• Nie Znaleziono Wyników

"U podstaw liryki Leopolda Staffa", Jerzy Kwiatkowski, Warszawa 1966, Państwowy Instytut Wydawniczy, Instytut Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, „Historia i Teoria Literatury. Studia”, komitet redakcyjny: Julian Krzyżanowski, Kazimierz Wyka, Stefan

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""U podstaw liryki Leopolda Staffa", Jerzy Kwiatkowski, Warszawa 1966, Państwowy Instytut Wydawniczy, Instytut Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, „Historia i Teoria Literatury. Studia”, komitet redakcyjny: Julian Krzyżanowski, Kazimierz Wyka, Stefan"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Danuta Zamącińska

"U podstaw liryki Leopolda Staffa",

Jerzy Kwiatkowski, Warszawa 1966,

Państwowy Instytut Wydawniczy,

Instytut Badań Literackich Polskiej

Akademii Nauk, „Historia i Teoria

Literatury. Studia”... : [recenzja]

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 59/2, 396-404

(2)

pszenicznym . N ie w szędzie przecież pam iętają używając słow a „rżysko” o jego pochodzeniu. Na K ujawach np. — m yślę konkretnie o okręgu przeciętym szosą łączącą Lubraniec i Izbicę K ujaw ską — m ów i się nie tylko „rżysko” na ścier­ niska żytnie, lecz rów nież na jęczm ienne czy pszeniczne. Podobnie w okręgu podwarszawskim .

A le to drobiazg. Gdyby w P olsce istniała Szkoła Pisarzy, Pułapki w inny wejść w skład obowiązkowej lektury jej adeptów. Lektura to zresztą urocza. Bo w tej rozprawce raz po raz spoza zatroskanych zdań w ygląda rozbawiona twarz hum orysty, tego samego, który opisyw ał w swoich w spom nieniach następującą scenkę:

„Pamiętam, jak — szóstoklasista — czytając jakieś pism o, natrafiłem na term in: ultramontanizm. N ie rozum iałem go. W tym zm artw ieniu zwróciłem się do siedzącego obok ósm oklasisty o w yjaśnienie. Pom yślał chw ilę i objaśnił:

„— Widzi kolega, to jest pew nego rodzaju asceza.

„Zadał mi szyku. N ie śm iejąc pytać dalej, odszedłem, so klug als wie

z u v o r ” 4.

Szóstoklasista z gim nazjum jasielskiego nie zadowolił się odpowiedzią kolegi. O dalszym ciągu tej historii w sw oim pam iętniku już nie w spom ina, ale i tak w iem y: przy najbliższej okazji dokładnie owo „w yjaśnienie” sprawdził.

Maria Dernałow icz

J e r z y K w i a t k o w s k i , U PODSTAW LIRYKI LEOPOLDA STAFFA. (Warszawa 1966). Państw ow y Instytut W ydawniczy, ss. 286, 6 nlb. Instytut Badań Literackich Polskiej Akadem ii Nauk. „Historia i Teoria L iteratury”. Studia. K om itet Redakcyjny: J u l i a n K r z y ż a n o w s k i , K a z i m i e r z W y k a , S t e f a n Ż ó ł k i e w s k i . Sekretarz K om itetu R edakcyjnego: A n i e l a P i o r u ­ n o w a . [Seria:] „Historia L iteratury”, 17. Redakcja serii: M a r i a J a n i on, J a n K o t t , Z o f i a S z m y d t o w a .

Musi budzić zaciekaw ienie polonistyczne poeta, co nigdy, w żadnym okresie sw ej długiej twórczości, nie torow ał nowych dróg, a jednak w ciągu półwiecza liczony był przez czytelników różnych form acji i pokoleń — m iędzy twórców najw ybitniejszych. Stanisław Pigoń na promocji Staffa, doktora honoris causa U niw ersytetu Jagiellońskiego, w r. 1949: „czołowy poeta polski na przestrzeni trzech ostatnich generacji” 4, Tadeusz Różewicz przygotowując sw ą antologię w ierszy S taffa w r. 1963: „wybór ten jest próbą przedstaw ienia dramatu w sp ół­ czesnego, dramatu aktualnego” 2. Jeszcze żyją św iadkow ie debiutu poety, przed­ staw iciele pierw szych czytelników K ow ala, ale twórczość zam knięta przed d zie­ sięciu laty — już pociąga jako obiekt historycznoliterackiej egzegezy. Jeśli naw et

4 P i g o ń , op. cit., s. 160—161.

1 S. P i g o ń , Poeta cudu istnienia i mądrości wieków . „Twórczość” 1947, z. 2, s. 7. Przedruk w: Mite życia drobiazgi. Pokłosie. Warszawa 1964, s. 458.

2 T. R ó ż e w i c z , Posłowie. W: L. S t a f f , K to jest ten d z iw n y nieznajomy?

(3)

uznać za przesadną opinię Jerzego K w iatkowskiego, że zdumiewająca siła rege­ neracyjna poezji Staffa jest „jedyna w dziejach poezji polskiej” (s. 155), to prze­ cież i ten fakt czujnego reagow ania na nową rzeczyw istość aż po ostatnie lata życia — przydaje interesu roztrząsaniom dzieła poety kilku pokoleń.

A jednak podjęcie na serio badań nad liryką Leopolda S taffa w ym aga dziś, zdaje się, w ięcej odwagi niż rozważania naukowe nad najbardziej nawet m iernym pisarzem w iek ów poprzednich. Nie dlatego, że Staff to zjawisko tak bar­

dzo już rozpoznane — historyk poezji zawsze staje wobec zadania zburzenia czy zrew idow ania ukształtow anej w cześniej opinii, powszedniego sądu o przekazanych nam przez przeszłość w artościach — ale dlatego, że ten w łaśn ie poeta jest za­ razem w szczególny sposób niem odny, bo (i to jest ów sąd obiegowy) nazbyt prosty, łatw y w lekturze, oswojony, przeniesiony już na teren konw encji, a jeszcze nasz w spółczesny! W ymawiając: niemodny, m yślę głów nie o odbiorcach zw a ­ nych fachow ym i polonistam i, ci bowiem przyłapani na jego lekturze zwykli się tłum aczyć, że poszukują w łaśn ie udatnych przykładów m łodopolskiej poetyki bądź w ierszy św ietn ie trafiających w styl awangardowy. W tej sytuacji o w iele łatw iej w yobrazić sobie można książkę o liryce Staffa zamierzoną jako w ielki roz­ rachunek ze w szystkim , co archaiczne w poezji. Byłoby zresztą dobrze, gdyby pow stała także praca o czytelniku poezji (nie ma takich studiów!), czytelniku zadom owionym w konwencjach, nie przełamującym szkolnej edukacji, p ielęgnu­ jącym z dawna uform ow ane naw yki uczuciowe i wyobraźniow e. „Spłakany, lekk i i pokorny / Zamykam książkę i odchodzę [...]” — to w łaśn ie w ierszowana form uła owej postaw y. Opis szerszy — w rozlicznych w ersetach K w ia tó w p o l­

skich pośw ięconych Staffow i. Twórczość tego poety n iew ątpliw ie często zachęca,

w ręcz zniewala czytelnika do pozy i gestu: „W rytm y uwodzi i kołysze / W takie tkliw ości i bezkresy [...]”. K rytyków zaś prowokuje do ironii lub pochwały tak dwuznacznej jak w ypow iedź Juliana Przybosia na tem at zbiorku Dziewięć

m u z 3.

Nowa książka, przedstawiająca w ybrane rysy liryki Staffa, pojawia się w licznym chórze głosów o tym poecie: Różewicz, Jastrun, w zn ow ien ie znanego eseju Sandauera, dw ie książki Ireny M aciejewskiej; do tego dodać można tom korespondencji i św ietn ie opracowane hasło w Sło wnik u współczesnych pisarzy

polskich, w reszcie — szereg w ypow iedzi z okazji 10-lecia śm ierci autora Wikliny.

D ysertacja Jerzego K w iatkow skiego w zespole tym posiada odrębną tożsamość. Jej autor w roli kom entatora poezji polskiej ostatniego piętnastolecia przed­ staw ił się jako czytelnik „jaknajdzisiejszy”. Zarazem — choć w pewnym okresie zaangażowany, jak pamiętam y, w w alkę o określone dążności poetyckie („wizja przeciw rów naniu”) — czytelnik o upodobaniach bardzo w ielostronnych i lib e­ ralnych, a przy tym z zainteresow aniam i dla historycznoliterackich składników postępow ania krytycznego, ujaw nionych czy to w Szkicach do portr etó w , czy w studiach o Przybosiu, Miłoszu, poetach lat okupacji. Gdy podejm uje pracę nad Staffem , zaskakuje nas tym jedynie, że czyni to nie tylko jako historyk, ale także jako w yznaw ca. Zobaczył bowiem w dziele S taffa takie ukształtow anie św iata i tak ie postaw y człowieka, jakich nie dostrzegli (lub nie dostrzegli tak w yraziście) poprzednicy w lekturze, a zarazem postaw y b lisk ie naszym dzisiej­

szym zainteresowaniom , ujęcia, o których badacz m ówi z entuzjazmem. Jest odruchem naturalnym czytelnika — chęć podpatrzenia, czy i jak nawyki i procedery krytyka literackiego przeniknęły do publikacji poddanej innym

(4)

regułom: pracy doktorskiej, włączonej do znanej serii naukow ej. A m bicje i rezul­ taty poznawcze stanow ią z pewnością dominującą w arstw ę książki. N ie tylko w ięc nie znajdziem y tu zupełnie owego tonu łatw ej a nieznośnej wyższości krytyka, jego literackiego programu, nad poddanym procesowi analizy i in ter­ pretacji poetą (rzetelność w tym zakresie znamy z daw niejszych prac K w iat­ kowskiego), ale nie spotkam y też jakichkolw iek bezpośrednich odniesień do dzisiejszego życia literackiego, czy też jakiejś postulow anej w izji poezji. (Nie­ mniej raz po raz w autorze książki rozpoznajemy uważnego obserwatora liryki lat 60-ych, jak np. w uwagach o paradoksach Staffa typu „leksykalnego” (s. 145—148) lub na tem at „procesu zderzania dwu k onw en cji” w wierszach „skamandryckich” S taffa <s. 105).) Praca ta jest rzeczową i interesującą relacją o najbardziej krw ionośnych żyłach liryki Staffow skiej. Ową rzeczowość, ów interesujący wyw ód naukowy przenika jednak zupełnie nietypow y dla tego rodzaju publikacji sposób przekonywania czytelnika o prawdach i racjach. Można by ten sposób określić jako m etodę lirycznej su gestii, dyskretną pro­ pozycję, by te w łaśn ie w ybrane przez krytyka rysy i w artości czytelnik zaakcep­ tował i uznał za cenne i żyw e w dziele poetyckim Staffa. O w iele łatw iej jest złożyć sprawozdanie z przebiegu naukowego w yw odu książki, rozpoznać m etody, dzięki którym ów w yw ód jest uporządkowany i przekonywający, niż opisać wspom niane sposoby sugerowania, sposoby nie należące przecież do poetyki pracy naukowej, stanow iące natom iast o indyw idualnym profilu znanego dobrze krytyka.

Najpierw w ięc — sprawy najbardziej dotykalne. Książka zatytułowana

U podstaw lir yk i Leopolda Staffa prócz krótkiego słow a Od autora m ieści trzy

obszerne rozprawy. Pierwsza, nazwana Tajemnice, prezentuje S taffa-m etafi- zyka — jakże jednak różniącego się od naszych w yobrażeń o filozofującym m oderniście! — nade w szystko zaś poetę konkretnego i dającego się sprawdzić w swych snach lirycznych. Druga, Poeta paradoksu, to znów rozdział niweczący dawniejsze opinie o tw órcy „prostym jak podanie ręki”, rozdział poświęcony bu­ dowaniu nowej form uły Staffa — poety intelektualnych i językow ych komplikacji. Ostatnia partia książki odsłania nam jeszcze inne nieznane oblicze poety zafascy­ nowanego — trwale! — jednym sym bolem i mitem: Raju Utraconego.

Kilka szczególnych w łaściw ości charakteryzuje budowę narracji w e w szyst­ kich tych studiach. Przede wszystkim : analityczność tej narracji, w ięc takie rozw ijanie w yw odu, że w szystk ie uogólnienia są jakby skrupulatnie m ontowane na naszych oczach — bez pom inięcia najdrobniejszych skrętów rozumowania, z m aksym alnym ujaw nieniem w stępnych obserwacji. K siążkę dyktuje nie tylko chęć odsłonięcia odm iennego widoku, także pragnienie, by z całą dokładnością zademonstrować sposób dochodzenia do tego m iejsca, do nowych twierdzeń interpretacyjnych; objaśnić nie tylko poetę, ale — pośrednio (i bezpośrednio niekiedy) — w łasn e postępow anie badawcze. Bez w ątpienia: nie każdy czytelnik z upodobaniem w ita tę rozłożystość m yślow ą (kompozycyjną i składniową także), tę nieśpieszną i dydaktyczną postawę. N iejeden użytkow nik dziełka w olałby zapew ne w yw ód zw ięźlejszy, bardziej zwarty, który w ym agając m oże w ięcej w ysiłku od czytelnika, wyraziściej utrwalałby w ybrane znamiona portre­ towanej poezji. Nietrudno nam wyobrazić sobie ten rodzaj wyrzeczenia i suro­ wego umiaru, z jakim sposoby i w yniki roztrząsań K w iatkow skiego — przedsta­ w iłby np. Artur Sandauer (by w skazać na krytyka należącego do innej generacji) czy Zdzisław Łapiński (by w skazać na rówieśnika autora). Ponadto: nie każda droga badawcza, nie każdy język krytyczny w równym stopniu domaga się

(5)

auto-komentarza. Gdy obficie zeń czyni użytek Janusz Sław iński w Koncepcji ję zy k a

poetyc kiego aw an gardy krakow skiej, działanie tu uspraw iedliw iane jest odkry­

w aniem istotnie nowych i rozległych horyzontów badawczych. Czy i w jakiej m ierze podobny m om ent tłum aczy m etakrytyczne nastaw ienia i dygresje K w iat­ kowskiego? Do tej k w estii w ypadnie wrócić za chwilę. N iezależnie przecież od odpowiedzi zaraz można w yrazić przekonanie: te dydaktyczne w artości w ykładu K w iatkow skiego — jakiegoż um iejętnego i cierpliwego każą w nim upatrywać nauczyciela czytania poezji i jej problematyzowania. Nawet gdybyśm y stw ier­ dzili, że naczelne jego prześw iadczenia w zakresie proponowanej m etody inter­ pretacji budzą opory — ten nieczęsty habitus krytyka, który potrafi nieobytego

odbiorcę wprowadzać w św iat wypracowanych przez siebie sposobów czytania w ierszy, habitus znowu znany nam z w cześniejszych prac autora, jest n ie­ w ątpliw y. Czyni on z książki K wiatkowskiego nie tylko podatny m ateriał w propedeutycznym nauczaniu uniwersyteckim , ale też zjawisko o dużym zna­ czeniu ogólnospołecznym , zw ażywszy zwłaszcza w ziętość Staffa w najszerszych kręgach ludzi czytających poezje i jego trwałą obecność w programach szkolnych. W spomniana analityczność narracji K w iatkow skiego znajduje w yraz głów n ie w w ielkim nagromadzeniu m ateriału dowodowego.

Po pierwsze: w postaci cytatów z liryki poety. K w iatkow ski nazbyt już lojaln ie przytacza m nóstw o fragm entów w ierszy Staffa w spierających, u w ie­ rzytelniających krytyczne dochodzenia (a poświęca je nie tylko m otywom cen ­ tralnym, uwyraźnionym w tytułach rozpraw, ale i całym seriom związanych z nim i w ątków i m otyw ów towarzyszących). N ie powiem y nic nowego tw ier­ dząc, że praca krytyka powinna czasami polegać tyleż na odsłanianiu, ile na zakrywaniu. W ydobywać m ateriał najcelniejszy, resztę uprzątnąć. N ie tylko dlatego, że — jak powiada W acław Borowy — „nie można zjeść całego słoja miodu na raz” ; także dlatego, że zyskuje w tedy uczony (opinię sumiennego, skrupulatnego), traci poeta (bo śm ieszy, gdy m ów i np. „Jestem żywiołem! jestem gór olbrzy­ m em !”). Ta metoda posługiw ania się m ateriałem ujaw nia (głów nie w częściach 2 i 3) istotniejszy m ankam ent. Ma się wrażenie, jak gdyby naśladowała ona charakterystyczny sposób egzem plifikacji stosow any w niektórych rozprawach W acława Kubackiego, np. w jego rzeczy o M ickiewiczowskim Żeglarzu, gdzie liczba przykładów literackiego w ykorzystania m otywu (szło tam o cytaty z lite ­ ratury powszechnej) jest tak w ielka, że przestają się liczyć w szelk ie granice selekcji, a bardziej celow y w ydaw ałby się kom pletny indeks m iejsc przyw oły­ w anych — w układzie chronologicznym bądź alfabetycznym (co tam było zresztą rzeczą praktycznie niem ożliw ą do zrealizowania). To oczywiste: po przekroczeniu pewnego m inim alnego progu egzem plifikacji — żadna następna pozycja rejestru nie wzm acnia już postaw ionej hipotezy, chyba że lista ujęć okaże się pełna.

Po drugie: m ateriał argum entacyjny stanowią też w ypisy z dzieł in telektual­ nych prawodawców epoki, a raczej — epok. Tu dotykamy zabiegu najpełniej charakteryzującego rodzaj w yobrażeń autora o zadaniach historycznego roz­ patrywania przemian literatury; jego koncepcję badań historycznoliterackich, a w ięc typ kontekstów , jakim dzieło literackie pragnie przyporządkować, w y ­ brane przezeń kategorie interpretacji.

W szystkie rozprawy — w ielopiętrow o i na różne sposoby — tłumaczą zebrany m ateriał. Starają się one przede w szystkim uwydatnić jedność i konsekw encję osobowości poetyckiej S taffa, ująć w kilku centralnych w łaściw ościach odrębną jego wizję św iata i sytuacji człowieka. A następnie: kierują naszą uwagę na fakt, jak doskonale w m ontow ana, jak zakorzeniona jest ta postać w otacza­

(6)

jącym ją św iecie m yśli i kultury. W związku z tym w reszcie — niejedno­ krotnie w skazują na odkrywczość poetyckiego w idzenia Staffa. Ma ono być nie tylko zbieżne, ale niekiedy wręcz uprzedzać rew elacje naukow e naszych czasów. Tu w ła śn ie najczęściej rodzą się w ątpliw ości. Czy to ma być miarą nowego w poezji? Gdy np. czytam y u Staffa:

Czy to prawda? Czy obłęd złudą m nie olśniewa? To było przed w iecznością! To nie z tego świata! To nie pola, nie kw iaty, n ie chmury, n ie drzewa, To m oje m łode lata! M oje m łode lata!

P o w ró t (z tomu Dziewięć muz)

m am y w ątpliw ość, czy konieczne (i czy w ogóle potrzebne) jest łączenie tych w ersetów „z teorią w zględności E insteina i z dalszym i badaniami i spekulacjami dotyczącym i problemu czasu, jakie przynosi nowoczesna fizyk a” (s. 164). Tym bar­ dziej że i poetycko, językowo w ersety te (i inne cytow ane na s. 163—165) nie sta­ nowią — i n ie stanow iły w roku powstania — żadnych szczególnych rewelacji. Inny fragm ent:

W tych czasach, kiedy boleść i w styd duszę pali, Kiedy św iat cały tonie w podłości jak w bagnie, Człowiek, który w rozpaczy rzekł: Spójrz i idź dalej, Ach, jakże mało już pragnie.

Po złych nocach, szalonych mordem i grabieżą, Kiedyś ze snu obudzić się w godzinie wschodu I na słońce i zieleń niew in ną i św ieżą

Otworzyć drzwi do ogrodu.

W tych czasach... (z tomu M artw a pogoda)

Zawsze mi się zdawało, że dobrze czytam ten tekst: ogólnikowo tu zapisane historyczne doświadczenie łatw o daje się skonkretyzować, w yrażone zaś w poincie utworu pragnienie naznaczone jest p rym am ością i dosłownością, nie tak znów u Staffa częstą. A le po lekturze pracy K w iatkow skiego rodzą się kompleksy! T en m ały tek st składa się przecież w yłącznie z m otyw ów obciążonych archety- picznie i m itologicznie, „Jungiem i Eliadem ”, ziemią i rajem, drogą i celem. „Mało” z ostatniego w ersetu strofy 1 — znaczy tam chyba paradoksalnie „dużo”! Pam ięć atakują cytaty z poezji i dzieł uczonych, jednym słowem, mój p ryw at­ ny Staff staje się Dziwnym N ieznajom ym . A kom pleks powstający i narastający w konsum encie studiów K w iatkow skiego tylko z rzadka rozładowuje się p y ta ­ niem o celowość (jak przy Einsteinie) czy trafność skojarzeń krytyka (to przy­ padek cytow ania N ietzschego (zob. s. 241), gdy wiadomo, że i w uchu Staffa m usiało tu brzmieć inne, dawniejsze pouczenie: „Jeśli nie staniecie się jako dzieci, nie w nijdziecie do Królestwa N iebieskiego”). Rozładowuje go też refleksja, że cytaty — szczególnie z dzieł uczonych z końca w. X IX — przytaczane przez krytyka rzadko zdołają nas poruszyć. Te elitarne niegdyś m yśli w eszły już do spo­ łecznego krwiobiegu, stały się w łasnością powszechną. Wiem, a nawet nie w iem od kogo — i jedną z zasług K w iatkow skiego jest porządkowanie i odsyłanie do źródeł. K onsekwencja, z jaką zniewala się tu czytelnika do odkrycia jego złud­ nego przekonania dotyczącego znajomości Staffa, należałaby do w spom nianych w cześn iej dyskretnych środków działania.

(7)

Każda rozprawa pisana jest jakby przy użyciu coraz innego warsztatu naukowego. Autor znakomicie pokazuje, że um ie być rów nie dobrym łow cą słów -kluczy jak archetypów, równie trafn ie rozpoznać cechy um ysłowości jak znam iona języka poetyckiego. N ie znaczy to jednak, by K w iatkow skiego uznać za przedstaw iciela krytyki psychoanalitycznej, m itograficznej czy antropologicz­ nej. Autor w ykorzystuje te — bardzo ch w ytliw e — metody, nie przejmując się rów nocześnie ich żelaznymi rygorami. W tej w łaśn ie w arstw ie jego traktatów najbardziej m anifestacyjnie objawia się postawa krytyka poezji, a nie uczo­ nego przejętego jednym sposobem gim nastyki um ysłowej. Idzie o odkrycie i opi­ sa n ie rzeczy m ożliw ie interesujących, n ie zaś o w ykorzystanie gwarancji, jaką

daje stosow anie jednego, konsekw entnego języka interpretacji i analizy. Jak sam w yzn aje — takie postępow anie dyktuje „żywiony przezeń sceptycyzm wobec w szelkiej ortodoksji m etodologicznej, przekonanie o alienacyjmej w łaśn ie roli, jaką odgrywają m etodologie, jeśli traktuje się je w sposób ortodoksyjny i apriorycz­ n y” (s. 278). Ależ konsekw entne rygory m etodologiczne n ie muszą być ani orto­ doksyjnie, ani apriorycznie stosow ane. Gdyby zaś n ie b yw ały stosow ane z jedno­ stronną powściągliwością — K w iatkow ski n ie m ógłby powołać się na odkrycia Junga, nie istniałyby bowiem prace tego uczonego. N asz autor — niepomny na w ezw ania w ielkiego poprzednika — b ije w punkty słabe, nie w m ocne, i w ten sposób (w tym przynajm niej zakresie) ani trochę „dyskusyji na w yższe nie w znosi stanow isko”.

W rezultacie to, co najbardziej przykuw a naszą uwagę — inie zamyka się ani w sposobach postępowania badawczego (metoda), ani w tzw. rezultatach naukowych, w nioskach, podsum owaniach itp. uogólnieniach. Te partie rozpraw są czasem jakby za n ikłe (pomińmy to, że z rzadka byw ają także zadziwiającą daniną ogólników — zob. np. s. 277; przedtem zam knięcie paragrafu na s. 106), jakby nie w ykorzystują naw et w szystkich m ożliwości naniesionych przez m ateriał w cześniej zgromadzony.

Zw łaszcza Poeta paradoksu to rozdział niejednokrotnie domagający się orze­ czeń generalnych bardziej dla Staffa bezlitosnych, m niej uprzejm ych niż w y n i­ kające z podsum owań krytyka.

Co jest m ądrzejsze od m ądrości I rozum niejsze od rozumu.

Znad ciemnej rze k i (z tomu M artw a pogoda)

Cud najw iększy, że cudy dzieją się codziennie.

Słońca w iec zo rn y blask w rzece (z tomu Barwa miodu)

Paradoksy? Tak, a le przecież ani trochę n ie burzą on e językow ych przyzw y­ czajeń, jakie ukształtow ać m ogła choćby lektura M ickiewiczowskich Zdań i u w a g, by nie w skazyw ać na Norwida, dopiero odsłanianego w epoce debiutu Staffa (zacytowane w ersety pochodzą zresztą z późniejszych etapów pracy poety). Raczej to droga m ałego oporu, m echaniczność bardziej niż twórczość. Rzecz znamienna, że żadne z tego typu powiedzeń ,ypoety paradoksu” nie zrobiło takiej kariery, jak np. Lechoniow ie „Jest tylko Beatrycze [...]”. N aw et najbardziej zbanalizowane zdania-cytaty z poezji M ickiewicza, Norwida zachowują m oc poruszania wyobraźni odbiorcy; trudno o ta k ie fragm enty w poezji Staffa, a jeśli już — to znajdziemy je najczęściej nie w zespole paradoksów, a raczej wśród tzw. powiedzeń prostych: „Będziemy znowu stąpać po sw ych w łasn ych schodach”. Czy sytuacja ta da się w ytłum aczyć jakim iś obiektyw nym i relacjam i? — oto pytanie przynależne bada-26 — P a m ię tn ik L ite ra c k i 1968, z. 2

(8)

czowi życia poezji w czasie. N ie pow iem y przecież, że dzieje się tak za sprawą konserw atywnej „edukacji sen tym en taln ej” statystycznego czytelnika poezji.

Podobnie: interpretując Staffow sk ie w cielenia Raju Utraconego, wskazując m ianow icie na to jego ujęcie, w którym stan „wypędzenia z raju” utożsamia się z w łaściw ą jedynie człow iekow i świadom ością w łasnego istnienia, obrazowaną w poezji jako upostaciowane rozdw ojenie „ja” lirycznego i „duszy” — przypomina nam K w iatkow ski „tradycję wyw odzącą się od M aeterlincks (zwłaszcza M aeter­ lin ck s ze Skarbu ubogich), du Prela, N ovalisa [...]” (s. 249). A m y m am y w pam ię­ ci przede w szystkim M ickiewiczowską „ojczyznę m yśli”. Czy nie jest faktem podstaw owego znaczenia dla spraw objaśnianych przez krytyka, że w iek przem i­ nął od chwili, gdy w języku, jakim m ów ił Staff, powstała najśw ietniejsza kry­ stalizacja liryczna m itu Raju Utraconego: G dy tu m ó j tru p ?

Jerzy K w iatkow ski w w ielokrotnych napom knieniach deklaruje swe skłon­ ności — by tak rzec — empiryczne; chce być w ierny poznawanym obiektom poetyckim , unikać starannie ich deformacji, nie narzucać sensu, lecz go z tekstów S taffa odczytywać. Zapytajm y w ięc, jakie są em piryczne probierze nowości Staf- fow ych paradoksów? Jak w sposób sprawdzalny — o ile pozwala natura badanego przedm iotu — w yznaczyć zasięg sw oistości i niepowtarzalności jego ujęć? Do ja­ kiego w ięc w tym celu odwołać się kontekstu? Odpowiedź nie m oże być inna i nie m oże nie być banalna: tylko w łączen ie paradoksalnych form uł poetyckich S taffa w m acierzysty niejako szereg przeobrażeń „paradoksalnej” liryki — o te­ m atach religijnych przede w szystkim — tłum aczy nam stopień samodzielności poety i najw ym owniej określa jego m iejsce w poezji w łaśnie. Paradoksy bo­ w iem to: Sęp Szarzyński i M orsztynowie; B enisław ska i Karpiński; liryka reli­ gijna M ickiewicza i m istyczne w iersze Słowackiego... Składniki jednej tradycji, a zarazem zjawiska najzupełniej różne, jak i różny wobec nich jest Staff. Ale też tylko w tym szeregu potrafim y n ajw łaściw iej odczytać sens jego poetyckich struktur — z pewnością w łaściw iej i z m niejszą obawą subiektyw nych znie­ kształceń niż w sytuacji odnoszenia tych struktur do współczesnych Staffow i i późniejszych osiągnięć m yśli naukowej.

Unikał niegdyś programowego i system atycznego wprowadzania kontekstu gatunkow ych tradycji W acław Borowy w klasycznej i niezapomnianej książce O poezji polskiej w w ie k u XVIII. A le — po pierw sze — to ogromne pole lite­ rackich odniesień było jak gdyby utajone w każdym sądzie krytycznym uczonego. N ie czyniąc nic, aby rozległej swej erudycji poetyckiej nadać charakter w idocz­ nych m etodycznych rusztowań — uczynił z niej, by tak powiedzieć, w yposażenie każdego aktu postrzegania literackiego. (Ten pożeracz książek ogłosił przecież sw e dzieło — pod egidą Polskiej Akadem ii Umiejętności! — bez przypisów.) Po wtóre: Borowy sform ułował swój estetyczny m odel poezji i w edle tego modelu (wyraźnym i nićm i zależności powiązanego z poezją okresu jego m łodości!) opi­ syw ał i oceniał tek sty czasów saskich i stanisław owskich. Jerzy K w iatkow ski zaś — z jednej strony — argum entacji historycznoliterackiej, w ięc em pirycznej, poniechał zupełnie; z drugiej natom iast — jakby nie ufa swym indyw idualnym m iarom, w łasnem u sądowi krytycznem u i nie feruje opinii w yraziście oceniają­ cych, opartych na określonych i ujaw nionych zasadach; jest tu w każdym razie połowiczny. Jeśli z okazji dzieła o poetach w. X V III trafnie powiedziano (Maria Rzeuska), że Borowy przegrał w nim jako teoretyk, ale w ygrał jako krytyk, to 0 Kw iatkowskim powiedzieć można, że (w tym przynajmniej punkcie) przegrywa 1 jakio teoretyk, i — w pew nej m ierze — jako krytyk. Zarazem okazuje się, że praktyka jego badań n ie podąża jednak w szędzie za postulatem w ierności wobec

(9)

w łasn ej sem antyki tek stów poety, a dzieje się to w momentach dużej donio­ słości. Czytając tek sty „sam e w sobie”, poza system em konwencji — w łaśn ie przestaje im być w ierny.

Zanotowanie tych uwag n ie jest naiw ną propozycją, by autor k siążki U p o d ­

s ta w lir y k i Leopolda Staffa, porzucając w łasn e zainteresowania, skierow ał wzrok

ku innym , m oże obcym sobie, zaciekawieniom . Wskazać na czynności w stępne i nieodzowne, stanow iące warunek konieczny pom yślnej realizacji jego am bitniej­ szych zamierzeń — taki jest cel poczynionych tu spostrzeżeń. Zanim izolow ane składniki poetyckich organizmów poczniem y włączać w rozległe konteksty po­ w szechnych m itów i sym boli — m usim y przecież poznać sposób ich funkcjonow a­ nia (więc ich pozycję i znaczenie) w m acierzystym „oboim żyw iole”: konkretnym p o l s k i m j ę z y k u i odrębnym, niedyskursywnym , p o e t y c k i m s z e r e g u jego wytw orów.

N ie chcę też powiedzieć, że nieobecność explicite ujawnionego kontekstu ro­ dzimej tradycji literackiej dowodzi braku rozeznania krytyka w tak podstawo­ w ych regułach po prostu bardziej system atycznego (niekoniecznie naukowego) poznawania poezji. Zbyt doświadczonym czytelnikiem liryki jest Kwiatkowski, by nie rozpoznawał niejako in tu icyjn ie — w yznaczonych przez polską tradycję poetycką sensów lirycznych Staffa i traktował je w yłącznie jako w ierszow ane dyskursy, z lekka tylko zaszyfrow ane „przekłady” relatyw izm ów i pragmatyzmów epoki.

W najm niejszej m ierze nie chcę w reszcie lekcew ażyć tego, co j e s t w książ­ ce — przez w skazyw anie tego, czego w niej n ie ma. By zorientować się, o jakie konteksty idzie w tych studiach naprawdę, w ystarczy spojrzeć na indeks nazwisk. Może to w łaśn ie jest — m ów iliśm y już o tym — głów ny zamiar utajany w k sią ż­ ce (choć zapewne nie główna in tencja autora): w łączyć S taffa w ogólnoludzki nurt życia duchowego, uczynić go m niej lw ow skim , warszawskim , historycznym , a bar­ dziej uniw ersalnym , w ięc także czytelnym poetycko i żywym . N ie bez racji te rozważania zamyka im ię pierwszego człowieka, sym boliczne nie tylko dla poezji Staffa, ale i dla zadań jego interpretatora. To im ię, użyte w zakończeniu pracy, należy także do zespołu sposobów nacisku na odbiorcę, dzięki którym czytam y rzecz bez znużenia i jednak z przekonaniem o prawdziwości zasadniczych ele­ m entów obrazu, jaki się w yłan ia stopniowo z opowieści o liryce Staffa. Gdy bowiem w w iele tygodni po lekturze tryptyku pragniemy odtworzyć zapisany w pam ięci i w rażliw ości syntetyczny rysunek naszych poznawczych zysków, tego, co okazało się w książce najtrw alsze i najcenniejsze, co pozostało po w ykrusze­ niu się jej składników bardziej przypadkowych — w szystk ie jego kreski tworzą portret Staffa: poetyckiej indyw idualności w budowanej w setk i w ierszy lirycz­ nych, portret sym patyczny i znów pociągający. Zastrzeżenia nasze, jeśli nawet kierow ały się przeciw sposobom kom ponowania tego portretu, nie kwestionują

doboru rysów zasadniczych i nowych.

Zatem sam a liryka, naw et n ie jej podstawy w jakim kolw iek rozumieniu, jest przedm iotem centralnym dla badacza. W iersze poety, tek sty ostatecznie ufor­ m ow ane i przekazane odbiorcy, są tu przecież tym jedynym interpretowanym m ateriałem , a ich poetycka nośność, zdolność budzenia poetyckich zaintereso­ w ań — jedynym m oże powodem, dla którego podjęto tę pracę. Żadne inne racje, żadne problemy historycznoliterackie, kulturow e czy psychologiczne, nie stanow ią praw dziwego motoru działań krytycznych. W szystkie naukow e szczudła użyte w pracy (jej erudycyjne przypisy, sfera am bicji m etodologicznych) n ie zatrzymują na długo naszej uw agi i pamięci. Odmiennie niż in n e dzieła hum anistyki — ta

(10)

książka trw alsze zdobycze związała z konkretnym przedmiotem, głębszym jego poznaniem, nie zaś ze sw ym naukowym językiem , w arstw ą metanaukową. Bo też — przypom nijm y p ytan ie na samym początku tych uwag postawione — m edytacje z tego zakresu n ie w ydają się w niej specjalnie potrzebne.

W ypowiedź o przeczytanej książce daje się skupić jedynie wokół wybranych spostrzeżeń poczynionych na jej m arginesach. Tutaj spośród nich — w ątpliw ości w ydały się w ażniejsze niż przyświadczenia (których zresztą n ie skąpiły K w iat­ kowskiem u liczne inne om ówienia jego pracy); pom ijane dotąd aspekty — warte w yraźniejszego podkreślenia, niż sprawy, o których pisano w cześniej. Tym u sil­ niej w ięc trzeba zaznaczyć przekonanie o wartości w ystąpienia krakowskiego krytyka. Użyłam poprzednio terminu „opowieść” — jest to bowiem nade w szystko dobra robota człow ieka literatury, człowieka um iejącego p i s a ć . N iedom ów ie­ nie, aluzja, ironia, m etafora oddają tu usługi w ięk sze niż w jakiejkolw iek innej pracy dyplom owej. Jest to często język „niem aluchw ytny”, by użyć określenia sam ego K wiatkow skiego. Toteż w yd aje m i się, że jego rzecz o S taffie porównać by można z jedną tylko książką w zespole licznych wspom nianych tu publikacji: z wyborem poezji S taffa dokonanym przez Tadeusza Różewicza i zaprezentowanym w tomiku K to jest te n d z iw n y nieznajomy? (nieomylność Różewicza proponujące­ go taką w łaśn ie lekcję Staffa jest tam bliska nieom ylności Dem arczykówny—Ko­ niecznego, interpretujących w iersze Baczyńskiego). N ie będę naturalnie porów­ nywać; w skażę tylko na jedną, ale chyba ważną wspólność: dobry znajomy w szystkich, Leopold Staff, w yłan ia się z obu tych publikacji jako Dziwny N ie­ znajomy. Różewicz odkrył tę dziwność w sposób genialnie prosty — m etodą ze­ staw ień w ierszy z różnych epok. K w iatkow ski konstruuje swego bohatera sposo­ bami nieraz bardzo skom plikow anym i, .a le zawsze zmierzającymi, jak m ówiłam , do zniszczenia przekonania czytelnika, jakoby ten już Dobrze Znał Staffa. M yślę, że zniszczenie takiego przekonania jest zasługą — nazw ijm y ją obywatelską — w ażniejszą niż w ygładzanie rysów na dobrze osadzonym pomniku, choćby je przeprowadzano sposobam i bezbłędnym i i nie budzącymi krytycznych zastrzeżeń 4.

Danuta Zamącińska

J u l i a n K r z y ż a n o w s k i , NAUKA O LITERATURZE. [Indeks rzeczowy oraz indeks nazwisk i tytułów utworów anonim owych zestawiła D o b r o s ł a w a S w i e r с z у ń s к a]. W rocław—W arszawa—Kraków 1966. Zakład Narodowy im ie­ nia Ossolińskich — W ydawnictwo Polskiej Akadem ii Nauk, ss. 476. Polska A ka­ demia Nauk — Wydział Nauk Społecznych.

N ie pierwszą to niespodziankę naukową zgotował nam profesor Julian Krzyża­ nowski, od lat w ielu niestrudzony autor dzieł uczonych z zakresu historii lite ­ 4 Cytując nazw iska Z. L. Zaleskiego i A. Szczerbowskiego, krytyków, których ujęcia poezji Staffa (jako równowagi sprzeczności) są „stosunkowo najbliższe koncepcjom w yrażonym w tej pracy” (s. 125), przeoczył autor A. S a n d a u e r a

(Poeci trzech pokoleń. Wyd. 2, uzupełnione. Warszawa 1962, s. 28), który „specy­

fikę postaw y S taffow skiej, odrębność jego osobowości poetyckiej” upatryw ał w „wewnętrznej sprzeczności” jego poezji, znajdującej się „ciągle w stanie ch w iej­ nej rów now agi”.

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

dzieci pozostających pod nadzorem sądów

W w y­ niku tak zorganizowanej pracy następuje eliminacja zleceń przekazywanych bez­ pośrednio aplikantom przez innych członków zespołu, oo pozwała patronowi

Pogląd ten nasuwa pewne uwagi. Po pierwsze, trudno wymagać od stron, by w momencie zawierania umowy przedwstępnej znały już dokładnie wysokość odszkodowania,

Pod tym kątem widzenia dokonuję też wy­ boru problemów-wątlków w pełnej świadomości, że jest to wybór pozostawiający poza .płaszczyzną wprowadzenia wiele

Z dziewięciu rozdziałów, z których składa się monografia, pięć pierwszych (Istota wyroku wydanego w procesie cywilnym. Wyrok cywilny jako skutek procesu

VI Chyba niezbyt fortunnie sformułowany został art. Zadba o to niewątpliwie Naczelna Rada Adwokacka. Czy nie było lepiej przyjąć sformułowanie, że przepis

Ustawa o radcach prawnych daje prawo przedsiębiorstwom korzystania z usług adwokata, natomiast ustawa o adwokaturze nie daje prawa osobom fizycznym korzystania z