• Nie Znaleziono Wyników

Nowele i obrazki

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Nowele i obrazki"

Copied!
294
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

Nowele i Obrazki.

http://dlibra.ujk.edu.pl

(6)
(7)

Nowele i Obrazki.

s ł u p . Dzieci p. Radcy. / P A N I Z PIESK IEM . I Złote Jabłko. W A R S Z A W A . N a k ł a d e m r o d z i n y . SK ŁA D GŁÓWNY

w księgarni St. J . Zaleskiego i S-ki, Szpitalna 5

http://dlibra.ujk.edu.pl

(8)

1 5 1 6 6 6

ßosBOJieno n¡eH3ypoio J

ßapiuasa, liona 31 Äna 1898 roÄa.

(9)

S Ł U P .

FRAGMENT Z DZIEJÓW MAŁEGO MIASTECZKA

>

T. W . tom V 111. 1

(10)
(11)

B ogobojne m ia sto K u rz e ła p k i, ze w z g lę ­ d u n a sw oje b ru d n e dom ki, c z a rn e k ału że , k o z y w y c h u d z o n e i m ie szk a ń có w z g ło d n ia ­ ły c h a u c z o n y c h — było sty lo w e, p rz eto i te n m a ły fra g m e n t z je g o d ziejó w rów nież sty lo w y m b y ć m usi.

P o w y ższe k ilk a w y razó w proszę u w a ­ ża ć za przedm ow ę.

I.

0 , dw a w ielk ie d u c h y , u ż y w a ją c e ju ż dziś ro z k o szy ra ju , do w as się zw racam ! D opom óżcie m i p o d źw ig n ą ć brzem ię, k tó re spadło n a m o je b a rk i — ciężar n a p isa n ia fra g m e n tu z d ziejó w m ia ste c z k a , a k u r a t p o ­ d łu g słów , k tó re w s y p a li n ie g d y ś w m o je n ie g o d n e u szy, b ło g o sław io n ej i sp ra w ied li­

(12)

wej p a m ię c i: u cz o n y re b B o ru ch B ajg el i p ełen n a tc h n ie n ia p o eta, reb P in k u s S te in - nerkopf.

T ru d n o n a w ą tłe j łod zi przew ieść przez w zb u rzo n e fale stad o wołów, tru d n o z w io t­ kiej trz c in y zb u d o w ać w ie lk i m o st, tru d n o też sła b e m u p ió ru p o d źw ignąć w ie lk ą w agę słów m ęd rc ó w — n iem n iej p rz eto p o w a ż y ­ łem się p o d jąć to zadanie, u fa ją c, że s tu d n ia po błażliw ości lu d zk iej j e s t n ie w y c zerp an a, tudzież, że g rz e c h fu sz erstw a p o w sze d n iej- szy j e s t n a ty m św iecie, aniżeli c n o ty i za­ słu g i w ie lk ic h m ajstró w ...

O, nabożne, zacne i ciche m iasto K u rze- łapki! o byś je sz c z e m ogło k ie d y ś z a k w it­ n ą ć w szczęściu, d o s ta tk a c h i h a n d lu ! oby liczb a dom ostw tw o ich z w ię k sz y ła się sied m k ro ć! obyś o p asa n e zostało m u re m szczęścia i z a w a rte b ra m a m i rozkoszy.

K tó ż cię nie zna, o, m iasto bogobojne! N ie ty lk o lu d zie d e lik a tn i i u czen i, ale n a ­ w e t chłopi, lu d zie g ru b i i o rd y n a rn i, k tó rz y p o tra fią ty lk o d źw ig ać sochę i w y k o p y w a ć z ziem i karto fle, g b u ry , co n ie zazn ali s m a ­ k u k a b a ły — ta k ż e w iedzą g d zie je ste ś. A lb o w iem i n a jm n ie js z y ro b a k , co p ełza po ziem i lu b m ieszka, za p o zw o len iem , w śm ie­ ciach, z n a słońce, ch o ciaż ono w cale go

(13)

Klemens Junosza. 5

zn a ć n ie p o trz e b u je i, w ogóle, nie m a do n ie ­ go ża d n eg o in te re su .

A k tó ż te g o nie wie, o, m iasto b o g o b o j­ n e i go d n e, żeś g ra n ic z y ło n ieg d y ś: od po­ łu d n ia z rzeką, od p ó łn o cy z g ó rą piasczys- tą, od za ch o d u z m a g n a c k im pałacem , a od w sch o d u zaś z p ię k n y m słupem , n a k o lo r sk a rb o w y malow an y m , co p o k azy w ał, ile j e s t w io rst do W ó lk i.

O becnie, w ty c h g ra n ic a c h zaszła p e w ­ n a d e lik a tn a d e fe re n c y a , m a ły k a w a łe k różnicy, k tó r y w szelako, je ż e li w eźm iem y w o d e rw a n iu i za c z n ie m y go b ad a ć okiem fllozoficznem , m oże b y ć u w a ż a n y sam w so ­ b ie ja k o ca ła różnica, co za le ży od te g o , w ja k im sto p n iu człow iek m y ś lą c y o ty m przed m io cie g a n g sw ego m ózg u w y d o sk o ­ n a lił.

R zeka, co b y ła od p o łu d n io w ej s tro n y m ia sta , o b ecn ie rz ek ą nie je s t, p oniew aż w y sc h ła i n ie m a w niej ani k ro p li w ody.

N a tc h n io n y P in k u s S te in e rk o p f n a p i­ sał o ty m w y p a d k u w ielk i p o em at, z k tó r e ­ go pozw olę sobie w y d o b y ć ty m c z a se m j e d ­ n ą p e r ł ę :

„Mówią ludzie, co dzieje stare znają blizko, „Że niegdyó, (cóż bo ujdzie pamięci człowieka?)

(14)

Kozy miejskie w ypiły rzekę i nazwisko I odtąd się nazyw ać przestała ta rzeka.“

Co się ty c z y g ó ry , to fa k te m je s t, n a co k a ż d y m ó g łb y p rz y ją ć d e fe ro w a n ą p rz y ­ sięgę, że je j ta k ż e n iem a.

J a k złod ziej, co w y n o szą c ze sp ich rz a c o d zień po p a rę g a rn c y zboża, m oże z cza­ sem c a ły spichrz w te n sposób u k ra ść , ta k w ia tr, przez ciąg łe d m u ch an ie , ow ą górę w y ­ d m u c h a ł, p oniew aż b y ła o n a ca ła z p ia sk u

i nie m ia ła w sobie żadnej spoistości. P a ła c u m a g n a c k ie g o ta k ż e ju ż n iem a. Z d m u c h n ą ł go n ie w iatr, ale p raw d ę p o w ie­ d ziaw szy, nasze k o ch a n e ży d k i, o k tó r y c h w iad o m o z P ism a , że nie ta k ie p ałac e z d m u ­ c h iw a li. W ja k i sposób to zrobili? W b a r­ dzo p ro sty .

J e d li p o tro c h u m a g n a ta , aż go zjed li (o b y im to n a zdrow ie posłużyło); p o tem p a ła c o p uszczony ro z w alił się, p o te m b y ła lic y ta c y a , ży d k i k u p ili posadzki, okna, drzw i, drzew o, cegłę, p rz e h a n d lo w a li te n to w a r, puścili go w trz e c ie rę ce — i z w iel­ k ieg o g m ach u , z p a ła c u m a g n ac k ieg o n ie zostało nic. Z m a g n a c k ie m i p a ła c a m i i m a ­ ją tk a m i d zieje się często ta k , j a k z ow ą g ó ­ rą, poniew aż p o d o b n e są one do p ia sk u i nie m a ją w sobie żadnej spoistości.

(15)

Klemens Junosza. 7

S łu p od s tro n y w sch o d n iej, te n p ię k n y słup, m a całą h is to ry ę . Że zaś t a h is to ry a n ie s ta ła się d o ty c h c z a s w ielk im p o em a­ te m , to n a le ż y p rz y p isa ć te m u , że ża d e n z w ie lk ic h p o e tó w przez K u rz e ła p k i n ie p rzejeżd żał.

Z now ości p o m a lo w a n y b y ł p ięk n ie n a k o lo r sk a rb o w y i p o k a z y w a ł, ile j e s t w io rst do W ó lk i; g d y się co k o lw iek ze sta rza ł, g d y g o deszcze o b m y ły — p rz e sta ł b y ć m a lo w a ­

n y i n ie p o k a z y w a ł ju ż ile j e s t w io rst do W ó lk i, ale je sz c z e tro c h ę stał... P o te m , z a ­ czął m ieć p ró c h n ie n ie od dołu i p rz ew ró c ił się, a skoro się przew ró cił, to ju ż nie s ta ł a le p rz y n a jm n ie j je sz c z e cok o lw iek leżał — p o tem go u k ra d li — i ju ż n a w e t nie leżał.

A nie trz e b a zap o m in ać, że te n slup s ta ł i leżał sw ego czasu od s tro n y w sc h o d ­ n iej, co w c a le n ie j e s t b a g a te la .

S zczęśliw ej p am ięc i B oruch B ajg el (oby u ż y w a ł szczęścia ra ju ) w y sze d łszy nieraz, b y w ało , za m iasto , p a trz a ł n a ów słup (za­ n im go je sz c z e u k ra d li) — p a trz a ł i k iw a ł głow ą.

Ż a d n e p raw o n a św iecie n ie z a b ra n ia k iw a ć głow ą, ow szem , dośw iad czen ie u czy , że b ez p ieczn iej j e s t k iw ać głow ą, an iżeli n ią k rę c ić — to też B o ru c h k iw a ł g ło w ą b ez­

(16)

pieczn ie a śm iało, a lu d zie w id zą c to, z a ­ trz y m y w a li się i m ów ili:

— No, no... s ta ry B oruch g ło w ą k iw a ł Z ap ew n e, g ło w ę k a ż d y w idzi i k iw a n ie ta k ż e w idzi, ale d la czego to k iw a n ie je s t? co w n iem je s t? n ie k a ż d y p o trafi w y m ia r- k o w ać.

W iadom o, że śledź je s t k a w a łe k ry b y iL e w ia ta n ta k ż e k a w a łe k ry b y , a le m ię d z y ry b ą a ry b ą b y w a ró żnica.

N ie p rz y ró w n y w a ją c , k o ń k iw a g ło w ą , j a k m u w sz y ję gorąco, ch ło p te ż k iw a g ło ­ w ą, j a k go ż y d e k u c z y ra ch o w ać— człow iek u c z o n y zaś k iw a g ło w ą, g d y m a ciężk ie m y ślen ie, a g d y b y k to w iedział, ja k ie Bo­ ru c h ciężkie m y śle n ie m iał — to b y ta k ż e p o k iw a ł g ło w ą.

W sz y stk o n a św iecie m a sw o ją m iarę: je d n e rz ecz y dad zą się zw a ż y ć fu n ta m i, d ru g ie o d m ie rz y ć ło k ciem , albo k w a rtą , w e­ d łu g sw ojej n a tu ry , ale n a m ą d re m y ś le n ie n ie m a k w a rty , a n i łokcia, bo ono b ard zo w ie lk ie je s t.

B o ru ch B ajg el lu b ił czasem chodzić za m iasto , a w y sze d łszy za m iasto , sia d a ł z w y ­ kle n ad su c h y m ro w em i p a trz a ł n a słu p (póki te n je sz c z e stał), p a trz a ł n a słu p i w i­ dział, że on p ró c h n ie je od dołu i m ia rk o ­

(17)

Klemens Junosza. 9

w a ł, że się te n słup p rz ew ró ci — i że j a k się p rz ew ró c i — to będ zie leżał.

W sz y stk o to B o ru ch n ap rzó d w idział i — k iw a ł g ło w ą.

7 a c h o d z i te ra z w ie lk ie p y ta n ie , d la czego kiw ał? D la czego m iał się m a rtw ić o słup? Co go m ó g ł obchodzić te n k a w a ł drzew a, z re s z tk a m i fa rb y , z p ró ch n em z o b e rw a n ą ta b lic z k ą ? C hce się słup p rz e ­ w racać, n ie c h go d y a b li w ezm ą, n iech się p rz e w ra c a , n ie c h g in ie , — co m a do te g o n a b o ż n y , u cz o n y i p ra w o w ie rn y żyd?

T a k m y śle ć m o g ła k a ż d a ciasna, za m ­ k n ię ta , z a sz p u n to w a n a g ło w a — ale głow a, k tó r a j e s t o tw a r ta szeroko i w c ale nie z a ­ b ita gw oździam i, m o g ła n a d a ć sw y m m y ­ ślom z u p e łn ie in n y obrót, m o g ła m niej w ię ­ cej ta k ie ro b ić k o m b in acy e :

— B o ru ch p a trz y n a słup, bo m a ź r e ­ n ic e oczu zw ró co n e w ty m k ie ru n k u — ale n ie m a ża d n eg o p o w o d u , ż e b y p a trz ą c n a słup, ty lk o o słu p ie m y ślał.

K to zrobił ta k ie p rzy p u szcz en ie, te n b y ł ta k blizki p ra w d y , ja k słu g a w asz n ie ­ g o d n y b lizk i j e s t p ap ieru , n a k tó ry m pisze te słow a... B o ru ch p a trz a ł n a słu p (zanim g o jeszcze u k rad li), ale m y ś la ł o sw ojem k o c h a n e m m ia ste c z k u , w k tó re m św iatło

(18)

d n ia u jrz a ł, w k tó re ra poznał słodycz k siąg m ądrości, d o czek ał sęd z iw y ch la t, siwej b ro d y , d e lik a tn y c h p ra w n u czk ó w , m iru , zn a cze n ia i p o sza n o w an ia u ludzi...

S łu p p ró c h n ia ł pow oli od dołu... a m ia­ sto ?...

(19)

II.

J e s t to rzecz o d d a w n a w iado m a, źe szc zu p ak p su je się od g ło w y , ży c ie od fał­ szyw ej m ądrości i ró ż n y c h d y a b e lsk ic h w y ­ n alaz k ó w , a b ied n e ż y d o w sk ie m iasteczk o (o b y j e nieszczęście m ijało!) od zły c h o b y ­ czajów i od n a u k n ie c z y sty c h , k tó re chcą się wypychać w k o sz e rn e dusze ż y d o w sk ie . Ż y c ie stoi n a o b y cz ajach , o b y c z a je s to ją n a z a k o n ie — w ięc też słup, co od d ołu próch- nieje, m oże b y ć u w a ż a n y w ty m razie ja k o p o ró w n a n ie , k tó re d e lik a tn a g ło w a p o w in ­ n a ro zu m ieć.

— Oh! oh! — ję c z a ł n iera z sp ra w ied li­ w ej p am ięc i B o ru ch B ajgel, — oh, lu d zie n ie p a m ię ta ją i p ism a nie p rz e c h o w a ły d a ­ ty , o d k ą d ju ż m iasto K u rz e ła p k i b y ło p o rz ąd n em m iastecz k ie m ży d o w sk ie m .

(20)

W s z y s tk o tli by ło : ży cie sp o k o jn e i szczę­ ście, i nabożność, i m ądrość, i tro c h ę h a n d lu , i k a to lik ó w ilu p o trzeb a, a b y k oło n ich m o ­ żn a b y ło żyć.

N iczego n ie brakło. B y ła szk o ła, łaźn ia , b y ł rz eźn ik , b y ł ra b in .

I ja k i rabin!

T e n sam , o k tó ry m w je d n y m ze sw y ch po em ató w , p isał n ie z a p o m ia n y P in k u s S ztei- nerk opf.

„Mędrzec zaiste wielki, tonący wśród badań, Gardził trefną nauką, co gw iazdy chce liczyć, W wiedzy apikoresów nie lubił się ćwiczyć, Lecz siedząc nad kabałą w sobolowem futrze, Dumał i głowę trudził ciężkiemi myślami I odkrył: że „przedwczoraj“ zmieni się w „po­

ju trz e ,“ Jeżeli czas wywrócić do góry nogam i.“

G d y b y m w ziął n a jm n ie jsz e p iórko

z w ró b la i p ió rk ie m te m ja k n a jd ro b n ie j p isał, to m u sia łb y m zap isać siedem w iel k ich sk ó r w o ło w y c h , ch cą d o k ład n ie podać p o to m n o ści to w sz y stk o , co o ty m w ielk im ra b in ie m ów iono.

N a w y k o n a n ie ta k ie g o d zieła trz e b a ży ć p rz y n a jm n ie j o siem n aście ra z y po o siem n aście la t, ale że, chociaż ju ż d użo ż y d k ó w tru d n i się m e d y c y n ą , je sz c z e spo ­ sobu n a t a k d łu g ie ży cie nie w y n a le ź li,

(21)

Klemens Junosza. 13

w ięc w olę od te g o za m ia ru od stąp ić i z a n o ­ to w a ć ty lk o je d n o zd a n ie , k tó re ra b i w n ie ­ zg łęb io n e j sw ojej m ąd ro ści pow iedział, w czasie w ielk ieg o nieszczęścia, ja k ie s p a ­ dło n a bied ne m iasto K u rz ełap k i.

K to p rz e c z y ta to o p o w iad a n ie do k o ń ­ ca, p rz e k o n a się, że B o ru ch dobrze w iedział, d la czego p a trz y ł n a słup i d la czego przy- te m k iw a ł g ło w ą.

W ia d o m ą j e s t rzeczą, że j a k do b u te lk i n a le ż y się k o re k , ta k do ży d o w sk ie g o m ia ­ ste c z k a m u si b y ć dopaso w an y b u rm istrz. W p raw d zie n ik t n ie zap rzeczy, a n a w e t k aż d y m y ślący ży d g otów j e s t p rz y zn ać , że g d y b y b u te lk a n ie m ia ła w cale k o rk a , to pom im o te g o nie sta ła b y się ani, z p rz e p ro ­ szeniem , psem , ani k o tem , ty lk o b y ła b y ja k p rz e d te m b u te lk ą .

M o g lib y n asz e źy d k i (oby się m no ży li szczęśliwie)! p ow ied zieć n a te n te m a t dużo c ie k a w y c h rz ecz y , ale p a m ię ta ją oni, że n a to ję z y k o p asa n y j e s t m u rem zębów i z a m k n ię ty b ra m ą ust, żeby się zab ard zo n a św ia t n ie w y su w a ł.

O p u ściw sz y p rz eto d łu g ie filozoficzne w y w o d y , ja k ie z te g o p u n k tu p rz y c z e p ie ­ n ia sn u ć b y m ożna, p o w iad a m y p ro s ty m j ę ­

(22)

zy k iem , że do K u rz y ła p e k n a s ta ł n o w y bu rm istrz. N ie d a w n o u cz o n y je d e n cz ło w ie k m ó­ w ił: „n o w y b u rm istrz, n ow e p o w ie trz e ,“ g d y ż b y w a ją różne g a tu n k i b u rm istrzó w i ro z m a ite g a tu n k i p o w ietrza. Z d aw ało się n a b o ż n y m ż y d k o m w K u - rz y c h ła p k a c h , że ze w s z y stk ic h zły ch b u r ­ m istrzó w , te n , co n a s ta ł, b y ł n ajg o rszy . Co robie? H a m a n m a liczne p o to m stw o ...

Od pierw szego d n ia sw ego p rz y b y c ia , n o w y b u rm istrz zaraz zaczął p o k a z y w a ć ż y d k o m , co to zn a c z y b u rm istrz — i, j a k lew , co ze swej n o ry c z a tu je n a n ie w in n e g o b a ra n k a , w y sad z ił bardzo d łu g ie i b a rd zo o stre p a z u ry . Co on w y rab iał!

K azał za m ia ta d ulice; k to to k ie d y w i ­ dział? K a z a ł w y w o zić śm iecie z p rzed do ­ m ów — ja k b y m u te b ie d n e śm iecie co p rzeszk ad zały ! k a z a ł sta w ia ć szlach tu z, ja k g d y b y kro w o m i b a ra n o m nie b y ło w sz y s t­ k o jed n o , czy j e rz e ź n ik za b ije pod g ołem n ieb em , czy pod dachem ...

Ż y d k i zaczęli tro c h ę m ru czy ć; bo k to - b y n ie m ru c z a ł n a ta k ie prześlad o w an ie — a le to b y ł'd o p ie ro p o c z ą te k .

S ą n a św iecie ta k ie g ę b y , że j a k im co s m a k u je , to b y ciąg le ja d ły ... B u rm istrzo w i

(23)

Klemens Junosza. 15

m ało b y ło śm ieci i sz la c h tu z a — z a b ra ł się do pejsów .

Z robił całe p o lo w an ie n a p e jsy . Men- dlow i co b y ł p rzecie k u p iec, zn a czn a osoba i b o g ateg o Ic k a zięć, obciął p arę cz erw o n a­ w y c h pejsó w , ślic z n y c h j a k złoto, ta k ic h p ejsó w , co się z n ic h n ie ty lk o sam M endel, a le całe m iasto p yszniło.

W te n c z a s ż y d k i zaczęli je sz c z e b a r ­ dziej m ru c z y ć i u ło ży li trz y n a ś c ie p u n k tó w d e n u n c y a c y i, i to ta k ic h p u n k tó w , k tó re m o g ły zg u b id n a zaw sze nie je d n e g o , ale trz y d z ie s tu d ziew ię ciu b u rm istrz ó w .

T y m cz asem , za n im posłali ow e tr z y ­ n a śc ie p u n k tó w , zro b iło się ta k ie z d a rz e ­ nie, że s ta ry S zm ul, co trz y m a ł k arczm ę p rz y ro g a tc e , um arł.

B u rm istrz nie d ał go po ch o w ać, n a h a ń b ę , n a w sty d , n a p rz y k ro ść, n a k rz y w d ę d u szy n ieb o szczy k a, chciał go trz y m a ć do trze cieg o d n ia bez p o g rz e b u .

W te n c z a s ż y d k i zrobili g w a łt i poszli p ro sić ra b in a , ż e b y n a b u rm istrz a (oby się n a n a sz y c h w rogów obróciła!) w ielk ą ch o ­ robę sp ro w ad ził.

K ie d y z g ło śn y m la m e n te m i żalem s ta n ę li przed ra b in e m i opow iedzieli co je s t, o n m y śla ł, m y śłał, d łu g o m y śla ł i rz ek ł:

(24)

— N o, no, czasem z ły b y w a lep szy niż do b ry .

D e n u n c y a c y a m ia ła te n s k u te k , że n a ­ s ta ł n o w y b u rm istrz , całk iem dobry! K a ż ­ d e m u ży d k o w i m ów ił: „ p a n ie .“

D zięki w ielk im za słu g o m n aszeg o ra ­ bina, je sz c z e b y ło w m ia s te c z k u pół b ied y ; je sz c z e m o żn a b y ło tro c h ę żyd — ale je d n e ­ go ra z u p rz y je c h a li obce ż y d y i nam ów ili

ra b in a , ż e b y się p rz e n ió ł do in n e g o m iasta. B o g ate g a łg a n y ! m ieli pieniądze, m o g li zrobić co chcieli.

I stało się, n a z m artw ien ie, n a w s ty d n a sz y c h K u rz y c h ła p e k , że sła w n y ra b i je opuścił.

W ty m to w łaśn ie czasie, sp raw ied liw ej pam ięc i B o ru ch B a jg e l za u w a ż y ł, że słup od do łu z a c z y n a pręd k o p ró c h n ie ć.

(25)

III.

K tó rę d y p rzy ch o d zi nieszczęście? j a k ie są je g o drogi? w ja k i sposób z ły d u c h z n a j­ d u je p rz y stę p do lu dzi? czy m oże sam p o ­ d e jm o w ać liw e ru n e k nieszczęścia, czy po­ trz e b u je w sp ó ln ik a?

O d rzu ciw szy trz y p ierw sze p y ta n ia do epszego czasu, m o żem y z całą, pewnością, od pow ied zieć n a czw arte, że n ik t lepiej od złego d u ch a nie ro z u m ie in te re só w spółko-

wych.

N iem a się czem u dziw ić. W ró g ż y d ó w °d p o c z ą tk u ś w ia ta n ieszczęściem h a n d lu je , m iał w ięc czas n a b ra ć d o św iad czen ia i p ra k ­

ty k i. F

W sp ó ln ik iem je g o b y w a p ra w ie zaw sze kobieta, i, od czasu naszej m a tk i E w y , sta ło

T- W tom

yin.

o

(26)

się w iad o m em , że: „gdzie d y a b e ł nie m oże ta m b ab ę p o ś le ’1.

Że to się zaw sze sp raw dza, m am y do­ w ó d n a sm u tn e j h is to ry i, j a k ą w e d łu g nie- odżałow ego B o ru c h a B a jg e la , a p o n ie k ą d i n a tc h n io n e g o w iesz czy m d u c h e m P in k u s a S te in erk o p fa , spisuję.

B u rm istrz b y ł b a rd zo d o b ry , n ie m ogli się go dość n ac h w alić, a n a jg o rliw sz y m c h w a lc ą b y ł w łaśnie M endel, b o g ateg o Ic k a zięć, te n sam , k tó ry za p o p rz ed n ieg o złego b u rm is trz a u tra c ił p arę sw oich, j a k zło to

ślicznych , p ejsów .

O n n a jw ię c e j p rz e k lin a ł b u rm istrz a złego i je m u też d an o b y ło sk o szto w a ć, j a ­ k i m a sm ak b u rm is trz dobry!...

Z d a je się, że n ie p o trz e b u ję za p ew n iać c z y te ln ik a , że M endel m iał żonę, bo g d y ­ b y m n a w e t za p ew n iał, że je j nie m iał, to b y n ik t n ie ch c ia ł w ierzy ć, że n a b o ż n y ży d z K u rz y c h ła p e k m ógł ży ć n a ty m św iecie bez żony. M iał, i to n ie b y le j a k ą żonę, bo b o g ateg o B erk a córkę, k o b ie tę nie b ardzo ł a ­ d n ą i n ie b ardzo b rz y d k ą , ale w sam ą m ia rą c ie k a w ą i g a d a tliw ą , j a k w sz y stk ie żydów ki w K u rz y c h ła p k a c h . Z tej żon y , k tó ra no siła p ię k n e im ię G hany, m iał M en d el có ­ reczkę, ty lk o je d n ą je d y n ą có reczkę M ałkę,

(27)

Klemens Junosza. 19

ła d n ie js z ą od m a tk i i dużo od niej cie­ kaw szą.

T o b y ło lu b e dziecko! K a w a łe k p ię k ­ n e j pociechy!

N ie d arm o B o ru ch B a jg e l przyp uszczał, że przed p rz y jśc ie m M ałki n a św iat, M end- lo w a m u sia ła n a stą p ić n a k a w a łe k o b c ię te ­ go pazn og cia, albo też że zo b a czy ła n ie ­ sp o dziew anie czarn eg o k o ta i z lę k ła się m ocno —dość, że M ałka ro sła n a ta k ie ziół­ ko p ięk n e, ja k ie g o o b y ż y d o w sk ie oko n i­ g d y nie w idziało!

Z ły d uch w iedział dobrze co robi, g d y sob ie ta k ą w sp ó ln iczk ę dobierał.

M ałk a m ia ła ju ż , n a n ieszczęście lu d z ­ kie, całe d w a n a śc ie lat, kied y , dzięki d en u n - c y a c y i, z ły b u rm istrz w y je c h a ł z K u rz y c h - ła p e k , a n a je g o m iejsce n a s ta ł b u rm istrz d o b ry .

T e n d o b ry b y ł d o b ry z ca łą sw o ją fa­ m ilią!

P a n i b u rm istrz o w a b y ła dobra, p a n n a b u rm istrz ó w n a jesz c z e lepsza, a k re w n y p an i b u rm istrz o w e j, co do m a g is tra tu za p isarza n a sta ł, b y ł n ajlep sz y .

S am cym es! oby w rogom n a sz y m co- d zień się ta k a d o b ro ć trafiała!

(28)

20 S ł u p .

M endel m iał u b u rm is trz a w ielk ie za­ ch o w an ie: m ó g ł w m ieście robić co sam ty lk o chciał, p o trafił siad ać w k a n c e la ry i n a k rześle, trz y m a ją c w g ę b ie cy garo, p o ­ t r a f i ł .. czego on n ie potrafił!

M end lo w a m ia ła ła sk ę u p an i b u rrni- strzo w ej, a M ałk a u całej fam ilii p a n a bu r- m istra...

S am a p re z y d e n to w a — ta k j ą d la w ie l­ kieg o h o n o ru n a z y w a li— m ów iła, że ró w n ie ła d n y c h oczu, j a k M ałk a m a, n ig d y je s z c z e w sw o jem ży c iu n ie w id ziała... D laczego ta k m ó w iła?—j a n ie w iem ; oko je s t oko, t a ­ k ie, czy ow akie, w szy stk o je d n o przecież. R az b u rm istrz o w a za czę ła g ła sk a ć M ał- k ę po tw a rz y i p o w ied ziała ta k ie słow a:

— K o c h a n a M ałciu, ciebie szkoda, t y ta k a śliczna je ste ś!

M ałk a bezczelnica (ja k to znać, że je j m a tk a n a paznogieć stąpiła) śm ieje się i p y ta :

— N u — a co j a m am zrobić, ż e b y m n ie n ie b y ło szkoda?

— P rz y c h o d ź do n a s —p o w iad a d o b ra b u rm istrz o w a — n au c z y sz się czy tać, pisać, > a co będ zie d alej, zo b aczy m y .

(29)

Klemens Junosza. 21

czy ° '- Z p o c z ą tk u n a k ró tk o ; p o tem co- raz n a dłużej; zaczęła m ęczy c m a tk ę , ż e b y J eJ sp raw iła n o w o m o d n ą su k n ię. M ało je j

j ł o w ató w k i, te j szk a rad n icy !

W ty m czasie B oruch B ajg el zau w aży ł,

ZQ słup coraz bardziej p ró c h n ie je , za u w a ż y ł 0 i długo, d łu g o g ło w ą kiw ał...

. . N a h o n o r K u rz y c h ła p e k n a w e t nieprzy-^ _Glenieprzy-^ P rzy zn a , że w m ieście te m k w itn ę ła 0 n a jd a w n ie js z y c h czasów m ądrość. W i n ­ t e m du żem i zn a czn e m m iejscu n ie z n a la z ł-

y m oże ty lu n ab o ź n ik ó w i u cz o n y ch , któ- ^ oały ch d n ia c h , albo i po c a ły c h no- Cac p rz esiad y w a li n ad książk am i, p ró b u jąc Czy ta ć św ięte sło w a i ta k , j a k się zw yczaj- e cz y ta, i na od w ró t, to znów z a m ie n ia ją c te g o sło w a n a liczb y , ro b ią c n ajro z - aituZo w y ra c h o w a n ia . Ci u czen i c z y ta li e k sty i k o m e n ta rz e , i k o m e n ta rz e do k o ­ m e n ta rz y , i z n ów do ty c h k o m e n ta rz y robili »woje k o m e n ta rz e , ja k p rz y sto i ludziom

le iej m ąd ro ści i j a k p o trz e b a je s t. P o w a d z i l i p o m ięd zy sobą d y s p u ty , a Ja k w zięli czasem w pięciu alb o w sześciu w a słow a z G e m a ry i zaczęli j e d e lik a tn y m ozum em g ry z c, to nieraz, od w io se n n y c h J^ taż do sa m y c h k u c z e k n a je sie n i, g ry ź li

(30)

j e j a k o rz e c h y i je szc ze się do sam eg o z ia rn ­ k a nie d o g ry źli.

N ie j e s t dziw , że sta rz y ludzie z siw em i b ro d a m i lu b ią przy ciep ły m piecu, z fa jk ą w gębie, n ad k sięg am i p rz esiad y w a ć, bo s ta ra k re w ch ło d n a je s t, a w iadom o, że piec g rz e je w p lecy , fa jk a w zęb y , a n ab o ż n a k się g a w puszcza ciepło w serce i w c a ły śro d ek człow ieka — ale, że m łodziki, co im p ra w ie dopiero n a św iat, co im m oże p a ­ c h n ą ć z d a le k a in te re s k o rz y s tn y , propina- cy a, ja rm a rk , z a p o m in a ją o te m w s z y s tk ie m i w o lą p rz esiad y w a ć n ad k sięg am i — to j e t dziw no. D ziw no g d ziein d ziej, ale nie w K u- rz y c h ła p k a c h , gdzie w ielk a nabo żn o ść k w it- n ę ła od w ieków .

J a k m iesiąc p o m ięd zy g w iazdam i, t a k w śró d m ło d y c h n ab o ż n ik ó w w K u rz y c h - ła p k a c h ja ś n ia ł F a jb u ś M ucha. N ie poch o d ził on a n i z w ielk ieg o , ani z b o g ateg o rodu» n a w e t p ra w d ę p o w ied ziaw szy , ojciec je g o w c a le nie b y ł osoba, ty lk o k ra w ie c i to z po­ m ięd zy b ie d n y c h k ra w c ó w n ajb ied n iejszy » z p o m ięd zy w ielk ich k a p c a n ó w n a jw ię k sz y .

N ie m iał s ta r y M uch a m a ją tk u , a le m ia ł za to F a jb u s ia .

J a k m ło d y je le ń , k ie d y m u się pić ch ce, zb ieg a z g ó ry w d o lin ę szu k ać c h ło d n e g o

(31)

źródła, ta k F a jb u ś zaw sze sp ra g n io n y , szu ­ k a ł ciągle m ąd ro śc i i, od p o ra n k u do późnej no cy> p rz e sia d y w a ł n ad k sięg ą. O n nie w ied z ia ł gdzie j e s t i co koło nieg o je s t, nie w iedział, ile k o sz tu je fu n t ch leb a , alb o p ó ł k w a r ty k asz y , n ie w ied ział ile dziur m a w sw ojej k ap o cie, a n i ile la t słu ży m u czap­ k a. N ic nie w iedział, ale za to w u c z o n y c h k się g a c h b y ł c a ły m e c h a n ik .

Od ciąg łe g o sied ze n ia m iał w y p c h n ię ­ ty ło p a tk ę , od ciąg łeg o c z y ta n ia całk iem k a p ra w e oczy, tro c h ę się ją k a ł, a j a k k to o dezw ał się do nieg o , to on o d w ra cał g ło w ę i p o k a z y w a ł ta k ą tw arz, j a k człow iek, k t ó ­ ry spał sp an iem m o cn em i k tó re m u n a g le w sam o u ch o k rz y k n ę li: „ F a je r !”

Ś liczna, k o sz e rn a dusza! K to b y nie ch ciał ta k ie g o za zięcia?!

M iał F a jb u ś a k u r a t sied em n aście la t 1 nie p o trze b o w ał się bad o w ojsko , bo k o ­ c h a n a k o m isy a n a nasze szczęście w oli g r u ­ b y c h i o rd y n a rn y c h ch am ó w — i p rzy szed ł czas, że trz e b a go b y ło oźenid.

N ie pow iem dużo i nie p ow iem m ało, ty lk o ty le , że w szy sc y b o g a tsi ojcow ie, co m ieli có rk i n a w y d a n iu , zaczęli się p o m ię ­ d zy sobą bid i targ o w ad . B y ła w ięc w o jn a i b y ła lic y ta c y a i, stało się ta k , ja k n a praw

-Klemens Junosza. 23

(32)

d ziw ęj w o jn ie — k to m ia ł n a jw ię c e j p ie ­ n ię d z y , te n w y g ra ł. W y g ra ł n a jb o g a ts z y — w ła śn ie M endel, Ic k a zięć. T a k ie g o ślicz­ n e g o k a w a le ra , ta k ą p ierw szą p a r ty ę n a j a ­ k ie dziseięć m il w około, ta k ą uczoność, t a ­ k i h o n o r złap ał M endel i - - d l a kogo złapał? D la... M ałki!

N ie c h te ra z k to powie, że zły d u c h nie p o trafi w y b ra ć sobie dob rej w spólniczki!

G d y M en d el z k ra w c e m J o jn ą , o jc e m F a jb u s ia , dob ili ta rg u , w ieść o te m , j a k p ta k n a sk rz y d ła c h , o b le c ia ła całe m iasteczk o .

M ężczyźni k ręcili n a to gło w am i, a w sz y stk ie k o b iety , te zw łaszcza, co m ia ły córki, m a się ro z u m ie ć oprócz je d n e j M end- lo w ej, w y sy p a ły w sz y stk ie sw oje dziew ięć m ia r g a d a n ia i zro b iły ta k i k rz y k , ta k i rej- w a ch , ta k i la m e n t, że aż p ija n y chłop, co w m a g istra c ie b y ł za stróża, p rz eb u d ził się i m y śląc, że pożar w y b u c h n ą ł, zaczął się d ra p a ć w gło w ę i p rz y p o m in a ć sobie, g d zie te ż m oże b y ć sc h o w a n y k lu cz od sik aw k i?

Ż ad e n w ia tra k ta k p rę d k o n ie m a c h a sk rz y d ła m i, żad en p y te l z ta k im się g w a ł­ te m nie trzę sie , ż a d n e k oło t a k się p rę d k o n ie o b raca, j a k o bracało się k ilk a d z ie s ią t k o b ie c y c h ję z y k ó w p rz ed sk lep em G o łd y

(33)

Klemens Junosza. 25

R u ch li, n a jg ru b sz e j i n a jn a b o ż n ie jsz e j ż y ­ d ó w k i n a całe K u rzełap k i.

— S ły c lia n e to rzeczy! s ły c h a n e to rz e ­ czy! — k rz y c z a ła G ołda R uchla, — ż e b y t a ­ kieg o F a jb u s ia , ta k ie g o sp ra w ied liw eg o , u czo n eg o ż y d k a , ta k i k aw ałek cz y ste g o zło ta , ta k i b ry la n t, c h w ałę całeg o m iasta, że n ić z M ałką, z tą, bezczelnicą, co chce s o ­ bie sp raw iać n o w o m o d n e su k n ie, o b y je j nieszczęście słu ży ło za go rset, a ch o ro b a za falbanę!

— O bym ta k d o c z e k a ła zobaczyć m e ­ go m ałeg o w n u c z k a —m ó w iła s ta ra S zm ulo- w a, — j a k w id ziałam , że M ałk a sm aro w ała w ło sy p o m a d ą z ap te k i. H a, sły szy cie? N o, p o m a d ą z ap tek i! P y ta jc ie się a p te k a ­ rza, co w te j po m adzie je s t? M oże k o sz e r­ n e m asło, albo g ęsi sm alec! Tfy! tfy! N ie p o trz e b u ję m ów ić, czem o n a sm a ro w a ła sw o ją tre fn ą g ło w ię, ż e b y j ą przez o siem n a­ ście la t bolała!

— N u, nu! — w o ła ła G ołda R u c h la — w ró g S y o n u w ie ,’ co robi... W iad o m o , że F a jb u ś za parę la t będzie ra b in e m ...

— A M ałk a zo stan ie rabinow ą! n ie c h j ą ła m a n a fe b ra trzęsie! P ię k n a ra b in o w a ,

n ie m a co m ówić!

(34)

— H a ń b a całego żydow stw a! O b y je j n a c z a rn y ro k przyszło, niegodziw ej!

— W ie lk a pani, m a g is tra c k a dam a! Osoba! J e j p a su je t y tu ł ra b in o w ej j a k k r o ­ w ie c h o m o n to . Tfy!

— N u, nu, w iadom o, że, z p rz ep ro sze­ n ie m w aszego hon o ru , ze św iń sk ieg o o g o n a n ie b ędzie szab aso w a czapka!

Do sam eg o w ieczo ra b y ł g w a łt n a m ie­ ście, a w d o m u M en d la w ie lk a radość. M endel z M en d lo w ą radzili, j a k w y p ra w ić w esele.

T y m c z a se m g łu p ia M alka, j a k je j p o ­ w ied zieli o tern szczęściu i h o norze, n a r o b i­ ła w ie lk ie g o k rz y k u i pow ied ziała, że o n a w cale n ie p o trz e b u je za m ęża ta k ie g o b ru d ­ n ego, ślepego i k rz y w eg o żydziaka!

W iadom o, że d ro g a z K u rz y c h ła p e k do W a rsz a w y k o ń c z y się w W arsza w ie, a le n ie c h k to pow ie, g dzie się k o ń c z y d ro g a b ez cze ln o śc i i g łu p o ty ?

M endel u w ażając, że M ałki d o b rem słow em n ie p rz ek o n a, w ziął k a w a łe k tw a r ­ dego k ija (oby m u się obie ręce ozło ciły ) i zaczął tłó m a c z y ć córce, co to zn a czy b r u ­ d n y , śle p y i k rz y w y żydziak! Co p ra w d a , b y ł to n a jro z u m n ie jsz y p o stęp ek , ja k i M en­ del, oprócz ro z m a ity c h spraw h a n d lo w y c h ,

(35)

w k tó ry c h m iał d o św iad c zen ie i b ieg ło ść — w sw o jem życiu u czy n ił.

C hociaż M ałka b y ła b ardzo h a rd a i po­ tra fiła rozp u ścić g ęb ę w stra s z n y sposób, z o b a czy w sz y je d n a k kij w rę k u ojca, u ci­ chła. W id o cz n ie zły d u c h pod szep n ął je j, ż e b y u d a ła p o k o rę .

M endel w idząc, że c ó rk a cicho siedzi, p o sta w ił kij w k ąc ie i poszedł p ro sić gości n a z a rę c z y n y . N iedługo sp row adził też i F a jb u s ia , o k tó ry m m ożna b y ło p o w ie ­ dzieć, że b y ł p o d o b n y sarnie, albo m ło d em u je lo n k o w i n a g ó ra c h ziół w o n n y c h , w o j­ cow skiej szabasow ej kapocie, co się za n im z p o w o d u d łu g o ści sw ojej w lo k ła i w a k s a ­ m itn e j czapce, k tó ra m u s p a d a ła n a oczy.

Goście, chociaż ich serca p o że rała z a ­ zdrość, u d aw ali, że się cieszą i w inszow ali M en d lo w i szczęścia, p ra g n ą c je d n a k w d u ­ szy, ż e b y M ałkę co złego sp o tk ało i żeb y to w ielk ie m a łż e ń stw o nie przyszło do sk u tk u .

M oże się k o m u d ziw n y m w y d a ta k i fałsz, ale je ż e li lepiej się zastanow ić, to w szy stk o będzie w p o rz ąd k u — przecież M endel w y d a ł n a p rz y ję cie gości p ien iąd z e i to n a w e t duże p ieniądze. Z n ac zn iejszy m d a ł po k a w a łk u pieczonej g ęsi i po sz k la n ­

Klemens Junosza. 27

(36)

ce ro d zy n k o w eg o w ina, dla m n iej z n a c z n y c h b y ł p iern ik i w ód ka.

Z a ta k i p o c z ę stu n e k d laczego n ie m ieli w in szo w ać, a co sobie o tern m y śleli, to znow u ż in n a rzecz. T ego n ik t za p o c z ę stu n e k n ie w y d a je i trz y m a n a sw ój w ła sn y u ż y te k .

M ałce też w inszow ali, a le o na p rz y ję ła d o b re słow o z w ie lk ą złością i, p o k a z u ją c n a F a jb u s ia , pow iedziała:

— W o la ła b y m , ż e b y on się z c z a rn y m ro k ie m za ręczy ł.

S praw ied liw ej p am ięci B o ruch B ajg el, usły szaw sz y ta k ie n ieg o d ziw e słow o, s p lu ­ n ą ł trz y k ro tn ie i przez c a ły ty d z ie ń n ie c h o d z ił p a trz e ć n a słup.

N ie m iał siły... a p rz y te m dość ju ż w i­ d ział p ró c h n a n a ty c h z a rę c z y n a c h sp ra w ie­ dliw ego ze w sp ó ln iczk ą sz a ta ń sk ą .

(37)

IY .

P o w ia d a ją , że św ia t się p su je ... A c z ­ k o lw ie k p ra w ie codzień sły s z y m y to zd an ie i n ie od, z p rzep roszeniem , sm ark aczó w , ale od lu d zi p o w a ż n y c h , je d n a k n ie m o żem y się z n iem zgodzić; bo g d y b y św ia t się n a ­ p ra w d ę m iał psuć, to b y zrob iła się n ap rzy - k ła d d z iu ra w n ieb ie, albo deszcz za m ia st z g ó ry n a dół, p a d a łb y z d o łu n a gorę. T y m c z a se m św iad czą nasze oczy, że ta k n ie je s t. D eszcz p a d a z g ó ry n a doł, j a k d a w n ie j, d ziu ra się w n ieb ie n ie zro b iła i n ik t te ż n ie w idział, żeb y szczu p ak ja tra w ę n a łące, albo żeby k o za sied zia ła n a

d n ie w o d y i ro b iła ta k ie figle, j a k k araś, albo lin . W sz y stk o je s t ta k ja k było, a przecież nie ta k j e s t - go rzej je st; ta k w ła śn ie — j a k g d y b y się popsuło.

(38)

30 S ł u p .

N ie p o trze b a b y ć w ielk im m ężem , że­ b y d o strzed z i dociec, że to popsu cie n ie w św iecie, ale w lu d z ia c h się m ieści.

Nie chcę dużo m ów ić o ty c h lu d ziac h g ru b y c h , o chłopach, o ta k ic h , co n ig d y nie b y li j a k się n a le ż y — ale o n a sz y c h n a b o ­ żn y c h , sp ra w ied liw y ch , g o d n y c h ż y d k a c h . J a nie p ow iadam , że w te m j e s t popsucie, że oni coraz lepiej św iat o sz u k u ją , bo n a to oni są ży d k i, — ale to m ów ię, że z a c z y n a ją ju ż p su ć sw o je o b y czaje.

G d y b y m chciał o tw o rz y ć serce i p u ścić c a łą g o rz k ą rzek ę żalu, k tó ra w n iem j e s t z a m k n ię ta , to z a la łb y m n ią ta k ą m oc p ap ie­ ru , że szlachcic nie m ia łb y ju ż n a czem n a ­ p isać k w itk a sw em u p ac h ciarz o w i. N ie b ę ­ d ąc w ro g iem S y o n u i nie chcąc p o zbaw iać p a c h c ia rz y m ożności p o siad an ia dow odów p ien iężn y ch , z a m y k a m tę rz e k ę ża lu w ie lk ą szluzą i pu szczam ty lk o tro c h ę gorzkości, całego k ra m u k ilk a n a śc ie kropel! L u d z i to n ie po p raw i, ale sercu m em u ulży.

T a k m ó w ił sp raw iedliw ej p am ięci B o­ ru c h B ajg el i dodał:

— Od czasu, j a k n a ży d o w sk ic h b u ­ ta c h zaczął się p o k a z y w a ć tre f n y szu w a k s, a z n ie k tó ry c h g łó w p o u ciek a ły ja rm u łk i, robi się n a św iecie co raz g o rz e j. S zatan ,

(39)

Klemens Junosza. 31

k tó ry n a jb a rd z ie j za p o śre d n ic tw e m k o b ie t ch ce sw o je p a n o w a n ie ro zciąg ać, n a m a w ia j e do n a jg o rs z y c h rzeczy. O n to w y m y ślił e d u k a c y ę , on w y m y ślił m o d ę i, te m i d w o ­ m a drogam i, je d z ie do sw ego celu z ta k im ro zp ęd em i rozm ach em , j a k e k s tra p o c z ta z p u ry c em , d a ją c y m d o b ry try n k g e ld .

Do te g o ju ż dochodzi b ez czeln o ść i ze­ psucie, że z w y c z a jn a źy d ó w czy n a, ta k a co nie potrafi porząd n ie za g n ie ść k lu se k , u g o ­ to w ać k a w a łk a ry b y i u p iec c h a ły n a szabas, ch c ia łab y k o n iecz n ie u m ieć c z y ta ć nie po ż y d o w sk u i n osić ta k ie su k n ie, ja k ie n oszą żony, albo córki p u ry c ó w .

P s u je się przez to św iat.

T a k m ó w ił B o ru ch B ajg el, a P in k u s S te in e rk o p f, słu c h a ją c t y c h słów , p ła k a ł i czuł, że w je g o g ło w ie rośnie w ielki p o e­

m at, co w e z b ra n y żalem m a się w y lać n a papier.

W e se le F a jb u s ia i M ałki m iało b y ć za trz y ty g o d n ie . K ra w cy , p rz y śp ie w u jąc w e ­ soło, szyli d la p a n n y m łodej b ard zo p ię k n ą g ard ero b ę: M endlow a p rz y g o to w y w a ła ro­ zm aite p rz y sm a k i, a m u z y k a n c i cieszyli się Naprzód, że b ęd ą m ieli k a w a łe k ła d n e g o za­ ro b k u .

W całem m ieście ty lk o o tern w eselu

(40)

32 S ł u p .

m ó w iono , a C h an a G ołda ze sw oim m ężem coraz coś po cic h u sze p ta ła. O boje n a g w a łt s ta ra li się o g o tó w k ę ; on je ź d z ił po d w o ra c h z k w itk a m i o d b iera ć m ałe n a le ż n o ­ ści, o na z a sta w ia ła p e rły i b ry la n to w e k o l­ czy k i.

L u d z ie się p y ta li: — n a co w am t y l e pien ięd z y ?

C h an a G ołda odpow iad ała:

— N u, nu, d a je P a n Bóg M endlow i zięcia, m oże d a i m n ie.

L u d zie m y śleli, z k ą d o n a w eźm ie z ię ­ cia? Może w y sz u k a ła g d zie d a le j, w ja k ie m in n e m m iastecz k u . K to to m oże w iedzieć?

F a jb u ś n a jm n ie j za jm o w a ł się sw ojem w eselem i w cale o niem nie m ów ił. Co go ono m iało obchodzić? On, człow iek n a b o ­ żny, u cz o n y , m iał w ażn iejsze m y śli w g ło ­ w ie. M oże czasem doleciało do je g o u c h a ja k ie słowo o M ałce, a le on te g o nie słu c h a ł.

Co m iał słuchać?

W a ż n a rzecz, czy p rz y sz ła je g o żo n a będzie zła, d o b ra , ładna, albo brzy d k a! a b y b y ła żona. T a k sam o, j a k człow iek, k tó ry j e k a w a łe k gęsi, n ie m a p o trz e b y b yć cie­ k a w y m , czy t a gęś b y ła szara, czy biała? czy g ę g a ła g ru b y m głosem , czy cien k im ? A b y b y ła gęś nie stre fio n a , to j ą m o żn a je ść .

(41)

Klemens Junosza. 33

M ałka b ie g a ła co dzień do żo n y d o b re­ g o b u rm is trz a i p o w iad a ją , że ta m bardzo p ła k a ła . P o w ia d a ją też, że p isarz z m a ­ g is tra tu , tro c h ę p o m a g a ł je j płakać', a p rz y ­ n ajm n iej oczy obcierać, bo on te ż d o b ry by ł, ale m oże to ty lk o lu d z k ie p lotki.

Z d a je się, że p an i b u rm istrz o w a m u ­ sia ła d o b re m u b u rm istrz o w i dużo n agadać, ż e b y do w esela n ie dopuszczał, bo zaczął robić ró ż n e b u rm istrzo w sk ie figle z m e ­ try k ą .

N iew ie le m ó g ł poradzić, bo M endel też m ia ł głow ę do ta k ic h in te re só w i pom im o, że b u rm istrz m ów ił, iż w k się g a c h j e s t m e­ try k a , pok azało się, że ta k a m e try k a w c ale n ie je s t... Ż e b y b u rm istrz o w i z a tk a ć g ę ­ bę, przyszło p a ru p o rz ą d n y c h źy d k ó w , b a r­ dzo g o d n y c h o b y w a te li, m a ją c y c h sw oje do m y i sw o je szy n k i, i zro b ili a k t zn a n ia .

B u rm istrz chciał n a sw o jem p o staw ić, że M ałk a nie m a jeszc ze la t i nie m o żn a Jej, p o d łu g p ra w a, za m ąż wydaw*ać, a le o b y w a te le zezn ali, że o n a w c a le nie j e s t ta k a m łod a, j a k się zd a je , i że m a, je ż e li m e całe d ziew ię tn aście, to p rz y n a jm n ie j o sm n aście la t p rz ed je d e n a s to m a i pół m ie­ l c a m i sk o ń cz o n y ch .

T. W. tom V111. 3

(42)

3 4 S ł u p .

C hociaż p a n i b u rm istrz o w a b ard zo p ro ­ siła b u rm istrz a , żeby M ałki nie d ał za m ąż w y d a ć , b u rm istrz nie w iele m ó g ł n a to p o ­ radzić, bo naprzód, że do có rk i p ierw sze p ra w o m a ojciec, a pow tó re, b u rm is trz i to dobrze w iedział, że g d y b y się do ty c h in ­ tere só w za dużo w trą c a ł, o b u rz y lib y się n a n ie g o w sz y stk ie nasze ż y d k i w całem m ieście.

B u rm istrz b y ł m ą d ry i w iedział, że w o ­ jo w a ć z k a h a łe m , to j e s t in te re s głupi, b o choć b u rm istrz m a siłę, ale k a h a ł siln ie jsz y od d ziesięciu b u rm istrzó w .

I to też p ra w d a, że M endel p o w ied ział b u rm istrzo w i w sposób d e lik a tn y , j a k p r z y ­ stoi m ów ić do ta k ie j osoby, — pow iedział w sposób bardzo d e lik a tn y : że nie n a le ż y się m ieszać do ży d o w sk ic h fa m ilijn y c h in ­ tere só w , bo n a to j e s t o jciec i m a tk a . B ur­ m istrz — w iadom o, że te n b u rm istrz b ard zo d o b ry b y ł — w c ale się nie sprzeczał, ty lk o k iw a ł głow ą i p o w ied z ia ł, że M endel m a re ch t. I to ta k ż e p ra w d a , bo n a w e t są św iad k i, co słyszeli, że m ów ił do M ałki, że­ b y się o jcu nie sp rzeciw iała, żeby z o sta ła żo n ą F a jb u s ia , że ta k i h o n o r p o w in n a w y ­ soko cenić, że je j ca łe m iasto zazdrości.

(43)

Klemens Junosza. 35

m istrzo w i w ziąć się m o g ły ta k ie ca łk ie m spraw ied liw e słowa.

On ta k p rz y lu d z ia c h p ię k n ie M ałkę nau czał, ta k p ię k n ie do niej przem aw iał, a co z n ią g a d a ł n a osobności, teg o , m a się ro z u m ie ć, n ik t n ie sły szał.

C h an a G ołda, k ie d y lu d zie m ó w ili o w e ­ selu, śm iała się.

— No, no — m ó w iła, — cz ek ajcie , n ie po k a ż d y c h z a rę c z y n a c h b y w a w esele.

W sz y sc y b y li b ardzo ciek a w i w iedzieć, co te sło w a znaczą, ale C h an a G ołda w ięcej m ów ić n ie chciała. D o m y ślali się ty lk o , że M ałka, k tó ra m ia ła zaw sze przew ró co n e w głow ie, zrobi ta k ie g o figla, że z wre s e la n ic nie będzie.

T y m cz asem , n ad w sz e lk ie spodziew a­ n ie, bo zły d u c h zaw sze za chodzi z n ie n a c k a i lu b i ro b ić lu d zio m ró ż n e n iesp o d zian k i, n a ty d z ie ń p rz ed w eselem , M ałk a ta k się z m ie ­ niła, że n ik t nie m ógł je j poznać. Z ro b iła się z niej b ardzo p o rz ą d n a dziew czyn a. C zy tała ciągle n a b o ż n e k siążk i, a j a k j ą k to z a g a d n ą ł o w eselu, o d p o w iad a ła , że n ie j e s t g o d n a ta k ie g o h o n o ru i ta k ie g o szczęścia.

N areszcie p rz y szed ł d zień, w k tó ry m m ia ła zosłać żo n ą F a jb u s ia .

(44)

N ie b ęd ę opisyw ał, co się teg o d n ia działo wr K u rz y c h ła p k a c h , j a k a b y ła la ta n i­

na, ja k i sk rz ęt, ja k ie g ad an ie! N ie b a g a te la , g d y p ierw szy bogacz w m ieście w y d a je córkę za pierw szeg o u czonego i nabożnika!

O jciec u sz y ł F a jb u sio w i ca łk ie m n o w ą a tła s o w ą k a p o tę , n a w y ro st, śliczn y k a w a ­ łe k g a rd e ro b y , w k tó ry m ty lk o po ło w a m a- te r y a łu b y ła ze stare j d am sk iej salopy, a d ru g a p o ło w a c a łk ie m n o w iu te ń k a , z ło k ­ c ia —dał m u b ard zo ła d n e n ieb iesk ie p o ń ­ czochy, n o w ą p arę p an to fli i pas h u sy d zk i, w e łn ia n y ; — do teg o o jciec p a n n y m łodej d o d ał b ard zo b o g a tą czap k ę z tc h ó rz a , z a k s a m itn y m k o łp a k ie m , ty lk o w p a ru m ie jsc a c h c e ro w a n y m — i m o żn a po w ie­

dzieć, że F a jb u ś w ty m s tro ju w y g lą d a ł j a k królew icz.

C h an a G ołda, chociaż zaw sze b y ła n a g ęb ie czerw o na, w dzień w e se la robiła się z ielo n a , b ia ła i żó łta, bo sp o d ziew ała się j a ­ k ie jś a w a n tu ry , sp o d ziew ała się, że M ałk a u ciek n ie , a ty m c z a se m M ałk a nie m y śla ła u c ie k a ć w cale...

Z w ie lk ą ch ęcią u b ra ła się, z a rz u c iła n a tw a rz zasło n ę i, p rzy g ra n iu m u z y k a n ­ tó w , p oszła przed bóżnicę, pod b ald ac h im , gdzie m iał b y ć ślub.

(45)

Klemens Junosza. 37

M yśleli, że w o sta tn ie j chw ili zrobi j a ­ k ieg o flgla, ty m c z a se m n ic n ie zrobiła, s ta ­ ła p rz y ślu bie spok o jn ie, w zięła od F a jb u - sia p ierśc io n e k i zo sta ła je g o żoną, ta k , j a k w sz y stk ie ży d ó w k i z o s ta ją żo n am i sw y ch m ężów ...

W sz y sc y w ołali: „d o b reg o szczęścia!“ „dobrego szczęścia!“ je d n a ty lk o C h an a Goł- d a k rz y k n ę ła w ielk im głosem : „W aj m ir!“ i czuła n a g łą słabość w sercu.

W e sele z p arad ą, z m u z y k a n ta m i, p rze­ szło do dom u M en d la, a b iedna C hana Goł- da, k tó re j z w ielkiej żałości p o p su ła się c a ­ ła żółć, ję c z a ła n a łó żk u i m u sieli s p ro w a ­ dzić do niej felczera. N a ośran aście sążni od dom u M en d la, czuć b y ło z a p a c h y ró ż n e ­ go je d z e n ia , i to je d z e n ia , ja k ie g o nie je d e n b ie d a k w całem sw ojem ży c iu n ie w ą c h a ł i nie p o w ą ch a. M u zy k a n ci g ra li, m łode ży d ó w k i ta ń c z y ły — a pobożn i o b y w a te le p o p ijali ro d z e n k o w e w ino i g ra li w k a r ty , w „d raj m a łk e s.” P o d o k n a m i cisn ął się b ied n y n aró d , k tó ry chciał też b y ć n a w e ­

selu i u ż y ć dob reg o sm ak u , p a trz ą c przez Szy b y , j a k bogaci je d z ą różn e d o sk o n ałe P o traw y .

C hoć lu d zie, ja k o zaw sze zazdrośni, p a trz y li n a to śliczne w esele z zaw iścią,

(46)

je d n a k m usieli przy zn ać, że F a jb u ś n ie zro ­ bił złego in te re su , d o staw sz y ta k ie g o te ś c ia j a k M endel.

T y m c z a se m , j a k n a le ż y w e d łu g s ta re ­ go i n ab o ż n eg o o b y cz aju , zaproszono p a ń ­ stw a m ło d y ch , żeby poszłi obejrzeć sw ój p o k ó j.

L e d w ie oni ta m w eszli i ledw ie drzw i się za niem i z a m k n ę ły , zro b ił się ta k i łos­ k o t, ja k b y k to dw a razy , b ro ń Boże, z p isto ­ le tu w y s trz e lił — a potem s ta ł się w ie lk i la m e n t i k rz y k .

W sz y sc y goście porzucili je d z e n ie , t a ń ­ ce, k a r ty i biegli zobaczyć, co je s t?

Oh! oby nasze oczy n ie w id z ia ły n ig d y ta k ie g o in teresu !

N a śro d k u s ta n c y i s ta ła M ałka, czer­ w o n a c a łk ie m n a tw a rz y , j a k k re w , z o c z a ­ m i stra sz n e m i j a k u czarn e g o k o ta p rz ed w ieczorem , w y sz c z e rz y ła zęby, j a k w ilk, a w rę k u trz y m a ła w ielk i p an to fe l h u s y - dzki, je d e n z ty ch , w k tó ry c h z w y k le ojciec je j, M endel, lu b ił sp acero w ać k oło dom u.

F a jb u ś, k o c h a n y F a jb u ś, to zło te dzie­ cko, o zdoba m iasta, s ta ł s tu lo n y w kącie i p a trz y ł z ta k im s tra c h e m , ja k g d y b y anioł śm ierci s ta n ą ł przed je g o oczam i.

(47)

m i, a k s a m itn a ja rm u łk a w a la ła się w k ąc ie i — z tru d n o śc ią ta k ie słow o schodzi z p ió ­ r a n a p ap ier — F a jb u ś, p e rła c a ły c h K u ­

rz y ch łap e k , m iał n a sw oim p o liczk u p ra ­ w y m w ielk ie sp u ch n ięc ie i czerw oność, a n a le w y m siniak , co m u aż pod sam e oko zachodził.

W M ałce ob u d ził się sz a ta n i p o k azał sw o ją sztu k ę; p rzez je j u s ta p u ścił ta k i <łeszcz p rz ek leń stw , zło rzeczeń i słów nie­ p rz y s to jn y c h , że nie godzi się te g o p o w ta ­ rz ać i, ob y się o ne w sz y stk ie n a n a sz y c h w ro g ó w obróciły!

— C hciałeś w esela! — k rz y c z a ła — chciałeś żony!? ty ślepy, k rz y w y p a s k u d n i­ k u , m asz w esele! m asz żonę, obyś się ja k - n a jp rę d z e j z p ie k łe m ożenił! Chodź tu , chodź, lu b y k o ch a n k u , chodź, n ie c h cię p o ­ c a łu ję ty m k a w a łk ie m pantofla...

Z robił się w ielk i g w a łt i a w a n tu ra , a B o ru ch B ajgel szep n ął po cich u do P in - k u s a :

— No, no, j a w am pow iadam , że p o g a ­ n in H o lfe rn e s m iał lep szy los od J u d y ty , p rz y n a jm n ie j od razu z n im sk o ń cz y ła , a nasz b ie d n y F a jb u ś m a przez całe ży c ie b y ć b ity p an to flem .

Całe w esele rozbiło się n a nic... S ta ry

Klemens Junosza. 39

(48)

J o jn a , o jciec F a jb u s ia , w w ielk iej p o p ę d li- w ości n a p a d ł n a M endla, g ro z ił m u k ry m i­ n a ln y m p rocesem , likw idow ał sobie zn a c z ­ n e k o szta, za h a ń b ę sy n a , za je g o krzyw dę^ za k u ra c y ę ...

K ilk u sta rsz y c h żydów , o b y w a te li b a r ­ dzo p o w a żn y ch , co m ieli d o m y sw oje i d u ­ że zn a cze n ie w m ieście, s ta n ę li po stro n ie J o jn y .

— J a k to m o ż n a — m ó w ili — zro b ić k o m u ta k i w s ty d i k o m p ro m ita cy ę!?

— Co j a te m u w inien? co j a w in ie n ? — k rz y c z a ł M en d el!— co w y chcecie o d em n ie? C zy n ie d o trz y m a łe m w a ru n k ó w ? czy n ie w y p ła c iłe m J o jn ie ty le, iłem się zg o d ził?

czy nie w y p ra w iłem p o rz ąd n eg o w esela? — Ż e b y w am ta k ie w esele!

— Sza, sza, cicho, pozw ólcie mi się w y tło m a c z y ć . F a jb u ś c h c ia ł m o ją c ó rk ę za żonę. J a też ch c ia łem ; po w iedźcie m i te ra z , czy M ałk a n ie je s t m o ja c ó rk a i czy je j n ie d ałem za żonę F ajb u sio w i?

— Ł a d n a żona, n ie c h j ą oko zaboli! — T a sa m a je s t, k tó rą śc ie ch c ie li i k tó r ą j a obiecałem . K to- dow iedzie, ż&

je s t in acz ej, dam m u 10 rubli!

— T o ro z b ó jn ic a je s t, ale n ie żona. — A j, aj, nie b ąd źcie ta k popędliw i

(49)

Klemens Junosza. 41

i g w a łto w n i, p o g a d a jm y j a k lu d zie po­ w ażni. C hodźcie do d ru g iej s ta n c y i, m oże się zgo d zim y — p o słu c h a jc ie p rz y n a jm n ie j, co j a pow iem .

G d y się znaleźli ju ż w d rugiej stan cy i, M endel p rz em ó w ił w te słow a:

— N ie m a ta k ie g o in te re su n a św iecie, co b y się nie d ał zrep erow ad...

— F a jb u ś m a w ie lk ą k rz y w d ę!

— O tem , czy on m a k rz y w d ę , m ożna- b y bardzo dużo pow iedzieć; oby n ik t z w as n ig d y w ięk szej k rz y w d y nie doznał! W y p o trz e b u je c ie się zasta n o w ić, że F a jb u ś. B ogu dzięki, nie m a w y b ite g o oka, ani z ła ­ m a n e j kości. T e n p rz y p a d e k , co się stał, m oże byd p rę d k o z a p o m n ia n y , a za to F a j ­ b u ś m a...

— Co on ma!? co on ma!? M a si­ niaki!...

— Cicho, sza! S iniaki? w ie lk a rzecz siniaki! Z a te sin iak i, to on się p rz ek o n ał, że d o stał za żonę spokojną, sk ro m n ą, n a ­ bożną d ziew czy n k ę , k tó ra dopiero p ierw szy raz za m ąż w y ch o d zi i przez to w sty d liw a je st...

G d y to M endel p ow iedział, zrobił się ^ le lk i re jw a c h , w szy sc y zaczęli n a n ieg o

krzyczed:

(50)

— T o p o d łu g ciebie skrom ność? to w sty d liw o ść? O k a le c z y ć , m ało nie zabić ta k ie zło te dziecko, ta k ie g o F ajb u sia!? t a ­ k ą c z y s tą duszę! K a ż d y ro z b ó jn ik , co lu ­ dziom w lesie d ro g ę za stę p u je , to też j e s t ta k i w sty d liw y !

— K a ż d y w śc ie k ły pies m a ta k ą skrom ność, j a k tw o ja córka!

M endel b y ł b ard zo z m a rtw io n y te m n ieszczęśliw em zd a rze n ie m , tra c ił ju ż ro ­ zum , n ie w iedział, co p o w ied zieć i j a k się ra to w a ć . N a reszc ie z a ja śn ia ła m u w gło ­ w ie b ard zo szczęśliw a m yśl.

— S łuchajcie! — za w o łał — w o dę w a ­ rzyć, będzie ty lk o w oda, co m a m y k le k ta ć n ap ró żn o — zró b m y zgodę!

— Z godę? J a k a tu zg o d a m oże być? — Ile m am Jo jn ie za p łacić za te n p rz y p ad ek ?

G d y M en d e l p o w ied ział to słow o, zro ­ biło się c a łk ie m cicho. J o jn a ru sz ał w a r­ g am i, m y śląc, ile m o żn a od M en d la w y ­ ciągn ąć, in n i żydzi czek ali, co J o j n a pow ie. T y m c z a se m J o j n a n ie w iedział, co po w ie­ dzieć. T a k i p ro sty k ra w ie c zn a ty lk o m iarę n a k ap o tę, n a in te re s n ie m a dobrej m ia ry . B ał się c ią g n ą ć za dużo, bo m ia r­ k o w a ł, że M endel m oże n ie zech ce się

(51)

zgo-Klemens Junosza. 43

dzid; bał się też pow iedzieć za m ało, żeby n ie b y ł stra tn y . W ta k im w y p a d k u , n a jle ­ piej tro c h ę p o cz ek ać i p oradzić się kogo m ądrzejszeg o . J o jn a też ta k m y ś la ł zrobić.

— S łu c h a je ie -n o , M endel — m ów ił p o ­ w oli i z n a m y s łe m —w y m n ie znacie, że n ie je s te m za w zięty . C hoć m iałem p rz y c z y n ę b y ć bardzo n a w as za g n ie w a n y , a le ju ż w sze lk a złość w y szła z m ego serca, j a k k o t z pieca, i m o g ę z w a m i m ó w ić w sposób h o ­ n o ro w y , j a k p rz y sto i n a nas, n a b o ż n y c h i sp ra w ied liw y ch żydów .

— M ądre słowo! b ardzo m ą d re słowo! — W ię c j a w am pow iem ta k : chociaż w ie lk a złość i g n ie w wTy s z ły ju ż z m ego serca, ale nie je s te m je sz c z e ta k sp o k o jn y , ż e b y m m iał z ca łk ie m w o ln ą g ło w ę ro zm a­ w ia ć o ta k im w a żn y m i dużym in te re sie . I w y , M endlu, z przep ro szen iem w aszego hon o ru , piliście dużo w in a (oby w am poszło n a zdrow ie) i m ieliście tro c h ę z m a rtw ie n ia . L ep iej te d y będzie, je ż e li d a m y te j sp ra w ie czas do j u t r a i ju tro , m a ją c sw o b o d n iejszą m y śl, u ło ż y m y w s z y s tk ie p u n k ta naszej zgody.

M endel n a to p rz y s ta ł i wrszy sc y ro ­ zeszli się spok o jn ie.

G dy się C h an a G o łd a d o w ie d z ia ła o te m ,

(52)

co n a w e se lu zaszło, w n e t w ró ciło je j zdro­ w ie. Z erw ała się z w ielk im im p e te m z łó ż ­ k a, p o p ra w iła n a g ło w ie czepek i p o b ie g ła szuk aó s w a ta J u d k ę , o k tó ry m m o żn a s u ­ m ien n ie p ow iedzieó, że b y ł p ierw szy sw a t n a ca łe K u rz e ła p k i, a g ęb ę m iał w y g a d a n ą , j a k ża d n a k o b ieta.

M ałk a k o rz y s ta ją c z za m ę tu , ja k i się w d o m u zrobił, w y m k n ę ła się do p a n i b u r- m istrz o w e j, do żo n y te g o d o b reg o b u r­ m istrza...

N ie d arm o ra b in pow iedział, że „cza­ sem z ły b y w a dużo lepszy, niż d o b ry ...77

(53)

Y .

Z an im M endel zdążył w y p u ścić te n w ia tr z m a rtw ie n ia , k tó r y m u siedział w głow ie, za n im M en d lo w a z d ą ży ła p o ra ­ ch o w ać, ile p o tłu czo n o ta le rz y i u k ra d zio n o ły ż e k n a te m k o c h a n e m w eselu , ju ż C h an a G o łd a ro z m ó w iła się ze sw a te m i ju ż sw a t siedział u J o jn y i k ła d ł m u w u c h o c a łą fu­ rę arg u m e n tó w .

F a jb u ś leżał w łó żk u z o b w iąz an ą t w a ­ rz ą i w c ale n ie słu c h a ł, o czem b y ła m ow a. J ę c z a ł ty lk o , g d y ż b y ł b ard zo p rz e stra sz o ­ n y i z m a rtw io n y .

— J a w am zaw sze m ów iłem , J o jn o — k le k ta ł s w a t — że M ałk a dla w aszego sy n a n ie będ zie d o b ra żona. P a m ię ta c ie wtedy» k o ło b ó ż n ic y n a m o stk u , zaraz po szabasie, c o j a w a m pow iedziałem ? No, no, w idać

(54)

46 S ł u p .

m acie [k ró tk ą pam ięć. J a m ów iłem , że t a ­ kiej Żydów eczki, j a k B ajla, naszej C h an y G ołdy córka, n a św iecie nie znajdzie. T o j e s t ca ła dusza! D o b ra g o sp o d y n i, n ie m y ­

śli o n o w o m o d n y c h su k n ia c h , an i o tr e f ­ n y c h k siążk a ch , a w p ow szedni dzień t a k w y g lą d a , ja k b y ty lk o co z pieca w yszła. B ry la n t n ie d ziew czy n a! n a m oje su m ien ie. Jo jn o , czy w idzieliście k ied y , ż e b y m ia ła ucz esan e w łosy? albo ła d n y k a w a łe k odzie­ nia? D ość sp o jrze ć n a je j trz e w ik i, ż e b y p rz e k o n a ć się, ja k o chodzi p ro stem i d ro g a ­ m i i nie sz u k a ścież ek w y k rę tn y c h , a w ie ­ cie w y, j a k a o na g o spodyni? O na za w a ­ szy m F a jb u s ie m b ęd zie s ta ła j a k m u r, o n a z je d n e g o grosza zrobić pięć, bo ta k ą ju ż n a tu r ę m a. P om y ślcie-n o , J o jn o , co b y to b y ło za szczęście, ż e b y się F a jb u ś z n ią ożenił.

J o j n a p o d ra p ał się w bro d ę i ru sz y ł ra ­ m io nam i.

— Z p rz ep ro sze n iem w aszego h o n o ru , — rz e k ł — m ó j3J u d k a , ale p o w iad acie sam i n ie w iecie co, je d n o z d ru g ie m w calo się n ie trz y m a .

— D la czego n ie m a się trzy m a ć? — N aprzód, że ta k j a k dziś ch w alic ie

(55)

Klemens Junosza. 47

B a jlę C h an y G ołdy, ch w aliliście n ied aw n o M ałkę M endla.

— Oj, Jo jn a , Jo jn a! C zy j a k w a m się trafi zrobić z a k ró tk ie rę k a w y u k a p o ty , w y b ęd z ie cie m ów ili k u n d m a n o w i, że one są, k ró tk ie ? Czy j a k zrobicie za d ługi sta n , b ędziecie w m a w ia li w k u n d m a n a , że te n sta n n a p ra w d ę j e s t zadługi. Co to za g a ­ danie! J a ch w a liłe m M ałkę, bo n a to j a je s te m sw at, bo m i M endel d obrze za p łacił — ale p y ta jc ie się, gdzie w ten c zas b y ła m o ­ j a dusza? M oja d u sza b y ła u C h a n y G ołdy . P o w iem w am w ięcej, źe g d y M ałkę chw ali­ łem , to o B ajli m y ślałem , bo inaczej ż a d n e po­ ch leb n e słow o n ie m o g ło b y m i p rz y jść do głow y.

— No, no...

— N ie dziw cie się, k a ż d y człow iek m a sw ój fach i po d łu g te g o fa ch u m u si in te r e ­ sa pro w ad zić. S łu c h a jn o , J o jn a : M ałk a ż e ­ b y n ie b y ła w a ry a tk a , to m o ż n a b y o niej pow iedzieć, że j e s t p ik ies fa jn d ziew czyna; •— a o B ajli m ożna pow iedzieć, że j e s t p i­ k ies fa jn d zie w c z y n a i w c ale n ie w a ry a tk a , ale n ab o ż n a, p o rz ą d n a Ż ydów eczka. Daj Boże, ż e b y w sz y stk ie n asz e có rk i b y ły t a ­ kie. H a?

(56)

48 S ł u p .

— P o co w y m nie to w szy stk o p o w ia­ dacie?

— P o w o li, cz ek ajcie , ju ż p rę d k o p r z y j­ d ziem y do sk u tk u , pow iedzcie-no, J o jn a , t a k n a p ra w d ę , n a w asze su m ien ie, ile w am d a ł M endel pienięd zy ?

— Co on m i dał? W c a le nie dużo, j e ­ d n e sto ru b li.

— Co to j e s t sto rubli?

— T o j e s t dziesięć ra z y dziesięć rub li, alboż w am nie w iadom o — a te ra z za tę p rz y k ro ść, za a w a n tu rę , co b y ła n a w eselu, to ja m y ślę, że p o w in ien m i d ać p rzy j n a j­ m niej p ięćd z iesiąt ru b li, to będ zie razem sto pięćd ziesiąt.

— No, no — a C h a n a G ołda m o g łab y w a m odrazu, g o tó w k ą, d la w as... słyszy cie, J o jn a , dla w as sa m y c h , dać ca łe tr z y s ta rub li...

— D ziw no m i bard zo , m ój J u d k a , że lu b icie kog o częstow ać o rz ech e m , w iedząc, że te n k to ś zębów n ie m a.

— J a k m am w asze sło w a rozum ieć? — T a k j a k m ów ię.

— J a n ie w iem .

— P o w ie d z c ie m i, czyście tu p rz y szli j a k sw a t od C h a n y G ołdy i je j m ęża?

(57)

Klemens Junosza. 4 9

— J a k sw at, d laczeg o nie m ia łb y m p rz y jś ć ja k sw at?

— O so b liw y z w as sw at, że chcecie ż o n a ty c h ludzi sw atać. P rz e c ie ż w iadom o, że m ój F a jb u ś m a żonę. N iech d y a b li w e ­ zm ą ta k ą k o c h a n ą żo neczkę, a le ty m c z a se m , to j e s t je g o żoneczka...

— A j, Jo jn o , J o jn o , p o słu c h a jc ie m n ie ty lk o . Z g ódźcie się z C h an ą G ołdą i j e j m ężem , w eźcie to, co oni w am d a ją — a j u ­ tro ra n o ju ż M ałka n ie będzie F a jb u s ia żo ­ na... S ły szy cie? Z ro z u m ie jc ie , że to j e s t d o b ry in te re s. K o c h an y F a jb u ś nie będ zie m iał w ięcej sin iak ó w i d o sta n ie żonę, j a k się n ależ y , w y w eźm iecie p ien iąd z e od C h an y G ołdy, a to, coście dostali od M endla, ta k ż e pow inno do w aszej rę k i p rz y sc h n ą ć , bo to sp ra w ied liw ie w asze je s t. W y śc ie o b iecali s y n a ożenić z M ałk ą i ożeniliście — a że się m łodzi po w e se lu rozeszli, to nie w asza w i­ n a. P rz e c iw n ie , to M endel w in ien , że cór­ k ę n a w a ry a tk ę w y c h o w a ł. N o, p o w ied z­ cie, J o jn a , c z y j a nie p ra w d ę m ów ię? czy n ie m am racyi?

J o j n a b ard zo się za m y ślił.

— No — rzek ł — ale czy o n a ze ch ce p rz y ją ć rozw ód?

— M ałka?

T. W . tom V III. 4

Cytaty

Powiązane dokumenty

Hij roept de workshopdeelnemers op om hun ideeën op het gebied van wonen/zorg voor “stenen”, diensten en financiering aan hem voor te leggen.. Met cocreatie zijn

A kiedy już raz wyszedł, mogli chłopcy na pewno gasić ognisko, żeby robota była najpilniejsza, żeby się walił świat, ani maj­.. ster, ani sołtys przed

rowało i umarło. To on się bardzo martwić. To jego przyjaciełi przyszli i powiedzieli, że trzeba spalić ta mumja. W pokoju począł zapadać zmierzch, ogień w

To wszystko ona rozpamiętywa w tej chwili, uprzytomnia sobie, porządkuje nie ­ jako, ale jak z nią jest teraz — co ona obecnie o tern myśli, czego pragnie i cze ­ go

Gdy wkońcu dźwignął się i stanął, wysoka postać jego prężyła się jeszcze, jak te obok stojące świerki, w górę, ku niebu. Wtem

Młynarz, który już w zapamiętaniu podniósł rękę, opuścił ją napowrót, patrzył na żonę... Wściekłość ustępowała szybko, jak płomień, po­.. żerający papier... Nic

I rzeczywiście, było w kroju tego ha- weloka coś, co wyrobiło mi bezgraniczne zaufanie w sprawach pojedynkowych u moich insulto- wanych przyjaciół — i podczas kiedy

Dzień letni, pogodny, skończył się był przed chwilą, słońca na niebie już nie było i tam, gdzie ostatni rąb ognistej tarczy jego zniknął, łagodna zorza wie