się pan!
— P ew nie pańska córk a tak chce!
— Nie, nie, ja sam. Chciała w łaśnie, bym pił wino w ieczorem , ale... raz zauw ażyłem , że przykro je j b y ło... i od tego czasu prosiłem o herbatę.
— Z azdroszczę panu! — rze k ł Silla, biorąc za kapelusz.
Steinegge w strzym yw ał go.
— Chodź pan z nami na przechadzkę! Silla w ahał się chw ilę.
— Chodźże pan!
Steinegge zastukał do drzw i pokoju córki i p ro sił, by p rzy szła na chw ilę.
Edyta ukazała się natychmiast i podała se rd e cznie gościow i rękę.
— Dzień d o b ry !— r z e k ła .— Jakaż długa lekcya! U roczą była w sw ej ciem nej sukience, z b u k ie cikiem fiołków u paska. B iały kołn ierzyk i złoty na p iersiach m e d a l i o n oży w ia ły nieco zbyt p ow ażn y strój. Grube w ark ocze upięte b y ły nizko. Twarz, mimo w y razu silnej w oli i energii, miała coś słod k iego i s m ę tnego, szczeg óln iej w spojrzeniu.
Stosunek je j z Sillą nosił cech ę p rzyjacielsk ą, ale z odcieniem pew nej sztyw ności. Zachow anie się Silli zdradzało w yraźn y przym us, Edyta przeciw nie, b y ła naturalną. Znali się obecn ie od sześciu m iesię cy i w id yw ali pod okiem Steineggego w codziennem życiu. Edyta w spom inała często o pałacu i je g o m ie szkańcach; unikała jednak szczerszej rozm ow y o Mari nie, co zauw ażył Silla. W y tw orzy ło to m iędzy nimi ja k ą ś tajem ną spójnię.
Edyta zgodziła się chętnie na p rop ozycyę ojca i p o szła w ło ż y ć ok rycie i kapelusz. Steinegge u bierał się rów nież, a Silla, w sparty o okno, o cze k iw a ł na nich.
W iosna w yglądała zew sząd i tchnieniem swem ob ejm ow a ła świat ca ły. Czuć ją było na ulicy, w o g r o dach, w cisk a ła się naw et oknami do m ieszkań. S łoń ce padało na p lecy Silli.
Dom , w którym byli, rodzaj olbrzym ich koszar, zacien iał ogrody. Na lew o, na w y sok ości p ierw szego piętra, cią g n ą ł się taras o granitow ej balustradzie; kilku m ężczyzn ch odziło po nim, paląc. Kobieta, w n ie b iesk iej, aksamitnej sukni, z białą kam elią w e w ł o sach, szła, w sparta na ram ieniu grubego, n izk iego j e gom ościa. Natychmiast p rzech a d za ją cy się otoczy li ją z szacunkiem . Silla nie m ógł rozpozn aw ać słów , ale szm er ich g ło s ó w dolatyw ał do je g o uszu, tak, iż Silla doskonale p ozn a w a ł kom andora V ezzę, rów nież ja k i damę, z którą szed ł, czterdziestoletn ią pięk n ość, bę dącą w sep a ra cy i z m ężem , graczem , damą znaną ze sw ych usiłow ań literackich i z w yk w in tn ych obiadków . A tm osfera pew nej eleganckiej z m y słow ości w iała z te go tarasu, tak, ja k rozch od zi się z kuchni w y tw o r nych restauracyj zapach potraw na u licę. Silla m a rz y ł w śród tej n ieok reślon ej m elancholii nadchodzącej w iosny; śnił o dalekich krajach, o m iłościach m ło d zień czego wieku, o pieśniach ludow ych , o w ierszach... — Panie Silla — odezw ała się Edyta z u śm ie c h e m .— Pan tu zostaje?
D rgn ął, o d w rócił się i przepraszał za roztar gnienie.
— To zbrodnia sch odzić ztąd— rzek ł.
— Panby ch cia ł przech adzać się w obłok ach ? S p ojrzał na nią trochę urażony, ale zauw ażył sm ętny je j uśm iech i nic nie odpow iedział.
— P roszę mi w y b a czy ć; nie jestem poetk ą— dodała.
J eszcze dość ciep ło by ło na ulicach, o św ietlo nych zach od zącem słoń cem . Steinegge szed ł w y p ro stow any obok córki.
— Dziś — za czą ł — odebrałem list od don Ino-centa.
i
Chciał w y ją ć list z kieszeni, ale Edyta sp ojrza ła na n iego zn acząco i udał, że listu zapom n iał zabrać z domu.
— P isa ł bardzo serdeczn ie.
Nie p ierw szy to list pisa! don Inocento do sw e go p rzy ja ciela Steinegge, idąc za tajem nem życzen iem E dyty, w yrażonem przed je j odjazdem z pałacu. Mło da panna pow tórzyła Silli m niej w ięcej treść listu. Don Inocento opow iadał o nieszczęściach, jak im u le g ła je g o parafia, i o poddaniu, z ja k iem ch łopi je znieśli. M ów ił o robotach przy budowie papierni i p i sał, że ca łe brzegi je z io ra pokryte b yły p ierw iosn k a mi. K oń czył, za p raszając ojca i córkę na kilka dni do plebanii.
D ziw acznie brzm iała ta prosta, spokojna rozm o w a na Corso di Porta V enezia, w śród gwaru tłum ów , ruchu przechodniów m iędzy niebieskiem i, zielonem i i czerw on em i afiszami... S łoń ce ju ż zaszło; ob łok i je s z c z e tylko przesiąknięte by ły złotem ostatnich p ro mieni, a pow iew wiatru przyn osił zapach wiosny, c y gar i perfum . Dwa ciem ne sznury przechodniów urozm aicone jasn em i ubiorami, ob ch od ziły Corso i r o z syp yw a ły się po różn ych ulicach miasta. 1 w ydaw ało się Silli, że ten potok ludzi toczy tylko z sobą m yśli radosne, obrazy ja sn e, pragnienia— i w ieczną m łod ość. Jego serce nie w zru szyło się listem księdza.
— Czy prob oszcz nie pisał nic w ię c e j? — spytał Edytę.
— N ie— odpow iedział żyw o Steinegge.
— Jakto! Nic nie pisze o ślubie donny Ma riny?
S teinegge sp ojrza ł na niego, zdum iony je g o o b o jętn ością .
— Ow szem , zdaje mi się, że coś o tern pisze... — • O jciec pani, ja k w idzę, bawi się w dyplo-m acyę.
— O niel d la czeg o? Ale czy pan w ypadkiem nie ucieka się też do niej?