• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 2 (32), R. IV (1936)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 2 (32), R. IV (1936)"

Copied!
33
0
0

Pełen tekst

(1)

MIESIĘCZNIK L I T E R A C K I

ROK IV NR 2

(2)

ROK IV KAMENA NR 2 (32)

MIESIĘCZNIK LITERACKI PAŹDZIERNIK 1936 R.

T R E Ś Ć N U M E R U D R U G I E G O :

M I E C Z Y S . J A S T R U N O L G A D A U K S Z T A M I E C Z . L U R C Z Y Ń S K I H E N R Y K C Z E R K I E S M I E C Z Y S . L I S I E W I C Z .

T A D E U S Z B O C H E Ń S K I M a ł e p o m n i k i c z ł o w i e c z e ń s t w a J Ó Z E F Ł O B O D O W S K I R e k r u c i

W i e k ż e l a z n y

S i e r p i e ń m a r k i z y A g n i e s z k i C h a ł t u r y n

B u r z a

Z o s t a t n i e j g ł ę b i n y T A D E U S Z B O C H E Ń S K I P r e l u d i a .

J. K A M I L W E I N T R A U B W s p o m n i e n i a o C e c y l i i L E W G O M O L I C K I P o e z j a w d i a s p o r z e J U R I J I W A S K N o t a t k i p r o w i n c j o n a l n e K A Z . A N D . J A W O R S K I S p o l s z c z e n i a z r o s y j s . p o e z j i

e m i g r P r z e k ł a d y z p o e z j i n i e m i e c k i e j K r o n i k a s ł o w i a ń s k a

N o t y . . . .

Wkładka linorytowa ZENONA WAŚN1EWSKIEG0:

Motyw wenecki

s t r . 2 9 3 3 3 4 3 5 3 8 3 9 4 0 4 0 4 1 4 2 4 4

5 0 5 3 5 5 5 6

Redaktor: Kazimierz Andrzej Jaworski, Chełm Lub. Reformacka 43.

Przyjmuje w poniedziałki od 15 do 16-ej.

Wydawca: Zenon Waśniewski.

Administracja: Chełm Lub., Reformacka 43 Redaktor odpowiedzialny: Wawrzyniec Berezecki.

Redakcja i administracja w lipcu i sierpniu nieczynne.

P r e n u m e r a t a roczna (10 numerów) 5 zł., półroczna (5 numerów) 2 zł. 50 g r Należność uiszcza się zwykłym przekazem lub przekazem rozrachunko- wym (niebieskim). Numer okazowy „Kameny" wysyłamy tylko po uprze- dnim n a d e s ł a n i u 60 gr. przekazem lub w znaczkach pocztowych.

Opóźnianie w płaceniu p r e n u m e r a t y powoduje opóźnienie w wysyłce pisma ze względu n a wysoką opłatę pocztową n u m e r ó w jako druków.

CENA NUMERU 60 gr.

Tłoczono w drukarni „ K u l t u r a " Chełm Lub. 10.

(3)
(4)

K A M E N A

MIESIĘCZNIK L I T E R A C K I

ROK IV PAŹDZIERNIK 1936 R. NR 2 (32)

M A Ł E P O M N I K I C Z Ł O W I E C Z E Ń S T W A Pierwsza księga „Fraszek" Jana Kochanowskiego zaczyna się sześciowierszowym drobiazgiem „Do gościa":

Jeśli darmo masz te książki, a z pełna w wacku pieniążki, chwalę twą rzecz, gościu bracie, bo nie przyjdziesz ku utracie.

Ale jeśliś dal co z taszki, nie kupiłeś, jedno fraszki.

Konwencjonalne raczej poniżenie rodzaju lirycznego w ogóle, niż istotna prawda o wartości „Fraszek" jako wyrazów człowieczeństwa i jako osiągów artystycznych.

Różne zresztą te osiągi. Rozpiętość bardzo znaczna: od błahych żartów aż p o świetne, głęboko przejmujące poematy.

O t o przykład, fraszka „ O żywocie ludzkim" : Fraszki to wszytko, cokolwiek myślimy, fraszki to wszytko, cokolwiek czynimy.

Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy:

próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.

Zacność, uroda, moc, pieniądze, s ł a w a : wszytko to minie, jako polna trawa.

Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom.

Wemkną nas w mieszek, jak łątki czyli marionetki w mieszkach-futerałach po widowisku ukrywają. Kto ? Bezpodmio- towe zakończenie fraszki jakież pyszne! Oni, one, tajemnicze, obojętne, wiekuiście sobie bytujące moce.

Utwór ten, na motywie słowa „fraszki" zbudowany, prze- ciwi się ocenie fraszkarstwa, którą przytoczyłem na początku.

Jest pierwszym w książce ogłosem ludzkiego tragizmu, pierw- szym wstrząsem ontologicznym, acz bardzo delikatnym.

I plotą się igraszki z najgłębszymi przeżyciami serca i u- mysłu. Plecie się oryginalność z przeróbkami albo wręcz prze-

kładem utworów antycznych, sprawą w czasach Odrodzenia nierzadką i szanowną.

(5)

Lecz o t o śliczna fraszka „ N a l i p ę " :

Gościu, siądź pod m y m liściem a odpoczni sobie : nie dojdzie cię tu słońce — przyrzekam ja tobie —, choć się nawyższej wzbije, a proste promienie ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.

Tu zawżdy c h ł o d n e wiatry z pola z a w i e w a j ą . tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie n a r z e k a j ą . Z niego wonnego kwiatu pracowite pszczoły biorą miód, k t ó r y potem szlachci p a ń s k i e stoły.

A ja swym cichym szeptem sprawić u m i e m s n a d n i e , że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.

J a b ł e k wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie, jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie.

Pełnia. Pełnia i p e w n o ś ć . I jakie wyczucie wartości s ł ó w ! H a r m o n i a d ź w i ę k ó w i szelestów językowych tak d o s k o n a ł a , że podziw zbiera czytelnika. Przecie to wiek szesnasty, pierwszy d o p i e r o p o e t a ! Ale właśnie mistrz.

Wypowiedzcie np. wiersz dziewiąty i dziesiąty. Czyż nie świetne te alioeracje, to s i sz wiersza d z i e w i ą t e g o ? A rytm, pocięty sugestywnie s ł o w o s t o p i e m : „cichym | szeptem j sprawić u m i e m | s n a d n i e " ! Kołyszą, usypiają d o b r o t l i w i e kroki tego trzynastozgłoskowca. W n a s t ę p n y m , kiedyśmy już uśpieni, fala śmielsza. I błogie, śliczne ł. Lecz o w o ł prawdziwe, nie zredu- k o w a n e ani nie zastąpione p ó ł s a m o g ł o s k o w y m u. Ł : o z d o b a , skarb głosowni polskiej. Jakże s m u t n o , że od z a c h o d u napływa dziś zamiast niego brzydka, r y j k o w a t a oku, kocia słuchowi postać u i że f o r m a koniugacyjna „ m i a ł " . . . miauczy za panią kotką: miau..

Lecz w r ó ć m y d o K o c h a n o w s k i e g o .

Powszechnie znana fraszka „ N a z d r o w i e " to okaz tak os- tatecznej prostoty, że k r o k dalej, a spadlibyśmy w przepaść ba- nalnego prozaizmu. Wielki artysta u m i e j e d n a k s t ą p a ć samą krawędzią, a s t ą p a p e w n i e i s w o b o d n i e , że każdego ucieszy.

T a k a sama p r o s t o t a odznacza fraszkę „ N a d o m w C z a r - n o l e s i e " . N i e o d c z u j e m y żadnej k o t u r n o w o ś c i , żadnej pozy, nie urazi nas fałszywa literackość ani zblazowanie i p r z e w r o t n o ś ć . A f i r m a c j a życia, n a t u r a l n e , szczere p o ż ą d a n i e zdrowia tu i tam. Zresztą także zdrowia d u c h o w e g o :

...Ja, P a n i e n i e c h a j mieszkam w tym gniaździe ojczystym, a Ty mnie zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym, pożywieniem uczciwym, ludzką życzliwością, obyczajnii znośnymi, nieprzykrą starością.

Śmierć, miłość, b o g o m y ś l n o ś ć , k o n t e m p l a c j a przyrody, ża- ba wa i wesołość, s ł o w e m : wszystko, co ludzkie, ożywa się

„Fraszkami".

P o s ł u c h a j m y ż a p o s t r o f y „ D o s n u " :

(6)

Śnie, który uczysz umierać człowieka i okazujesz smak przyszłego wieka, uśpi na chwilę to śmiertelne ciało, a dusza sobie niech pobuja m a ł o :

chceli, gdzie jasny dzień wychodzi z morza, chceli, gdzie wieczór gaśnie pozua zorza albo gdzie śniegi panują i lody,

albo gdzie wyschły przed gorącem wody.

Wolno jej w niebie gwiazdom się dziwować i spornym biegom z bliska przypatrować

a jako koła w społecznym mijaniu czynią dźwięk barzo wdzięczny ku słuchaniu.

Niech się nacieszy nieboga do woli, a ciało, które odpoczynek woli, niechaj tymczasem tęsknice nie czuje, a co to nie żyć, w czas się przypatruje.

N i e w i e r z y ł z a p e w n e K o c h a n o w s k i w „ h a r m o n i ę s f e r " a n i w s w o b o d n a w ę d r ó w k ę d u s z y u ś p i o n e g o p o o g r o m a c h w s z e c h - b y t u : lecz w ł a ś n i e o t e n o g r o m n i e p o j ę t y i d z i e , o k o s m i c z n e w z r u s z e n i e , o l i r y k ę u m i e r a n i a j e d n o s t k o w e g o n a p r z e j m u j ą c y m r e l i g i j n i e czy m e t a f i z y c z n i e t l e w i e c z y s t e j t a j e m n i c y .

P o e z j ę p r z y r o d y j e d n o c z y z b o g o m y ś l n o ś c i ą ś l i c z n a „ M o d - l i t w a o d e s z c z " :

Wszego dobrego Dawca i Szafarzu wieczny ! Tobie ziemia, spalona przez ogień słoneczny, modli się dżdża i smętne zioła pochylone i nadzieja oraczów, zboża upragnione.

Ściśni wilgotne chmury świętą ręką swoją, a one suchą ziemię i drzewa napoją, ogniem zjęte. O który z suchej skały zdroje niesłychanie pobudzasz, okaż dary swoje!

Ty nocną rosę spuszczasz, ty dostatkiem hojnym żywej wody dodawasz rzekom niespokojnym, ty przepaści nasycasz i łakome morze, skąd gwiazdy żywność mają i ogniste zorze.

Kiedy ty chcesz, wszytek świat powodzią zatonie, a kiedy chcesz, od ognia jako pióro wspłonie.

W i e r s z y m i ł o s n y c h w i e l e . W y r ó ż n i a j ą się z r ę c z n e , p o t o - c z y s t e p a r a f r a z y „ A n a k r e o n t y k ó w " , z a b a w i t e n i t a m t e n f i g i e l . W k s i ę d z e t r z e c i e j s p o t y k a m y j e d n a k h y m n d o m i ł o ś c i , k t ó r y p r z y t a c z a m :

Gdzie teraz ono jabłko i on klejnot drogi, który mógł zahamować nieścignione nogi pierzchliwej Atalanty ? Gdzie taśma szczęśliwa, która serca i myśli upornych dobywa ?

Ciebie na pomoc wzywam, ciebie, o miłości, k t ó r e j z wieku używa świat dobrotliwości,

która spornych żywiołów gniew spinasz łańcuchem, dna morskiego i nieba sięgasz swoim duchem, lwom srogość odejmujesz i żubrom północnym, użyte serce dajesz b o h a t y r o m mocnym.

Ty mię ratuj, a swoją strzałą uzłoconą ugódź w serce a okróć myśl nieunoszoną zapamiętałej dziewki, której ani skokiem człowiek dogonić może : ledwie zaźrzeć okiem.

(7)

Miłość urasta tu w e l e m e n t kosmiczny, w czynnik ł a d u i spojenia, jak u H e z j o d a , jak w erotydiach tespijskich. Ale czy ten, co k o c h a , choćby nawet nie znał filozofów i p o e t ó w starożytnych, nie bywa skłonny d o takich u o g ó l n i e ń ? Bywa.

W ś r ó d żywiołów, którymi karmi się poeta, jakoż nie doj- rzeć n a t c h n i e n i a ? Ci nawet, co n a t c h n i e n i e teoretycznie zwal- czają, muszą się d o niego — choćby pod innym nazwaniem — uciekać, gdy chcą uczciwie wytłumaczyć fakt niezaprzeczony artystycznego d o b i e r a n i a i o b e c n o ś ć w poecie gotowych, samo- czynnie się napraszających środków czyli chwytów artystycz- nych.

Bezkrytyczny kult n a t c h n i e n i a może się wyrodzić w auto- matyzm, może niebezpiecznie zamaskować i na miejsce bacznej, o d p o w i e d z i a l n e j twórczości wprowadzić ślepy nawyk i zabójcze rutyniarstwo. Negacja natchnienia jako stanu psychicznego, któ- ry tworzenie w a r u n k u j e i umożliwia, musi być k ł a m e m lub co n a j m n i e j niedokładnością widzenia.

Kochanowski czuje e l e m e n t a r n o ś ć i tajemniczość owych składnic, skąd płyną n a m pomysły artystyczne, o w e g o bieguna, którym istota osobnicza t o n i e w bezmiarze bytu pozaindywidu- alnego. Nie użyje terminologii dzisiejszej, nie wymieni „ p o d - świadomości" ani „ w y o b r a ż e ń z r e d u k o w a n y c h do swych zabar- wień e m o c j o n a l n y c h " , lecz napisze u t w ó r symboliczny, który m o c n o i p r z e j m u j ą c o wystawia rolę i samopoczucie artysty:

Fraszki nieprzepłacone, wdzięczne fraszki moje, w które ja wszytki kładę tajemnice swoje, bądź łaskawie f o r t u n a ze mną postępuje, bądź inaczej, czego snadź więcej się najduje.

Obrałliby się kiedy kto tak pracowity,

żeby z was chciał wyczerpać umysł mój zakryty, powiedzcie mu, niech próżno nie f r a s u j e głowy, bo się w dziwny labirynt i w błąd wda takowy, skąd żadna A r i a d n a , ż a d n e kłębki tylne

wywieść go móc nie będą : tak t a m ścieżki mylne.

Na koniec i sam cieśla, który to mistrował, a b y tu rogatego Chłopobyka chował,

nie zawżdy do wrót trafi : aż pióra zszychtuje do ramienia, toż ledwie wierzchem w y l a t u j e .

O t ó ż i prawda o liryce, najwieczystszym r o d z a j u poetyc- kim. Labiryntem jest forma, M i n o t a u r e m — rogatym, dziwnym C h ł o p o b y k i e m treść, ale skrzydeł trzeba k a ż d e m u , kto zajrzeć i wyjrzeć z labiryntu pragnie.

Bez skrzydeł u f n o ś c i (poecie trzeba wierzyć) i sympatii (poezję trzeba kochać) lepiej już w błędniki dzieła sztuki nie wstępować.

TADEUSZ BOCHEŃSKI

(8)

R E K R U C I

S r e b r n e nici jesieni gasną w o s t r o m l e c z u .

Na nasypie o k n a m i pod słońce błysnął ostatni wóz.

Muzyczne skrzydła nad nami.

Muzyczny wieczór

przebiera ciche struny palcami białych brzóz — do w t ó r u drży nieśmiało potargany szuwar, — złowieszczą łuną płonie ciężki zachód

i noc bez gwiazd i wiatru zza wzgórz się wysuwa, n o c pełna zjawisk i strachu.

Umiera ziemia w o n n a k o ń s k i m p o t e m .

Cóż my... Za k r o k i e m krok, pod nogą żwiru skrzyp...

W ogniska siwym dymie lecą iskry złote, zapala się od iskier wnętrze szyb —

i jaśniej p o n a d miastem, a d o k o ł a m r o c z n i e j — a wiatr północny chyli się d o kolan...

— Starannie na zagładę sposobiony rocznik, mijamy zwiędłe, zamroczone pola.

Gdzież szumią dęby, k t ó r e n a m położą

liście na s k r o n i e ? Gdzie jest cień i c h ł ó d ? — Idziemy w tłumie ku wieczornym zorzom, za nami las i siność wód —

bagnetów stal hartowna k r o k nasz ubezpiecza, senne powieki m ł o d y m oczom ciężą — poczętych i zrodzonych w cieniu miecza znów świat zaślubia nierdzewnym o r e ż o m .

Toczy się ziemia i w liliowych krzach

migocą pierwsze gwiazdy. N i m d o ócz zagarnę znikomą piękność świata, a trujący strach zamroczy serce, zanim skrzydła czarne okryją głowę... Głuchy t u p o t nóg, skrzypienie skóry i odgłos żelaza...

Roiłeś długo. W sen twój wkroczył wróg i oczy zakrył i na serce wskazał.

G d y cicha n o c powieki sklei c h ł o p c o m i blask osrebrzy deski zamilkłym p o d ł o g o m , porzuci myśl na chwilę tę s k o r u p ę obcą, z k t ó r e j się ciała wyzwolić nie mogą,

wstanie przed wzrokiem fiołkowy zmierzch,

(9)

wachlarze trzcin i pokrzyk czajek — k r o k a m i u c h o d z ą c y c h p o n a d rzeką wierzb odmierzysz wszystko, co się zgnieść nie daje...

I w sen głęboki ciężką s k r o ń zanurzysz — n u r t siny cię poniesie, fala cię opłucze.

Na czarne skrzydła m o r s k i e j burzy bezsilnie padną żórawiane klucze.

G o r ą c y wiew wybiegnie przeciw złotym skrom, ogarnie cię p ł o m i e n i e m , iżbyś długo płonął...

N a d tobą jasność, n a d jasnością grom...

O c k n i e s z się r a n k i e m — a w oczach c z e r w o n o . W t e d y w rozgwarze, w h u c z ą c e j gromadzie, codzienną sprawę o b o j ę t n i e czyniąc,

pojmiesz, k t o na twym czole znamię kładzie — świat zda ci się więzieniem, a ziemia pustynią, d o s t r z e ż e s z :

— o t o ludzie, żądzą szczęścia kłuci, zbiegli się w wielki, oszalały łańcuch...

W z r o k i e m d o s n ó w p ó ł n o c n y c h nie powrócisz.

I wyjdziesz w pole. I staniesz na szańcu.

J Ó Z E F ŁOBODOWSKI

W I E K Ż E L A Z N Y

Ciężką przyłbicę dnia podnoszą z krzykiem.

D e k a l o g zbrodni i mimika małpia Pychy stulecia. H e ł m y k a r n y c h kadr, O g n i s t e stosy, piszczele muzyki.

M ł o d z i e ń c y wietrzą dziki stepu wiatr, P o t w o r n i starcy śliniąc śnią o skalpach.

D r z e w a — oszczepy w p a r t e w noc, gdy o b o k Już w rzece zorzy, co nabiegła krwią,

Pastuchy poją złe, b o j o w e k o n i e . K o n i e kąsają, kopią c i e m n o ś ć , rżą.

Po wzgórzach d u d n i ą c biegnie deszcz jak dobosz.

W m r o k u błyskają m o k r e , zimne b r o n i e . P r ó ż n o z p o c h o d n i ą w r ę k u szukasz ludzi.

W o d z o w i e — t r u m n y , w o d z o w i e — stulecia, W o d z o w i e , — pożar, modlitwa i miecz.

Przechodzą w mgłę od tarcz świecących rudzi

(10)

Bez oczu i bez warg. Na zgiętych plecach Dźwigają garby ze skóry. O , zbudź się, Już łąka pachnie, w p u c h u stoi mlecz.

W r ó ć do o d d e c h u pierwszych traw wiosennych, Puch ostromlecza, sen na dłoni zważ.

U c i e k a j w głuche samotnych jaskinie.

Ujrzysz na n o w o odzyskaną twarz,

Gdy ślad ostatni bóstw i imion ciemnych Jak zodiak gwiazd wygasłych skrzydła zwinie.

MIECZYSŁAW JASTRUN S I E R P I E Ń MARKIZY A G N I E S Z K I

(urywek z p o e m a t u „Pańszczyzna") Przepiękny sierpień jest p o n a d Bałtykiem, dnie jeszcze ciepłe, nie słychać bałwanów i zimnych w i c h r ó w . Pod słońca d o t y k i e m woda na morzu jest szczęściem rozdrganą srebrzysto-modrym i pachnie goździkiem w sadach n a d m o r s k i c h i nikotianą.

C o ś się spełniło, coś niby spotkanie d a w n o czekane... znów będzie rozstanie.

Bór zastygł w ciszy, zliliowiał o d wrzosów, p o l a n e k szmaragd jak małe jeziorka

zalane ciepłem. Cisza bez odgłosów,

bez ech i szmerów, bez śród, czwartków, wtorku, bez dat, obliczeń, jak milczenie losów.

Wiejski włóczęga d o zgrzebnego worka napycha zielsko i szepcze zaklęcia, by pański h a j d u k nie przerwał zajęcia.

A w grafskim lesie borówki... borówki...

Toną w jagodach chodaki dziewczęce i kwitną ostów fioletowe główki.

Wystarczy kwiecia na leki i wieńce,

a zielska na chleb w głodniejsze przednówki, wrzos na girlandy Najświętszej Panience, a w dni żałoby w jesienne Zaduszki pójdą na groby z b o r ó w e k wianuszki.

G u n d e g a , Milda, dwie pańskie poddanki, szukają grzybów w leszczynowych krzakach, na głowach mają z cząbrów wonnych wianki, a nogi małe w lipowych chodakach.

Gdy zaś wracają, w koszykach r u m i a n k i

(11)

leżą na grzybach i c z e r w o n y c h m a k a c h . Idą śpiewając, a s ł o ń c e s i e r p n i o w e spogląda w oczy dziewcząt szafirowe.

By dojść do d w o r u , trzeba przejść miasteczko, wspinać się w górę, gdzie w r o w a c h ożyny czarne nabrzękły. Uliczki nad rzeczką stoją w czerwieni, to tlą jarzębiny zarzewiem b u n t u jak czerwoną świeczką, którą zapalą w ostatnie godziny

Bożego S ą d u d w a j A r c h a n i o ł o w i e

z w i a n k i e m błyskawic na p ł o n ą c e j głowie.

Przed p a ń s k i m d w o r e m k l o m b y kadzielnice wieją lewkonią, groszkiem i goździkiem,

a dwa cyprysy niebieskie iglice

p o d n i o s ł y w górę z a c h m u r z e ń p o m n i k i e m . N a ścieżkach leży słońce jasnolice

i na Agnieszce przed białym stolikiem, gdy siedząc składa goździki czerwone, c z a r n o - c z e r w o n e jak usta s p a l o n e . W odwiecznym sadzie z zielonych jabłoni spadają jabłka złociste, p a c h n ą c e ,

sznur jabłek k r a s n y c h na gałęziach płonie, a p o d d r z e w a m i leży blade słońce.

K o b i e t a z dzieckiem w słonecznym zatonie zbiera o w o c e w kosze się złocące.

C h ł o p kosę rzucił, czoło z potu chłodzi, usiadł p o d gruszą w s i e r p n i o w e j pogodzie.

Przepiękny sierpień jest w grafskich m a j ą t k a c h , cichy, słoneczny, przejrzysty jak życie

dobrze przeżyte, jak na k o ł o w r o t k a c h zwinięta przędza. Niby złote nici

śpiewają dzionki o najcichszych p r z ą d k a c h , k t ó r y c h r ę k a m i u t k a n a o świcie

niebiesko-lila wśród jabłoni ścieżka, po k t ó r e j idzie markiza Agnieszka.

Suknię ma w pasy r ó ż o w e i szare, z jedwabiu szytą w paryskiej p r a c o w n i , z p o d niej trzewiczków jak g o ł ą b k ó w parę wysuwa dziobki. Włosy jak w żarowni c z e r w o n e węgle, p ł o n ą c e p o ż a r e m , na wąskie barki spadają czarownie

(12)

i zieją grozą, szaleństwem, zniszczeniem, a twarz Agnieszki jest białym marzeniem.

Markiza błądzi po sadzie mężowskim i śpiewa piosnkę najprostszą, łotewską, choć oczy pani ma czarne i włoskie, choć świat uważa za żart, h u m o r e s k ę , lecz lubi n u t ę łotewskiej swej wioski, pieśń m o d l i t e w n ą , rozszlochaną, wiejską.

A lud od niej stroni i szepcze po chatach, że pani w nocy nad pałacem lata.

A gdy się śmieje z tych baśni grafini, mówią wieśniacy, że płacze ktoś w rzece, jak stwór topiony na dnie w szklanej skrzyni, dziewczęta dworskie żegnają się w męce.

śni się im Dzidra wisząca na linie przed pani o k n e m w najnowszej sukience d a n e j przez grafa "w przyjezdnym p o d a r k u " , k u p i o n e j drogo na lipskim jarmarku.

T o było d a w n o . Sześć lat, może więcej, legło pomiędzy tym d n i e m a dzisiejszym.

Na f o r t e p i a n i e paliły się świece, gdy zmarła Dzidra i ktoś okropniejszy niż śmierć prowadził markizy w takt ręce po klawiaturze w t e n wieczór dziwniejszy p o n a d misterie, gdy k u b e k łez ciężkich spijał G i o v a n n o w rytm serca Agnieszki.

Teraz inaczej. Ot, złocą się wozy zbożem na drogach. Pszenica i żyto.

Markiza patrzy oczami Spinozy na owies, jęczmień i o z o n błękitu wdycha d o piersi. A nie ma już grozy w sercu m d l e j ą c y m — n i d n a — a n i szczytu — jest tylko spokój, jest sierpień i żniwo,

sieć d r o b n y c h zmarszczek p o p o d brwi cięciwą.

Lecz są nieznaczne. Tylko bardzo z bliska można je spostrzec te zmarszczki p o d o k i e m . Któż będzie szukał? A wiec niech z p a s t w i s k a zabrzmi f u j a r k a swym e c h e m głębokim, ostatnie p t a c t w o n i e c h a j z nad urwiska zanuci zorzom, różowym o b ł o k i e m n i e c h legnie cisza ne serce Agnieszki, gdy patrzy w profil męża czarodziejski.

OLGA DAUKSZTA

(13)

C H A Ł T U R Y N

C z e m u , C h a ł t u r y n , krzyku czerwoną rubachą się wwiercasz I na oczy ci czarne spada motyl gwiazd —

T o ś ty Zimowy Pałac wstrząsnął d y n a m i t e m serca — T o ty — ronsewalski wjazd

Odbyłeś, p o k o n a n y R o l a n d z i e ! W t e n dzień

N a placu Admiralicji,

Gdy c i e m n e w o t o k a c h świateł gazowych płatki śniegu Tańczyły t a j e m n i c z e wariacje,

O d p ł y w e m huczących brzegów

W czarną nicość rozpękły się zręby tragicznego dnia, By wychynąć za chwilę gorącym krzykiem t ł u m u . Ty mów,

Stefanie C h a ł t u r y n , Jak p o s t o p n i a c h S o ł o w i e j o w y c h strzałów, Po których

C a r jaszczurką pełzł w s ł o n e c z n y m wąwozie ulic, Biegłeś,

By w y b u c h e m b o m b b u d z i ć wystygłe Echa —

A już o d d y c h a ł

Komitet W y k o n a w c z y p o d k o p e m na M a ł e j S a d o w e j W e d n i e i w nocy

I r o z p a l o n e nienawiścią głowy

Szły stroić szubienice ciężarnym o w o c e m . Ty m ó w ,

S t e f a n i e C h a ł t u r y n ,

Makabryczny woźnico k a b r i o l e t u wśród dymu, G d y w O d e s i e szczekały

R e w o l w e r o w e strzały

Jak na b u l w a r a c h pijane d i a k ó w chóry —

Ty m ó w s t r z ę p e m swych płuc wyplutych i lufą r e w o l w e r u I kaszlem kul rwij w szmaty czarny ł a c h m a n n ę d z y ; N a pięć dni w kazamaty wchodzisz zwilgły parów, By nie wyjść więcej.

I takeś skradł swe siły i o d d a ł piwnicom, Ze cię wlec musiał ż a n d a r m w pętlę szubienicy.

(14)

A o d e b r a n e b ę b n o m werble lecących grud,

P o d o b n e w zwilgłym zmierzchu do żółtych z hebla o t r ą b , Choć zległy c h ł o d e m piasku na oczu zapadły chłód W tej Odyssei odeskiej — wskrzeszają wielkie Jutro.

MIECZYSŁAW LURCZYŃSKI

B U R Z A

Zaciągnęły się nad miastem bataliony c h m u r

dwuszeregiem

— jeden zwarty m u r . Milcząco wrogo

czekały na rozkaz.

Krótki błysk stali Ognia !

Poprzez niebo cięcia szpadą błysk i grzmot —

— t o c z e n i e pustych beczek i grube k r o p l e p o t u

z p o s z a r p a n y c h b r u d n y c h szmat na żar b r u k u

na asfalt.

C o r a z częściej — poprzez niebo paralele ognia.

C o r a z więcej — grubej berty trzaski i ciurkiem

z ran otwartych chmur woda — jak czerwień krwi na żar asfaltu

na bruk.

P o t e m —

perspektywa śliskiego asfaltu wbija się w usta nieb

a w powietrzu

— ozon

— chłód.

HENRYK CZERKIES 39

(15)

Z O S T A T N I E J GŁĘBINY W o k ó ł czarna t o ń spokojna, nieprzytomna

pośród milczących skał — bez gwiazd, bez dna, bez nieba...

nie wołała, nie krzyczała... o g r o m n a nie widziała nic

była ślepa...

Niosła wzdłuż swego ciała zielone latarnie szukała żeru dwojgiem zwisających rzęs...

było głucho, ślisko, zimno, marnie....

żyć trzeba...

Jakieś n i e z n a n e walki czekały na nią wśród liści zamarłych w grozie alg i rozpostartych korali...

czyjaś śmierć musi być, gdy czyjeś życie się iści...

głód wiecznie pali...

Niosła wzdłuż swego ciała zielone latarnie, świeciła nimi dla innych, nieznanych ulic...

było wokoło zimno, nieubłaganie marnie...

była ślepa — nie widziała nic...

Płynęła w ciche przestrzenie, bez dnia i nocy przestrzenie płynęła wieczyście chciwa czekając aż los błądzący

ostatnie wód głębiny ostatnią walką zczerwieni

przemocy...

MIECZYSŁAW LISIEWICZ

P R E L U D I A

I

Las to, czy słów już wojna niekrwawa ?

Prawda gotowa, strojna, czy tylko surowa, z n o j n a d o innej prawdy zaprawa ? W y b i e r a m , odmierzam, kroję, w o d z e m sieczystym stoję wśród z d a ń .

Prężą się, pędy puszczają, w jedyny gąszcz dojrzewają, krzepną, d o s t o j n e trwań.

(16)

II

T ł u m dźwięków. U k ł a d układów.

Nie znasz, nie kochasz tego.

A to koło m n i e biegło, a to przeze mnie płynęło, powodzią w gwiazdy się spięło, powodzią ciebie przyniosło, wiosło.

Nie u m i e m bez ciebie płynąć, nie u m i e m w n i e b o zawinąć ni dźwiękiem.

Jesteś o k r ę t e m i wiosłem, k o m p a s e m , żaglem i c h l e b e m . Karmisz, poruszasz, prowadzisz, porywy n i e s f o r n e ładzisz.

Dźwiękami, tobą i n i e b e m karmiony, palony, szczuty przez bytu się toczę odmęty, dźwiękami i tobą pojęty, dźwiękami i tobą struty, dźwiękami i tobą święty.

TADEUSZ BOCHEŃSKI

W S P O M N I E N I E O C E C Y L I I Zieloność oczu lśni pełniej niżeli zieleń traw puszystych Połonin.

W i a t r : mały smutny człowiek na pagórkach jak na strunach gra w krajobrazie górskim widzialnym przez o t u l a j ą c e oczy

dłonie.

Malutkie słowa wypieszczone pluszową czerwienią warg okrągleją i nikną w czyichś smutnych oczach

zapatrzonych w p o ł u d n i o w y skwar odpływający ku nocy.

A już

powrót zapachniał świerkami u k ą p a n y m i w trawie

rozstaniem dziwnych spojrzeń do szyb wilgotnych przylgnął.

S m u t n a i pełna P o ł o n i n k r e m o w a fotografia :

małe palce otuliły oczy by u t o n ą ć w twych włosach Cecylio.

JERZY KAMIL WEINTRAUB

(17)

P O E Z J A W D I A S P O R Z E

Rosyjska literatura emigracyjna, czy jak ją sami Rosjanie nazywają, „zarubieżna" (t. j. za rubieżami Rosji) jest r ó ż n o r o d - na i wieloimienna. O p r ó c z pisarzy starszych, który zdobyli sławę jeszcze w Rosji, wystąpuje obecnie w literaturze już dru- gie pokolenie poetów-debiutantów na emigracji. Nie mówiąc już o takim o ś r o d k u kulturalnym jak Paryż, w którym prze- bywa większość rosyjskich pisarzy-emigrantów, w szeregu państw pracują teraz młode związki literackie. W y m i e n i ę naj- żywotniejsze z n i c h : „ S k i t " w Pradze, wydaje zbiorowe prace swych członków (załóż. ok. r. 1925); w Pradze istniał przedtem drugi związek — „ D a l i b o r k a " . W Berlinie d o ostatnich czasów pracowało koło literackie, które wydawało wspólne zbiorki autorów. W Białogrodzie — „ N o w y A r z a m a s "

i Ś r o d y L i t e r a c k i e (wyd. prace zbiorowe). W Wyborgu — T o w . Przyjaciół Literatury wydaje własny organ „ P i s m o P r z y j a c i ó ł". W Tallinie był C e c h Poetów, przy którym za- częły ukazywać się almanachy literatury — „N o w" wychodzą- ce i dotychczas, W San-Francisco — „ Z i e m i a K o l u m b a "

wydaje własne almanachy. W C h a r b i n i e „ W r o t a " , w Szanha- ju — „ P o n i e d z i a ł k i " . W C h a r b i n i e i Szanhaju oraz w in- nych miastach na Dalekim Wschodzie i w Ameryce związki

„ M ł o d a C z u r a j e w k a " i in. W Warszawie od r. 1921 d o 1925 istniała „Tawerna P o e t ó w " a od r. 1929 do 1935 —

„ P r z y j a c i e l e l i t e r a t u r y " („Litieraturnoje Sodrużestwo"), na których zebrania przychodzili w swoim czasie skamandryci.

T u t a j J. T u w i m czytał swój przekład „Jeźdźca m i e d z i a n e g o "

i Wł. Słobodnik — „Pieśni o k u p c u Kałasznikowie".

Koła te stanowią środowiska literackie karmiące młode talenty. Liczba młodych poetów, który wystąpili w ostatnich la- tach ze swymi zbiorkami wierszy, sięga przeszło 80 (piszę na podstawie u ł o ż o n e g o obecnie przez warszawski związek pisarzy słownika, który będzie ogłoszony w „Nowi"). P o e t ó w tych łą- czą z j e d n e j strony tradycje z f u t u r y z m e m rosyjskim szkoły C h l e b n i k o w a (znać też wpływ późniejszego futuryzmu w osobie Pasternaka — po tej drodze idzie głównie praski „Skit") i z p r ą d a m i poakmeistycznymi z drugiej (uczestnicy drugiego gu- miliowskiego C e c h u P o e t ó w : G i e o r g i j I w a n o w , G i e o r - g i j A d a m o w i c z , N i k o ł a j O c u p , I r i n a O d o j e w - c e w a i in. — emigranci paryscy). Jest to tradycja akmeizmu rosyjskiego, który szukał w stylu lirycznym krańcowej prostoty, a za mistrza swego uznał I n n o k i e n t i j a A n n i e n s k i e g o (poety dla wybranych, omal nie rosyjskiego Baudelaire'a (zm. w r. 1909)

(18)

Są zresztą ugrupowania, jak belgradzki „Nowy Arzamas", które dążą do wskrzeszenia tradycyj pierwotnego, czystego akmeizmu gumiliowskiego. J e d e n z najbardziej u t a l e n t o w a n y c h młodych poetów, B o r i s P o p ł a w s k i , zmarły w r. 1935 w Paryżu, wyrósł na wpływach obcych a przede wszystkim ojca n o w e j poezji francuskiej — Rimbaud'a. Popławskiego nazywają pier- wszym surrealisrą rosyjskim. Trzeba tu wprowadzić poprawkę : twórczość Popławskiego stanowi syntezę d w ó c h wpływów — Rimbaud'a i Błoka.

Istnieje jeszcze zupełnie o d r ę b n a linia, łącząca młodych p o e t ó w z M a r i n ą C w i e t a j e w ą : to poszukiwania n o w e j formy ściśle związane jednocześnie ze źródłem poezji rosyjskiej

— twórcami ód 18 wieku — oraz poszukiwania nowych boha- terskich tematów. D o tych p o e t ó w należał N i k. G r o ń s k i , autor „Belladonny", który zginął w r. 1934. Zbliża się do tego p r ą d u obecnie młody poeta i teoretyk literacki J u r i j I w a s k (Estonia).

A teraz o s o b n e n a z w i s k a : z wcześniejszych i już uzna- nych przez k r y t y k ę : D o w i d K n u t — wydał trzy zbiorki wierszy: „ M o j e tysiąclecia", Paryż 1925, „Druga książka wier- szy", Paryż 1928 i „ N o c e paryskie", Paryż 1932, lirvk, główny temat — „radość istnienia", najlepsze jego rzeczy — cykl wierszy białych. A n t o n i n Ł a d i n s k i wydał „ C z a r n e i błę- kitne", Paryż 1929 i „ P ó ł n o c n e serce", Paryż 1930; obecnie przygotowuje do d r u k u zbiorek „Pięć zmysłów" ; bogaty i róż- norodny talent liryczny, przezwyciężający tematy liryczne.

W ł a d i m i r S m o l e ń s k i — wydał zbiorek „Zachód", Paryż 1931, o b e c n i e przeszedł do liryki politycznej. J u r i j T i e r a p i a n o (wydał zbiorki „Najlepszy dźwięk", M o n a c h i u m

1926 i „Bezsenność", Berlin 1935) wraz z J u r i j e m M a n d i e l - s z t a m e m (zbiorki „Wyspa", Paryż 1930, „ W i e r n o ś ć " , Paryż

1932 i „Godzina trzecia") — są typowymi przedstawicielami poakmeizmu. Z p o e t ó w wyróżnionych n i e d a w n o przez krytykę wymienić należy A n a t o l i j a S z t e i g e r a (wydał trzy zbior- ki, z których najlepszy ostatni, „Niewdzięczność", t e m a t e m i ar- tystyczną prostotą przypomina „Kołysankę j o d ł o w ą " Liberta.

Szteiger mieszka w sanatorium w Szwajcarji. W i k t o r M a m- c z e n k o wydał w r. 1932 swój pierwszy zbiorek „Ciężkie pta- ki", jest to talent swoisty, idący własnymi drogami na poszuki- wanie stylu lirycznego.

Z poetów Dalekiego W s c h o d u najbardziej utalentowani A r s i e n i j N i e s m i e ł o w (wyd, zbiorki „Wiersze", Wła- dywostok 1921, „Tichwin", tamże 1922, „Występy", tumże 1924,

„Krwawy odblask", Szanhaj 1929, „Bez Rosji", C h a r b i n 1931);

(19)

W s i e w o ł o d I w a n o w i M a r i a n n a K o ł o s o w a . W Ameryce mieszka poeta B o r i s W o ł k o w (wyd. w r. 1933 zbiorek). W Białogrodzie — poetka J e k a t i e r i n a T a u b e r ,

— któiei zbiorek „ S a m o t n o ś ć " , Berlin 1935, zwrócił powszech- ną uwagę. Z grupy praskiego „Skitu" wyróżniają się: siostra Szteigera A ł ł a G o ł o w i n a (zbiorek „Łabędzia karuzela" Ber- lin 1935), E m i l i a C z e g r i n c i e w a (przygotowująca książkę do druku), T a t i a n a R a t h a u s (córka poety starszej gene- racji — Rathausa), J e w g i e n i j H e s s e n (Giessien) i in.

LEW GOMOLICKI

N O T A T K I P R O W I N C J O N A L N E Palę papierosa.

Wypalić tak — tego jednego papierosa, aby nigdy więcej nie palić, wypalić zupełnie, aby o n mnie „wpalił" w siebie.

I oto nie ma już palącego, ani papierosa, ani samego palenia, tylko siny dym wolnej śmierci; śmierć zupełna.

Tak, wypal papierosa i umrzyj, napisz wiersze i umrzyj, weź nagrodę w biegu na 500 m., nawiąż k o m u n i k a c j ę z mar- sjanami, roztop lody polarne i umrzyj.

Korzyść i pożytek, d o b r o , prawda i piękno, sława, pier- wsze lepsze n a t r ę t n e idee lub obrazy, niezbędne dla początku, dla tego, by zabrać się do pracy, i każde z nich — to zagad- nienie specjalne.

Ale gdyś już przystąpił do u k o c h a n e g o dzieła, wszystkie te podniety już są po t a m t e j stronie, za burtą.

„Raj", „nirwana", „ p o s t ę p " , „społeczeństwo bezklasowe"

— w procesie samej pracy nic cię to wszystko nie obchodzi.

Ale za tymi wszystkimi słowami — jedyne konieczne s ł o w o : wynik, ś m i e r ć ; d o k o n a ć — umrzeć.

Praca: wniknięcie w rzecz i s a m o o d d a n i e się w rzeczy (i samej rzeczy) — t r z e c i e m u : śmierci.

Czy d o pomyślenia jest inny k o n i e c pracy?

Bo cóż więcej, gdyś już wszystkiego d o k o n a ł ?

„ K o n s p i r a t o r " Dostojewskiego o tym, żebym tylko chciał pić h e r b a t ę ; czy warto pracować, krzątać się — dla wieczystej harmonii ?

Zupełnie słusznie.

(20)

Gwizdać na „ h a r m o n i ę " i gwiżdżą — nie tylko ci, co de- lektują się herbatą, ale i ci, co duszę za h a r m o n i ę oddają. O d - dają na chwałę „ h a r m o n i i " , nie dla niej samej, ale dlatego, że w d a n e j chwili nie można inaczej; teraz, na tej właśnie dro- dze n a j w y g o d n i e j roztrwonić siebie, umrzeć.

I ujrzał Bóg wszystko, co stworzył, i oto wszystko d o s k o - nałe. I był wieczór, i było r a n o : szóstego dnia.

A l e dlaczego Bóg nie umarł, nie skończył się ?

— Nie oddał, nie roztrwonił wszystkiego, zaoszczędził si- łę? Nie chciał oddać wszystkiego.

Czy też nie mógł ugasić swego nieskończonego pragnienia.

A ugasić pragnienie — to już nigdy nie zaznawać prag- nienia.

Po cóż to wieczyste pragnienie ?

Głos Sulamity — pokrzepcie mnie winem, orzeźwijcie jabłkami, albowiem o m d l e w a m z miłości.

Tak ! Jabłek ci się zachciało, wina, pokrzepić się, albo- wiem mało ci. Mało — lewa ręka jego pod mą głową, a pra- wa mnie o b e j m u j e .

Mało — znowu, więcej, dalej.

I czyż to nie kłamstwo — miłość jak śmierć m o c n a . M o c n e j śmierci nic już nie potrzeba.

Śmierć bez jabłek i bez winogron.

A miłość potrzebuje, miękka jest, nienasycona.

Jeśli zaś prawdą jest — miłość... jak śmierć i śmierć...

jak miłość, to i śmierć potrzebuje, nudzi, przynagla.

Dziewiąta fala miłości spada i wznosi się druga dziewiąta fala na morzu śmierci.

A więc nie ma ś m i e r c i — n i e ma końca ? N i e p o k ó j , ruch, męczące pragnienie, wciąż gaszone i nigdy nienasycone.

Cóż męki T a n t a l a ?

O t o Sulamita już pije i nie napije się.

„ C o gorsze", „co lepsze" ? — suche, czarne wargi przy samej wodzie—Tantal, czy wargi suche i w wodzie — Sulamita.

T a n t a l — męczennik, „nierób", a Sulamita, jakżeż —

„robi", pije i w żaden sposób nie może „roboty d o k o n a ć " , napić się — i śmierci nie ma — końca, wieczność całą pije.

Gdzie śmierć prawdziwa ? N i e ta ziemska, biorąca

(21)

i zwracająca zdobycz życiu — i n n e m u życie, gdzie śmierć nie nasza, nieziemska, nie zwracająca, niewątpliwa, ostateczna?

„Spoczął w P a n u " — n i e p o r o z u m i e n i e . Spoczynek u Bo- ga, s p o k ó j — chyba „na jedną wieczność", na „ d r u g ą " wiecz- ność — spoczywającego zbudzi grzmiące bicie boskiego pracu- jącego serca.

Zmęczyły Boga te b i e d n e , nieszczęsne tłumy, szukające u Niego odpocznienia. Przez słabość ducha uspakajał ich, ale wielki będzie gniew Jego w o n e j godzinie : tak, kiedyż wy na- reszcie zapomnicie o M n i e i zaczniecie żyć: po bożemu bez Boga. Mówię wam : zawsze braliście imię moje n a d a r e m n o . Za- braniam wam myśleć o Mnie, i ogień niebieski spadnie na zie- mię, i w j e d n e j chwili zetrze z oblicza wszystkich ksiąg ziem- skich imię : Bóg, Nie zachowa się o n o nawet w p o d a n i u

o J a k u b i e .

Z a p o m n i e ć o Bogu i iść bożymi drogami : czyż nie jest to właśnie d o p e ł n i e n i e jego zamysłu. Porzuć dom ojca swego

i matki swojej.

„Człowiek, który zapomniał Boga, wpada w sidła szatań- skie". Przypuśćmy.

Ale w takim razie — cóż jest wart człowiek?

Szatan „ o d p a d ł " od Boga i zaczął niszczyć jego dzieło.

Ale czyż nie zbrzydnie, nie uprzykrzy się — kusić, uwodzić.

N u d n a w y jest h e t m a n ciemności u Goethego, Byrona, Lermontowa, Dostojewskiego. Czyż nigdy nie wpadnie na szczę- śliwą myśl — a czybym tak nie spróbował zrobić Bogu kon- kurencji. Pokusić się mnie, duchowi zaprzeczenia, o działal- ność dodatnią i tak ociosać i urządzić ten świat, by Gospodarz zadrżał ze zdumienia i zachwytu. Zapewne Bóg kocha jeszcze swego „ u p a d ł e g o " anioła i może szatan — to nieszczęśliwy bezrobotny, k t ó r e m u powinniśmy znaleźć pracę, puścić w ruch otchłań niebytu.

Ale co będzie, jeśli złośliwy zgodzi się, zabierze się w po- cie czoła do budowy i oto w ostatniej chwili, gdy już zosta- ną rozesłane zaproszenia na ostatnią ucztę, spłata figla i wszyst- ko w proch się obróci.

Trzeba się liczyć z taką „artystyczną" n i e s p o d z i a n k ą . Ale czy praca się od tego zmienia ?

(22)

Nie udało się, widocznie — za mało chcieli, źle prze- myśleli, sami są winni i oto wynikł skandal u kresu (a szatan jak i Bóg — w nas mieszka).

Ukorz się, d u m n y człowieku, — rzekł wielki pisarz. Nie,

— bądź d u m n y , do końca d u m n y bierze całą winę na siebie, całą o d p o w i e d z i a l n o ś ć .

O d d a ć , żeby wziąć (ofiaruj, a otrzymasz zbawienie) — czyż nie na tym polega sens każdej religji.

Nie, wziąć wszystko, a p o t e m wszystko oddać, na nic nie m a j ą c nadziei.

Wziąć, aby więcej było do o d d a n i a — nie tej zwykłej śmierci, wypadkowej, ale pełnej, wolnej.

Gdzie ta śmierć ostateczna ? Kto jest o n a ?

O s t a t e c z n a wolna śmierć i śmierć zwykła, w y p a d k o w a . O zwykłej śmierci, wypadkowej.

U m i e r a m , ale czyż przeszłość moja układa się d o trumny?

U m i e r a m w teraźniejszości, a przeszłość p o z o s t a j e i gdziei tłu- cze się na jednym miejscu, o c z e k u j ą c „dalszego ciągu powieś- ci" i być może, zmusi mnie ona do tego, bym wyszedł z „ciem- ności g r o b o w y c h " i, chcąc nie chcąc, zaspokoił wszystkie m o j e wypowiedziane kiedyś pragnienia, spłacił życiu stare długi.

U m i e r a m — ale czy się urywam ? A l b o w i e m śmierć prze- cinając dalszy tok życia, nie niszczy faktu mego byłego, zatrzy- m a n e g o przez śmierć życia.

U m a r ł e m , mając lat tyle a tyle.

Ale ten „ja", który miał rok, czy u m a r ł ?

Czyż nie jest bezmyślnością mówić o zmartwychwstaniu ciała ; nie zmartwychwstanie, ale wyjście z osłupienia „czasów i przestrzeni" mego skostniałego w przeszłości życia — poza- śmiertelnego, a l b o w i e m śmierć go nie d o t k n ę ł a .

T o , co nazywamy śmiercią — j e s t nędznym w i d m e m praw- dziwej śmierci, rozciągającej się na „wszystkie czasy i prze- strzenie" w zupełności.

Gdzie jest ta śmierć i jak O n , pragnący wśród pragną- cych, chce umrzeć zupełnie ?

Raz tylko poczęło się życie — in p o t e n t u całe i raz tyl- ko musi umrzeć całe — in actu.

Wiele jest we władzy człowieka, jeszcze więcej we wła-

(23)

dzy Boga, ale ta śmierć prawdziwa nie w naszej jest władzy

— ludzkiej czy boskiej.

Stirb und werde ! A u p r a g n i o n e ostateczne :

W e r d e u n d s t i r b !

Siedzieli nad rzekami babilońskimi i płakali.

Na szczęśliwych brzegach przyszłości, głos w y s o k i — p i e ś ń pieśni. (Rozanow — każdemu sądzone jest zaśpiewać swoją pieśń pieśni).

Ale szeptem — wieczny „motyw s m u t k u " : po co, po c o ? W chłopięctwie zapamiętane wiersze (czyż nie banalne a nieśmiertelne ?) : Ich weiss nicht, was soli es bedeuten...

I inne wiersze, poznane później :

C z e m u ż to kur, nowego herold życia, na miejskiej ścianie bije skrzydłem swym?

(Mandelsztam)

O s ł u p i e n i e po bezsennej, nad książką spędzonej nocy.

Czyś obudził się nagle i nic nie rozumiesz, czy umierasz i zno- wu nie rozumiesz. Zupełnie sam.

Nieśmiały szary p o r a n e k . Nagły krzyk koguta.

Kogut pieje, nie można inaczej, stanowczo musi zapiać, niezbędna konieczność.

Przez noc napuchła mu w wolu cała radość życia i oto nie daje. mu spokoju, dręczy, szuka wyjścia.

— Czy nie w śmierci ? —

— Życie — iść, śmierć — wyjść.

Chrypienie, jeszcze jeden ostatni wysiłek i czysty krzyk.

Czy nie koniec k o ń c ó w : radości, strat, samotności, krzywd, słów, spotkań, a ty, H a m l e c i e , wciąż grasz jeszcze swą uprzyk- rzoną rolę i czyż nie poruszy się w tobie myśl b ł o g a : śmierć to takie same

>>nie można inaczej<<

jak zaranny krzyk koguta.

U m i e r a m y — urywamy się, a życie pozostaje. Ach, gdy- by ze mną całe życie umarło, — wszystkie koguty, i czyż nie słyszymy czasem głosu samego życia : gdy ja b ę d ę całe umie- rać, ty będziesz ucztować ze mną na ostatniej uczcie.

(24)

Cóż to za uczta ostatnia?

H o s a n n a ? ! — I niewinnie zamęczone dziecko, o którym mówi Iwan Karamazow, przebaczy swemu dręczycielowi i mat- ka, k t ó r a za dziecko „przebaczyć nie śmie", przebaczy również, ponieważ dziecko przebaczyło i klepie rączkami po niegolonych policzkach łotra.

I wszyscy śmieją się i płaczą...

Tak, być może, ale ja o czym innym.

Rozanow mówi o wieczystych „jest", na których świat się trzyma, — o wieczności „ja", mego „ s t r a p i e n i a " , „ m o j e j ra- dości" i d o d a m — nienawiści.

I wszystkie te „jest", ludzkie i boskie, niezgodne, nie- współmierne, wykluczające się nawzajem, zaprzysiągłszy wieczną przyjaźń i wierność, staną pod jednym wielkim sztandarem — wszystkie — jak jeden człowiek.

Radość — d o końca radość, strapienie — do końca stra- pienie, nienawiść — d o końca nienawiść, wszystkie „jest" — do końca „jest", i dlatego wszystkie o n e razem to bracia, to towarzysze, i j e d n o tylko wszystkie m a j ą : umrzeć zupełnie, wszystkiemu życiu ze wszystkich sił życia.

Czy nie ulęknie się śmierć wielkiego śmierciolubstwa ży- cia, czy nie rozgniewa się ?

Ja, śmierć, nie pragnę zgoła ciebie, życia.

A życie wciąż będzie czekać.

Gdzieś ty, Nieznany Towarzyszu, — śmierci.

D o m y s ł : kiedy zgaśnie ostatnia nadzieja w ostatnim ciał- ku krwi i nie pozostanie nic już więcej, żadnej nadziei, a my wciąż będziemy czekać, czyż nie usłyszymy wówczas, zamienie- ni w słupy soli, bogaci, szczęśliwi pechowcy, czyż nie usłyszy- my — g ł o s u : czekaliście na mnie, a ja czekałem na was. Cze- kałem, — kiedy nareszcie stracicie wiarę we mnie, a straciw- szy wiarę, zamienicie się w samo oczekiwanie.

I jeśli śmierć ostateczna — jest p o c z ą t k i e m nowego ży- cia, to przecież myśmy go nie oczekiwali.

JURIJ IWASK Z rosyjskiego spolszczył K. A. Jaworski

(25)

Idziesz jak ja kiedyś z bramy, oczy zwrócone masz w bok.

I ja je spuszczałam tak samo ! P r z e c h o d n i u ! A c h , wstrzymaj krok.

Przeczytaj kurzyślep rwąc gminny i m a k u zrywając kwiat,

że mnie nazywano Mariną i ile przeżyłam lat.

I nie myśl, że to mogiła, że wstanę — nie w o l n o rwać ! Jam nazbyt sama lubiła, gdy nie wypada, się śmiać.

I włosy trefiłam co dnia, i serca walił mi tłok.

J a m także była, p r z e c h o d n i u ! P r z e c h o d n i u ! Ach, wstrzymaj krok.

I na co mi wieczność cała, na co złożono m n i e w grób ? Jam tak d o ziemi nie chciała iść z ziemi najdroższej dróg !

Zerwij łodyżkę tę młodą, p o z i o m k ę tę d o ust włóż, p o n a d c m e n t a r n ą jagodę nic nie ma słodszego już.

Lecz nie stój tak nieprzytomnie z głową zwieszoną — bez słów.

Na chwilę p o d u m a j o m n i e , za chwilę z a p o m n i j znów.

Jak kładzie się na twej twarzy p r o m i e n i złocistych kłos...

— I n i e c h a j cię nie przeraża z pod ziemi brzmiący m ó j g ł o s !

MARINA CWIETAJEWA Z r o s y j s k i e g o s p o l s z c z y ! K a z i m i e r z A n d r z e j J a w o r s k i

(26)

Z nadludzkim, tępym tłuc wyrachowaniem, łopatą tłuc o piasek zamarznięty,

łopatą tłuc o obcą cudzą ziemię, by wytłuc z niej nareszcie s k ą p e prawo do nocy z snu wyzutej,

do zmęczonego dnia

przenikniętego uporczywym dreszczem z rozpaczy głuchej i nadziei skąpej, z głodu.

I oto w wygnania pustce z a b ł ą k a n y ,

w pustce, co wpada do pustyni świata, odczułem nagle nieprzezwyciężoną tęsknotę wielką ludzi utrudzonych za błogą chwilą odpoczynku w ciszy.

Tak do ucieczki przymuszony krok na okrętu obcego zbawczy pokład ów stał się ducha ucieczką z światowego chłodu ku niesławnej rozkoszy kominkowych skier, ku domowemu, ogrzanemu niebu.

Niech mówią mędrcy, że nie z skąpych kruszyn dorywczej, czerstwej, nędznej jałmużny

ulepi człowiek wędrowną lepiankę, lecz że z wysokich muzykalnych myśli olbrzymi gmach się dźwiga tajemniczy, który Duch wielki za siedzibę obrał, DOM napisany przez wielkie litery.

Adam, bezdomny tułacz — nasze ciało o, jak ta nędzna pragnie wegetacja prostej, drewnianej, cieplej przytulności, której by wichr lodowy nie dosięgną! — napisanego przez maleńkie d,

choćby kruchego, choć tymczasowego d o m u.

LEW GOMOLICKI Z rosyjskiego spolszczył K. A. Jaworski

Niech życie z każdym dniem wciąż b a r d z i e j mąci głowę, niech wciąż z człowiekiem t r u d n i e j jest nawiązać nić i niech wysiłki będą coraz mniej celowe,

dzięki jedynie Ci za prawo : żyć.

Niech nami w dymie i we mgle zagadki kołysze zgubnie każdy chwiejny krok jak ciche, wątłe rzeczne parostatki płynące z dala w oceanu mrok.

Zaprawdę m a r n a - m a r n a to z a p ł a t a :

westchnienie, ł z a — za step, za ptactwa śpiew, za miły głos, za oczy człeku-brata,

za życiodajny z pól idący wiew.

DOWID KNUT Z r o s y j s k i e g o spolszczył K. A . J a w o r s k i

(27)

Znów szepce nam Hamlet jak dawniej, że wróg jest podstępny i z ł y ;

znów z książką otwartą w zadumie marzenia swe .ściga i sny.

Tak samo wciąż chylą się wierzby wpatrzone milcząco w wód toń, tak samo bezradnie Ofelia nad rzeką wyciąga swą dłoń.

Tak samo szatańsko wciąż dźwięczy aktorski łudzący nas Śmiech i ręce rozchyla artystka.

Wciąż wszystko — jad, zbrodnia i grzech.

Wciąż dusza gotowa w teatrze roztkliwić się, wzruszyć do łez nad losem duńskiego książęcia, którego tragiczny zna kies.

I nagle się budzi nam w sercu z zamętu tłoczących je fal :

dla niego, dla wszystkich, dla siebie współczucie, i tkliwość, i żal.

A N T O N I N Ł A D I N S K I Z r o s y j s k i e g o s p o l s z c z y ł K. A . J a w o r s k i

R Ó Ż A Ś M I E R C I W czarnym parku wiosnę-śmy witali, cicho kłamał nam groszowy smyczek, na halonie śmierć się tam spuszczała z a g l ą d a j ą c kochankom w oblicza.

Noc różowa, wiatr różami kręci.

Wieszcz na polach kreśli znaków kwiaty.

Noc różowa, róże pachną śmiercią, śnieg zielony sypie drzewom piaty.

Gwiezdne niebo w ciemnościach się grąży, słowik śpiewa z motorów muzyką

i w kiosku nad zielonym morzem suchotniczy gaz m r u g a j ą c pyka.

Odpływają lodzie w niebie gwiezdnem, duchów tłum je chusteczkami żegna i błysnąwszy przez ciemności bezdnię pod wiaduktem pociąg huczy sygnał.

Tłumy z miasta uciekają w góry, noc szaleje w dancingowej sali, a żołnierze opuszczając mury żłopią piwo na dworcowej hali.

Nisko, nisko słysząc dusz wołanie księżyc płynie nad cyrkową bramą, a z bulwaru przy drżącym organie karuzela w y m a c h u j e damom.

Wreszcie wiosna uśmiechnięta blado u s t ę p u j ą c każdą lądu ćwierć ciemno-siny wachlarz już rozkłada, gdzie widnieje krótki n a p i s : śmierć.

BORlS POPŁAWSKI Z r o s y j s k i e g o spolszczył K. A . J a w o r s k i

(28)

N O C

Szumiący, dzwoniący mrok, światło, blask, co się pali p o w i e d z : w odwiecznej dali czyj usłyszałeś krok ?

Krew już przepływa wśród żył, tok jej opada i wzbiera,

życia nic c z u ł e m — a teraz czuję, jak pełne jest sił.

Jak dziecko w objęciu rąk w śnie odnajdziesz swe drogi i poprzez p ł o m i e ń ubogi wstąpisz w strzeżony krąg.

F R I E D R I C H H E R B E L Z n i e m i e c k i e g o p r z e ł o ż y ł P a w e ł H e r t z J E S I E Ń

Padają złote liście z wysoka, z daleka, jak gdyby w niebie więdły s a m o t n e ogrody, padają z rozżalenia gestem i m a r k o t n i e . A nocą ciężka ziemia z gwiaździstego nieba w nielitosną głębinę pada i samotnie.

Wszyscy padamy. O t o słania się ta ręka.

Spojrzyj na i n n e : wszędzie ta sama udręka.

A przecież jest ów Jeden, co wszelkie p a d a n i e dłońmi trzyma, błogimi niewypowiedzianie.

R A I N E R M A R I A R I L K E Z n i e m i e c k i e g o p r z e ł o ż y ł T a d e u s z B o c h e ń s k i

K R A J O B A Z I R O N I C Z N Y P o d o b n e zmiętej obdartusa twarzy C h w i e j ą c się groźnie jak pijane trumny Poza gór siność kłąb chmur ciągnie tłumny, Ze strzępów ich ostatnim ogniem słońce praży.

I rośnie czarne brzuszysko znad ziemi

Ż a n d a r m , który w pilności rygoru nie szczędzi, Rękami zły potrząsa i ciskając niemi

Tabuny c h m u r rumianych w N i e w i a d o m e pędzi.

K L A B U N D Z n i e m i e c k i e g o spolszczył Z e n o n W a ś n i e w s k i

(29)

MUZYKA W MIRABELL

Zdrój szumi śpiewne pieśni fal.

Biel c h m u r na niebie zwisła modrym.

Ludzie w milczeniu idą w dal wieczorem poprzez stary ogród.

Marmury toną w szarej mgle,

Lot ptaków znaczy szlak w przestrzeni.

A jakiś faun na Ciemnym tle spogląda martwym o k i e m w cieniu.

Z drzewa czerwony spada liść, poprzez otwarte leci okno, a w dali błysk ognisty lśni m a l u j ą c wizję p r z e o k r o p n ą .

Ktoś obcy wszedł w domowy krąg.

Pies wpadł poczuwszy kroki jakieś.

Lampa rozświetla ciemny dom, a u c h o słyszy dźwięk sonaty.

P O P O Ł U D N I E M W Y S Z E P T A N E Słońce, trwożny blask jesieni,

w zieleń traw opadły owoc.

Długa cisza południowa

w zbłękitniałych lśni przestrzeniach.

C i e m n e dźwięki śmierci przyjściem w metalowych tonach dźwięczą.

Ostrą pieśń brązowych dziewcząt rozwiał poszum spadłych liści.

Więc szaleństwa wietrzy tony fortepianu dźwięk łagodny.

C i e n i e siecią smug oplotły wzgórza w czerni zanurzone.

Już gitary brzmią boleśnie w wieczór wina i milczenia, a pod lampy ciepłym cieniem kroczysz ty — jak gdyby we śnie.

G E O R G T R A K L Z n i e m i e c k i e g o p r z e ł o ż y ł Jerzy K a m i l W e i n t r a u b

(30)

K R O N I K A S Ł O W I A Ń S K A

Poeta czeski Franciszek Hałas otrzymał w konkursie literackim pierwszą nagrodę za zbiór poezyj p. t. „Kniha versu".

o

W Pradze ukazała się odbitka ze „Sloyanskóho Prehledu" zawiera- jąca przekład pieśni drugiej czwartego rapsodu "Króla Ducha". Tłuma- czenia dokonał Adolf Czerny, który pracuje nad przekładem całego po- ematu Słowackiego.

«

Poeta czeski Józef Hora przełożył wybór poezyj Borisa P a s t e r n a k a .

Książka ukazała się w Pradze nakładem firmy Melantrich. *

Andrzej Żarnów, znany tłumacz słowacki naszych pisarzy, opraco- wał antologię p. t. „U poetów polskich", uwzględniającą najważniejsze

zjawiska naszej poezji pomijając jednak czasy ostatnie. *

Rudolf Dilong, słowacki poeta-franciszkanin, przygotowuje do dru- ku nowy zbiorek poezyj p. t. „Mlady svadobnik".

Iwan Krasko, pierwszy modernista w poezji słowackiej, obchodzi w r. b. sześćdziesięciolecie swych urodzin. Dla uczczenia tego jubileuszu wyd. I,. Mazacz w Pradze przystępuje do zapoczątkowania n o w e j serii edycyj młodych autorów słowackich, którą z a i n a u g u r u j e zbiór utworów

Kraski. *

Stanisław K. Papierkowski wydał wybór swych przekładów z po- ezji jugosłowiańskiej. Książka poprzedzona" wstępem tłumacza zaznajamia czytelnika polskiego z utworami trzech p o e t ó w : Aleksy Szantića, J o v a n a Duczića i Gustawa Krkleca. Niektóre z nich bvły d r u k o w a n e w ubiegłym roku w „Kamenie". Jest to pierwszy w języku polskim zbiór utworów

ze współczesnej liryki jugosłowiańskiej. *

Wychodzące w Beogradzie najlepsze współczesne czasopismo lite- rackie Jugosławii, „Srpski Knjiżeyni Głośnik" zamieściło w zeszycie z marca 1936 dłuższą wzmiankę, poświęconą Stanisławowi Przybyszewskie- mu. Wzmiankę tę wywołał artykuł Kr. Seryaesa „Vom jungen Przyby- szewski" wydrukowany w „Pologne Littśraire" z 13.1 1936 r. Autor "no- tatki jugosłowiańskiej widzi w Przybyszewskim jednego z największych

pisarzy świata. *

Znany polonofil, profesor uniwersytetu w Zagrzebiu, Franciszek Heszić, napisał broszurę o Marszałku Piłsudskim ("Józef Piłsudski" Za- grzeb 1936), chcąc „umożliwić swoim rodakom poznanie wielkiego Mar- szałka i Ojca Ojczyzny Polaków". Broszura napisana z wielką sympatią dla narodu polskiego i prawdziwym pietyzmem w stosunku do Marszal-

ka ma w zasadzie c h a r a k t e r informacyjny. *

Towarzystwo wydawnicze „Minerwa" w Zagrzebiu wydaje od kilku lat przekłady serbochorwackie klasyków literatury rosyjskiej w wytwor- nej szacie zewnętrznej. Dotychczas ukazały się przekłady dzieł następu- jących p i s a r z y : Tołstoja, Dostojewskiego, Gorkiego, Gonczarowa, Gogola, Czechowa, Turgieniewa. Przekładów tych dokonał utalentowany tłumacz szeregu utworów pisarzy polskich Iso Velikanović.

(31)

N O T Y

Z NOWYCH PERIODYKÓW na uwagę zasługuje warszawski mie- sięcznik literacki „Studio" Ukazało się już siedem zeszytów tego intere- sująco redagowanego przez Bog. Kuczyńskiego pisma. Już sam jego pro- gram jest zastanawiający. Oto w dobie dzisiejszych t e n d e n c y j z prawa i z lewa do zgleichschaltowania l i t e r a t u r y „Studio" stawia sobie za zada- nie „zapewnić dojście do głosu tym formom literackiej twórczości, które wyłamują się spod nacisku zarówno estetycznego jak ideologicznego kon- wenensu, i pragnie ukazać tą drogę człowieka w miejscu..., w którym on jak n a j m n i e j podlega sugestiom zbiorowym, ujętym w formułę wyznania wiary artystycznej, filozoficznej czy społecznej". Poza więcej lub mniej wartościowymi utworami ściśle literackimi (nazwiska znane i uznane : Nałkowska, Choromański, S c h u l t z ; interesujące debiuty: Breza, Trucha- nowski) z n a j d u j e m y tu zgodnie zresztą z zapowiedzią redakcji ciekawe surowce i wypowiedzi (wyjątki z listów i podań, wyznania autorów do- tyczące t. zw. „kuchni" pisarskiej, głosy redaktorów pism literackich, rezultaty ankiety na t e m a t : Kim j e s t e m , co czytam i co piszę.) Bogactwo i rozmaitość treści pisma, którego poziom podnosi się z każdym nume- rem, każą z największą uwagą i sympatią śledzić jego rozwój.

PAŹDZIERNIKOWY NUMER „TĘCZY" przynosi m. in. interesujący a r t y k u ł Stan. J. Nowaka „Swastyka w Polsce" Autor stwierdza istnienie w Polsce dwóch wielkich organizacyj: J u n g d e u t s c h e Partei („młodych") i Deutsche Vereinigung („starych") różniących się między sobą metoda- mi i taktyką działalności, pracujących jednak zgodnie w duchu hitlerow- skim, oraz informuje o ich prasie i działalności. Nowak dochodzi do wniosku, że „mniejszość niemiecka w Polsce... jest w przededniu... złącze- nia się w jeden jednolity obóz stojący pod s z t a n d a r e m narodowo-socja- listycznym, całkowicie uzależniony od Berlina" i kończy swe ciekawe rozważania przypomnieniem, iż „narodowy socjalizm n a k a z u j e Niemcom w Polsce: utrzymać dotychczasowy stan posiadania, pielęgnować k u l t u r ę i obyczaje Niemiec hitlerowskich, utwierdzać niemieckość wśród ludnoś- ci polskiej oraz torować drogę pochodowi Niemców na Wschód"

PO GŁOŚNYCH DZIŚ W CAŁEJ POLSCE, niepozbawionych smut- nego komizmu perypetiach z lwowskim starostwem grodzkim ukazał się październikowy nr. „Sygnałów" Otwiera go f r a g m e n t z powieści Krucz- kowskiego „Sidła", po którym n a s t ę p u j e a r t y k u ł Stan. Salzmana „Oblicze społeczne Słowackiego" Nie ma w nim rewelacyj, ale pożytecznie jest, że Salzman przypomniał czytelnikom stanowisko społeczne Słowackiego, a rozważanie swoje oparł na szeregu cytatów z twórczości poety. Dalej czytamy a r t y k u ł Byliny o brukselskim kongresie pokoju, interesujący essay A. Wyleżyńskiej o A. Malraux, urywki z u w a g o sztuce Valery'ego, przekład entuzjastycznego a r t y k u ł u Upt. Sinclaira o Conradzie i in. Z wierszy na uwagę zasługuje „Maria Stuart" L. Szereszewskiej i u t w ó r J. P u t r a m e n t a nie wiadomo dlaczego ucięty na przecinku. Numer uzu- pełniają reprodukcje ze współczesnej plastyki ukraińskiej-

NOWY POEMAT MARIANA CŻUCHNOWSK1EGO „Powódź i świat"

uległ konfiskacie, mimo że f r a g m e n t y jego zamieszczane w swoim czasie w różnych czasopismach nie były kwestionowane. J a k donosi ostatnio

„Robotnik", Czuchnowski został aresztowany. Gorlice boją się poezji.

RUCH WYDAWNICZY NA RYNKU POETYCKIM. J a k z w y k l e w sezonie jesiennym ożywienie. Notujemy nowy zbiór poezyj J a n a Brzę- kowskiego „Zaciśnięte dookoła ust", tom przekładów z poezji f r a n c u s k i e j niestrudzonego poety, tłumacza i essayisty Stefana Napierskiego p. t.

„Liryka f r a n c u s k a " t. 1, nowy zbiorek poetycki Stanisława Wygodzkiego

„Żywioł liścia", wiersze Andrzeja Wolicy osnute głównie na tematach więziennych „Z kamiennego domu", Juliusza Wita—„Lampy" i Wacława Mrozowskiego „Dobranoc... dobranoc" — k a j —

Przypominamy, że czas odnowić prenumeratę za

rok 1936 /37 (5 zl. rocznie, 2 zl, 50 gr za półrocze).

(32)

O D P O W I E D Z I O D R E D A K C J I

P. D r . S. B. w P O Z N A N I U . D z i ę k u j e m y uprzejmie za nadesłane wiersze „ K a m i e n i e " pójdą w tatrzańskim n u m e r z e .

„Niedźwiedzia niebieskiego" zatrzymujemy w tece. O p ł a t a za p r e n u m e r a t ę , „ K a m e n y " uiszczona za rocznik trzeci.

P. JERZY K. W . w W A R S Z A W I E . „Zakopiańske przed- wiośnie" zamieścimy, ale nie w n u m e r z e tatrzańskim, gdyż nie jest u t w o r e m ściśle górskim. D z i ę k u j e m y .

P. A N N A C H R . w W A R S Z A W I E . D z i ę k u j e m y uprzejmie za n a d e s ł a n e wiersze, k t ó r e zatrzymujemy w tece. „ S m u t e k "

w y d r u k u j e m y w jednym z najbliższych n u m e r ó w .

P. M A R I A B O D . w W A R S Z A W I E . N a d e s ł a n e wiersze świadczą bez wątpienia o pewnych zdolnościach poetyckich, ale są zbyt rozlewne i trącą młodopolszczyzną. Najlepszy z nich „ C h o d z ę własnymi d r o g a m i " — może zamieścimy. W każ- dym razie prosimy o nas nie zapominać i po kilku miesiącach przysłać coś nowego lepszego.

N u m e r grudniowy „ K a m e n y " będzie w całości poświęco- ny T a t r o m . Prosimy o nadsyłanie o d p o w i e d n i e g o materiału d o dn. 20. listopada włącznie.

KSIĄŻKI N A D E S Ł A N E D O R E D A K C J I

Jan B r z ę k o w s k i : Zaciśnięte d o o k o ł a ust. Biblioteka „a. r."

t o m 7.

Marian C z u c h n o w s k i : Powódź i śmierć. Biblioteka „ N o - wej W s i " NR 2. Kraków 1936.

Dr. Tadeusz Feliks H a h n : A n o n i m a diariusz peregrynacji włoskiej, hiszpańskiej i portugalskiej z r. 1595. Lwów 1935.

W a c ł a w M r o z o w s k i : Dobranoc... d o b r a n o c . F. H o e s i c k — Warszawa—1936.

Stefan N a p i e r s k i : Lirycy francuscy t. I Warszawa 1936.

Marian P i e c h a l : Srebrna waga. T - w o Wydawnicze, W a r - szawa 1936.

Juliusz S ł o w a c k i : Kral D u c h rapsodie IV piseń 2. prelożil Adolf Czerny, Praha 1936.

„ S ł o w a k " : Rola Słowaczyzny w militarnym sojuszu Cze- chów z bolszewicką Rosją. Warszawa 1936.

Aleksa Szantić, Jovan Duczić, Gustaw K r k l e c : Poezje, przełożył i wstępem zaopatrzył Stanisław K. Papierkowski, Lub- lin 1936.

Stanisław W y g o d z k i : Żywioł liścia. Biblioteka „Okolicy p o e t ó w " Nr 4, Kraków 1936.

(33)

C Z A S O P I S M O N A D E S Ł A N E D O R E D A K C J I Biuletyn P o l s k o - U k r a i n ń s k i Nr 179—182

D e k a d a Nr 1—2 E l a n Nr 1

Kronika N a d b u ż a ń s k a Nr 40—43 M e r k u r i u s z Polski Nr 31—33 Miecz Nr 121—124

Myśl Polska Nr 17—18 N a r ó d i Państwo Nr 35—38 Nazustricz Nr 1 9 — 2 0 O b r i j i Nr 25—26 P i o n Nr 4 0 — 4 3 Praca O ś w i a t o w a Nr 8 P r o s t o z mostu Nr 43—46 S k a m a n d e r Nr 7 1 — 7 5 S t u d i o Nr 7

Sygnały Nr 22 Tęcza Nr 10

Tygodnik Ilustrowany Nr 40—43 Zet Nr. 101—102.

N a j n o w s z e wydawnictwa

"Bibljoteki K a m e n y "

N r . 7. Z D Z I S Ł A W P O P O W S K I : P I E Ś N I U R O C Z Y S T E

W LISTOPADZIE UKAŻĄ SIĘ :

N r . 8. O L G A D A U K S Z T A : W A L E T K I E R O W Y

N r . 9. K. A . J A W O R S K I : W P O Ł O W I E D R O G I D O N A B Y C I A W KSIĘGARNI T - W A W Y D A W - NICZEGO W W A R S Z A W I E , M A Z O W I E C K A 12.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Trzeba pić, żeby się przyzwyczaić d o tego, czego pragnął jeszcze w dzieciństwie, czego pragnie jeszcze teraz, lecz co nagle stało się zbyt przezroczyście, zbyt

Ostatni numer miesięcznika „Ziemia Podhalańska&#34; zamieszcza trzy wiersze niedawno zmarłego wielkiego poety i patrioty słowackiego Marcina Razusa. W ogóle mie- sięcznik

Puszkin w każdym uczuciu, w każdej miłości do kobiety (jak do „jedynej ukochanej&#34; Marii Rajewskiej-Wołkońskiej) potrafił jedno i to samo: być samym sobą, nawet...

A ja mówię, że to nie jest już życie, to jest obraz, którym [będą się w kraju żywili, gdy go po latach ktoś wielki będzie malował na płótnie.. „Hejnał

Robi się tak: domorosły malarzyna rysuje karykaturę, przedstawia- jącą obdartego mizeraka, do którego nosa i nogi przymocowane są łańcu- chy: przedni trzyma opasły,

Jalu Kurek: Woda wyżej Warszawa, Gebethner Wolff 1936 Stanisław Jerzy Lec: Satyry patetyczne, Warszawa 1936 Stefan Flukowski: Dębem rosnę, Warszawa 1936. Stefan Napierski:

(Nie znałeś Wenecji wtedy). Więc czerwień flag trzepocących i rewolucji czad. Batalje naszych związków. Wiatr niósł od stepów ostre soczystych ziół oddechy. Mikroskop nużył

T y m pro- blemem „korzennym&#34; jest idea współdziałania — szlachetnego krzyżowania się kultury inteligenckiej z kulturą ludową — sło- wem, „arka przymierza&#34; Nasi