• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 2 (42), R. V (1937)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 2 (42), R. V (1937)"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

MIESIĘCZNIK LITERACKI

ROK V NR 2

(2)

ROK V KAMENA NR 2 (42)

MIESIĘCZNIK LITERACKI

PAŹDZIERNIK 1937 R.

T R E Ś Ć N U M E R U D R U G I E G O

G R Z E G O R Z T I M O F I E J E W Z r o d o w o d u J u d y m ó w str. 21 S T E F A N N A P I E R S K I Elegia 91 25 Z B I G N I E W B I E Ń K O W S K I Oczy „ » 26 C Z E S Ł A W J A N C Z A R S K I Idylla 11 26 P I O T R K O R Z U C H Artysta jaskiniowy

»

27 S T A N . KAZ. T R A W K O W S K I N a m a p n i k u pisze

ostatni m o ż e wiersz

M

27 V I T I E Z S L A V N E Z V A L Śmierć „ „

»

28

J A N S M R E K T r i u m f „ „

ŁI

29

J O H N M A S S E F I E L D P i ę k n o „ „ 11 30 J A M E S S T E P H E N S D e i r d r e „ „

>F

30

E R N E S T D O W S O N Posłanie „ „

N

31

R U P E R T B R O O K E Żołnierz „ „

»

31

S A C H E K E R E L L S 1 T W E L L D w i e pieśni „

»

31 K A Z . T R U C H A N O W S K I O b u d o w i e systemów

L)

32 H I E R O N I M M I C H A L S K I Przegląd poezyj „ ii 37 Kronika s ł o w i a ń s k a „ „ ii 39

N o t y

N »» » »I I I

40

W k ł a d k a l i n o r y t o w a Z E N O N A WAŚNIEWSKIEGO

R e d a k t o r : Kazimierz A n d r z e j J a w o r s k i , Chełm Lub. Reformacka 43.

P r z y j m u j e w p o n i e d z i a ł k i od 15 do 16-ej.

W y d a w c a : Z e n o n Waśniewski.

Administracja: Chełm Lub., Reformacka 43 R e d a k t o r o d p o w i e d z i a l n y : Wawrzyniec Berezecki.

Redakcja i a d m i n i s t r a c j a w lipcu i sierpniu nieczynne.

P r e n u m e r a t a roczna (10 n u m e r ó w ) 5 zł., półroczna (5 n u m e r ó w ) 2 zł. 50 gr- Należność uiszcza się z w y k ł y m p r z e k a z e m l u b przekazem rozrachunko- w y m . N u m e r okazowy „ K a m e n y " w y s y ł a m y tylko po uprzed-

n i m n a d e s ł a n i u 60 gr. p r z e k a z e m l u b w znaczkach pocztowych.

CENĄ NUMERU 60 gr.

Tłoczono w d r u k a r n i „ K u l t u r a " Chełm Lub. 10.

(3)
(4)

K A M E N A

MIESIĘCZNIK LITERACKI

ROK V PAŹDZIERNIK 1937 R. NR 2 (42)

Z R O D O W O D U JUDYMÓW

Najnowsza powieść autora „Pawich piór" nie jest chwi- lowym tylko załapaniem tchu u rozburzonej rzeczywistości.

Rewizjonizm historyczny był dla Kruczkowskiego jedną : po- staci tej idei, której siła daje widzenie zarówno w głąb czasu, jak i na szerokość współczesności, idei docierania do rozżarzo- nego jądra konfliktów... Dociekliwość ludzka pisarza, pasja krytycyzmu zdawały się szukać sobie łożyska i ujścia. Była nim zamierzona trylogia historyczna; jest też nim tak samo naturalnie obecna par excellence współczesna książka.

„Sidła" ( G e b e t h n e r i Wolff, Warszawa 1937) dają głos sprawom n i e p o k o j ą c o nurtującym dzisiejszość, a wyodrębnio- nym przez pisarza w ostrych ideologicznych konturach.

P o d e j m u j ą c temat aż nazbyt współczesny bezrobocia i jego skutków, Kruczkowski ustrzegł się przecież zwykłego reportażu.

H e n r y k Bogdalski, buchalter u wielkiej firmy stracił pracę. Tu jest zawiązek tragedii, którą autor jak mroczny cień rozsnuwa i rzuca t a k i e n a żonę zredukowanego pracownika oraz świeżo przyjętego sublokatora, dra Emila Rudnego, Trójkąt miłosny, aż do znudzenia znany, otrzymuje jednak nowy aspekt, odmien- ne zadzierzgnięcie i powiązanie.

Bogdalski stracił pracę. Strącony został w dół pomiędzy szeregi ludzi o twarzach startych i rysach bezindywidualnych.

Mógłby tkwić tutaj, nieruchomy już i głuchy jak kamień, ale jak kamień właśnie tający w sobie groźbę. A nuż zredukowany buchalter dojdzie d o klasowego zrozumienia swojej klęski i po- większy siły „walczącego proletariatu"?

Ale Bogdalski odbywa inną drogę, osobistego tylko prze-

żywania swojej tragedii. Podkreślić trzeba, że taki stosunek do

zjawiska bezrobocia mija się ze stanowiskiem autora; w tytule

powieści („Sidła") Kruczkowski nie kryje swojej negacji, śpie-

szy z ideologicznym komentarzem... Za tym przeżycia Bogdal-

(5)

skiego miałyby ilustrować los b e z r o b o t n e g o — los nieuświa- d o m i o n y .

A l b o w i e m inteligent b u c h a l t e r o s a d z o n y jest m o c n o w swo- im ś r o d o w i s k u . W r ó s ł tu całym s p o s o b e m życia, p r z e k o n a n i e m 0 przypadkowości jego losu, który stanowi p o n o jedynie od- chylenie od r ó w n o w a g i mieszczańskiego d o b r o b y t u i n i e d i u g o wróci d o stabilizacji w jarzących u ś m i e c h a c h fortuny. G d y na- w e t traci tę wiarę jako zasadę, to przecież szuka wyjścia in- d y w i d u a l n e g o . Jest n i e p o k o j ą c o sam, ale też z tego nie rezy- g n u j e . U Ż e r o m s k i e g o Baryka staje na czele idącej burzy T e n ż e m o m e n t — d e m o n s t r a c j i ulicznej — Kruczkowski nasuwa swo- j e m u b o h a t e r o w i z kusicielską sposobnością, lecz Bogdalski odwraca się o d t ł u m u , wybiera swój samotny p o s t e r u n e k i na n i m ginie.

Dlaczego? Poczucie życiowe Bogdalskiego jest czysto bio- logiczne; p r a w d o p o d o b n i e wyposażenie b o h a t e r a w intelekt nie leżało w i n t e n c j a c h pisarza, który chciał dać typ przeciętny b e z p r o b l e m o w y , podchodzący d o życia nie o d treści wewnętrz- n e j i zadań i d e o w e g o k o n s t r u k t o r a , ale od strony wygody

i mieszczańskiego smaku. M o ż n a by zrobić K r u c z k o w s k i e m u zarzut, że umyślnie pokierował k r o k a m i Bogdalskiego, by t e n

wpadł w sidła. Jakby rzecz się miała, gdyby... Ale Bogdalski czuje się w swoich i m p o n d e r a b i l i a c h tak świetnie osadzony, że n a w e t fakt r e d u k c j i nie zdoła wykrzesać z niego d o c i e k a j ą c e j myśli i zaprowadzić na o b r o n n e w o b e c n a c i e r a j ą c e j zagłady s t a n o w i s k o . B o h a t e r Kruczkowskiego usiłuje oprzeć się na sa- mym sobie, właściwie na zewnętrznych przejawach swojej indy- widualności życiowej i pozorach.

Wysiłek ten — wbrew f a k t o m , wbrew oczywistości — mu- siał wtrącić Bogdalskiego w o b r ę b fikcji, zżerającej wewnętrz- nie fantastyki. B o h a t e r Kruczkowskiego żyje p o d w ó j n y m jak gdyby życiem: został z r e d u k o w a n y , a udaje, że nie jest bezro- b o t n y m . M o c u j e się w sobie, na dnie własnej s a m o t n o ś c i waży swoje rozpacze i nadzieje. Żyje w ś r ó d ludzi swego środowiska o d r ę b n y m i g w a ł t o w n y m — p o n a d swoją n o r m ę — życiem psychicznym. 1 to jest chyba świeży aspekt, jaki d o t e m a t u już na dobrze wypisanego dorzuca Kruczkowski. Zjawisko bezro- bocia wśród inteligencji widziane oczami społecznika i psycho- loga.

S t a n Bogdalskiego nie mógł pozostać bez wpływu na los

jego żony Janki, o b r a c a j ą c e j się w kieracie z a r o b k o w a n i a . Utrzy-

mywała męża, t. zw d o m i to po czterech latach przeszło już

prawie w nałóg. Ale w głębi siebie każdy poczynał wieść od-

rębne życie; oddalali się wzajemnie, rozchodzili psychicznie.

(6)

Sprawy m a t e r i a l n e jakoś się ułożyły, utarły. „Lecz jasnym było

— m ó w i a u t o r — że p o d powierzchnią wspólnego, jawnego i zwyczajnego wieść zaczynali teraz, każde dla siebie, jakieś w t ó r n e , nielegalne życia w e w n ę t r z n e , niczym prawie nie po- wiązane ze s o b ą " .

Miłość Janki minęła; pamięć o niej jak uschła gałąź została o d ł a m a n a od pnia żywotności. Przyszła litość, p o t e m zniecierpliwienie, p o t e m p o c z u c i e ciężaru swego losu, wreszcie u t r a p i e n i e i b e z n a d z i e j n o ś ć . Zdawałoby się koniec... Lecz dolę Janki zahaczył Kruczkowski o sprawę dra Emila R u d n e g o , sub- lokatora Bogdalskich. W b r e w późniejszym n a r o s t o m psycholo- gicznym t e n t r ó j k ą t miłosny począł się z n i e e f e k t o w n e g o , lecz oryginalnie u j ę t e g o przez pisarza f a k t u . Janka i d o k t ó r wycho- dzili z rana d o pracy; trzaśniecie drzwi zamykało za nim świat b e z r o b o t n e g o , w y o d r ę b n i a ł o ich, łączyło. N a j w c z e ś n i e j uświa- d o m i ł t o sobie sam H e n r y k . „ T a m t y c h d w o j e złączonych jed- n o b r z m i ą c y m trzaśnięciem drzwi — i jego groźna s a m o t n o ś ć " . T a m t y c h d w o j e p o d ą ż a ł o w świat, co się dział; Bogdalski zo- stawał p o c h m u r n y w o b ł ą k a ń c z y m kolisku swojej fikcji. Pod- dawał się irracjonalności, dawał się miotać sile przypadku, aż wyładował się w morderstwie, w b e z s e n s o w n y m p o w e t o w a n i u s w o j e j krzywdy.

Życie przesunęło Bogdalskiego na marginesy. Ale klęskę jego p o d e j m u j ą Janka i Emil, zdają się wyciągać wniosek...

D o k t o r o w i została przydana społeczna ś w i a d o m o ś ć faktu, k t ó r a tak brakowała z r e d u k o w a n e m u b u c h a l t e r o w i . T a m t e n był tylko o b i e k t e m , tworzywem życia; Emil g ó r u j e nad Bogdalskim re- fleksją, s ą d o w a n i e m swojej rany i wyciąganiem w n i o s k ó w . Ale

do k o ń c a prawie powieści jest to postawa o b s e r w a t o r a , typo- wego podpatrywacza siebie samego i ludzi oraz r e z o n e r a . D o k - tór czyni chwilami wrażenie jakowegoś m e d i u m , poprzez k t ó r e przemawia a u t o r w całym swoim ideologicznym r y n s z t u n k u . W pewnym sensie i ten b o h a t e r z n a j d u j e się na m a r g i n e s a c h . Gdy Bogdalski żyje, ale pozbawiony jest ś w i a d o m o ś c i swego losu, Emil d o p r a c o w u j e się w sobie p e ł n e g o r o z u m i e n i a dzi- siejszego świata, lecz nie zna czynów.

Jakkolwiek trapi go brak działania. Ściśle m ó w i ą c : brak d o k o n y w a n i a . B o h a t e r Kruczkowskiego p o d o b n y jest w tym d o J u d y m a . Kruczkowski świadomie może tę paralelę p o d k r e ś l a .

Emil jest również lekarzem i tak s a m o jak J u d y m głosi, że

w dzisiejszym świecie wiedza lekarska stanowi t o w a r „ d o s t a r -

c z a n y z b a r d z o n i e r ó w n o m i e r n ą s u m i e n n o ś c i ą ,

p r z y c z y m s t o p i e ń t e j s u m i e n n o ś c i m n i e j z a l e ż y

o d c i e r p i e ń z a i n t e r e s o w a n e g o , a z n a c z n i e w i ę-

(7)

c e j o d s t a n u j e g o p o r t f e l u " . Ale przy tym wszystkim b o h a t e r Kruczkowskiego, p o d o b n i e zresztą jak Judym, nie budzi zaufania. Jego akces d o lewicowości, r e z o n e r s t w o i żółciowe r e f o r m o w a n i e życia w każdym calu — wywołują p o d e j r z e n i e , że p o d osłoną społecznikostwa kryją się p o p r o s t u jakieś oso- biste kompleksy, n i e z a s p o k o j o n e uczucia. Dalszy t o k narracji potwierdza nasz d o m y s ł : o s a m o t n i o n y tragicznie Emil, wyzbyty własnej treści, przylgnął d o obcej sprawy. T u żyje, ale jakoś oschle i papierowo, n a w e t bez wstrząsów b o h a t e r ó w Ż e r o m - skiego. W a r t o na przykład p o r ó w n a ć dysputy ideologiczne Emi- la z przedstawicielem endecji, W i e l e m s k i m , z tym krzyżowa- n i e m zdań, jakie ma miejsce w „ P r z e d w i o ś n i u " w scenie między Baryką a G a j o w c e m . Gdy b o h a t e r „Przedwiośnia" po p r o s t u wybucha pasją, szarpie się w obserwacjach życiowych i f a k t a c h , Emil powtarza książkowe prawdy socjalizmu.

A jednak dzieją się na tym o d c i n k u przemiany, głębokie u ś w i a d o m i e n i a i i m p e r a t y w y — i na tym zdaje się polegać racja nawiązania d o autora „Ludzi b e z d o m n y c h " . Emil wie, że żyje p o d straszliwym ciśnieniem potęg „zaciekle w o j u j ą c y c h " . Jest schwytany, ginie w sidłach. Zadaje sobie pytanie, czy ma cze- kać s p o k o j n i e na wyrok historii, czy też... Ale ta sprawa łączy się u niego z d o z n a n i a m i natury osobistej, miłością d o Janki.

I tu — d o o k o ł a rzeczy tak prostej — widział Emil m a t n i ę fatalnie uwikłaną, nierozwiązalne przeciwieństwa. N a j s u b t e l n i e j - sze palce nie rozplatałyby tych sideł. Pozostało już tylko nagłe szarpnięcie, r u c h bolesny ale jedynie skuteczny. Inny j e d n a k , aniżeli w „Ludziach bezdomnych"...

Jednocześnie fakt ten przerasta u Emila w świadomość ko-

nieczności rozwiązań, nie tylko życiowych. Przychodzi groza, b r u -

talność, ale i łatwość decyzji. Gdy Bogdalski z o b o j ę t n o ś c i ą i po-

gardą mija tłum d e m o n s t r u j ą c y c h b e z r o b o t n y c h , Emil w y j m u j e

z ciał postrzelonych kule, wyciąga jak gdyby w n i o s k i : „material-

na prawda czasu, najpewniejsza rzeczywistość chwili (jest to) kula

k a r a b i n o w a " . W p r a w d z i e , nie mamy danych, by twierdzić, że

Emil stanie się praktykiem wyznawanego przez siebie świata

idei... (Zresztą, książka p o d p r o w a d z a jedynie d o z g o d n e g o z za-

łożeniami autora rozumienia d a n e g o p r o b l e m u ) . Ale r o z d w o -

jony d o t ą d n u r t psychiczny b o h a t e r a został powiązany, u j e d n o -

licony, oparty zarówno o miłość s p r z y m i e r z o n e j kobiety jak

i zasilony klęską H e n r y k a Bogdalskiego. T o zaś postawę życio-

wą wzmacnia, czyni ją bardziej męską i wyzwoloną. T ę d y ob-

raca Kruczkowski swą pozytywną treść; wszystko przeżyte —

przez tych trojga — ma c h a r a k t e r ostrzeżenia, zgodnie z in-

tencją tytułu powieści.

(8)

Bogdalski zginął, Emil rozerwał sidła. W y w o d z ą c się z ro- d o w o d u Judymów, przynależąc d o ludzi, przejętych „ s p r a w ą "

i walczących, b o h a t e r Kruczkowskiego przezwycięża j e d n a k w sobie n i e d o k o n a n i e , zasklepia rany i sposobi się na m ę s k o ś ć . T o już nie jest ponoszący nas p r ą d liryzmu, ale powzięcie osta- teczności, rozważnie u p r z y t o m n i o n a konieczność.

Zestawienie z Ż e r o m s k i m daje też miarę klasy pisarskiej Kruczkowskiego; jest o n a wysoka i wśród młodych prozaików b o d a j najpełniejsza.

GRZEGORZ TIMOFIEJEW E L E G I A

R o z l u b o w a n y w niebie, przez mary zamknięty, Patrzę, jak przemijają p o w o l n e okręty,

T ę s k n i ą c e za mną; wielka jawa tleje,

Dziś żegnam ją u ś m i e c h e m , jak niegdyś nadzieję.

W blasku bogini z soli wyłania się widna, Drzewa, obłoki, zioła wieją, p i ę k n e widma, Bez żalu liście gasną, zamierają trawy, Nawy mijają, widzę błyskające zjawy

W rdzy jesiennej, jak kładą się p o d kosą cienia, Ł a g o d n e , w pasmach ciemnych s e n n e g o cierpienia, Sianokosy dojrzale zmierzchającym smugiem, Poza wzrokiem, uległe, i czekaniem d ł u g i e m W y p a t r u j ą c e gwiazdy błogiej zmartwychwstania, Bóstwa, k t ó r e boleści urastać nie wzbrania.

W szronie fioletowym, gdy brzask się przesila, P o n a d pola oblicze ślepe się pochyla,

I z niebios o p a d a j ą na powieki włosy;

W e s t c h n i e n i a p o n a d m r o k i e m , zroszone pokosy, S u n ą c e jak źrenica przed uśpionym okiem, Skarżą się, że je śledzę n i e r u c h o m y m wzrokiem.

Pragną powracać w niebyt zamglone otawy, Zanim zorzy je skosi sierp stalowo-rdzawy I u k o ś n i e położy nad jeziora lustrem.

Rozchylają się wargi, jak gdybyś był b ó s t w e m , Szemrzą b e ł k o t e m s e n n y m n a d płynięciem strugi, Z k t ó r e j jak pacierz ranny wstaje o p a r długi, Łąka echem przywtarza, dawny raj zielony Zwiastują, kędy biegną skokiem w p ę t a c h konie, Ostrą wonią świtania p a r u j ą c e ługi,

Na k t ó r e jak d o lotu martwe kładziesz d ł o n i e , Rozlubowany w ziemi, chmurą uwięziony

STEFAN NAPIERSKI

(9)

O C Z Y

J a n o w i B r z ę k o w s k i e m u

W ucieczce przed wiecznością strzelającą gwiazdami w skrzydłach słońca szukając bezpiecznej dnia osłony zziajana b i e g i e m ziemia o d d y c h a k o l o r a m i

człowiek tworzy z nich wartość : t ę s k n o t ę n i e w i d o m y c h

Oczy m i j a n i e życia ustalacie błękitem

wyznaczacie w przestrzeni miejsca ludziom o b ł o k o m bez was byłoby więcej gwiazd jeszcze n i e o d k r y t y c h bez was przybliżyłby się czas ostateczny s p o k ó j

R u c h u w o l n i o n y od drogi i celu istnieje poza wami.

R u c h i czas są jedynymi wartościami rzeczywistymi.

ZBIGNIEW BIEŃKOWSKI

I D Y L L A

Natalii A.

N a senną głębinkę obłoki kładą d ł o n i e i garną cienie zatopionych łóz.

Kołysani, widzimy d n o z niebieskiego szkła.

N a d łozami krzyk kaczki się poniósł jak zbłąkana błyskawica dnia —

Rozbiegły się po wodzie duże k o ł a ; deszcz szedł wtedy jak k r o p l e j a r z ę b i n . Mówiłaś n a j c i c h s z y m szeptem aniołów:

ani deszcz serc naszych nie wyziębi.

A p o t e m cisza była uroczysta,

u brzegów wstały smukłe piołuny, dymy, u t o n ę ł a w c h m u r z e nasza przystań, w c h m u r z e leżymy.

Klaszczą w d ł o n i e w o k o ł o c h m u r k i m ł o d e leśne d z w o n k i podają konchy c h ł o d u .

Byliśmy razem — —

aż na fali błysnęły dwie gwiazdy jak złote lichtarze.

CZESŁAW JANCZARSKI

(10)

A R T Y S T A J A S K I N I O W Y

Morze przynosi ryby i zieleń w potrzasku.

Za skała czekasz. Słońce już w w o d a c h umiera.

Nadciąga ł o p o t nocy, która m i ę ś n i e zwiera.

G o n i przypływ twe stopy po gasnącym piasku.

P o t e m w jaskini ciężkiej, pośród iskier trzasku, Kiedy przestrachem każdy senny okrzyk wzbiera, D ł o ń ciężka mchy zielone z m o k r e j skały zdziera I ryje kształty dziwne białą linią blasku.

Patrzący w m r o k przemijań, skłębiony jak morze, Gdzie zmierzchem co dzień gasną szmaragdowe dźwięki Próżno szukam twej twarzy przez m r o k ó w bezdroże.

Blednie skała, gdy cicho m e c h z niej spada m i ę k k i I linie drżące jeszcze na k a m i e n n e j korze Rosną zwolna nad falą w skurcz t o n ą c e j ręki.

PIOTR KORZUCH

N A M A P N I K U PISZĘ O S T A T N I M O Ż E W I E R S Z Milcząca stal rzeki

w c i c h o ś ć spływa wieczoru.

K o n t u r d o m u jest miękki

w krzepkości starych patriarchów— szarozielonych grusz.

Z z a c h o d u wiatr;

polem: pies z resztkami r o z e r w a n e g o łańcucha;

górą: tabory c h m u r .

(na z e g a r k u za siedem s e k u n d ósma) N i e b o n a d czołem

p ó ł k o l e m

ciężkiego h e ł m u .

Jakiś adres zapisany na kartce

— — jeżeli padnę... — — W ręce zimny chłód lodu, w rece

ku rczowo trzymany r e w o l w e r Zegarek tykotem liczy życie

Na m a p n i k u piszę ostatni może wiersz:

marszem zbliżania pójdziemy w śmierć.

A T A K

STANISŁAW KAZIMIERA TRAWKOWSKI

(11)

Ś M I E R Ć

Spłyniecie potem deszczowe obłoki z wyżyn Na ten pagóreczek ziemi

Gdy będę wśród korzeni J a b ł o n e k spać

1 ja wiem że ten dzień przyjdzie

Niechżeż więc sobie kiedykolwiek przyjdzie Po niebie

Po p i ę k n y m czystym niebie Popłyną okręty z dalekich zatok A tyle ich będzie

Że n a w e t ludzie nie rzekną Cień

Wszystko będzie ostrożne jak m a t c z y n y oddech I nic mię nie urazi

Będę już tylko śnić J a k w r a j u

I czemuż by nie

Wszakem tak często już widział r a j Gdy cichły wieczorne dzwony Wszystko się zakolebie Ale nie tak

J a k kiedy przed m d l e j ą c y m świat P a d a

Wszystko się bacznie zakolebie jako ta wielka ziemia I przede mną calutkie przejdzie moje życie

Tak jak przychodzą z najcięższego boju Do d o m u na święta żołnierze

I o d t ą d w śnie głębokim w głębokim śnie b ę d ę leżał Daleko daleko aż w swym dzieciństwie

Zobaczę t a t k a jak się chyli Nad g o r ą c y m i m y m i p o w i e k a m i Usłyszę m a t u ś jak cichutko płacze

Siostra mi zagra jak w t e d y gdy ktoś ją prosił Kde domov m ó j

A w r y t m i e szerokim pieśni Z u p a r t y m wzrokiem

Będą przechadzać się piękne kobiety I ta co wyszła za m n i e

Każda z nich powie coś ładnego Z tego co umie rzec n a j l e p i e j

I już nie będzie owych ciężkich chwil A tylko piękne będą

Aż wreszcie się opiję

Wróconym życiem które k o c h a m Zobaczę t a t k a z d u b e l t ó w k ą

I będę trzyletnim dzieckiem Tatko pójdzie ostrożnie

Podwórzem mego rodzinnego domu Pójdzie tak ostrożnie

I nagle na rogu stanie

A ja p o w s t r z y m a m szybko oddech

J a k gdybym miał trzy lata

Usłyszę trzaśnięcie k u r k a

T a t k o zastrzeli szczura

I j a k b y niechcący

Wybuchnie ogień

(12)

Który mi powie wszelką tajemnicę Zapłonę zblednę

Serce się zatrzyma Będę jak szczur ten Martwy

Spłyniecie p o t e m deszczowe obłoki z wyżyn A wypoczęte lekkie pamięć o mnie przekażcie Będę tą czarną ziemią

VITIEZSLAV N E Z V A L Z czeskiego spolszczył Kazimierz Andrzej Jaworski

T R I U M F

Kto się urodził,

aby prochem poprzez ziemię brodził, niech !

W m o j e j duszy wesele i śmiech ! Skrzydła mam, a któż mi zabroni nie u l ę k n ą ć się p o w i e t r z n e j toni, zdobyć szczyt, na którym wieczny śnieg ? Wiem ja dobrze, że mój jasny wzrok przeniknie mgieł oponę !

Człowiekiem jestem, k t ó r y nie zna trosk, świat cały chwycę w m e r a m i o n a ! O, ten świat!

kochanka moja, wonny k w i a t , wciąż niespodzianki mi przynosi i ducha mego w dal unosi,

młodość wieczysta jego jest m y m sokiem, mogę go objąć swoim wzrokiem,

mogę zwyciężyć go i poddać mu się mogę,

podłożyć podeń mego żaru ogień, znaleźć w nim głębię,

znaleźć gwiazd k u r z a w ę i walczyć w nim

o śmierć, o sławę,

być w nim geniuszem, kiedy los zawoła, być i r o b a k i e m , gdybym sam t a k chciał, mogę oblecieć go cały dokoła,

mogę lec w ziemi obok innych ciał.

W s w y m szczęściu n i e p o j ę t y m

miłuję to, co mi się nigdy nie sprzeciwi, miasta, rzeki, dziewczęta,

wszystkie świata dziwy, piękno po wszystkie czasy

I swoje plemię i obce r a s y . O, płowowłose moje plemię,

nie masz drapieżnych kłów ani pazurów a żyłeś i żyć będziesz na t e j ziemi, a ja w tobie,

choć nowe w i a t r y powieją — albowiem m a m y w sobie życia siłę, szczęścia nadzieję.

JAN SMREK

Ze słowackiego spolszczył Kazimierz Andrzej Jaworski

(13)

P I Ę K N O

O g l ą d a ł e m wschody, zachody i pagórki, co idąc przez wiatr, Tak są piękne w spokoju, jak dawne, n a j p ł y n n i e j s z e hiszpańskie

[melodie, Panią Kwietnia przynoszącą w dłoniach najzłocistszy złotogłowu kwiat, T r a w ę jasną t r y s k a j ą c ą zielono, ciepły deszcz, s p ł y w a j ą c y łagodnie.

Pieśni k w i a t ó w słyszałem tak w o n n e i h y m n morza wśród bezkresnych [dróg, Dziwne k r a j e oglądałem spod ł u k ó w białych żagli na chybkim okręcie.

Ale rzeczą najpiękniejszą jednak, jaką w życiu pokazał mi Bóg, Był jej głos, i jej włosy, i oczy, i czerwonych, drogich warg wygięcie.

JOHN MASSEFIELD (ur. 1874) Z angielskiego przełożył Jerzy Kamil W e i n t r a u b

D E I R D R E

Nie pozwól, by kobieta czytała wiersze te,

bo męska to jest pieśń, dla mężczyzn i ich synów, dla synów synów owych.

I czas przychodzi, gdy w nas s m u t e k wielki jest i w s p o m i n a m y Deirdre, a w i e m y przecie dziś, że prochem są jej usta.

Szła kiedyś po tej ziemi—i w dłoniach męskich dłoń jej, a w oczy jej patrzyli i słowa jej szeptali.

Odpowiadała wtedy

Więcej niż tysiąc lat minęło od tych dni, gdy piękna była. Szła przez f a l u j ą c e t r a w y i w c h m u r y spoglądała.

Lat tysiąc ! ! Dziś tak samo t u szumi zieleń t r a w i c h m u r y równie wdzięczne n a d nimi się unoszą, gdy Deirdre żywa była.

Lecz wiedzcie: z cudnych pań—aż po dziś, aż po czas nasz nie było t a k i e j pięknej, nie było t a k i e j p i ę k n e j

wśród ż a d n e j z cudnych p a ń .

Odejdźcie razem stąd z żałobą w sercu swym.

Nikt kochać jej nie będzie. I nikt i nikt już jej nie może być kochankiem.

Nikt przed nią nie uklęknie. Nikt nie powie cóż człowiek może rzec j e j ? Nie ma słów, co piękność jej wysłowią.

A dzisiaj ona jest historią p o w i a d a n ą

o zmierzchu przy k o m i n k a c h : Nikt już z n a s k r ó l o w e j b i e d n e j być nie może przyjacielem.

JAMES STEPHENS (ur. 1882)

Z angielskiego przełożył Aleksander Messing

(14)

E N V O Y ( P O S Ł A N I E ) .

V I T A E S U M M A B R E V I S S P E M N O S V E T A T I N C O H A R E L O N G A M

Nie długo trwa t e n płacz i to kochanie, śmiech i żądza i wróg

I wiem, gdy w nas z nich nic nie pozostanie, przejdziemy próg.

Nie długo trwa wina i róż muzyka i jak z mglistego snu

n a chwilę droga błyska n a m i znika we wnętrzu snu.

ERNEST DOWSON (1867—1900) Z angielskiego przełożył Aleksander Messing Ż O Ł N I E R Z

O ile zginę, wiedzcie tylko o mnie, że gdzieś t a m skrawek jest na obcej ziemi,

co będzie zawsze Anglią. Niech przypomni on wam, że razem z prochy cenniejszymi padł popiół tam, co w Anglii był zrodzony

i kształt wziął s t a m t ą d myśli, k w i a t ó w drogi i oddech w k r a j u tym błogosławiony

przez rzeki słońca i przez dom ów błogi.

Myślę : me serce, gdy zło zniknie zeń,

w wszechświecie bijąc, k o m u ś da tę świetność, myśli przez Anglii d a r o w a n e glebę,

dźwięki szczęśliwe jak sny, jak jej dzień i śmiech przyjaciół miłych i szlachetność spokoju serca pod angielskim niebem.

RUPERT BROOKE Z angielskiego przełożył Aleksander Messing

( R u p e r t B r o o k e , u r o d z o n y w R u g b y w 1887, b r a l u d z t a i w k a m o a n l t d a r d a n e l s k l e j , p a d ł p o d S k y r o s 23 k w i e t n i a 1915 r o k u )

D W I E P I E Ś N I I.

Dawco b a l s a m u , szumu i śpiewu, Kołysz k o r o n ą , me złote drzewo, I lato w w i a t r u wiew przemień miękki Z p ą k ó w p ł y n ą c y w u k r y t e pęki, Uwięź, jak słowa, k t ó r y c h p r a g n i e m y , By zmowy naszej czas w p ł y n ą ł niemy.

II.

Schwytałem chwilę, włos Czasu siwy.

Ach, on nie zmąci w jasne przypływy Magii słonecznej w cichej godzinie.

J e s t e ś m y razem, a Śmierć nie płynie.

SACHEKERELL SITWELL (ur. 1900)

Z angielskiego przełożył Jerzy Kamil W e i n t r a u b

(15)

O B U D O W I E S Y S T E M Ó W ( f r a g m e n t z powieści „Apteka pod Słońcem")

Cela moja jest teraz pusta, wywiana i żółta. Przechodzę d o sąsiedniej izby w nadziei, że uda mi się znaleźć coś cie- kawszego niż te rozwiane na wszystkie strony świata ustawy i kodeksy—i, rzeczywiście, z n a j d u j ę grubą księgę. Pochylam się n a d nią i stwierdzam, że jest t o traktat o astronomii. Poczy- n a m ją kartkować i widzę, że właściwie jest to n a u k a o astro- nomii, owoc całych p o k o l e ń a s t r o n o m ó w , którzy poświęcili się ż m u d n y m o b s e r w a c j o m , p o m i a r o m i obliczeniom odległych u k ł a d ó w gwiezdnych, ustaleniom symbolicznych znaków dla zodiakalnych figur, traktat zaś w księdze tej jest rzeczą mar- ginesową, dołączoną w czasie późniejszym, jako s u p l e m e n t d o tego dzieła.

Na samym p o c z ą t k u księgi z n a j d u j ę mapę, wierny obraz naszego nieba. Zagłębiam się w niej i n a t y c h m i a s t zatracam się w ś r ó d gwiezdnych bezdroży, błądzę p o w e r t e p a c h niebies- kich, z a p a d a j ą c w falujących, jak w o d o r o s t y na dnie leniwych rzek oczeretach, r o z r o ś n i ę t y c h na bezbrzeżnych jeziorach, prze- świecających gdzieniegdzie mieliznami.

Lecz wkrótce w r a c a m z międzygwiezdnych bezdroży i, pło- n ą c świętym zachwytem, pochylam się nad rozwianą księgą, c h ł o n ą c słowa ezoterycznej n a u k i . Przy sposobności przyglądam się z ciekawością m ę ż o m n a t c h n i o n y m , którzy u w i e ń c z e n i lau- rowymi gałązkami, siedząc w kryształowych obserwatoriach, ni- by w wieczernikach pańskich, uchylają przed n a m i kolorową zasłonę i ukazują rzeczy, których nie m o ż n a określić zwykłymi słowami, rzeczy t r a n s c e n d e n t a l n e i z n a j d u j ą c e się poza granicą naszych p o j ę ć i zmysłów, ci zaś mężowie, pełni p a c h n ą c e j ta- jemnicy, z ezoterycznym u ś m i e c h e m na ustach i n f o r m u j ą nas o swoich zdobyczach, przesuwają przed naszymi oczami b a r w n e obrazy, m a l o w a n e k o l o r a m i z tygla niebieskiego i zapewniają nas, iż są już na t r o p i e źródła Czasu i Przestrzeni, są bliscy rozwiązania d r ę c z ą c e j zagadki, jaką jest Kosmos. O b e c n i e son- dują głębiny o c e a n ó w niebieskich i badają istotę p r o m i e n i k o s m i c z n y c h .

Lecz gdy poczynam czytać traktat o astronomii, wiara moja, którą rozgorzałem jak krzak ognisty, ciemnieje i gaśnie s t o p n i o w o .

„ K o s m o s i jego b u d o w a " , czytam, system mechaniz-

m u niebieskiego oraz źródło Czasu i Przestrzeni, stano-

wią wielką t a j e m n i c ę Stwórcy, umysł ludzki nie zdoła jej

p r z e n i k n ą ć . O s i ą g n i ę c i a a s t r o n o m ó w są b a r d z o p r o b l e m a -

(16)

tyczne. Czyż, gdy nakreślimy m a p ę nieba, ma d o w o d z i ć żeśmy je p o z n a l i ? Jeśli d a n o n a m zbadać f r a g m e n t y geo- grafii niebieskiej, ustalić fizycznie właściwości słońc, p l a n e t i odległych gwiazd, w y m i e r z y ć przestrzenie między- g w i e z d n e , to nie znaczy, że jesteśmy w posiadaniu końca nitki, która nas zaprowadzi d o kłębka, zamkniętego w d ł o n i a c h boskich. Cała nasza wiedza i n a u k a o wszech- świecie, którą oparliśmy na intuicji p o e t ó w n i e b a — a s t r o - n o m ó w , na ich inteligencji i rozumie, na obserwacji przez refraktory o wielkiej sile światła ,jest jedynie zabawką, któ- rą z a s p o k a j a m y nienasycony głód poznania wszechrzeczy.

Z d u m i e w a j ą c a jest wytrwałość ludzka we w s p i n a n i u się po szczeblach anielskiej drabiny, lecz wszystko to, co u d a j e się człowiekowi uszczknąć z wielkiej tajemnicy boskiej, stanowi tak d r o b n y o d ł a m e k , że atomy w p o r ó w - n a n i u z tymi zdobyczami wydają się niebotycznymi góra- mi, p l a n e t a m i w zestawieniu z pyłem, osiadłym na szacie p r z e c h o d n i a .

N a t c h n i e n i poeci n i e b a — a s t r o n o m o w i e jak p a j ą k i po srebrzystych n i t k a c h światła wspinają się na gwiazdy, jak chrabąszcze gramolą się na c z w o r a k a c h po złotych wyniosłościach n i e z m i e r z o n y c h słońc, wrażliwymi czułka- kami o b m a c u j ą skorupy planet, wyschniętymi językami p r ó b u j ą słonego s m a k u księżyca, wietrzącymi nozdrzami węszą pozazmysłowy zapach d w u n a s t u figur zodiakalnych

— i kiedy n o c reżyseruje teatr k o l o r o w y c h zdarzeń, zda- rzeń nierzeczywistych i niemożliwych, wracają na ziemię z rozdroży gwiaździstych unosząc ze sobą rój wrażeń, wyre- żyserowanych właśnie przez ową noc w prowizorycznym teatrze na z a i m p r o w i z o w a n e j scenie, skleconej n a p r ę d c e z desek, k t ó r e p o d ich z n i e b a z s t ę p u j ą c y m i k r o k a m i ugi- nają się i trzeszczą... Zmęczeni i senni wchodzą na pal- cach d o kryształowych obserwatoriów, by na rusztowa- niach cierpliwie b u d o w a n y c h p l a n e t a r i ó w przylepić z poz- ł a c a n e j bibułki jeszcze jedną k o n s t e l a c j ę lub k o m e t ę , al- bo na n i e h e b l o w a n y c h deskach rusztowań ukrzyżować siar- czystego Pegaza, który w narowistym galopie przednimi k o p y t a m i wciąż będzie zawisał w k o s m i c z n e j przestrzeni.

P o t e m znowu ci cierpliwi k o n s t r u k t o r z y systemów sło-

necznych, apologeci m e c h a n i z m ó w niebieskich, wpatrzeni

są w granatową przestrzeń, ulegającą stale t r a n s f o r m a c j i ,

wyolbrzymieni n a t c h n i e n i e m sięgają stropu niebieskiego,

o d ł u p u j ą c po kawałku lazurowy tynk, jakby chcieli od-

słonić ostatnią i już nienaruszalną p o w ł o k ę Kosmosu, za

(17)

którą jest już absolutna pustka, milczenie i noc. U n o - sząc się p o d kopułą nieba, pociętą i porysowaną żyłami światła, p a s m a m i p r o m i e n i , dokonywają p o m i a r ó w błę- kitnych pól, dzieląc je na poligony, rozgraniczone ostrymi zygzakami błyskawic, lub rozstawiają trójnogi aparatów fotograficznych, rozciągają jak h a r m o n i e ciemne miechy i, m a n i p u l u j ą c w tylnej części kamery i plącząc się w fałdach czarnego sukna, f o t o g r a f u j ą pejzaże niebieskie, jeziora i rozlewiska, w których odbija się u s t o k r o t n i o n e światło księżyca.

Uskrzydleni n a t c h n i e n i e m , zamyśleni, z palcami wplą- tanymi w zmierzwione czupryny, kluczą po mlecznych rozdrożach, wciąż błądząc i zatracając się wśród gwiez- dnych żwirowisk, chrzęszczących p o d ich stopami...

Wyczerpani do ostatnich granic, z n o w y m i zapa- sami wracają o świcie d o o b s e r w a t o r i ó w i dalej na rusz- t o w a n i a c h z n i e h e b l o w a n y c h desek w wysiłku nadludz- kim b u d u j ą n o w e światy

I gdy po długich latach cierpliwej pracy kończą tę w gruncie rzeczy lichą imitację systemów słonecznych, r o z p o z n a j e m y wszystkie symboliczne znaki zodiakalnych figur, lecz okazuje się, że akcesoria tego p l a n e t a r i u m są prymitywne i n i e u d o l n e , — s t r u g a n e niezgrabnie w drzewie jak świątki przydrożne, wycinane z papieru, lichego ga- t u n k u bibuły, l e p i o n e z gliny, w o s k u i l a k u , — s ą tandet- n e i ledwo trzymają się kupy Lecz gdy zostaną pomalo- w a n e i posypane z wierzchu o k r u c h a m i c y n o b r u i karmi- n u , błękitu i grynszpanu, ochry i sepii, k o b a l t u i złota, kiedy zastosuje się wszystkie kolory p o s i a d a n e w tyglach,

—mienią się i migocą pawimi i papuzimi t o n a m i , i wpra- wiają nas w zachwyt tak wielki, że zapominamy o pier- wowzorze.

N i e d a j m y się zwieść s ł o d k i e m u k ł a m s t w u k o l o r ó w

i przyjrzyjmy się lepiej tym rzeczom,—czyż nie okaże się,

że „ R a k " jest prawdziwym rakiem, u z b r o j o n y m w klesz-

cze, którymi będzie usiłował uchwycić nas za palec. Jego

chitynowa pokrywa nie da n a m n a w e t złudzenia istoty

rzeczy. A kiedy spostrzeżemy, że to w s t r ę t n e pajączysko

zamiast posuwać się n a p r z ó d cofa się ku tyłowi, ze wsty-

d e m spuszczamy głowy i o d c h o d z i m y pełni s m u t k u i re-

zygnacji. „ P a n n a " okaże się zalotną dziewczyną, uszmin-

kowaną i trzepocącą sztucznymi rzęsami, jej źrenice będą

błyszczące i powiększone działaniem atropiny U b r a n a w

suknię według o s t a t n i e j mody, w j e d w a b i e m skrzypiących

(18)

p o ń c z o c h a c h , w lakierowanych p a n t o f e l k a c h na wysokich obcasach, z nieopisaną gracją będzie n a m d e m o n s t r o w a ł a wszystkie swe ruchy w n a j r ó ż n o r o d n i e j s z y c h fazach i po- łożeniach, aż wreszcie dowierci się d o naszych n e r w ó w , wywołując dreszczyk pożądania i świętego zachwytu. Klę- cząc u jej stóp i składając ręce jak d o modlitwy, błaga- my, by pokazała n a m p o d lewą piersią m a l u t k i pieprzyk, ona zaś zapłoniona, zmierzy nas h a r d y m spojrzeniem, otoczy się zwiewną i nieważką jak m a j a c z e n i e s e n n e za- słoną z gazy i gestami będzie markowała, iż za chwilę odpłynie d o swego królestwa, d o k t ó r e g o prowadzi jedy- ny szlak—gwiezdnym żwirem wysypana Mleczna Droga.

Przerywam ten kacerski traktat, b i o r ę księgę o astro- nomii i idę na wieżę ratuszową z zamiarem s k o n f r o n t o w a n i a chociażby pobieżnie n a u k i z rzeczywistością.

Na wieży zastałem Burmistrza,—był zmieszany i dziwił się, że o tak p ó ź n e j porze zajmuję się lekturą. O p o w i e d z i a ł e m mu przyczynę, k t ó r a skłoniła m n i e d o niebezpiecznego wdra- pywania się na wieżę po zmurszałej drabinie, poczem rozwiną- łem wielką m a p ę naszego nieba i pogrążyłem się w niej zupeł- nie i tylko o d czasu d o czasu spoglądałem na n i e b o .

Burmistrz przez ramię moje również z ciekawością spo- glądał na m a p ę . W p e w n e j chwili, w s k a z u j ą c na g r u p ę gwiazd narysowanych na mapie i jak wspólnym losem złączonych li- nią w geometryczną figurę, drugą zaś ręką na niebo, głosem tak zmienionym, iż m i m o w o l i popatrzyłem nań, po- czął m ó w i ć :

— A o t o C e n t a u r ! — wskazując zaś na jedną z gwiazd tego skupienia, m ó w i ł d a l e j : — T a gwiazda ze wszystkich gwiazd stałych jest najbliższą naszą sąsiadką. T o jest gwiazda a l f a — p o k a z a ł wydłużonym palcem.— Przestrzeń między nami, a nią przebiega mniej więcej w ciągu pięciu lat, przestrzeń zaś między n a m i a gwiazdą beta tegoż u k ł a d u jest dwadzieścia pięć razy większa.

Czy zdajesz sobie sprawę, jaka to jest odległość!

1

U ś m i e c h n ą ł się ironicznie i ciągnął dalej: — Zjawienie się tej p i ę k n e j k o n - stelacji wywołuje w naszej wyobraźni k o r o w ó d k o l o r o w y c h wizyj z ballad helleńskich. W gruncie rzeczy, ciągnął po na- myśle, t e n p ó ł k o ń - p ó ł c z ł o w i e k jest właściwie starą szkapą do- rożkarską. Przyjrzyj się, jak jego grzbiet jest posieczony b a t e m , zwróć uwagę na k i k u t żałosny, upiększający jego chudy tyłek.

Czy p o j m u j e s z ironie tego z e s t a w i e n i a ? —

Kiwam p o t a k u j ą c o głową i p o d c h o d z ę d o t e g o wspiania-

łego ogiera, aby go p o k l e p a ć p o wygiętym k a r k u , podczas gdy

on z trwogą rozgląda się na wszystkie strony R o z u m i e m jego

(19)

obawę! Klepiąc go i głaszcząc p o ślicznie z b u d o w a n e j piersi, t o n e m i n f o r m a c y j n y m p o w i a d a m : — D o r o ż k a r z e nie przyjdą, po- pili się dziś rano i teraz śpią k a m i e n n y m snem na pryczach w koszarach miejskich.— Śliczny, p e ł e n krwi arab, z całą fan- tazją szlachetnego stworzenia wali k o p y t a m i w skamieniałą zie- mię suchy, d u d n i ą c y p i o r u n a m i śródgwiezdny szlak. Z zachwy- t e m patrzę na ten triumfalny bieg i przy sposobności spostrze- gam, że C e n t a u r ma zupełnie znoszone p o d k o w y

—Starły się na żwirze gwiezdym — kiwając głową m ó w i Burmistrz.

Teraz w kolejnym p o r z ą d k u r o z p o z n a j ę wszystkie figury zodiakalne: „ B a r a n " jest zwykłym b a r a n e m i obrzydliwie cuch- nie k o ż u c h e m , „Ryby", u g o t o w a n e i p a c h n ą c e pieprzem, b o k przy b o k u , leżą na p ó ł m i s k u , przy nich zaś, jako d o p e ł n i e n i e tego obrazu, w p i ę c i o r a m i e n n y m świeczniku jarzą się świece.

Czy w świetle tych świec m a m y d e m o n s t r o w a ć resztę symbolicznych znaków? Czy możemy pozwolić sobie na zabawę w prestdigitatorów, którzy z pustego cylindra, po u d e r z e n i u w jego d n o pałeczką magiczną, wypuszczają na scenę jeden po drugim białe, k i c a j ą c e na cichych łapkach, węszące stworzonka?

W chwili, gdy nad tym się zastanawiamy, w głębi Ratu- sza usłyszeliśmy d u d n i e n i e k r o k ó w , śmiechy i piski. Burmistrz zmieszał się bardzo, ja zaś zajrzałem w otwór, chcąc się prze- k o n a ć , kto by to był. Na d r a b i n i e u j r z a ł e m kilka p a n i e n e k , wspinały się wszystkie naraz. Krzyknąłem, by uważały, lecz o n e już były przy nas. Zgrzane jak nigdy, z wypiekami na policz- kach, z oczami pałającymi radośnie, p o i n f o r m o w a ł y nas, że d o miasta przyjechał w ę d r o w n y cyrk.

— Dziś w i e c z o r e m dają pierwsze przedstawienie — krzy- czały c h ó r e m .

— Rzeczywiście — powiedział B u r m i s t r z — z a p o m n i a ł e m o tym zupełnie. Może pójdziemy?—zwrócił się d o m n i e .

N a t y c h m i a s t zeszliśmy z wieży i nie zwlekając ani chwili udaliśmy się d o cyrku. Przybyliśmy na sam seans. Zaraz za progiem tej f a l u j ą c e j , s k ą p o o ś w i e t l o n e j budy zgubiłem t o w a - rzystwo i zostałem sam.

KAZIMIERZ TRUCHANOWSKI

Czas odnowić prenumeratę „Kameny" na pierwsze półrocze (2 zł. 50 gr)

Czytajcie i rozpowszechniajcie „KAMENĘ"

(20)

P R Z E G L Ą D P O E Z Y J

J a n B r z ę k o w s k i „ Z a c i ś n i ę t e d o o k o ł a u s t "

s. 38 i 2 nlb, ilust. M a x E r n s t , ukł. graf.: W ł . S t r z e m i ń s k i , Bibli. „a. r.", n r 7 Warszawa 1936, D o m Książki P o l s k i e j .

O s t a t n i zbiorek wierszy Jana Brzękowskiego „Zaciśnięte dookoła u s t " uwyraźnia kilka nowych rysów zaznaczającej się u Brzękowskiego ewolucji ku p e w n e g o r o d z a j u z r ó w n o w a ż e - niu się i ku p o s z u k i w a n i u n o w y c h rygorów Pod tym wzglę- d e m zresztą ewolucja ta jest równoległa d o linii r o z w o j o w e j nowatorstwa zachodniego, gdzie coraz bardziej uwidacznia się po Sturm u n d D r a n g Periodzie chęć utrwalenia podstaw. T e n aspekt każe zwrócić uwagę na stanowisko Brzękowskiego w łonie naszej t. zw. awangardy, stanowisko niejako o d o s o b n i o - ne. O n jeden właściwie trzymał przez cały czas rękę na pul- sie przemian n o w a t o r s t w a zachodniego, który dla i n n y c h był źródłem dorywczych tylko r e m i n i s c e n c y j . O s t a t n i e wiersze

Brzękowskiego wykazują właśnie ową t e n d e n c j ę znalezienia płaszczyzny r ó w n o w a g i . M e t a f o r a jest nadal w y k ł a d n i k i e m na-

pięć poetyckich, ale coraz już mniejszą w niej rolę odgrywa

m o m e n t n i e o c z e k i w a n e g o a s o c j a c j o n i z m u . W wyniku tego wi-

dzenie świata staje się m n i e j zawikłane. Funkcja metafory w

tym widzeniu polega na p r z e r z u c e n i u nasyconego realizmu w

sferę nadrealistyczną, w k t ó r e j d o p i e r o m o ż n a znaleźć spraw-

dzenie istoty zjawisk. T e n nadrealizm Brzękowskiego, w k t ó -

rym są tak p e w n e filiacje, jak i s a m o t n e zdobycze, n a d a j e

ostatnim wierszom tego poety wagę ciekawych odkryć psycho-

analitycznych ż pogranicza jawy, marzenia i p o d ś w i a d o m o ś c i .

Nadrealizm t e n coraz bardziej oddala się od a u t o m a t y z m u psy-

chologicznego, który wpływał na rozluźnienie czy n a w e t ne-

gacje relacyj kompozycyjnych, d e c y d u j ą c y c h przecież o dziele

sztuki. N i e ma miejsca, by powoływać się na przykłady, wy-

starczy wskazać piękny efekt wiersza „ M a r i a " P o e m a t „Lefo-

rest", zawarty w t o m i e „Zaciśnięte d o o k o ł a ust", jest niechyb-

nie o d b i c i e m poczynań surrealistów, zmierzających k u związa-

niu poezji z n u r t e m życia społecznego. Stąd wybitnie społecz-

ny motyw tego lirycznego raczej niż epickiego p o e m a t u , który

mimo d o b r y c h p o e t y c k o m o m e n t ó w i d y n a m i k i k o m p o z y c y j -

nej nie znalazł jakoś uznania u r e c e n z e n t ó w O s t a t n i e tomy,

jak i wiersze ogłaszane p ó ź n i e j po czasopismach, wskazują na

okrzepnięcie prawie zupełne dojrzałości poetyckiej sztuki Brzę-

kowskiego. Szersza d o p i e r o analiza mogłaby wykazać elementy

tej poezji, o których t u t a j z m u s u nie m o ż n a było powiedzieć,

(21)

tej poezji, która na g r u n c i e i s t o t n e g o n o w a t o r s t w a zapowiada trwałe zdobycze.

S t e f a n F l u k o w s k i „ D ę b e m r o s n ę " , s. 112 i 4 nlb, Warszawa 1936, skł. gł. T o w wyd. J Mortkowicz.

Drugi t o m wierszy Stefana Flukowskiego jest o w o c e m długiego o k r e s u milczenia. „Słońce w k i e r a c i e " ukazało się przecież jeszcze w 1929 r. T y m wyraźniej zarysowała się struk- tura wyobraźni poetyckiej F l u k o w s k i e g o . Uderza przede wszyst- kim brak tętna e m o c j o n a l n e g o . Jest to m i a n o w i c i e wyobraźnia, k t ó r e j głównym rysem jest k o n s t r u k t y w i z m . Flukowski tworzy swoje wiersze niby schematyczne krajobrazy. Jego widzenie świata wiedzie go nie k u realizmowi, lecz k u wizyjności. Zja- wisko zarysowane w całej ostrości swych k o n t u r ó w zostaje za- razem o d r e a l n i o n e , p r z e n i e s i o n e poza n o r m a l n e wymiary,

u m i e s z c z o n e w jakiejś k o s m i c z n e j p e r s p e k t y w i e świata. Z tym o d k s z t a ł c e n i e m , u n i e z w y k l e n i e m w i d z e ń wiąże się właśnie k o n - struktywizm Flukowskiego, którego wysiłek zmierza ku stwo- r z e n i u własnego, a u t o n o m i c z n e g o świata. Zjawiska świata real- n e g o są jedynie p r z e s ł a n k a m i zjawisk świata symbolicznego.

W tym zawiera się ciekawy i odkrywczy rys postawy intelek- tualistycznej F l u k o w s k i e g o . O t ó ż p o e t a , p o d w a ż a j ą c zawsze właściwy wymiar owych zjawisk, nie s p r o w a d z a ich j e d n a k k u abstrakcji. Dzieje się tak, że jego wyzyjność pozwala m u w tych zjawiskach prześwietlić szkielet abstrakcji, który n a s t e p n i e bywa wyraźniej zarysowany, a nieraz n a w e t przerysowany. Bo F l u k o w s k i dociera d o o s t a t e c z n y c h perspektyw, jakie otwiera jego postawa, zakreśla z niezwykłą zachłannością k r ą g samo- wystarczalności. D a l e j pójść n i e s p o s ó b . W tym zawiera się i osiągniecie i niewola zarazem. T a schematyczna k o n s t r u k c j a jest b o w i e m realizacją o b i e k t y w i z m u o b o j ę t n e g o piękna, n a w e t czegoś już i n n o w y m i a r o w e g o , niż p i ę k n o . Pozaludzki jest b o w i e m wymiar tej poezji, k t ó r e j płaszczyzna zamyka się w dialektyce materializmu. N i e ma tu miejsca dla D u c h a . Ta- ka poezja ma swoją legitymację i swój s p r a w d z i a n jedynie w sferze formalistycznego estetyzmu. A l e osiągnięcia z tego tere- nu są osiągnięciami p i ę k n a o b o j ę t n e g o . T o m Flukowskiego wnosi p o d tym względem n i e m a ł e wartości, k t ó r e j e d n a k wy- magałyby dłuższej analizy. Pod tym względem jest to rzeczy- wiście j e d e n z najciekawszych t o m ó w w ostatnich latach.

HIERONIM MICHALSKI

Prawdziwy przyjaciel „Kameny"

jest jej prenumeratorem.

38

(22)

K R O N I K A S Ł O W I A Ń S K A

Nakładem Głównej Księgarni Wojskowej ukazał się „Przewodnik po Podhalu, Spiszu, Orawie i północnej Słowacji" J a n a Reychmana (Warszawa 1937). Książką ta wypełni poważną lukę, jaką był brak od- powiednich nowoczesnych przewodników dla turystów, pragnacych urzą- dzać z Tatr wypady i dłuższe wycieczki po miasteczkach, jaskiniach i wierchach pięknej Słowacji. Zwłaszcza miłośnikom gór, chcącym zapoznać się z malowniczymi łańcuchami Niżnich Tatr, Wielkiej i Małej F a t r y czy Liptowsko-Orawskich Hol, przewodnik ten może oddać duże usługi.

Autor w książce swej uwzględnił wiele danych, wiążących poszczególne miejscowości zarówno Podhala, jak i Słowacji z historią literatury i sztu- ki (np. Naprawa—„Grypa szaleje..." Kurka; Szlembark—teka Kulisiewicza pod tym tytułem; Gorce—Orkan; zakręt Wagu z wirami—temat utworów Botta, Krala, Vajanskiego; Jaseuowa—Kukuczyn i t. d.) Pięknie wydany przewodnik, który powinien się znaleźć w rękach wszystkich przyjaciół

Słowaków i ich uroczej ziemi, uzupełniają liczne mapki.

*

Słynna powieść słowackiego pisarza Milo Urbana „Żywy bicz"

została przerobiona na scenariusz filmowy i ma być sfilmowana.

*

Ostatni numer miesięcznika „Ziemia Podhalańska" zamieszcza trzy wiersze niedawno zmarłego wielkiego poety i patrioty słowackiego Marcina Razusa. Są to wiersze: „Tatrom", „W drodze na front" i „Tęskno- ta" w przekładach Feliksa Gwiżdżą i Antoniego Brosza. W ogóle mie- sięcznik „Ziemia Podhalańska" poświęca sprawom słowackim sporo miejsca w słusznym założeniu, że Podhale stykające się bezpośrednio ze Słowacją niejako jest predestynowane do nawiązywania z braćmi spoza Tatr serdecznych bezpośrednich stosunków.

Skoro mowa o głosach polskich o śmierci Razusa, to należy jeszcze wspomnieć, że warszawski „Głos Ewangelicki" pod redakcją ks. Gloeha poświęcił Razusowi numer z 5 września.

W końcu maja znana firma „I)rużstevna praca" ogłosiła k o n k u r s na słowacką powieść. Obecnie jury konkursu ogłosiło rozdzielenie nagród.

W wyniku rozstrzygnięcia nagrodę pierwszą uzyskał znany powieściopisarz słowacki o zabarwieniu klasowym Piotr Jilemnicky za swoją nową powieść „Kompas v nas" Nagroda druga została podzielona między Zuzkę Zguriszkę za powieść „Buczanka z doliny" i Franciszka Krala za powieść dla młodzieży „Spotkanie"

*

Prasa słowacka sporo miejsca poświęca ostatnio omówieniu lite- rackich kwestii polskich. J tak wielki bratysławski dziennik „Slovak"

umieścił w ciągu września trzy długie artykuły poświęcone literaturze polskiej. Artykuły te omawiały kolejno polską literaturę o morzu, polską literaturę dla dzieci i poezję Legionów Polskich. Artykuły te są dowodem coraz to rosnącego zainteresowania się literaturą polską w Słowacji.

Nakładem „Swiaszczennoj Liry" („Zarubieżje"—czyt. Warszawa 1937) ukazał się estetycznie wydany zbiorek wierszy rosyjskich poetów emigracyjnych A. Kondratiewa, L. Gomolickiego i Gieorgija Klingera.

Przed kilku miesiącami zwróciliśmy na tym miejscu uwagę, że

„Biuletyn Polsko-Ukraiński", którego zadaniem jest przecież m. in. za-

poznanie nas z kulturą pobratymczego narodu, tak mało poświęca miejsca

przekładom z literatury ukraińskiej. Ostatnio możemy stwierdzić dużą

pod tym względem poprawę. W numerach sierpniowych, wrześniowych

i październikowych spotkaliśmy wiersze Liwyekiej-Chołodnej, Kosacza,

Małaniuka, O. Olżycza i Kłena w przekładach J. Łobodowskiego i

C. Jastrzębca-Kozlowskiego.

(23)

N O T Y

W BIEŻĄCYM MIESIĄCU upłynęło 10 lat od śmierci G u s t a w a Da- niłowskiego, socjalisty do końca wiernego swym ideałom, żołnierza 1.

Brygady i jednego z wybitniejszych powieściopisarzy młodopolskich

„szkoły" Żeromskiego. Może by które z wydawnictw pomyślało o ponow- n e j edycji niesłusznie zapomnianych nowel i powieści a u t o r a wzruszają- cej „Jaskółki"

POŻYTECZNĄ RZECZ uczyniła p. Maria Winowska r e f e r u j ą c w N? 40 „Pionu" a r t y k u ł Maritain'a o tzw „świętej wojnie" Z w y w o d a m i świetnego pisarza katolickiego powinni się koniecznie zapoznać nasi do- morośli katolicy z pod znaku „Małego Dziennika" Maritain m. in. pi- sze : „Strasznym ś w i ę t o k r a d z t w e m jest m a s a k r o w a n i e księży—choćby tó byli „faszyści",—wszak są to słudzy Chrystusowi—z nienawiści do religii;

ale jest także ś w i ę t o k r a d z t w e m nie m n i e j strasznym m a s a k r o w a n i e biednych—choćby to byli marksiści: wszak jest to lud Chrystusowy — w imię religii... Świętokradztwem jest p r o f a n o w a n i e świętych miejsc i Naj- świętszego Sakramentu, prześladowanie wszystkiego, co tylko poświęco- ne jest Bogu, gwałcenie i k a t o w a n i e zakonnic, p r o f a n o w a n i e i wystawia- nie na p o ś m i e w i s k o grobów; i świętokradztwem jest rozstrzeliwanie se- tek ludzi z okazji obchodu uroczystości Wniebowzięcia lub niszczenie przy pomocy bomb rzucanych z samolotów, jak w Durango—a 1 b o w i e m w o j n a ś w i ę t a n i e n a w i d z i z a w z i ę c i e j o d n i e w i e r - n e g o w i e r z ą c y c h , k t ó r z y j e j n i e s ł u ż ą — k o ś c i o ł ó w i za- pełniającego je ludu oraz księży, o d p r a w i a j ą c y c h mszę, lub, jak w Guer- nica, całego miasta wraz z kościołami i cyboriami przy a k o m p a n i a m e n - cie k a r a b i n ó w maszynowych, zmiatających uciekającą ludność" „W imię świętej wojny pełni się teror pod z n a k a m i i sztandarami religijnymi, krzyż Jezusa Chrystusa błyszczy jak symbol w o j e n n y nad agonią roz- strzeliwanych; i ani serce człowieka, ani jego dzieje nie mogą tego znieść. Człowiek, który nie wierzy w Boga, może pomyśleć: w gruncie rzeczy to tylko okup nowego porządku i jedna zbrodnia w a r t a drugiej.

Człowiek, który wierzy w Boga, wie, że nie może być większego bezła- du : jest to tak, jak gdyby kości Chrystusowe, których siepacze n a Gol- gocie nie śmieli tknąć, były ł a m a n e na krzyżu przez chrześcijan".

Że w naszych sferach katolickich zauważyć można w sprawie hisz- p a ń s k i e j p e w n e otrzeźwienie, zaświadczyć może zamieszczony w N 41 poznańskiej „Kultury" i n t e r e s u j ą c y a r t y k u ł Jerzego Bandrowskiego pt.

„Corrida"

UKAZAŁ SIĘ już trzeci w ostatnich dwu latach przekład n a język polski „Demona" Lermontowa. Ostatnie tłumaczenie Ireny S ł o m i ń s k i e j pięknem poetyckiego wyrazu o całe niebo przewyższa dwa poprzednie (Kazimierza Chylińskiego z r. 1916 i Józefa Skłodowskiego —1937 r.).

W NR 47 „PROSTO Z MOSTU" z n a j d u j e m y ciekawy a r t y k u ł Stanis- ława Piaseckiego „Łom żelazny i mózg" Słusznym w y w o d o m a u t o r a , potępiającym ohydną n a p a ś ć na red. Wasiutyńskiego, musi p r z y k l a s n ą ć każdy uczciwy człowiek. Ośmiu zbirów politycznych n a p a d a wieczorem w b e z l u d n e j dzielnicy Warszawy na bezbronnego, słabego człowiek?

i w bestialski sposób z a ł a t w i a z n i m k r w a w e porachunki. Red. Wasiu- tyński cudem u n i k n ą ł śmierci. I słusznie pisze P i a s e c k i : „to nie są walki polityczne o Polskę, ale to są już odruchy samobójcze" Ale baczny czy- telnik „Prosto z m o s t u " musi zauważyć, że dopiero k r z y w d a przyjaciela zmusiła p. Piaseckiego do t a k ostrej reakcji, k t ó r e j na próżno oczekiwa- liśmy w dziesiątkach innych w y p a d k ó w , gdy również hulało w Polsce rozszalałe zwierzę. A już w n a s t ę p n y m (48) nrze „Prosto z m o s t u " czyta- my w felietonie „ryżową szczotką" takie miłe zdańko p. Karola Zbyszew- skiego: „studenci Polacy miewają z Żydami c o n a j w y ż e j krótki gwałtowny k o n t a k t boksersko-piłkarski" Styl tego u s t ę p u (w m n i e m a n i u ryżowej szczotki bardzo dowcipny) nie świadczy wcale o tym, by p. Zbyszewski (a więc chyba i r e d a k t o r ) p o t ę p i a ł tego r o d z a j u „ k o n t a k t y " . J a k to po- wiedział Sienkiewicz ? „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy to jest zły

uczynek; dobry to jak Kali zabrać k o m u krowy" k a j

Prosimy o jednanie nowych prenumeratorów

(24)

Najbliższy podwójny numer „Kameny" ukaże się w grudniu r. b. i będzie w całości poświęcony nowej literaturze francuskiej w przekładach wybitnych tłu-

maczy.

O D P O W I E D Z I O D R E D A K C J I

P. M I E C Z . L. w W A R S Z A W I E : Prosimy j e d n a k o przyjęcie n a s z e j p o p r a w k i w wierszu („grzmot o s k a r d a " — n i e p s u j e t o wcale rytmu), bez k t ó r e j nie moglibyśmy zamieścić tego u t w o - r u . Szyk wyrazów, który Pan p r o p o n u j e , p o m i m o swej sztucz- ności b u d z i tylko n i e p o r o z u m i e n i e co d o r o d z a j u rzeczownika.

P. S T A N . T . w W A R S Z A W I E : Z n a d e s ł a n y c h wierszy najlepszy „ W wieczór deszczowy". I n n e robią wrażenie szki- c ó w , k t ó r e wymagałyby jeszcze p o n o w n e g o o p r a c o w a n i a . N a

razie nie będziemy drukowali, ale prosimy o nas w przysz- ł o ś c i nie z a p o m i n a ć .

P. F E N I K S C Z . w C Z O R T K O W I E : O t r z y m a n e przez nas wiersze n i e nadają się jeszcze d o d r u k u . Radzimy p r a c o w a ć n a d większą prostotą wyrazu (unikać n p . takich p r z e n o ś n i jak

„ d e k o l t sławy" i dbać o lepszy d o b ó r r y m ó w (nie posługiwać się gramatycznymi: „ k w i t n ą c ą — b r o c z ą c y " , „ w a h a n i a — k o c h a n i e "

„ o s t r z e l i w u j e — l u s t r u j e " , „ b r z e g a m i — s n a m i " i t. d.)

P. A L F R E D W . w Ł O D Z I : Z nadesłanych wierszy najlepsze bez tytułu ( „ N a d drzewami..." „Krajobrazy sine...", ale jeszcze nie dla nas. Pan również nadużywa rymów gramatycznych ( „ b r a m a m i — g ł o w a m i " , „ n e n u f a r ó w — p o ż a r ó w " , „świeczników

— t a n e c z n i k ó w " „krynoliny—dziewczyny" i t. d.) Pracować warto. Prosimy o nas nie zapominać.

P. Z E N O N P. we W Ł O D Z I M I E R Z U W O Ł . : Z wierszy nie skorzystamy. W sprawie powieści n i e c h P a n się zwróci b e z p o - ś r e d n i o d o d r u k a r n i „ K u l t u r a " , C h e ł m , Lubelska 10.

P I S M A N A D E S Ł A N E D O R E D A K C J I

Biuletyn P o l s k o - U k r a i ń s k i N r . 32 — 39 C z a r n o na b i a ł e m N r . 19—20

D e k a d a N r . 1—2 Elan N r . 1 E p o k a N r . 20

Krakowski Kurier W i e c z o r n y K r o n i k a N a d b u ż a ń s k a N r . 36—43 Kuźnica N r . 17—19

Lwów Literacki N r . 8

M a r c h o ł t zesz. 4

Cytaty

Powiązane dokumenty

nim nadesłaniu 60 gr. przekazem lub w znaczkach pocztowych. CENA NUMERU POJEDYNCZEGO 60 gr.. Miał ku temu i powołanie i specjalną skłonność juć w początkach swej drogi d o

Otóż godny podkreślenia jest przede wszystkim ten fakt, że prawie każdy nowopojawiający się talent nosi wyraźnie ce- chy wzrastania w atmosferze nowatorstwa.. Mniej liczną grupę

Puszkin w każdym uczuciu, w każdej miłości do kobiety (jak do „jedynej ukochanej" Marii Rajewskiej-Wołkońskiej) potrafił jedno i to samo: być samym sobą, nawet...

A ja mówię, że to nie jest już życie, to jest obraz, którym [będą się w kraju żywili, gdy go po latach ktoś wielki będzie malował na płótnie.. „Hejnał

próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy. Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom. Wemkną nas w mieszek, jak łątki czyli marionetki w

(Nie znałeś Wenecji wtedy). Więc czerwień flag trzepocących i rewolucji czad. Batalje naszych związków. Wiatr niósł od stepów ostre soczystych ziół oddechy. Mikroskop nużył

Ale jeśli powiemy, że technika awangardy jest najwyższym do- tąd osiągniętym szczytem, który trzeba było zdobyć, to zastoso- wanie te i techniki d o celów ściśle nawet

T y m pro- blemem „korzennym" jest idea współdziałania — szlachetnego krzyżowania się kultury inteligenckiej z kulturą ludową — sło- wem, „arka przymierza" Nasi