• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 8 (38), R. IV (1937)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 8 (38), R. IV (1937)"

Copied!
29
0
0

Pełen tekst

(1)

MIESIĘCZNIK LITERACKI

ROK IV NR

8

(2)

ROK IV KAMENA NR 8 (38)

MIESIĘCZNIK LITERACKI

KWIECIEŃ 1937 R.

T R E Ś Ć N U M E R U Ó S M E G O

G R Z E G O R Z T 1 M O F I E J E W P o e t a z e ś r e d n i o w i e c z n e j e k s t a z y str. 161 W Ł O D Z I M I E R Z P I E T R Z A K K o n c e r t s k r / . y p c o w y V 164

S T E F A N N A P I E R S K I P r z e d w i e k i e m . . 164

OLGA D A U K S Z T A M ł o d y m i e s i ą c z e k « 165

W I T O L D K A S P E R S K I W i o s n a . . . . 166

ZDZISŁAW P O P O W S K I W rocznicę... 9 167

C Z E S Ł A W J A N C Z A R S K I P o w r ó t z g a j ó w k i 9 167

A L I C J A I W A Ń S K A T r o t u a r y a 168

MARCIN S E W E R Y N A r t y s t a . . . . 99 168

A N T O N I GRONOW1CZ F o r n a l s k i z a r o b e k 99 169

Z B I G N I E W B I E Ń K O W S K I U s t a t w o j e są ś w i e ż e . » 169

M Y K O Ł A B A Ż A N S ł o w o o p u ł k u . fi 170

O Ł E K S A W Ł Y S K O P o e c i e . . . . 99 170

DMYTRO F A Ł K Y W Ś K Y J S ą d z o n o k o m u ś . 99 171

H R Y H O R I J K O S I A C Z E N K O M a t k a . . . . 99 172

J E W H E N M A Ł A N I U K P r z e d n o w y m r o k i e m . 99 172

O. OLŻYCZ * . . . . 99 173

MAKSYM R Y L Ś K Y J • *

* . . . . 99 173

L I O N E L L O FIUM1 S o t t i l i s s i m a r o w a n t i c a 99 174 M i s t y c z n e g o ł ę b n i k i 99 174

S E R G I O C O R A Z Z I N l J a ł m u ż n a s ł o ń c a 99 175

A R D E N G O SOFFICJ Deszcz k w i e t n i o w y 99 175

A U G U S T GA1L1T F r a g i n . n o w e l i „ B i a ł e n o c e " . 99 176

S T A N I S Ł A W P I Ę T A K B u r z a . . . . 99 179

S T E F A N N A P I E R S K I P r z e g l ą d p o e z y j . 99 180

K. A. J A W O R S K I

. . .

99 181

W I K T O R M A T Y S Z C Z U K • . • 99 182

K r o n i k a s ł o w i a ń s k a . . . . 99 183

N o t y • • . . * 99 184

W k ł a d k a l i n o r y t o w a Z E N O N A W A Ś N I E W S K I E G O

R e d a k t o r : K a z i m i e r z A n d r z e j J a w o r s k i , C h e ł m L u b . R e f o r m a c k a 43.

P r z y j m u j e w p o n i e d z i a ł k i o d 15 d o 16-ej.

W y d a w c a : Z e n o n W a ś n i e w s k i . A d m i n i s t r a c j a : C h e ł m L u b . , R e f o r m a c k a 43 R e d a k t o r o d p o w i e d z i a l n y : W a w r z y n i e c Berezecki.

R e d a k c j a i a d m i n i s t r a c j a w l i p c u i s i e r p n i u n i e c z y n n e .

P r e n u m e r a t a r o c z n a (10 n u m e r ó w ) 5 zł., p ó ł r o c z n a (5 n u m e r ó w ) 2 zł. 50 gr.

N a l e ż n o ś ć uiszcza się z w y k ł y m p r z e k a z e m l u b p r z e k a z e m r o z r a c h u n k o - w y m ( ż ó ł t y m ) . N u m e r o k a z o w y „ K a m e n y " w y s y ł a m y t y l k o p o uprze- d n i m n a d e s ł a n i u 60 gr. p r z e k a z e m l u b w z n a c z k a c h p o c z t o w y c h . O p ó ź n i a n i e w p ł a c e n i u p r e n u m e r a t y p o w o d u j e o p ó ź n i e n i e w w y s y ł c e p i s m a z e w z g l ę d u n a w y s o k ą o p ł a t ę p o c z t o w ą n u m e r ó w j a k o d r u k ó w .

C E N Ą N U M E R U 60 gr.

T ł o c z o n o w d r u k a r n i „ K u l t u r a " C h e ł m L u b . 10.

(3)
(4)

K A M E N A

MIESIĘCZNIK LITERACKI

ROK IV KWIECIEŃ 1937 R. NR 8 (38)

P O E T A ZE Ś R E D N I O W I E C Z N E J E K S T A Z Y

W 25-LECIE ŚMIERCI A N T . S Z A N D L E R O W S K I E G O

Człowiek-poeta-kaplan — takim jawi się w naszych oczach A n t o n i Szandlerowski. Postać t a k o d r ę b n a i daleka — poza wymiarami zatroskanej rzeczywistości, — że 25-lecie śmierci poety m i n ę ł o w naszym świecie literackim bez echa.

25 lat? Ale już wtedy, gdy Szandlerowski żył i pisał, była to postać ze ś r e d n i o w i e c z n e j ekstazy, z burzliwej kazalnicy Sa- vonaroli... Bije o d niej fala porywów i uczuć, fanatyzm cier- pienia i miłości, n a m i ę t n a żądza Chrystusowych wcieleń. A ros- nąc zanosi się gwałtownie iście biblijnym g n i e w e m i płaczem, pulsuje w rytmie g o r ą c z k o w e j krwi, t o znów nacicha d o szeptu wyznania.

Z a p a d ł ą p i e r ś n o s i ł e m od poczęcia,

Lecz w g ł ę b i a c h j e j s ł o n e c z n y p ł o n ą ł k r ą g . . .

S ł o n e c z n y p ł o n ą ł k r ą g . . .

I p i e r ś p r a g n i e n i e m żarł...

K ł ę b i ł się... h u c z a ł w a r , Aż z a k r z e p ł w m ę c e m ą k . . .

Dusza p ł o n ą c a — tyle jeszcze dorzucić m o ż n a d o charak- terystyki Szandlerowskiego. I czyż nie zadziwia świat tej duszy, zamknięty w k a m i e n n e j b u d o w i e Ł o d z i ? T u , gdzie ulice suną jak długie pasy transmisyjne w ciągłym obrocie j e d n a k o w y c h dni, gdzie szarzyzna życia sypie się n a twarz i ręce p o p i o ł e m z fabrycznych kominów...

Na tej nizinie czarnej twórczość Szandlerowskiego*) roz- kwita jak zjawiskowy kwiat, przemawia wszystkimi b a r w a m i b u j n e j osobowości, nęci tajemnicą swoich korzeni. Jakkolwiek bowiem n a ziemi się poczyna, pnie się wysoko, sięga poza- materialnych obszarów, t u — n a niedościgłych wyżynach reli-

*) P o e z j e , C o n f i t e o r , P a r a k l e t , D r a m a t y

(5)

gijnej ekstazy — zatraca się w jak najszerzej p o j ę t y m pięknie.

„Wszystka piękność, co tkwi we wszechświecie — wyznaje poeta — wszystka piękność, co zamknięta jest w piersi Bożej i w ziemskim tworze, i myśli ludzkiej, i we wszechczuciu, po- chyliła się k u mnie, do piersi mi przywarła, wypełniła mi du- szę — i zatraciłem się w niej, i stałem się wszystek nią"...

Zazdrościmy poecie łaski, o b j a w i o n e j w chwili najwyższych uniesień, lecz zapytujemy słusznie o t r u d objawienia. Czy ta godzina szczęśliwa jest poprzez cierpienie zdobyta, czy też sta- nowi łatwą ucieczkę od żmudy naszego życia? N i e . Szandle- rowski szuka, tęskni, pragnie... Jego żarliwa sztuka, jego mis- tyczna religijność cała jest z żądzy wcieleń. Poeta woła, jak p r o r o k biblijny, drżący d o cudu i posłannictwa.

Mów do m n i e , P a n i e , b o m s p r a g n i o n T w e j m o w y . . . Ł a m ze m n ą s ł o w a , j a k o ś c h l e b y ł a m a ł ,

G d y T w o j e u s z y z r a n i ł k r z y k g ł o d o w y , Co z Ciebie ś n i ł b r a ć s y t o ś ć — i n i e k ł a m a ł . . . M ó w do m n i e , P a n i e ! Bo d z i w n a T w a m o w a , Przez w i e k i i d ą c e c h e m m i ę dobiegła...

J a ją chcę t a k ą , i ż b y p i o r u n o w a — Ż a r y o b ł ą k a ń m i ł o s n y c h z a ż e g ł a I...

M ó w do m n i e , P a n i e ! N i e c h p o z n a m Mistrza N i e z r a n , co w b o k u t k w i ą . . . w r ę k a c h i gło,vie...

Nie, że Mu M a t k ą b y ł a t u — N a j c z y s t s z a . . . N i e po ł a m a n i u c h l e b a — p o t y m , co mi p o w i e ! . . . M ó w do m n i e , P a n i e . . . Mów z r y b a c k i e j łodzi...

Ś r ó d o s z a l a ł e j burzy... m o r s k i c h w a ł ó w . . .

G ł o s T w ó j w z e j d z i e n a d e m n ą . . . Pr2ebóg!... Wschodzi!...

J u ż słyszę p i e n i a n i e z i e m s k i c h c h o r a ł ó w . . .

W i ę c m ó w . , m ó w , P a n i e ! J a z T w e j m o w y , C h r y s t e , Nie z a p r z e p a s z c z ę nic... i n i e u r o n i ę ! . . .

W nią się z k r ó l e w s k a — j a k o w e w z o r z y s t e O b l e c z e s z a t y d u c h m ó j — i z a p ł o n i e ! . . .

„...Nie zaprzepaszczę nic..." Ze ślubowania tego wynika praktycyzm twórczości Szandlerowskiego, ż ą d n e j złączenia słowa C h r y s t u s o w e g o i czynu, z których b o l e s n e g o rozdziału poeta zdawał sobie sprawę. D l a t e g o p o d ą ż a w tłum, zbliża się d o ludzi. C h c e być pocieszycielem, lekarzem, p r o s t u j ą c y m w ser- cach wadliwe żyły.

T a k mi p i l n o do l u d z i — do ich łez i zgrzytów...

Do n i e d o l i ich w i e l k i e j , j a k w i e l k ą p o t ę g a T e g o , co ból i rozpacz w j e d e n o k r z y k s p r z ę g a I p o g o d n ą ź r e n i c ą s p o g l ą d a z b ł ę k i t ó w . . . T a k m i p i l n o d o ludzi... T y l k o w s e r c u cięży N i e m o c b e z g ł o s e j n ę d z y i b e z c z u c i e n i e b a . . . W y d r z e ć — serce... a oczy — w y ł u p i ć m i t r z e b a , By dobiec, n i m w ich p i e r s i a c h ból w jad się rozwęży...

T r u d n e jest b o w i e m posłannictwo. N i e łatwo pogodzić

(6)

anielskość i c z ł o w i e c z e ń s t w o . A S z a n d l e r o w s k i m i m o s w e g o u d u c h o w i e n i a n o s i ł b ó l e ziemi w k a ż d y m n e r w i e ciała...

T a k r o d z i się d r a m a t n i e s p e ł n i o n e j wiary, w i e c z n i e g ł o d n e j duszy, k t ó r a zaznała łaski wierzenia, lecz nie o g l ą d a ł a c z y n u . Na t e j d r o d z e p o e t a w y p ł a k u j e s w o j e walki, zawody, skargi, wiary...

D r a m a t y z m t e n p o d s y c a n y był n i e w ą t p l i w i e siłą n a j o s o - bistszych przeżyć. K s i ą d z - k a p ł a n , k t ó r e m u religia n a k a z u j e zrzec się wszystkiego dla Boga i zmysły u m a r t w i ć — p o k o c h a ł k o - bietę i w l i s t a c h - p o e m a t a c h p. t. „ C o n f i t e o r " miłość wyśpie- wał. T w i e r d z i ł , że m i ł o ś ć ziemska jest o b j a w i e n i e m c a ł e j p i ę k - ności d u c h a , a n a k a z o m k a p ł a ń s k i m nie przeczy. „ . . . U w i e l b i a m C i ę — woła p o e t a d o w y b r a n e j k o b i e t y — k a ż d ą chwilą m o j e g o życia, a u w i e l b i e n i e m o j e z d u c h a jest i z jego n a j ś w i ę t s z y c h drżeń, z jego n a j g ł ę b s z y c h p o r u s z e ń . G o d z i e n j e s t e m m o d l i ć się d o Boga, b o m znalazł C i e b i e , g o d z i e n j e s t e m k o c h a ć C i ę , b o m u k o c h a ł B o g a " .

W y z n a n i e t a k szczere sprawia p o e c i e ulgę, d a j e w i e l e przeżyć o b o g a t e j i w y s o k i e j i n t e n s y w n o ś c i , przynosi wreszcie szereg u t w o r ó w p o e t y c k i c h , j e d n o c z ą c y c h h a r m o n i j n i e e k s t a z ę miłosną z religijnym r o z t ę s k n i e n i e m .

Swoista ta synteza — d o c h o d z i d o głosu w f o r m i e n i e - o k r e ś l o n y c h bliżej chwil i n a s t r o j ó w , b ą d ź k o n k r e t y z u j e się i zjawia się w kształcie r e a l n y m o z n a m i o n a c h k o b i e c e j p o - staci.

D o n i e j — w y ś n i o n e j i k o j ą c e j — k i e r u j e p o e t a o s t a t e c z - ne w o ł a n i e :

P r z y j d z i e s z w u p a l n y , s k w a r n y dzień p o d złoty, ż y t n i bróg...

i l e g n i e s z j a k l i l i o w y c i e ń U m o i c h nóg...

W s t ę s k n i o n ą p i e r ś — t c h n i e s z w o n n y dech, n a s k r o ń s p a l o n ą złożysz dłoń...

m y m u s t o m p o d a s z l e ś n y mech...

Rozzłocisz w z r o k i e m m r o c z n ą toń...

T w ó j głos b y s r e b r n y s i e r p z a d z w o n i , g d y o d o j r z a ł y b i j e łan...

p o c h y l i s z k u m n i e m i o d n y d z b a n . . . Pić b ę d ę z T w o i c h d ł o n i I

P r z y j d z i e s z w u p a l n y , s k w a r n y d z i e ń w d o l i n ę k w i a t ó w , t r a w i słońca...

t a m c z e k a ć b ę d ę z p i e n i e m pień...

T a m s t a n i e s z w s z y s t k a p i ę k n a . . . d r ż ą c a . . .

GRZEGORZ TIMOFIEJEW

(7)

K O N C E R T S K R Z Y P C O W Y

W słońcu p o p o ł u d n i a d a w n o spadły śnieg przybiera fio- letowe cienie. Ustał słaby powiew. O d l e g ł e szczyty T a t r otrzą- sają z siebie dymy stalowych c h m u r . Brzegi wyniosłego Hawrania błyszczą złotym światłem jak krawędzie d i a m e n t u . Ściany za- chodzą k a r m i n e m i czernią zmierzchu. W dole rozpalają się żółte ogniki lamp. O d miasta brzęczy, brzęczy — jakby płomyk gasnący — pogłos d z w o n k ó w wesołych sanek góralskich.

C i c h o . Plamą zastygają regle k u czarnej nocy. O d d e c h wymyka się z ust bladą parą. Oczy biegną ku g ó r o m odległym i martwym.

O d s ł o n i ę t a weranda szybko spada w mrok, ciemność ogar- nia wyczekiwanie. Oczekiwanie, n a p e ł n i o n e p o ś p i e c h e m i nie- p o k o j e m . Miasteczko, o d c h o d z ą c e w gwar wieczorny, góry, idące w rześką n o c — t o milczenie i o b o j ę t n o ś ć . W e r a n d a zostaje jak placówka czuwania. Toczy się t u t a j niehałaśliwa w a l k a : o przetrwanie, o doczekanie k r o k u s ó w , o widok bzów świeżych o d wiosny. Nie ma sojuszników, nie ma odsieczy.

Góry, wczoraj d e p t a n e stopą pewną i śmiałą, dziś — nie pa- miętają. Są tylko dla trwania, nagie — i czyhające jak przystań

nawałnic.

W t e d y p o bliskim zboczu, nachylonym niby kartka ściem- niałego papieru, zsunął się niecąc śnieżny kurz szybki narciarz.

Zastała po n i m ledwo widoczna kresa śladu. A jednocześnie, w słuchawkach radiowych brzękła — jak szkło, które pęka — muzyka. Skrzypce. Legenda strun, zasnuta zmierzchem, wioli- nizm odarty z ziemskości.

Jak głos, który do t a m t y c h przyzywa, gdy księżycowy blask ucisza psów n o c n e w o ł a n i a .

T o w a r z y s z o m , k t ó r z y u m a r l i —

W Ł O D Z I M I E R Z P I E T R Z A K

P R Z E D W I E K I E M O , rzeko rzewna, płyniesz z bliska, Szemrząc zielono przez opary, I na pomoście stopa śliska Potrąca t o n i e i szuwary;

W szeleście czajka p i ó r o nurza

W wygięte kryjąc się wikliny,

N u r t popielaty się nachmurza

Między okami w o d n e j trzciny;

(8)

Palą ognisko na ostrowiu, Pieśni pastusze p o d m u c h goni, Sitowiem dawny miesiąc w n o w i u Zmierzchowo pełga w rześkiej woni.

Przed wiekiem wino c h ł o d n e piłem, W o k n i e o zmroku płacząc serio, I w gwiazdach k u b e k u t o p i ł e m , O , romantyczna ma a u s t e r i o !

S T E F A N N A P I E R S K I

M Ł O D Y M I E S I Ą C Z E K

Młody Miesiączek — Kamira, córka A r a b a Bakira,

chodzi w haiku spowita, twarz p e w n i e ma z lazulitu.

Przechodzą lekko uliczki jej złote wschodnie trzewiczki i płynie za nią wiew ambry, cień k o r o n k o w y A l h a m b r y M ł o d y Miesiączek jest bajką, z K o r a n u Kwiatkiem-Mozaiką, co n o c na n i e b o aż wschodzi wśród Liryd gwiezdnej powodzi.

T a k myślał Alojz pacholę, gdy kwitły wiosną magnolie, i b r a m otwierając drzwiczki słuchał, jak idą trzewiczki.

D o gwiazd, do gwiazd się podnoszą nieznaną, jasną rozkoszą,

milion słowików K o r a n u śpiewa im falą wezbraną.

T a k myślał d ł u g o — d o wczoraj, aż d o ciemnego wieczoru, aż spotkał p o d o l e a n d r e m Kamirę z bratem swym S a n d r e m . W i e c z ó r był ciężki i parny, rozdarła więc haik czarny, trzewiczki złote w bylicę cisnęła jak błyskawice.

Zapłakał Alojz na trawie i na k w i t n ą c e j agawie

rozciął sztyletem swym pączek, i e spadł na ziemię Miesiączek.

OLGA D A U K S Z T A

(9)

W I O S N A

Łąką

s t r u m i e ń stopy olch liże.

Z wilgotnej ziemi wysuwa ostre języczki szałwi, n a k r a p i a n e jaskrem.

Sad.

Kwiaty d o ust dziecięcych i rączek.

N i e b e m tulipany płyną.

N i e p o j ę t y jest zachwyt

różowych, zaciśniętych piąstek.

W i o s n a .

Wiersz zielenią pnie się jak p ł o m i e ń ku górze, p o ziemi pełza w lesie widłakiem,

błyskawicą zapowiada pierwszą, wiosenną burzę.

D n i e nie są jednakie.

T o nie to.

Dziś — nie wystarczy zakwilić p t a k i e m i na kolana o p o ł u d n i u spadać.

Niżej.

N a j n i ż e j . U stóp.

Pod stopą.

Przesyp w słońcu popiół, który wiosną rodzi.

Pęcznieją ziarna jęczmienia.

Owies wschodzi.

W i e m . N i e u d o l n i e składam.

T e g o nikt nie o p o w i e tym, którzy nie wiedzą, A l e najważniejsze w tej chwili — patrz — s k o w r o n e k siada

w oziminie p o d miedzą

W I T O L D K A S P E R S K I

(10)

W R O C Z N I C Ę . . .

(Z c y k l u „ W r ó ż b y " )

Sny — to profile z a p o m n i a n y c h twarzy, gdy w o b ł ą k a n i u przemijają nas.

Mają oczy k a m i e n n e i powstają z marzeń, kiedy budzą się pierwszy i ostatni raz...

Godzą c i e m n o ś ć i blaski. T r u m n ę wróżą i sławę.

A łez nie ma prawdziwych, tylko księżyc jak łza.

Sznury gwiezdnych korali i śmiech dźwięczy po trawie, taki szklisty jak ranek zagubiony w mgłach.

Dzień i wieczór to samo. Jak zrywane owoce bladą ręką anioła — grzeszą tylko istnieniem.

O b ł ą k a n i na zawsze o d d a j e m y n o c o m

każdą lipę wyrosłą w ciepłym d r ż e n i u ziemi.

ZDZISŁAW P O P O W S K I

P O W R Ó T Z G A J Ó W K I

Przy lesie g a j ó w k a : jabłka i szum nad ulami — — tu są pokrzywy jak słowa,

k t ó r e wyrastają p o d p a r k a n e m .

W i e c z o r n e słońce szczyt sosny rumieni, uderzają wtedy w trawy złote bryzgi gruszek, łażą świateł pasiaste osy

i cienie.

Żółty pies niebo jak latawiec rozsnuwa za sobą biegnąc po roli, pagórkami;

szybko mija pole cieniem o b ł o k u .

Jeszcze chwieje się na ustach zgubione westchnienie:

już bury rękaw drogi powiewa za nami, szczekanie psa z gajówki oddala się w m r o k u . A zmrok jest taki miękki,

kiedy w t u r k o c i e wozów o s t a t n i c h usypia pole.

O d wioski rysuje się k o n t u r dalekiej piosenki.

Droga jest dziś zapachem koniczyn usłana dla Ciebie, dziewczyno k o c h a n a .

C Z E S Ł A W J A N C Z A R S K I

(11)

T R O T U A R Y Gdy ci pyłem dyszą szarym asfaltowe trotuary,

gdy najżywszą z c n ó t i zbrodni w chłodny zamieniają c h o d n i k , —

— ogłuszony, niewidomy, o m i n i o n y m wtedy pomyśl...

O tym dawnym — o tym innym, kiedy wszystko drżało płynne...

C h a o t y c z n e i rozwarte lawą było — nie asfaltem...

S a m o chciało skuć się w pęta —

— o tym także myśl — pamiętaj...

I błagało skalną ziemię:

w asfalt p r z e m i e ń mnie lub cement...

Drogi w przyszłych mych ojczyznach niezrodzonym treściom wyznacz...

Zasklep d a n e myślom słowo w k w a d r a t u r ę asfaltową...

I Bezmiarów ustal miarę asfaltowym trotuarem...

A L I C J A I W A Ń S K A

A R T Y S T A

U stóp Apollina

na harfie z siedmiu s t r u n chwalę przeczystą h a r m o n i ę ; a w nocy jak słowik zaczynam z n a m i ę t n i e złożonych ust śpiew wydobywać i dzwonić.

W dzieło me patrzę

pół trwożnie i pół zazdrośnie, patrzę przez całe życie,

jak zakochany Narcyz w t a j e m n e j n i e ś w i a d o m o ś c i wpatrzony był w swoje odbicie.

Cóż stąd, że noszę oliwkowy wieniec

i w mirt m n i e stroją radośnie, gdy zawsze proszę,

żądam nieustraszenie

piękności, od k t ó r e j bym oślepł.

MARCIN S E W E R Y N

(12)

F O R N A L S K I Z A R O B E K

n i e o p a t r z n i e p ę k ł o p o t n i s t e p o ł u d n i e z h a r o w a n i e m r o z l a ł o się p o k a l i n a c h ż n i w i a r z o m k o ś c i na n o w o p o z b i e r a ć

żar t r u d z i k a r b o w y znalazł się

i na p l e c a c h

r z e m i e n i e m czas p r z y p o m i n a dojrzałością szczęści się

w y d z i e d z i c z o n a o k o l i c a z b i a ł e g o g a n k u

r u m i a n y p a n h r a b i c z pracą r a d o s n ą się zachwyca

ANTONI GRONOWICZ

U S T A T W O J E S Ą Ś W I E Ż E M y ś m y n i e stali r a z e m

p o d ulewą blaszaną u p a ł u ,

co kryształy p o ł u d n i a na czole k ł a d ł jak r o s ę . Ż ó ł t e p ł a c h t y ł u b i n u

nęciły w t e d y s a m o t n e k o l a n a .

Z a n u r z a ł e m g o r ą c e d r ż e n i e i n i e p o k ó j w l e p k i e o d d e c h y zbóż jak w c a ł u n .

D z i s i a j :

c z e r w o n y n ó w przypinasz, jak m e d a l n a s z o r s t k i m o b r u s i e .

O k n a wychodzą na s r e b r n y k o r y t a r z . S m u t e k ma oczy dziecka

w p a t r z o n e g o w śliskie jak e m a l i a n i e b o . R ę c e — b l a d e śmigi z e s t r z e l o n y c h e s k a d r niosą d z b a n c h ł o d u o d ź r ó d e ł p ł y n ą c e j zorzy, gdy u s t a uczą się s z e p t e m czułe wiersze czytać.

S p o j r z e n i e m

p ł y n i e m y w c h ł o d n e krzewy.

S k ą d tyle świtu w m i ę k k i m jak n o c u ś c i s k u ?

— G w i a z d y o s t r y m i p a l c a m i

szarpią sunący w ciszy z l o t n e j w e ł n y n i e w ó d .

Z B I G N I E W B I E Ń K O W S K I

(13)

S Ł O W O O P U Ł K U

S p i e n i o n e k o n i e , t ę g i e k o n i e

R w a ł y z a p r z ę g i , p r ę g i szlej, Z w y s i ł k i e m w l o k ł y t ę p e b r o n i e , B a t e r i ę a r m a t . A w ś l a d n i e j , W ś l a d w o j s k , co m o g ł y u j ś ć p o g o n i , S k l e j a ł się m r o k u m g l i s t y lej.

K r o k l u d z i , k o n i w e m g l e m d ł e j Toczył się w z w a r t y m e s k a d r o n i e . Ż o ł n i e r z p o m y ś l a ł s o b i e : Ej, Czy n i e obrócić j e s z c z e k o n i

W a t a k u

— n a b e z d e n n y m łonie, W m g ł a c h g a l i c y j s k i e j n o c y tej.

Był to czas k l ę s k i . W a r i e r g a r d z i e S c h y l o n a ś m i e r ć , p o d a j ą c d ł o ń T u l e g ł y m r a n n y m , n i o s ł a z g o n T y m , co n a w a r c i e , m a r n e j w a r c i e S z l a k u , z n a c z ą c y m się n a k a r c i e W i e c z n y c h p o c h o d ó w w r o g i c h s t r o n . Z d e p t a ł y p u ł k i m a r t w y p l o n , S o ł d a c k i e oczy g a s ł y m a r t w e , J a k p i e ń , co z o r b i t r w a n y , p a d ł , Ż e b y się t ę s k n i e w p a t r z e ć w ś l a d K o n n i c y k o l u m n ,

p u ł k ó w z w a r t y c h , N a k t ó r e z w s c h o d u c i e ń się k ł a d ł . I p a t r z ą c j a k z o t c h ł a n i l a t ,

J a k w s t r u n ę , w c i e n k i s z l a k ze w s c h o d u . Z n ó w t u p o t k o p y t g r z m i a ł j a k g r a d , 1 w a r k o t z n ó w g ł o d n e g o g r z m i a ł p o c h o d u , Z e Z b r u c z a z n ó w h e ł m s z u m i a ł b r a n ą w o d ą , Z m y w a j ą c z t w a r z y

k r w i ,

p r o c h u ,

p o t u ś l a d . Mijały s e t k i łat, z n ó w p r z y s z ł y w n u k i t e r a z N a p o l a te, gdzie m a r ł d o s t o j n i e d z i a d , I k a ż d y w ręce b r a ł p o b o ż n i e żółty czerep,

I o c z o d o ł y z w r a c a ł w n u k n a w s c h ó d . A o k o j a k s a m żar p r z e o g r o m n e g o w s c h o d u G o r z a ł o w czaszce, aż b l a s k bił,

Bo k a ż d y z n i c h ż o ł n i e r z e m p r z e d n i m był,

Bo z s t r a ż y p r z e d n i c h b y ł o g r o m n y c h a r m i j W s c h o d u . ...O, ż ó ł t e czaszki czas w a s j a k s ł u p y w b i ł

Na s k r z y ż o w a n i a d r ó g i sił...

O, z n a k i d a w n y c h m a r s z r u t w a ż k i c h , —

O, ż ó ł t e r z ę d y g ł ó w , w p a t r z o n e wciąż w e w s c h ó d . W z d ł u ż m a r t w e j , z a p o m n i a n e j czaszki

W r a d o s n y m a r s z w y r u s z a z n o w u lud.

O, żółtych czaszek r z ą d , p a t r z ą c y wciąż n a w s c h ó d .

MYKOŁA B A Ź A N (ur. 1904) z u k r a i ń s k i e g o przełożył T a d e u s z H o l l e n d e r P O E C I E

N i e z w ó d ź , p o e t o , s e r c e m z m i e n n y m , Na nic t u ż a d n a z t w o i c h szarż :

M a ł o za s z k ł e m m i e ć ś w i a t c o d z i e n n y , A b u n t o m ś p i e w a ć t y l k o m a r s z .

(14)

O b r z y d ł y liry s t r u n y s t a r e , Ś w i ę t o ś ć t e m a t ó w o k r y j p y ł .

— Bacz, b e z k a p ł a ń s t w a i o f i a r y , Ż e b y ś s a m b u n t o w n i k i e m b y ł ! P i e ś ń t w o j a to g o r ą c y p r o m i e ń . C i e m n o t a g i n i e w n i m j a k lód ! Więc pocóż w i e l b i ć n i e w i a d o m e , W c i ą ż c h w a l ą c t y l k o m i t i cud ? J e d e n się g r u d n i e m c i ą g l e cieszy, D r u g i u k o c h a ł l a s ó w s k l e p , A t y ś p o g a r d z i ł d n i e m d z i s i e j s z y m , f r z y t o b i e w n i e b i e siedzi F e b ! Nie z m a r t w y c h w s t a n i e , co u m a r ł o ! W d z i s i e j s z o ś ć się d y n a m i t w k r a d ł :

I p o m n i j n a ż e l a z n e g a r d ł o Dział, w y m i e r z o n y c h w s t a r y ś w i a t . J a k b ą d ź t y ś n a s z . I c h o ć z d a l e k a , M a r z e n i a też ci d r o g i e s ą .

J a k b o c i a n w błocie t r w a s z i czekasz Z s w o j ą k u l t u r ą . . . n i e n a m t o ! N a m t r z e b a p i e ś n i — g r o m u , b u r z y . J a k b o m b n a m t r z e b a g r o ź n y c h s ł ó w ! Ni s ł o w a k t o t a m ! że się z n u ż y ł , K o g o t a m g ł o w a boli z n ó w ?

Bo dziś p o t r z e b a n a m ż o ł n i e r z y , T a k f r o n t o m n a s z y m j a k i d n i o m 1 P o e t o w b ó j ! J u ż dość z a m i e r z e ń ! N i e c h p i e ś ń u d e r z y w ś w i a t j a k g r o m ! N i e zwódź, p o e t o , s e r c e m z m i e n n y m , N a n i c t u ż a d n a z t w o i c h s z a r ż .

M a ł o z a s z k ł e m m i e ć ś w i a t c o d z i e n n y , A b u n t o m ś p i e w a ć t y l k o m a r s z !

OŁEKSA W Ł Y Ś K O (1908—rozstrzel. 1934) z u k r a i ń s k i e g o przełożył T a d e u s z H o l l e n d e r

S Ą D Z O N O K O M U Ś

S ą d z o n o k o m u ś p o d j ą ć czyn o l b r z y m a , p o k t ó r y m w i e c z n e p o z o s t a n ą z n a k i , a ze m n i e dość, że m n i e się f a ł s z n i e i m a , ż e m n i e r o z m i e n i a ł s e r c a n a g r o s z a k i ; a ze m n i e d o ś ć , że m a ł y c h s w y c h u c z y n k ó w , p o r y w ó w swych, n i d r o b n y c h s p r a w o s n o w y n i e w y n o s i ł e m n a s p r z e d a ż po r y n k a c h j a k k r a m a r z t e n w j a r m a r c z n e d n i t a r g o w e . I c h o ć z m ę c z e n i e u s t a m i dziś ś c i n a , i b r u z d y z m a r s z c z e k p o o r a ł y czoło, j a m j e d n a k r a d , że n a w e t i p r z e c i n e k

w m y c h p i e r s i a c h c i e p ł e m p r o m i e n i u j e w k o ł o ; j a m j e d n a k r a d , że ś p i e w a ć u m i e m p r o s t o , g d y b ł o g o s ł a w i ą l u d z i m o j e s ł o w a ,

że s e r c e w p i e r s i a c h mycli u d e r z a o s t r o i u m i e p r a g n ą ć , p ł o n ą ć i m i ł o w a ć . W i ę c n i e z a z d r o s z c z ę n i k o m u ni k r z y n ę ,

n i e c h i n n y m c z y n ó w n i e z r ó w n a n y c h w i e l k o ś ć , a dla m n i e dość, że u m i e m w l a ć w p r z e c i n e k p r z y n a j m n i e j j e d n ą choć c i e p ł a k r o p e l k ę .

DMYTRO F A L K Y W Ś K Y J (1898—rozstrzel. 1934) z u k r a i ń s k i e g o spolszczył K. A. J a w o r s k i

(15)

M A T K A

N o c c i e m n a w zimie. W i a t r m r o ź n y d m i e . J e j k r z y k do dziś w u s z a c h s t a j e , — W y b i e g ł a z c h a t y : „Nie bierzcie go, n i e ! Ach, s y n a m i z a b i j a j ą ! "

— M a t u l u m o j a ! ...nie d a j m n i e , proś!..

K r z y k n ą ł , o b e j r z a ł się jeszcze.

Szyderczo r z u c i ł n a k o n i u k t o ś P r z e k l e ń s t w o dzikie, z ł o w i e s z c z e . W i c h e r s t r a s z l i w y ,

ś n i e ż y s t y w i a t r .

A t r u p j e j s y n a w z a m i e c i .

G d y w y s t r z a ł c h ł o d n y k o ł o n ó g p a d ł , P a d a ł i drugi, i t r z e c i .

W i c h e r s t r a s z l i w y . B u r z l i w y czas...

B u r z a z a t a c z a się z h u k i e m .

W z m i e r z c h u w i e c z o r n y m n i e b o s k ł o n g a s ł . N a d m a t k ą w r o n y i k r u k i .

— „ Z i m n o w k o s z u l i 1 S y n u , t y ś ścichł ?

W i a t r h u l a w c h a c i e rozbitej..."

R w i e w s t r z ę p y p l a k a t b u r z a i w i c h r m o k r y

bez f a r b y i l i t e r .

Mróz h u l a w c h a c i e . D z i a t w a już śpi.

F i l u j e l a m p a na stole.

B u r z a j a k u p i ó r t ł u c z e do d r z w i . Szlocha a jęczy n a p o l u .

S e r c e już p u s t e . S y n w oczach w c i ą ż .

P e w n i e już g d z i e ś p o północy...

Dziko i g ł o ś n o k t o ś k r z y k n ą ł za wsią.

K u r p i e j ą c s k r z y d ł e m t r z e p o c e ..

Z n o w u s p o k o j n i e . D z i a t w a już śpi...

Ból o s t r y w s e r c e u d e r z a . . .

J e j s y n d o c h a t y w e j d z i e przez drzwi, — m a t k a n i e w i e r z y , a w i e r z y .

— „ Z i m n o w k o s z u l i ! S y n u , t y ś ścichł ?

W i a t r h u l a w c h a c i e rozbitej..."

R w i e w s t r z ę p y p l a k a t b u r z a i w i c h r m o k r y

bez f a r b y i l i t e r .

H R Y H O R I J K O S I A C Z E N K O z u k r a i ń s k i e g o przełożył T a d e u s z H o l l e n d e r

P R Z E D N O W Y M R O K I E M

D o b i e g a r o k , co był j a k k a r a za w s z y s t k i e s ł o w a , k a ż d y g r z e c h . Szła w n i e s k o ń c z o n o ś ć wciąż S a h a r a , a w a r g i w i a t r o g n i s t y p i e k ł . I t y l k o p i a s k ó w s w y c h o b ł a w ą o c e a n s u c h y w m o c y r ó s ł i f a t a m o r g a n z ł u d n ą z j a w ą u d e r z a ł o p i r a m i d g r u z .

(16)

K i p i a ł a k r e w w e w z d ę t y c h ż y ł a c h , b e z s i l n y w z r o k się k r w a w i ł też.

W t e d y m z r o z u m i a ł , c z e m u s k r z y d ł a m i a ł g ł a ź n e — S f i n k s , s k r z y d l a t y zwierz.

Bo li s k r z y d l a t y m z w i e r z e m t r z e b a p r z e l e c i e ć n a d p u s t y n i ą zła — i n i e c h a j p o d c z a r n o ś c i ą n i e b a w i r u j e p u r p u r o w a m g ł a !

J E W H E N M A Ł A N I U K (ur. 1897) z u k r a i ń s k i e g o spolszczył K. A. J a w o r s k i s *

Ileż s ł o ń c a w koło się ściele, j a k p o deszczu z i e m i a n a b r z m i a ł a I Od wilgoci cięższa jest z i e l e ń , od p o w i e t r z a — b r u n a t n e ciało.

W p r a w e j ręce z u c h w a ł y k r z e m i e ń , w l e w e j d ł o n i — m i o d o w e s m o k w y . Czyż n i e ł a s k a n a czole d r z e m i e , czyż n i e szczęściem iskrzy się oko ? N a s z e p l e m i ę — p l e m i ę n i e w i e l k i e i w n a m i o t a c h d o s y ć jest s t r a w y . Cały w p r ę g a c h , o k ł a c h z a g i ę t y c h z w i e r z w z ż ó ł k n i ę t y c h czai się t r a w a c h .

O. O L Ż Y C Z z u k r a i ń s k i e g o spolszczył K. A. J a w o r s k i

*

J a k m y ś l i w i e c d o ś w i a d c z o n y , z w i e r z o b ó j c a o s i w i a ł y , ł o w c a ś l a d ó w już od l a t , c i e p ł e u c h o s w e p r z y k ł a d a d o ł a s k a w e j z i e m i ł o n a , b y u s ł y s z e ć z d a ł a s t u k , — t a k i ty, p o e t o , s ł u c h a j g ł o s u ziemi, l u d z k i e j w r z a w y , n o w e r y t m y c h w y t a j w lot i r o z p i e r z c h ł e w o l n e f a l e , c h a o s linij, d y m s z u k a n i a o k u j w p a n c e r z myśli s w y c h .

I j a k l e k a r z m ą d r ą r ę k ę k ł a d z i e l e k k o n a p u l s d z i e c k a i w r o z d r g a n i u c h o r y c h żył w i d z i i n n y m n i e w i d o m y p o j e d y n e k n i e u c h w y t n y , k i e d y życie z w a l c z a śmierć,—

t a k się ty, p o e t o , w s ł u c h a j w glosy p r a w d y i o b ł u d y , w c i e m n y g r z e c h i j a s n y śmiech, po czym je n i e j a k T e m i d a , lecz r o z w a r ł s z y ś m i a ł o oczy n a s p o k o j n e szale k ł a d ź .

M A K S Y M R Y L Ś K Y J ( u r . 1895) z u k r a i ń s k i e g o spolszczył K. A . J a w o r s k i

(17)

S O T T I L I S S I M A R O M A N T I C A

W n a j c z y s t s z e n o c e c z e r w c o w e , k i e d y p u s t e o g r o d y

c z e k a ł y n a r z a d k i c h p r z e c h o d n i ó w , p i e r z a s t e w a c h l a r z e c h ł o d u

k r e ś l i ł y w p r z e s t r z e n i s u b t e l n y s z l a k w o n i . Nieliczne ś w i a t ł a dalekie...

J e d e n t y l k o b a r s p ó ź n i o n y zza h e b a n o w y c h rzęs a k a c j i z u p o r e m

w y r z y n a ł się o s t r y m p r o f i l e m i p ł o n ą ł c z e r w i e n i ą k a w o n u w p o ł y s k a c h n i k l u i k r y s z t a ł u .

D a l e k o , d a l e k o k o n a r y , — gaz ż ó ł t a w y m i g w i a z d k a m i . . . Nic z r e s z t ą . P o d m o r s k a cisza g r a n a t o w a .

Lecz w g ó r z e : g w i a z d y l ś n i ł y t y s i ą c a m i . T a m k w i t n ą ł o g r ó d i n n y .

F i r m a m e n t — złota ścieżka s u b t e l n e g o ż w i r u M l e c z n a d r o g a przez p i a s k i .

I g d y t r z e w i c z e k c z e k a n y z w y b i c i e m o z n a c z o n e j g o d z i n y z a c h r z ę ś e i ł n i e ś m i a ł o ,

r z e k ł b y ś , p o n i e b i e s k i m żwirze, s ł u c h a j ą c y n i e w i e d z i a ł e m , czy z ziemi p r z y b y w a ł , czy z r a j u .

L I O N E L L O F I U M I ( „ M u s o s o l e " ) z w ł o s k i e g o przełożył Zdzisław Kempf

LE M I S T I C H E C O L O M B A 1 E

( M i s t y c z n e g o ł ę b n i k i )

J a k i j e s t cel tych d r e w n i a n y c h s k r z y n e k , w s a d z o n y c h n a p a l , któ- r e o g l ą d a ć m o ż n a po c a ł e j w y s p i e , gdzie t y l k o się k r z y ż u j ą w i e l k i e drogi, n a tle d r a p e r i i b a n a n o w c ó w l u b k r a t t r z c i n y c u k r o w e j ?

R z e k ł b y ś , że t o g o ł ę b n i k i , lecz ż a d n e g r u c h a n i e m i ł o s n e z nich n i e wychodzi, ż a d e n z n a k życia. P e w n i e w y c h o w a w c y n i e żyją l u b je p o r z u - cili od dłuższego c z a s u dla z a j ę ć b a r d z i e j z y s k o w n y c h .

Lecz o z m i e r z c h u z a t r z y m u j e się p r z e d g o ł ę b n i k i e m j a k i ś s t a r y m u - r z y n , k t ó r y m a serce t a k z m ę c z o n e , j a k a ś m ł o d a m u l a t k a , k t ó r a m a ser- ce t a k ciężkie, b i e d n y ścinacz t r z c i n y , k t ó r e m u b i a ł y dozorca w y r z ą d z i ł t y l e k r z y w d y . Z g i n a j ą k o l a n a , czynią z n a k k r z y ż a .

Z m i a s t a d a l e k i e g o , z a l a n e g o p o t o p e m t r z c i n y c u k r o w e j , p r z y p ł y w a w ą t ł y , o b l a n y p u r p u r ą z a c h o d u , l e k k i jęk d z w o n ó w n a A n i o ł P a ń s k i .

W chwili t a k i e j g o ł ą b — l u b m o ż e to t y l k o z ł u d z e n i e ? — z o g n i a l u b m o ż e to z a c h ó d s ł o ń c a ? z l a t u j e z n i e b a , zniża lot n i b y w p o w r o - cie do s w e j p r ó ż n e j a l k o w y . O p u s z c z a się n a t e p o k o r n e , p o c h y l o n e gło- wy ; n i e w i d z i a l n y dla n i k o g o .

O g r o m n a n a d z i e j a r o z l e w a się p o t y c h z i e m i a c h w i a r y , gdzie n a - w e t n a j b a r d z i e j j a ł o w e s k a l i s k a , n a w e t n a j b a r d z i e j k o l c z a s t e k a k t u s y w y d ł u ż a j ą się w s m u k ł e ś w i e c e , k t ó r e z m i e r z c h z a p a l a do m o d l i t w y .

L I O N E L L O F I U M I ( „ I m m a g i n i d e l i e A n t i l l e " ) z w ł o s k i e g o przełoży! Zdzisław Kempf

(18)

J A Ł M U Ż N A S Ł O Ń C A

S t a r u s z k u t r ę d o w a t y ,

ty ś n i s z z r ę k a m i n a b r z u c h u w c i e n i u d r o g i p o d m i e j s k i e j r o z p a c h n i o n e j j a ś m i n e m , ty ś n i s z ,

żeś k r ó l e m k r ó l ó w w k o r o n i e ! A w i ę c t o t w o j e są w ł o ś c i t a k i e c u d o wrn e i p e ł n e j a s n o ś c i j a k s t o s p ł o n ą c y ?

I t w o j e są t e k r u ż g a n k i n a m o r z u ? I t e o k r ę t y

z ł o t e ?

P ł y n ą k u t o b i e z b a ś n i o w y c h k r a i n z h o ł d e m w s p a n i a ł y m ? I t e n g a r b a t y b ł a z e n , u b r a n y d z w o n e c z k a m i ze s r e b r a

o p o w i a d a ci o r y g i n a l n ą b a j k ę s e n t y m e n t a l n ą , b y ś ś m i a ł się g ł o ś n o do r o z p u k u I

S t a r u s z k u t r ę d o w a t y , n i e u ś m i e c h a j się t a k !

Ś w i t od g o d z i n y już n a d r o d z e k r z y c z y . W s t a ń ! Czy n i e w i d z i s z ,

że n i e j e d e n z a t r z y m a ł się, a b y p o p a t r z e ć n a t e n n i e m y t w ó j u ś m i e c h i d i o t y , g d y ty

d a l e j śnisz jeszcze z r ę k a m i n a b r z u c h u o w i e l k i m s w y m szczęściu s e n z ł o t y ?

S E R G I O C O R A Z Z I N I (1887—1907) ( „ L i b r o p e r la s e r a d e l i a D o m e n i c a " ) z w ł o s k i e g o spolszczył K. A. J a w o r s k i

D E S Z C Z K W I E T N I O W Y

Deszczu k w i e t n i o w y S p ł y w a s z m i n a p r z y m k n i ę t e p o w i e k i j a k m i l i o n b i a ł y c h p o c a ł u n k ó w d z i e w c z y n y . Z d r o w e m e ciało p r z y j m u j e cię j a k b r u - n a t n a z i e m i a o t w a r t a w s k u r c z u p o r o d u . Z rozkoszą s z a l o n y c h ż a b e k s k a c z ą c y c h n a d n i e r o w u w ś r ó d o p a d ł y c h liści. W a r g i m e piją c i e b i e c h c i w i e j od m ł o d y c h l i s t k ó w , z d z i w i o n e nieco t w ą m i ł o s n ą p i e s z c z o t ą . I te s n u j ą c e się z a p a c h y k w i a t ó w b o b u , z a l e d w i e z r o d z o n e j zieleni, b i a - łych p ł a t k ó w b ł ą d z ą c e przez s a d !

Z a n u r z a m swą kobiecą r ę k ę w b u j n e z b o ż e i c h ł ó d k r o p i ą c y c h w ą - s ó w k a ż e mi się w z d r y g n ą ć r o z k o s z n i e .

Słodycz, że się żyje, że się p r z e c h a d z a , że się jeszcze c z u j e młodość!...

O t w i e r a m oczy. D o o k o ł a n a w z g ó r z a c h r o z m i ę k ł y c h od wilgoci z w i - sa n u d a s z a r y c h c h m u r : w s e r c u m y m w s t a j ą c i e n i e d a w n y c h s m u t k ó w

Nie, n i e ! O d w a g i , s e r c e n a z b y t z a p a l n e : n a ś l a d u j tę w e s o ł o l i s t n ą g a ł ą z k ę : ciesz się tą ś w i e ż o ś c i ą i o t w ó r z się d l a j u t r z e j s z e g o ż a r u s ł o ń c a , które czystą ś w i e t n o ś c i ą u b i e r z e w s z y s t k o i ciebie r ó w n i e ż .

A R D E N G O SOFFICI ( u r . 1879) ( „ G i o r n a l e di B o r d o " ) z w ł o s k i e g o spolszczył K. A . J a w o r s k i

(19)

F R A G M E N T Z N O W E L I „BIAŁE N O C E

N o c była cicha i duszna, niebo blade, srebrzysto szare, pojedyncze gwiazdy migotały przyćmionym blaskiem. Księżyc w pełni czerwienił się poprzez drzewa.

Za karczmą, pośród rozłożystych brzóz i wierzb stała mała, niska i rozwalona prawie szopa, k t ó r e j m c h e m pokryty d a c h opierał się z j e d n e j strony o ziemię, na szczycie zaś rosła b u j - na trawa i pokrzywy. B u j n e krzaki chwastu rosły p o o b u stro- nach drzwi. Łąka za nią była pełna trawy o białych puszystych kwiatkach.

N i p e r n a a d i zbliżył się d o szopy, nadsłuchiwał i zapukał d o drzwi.

— A n n o Mario, kochanie, czy m n i e słyszysz? r z e k ł — t o jes- tem ja, t e n sam człowiek z lutnią, z którym byłaś podczas burzy tam, w r o z w a l o n e j szopie na s k r a j u bagna, pamiętasz? Jestem t e n sam, k t ó r e m u opowiadałaś o Janie Kłusaku i o swym b i e d n y m mę- żu Jairusie, który musi siedzieć w więzieniu z p o w o d u grubszej kra- dzieży koni. Wybacz, że ci przeszkadzam. Miałem już z całą p e w n o - ścią stąd odejść, nawet już sobie poszedłem, ale p o t e m przyszło mi na myśl, że może A n n a Maria wcale nie jest taka zła i jed- n a k zaprosi mnie d o siebie? N a t u r a l n i e , nie natychmiast, nie dziś ani jurro, n a w e t o dniu pojutrzejszym nie m ó w m y jeszcze, ale może potem, powiedzmy po tygodniu lub d w ó c h . Wtedy, gdy się d o m n i e przyzwyczaisz, gdyś już skierowała w moją stronę kilka gorących spojrzeń. A dziś pozwolisz mi tak sobie,

posiedzieć tu trochę i pogawędzić, czy n i e ? A jeżeli chcesz być w y j ą t k o w o u p r z e j m ą , to przysuń swe łóżko bliżej drzwi, b o inaczej nie będziesz mnie na p e w n o dobrze słyszała.

O p a r ł lutnię o k a m i e ń , otarł pot z czoła i usiadł na progu.

— N o c e są tak upalne, rzekł, tak u p a l n e i białe, spoglą- dasz na zachód słońca i zaledwie zdążysz się odwrócić, gdy ogniste koło już pali się z przeciwnej strony nieba. Była noc, czy nie było n o c y ? A to tak n i e p o k o i i boli, że chodzę jak chory dokoła i nie mogę znaleźć sobie miejsca. I sen nie przy- chodzi, i czuję się samotny jak ptak na gałęzi.

— Przyszedłem tu, A n n o Mario, a j e d n a k nie chcę nic

od ciebie, nic, ani odrobineczki. Ale mógłbym się wściec o d

myśli, że mogłabyś tak przejść o b o k mnie z największym spo-

k o j e m , jak gdybym był k a m i e n i e m , zarośniętym mchem, kurzem

na drodze, zgniłym p n i e m . Przejdziesz i n a w e t nie zauważysz. T o

przecież jest o k r o p n e , A n n o Mario, p r a w d a ? A więc wołam na

ciebie i zaczynam o p o w i a d a ć Bóg wie o czym — może tylko

(20)

po to, byś zauważyła, że i ja jestem człowiekiem, oddycham, cierpię, cieszę się z piękna letnich dni.

Spójrz, jak powstają nad lasem chmury-olbrzymy. Posu- wają się jak w o j s k o w szeregu. O n e jeszcze nie są białe, ale brzegi ich już się barwią na różowo a o n e same są srebrzy- s t e — p o r a n e k się zbliża, już się zaczyna żarzyć ognisko świata.

Już zaćwierkał tu i tam ptaszek, a robaczki i motylki zaczy- nają się ruszać na źdźbłach trawy, — już minęła noc, krótka jak mrugnięcie o k i e m . Przedwczoraj leżałem w lesie p o d roz- łożystym d ę b e m i miałem widzenia zupełnie rzeczywiste i praw- dziwe. Nie, to n a w e t nie były widzenia, to działo się n a p r a w d ę , tam p o d rozłożystym d ę b e m .

Daleko, d a l e k o za lasami i m o r z a m i mieszka potężny władca Kapurthali, słynny maharadża. Może o n i m już słysza- łaś kiedy? Posiada wielkie pałace i niezliczone rzesze niewol- ników jak m r ó w k i znoszą dla niego niezmierne bogactwa. Jak rzeki, rzeczki i strumyki płyną przez góry i lasy bogactwa d o jego spichrzów I jest tam tyle pereł i d i a m e n t ó w jak u nas w bag- nie k ę p e k mchu. O , A n n o Mario, oślepłabyś, gdybyś niezwy- czajnym okiem zechciała ujrzeć te klejnoty, błyszczą o n e i pro- mienieją w tych spichrzach jak kwiaty cuda w pełnym rozkwi- cie. Zaś maharadża Kapurthali ma córkę Enelele, taką cichą i delikatną jak rozkwitający r u m i a n e k . Krok jej jest lekki, jak- by tańczyła, jak księżycowe nici otaczają ją sznury pereł. I nag- le Enelele zaniemogła. Już nie słyszy wielki władca jej śmie- chu, d e l i k a t n e g o głosiku, — zimna n i e r u c h u m a śpi b i e d n a Enelele. Nie u m i e jej nikt wyleczyć, nikt nie zna lekarstwa na jej c h o r o b ę . Najsłynniejsi lekarze chodzą koło n i e j na pa- luszkach, wydzierają sobie z głowy włosy jak perz z o g r o d u , gryząc k o ń c e długich, siwych b r ó d w zamyśleniu. Słabnie na d u c h u ze zmartwienia wielki władca, nie je, nie pije, nie tuli głowy swej do m i ę k k i e j poduszki, oczy jego są jak u wołu czerwone z gniewu i rozpaczy Kazał ściąć sześćset najwybit- niejszych m ę ż ó w swego kraju na karę i na postrach innym, urządzał uroczyste nabożeństwa, ale nic nie pomagało —- zimna i n i e r u c h o m a leży na swym łożu mały r u m i a n e k Enelele.

A wtedy, zeschnięty z żalu jak pusty worek, kazał maharadża ogłosić we wszystkich k r a j a c h : kto u r a t u j e chorą Enelele, bę- dzie dziedzicem t r o n u , poślubi Enelele.

Patrzcie, już zjeżdżają się długie karawany białych słoni,

a na nich bogaci i słynni książęta w białych i czarnych t u r b a -

nach. Patrzcie, już pędzą ze wszystkich stron pociągi, okręty

i karawany wielbłądzie d o Kapurthali. I tamże, o b o k tych bo-

gactw i wspaniałości idzie Tomasz, chłopiec z północy, na-

(21)

swiskiem N i p e r n a a d i , jedzie na c h u d y m k o n i k u , bez świty, po- k o r n i e , w stroju b i e d n e g o p a r o b k a . A l e zna swą m ą d r o ś ć i urok, uśmiecha się tylko w odpowiedzi na obelgi i lekceważenia — taki o t o jest ten chłopiec z północy, z k r a j u lasów i rzek. A gdy przyszła chwila, gdy mędrcy wszystkich k r a j ó w nic nie zdołali zrobić, p r ó b u j e i o n szczęścia. A nie czyni nic innego, tylko o p o w i a d a c h o r e j o rodzinnych lasach i łąkach, o białych no- cach oraz upalnych dniach, o szumiących w o d o s p a d a c h i t a j e m - nicy trzęsawisk. I oto spójrzcie, Enelele wstaje, wstaje ze swe- go zimnego łoża i mały r u m i a n e k u ś m i e c h a się wesoło i ra- d o ś n i e — spójrzcie, dzięki Bogu, jest z d r o w a !

Książę i władca Kapurthali, bogaty maharadża bije się w piersi jakby w d u d n i ą c y b ę b e n : weź, powiada, wszystko, co p o s i a d a m , możesz na d o d a t e k i mną rozporządzać jak swoim giermkiem. A ci wszyscy dokoła książęta, mędrcy i znakomi- tości leżą w p r o c h u , uniżeni na ziemi, na kolanach. Wyć im się chce z zazdrości i złości, ale nie mają odwagi, wywracają więc tylko oczy i milczą.

W t e d y mówi chłopiec z północy, i m i e n i e m T o m a s z : Pro- szę o wybaczenie, panowie, nie prosiłem o n i c ! Nie żądam też od was ani t r o c h ę bogactw, gdyż sam jestem bogatszy o d was tysiąc razy: m a m na północy szumiące lasy, a nad nimi latają i wołają dzikie gęsi. M a m łąki, a na nich rosną n i e z a p o m i n a j k i p i ę k n i e j niż gromady szafirów u was. M a m na północy pola, a gdy wiatr przejdzie po nich, falują jak morze. I słońce mam, świeci mi o n o i grzeje nawet o północy

A więc tak, dziwią się, nawet słońce jest twoje i świeci o p ó ł n o c y ? T a k jest, p o w i a d a m , świeci nawet o północy, Prawda, nie m a m jeszcze chaty, ale z tym sobie mężczyzna p o r a d z i ! O d was zaś nie chcę niczego, przyszedłem jedynie dla swej przyjemności i dla małej Enelele. Jeżeli pozwolicie, wezmę ze sobą malutką p a m i ą t k ę ! W e z m ę z nóżki Enelele jej p a n t o f e l e k , włożę go d o kieszeni i wsiądę na swego konika. Z e g n a m !

T a k się zdarzyło w rzeczywistości, mogę to potwierdzić przed Bogiem i wszystkimi b i s k u p a m i ! Tak się działo ze mną przedwczoraj w nocy, a na potwierdzenie tego mam w kieszeni malutki p a n t o f e l e k Enelele. Spójrz, oto jest...

A U G U S T G A I L I T (z u t w o r u „ T o m a s z N i p e r n a a d i " ) z e s t o ń s k i e g o przełożyła Alicja M a c i e j e w s k a

Prenumeratorzy, którzy nie uiścili należności za 11 półrocze (2 zł. 50gr.), następnego numeru "Kameny"

nie otrzymają.

(22)

B U R Z A

f r a g m e n t z p o w i e ś c i : R z e k a b y ł a za ł ą k a m i

W żniwa było tyle harówki na polach, że nie było cza- su po p r o s t u n a w e t p o d n i e ś ć s w o b o d n i e j głowy pod niebo i sprostować karku. Z taką zajadłością rzucał się teraz Jaś d o każdej, nawet najcięższej roboty, że wprawił tym ojca w zdu- mienie. Żyli teraz w wielkiej przyjaźni z sobą. A d a m kosił, o n odbierał i układał zboże w garści — p o t e m wiązali i stawiali ze snopków na ściernisku „ p a n n y " .

Ileż to było niekiedy krzątania, na p o ł u d n i u ukazywała się czarnosina c h m u r a i przy głuchym d a l e k i m odgłosie grorau rosła o g r o m n a , przyprawiając kobiety o lek, o żywsze bicie serca. Zaprzęgali wtedy o b y d w a j Siwą d o drabiniastego wozu i prawie galopem jechali na pole d o k o b i e t . A d a m wiązał u ł o ż o n e już na powrósłach zboże, o n znosił je i układał w p ó ł k o p k i . P o t e m A d a m zajeżdżał wozem przed p ó ł k o p k i , a o n m u rzucał d o góry wysoko p o n a d długość r a m i o n snopki ciężkiego ziarna.

C h m u r a już wtedy wyglądała jak m ę t n e , żółte jezioro i raz po raz otwierała się z h u k i e m . N i e było czasu na patrzenie. Spo- cony d o ostateczności, czerwony ze zmęczenia szedł za wozem wśród zakurzonej na wysokość człowieka drogi i p o d p i e r a ł snopki widłami na większych wybojach, by nie spadły na zie- mię Zewsząd pędziły wozy zaprzęgnięte w siwe, kare i gniade konie, kobiety p o d czarnogranatową chmurą chyłkiem uciekały d o d o m ó w — były blade z przerażenia. W ś r ó d takiego r u c h u nikt nie dbał o ptactwo, co z piskiem cisnęło się d o zamkniętych drzwi; o małych chłopców, co w najwyższym przestrachu stali szaro-i błękitnoocy w o k n a c h i modlili się o o d w r ó c e n i e kary

Kiedy wjeżdżało się w wieś, ogarniało p r z e r a ż e n i e — t a k nagle stawało się c i e m n o . Koty przebiegały drogę tylko jakoś tak samo jak zawsze bez trwogi, wszystko poza tym było inne, k o n i e zdzierały n i e s p o k o j n i e łby i węszyły jakby czując spale- niznę w powietrzu, zrywały się do szalonego biegu, ludzie mil- czeli. Zajeżdżali prawie dyrdką na b o i s k o do stodoły — A d a m wchodził na zapole, o n przerzucał przez belkę snopki. Spie- szyli się — teraz już cała koszula była spieniona na plecach jak od mydła. A l e jak błogosławione było przeświadczenie, że d o k o n a ł o się czegoś ważnego, przywiozło się k o p ę zboża d o stodoły przed deszczem.

— N i e obrócimy już drugi raz po resztę s n o p k ó w —

rzekł A d a m — patrz, zaczyna padać Istotnie, c h m u r a jak sina

błona zaczynała wydłużać się d o p r z o d u , błyskawice już teraz

(23)

spadały nad s t r u m i e n i e m na Zagaju, jak ciała nagich olbrzymów wyskakujących z kąpieli na brzeg. Lęk o b e j m o w a ł serce przy każdym u d e r z e n i u p i o r u n a gwałtowny i bolesny.

— A słowo ciałem się stało — wołał A d a m i w świetle błyskawicy żegnał się o g r o m n y przed Jasiem na zapolu. W i a t r niósł strugi deszczu na w s c h ó d . P o t e m nacichło cokolwiek.

— Burza przechodzi — powiedział A d a m , p o s t ą p i ł dwa kroki i usiadł na belce.

Ach, jak dobrze było teraz. Jaś siadał na drabinie i pa- trzył. O d p o ł u d n i a zaczynało się przecierać — ukazało się nad samym h o r y z o n t e m światło — konie sine płynęły w powietrzu, jakby śniąc, p o t e m przez c h m u r y wyglądneło słońce i nagle od w s c h o d u d o zachodu zadrgała na niebie jasna tęcza — konie teraz stały się błękitno złote i w o l n o w deszczowym pyle zbie- gały zbudzone na ziemię.

S T A N I S Ł A W P I Ę T A K

P R Z E G L Ą D POEZYJ

W a c ł a w I w a n i u k : P e ł n i a c z e r w c a . G r u p a lite- racka „ W o ł y ń " , C h e ł m , 1936.

Profil d e b i u t a n t a , jeszcze młodzieńczo płynny, zaledwo wy- łania się z tych n i e r ó w n y c h u t w o r ó w ; jeśli m ó w i ć nie tyle o re- zultatach, ile o d y s p o z y c j a c h : z n a m i o n u j e autora d ą ż e n i e d o rygoryzmu, zwłaszcza u j a w n i o n e w zwartym a pełnym porywu t o k u rytmicznym (miary krótkie, szczególnie jambiczne, zwię- złość wyrazu), jako a n t i d o t u m na szczeropolskie, słowiańskie, chłopskie rozpławienie wrażliwości zmysłowej, p o b u d z a j ą c e d o zwidzeń; melodyka czystego liryzmu, podszyta sugestią „meta- fizyczną"; balladowo-guślarska symbolika, przepuszczona przez filtr rimbaudyzmu, który teraz niespodziewanie i nagle owoco- wać zaczyna od nowa na etnicznym podglebiu wiejskiej, ple- m i e n n e j polskości; prostota, nawiedzana halucynacjami, czyli dążąca — jak u większości r ó w i e ś n i k ó w Iwaniuka, p o d o b n i e jak o n chłopskiego p o c h o d z e n i a — d o m i t u nowoczesnego;

p i o s e n k o w a i zaklęta, p o w a b n a i n i e p o k o j ą c a , poddawcza irra-

c j o n a l n o ś ć a n o n i m o w e j twórczości ludowej, t u t a j podciągana

ku krasopisarstwu; nowy, słowem, niesłyszany w p o p r z e d n i m

p o k o l e n i u — p o k o l e n i u recenzenta — t o n , sięgający złóż i źró-

deł biologicznych i r d z e n n y c h : p o wielowiekowym śnie zaczy-

nają przemawiać mową o d m i e n n ą , sugestywną, chociaż t r o c h ę

n i e p o r a d n ą , przedstawiciele warstw, które milczały z koniecz-

ności zbyt długo. W s u m i e : d o b r a obietnica na przyszłość.

(24)

W a c ł a w M r o z o w s k i : D o b r a n o c . . . D o b r a n o c . . . , Warszawa, 1936, F. H o e s i c k .

N i e pierwszy t o t o m i k l u b e l s k i e g o a u t o r a , lecz pierwszy d o s t ę p n y w W a r s z a w i e . Jest t o liryzm prawdziwy, lecz d o ś ć tani, przez b r a k s m a k u z n a j d u j ą c y się na s a m y m p o g r a n i c z u

„ r z e w n e g o " kiczu; wynik s e n t y m e n t a l i z m u , który z n a m i o n u j e prostaczków, n a d t o s k ł o n n y c h d o ł a t w y c h w z r u s z e ń , a właściwy wielu piszącym o b e c n i e m ł o d z i e ń c o m . W t y m z n a c z e n i u szcze- gólnie „ r e p r e z e n t a c y j n y " , w y m o w n y , j a k o n e g a t y w . B r a k s a m o - krytycyzmu, b r a k k u l t u r y uczuć, a co za t y m idzie, k u l t u r y formy, nie pozwala wykrystalizować się a u t e n t y c z n e m u p o d ł o ż u p o e t y c k i e m u , wtrąca w ł a t w i z n ę i a m o r f i z m r o z j ą t r z e n i a , nie- k o n t r o l o w a n e j p o b u d l i w o ś c i , stwarza w r e z u l t a c i e wiersze że- n u j ą c o n i e p e ł n o l e t n i e . P o z o s t a j ą p o j e d y ń c z e m o t y w y , m o t y w y muzyczne, i o d e r w a n e zdania p r z e j m u j ą c e . P o d o b n y c h M r o - z o w s k i e m u l i r y k ó w z p r o w i n c j i , sielskich „ p r o w i n c j a ł ó w " , za- g u b i o n y c h o b e c n i e w mieście, z n a m i o n u j e sięganie d o p i o s e n - k o w o ś c i l u d o w e j , j a k o d o ź r ó d ł a inspiracji; lecz t o r a c z e j p o - w r ó t d o d z i e c i ń s t w a , nigdy w p e ł n i n i e p r z e z w y c i ę ż o n e g o , tu i d e a l i z o w a n e g o n a d t o , co gorzej, p r z e b r a n e g o w k o s t i u m d o ś ć n i e w y b r e d n e j l i t e r a c k o ś c i . Jest t o o b j a w ogólny, c z y n n i k z n a m i e n - ny, n a j m ł o d s z e p o k o l e n i e w t r ą c a j ą c y w j a ł o w i z n ę p r y m i t y w n e j styli- zacji. M a m y w z b i o r k a c h t a k i c h p o e t y z o w a n i e , z a t e m i liryzo- w a n i e zamiast p o e z j i i liryzmu. A p r z e c i e wszystkim t y m lite- r a c k i m s a m o u k o m n i e p o d o b n a o d m ó w i ć t a l e n t u , ni n a w e t szcze- rości, a p r z e c i e n a w e t t u t a j s p o t y k a m y ożywczy p o w i e w prze- strzeni, m o c n y z a p a c h ziemi.

STEFAN NAPIERSKI

W ł a d y s ł a w P o d s t a w k a . S t o p y w n i e w o l i , L u b - lin, 1936, n a k ł a d e m a u t o r a .

S y m b o l i c z n y tytuł z b i o r k u p o p a r t y k o m e n t a r z e m wiersza w s t ę p n e g o z n a j d u j e p e ł n e u s p r a w i e d l i w i e n i e w c a ł e j k s i ą ż c e .

„ S a m o t n y A d a m " , w y g n a n y z r a j u i r o z ł ą c z o n y z Ewą, skazany

na m ę k ę w i e c z n e g o „ t ł u c z e n i a s t o p a m i o b e t o n " „ m a g i c z n e g o

p r o s t o p a d ł o ś c i a n u " — m i a s t a — t o p o e t a . N i e p o e t a w o g ó l e ,

ale właśnie a u t o r . T e n pierwszy zwarty i sugestywny u t w ó r („Sto-

py") zawiera właściwie już p r a w i e wszystko, co P o d s t a w k a

w n a s t ę p n y c h wierszach tylko m n i e j lub w i ę c e j u d a t n i e rozwi-

nie. Ewa przeistoczy się w s y m b o l i c z n ą „lilię", r a j u t r a c o n y —

w p o r z u c o n ą przez p o e t ę wieś, d o k t ó r e j k i l k a k r o t n i e w stro-

f a c h p e ł n y c h t ę s k n o t y wraca, a ucieczką p r z e d „złym l i s t o p a -

d e m i g r u d n i e m " s t a n i e się d r ę c z ą c e w s p o m n i e n i e „zagasłej

w i o s n y " , a p o s t r o f y d o m a t k i i... sen. S t r a c e ń c z a a t m o s f e r a tych

(25)

wierszy (charakterystyczne już same ich tytuły: „ N a pogorzeli",

„Rozpacz", ,,U kresu goryczy") przypomina niekiedy Ł o b o d o w - skiego, choć nie ma tak ważkiego pokrycia, jakie uzasadnia po- n u r o ś ć autora „ D e m o n o m nocy". Bolesna tęsknota za wsią, przy- tłaczające miasto i drzazga miłosna w sercu to raczej Jesienin (jest nawet „ W i e r z b a " i samobójcze pomysły), ale bez jego chuligań- stwa i alkoholu, choć i u Podstawki w jednym wierszu „w gło- wę wciąż nawiewa opar okowity". Poeta zdaje sobie sprawę z własnej słabości ( „ O matko, jakoż wzlecieć, kiedy serce cię- ży", „...przerazisz się snów o g r o m e m , zwiotczenie podasz mię- śniom, słowa drżące wargom i s t a n i e s z w ą t ł y m p r ę t e m w t ł u m i e prężnych łóz"), pragnąłby „powstać z koszmarnych słów — zacząć to życie od n o w a " i usiłuje przezwyciężyć pesy- mizm („Deszcz w i o s e n n y " i zakończenie „ P r z e d n ó w k a " , nawia- sem mówiąc p o e m a t u o b o k pewnych a k c e n t ó w społecznych—

również egotycznego).

D e b i u t Podstawki mimo niektórych zastrzeżeń (wpływ Ło- b o d o w s k i e g o w nastroju i nazbyt nieraz wyśrubowanym patosie, archaizmy: „ m o c e n " , „ukrzyżowan", „rażon", usterki językowe:

„czyż się odważy któż?", „pietą") świadczy o ciekawie zapowia- d a j ą c y m się talencie m ł o d e g o poety, który zapewne w najbliż- szej przyszłości wyzwoli swe „stopy" z „niewoli" u t r a s o w a n y c h nie zawsze u z a s a d n i o n y m pesymizmem gościńców.

K A Z I M I E R Z A N D R Z E J J A W O R S K I

Z d z i s ł a w P o p o w s k i : P i e ś n i u r o c z y s t e . Biblioteka

„ K a m e n y " , 1937.

Zawarte w tym zbiorku wiersze są kwiatem, wyrosłym

w porze życia, którą Szuman nazwał idealizmem kompensacyj-

nym. Dzisiejszy świat ze zmechanizowaniem, s t a n d a r d e m i nę-

dzą bez w ą t p i e n i a m o ż e się k o m u ś nie podobać, a już na p e w n o

n i e s p o d o b a się ludziom, którzy chcą go zmienić, tylko nie ma-

ją odwagi d o likwidacji zastanych f o r m istnienia. Ta obawa

przed kategorycznym czynem, ta swego r o d z a j u idiosynkrazja

d a j e plac do popisów refleksjom, z a d u m o m , t r o s k o m i rozcza-

rowaniu, a o n e znowu sypią bity gościniec w pozaziemskie

regiony bytów fantastycznych. T a k rodzi się „ W e l t s c h m e r z " ,

z W e l t s c h m e r z u przy talencie poezja. Poezja o swoistym, dziś

już późno, choć dla niektórych pięknie romantycznym kolory-

cie. Poezje o czym? O sobie, oczywiście. Z egocentryzmu wy-

wodzi początek specyficznie osobisty, na własny jakby tylko

użytek spreparowany język poetycki, kulejący w koślawej me-

taforyce i mglistych s p o s o b a c h obrazowania. Poszczególne czło-

ny eliptyczne są tak czasami odległe, że nie dają wyczekiwa-

(26)

nego przez autora efektu wzruszeniowego. W i n i e n t e m u nie brak zdolności, bo o to autora nikt nie posądza, tylko treść przeżyć. J e d n o w i ę c : ściągnąć swoje poezje na ziemię i oprzeć nogami o życie. Może wtedy będą m n i e j „uroczyste", ale za to bardziej rzeczywiste, k o n k r e t n e i rzetelne.

WIKTOR M A T Y S Z C Z U K

K R O N I K A S Ł O W I A Ń S K A

U k r a i ń s k i Z w i ą z e k K a t o l i c k i we L w o w i e p r z y z n a ! p i e r w s z ą n a g r o - dę l i t e r a c k ą (600 zł) N a t a l i i K o r o l e w e j z P r a g i ( t e g o r o c z n e j l a u r e a t c e n a - g r o d y T o w . L i t e r a t ó w U k r a i ń s k i c h im. I. F r a n k i ) , d r u g ą n a g r o d ę (400 zł.)

p o d z i e l o n o m i ę d z y p i s a r z y — B o h d a n a A n t o n y c z a (za t o m w i e r s z y „Księ- ga L w a " ) i L e o n i d a M o s e n d z a z P r o g i (za p o w i e ś ć „ Z a s i e w " ) .

N a k ł a d e m „ B a t ' k i w s z c z y z n y " u k a z a ł y się pod n a z w ą „ U k r a i ń s k i e j S k a r b n i c y K u l t u r a l n e j „ E n e i d a " w p r z e k ł a d z i e K o t l a r e w ś k i e g o , „ M a r u - sia" K w i t k i i „ O p o w i a d a n i a " M a r k a W o w c z k a , W d r u k u „Dziecię chłop- skie" F e d o r a Z a r e w i c z a .

*

W „Bibliotece Diła" u k a z a ł a się n o w a p o w i e ś ć I r e n y W i l d e p t .

„Bije ó s m a " . U t w ó r ten j e s t d r u g ą częścią z a m i e r z o n e j t r y l o g i i , k t ó r e j p i e r w s z a p o w i e ś ć u z y s k a ł a w r. 1935" d r u g ą n a g r o d ę T - w a L i t e r a t ó w i D z i e n n i k a r z y .

N a k ł a d e m w y d a w . „ W a r i a g " w e L w o w i e u k a z a ł się n o w y z b i o r e k p o e t y c k i Ś w i a t o s ł a w a H o r d y ń s k i e g o p t . „ S ł o w a n a k a m i e n i a c h " .

„ B i u l e t y n P o l s k o - U k r a i ń s k i " , k t ó r e g o z a d a n i e m p o w i n n o b y ć p r z e - cież z b l i ż e n i e k u l t u r a l n e P o l a k ó w i U k r a i ń c ó w , n i c n i e r o b i w celu za- z n a j o m i e n i a c z y t e l n i k a p o l s k i e g o z l i t e r a t u r ą u k r a i ń s k ą . J e s z c z e d a w n i e j zamieszczał c z a s a m i a r t y k u ł y n a t e m a t y l i t e r a c k i e i b a r d z o r z a d k o p r z e - k ł a d y ( o s t a t n i e w Nr 4 r . b.), o b e c n i e j e d n a k n i e s p o t y k a m y ich z u p e ł n i e . A s z k o d a . J e d y n e p i s m o p o l s k i e p o ś w i ę c o n e w y ł ą c z n i e s p r a w o m u k r a i ń - skim n i e p o w i n n o z a s k l e p i a ć się t y l k o w z a g a d n i e n i a c h p o l i t y c z n y c h . U w a ż a m y , że w k a ż d y m n u m e r z e t y g o d n i k a k w e s t i o m l i t e r a c k i m n a l e ż a - ł o b y poświęcić p r z y n a j m n i e j j e d n ą , jeśli n i e d w i e k o l u m n y , c h o ć b y z p e w n y m u s z c z e r b k i e m dla f o b i j s o w i e c k i c h i w o g ó l e r o s y j s k i c h , n a k t ó r e przecież dość m i e j s c a w „Myśli P o l s k i e j " .

O s t a t n i t o m (6.) w a r s z a w s k i e g o k w a r t a l n i k a u k r a i ń s k i e g o „My"

u k a z a ł się w i o s n ą r. 1936. Od t e g o c z a s u p e r i o d y k ów k u l t u r a l n i e i i n t e - r e s u j ą c o r e d a g o w a n y p r z e z I. D u b y ć k i e g o i A. K r y ż a n i w ś k i e g o n i e wy- chodzi. W i d o c z n i e w y n i k a t o z t a k d o b r z e z n a n y c h i p o l s k i m czasopis- m o m l i t e r a c k i m p r z e s z k ó d n a t u r y f i n a n s o w e j .

*

P r z e d s a m y m i ś w i ę t a m i w i e l k a n o c n y m i u k a z a ł się s ł o w a c k i prze- kład „W p u s t y n i i w p u s z c z y " H. S i e n k i e w i c z a . T ł u m a c z e n i a d o k o n a ł z n a n y już z w i e l u p r z e k ł a d ó w u t w o r ó w p o l s k i c h n a j ę z y k s ł o w a c k i , Mi- k o ł a j S t a n o . T ł u m a c z e n i e t o pt. „V p u s t i a v p r a l e s e " u k a z a ł o się n a k ł a - dem Maticy S l o y e n s k i e j j a k o VIII i IX tom „ B i b l i o t e k i P r z e k ł a d ó w " w y - d a w a n e j przez Maticę. T y m s p o s o b e m w s z y s t k i e z n a c z n i e j s z e u t w o r y II. S i e n k i e w i c z a d o c z e k a ł y się już s ł o w a c k i c h p r z e k ł a d ó w : p o p r z e d n i o już były t ł u m a c z o n e „ O g n i e m i m i e c z e m " , „ P o t o p " , „ P a n W o ł o d y j o w s k i " o r a z

„Quo V a d i s " , a o b e c n i e w y c h o d z i też p r z e k ł a d „ K r z y ż a k ó w " Oprócz Mi- k o ł a j a S t a n o p o w i e ś c i S i e n k i e w i c z a t ł u m a c z y l i n a s ł o w a c k i A n d r z e j G e i - m u s z k a i J a n Holly

Cytaty

Powiązane dokumenty

A ja mówię, że to nie jest już życie, to jest obraz, którym [będą się w kraju żywili, gdy go po latach ktoś wielki będzie malował na płótnie.. „Hejnał

próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy. Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom. Wemkną nas w mieszek, jak łątki czyli marionetki w

Pomijamy wstęp „artykułu", w którym autor rozpływa się nad uchwały endeckiej większości łódzkiej Rady Miejskiej; mocą tej uchwały nagrodę literacką miasta Łodzi

Miłości tej poświęca Rusinek najdoskonalsza karty swojej powieści, zdobywając się nieraz w „Burzy nad brukiem" na prawdziwie mistrzowskie miejsca (śmierć matki).

T y m pro- blemem „korzennym" jest idea współdziałania — szlachetnego krzyżowania się kultury inteligenckiej z kulturą ludową — sło- wem, „arka przymierza" Nasi

A z za kart zadrukowanych patrzy na nas oblicze tego, co je pisał. O d wieków już może nie żyje, ręka, co wiersze książki kreśliła, świeci gdzieś bielą kości lub z

O tern wciąż się gwarzy Wiatr już gwiazd nie strząśnie dłonią w nocy czas.. Mówią ci — nie wierzysz, łąka nie

Dlaczego jednak Siedlecki za wzór nie wziął tu przekładu Jesieninowskiego „Lisa" pióra tegoż poe- ty, przekładu, w którym słowa „na gubach kak priełaja morkow"