• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 3 (33), R. IV (1936)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 3 (33), R. IV (1936)"

Copied!
29
0
0

Pełen tekst

(1)

MIESIĘCZNIK LITERACKI

NR 3

ROK IV

(2)

ROK IV KAMENA NR 3 (33)

MIESIĘCZNIK LITERACKI

LISTOPAD 1936 R.

T R E Ś Ć N U M E R U T R Z E C I E G O :

S T E F A N N A P I E R S K I P o ż e g n a n i e m ł o d o ś c i s t r . 5 7

M I E C Z Y S Ł A W J A S T R U N Z i e m i a . 6 5

S T A N I S Ł A W W Y G O D Z K I P o r t r e t . 6 5

O L G A D A U K S Z T A D z i k i e ł a b ę d z i e 6 6

A N N A C H R O M I Ń S K A S m u t e k 6 6

A D A M B I E L E C K I Z c y k l u „ W s c h o d y " 6 7

A R T U R R Z E C Z Y C A W d ł o n i a c h 6 7

W I K T O R G W O Ź D Z I E W S K I J e s i e n i ą 6 8

A L E K S A N D E R M E S S I N G P o d r ó ż 6 8

P A U L V A L £ R Y F r a g m e n t N a r c y z a 6 9

J Ó Z E F K U L U N D Ż I Ć W a g o n z a k a ź n y 7 0

C H A R L E S C R O S N i e z a l e ż n o ś ć . 7 7

S T E F A N N A P I E R S K I P r z e g l ą d p o e z y j 7 7 K r o n i k a s ł o w i a ń s k a 7 9

N o t y . . . . 8 0

Wkładka linorytowa ZENONA WAŚNIEWSKIEGO:

Idziemy-.

Redaktor: Kazimierz Andrzej Jaworski, Chełm Lub. Reformacka 48.

Przyjmuje w poniedziałki od 15 do 16-ej.

Wydawca: Zenon Waśniewski.

Administracja: Chełm Lub., Reformacka 43 Redaktor odpowiedzialny: Wawrzyniec Berezecki.

Redakcja i administracja w lipcu i sierpniu nieczynne.

Prenumerata roczna (10 numerów) 5 zł., półroczna (5 numerów) 2 zł. 50 gr.

Należność uiszcza się z w y k ł y m przekazem lub przekazem rozrachunko- wym (niebieskim). Numer okazowy „Kameny" w y s y ł a m y tylko po uprze-

dnim nadesłaniu 60 gr. przekazem lub w znaczkach pocztowych.

Opóźnianie w płaceniu prenumeraty powoduje opóźnienie w w y s y ł c e pisma ze względu na wysoką opłatę pocztową numerów jako druków.

CENA NUMERU 60 gr.

Tłoczono w drukami „Kultura" Chełm Lub. 10.

(3)
(4)

K A M E N A

MIESIĘCZNIK LITERACKI ROK IV LISTOPAD 1936 R. NR 3 (33)

C I E N I O M I G N A C E G O D A S Z Y Ń S K I E G O , W I E L K I E G O B O J O W N I K A O POLSKĘ I SPRA- W I E D L I W O Ś Ć S P O Ł E C Z N Ą , H O Ł D SKŁADAJĄ R E D A K C J A I W Y D A W N I C T W O „ K A M E N Y "

P O Ż E G N A N I E M Ł O D O Ś C I

„Wiek męski, wiek klęski"...

(A. Mickiewicz) I

Tych wszystkich — a jest ich legion: zawistnych, niechęt- nych lub w mniemaniu swym skrzywdzonych — którzy przed- wcześnie triumfowali, że Słonimski „skończył się" jako poeta, których przekonać nie zdołały liryki oraz wiersze publicys- tyczne, drukowane kolejno na łamach „Wiadomości Lite- rackich", niezawodnie zaskoczyć musiał, jeśli są b e z - stronni i wrażliwi, ostatni jego tom poetycki, skupiający utwory z lat bez mała dziesięciu. Zbiór ów— to rekapitulacja niejako, finał i wydźwięk mijającej młodości, ów zenit, w którym prze- ł a m u j e się dotychczasowy twórca, by oswobodzić się o d m a r

przeszłości, by się z nimi u p o r a ć , by je przezwyciężyć lub ulec pokonaniu przez nie. T o moment przełomowy dla poety,

m o m e n t p o ł u d n i a : d o j r z a ł o ś c i .

„ O k n o bez krat"... Kto zna wszechstronną działalność pi- sarską Słonimskiego, pełną pasji aż do zachłyśnięcia, entuzjazmu, naiwności i sceptycyzmu, temu nie obca będzie zawartość tych trzech wyrazów Dla Słonimskiego, przypuszczać można, jest t o jak gdyby w y r w a n i e s i ę n a w o l n o ś ć za pośrednictwem poezji, na wolność poza tym dla niego niedostępną w epoce, kiedy wali się świat wczorajszy, z którego wyszli ludzie jego pokolenia, tłocząc ich gruzami, a w męce, przemocy straszli- wej, bezustannej walce powstaje ład nowy, ledwo majaczący, wstrząsany skurczami porodu.

(5)

W tych kilku słowach tytułowych mieści się cały tragizm tego liryka: poezja jest dlań b o w i e m , n i e s t r u d z o n e g o b o j o w - nika o n a j p r o s t s z e prawa człowiecze, j e d y n ą drogą ku swo- bodzie, k t ó r e j czepia się resztką sił, zachwycony i razem zde- s p e r o w a n y . Jest to również nigdy nie opuszczająca go żądza w y ł a m a n i a o k n a k u s t r e f o m wyższym, czy choćby bardziej godziwym, gdzie k a ż d y pierwszy lepszy z brzegu, gdzie byle jaki człowiek mógłby poczuć się sobą, niespętany siecią admi- nistracji, idej obiegowych, nakazów, kłamstw k o n w e n c j o n a l - nych i zakazów. Jest to wreszcie — a to przebija przez całą

jego lirykę—ów wymarzony i zawsze z jednaką tęsknotą wspo- m n i a n y k r a j d z i e c i ń s t w a , ku k t ó r e m u nawraca wzrokiem pełnym rozrzewnienia, p o w r ó t ku źródłom własnej osobowości, ku tym źródłom oczyszczającym i krzepiącym, w których zdarty przez walkę, przeżarty w e w n ę t r z n y m o g n i e m entuzjazmu, pasji i nudy, zanurza się raz po raz, by się wzmóc na siłach, do- rosły mężczyzna.

Szczupły, lecz w y j ą t k o w o treściwy t o m , ozdobiony pełnym smaku d r z e w o r y t e m Janiny Konarskiej, zawiera 45 u t w o r ó w . N i e p o d z i e l o n y przez a u t o r a na cykle, pragniemy — gwoli bliż- szej analizie i charakterystyce — w s p o s ó b d o w o l n y nieco roz-

bić na szereg partyj, z a r ó w n o ze względu na jakość wierszy, jak ich rodzaj. Książkę otwiera u t w ó r zatytułowany „ O d w i e d z i n y poety", pięć strof, a raczej stanc, o b u d o w i e neo-klasycznej ( 5 + 5 , ostatnia linia mieści tylko człon pierwszy); z tą zwrotką parnasowską kłócą się nieco stosowane, zresztą dyskretnie, nie- p e ł n e rymy ( t y p u : „brzeżku — zmierzchu"); zastanawia k r ó t k i o d d e c h tego p o e m a c i k u , ł a d n i e lecz t r o c h ę z d a w k o w o wystyli- zowanego ( „ b u r g u n d szacowny"), p e w n a zastygła a k a d e m i c k o ś ć , słowem. Z wierszem n a s t ę p n y m wkraczamy in medias res zja- wiska, które — z przekąsem lub u z n a n i e m — zwykło się zwać

„słonimszczyzną" Na czemże ona tu p o l e g a ? Naszym zdaniem wiersz ten, brany oddzielnie, należy d o najsłabszych zbioru, chociaż ów gatunek właśnie zyskuje a u t o r o w i największy rezo- nans; w utworach p o d o b n y c h usiłuje o n pełnić „służbę spo- łeczną". J e s t to świetny artykuł publicystyczny, ś r e d n i o rymo- wany, p o m i m o t y p o w e j dla poety rytmiki pisany raczej t o k i e m prozy, czyli t o k i e m fałszywym, wsparty w gruncie rzeczy o okle- pankę dziennikarską, tyle tylko, że n i e p o p u l a r n ą w prasie ofi- cjalnej. Z a j m u j ą c e jest zwolnienie rytmu w kilku s t r o f a c h (10- zgłoskowiec zamiast 13-zgłoskowca, u m i e j ę t n i e stosowany), skąd- inąd d o s k o n a l e znane z p o p r z e d n i c h t o m ó w ; nie jest to, zresztą,

efekciarstwo, jak sądzą niektórzy, ni chwyt stylistyczny t y l k o : nie, to z m i a n a o d d e c h u , gdyż wszystkie poezje tego au-

(6)

tora, nawet najbardziej zewnętrzne, sycone są z m i e n n y m i fa- lującym w z r u s z e n i e m . Wiersz ten, jak zwykle r y m o w a n a publicystyka S ł o n i m s k i e g o (by nie w s p o m n i e ć o n i e r y m o w a n e j ) posiada d u ż ą n o ś n o ś ć . Sam styl jest tu zmącony. Spoty- kamy choćby „ w o ń s m a k o w i t ą " , typ epitetów,, k t ó r e Sło- nimski tępi u innych w rozmowie p r y w a t n e j ( i n f o r m a c j a z d o - świadczenia osobistego). Moglibyśmy w o b e c tego przymiotnika zastosować ulubioną a u t o r o w i m e t o d ę p o k p i w a n i a ; nie uczynimy tego, nie dlatego, iż nie jesteśmy d o n i e j zdolni, lecz że uważamy ją za nie dość godną; stwierdźmy natomiast, że Sło- nimski w wielu wierszach p o p r z e d n i e g o i o b e c n e g o o k r e s u używa g a t u n k u stylu, który nazwalibyśmy „stylem g ó r n y m " , umownym, p o d o b n i e , jak w C o m e d i e f r a n c a i s e " o d stuleci re- cytuje się w p e w i e n ustalony sposób wiersz racinowski, ule- gając złudzeniu, że w wieku XX dla poezji tego typu nie- odzowny jest język specjalny. Stąd nadużycie p o d o b n y c h epi- tetów. „Kołysanka" z kolei łączy w j e d n o i stapia uczuciowca i pamflecistę (u d n a jest to tym samym). K o m b i n a c j a miar metrycznych, żonglerskie niemal przerzucanie nimi, to „ino- wacja" przez Słonimskiego d a w n o w p r o w a d z o n a i dzisiaj g r u n - townie przebrzmiała. Trzeba to stwierdzić szczerze; k o m b i n a c j a ta skłócona jest w s a m e j swej istocie z a s a d n i c z e j : p o p l ą t a n i e miar klasycznych, czy choćby tradycyjnych z wierszem w o l n y m stwarza w rezultacie typową hybrydę, r o d z a j popisowy, lecz, p o m i m o elegancji, barbarzyński. Znany z k r o n i k n i e z ł o m n y pa- cyfizm, h u m a n i t a r y z m zbyt uproszczony, stwarza w treści swej wiersz, u n o s z o n y n a p ę d e m d e m a g o g i z m u , do k t ó r e g o s k ą d i n ą d zmusza Słonimskiego b e z u s t a n n a walka o wartość idej dzisiaj głęboko n i e p o p u l a r n y c h . Razi nas t u t a j s z t u c z n a p r o s t o t a , o d p o w i e d n i k w s p o m n i a n e g o wyżej „stylu g ó r n e g o " , niepozba- wiona, p o d o b n i e , jak on, w y r a c h o w a n i a i afektacji. „ B a j k a "

w chwili, gdy się ukazała, budziła zachwyt dość powszechny u m n i e j krytycznych czytelników. Jest to w s a m e j rzeczy kicz, pełen d e k l a m a c y j n e g o rozczulenia, k t ó r e m u — b u d z ą c a p r o b a t ę i n t e l e k t u a l n e g o pospólstwa — zbyt często ulega ten nie d o ś ć udyscyplinowany elegik. S p o t y k a n e p o d o b n i e jak u p r z e d n i o zmienne spięcia rytmiczne, a przy k t ó r y c h w sposób sympto- matyczny i godny lepszej sprawy trwa tak uporczywie poeta, to jedyna dyscyplina, jaką sobie narzuca. Styl obniża się; a u t o r nie gardzi epitetami z g a t u n k u „ p u r p u r o w o - g r z y w y " (koń z bajki); tu już przemawia przezeń tylko rutyna; opisowy dialek- tyk, jakim w niektórych, n a j b a r d z i e j wziętych swych wierszach, jest Słonimski, nie chce pojąć tej prawdy e l e m e n t a r n e j , iż li- ryka (od czasu Safony choćby) jest s z t u k ą i n s y n u a c y j ,

(7)

a nie p r z e s a d n e g o d o p o w i a d a n i a . A przecie nawet t u t a j spo- tykamy zdania (zakończenie strofy czwartej) b e z p o ś r e d n i o praw- dziwe, s p o n t a n i c z n e , dotykalne, wstrząsające. Przy k o ń c u poeta a p e l u j e d o małego chłopca, by odnalazł w następstwie „ s ł o w a m a g i c z n e ( p o d k r e ś l e n i e nasze), te słowa, k t ó r e m i m o wszy- stko tak rzadko d o s t ę p n e są S ł o n i m s k i e m u , za którymi tęskni b e z u s t a n n i e , przystając raz po raz i c o f a j ą c się jak przed wid- m e m u p r o g u czystej poezji. „ M r ó z " jest ładny, lecz błahy;

t o jakby wiersz „ a l b u m o w y " , z k t ó r e g o nie zostało nic poza powściąganą swadą, poza samą nienaganną dykcją. „ Z n u ż e n i e "

znów pisał elegik, k t ó r e g o dobrze znamy; m a r z e n i e m drzemiąc w wagonie powraca w dzieciństwo; lecz w ę d r ó w k a lat męskich wiedzie „z s a m o t n o ś c i w s a m o t n o ś ć " ; tu autor pragnie nie tylko już rozczulić, lecz n a w e t budzić współczucie, i — po- m i m o wstawek mechanicznych — p o n i e k ą d mu się to u d a j e .

„ R o m a n s astralny", najdłuższy z wierszy t o m u , niezależnie o d pojedyńczych ł a d n y c h i t r a f n y c h w wyrazie, a n a w e t silnych ustępów, wydaje się n a m w całości p o r o n i o n y . T o m i m o w o l n a o d b i t k a d a w n y c h lepszych wzorów, p r z e d r u k z matrycy n i e c o z m i e n i o n e j i bardzo zatartej. Rażą szablony myślenia, myśli-ba- nały, myśli-trupy; p r z e j m u j e , jak zwykle u Słonimskiego, rytm wzruszenia, przyśpieszony, to znów zwolniony, a niekiedy za- wieszenie jego jak o d d e c h u . „Późna wiosna" — to wiersz po- m i m o wyraźnośći, u l o t n y i niepochwytny, tą niepochwycnością, jaką zaznaczył niegdyś Iwaszkiewicz; u t w ó r b a r d z o osobisty, rozdzierający m i m o chłodu; bo jakże wiele chłód taki u k r y w a swą oschłością, jak w p o z o r n e j o b o j ę t n o ś c i pulsuje; c z y ż b y n i e p r z y z n a n i e m s i ę d o k l ę s k i ? „Na śmierć p o e t y "

M a j a k o w s k i e g o , j e d e n z najsłabszych wierszy w zbiorze, pisany gwoli r e p r e z e n t a n c j i („aby i mego głosu nie zabrakło"), po- d o b n i e , niestety, jak d r u k o w a n y przed r o k i e m z o k ł a d e m na ł a m a c h „ W i a d o m o ś c i L i t e r a c k i c h " wiersz i n n e g o wybitnego li- ryka, T u w i m a , po śmierci marszałka Piłsudskiego. „ R o s j a n k a "

posiada jedną strofę uroczą (czwartą); powstała jako m a r g i n e s podróży poety d o Rosji sowieckiej. „Litery"—cześć pierwsza d o strofy ó s m e j włącznie piękna i bezpośrednia w swej o d p o m i - n a n e j anegdotyczności, poczem reszta się plącze : a u t o r nie wie- dział, jak wybrnąć, wadliwie, słowem, rzecz s k o m p o n o w a ł , czy też nie starczyło m u n a t c h n i e n i a . „ M ł o d o ś ć " , nienajlepszy może, lecz z n a m i e n n y utwór, w k t ó r y m poeta przeżywa boleśnie ka- tastrofę swej dotychczasowej postawy — lirycznej i rebeljan- ckiej — w o b e c rzeczywistego świata. „ P r o t o k ó ł " ( d r u k o w a n y niegdyś w „ C y r u l i k u " ) b y n a j m n i e j niekabaretowy : i m p o n u j e w nim wspaniała odwaga cywilna paszkwilu, który, niestety,

(8)

jest zarazem czymś w rodzaju rzeczowego reportażu. „Piekło i n i e b o " — w i e r s z , który, jeśli chodzi o jego zawartość treściową i t o n uczuciowy, mógł był powstać w epoce pierwszych ksią- żek Darwina i m ł o d o ś c i Augusta C o m t e ' a , wiersz zatem grun- townie anachroniczny „ A n n o p o l " uważamy za pomyłkę p o m i m o siły wyrazu. „ Ś l a d " — b a r d z o ładny, lecz w p o d o b n y m g a t u n k u mieliśmy przed laty wiersze bardziej przekonywające. „Skrzydła"—

pierwsza strofa mistrzowska, z n a m i e n n i e wyrażająca dla Słonim- skiego właściwy mu stan o d r ę t w i e n i a , narkozy, półuśpienia, kiedy to poeta — człowiek samotny — budzi się z ciężarem snu na ołowianych p o w i e k a c h , z g a r d ł e m wyschniętym, z go- ryczą na spalonych wargach, z językiem b e ł k o c ą c y m ciężko w u s t a c h : dlatego tak bywa pełen swady, iż nie pozwala ję- zykowi t e m u s a m o w o l n i e wygłaszać splątanych p r o r o c t w (nie zapominajmy, że jest z p o c h o d z e n i a semitą, p o d o b n i e , jak niżej podpisany). „ R o z m o w a z p o e t ą " (tak mógłby nazywać się cały tom)—wiersz końcowy, to ostateczne przyznanie się do klęski;

p o e t a nazywa się „ n i e p o t r z e b n y m " ; jest to tragizm b e z d z i e - j o w o ś c i Słonimskiego, chociaż określenie to wydać się m o ż e p a r a d o k s a l n e w zastosowaniu d o liryka tak tematycznie aktu- alnego. O t o jest „wiek męski, wiek klęski". Mija, m i n ę ł o d a w n e u p o j e n i e , n a s t ę p u j e tym straszliwsze otrzeźwienie w o b e c rozpasania narosłego świata. Słonimski bowiem, jeden z głoś- niejszych p o e t ó w polskich doby współczesnej, jest w gruncie rzeczy s a m o t n y m indywidualistą; ten n i e s t r u d z o n y publicysta nie dość jest uspołeczniony; zaprzeczyć się nie da, że w jego po- stawie b o j o w e j p r z e k o r n e g o „ s p r z e c i w u " („i proszę zapamiętać, że ja byłem przeciw"), jest sui generis heroizm; lecz równie wiele k r n ą b r n o ś c i . Skąd się ona bierze u tak i n t e l i g e n t n e g o pisarza?

Czyżby nie stąd, iż p o n o s i go to, co k a t e c h i z m zwie grzechem pychy; iż nie zdoła o n — p o m i m o odwagi samotniczego myśle- nia w mierze d o s t a t e c z n e j z rzeczywistą odwagą, która nie- wątpliwie musiałaby być bezczelnością duchową wysokiej p r ó - by, k o n f r o n t o w a ć samego siebie w trudzie c o d z i e n n y m z bez- ustannie f o r m u j ą c y m się światem, że, słowem, n i e d o ś ć wnikli- wie poeta ten s i e b i e w e r y f i k u j e ? Poprzestaje ' n a micie własnego dzieciństwa, na „ k r a j u lat anielskich", z k t ó r y m nie-

zgodny jest gdyż zgodny być nie m o ż e — świat obecny, kraj lat męskich. Ta bezdziejowość, jak ją nazwaliśmy chyba m e bez u m o t y w o w a n i a , wstrząsa n a m i d o głębi: lecz ci, którzy nadchodzą i poczynają nas luzować, od postawy takiej odwracają silniejszy może, a na p e w n o prostszy wzrok.

I to jest największa klęska S ł o n i m s k i e g o jako p o e t y i czło- wieka.

(9)

II

Nie omówiliśmy dotychczas połowy nawet wierszy t o m u ; uczyniliśmy to c e l o w o : n i e k t ó r e z nich opuszczamy wogóle, jako ładne wprawdzie, a n a w e t p o n i e k ą d wartościowe, lecz m n i e j istotne, gdy chodzi o zasadniczą charakterystykę ostat- niego okresu a u t o r a jako poety; inne p o d d a m y analizie obec- nie, gdyż w przeglądzie naszym — z konieczności sumarycz- nym — usiłujemy kroczyć wraz ze Słonimskim linią wstępu- jącą, by dotrzeć d o szczytów o b e c n e j jego liryki. I otóż wiersz

„ N i e m c o m " wywodzi się z tej samej t e n d e n c j i , która niegdyś, przed laty kilkunasty, kazała m u w f o r m i e stroficznej u m i e j ę t - nie p o d r a b i a ć T e o f i l a G a u t i e r (jego „Sztukę"), t e n d e n c j i łą- czącej chłód, dźwięczność i patos. O b j a w e m t e n d e n c j i tej w zbiorze niniejszym jest omawiany już z p o c z ą t k u wiersz wstępny ( „ O d w i e d z i n y poety") oraz, w p e w n e j przemianie,

„ N i e m c o m " . Mamy tu publicystykę wyniesioną na poziom re- torycznej wzniosłości, z r o d z a j u tej, jaką przez całą długoletnią twórczość uprawiał W i k t o r H u g o , poeta niewątpliwie bliski S ł o n i m s k i e m u . A u t o r bierze tu w o b r o n ę wolność myśli ludz- kiej, b r o n i w osobie A r c h i m e d e s a w i e c z n o t r w a ł e j godności wie- dzy przed n a j a z d e m zamierzchłych barbarzyńców i tych, którzy nadchodzą dziś lub nadejdą jutro. Jest to zatem coś w r o d z a j u przypowieści; finał jest z n a m i e n n i e tragiczny: poeta odrzuca ostatnie złudzenie, głosi, jak eklezjasta, z n i k o m o ś ć wszystkiego, spowiada się w zdaniach n a d t o p o p r a w n y c h , w których nie znać r o z j ą t r z o n e g o serca, z n i h i l i z m u . Tą nienagannością p r ó b u j e jakby zagłuszyć, zamaskować n u r t u j ą c y go dogłębnie n i e p o k ó j . „ M a t k o E u r o p o " to wzniosły i bolesny persyflaż, skąd- inąd częściowa trawestacja wiersza „ D o m a t k i Polki", która Za- wodzińskiego zaprowadziła na fałszywe, zdaniem naszym, ślady, każąc mu widzieć w autorze „ P a r a d y " k o n t y n u a t o r a linii mic- kiewiczowskiej. W p o d o b n y c h wierszach Słonimski zdradza ty- pową postawę i n t e l i g e n c k ą , i nie trzeba być być marksistą, by wyprowadzić z tego dość d a l e k o p r o w a d z ą c e wnioski. Jest szlachetny, lecz zarazem przekorny („...a w republice b ę d ę wielbił króla"..). T r u d n o b o w i e m w y o b r a z i ć s o b i e S ł o n i m s k i e g o w ś w i e c i e , k t ó r y b y z r e a l i z o w a ł j e - g o p o s t u l a t y , p o d o b n i e , jak H e i n e g o ; p r a g n ą c liberalizmu, a raczej n a w r o t u d o niego, nie zdaje sobie n a j w i d o c z n i e j spra- wy, że tenże liberalizm d o p r o w a d z i ł wreszcie d o własnego swego b a n k r u c t w a : poprzestaje, słowem, na o b j a w a c h , p r z y n a j m n i e j w wierszach swoich, rzadko kiedy schodząc d o praprzyczyn.

„ P o w r ó t d o n a t u r y " przypomina te u p a j a j ą c e d a w n e liryki S ł o n i m - skiego, k t ó r e wszyscy, jego rówieśni, znaliśmy ongi na pamięć.

(10)

Pierwsze cztery strofy są nadal z a c h w y c a j ą c e : jest w nich ak- cent prostoty i szczerości ludzkiej nie d o p o d r o b i e n i a , jest w nich n a p r a w d ę serce czule, t a j ą c e jak wosk; n a w e t p e w n e zwroty staroświeckie, zlekka stylizowane („Czy o b o k na po- duszce czyjąś marzysz głowę..."), n a w e t rymy naiwnie-wymyślne t y p u : „ f e r j i - l o t e r j i " w t a m t e , d a w n o ubiegłe, powracają nas lata. Lecz — „to są stare m a r z e n i a " ; odżegnywa się od nich poeta i... poczyna składać słowa wyborną rutyną zamiast zau- fać nadal n a t c h n i e n i u ; zatem czytelnikowi p o z o s t a j e w w y n i k u s k ł ó c o n e wrażenie. „ N o k t u r n " posiada strofy bardzo piękne, o b a w a snu, jak zapadni, tak znamienna psychicznie dla tego poety, z n a j d u j e tu wyraz p r z e j m u j ą c y ; p o d o b n i e poczucie ob- cości, w y o d r ę b n i e n i a , niezwalczonego o s a m o t n i e n i a w naj- tkliwszej n a w e t miłości; ostatnia s t r o f a — t o czysty liryzm, ton, przed którym tak niesłusznie b r o n i się Słonimski. „ W a r k o c z B e r e n i k i " — t o u t w ó r zimny, poprawny, nieskazitelny; w s t y d l i - w o ś ć u c z u ć , skrytość serca, c h a r a k t e r y z u j ą c a każdego wiel- kiego liryka, każe tu S ł o n i m s k i e m u tworzyć strofy tak n i e p o - kalane, że aż o b o j ę t n e . Zbliżamy się d o wierszy, zdaniem na- szym, szczytowych, d o kulminacji, d o liryki bezwzględnej, d o owej n a j t r u d n i e j s z e j dla poety, w s p o m n i a n e j u wstępu, g o d z i - n y j e g o p o ł u d n i a , do tej godziny, k t ó r a rozstrzyga o dal- szym być lub nie być, która, słowem, jest p a s o w a n i e m się o wiel- kość i z wielkością. D o takich t r i u m f ó w m e t o d y lirycznej Sło- nimskiego zaliczylibyśmy bez wahania „Pożegnanie C z o r s z t y n a " ; jeszcze o d r o b i n ę razić nas tu m o ż e p e w n a literackość ( o w e

„leśne k a n i o n y " nad D u n a j c e m ) , lecz całość jest w swym r o d z a j u manifestacją najwyższej klasy poetyckiej. Wspaniałym, całkowi- cie zamkniętym, p o e m a t e m jest z kolei „ N o c gwiaździsta": bez- pośredni tok opowiadawczy, jak w p o w s z e d n i e j r o z m o w i e , sprzyja temu m o n o l o g o w i elegijnemu — m o n o l o g o w i H a m l e t a

którego S ł o n i m s k i jest n i e z r ó w n a n y m mistrzem; to arcy- dzieło: zarówno p o d względem nasilenia uczuciowego, w e r y f i - kacyjnego, rytmicznego, arcydzieło d o j m u j ą c ą wyrażające u d r ę k ę . W „Nocy p o c h m u r n e j " zawarty jest n i e j a k o cały „ p r o g r a m "

liryczny tego poety; cóż m o ż n a powiedzieć o trzech strofach tak skończenie pięknych prócz zaznaczenia podziwu ? T u wresz- cie widać, kim jest prawdziwy S ł o n i m s k i - p o e t a : to po- u f n y elegik, który niekiedy a p a r a t e m pojęć, obrazów, k u n s z t o w - nie regulowanych rytmów, i least n o n least, haseł stłumić usiłuje uczucia, jak westchnienia, cisnące m u sic na wargi, i przybie- rające brzmienie m e l o d y j n e j h a r m o n i i , b a r d z o gorzkiej har- monii. P o d o b n i e pierwszorzędnym p o e m a t e m jest „ I n w o k a c j a " ; w I. strofie, czy raczej partji, z n a j d u j e m y jeszcze zdania, k t ó r e

(11)

m ó w i nie tyle poeta, co r e t o r (Słonimski jest n i m również), lecz w następstwie wiersz, uniesiony falą wielkiej wzniosłości i tortury, nieskazitelny w wyrazie, a przecie p e ł e n powściąga- n e j pasji, zdobywa to, co d a n e jest z n i k o m e j ilości wierszy p o l s k i c h : ów elan, który nas wraz ze sobą u n o s i ku konstelac- jom, k u ich s ą d z ą c e m u wyrokowi; zakończenie p o m i m o o d r o - biny dydaktyzmu jest jak h a m o w a n y płacz, jak szloch, wyry- wający się zpoza zaciśniętych ust, jak r ą k b e z r a d n e rozłożenie;

ecce poeta. „Lustro", wierszyk maleńki, uznalibyśmy chyba za n a j p i ę k n i e j s z y z t o m u , gdybyśmy się nie obawiali zarzutu, że t a k i e m u „ d r o b i a z g o w i " przypisujemy tak znaczną wagę; lecz jest to wiersz istotnie doniosły i kluczowy n i e j a k o dla całej li- ryki Słonimskiego, a zwłaszcza dla o b e c n e g o jej o k r e s u . T e trzy niewielkie z w r o t k i — t o j e d e n dreszcz, dreszcz s k u p i o n e j grozy, jakby febrycznie po plecach zbiegający; istnieje taki ob- raz Jacka Malczewskiego, w k t ó r y m k o b i e t a k l ę c z ą c e m u męż- czyźnie zapuszcza w oczy przymknięte palce, o k r u t n e i ł a g o d n e , nie wiedzieć, k u ślepocie, czy p r z e j r z e n i u ? T u o t o k l ę k n ą ł po- eta i przed pustym zwierciadłem ujrzał — śmierć, twarz własną i obcą, niemal wrogą; tu zdarł z siebie maskę. Myśleć wolno, że tyleż kosztowało go przezwyciężenia złożenie tych niewielu wstrzą- sających słów, co ich w y d r u k o w a n i e . T a k i e same d n o o s o - b o w o ś c i oglądamy, przerażeni, w „ C h o r y m sercu świata";

wiersz wolny, trzymany silnie w d r ż ą c e j dłoni, osiąga tu patos rozdzierający; cierpiący człowiek bez maski bierze dłonią zię- bnącą a k o r d półgłuchy, by nie musieć ulec milczeniu; sztuka staje się „falą, co wzbiera", heroiczną falą u k o j e n i a ; w takich słowach przemawia wielki i nieubłagany artysta — nie głosiciel, b o j o w n i k , żongler, satyryk, ni apostoł-artysta, który wie, że składamy tylko wyrazy, że zlepiamy j e n o dźwięki, w k t ó r y c h

nie m o ż e być wyzwolenia. „Białe n o c e " (na tle wrażeń rosyj- skich)— wiersz piękny o świetnym t o k u jambicznym : hołd, od- dany Mickiewiczowi, godny go, a t m o s f e r z e jego m ł o d o ś c i , je- d e n z najlepszych polskich wierszy o k o l i c z n o ś c i o w y c h doby p o w o j e n n e j (okolicznościowy w znaczeniu istotnym, o k t ó - rym mówił G o e t h e ) . „ H a m l e t y z m " — j e d n o arcydzieło więcej; oto jak należy, jak winien sam S ł o n i m s k i pisywać wiersze „aktu- alne": to znaczy po p r o s t u dźwignąć je p o z a zagadnienie ku war- t o ś c i o m ogólno-ludzkim, nie zatracając osobistego akcentu; tu tego wszystkiego d o k o n a n o w s p o s ó b mistrzowski. S k o ń c z e n i e piękny jest również „ K o n c e r t skrzypcowy" : n a j w y b o r n i e j s z a liryka, oto wszystko, co da się s u m i e n n i e powiedzieć. „ N i e w o ł a j m n i e " — t o ów szept przenikający, o k t ó r y m gdzieś w s p o m i n a Słonimski: wiersz d o j m u j ą c o tragiczny, streszczający p o w o ł a n i e p r a w d z i w e g o poety.

(12)

T o wszystko; to b a r d z o wiele; Słonimski żegna się z m ł o - dością; dojrzały w pełni, zawsze jeszcze nie p o j e d n a n y ze świa- tem i ze sobą, m o ż e znów n a m po latach o f i a r u j e t o m wier- szy. F o r m y poezji ulegają zmianie; lecz to będzie p o p r o s t u p o - e z j a . Poezja, k t ó r a przyznaje się d o klęski i j e d n a nas z sobą poprzez tragiczny w istocie triumf sztuki.

STEFAN NAPIERSKI Z I E M I A

W i l g o t n e żleby, ścieżki bliskie Wiodły m n i e p o l e m z a o r a n e m . W i d z i a ł e m w m r o k u n a d u r w i s k i e m Korzenie z ziemi wyszarpane.

Spadały w jar filary, przewał G r z m o t u l e c ą c e j w przepaść ziemi, Gdzie b e ł k o t wody n o c rozziewał Pod s k l e p i e n i a m i nawisłemi.

Jeszcze t a m stoję w p u s t c e p o l n e j U r o j o n e g o n i e b o s k ł o n u ,

S t o p a m i czując r u c h powolny, C z a r n e czołganie się zagonów.

MIECZYSŁAW JASTRUN P O R T R E T

Z witrażu twarz. Darząca dłoń, gołębi wzrok, różana s k r o ń i zamyślenia cień na w a r g a c h — b ó l i skarga.

S m ę t n i c y k r o k . Z f a ł d ó w szat na pylny szlak wiew p r o c h u padł i c h ó d p o w o l n y — c h ó d w ę d r o w c a n i o s ą c e g o o w c e .

Schylony grzbiet. I p o ś r ó d drżeń przemierza noc, zgadując dzień, łagodny fiolet, lekki błękit, szmer p o d z i ę k i .

A w słowach co ? Przeczucie łask, aniołów szept i n i e b i o s blask.

A serce ? M o r d e r c y .

STANISŁAW WYGODZKI

(13)

D Z I K I E Ł A B Ę D Z I E

D z i e ń jest dzisiejszy jedyny. Dzień, który nigdy nie będzie...

Dzisiaj ze Szwecji leciały n a d Rygą białe łabędzie.

O b ł o k i lekkie i s r e b r n e płyną i płyną nad miastem, lecz w i o s e n m y c h siedemnaście zdaje się ciężkim balastem

N a d Rygą białe łabędzie wieją szafirem i f i o r d e m , zegary stare na wieżach biją o d r o d z e ń a k o r d e m . I na ulicach przylaszczki sprzedają Iłgi i Mildy,

lecz wiosen mych s i e d e m n a ś c i e chodzi w p a n c e r z u Brunhildy

Dzień jest błękitno-liliowy, przylaszczką k w i t n i e i wzrasta, dzisiaj m n i e cicho s p y t a n o : — Czy możesz p o k o c h a ć F a u s t a ? A gdy m n i e o t o p y t a n o , stałam się trwożna i dzika,

bo wiosna mówiła d o m n i e w łabędzim, m o c a r n y m krzyku.

W i ę c o p u ś c i ł a m r a m i o n a i stałam długo nieswoja,

b o czułam, jak na mych b a r k a c h Brunhildy spoczywa zbroja.

A dzień był taki wiosenny. T a k i e g o więcej nie będzie...

Z Norwegii, z Szwecji, z Islandii leciały dzikie łabędzie.

OLGA DAUKSZTA

S M U T E K

D u ż o w p o k o j u jest m e b l i : Szafy, k a n a p a , stoły.

I tylko s m u t e k p o w s z e d n i Nigdzie się zmieścić nie zdoła.

S m u t e k jest mały jak kamyk, A tak się o g r o m n i e rozrasta, Że nie pomieszczą go ściany, Że już nie wystarczy m u miasto.

O t w o r z ę s z e r o k o okna — Może go chytrze wystraszę?

S m u t e k s z e r o k o się rozparł I chmurą księżyc zagasił.

A N N A CHROMIŃSKA

(14)

* * *

(Z cyklu „Wschody")

W s c h o d ó w n i e o g l ą d a m y , m i e s z k a ń c y ł a t w y c h m i a s t . Z a s t a j e m y w y g o d n e ś w i a t ł o i g a z e t y .

Z d n i e m g o t o w y m i obcym, jak p i e n i ą d z w p o r t f e l u , wkraczamy co dzień d o b i u r — Zdarza s i ę : któryś z nas zrywa się o godzinie n i e z n a n e j i błądzi p o z a k a m a r k a c h d o m u bla- dych i zmienionych, aż znienacka zza szyby bluźnie na n i e g o krwią k r a j dziwaczny, rodzący z krzykiem, ołowiany, ochrypły strzępami c h m u r — już opłynięty mgłą snów coraz bielszych, rannych.

C z a s e m f o t o g r a f i a lub opis p r z y p o m n i a n y nagle z lekcyj s z k o l n y c h .

Mieszkamy t u . N i e m i a s t o rodzi słońca i d n i e .

ADAM BIELECKI

W D Ł O N I A C H

d o l i n a którą zasłał ziemisty indyjski róż

niesiona o p a r e m w górę na s z u b a c h stanęła drzew k o s m a t y c h

s p o d e m szklane przemieniają się przestrzenie w lewo w p r a w o mijają się lecz

u j ą ł je magiczny krąg a górą

niebo ślepe się chmurzy

t o okolica którą u d e r z e n i e m pieści s t r ą c i ł e m z m o i c h o d d e c h ó w i już słońce słońca p e ł n o się rozlało kołami krąży n u r t

jak l e k k o

pochyliły się c h o r ą g w i e d y m ó w przed jego chwałą

p u l s u j e gleba

t r z e p o t e m p t a k ó w nakryta k o n i u p o m k n i j tą smugą

w p r z ó d wybiegłą jak s k o k u ł u k drogą

lśniącą jak m e t a l wytrysła z m e g o serca

gdzie blask jak o t w a r t e r a m i o n a wita

ARTUR RZECZYCA

(15)

J E S I E N I Ą W o b ł o k a c h uciekł księżyc p o n a d bezlistne d r z e w a ! W e krwi barbarzyńskie r o z n i e c o n e pieśni — świetlisty p o s z u m ś p i e w a ! Przez wargi n i e b e m spierzchłe radość żujemy s u r o w ą !

Bryzga n a m w oczy wiatr Nową Wiosną :

p a c h n ą c ą s z u m e m T r w o g ą ! Z b u r z o n e m a m y włosy myślą, o d d e c h e m g ł ę b o k i m ! N i e b o mistycznym wychłostane b u n t e m : —

Ś p i e w a j m y ku o b ł o k o m !

WIKTOR GWOŹDZIEWSKI P O D R Ó Ż

Szorstkim zapachem zmęczenia w ciepłe o ś m i o l e l e t n i e czoło [pieszczot już nie wetrzesz.

D a w n i e j , ojcze, płynęła ruda rzeka w d r z e w n e m i ę s o tratw, kołysały się dymy, białe liście żagli na półsłonym wieczornym

[wietrze, kiedyś zbierał jak ja teiaz o p a l o n e u ś m i e c h y tych lat.

T o p o d w i e c z ó r : s r e b r o mew, świeże ku H e u b u d z i e tratwy czerwony jak cegła h o l o w n i k wiatr pruł.

A pod d o m e m dziewczęta zrywały przyszłość zielną z gałązek akacji.

A tyś, ojcze, miał oczy dla m n i e — j a k b y d a l e j n i e s i o n e k u matce, wiosłowałeś — a ja byłem sternikiem, m i a ł e m t r ą b k ę i t w ó j

[duży deszczowy płaszcz, a krany p o r t o w e rosły, przecinały krzyżami zachód.

Profile stalowych baszt...

Na Motławie śpiew wody zielonej w rytm k o m e n d y wioślar [skich osad Podpływały brą zowe łodzie pełne śmiechu i dziewczyn p o d m o s t a słońca o s t a t n i e spojrzenia p o gałązkach zbiegały boso, gdyśmy razem wracali przez skwery, idąc w wieczór p o d m i e j s k i c h

[szos.

A L E K S A N D E R MESSING

(16)

F R A G M E N T N A R C Y Z A Błysnąłeś, celu jasny, mojemu biegowi!

W ten wieczór, jak ku źródłu lot jelenich trzód Nie staje, aż opadną pośrodku sitowi,

Ma tęsknota mnie rzuca nad brzegami wód.

Lecz, aby zaspokoić tę miłość dziewiczą, Nie trącę wargi mymi w falę tajemniczą.

Nimfy ! jeżeli mnie kochacie, śpijcie jeszcze ! Najlżejszy duch w powietrzu budzi wasze dreszcze ; Nawet, w swojej bezsile, z ciemnych lecąc szczytów, Jeżeli liść tułaczy na zwierciadła padł,

Wystarczy, by rozerwać cały śpiący świat...

Snu waszego potrzeba dla moich zachwytów ; Spłoszy je szelest puchu, który w wodzie tonie!

Zachowajcie-ż na długo to lice w zasłonie, Które bóstw nieobecność, jedyna, rozumie!

Śnie rusałczy, niebiosa, patrzcie zawsze ku mnie!

O śnijcie, śnijcie o mnie !.. Bez was, źródła zwiewne, Ma uroda, ma boleść byłyby niepewne;

Tego, co mi najdroższe, szukałbym daremno, Zdziwiony ciała swego czułością tajemną,

I me smutne spojrzenia, mych kras nieświadome, Dla innych, niźli dla mnie, byłyby widome.

Wyście czekały może na lice pogodne

Wy spokojne śród kwiatów i liści, wy chłodne I na zawsze oddane głębiom niewymownym, O, Nimfy?... Lecz posłuszny zakrętom czarownym, Które ku wam po uboczach nieodpartych biegą, Zanieście ten piękny odblask bólu człowieczego.

Szczęśliwe wasze płynne ciała, gładkie tonie ! Jestem sam!... Jeśli bogi i fale i wonie I jeśli westchnień tyle ciszy nie rozegna,

Sam 1... Lecz ten, co do swego zbliża się jestestwa, Gdy idzie, ku tym brzegom, które liście żegna...

W szczytach wiatr już czystego zaprzestał łupiestwa ; Zmienia się źródeł mowa i wieczór mi głosi;

Wielki spokój mnie słucha, gdzie ja siebie słyszę.

Słyszę, jak trawa nocy rośnie w świętą ciszę, A już Luna zdradliwa swoje lustro wnosi Aż w najskrytsze tajniki krynic, które gasną...

Aż w najskrytsze tajniki, których poznać nie chcę, Aż w ukrytą głęboko, chytrą miłość własną, Nic nie zdoła się oprzeć wieczornym milczeniom ; Noc szepce, że ją kocham i ciało mi łechce.

Jej głos drży, gdy się moim poddaje pragnieniom ; Prawie, w powiewie, mógłbym kłamliwej uwierzyć, Tak to rozkołysanie jej mrocznej stolicy

Sprzysięga się z milczeniem wielkiej okolicy.

O słodyczy przemożna,—dnia potęgę przeżyć, Gdy się oddala, wreszcie z miłości promienna, Jeszcze nieco płonąca, lecz inna i senna,

I tylu bogactwami najczulej brzemienna, I tylu wspomnieniami, że śmierć z nich ma jasną, Że, szczęśliwa nareszcie, przyklęka w purpurze, By schylić się, roztopić i zgubić swe róże

I rozpłynąć się we śnie, w którym zmierzchy gasną.

PAUL VALERY Przełożył Artur Sandauer

(17)

W A G O N Z A K A Ź N Y * )

W c i e p ł y m f u t r z e jest o wiele g o r z e j : ciało się w p r a w - dzie ogrzeje, (jak gdyby w ą t r o b ę n a p e ł n i o n o c i e p ł y m w i n e m , na skórze o d c z u w a się m i l i o n p r z y j e m n y c h ł a s k o c ą c y c h u k ą s z e ń d r o b n i u t k i c h p ę c h e r z y k ó w p o t u p o d w e ł n i a n ą k o s z u l ą ) , n a t o - miast uszy i n o s przekształcają się szybko w n a j c i e ń s z e szkło i gdyby n a d l e c i a ł —- p o w i e d z i a ł b y m — j e d e n jedyny większy p ł a t e k śniegu, szkło m a ł ż o w i n y u s z n e j a b s o l u t n i e by p r y s ł o . T a k , w c i e p ł y m f u t r z e jest g o r z e j : nie ma tych strasznych prze- c i w n o ś c i , A t a k bez g r u b s z e j osłony, n a w e t bez koszuli, całe ciało w y s t a w i o n e jest j e d n a k o w o na t w a r d y skurcz n i e w i d z i a l - n y c h n a j e ż o n y c h w ł o s k ó w skóry, n a p i ę t y c h w b o l e s n e j prze-

k o r z e ; tylko zima p r a w i e że już nie zadaje b ó l u c z ł o w i e k o w i , p o n i e w a ż w n i m nie m a już nic, co by b o l a ł o : wszystka k r e w zbiega się p o d samą s k ó r ą , by ją ogrzać o s t a t n i m o g n i e m , aby p o z o s t a ł a elastyczną p o d szybkimi r u c h a m i r ą k i n ó g .

N i e s k o ń c z o n e , r ó w n e , białe z w i e r c i a d ł o s z e r o k i e j płyty ziemskiej, k t ó r a n i e d o s t r z e g a l n i e p r z e c h o d z i s w o i m i n i e s p o k o j - n y m i k r a ń c a m i w śnieżny d y m , p ę k ł o w d w a r ó w n e i r ó w n o - ległe c i e n k i e p r o m i e n i e . M i ę d z y szynami k o l e j o w y m i , niezawia- n y m i tylko d l a t e g o , że z n a j d u j ą się na wyniosłości, k t ó r ą stale czyści h u r a g a n , idzie m ę ż c z y z n a bez płaszcza ś r o d k i e m za- mieci. Z p o t r z e b y , by w k a ż d e j chwili o d c z u ć s w o j e członki, m a c h a r ę k o m a i n o g a m i , jak r a n n y orzeł, jak oszalały f a u n . Z ust, z m a r z n i ę t y c h na sztywny grymas, w y d o b y w a się b a r d z o słaba p a r a .

T o nie jest zima, co praży całą s k ó r ę o c i e m i a ł e m u o b ł ą - k a ń c o w i . N i e g d y ś był o n p a l a c z e m t r a n s o c e a n i c z n y c h k o t ł ó w , ( t ę s k n o t a za ojczyzną m o g ł a się u r z e c z y w i s t n i ć t y l k o za c e n ę n a j c i ę ż s z e j pracy na o k r ę c i e ) i miał w ł a ś n i e t a k i e s a m o uczucie,

*) Józef Kulundżić, Chorwat, ur. w r. 1899, rozpoczął swą twórczość literacką od poezji, aby przerzucić się do nowelistyki a skończyć na dra- maturgii, której w Jugosławii jest dziś najpłodniejszym przedstawicie- lem. Nowele Kulundżića poświęcone są tematom społecznym, a głównym ich motywem jest upośledzenie warstw pracujących na rzecz znienawi- dzonej i w y k p i w a n e j przez autora klasy posiadającej. Jako pisarz drama- tyczny Kulundżić hołdował początkowo realizmowi i naturalizmowi, póź- niej jednak pod wpływem F Wedekinda i M. Broda stał się ekspresjo- nistą. Do najważniejszych jego u t w o r o w dramatycznych należą „Dwuna- sta w nocy", „Skorpion", „Twarz Gabriela", „Tajemniczy Kamic" i „Nie za wiele sumienia" Wszystkie powyższe utwory przełożył na język pol.

ski St. K. Papierkowski.

(18)

ilekroć otwierał paszczę o ś l e p i a j ą c e g o żaru k o k s o w e g o . I ta zima jest jakąś n i e s k o ń c z o n ą , silną masą cieplną, k t ó r a p r z e m i e n i ł a skórę w niewidzialną jedną ranę. I jedynym l e k a r s t w e m na nią są m y ś l i :

— Trzeba wytrzymać. Jeszcze pięć k i l o m e t r ó w .

Stacja S l a d o j e v o „ T r z e c i w a g o n . Z niego d e l o ż o w a n o wczo- raj rodzinę kolejową i p r z e n i e s i o n o ją d o szpitala. T y f u s . O j c a , matkę i o ś m i o r o dzieci z j e d n e g o w a g o n u , który stoi przy t o - rze p o d wielkim Bożym n i e b e m . Trzeci wagon, licząc s t ą d . Z daleka go pozna. O b l a n y jest cały w a p n e m przez k o m i s j ę . Na n i m będzie z pewnością c z e r w o n a c e d u ł k a : w s t ę p wzbro- niony — t y f u s ! O h , t o d o b r z e : W s t ę p w z b r o n i o n y ! A więe m o ż n a wejść bez n i e b e z p i e c z e ń s t w a ! . . .

Szybko przerwał wesołą myśl i rzucił się wzdłuż wynios- łości nasypu w głęboką masę śniegu. Jak w ciężkiej zawiei, obsypany l o d o w a t y m i stalaktytami i u p s t r z o n y ciepłymi oczyma żółtawych o k i e n , p r z e m k n ą ł pociąg i znikł. Ledwie mężczyzna wspiął się na nasyp, czarny k w a d r a t o s t a t n i e g o w a g o n u o d dawna już zmalał d o n i e w y r a ź n e g o p u n k t u .

Mężczyzna szedł d a l e j między d w o m a błyszczącymi pas- mami p ę k n i ę t e g o l o d o w a t e g o zwierciadła ziemskiej p o w ł o k i . —

— Jeszcze cztery kilometry!...

Gdyby teraz nie spojrzał na swoje nogi, nie wiedziałby, że idzie: coś o b c e g o place się p o d n i m i niesie go przeciw wiatrowi, z w i a t r e m , p o n a d wiatr, wywija n i m w śmiesznym mimowolnym t a ń c u :

— Jeszcze trzy kilometry!...

W stawach r ą k stwardniały połączenia i ręce, o w i n i ę t e wokół piersi, zesztywniały w m e t a l o w e obręcze.

— Jeszcze dwa kilometry!...

Powieki oczu są tak zimne, że s a m e z a b ł ą k a n e płatki śniegu grzeją je jak ciepłe letnie k r o p l e deszczu.

— Jeszcze j e d e n kilometr!...

Cała ś w i a d o m o ś ć zbiegła m u d o zamglonych źrenic, k t ó r e zesztywniałe usiłują uważać na d r o g ę pomiędzy szynami. Świa- d o m o ś ć jest m u zresztą n i e p o t r z e b n a d o niczego więcej. N i e s i e go wiatr, zima, zawieja, niesie go, niesie...

— Jeszcze pół kilometra!...

D o p i e r o przed zielonym sygnałem u p a d ł . Nie, tu już nie zamarznie, P o n a d blaszanymi k o m i n a m i w a g o n ó w wiatr bawi się czarnym d y m e m . Należy się powoli wlec p o ziemi, d o trzeciego wagonu, Jeśli się n a w e t twarz tarza po śniegu — nic to — p r z y n a j m n i e j o d c z u w a się policzki. Jeszcze trochę... Słu- c h a j ! Jakieś d z i e c k o płacze w wagonie. U w a g a ! Jakaś k o b i e t a

(19)

d ł u g o i ciężko kaszle w d r u g i m wagonie... A n i e d a l e k o od niego stoi jakiś pijany mężczyzna i k l n i e wszystkich świętych...

O h , człowiek jest t u t a j , żywy człowiek stoi o b o k niego, oh, jakież to szczęście być żywym, być o c a l o n y m ! . . .

Mężczyzna odszedł, wszystko j e d n o . Głosy umilkły, wszy- s t k o j e d n o . I dym już nie wydobywa się z blaszanych ko- m i n k ó w — wszystko j e d n o . G d y b y tylko mógł uczynić jeszcze jeden r u c h , ażeby powstać, ażeby o d e p c h n ą ć d r z w i oblanego- w a p n e m w a g o n u . N a c i s n ą ł ciałem drzwi; w s t a w a c h poczęły strze- lać kości: czyżby jego ręce były p o ł a m a n e ?... Stracił wzrok o d bólu, ale drzwi!., drzwi n i e c o ustąpiły!.. N i e trzeba ich w i ę c e j za- mykać. T r z e b a się tylko wcisnąć... Silny zapach k a r b o l u . . . C o ś ; m i ę k k i e g o leży na podłodze... Szmaty?.. M o ż e to łóżko?.. Za- k o p a ć się w m i ę k k i e przedmioty... jak c u d n i e grają d r u t y elek-.

tryczne na p o l u i jak są dalekie... I jak c u d n i e p a c h n i e kar- bol, o, tak, szczęściem jest być c h o r y m i w g o r ą c z c e d a ć się o d n i e ś ć d o ciepłego szpitala, gdzie p a c h n i e karbol...

C i a ł o jego płonie. Rany się otwierają ? O , to dobrze... T o znaczy, że szmaty go grzeją...

T w a r z jego o b l a n a jest g o r ą c y m ługiem?.. O , to dobrze...

T o znaczy, że ma gorączkę... Nie, o n nie zamarznie, o n żyć b ę d z i e tam, gdzie k a r b o l c u d n i e pachnie...

Jak p i ę k n e są obrazy o g l ą d a n e w g o r ą c z c e ! Wszystko, co się wydarzyło, p o w t a r z a się w g o r ą c y c h b a r w a c h :

— — — Z a w i a d o w c a stacji zjawia się cały z i e l o n y :

„ P a n został z r e d u k o w a n y , panie Spajić, p o n i e w a ż należy p a n d o t r z e c i e j kategorii"... Kasjer jest c z e r w o n y i p a c h n i e wi- n e m : „ P a n został z r e d u k o w a n y , p o n i e w a ż trzecia k a t e g o r i a nie ma s t o s u n k ó w " — a l b o : „Czy wy, trzecia k a t e g o r i a , macie ja- kie s t o s u n k i ? " Magazynier jest żółty i m ó w i ciężko, p o n i e w a ż się p r z e j a d ł : „Pierwsza k a t e g o r i a p o s i a d a m i n i s t r ó w , druga ma p o s ł ó w a wy? — k o g o wy m a c i e ? wy m u s i c i e być z r e d u k o - w a n i " .

— M u n d u r kolejowy, k t ó r y musiał zwrócić p a ń s t w u , był błę- kitny jak n i e b o w lecie; na o d e b r a n e j bluzie napisał i n t e n d e n t cyfrę „ I I I " trzecia kategoria...

— — — Kiedy wyszedł przed b u d y n e k stacji, na k t ó r e j d w a n a ś c i e lat służył jako zwrotniczy stacyjny, spojrzał p o raz o s t a t n i na b u d y n e k : biały był jak śmierć. P o s z e d ł : n o c była czarna, jakby spalona, bez księżyca. Poszedł. P o s z e d ł m a c h i n a l - nie, jak maszyna, jak pociąg, poszedł t o r e m k o l e j o w y m .

— — — Pierwszą n o c przespał w s ą s i e d n i e j p o c z e k a l n i stacyjnej. P r ó b o w a ł o świcie w c i s n ą ć się d o w a g o n u i d ą c e g o w k i e r u n k u g ł ó w n e g o miasta. W y r z u c o n o g o : w w a g o n i e tym

(20)

znajdowała się zarażona t y f u s e m rodzina, którą d e l o ż o w a n o z w a g o n u k o l o stacji S l a d o j e v o .

— — — O d wtedy żył miesiąc po stacjach, p o szpita- lach, więzieniach, p o s t ę p u j ą c powoli jak maszyna po szynach.

A l b o w i e m w więzieniach i szpitalach n i k o g o w zimie nie trzy- m a j ą . Dalej, d a l e j : po szynach...

Czyżby i na jego starym u b r a n i u c y w i l n y m wypisał i n t e n - d e n t kolejowy wielką cyfrę „III." ?. Bo skądże by poza tym każdy wiedział, że o n został z r e d u k o w a n y ? Jak gdyby był zarażony przejściową c h o r o b ą , od niego, z r e d u k o w a n e j trzeciej kategorii, wszyscy uciekali i usuwali go od życia. Jak gdyby miał tyfus, wypychali go z towarzystwa, pchali go w k i e r u n k u j e d n e g o miejsca, k t ó r e było dlań przeznaczone, w k i e r u n k u w a g o n u za- kaźnego, trzeciego od k o ń c a , na linii o b o k stacji Sladojevo...

O t w o r z y ł oczy i zobaczył n a d swoją głową czaszkę ob- leczoną zielonkawą skórą. Ale czaszka nabrała r u c h ó w żywego stworzenia, s k o r o się po niej rozlał b o l e ś n i e ciepły uśmieszek.

Jakaś kobieta mówiła głosem, k t ó r e g o liczne długie b ó l e k a r k u pozbawiły b a r w y :

— Dzięki Bogu, przejrzał pan, p o trzech dniach... N i k t nie chciał wejść, jakkolwiek słyszeli, że p a n wyje w gorączce.

Ileż się namęczyłam, n a c i e r a j ą c p a n a . W i e m , p a n p r a c o w a ł na sztrece na j e d n e j stacji z m o i m m ę ż e m . Z tym, co to go prze- jechała l o k o m o t y w a e k s p r e s u przed trzema miesiącami, kiedy go tu przenieśli... P e w n i e i pana zredukowali. Czy ciepło p a n u teraz? Ja p a n u paliłam... Jeszcze dzisiaj mogę p a n u p o m ó c . J u t r o i m n i e będą delożowali, b o nie m a m prawa d o miesz- kania m o j e g o śp. męża. Oskarżyli go — po śmierci — że bez- prawnie skierował j e d e n w a g o n na ten t o r i w p r o w a d z i ł się do niego. T o jest, p o w i a d a j ą , k r y m i n a ł . Dzięki Bogu, że u m a r ł , nie musi p r z y n a j m n i e j o d p o w i a d a ć teraz przed nimi... Ja się nie b o j ę tyfusu. Żeby go tylko pan nie dostał... Czy pan głodny?

Przemocą lałam p a n u ciepłe m l e k o z wódką d o gardła... T y l k o niech się pan w dzień nie p o k a z u j e z w a g o n u . O b e c n i e miesz- kanie to przebywa k w a r a n t a n n ę , nikt się d o ń nie śmie zbli- żyć, ale za kilka d n i przyjdzie z pewnością komisja... Proszę jeszcze t r o c h ę mleka... I wszystko m o j e d r z e w o p a n u przy- niosłam. I tak b ę d ę się musiała stąd j u t r o wynosić...

Wyszła, zanim Spajić mógł z a p y t a ć : skąd i o n a wie, że jest zredukowany... I zanim jej mógł powiedzieć, że m u jest ciepło, c i e p ł o .

O , gdyby to nie był z a b r o n i o n y w a g o n zakaźny, o n by teraz zaśpiewał na cały głos :

„ O , jak d a l e k o śpiewają d r u t y telefoniczne...

(21)

Jak c u d o w n i e p a c h n i e karbol...

Kobiety, która go m o ż e u r a t o w a ł a , więcej nie widział.

D e l e ż o w a ł a ją komisja, k t ó r a d a l a k i m ł u k i e m obeszła zakaźny w a g o n . Po trzech d n i a c h , r a n k i e m , wywlókł się S p a j i ć ze swe- go mieszkania i p o s z e d ł w k i e r u n k u wsi. Za k a w a ł e k c h l e b a w y n a j m o w a ł się d o n a g o n k i na zające p a ń s k i m myśliwym na cały dzień. A l b o też zmiatał śnieg przed d o m e m g m i n n y m , podczas gdy p o l i c j a n t wiejski z powagą palił swoją f a j k ę l u b też czyścił g o s p o d a r s k i e k o n i e , a woźnica spał po n o c n e j hu- lance. P ó ź n o w n o c wracał d o swego zakaźnego w a g o n u . A kiedy zapalił w zardzewiałym blaszanym piecu, zaciągnął się p o d k o ł d r ę przesiąkniętą silnie k a r b o l e m , o d c z u w a ł , że z jego p l e c ó w zmazuje się p o w o l i h a ń b i ą c e p i ę t n o „trzeciej k a t e g o r i i " , i że i o n staje się c z ł o w i e k i e m z p r a w e m d o życia, człowie- kiem, k t ó r y p o s i a d a swój d a c h i swoje c i e p ł o i swoje życie.

P o k r y w a ł się wraz z głową i coś c i c h o śpiewał, a jego w i l g o t n e oczy zlewały łzami czarną p o s z e w k ę poduszki...

J e d n e j nocy zbudziło go p a s m o światła, k t ó r e p a d ł o na jego p o d u s z k ę . Przed jego w a g o n e m rozlegał się zgiełk ludzki, z k t ó r e g o wydzierały się b o l e s n e okrzyki k o b i e t , p r z e k l e ń s t w a mężczyzn i płacz dzieci. C a ł y strach, k t ó r y zmuszał Spajicia t y g o d n i a m i d o u k r y w a n i a się przed ludźmi, nagle wzrósł d o zgrozy. Skoczył z łóżka i przyłożył u c h o d o zimnych drzwi wa- g o n u . Prawie d o s a m e j jego jamy u s z n e j m ó w i ł silny i tłu- sty b a s :

— T o jest s k a n d a l ! Jak się czyści te l i n i e ? W e j d ź , M a r i - eto, przeziębisz się. Zapaść się w taki śnieg i zatrzymać się właśnie przed tymi ś m i e r d z ą c y m i w a g o n a m i . T u t a j c u c h n i e jak ze ś m i e t n i s k a . Idź d o w a g o n u r e s t a u r a c y j n e g o , duszko, i wypij jeszcze j e d e n grog... N a t u r a l n i e , m o j a f i r m a nie ma w i ę c e j jak o ś m s e t w a g o n ó w d z i e n n i e d o dyspozycji dla e k s p o r t u drzewa, ale d y r e k c j a d a j e wagony na m i e s z k a n i a byle jakim z w r o t n i c z y m ! Z p o w o d u tych zwrotniczych nasz przemysł p o d u p a d a , cały na- r ó d cierpi... A l e M a r i e t o , w r ó ć d o w a g o n u , z a m ó w sobie ciepłe w i n o A cóż jest r e z u l t a t e m t e j tak z w a n e j s o c j a l n e j h u m a n i - t a r n o ś c i ? Proszę, p o p a t r z c i e ! T e mieszkania w w a g o n a c h stają się z a k ł a d e m w y c h o w a w c z y m dla n a j n i e b e z p i e c z n i e j s z y c h b a k - cyli! G n i a z d o zarazy!... Proszę, dyrekcja k o m u n i k a c j i zatrzy- mała nas przed w a g o n e m zakaźnym. A więc, m o j a k o c h a n a , jeśli się na t o nie zwróci u w a g i w p a r l a m e n c i e , wówczas ja n a p r a w d ę nie wiem, o czym t a m należy m ó w i ć ! A dalej, sko- r o już każdy zwrotniczy m o ż e sobie zabrać j e d e n w a g o n na mieszkanie, w t a k i m razie p o w i n n o się n a d tym prowadzić k o n - trolę... Proszę cię, M a r i e t o , wejdź d o w a g o n u , przecież ty się

(22)

jeszcze zarazisz tutaj... Czy ty sadzisz, że ta branża jest higie- nicznie w y k s z t a ł c o n a ? I że o n a r e s p e k t u j e przepisy l e c z n i c z e ? P r z e k o n a n y jestem, że im tyfus wcale nie przeszkadza w tym, by i nadal mieszkali w takich w a g o n a c h . T a k , m o j a droga,

p o w o d u ich c a ł k o w i t e j n i e k u l t u r a l n o ś c i nie m o ż e m y my cier- pieć i tracić. Bo ci k o l e j a r z e stykają się z publicznością i d o - starczają n a m m i l i a r d ó w bakcylów za każdym razem, ilekroć n a m przecinają bilet kolejowy... Nie, nie, ja wiem, co to jest piecza socjalna, ale pozwolić, by się w tych w a g o n a c h i n a d a l mieszkało, a n a r o d o w y przemysł żeby cierpiał na b r a k wago- nów, a zarazy się szerzyły, nie, nie, o tym m u s i być m o w a w p a r l a m e n c i e . . . T a k , właśnie o tym w a g o n i e . N u m e r 144-82...

t e n n u m e r muszę sobie z a p i s a ć : 144-82, właśnie o tym k o n - k r e t n y m w y p a d k u !

— Ależ, p a p o , w tym w a g o n i e nikt nie mieszka ?. O n jest na k w a r a n t a n n i e . C z e r w o n a cedułka...

Jakaś ty czasem n a i w n a . T e n M a k s y m G o r k i j p s u j e stra- sznie naszą młodzież. Ty byś mi oczywiście całą n o c twier- dziła, że w tym w a g o n i e nikt nie mieszka. Ale proszę cię, spójrz na to czarne k o ł o na śniegu w o k ó ł k o m i n a . W c z o r a j wieczór p a d a ł śnieg, a t e n sam śnieg teraz, o p ó ł n o c y , r o z t o p i ł się w o k ó ł k o m i n a . Ergo ? W c z o r a j wieczór t u t a j p a l o n o w piecu.

Ergo, ktoś tu mieszka.

— Ależ, p a p o , kiedy przyszła c z e r w o n a c e d u ł k a , wówczas z pewnością d e l o ż o w a l i wszystkich z wagonu. Przecież t o nie jest tak, jak w naszych c z t e r n a s t u p o k o j a c h , żeby się chory mógł o d ł ą c z y ć ! T u się musi wynieść precz cała r o d z i n a . Czyż nie widzisz, że cały w a g o n o b l a n o w a p n e m i śmierdzi kar- bolem...

— Ty, M a r i e t o , mówisz o tych ludziach, z n a j ą c tylko lu- dzi z t w e g o o t o c z e n i a , ludzi z pewną ś w i a d o m o ś c i ą o h i g i e n i e . Gdybyś ty miała pojęcie, jak d a l e c e są ci ludzie n i e k u l t u r a l n i i jak tym swoim b r a k i e m kultury n a m , cywilizowanym E u r o p e j - czykom, u n i e m o ż l i w i a j ą wszelką pracę na p o l u p o s t ę p u , w ó w - czas i n a c z e j byś mówiła...

— N ie b ę d ę z tobą, papo, d e b a t o w a ć w ś r ó d t e j rozpacz- liwej zimy o rzeczach zasadniczych. P r a g n ę tylko w tym k o n - k r e t n y m p r z y p a d k u podkreślić, że w tym wagonie nikt nie mie- szka. I że byłych m i e s z k a ń c ó w w y r z u c o n o b r u t a l n i e na pole...

W i ę c d o b r z e . D o s k o n a ł a s p o s o b n o ś ć , bym cię p r z e k o - nał raz na zawsze. I bym ci u d o w o d n i ł , że t e n t w ó j M a k s y m G o r k i j i Sinclair Lewis nie mają racji. W tym w a g o n i e miesz- kają ludzie, o tym cię z a p e w n i a m i zaraz ci to u d o w o d n i ę . Ale uważaj... jeśli w tym w a g o n i e k t o ś mieszka, nie w o l n o ci

Cytaty

Powiązane dokumenty

A ja mówię, że to nie jest już życie, to jest obraz, którym [będą się w kraju żywili, gdy go po latach ktoś wielki będzie malował na płótnie.. „Hejnał

próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy. Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom. Wemkną nas w mieszek, jak łątki czyli marionetki w

Złocista główka jej w tej chwili do mych się ramion ufnie chyli, wzrok jej w me oczy się wpatruje, wzrok jej me oczy wciąż całuje, szepcząc: miłować ciebie chcę.... Ach,

Robi się tak: domorosły malarzyna rysuje karykaturę, przedstawia- jącą obdartego mizeraka, do którego nosa i nogi przymocowane są łańcu- chy: przedni trzyma opasły,

Jalu Kurek: Woda wyżej Warszawa, Gebethner Wolff 1936 Stanisław Jerzy Lec: Satyry patetyczne, Warszawa 1936 Stefan Flukowski: Dębem rosnę, Warszawa 1936. Stefan Napierski:

więc chociaż damasceńska szabla się rozbestwia, dumnej serca kolczugi nie ima się trwoga.. Gdzieś tam krwawi maleńka, niewidzialna rysa, Izyda zadumana ma

O tern wciąż się gwarzy Wiatr już gwiazd nie strząśnie dłonią w nocy czas.. Mówią ci — nie wierzysz, łąka nie

„Estetyka zaczyna się tam, gdzie kończy się działanie" — głosi Asiejew swą podstawową tezę w pracy p.. T o też nie dziwmy się, gdy Asiejew zapewnia, że „gazeta