• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 9, R. I (1934)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 9, R. I (1934)"

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

R O K I

Nr. 9 K A M E N A

M I E S I Ę C Z N I K

T R E Ś Ć N U M E R U D Z I E W I Ą T E G O :

M A J 1 9 3 4

M A R J A N P I E C H A L W i e l k a n o c str. 153 J U L J A N .PRZYBOŚ N a marginesie artykułu

C z e r n i k a . 154 "

K A Z I M . A N D - J A W O R S K I N a marginesie „Pygma- l i o n a "

"

155 S T A N I S Ł A W P I Ę T A K G o r ą c z k a

"

157

J Ó Z E F M O N D S C H E I N Francja . 158 "

J Ó Z E F Ł O B O D O W S K I N o r w i d 158 "

Z E N O N W A Ś N I E W S K I Żebrak 159

"

S E R G J U S Z K U Ł A K O W S K I Maksymiljan W o ł o s z i n 159

"

P R Z E K Ł A D Y z poezji rosyjskiej 162 "

F R A N C E S K O L A N G I U L L O Złoty syfon 165 "

A L D O P A L A Z Z E S C H I Ara mara amara 166 "

S T A N I S Ł A W C Z E R N I K Najazd, k t ó r e g o nie było 167 "

J Ó Z E F N . K Ł O S O W S K I Książki n a j n o w s z e 168 "

N o t y 170 "

W k ł a d k a linorytowa Zenona W a ś n i e w s k i e g o p r z e d s t a w i a f r a g m e n t z a m k u w Łucku na Wołyniu od strony dziedzińca n a wieżę z bramą wejściową. Z b u d o w a n y około 1000 r. przez Włodzimierza W. ks.

kijowskiego, jeszcze dzisiaj resztkami swych murów s p r a w i a imponu- jące wrażenie.

Okładka linorytowa

Redaktor: Kazimierz Andrzej Jaworski Wydawca: Zenon Waśniewski Redaktor odpowiedzialny: Wawrzyniec Berezecki

Redakcja: Chełm Lubelski, Reformacka 43. Redaktor przyjmuje w ponie- działki od 15 do 16-ej.

Administracja: Zenon Waśniewski, Chełm Lubelski, Reformacka 15 B.

Prenumerata roczna (10 numerów) 4 zł., półroczna (5 numerów) 2 zł. 25 gr.

Cena numeru pojedynczego 50 gr.

Tłoczono w d r u k a r n i " K u l t u r a " Chełm Lub. 10.

(3)
(4)

K A M E N A

MARJAN PIECHAL

W I E L K A N O C

N a d światem, nad Europą nie świt, nie dzień.

Śmierć niewidzialną przelata stopą jak przezroczysty cień.

W ś r ó d zwiątpień gorzkich o p a r ó w dzień zwykły, n o c powszednia.

Zgasły ostatnie ognie sztandarów na przedmieściach Berlina i W i e d n i a .

Ze zbutwiałych trucheł i pleśni otwiera się przeszłość jak grób.

Kładą się w nim buntarskie pieśni, od których w p r z y s z ł o ś ć widno...

a zmartwychwstaje zielone widmo, rozkładający się t r u p .

Gnijący świata rozstrój wydziela trującą zarazę.

Ucz się oddychać, ptaku, z każdą wiosną zamiast p o w i e t r z e m — gazem...

W t e m przemijaniu, k o n a n i u jedna tylko n o c i gaz jak najściślej mówią głośno o Zmartwychwstaniu...

Ale jakich w z r u s z e ń ? jakich myśli?

Giną ideje, zmartwychwstają hasła t e m szczytniejsze, im m o c n i e j wrzasną...

W Linzu ostatnia chorągiew zgasła, od k t ó r e j było jasno...

Teraz noc, strasznie długa noc, n a p r a w d ę W i e l k a — N o c — głowa bezradna, jak kloc —

d o o k o ł a prze — m o c — — —

(5)

J U L J A N PRZYBOŚ

N A M A R G I N E S I E A R T Y K U Ł U C Z E R N I K A

Przed d w o m a miesiącami przyobiecałem r e d a k t o r o w i „ K a m e n y "

a r t y k u ł na t e m a t : „ T e m a t o w o ś ć a treść w liryce". Zaciekawiony roz- prawką S t a n i s ł a w a Czernika „ T r e ś ć i f o r m a " , k t ó r e j część pierwszą przyniósł nr. 7, postanowiłem ze swojemi u w a g a m i zaczekać na jej do- kończenie. Oczekiwanie nietylko mnie nie zawiodło, ale, rzecz niezwykła, przywiodło do własnego z a m i a r u . Druga część a r t y k u ł u o treści i formie ubiegła t r a f n e m i spostrzeżeniami niektóre moje myśli, tak, że pozostaje, mi jedynie głośno przyklasnąć wnikliwym odkryciom Czernika. Kapital- ne zwłaszcza dla zrozumienia n o w e j poezji jest jego stwierdzenie, że te- mat p o e m a t u jest czemś, co da się ująć dopiero po ostatecznem skrzep- nięciu treści lirycznej w formę, oraz określenie treści jako zespołu przed- kształtnych, najgłębszych doznań poety. Koncepcja ta jest bardzo bliska ujęciu Irzykowskiego, k t ó r y e l e m e n t y treściowe, „ a k t u a l n o ś c i " określił jako „ a b s o l u t n e wartości chwil", dążących ustawicznie do hierarchizacji.

Ale rozprawka Czernika ma ostrze rewizjonistyczne. Stwierdziwszy b a u k r u c t w o s t a f f i z m u i s k a m a n d r y z m u, zwraca się a u t o r a r t y k u ł u p r z e c i w p r z e r o s t o m „f o r m i z ni u" w n o w e j poezji, mówiąc: „Poezja nie jest kwestją rymów, metafor, elipsy, aliteracji. Są to zagadnienia o pobocznem znaczeniu"...

Ten sprzeciw Czernika wiąże się z podobnemi głosami k r y t y k ó w , zniechęconych do n a d m i e r n e g o , ich zdaniem, t e o r e t y z o w a n i a n o w a t o r ó w , którzy rzekomo zapominają, że przecież „Grau ist jede Teorie*... Sprawa ta, poruszona nanowo a r g u m e n t a m i Czernika, w y m a g a ostatecznego wy- świetlenia.

Aby zrozumieć i ocenić właściwie rozrost poetyki f o r m a l n e j w ru- chu a w a n g a r d o w y m , trzeba uwzględnić sytuację poetycką w początkach ruchu. Futuryści znaleźli się wobec r ó w n i e ruchliwego, a lepiej zorgani- zowanego i umiejscowionego (stolica) f r o n t u postimpresjonistów Skaman- dra. S k a m a n d r y z m chlubił się programofobją i łatwo zdobywał dla tego swojego stanowiska uznanie młodopolsko nastrojonych czytelników. Tej

„ p r o g r a m o w e j " bezprogramowości, k u l t o w i n i e-w i e d z e n i a i b e z- m y ś 1 e n i a w sprawach poezji przeciwstawili formiści teorję czystej formy W i t k i e w i c z a i wielościową estetykę C h w i s t k a. Na g r u n t

tak p r z y g o t o w a n y przyszedł P e i p e r ze swoją pasją o d k r y w c z ą ame- r y k i ostatecznie, na swój sposób, w swojej poetyckiej doktrynie zdefin- iował wszystko. Sugestja tej n a j ś w i e t n i e j s z e j głowy teoretyczno-estetycz- nej w Polsce była tak potężna, że poeci Zwrotnicy i Linji, realizujący każdy inaczej swoją własną poezję — w wypowiedziach teoretycznych powtarzali s f o r m u ł o w a n i a Peipera, n a j c z ę ś c i e j w ł a ś n i e n i e - z g o d n e z i c h p r a k t y k ą p o e t y c k ą . J a s k r a w y m i dość przykrym przykładem tego był casus Czuchnowskiego, który w b r e w n a j s i l n i e j s z y m własnym popędom upierał się kiedyś teoretycznie przy „pośredniości"...

Z sugestji tej nie o t r z ą s n ą ł się n a w e t Brzękowski w swojej książce o „Poezji integralnej", mimo, iż dopiero 011 u s i ł u j e w y w n i o s k o w a ć nową

p o e t y k ę z p r a k t y k i poetyckiej w s z y s t k i c h n o w a t o r ó w.

Pozorny więc przerost z a i n t e r e s o w a ń wyłącznie formą w n o w e j poezji tłumaczy się: 1) reakcją przeciw „ n a t c h n i e n i o w e j " programofobji epigonów symbolizmu, 2) sugestją d o k t r y n y P e i p e r a .

Płodna walka Irzykowskiego o treść — teraz, po d o ś w i a d c z e n i a c h

lat mogę to przyznać bez skruchy — i nacisk o k r u t n e j rzeczywistości społecznej na świadomość literacką w Polsce — stworzyły porę dojrzałą

do rewizji n o w e j poezji w i m i ę t r e ś c i , rewizji, którą tak z a j m u j ą c o podjął Czernik.

Wywody Czernika znajdą n i e w ą t p l i w i e u z u p e ł n i e n i e i ciąg dalszy w dyskusji. Głosy Czuchnowskiego i Czechowicza, choć brzmiące sprzecz- nie i o b o k jego myśli, u k ł a d a j ą się równolegle do tego centralnego za- gadnienia. J a chciałbym zwrócić u w a g ę na jedno w tym sporze.

Wyszedłszy z t r a f n e j analizy procesu twórczego, u p a t r u j e Czernik

ideał wiersza w tak „ d o r ó w n a n y m " zroście treści lirycznej z f o r m ą , że te

pojęcia tracą już p o t e m sens, zrósłszy się w n i e r o z e r w a l n ą jednię. Każdy

(6)

odbłysk wzruszenia, każdy fałd najgłębszych doznań u k r y t y c h w pod- świadomości — o t r z y m u j e wyraz w k a ż d e m z e s t a w i e n i u słów, w k a ź - d e m zwarciu składni. K a ż d e więc zestawienie składniowe, k a ż d y zwrot musi być żywy, m u s i b y ć w y n a l a z k i e m . M a k s y m a l n a g ę s t o ść i c i ę ż a r g a t u n k o w y p o e z j i—jest również jego ideałem.

Nie widzę t u t a j zasadniczej sprzeczności między p o g l ą d e m Czernika a teorją integralizmu Brzękowskiego. Z a c h o d z i t u j e d y n i e r ó - ż n i c a d w u p u n k t ó w w i d z e n i a na widziane t o s a m o . Brzę- kowski c e l o w o i ś w i a d o m i e p o m i n ą ł k w e s t j ę o d p o w i e d n i k ó w tre- ściowych tych wszystkich f o r m a l n y c h „ e l e m e n t ó w poezjotwórczych", które w s w e j rozprawie zestawia i k l a s y f i k u j e . Czernik zaś swoją roz- prawką podkreśla z n a c z e n i e t r e ś c i , z a w a r t e j w najlepszych zdo- byczach f o r m a l n y c h n o w e j poezji. W y s t ę p u j e jedynie — zupełnie słusz- nie — przeciwko p u s t e j r e t o r y c e n i e n a ł a d o w a n e j wzruszeniami—

i w tem zgadzam się z nim zupełnie. Szkoda, że Czernik nie czytał mo- jego omówienia książki Brzękowskiego w 1 nr. miesięcznika . D r o g a "

z b. r.; nie p o m a w i a ł b y mnie o r e s p e k t dla dogmatyki P e i p e r a .

Nakoniec muszę nie zgodzić się, a może tylko sprostować sąd Czernika o tych, którzy, jego zdaniem, zbliżają się do i d e a ł u poezji

„ a u t e n t y c z n e j " czy „ i n t e g r a l n e j " . Jest to oczywiście s p r a w a osobistego u p o d o b a n i a i poglądu, ale obecnie, w o k r e s i e natężonego ruchu awangardowego, rozszerzonego na cały k r a j i wzmożonego zainte- r e s o w a n i a nową poezja, jasne rozróżnienie i ograniczenie poetów jest sprawą n a d e r ważną. N i e w ą t p l i w i e zgodzą się ze mną chyba wszyscy koledzy z b. Linji czy Żagarów, gdy odgraniczę wiersze Młodożeńca od tych dążeń do integralizmu i a u t e n t y z m u , o których mówią (innemi słowy) Brzękowski i Czernik. M a r n o t r a w s t w o słowa, wodnisty „ d a d a n a i z m " , k a t a r y n i a r s t w o i n a i w n y onomatopeizm— wszystko to zbliża Młodożeńca do n a j g o r s z e g o we współczesnej poezji polskiej: do zegadłowiczyzny.

Natomiast Czernik nie dostrzegł, rzecz dziwna, poezji, s t o j ą c e j n a j b l i ż e j jego ideału: Brzękowskiego, Czechowicza i Ważyka.

KAZIMIERZ ANDRZEJ JAWORSKI

N A M A R G I N E S I E „ P Y G M A L I O N A "

Pani Klarze Sarneckiej

M g ł a l o n d y ń s k a d u s i za g a r d ł o , m r o c z n y T o w e r ,

ż a ł o b n a T a m i z a .

— K w i a t y , k w i a t y , s ł o ń c e k u p u j c i e ! — n a m o ś c i e k r z y c z y E l i z a .

W y t w o r n e p a n i e o t w a r z a c h w m a s k a c h i g e n t l e m a n o p i ę t y w f r a k .

— K w i a t y , k w i a t y , s ł o ń c e k u p u j c i e ! — U ś m i e c h E l i z y : b i a ł y c h b r z ó z e k ł a s k a u s t a : g o r e j ą c y k r z a k .

S e r c e n a d ł o n i i w s z y s t k o w p r o s t : e t y k a —

i n i c n a o p a k .

P r o f e s o r z e , p o p a t r z n a m o s t : t o n i e f o n e t y k a —

k w i a t y , k w i a t y i s ł o ń c e

(7)

sprzedaje p i ę k n a Eliza, a tyś niebrzydki c h ł o p a k .

— Ja chcę, by jak tym p a n i o m z m e j gęby kapał m i ó d !

Kwiaty, kwiaty sprzedaję t a n i o , zagłuszą miasta s m r ó d .

Profesorze, c h c ę być panią, ucz mię:

z ust nie słowa, ale srebrny śpiew.

C h c e tańczyć, bawić się hucznie ! Psia k r e w !

Mgła l o n d y ń s k a za gardło dusi.

Serca ludzkie k o n w e n a n s spętał.

Eliza — inne światy, inaczej mówić musi.

Ale zmilkła na u s t a c h piosenka:

Gdzie słońce ? Gdzie kwiaty ? Za gardło dusi londyńska mgła, gdy u s t o m trzeba k o m u n a ł y nizać:

mówisz, a myślisz inaczej.

Mroczny jest salon — Tamiza, o k o przysłania łza —

płacze

w w y t w o r n e j sukni Eliza.

Oczy — s p ł o s z o n e ptaki, zetlił się p ł o m i e ń warg.

W sercu d u m y z miłością targ, w sercu — huczące morze.

- Profesorze, profesorze, bądź szczery!

W i e c to był tylko e k s p e r y m e n t taki, d o c h o l e r y ? ! —

Mgła opada na rzekę i zakuwa w stal ją;

na moście i n n e j już dziewczyny śpiew.

Stanęli objęci wpół Galatea i Pigmaljon n a d zamgloną Tamizą.

E h !

Zycie jest piękne, Elizo, kiedy się kocha,

psia k r e w ! —

(8)

STANISŁAW PIĘTAK

G O R Ą C Z K A Od łóżka k u o k n u ,

jak—jak ścieżka z a d y m i o n e j krwi i t a m t e j woni — od łóżka ku oknu,

o k n u szczypiącemu długą z a d u m ę w niebo w k o ł y s a n y c h kosztanów.

Szary załom oczu p r u t y c h wczoraj i dziś i dziś czerwonemi snami — i tylko kilka k r o k ó w , kilka kroków —

w s i w e j miednicy włosy krwi,

którą strach płuc ku liściom z złota na nowo wydzwonił.

Ten guz (trawiąca bomba) n a p i ą ł mi przełyk w n a j b o l e ś n i e j rozżalony [zapach, ręce spłynęły w żółty szloch ścian, odszukanych po cichu s k u t e m i uszami.

Na ścieżce z krwi, z krwi uniosły oczy b ł ę k i t n y odlot szyn,

oczy w y ś p i e w a ł y t ę s k n o t ę w szkło zmierzchu w m u r o w a n y c h słupów.

Od łóżka ku oknu — k u o k n u

skoczyło serce, jak p ę k n i ę t y oddech oślinione ciszą

i, gdy kosztany w y p l u s k a ł y k u gwiazdom tę samą białą dziewczynę, n a k r u c h e j f u t r y n i e odszczekała znów k r e w s w ó j t r u j ą c y pożar — k o p n i ę t y guz w y r w a ł kilogram flegmy z płuc

i u w i ą z ł śliną na szumiących drutach.

Osiemnastoletni chłopiec, o s i e m n a s t o l e t n i chłopiec —

oczy u m k n ę ł y jak pszczoły i z gwiazdami n a n i e b i e w y m i e n i ł y miejsca.

Nie mów, nie mów, ani n i e s ł u c h a j k ł u j ą c y c h szeptów żył.

N a d y m i ł w g r u b e złomy biódr zielony księżyc, imię moje — o b j ę t e gałęzią czarnych włosów, pali mi s k r o n i e szaleństwo rosnących ud

od łona: b i a ł e j łódki, usta b r u t a l n i e o d a r t e z o d d e c h u w skaleczoną radość nabitych mlekiem piersi.

Osiemnastoletni chłopiec, o s i e m n a s t o l e t n i chłopiec — palce za szybko rozdarły k r w a w i ą c ą różę z ust

i w oczach jej znalazły zielony księżyc z a l a n y b u j n y m śmiechem nie mówił nikt, nie mówił,

gdy oczy wracały na kruchą f u t r y n ę .

Od o k n a k u łóżku,

jak — (jak ścieżka z a d y m i o n e j krwi i t w o j e j woni) od o k n a k u łóżku,

łóżku p l u j ą c e m u pożarem parzących snów.

Żółty załom oczu owinięty szumem błękitnych kosztanów.

Osiemnastoletni chłopiec, z kilogramem flegmy u wylotu płuc, n a nitce krwi u n o s z ą c gorzki s m u t e k drutów,

długo chowałem w z a w ó j mlecznego puchu żałość r o z t ę s k n i o n y c h u s z u .

W okno w p ł y n ą ł zielony księżyc znów — więzienie palących u d i dymiących piersi —

w n e t z a t a r g a ł ścianami coraz bliższy czarny odgłos szyn..

Ciało w p r a w i o n e w gorączkę i n a j d z i k s z y w i a t r ścigało b r u n a t n ą Malajkę,

aż pociąg n a d j e c h a ł wśród wycia k o s z t a n ó w

i s t u k i l o g r a m o w e m i n o ż a m i odciął z a p ł o d n i o n e oczy

od wzdętego brzucha.

(9)

JÓZEF MONDSCHEIN

F R A N C J A Z czem Cię p o r ó w n a ć , Francjo,

Z jakiem pięknem, z jaką radością ? Z powietrzem wiosny n a d głową, Z pierwszą miłością ?

Hellado n o w a , Hellado, We wdzięku bezcenna:

Muzyko Debussy, Poezjo V e r l a i n e ' a I Przedziwna La Ville Lumiere ! Placu Królewski w Nancy, Rouen rycerskie, Tuluzo ! Czy wyście wyrazem Francji ?

Ogromie ducha Pascala ! Śmiałości myśli Voltaire'a ! Czyż nie od was się rozpoczęła — Francuzi — światłości era ? Może dusza Twa w winie i chlebie, Francjo, k t ó r y dajesz ubogim, — Tym, co z swych domów n i e w o l i

Weszli w Twe p r o g i ?

K w i t n ą c a i n i e ś m i e r t e l n a J a s n a wolności m o n s t r a n c j o ! Chciałem powiedzieć: Matko!

A powiem tylko: Francjo. — J Ó Z E F ŁOBODOWSKI

N O R W I D całuny które pieką jak wrzody

ściągnij ręką zetlałą i porwij

nie zmieścić w czarnej gęstwie laurowych łodyg tych znaków co wołają norwid

ojczyzno rozwalona na krzyżach jak spasłe cielsko na wygodnej męce

tam w ogłuchłych na głos mój uliczkach paryża smagłą t w a r z ku wschodowi wykręcę

idą orszaki żałobne pod lasem gromnic krążą jak kruki w moim kamiennym teatrze powiadają mi przechodnie zapomnij namawiają mię ja czuwam i patrzę

o t o pieśni jako p o w ó j na kijach zła trucizna juljusza i adama

jam trwał kiedy każdy przemijał i jam jeden swego bólu nic skłamał czarne maki w skorupach dzbanów

wiatr żałobny płynie na cyprysach ciało w t r u m n i e drżącą struną fortepianu skierowane prosto w przyszłość jak spisa

pieśń bezdomna zabłąka się znajda której nikt po imieniu nie zawoła

świstu szabel nie uchwycić w brzęku kajdan ani ludzi odszukać w archaniołach

laurowym nie wydrzesz się gajom rozpostarty na gwiazdach jak na dzidach tylko dojrzysz samotny konając

skamieniałe źrenice norwida

Hr. 9

(10)

ZENON WAŚNIEWSKI

Ż E B R A K

W y c h o d z ą c w świat z k o s t u r e m i torbą p o d r ó ż n ą , czuje p r z e s t r z e ń przed sobą p a c h n ą c ą j a ł m u ż n ą , n i e o d s t ę p n y towarzysz głód w ę d r u j e ze m n ą , s p ę d z a j ą c m n i e n i e k i e d y z p o s ł a n i a w n o c c i e m n ą . Z ś w i e r g o t e m p t a k ó w idę, t r ą c oczy w p ó ł s e n n e , nie w i e d z ą c , czy zaczynam, czy k o ń c z ę g e h e n n ę . A m o ż e dziś, za chwile, w dnia u p a l n y m żarze, s p o t k a m idące k u m n i e u ś m i e c h n i ę t e t w a r z e i k o j ą c e d o t k n i ę c i e m w y c i ą g n i ę t e d ł o n i e ?

C h o ć dziś z n ó w myślę o t e m , w i e c z n o ś ć idę po n i e .

O t o drzwi się otwarły, k t o ś m n i e w a b i g e s t e m !

Śpieszę się z ł z a m i szczęścia, c h c ą c krzyczeć: już j e s t e m ! P o p i e r w s z y c h j e d n a k k r o k a c h r a d o ś ć się r o z w i e w a i jedyną j a ł m u ż n ą zostaje — c i e ń d r z e w a .

SERGJUSZ KUŁAKOWSKI

M A K S Y M I L J A N W O Ł O S Z I N (1877 - 1932)

Z t w ó r c z o ś c i ą M a k s y m i l j a n a K i r i e n k o ( W o ł o s z i n a ) czytelnik polski miał m o ż n o ś ć z a p o z n a n i a się j e d y n i e dzięki p r z e k ł a d o m wiersza „ G ł o w a M a d a m e de L a m b a l l e " p i ó r a W ł . S ł o b o d n i k a i Kaz. A . J a w o r s k i e g o . J e d n a k i e t e n u t a l e n t o w a n y malarz i wy- b i t n y p o e t a z a s ł u g u j e na u w a g ę c h o c i a ż b y ze w z g l ę d u na jego s t o s u n k i p r z y j a z n e z P o l o n i ą paryską; świadczy o nich m . in., c h a r a k t e r y s t y c z n y p o r t r e t W o ł o s z i n a p ę d z l a Eug. Zaka.

Ś m i e r ć W o ł o s z i n a (11 s i e r p n i a 1932.) wywołała s z e r o k i o d d ź w i ę k w p r a s i e r o s y j s k i e j r ó ż n y c h k i e r u n k ó w l i t e r a c k i c h i p o l i t y c z n y c h . T y p o w y syn e p o k i s y m b o l i z m u i i m p r e s j o n i z m u , W o ł o s z i n był n i e p r z e c i ę t n ą postacią na w i d o w n i l i t e r a t u r y r o - syjskiej.

Syn k o z a k a , u r o d z o n y w Kijowie, z a c h o w a ł d o k o ń c a życia

w y b u j a ł y t e m p e r a m e n t i żywiołowość, co się u j a w n i a ł o w p o -

w i e r z c h o w n o ś c i p o e t y . W o l n o ś ć d u c h a , cygański tryb życia, sze-

r o k a r o z p i ę t o ś ć duszy były przez całe życie j a s k r a w e m i właści-

w o ś c i a m i t e g o d z i e c k a a r t y s t y c z n o - l i t e r a c k i e j b o h e m y . P r a w d z i -

wy artysta, W o ł o s z i n był p o d o b n y d o jakiegoś f a n t a s t y c z n e g o

(11)

„ h o m o sapiens" z czasów wcześnie helleńskich, p r z y p o m i n a j ą c swoją okazałą postacią w y m a r z o n e g o syna Hellady — czy też wskrzeszonego Sarmatę bezbrzeżnych, dziewiczych stepów. W ży- ciu pociągała go jedynie jaskrawość wrażeń i przeżyć bez względu na to, jakie zabarwienie m o r a l n e , polityczne, ba, n a w e t arty- styczne te wrażenia miały za podstawę. T e m się tłumaczy, że W o ł o s z i n nigdy nie troszczył się ani o życie codzienne, ani

o sławę, jakby to wszystko nie tyczyło wcale tego wychodźcy z innego prymitywnego świata. Z jednakową płomiennością

rzucał się w wir rewolucji (będąc zesłany - - przeżywał n o w e wrażenia z k r a j u „egzotycznego"), aby p ó ź n i e j trafiwszy do Pa- ryża, spędzać życie c h a o t y c z n o - b a r w n e w m i e d z y n a r o d o w e m środowisku artystycznem. Jako p o e t a u j m o w a ł obrazy zawsze p o malarsku, k i e r u j ą c się efektownością światła i cieni, rzu- cając p o s ę p n v koloryt na obraz, zestawiając hyperboliczne prze- ciwieństwa n i e o m a l w stylu Goy'i. I m p r e s j o n i z m f r a n c u s k i słu- żył W o ł o s z i n o w i jako m e t o d a , zaś poeci-symboliści francuscy 1 belgijscy wskazali mu drogę ku urzeczywistnieniu obrazów poetyckich w śpiewnych słowach.

D o s k o n a ł e tłumaczenia W o ł o s z i n a z H e n r y k a de Regnier'a, z Emila V e r h a e r e n ' a (z którymi było s p o k r e w n i o n y c h kilku wy- bitnych p o e t ó w rosyjskich XX w.) świadczą o wysokiej technice r y m o t w ó r s t w a i u m i e j ę t n e j subtelności w o d d a n i u oryginałów.

J e d n e m u ze swych u l u b i e ń c ó w — Barbey'owi d'Aurevilly'emu—

W o ł o s z i n poświęcił d o s k o n a ł e s t u d j u m , o p r a c o w a ł bibliografje, jakiej mogliby pozazdrościć Francuzi, oraz przetłumaczył „Les D i a b o l i q u e s " tego wczesnego symbolisty. S t e f a n Mallarme, Pa- weł C l a u d e l , J. M. d e H e r e d i a odegrali w życiu W o ł o s z i n a rolę, którą obdarzył D a n t e Vergilego w swej i n f e r n a l n e j p o d r ó - ży. Artystyczne przeżycia e p o k i f r a n c u s k i e g o „fin de siecle"

wprowadziły p o e t ę rosyjskiego d o w y s u b t e l n i o n e g o , bogatego w przeciwieństwa wieku XVIII, d o czasów rewolucji francuskiei, gdy życie stało się t e a t r a l n e m widowiskiem, gdy p o w i e w śmierci nadawał wszelkim przeżyciom n i e z r ó w n a n y u r o k .

Tą drogą wykrył p o e t a swój p o t a j e m n y świat — bądź to w Szwajcarji przy b u d o w i e słynnego „ G m a c h u J a n a " a n t r o p o - zofa R u d o l f a Steinera, bądź t o w K o k t e b e l u na Krymie, w swej u l u b i o n e j siedzibie, gdzie przeżywał d a w n e czasy Hellady nad m o r z e m b ł ę k i t n o - c z a r n e m .

Stąd epicka siła wypowiedzi, W o ł o s z i n wiąże słowa, jakby miał do czynienia ze s k ą p o i wyraźnie o k r e ś l o n e m i o d c i e n i a m i .

N i e troszcząc się o sławę, p o e t a w y d r u k o w a ł swój pierw-

szy zbiór wierszy d o p i e r o w r. 1910, b ę d ą c już znanym uczestni-

kiem k i e r u n k u „Świat sztuki" i wówczas d o p i e r o co założonego

(12)

słynnego miesięcznika „ A p o l l o " . T a piękna książka była ozdo- b i o n a rysunkami K o n s t a n t e g o Bogajewskiego, s p o k r e w n i o n e g o

z twórczością poety.

W y t w o r n y i światowy w o b c o w a n i u z ludźmi, W o ł o s z i n podczas recytowania swych wierszy przeistaczał się w s u r o w e g o S a r m a t ę . T e n szczegół c h a r a k t e r y z u j e ujęcie przez W o ł o s z i n a s a m e j t w ó r c z o ś c i poetyckiej, n a c e c h o w a n e j zaiste h e l l e ń s k i m p a t o s e m . Los rzucił W o ł o s z i n a pomiędzy pierwszą a drugą re- w o l u c j e rosyjskie. W szeregu p o e m a t ó w i liryk, w setkach arty- k u ł ó w , rozrzuconych p o czasopismach, oddźwięk epoki nabiera groźnych, proroczych cech. N a w i ą z u j ą c d o rewolucji f r a n c u s k i e j XVIII w., p o e t a d a j e wyraz uwielbieniu żywiołowości i jaskra- wości wrażeń. Kilka swoich artykułów wydał w r. 1914 w osob- n e j książce („Oblicza twórczości" t. I); p o m i ę d z y i n n e m i za- mieścił tu b a r d z o ciekawy szkic p. t. „Prorocy i mściciele"

( z r. 1905), u d e r z a j ą c y g r o ź n e m u j ę c i e m t e m a t u r e w o l u c j i jako w i e l o w i e k o w e j zemsty. Jako mistyk W o ł o s z i n wykrywał t a j e m - nicze podstawy zjawisk historycznych, k i e r u j ą c się b u d d y z m e m , a n t r o p o z o f j ą , t e o z o f j ą , t a j n e m i d o k t r y n a m i chrześcijaństwa, wska- zując na moralną zbrodnię człowieczeństwa, którą m o ż n a na- prawić przez morze krwi. Krew w pojęciu W o ł o s z i n a jest jaskra- wą plamą kolorystyczną w dziejach ludzkości, pożoga wojny—

p o t ę ż n e m widowiskiem d z i e j o w e m . W y r a z e m tych zapatrywań poety są jego utwory, wydawane w latach wojny i rewolucji jako zbiory poezyj: „ A n n o M u n d i A r d e n t i s " (1916), „ I w e r n i "

(wiersze wybrane, 1918) oraz „ D e m o n y g ł u c h o n i e m e " (1919, z rysunkami autora). N a w i ą z u j ą c d o dawnych wojen, d o rewo- lucji f r a n c u s k i e j XVIII w., do rosyjskich p o w s t a ń Razina i Pu- gaczowa, Wołoszyn został w o s t a t n i e m piętnastoleciu życia swe- go piewcą żywiołowej, niszczycielsko-płomiennej burzy, podczas k t ó r e j ukazują się oczom p r o r o k a postacie apokaliptyczne.

W p o r ó w n a n i u z p o e m a t a m i W o ł o s z i n a słynne „ D w u n a s t u "

i „Scytowie" A. Błoka stają się b l a d e m i r e a s u m o w a n i a m i rosyj- skiego inteligenta.

T a k i e j b o w i e m apoteozy niszczycielskiego chaosu i żywio- łowego rozpętania nie potrafił wyrazić ani j e d e n poeta rosyjski naszych czasów. „ D e m o n y g ł u c h o n i e m e " — to obraz słynnego o b e c n i e poety rosyjskiego XIX w. T e o d o r a Tiutczewa; w p r o - wadza to nas na tory p o k r e w i e ń s t w a W o ł o s z i n a z tym „piewcą nocy i c h a o s u " . B e z d e n n o ś ć k o s m o s u Tiutczewa kojarzy się w wierszach W o ł o s z i n a z o g r o m e m przeżyć naszej epoki, w k t ó r e j brzmią odgłosy zgrozy świata antycznego „ T e r r o r anticjuus".

D l a t e g o poezja W o ł o s z i n a działa na nas jak zew wśród burzy

i p i o r u n ó w .

(13)

IWAN KRYŁOW

K W I A T Y

Lato... Deszcz rzęsisty — złoto dla rolników...

Gdzieś na b a l k o n i k u a może i w o t w a r t e m oknie z kwiatami żywotni do spółki bawił ludzkie oczy i bukiet z b i b u ł k i !

Ton w krzyk — Hej, gosposiu, zabierz nas, bo zmokniem ! —

— Nas to nie ! — odezwie się Ficus zkolei — n a m , k w i a t o m p r a w d z i w y m , taki deszcz nie szkodzi

Dobrodziej

i tak już się, widzę, rozkleił! —

Dokąd zmierzam, wiecie:

deszcz — k r y t y k a , k w i a t y — t a l e n t y . Gdy szczere, n a deszczu odświeżają cerę !

Nie da się rzec tegoż o sztucznym bukiecie:

po deszczu staje się już — śmieciem !

Z r o s y j s k i e g o spolszczył W . S z u l .

MICHAŁ LERMONTOW

I nuda i s m u t e k . Nikt dłoni nie poda z pomocą, gdy ręce w cierpieniu się s p l a t a .

P r a g n i e n i a ? Lecz p r a g n ą ć wieczyście, napróżno.... i p o c o ? A lata mijają — najlepsze te l a t a .

Więc kochać ? Lecz kogo ? Na chwilę pokochać nie warto, a wiecznie wszak kochać niesposób.

Gdy zajrzysz w g ł ą b siebie, t a m przeszłość swą widzisz z a t a r t ą , i radość, i męki, i wszystko igraszką li losów.

Namiętność? Wszak wcześniej czy p ó ź n i e j jej słodka oskoła zgorzknieje pod twemi już usty.

I życie — zrozumiesz, gdy spojrzysz z uwagą dokoła, to tylko żart głupi i pusty.

Z r o s y j s k i e g o spolszczył K. A . J a w o r s k i

MICHAŁ KUZMIN

*

* *

Dzień świąteczny. Pachnie mięta. Wszystko w k w i a t a c h . T r a w a świeża, nie w y m i ę t a . Wszystko w k w i a t a c h . Nad ruczajem głośną falą, na pagórze

skaczą, bawią się koźlęta. Wszystko w k w i a t a c h . Skały sad grodzące wokół u p a ł urzekł.

Lasy spętał, pola spętał. Wszystko w k w i a t a c h .

O p o r a n k u przed dom w y j d ę , s t a n ę w g a n k u

i — pierś r y t m e m drżeń objęta. Wszystko w k w i a t a c h . Czemu kocham... czemu kochani... s a m już nie wiem.

Nie codzień są jasne ś w i ę t a i świat w kwiatach...

Z r o s y j s k i e g o s p o l s z c z y ! Józef C z e c h o w i c z

(14)

MAKSYMILJAN WOŁOSZYN

D E M O N Y G Ł U C H O N I E M E Wciąż ślepi, głuchoniemi wciąż, przechodzą poprzez ziemskie szlaki i płomieniste kreślą znaki

jak w mgle r o z w a r t e j gromu w ą ż . Otchłanie ogniem obejmując, nie widzą nic skroś ś w i a t ł a biel i tworzą, zgoła nie pojmując, jaki powołał ich tu cel.

Przez zmierzch zamglony piekła [progów rzucają wieszcze swoje skry...

Ich los — to wszak oblicze Boga, jawione w m r o k u z poza mgły.

Z rosyjskiego spolszczył K. A . J a w o r s k i

MIKOŁAJ GUMILOW

S E N (Ranna pogwarka) Pan jest dzisiaj taki dziwny, co pan we śnie widział znów ?

— G a j oliwny, rzekę, nów.

A co więcej ? W rozświetlone noce ludzie kochać chcą.

— Desdemonę, siebie z nią.

Oczy p a n a mówią wiele.

Kto sie jeszcze w cieniu skrył ?

— Tam Otello piękny był.

Czy mu księżyc srebrzył l i c e ? Czy był was obojga w a r t ?

— Tak. On rycerz no i bard J a k i e ż czary on tam c z y n i ł ?

O czem śpiewał w lśniących mgłach ?

— O p u s t y n i i o snach.

I pan słuchał rozmarzony, w oczach p a n a drżała ł z a ?

— D e s d e m o n a , lecz n i e ja.

Z r o s y j s k i e g o spolszczył K . A . J a w o r s k i

IGOR SIEWIERIANIN

W I O S E N N Y D Z I E Ń

Wiosenny dzień świat złotem wień- c z y , — ślepiące słońce miasto ssie !

J a m znowu—ja: jam znów młodzień- [ c z y !

J a m znowu wesół, kochani się !

I dusza rwie się, dusza śpiewa, do wszystkich obcych mówię „ty"...

Ach, jaka przestrzeń 1 J a k i e drzewa ! Ach, jakie p i e ś n i ! J a k i e bzy !

Więc bryczką wdał, co koń wysko- [czy !

Na młode pola, pełne brózd ! R u m i a n y m babom patrzeć w oczy ! Całować wroga w czerwień u s t !

Kwitnijcie k w i a t y u ś m i e c h n i ę t e ! Śpiewajcie, gaje, pieśń swych śnień!

Dziś nikt nie winien: każdy święty w błogosławiony taki dzień !

Z r o s y j s k i e g o spolszczył K . A . Jaworski

TEODOR SOŁOGUB

Dom we śnie, wszędzie ś w i a t ł a już [znikły, tylko tam wgórze drży płomyk nikły.

To nie blask lampki przed Matką [Boską:

tam nie śpi człowiek, z n ę k a n y troską.

Może t a m chory zbudził się ze snu i słychać jęk tani jego b o l e s n y . Albo rozłąką długą zmęczona, nie może u s n ą ć cierpiąca żona.

L u b p r a g n ą c wezwać śmierć z. włas- [ n e j woli, jakiś nieszczęsny łka o s w e j doli.

Może tani m a t k a nad drogim prochem chyli się w t r w o d z e z rozpacznym

[szlochem.

Lub inna boleść świeci t a m nocą.

O, zła, o k r u t n a ! 1 poco, poco ?

Z r o s y j s k i e g o spolszczył K . A . J a w o r s k i

(15)

WŁODZIMIERZ MAJAKOWSKI!

W O J N A I P O K Ó J (Prolog)

Wam to dobrze.

Umarłych wstyd nie nęka.

Gaś w sobie

gniew do m a r t w y c h morderców.

Oczyszczająca zmyła męka grzech broczącego serca.

Wam to dobrze ! A ja

poprzez h u k ,

poprzez f r o n t od krwi m o k r y jak poniosę miłość człowieka ? P o t k n ę się

i ostatniego miłościątka okruch w odmęt d y m u się stoczy na wieki.

Cóż przyjdzie t y m , co wrócili,

ze współczucia okrzyków, cóż przyjdzie

z łzawych poetyckich pień ?!

Myślą tylko o tem, jakby na parze p a t y k ó w

przekusztykać jak nie bądź dzień ! Boisz s i ę !

Tchórz ! Z a b i j ą ! A tak

półwieku jeszcze będziesz włóczył [ciało ! Kłamstwo !

Wiem,

że i w lawie a t a k u byłbym pierwszy, b o h a t e r

i śmiałek.

O, któż

gdy przyszłość zagrzmi nam nie stanie

na apel r ą c z o ? Każdy.

A dziś jestem sam h e r o l d e m p r a w d ,

które jutro wszystkich połączą. — Dziś t r i u m f u j ę !

Nie rozbryzgałem duszy,

p o t r a f i ł e m ,

p o t r a f i ł e m ją donieść cało.

Bo jeden ludzki wśród wycia wśród burzy podnoszę głos zuchwało.

A zresztą rozstrzelajcie,

c i ą ż c i e do s ł u p a w polu ! Nie splami t w a r z y m o j e j strachu

[biel!

Chcecie — mogę asa

przylepić na czole

by j a s k r a w i e j płonął w a m cel ?!

Z r o s y j s k i e g o s p o l s z c z y ł K. A . J a w o r s k i

BORYS PASTERNAK

Tak się zaczyna. Od lat dwóch od mamki w mgłę się dźwięków leci.

Szczebiocze, świszczę się—deszcz słów pojawia się już w r o k u trzecim.

Tak zaczynają się zagadki i kiedy w h u k u m k n i e t u r b i n a , zda się, nie matką ci już m a t k a żeś ty nie ty, że dom — obczyzna.

Co począć z straszneni owem pięknem, n a ławce siedząc w bzowym cieniu.

I kiedyż kraść tu dzieci zlękłe ? 1 t a k powstają podejrzenia.

Tak rosną strachy. Jakżeż gwiazd nie d o t k n ą ć ma na n i e b e k r a n i e , gdy on — f a n t a s t a , gdy on — F a u s t . Tak zaczynają się cyganie.

Tak się o d s ł a n i a w c h m u r otworze ponad o p ł o t k i e m i nad grzędą jak szept w e s t c h n i e n i a nagłe morze.

Tak jamby się zaczynać będą.

Tak nocy letnich jasna wić, wieszcząca: już na ranek pora! — zda się źrenicą twoją lśnić.

Tak się wszczynają z słońcem spory.

Tak się zaczyna wierszem żyć.

Pianino drżące p i a n ę z ust obliże.

Podrzuci ciebie, zerwie ta maligna i powiesz, — miły ! — Wtedy — Nie

[ w y k r z y k n ę N i e ! Przy m u z y c e ? ! — Choć byważ

|się bliżej, niż gdy się rzuca ot o t a k i e j chwili dźwięki jak kartki dziennika do

[ognia ? O zrozumienie dziwne, tylko kiwnij, zdumiejesz s a m a ! — Możesz pójść

[swobodnie.

Nie t r z y m a m wcale. Innym o d d a j [siły.

Wszak d a w n o został n a p i s a n y [Werter, a dziś p o w i e t r z e n a w e t pachnie

śmiercią:

otworzyć okno to jak przeciąć żyły.

Z r o s y j s k i e g o spolszczył K. A . J a w o r s k i

(16)

FRANCESCO CANGIULLO

Z Ł O T Y S Y F O N ( F r a g m e n t )

Włosy pozłacane krwią, oczy fosforyzujące,

nimfy czarowne i źródła posrebrzane, gdzie się syreny pluskają

i lśniące o d złotowłosów ciała f a u n ó w drżą.

O , s u c h o t n i c y - p o e ę i ! I wy im śpiewać możecie !

O malarze z m u z e ó w ! I wy ich pieścić m o ż e c i e ! N i e b o b ł ę k i t n o świegotające, ideale błękitny,

błękitny pierścieniu ś m i e r c i ! Blaskiem rażące niebieskie ścieżki:

lećcie w nie dzielni piloci, kiedy was obłęd zamroczy!

P o ł u d n i e olśniewające:

leźcie z tęsknoty kokoty, nocna h o ł o t o , jak cyrkle roztworzone,

rozlazłe, kwaśne, zielone, w cieniu takich izb,

k t ó r e zawsze zamykają oczy.

Każda latarnia sztyletuje, rozżarzona d o biała w p o ł u d n i e . Każdy balkon ma swoją szybę,

w którą r e f l e k t o r d r u z g o t e m ślin pluje.

Każdy brylant jak s ł o ń c e ma serce bijące i błyska, piska, szeleści, wytryska

elektryczną burzą.

Wszystkie krople, drzazgi, k t ó r e się w snach mrużą, są pluskami i bluzgami białego ognia.

Każda kropla wina ma coś z rubina.

Każdy metal roztapia się w setne łzy światła słonecznym p o m i o t e m .

Złoto jest m o s i ą d z e m , a mosiądz jest złotem, który płonie, skrzy się, drży, jeżąc siarczane włosy.

Każda rzecz żywi w sobie p a j ą k a ,

który ją oprzędza świetlistą pajęczyną.

(17)

A najwyższy O n się śmieje.

W y r a f i n o w a n y pochlebca, czarodziejski mamicie!, który nim mgły rozwieje, posyła na ziemie o świcie ociekający s t r u m i e ń złota.

Niewyczerpany i świeży!

Jedyne złoto p o e t ó w ! Jedyne ź r ó d ł o złota,

k t ó r e g o nie dostaną b a n k i e r z y ! S ł o ń c e !

A u r e o l o pracy n o w e j ! Zagłado pracy s t a r e j ! Słońce,

k t ó r e elektryzujesz zielone liście, a spopielasz schnące,

najczystsze s ł o ń c e !

Które każdego dnia o zachodzie zapalasz stary dzień,

zapalasz siebie s a m o w onym starym dniu błyskiem żarliwych drgnień,

aby dać tym, którzy się urodzą jutro, s ł o ń c e i jutro,

zawsze wciąż nowsze i czystsze w złocie jutrzenek —

ty będziesz naszem s ł o ń c e m , zanim się jutro n a m wyśni, najwyższa m e t o lotników, syfonie złota

t r y ś n i j !

Z włoskiego przełożył Jalu Kurek ALDO PALAZZESCHI

A R A M A R A A M A R A N a p o c h y ł e m wzniesieniu

wśród wysokich cyprysów jest łąka m a l u s i e ń k a . W półcieniu trzy staruszki, g r a j ą c e w kości, stoją.

Żadna głową nie ruszy na chwilę, żadna miejsca ni razu nie zmieni.

Na trawie na k o l a n a c h stoją w półcieniu i grają.

Z włoskiego spolszczył K. A. Jaworski

(18)

STANISŁAW CZERNIK

N A J A Z D , K T Ó R E G O NIE BYŁO

Przed kilku miesiącami w a r t y k u l e „Synowie ziemi" (Kamena Nr 5) w s k a z y w a ł e m na rozwijający się u n a s w ostatnich czasach ruch przeciw- chłopski. Nazwałem to problemem Szywały ze względu na początkowe umiejscowienie tego działania w literaturze pięknej. Konfrontacja papie- rowego Szywały z człowiekiem żywym, z p r a w d z i w y m inteligentem po- chodzenia chłopskiego wykazała, że literacki odpowiednik tego typu jest wyrazem o d w r ó c o n e j rzeczywistości. Wkrótce potem w prasie stołecznej rozgorzała polemika na t e m a t c h ł o p ó w w literaturze. Odważny głos Mło- dożeńca, k t ó r y przeciwstawił swe chłopskie credo a n t y l u d o w e j stolicy, jest d o k u m e n t e m . Zresztą cała ta p o l e m i k a jest zbiorowiskiem pustych słów. Wiadomo, że p u b l i c y s t y k a polska odznacza się b r a k i e m jakiejkol- wiek odpowiedzialności za słowo. Sprawa Szywały przeszła do d r u g i e j instancji.

Narazie g e n e r a l n y m p r o k u r a t o r e m w rozpoczętym procesie został znany publicysta w a r s z a w s k i J. E. Skivvski. W nr. 10 (29) „ P i o n u " w a r t y k u l e „Przemilczany n a j a z d " , na m a r g i n e s i e polemiki między Piasec- kim, Makarewiczem i Młodożeńcem, p. Skiwski postawił niezwykle cie- kawą tezę o zagadnieniu chłopa w historji l i t e r a t u r y . Problem ten w o ś w i e t l e n i u p. Skiwskiego n a b r a ł niemal zasadniczego znaczenia, dotyka bowiem n i e t y l k o historji l i t e r a t u r y i roli chłopów w jej k s z t a ł t o w a n i u , lecz jest właściwie próbą „rzucenia ś w i a t ł a " na całokształt z a g a d n i e n i a roli inteligentów, pochodzących z w a r s t w proletarjackich w tworzeniu wartości k u l t u r a l n y c h . Niezwykle s u g e s t y w n a forma w y w o d ó w p. Skiw- skiego p o s i a d a znaczną siłę p r z e k o n y w a j ą c ą , t e m b a r d z i e j więc w y m a g a konfrontacji z rzeczywistością. Tej konfrontacji p o d e j m u j ę się.

P. Skiwski łączy dwa z a g a d n i e n i a w jeden przyczynowy związek.

Stwierdza n a j p i e r w niski poziom polonistyki współczesnej, w s k a z u j e n a liczne dzieła o g r o m n e j pracowitości, którym w y j ą t k o w o towarzyszy inte- ligencja. P o w o ł u j e się n a Boya, k t ó r y „w swoich ostatnich a r t y k u ł a c h fredrologicznych dał n a m znowu sporą porcję przykładów, dowodzących niezbicie w y j ą t k o w e g o b r a k u o k r z e s a n i a umysłowego u naszych uczo- n y c h " . Wreszcie o d m a w i a dzisiejszym historykom l i t e r a t u r y t a l e n t u re- k o n s t r u k t o r s k i e g o , przez co p o w s t a j e n a u k a bez sprężyn, blada, a za- razem nieścisła. „ G ł ó w n a przyczyna" tego s t a n u rzeczy leży w e d ł u g Skiwskiego „w szerokiem u p r a w i a n i u polonistyki przez masy inteligencji chłopskiej". Poprostu chłopi z d a w n e j Galicji dokonali n a j a z d u na h i s t o r j ę l i t e r a t u r y , o p a n o w a l i ją chytrze od dołu do góry i wytępili t a l e n t y re- k o n s t r u k t o r s k i e , r e p r e z e n t o w a n e przez niechłopów. P. Skiwski mówi wy- raźnie, że rzucili „sugestję na całą polonistykę, sugestję, k t ó r e j ulegają n i e t y l k o chłopi". Sami zaś są tylko religjantami szczegółów, bo nie mają czasu do bezinteresownych rozmyślań, ostatecznie zaś wyświęceni na k a p ł a n ó w „w duszy i z a c h o w a n i u pozostają z a k r y s t j a n a m i " .

J e s t to zarzut ogromnie poważny, i sądzić należałoby że p. Skiw- ski, jako przedstawiciel w a r s t w y , m a j ą c e j wiele czasu do bezinteresow- nych rozmyślań i t a l e n t r e k o n s t r u k t o r s k i , pozwalający z u ł a m k ó w od- t w a r z a ć epoki, o s k a r ż e n i e swoje przemyślał i o p a r ł na rzeczowych do- wodach, nie n a u ł a m k a c h obserwacji, gdyż poruszona s p r a w a dotyezy teraźniejszości i może być w k a ż d e j chwili s p r a w d z o n a . Niestety p. Skiw- ski tak mocno uwierzył w zmysł r e k o n s t r u k t o r s k i s w e j w a r s t w y , że od- t w o r z y ł styl dzisiejszy na p o d s t a w i e własnych przygodnych spostrzeżeń,

streszczonych w tem zdaniu: „Nieraz o b s e r w o w a ł e m polonistów i wogóle

h i s t o r y k ó w l i t e r a t u r y chłopskiego pochodzenia". To jest cały m a t e r j a ł

do.vodowy p. Skiwskiego. F a ł s z y w e j r e k o n s t r u k c j i u b i e g ł e j epoki nieraz

nie można obalić, trzeba wierzyć „ n a słowo" historykowi. Rekonstrukcja

przyczyn rzekomego u p a d k u dzisiejszej historji l i t e r a t u r y , n a k r e ś l o n a

tak wyrazistemi linjami, jest w całej pełni s p r a w d z a l n a . Teorja o na-

jeździe b a r b a r z y ń c ó w wiejskich na s u b t e l n ą k r a i n ę l i t e r a t u r y jest t y l k o

f a n t a z j ą p. Skiwskiego. Nie znaczy, to, by chłopi n i e s t u d j o w a l i t e j dy-

scypliny na u n i w e r s y t e t a c h (dziś zresztą można ich p o l i c z y ć na palcach),

lecz do n a j a z d u i o p a n o w a n i a polonistyki przez ten odłam n i e doszło.

(19)

Raczej twierdzę, że chłopi nie zdobyli ani jednego bastjonu oficjal- n e j fortecy, ani jeden z nich nie o t r z y m a ł święceń na k a p ł a n a - t w ó r c ę , święceń w postaci k a t e d r y u n i w e r s y t e c k i e j (zresztą może jest gdzieś wy-

jątek), ani jeden chyba nie pisał tych dzieł pracowitych, r e p r e z e n t a c y j - nych, k t ó r e podobno wykazują brak inteligencji. P. Skiwski twierdzi, że dzieł tych jest setki. Twierdzenie to jest pustem słowem. Przejrzałem wykazy bibljograficzne z lat ostatnich i nie znalazłem ani jednego t y t u ł u , prócz kilku przyczynków. Tak j e d n a k jest: chłopi nie biorą udziału w historji l i t e r a t u r y , niema więc m a t e r j a ł u , któryby u p o w a ż n i a ł kogokol- wiek do w y d a w a n i a n e g a t y w n y c h lub pozytywnych s ą d ó w o ich zmyśle r e k o n s t r u k t o r s k i m . Gdzież są ci c h ł o p i ? .leżeli jest ich trochę, to pełnią f u n k c j e techników — nauczycieli w gimnazjach prowincjonalnych lub w szkołach powszechnych, — ci teorji nie tworzą, teorja h i s t o r j i l i t e r a t u r y pozostaje w całości w rękach profesorów uniwersyteckich, oni wydają te pracowite dzieła, w których p. Skiwski nie zauważył inteligencji. To przecież nie chłopi piszą te prace. Z n a m y ich wszyscy. Wymienię ich w alfabetycznym p o r z ą d k u . Przejrzyjmy ten różaniec nazwisk: Poleski, Ker- nacki, Bruchnalski, Bruckner, Chrzanowski, Drogoszewski, Górski, Gra- bowski, Gubrynowicz, Halin, Korbut, Kleiner, Kołbuszewski K., Kolbu- szewski St., Kołaczkowski, Kridl, Krzyżanowski, Kucharski, Pollak, Pigoń, Pini, Potocki, Szweykowski, Szyjkowski, Ujejski, Wierczyński-Vrtel, Win- dakiewicz, Woycicki, Zaleski, Życzyński. Może kilku niechcący p o m i n ą ł e m . Trzydzieści reprezentacyjnych nazwisk, czoło h i s t o r y k ó w literatury. To oni napisali te dzieła, o których mówi Skiwski. To oni r e k o n s t r u u j ą historję. Jeżeli są chłopami, teorja n a j a z d u okaże się słuszną. Nie wiem, jakie s p r a w d z i a n y stosuje p. Skiwski przy b a d a n i u pochodzenia. Według d a w n y c h przepisów o n a d a n i u szlachectwa (średniowiecze) należało udo- wodnić, że ojciec, m a t k a i k t ó r a ś b a b k a pochodzili z nobilów. Współczes- n e s p r a w d z i a n y r a s o w e są surowsze od średniowiecznych, w Niemczech, zdaje się, o b o w i ą z u j e dowód do trzeciego pokolenia wstecz. Być może, s t o s u j ą c t a k i e przepisy, wykazalibyśmy, że wszyscy w y m i e n i e n i powyżej historycy literatury pochodzą z chłopów. J e d n a k ż e ja użyje innego spraw- dzianu. Chłopi, jak wiadomo, rodzą się na wsi. Otóż z wymienionego spisu tylko jeden prof. Pigoń urodził się w jakiejś Komborni galicyjskiej, i może on jest pochodzenia chłopskiego. Inni rodzili się w miastach, przeważnie w Warszawie, Lwowie, K r a k o w i e . Każdy może te szczególiki sprawdzić w w y d a w n i c t w i e Peretiatkowicza i Sobeckiego p. t. „Współ- czesna k u l t u r a polska". Tak w y g l ą d a r e k o n s t r u k c j a p. Skiwskiego i jego t e o r j a o najeździe. Oskarżenie u p a d a z braku dowodów rzeczowych, oskar- żony był nieobecny na miejscu w y s t ę p k u , wykazaliśmy właśnie wiaro- godnemi d o k u m e n t a m i jego bezsprzeczne alibi. Teraz ma głos prokurator.

Zdarza się czasem podczas procesów sądowych, że p r o k u r a t o r cofa oskar- żenie. Wierzymy, że p. Skiwski okaże się t a k i m rzadkim t y p e m .

Na zakończenie słówko o podłożu „ideowem", na k t ó r e m powstają tego rodzaju n i e p r a w d o p o d o b n e pomysły. Wiadomo, że chłopi nie przed- stawiają dziś żadnego niebezpieczeństwa konkurencyjnego dla w a r s t w

„oświeconych". Liczba dzieci chłopskich, pozbawionych szkoły, zbliża się

„ p o w o l i " do miljona, w gimnazjach jest ich g a r s t k a , w u n i w e r s y t e t a c h wkrótce nie będzie ich wcale. Z d a w a ł o b y się, że n a s t r o j e przeciwchłop- skie są zjawiskiem p r z y p a d k o w e m . Tak jednak nie jest. Rzecz w tem, że działa t e n d e n c j a zróżniczkowaniu społecznego na w a r s t w y wyższe i niższe.

Organizuje się mit w a r s t w y wyższej. Wiadomo, jak tworzą się t a k i e mity — proces wywyższenia się w d u ż e j mierze polega na poniżeniu innych. Stąd płyną i n s y n u a c j e , na tem tle p o w s t a j e sugestja, k t ó r e j ule- gają także u m y s ł y pozornie jasne. Należy sądzić, że jest to dopiero po- czątek procecu. S p r a w a d e m a s k o w a n i a t e j psychozy, rozbijania tworzą- cego się mitu jest n a j w a ż n i e j s z e m może z a g a d n i e n i e m społecznem czasów dzisiejszych.

K S I Ą Ż K I N A J N O W S Z E

FR. KORMENDI: „PRZYGODA W BUDAPESZCIE", W a r s z a w a . W y d a w n . G e b e t h n e r a i Wolffa, R. 1934. W o s t a t n i c h latach n a widno- kręgu l i t e r a t u r y p o j a w i ł y się dzieła szczególne, które możnaby p o r ó w n a ć do najwspanialszych rac, rozkwitających n a g l e na tle ciemnego nieba.

Twórcami podobnych książek byli: R e m a r q u e , Celine, oraz Fink, ludzie

który w j e d n e j chwili stanęli na szczycie doskonałości pisarskiej, a dzi-

(20)

s i a j należą już do grona nieśmiertelnych. Ostatnio, do szeregu wymie- nionych przybył jeszcze jeden, nikomu dotąd nieznany pisarz węgierski Fr. Kormendi, a u t o r głośnej powieści, n a g r o d z o n e j na m i ę d z y n a r o d o w y m k o n k u r s i e , ogłoszonym przez firmy w y d a w n i c z e a n g i e l s k i e i a m e r y k a ń - skie Powieść ta nosi t y t u ł : „Przygoda w Budapeszcie.

Akcja „Przygody w Budapeszcie" toczy się wartko, raźnie, rozlewa się szeroko trzema n u r t a m i , rozgałęzia się i emocjonuje do najwyższego stopnia, a to przedewszystkiem dzięki s p l ą t a n i u z sobą d w u w ą t k ó w .

W stołecznej k a w i a r n i zbiera się grono szkolnych kolegów, dy- s k u t u j ą c y c h w z a j e m n i e przez beznadziejne długie wieczory. Wszyscy oni nie mogli się d o t ą d wybić, a chociaż z a j m u j ą najrozmaitsze s t a n o w i s k a od d z i e n n i k a r z a do b u c h a l t e r a , to j e d n a k nie znaleźli tego, co mogliby nazwać „szczęściem". J e d e n z nich s p o t y k a przypadkiem w angielskim czasopiśmie fotografję, p r z e d s t a w i a j ą c ą kolegę szkolnego i to najgłupsze- go w klasie, Antoniego K a d a r a . Z objaśnienia, umieszczonego obok, do- w i a d u j e się ten b i e d n y urzędniczyna, że Kador jest m i l j o n e r e m w Połu- d n i o w e j Afryce. P r z y p a d e k ten staje się p u n k t e m wyjścia dla dalszej akcji „Przygody w Budapeszcie" S t e r a n y walką o chleb A n d o r Koleman pisze list "do A n t o n i e g o K a d a r a , wierząc, że t a m t e n skorzysta z jego za- proszenia i przyjedzie do rodzinnego Budapesztu, a w t e d y może i nędzne- mu biuraliście rozpogodzi się jakoś życie. A kiedy wreszcie przychodzi odpowiedź, z a p o w i a d a j ą c a przyjazd b o g a t e g o K a d a r a z Afryki do Buda- pesztu, Kaleman p o p a d a w gorączkę, a z nim całe grono zbierających się stale w k a w i a r n i .

W t e j chwili odsłania n a m a u t o r w d r u g i e j części s w o j e j k s i ą ż k i dzieje Antoniego K a d a r a , dzieje n a p r a w d ę niezwykłe, pociągające swą ogromną zmiennością, kolorytem egzotyki, bogactwem przeżyć i niezli- czonych przygód. A więc K a d a r po powrocie z armji a u s t r j a c k i e j , przy- jeżdża do Budapesztu, i po ciężkiej chorobie, jaką przebył w s k u t e k wo- j e n n e j nędzy, zabiera się do pracy. Trochę pracuje, ale więcej kocha się, znowu u p a d a , męczy się i g ł o d u j e , wyjeżdża n a u n i w e r s y t e t do W i e d n i a , a stąd z n ó w d o L o n d y n u , aby tam znaleźć się na b r u k u bez chleba i dachu nad głową. Nad Tamizą poznaje raz jeszcze piekło życia. Włóczy się po obcych ulicach, przez pewien czas m y j e g a r n k i w p o d r z ę d n e j re- stauracji, aż nagle staje w obliczu szczęścia. Poznaje p r z y p a d k i e m za- możną, o w d o w i a ł ą Węgierkę i ta zabiera go z sobą do A f r y k i Południo- wej, gdzie K a d a r kończy studja i robi swą f a n t a s t y c z n ą k a r j e r ę . Wów- czas to o t r z y m u j e list z rodzinnego Budapesztu, i p r z y j m u j e zaproszenie.

W stolicy Węgier omotują go koledzy, chcąc wyłudzić j a k n a j w i ę c e j pie- niędzy, a* jeden z nich Koleman rzuca n a w e t w jego r a m i o n a swą siostrę, byle tylko wydobyć się z nędzy. K a d a r raz jeszcze, nie w i a d o m o t y l k o k t ó r y , kocha się w r u d o w ł o s e j dziewczynie, lecz „ p r z y g o d a " kończy się dlań p o m y ś l n i e , a z ł a m a n y i zawiedziony w swych nadziejach biedny,

bezrobotny urzędniczyna Koleman ginie w n u r t a c h rzeki. Tak w y g l ą d a w p r z e k r o j u f a b u ł a „ P r z y g o d y w Budapeszcie".

„ P r z y g o d a w B u d a p e s z c i e " K o r m e n d i e g o to książka n a p r a w d ę n i e z w y k ł a Czuje się w n i e j bowiem oddech żywiołu, na jaki stać t y l k o wielkiego a r t y s t ę . Przez wszystkie k a r t y t e j powieści wieje gorący wiatr emocji, d z i a ł a j ą c e j na czytelnika s u g e s t y w n i e . P o r y w a j ą c e t e m p o n a r r a c j i p r z y k u w a naszą uwagę od pierwszej aż do o s t a t n i e j strony. Nadzwy- czajna znajomość psychiki ludzkiej zadziwia na k a ż d y m n i e m a l k r o k u . Wypiwszy tę książkę do dna. stwierdzamy, że t r u d n o jest pisać o n i e j inaczej, niż entuzjastycznie, gdyż Fr. Kormendi, to t a l e n t pierwszorzęd- n e j jakości, po k t ó r y m można jeszcze spodziewać się bardzo wiele. Po- wieść w y d a n a s t a r a n n i e . Przekład dobry. Dobrze się stało, że „Przygodę w Budapeszcie" przyswojono l i t e r a t u r z e polskiej i to w t e d y , k i e d y r y n e k księgarski jest zaśmiecony mnóstwem niepotrzebnych, o k r o p n y c h nieraz przekładów.

Z. NOWAKOWSKI: „DZWONEK NIEDZIELNY" Warszawa 1934, G e b e t h n e r i Wolff — Jest to nowy zbiór feljetonów, d r u k o w a n y c h w

„I. K. C." u t a l e n t o w a n e g o a u t o r a „ S t a r t u E. S u l i m y " i „Kucharza dosko- nałego". Czyta je się z taką sama. przyjemnością, jak i po raz pierwszy na łaniach dziennika." Tętnią bowiem h u m o r e m o specyficznych cechach, właściwych t y l k o Z. N o w a k o w s k i e m u . Książkę n i e f o r t u n n i e tylko „ z d o b i "

o k r o p n a o k ł a d k a , o d s t r ę c z a j ą c a od c z y t a n i a .

(21)

N O T Y

J Ó Z E F C Z E C H O W I C Z : W B Ł Y S K A W I C Y , Warszawa 1934, na- kładem „ D r o g i " . Z prawdziwem zainteresowaniem o t w i e r a m y nowy t o m i k poezyj Czechowicza: jakąż też drogą pójdzie r o z w ó j talentu tego wybitnego poety, którą z wielu swoich możliwości rozwinie szczególniej, czy będzie to dalszy k r o k w rozkwicie twórczości, czy też okres siesty ? Spotykamy tematy, znane z po- przednich zbiorków: serdeczny liryzm w s p o m n i e ń w pięknym

„ A u t o p o r t r e c i e " i r z e w n e m „Dzieciństwie", tematy, związana z tajemnicą śmierci („Iliada t ę t n i " i wstrząsające miserere

„ H y m n u " ) , erotyka („Śpiewny p o c a ł u n e k " , „Eros i Psyche"), poezja „ P r o w i n c j i " (uzupełnienie znanego cyklu z „Dzień jak codzień"). Ale są i tematy nowe: oto próba skreślenia w i z e r u n k u d u c h o w e g o N o r w i d a w ładnym, opartym na m o t y w a c h norwi- dowskich „ D o m u św. Kazimierza", o t o usiłowanie stworzenia p e w n e j syntezy w „Polakach". J e d n a k w tych o s t a t n i c h u t w o - rach Czechowicz jest m n i e j przekonywający. N a j p i ę k n i e j po- trafi mówić o czarze dzieciństwa, o g l ą d a n e g o dzisiaj przez pry- zmat zamglonych łzami oczu, n a j l e p i e j umie wyczarować fanta- stykę prowincji (np. ten niezrównany rynek lubelski w noc księżycową z zachwycającym u s t ę p e m : „Księżyc p o stromym da- chu toczy się jest nisko zaczekaj zaczekajmy chwilę jak perła u p a d n i e w rynku lubelskiego miskę miska zabrzeknie"). Ekspresja wielu wierszy niezmiernie sugestywna i wynalazcza. Ale ogólne wrażenie po przeczytaniu n o w e g o zbiorku — kwietyzm. Jakby n a p r a w d ę zaciężyła na poecie „śnica i śniegowica". Cóż że na

„złe dwie m i n u t y " wstanie „ j u n a k g n i e w u " . N a p r ó ż n o szukamy rozwinięcia pięknych zapewnień „nie anioła ale ziemica" z t o m u

„Dzień jak c o d z i e ń " : „nie b ę d ę twoim świerszczem", „tylko taki czas o d m i e n n y chciałbym poznać w którym ludu k a r a b i n e m b ę d ę z wiosną". O k r e s burzy i n a p o r u , zdaje się, C z e c h o w i c z pozostawił już za sobą. I dlatego może źle, że poeta d e d y k o w a ł swą książkę m ł o d o ś c i . (Korekta zbiorku bardzo niedbała).

H E N R Y K A Ł A Z O W E R T Ó W N A : I M I O N A Ś W I A T A . Wyd.

„ D r o g a " Warszawa 1934. W swoim pierwszym zbiorku „Zamk-

nięty p o k ó j " Ł a z o w e r t ó w n a dała kilka zastanawiających wierszy

(np. „ D m u c h a w c e " , „Jack L o n d o n " , „ W o k u l s k i " ) , k t ó r e kazały

spodziewać się, że a u t o r k a znajdzie własny t o n i bardziej ory-

ginalne u s t o s u n k o w a n i e się d o życia i świata, niż to, k t ó r e

z n a j d u j e m y u innych współczesnych jej poetek. I o t o piękny

wiersz na p o c z ą t k u n o w e j książki zdaje się realizować tamtą

zapowiedź: „ T o wtedy, gdy na Radzymińskiej ulicy witały mnie

c h u d e dzieci z nogami, skrzywionemi przez nędzę, z twarzami,

(22)

k t ó r e rzeźbił głód, t o wtedy — ciężki o d krzywdy, od łez na- p u c h n i ę t y świecie, p o z n a ł e m twe imię: B u n t . N i e u m i a ł a m o tem pisać wierszy: jak na wiatr wystawiłam twarz na t e n świat boleśniejszy i twardszy i szerszy, na t e n świat już nie m ó j — n a s z ! " Niestety, tylko w pierwszym wierszu Ł a z o w e r t ó w n a m ó w i o n a s z y m świecie. Bo o t o w n a s t ę p n y c h w y s t ę p u j e ciągle m ó j świat: subtelności miłosne, n a s t r o j e z podróży p o Francji, egzotyzm i egotyzm, wyrażone nieraz wcale pięknym wierszem

— ale to mało. Po Ł a z o w e r t ó w n i e spodziewaliśmy się czegoś innego, niż n o w e j edycji T u w i m ó w n y .

JERZY B R A U N : E P I T A P H I U M W a r s z a w a 1934 Bibljoteka Zet.

Piękny to hołd poety, złożony g e n j a l n e m u filozofowi na pa- m i ą t k ę odsłonięcia jego p o m n i k a na c m e n t a r z u Neuilly w Pa- ryżu. Ale zamierzenie niezmiernie t r u d n e , z k t ó r e g o nie łatwo

naogół wyjść ręką o b r o n n ą . Jakichż słów użyć dla o d d a n i a po- tęgi g e n j u s z u , o d m a l o w a n i a wnętrza d u c h o w e g o wielkiego czło- wieka, by nie wpaść w rozlewny werbalizm, nie zagubić w po- wodzi słów istotnych myśli, nie zatracić się w k o t u r n o w e j na- p u s z o n o ś c i i sztucznym patosie. A j e d n a k Braun zręcznie o m i n ą ł te rafy, o k t ó r e łatwo rozbiłby się k t o inny. Może dlatego, że jest znawcą i wielbicielem H o e n e - W r o ń s k i e g o . N a j c i e k a w i e j wy- padły te miejsca „ E p i t a p h i u m " , w których poeta o d n a j d u j e w filozofie cechy ludzkie, proste i c o d z i e n n e , n a p o z ó r nie różniące go niczem o d zwykłych ś m i e r t e l n i k ó w . T a m z n a j d u j e m y na- p r a w d ę p r z e k o n y w a j ą c ą ekspresję.

C Z E S Ł A W J A N C Z A R S K I : I M I Ę NA K O R Z E , D o m Książki Polskiej, Warszawa, 1934. Malutki ale d o ś ć ważki zbiorek, ma- lujący u m i ł o w a n i e przez p o e t ę natury. Miejscami n a s t r o j e m ł o d o - polskie. W „Złotych n i t k a c h " np. wyraźny wpływ T e t m a j e r a ( „ M e l o d j a mgieł n o c n y c h " ) . Ale n i e k t ó r e obrazy widziane swo- iście i oryginalnie n p . „toczy się p o stole nieba księżyc — po- m a r a ń c z a " lub wiersz „Po o b u s t r o n a c h wołyńskiej drogi").

T y l k o tytuł n i e f o r t u n n y : prawdziwi wielbiciele przyrody nie wy- cinają liter na korze d r z e w .

Z B I G N I E W F O L E J E W S K I : D O M W G O R C A C H W i l n o , na- k ł a d e m L. C h o m i ń s k i e g o 1934.

Wiersze opisowe i refleksyjne. Z a r ó w n o w u s t o s u n k o w a n i u się

d o świata ( p i ę k n e powiedzenie: „nie uwierzysz w świat, k t ó r e g o

nie stworzysz"), jak w nastrojowych o b r a z a c h i ekspresji po-

etyckiej d u ż o samodzielności. C y t u j e m y kilka miejsc - c i e k a w e

wyzyskanie elementu ruchu: „tyraljerą wypłynęły doliny i za-

brały nas i nasze sny", „ d o m y chodzą wzgórzami i w d o l i n i e

leżą cicho", "z mgły na zboczach b u k i c z e r w o n o płyną w g ł ą b " ,

(23)

„czerwień wdół popełznie na ziemię". D e b j u t n a p r a w d ę intere- sujący.

M A R J A N K U B I C K I : C H L E B , Warszawa, 1932 N a k ł a d e m „ M a k u "

S O S N O W E S Ł O W A , Warszawa 1934 N a k ł a d e m A k a d e m . Zw.

Młodzieży L u d o w e j „Młoda wieś".

O r t o g r a f j a : jakżesz (Sosn. sł. st. 56), niewróci (Sosn. sł. str. 54) niechciał (Sosn. sł. str. 13, 35), niezdole (Sosn. sł. str. 13) tą miłość (Sosn. sł. str. 65) wciąsz ( C h l e b str. 28).

Język: zwiący się (Sosn. sł. str. 12), niezdole (Sosn. sł. str. 13)

„patrzył wciąż płynącej wodzie" (Sosn. sł. str. 32), „to, co stare nie odrodzi wiosna" (Sosn. sł. str. 3ó), „każdy w sobie za- myśleni" (Sosn. sł. str. 42), „znajść" (Sosn. sł. str. 46), „aże po chwile" (Sosn. sł. str. 54) „nie chcę zamienić buntowniczą czerwień'' ^Sosn. sł. str. 56), „nic ją nie obchodzi s m u t e k "

(Sosn. sł. str. 65), „rzucił wszystko w d j a b ł y " (Sosn. sł. str. 59),

„trza się o chleb w kierat życia p o d d a ć " (Sosn. sł. str. 59),

„każde j e d n o z i a r n k o " ( C h l e b str. 26), „dzielić się kołaczem, k r ó r e g o tworzysz ty c h ł o p i e " ( C h l e b str. 10).

Epitety: „liście p r z e r a d o s n e " (Sosn. sł. str. 24), „ziemia m a r n a "

(Sosn. sł. str. 45), „pawie r o ż n o o k i e " (Sosn. sł. str. 45), „wiejski, zasmarkany Jaś" ( C h l e b str. 32).

Ideologja: „Dla was jest brześcia mało, mało, wy plwający ge- szewciarze (!)" ( C h l e b str. 36) „tłumy wciąż szły, defilowały przed swemi (!) opasłymi wodzami, których chlebem jest słowo o mi- łości i krzywdzie" ( C h l e b str. 35), S t a n o w c z o — m a ł o jest brześcia dla p o d o b n y c h anal... p o e t ó w .

J Ó Z E F M A R J A N C H U D E K : D R Z E W A Bibljoteka KI. Artyst.

S. T. II Spóźniony b e ł k o t dadaistyczny, wywołujący często nie- przewidziany przez autora efekt k o m i z m u . N p . „Kszy, łszy i mszy, nszy, pszy i tszy, tszypi, kszypi, szypi u l e w a " . A l b o :

„szumi, plumi, plaskocze, szewieliście leszawi w szale, szypsza, pszaszy c h l u p t o c z e m " . T r o c h ę białej magji: „są p l a m y " „ni śladu plam", „są plamy i tu i t a m " — „niema p l a m " . I „wciąż się zdaje, że za chwilę się skończy, a on szumi i spływa bez k o ń c a " .

„ N i e można lepiej" (str. 13)? Można, n a p e w n o m o ż n a . Młodoże- niec i W a t robili to przed trzynastu laty d a l e k o lepiej.

U K A Z A Ł SIĘ W W A R S Z A W I E Nr 1 „ D E M I U R G A " , n o w e g o miesięcznika, p o ś w i ę c o n e g o filozofji, polityce i Sztuce. Pismo p r o p a g u j e ideę słowiańską. Na uwagę zasługują artykuły: „Czło- wiek wieczny i człowiek trzeciej Cywilizacji" A n t o n i e g o Pio- trowskiego i „U źródeł współczesnej prozy rosyjskiej" Sergjusza

Kułakowskiego. Na bezwzględne p o t ę p i e n i e d e d y k o w a n y Al.

B r u c k n e r o w i f r a g m e n t d r a m a t u „ N a r o d z i n y " p. t. „Bogowie w

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pomijamy wstęp „artykułu", w którym autor rozpływa się nad uchwały endeckiej większości łódzkiej Rady Miejskiej; mocą tej uchwały nagrodę literacką miasta Łodzi

Niewiele co chciał gadać, a tylko w okna spozierał, czy już bardzo późno, to znów na Franka, za- zębiając się wzrokiem w jego twarz uśmiechniętą, zadowoloną.. W tej

więc chociaż damasceńska szabla się rozbestwia, dumnej serca kolczugi nie ima się trwoga.. Gdzieś tam krwawi maleńka, niewidzialna rysa, Izyda zadumana ma

Światopogląd poety nabiera wyrazistości („Więcierze"). Poeta czuje się maleńkim kosmosem, który chciałby rozszerzyć i narzucić nieniewolniczo światom innym. Program

Miłości tej poświęca Rusinek najdoskonalsza karty swojej powieści, zdobywając się nieraz w „Burzy nad brukiem" na prawdziwie mistrzowskie miejsca (śmierć matki).

Ale jeśli powiemy, że technika awangardy jest najwyższym do- tąd osiągniętym szczytem, który trzeba było zdobyć, to zastoso- wanie te i techniki d o celów ściśle nawet

T y m pro- blemem „korzennym" jest idea współdziałania — szlachetnego krzyżowania się kultury inteligenckiej z kulturą ludową — sło- wem, „arka przymierza" Nasi

A z za kart zadrukowanych patrzy na nas oblicze tego, co je pisał. O d wieków już może nie żyje, ręka, co wiersze książki kreśliła, świeci gdzieś bielą kości lub z