• Nie Znaleziono Wyników

Lata chmurne, lata górne : w socjalistycznej agencji prasowej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Lata chmurne, lata górne : w socjalistycznej agencji prasowej"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Czermiński, Adrian

Lata chmurne, lata górne : w

socjalistycznej agencji prasowej

Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego 14/1, 117-137

(2)

Rocznik H istorii C zasopiśm iennictw a P olskiego X IV 1

ADRIAN CZERMIŃSKI

LATA CHMURNE, LATA GÓRNE . .

W SOCJALISTYCZNEJ AGENCJI PRASOWEJ

Toczył się już rok 1948, na k a rk u m iałem rozw iązanie um ow y z „Dziennikiem P olskim ” i u rlo p roczny z MSZ, n a d a w a łe m jeszcze coś ta m do K ra k o w a telefonem i dalekopisem SAP, korespondow ałem i roz­ m aw iałem osobiście z Balickim n a tem a t przesyłania ty c h wiadomości, chodziłem do S ejm u obsługując sp raw o zd an iam i i w yciągam i z diariusza pism a czytelnikow skie i „W iedzy” , zbliżał się m arzec, a z n im m oje ostatnie pobory za okres u rlopow y w „D zienniku” — ja zaś nadal b y ­ łem zawieszony w próżni, ta k i n a pół w olny strzelec, bez etatu, mimo obiecyw anych mi gruszek na m ającej dopiero w y rosnąć wierzbie.

Rafał P ra g a p rzy rz e k ał etat, aie nie daw ał go, z a tru d n ia ją c n a to ­ m iast m oje pióro, k tó re m u zresztą nie szczędził grosza. Pieniędzy nie brakow ało mi, jako że b y ł jeszcze ów u rlopow y odwód z „D ziennika” i różne inne w ierszówki w pism ach „W iedzy” i „ C zy teln ik a”. Stefan Sw ierzew ski zam aw iał obsługę Sejm u, chyba dla „W ieczoru W arszaw ­ skiego”, którego był red akto rem , Rawicz dla „R obotnika” ; P ra g a płacił za przekazyw anie i w y b ó r wiadomości SAP dla „D ziennika” — ale e ta ­ tu nie było i zarysow yw ało się przed e m n ą coraz bardziej widm o w praw dzie nie bezrobocia, ale „b ezetaty zm u ” i związanej z ty m n ie ­ pewności. Przecież wszystko mogło n agle pęknąć. ,

Zacząłem więc przyciskać Rafała P ragę, k tó ry nie mógł się jakoś zde­ cydować, aby je d n y m słowem załatw ić mi te n etat. W spom inam o ty m wszystkim , gdyż dziś, po dw udziestu k ilku latach, m ało k tó ry z dzien­ nikarzy pam ięta i zdaje sobie spraw ę, że niektórych, n a w e t ta k dobrze

w prow adzonych ja k ja; ni z tego, ni z owego zostawiano, jeśli nie na lodzie, to w każd y m razie u wejścia na lód.

P rzycisnąłem Wreszcie w k o ry ta rz u re d a k c y jn y m „E x p ressu ” Rafała P ra g ę mówiąc, że nie w yjdę, dopóki z m iejsca nie załatw i mi obiecy­ w anego etatu. I b iedny , dobry Rafał, postaw iony w kropce, załatw ił mi

(3)

Tak więc 28 stycznia 1948 r. W ydział F in an so w y Spółdzielni W y d a w ­ niczej „W iedza”, Daszyńskiego 18, podpisał um ow ę angażując m nie z dniem 1 lutego 1948 r. n a stanow isko kiero w n ik a działu k u ltu raln eg o Socjalistycznej Agencji Prasow ej (SAP) z uposażeniem 20 000 zł m ie ­ sięcznie, ze zryczałto w an y m zw rotem kosztów zawodowych — 7000 zł, dodatkiem za 26 lat p ra c y ·— 5200 zł i dodatkiem rodzinnym n a żonę — 1000 zł. Razem: 33 200 zł.

W ram a ch powyższego w yn agrodzenia zobowiązany byłem do d o s ta r­ czenia tzw. obowiązkowej „w ierszów ki” ·— m a te ria łu dziennikarskiego w artości 7000 zł, p rzy czym obliczano go w edług zamieszczonych w b iu ­ lety n ie wierszy druk u . Dyspozycyjność m oją określono — od R ed ak to ra Naczelnego. Umowę podpisał dr J u lia n M aliniak, jako wiceprezes Za- dządu Głównego „W iedzy” .

Drugiego lutego 1948 r. otrzy m ałem legitym ację prasow ą n r 7, z re ­ dagow aną w języku polskim i francuskim : „Czerm iński Adrian, zamiesz­ ka ły w W arszawie, jest re d a k to re m Socjalistycznej Agencji P ra so w e j” . Podpisy: R ed akto r N aczelny R. P raga, S e k reta rz J. Laskownicki.

W ślad za nią Spółdzielnia W ydaw nicza w y d ała mi 10 lutego 1948 r. legitym ację n r 65 z adnotacją, że jestem z a tru d n io n y w Socjalistycznej Agencji Prasow ej na stano w isk u k ierow nika Działu K u lturalnego. Po czym, 23 lutego, otrzym ałem jeszcze jed n ą legitym ację prasow ą SAP, n r 140, któ rej ważność przedłużano trz y k ro tn ie — do 30 czerwca, 30 w rześnia i 31 g ru d nia 1948 r. L egitym acja w y d ru k o w a n a była tylko w języku polskim.

Okres spędzony w SA P był — poza p rac ą w tygodniku „Św iat i P o l­ s k a ” —· najm ilszym w całej m ojej pow ojennej p ra c y dziennikarskiej. Koleżeńskie stosunki z zespołem SA P i „E x p ressu ” ułożyły się ja k n a j ­ lepiej, nie potrzebow aliśm y się zresztą poznawać, gdyż od połowy

1947 r. styk aliśm y się stale, gdy zbierałem m ate ria ły SA P dla „Dzien­ n ik a ” w K rakowie. Postanow iono jednak, że zostanę p rz y ję ty z całym cerem oniałem obowiązującym dla nowo w stęp u jący ch do zespołu SAP.

Było to ta k zw ane „kocow anie”, k tó re polegało n a tym , że chcący się „w kupić” do grona koleżeńskiego urząd zał w red ak cji przyjęcie, a im było obfitsze, ty m wyżej koledzy podrzucali go na kocu. O św iad­ czyłem więc, że całą m o ją pierw szą m iesięczną wierszówkę, ponad te obowiązkowe 7000 zł, przeznaczam na „kocow anie” . Można sobie w y ­ obrazić, jak koledzy i koleżanki usilnie się starali, ab y m oja p o n a d p la ­ now a wierszówka była ja k największa! K ied y więc przyszło do „kóco- w a n ia ”, podrzucano m n ie trz y k ro tn ie aż pod sam su fit tak ochoczo, że omal nie rozbiłem sobie głowy, a uczta trw a ła do następnego dnia.

P am iętam , że kiedy odprow adzaliśm y ra n o n a kolej jedną z n a jm ło d ­ szych koleżanek, Sławcię G rabowską, m ającą jechać w jak ąś delegację;

(4)

L A T A C H M U R N E , L A T A G Ó R N E 119

ani ona sam a, ani n ik t z nas nie wiedział, dokąd jedzie i do jakiego n a ­ leży ją wsadzić pociągu. Do dziś p a m ię ta m oddalający się wagon z n ie ­ przytom ną tw arzyczką w oknie. Ale zdaje się, że w sadziliśm y ją dobrze i że dojechała tam , gdzie należało!

R edaktorem naczelnym SAP b y ł Rafał P rag a, o k tó ry m krążyło m nóstwo anegdot, jak np., że był tak roztargniony, iż pew nego ra z u pow tarzał sobie w kółko: „Zaraz, zaraz, o czym to ja m iałem zap o ­ m nieć?” R afał P ra g a b y ł łub ia n y przez w szystkich pracow ników SAP, zarówno przez personel red a k c y jn y , jak ad m in istracy jn y , przez kolegów i koleżanki, urzędniczki, m aszynistki, telegrafistki, teletypistki, w oźnych i sprzątaczki, kierowców i zachodzących do red ak cji członków ulicznej orkiestry, znanych m u z czasów okupacji, gdy rozweselali jego serce swoimi piosenkami.

W SAP i w „E xpressie” :— bo obie red a k c je m ieściły się w jed n y m gm achu p rzy Al. Jerozolim skich — pan o w ały stosunki fam iliarne, d a le ­ kie od b iu ro k ra ty z m u w MSZ i oficjalności panującej pom iędzy p rac o w ­ nikam i PA P, różnych stopni i stanowisk. K iedy kończyła się praca, wszyscy ładow aliśm y się do jednego osobowego samochodu, u p y ch ając się, jak kto może, a kierow ca rozwoził nas w różne strony, uważając to za przyjem ność. O ro zm aitych koleżeńskich „ ry b k a c h ” , w y p ad ach i od ­ wiedzinach, imieninach, w eselach itp. nie p o trzebuję wspominać. SA P i „E xpress” była to jed n a w ielka rodzina dziennikarska, podobnie jak „Św iat i Polsk a” , tylko na większą jeszcze skalę, jako że luda było dużo.

Zastępcą P ra g i w SAP był W łodzimierz Dzięciołowski, se k re tarz em redakcji Ja n u sz Laskownicki, z k tó ry m pracow ało mi się w ybornie. Ż ą ­ dał jednego: abym o dziesiątej ran o przyszedł do niego i w te d y zadaw ał zawsze takie samo pytanie: ■— „Co pan dzisiaj d aje?” M usiałem m ieć przygotow any plan p ra c y mego działu, powiadomić go, kto się czym zajm uje, jaki m am m a te ria ł przy go tow an y i jaki będzie dziś i o k tó rej godzinie — bo SA P w y d aw ała dw a serwisy: p ołudniow y i wieczorny. D ostarczany m u przeze m n ie m a te ria ł był p rzeg ląd an y szybko i bez zbytnich adiustacji powielany. Ma się rozumieć, że p rze d tem m usiałem sam dobrze przygotow ać i zaadiustow ać m ateriały.

SA P była oficjalną agencją P P S , a odbiorcami jej b y ły pism a P P S i „czytelnikow skie” . Serwis k ra jo w y i serw is zagraniczny SAP poruszał s p ra w y polityki, gospodarcze, oświatowe i k u ltu ra ln e , zamieszczał a r t y ­ k u ły i reportaże, podaw ał inform ację, k om entarz, spraw ozdania ■— oto czym SAP karm iło swoich odbiorców. In fo rm acje i p ublikacje zam iesz­ czane w SAP były przeznaczone dla szerokiego k ręg u czytelników, to ­ też cechowały je obiektywizm , rzeczowość i zwięzłość.

Publicystyka, reportaże, wiadomości, in form acje zapełniały k a rtk i biu lety n u SAP bez specjalnego w yod ręb n ien ia pa działy. M ateriał

(5)

za-mieszczany był tak, jak n apły w ał do s e k re ta r ia tu redakcji, a nie w edle jakiejś hierarchii. Serw is był zbiorem a k tu a ln y ch wiadomości i p o trz e b ­

nej w dany m momencie publicystyki, a nie rodzajem zaprojektow anego n u m e ru gazetowego ze w szystkim i jego ru b ry k am i. O peratyw ność SAP zapew niał poza ty m jej serw is wieczorny.

P ra c a w SA P trw a ła zasadniczo do południa, z tym , że w godzinach w ieczornych b y ły red a k c y jn e d y ż u ry i działały dalekopisy. O tej po­ rze rozsyłała SAP ostatnie, n ajb ard ziej pożądane przez prasę inform acje i wiadomości, w ty m często zagraniczne. Z ty ch w ieczornych d y żurów — kiedy jeszcze przychodziłem do SAP jako k lien t „D ziennika” — p am ię­ tam drobną postać red. Zabieglińskiego, k tó ry potem został k iero w n i­ kiem biblioteki i a rc h iw u m AR — Agencji Robotniczej, powstałej z po ­ łączenia się b iu lety nó w SAP i R A P (Robotniczej Agencji Prasow ej).

S p ra w y sądowe, procesy polityczne itp. prow adził red. C harnicki (podpisujący się jako Feliks Brodzki) raz e m z M irosławą Grabowską. F. Brodzki po połączeniu się SA P z R A P -m przeszedł do AR na s ta n o ­ wisko zastępcy re d a k to ra naczelnego, k tó ry m został J e rz y Kowalewski, mój daw ny kolega z PAP. Jak o dziennikarz p racow ał w SAP Bronisław Troński, n a z yw any przez nas Casanową; po przejściu do A R -u zdobywał tam z powodzeniem publicystyczne ostrogi. A lek san d er Rowiński, p r a ­ cujący w dziale k u ltu r a ln y m SAP, po przejściu do AR został moim k ie­ row nikiem , m nie zaś dla osłodzenia, zostawiono stanow isko kierow nika działu graficznego, będącego k o n ty n u a c ją serw isu graficznego SAP.

Czym był ów serw is graficzny SAP?

Nie pam iętam już, w k tó ry m miesiącu, czy to było na wiosnę 1948 r., czy później, R afał P ra g a zaproponow ał mi dodatkow e objęcie k ierow nictw a nowo organizowanego przez niego serw isu graficznego, zajm ującego się sporządzaniem w y kresó w i m ap dla potrzeb prasy. O r ­ ganizacją i kiero w n ictw em tego serw isu m iałem się zajm ować niezależ­ nie od kierow ania działem k u ltu ra ln y m SAP, m a się rozum ieć za osob­ nym -wynagrodzeniem, co wyw ołało n a w e t u jednego z kolegów n ieza­ dowolenie, że tyle zarabiam . S e k re ta rk ą Serw isu Graficznego została Ire n a Niziałkowska, a m ap y i w y k re sy w ykonyw ali graficy p łatn i od dzieła. P o połączeniu się SA P z RA P-em , serw is graficzny został do A R -u włączony i przez pew ien czas b yłem jego kierow nikiem , zanim nie za­ jąłem się wyłącznie pu b licy sty ką k u ltu ra ln ą .

Nie pam iętam już, kim byli odbiorcy serw isu graficznego, wiem t y l ­ ko, że je d n y m z odbiorców była, ja k sobie przypom inam , Zachodnia Agencja Praso w a czy jakiś jej dział mieszczący się n a K red y to w ej 9 m. 3, k tó ry prow adził Juliusz Strojnow ski. B iu lety n ten, podający tłu ­ m aczenia z p rasy zagranicznej oraz drobne m ate ria ły gospodarcze, spo­ łeczne i wyznaniowe, różne „m ichałki” itp., zaopatrzony był w ykresam i

(6)

L A T A C H M U R N E , L A T A G Ö R N E 121

i m apam i. P rzynosił też zagraniczne rep o rtaż e sensacyjne, pisane przez naszych dziennikarzy na podstaw ie pism zagranicznych, jako że z w y ­ jazdam i zagranicznym i nie było w te d y tak łatwo. Pisaliśm y pod obcymi

pseudonim ami. P am iętam , że b iu lety n daw ał znakomite, tchnące żyw ym a u te n ty zm e m repo rtaże z fro n tu w Vietnam ie. J a pisałem jako Michel le P e tit — zachował się jeszcze w m oim arc h iw u m cykl pięciu a rty k u ­ łów, pisanych w związku z epidem ią cholery, k tó ra w y b u ch ła w Egip­ cie: L e c im y na spotkanie cholery (z Orły!), Epidem ii siódma fala, Za

kordoriem Sanitarnym, Nad zagrożoną deltą i Oko w oko z cholerą. Do

rep o rtaż y ty ch dołączone b y ły m ap k i S erw isu Graficznego SAP. Cena m apki wynosiła 1500 zł. Tekst rep o rtaż u nie p rzek raczał dwóch i pół

stro n maszynopisu. .

W zespole SAP nie brakow ało też m alowniczych postaci. J e d n ą z t a ­ kich był red. Mosiewicz, k tó ry lub ił stroić się w piórka re d a k to ra do s p ra w dyplom atycznych. Niczym nie w yró żn iający Się z wyglądu, m iał za to godny podziw u tu p e t i łatwość, załatw ian ia różnego ro d zaju spraw,, któ re nie u d aw ały się innym . K iedy trzeba było coś załatw ić, siadał przy biurku, nak ręcał n u m e r telefonu należącego do odpowiedniej in sty ­ tucji i po połączeniu z d y rek to rem , kiero w n ik iem czy jeszcze lepiej t y l ­ ko z re fe re n te m odzywał się: „Tu Mosiewicz... (odpowiednia pauza dla wyw ołania efektu). Proszę załatw ić mi naty ch m iast...”, po czym o d k ła ­ dał słuchawkę. Po drugiej stronie d r u tu następow ała k o nsternacja. N ik t nie śmiał pytać, kto to jest ten Mosiewicz, zapew ne jakaś w ażn a fig u ra i czym prędzej załatw iano to, czego żądał — ta k jest, żądał, a nie prosił!

Niezwykle m iły był zespół techniczny SAP, z M arią W eber tzw. „ m a ­ m ą ” na czele, opiekującą się ekspedycją biu lety n ó w i a rc h iw u m r e d a k ­ cyjnym , k tó re prow adziła następn ie w AR. P ięk n a jej córeczka z a w r a ­ cała w głowie w szystkim pracow nikom red a k c ji i odrzuciw szy in nych k o n kurentów w yszła w końcu za A dam a B ahdaja, re d a k to ra SAP, k tó ry potem dziennikarstw o porzucił dla lite ra tu ry . O ile p am iętam w raz z B ahdajem pracow ał też w SAP R y szard W ojna i Tadeusz Rubach, p rz e ­ m iły kolega i uzdolniony publicysta, k tó ry z czasem przeszedł do dyplo­ macji. Z inn y ch kolegów p am iętam Jadw igę K raw czy ń sk ą i red. Bro­ nisław a Winnickiego, pracujący ch w serw isie zagranicznym SAP.

K ierow nikiem b iu ra m aszyn była Zosia Michna. P o w ielarnię m iał pod swą opieką Jaw orski, cichy, sk ro m n y człowiek, k tó ry m i nadal pozostał, trw ają c później w AR na swoim stanow isku. ,

P ra c a m o ja jako k iero w n ik a działu k u ltu ra ln e g o SA P polegała na inspirow aniu kolegów tem atam i, na w y sy łan iu ich na różne im p rezy i na zbieraniu bieżących wiadomości, n a om aw ianiu Zadań dnia codziennego rano z działem, na ad iustow aniu i oddaw aniu m ate ria łó w Laskownic- kiemu. Dla w y ro b ien ia obowiązującej w łasnej wierszów ki zajm ow ałem

(7)

się takim i spraw am i, jak np. p rzyzn an iem n ag ro d y literackiej m.st. W arszaw y B randysow i 17 lutego 1948 г., o czym dałem n o tatk ę i p rz e ­ prow adziłem z nim k ró tk ą rozmowę. Zająłem się też k o n k u rsem Z PA P na opracow anie godła państw ow ego ■— Orła. Poniew aż historia tego ko n k u rsu poszła w zapomnienie, a sp ra w a Orła jako godła p a ń stw o w e­ go m a doniosłe znaczenie, p onadto n iek tó re z a w a rte w ko n k u rsie sfo r­ m ułow ania są bardzo cha ra k te ry sty c z n e dla owego okresu, pozwalam sobie przytoczyć z niew ielkim i sk ró ta m i mój rep o rtaż z w y staw y Orłów.

Na zlecenie M inisterstw a K u ltu r y i Sztuki, w porozum ieniu z P r e ­ zydium R ady M inistrów i M in isterstw em Oświaty, został rozpisany przez Związek Polskich A rty stó w Plastyków, k o n k u rs na zm ianę k sz ta ł­ tu Orła jako godła państw owego, odpowiadającego now ym w arunkom . Godło polskie, zatw ierdzone rozporządzeniem P re zy d e n ta z 1927 r., przedstaw iało Orła Jagiellońskiego, o k ształtach renesansow o-baroko- w ych z koroną. Zm ienione po wojnie w a ru n k i polityczne i geograficzne naszego państw a w y m a g a ły rów nież zm ian jego herbu. Orzeł Polski m iał teraz symbolizować nasz po w rót n a Ziemie Piastowskie.. Pierw ow zór t e ­ go Orła, w edług w a ru n k ó w konkursow ych, m iał opierać się na m a te ria ­ łach opracow anych przez kom isję heraldyczną.

Na konk u rs nadesłano 110 p rac z całej Polski. Każda p raca została w ykonana w trzech egzem plarzach: rozw iązanie n a cynobrowej tarczy, rozw iązanie graficzne pieczątki w kole (ze zm niejszoną fotografią) i ro z­ w iązanie rzeźbiarskie w odlewie gipsowym. W a ru n k i te m iały n a celu zapewnić ja k najw szechstronniejsze zastosowanie w y b ran eg o godła, od sz ta n d a ru państw ow ego aż po m onety, pieczątki i znaczki pocztowe.

Z nadesłanych p rac podpisyw anych godłem, 34 prace nie . odpow ia­ dały w a ru n k o m fo rm a ln y m k on kursu. Największe zainteresow anie k o n ­ k u rsem w ykazały W arszaw a i K raków .

24 stycznia 1948 r. odbyło się pierw sze zebranie k o n sty tu c y jn e sądu konkursow ego, a 4 lutego zebranie, na k tó ry m dokonano pierwszej i d r u ­ giej eliminacji.

J u r y składało się z d eleg ata P re z y d iu m R ady M inistrów d ra S tan isła­ wa Płoskiego, znanego h istoryka, z d y re k to ra D e p a rta m e n tu P lastyki M inisterstw a K u ltu r y i Sztuki B ohdana Urbanowicza, z przedstaw iciela M inisterstw a O św iaty d ra Antoniego Rybarskiego, historyka, k tó ry miał m.in. opracować historię rozw oju Orła Polskiego, oraz z delegatów Z a ­ rzą d u Głównego ZR A P — prezesa M ichała Borucińskiego, re k to ra ASP Franciszka Stry nkiew icza i prof. Tadeusza Gronowskiego. S e k reta rz e m ko n k u rsu był przew odniczący Sekcji Graficznej Z PA P Józef Czerwiński.

W ostatecznym w y n ik u sąd k o nk u rso w y postanow ił pierwszej n a g ro ­ dy w wysokości 400 tys. złotych nie przyznać nikomu, lecz sum ę ro z ­ dzielić na dwie rów n orzęd n e drugie i jed n ą trzecią nagrodę.

(8)

L A T A C H M U R N E , L A T A G Ó R N E 123

W w yniku czw artej, ostatecznej eliminacji, w y b ran o do przy zn an ia nagród trzy prace, w yb ijające się kom pozycją, dobrym opracow aniem graficznym i rzeźbiarskim . B yły to p race ,,B 2” M ichała B yliny i F ir- m ina B aedte z W arszawy, .„Ziemowit” K azim ierza K n o th e z Katowic, obie nagrodzone po 300 tys. zł, oraz „Sw aróg” zespołu: Z y g m u n t K a m iń ­ ski, E dm und J o h n i Franciszek Habdas, nagrodzony kw o tą 200 tys. zł. P ra c ę nadesłaną pod godłem „Gniezno” T. Stulgińskiego, W itolda Cno- micza i W iesława Zarzyckiego z K rak ow a postanowiono wyróżnić do za­

k u p u kw otą 100 tys. zł za sp ecjalnie dobre w ypracow anie pieczęci. Orzeł M ichała Byliny, m alarza batalisty, był stylizow any, posiadał głowę spłaszczoną z w y su n ię ty m językiem , sk rzydła ozdobione girlandą, tzw. pasem śląskim. Można powiedzieć, że nosił wszelkie cechy godła państwowego, jakkolw iek odbiegał od koncepcji orła piastowskiego. Orzeł ten posiadał dobrą sy lw etk ę i m onum entalność w wyrazie.

Orzeł K nothego przedstaw iał ty p orła piastowskiego bez k orony z gło­ wą uniesioną dynam icznie do góry. P ra c a ta m iała dobre rozmieszczenie na tarczy, duże w alo ry arty sty c z n e i wierność heraldyczną.

Orzeł g ru p y K am ińskiego przed staw iał ty p orła kazimierzowskiego; p raca ta została nagrodzona za bardzo dobre opracow anie szczegółów i w alory techniczne. P rz ed w ojną K am iń sk i opracow ał k a rto n y dla b a n ­ knotów B a n k u Polskiego oraz był a u to re m w zoru O rła państwowego. Poza tym i czterem a n ag rod am i nagrodzono po 40 tys. zł dziewięć p rac a rty stó w Z PA P z K ra k o w a i z W arszawy.

,,W sali o ścianach obwieszonych O rłam i ·—■ pisałem — Czerwiński kończy ostatnie czynności sekretarskie. Z czerw onych tarcz spogląda przeszło 100 głów orlich, białe odlew y gipsowe o m iatają podłogę p ió ra­ mi. Czerwiński nadm ienia, że oprócz ścisłego grona ju r y odbyło się jeszcze posiedzenie ogólne, z udziałem czynnika polityczno-społecznego i fachowego, w k tó ry m — poza delegatam i plastyków , h e ra ld y k ó w i h i­ storyków , w osobach d ra Przypkow skiego i G eysztora — uczestniczyli delegaci M inisterstw a O brony N arodow ej, M ennicy P aństw ow ej, p a rtii politycznych i związków zawodowych. . ..

Eksponaty, przygotow ane już do w ystaw y, m ają obejrzeć jeszcze członkowie Rządu, po czym zostanie udostępniona dla publiczności 26 lutego.

Ze ścian ciasnych sal w y staw o w ych spogląda 330 głów orlich. S k rz y ­ dła zdają się szumieć w pow ietrzu. Mocne szpony w biły się w czerwone tarcze. N ajdum n iej, z wysoko podniesioną głową, spoglądają o rły Byliny i Knothego, p re te n d u ją c e do godła państw ow ego” .

Dobre to by ły czasy, kiedy dziennikarz, jeszcze p rze d obejrzeniem Orła przez członków rządu, dow iadyw ał się tajem n ic k o nkursow ych i podaw ał je do wiadomości przed otw arciem wystawy!

(9)

Tak w yglądała m oja p raca w SAP, gdzie jako re p o r te r rez e rw o w a ­ łem sobie in teresu jące m nie p ro b lem y i zagadnienia, jak np. ów sąd konkursow y na opracow anie Orła. Chodziłem też na k o n feren cje z za­ kresu polityki i gospodarki, dając z nich spraw ozdania. W yjeżdżałem na terenow e reportaże, jak np. do Brzezin niedaleko Łodzi, w k tó ry m to powiecie, ogrom nie zniszczonym przez wojnę, gro m ad y i gm iny s ta ­ nęły do rolniczego współzawodnictwa.

S ejm em w SA P zajm ow ał się k to inny, ja natom iast obsługiwałem Sejm dla „Robotnika” na podstaw ie diariusza se jm o w e g o .1 Spraw ozdania z posiedzeń p len a rn y ch Sejm u, z dyskusji toczonych na kom isjach oraz streszczenia m ów poselskich, ukazyw ały się w moich opracow aniach, k tórych nie sygnowałem . Nieraz zajm ow ały one całą kolum nę, jak np. w zachow anym przeze m nie egzem plarzu „R obotnika” z 27 czerwca 1948 r.

W ty m okresie zostałem w y b ra n y do Z arządu K lu b u Sp raw o zd aw ­ ców P a rla m e n ta rn y c h , którego członkiem byłem jeszcze przez ro k n a ­ stępny.

W czerwcu 1948 r. złożyłem podanie o przyjęcie do Zw iązku A u to ­ rów, K om pozytorów i W ydaw ców ZA IK S — ta k się w te d y nazy w ał ■— nie p am iętam już dla jakich powodów, zapew ne dla ściągania przez ZAIKS moich należności za zamieszczane w prasie a rty k u ły . Zostałem p rz y ję ty z dniem 30 czerwca 1948 na członka zwyczajnego ZAIKS z za­ liczeniem do sekcji M publicystycznej i z zatw ierdzeniem pseudonim ów AC i ACZ używ an y ch p rz y sygnow aniu moich arty k u łó w . Zaw iadom io­ no m nie równocześnie, że k w o ta 500 zł z ty tu łu wpisowego będzie mi potrącana sukcesyw nie w m iarę w pływ ów moich w ZAIKS. Za leg ity ­ m ację w płaciłem osob'no 50 zł, o składkach członkowskich n ie było mowy.

W „EXPRESSIE”

W m a ju 1948 r. rozpoczęła się m oja w spółpraca z „E xpressem W ie­ czornym ”. In ic jato re m był ja k zawsze w szech stro n n y i pom ysłowy R a ­ fał Praga, k tó ry p o trafił nie tylko zainspirow ać dziennikarzy, ale i sam chwycić za pióro.

„Słuchajcie — powiedział do K aro lin y Beylin, M ieczysława K rzep- kowskiego i do m nie — jest setna rocznica W iosny Ludów, trzeb a dać coś bombowego!”

Z abraliśm y się do ro boty i w m yśl w skazań R afała zap ro jek to w aliś­ m y specjaln y n u m e r „E x pressu W ieczornego” poświęcony tej rocznicy. N um er ten sta ł się zaczątkiem w ielu późniejszych tego ro d zaju sp ecjal­ nych su p le m e n tó w „E xpressu W ieczornego” , k tó re przez w iele lat, aż

(10)

L A T A . C H M U R N E , L A T A G Ó R N E 125

do 1963 r., p ro je k to w a liśm y i red ago w aliśm y w ty m sam ym składzie naszego trójosobowego zespołu. Te su p le m e n ty odziedziczyły po nas in ­ ne osoby w „Expressie” , a w zorem naszych su p lem en tó w „ E x p ressu ” zaczęły pow staw ać w in nych pism ach su p lem en ty i specjalne n u m e ry okolicznościowe i rocznicowe. J a zap rojektow ałem w A gencji R obotni­ czej dwa jubileuszow e tego ty p u su p le m e n ty ■— Goniec G run w ald zki na 550-lecie zwycięstwa Jagiełły n a d K rzy żak am i i Wieści Chełmskie na 25-lecie PK W N . W „P rasie P o lsk ie j” ukazała się w lipcu 1956 r. n o tatk a pt. Ciekawa, niedostrzeżona in ic ja ty w a o su p le m e n ta c h redagow anych przez nasz trzyosobow y zespół.

Otóż t e n . p ierw szy suplem ent, nie noszący jeszcze tego nagłówka, miał ty tu ł „Specjalne w y dan ie w 100 rocznicę »Wiosny Ludów« Express W ieczorny 1848 — W arszaw a — 1948” .

W n o rm a ln y m n u m erz e „E xp ressu ” , do którego b y ł dołączony ten czterokolum now y dodatek, Rafał P ra g a zamieścił w stę p n y a rty k u ł Tak

było przed s tu laty, dając w n im historyczny obraz ow ych w y d a rz eń

z n a stę p u jąc y m naw iązaniem do współczesności: „»Wiosna Ludów« otw orzyła now y o kres w dziejach w alki o postęp, którego nosicielem stały się m asy pracujące, święcące dziś w w ielkiej części św iata swo­ je historyczne zw ycięstw o”. To specjalne w ydanie „ E x p ressu ” w 100 rocznicę W iosny L udów ukazało się w niedzielę, 30 m aja 1948 r.

Chodzi o to — mówił P ra g a — aby czytelnikowi ukazać w jak n a j­ większym, błyskaw icznym niejako zbliżeniu i w jak najżyw szej form ie w ydarzenia i p ro b le m aty k ę ta m ty c h czasów. Trzeba czytelnika w p r o ­ wadzić w atm osferę owych gorących dni i m iesięcy sprzed stu la ty i ukazać m u ja k najżyw iej ich dynam ikę. Podacie więc opis zdarzeń z 1948 ro k u tak, ja k rob im y to dziś w »Expressie«, i ja k w sty lu »Expressowym« in fo rm u je m y czytelników o a k tu a ln y c h zdarzeniach, kom entując ich problem atykę.

Z abraliśm y się więc z w ielkim zapałem do tej roboty, głosząc w iel­ kimi literam i: L u d p a ry sk i woła: Niech ż y je reforma. Król po abdykacji

uciekł do Anglii. Bewplucjoniści spalili tron w Tuhillerie. B urżuazja zdradziła powstanie. S zta n d a r w a lk i prźejęli robotnicy. P r e te n d e n t do

tronu L u d w ik Bonflpforte — p re zy d e n tem . ' Dalej donosiliśmy, że „Lud włoski podjął w alkę o wolność i zjedno­ czenie” , że „chłop wielkopolski walczy, a wojska p ru sk ie m a sa k ru ją ra n n y c h pow stańców w K siążu” , że po silnym bom bardow aniu K rak ó w skapitulow ał a Sukiennice płoną, opisyw aliśm y, jak w y g ląd ał pierw szy tydzień wolności w Poznaniu, inform ow aliśm y, że zagrzebski sejm żąda u tw orzenia p a ń stw a jugosłowiańskiego. Pierw szą k olum nę zdobił p o rtre t K arola M arksa, a pod nim opis: „jak w ygląda K a ro l M a rk s” , a dalej było zdjęcie s tro n y tytułow ej „M anifestu K o m unistycznego”.

(11)

W śród se nsacyjn y ch doniesień ukazał się w yw iad z G aribaldim n a ­ pisany przeze mnie:

„Na wiadomość, że sły n n y rew olucjonista włoski Giuseppe G aribaldi w yruszył z M ontevideo do Europy, aby wziąć udział w w alk ach o w y ­ zwolenie swojej ojczyzny, w y słan n ik »Expressu Wieczornego« w y ru szy ł do Genui sp e cja ln y m dyliżansem, aby uzyskać k ilk u m in u to w ą rozm owę ze sław nym k ond o tierem i w y p ró b o w a n y m p rzyjacielem Polski...”

W dalszym ciągu mego w y w iad u podaw ałem , jak spotkałem się na pokładzie o krętu w G enui z G aribaldim , jak w ygląda i co mówi o swej młodości oraz o swoim udziale w walce U ru g w a ju przeciw ko A rg e n ty ­ nie. P rzed staw iłem H iszpankę Anitę, jego żonę i dwóch ich synów ■— M enottiego i Xim enesa, k tó rz y p y tali Garibaldiego: „Papa! K ied y p ó j­ dziem y na w o jnę?” — Kończąc w yw iad zapytałem Garibaldiego o jego

zam iary na przyszłość.

„Pod koniec życia zam ierzam jeszcze wziąć udział w w ojnie f r a n ­ cusko-włoskiej. Do was, do Polski, nieste ty nie będę mógł przybyć, k ie­ dy urządzicie powstanie, ale przyślę tam pułkow nika N.ullo — tego oto,

k tó ry stoi p rzy maszcie...” Zakończyłem anachronicznym nieco chw ytem , dorzucając: „[...] Nullo przybędzie do Polski, będzie walczył o jej w ol­ ność i zginie [...]” In ten cji m oich jed n a k nie zrozum iano i red a k c ja u su ­ nęła mi ostatnie słowa w yw iadu.

Z in n y ch sensacji podaliśm y — o p artą na au te n ty cz n y c h fak ta ch — wiadomość o „niezw ykłym zniknięciu gen. Bema, k tó ry w tru m n ie, wśród p rz e b ra n y c h żołnierzy, opuścił W iedeń zlany k r w ią ” . R u b ry k a „ N iedyskrecje” dała wiadomość o audiencji udzielonej Mickiewiczowi przez papieża P iu sa IX, zamieściliśmy nekrolog S an d o ra P etö fi i w spo­ m nienie o nim pod ty tu łe m Szablą i piórem, opis zebrania cyganerii paryskiej, w ypow iedź George S a n d o przeciw nikach rew olucji, r e p r o ­ dukcję k a r y k a tu r y króla L u d w ik a i m in istra Guizota oraz in n ą k a r y ­ k a tu rę z 1848 r. —■ Królowie na falach potopu, szereg dro b n y ch in fo r­ macji, ogłoszeń itp., k tó re K arolin a Beylin w ygrzebała z ówczesnej p r a ­ sy warszaw skiej. G raficzny uk ład n u m e ru opracow ał M ieczysław K rzep- kowski, w spom agając sw y m piórem wiele r u b ry k tego specjalnego

w ydania „ E x pressu ” . .

Zapoczątkow ana ty m n u m e re m m oja współpraca z „E xpressem W ie­ czornym ” p rze trw a ła jeszcze wiele lat, podczas k tó ry c h zamieszczałem w ty m piśm ie różnego ro dzaju su p lem en ty , a rty k u ły oraz rep o rtaż e k r a ­ jowe i zagraniczne.

Je d n y m z nich był cykl „Na p a rty z an c k im szlaku” o garstce b o h a­ terów, którzy walczyli z potęgą ok u p an ta w lasach lubelskich na P o ry - towych Wzgórzach. W celu dokładnego przestudiow ania historii tej d w u ­

(12)

L A T A C H M U R N E , L A T A G Ó R N E 127

tygodniow ej b itw y W ojskowe B iuro Historyczne wespół ze Związkiem Zaw odow ym D ziennikarzy R P urządziło w czerw cu 1948 r. wycieczkę prasow ą na te r e n lasów janowskich. Na m iejscu pam iętnej bitw y, k tó ra rozegrała się n a d rzeką B ra n e w i n a W zgórzach P o rytow ych, uczestnicy i uczestniczki ty ch p am ię tn y c h w alk przypom nieli historyczne już w te ­ dy, a m ało kom u znane szczegóły tego boju, którego te r e n po czterech latach tak się zmienił, że topografii tego m iejsca nie mogli poznać n a ­ w et ci, którzy tam wówczas walczyli.

„W ielki bój p a rty z an c k i na P o ry to w y c h W zgórzach doczekał się swojej legendy, może nie tak w spaniałej jak b itw y pod T roją czy S ta ­ lingradem — pisałem — ale zawsze żywej i zajm ującej, ty m więcej, że tworzonej jeszcze teraz, na oczach własnych, przez uczestników tej

walki. .

Oglądam y w spaniałą jodłę podziuraw ioną jak sito k u lam i i odłam ­ kam i pocisków. P a rty z a n ci p rzy po m inają sobie, ja k siekli po niej N iem ­ cy. Je d e n z uczestników tej w alki obstaje p rzy tym, że jodła ta s ta n o ­ wiła cel dla w y p róbow ania broni. Spór rozstrzyga leśniczy, k tó ry oświadcza krótko:

— To dzięcioł pokuł to drzewo, a pociski i kule — to ta m właśnie, w tej sośnie! — i w skazu je na nieefek to w n e drzew o w y ra sta ją c e w pobliżu.

Koniec leg e n d y ” — zanotowałem.

Relację uczestników tej epopei bohaterskich p a rty z a n tó w zakończy­ łem n a stę p u jąc y m zdaniem: „Idą w raz z nami, aby dać p raw d ę leg en ­ dzie. Ubrać w c y fry i znaki mit, k tó ry zaczyna rozbrzm iew ać już po Polsce: o żołnierzu-partyzancie, dziewczynie, k tó ra go pożegnała, i o tym, »że w p a rty z a n tc e nie je s t źle«.

W śród janow skich lasów odżyw ają daw ne wspom nienia... D ojeżdża­ m y do m ałej, p okry tej gęstą tra w ą polany. Na n iew ysokim wzgórzu prosta brzozow a b a rie rk a otaczająca mogiłę. Na niej tak i sam krzyż z nad w yraz w y m o w n y m napisem:

»S.H.P. N ieznany P a r ty z a n t Polski, zginął w walce z Niem cam i w r. 1944. Zginął za wolność Ojczyzny. Pokój jego duszy«. P od k rzy żem zw yczajny pęk łubinu, rozpościerający swoje k w ia ty jak błękit na żół­ ty m piasku.

To tu w łaśnie pow inien stan ąć pom nik Nieznanego P a r ty z a n ta P o l­ skiego. Na polu bitwy, w m iejscu, gdzie życiem swoim dał świadectwo s p ra w ie ” — pisałem.

In n y mój rep o rtaż, na k tó ry w y ruszy łem w raz z K ry s ty n ą D ąbrow ­ ską pod p a tro n a te m K azim ierza R usinka, prow adził śladem niszczyciel­ skiego żywiołu powodzi, k tó ra w lipcu 1948 r. naw iedziła ziemię sądec­ ką, a tam te jszy „starosta, J a n Antoniszczak, dokonał p raw dziw ych cu ­

(13)

dów w walce ze sz tu rm u ją c y m i w odam i” — ja k głosił nagłów ek p ie r w ­ szego , reportażu. R elacją z przebiegu powodzi i akcji ratow niczej oraz opisem aktualnego s ta n u pól i wsi po u stąp ien iu w ody zakończyłem te reportaże.

P raw d ziw y m jed n a k w yczynem rep o rtażo w y m był mój k ilk u ty g o d ­ niow y r a jd wzdłuż całej gran icy polsko-czechosłowackiej od K ry n icy po Szklarską Porębę. Na rep o rtaż ten zostałem .delegow any w lipcu 1948 r. przez SAP, a „Express W ieczorny” dru k o w ał nad sy łan e przeze m nie z drogi poszczególne fra g m e n ty tego 'cyklu. Pom ysł tych rep o rtaży w yszedł n a tu ra ln ie od nieocenionego R afała Pragi.

NA WIELKIM REPORTAŻU

Był to okres, w k tó ry m stosunki polsko-czeskie weszły w now ą fazę. Po obaleniu w lu ty m 1948 r. rz ą d u Benesza, w czerwcu nastąpiło po ­ łączenie p a rtii socjaldem okratycznej z p a rtią k om unistyczną w K o m u ­ nistyczną P a rtię Czechosłowacji. Zwycięstwo czechosłowackich sił po ­ stępow ych stw orzyło nowe w a ru n k i nie tylko do przep ro w ad zen ia sze­ regu refo rm w ew nętrznych, ale rów nież do ułożenia na nowej płasz­ czyźnie dobrosąsiedzkich stosunków z Polską. .

Rafał P ra g a w ym yślił więc ten rep o rtaż z pogranicza obu państw , ale, ja k to było w jego zwyczaju, sam nie ruszył palcem, a b y dopro­ wadzić swój zamysł do skutku. Polecił więc ty lk o w ypisać mi delegację z datą 1 lipca 1948 r. tej treści: „Socjalistyczna Agencja Praso w a dele­ guje red. Czermińskiego A d rian a do K rakow a, Zakopanego, Gliwic, Cieszyna, K łodzka i Lubania, celem zrobienia re p o rta ż y ”. Delegację w zastępstw ie R e d akto ra Naczelnego podpisał W łodzimierz Dzięciołowski, zastępca Pragi.

N astępnie polecił mi zgłosić się osobiście u pewnego pułkow nika w M inisterstw ie Obrony N arodowej, w yjaśnić m u sp raw ę zrobienia n a d ­ granicznych rep o rtaż y i uzyskać potrzebną w ty m ,celu p rzep u stk ę do przebyw ania i zbierania wiadomości w pasie nadgranicznym .

Ma się rozum ieć p rze p u stk i takiej mi nie w ydano, ale bardzo u p r z e j­ mie zanotow ano wszystko w raz z telefonem red a k c y jn y m , po czym po ­ szedłem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie.

Aż tu niespodziew anie po kilk u dniach red a k c ja o trzy m ała telefon, żebym się staw ił w MON. Czy był to traf, czy też P ra g a zadziałał j a ­ kimiś sobie tylko w iadom ym i sposobami, nigdy się nie dowiedziałem. Dość, że k ied y zjaw iłem się w MON, k o m en d an t jakiegoś ta m w ydziału przy ją ł m nie bardzo serdecznie i powiedział, bym jechał do K rak o w a i zgłosił się w tam te jszy m dowództwie O chrony Pogranicza, gdzie o trz y ­

(14)

L A T A C H M U R N E , L A T A G Ó R N E 129

m am dalsze instru k cje. „A przep u stka, p an ie pułkow niku, czy jakiś inny pap ie rek ? ” — zapytałem . ·

„Nie potrzeba!. N a d am y telefo n og ram ” .

P ełen najgorszych przeczuć, że zostałem w ykiw any, pojechałem do K rakow a i zgłosiłem się w odpowiedniej komendzie. Ma się rozumieć, nie wiedzieli o niczym, lecz kiedy już wychodziłem, Stanął w drzw iach k tó ry ś z podw ładnych pułkow nika i słysząc koniec naszej rozm ow y po ­ wiedział, że przyszedł telefonogram z W arszaw y i że wie, o co chodzi. N atychm iast sy tu a c ja w y jaśn iła się i w ydano m i w dn iu 5 lipca 1948 r. n astępujący dokum ent: „Zaświadczenie. N iniejszym zezw alam ob. C zer­

m ińskiem u A ndrianow i [Andrian przez ,,n”], w spółpracownikowi Socja­ listycznej Agencji P raso w ej, n a zbieranie wiadomości w stre fie n a d g ra ­ nicznej pow iatu N ow y Sącz z dziedziny życia ludności pogranicza i w spółpracy z organam i O chrony Pogranicza. Dowódca S.B.O.P. N r 49 udzieli m u pomocy. W ażne od dnia 5 VII do dnia 10 VII 1948”. P ie ­ czątka i podpis: Dowódca 19 B ry g a d y O.P. H orabik m jr oraz w łasn o ­ ręczny jego dopisek czerw onym ołówkiem „Dca B aonu samochodem obwiezie po pog raniczu” .

Czym prędzej więc w siadłem w pociąg i pojechałem do Nowego S ą­ cza, aby zam eldow ać się w tam te jszy m dowództwie O chrony P o g ra n i­ cza. W ysiadając z pociągu zauw ażyłem dwóch w ojskow ych s p a c e ru ją ­ cych po peronie, k tó rz y podeszli do m nie i u p ew niw szy się co do mojej tożsamości, wzięli m iędzy siebie i ja k jeńca zaprow adzili bez słowa do stojącego przed dw orcem konnego - ekwipażu. Milczałem, czekając, ca będzie dalej i nie p y tałe m o żadne w yjaśnienia.

K iedy zajechaliśm y przed b u d y n e k dowództwa w yszedł k o m en d a n t i odebraw szy m nie z w ielkim i ho n o ram i w prow adził do śro d k a p rz e d ­ staw iając kolegom i zapraszając do już przygotow anego stołu. Okazuje się, że telefonogram K ra k ó w —N ow y Sącz zadziałał piorunująco i że już wszystko przygotow ano tu na m oje przybycie.

Po suto zakropionej kolacji i zasłużonym w yp o czy n k u w gościnnym pokoju dowództwa w y b ra łe m się następnego dnia w raz z dowódcą od ­ cinka na pograniczny reportaż. Jech aliśm y w ojskow ym willisem ■— św ietną m aszyną terenow ą, k tó rą poznałem już podczas m ego ra jd o w e ­ go rep o rtaż u w 1947 r. Nad brzegam i D un ajca rozlokowali się harcerze i Służba Polsce. K ied y pojechaliśm y do strażn icy WOP, załoga została w yw ołana pod broń. N astępnie odbyła się o d p raw a i pogadanka na t e ­ m a t w spółpracy polsko-czechosłowackiej i ostatnich układów gospodar­ czych m iędzy obu państw am i.

„O dkąd pojaw iły się n a ry n k u legalne b u ty czeskie, m a m y coraz m niej kłopotu z p rz e m y te m —■ powiedział kapitan. ■—■ A pam iętacie, jak to było daw n ie j? ”

(15)

Zaczęło się opowiadanie o w y ła p y w a n iu przem ytników .

„Często przechodzicie na stro n ę czechosłowacką?” —■ zapytałem . „Nam nie wolno, bo to naru szen ie granicy. Ale cywile to mogą i n ie ­ raz za p rzep ustką odw iedzają ta m swoich k re w n y c h ”.

„Czasem i bez przep u stk i przechodzi ktoś granicę legalnie — mówi ko m en d an t strażn icy por. K. — Było ta k k ilk a k ro tn ie z naszym do­ ktorem ...”

Dow iaduję się, że ludność słowacka zamieszkała po drugiej stro n ie Dunajca, w Mniszku, m a bardzo daleko do swojego lekarza. N ieraz za­ chodzi jakiś bardzo n agły w y p ad ek i wówczas rejo n o w y lekarz w P i w ­ nicznej, d r Rzeszotek, udziela im pomocy spiesząc na swoim m otocyklu, łąkam i na przełaj, na d rugą stro n ę rzeki. Opowiadają, ja k pewnego raz u popędził, aby ratow ać chore słowackie dziecko. Pow racającego żoł­ nierz O chrony Pogranicza zap y ta ł tylko o jedno:

„Czy dziecko będzie zdrow e?” '

Tak w yglądał mój pierw szy rep o rtaż z tego wielkiego pogranicznego cyklu, zamieszczony 10 lipca 1948 r. w „Expressie” . Zakończyłem go słowami: „Tak w ygląda obecnie życie n a pograniczu. Zm ieniły się cza­ sy, zacieśniły w zajem ne stosunki m iędzy ludźmi, k tó rz y od d aw n a tego chcieli” .

Drugi rep o rtaż opowiadał o akcji ratow niczej polskiej s tra ż y p o żar­ nej w Muszynie, k tó ra pospieszyła na pomoc słowackiej osadzie Zaw o­ dzie, ogarniętej w nocy pożarem; pożar spostrzegł polski w opista i za­ alarm ow ał ludzi po jednej i po drugiej stro n ie granicy. R eportaż mówił o w prow adzeniu w życie nowej k o nw encji polsko-czechosłowackiej na całym szlaku granicznym , od Cisny do Zakopanego, o konw encji u m o ­ żliwiającej ludności obu k ra jó w przekraczanie granicy w sp raw ach r o ­ dzinnych i gospodarczych (pastwiska po jednej i drugiej stronie) bez zbytniej form alistyki.

Rankiem , kiedy m iałem odjeżdżać, dowódca zwołał całą załogę, a ja, biedny cywil u jego boku, k u zdum ieniu żołnierzy m usiałem p rz y jm o ­ wać defiladę.

„No, pokazał w am cały s ta n bojowy naszego pogranicza na ty m o d ­ cinku!” — powiedział m ajo r Horabik, k ied y d aw ałem m u do p rz e jrz e ­ nia m oje korespondencje dla SAP, k tó re m iałem nadać zaraz daleko­ pisem. „Ale m am nadzieję, że nie zrobicie z tego u ż y tk u !” .

Ma się rozumieć, że historii z defiladą nie um ieściłem w reportażu. W nastę p n y m reportażu, Granica na szczytach gór, podałem w iad o ­ mość o projekto w an ej budowie kolejki linowej na K asp ro w y po sło­ wackiej stronie T a tr i p oruszyłem potrzebę zaw arcia takiej u m o w y t u ­ rystycznej, k tó ra by um ożliw iła członkom polskich i czechosłowackich

(16)

L A T A C H M U R N E , L A T A G Ó R N E 131

tow arzystw tu ry sty cz n y c h korzystanie z u rządzeń i u roków tatrzań sk ich po obu stro n a c h granicy.

Drugie, analogiczne do pierwszego zaśw iadczenie na przebyw anie i zbieranie wiadomości w strefie nadgranicznej Śląska Cieszyńskiego, otrzym ałem w Gliwicach. W je d n y m z rep o rtaż y opisałem ru ch na m oś­ cie przerzucon ym przez Olzę. Mostem ty m przechodzili głównie polscy robotnicy, m ieszkający po czeskiej stronie Cieszyna, śpieszący do p ra c y w naszych fab ry k ach i w arsztatach , oraz młodzież polska z czeskiego Cieszyna, ucząca się w szkołach po naszej s tro n ie Olzy.

„G raniczna rzeka nie u tru d n ia randek. Po obu brzegach Olzy stoją ławeczki. Ja k iś młodzieniec po czeskiej s tro n ie z d e jm u je kapelusz po­ zdraw iając panienkę, k tó ra pojaw iła się na polskim brzegu. R ozm aw iają na migi, jak gdyby chcieli umówić się. Dziewczyna pokazuje rę k ą za siebie. Młodzieniec podbiega do bu d k i strażn ik a, przechodzi jed n ą k o n ­ trolę celną i drugą, widocznie m a sta łą p rzepustkę, i za pięć m in u t oboje siedzą już w cukierni, zajad ając polskie ciastka.

„U nas takich nie ma! — słyszę rozm owę ·— ale do kina to pójdzie­ m y po tam tej s tro n ie? ”

„Dobrze! — mówi dziew czyna -— jeszcze po je d n y m k a w a łk u to rtu i idziemy do ciebie!”

Tak przedstaw iały się w te d y gospodarcze, k u ltu r a ln e i sercow e sto ­ s u n k i na ty m pograniczu, a dziennikarze pisali o nich obszernie, nie tylko zaś o srogich celnikach i o u p raw ia jąc y c h p rz e m y t uczestnikach wycieczek orbisowskich.

G raniczny szlaban w C hałupkach m iał całkiem in n y ch a ra k te r. „U da­ ję się na p u n k t przejściow y — m ost na Odrze. M ijam tró jk ą tn ą wieżę, postaw ioną przez Niemców k u u pam iętn ien iu , że w ty m m iejscu sty k ały się przed w ojną trz y granice: polska, czeska i niem iecka. Z m ro k zapada. Słyszę, jak mówią: »Zaraz będzie jechała nocna zm iana na fab ry k ę w Bohuminie«.

W alei w ysadzanej lipam i zap alają się drobne ogniki. Coraz więcej, coraz jaśniej, jak gdyby szn ur św iętojańskich robaczków unosił się w powietrzu. Bezszelestnie zbliżają się do mostu. C zarne cienie ro b o tn i­ ków, jadących n a row erach, w y ła n ia ją się tu ż p rz y budce strażnika. K ażdy zwalnia i w y k rz y k u je n u m er. Żołnierz n o tu je i przepuszcza przez, most. Naliczyłem 93 robotników ud ają c y c h się z czeskich Antoszowie i Szularzowic do czeskiego B ohum ia przez dw a k ilo m etry polskiej d ro ­ gi. Odcinek ten oszczędza im 5 k ilom etrów niew ygodnego górskiego t e ­ re n u po tam tej stron ie granicy. Jeżdżą ta k tu ta j codziennie na dwie zmiany, dzienną o 5 ran o i nocną o pół do jed en astej wieczorem. F o r­ m alności celne nie trw a ją długo. „Bohum in jest blisko m im o

(17)

granicz-nych szlabanów ” — te o statnie słow a z mojego re p o rta ż u w ybito jako ty tu ł tłu sty m i literam i. .

Zaświadczenie na zbieranie wiadomości w strefie nadgranicznej S u ­ detów i K arkonoszy, obwiezieniè po g ranicy samochodem podpisał pp łk Mickiewicz. R eportaże z Ziemi Kłodzkiej nie by ły jed n a k an i tak z a j­ m ujące, ani tak b arw ne, jak z objechanego poprzednio pogranicza. W rep o rtaż u W ściekłe lisy nie są ju ż groźne pisałem o polsko-czecho­ słowackiej akcji m ającej na celu ochronę zdrow ia i życia pogranicznej ludności, zagrożonej przez g rasujące w ta m ty c h lasach wściekłe lisy, któ re pokąsały kilkoro dzieci. Dzięki obławie n a „rude k ity ” , zorganizo­ w anej po obu stro n a c h granicy, zlikwidowano groźne zwierzęta.

W dalszym ciągu rep o rtaż u pisałem o 50 czeskich dzieciach n a ko ­ lonii letniej w K arlow ie koło K udow y, p rzy b y ły ch do Polski drogą w y ­ m iany z dziećmi polskim i w y słan y m i do Czechosłowacji. R ozbrzm iew a­ jące n a kolonii Hde do m o v m oj i Góralu, czy ci nie żal m iały c em en to ­ wać w zajem ne poznanie się dzieci sąsiadujących ze sobą gospodarstw i domów, przez k tó ry c h podw órze przebiegała nieraz granica, ja k np. w Kudowie.

O statni mój rep o rtaż z tego pogranicznego ra jd u dotyczył przejścia granicznego w Zebrzydow icach n a odw iecznym szlaku B ra m y M oraw ­ skiej, prze k ra cz a n y m teraz przez pięć m ilionów osób rocznie i przez 2000 pociągów miesięcznie.

W OBRONIE KULTURY I POKOJU

O brady rozpoczęto pu n ktu aln ie. Była dziew iąta czterdzieści pięć. Środa 25 sierpnia 1948 roku. A u la P o litech n ik i W rocław skiej. P rz ed gm achem obrad olbrzym i globus — sym bol w sp ó ln o ty m yślowej in te ­ lektualistów całego świata, bron iących k u ltu r y i pokoju.

Na sali, za stołam i u staw ionym i w sześć rzędów, zasiedli uczeni, p i­ sarze i artyści z Europy, A m eryki, Azji i A fryki, ab y dać w y ra z swojej w ierze w jedność ludzkiej k u ltu ry . Na try b u n ę , p rz y b ra n ą flagam i czterdziestu sześciu k ra jó w biorących udział w „Św iatow ym K ongresie Intelek tu alistó w w Obronie P o k o ju ” , wszedł Ja ro sław Iwaszkiewicz i otworzył obrady, po czym b razylijsk i p ianista S. E strella odegrał

Appassionatę B eethovena i E tiudę R e w o lu c yjn ą Chopina. N astęp n ie p r e ­

zes francuskiego Zw iązku L ite rató w M aurice Bedel w im ieniu K o m ite tu O rganizacyjnego K on g resu odczytał reg u la m in jego obrad.

Za stołem p rez y d ialn y m widoczna jest otoczona au reo lą siw ych w ło­ sów głowa M artin a A n d e rsen a Nexö. Obok szczupła sy lw etk a Ire n y Joliot-C urie. Dalej zw alisty J u lia n H uxley, A lek san d er Fad iejew i w ło s­ ki m alarz R enato G uttuso, a u to r cyklu ry su n k ó w p rzed staw iających

(18)

L A T A C H M U R N E , L A T A G Ó R N E 133

okrucieństw a ostatniej wojny. Pow szechną uw agę zw raca Picasso w pod­ niszczonym, roboczym ub ran iu , ja k gdyby dopiero co odszedł od s z ta ­ lug, i elegancki Ilia Erenburg, w jasnopopielatym g a rn itu rz e i w ciem- nopopielatej koszuli. Z a trz y m u je w zrok płowa, rozw ichrzona czupryna Szołochowa, sm agła tw a rz Jo rgo Am ado, filigranow y W ietnam czyk Thong P h a m i M ulk Raj A n an d w w ysokim białym zawoju.

W śród grona ob rad u jący ch w yróżnia się p ięk n y profil Zofii N ałk o w ­ skiej i krótko przycięta grzy w k a M arii Dąbrowskiej. J e s t B roniew ski i Parandow ski, K otarb iń sk i i Dembowski, Chałasiński, Ossowski, D u n i­ kowski i Eibisch, Syrkusow a, Fitelberg, Ewa B an d ro w sk a-T u rsk a, Leon Schiller — pół setki polskich uczonych, a rty stó w , pisarzy, m uzyków i działaczy k u ltu ra ln y c h z Je rz y m Borejszą, in icjato rem K o n g resu i je ­ go se k re ta rz e m generalnym .

W rocław ski K ongres In te lek tu a listó w był szczytowym osiągnięciem działalności Jerzego Borejszy, k tó ry swoim rozm achem i energią góro­ wał n a d innym i ówczesnymi org anizato ram i życia k u lturalnego. Udając się do W rocław ia jako K om isarz R ządu dla S p raw K o n g resu i jako S e k reta rz G e n e raln y Polsko-Francuskiego K o m ite tu Organizacyjnego Kongresu, J e rz y ✓ Borejsza udzielił P olskiem u R adiu w yw iadu, w k tó ry m powiedział, że zwołanie K o n gresu je s t w y ra z em „niegasnącej odwagi i optym izm u ludzi n a u k i i k u ltu r y w odbudowę zniszczonych przez w o j­ nę i zagrożonych po wojnie wartości k u ltu ra ln y c h św ia ta ” i podkreślił, że m iejscem zwołania K o n gresu jest W rocław „dlatego, że W rocław i granica O dry i N y sy jest g ranicą trw ałeg o pokoju, k tó ra zapew nia Polsce, a ty m sam y m E uropie stan re a ln y u trz y m a n ia po k o ju ” .

Kończąc sw oją wypowiedź Borejsza wspom niał, że lista osób z a p ro ­ szonych na K ongres świadczy o tym , że „Kongres m a dość szerokie pod­ staw y, skoro z jednej s tro n y będziem y m ieli Abbé B ouliera z F ran cji i G raham a G reena z Anglii, a z drugiej — Szołochowa i Fadiejewa. Jeśli n a K ongresie obok siebie z n ajd ą się Ju lia n H uxley i Needham , jeśli będziem y m ieli szereg akadem ików radzieckich i szereg uczonych katolickich z Włoch — jest to św iadectw em tego, że w ach larz K ongresu jest szeroki i że będziem y m ieli n a nim delegacje rep re z en tu ją c e różne k ieru n k i m yśli i k u ltu r y lud zk iej” .

P ra so w a obsługa K o n gresu przez SA P wspólnie z RA P — R o b o t­ niczą Agencją P raso w ą — by ły w stępem do m ającego nastąpić połącze­ nia obu red a k c ji po zjednoczeniu się P P S z PPR. Do W rocław ia p o je ­ chaliśm y autobusem w niedzielę rano, 22 sierpnia, całą ekipą w raz z w łasnym dalekopisem , w łasn y m i m aszynistkam i i licznym zespołem redakcyjnym , k tó re m u z ram ien ia P P S przew odził Teofil Głowacki, a z ram ienia P P R Cywiak. Z „E x p ressu ” w ydelegow ano n a K ongres m iędzy innym i A netę R utkow ską-W olff ową i Ju lia n a Żebrowskiego,

(19)

a rty s tę plastyka, ryso w n ik a i k a ry k a tu rz y s tę , którego sy lw etki k o n g re ­ sowe: zaczęły się ukazyw ać w ru b ry c e „Spacerkiem po W rocław iu”. RA P reprezen to w ała red. B ronisław a M ercqwa, a SAP niżej podpisany.

Nie przy p om inam sobie, aby ekipa nasza m iała jakieś większe o p a r­ cie w B iurze P raso w y m K ongresu. Zastępcą szefa B iu ra był Tadeusz Borowski red a g u jąc y równocześnie kongresow ą gazetę „W obronie po­ k o ju ” . Nasza obsługa prasow a SAP i R A P delegow ana na ten Kongres nie m iała bliższego k o n ta k tu an i z B iu rem P ra so w y m K ongresu, ani z Tadeuszem Borowskim, k tó ry z a ję ty był w ażniejszym i sp ra w am i niż obdzielanie nas chlebem codziennym a k tu a ln y ch sp raw kongresowych. Toteż wszystko, o czym donosiliśmy, miało c h a ra k te r m arginesow y, nie dotykający istotnych spraw Kongresu. W szelkie ważniejsze spraw y, w y łan iające się w toku obrad, oraz rozm owy i. w y w iad y z uczestnikam i K ongresu przechodziły przez B iuro Praso w e K o n g resu i przez PA P.

K ongres obradow ał w. auli Politechniki, posiłki uczestnicy jadali w przestronnej re s ta u ra c ji na W ystaw ie Ziem Odzyskanych. Tam też to ­ czyły się nieoficjalne rozm owy, następ o w ały starcia i krzyżow ały się poglądy, jako że m iędzy poszczególnymi delegacjam i zarysow ały się różnice stanowisk, n iekied y dość znaczne. Nie przeszkadzało to jednak przyjacielskim rozm owom i atm osferze ogólnej serdeczności.

Przez c z te ry dni toczyły się ob rad y kongresow e, p ełn e wypowiedzi tchnących to optym istyczną nadzieją, to pełn y ch obaw o przyszłość św iata, jego k u ltu r y i pokoju. Socjolog — profesor Józef Chałasiński analizuje społeczną genezę wojen; znakom ity biolog J u lia n Huxley, d y ­ re k to r gen e ra ln y UNESCO, zastan aw ia się n a d istotą w o jn y z p rz y ro d ­ niczego p u n k tu widzenia: „Nie może być zgodna z p raw a m i p rzy ro d y taka w ojna, ja k ta, w któ rej całe n aro d y zam ieniane są w niewolników, ja k to się stało w Polsce, wojna, w któ rej całe kraje, w raz ze wszyst­ kim i ich zasobami n a tu ra ln y m i i k u ltu ra ln y m i, obracane są w perzynę...” „Taka w ojna może odwrócić bieg dziejowego zegara i w trącić cały św iat w now y wiek ciemności!” -— podają słowa p ełn e przestrogi. „Taka w ojna

jest groźbą dla postępu g a tu n k u ludzkiego!”

Mówcy p rzy pom inają m iędzyw ojenne wysiłki tw órców nau k i i sztuki o stw orzenie wielkiej siły o p o ru przeciw ko „ fa b ry k a n to m niem ocy spo­ łeczeństw, kongresy organizow ane przeciw ko m ilitaryzm ow i i w obro­ nie pokoju, z k tó ry c h k lim a tu w y ra s ta obecny k o n g res” . Robiąc ich przegląd, Ja ro sław Iwaszkiewicz podkreślił różnicę m iędzy ta m ty m i k o n ­ gresam i, na k tó ry c h dy skutow ano o b ra te rs tw ie ludów i o porozum ieniu m iędzynarodow ym , przyg o to w u jąc za plecam i b ro ń dla nadchodzących w ydarzeń, a obecnym K ongresem , k tó ry p rag n ie „bronić nie tylko k u l­ t u r y europejskiej, ale przeciw staw iać się w ątpliw ościom ogarniającym pisarzy i uczonych co do jej zasadniczej wartości, p rag n ie stwierdzić,

(20)

L A T A C H M U R N E , L A T A G Ó R N E 135

że hum anizm jest w artością nie tylko istotną, ale także w artością tr w a ­ łą i m ającą przyszłość przed sobą” .

Podczas obrad Picasso zawzięcie szkicował „profile” uczestników Kongresu, mówiąc: „Trzeba, aby k ażd y w y rażał się w swoim języku, a m oim przem ów ieniem k ongresow ym jest to,· co widzicie, oraz to, co przyw iozłem z sobą!” Przyw iózł zaś do Polski izbiór w y k o n an y ch przez siebie ceramik, k tó re po zakończeniu K o n g resu ofiarował M uzeum N a ­ rodow em u w W a r s z a w i e / S ł y n n y jego gołąbek pokoju pow stał w ro k później, zapew ne pod w rażeniem w rocław skiego K ongresu. Obok Picassa zawzięcie szkicował rów nież Feliks Topolski, m ieszkający sta le w Anglii, w czasie w o jn y k o respo n d en t w o je n n y i a u to r p rze jm u ją cy c h album ów

B ritain in W ar i Russia in War:

P rzechadzający się ulicam i W rocław ia in telek tu aliści noszą znaczek kongresow y przed staw iający grecką k o lu m n ę z gałązką oliwną, sy m b o ­ lem pokoju i niezniszczalnych w artdści k u ltu ra ln y c h . Chodzą i oglądają ocalałe wśród gruzów średniow ieczne zabytki, podziw iają Ratusz — p e r ­ łę trzynastow iecznej a rc h ite k tu ry , m ając w uszach usłyszane niedaw no słowa: „P rzyprow adził Was tu ta j niepokój o cały świat, o jego losy, niepokój o W asze domy, rzeczy, sp raw y , niepokój o naszą k u ltu rę ...” Oglądają W ystaw ę Ziem O dzyskanych pokazującą, ja k cały k raj dźwiga się że zniszczeń wojennych, ja k się odbudow uje .i tw o rzy nowe wartości

k u ltu ra ln e . ■ ■ ' · ■ ·

Zam knięcie K ongresu nastąpiło w sobotę, 28 sierpnia, uch w alen iem rezolucji głoszącej m iędzy innym i:

„My, działacze k u ltu ry , n a u k i i sztu k i z 46 krajów , zgrom adzeni w polskim mieście W rocław iu, zw racam y się do in telek tu alistó w całego świata: n a W as spoczywa wysoka odpowiedzialność wobec naszych n a ­

rodów, wobec ludzkości, wobec historii.

Podnosim y głos w obronie pokoju, w obronie swobodnego ro zw oju k u ltu ra ln e g o narodów , w obronie niepodległości narodow ej, ich ścisłej w spółpracy i przyjaźni... ■

K ongres p ro te stu je przeciw ko k o rzy stan iu z n a u k i dla celów niszcze­ nia i w zyw a do mobilizowania wszystkich sił, ab y użytkow ać środki n a ­ ukowe do szybkiego zwalczania nędzy, ciem noty, chorób i niedostatku, od k tó ry c h cierpi większość ludzkości... .

Podnosim y nasz głos, posłuszni w ezw an iu do porozum ienia się w szy ­ stkich narodó w św iata dla rato w a n ia h u m an iz m u i w arto ści k u l tu r a l ­ nych...” ■

O statni dzień obrad K ongresu zakończył się w Hali Ludow ej wielką m anifestacją ludności Ziem O dzyskanych n a rzecz pokoju światowego oraz pożegnaniem rozjeżdżających się uczestników K o n g resu n a w ie ­

(21)

czornym przy jęciu w rzęsiście ośw ietlonych p ięknych salach historycz­ nego Ratusza.

W rocław ski K ongres In telektu alistó w w Obronie Pokoju, ob rad u jący w powiewach zimnej w ojny, ogarniającej Europę, był k rzy k ie m lu d z­ kości pchanej n a sk raj przepaści nowego konfliktu. Był p ro te ste m in te ­ lektualistów przeciw ko ro złup y w an iu św iata na przeciw staw ne sobie po ­ łowy. Usiłował podkreślić jedność k u ltu r y ludzkiej. Był w ielką d em o n ­ s tra c ją zgrom adzonych na nim głów i serc, przepojonych troską o p r z y ­ szłość k u l tu r y i w artości h um an isty czn e całej ludzkości.

Po zakończeniu K o ng resu ekipa nasza odjechała w niedzielę rano, 29 sierpnia, po tygodniow ym pobycie we W rocławiu, a delegaci k o n ­ gresowi specjaln ym pociągiem do W arszaw y, w któ rej mieli zabawić trz y dni, aby później w y ruszyć na dziesięciodniową wycieczkę po Polsce.

- ■■ *

Odchodziła powoli jesień 1948 roku, a z nią Ια belle époque naszego pow ojennego dziennikarstw a. Pełnego śmiałości i świeżości, pom ysłów i zapału. Po latach przym usow ego postu od jaw n ej dziennikarskiej twórczości — każdem u, k tó ry dopadł pióra, zdawało się, że osiodłał p e ­ gaza. Z nieh am o w an ą niczym zachłannością rw a liśm y się do odbudo­ w yw ania polskiej prasy, niepom ni na w łasne kłopoty i nie szu k ający osobistych korzyści. Zachłyśnięci odzyskaną swobodą słowa po latach milczenia pieściliśm y każde zdanie i cyzelowali m yśli w ychodzące spod pióra. D ziennikarz czy publicysta o niczym in n y m nie myślał, poza jak najpiękniejszym , n ajlep szy m i n ajp raw id ło w szy m w cielaniem w swój tekst poruszanych zagadnień i opisyw anych zdarzeń. '

Ostatnim, łabędzim śpiew em tej belle époque mojego poWojenriego dziennikarstw a był re p o rta ż z w ręczenia przodow nikom p ra c y odznak Odbudow y W arszaw y w e w rześn iu 1948 r.

— Cichy zw ykle pałacy k SARP, d aw n a rezy d en cja Zamoyskich, ro z ­ brzm iew ał gw arem licznie zebran y ch m alarzy, rzeźbiarzy, architektów ,

literatów , ; m uzyków; aktorów . P rz y b y li tam , ab y wziąć udział w uczcze­ niu tych, k tó rz y odbudow ują naszą stolicę.

„Nie m yślałem , że będzie tak ładnie i tyle n a ro d u i tak a czerw ona w stążk a” —- mówił jed en z pracow ników SP B i w skazał koledze drzwi przepasane szeroką jed w a b n ą wstęgą.

-„ J a k też was odrobili? Bo mnie, to n a w e t podobnie” -— odzywa się k tó ry ś z przodow ników „M ostostalu” ...

Po przecięciu czerwonej w stążki przez min. Dybowskiego i otw arciu drzw i przodow nicy pracy, w odśw iętnych m a ry n a rk a c h , z żonami i

(22)

ro-L A T A C H M U R N E , ro-L A T A G Ó R N E 187

dżinami, ujrzeli spoglądające n a nich. ze ścian p o r tr e ty tych, k tó rz y wznoszą z gruzów swoją stolicę.

Kasper! Stachlewski! Kubajczyk! — w y w o łu ją przodow ników w ce­ lu w ręczenia im odznak O dbudow y W arszawy.

Siebie — to k a ż d y już widział, ale kolegi nam alow anego przez p r a w ­ dziwego a rty s tę plastyka, jeszcze nie. Bierze więc ciekawość, a ró w n o ­ cześnie dum a, żeby pokazać swój p o r tr e t najbliższym... Chodzą wzdłuż ścian, przygląd ają się sw oim podobiznom, d y s k u tu ją i tłumaczą:

,,To rysun ek, ale znaczy to samo, co ta m te n zrobiony farbam i. A H e n ry k a to nam alo w ali z heblem !”

,,Na rozchodzących się późnym wieczorem, po zakończeniu u ro czy ­ stości, p a trz y ły ze ścian pałacu tw a rz e czterdziestu przodow ników od ­ budow y W arszaw y — nowoczesnych h e tm a n ó w dowodzących h ufcam i roboczym i n a polu nie w alk i już, lecz p ozytyw nej p r a c y ” —■ ty m i sło­ w am i zakończyłem rep o rtaż z tej w ystaw y.

P ra c a dziennikarska w okresie późniejszym nie sp raw iała mi już takiej przyjem ności. Pionierski okres polskiego d zien n ik arstw a powoli odchodził w przeszłość. Lata, k tó re nadchodziły, staw iały przed dzien­ nikarzam i inne, tru d n e w p rak ty c zn e j realizacji zadania.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wypracowanie takiej wieloperspektywiczności opisu literatury i kultury siódmej dekady było możliwe dzięki zintegrowaniu badań historyków literatury pierwszej i drugiej połowy

Ponieważ zespół nie został jeszcze powołany i nie zakończyły się także prace zespołu roboczego do spraw opieki farmaceutycznej (są one na etapie omawiania założeń

Słowa kluczowe: (e)migracja, literatura niemieckojęzyczna, literatura powrotów, ślady rodzinne, tożsamość, tekst międzykulturowy, Jonathan Safran Foer, Katja

Ocena dopuszczajàca [1]Ocena dostateczna[1 + 2]Ocena dobra[1 + 2 + 3]Ocena bardzo dobra[1 + 2 + 3 + 4] Uczeƒ: –opisuje budow´ soli –wskazuje metal ireszt´ kwasowà we wzorze

„Przyczynek do znajomości fauny ską- poszczetów w odnyc h Galicyi" opisuje poraź pierwszy w Galicyi 34 g atun ki ską- poszczetów w odnych, prostując p rzytem

Lecz w krótce istnienie siły życiowej coraz silniej staw ało się zachw ianem , a sztuczne w roku 1828 otrzym anie m ocznika przez W ohlera, pierw sza synteza

Można się dowiedzieć, jak ręcznie robiło się torebki ze sznurka sizalowego - mówi Wioletta Wejman z Ośrodka Brama Grodzka-Teatr NN, ko- ordynatorka projektu „Historia

Ukoronowaniem przeglądu MediaLab Meeting okazała się prezentacja Pawła Janickiego, kuratora Wro Art Center oraz współorganizatora Biennale Sztuki Mediów WRO, który