Erving Goffman
Frame analysis : uwagi końcowe
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5-6 (35-36), 229-258
Frame analysis.
Uwagi końcowe
I
1. S tu diu m niniejsze w ychodzi od obserw acji, że posiadam y (my sami, a także oni, ci inni) dość um iejętności i chęci, aby korzystać z działań ko n k retn y ch , praw dziw ych — działań, k tó re m ają swój sens sam oistny — jak o m odelu, w edług którego dokonujem y różnych przekształceń: dla zabaw y, aby oszukać, ty tu łem eksperym entu, na próbę, w fantazji, n a zasadzie obrzędu, z analitycz n ym zam iarem , n a pokaz, by spełnić uczynek cha ry ta ty w n y . Te żyw e cienie zdarzeń sp la ta ją się z to kiem reszty św iata, ale nieco inaczej, niż m oglibyś m y to powiedzieć o czynnościach zw ykłych, dosłow nych.
Są w ięc podstaw y, aby trak to w ać działania potocz n e pow ażnie, jak o cząstkę dostojnej rzeczywistości. Bo chociaż łatw o dowieść, iż potrafim y się pogrążyć w fikcyjny ch rejo n ach b y tu , n ad ając im po kolei cechę realności, to m ożna rów nież pokazać, iż w y n ik ające stąd doznania są w zestaw ieniu z ow ym fa k te m rzeczyw istym czym ś pochodnym i jakby chw iejnym . W ty m w łaśnie du ch u w olno odczyty w ać W illiam a Jam esa, a n a w e t A lfreda Schutza.
Ço to jest rzeczyw istość potoczna?
Jeżeli jed n a k p ły n ie stąd pociecha, to płynie o na zbyt łatw o.
Po pierw sze, często używ am y słow a „rzeczyw istość” jako zw ykłego określenia kontrastow ego. K iedy osą dzam y, iż coś je st nierzeczyw iste, to ow a rzeczyw i stość, której nam tu ta j b rak uje, sam a przez się nie m usi być n azb y t realna. Rów nie dobrze może to być jakieś w ydarzenie, ja k i jego dram aturgiczn a tra n s form acja — albo też p róba tea tra ln a, m alarsk i w i zeru n ek owej p róby czy rep ro d u k c ja m alow idła. K ażdy z kolejnych faktó w może służyć za oryginał, którego przedrzeźnianiem będzie fa k t n astępny. W ie dzie to nas do m yśli, iż decyduje w danym w y p a d k u nie su bstancja, ale relacja. (Cenna akw arela um ieszczona — dla bezpieczeństw a — w tece re p rodukow anych m istrzów jest, w ty m kontekście, fałszyw ą reprodukcją).
Po drugie, każde m niej lub bardziej w ydłużone pas mo działań codziennych, dosłow nych — i jako tak ie w łaśnie, codzienne i dosłowne, ujm ow ane przez w szystkich uczestników — zaw iera zw ykle epizody rozm aicie obram ow ane, o różnej pozycji w porządku istnienia. K toś kończy w ydaw ać polecenia liston o szowi, pozdraw ia przechodzącą parę, w siada do sa m ochodu i odjeżdża. Taki w łaśnie rodzaj przebiegu zdarzeń m ieli z pew nością n a m yśli W illiam Jam es i jego następcy, kiedy m ów ili o rzeczyw istości po tocznej. J e s t jed n ak oczywiste, że system ru ch u ulicznego to dziedzina w zględnie w ąskiej roli spo łecznej, dziedzina bezosobowa, choć ściśle zw iązana z pozostałym tokiem św iata. Pozdrow ienia stanow ią cząstkę ład u obrzędow ego, w k tórym człowiek w y stę p u je n ieraz jako przedstaw iciel siebie sam ego; je s t to sfe ra działań zazębiająca się w praw dzie o re sztę św iata, ale w sposób szczególny i ograniczony. W ydaw anie poleceń m ieści się w obszarze ról zawo dowych, lecz je s t m ało praw dopodobne, by n ie za w iązała się tu drobna pogawędka, rzecz usy tuow an a n a jeszcze in ny m p lan ie istnienia. Fizyczna sp ra w
ność ujaw n io n a podczas przekazyw ania listu (albo przy o tw iera n iu i zam ykaniu drzw i) należy do n a stępnego z kolei porząd k u — dziedziny, w której organizujem y przy pom ocy w łasnego ciała zn ajd u jące się w pobliżu przedm ioty fizyczne. K iedy zaś ów ktoś, o kim m ów im y, będzie już w drodze, to dalsze prow adzenie w ozu może być dla niego kw e stią ru ty n y . Może w m yślach porzucić szosę, aby oddać się n a p arę chw il fantazji. Jeśli jed n ak znaj dzie się nagle w sy tu acji krytyczn ej, to wówczas zdoła rów nocześnie w ykonać zgrabny u n ik fizyczny oraz spełnić a k t m odlitew ny, m ieszając „racjo n aln e” z „irracjo n aln y m ” nie gorzej od pierw szego lepszego człow ieka pierw otnego i w sposób n ie m niej w y m ow ny. (Zauw ażm y przy tym , iż w szystkie w ym ie nione czynności, odm iennie obram ow ane, d ają się podporządkow ać term in o w i „rola społeczna” — n a przykład ro la m ieszkańca zam ożnych przedm ieść -— ale z p u n k tu w idzenia naszych zam ierzeń konceptu- alizacja ta k a byłaby, obrysow ana rozpaczliw ie g ru bym konturem ).
Pow yższe rozw arstw io n e pasm o nakładających się n a siebie „układów ram ow y ch ” m ożna niew ątpliw ie w całości przekształcić, celem ukazania go n a e k ra nie. Będzie się ono wówczas różniło od oryginału w sposób system ow y, o jed n ą dodatkow ą w arstw ę, i będzie posiadało o d rębną pozycję bytow ą. Ale to, czego w e rsja film ow a stan o w iłab y kopię — czyli w a ria n t n ierzeczyw isty — samo pod w zględem re a l ności nie je st jednolite, sam o je st n a w skroś prze szy te różnorodnym i obram ow aniam i i zw iązanym i z nim i rozm aitym i planam i istnienia.
Idąc zaś dalej — w idow isko film ow e m ożna rozw a żać jako składnik zw ykłej, roboczej rzeczywistości. Ł atw o p rzedstaw ić sobie sytuację, kiedy ktoś w y b iera się do kin a i uczestniczy w w idow isku, tra k tu ją c je jak o część wieczoru, obejm ującego kolację, rozm ow y i inne podobne czynności. P rzy jm u jąc tak ą sytuację, m ożna n a stęp n ie w yobrazić sobie owego
Pasmo układów ram owych
Źródła wzorcowych przedstawień
w idza kinowego w jeszcze innym położeniu. Oto po ró w n u je on realność swej wieczornej ro zry w k i z fil m em telew izyjnym , w którym ukazano podobne zdarzenia. Albo inaczej. B ohater nasz m ógłby n a przykład przedstaw iać sw oje alibi w sądzie, u trz y m ując, że był owego w ieczoru w kinie i że je s t to, jeśli chodzi o niego, rzecz zwykła, błaha, potocz n a — chociaż n ap raw d ę zajm ow ał się w ty m czasie czymś zupełnie innym .
2. Ale są zagadnienia bardziej przepastne. Dowo dząc, iż czynności potoczne dostarczają oryginałów , z k tórym i m am y praw o zestaw iać przeróżne kopie, przyjm ow ałem , że m odel może być czym ś rzeczy w istym i że — skoro już jest czymś rea ln y m — łatw iej daje się w bieg św iata w in k ru stow ać niż zjaw iska w edług niego w ym odelow ane. W w ielu jed n a k w y p adkach to, czego w sw ym życiu n a serio jed n o stk a dokonuje, dokonyw ane je st w zw iązku z norm am i kulturow ym i, przy jęty m i dla danej czyn ności i dla zbudow anej z tego roli społecznej. N ie k tóre norm y odnoszą się do zjaw isk w pełni ap ro bow anych, inne zaś — w pełni odrzucanych. Stow a rzyszony zaś z ty m obyczaj w yw odzi się z m oral n ych tra d y c ji społeczności, przekazyw anych przez opowieści ludowe, przez postaci powieściowe, przez reklam ę i m it, przez gw iazdy film ow e i głośne ich role, przez Biblię i inne źródła p rzedstaw ień w zorco w ych. A zatem życie potoczne, samo w sobie do statecznie realne, jaw i się często jako wzorzec, czyli m odel w ielow arstw ow y i zaw ikłany, będący w p ra w dzie prototypem , ale o przynależności bytow ej nie całkiem w yjaśnionej i. (Głośna m odelka sław nej fir m y kraw ieckiej w ru chach sw ych zaw iera przetw o rzony w edług pew nego klucza, sparodiow any w zór spacerującej w banalnym stro ju zw ykłej istoty,
1 Por. A. Schutz: Symbol, Reality and Society. W: Collected Papers. Tom 1. The Hague 1962, s. 328. Tu ponownie w yra żam wdzięczność Richardowi Grathoffowi.
a więc, m ów iąc krótko, w ym odelow ana je st w; ślad za jak im ś praw dziw ym zw yczajem ; jed n a k jasne, że stanow i ona także w zór dla w ielu, jak w ystępow ać n a co dzień w sposób zadbany; a w ięc owe codzien ne popisy to zawsze w y stęp druh n y, nigdy zaś — p an n y młodej). Być może życie nie n aślad u je sztu ki, ale zachow ania potoczne są w pew nym sensie naśladow nictw em tego, co stosow ne, gestem skiero w an y m ku form om w zorcow ym , pierw otne zaś uoso bienie tych ideałów należy bardziej do św iata złudy niż do św iata rzeczyw istego.
Co w ięcej, ludzie podtrzy m u ją, i to w sposób — siłą rzeczy — sam ospełniający się, sw e opinie na te m a t w łasnych doznań. W y tw arzają cały korpus opowieści z m orałem , gier, zagadek, doświadczeń naukow ych, w iadom ości prasow ych i innych scena riuszy, k tó re gładko u tw ierd zają określony przez d a n y „układ ram o w y ” pogląd n a to k św iata. (Szczegól n ie po d atn a n a te sfab ry k ow an e klarow ności je st młodzież. Uchodzi też uw adze, iż później będzie ona p ostaciow ała w okół siebie sceny spotanicznie). Jeżeli zaś n a tu ra ludzka przyp aso w uje się do sposobu, w jak i po jm u jem y nasze pojm ow anie św iata, to dlatego m .in., iż nosiciele jej nauczyli się zachow y w ać tak, aby analiza niniejsza w yp ad ła trafn ie. Za iste, życie społeczne bezu stan nie w chłania w siebie i u trw a la p rzekonania, jak ie o nim m am y. (Skoro zaś m oja analiza „ram o w a” w y raźn ie stap ia się z kategoriam i, k tó ry m i posługują się prezentow ane przeze m nie postaci, zatem i o n a także, w ty m w łaś nie stopniu, m usi działać jako jeszcze jed n a fan ta z ja w spom agająca).
II
1. O glądając pasm a czynności
codziennych, rzeczyw istych — popychających osoby z k rw i i kości w skierow ane k u sobie w zajem nie działania, działania tw a rz ą w tw a rz — je s t rzeczą
Potoczność naśladująca w zorce
Z czym konfrontować rzeczyw iste działania? Pierw sza materia socjologii
kuszącą i łatw ą kreślić dla ty ch czynności w y ra ź n y k o n tra st w postaci kopii z fik cyjnych rejo nów b y tu . Kopie m ożna by wówczas trak to w ać jak o p ro stą tran sfo rm ację oryginału, w szystko zaś, co się łączy z organizacją scen fikcyjnych, stosow ałoby się do ty ch w łaśnie kopii, nie zaś do św ia ta rzeczyw istego. A naliza „ram ow a” badałaby wów czas w szelkie m o żliwe zjaw iska, ty lko n ie zw ykłe zachow anie ludzi. Podejście takie je s t pew nie najb ardziej n a tu ra ln e , ale nie je st najbardziej owocne. D ziałania rzeczy w iste trzeb a kontrastow ać nie tylk o z czymś jaw n ie nierealnym , ja k np. ze snam i, ale też ze sportem , grą, obrzędem , eksperym entem naukow ym , w d ra ż a niem do p rak ty k i zawodowej i z innym i podobnym i sytuacjam i, nie w yłączając oszustw . W szystkie zaś w ym ienione czynności w cale n ie stan o w ią czystej fantazji. Ponad to każda z ty ch a lte rn a ty w dla życia codziennego różni się od in n y ch a lte rn a ty w n a w łas n y sposób. A jeszcze dodajm y, że i sam e d ziałania pow szednie m ają ram y zm ienne. N iejedna z ty ch ram w y tw arza zdarzenia znacznie odbiegające od tego, co m ożna nazw ać faktem dosłow nym . N a ko niec, istn ieją składniki, któ re w y stę p u ją rów nocześ nie w niedosłow nych rejon ach b y tu i w sferze rea l nej.
T ak więc rozum ow anie nasze prow adzi do w niosku, iż trz e b a ujm ow ać w szystkie p asm a działań, w raz z zaludniającym i je osobami, jak o jed e n zespół p ro blem ow y do przebadania. W łaściw ym przedm iotem analizy są rozm aite dziedziny b ytu . D om ena co dzienności nie stanow i dla nas dziedziny w y ją tk o wej, k tó rą należałoby um ieszczać w opozycji do in nych dziedzin. J e s t po p rostu jed n y m z w ielu rejo nów islnienia.
D ziedziny i porządki inne niż sfe ra potoczna m ogą być oczywiście przedm iotem odręb n y ch zain tereso w ań badaw czych. T utaj jed n ak chcem y je w yko rzystać inaczej. P ierw szym przedm iotem analizy so cjologicznej pow inny być, sądzę, codzienne, k o n k
ret-ne zachow ania ludzkie — ich s tru k tu ra i ich organi zacja. Jedn akże uczony, podobnie jak badane przez niego jednostki ludzkie, skłonny je st przyjm ow ać potoczny układ odniesienia jako coś danego. Pozo staje on wówczas nieśw iadom tego, co kieru je nie tylko obiektem jego badań, ale i nim sam ym . A na liza porów naw cza różnych rejo n ów b y tu dostarcza jednego ze sposobów, aby bezśw iadom ość ow ą roz bić. O drębne od dziedziny potocznej sfery służą jako n a tu ra ln e sytu acje eksperym entalne, w których rozm aite cechy czynności pow szednich roztaczają się przed nam i w całej okazałości lu b też jaw ią się n a zasadzie k o n tra stu — rozjaśnione i rzucające z kolei św iatło n a inne fak ty . P rogram , w edług którego sca lam y nasze potoczne dośw iadczenia, m ożna pojm o wać jako sp ecjaln ą w ariację n a ogólniejszy tem at. D ostrzec te różnice i podobieństw a — to dostrzec wiele. S praw y u tajo n e i przem ilczane d a ją się w ów czas rozwikłać, odsłonić, w yjaw ić. T ak w ięc ocze ku jem y n a przykład, że a k to r n a scenie czy w rad iu w ydobędzie n a zew n ątrz sta n y w ew n ętrzn e postaci, k tó rą rzu tu je w św iat — aby lin ia przebiegu opo w ieści m ogła być zachow ana i aby odbiorca przez cały czas był dobrze w rzecz w prow adzony. Ale dokładnie tę sam ą choreografię zam ierzeń m ożna w y kry ć w życiu n a co dzień, zwłaszcza zaś w tedy, gdy d ana osoba w ie, że m usi w ykonać coś, co może być fałszyw ie zin te rp re to w an e przez przechodniów jako niestosow ne, przechodniów , którzy w ykorzy s tu ją swe praw o do przelotnego ty lk o spojrzenia i zaraz spojrzenie to k ie ru ją gdzie indziej.
2. Jako przypad ek w zorcow y w eźm y trz y lub cztery postaci, osoby z krw i i kości, razem zgrom adzone, w ykonujące ko n k retn e zadanie — kró tk o mówiąc, pasm o codziennych czynności. Cóż może o scenie tej i o jej uczestnikach powiedzieć analiza „ram o w a ” ?
Po pierwsze, ścieżka czyli kanał czynności. P rz y j m ijm y, że istn ieje czynność główna, linia przebiegu
Pięć ścieżek czynności
Głębokie rozmowy
w ydarzeń, i że granica jej je st ustalona. P rz y jm ij m y co najm niej cztery ścieżki uboczne: ścieżkę, k tó ra podtrzy m u je bieg w ydarzeń, na któ re nie zw raca się w iększej uw agi; następ n ie ścieżkę n ad ającą głównej linii w łaściw y kierunek; z kolei n ak ład ającą się n a ów przebieg ścieżkę porozum ienia się w za jem nego; i w reszcie ścieżkę tyczącą spraw zakuli sowych.
Po drugie, w arstw y . Pow iedzm y, że rozw ażane pas m o czynności nie je st rozw arstw ione. N ie w ystęp u je tu ta j żadne przekształcenie w edług określonego „k lu cza” ani żadne działanie oszukańcze. Takie proste zjaw iska są, niew ątpliw ie, możliwe. Pow inniśm y jed n a k pam iętać, że przy dłuższych okresach czasu je st to m ało praw dopodobne. I że n a w e t podczas krótk ich przebiegów może być potrzebny w ysiłek, aby te n s ta n rzeczy się zachował. A zatem b rak rozw arstw ienia trz e b a trak to w ać jako fa k t zastan a w iający.
Po trzecie, sp ra w a pozycji uczestników . Dwuosobo w a pogaw ędka gdzieś n a osobności zakłada, już przy w stępnej analizie, ró w ny udział obu stro n i n a d b u dow aną n ad ty m w ym ianę ról m ówiącego i słucha cza.
Rozw ińm y jed n a k zaw arte tu możliwości. Dorzuć m y trzeciego p a rtn e ra , a zaraz trzeba będzie uw zględ nić tak ie oto odrębne sytu acje — rozm ów ca zw raca się do obu uczestników jako do pew nej w spólnoty, albo też dokonuje w śród nich w yboru. W ty m d ru gim w y p ad k u należy przeprow adzić rozróżnienie m iędzy odbiorcą, do którego rzecz jest zwrócona, a tym , k tó ry zostaje pom inięty. (Dostrzeżem y w tedy, że ów pom ijany odbiorca, zwłaszcza jeśli rzecz się p o w tarza uparcie, może się nieco oddalić od pozycji norm alnego uczestnika sp otkania i m oże zacząć tra k tow ać rozm ówcę i w ybranego przez niego słucha cza jak o p ew n ą całostkę, k tó rą się ogląda jak mecz tenisow y czy dialog n a scenie). W raz z trzecim uczestnikiem jaw i się także możliwość dwuosobowej
zmowy, a w zw iązku z ty m — rozróżnienie m iędzy spiskow cam i a osobą ze zm ow y w ykluczoną. Albo dodajm y, dla odm iany, osobę trzecią, k tó ra pozo staje kim ś nie uczestniczącym , obcym. O trzym ujem y w ted y rolę przygodnego widza, k tó rą odgryw a oso b a o dcięta od in n y ch n a m ocy grzecznie p o dtrzy m yw anej przez siebie nieuw agi. A te ra z n akreślm y scenariusz n a dw ie lu b trz y osoby i w ykonajm y go n a scenie. Będziem y wów czas m ieli dodatkow e role ak to ra i widza.
C ałkiem proste. Proszę jed n ak zauważyć, że przed staw ioną wyżej p ersp ek ty w ę d a się ująć w te n spo sób, aby w y o strzy ła o na jed y n ie nasze wyczucie tego, co m oże się zdarzyć w ko n k retn ej, zupełnie w yodrębnionej od reszty św iata rozm ow ie dw uoso bowej. R ozw ażaliśm y ju ż dokładnie, że w pogaw ęd ce toczonej przez dw ie osoby istn ieje szansa dla k o m unikacji o p artej n a zmowie. Albo będzie to spisek zaw iązany z sam ym sobą — gdy jeden z uczestników , podczas kw estii swego p a rtn e ra , w y ko n u je odpow iednie gesty n a stronie, albo też ko m u n ik a c ja spiskow a do drugiej potęgi — gdy obaj uczestnicy o dg ry w ają n a zm ianę rolę spiskow ca i ko goś ze spisku w ykluczonego. K ażdy z p a rtn e ró w może po nadto ta k ukształtow ać sw e reakcje, aby przeciw nik je dostrzegał, ale m usiał przy ty m za chow yw ać się, jak b y ich n ie w idział. D ruga strona zm uszona je st wów czas do działań nie jedno-, lecz dw utorow ych. Dzięki tem u układ dw uosobow y za m ien ia się w zjaw isko bardziej złożone. K iedy zaś rozm ów ca odgryw a n a now o jakieś pasm o doznań — aby i jego p a rtn e r m ógł się ty m i przeżyciam i roz koszować — wów czas słuchacz (częściowo zaś i sam n a rra to r) może się znaleźć w pew nej odległości od całej sy tu acji i działać n a zasadzie w idow ni. Sw oje uznanie zaś dla sp ek tak lu p o tra fią w yrażać obie stro n y .
U jm u jąc rzecz zwięźle, układy, w k tó ry ch spełnia się in te rak c ja wieloosobowa, b y w a ją n a pow rót kom
-K om plikacje dwuosobowego układu
Obramowy· w anie
presow ane w rozm ow ie dwuosobowej — jeśli ty lk o znajdzie się tam dla nich u stru k tu ralizo w an a rola. W iemy, że n a rra c ja m ów iona w tłacza zdarzenia, p rzebiegające rów nocześnie, w sekw encję czasow ą i że dow cipy rysunkow e n arzu cają ty m rów noczes nym zdarzeniom sekw encję przestrzenną. P odobnie dzieje się podczas bezpośredniego obcow ania ludzi z sobą. W y w ierają oni pew ien nacisk, żeby sek w en - cjonalność zarysow ała się w yraźniej i żeby rozkład kw estii w czasie ustalił się zgrabniej, dzięki s k ry ty m staraniom , p o d trzym ującym przejrzystość p a r ty tu ry . W te n w łaśnie sposób dziecko, co się w y w róciło i zadrapało kolana, czeka, w strzy m u jąc łzy, aż znajdzie się u boku rodziców po drugiej stro n ie ulicy; i łzy te nie będą przez to m niej gorące i m niej spontaniczne. Tak sam o też dorosły p u n k tu je rozm ow ę w ybucham i ś m ie c h u 2 lub g n ie w u, nagłym i w trąceniam i, um ykającym w dół spoj rzeniem , pełnym zakłopotania i w stydu, czy jeszcze in n y m i objaw am i u tra ty panow ania n ad sobą — a rów nocześnie m an ip u lu je w czasie ty m i p o ry w a mi, aby znalazły się one w odpow iednich przed zia łach w ypow iedzianej przez p a rtn e ra kw estii i aby niew idzialne au d yto rium m iało nie zaciem niony obraz, p ełn y przegląd tego, co w yw ołało ów o d dźwięk. Z am iast jak zw ykle „sekw encjalizow ać” zdarzenia rów noczesne, posługujem y się in n ą p e r spek ty w ą — w idzim y zachodzące n a siebie zjaw iska, choć w gruncie rzeczy ułożone zostały następczo. 1 ta k w ciągam y p ra k ty k ę „obram ow yw ania” w po w szechny spisek, m ający n a celu um ocnienie istn ie jących prześw iadczeń n a te m a t ludzkiej n a tu ry , tu ta j — przekonań, iż pod pow ierzchnią roztaczanej przez n as ogłady tow arzyskiej k ry je , się coś niepo skrom ionego, coś anim alnego.
3. P rzy jm u jąc n iniejszy p u n k t w idzenia, m ożem y się zwrócić k u węzłow em u, lecz bardzo nieścisłem u 2 Por. G. Jefferson: Notes on the Sequential Organization of Laughter (nie drukowany odczyt z 1974 r.).
pojęciu „uczestnika” (lub gracza czy jednostki lud z kiej) — gdyż i w ty m w y p ad k u podejście porów nawcze pozwoli n am odsłonić założenia tyczące dzia łań potocznych, założenia, któ re w innym razie po zostałyby utajone. Z auw ażym y wówczas n a p rzy kład, że już sam o ciało ludzkie i jego czynności w d an y m „układzie ram o w ym ” stanow ią przedm iot zasługujący n a system atyczne badanie.
Zacznijm y od g ier n a tablicy, takich ja k szachy. D ram atu rg ia ogniskuje się tu ta j w okół dw u p rze ciw staw nych zespołów, złożonych z figurek, które w sposób uregulow any m ają się k u sobie posuwać. W tle ty ch pow iązanych w zajem nie posunięć znaj d u ją się dwaj gracze, z k tó ry ch każdy może w w y n ik u gry coś zyskać lu b stracić, z których każdy rozstrzyga, jak i ru ch m a w ykonać jego strona, i z k tó ry c h każdy operuje fizycznie — anim uje — w łasn y m zasobem figurek.
P rz y ty m nie ulega chy b a w ątpliw ości, że łatw o urządzić spotkanie szachowe zupełnie różne od po w yższego i że będzie to z grubsza biorąc ta sam a gra. F iguram i m ogą się stać osoby praw dziw e, roz staw ione n a dziedzińcu. F un k cji poznawczej, fu n k cji p o bieran ia decyzji, m oże się podjąć zespół lub m aszy n a cyfrow a. Czynności fizyczne m ogą być w y kon yw an e przez stro n ę trzecią, zgodnie z w ypow ie dzianym i głośno poleceniam i, lub przez system elek troniczny, albo przez sam e fig u ry (w w y p ad k u m e czu n a dziedzińcu). K iedy g ra toczy się ty lk o „dla zab aw y ”, wów czas każda ze stro n spełniających fu n k cje poznaw cze p o w inn a w w y n ik u tracić lub zyskiw ać w artości czysto psychiczne. Jeśli jed nak rzecz idzie o pieniądze, lu b jeśli wchodzi w rachubę d u m a narodow a czy m iejsce w k lasyfikacji tu rn ie jow ej, wówczas oczywiście jeszcze inni uczestnicy m ogą się bezpośrednio włączać. Będą to zw ierzch nicy, to je s t ci, co łożą pieniądze, w spółdziałają itp. W ym ieńm y zatem następ u jące funkcje: figury, stra ted zy , anim atorzy, zw ierzchnicy.
Przy szachach aż cztery funkcje
Władza idąca z zewnątrz
W zw iązku z szacham i poruszyć trzeb a dw ie s p ra wy. Chociaż, po pierw sze, w spom niane fu n k cje sp e ł niać m ogą rozm aite istoty, to samo pojęcie g racza zakłada, że cała fizyczna stro n a spotkania je st ro z w iązana i u su n ięta z pola uwagi. Po drugie, w y d a t nie ograniczona je st rola ciała ludzkiego. Popisyw ać się m ają figury. Ciało w ykorzystyw ane zw ykle b y w a do poru szan ia ty m i figuram i, co tra k tu je m y n a ogół jako spraw ę bezproblem ow ą, jako rzecz ru ty n y , bez dalszych następstw . W ystarczy grzeczna prośba do przeciw nika, w raz z odpow iednią w skazówką, a nasz w łasny ru ch m oże zostać w ykonany fizycznie p rzez niego. Problem otw órcza je st n atom iast fu n k cja p o znawcza.
W eźmy teraz uliczną bijatykę, w której u czestn i czy dw u m ężczyzn. I znów każdego z w alczących m ożem y ująć w kategoriach funkcjonalnych. O trzy m am y wówczas n a przykład zw ierzchnika, czyli s tro nę, k tó ra m a coś do zyskania, oraz stratega, k tó ry rozstrzyga, jak i ru ch trzeb a w ykonać. Łatw iej te ra z dostrzeżem y, iż funk cje te d ają się oddzielić. (Do konajm y profesjonalizacji w alki a tre n e r będzie wówczas spełniał część funkcji poznawczych, n a to m iast osoby finansujące każdą ze stron, jeśli n a w e t nie będą to ich właściciele, w ezm ą udział w p ie niężnym w y n ik u spotkania). Ale w y stęp u je tu p e w ien oczywisty, choć pouczający k o n tra st z szacha mi. Z am iast fig urk i szachowej pojaw ia się jako dzia łająca postać ciało ludzkie. Podczas gdy fig u rk a sza chow a czerpie swe właściwości, sw oją moc, z reguł, które m ówią, ja k m am y się n ią posługiw ać — i w ty m sensie jest ona bezproblem ow a — to w a l cząca istota ludzka (lub zwierzę) czerpie sw ą w ła dzę — siłę, technikę, zakres oddziaływ ania — z w e w nątrz. I ta w łaśnie władza, bardziej chyba niż w ła dza poznawcza, je s t czym ś rozstrzygającym .
K iedy p rzejdziem y następnie do sportów w ysoce zorganizow anych, takich jak tenis, fech tu n ek czy hokej, to znów po każdej ze stro n spotkam y ciała
ludzkie. W ystęp u ją one w grze jak o figury, z tym jednak, że tu ta j każde z nich w y k o rzy stu je w łasne swe przedłużenie — rak ietę, floret, kij itp. U rzą dzeniam i tym i m ożna się posługiw ać w sposób nie zwykle skuteczny i celowy, taki, jak i zapew nia ty l ko długa prak ty k a. D odajm y w ięc naw iasem , że dziedzina, w k tórej jaw i się ciało ludzkie, poddana jest rygorom dotyczącym sposobu w ydatkow ania energii. P onadto cały w ysiłek i cała biegłość pozba wione będą sensu, jeśli nie zaakceptujem y sw oistych celów gry, dokładnie określonych norm sp rzętu (wraz z obow iązkiem ograniczania się do tego sprzę tu i to w obrębie reguł) o raz teren u , zam arkow anego jedynie, n a k tóry m toczy się zabawa. W ykonyw ane zatem podczas sportow ych spotkań czynności m ają c h a ra k te r um ow ny, sztuczny.
Z kolei taniec. T utaj w iększą część funkcji s tr a te gicznych przypisać chy b a należy choreografow i. J a s ne, że i ty m razem ciało odgryw a w ielką rolę, ale nie w zw iązku z zadaniam i praktycznym i. Zam iar polega n a obrazow ym p rzed staw ien iu jakiegoś ogól nego w zoru, łącznie z odtw arzany m i przy pomocy ciała uczuciam i i sym bolizow anym w te n sam spo sób losem ludzkim . I choć potrzebne są n a pew no m uskuły i uk ład kostny, długie ćw iczenia i spo nta n iczna energ ia — w szystko je st tu ta j problem atycz ne — to jed n ak działanie staw ia sobie cel obrazo- tw órczy. Dowody gracji i ekonom ii ruchó w mogą być oczywiście składane także na rin g u czy korcie. Ale m usi to być czynność uboczna, dokonyw ana gdzieś n a p e ry feriach uwagi. W łaściwa koncentracja zw raca się k u spraw om fizycznym , u chw ytnym w k ategoriach stanu, jaki trzeb a osiągnąć za w szelką cenę — to jest w granicach reguł.
Jeszcze in n y skład elem entów napo ty kam y przy ce rem onii i obrzędzie. Z auw ażam y od razu, że nie w y stę p u je tu żadna fu n k cja o p a rta n a p o bieraniu decyzji, całość m a bow iem scenariusz, przekazany przez trad y cję, zwyczaj i protokół. Jako fig u ra w tej
Elem enty obrzędu
Twarzą w twarz
grze jaw i się ponow nie ciało ludzkie. Ale m im o że p ew na p rak ty k a może być dla spełnienia obrzędu konieczna, to jed n ak popraw ne w ykonanie łatw o się s ta je kw estią ru ty n y , a więc czymś bezproblem o w ym . I znów w y k orzystana zostaje proced ura b y - nam niej nie u ty lita rn a. Oczywisty zam iar sk iero w an y jest n a sw oistą sym bolikę, na dobrze w szcze gółach w ypracow aną, od początku do końca skom ponow aną — rep rezen tację rzeczywistości.
W yobraźm y sobie obecnie tu rn iej dysku syjn y w gim nazjum . Uczestniczą dw a zespoły, z k tórych każdy m a dw u lub więcej graczy. Na grę składają się przedstaw ione w żyw ym słowie argum enty, ocenia ne n a podstaw ie treści i sty lu w ypow iedzi. Sam a w ypow iedź z pew nością stanow i problem i to w aż n y ; panow anie n ad głosem, kontrola m owy i inne czynności fizyczne b rane są przecie w rachubę. Lecz ciało, jako pew na całość, gdzieś nam ginie. Spodzie w am y się, że d y sk u ta n t będzie rozpraw iał na sto jąco, jeśli jed n ak zajdzie potrzeba posłużenia się fotelem n a kółkach, to nic nie przeszkodzi pełnem u uczestnictw u danej osoby w im prezie.
A teraz p rzy jrzy jm y się działaniom powszednim , zwłaszcza zaś tym , z którym i się łączy rozm ow a tw arzą w tw arz. M ożna by sądzić, że tak jak w szkol nej debacie, uw zględnia się tu tylko arg u m en ty i biegłość w słow nym ich w yrażaniu. Będzie to jed n a k spojrzenie zbyt w ąskie. Słowne zaangażow anie m a sw oje konsekw encje na przyszłość. Ponadto by w ają podczas tego w yzw alane sygnały, um ożliw ia jące w spółpracę w podejm ow anych zadaniach fi zycznych. Rozw ija się także w tym czasie cerem o niał m iędzyosobowy.
Tym czasem zaś osoba działająca dostarcza różnych w ytw orów ubocznych. Na przykład — przelotnych obrazów w łasnej osobowości, pozycji społecznej, s ta n u zdrowia, sw ych zam ierzeń i związku, jak i ją łączy z innym i osobami. W stosunku do pasm a zw y kłych, nie odgryw anych n a scenie czynności, łatw o
na ogół w ykazać, że choć zachow ania cielesne są wyuczone a pew n e ich frag m en ty b y w ają insceni zowane — to jed n a k czynności te odbieram y jako zjaw iska bezpośrednie i pierw otne. N a zw ykłe ru chy ciała nie p atrzy m y jako na kopie czegoś in nego (jak robim y to w przy p ad k u uczuć fałszywych), ani też jako n a sym bolizację (jak dzieje się to w niek tó ry ch plem ionach, gdzie pokaz uczuć dają płaczki). Przeciw nie, czynności te tra k tu je m y — pow tórzm y — jak o bezpośredni objaw , w yraz czy przykład stanu, w jakim się osoba działająca znaj duje — jej zam iarów , woli, nastro ju , okoliczności, ch arakteru . Ta „bezpośredniość” jest cechą w yróż niającą „układ ram o w y ” czynności potocznych, i aby zyskać jakieś tu rozeznanie, należy się odwołać w łaśnie do niego, nie zaś do sam ych istot cieles nych.
Zw ykłe zachow ania trak to w an e są zatem jako bez pośredni p rzyp ad ek lub objaw jakości utajo ny ch; widzi się w nich składnik ekspresyw ny. Jednakże sym bolizacja — w ty m sensie słowa, w jakim używ a go, powiedzm y, Susanne L anger — nie zajm uje tu m iejsca węzłowego. Ale postaw a fizyczna, jak ą p rzy bieram y, jest, oczywiście, upozowana, w ygląd zaś poddany retuszow i. A są to czynności sym bolotw ór- cze, bliższe tań ca niż zjaw isk w ytw orzonych w in nych „układach ram ow y ch ” . Co w ięcej, poza eks p resją i sym bolizacją czai się często groźba — bliż sza lub dalsza — fizycznego p rzym usu oraz pew na skłonność — rozbudzana lub odpychana — do zbli żenia seksualnego. W yznacza to ciału jeszcze inne role. P onadto je s t ch arak tery sty czn e dla potocznych w spółoddziaływ ań, iż bezpośrednie źródła, z których em anuje jaźń, ciągle się przem ieszczają — raz będą to oczy, kiedy indziej ręce lub głos, czy nogi, albo górna część korpusu.
M ożemy się w ięc przekonać, że w in terak cji potocz nej p rzy p ada ciału zadanie ograniczone w praw dzie, lecz w cale nie proste. Do w niosku tego skłania nas
Bezpośrednia cielesność
Rozważania o naturze ludzkiej... ...i o sporcie (co na to Ustrzykowski?)
porów nanie przeprow adzone z rolą, jak ą spełnia ciało w innych „układach ram o w y ch ”.
4. Rozważm y z kolei n a tu rę ludzką, tę n a tu rę , k tó ra — ja k się tw ierd zi — stanow i podłoże dla czynności codziennych. I znów w y p ad n ie ująć rzecz porównawczo, ty m razem rozpoczynając od reak cji uczuciowych, jak ie o b jaw ia ją ludzie w różnych „układach ram ow y ch ”.
Jeśli chodzi o w idow iska te a tra ln e i film owe, to ak tor obdarzony znacznym dośw iadczeniem i dobrą w olą podejm ie się z ró w n y m pow odzeniem roli po staci n ad m iern ie pobudliw ej, ja k też sk ra jn ie opano w anej, zależnie od tego tylko, czego w ym aga scena riusz. W ty m pierw szym p rzy p a d k u łatw o się ugnie — jako postać literack a — pod brzem ieniem w ydarzeń, obnaży się ze sw ym i przeżyciam i i u d rę kam i, żebrał będzie o łaskę, będzie płakał, jęczał, przeklinał, i w ogóle zachow yw ał się w sposób, jaki w życiu praw dziw ym uznałby pew nie za wysoce n ie stosow ny — zarów no ze w zględu n a obyczaje g ru p y społecznej, do której należy, ja k i z uw agi n a oso bisty w a ria n t ow ych obyczajów . P rzy tym n a scenie oddaje się on w zruszeniom przed znacznie w iększą liczbą osób, niż m iałoby to m iejsce w zw ykłych w a runkach, gdyby dał w łaśnie u p u st sw ym uczuciom. Co w ięcej, ta liczniejsza g ru p a w p a tru je się w n ie go, zam iast tak to w n ie odw racać uw agę.
Z inn y m przypadkiem , gdy dozwolona je st w iększa niż w życiu codziennym w ylew ność uczuciowa, zwłaszcza jeśli chodzi o uczucie rozczarow ania, m am y do czynienia w publicznych rozgryw kach sp o rto wych. (Każdy chyba rodzaj sp o rtu dostarcza kon w encji dla takiego w łaśnie w yk o rzy sty w an ia sprzę tu ; np. po strzale ciska się kij baseballow y n a zie mię, po sfuszerow anym odbiciu ud erza się piłeczką tenisow ą w siatkę). Je d n a k w ybuchy gniew u lokali zowane są zw ykle zaraz po posunięciu, ruchu , ko lejce, bo w ty m w łaśnie m om encie jed n o stk a p rze staje być czynna w roli gracza, a jej bieżące
zacho-w anie zacho-w p ły zacho-w a n a zacho-w łaścizacho-w ą dziedzinę nie bardziej niż oklaski czy gw izdy ze strony w idow ni — reakcja, n a k tó rą m ożna n ie zw racać uwagi. Jeżeli basebal- lista upuszcza swój kij podczas uderzenia, je st on graczem n ieu d oln ym ; jeśli ciska go po w ykonanym ruch u, wów czas udziela jedynie k o m entarza n a te m a t siebie sam ego jako zaw odnika, i to w chw ili p rzerw y, podczas któ rej także inni gracze nie ucze stniczą w rozgryw ce. Chociaż w ięc w y k res udręki, kreślony przez gracza w golfa, k tó ry spudłow ał łatw y strzał, w ygląda ja k p rzejrzy sta uczuciowość dem onstrow an a przez a k to ra w cielającego się w po stać sceniczną, to jed n a k w y stę p u je tu różnica w sa m ej składni zjaw iska, zw iązana z określoną orga
nizacją doznań.
Jeszcze innego o b raz u dostarcza w ykonaw ca u tw o ru m uzycznego. P rzy słu g u je m u to sam o co d y ry g en tow i p raw o do ro zw ijan ia — obok czynności zw ią zanych z fizyczną stro n ą zadania — całego popisu, m ającego w skazać n a płynące z w y siłku roztarg n ie nie. K iedy jed n a k popełni om yłkę, w y b iera zwykle in n ą stra te g ię: przechodzi n a d ty m do porządku. Je śli je st członkiem zespołu, to każda pauza, w k tó rej dałby ujście uczuciom rozczarow ania, gniew u, zakłopotania itp., w trąc iła b y całość w dalsze zam ie szanie — zakładając naw et, że on sam w danej chw ili nie gra. W w y p a d k u gdy w yk o nu je coś solo lub ty lk o z akom paniam entem , m oże posłużyć się n a stęp u jący m w ybiegiem — zatrzym ać całość i zacząć kłopotliw y pasaż od początku; ale nie więcej niż raz czy dw a razy w ciągu wieczoru. A wówczas m usi cały ów przy p ad ek ująć bez w ah an ia z dystansem i przym ru żen iem oka — dając do zrozum ienia, że to nie p ełna jego jaźń, jego jaźń dosłowna, w p lątała się w pechow e zdarzenie, lecz tylko jej cząstka nie isto tn a, k tó rej łatw o m ożna się wyrzec. N atom iast perskie oko zaśw iadcza, iż św iadom on jest faktu, że słuchacz zechce w spółpracow ać z nim podczas tego chw ilow ego n aru szen ia „uk ład u ram ow ego” , że nie
...i piosenkarzu
przejm ie się u traconym przez niego — zupełnie re a l nie — panow aniem n a d sy tu acją; albo inaczej — ze pełen je st obawy, czy w idow nia nie p o tra k tu je jego drobnej bezkom prom isowości jako o b jaw u oka zanego jej lekcew ażenia. Proszę przy ty m zauważyć, iż to, co w ym aga tu ta j przy n aru sz e n iu „u k ład u ram ow ego” w irtuozerii — jeśli rzecz m a się w ogó le udać — w in te rp re ta c ji potocznej należy do osiągnięć pospolitych. Nie m a tam bow iem w idow ni 0 w zniosłych oczekiwaniach, często zaś sam tylko fuszer podlega zaham ow aniu przez sw ą reak cję uczu ciow ą na popełnioną fuszerkę.
A tera z p rzy jrzy jm y się w y k o n an iu p o p ularnej pio senki. Bieg opowieści łączy się zw ykle z jakim ś dram atem sercowym . W spom inaliśm y już, że z re guły w ą te k prow adzony je s t w pierw szej osobie licz by pojedynczej. Podobnie jak w teatrze, anim ator 1 postać trak to w an e są, od stro n y technicznej, jako zjaw iska rozdzielne, choć w p rzy p ad k u piosenki pew n a w ew n ętrzn a więź łączy ich z sobą. W istocie, im bardziej życie an im ato ra (w ty m stopniu, w jakim je zna odbiorca) uzasadnia bolesne przeżycia, o k tó ry ch m ówi się w śpiew ie, ty m „skuteczniejszy” jest efekt. „Szczerość” oznacza tu tak ie śpiew anie, które byłoby praw dziw e w odniesieniu do samego piosen karza. W każdym razie należy do trad y cji, że pio senkarze popisują się n ajbard ziej burzliw ym w y ra zem uczuciowym , bez zbędnych, w stępn y ch ceregieli, inaczej niż dzieje się to w teatrze. Trzydzieści sekund i oto już je st — e fe k t n a poczekaniu. Jak o piosen karz je st to „szczera dusza”, a szczerość m a w gardle. Ta sam a osoba w in te rak c jac h pow szednich m niej się zw ykle odsłania. A jeśli m ów im y o kimś, że tylko jako piosenkarz w ybu ch a n a zaw ołanie uczu ciem, to rów nie dobrze m oglibyśm y powiedzieć, iż ty lko jako rozm ów ca zachow uje się on powściągli wie. Żadne z ty ch ujęć nie m ów i nam o osobach jako takich. Oba dotyczą fig u r w „układach ram ow y ch” . Pojęcie oddźw ięku em ocyjnego stanow i cząstkę „w y
razu uczuciowego” . In n a część pojęcia ekspresji łą czy się z nie zam ierzonym sam oujaw nieniem się. D ok tryn a zw iązana z ram ą potocznych, konkretnych zachow ań tw ierdzi, iż jed n o stk a nie w pełni p an u je n ad sw ym w yrazem uczuciow ym . Może ona próbo wać zataić źródło w iadom ości o sobie, może też je fałszować, ale nie osiągnie w ty m nigdy (zakładam y) pełnego sukcesu. Może zatem ktoś popełnić z prem e d y tacją najbezczelniejsze kłam stw o, ale z trud em zdoła ukryć w yraz w iny, w ah an ia lub innego od kształcenia w sw ym sposobie bycia. M amy w rażenie, że czuwa nad tym sam a n a tu ra danej osoby. Ktoś, k to w obliczu inny ch p o trafi pozostać do końca fał szywy, osądzany byw a jako „psychopata” — lub — nie daj Boże! — „socjopata” . W każdym razie, jeśli podłączym y m u druciki, to polifizjograf — ostatn ia linia naszej kosmologicznej obrony — wskaże, iż p rzy pad ek ten nie pozostaje w sprzeczności z naszą koncepcją n a tu ry ludzkiej.
W sum ie więc, z p u n k tu w idzenia przyrodniczego stanow im y coś n a k ształt obciągniętych skórą pojem ników. W ew nątrz istn ieją dane info rm acyjne i stany uczuciowe. Na tę treść w e w n ętrzn ą w sk azuje bezpo średnio ekspresja oraz w sk azu ją objaw y m im owolne, w y stęp ujące zawsze w ślad za stłum ieniem . Ale w ie m y przecie, że uczestnicy gier opartych na bluffie, takich jak poker, albo całkow icie niem al pow ściągają swój w yraz uczuciowy, albo też w ypróbow ują n a j bardziej rozpasanych fałszerstw ekspresyw nych — rzecz, k tó ra w sferze działań rzeczyw istych, dosłow nych, w yro biłab y im, w w y p ad k u niepow odzenia, skandaliczną rep u ta cję 3.
8 Zgrabnego przykładu dostarcza zabawa zwana „cześć, fra jerze”. Gra i jej reguły są tak pomyślane, że uczestnicy łączą się w m ałe zespoły robocze, każdy zaś gracz, jeśli chce wygrać, musi zdradzić swój zespół i przystąpić do następ nego, który także później porzuca itd. Zwykle gry nie można doprowadzić do końca, bo uczestnicy odmawiają d al szego udziału. Zanim jednak gra się rozpadnie, otrzym
uje-K łam stw o i natura
Sophisticated analysis
Odpow iedź je st prosta. Niezdolność do całkow icie skłam anej ekspresji nie jest dziedzictw em naszej zw ierzęcej czy boskiej n a tu ry , ale obow iązującym ograniczeniem , zw iązanym n a m ocy definicji z o k re ślonym „układem ram o w y m ” — w danym p rzy p a d k u układem zachow ań codziennych. K iedy ram a się zm ienia i przechodzim y, pow iedzm y, do g ier o p ar ty c h n a bluffie, gdzie gracz m a pewność, iż jego udaw an ie p rzy jęte zostanie ,,nie n a serio” i nie b ę dzie tra k to w a n e jako coś niew łaściw ego — wówczas sta je m y się św iadkam i w spaniałych, p rzeko ny w a jących objaw ów, niosących fałszyw e sugestie co do zam ierzeń gracza i posiadanych n a ręk u w alorów . K ró tk o mówiąc, każdy z nas p o trafi się nie ru m ie nić, pod w arunkiem , iż tra fi n a „układ ram o w y ”, w k tóry m kłam stw o uznane będzie za rzecz stosow n ą i za część składow ą gry. T aką sam ą w irtuo zerię może rozw inąć ktoś, kto w ie, że bierze udział w eks perym encie, albo ktoś, k to działa w zgodzie z n a j lepiej p o jęty m interesem p a rtn e ra lub ilu stru je spo sób postępow ania innej osoby. O kazuje się zatem, że „zw ykła uczciwość” to reg u ła zw iązana z ram ą potocznych, dosłow nie p ojętych in terak cji. Z kolei reg u ła ta to jed n a z form uł ogólniejszego tem atu stru k tu raln eg o , tego m ianow icie, k tó ry mówi, że każda ze stro n m a coś do za ta je n ia w grze i że po siad a ku tem u odpow iednią zdolność i odpow iednią nie-zdolność; i że działa pod ciśnieniem określonych reguł.
5. Sam o zaś sedno? Je d n o stk a w kracza do działań jako istota o określonej tożsam ości biograficznej n a-my bardzo w ym ow ny popis ze strony każdego gracza, m a jący zapewnić o lojalności w obec zespołu, który się w łaśnie zawiązuje — choć przez cały czas w szyscy dobrze wiedzą, że lojalność taka jest niem ożliwa. Por. M. Hausner, J. F. Nash, L. S. Shapley, M. Shubik: So Long Sucker, a Four-Person Game. W: Game Theory and Related A p proaches to Social Behavior. Red. M. Schuber. N ew York
w e t wówczas, gdy w y stęp u je p rzy stro jo n a w jakąś rolę społeczną. Sposób, w jaki ro la je s t odgryw ana, pozw ala n a pew ien „w yraz” tożsam ości osobistej, w y ra z czegoś, co może być przy pisan e zjaw isku ro z leglej szem u i trw alszem u niż bieżąca ro la lub sposób jej w ykonyw ania, czemuś, w skrócie, co c h a ra k te ry zu je nie rolę, lecz osobę — chodzi o trw ały c h a ra k t e r m oralny, osobowość, w yposażenie biologiczne itd. Je d n ak że to zalegalizow ane odstępstw o od p rzy p isa n ej roli także się różnicuje zależnie od tego, n a ile „ o ficjaln a” je st sytu acja, czy w y stęp u je w niej rozw arstw ienie o raz czy zachodzi — m odna obec nie — rozbieżność m iędzy k onkretyzow aną postacią a lu dzk ą m achiną, k tó ra ją ożyw ia. Istn ieje zw iązek m iędzy osobą a rolą. Ale zw iązek te n odpow iada system ow i in te rak c y jn em u — „układow i ram ow e m u ” — w k tóry m ro la je st odgryw ana i w k tó ry m u jaw n ia się osobowość. Jaźń zatem nie jest czym ś przedm iotow ym , n a w pół sk ry ty m za zdarzeniam i, lecz zm ienną form ułą n a nasze sam o-organizow anie się podczas przebiegu ty ch zdarzeń. S y tu acja bieżąca określa o ficjalny w ygląd, jak i p rzy b ieram i za któ ry m się k ry ję. A tak że określa ona, ja k i kiedy m am się zdradzić. K u ltu ra zaś d aje m i przepis n a pojm o w an ie siebie samego, ta k abym m iał się z czym zdradzać i abym robił to w sposób określony. Oto, pow iedzm y, ktoś, kto prow adzi aukcję. J e s t to zw ykle postać „m alow nicza” . Nie okazuje on n a d m iernego nabożeństw a w obec zleconego m u zadania. W iele sprzed aw an ych przedm iotów o p a tru je złośli w ym kom entarzem . W ykazuje pew ien cynizm w sto su n k u do w łaścicieli, nabyw ców i sam ych tow arów . Prow adzi k onferan sjerk ę, p rzem aw ia urzędow o, przypochlebia się i przekom arza. Beszta zgrom adze nie za b rak ofert. Nie pozwala, żeby nic się nie działo. P op ycha im prezę w k ieru n k u lekkiej błaze nady. (Co nie przeszkadza m u w pow ażnym lanso w an iu n ajcen niejszych przedm iotów , n a w e t przeciw nie — n a d a je m u cechę osoby w iarygodnej). W spom
Aukcjoner i stewardessa
Sztuka stewardessy
n ian y licy tato r jaw iłby się zatem jak o osobistość w yjątkow a, gdyby nie fakt, iż dla tak ich zachow ań istn ieje określona tra d y c ja i że w y stę p u ją ku tem u sprzy jające w arunki. W ielu podejm uje się tej roli i razem z n ią przejm uje ów bezcerem onialny s ty l osobisty, k tó ry jest w tej gałęzi in teresó w faw o ry zowany. Podobnie w p rzy pad ku stew ardessy. Może nas ona obsłużyć kaw ą, darząc przy ty m słabym , roztargnionym uśm iechem podczas o ferty i przelot nie zm ieniając w y raz tw arzy przy odbiorze dzba nuszka. Może okrasić sw e czynności obrzędow ością nie w iększą niż zdarza się to w każdym bufecie am erykańskim . Ale zam iast tego trafiam n a sytu ację następu jącą:
Stewardessa przybiera wygląd figlarny, jakby w ystępow ała z zupełnie nową propozycją, i wymachując dzbanuszkiem pyta siedzącego z brzegu m ężczyznę w średnim wieku czy zechciałby kawy. Ten kiwa głow ą twierdząco. Wyraźnie świadoma, że zapas jest na ukończeniu, stew ardessa zerka w głąb dzbanka i w ydaje ostrzegawczy dźwięk ouuu — jakby się cofała w dziecięcość. Pasażerowi nie pozostaje nic innego, jak rozstać się z własną oceną tego drobnego zda rzenia i spojrzeć na nie oczami dziewczyny. D ziew czyna te raz nalewa, widzi, że filiżanka jest już pełna, w sposób żartobliwie poważny potrząsa z wysiłkiem dzbankiem, aby wydobyć ostatnią kroplę, wesoło łamie „układ ram ow y” dorosłym śm iechem spiskowca, popycha lekko dzbanek w kierunku następnej pasażerki, cofa go gorączkowo, w y soko wznosząc przy tym twarz i sznurując usta z zabawną wyniosłością, a następnie głośno oznajmia: „Zaraz idę po w ięcej”.
W rażenie, jakie m ógłby odnieść pasażer, że w łaści w ie dostały m u się w udziale fusy, oraz w rażenie jego tow arzyszki, że ostatecznie om inęła ją okazja w ypicia kaw y w pierw szej kolejce — zostały przez stew ardessę pobudzone, następ nie dziew czyna dziel nie im staw iła czoło i przekształciła w now y ,,układ ram o w y ”, tw orząc niezbędne kulisy dla zajścia, które trzeb a przyjąć pogodnie jako dziewczęce figle na tem a t n iezb y t pow ażnej dorosłej roli. Z aw iązana zo
s ta ła koalicja przeciw ko powadze, tak iż zastrzeżenia co do sm aku czy te m p e ra tu ry kaw y może w yrazić rów nie dobrze klient, jak i sam a stew ardessa. Od raz u widać, że jest to poczciwe dziecko. N ależy do osób, co lubią swój zawód, pełne są życia i kochają św iat. Ma m iłą osobowość. Należy jed n a k dodać, że to nie ona o dkryła te n bezkolizyjny sposób postępo w a n ia i że nie zgryw ałaby się pew nie w w aru nk ach m niej sprzyjających. Je j w iek, płeć i pow ierzchow ność składają się n a je d n ą połowę całej m ieszanki, resz ty dostarcza zawód. W szystkie dziew częta z jej klasy zachęcano n a kursach, aby św iat czyniły m iej scem bardziej przy tulny m . N iejednej udaje się to podczas lotu. T ak w ięc prow adzenie aukcji czy bycie stew ardessą to więcej niż rola, to więcej niż sposób w y k o n y w an ia tej roli, to bow iem także sty l prze tw a rz a n ia zdarzeń dosłow nych w edług odpow iednie go „klucza” . S treszczając — kiedy o trzym ujem y m u n d u r, otrzy m u jem y zw ykle now ą skórę. Do istoty każdego „u k ładu ram ow ego” należy, iż ustan aw ia on k ieru n e k w łasnych przekształceń.
6. Jeśli zaś chodzi o „m nie sam ego” , cóż z tą n a m a calną m ate rią z krw i i kości? Jestem zespołem fu n k cji, k tó re podczas działań zw ykłych, dosłow nych, scalają się charak tery sty cznie, lecz w innych re je strach b y tu pozostają rozm aicie w yodrębnione. Po dobnie m a się sp ra w a z istotam i, z k tórym i się stykam . Skoro zaś fun k cje te — zw ierzchnika, stra tega, anim atora, figu ry itp. — w niecodziennych re jonach b y tu w y stę p u ją osobno, dlaczegóż by nie m ożna ich było w ydzielić analitycznie z rzeczyw i stości pow szedniej? Tak n a przykład, jak próbow ał tego dokonać M erleau -P o n ty :
„Nie zdajemy sobie dosyć sprawy z tego, że inni nie jawią się nam nigdy twarzą w twarz. N aw et gdy w żarze dyskusji staw iam czoło przeciwnikowi, intencja, która naprawdę mnie dotyka, nie znajduje się przecież w tej twarzy, pełnej gw ał townych grym asów, a nawet w tym głosie, który dochodzi do m nie poprzez przestrzeń. Przeciwnik nie jest nigdy cał
Nowy mundur to nowa skóra?
Ciemności napełnione narządami
kowicie um iejscowiony; jego głos, gestykulacja, tiki — to tylko efekty, swoista reżyseria, ceremonia. Jej organizator jest tak doskonale zamaskowany, że ogarnia mnie zd ziw ie nie, gdy moje odpowiedzi trafiają do celu; oto w spaniały mówca zasępia się, kilkakrotnie wzdycha, głos mu drży, daje mi parę zn aków porozumiewaw czych; muszę w ierzyć, że ktoś tam był. A le gdzie? Nie w tym głofeie, zbyt pełnym , nie w tej twarzy zrytej zmarszczkami jak zniszczony przed miot. Nie pod ich powloką; dobrze wiem , że są tam tylko «ciemności przepełnione narządami». Czyjeś ciało jest prze de mną — ale wiedzie osobliwy żywot: m ię dzy mną, który m yślę, a tym ciałem, lub też raczej obok mnie, po mojej stronie, jest jak błądzący sobowtór, raczej nawiedza moje otoczenie, niż się w nim pojawia, jest niespodziewaną od powiedzią, którą otrzym uję z zewnątrz, jak gdyby jakim ś cudem rzeczy zaczęły nagle w ypowiadać m oje myśli; to dla mnie będą m ówiące i m yślące, bo są rzeczami, a ja jestem sobą. W moich oczach ten drugi znajduje się tedy zaw sze na m arginesie tego, co widzę i słyszę; jest po mojej stronie, jest u m ego boku albo ze mną, nie ma go w tym m iejscu, które moje spojrzenie m iażdży i pozbawia wszelkiego «wnętrza» 4.
— M erleau-P onty, k tó ry zapom niał ty lk o odnieść do „ ja ” tę sam ą analizę, jak ą zastosował wobec „in nego” .
przełożył Zdzisław Łapiński
Posłowie tłumacza
’Tis a great Ease to m y Conscience that I have w r it so elaborate and useful a Discourse without one grain of S a ty r intermixt.
J o n a t h a n S w i f t , z p r z e d m o w y d o A T a le o f a T u b .
„Goffman Erving, pedagog, socjolog; ur. 11 VI 1922 r. w M an - ville (Kanada). Stopień Bachelor of Arts na Uniw. w To ronto, 1945 r.; stopień Master of Arts na Uniw. w Chicago, 4 M. M erleau-Ponty: Obecni w słowie. Przeł. J. Skoczylas. W: Proza świata. Wybór S. Cichowicz. Warszawa 1976, s. 64—65.
1949 г.; doktorat, tamże, 1953 r.; w 1952 r. ożenił się z An geliką Schuyler Choate (zm. 1964 г.). Ma jednego syna, T o m asza Edwarda. W Stanach Zjednoczonych osiedlił się w roku 1945. W latach 1949—1951 członek zespołu do badań terenowych w Szetlandii na U niw ersytecie Edynburskim; w latach 1954— 1957 pracownik naukowy Narodowego In stytutu Zdrowia Psychicznego; w latach 1958— 1959 docent na w ydziale socjologii U niw ersytetu Kalifornijskiego w Ber k eley, w latach 1959— 1962 profesor nadzwyczajny, tamże, w latach 1962—1968 profesor zwyczajny, tamże; od 1968 r. prof, antropologii i socjologii w katedrze im. Benjamina Franklina na U niwersytecie w Pensylw anii (Filadelfia). Lau
reat nagrody im. M aclvera w 1961 r. Członek rzeczyw isty Am erykańskiej Akademii Sztuki i Nauki. Autor książek: Presentation of Self in E v ery d a y Life (1956), Encounters (1961), A s ylu m s (1961), Behavior in Public Places (1963), Stigma (1964), Interaction Ritual (1967), Strategic interaction (1969), Relations in Public (1971). Zam. w Filadelfii (stan Pensylw ania), przy pi. Rittenhouse nr 2048 (kod: 19103)”. Tyle M arquis W ho-s W ho z 1974/1975 r.
Nie potrzeba przesadnej znajom ości bieżącego p i śm ien nictw a socjologicznego, żeby odgadnąć m iejsce, jak ie w nim zajm u je Erving Goffm an. J e s t on w spółautorem pow ażnych zm ian w tej dyscyplinie, zw rotu, k tó ry się dokonał w ciągu ostatniego dw u dziestolecia — od badań n a d w ielkim i układam i spo łecznym i, tra d y c y jn ą dom eną socjologów, do badań nad układam i m inim alnym i, kilkuosobow ym i. Oczy wiście, proces ten o b jął tylk o część tej dziedziny, ale część chyba najciekaw szą. T rzeba przy ty m pod kreślić, że w w yk o n an iu G offm ana je st to nadal socjologia, nie zaś psychologia społeczna, k tó ra już w cześniej zyskała przecie p ełn ą niezależność.
Przez działanie społeczne rozum ie G offm an przede w szystkim kom unikację, w w a ru n k ach gdy wszyscy jej uczestnicy pozostają z sobą w fizycznym kon takcie. J e s t to dla niego jak b y pierw ow zór org an i zacji społecznej. Z ajm u ją go jed n ak nie treści w y słow ione, ale raczej info rm acje uboczne, sform ali zow ane w p ew nych typo w y ch zachow aniach. W n ie
Zmiana w socjologii
Kontynuator tradycji powieściowej
przerw an y m potoku ow ych inform acji widzi G off- m an gw arancję ładu publicznego, w stępne założenie każdego zespołu ludzkiego.
Ogólną persp ek tyw ę poznawczą w yznacza d ra m a tu r giczna koncepcja działań w tra d y c ji G. H. M eada,
Georga Sim m ela i K en n eth a B u rk e ’a.
D orobek G offm ana je st przedm iotem żywego zain teresow an ia także poza kręgiem w łaściw ej socjologii. K orzystają z niego głównie socjolingw iści oraz przedstaw iciele dziedziny jeszcze nie w pełni u g ru n tow anej, określanej jako proksem ika, kinezyka, ko m unikacja pozasłow na itp.
Taki jest m niej więcej u ta rty obraz publiczny G off m ana. Ale obraz ten w ym aga pew nej popraw ki. Z dzieł G offm ana w y łania się rozległy i zróżnico w an y pejzaż współczesnej obyczajowości, głównie obyczajowości am erykańskich klas średnich: ta je m nice k ru p ieró w w Las Vegas, życie uczuciowe rodzi n y n a Środkow ym Zachodzie, niew in n e szalberstw a dokonyw ane w laboratoriach psychologicznych, m i m ika zm ęczonych pasażerów z now ojorskiej kolejki podziem nej itd.
Ta stro n a twórczości G offm ana jest zresztą do sta tecznie w idoczna i a u to r dość szybko zyskał uzna nie nie ty lk o jako uczony, ale i jako k o n ty n u ato r stary ch, dobrych tra d y c ji prozy powieściowej. Istot nie, te n socjolog m a to sam o poczucie w yrazistego k o n k retu i sk ry ty ch za ty m k o nkretem reguł, jakie m ieli w ielcy realiści X IX w.
W pochw ale m ieścił się w szakże odcień krytycyzm u. Plastyczność ry su n k u obyczajowego i zalety stylu nie m ogły w oczach socjologów w ynagrodzić od stę p stw od p rzy jęty ch norm uczoności. Zaskakiw ała ich niefrasobliw ość, z jak ą posługiw ał się G offm an sw ym m ateriałem dowodowym. B yły to przykłady czerpane n a chybił tra fił z przeróżnych źródeł: z ba dań eksperym entalnych, n o tate k prasow ych z dzia łu osobliwości, etnologicznych doniesień terenow ych,
w łasnej obserw acji uczestniczącej, powieści szpie gowskich itp.
W ydaje się jednak, że socjologowie jakby nie chw y tali istoty G offm anow skiej m etody. Nic dziwnego, b y ła to m etoda do g ru n tu literacka. Rozm iem z^ś pod tym pojęciem coś więcej niż w yrazistość św iata przedstaw ionego i zew nętrzne zalety stylu. A co do trad y cji powieściowej — to trzeb a jej szukać dla G offm ana poza w iekiem XIX.
K iedy G offm an po raz pierw szy podjął sw ą tem a ty k ę interakcy jną, to zastosow ał do niej D urkhei- m ow skie kategorie życia religijnego. K ategorie, w y pracow ane przy analizie jednej z w ażniejszych in sty tu cji społecznych, przeniesione zostały n a takie zja wiska, ja k w ym ian a ukłonów n a ulicy, kolejność zajm ow ania m iejsc w w indzie, sposób n aw iązyw ania rozm ow y n a w ieczorku tow arzyskim itp. W w yniku zakłóconej proporcji w yzw olona została z banalnej codzienności — kom iczna dziwność istnienia. System atycznie rozw ijan a przez G offm ana niezbor ność m iędzy słowem a rzeczą, m iędzy obow iązującą w artością term in u a jego now ym zastosowaniem , w późniejszych p racach uczonego przy b ierała roz m aite form y. N a przykład chętnie u ruch am iał G off m an nazew nictw o zaczerpnięte z etologii, tj. nauki o zachow aniu zw ierząt w w aru n k ach n aturalny ch. Nie on jed en zauw ażył przydatność dla n a u k spo łecznych zespołu pojęciowego stw orzonego przez zoologów, ale tylko on w ykorzystał w ty m stopniu zaw arty tu ta j potencjał groteski. Technika ta to nic innego jak — określm y rzecz w języku poetyki opisowej — traw estacja. Styl zaś prac w cześniej szych — to styl heroikom iczny.
Z resztą G offm an nie tylk o w y k o rzy stu je term ino logię naukow ą dw utorow o, dając rów nocześnie po jęciow y opis zjaw iska i jego in te rp re ta c ję w określo nych kategoriach estetycznych, ale też czasem roz w ija skom plikow ane siatk i term inologiczne — prze
Komiczna dziwność istnienia
Logika i absurd
jęte np. z teorii gier, albo też stw orzone od początku przez siebie — trochę bezinteresow nie, trochę w n a d m iarze. Po subtelnym ciągu analiz pojęciow ych ja k by m u się te term in y p rzy k rzy ły i w n astęp n y ch rozpraw ach już z nich nie korzysta, już je porzuca dla now ych.
M ożna w pełni zrozum ieć zaniepokojenie socjologów ta k k ap ryśny m zachow aniem ich znakom itego k o legi. Sądzę jednak, że po u k azan iu się Frame A n a
lysis (Cam bridge, Mass. 1974, H a rv a rd U.P.) sens
jego postępow ania staje się nieco bardziej uchw ytny. Nazwę ty tu łu m oglibyśm y prow izorycznie oddać przez „analizę m o d aln ą”, analizę, k tó ra ujm u je zja w iska rzeczyw istości społecznej w kategoriach róż nych układów ram ow ych, hierarchicznie zróżnico w anych, rządzących się rozm aitym i regułam i for m alnym i.
W stęp do tej książki skom ponow any został n a za sadzie obrazow ej. Ma on n am uzmysłowić, czym są kolejne szczeble w drabinie różnych układów m o- dalnych. Przechodząc od języ k a przedm iotow ego do m etajęzyka, potem zaś do m etajęzy k a stopnia w yż szego itd., prow adzi G offm an swój w yw ód n a jz u pełniej logicznie. Logika ta je d n a k nie je st tem p e ro w an a zdrow ym rozsądkiem i n ie okazuje żadnych względów dla odporności psychicznej czytelnika. Pod koniec owego w stępu zaczyna nas ogarniać po czucie rozpętanego absurdu, p iętrzen ia się poziomów w ypow iedzi w nieskończoność.
J e st to bardzo S ternow ski początek tra k ta tu nauko wego — tra k ta tu , k tó ry m a m ów ić o tym , czym jest realność a czym fikcja, co to takiego n a tu ra ludzka, skąd bierze się porządek społeczny itd.
Jeżeli T ristram S h a n d y jest powieścią, k tó ra posta w iła sobie za cel udowodnić, że powieści nie sposób napisać, to w iele stron u G offm ana da się w yjaśnić zbieżnym zam iarem — p rzeprow adzenia praktycz nego dow odu n a to, że konw encje w ypow iedzi n au
kowej n ie są bardziej nośne poznawczo niż inne konw encje.
W pracach w cześniejszych założenie to było p rzy jęte m ilcząco i ono to w łaśnie kazało autorow i ironicz nie zestaw iać, n a ty m sam ym planie, scenę z pow ie ści i dowód z laboratorium .
Po ukazaniu się Frame A nalysis, gdzie przeprow a dzona została jed n a z głębszych analiz ontologicz- ny ch dzieła teatralneg o i gdzie zn ajd ujem y zastana w iające uw agi o literack ich d e term in an tach w yw odu logicznego, gdzie ukazano stronę, by ta k rzec, folklo ry sty czn ą (tzn. p rzy n ależn ą bieżącem u folklorow i naukow em u) eksperym entów z dziedziny psychologii społecznej itd. — nie sposób posądzać dłużej G off m an a o m etodologiczną niew inność.
G dybyśm y p rzy jęli istn ien ie czegoś takiego ja k ko le k ty w n a świadom ość danej dziedziny wiedzy, w ów czas n a prozę G offm ana m ożna by spojrzeć jak na rozw iniętą w ypow iedź autoironiczną i auto p aro d y j- ną, w której doszła do głosu w spółczesna nadśw ia domość socjologiczna.
G offm an znalazł się bow iem w sy tu acji poznawczej H um e’a, ale rozw iązań poszukuje przy pom ocy środ ków z re p e rtu a ru S te rn e ’a.
Poszczególne pom ysły G offm ana, jego sform ułow a nia, w yłonione przez niego problem y, cały dojrzany przez niego św iat ludzkich in terakcji, w szystko to jest przejm ow ane i p rzetw arzan e w edług tra d y c y j n ych w zorów em pirycznych przez u p a rty c h socjolo gów. Sądzą oni, że in tu icji n a d a ją w y m iar sp ra w dzalny. Nie zauw ażyli, ja k głęboko sięga sceptycyzm G offm ana. Nie zauw ażyli, że z każdym sw ym dzie łem coraz rad y kaln iej posługuje się tech n ik ą po znaw czą w łaściw ą literatu rze. I że nie jest to sp raw a żyw ych obrazków obyczajow ych czy stylistycznej biegłości, ale że je s t to sp raw a w izji, k tó ra od w e w n ą trz rozsadza całą budow lę, w znoszoną n a —
Autoparodia nadświado mości socjologicznej
Dram atyczny kształt
złudne — podobieństw o konw encjonalnych budow li naukow ych. W izja ta relaty w izu je poszczególne tezy i n ad aje im kształt d ram atyczny — w najszerszym sensie tego słowa.