Zofia Stefanowska
"Roczniki Humanistyczne",
1956-1957, tom 6, zeszyt 1, Prace o
Norwidzie, redaktor naukowy prof.
dr Irena Sławińska, Lublin 1958,
Towarzystwo Naukowe Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego, s. 334, 2
nlb. : [recenzja]
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 50/2, 674-684
Rozprawa Wyki zaw iera niezw ykle dużo trafnych uwag szczegółowych 2t, m. in. o w ersyfikacji Fredrowskiej, o pokrew ieństw ie duchowym i ana logii m iędzy Papkinem a Chlestakow em Gogola, o historycznym zasięgu dzieł Fredry od Bohomolca do Prusa etc. W ogóle w stęp do Pism w s z y
stkich jest jedną z najbardziej pobudzających do refleksji prac histo
rycznoliterackich — nie tylk o w ubiegłym dziesięcioleciu.
Na zakończenie parę słów o wyposażeniu graficznym edycji. Przede wszystkim : stylow a, w napoleońskich kolorach, ciemnozielona ze złocony mi tytułam i płócienna okładka. Na grzbiecie w yciski przypom inające zdo bnictwo empirowe. W każdym tom ie starannie wykonane ilustracje, foto grafie, reprodukcje rękopisów. P iękny papier m atowy, dużo św iatła na
kolumnie, zgrabna czcionka. Ogólnie: harmonijna i estetyczna całość,
świadcząca dobrze o poziom ie technicznym w ydaw nictw a i o pietyzm ie dla poety.
M ieczysła w Piszcżkowski
ROCZNIKI HUMANISTYCZNE, 1956—1957, tom 6, zeszyt 1. Prace
0 Norwidzie. (Redaktor naukow y prof, dr I r e n a S ł a w i ń s k a ) . Lublin 1958. Towarzystwo N aukow e K atolickiego U niw ersytetu Lubelskiego, s. 334, 2 nlb.
Norwidowski zeszyt R o c z n i k ó w H u m a n i s t y c z n y c h otwiera rozprawa Zdzisława Jastrzębskiego pt. P amiętn ik a rty sty , pierwsza tak obszerna praca o cyklu V ade-m ecum . Zamierzeniem autora było „odczy tanie tego dzieła jako zjaw iska poetyckiego“, próba wskazania „na jego historyczno-literackie uwarunkow ania, na w artości, założenia i rolę, jaką m iało spełnić i jaką sp ełn iło“ (s. 14). Zamierzenie w ięc bardzo ambitne 1 trudne, jeśli w ogóle m ożliw e do zrealizowania w drugiej części tej za powiedzi (historyczno-literackie uwarunkowania i rola), bez posługiwania się badaniami genetycznym i — a w ięc i kom paratystycznym i — których autor programowo się w yrzeka, jako „mało sprawdzalnych“ (s. 14).
Dajmy w szelako pokój dyskusjom teoretycznym (zwłaszcza że Ja strzębski tu i ówdzie przekracza granice analizy im m anentnej) i przyj rzyjmy się, jak autor w y p ełn ił p ierw szy punkt sw ego planu: „odczytanie [...] dzieła jako zjaw iska p oetyckiego“. Sięgnijm y do tekstu Norwida.
— Nie m ają tętna wym arzone bole Ni burz opisy przy biurowym stole...
Dwuw iersz ten traktuje Jastrzębski (s. 33, 83) jako Norwidowski po stulat autentyzm u przeżyć poety. A leż w iersz K r y t y k a , z którego
pocho-21 Z dostrzeżonych drobnych usterek w ym ieniam jedną: Ignacy Kra
sicki urodził się „na zamku leskim , w ziemi młodości Fredry“ (1, 10). Otóż Krasicki urodził się — jak wiadom o — w Dubiecku, o kilkadziesiąt kilo m etrów na północ oddalonym od Leska, i nie całkiem „w ziemi młodości“ Fredry, którego lata m łodzieńcze u p łyn ęły w okolicach położonych o kilka dziesiąt kilom etrów na wschód i m ających w cale inną rzeźbę terenu niż podgórskie okolice Leska.
dzi ten cytat, ma podtytuł „wyjęta z czasopism a“, a cały kontekst w sk a zuje bez żadnej w ątpliw ości, że jest to ironiczna parodia ówczesnej re cenzji i kom unałów, jakim i się krytyka posługiwała. Zarówno cytow any dwuw iersz, jak i poprzedzające go słow a o rozlewaniu żyw iołu w śpiew ie — nie stanow ią bynajm niej w yznania w iary poetyckiej Norwida, a prze ciw nie, dowodzą, z jak dużą dozą świadom ości ujm ow ał on różnicę m ię dzy swoją poetyką a pisarstw em epigonów rom antyzmu, w edle którego
form owały się kryteria ocen recenzenckich. Dla dalszych w niosków
Jastrzębskiego, którego Vade-m ecum interesuje jako „programowy m ani fe st poety“ (s. 14), ten błąd w odczytaniu w iersza nie jest obojętny.
Jednym z argum entów na rzecz tezy o realizm ie poetyki Norwida (s. 36) są dla autora słow a Listu do Walentego Pomiana Z., w których poeta „z szacunkiem “ (wedle kw alifikacji Jastrzębskiego) tak charaktery zuje Mickiewicza:
I żaden w ie rsz A dam a boleścią w y p a r t y Nie spo tw o rzy l się prawdę zapisując w karty;
Nie jest to jednak sąd „odautorski“ (żeby posłużyć się term inologią Jastrzębskiego), lecz fragm ent w ypow iedzi, jaką poeta w kłada w usta krytykom M ickiewicza („Nie jeden z onych, którzy żółć mu nieśli zgniłą, Przeczyłby:“). I naw et nie potrzeba kontekstu, aby zauw ażyć (jeśli się czyta dość uważnie), że słow a o „spotworzeniu się“ w iersza przez prawdę m ogą m ieć charakter tylko ironiczny.
Nie jedyna to trudność, jaką spraw iło autorowi „odczytanie“ Listu do
Walentego Pomiana Z. Gdy w ustępie drugim Norwid charakteryzuje
lenistw o intelektualne czytelników, ich przywiązanie do w ytartych kon w encji artystycznych, schematyzm m yślenia i w ąskość pojęć, m ówi, że dla nich „Jest [...] m ęczennika palm y nadużyciem Nie być w ym alow anym z suchotniczą twarzą...“ Jastrzębski nie dostrzega, że jest to „mowa po zornie zależna“, i nadaje tem u zdaniu zgoła nieoczekiw ane znaczenie. Ma to być krytyka „ascetyzm u samego w sobie“. „Jest nadużyciem m ęczeń skiej palm y — powiada — być »w ym alowanym z suchotniczą twarzą«“ (s. 59). Jeśli autor sądził, że zm ieniając przeczenie na afirm ację („być w ym alow anym “ zamiast „nie być w ym alow an ym “) utrafi w m yśl poety, to bardzo na swój użytek uprościł ironiczną funkcję tego zdania.
„Rzeczy w inny być nazwane tak, jak przedstaw iają się w rzeczyw i stości“ — pisze Jastrzębski (s. 37) cytując słowa L istu o „poczciwości“, która każe „Rożę zwać różą, tudzież pokrzyw ę pokrzyw ą“. Z takim w ła śnie sym plifikującym stanow iskiem krytyki polem izował Norwid, który w iedział, „że prawda niekoniecznie jest zawsze oczyw ista“ *. W ymowa całego tego fragm entu bardziej jest złożona, niżby to w ynikało z interpre tacji Jastrzębskiego. Uw zględnienie kontekstu ustrzegłoby go przed id en tyfikow aniem (s. 58) postaw y poety z łatw ą w iarą, „iż śmierci zniknie z czasem skaza“ — bez m ęczeństwa, o którym Norwid m ówi dalej, że „prawdy jest św iad ectw em “, naw et wów czas, gdy jest tylko „obelgi
po-1 W. B o r o w y , N orwid poeta. W książce zbiorowej: Pamięci C y p ria
na Norwida. Warszawa 1946, s. 40.
godnym przeżyciem “. Warto tu zauważyć, że koncepcja sp ełn ienia się dzieła poety przez m ęczeństw o (w tym szerokim znaczeniu) kluczow a jest dla wiersza, który przeznaczony był na w stęp do poematu o m ęczeństw ie poszukiwacza prawdy.
N ajpoważniejszym jednak nieporozum ieniem jest interpretacja zakoń czenia tego listu poetyckiego. Słowa: „...sercem tym — szkołą tą — gar dzę!“ — odnosi Jastrzębski (s. 50) do w ielkiej poezji rom antycznej, przede w szystkim do M ickiewicza, którego Improwizacją z III cz. Dziadów (rozu mianą zresztą niezbyt głęboko jako powtórzenie idei w iersza Roman-
tyczność) cytuje dla scharakteryzow ania „szkoły“, której Norwid „daje [...]
odprawę“. Trudno pojąć, dlaczego nie zastanowiło Jastrzębskiego, że tak ostre i jednoznaczne potępienie jest pointą wiersza, w którym — jak to autor zauważył (mimo błędnego rozumienia poszczególnych zdań) — poeta ze czcią mówi o swoich w ielkich poprzednikach: M ickiewiczu, Słowackim , Krasińskim i ich w alce z obojętnością czytelników i złośliw ościam i krytyki. Bo też słow a pogardy odnoszą się w łaśn ie do k rytyki „nieruchom ej“. W sytuacji swojej w idzi Norwid analogię z losem w ielkich rom antyków , zwalczanych i nie rozum ianych za życia, czczonych po śmierci. Prawda, poeta zaznacza odmienność sw ojej postaw y twórczej: jest w ustępie III w yraźna polem ika ze stanow iskiem M ickiewicza (aluzja do Im prow izacji w słowach: „jam nie deptał w szystkich m ędrców i proroków“) i Słow ackie go (aluzje w stylizacji niektórych sformułowań, np. aluzja do apostrofy z V pieśni Beniowskiego w słowach: „Boga, że znikający nam p rze z do
skonałość, Nie w id ziałem “). A le jest różnica m iędzy polem iką a potępie
niem , m iędzy poczuciem w łasnej odrębności a pogardą. W tym też
sw oistość poezji Norwida, że jest w niej m iejsce i na postaw y bardziej złożone niż całkow ita akceptacja lub całkowite odrzucenie. Nie poecie, lecz niezbyt uważnem u czytelnikow i, jakim okazał się autor rozprawy o V ade-m ecum , zabrakło ^„trzeźwości“, aby dostrzec stanowisko inne niż „adoracja“ albo „bezczeszczenie“ (żeby pozostać w kręgu pojęć Norw i dowskich). Jastrzębski u legł tu zresztą niezbyt dobrej tradycji krytycznej, polegającej na w ynoszeniu N orw ida przy pomocy łatw ego deprecjonow a nia jego w ielkich poprzedników rom antycznych. N aw et jednak nacisk tej tradycji i uczuciowe zaangażow anie autora nie m oże go rozgrzeszyć ze zbyt już daleko posuniętej dezynw oltury, z jaką traktuje on M ickiewicza, przeciw staw iając hum anistyczne zainteresow ania N orw ida-poety przyrod niczym — M ickiewicza, dla których charakterystyczna ma być inwokacja: „Ty Boże, ty naturo! dajcie posłuchanie“ (s. 49).
Okazuje się w ięc, że tendencja do powierzchow nego lub naw et opacz nego rozumienia poezji nie ogranicza się do w ierszy Norwida i w ynika nie tylko z trudności analizow anych utworów.
Odnosi się w rażenie, że autor — m im o deklaracji szacunku dla integralności dzieła literackiego — traktuje V a de-m ecum przede w szy stkim jako źródło ilustracji poetyckich do streszczanych poglądów N orw i da. Szczególnie stosunek Norwida do w spółczesnej cyw ilizacji, w cale nie tak jednostronnie potępiający, jakby w ynikało z uw ag Jastrzębskiego, daje okazje do takich sym plifikacji. Przykładem może być sąd autora o wierszu
szkiełkiem i okiem “. Aż dziw ne, że Jastrzębskiego nie zastanowiły głębo kie uwagi W acława Borowego o tym w ie r sz u 2.
Tendencja do traktow ania w ierszy jako ilustracji do w ykładu p oglą dów poety (nb. rozum ianych nie dość historycznie i bez należytej proble-
matyzacji) doprowadziła do bezcerem onialnego streszczania „m yśli“
wiersza, stałego przekładania poezji na język dyskursyw ny (przed którym tak słusznie ostrzegał kiedyś Z aw od ziń sk i3). Oczywiście, naw et analiza poezji lirycznej nie może zrezygnować z badania problem atyki dzieła i dlatego musi posługiwać się elem entam i w stosunku do niego zew nętrzny mi (czego nie uwzględniał Zawodziński), nie powinno to jednak prow a dzić do takiego typu redukcji m yśli poetyckiej, jaki uprawia Jastrzębski. Czytamy w ięc, że „problemem“ Fortepianu Szopena jest „kult w ielkiego człow ieka“ (s. 47), a Specjalności — postulat „wszechstronnego i równo ległego rozwijania w szystkich w ład z duchowych człowieka“ (s. 52), że
Sens świata krytykuje „posługiwanie się — bezm yślne — m artwą form ułką
powiedzonek i frazesów“ (s. 56), a S ty l n ijaki — „poprawnościową sty li zację pseudoklasyczną“ (s. 71). Że w w ierszu Czas i prawda Norwid „Poezję patriotyczną [...] potępi za biadolenie nie tylko nad fatalnością losu, lecz i nad przyszłym i pokoleniam i“ (s. 72). (W tym w ypadku autor nie zoriento w ał się, że słowa: „wzdychają za przyszłych“ — odnoszą się do problemu „kształcenia języka“.) Wiersz Z a w o d y to replika „wszystkim tym, którzy uskarżają się tylko, rozgoryczeni i zaw iedzeni“ (s. 72). W Cnót-obliczu „Norwid zdaje się [...] krytykow ać postaw ę kazuistyczną oraz teorie X IX w. o plastyczności i zmienności natury ludzkiej“ (s. 57—58). To zresztą przy kład dużej dowolności w rozum ieniu tego — nieznanego w całości — wiersza. Autor nie zauważył, że określenie „dramatyczna cnota“ nie ma charakteru ironicznego — w każdym razie w tekście zachowanym. W ła śnie dla Norwida charakterystyczne, że ukazanie obok jawnej „cnoty tra gicznej“ — ukrytej „cnoty dram atycznej“ w cale nie musi oznaczać po tępienia jednej z nich.
W parze z takim i uproszczeniami i dowolnościam i w rozumieniu tekstu idą pośpieszne generalizacje i sądy bez pokrycia. Czytamy w ięc o Vade-
mecum, że Norwid „włożył w eń całe swe życie, w szystkie nadzieje, sym
patie, pragnienia“ (s. 15), że Czarne k w i a t y „stanow iły zupełnie nowy ro dzaj literacki“ (s. 19), że w N orw idowskiej koncepcji poezji „nie m a miejsca na im aginacyjną m aterię poetycką“ (s. 36), że poeta „odrzuca też w szelkie doktryny idealistyczne“ (s. 60), że w V ade -m ec u m „nie spoty
kamy w yszukanych m etafor“ (s. 85), jak również „peryfrastyczności“
(s. 86), że sform ułowanie „ideał sięgnął bruku“ jest przykładem „w ytartej
m etafory, która stała się [w czasach Norwida] nic nie znaczącym fraze sem “ i której dopiero poeta w Fortepianie Szopena „przywraca [...] do słowne znaczenie“ (s. 88). Nic dziwnego, że wśród sądów tak lekką ręką
rzucanych nikną i spostrzeżenia bystre, w arte szerszego rozwinięcia: np. o „imperatywności i p ostulatyw ności“ w ierszy V ade-m ecum , o braku ele
2 Tamże, s. 38.
8 K. W. Z a w o d z i ń s k i , O dkryw ają ca i zakryw a jąca norwidologia.
mentu rozterki w ew n ętrznej, w ahania (s. 79), o „opalizacji m iędzy do słownością i m etaforycznością tej samej sytuacji“ (s. 83). Dodajm y, że zrozumienia w yw odów autora i w łaściw ej oceny w artościowych jego obser w acji nie ułatw ia przykra m aniera stylistyczna, której zaw dzięczam y ta kie zdania, jak „Norwid [...] w ytyk a [...] powierzchow ne i fałszyw e w dzięczenie się cacek“ (s. 71) — obok żargonu w rodzaju: „problem śm ierci zostanie odpowiednio postaw iony“ (s. 58).
Przy pomocy łatw ych uogólnień została również „załatw iona“ sprawa stosunku twórczości Norw ida do w spółczesnej mu poezji i polskiej, i fran cuskiej. Zestawienie N orw ida z poezją krajową, które przy lepszej zna jomości późnych rom antyków i w nikliw szej analizie otworzyłoby in teresu jące p erspektyw y krytyczne, a które Jastrzębski zm ieścił na trzech stro nach! — kończy się następującą konkluzją:
„A w ięc i w tym kontekście szaraczkowej poezji gawęd i skarg a naw et poezji śm iechu abnegacji rzucanego zastygłem u w bezruchu m yślow ym społeczeństwu, nie m ieści się poezja Vade mecum. Pozostaje jeszcze [?] po ezja francuska, którą Norwid zapewne znał, zw łaszęza Baudelaire, parnasizm “ (s. 107).
Tu następuje półtorej strony w yw odu na tem at stosunku Norwida do Baudelaire‘a (charakteryzowanego na podstaw ie publicystycznego arty kułu Kotta) i do parnasistów. Przy takim tem pie w ydaw ania sądów pro blem — istotny czy pozorny — nadal pozostał.
Sądy Jastrzębskiego — mimo że w ypow iadane z dużą pew nością sie bie — opierają się na zbyt szczupłym i zbyt powierzchow nie traktow anym m ateriale, aby m ogły rzeczj w iście dać odpowiedź na p ytan ie o m iejsce
V ade-m ecum w poezji już nie tylko europejskiej, ale i polskiej czy naw et
w twórczości samego Norwida.
Obrazowaniem w Quidamie zajął się autor drugiej rozprawy, Zdzisław Łapiński. Jasno zakreśliw szy sobie pole badań, gromadzi on w iele trafnych, konsekw entnie uporządkowanych obserwacji na tem at porównania i m e tafory w poemacie. A utor nie ogranicza się do opisu norwidowskiej m e tody obrazowania, uwagę jego przyciąga przede w szystkim funkcja obrazu w kontekście całego utworu. Spostrzeżenia w tym zakresie są szczególnie cenne: koncentrują się one w okół tezy o przewadze obrazowania pełn ią cego rolę „w artościująco-sym boliczną“. Teza ta dobrze ujm uje jedną z cha rakterystycznych cech stylu Norwida i posiada — jak sądzę — w alor nie tylko w odniesieniu do Quidama. Mimo że autor w yróżnia jeszcze inne funkcje obrazowania, z w yw odów jego w ynika jednak ponad w szelką
w ątpliw ość, że funkcja „w artościująco-sym boliczna“ dominuje (do niej
zresztą sprowadza się w dużej m ierze funkcja „kompozycyjna“, nato m iast trzecia z w ym ienionych przez Łapińskiego — funkcja „archeolo giczna“, czyli grom adzenie elem entów tzw. kolorytu historycznego — nie przedstawia się zbyt imponująco). Obrazowanie podporządkowane jest na czelnej idei historiozoficznej poematu, dlatego też analiza jego dała auto row i okazję do w ypow iedzenia w ielu trafnych uwag o koncepcji przełomu cyw ilizacyjnego w Quidamie. Wydaje się jednak, że nie w szystk ie m ożli w ości autor w yzysk ał i że w niosek końcpwy sform ułował zbyt skrom nie, stw ierdzając, że chciał „pokazać, jaka byw a m iara twórczej konsekw encji
i troski w postępowaniu artystycznym N orw ida“ (s. 168). Prawda, pokazał, w jak dużym stopniu zintegrowane jest obrazowanie Quidama, jak celow e jest w yzysk anie każdego niem al porównania czy m etafory dla w yrażenia sądów historiozoficznych i ocen moralnych.
Celowe z pozycji N orw ida-m yśliciela i m oralisty — czy znaczy to również celow e artystycznie? Zbyt rzadko i nieśm iało staw ia Łapiński problem oceny w artości artystycznej analizowanych obrazów, a o jego możliwościach krytycznych w tym w zględzie dobrze świadczy parę na m arginesie niejako w ypow iedzianych sądów w artościujących (s. 157, 163). Z okazji jednej z tych „wycieczek krytycznych“ rzuca autor term in „mo tyw konw encjonalny“. O czekiwalibyśm y tego term inu także na innych stronach, np. w związku z w yliczeniem obrazów, które służą charaktery styce Elektry (s. 153). N aw iasem biorąc, niektóre z nich w przęgnięte są również w charakterystykę Zofii (np. m otyle, kw iaty — autor w ylicza je na s. 150), m im o że te dwie postacie kobiece przedstawione są w sposób kontrastowy. Znowu pragnęlibyśm y, aby autor w yciągnął tu jakiś w n io sek i to w niosek w postaci sądu estetycznego.
Całkowite niem al pom inięcie problemu konw encji, określonego obcią żenia znaczeniow ego i uczuciowego pew nych m otyw ów obrazowych, ogra niczyło zasięg rozważań autora. Czytelnik w niektórych wypadkach od czuwa to jako lukę w jego rozumowaniu (np. w w yw odzie o powracają cym obrazie sępa, kied y autor ucieka się do objaśnienia funkcji pierw sze go obrazu retrospektyw nym działaniem następnego, pomijając konw encjo nalne wyobrażenia zw iązane z tym ptakiem — s. 154). A przecież w łaśn ie dla „w artościująco-sym bolicznej“ funkcji obrazu sprawa w yzyskania (lub odrzucenia) m otyw ów o pew nym konw encją i praktyką poprzedników
uśw ięconym ładunku em ocjonalnym i znaczeniowym jest problem em
pierwszorzędnej wagi. Autor przeprowadza tylko analizę takich m oty w ów zaczerpniętych z Biblii i św iata w yobrażeń chrześcijańskich, pomija natom iast zagadnienie kom paratystyki ściśle literackiej. A w w ypadku
Quidama badanie takie opłaciłoby się i dostarczyłoby m ateriału i dla oceny
w izji rzym skiej Norwida na tle historyzmu rzym skiego romantyków, i dla
scharakteryzowania indyw idualnych cech m etody poetyckiej Norwida.
Trudno bowiem m ówić o nich nie precyzując, do jakiej tradycji naw iązy w ał, co stanow i tu w spólne dobro epoki, a co odstępstwo od panującej konwencji. Znam ienny jest np. w ybór m otyw ów obrazowych tworzących apokaliptyczną w izję przełomu i zagłady:
W powietrzu, zwianym z przedśw item Epoki N owej, z m ętam i starej — z siarką, z solą, Z szeptaniem kształtów nikłych jak obłoki, Z b itw gwarem , które mają być, a bolą; Pow ietrzu, które, czujesz, że się może Zapalić w koło, jak pom iotło Boże, I kom etam i rozstrzelić — m iast w iele Zmazać, i ludzi porównać w popiele. [XIII]
Ten fragm ent, przywodzący na m yśl Słow ackiego z okresu m istycz nego, a zwłaszcza „komet w ichry i p łom ienie“ z Odpowiedzi na Psalm y
przyszłości, stanow i interesujący przykład wprzągnięcia analogicznych, częściowo naw et identycznych m otyw ów obrazowych (może nie bez pew ne go udziału rem iniscencji) do opisu o zupełnie innej funkcji nastrojowej, co naturalnie pociąga za sobą dalsze konsekwencje. Podczas gdy w izję Słowackiego w Odpowiedzi zam ykają znane słowa o duchu „wiecznym R ew olucjoniście“, w izja w Quidamie przechodzi w refleksję: „Spocząć! ach, spocząć! serce w ted y woła...“
Wydaje się w ięc, że zbadanie obrazowania Norwida, choćby tylko w Quidamie, na tle porównawczym dostarczyć może m ateriału do in te resujących w niosków , i to zarówno tam, gdzie poeta posługuje się pew ny m i m otywam i w sposób analogiczny do swoich poprzedników, jak i tam, gdzie przeciw staw ia się ich tradycji.
Wyniki pracy Łapińskiego skłaniają do staw iania dalszych pytań. Dlaczego obrazowanie w Quidamie otw iera tak rozległe p erspektyw y na zagadnienia całego poematu? Czy jest to niejako norm alny w ynik po prawnie badanej problem atyki strukturalnej? A w ięc, że niezależnie od punktu w yjścia analiza w zajem nych uwarunkowań różnych elem entów dzieła prowadzić m usi do w niosków o walorze ogólniejszym? Czy też obra zowanie w Quidamie pełni funkcję szczególną dla w ym ow y dzieła?
Wydaje się, że słuszna jest ta druga supozycja. Obrazowanie w Qui
dam ie zostało obarczone funkcją, jakiej zw ykle w epice nie pełni — unieść
m usiało główny ciężar historiozoficznej koncepcji autora. Kom entarz bez pośredni, ujęty w form ę dygresji, jest skrom niejszy i też w dużej m ierze zm etaforyzowany. Skąd taka w aga obrazowania dla w ym ow y ideowej utworu? Jest ona w ynikiem znanych założeń Norwida w odniesieniu do bohatera poematu i jego losu. Celowa depersonifikacja, rozbicie właściw ej akcji wyraziło się przede w szystkim w przesunięciu m otyw acji losu boha tera z płaszczyzny w ydarzeń na płaszczyznę idei autora. M otyw acja n ie uchronnej tragiczności losu poszukiwacza prawdy jest m otywacją ideową typu alegorycznego, nie zaś m otyw acją sytuacyjną i psychologiczną. D la tego też obrazowanie dopowiada o przyczynach losu bohatera to, czego nie w yraża sama akcja poematu. Służy do w yjaśnienia sym bolicznego zna
czenia w ypadków, kom entowania zdarzeń niedostatecznie w ym ownych
w stosunku do naczelnej idei utworu. K onsekwencją takiego stanu rzeczy jest sym bolizacja czy nawet alegoryzacja wprowadzonych m otyw ów obra zowych. W szystkie niem al coś znaczą na płaszczyźnie ideowej i przez to jest w nich pew ien elem ent sztuczności, podporządkowania apriorycznym założeniom, mimo piękności poszczególnych fragm entów.
W yczucie tego w łaśnie charakteru obrazowania w yraziło się niekiedy w określeniach użytych przez Łapińskiego. Pisze on np., że opis rynku jest „dekoracją ustaw ioną do sceny z zabójstw em “ (s. 164). A w analizie tego opisu popełnia znam ienny lapsus, świadczący, jak bardzo obcowanie krytyczne z poem atem nastaw iło go na alegoryczne percypow anie opisów Norwidowskich. Pisze: „Miejsce zaś »ludzkiej m owy« uzasadnia się god nością, jaką przyw iązyw ał Norwid do słow a m ówionego“ (s. 165). A w ięc alegoryzacja opisu jest tak daleko posunięta, że w zm ianka o gwarze panu jącym na targu musi m ieć sw oją m otyw ację w sferze idei autora! W tym w ypadku Łapiński poszedł chyba za daleko na drodze alegorycznego tłu
m aczenia opisu. N ie zaw iodło go jednak w yczucie tego stylu, w którym każdy szczegół znaczy coś na planie idei. Szkoda tylko, że nie potrakto w a ł tego zjawiska z w iększą świadomością krytyczną i nie w yciągn ął z niego w niosków w artościujących.
Barbara Wosiek, autorka rozprawy Ironia w Uryce Norwida, podjęła tem at, który przed 25 laty S tefan ow i Kołaczkowskiemu dał sposobność do w ypow iedzen ia tak w ielu przenikliw ych sądów o poecie, stanow iących jedną z najśw ietniejszych pozycji w literaturze norwidowskiej. Wbrew oczekiw aniu czytelnika, rozważania autorki poszły torem tak odm iennym , że nie w idziała ona naw et potrzeby skonfrontowania swoich w niosków z tezam i K ołaczkowskiego (którego pracę wspom ina kilkakrotnie m argi nesowo). Studium K ołaczkow skiego, czerpiące zresztą egzem plifikację z ca łej twórczości Norw ida, zajm uje się głównie genezą ironii Norwida i jej funkcją ideową na szeroko p ojętym tle kom paratystycznym . Otóż te za gadnienia zostały całkow icie w yelim inow ane z rozprawy Barbary W osiek, obracającej się — z zasady — w kręgu im m anentnej analizy drobnych w ierszy Norwida.
Przy takim założeniu praca om awia dwa osobne problemy ironii Nor w ida. Jedna jej część (zatytułow ana — niezbyt ściśle — Funkcje ironii
w liryce Norwida) poświęcona jest tem atyce ironicznych sądów p oety,
druga (T y p y w y p o w ie d z i ironicznej) zajm uje się opisem cech form alnych, poprzez które w yraża się ironiczna postawa autora.
Od razu trzeba pow iedzieć, że pierwsza część rozważań autorki nie w n osi w iele nowego do w ied zy o poecie — w nieść nie może w obec ogra niczenia jej m ateriału do sam ych w ypow iedzi badanego pisarza. Założenie
tak ie pozbawia bowiem autorkę „punktu odniesienia“, a tym samym
m ożliw ości oceny, a n aw et w łaściw ej problem atyzacji (którą nie jest przecież system atyzacja w ątk ów tem atycznych). Zasada, w ed le której k ry tyk nie powinien w ied zieć o problem atyce ideowej utworu w ięcej, niż po w ied ział sam poeta, skazuje go na mniej lub bardziej dokładne streszcza nie „myśli przew odnich“ analizow anych dzieł. Oczywiście, poniew aż k ry tyk nie jest autom atem, a to i owo w ie o referowanych zagadnieniach, w ięc gdzieniegdzie m im o w o li wykracza poza narzucone sobie granice. T e m im ow olne w ykroczenia są jednak zbyt przypadkowe, aby stanow iły w y datniejsze poszerzenie pola badań, a w iedza o epoce rysująca się w takich razach nie może zadowalać.
Na dobro autorki policzyć trzeba, że tek sty Norwida odczytuje na ogół trafnie. O czywiście, w yrzeczenie się (a w praktyce ograniczenie) po m ocy kom entarza biograficznego i historycznego nie pozostało bez kon sekw encji dla rozum ienia w ierszy poety, którego twórczość tak często czerpała z podniet dnia. Przykładem tych konsekw encji może być błędna interpretacja w iersza Confregit in die irae suae. Autorka nie zauw ażyła, że cztery u stępy w iersza referują ironicznie stanowisko w sprawie polskiej kolejno: Rosji, N iem iec, A ustrii i Watykanu, dlatego też w krytyce z p o zycji „Słowiańszczyzny naszej praw osław nej“ dopatrzyła się zarzutu „mar nowania czasu i energii na pow stania“ (s. 218). Podobnie pow ażniejsze w yzyskanie realiów biograficznych ustrzegłoby ją przed dopatrywaniem się ironii w słowach o „herbacie dobrej“ z w iersza B y ł taki, co dzie cię
ciem (s. 204). Autorka wspom ina w prawdzie w innym m iejscu (s. 230), że
w iersz ten jest listem w odpowiedzi na zbyt późno otrzymane zaproszenie pani Zaleskiej, jedynym wszakże w nioskiem , jaki z tej okoliczności w y ciąga, jest ostrożne stw ierdzenie autobiograficznego charakteru utworu. A przecież doraźne zadanie tego „liścika poetyckiego“ nie jest obojętne dla rozważań nad intencją poety: słowa o „herbacie dobrej“ w takim liście m ogłyby m ieć odcień ironiczny tylko wów czas, gdyby poeta od adre satki oczekiw ał czegoś w ięcej niż towarzyska życzliwość — a tak przecież nie było. Trafnie też ton utworu określa Przesm ycki, pisząc w sw ym ko mentarzu: „Żartobliwy ten w ierszyk [...] dziw nie przejm ującej zarazem pełen jest m elancholii“ 4. N iestety, Barbara W osiek nie korzysta (nie tylko w tym wypadku) z m ożliwości skonfrontowania w łasnego rozum ienia utw o ru z uwagam i tego subtelnego i doświadczonego czytelnika Norwida (po dzielając zresztą tę niechęć z autorami innych rozpraw). A przecież można się nie godzić z niejednym sądem estetycznym Przesm yckiego, ale nie
sposób jego komentarzom odmówić trafnego i głębokiego rozumienia
tekstu Norwida (umiejętność wśród norw idystów w cale nie tak pospolita). W iersz B y ł ta k i, co dziecięciem nie jest jedynym w rozprawie przy kładem dopatrywania się sensu ironicznego bez dostatecznych podstaw. Są też w ypadki, że autorka upraszcza bardziej złożone intencje poety, nie dostrzegając różnicy tonu między zdaniami „serio“ a ironiczną pointą (uwagi o Czułości — s. 244).
N a ogół jednak — jak się rzekło — Barbara Wosiek trafnie chw yta intencje poety. O jej bystrości krytycznej dobrze świadczy polem ika z Ja strunem na tem at interpretacji w iersza Miło być od sw ojego czasu zrozu
mianym . Rozumiejąc ten w iersz — i słusznie — jako ironiczny, autorka
pisze (i ta uwaga przynosi jej chlubę): „Samo już to, że sform ułowanie praw dy kluczowej i bolesnej rozpoczyna się od pogodnego i lekkiego — »miło być...« wzbudza czujność — i — jak się okazuje w końcu utworu — czujność usprawiedliw ioną“ t (s. 221). Dodajmy, że trafność tego sądu po twierdza pełniejszy (acz również pozbawiony zakończenia) tekst utworu, opublikowany przez G om ulickiego5, a przeoczony przez autorkę (co oczyw i ście nie jest już tytułem do chluby).
Druga, form alno-opisow a część rozprawy zaw iera w iele słusznych
obserwacji, czytelnikowi wszakże pozostawia pew ne uczucie zawodu wobec dysproporcji m iędzy dużym w ysiłk iem autorki a nikłością w niosków , jakie dadzą się z jej opisu wyprowadzić. Uzasadnieniem m etodologicznym opisu technik poetyckich są przede w szystkim możliwości, jakie otw iera on w zakresie oceny estetycznej. Otóż autorka starannie unika w szelkich sądów wartościujących.
Pow ażniejszą jeszcze w ątpliw ość budzi rezygnacja z kom paratystyczne- go, a w ięc historycznego badania ironii Norwida. N ie tylk o pozbawia ona
4 C. N o r w i d , Pisma zebrane. Wydał Z. P r z e s m y c k i . T. A, cz. 2.
W arszawa 1911, s. 1025.
5 C. N o r w i d , Poezje. Wybrał i w stępem opatrzył M. J a s t r u n .
T eksty i chronologię u stalił J. W. G o m u l i c k i . T. 1. W arszawa 1956, s. 228—230.
badacza potrzebnej p erspektyw y w form ułowaniu sądów, ale staw ia pod
znakiem zapytania samą zasadę „im manentnego“ badania ironii. Bez
u w zględnienia konw encji poetyckich epoki nie zawsze jest m ożliwe trafne odczytanie intencji autora, rozstrzygnięcie w ątpliw ości co do ironicznego charakteru niektórych przynajm niej zdań poetyckich. Trudność tę autcrka dostrzegła (pisze o niej na s. 224), uznała jednak, że do usunięcia jej w y starczy zbadanie form alnych zabiegów, które informują o intencji poety. Ale ironia jest kategorią historyczną, która często funkcjonuje dopiero na tle konw encji epoki i w odniesieniu do rzeczyw istości pozaliterackiej. Im m anentne badanie ironii nie może w yjść poza streszczenie i opis, po zostaw iając na boku w ielk i problem stosunku ironii Norwida do ironii ro m antycznej. Brak narzędzia do badania historycznego, którego dostarczy łoby pojęcie konw encji, odczuwała — jak się zdaje — i sama autorka, kiedy p isała o m otyw ach w yzyskanych przez Norwida ironicznie. Bo też dopiero tło porównawcze pozwoliłoby jej w ysnuć w nioski z faktu, że „m otyw w ariata“ jest „wprowadzany zawsze w zestawieniu z działaniem p ozytyw n ym “ (s. 247), lub z negatyw nego stosunku autora do m otyw u salonu (s. 253). Historyczne spojrzenie na badane utw ory ustrzegłoby Bar barę W osiek przed twierdzeniem , że m otyw szlafroka nie jest „obciążo ny [...] przez konw encję [...] znaczeniem negatyw nym “ (s. 248). W funkcji zgodnej z konw encją epoki m otyw ten pojawia się u samego Norwida poza w ierszem K w i r y t y — który dał powód do zacytowanej uw agi — no. w Dwóch guzikach, Liście do Walentego Pomiana Z., w ierszu M ój ła s k a w y
Panie!
Trzy omówione rozprawy w ykazują w spólne tendencje — jest to dą żenie, nie zawsze zresztą realizowane, do pozostawania w kręgu im m anen- tnej analizy dzieła. A naliza taka z góry już ogranicza problem atvkę roz ważań i zasięg w niosków , zwłaszcza że autorzy unikają również — zaoew ne program owo — sądów w artościujących. M yślę, że przy w iększej subtelnoś ci narzędzi krytycznych nawet w ramach analizy im manentnej w yn ik i naukowe rozpraw — zwłaszcza pierwszej i trzeciej — m ogłyby być p o w ażniejsze. Na pewno jednak nie m ogłyby odpowiedzieć zam ierzeniom autorów tych rozpraw. Podjęli oni bcw iem problem atykę, której bez udziału badań kom paratystycznych i w ogóle historycznych rozwiązać się nie da.
Korzystanie z norw idowskiego tomu R o c z n i k ó w H u m a n i s t y c z n y c h poważnie utrudnia fatalna w ręcz korekta. Szczególnie przykre są błędy w cytatach z Norwida (w rozprawie ostatniej niem al każdy cytat jest przeinaczony, co sprawia, że w iele sądów autorki w eryfikow ać na leży przy pomocy w ydań poety zawierających tek sty autentyczne).
Tom zamykają M ateria ły do bibliografii Norwida, opracowane przez Zdzisława Jastrzębskiego i Jerzego Starnaw skiego a pom yślane jako uzu p ełnienie i kontynuacja bibliografii przygotowanej przez W acława Boro w ego do książki Pamięci Cypriana Norwida. Rzecz niew ątpliw ie poży teczna, którą z w dzięcznością przyjęli badacze poety. Do dyskusji skłania
jednak założenie autorów, którzy postanow ili przyjąć w iernie system
zastosow any przez Borowego. System ten jednak — zarówno w dziedzi nie selek cji pozycji bibliograficznych, jak i w metodzie charakterystyki
prac o Norwidzie przy pomocy cytat — był w ysoce indyw idualny i, że tak powiem , autorski. Często adnotacje przy pozycjach nabierają w agi nie tyle dlatego, że trafnie charakteryzują daną pracę, lecz także — i przede w szystkim — dlatego, że są to cytaty w ybrane przez Borowego. Taka ce cha bibliografii Borowego spraw ia, że jest ona trudna do naśladowania w sw ej metodzie. Nic w ięc dziw nego, że autorom m ateriałów nie w e w szy stkim się ono powiodło, a niektóre z cytow anych przez nich w ypow iedzi
charakteryzujących uderzają w łaśn ie brakiem charakterystyczności, ba
nalnością. Lepiej w ięc chyba było zrezygnow ać z próby ścisłego dostoso w ania kontynuacji do pierwow zoru, kładąc nacisk przede w szystk im na inform ację rzeczową.
Nie najszczęśliw iej w ypadły też uzupełnienia do bibliografii Borowego. N iejedną z umieszczonych tu pozycji autor z pew nością opuścił celowo, jako że bibliografia jego była selektyw na. Nie trafiły natom iast do uzupełnień niektóre pozycje istotnie w ażne, jak np. k ilk a zagranicznych druków nor widowskich.
Te zastrzeżenia (a także inne usterki w wykonaniu) nie podważają sądu o przydatności pracy. W ypada w ięc w yrazić nadzieję, że autorzy b ę dą nadal prowadzić rejestrację druków Norwidowskich i głosów o poecie. Może też pomyślą o w ypełn ien iu dotkliw ej luki, jaką stanowi brak biblio grafii utw orów Norwida ogłaszanych w czasopismach.
Zofia S tefanow ska
NAJNOWSZE PRACE O TEATRZE WYSPIAŃSKIEGO 1
W dziejach zainteresowań krytycznych teatrem W yspiańskiego w y różnić można dwa okresy. P ierw szy sięga do roku 1924. Ukazują się w ów czas artykuły w alczące o w prow adzenie dram atów W yspiańskiego na scenę, szkice pobieżnie wskazujące now atorstw o jego działalności insceni zacyjnej. Okres drugi, przypadający na lata 1924— 1957, przynosi w iele w spom nień o teatralnej działalności artysty i pierwsze rozprawy o jego sztuce scenicznej, zorganizowanie konkursu teatralnego w r. 1932 i głośne dziś w ypow iedzi Karola Homolacsa, Leona Schillera i Stanisława Ignacego W itk iew icza1.
* Od Redakcji: z uw agi na dużą ilość przyw oływ anych w tym prze glądzie periodyków, do ich oznaczania stosujem y w przypisach pew ne uproszczenie. I tak np. O r k a 58, 6 = O r k a , 1958, nr 6. Periodyki przyw o
ływ an e najczęściej zastąpiliśm y następującym i skrótami: PT = P a m i ę t n i k T e a t r a l n y , TE = T e a t r , TF = T e a t r i F i l m .
1 K. H o m o l a c s , W yspiański p la styk-poeta. G a z e t a L i t e r a c k a
32, 3. — L. S c h i l l e r , Teatr Ogromny. S c e n a P o l s k a 37, 1/4. — S. I. W i t k i e w i c z , C zysta form a w te a trze Wyspiańskiego. S t u d i o 37, 10/12. Przedruk: K u r i e r W i l e ń s k i 37, 112.