• Nie Znaleziono Wyników

iLdres ZRedałscyi: Podwale IbTr 2. M 22.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "iLdres ZRedałscyi: Podwale IbTr 2. M 22."

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

M 22. Warszawa, d. 31 Maja 1885 r, T o m I V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie:

rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2

Z przesyłką pocztową:

rocznie „ 10

półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata

i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny

stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. Kwietniewski, B. Rejchm an,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. Wrześniowski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek związek z nauką na następujących w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/2,

za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

iL d re s ZRedałscyi: P o d w a le IbTr 2.

4 H E R M A N - f g O L B E ,

JEGO ŻYCI E I DZ IAŁALNOŚĆ N A U K O W A .

P O D Ł U G E . M A Y E R A s k r e ś lił

G r . IF 5.

O bszerna i głęboka um iejętność w okre­

sach najżywszego swego rozw oju nigdy je - dnem nie płynie korytem . P raw d a , że n u rt głów ny unosi z sobą najwięcej siły, ale i bo­

czne rozgałęzienia zasługiw ać mogą na naj­

głębszą naszą uw agę, szczególniej zaś wte- dy, gdy w nich odnaleść się dadzą dopełnie­

nia, albo naw et sprzeczności z kierunkiem poryw ającym głów ne masy. K iedy od po­

łow y bieżącego w ieku znaczna większość chemików poszła za wielkimi reform atora­

mi pod wodzą Dum asa, współcześnie m niej­

szość została w ierną starem u sztandarow i B erzelij usza, a naj wybitniej szym może p rz ed ­ stawicielem tój mniejszości był zm arły w końcu roku przeszłego H erm an Kolbe.

Przedstaw iw szy czytelnikom naszym obraz rozw oju chemii pod wpływem Dum asa (po­

ro wn. W szechświat z r. b. N. N. 18 i 20), nie możemy pozostawiać go niezupełnym i podajem y obecnie treściw y rys zasług K ol- bego, położonych w spraw ie utrzym ania i poparcia tego kierunku, który, wręcz prze­

ciwny z poglądam i nowej szkoły, konserw a­

tyw ny i ściśle doświadczalny, do nazw y klasycznego posiada niebłahe praw a.

M łodociane lata H erm ana Kolbego nie sprzyjały bynajm niej rozw ojow i zarodków przyszłej jeg o działalności naukow ej. U ro ­ dził się on w skrom nej plebanii w E llieh au- sen pod G etyngą dnia 27 W rześnia 1818 ro ­ ku. Pierw szych nauk udzielał mu ojciec jego, proboszcz K a ro l Kolbe, po którym odziedziczył usposobienie zam knięte w so­

bie. M atka jego była córką H em pla, p ro ­ fesora anatom ii w Getyndze. W 14 roku opuścił H erm an Kolbe dom rodzicielski i udał się do Getyngi, gdzie ukończył gimna- I zyjum i gdzie zarazem poznał się z Knese-

; beckiem, któ ry sam zostając w bliskich sto- [ śunkach z Bunsenem , wzbudził w nim zami­

łowanie do chemii. W roku 1838 wstąpił Kolbe na uniw ersytet w Getyndze, poświę­

cając się wyłącznie nauce chemii, którój k a­

tedrę zajm owałpodówczas W oehler. P ie rw ­

szym owocem jeg o studyjów chemicznych

(2)

338

w s z e c h ś w i a t . lN'r

22.

była rospraw a o „składzie fuzlu zbożowego"

(U eber die Zusam m ensetzung des G etreide- fuselols), k tóra się u k azała w rocznikach L ie- biga (w r. 1842). W r. 1843 otrzym ał K olbe w M arburgu, dokąd się przesiedlił ro k p rzed ­ tem jak o asystent Bunsena, stopień d o k to ra filozofii, na podstaw ie rospraw y p. t. „o cia­

łach pow stających p rzy działan iu ch lo ru na siarek w ęgla.“ W tym samym roku, a na­

stępnie we dw a lata później wyszły w ro­

cznikach L iebiga rospraw ki, uzupełniające poglądy zaw arte w powyżój w ym ienionej.

W ykazuje w nich K olbe, że chlor ru g u je siarkę z siarku węgla i to na gorąco zupeł­

nie, na zimno częściowo tylko, tw orząc w pierwszym w ypadku czterochlorek węgla, w drugim zaś chlorosiarek węgla. W ażne dla k ieru n k u dalszych jeg o prac były bada­

nia n ad działaniem wilgotnego chloru na siarek węgla. P ro d u k t, k tó ry otrzym ał, uważał Kolbe, chyląc się ku zapatryw aniom Gm elina, za połączenie sprzężone chlork u węgla i kw asu siarkaw ego. P rz e z roskład tego połączenia zapomocą potażu doszedł K olbe do odkrycia kw asu trójchlorom etylo- sulfonowego, a badając dalej ten kw as, po­

znał K olbe jeg o podobieństwo z kwasem trójchlorooctow ym , k tó ry uw ażał za kwas cliloro-węglowo-szczawiowy. W tej że samej rospraw ie podaje sposób otrzym yw ania sztu­

cznie kw asu trójchlorooctow ego, z tak zw.

pojedyńczego chlorku węgla. P oniew aż chlorek w ęgla z siark u węgla, ten zaś znów z części swych składow ych pow staje, ponie­

waż znów kw as trójchlorooctow y łatw o za­

mienić w kwas octowy, przeto działaniem tem przeprow adzona została zupełna synte­

za takiej doniosłości, jak ićj lite ra tu ra che­

miczna nic zn ała od czasu syntezy mocznika, uskutecznionej przez W oehlera. Z powyż­

szych zapatryw ań K olbego widzim y, że ho ł­

dow ał teoryi tak zw anych związków sprzę­

żonych (P aarling). O d poglądów B erzeli- jusza odstąpił w tem, że p rz y ją ł zastąpienie w odoru przez chlor w zw iązkach organi­

cznych.

Za pośrednictw em i nam ową Bunsena, udał się K olbe w ro k u 1845 do L ondynu, jak o asystent L yona P la y faira , k tó ry potrzebo­

wał pom ocnika obeznanego dokładnie z me­

todami rozbioru gazów B unsena. Rospoczął tam znakomite badania n ad działaniem p rą - i

du galw anicznego na zw iązki organiczne.

Tam że poznał się ze znakom itym i badacza­

mi angielskim i: G raham em , F araday em itd, wreszcie z F rank lan dem , z którym wszedł w zażyłą przyjaźń i wspólnie następnie p ra ­ cował. B adania swe nad elektrolizą, ciał organicznych kierow ali ku spraw dzeniu po­

glądu, że w kw asach tłuszczowych węgiel i w odór znajdują się w kwasie octowym, j a ­ ko m etyl, propijonow ym jak o etyl itd. U do­

wodnili następnie, że cyjanki rodników po­

wyższych, ja k m etylu, etylu, amilu i t. d.

tw orzą pod działaniem ługu potażowego kw asy tłuszczowe, posiadające tę samą ilość atomów w ęgla, ja k pierw otny cyjanek.

W dalszym ciągu wypowiedzieli zapatryw a­

nie, że kwasy tłuszczowe są zw iązkam i sprzężonemi kw asu szczawiowego i odpo­

w iednich rodników . N ajprostsze połącze­

nie cyjanow e, t. j . kwas pruski odpow iada kwasowi szczawiowemu w połączeniu z wo­

dorem tj. kwasowi mrówkowem u, cyjanom e- tyl—m etyloszczawiowemu (octowemu), ben- zonitryl— feniloszczawiowemu tj. benzoeso­

wemu i t. d. U siłow ali następnie zapomocą elektrolizy otrzym ać te rodniki, co się im w pew nej mierze udało. O trzym ali miano­

wicie zapomocą elektrolizy octanu potasu i in.

soli hom ologicznych cały szereg węglowo­

dorów, co upew niło jeszcze Kolbego w po­

wyżej wym ienionych poglądach.

Stosunki skłoniły Kolbego do przesiedle­

nia się w roku 1847 do B runszw iltu, gdzie, na zaproszenie słynnego księgarza i w ydaw ­ cy Y iew ega zajął się redakcyją „S łow ni­

ka chemicznego

' 1

założonego przez Liebiga i W oehlera. T utaj ogłosił również kilka teo­

retycznych rospraw , między którem i znaj­

duje się „o budowie chemicznej i naturze rodników organicznych*', zamieszczona w ro- i cznikach Liebiga. W roku 1851 opuścił K olbe B runszw ik i u d ał się do M arburga, dokąd po wołany został w miejsce Bunsena, który się podówczas do W rocław ia prze­

niósł.

P ierw sze lata profesorskie ubiegły mu na przygotow aniach do nowych badań doświad­

czalnych, jak o też na teoretycznych p ra ­ cach. W pracach teoretycznych, jak o to:

„P rzyczynek do historyi rozw oju teorety­

cznej chem ii", „Połączenia sprzężone'1, w y­

pow iedział zapatryw anie, że kw asy tłuszczo­

(3)

N r 22.

WSZECHŚWIAT.

3 3 9 we są tlenowemi połączeniam i rodników

w odoru, m etylu, etylu i t. d. z podwójnym równow ażnikiem w ęgla C2, ja k o też ważną myśl, że w acetylu kw asu octowego (podług sposobu pisania K olbego C2 I I 3 C2, gdzie C = 6 ), g ru p a C2 stanowi w yłącznic pu n k t zaczepienia dla tlenu. Również j asno określił stosunek połączeń organicznych do nieorga­

nicznych j ako to'- kw asów karbonow ych, alko­

holów, aldehidów, acetonów' dokw. w ęglanc- o-o, kwasów sulfonowych i sulfonów do kw.

c

5 •>

siarczanego, kw. kakodylow ego do arseno­

wego i t. d. W słow niku wyżej wymienio­

nym, w rozdziale „Rodniki** (R adikale), znajdujem y poglądy na nasycalność pier­

wiastków. W pracach swych teoretycznych z powyższego okresu w ystępuje stanowczo przeciw poglądom niektórych chemików, że wszystkie połączenia organiczne, dadzą się, podobnie ja k nieorganiczne odnieść do trzech typów: w odoru, wody i am onijaku. W pi­

śmie okolicznościowem „O budowie chemi­

cznej zw iązków organicznycli“, j ako też pó­

źniej w roku 1865 w rospraw ie „O realnych typach w chemii o r g a n i c z n e j o ś w i a d c z a się stanowczo przeciw przyjęciu form alnych typów. W ro k u 1859 w ydał rospraw ę, za­

w ierającą poglądy jeg o na budowę związków organicznych p. t. „O naturalnym zw iązku połączeń organicznych z nieorganicznemi,—

jak o naukow ej podstaw ie do naturalnego podziału chemicznych ciał organicznych".

R ospraw a ta zaw iera dokładne opracowanie, zestawienie i rozszerzenie pbglądów, wprzód ju ż w ypow iedzianych. „Co się tyczy związ­

ków organicznych, mówi w niej Kolbe, są one w każdym razie pochodnemi związków nieorganicznych, pow stałem i częścią wprost, częścią przez dziw nie proste procesy podsta- w ienia“ . Z kw asu węglanego, wywodzą się acetony, ałdehidy, kw asy karbo‘nowe i alko­

hole. W form ułach podanych przez K olbe­

go, w których węgiel, tlen i siark a występu­

j ą w rów now ażnikach, należy wprow adzić tylko atom y, ażeby spostrzedz ja k głębokie i bystre były poglądy K olbego, w stosunku do zw olenników teoryi typów. J a k pewne' były je g o zdania, okazuje się z jeg o zapa­

tryw ań n a budowę alkoholów, z których wywnioskował i przepow iedział naprzód istnienie alkoholów drugo i trzeciorzędo­

wych. Tłum aczenie budowy kwasów tłusz­

czowych doprow adziło go do praw d zi­

wych pojęć o kwasach dw u i trój karbono­

wych, które wywodził z kw asu węglanego przez przystąpienie do 2 lub 3 m olekuł tegoż, dw u i i rój atomowych rodników. P o ­ dobnie zapatry w ał się na kwasy sulfonowe.

R ospraw ę powyższą kończy słowami: „S p ro ­ w adzając wszystkie chemiczne ciała organi­

czne do nieorganicznych połączeń wspól­

nych najprostszych rodników , budujem y sobie most, po którym postępując, dojdzie­

my pewnie do praw dziw ego i należytego po­

znania składu i budow y najzaw ilszych na­

wet organicznych związków chemicznych;

gdy przeciwnie, usiłow ania tych, którzy chcą wywodzić wszystkie powyższe połączenia od czterech jed y n ie typów: wodoru, kwrasu solnego, wody i am onijaku, od połączeń, które z wielką ilością ciał organicznych w ża­

dnym zw iązku naturalny m się nie znaj d u ją—

doprow adziły jed y n ie do m artw ego schema­

tyzm u". P rzeciw bezpłodnem u schematy- zowaniu występował Kolbe zawsze z ostrym i zjadliw ym n aw et dowrcipem, w ykazując jeg o niebespieczne strony.

Z porządku rzeczy w ypada teraz pomówić 0 pracach doświadczalnych, przypadających na okres od roku 1859. P ró cz prac, które dokonał przy pomocy swych uczniów, ja k np. Gricssa, L auteinanna, Schm itta i U lri­

cha, podjął on szereg badań, k tóre zm ierza­

ły do poznania budow y i zasadowości k w a­

su mlecznego. W u rtz , któ ry podówczas nad tym samym kwasem pracow ał, zaliczał go do kwasów dwuzasadowych, zwolennicy zaś teoryi typów nadaw ali m u form ułkę

^

4

j j

2

^

4

,jednakże kw estyja budowy kw a­

su mlecznego nie została dokładnie rozstrzy­

gnięta. O pierając się częścią na badaniach W u rtza, częścią n a swych własnych, poznał K olbe praw dziw ą budowę kw asu mleczne­

go, stosunek jego do kwasu propionowego 1 w yjaw ił zdanie swe, że je s t on kwasem oksypropionowym. U dow odnił zaś praw dzi­

wość tw ierdzenia powyższego tem, że p rz e­

prow adził kwas mleczny w propionowy, po­

średnio przez redukcyją kw asu chloropro- pionowego—bezpośrednio przez odjęcie tle­

nu kwasem jodowodornym . W ykazał n a­

stępnie, że alanina je s t kwasem am idopro-

pionowym, przez przemianę kw asu chloro-

(4)

340

w s z e c h s w i a t .

N r 22.

propionowego. Również zbadał budow ę kw a­

su glikolowego i glilcokołu— następnie kw asu głioksylowego i glicerynow ego. W spólnie z Lautem annem badał kwas salicylowy, a wyniki ogłosił w rospraw ie: „O budow ie i zasadowości kw asu salicylow ego". K w as ten uw ażany był podówczas za dw uzasado- wy, K olbe zaś w ykazał, że b rak mu wszy­

stkich własności, cechujących kw asy dw uza- sadowe i oświadczył zdanie, że je s t on kw a­

sem oksyfenilo węglowym. Doniosłego zna­

czenia w tej rospraw ie było spostrzeżenie, że salicylan sodowy pow staje przez zetknię­

cie fenolatu sodowego z elem entam i kw asu węglanego. P odobny proces został p rzep ro ­ wadzony z ciałami zbliżonemi do fenolu, ja k np. kresol, tym ol i tym sposobem chem ija oi-ganiczna zwiększoną została o je d n ę z n aj­

piękniejszych metod syntetycznych, k tóra dała podstaw ę do fabrykacyi na w ielką ska­

lę kw asu salicylowego. K olbe zajm ow ał się badaniem składu kwasów organicznych, spo­

tykanych w ciałach roślinnych i zw ierzę­

cych. Pom iędzy innem i, zbadał kw as b u r­

sztynowy i stosunek jeg o do kw asu ja b łk o ­ wego i winnego, z któ ry ch m u się udało powyższy kw as w ytw orzyć. O gólnie przy­

ję te zapatryw anie, że kwas asparaginow y je s t kwasem am idobursztynow ym , aspara- gina zaś am idosukcynam inowym , zaw dzię­

czamy rów nież K olbem u. P ra c a je g o „O bu ­ dowie chemicznej i sztucznem otrzym yw a­

niu ta u ry n y 11, uw ieńczyła badania n ad racy- jonalnym składem ta k zw anych oksykw a- sów i amidokwasów. D om niem anie swe, że tau ry n a i kw as izetijonow y są podobnie zbu­

dowane, ja k alanina i kw as mleczny, a m ia­

nowicie, że są pochodnem i kwasów etylosul- fonowycli, udow odnił K olbe dośw iadczenia­

mi. S ynteza ta u ry n y z chloroetylosulfonia- nu sreb ra i am onijaku nie pozostaw ia n aj­

mniejszej w ątpliwości, że tau ry n a je s t kw a­

sem am idoetylosulfonowym , a zatem kwas izetijonow y — kwasem oksyloetylosulfono- wym.

(dok. nast.)

BŁYSZCZE1E SIĘ OCZOW W CIEMNOŚCI

U Z W IE R Z Ą T .

P R Z E Z

Prof. Dra Szokalskiego.

Iskrzenie się oczów o zm roku, ja k ie u na­

szych domowych kotów obserwujem y, zda­

rz a się bardzo często m iędzy zw ierzętam i, np. u w ilka, u sowy, u wielu drapieżnych ssawców, a naw et u przeżuw ających. P rz y ­ pisywano j e dawniej fosforescencyi, ale od czasu j ak Radziszew ski w ykazał, że ona po­

lega na utlen ianiu się aldehidów w powie­

trzu, o fosforescencyi w głębi oka bez jego przystępu m owy być nie może.

Iskrzenie odnosi się w yraźnie do odbija­

nia się św iatła, rosproszonego w ociemnionej przestrzeni, od głębi gałek ocznych albo od błyszczącej pow ierzchni tęczy, j a k to np.

vi sowy napotykam y, u której w nętrze oka, rów nież ja k i u wszystkich ptaków, z w yjąt­

kiem chyba strusia, je s t czarne. W niosku­

ją c z anatom icznych danych mniemaćby wy­

padało, że oczy u x*yb błyszczą się o zm ro­

ku, zw łaszcza w głębinach, do któ ry ch sła­

be tylko dochodzi światło. Ażeby się jed n ak o tein przekonać, trzebaby chyba samemu zanurzyć się w wodę, prom ienie bowiem od oka odbite, rozchodzą się w wodzie bardzo rozbieżnie, odbijają się w znacznej części od jej zw ierciadła ku głębi, a te, k tó re się do pow ietrza dostają, rozbiegają się jeszcze tem więcej, tak , że m ała ich tylko liczba do oka obserw atora może się dostać.

N ajzw yklejszym powodem odblasku vx zw ierząt je s t tak zw ana m a k a t a (tape- tum ), k tó ra się u najw iększej ich liczby w głębi ich oczów znajduje. W iadom o, że błona n a c z y n i o w a oka rospięta je s t po- środku pom iędzy błoną b i a ł k o w ą , stano­

wiącą skorupę gałki, a błoną s i a t k o w ą światło odczuw ającą, k u w nętrzu g ałk izw ró - coixą. O tóż od stx-ony tej ostatniej błona na­

czyniowa je s t o kryta grxxbą w arstw ą czarne­

go nabłonka, tak, iż tym sposobem całe wnę­

trze gałki je s t zupełnie ciemne, j a k wnętrze

(5)

N r 22.

WSZECHŚWIAT.

341 wszystkich naszych narzędzi optycznych,—

ale w yjątkow o u wielu zw ierząt, tych w ła­

śnie, których oczy w ciemności się błyszczą, na samem dnie gałki, w miejscu, gdzie na nie oś optyczna pada, czarnego barw nika w kom órkach nabłonkow ych brakuje, a stad pow staje na czarnej naczyniówce obszerna plama, m ieniąca się zazwyczaj różnemi kolo­

ram i tęczy, gład k a i lśniąca ja k b y zw iercia­

dło wklęsłe głęboko umieszczone poza źre­

nicą. Rzecz prosta, że zw ierciadło takie przy stosownie o zm roku rozszerzonej źreni­

cy, skupia zbłąkane w znacznej przestrzeni prom ienie w jedno ognisko, a wychodząc z owego ogniska rozbieżnie łam ią się one na soczewce w k ieru n k u jeszcze więc.ćj roz­

bieżnym p rzed źrenicą, wychodząc naze- w natrz i że oko obserw atora stojącego zda­

ła, spostrzega w głębi oka zw ierzęcia owo ognisko, ja k b y rozżarzony węgiel m igający się za każdem poruszeniem zwierzęcego spoj­

rzenia.

Oczy u zw ierząt nie świeca nigdy w zu ­ pełnej ciemności, lecz w tedy tylko, gdy się w przestrzeni zn ajd u je mniej lub więcej zbłąkanego św iatła, a ilość ta może być nie­

kiedy tak m ała, ja k np. przy odblasku u ko­

ta, że nas rzeczywiście zadziwia. Oczy w il­

k a świecą się w kniei przy blasku księżyca lub na mocnym m rozie przy pogodnem nie­

bie, gdy gw iazdy świecą a ziem ia je st po­

k ry ta śniegiem, p rzy odblasku od kory brzo­

zo wej lub przy fosforescencyi bliskiego spró­

chniałego drzew a. W id u ją j e nieraz zdale- k a na jesieni pasterze, gdy siedzą przy ogniu piekąc sobie kartofle, a strzelcy kalifornijscy rospalają um yślnie w śród borów ogniska, aby niemi dzikie przyw abiać zw ierzęta, a po­

tem zaczajeni z za drzew pom iędzy świecą­

ce się oczy strzelają.

B udow a anatom iczna m a k a t y odpowia­

da jakn ajzu p ełn iej swemu przeznaczeniu, poza warstwą, bowiem ogołoconego z barw ­ nika nabłonka błony naczyniowej i poza cie- niuchna błoneczką szklistą (lim itans), na której się rospościera, znajduje się pokład zbitej tkanki kom órkow ej, światło odbły- skującej. T kanina ta przybiera nieraz układ w łókienkow aty, a co więcój, zaw iera w sobie krystaliczny pyłek g u a n i j a n u w a p n i a , u ryb m ianowicie, gdzie on zarazem obficie na zew nętrznej pow ierzchni błony naczy­

niowej się grom adzi, stanowiąc tam srebrzy­

sto połyskujący pokład, czyli tak zw aną s r e b r z y s t ą b ł o n ę (argentea). Że tak a budow a odblask od m akaty w wysokim sto­

pniu podnosi i że j ą rzeczywiście na pewien rodzaj zw ierciadła wklęsłego zamienia, sa­

mo się przez się rozumie.

M niem ano daw niej, że takie zw ierciadło w yrzucające z oka światło zgromadzone w ognisku, powinno działać jak o latark a (T reviranus) i oświetlać przed wzrokiem le­

żące przedm ioty w przestrzeni; bliższe j e ­ d n ak zastanow ienie nad przebiegiem p ro ­ mieni z oka wychodzących dowodzi, że do tego stopnia są rosproszonem i, że nic oświe­

tlić nie mogą. U ryb wszelako przedstaw ia­

ją się rzeczy nieco inaczej, u nich bowiem soczewka je st k u lista i jój ognisko pada tuż za jó j tylną pow ierzchnią. Tym sposobem ognisto wklęsłego zw ierciadła, które pada w połowie prom ienia kuli ocznej, nie z n a j­

dzie się ja k w oku ssących pomiędzy so­

czewką a jój ogniskiem, przypadaj ącem na błonce siatkowej ale poza ogniskiem kulistej soczewki,—prom ienie zatem z niego p ad a ją­

ce na soczewkę z tyłu, mniej nierów nie po załam aniu się na niój przebiegać będą w p rz e - strzeń przedoczną rozbieżnie, zwłaszcza, że wychodząc nie do pow ietrza ale do wody, mniej się nierów nie odłam ią. O dzw iercia- dlająca zatem m akata będzie mogła ju ż przeto, w pewnej mierze przynaj mniej, bli­

sko leżące w wodzie przedm ioty oświe­

tlać, a to tem więcćj, jeżeli jój przyjdzie w pomoc np. fosforescencyja, wielce tworom m orskim właścivva.

W szakże nam wiadomo, że ryby w je z io ­ rach jaskiniow ych żyjące, w S tyryi i K a- ryn tyi np., oczów nie mają, bo i na cóżby się one im zdały, kiedy życie pędzą ciągle w ciemności. A le wobec tego faktu, ude­

rzającym je st inny, któ ry niedawno w wiel­

kich głębinach m orskich w ykryto. R yby tam poławiane m ają doskonałe oczy, pom i­

mo wiecznie otaczającej je ciemności. Otóż u w ielu ryb takich znajdujem y n a różnych częściach ich ciała przyrządy fosforyzujące, nieraz soczewkami wypukłemi poopatrzane, n ak ształt naszych latarek. (Zob. W szechśw.

N r 14 zeszłego roku). Światło tych p rz y ­

rządów, umieszczonych nieraz na długich

sznurkcw atych wyroślach, ja k np. u E usto-

(6)

3 4 2

W SZECHŚW IAT.

S r 22.

mias obscurus i pływ ających naokoło ryby, rozświetla je j otoczenie, a zdaje się, że zw ier­

ciadło oczne, o którem mowa, zbierając p ro ­ mienie i odrzucając j e w prost na przedm iot, na który ryb a się patrzy, może się przyczy­

nić do jego uwidocznienia.

Oprócz takiego jed n ak , bądżcobądź p ro ­ blem atycznego jeszcze pożytku, odblask od m akaty m a jeszcze inny, w idoczniejszy nie­

równie. Jeżeli czarny b arw n ik dn a oka pochłania światło, to błona siatkow a p rzy jeg o przejściu z przodu k u tyłow i raz tylko podrażnioną być może, — a jeżeli m akata św iatła nie pochłania, lecz je odrzuca, to błona siatkow a i p rz y jeg o odw rocie musi pobudzaniu ulegać, a to w łaśnie n ad e r je s t pożytecznem dla oka, które m a w idzieć p rzy m inim alnych stopniach ośw ietlenia. M aka­

ta ma zatem wskazane swe pow ołanie w interesie zwierzęcia, chociaż, kto wie, czy i owo świecenie oczyma nie służy także do zobopólnego porozum iew ania się ze sobą w celach tow arzyskich lub płciow ych.

U człow ieka świecenie się oczów zdarza się u albinosów i u jasnych blondynów, u których czarnego barw n ik a w błonie na­

czyniowej albo zupełnie brak u je albo nader znajduje się skąpo. O bserw ujem y j e wtedy o zm roku przy mocno rozszerzonej źrenicy, natu raln ie lub sztucznie. S tąd też pochodzi, ów połysk w spojrzeniu w salonach, u nie­

których blondynek, k tó re znając dobrze jego powody, używ ają w kroplań atro p in y do oczów ja k o środka toaletowego.

PRZYCZYNEK DO ZNAJOMOŚCI

NAFTY GALICYJSKIEJ.

1'KZEZ

Bronisława Panieńskiego.

Dotychczas ze strony chemicznej naftę ga­

licyjską badało zaledw ie k ilk u chemików:

l-o . Prof. F reu n d wskazał w nafcie wscho- dniogalieyjskićj obecność trzech szeregów węglowodorów, a głów nie arom atycznych,

j n a tu ry ich indyw idualnej je d n a k bliżej nie oznaczył. 2-o. S. p. prof. J u l. G rabow ski i p. Leszko w ykryli w nafcie zachodniogali- cyjskiej kilk a węglowodorów nasyconych, w ykazali obecność jednego węglow odoru nienasyconego i jednego arom atycznego. 3-o.

D r B ronisław Lachow icz w yk rył trzy szere­

gi węglow odorów w nafcie wschodniogali- licyjskicj: nasycone, arom atyczne (benzol, toluol, izoksylol i m ezytylcn) i arom atyczne uwodornione, a zaprzeczył w ystępowaniu nienasyconych (olefinów) tak w nafcie wscho­

dnio ja k i zachodniogalicyjskiej. To są do dziś dnia główne prace nad naftą galicyjską;

pom ijam inne, które z chem ija nafty nic wspólnego nie mają.

P oniew aż nafta stanow i ciało, które ze wszech m iar zasługuje na n ajd okładn iej­

sze poznanie, ponieważ w naftach wscho­

dnio i zachodniogalicyjskich są w skazy­

wane pew ne różnice fizyczne i ponieważ wreszcie kw estyją węglow odorów arom a­

tycznych w nafcie je s t ważną i ze względów technicznych, podjęcia ponownego chemi­

cznego b adania nafty nie uważałem za zby­

teczne, sądząc, że faktów nigdy nie będzie zawiele. O trzym ane rezultaty pozwalam tu sobie streścić, chociaż one są bardzo n ieli­

czne. B adałem naftę klęczańską z zacho­

dniej Galicyi, nadesłanie której zawdzięczam uprzejm ości p. E. Zielińskiego, właściciela kopalń klęczańskich. N afta surow a je s t pro­

duktem w yjątkow o czystym, lekfdm , nasy­

cona je d n a k znaczniejszem i ilościami parafi­

ny, k tó ra ju ż przy zw ykłej tem peraturze w ydziela się po dłuższem staniu. N afta po­

siada barw ę brunatno czerwoną, z popielato- zielonem odbarw ieni (refleks). N afta suro­

wa daje znaczną ilość płynu lekkiego, b e n ­ z y n (do 150° C.), k tó re f n ajpierw badano.

Benzyny te łatwo ulegają działaniu mocne-

! g° kw asu azotnego, w edług w zoru np.

Cn H m + N O a l l^ C n H m — , N

0 2

+ I I

2 0

i działaniu bromu. P ierw sze ilości niezna­

czne brom u w tej chw ili się odbarw iają, bez

w ydzielania brom ow odoru. To działanie

brom u dow odzi obecności w badanej nafcie

węglow odorów n i e n a s y c o n y c h . Ilość

otrzym anego p ro d u k tu tak jednakow oż je s t

nieznaczną., że n a tu ry tych węglowodorów

bliżej oznaczyć nie mogłem. P rz y wprow a-

(7)

W sz ec h św ia t N?2 2 1 8 8 5 Tom IV

Z a r a z a n i s z c z ą c a k a r t o f l e .

* £. ( G-tÓHCzewskitgo » N a n i w u

(8)

N r 22.

WSZECHŚWIAT.

3 4 3 dzaniu dalszych ilości brom u zaczyna się

w ydzielać i w ciemności i w świetle bromo- wodór. R eakcyja w tym razie iść mo­

że tak:

C n H m + C r 2 = C n H m — , B r + B r H

gdy w pierw szym razie, odbywa się ona p ro ­ ściej:

Cn Hm + B r 2= C n Hm B r2.

W ydzielanie brom ow odoru wykazywać może albo obecność węglow odorów n a s y ­ c o n y c h , albo a r o m a t y c z n y c h . P o dłuż- szem działaniu brom u otrzym ują się znaczne ilości ciężkiego płynu oleistego.

D la przekonania się, czy w danej nafcie istotnie w ystępują węglow odory arom aty­

czne, poddano inną część benzyn działaniu mocnego kw asu azotnego, trzecią wreszcie działaniu m ięszaniny kwasów azotnego z siarczanym . P rz y działaniu kw asu azot­

nego pow stał z benzyn płyn oleisty, zapa­

chem mocno przypom inający t. z. olejek m i r b a n o w y, w chemii zw any n i t r o b e n - z o l e m , m ający zastosowanie p rz y wyrobie perfum, kosmetyków, maści, smarów i t. d.

P ły n ten przem ieniano na b a r w n i k i rze­

czywiście otrzym ano barw nik, któ ry je s t praw ie czystą f u k s y n ą , rospuszczalną z pię­

kną czerwoną barw ą.

P rz y działaniu m ięszaniny kwasów azot­

nego i siarczanego, pow stają ciała przew a­

żnie stałe. Te ciała stałe, odpowiednio prze­

robione dały także b a r w n i k fijoletowy nie­

czysty, lepki, zastygający w tw ardą masę niekrystaliczną. W szystko to wskazuje, że mamy do czynienia z węglowodoram i aro- matycznemi niew ątpliw ie. Sum a ich jed n ak je st nieznaczna. W benzynach oznaczyłem ich tylko 5% , co po przeliczeniu na naftę surow ą wynosi

2° / 0

• W edług badań p. L a ­ chowicza, ilość węglowodorów arom aty­

cznych w nafcie wschodniogalicyjskiej wy­

nosi 14,3%.

D la bliższego określenia tych ciał arom a­

tycznych dystylowaniem rozdzielano benzy­

ny na pojedyńcze części i w tych szukano oddzielnych w ęglow odorów aromatycznych.

P rzez działanie mięszaniny kwasów azotne­

go i siarczanego z części wrącycli od 75° do 125° wydzielano tylko b e n z o l w postaci p a r a d w u n i t r o b e n z o l u

C

0 I I 4 (N 0

2 ) 2

1

:4, któ ry otrzym yw ano w większych ilo­

ściach i w postaci m e t a d w u n i t r o b e n z o - lu C

6

H

4

(N 0

2 ) 2

1 :3 , który otrzym ywano w mniejszych zawsze ilościach, po oddziele­

niu ju ż pierwszego ciała. Oba te ciała po­

chodzą od b e n z o l u CGI I 0, węglow odoru aromatycznego, który zatem w badanej naf­

cie się znajduje.

Innych ciał arom atycznych zapomocą ni- trozw iązków dotychczas nie w ykryłem , zato jeszcze je d e n węglow odór arom atyczny ud a­

ło mi się w ykryć inną drogą.

Część benzyn w rąca od 125 •— 145° była wystawiona na kilkotygodniow e działanie bromu. P ow staw ał przytem olej, z którego zczasem w ydzieliły się kryształy. K ry ształy te, po odpowiedniem oczyszczeniu, okazały się ciałem C

8

H s B r2, pochodzącem od C

6

II, (C II

3 ) 2

1 :4 zwanego paraksylolem i będą­

cego ciałem aromatycznem. Podobne ciało, odmiennych je d n a k własności i innym spo­

sobem w ykrył p. Lachow icz w nafcie wscho- dniogalicyjskiej (izoksylol). Różnica tych dw u ciał polega na ich budowie, k tó ra wpły­

wa na różnicę w własnościach.

C H , C

C II

3

c I

C II C C II, C II

C II C II c

CII3

paraksylol Dołączone wzory wskażą lepiój pokre­

wieństwo i różnice budowy tych dwu ciał.

W ystępow anie w nafcie węglowodorów nie­

nasyconych, do których należą i arom aty­

czne, a szczególniej występowanie związków para, takich ja k np. paraksylol przem aw ia za wytworzeniem się nafty przy działaniu tem p eratury wyższej.

P o oddzieleniu z oleju kryształów C

8

H s

B r2, zapomocą alkoholowego rostw oru wo-

danu potasu przem ieniono je na płyn lżejszy

od wody, o przyjem nym zapachu eterów

owocowych. N atu ry jed n ak tego płynu,

bardzo złożonego, dotychczas nie udało mi

się określić, a samo badanie dalsze nafty na

(9)

344

WSZECHŚW IAT.

N r 22.

czas pewien zm uszony zostałem przerw ać.

Szczegóły bliższe tego badania podałem do

„K osm osu" z ro k u bieżącego.

ZARAZA NISZCZĄCĄ KARTOFLE

I J E J STOSUNEK

DO CHORÓB ZARAŹLIWYCH W OGÓLNOŚCI.

T R ZEZ

prof. Edwarda Slrasliurgera.

(Ciąg dalszy).

A by choroba stanow iąca zarazę kartofli istotną stała się „zarazą", t. j. aby w ystąpi­

ła pod w yraźną form ą choroby epidem icznej, składać się muszą'—j a k widzieliśmy'—pew ne w arunki. S tąd w ynika, że rozm aite zape­

wnienia o n i e p o d a t n o ś c i lub o d p o r n o ­ ś ci tych i owych odm ian kartofli, t.j. o w rze- komćj ich niezdolności do przyjm ow ania

„zarazy", z w ielką brać należy ostrożnością;

to bowiem, co prostym być mogło skutkiem pom yślnych okoliczności, przypisanem byw a często n atu rze danej rośliny. W y n ik i odno­

śnych prób i spostrzeżeń mogą mieć w a r­

tość istotną w tym tylko razie, gdy noszą ch a rak ter ściśle porów naw czy, gdy m iano­

wicie w skazują, że jednocześnie, w tych sa­

m ych w arunk ach w yhodow ane, a w je d n a ­ kowym rozw inięte stopniu, odm ienne ro śli­

ny, istotnie różnią się w swem zachow aniu.

W samej rzeczy, ża dnej co do tego faktu mieć

*) Do niniejszego a rty k u łu odnosi się ta b lic a rysunków litograficznych, k tó re przedstaw iają:

1. L iść złożony kartofla z ciem nem i plam am i Z ) oznaczającem i m iejsca d o tk n ięte „zarazą.“

2. L istek pojedynczy k artofla z plam am i ciem ne- m i Z , oznaczającem i m iejsca d o tk n ięte „zarazą.*1

3. Poprzeczne przecięcie liścia kartofla ze strzęp ­ kam i zarodnikonośnem i (t), rozgałęzionem i i za­

rodnikam i (sp) na końcach.

4. a zarodnik całkow ity, b zarodnik pęknięty, z którego w ychodzą pływ ki.

5. Dwie pływ ki.

6. Zarodnik (z) kiełkujący i zapuszczający grzy­

bnię (k) w tkankę liścia kartofla.

nie m ożna wątpliwości, że pom iędzy up ra- w ianem i odm ianam i kartofli, w ytrzym ałość listow ia na „zarazę" je s t rozm aitą, że jed n e z nich łatw iej, inne trudniej ulegają choro­

bie; lecz bezw zględnej, zupełnój niepodatno­

ści czyli odporności, t. j. absolutnej niezdol­

ności do podlegania „zarazie", nie okazuje żadna ze znanych dotąd odm ian kartofla.

Jeszcze ważniejszą niem al niż oporność czę­

ści zielonych byłaby niepodatność bulw sa­

mych; powzięto też przed pew nym czasem, na krótko, nadzieję, że bardzo gruboskórne odm iany bulw okażą się chyba niezwalczo- nemi w swój odporności. D rapieżny g rzy ­ bek zaw iódł i tę nadzieję, gdyż potrafił n aj­

grubsze skorupy przeszyć rów nie dobrze ja k bardzo cienkie. W szelako stw ierdzonem w tym względzie być mogło to, że pewne, czysto m echaniczne czynniki mogą oddzia­

ływ ać n a podatność roślinnego ciała wzglę­

dem zarazy, a mianowicie na większą, lub m niejszą łatwość, z ja k ą zaraza do w nętrza się przedostaje. K artofle o skorupie g ład ­ kiej, z oczkam i płaskiem i, trudniej zarażo- nem i zostają w porów naniu z odm ianam i o skorupie chropaw ej i o zagłębionych oczkach, a to z tego powodu, że zarodniki łatwiój zatrzym ują się na kartoflach tój osta­

tniej kategoryi, gdy tymczasem z pow ie­

rzchni pierw szych, łatw o opłókanem i być mo­

gą przez tęż samą choćby wodę, k tó ra je przyniosła. N a nieszczęście, odm iany tej właśnie kategoryi, k tó ra najw iększą w rz e­

czonym kieru n k u odznacza się w ytrzym a­

łością, nie należą bynajum iej do n ajcelniej­

szych.

B ardzo w yraźnym okazuje się w pływ wie­

k u naci kartoflanej na je j w ytrzym ałość względem „zarazy ", p rz y j ednostajności— ro ­ zum ie się'—pozostałych w arunków . M łodo­

ciane pędy łatw o ulegają stoczeniu; bardziej w ytrzym alem i ju ż są rośliny cokolw iek pod­

rosłe i więcej krzepkie; bardzo znów poda- tnem i są rośliny w tej życiowej epoce, gdy ich w zrost słabnąć już* poczyna; takie pod­

starzałe rośliny bardzo łatw o chorobę p rzy j­

m ują. Okoliczność ta dostatecznem je st chy­

b a wyjaśnieniem , dlaczego to „z ara za" prze­

ważnie w późniejszych miesiącach letnich p rz y b ie ra swój groźny, wyniszczający cha­

ra k te r. Zachow anie się w tym względzie

kartofla odpow iada dobrze znanym p rzypa­

(10)

N r 22.

WSZECHŚW IAT.

345 dłościom pośród zw ierząt, gdzie różne cho­

roby, nieraz ściśle są związane z pewnym określonym wiekiem. O powodach nieje­

dnakow ej w ytrzym ałości opornej listowia w roślinach różnego wieku, ja k i o tych mo­

żliwych przyczynach, które listow iu różnych odmian pozw alają z różną siłą stawiać czo­

ło chorobie, zaledw ie cośkolwiek bardziej oznaczonego daje się wypowiedzieć. Z tem wszystkiem łatw iej można stawiać takie wnioski odnośnie do roślin, niźli to u zwie­

rząt, ze w zględu n a ich skom plikow any ustrój, je st możliwem. W naszym w ypadku, nie możemy tłum aczyć różnic, o ja k ic h tu mowa, m niejszą lub większą grubością ze­

w nętrznych ścianek nabłonkow ych kom órek w liściu, gdyż przekonaliśm y się ju ż przecie powyżej, że kiełki grzybka są w stanie prze­

szywać najgrubsze w arstw y korkow e bulw kartoflanych. S tw ierdzonym nadto je s t fa­

ktem, że kiełki te we wszelkich w ypadkach przedostaw ać się mogą do w ew nętrznej tk anki liścia. M uszą istnieć przeto inne j a ­ kieś w pływ y, k tóre w danym w ypadku w strzym ują rozwój strzępek grzybkow ych, lub go przynajm niej u tru d n iają. Czynni­

kiem wpływ ow ym w tych zjaw iskach je s t obronne oddziaływ anie organizm u. S trzęp­

ki P h y to p h th o ry w ydzielają ferm ent pewien, któ ry w porażonych kom órkach tkanki ro­

ślinnej w yw ołuje zm iany chemiczne, wsku­

tek których następow ać może śm ierć owych kom órek. W obec tej groźnej napaści, ko­

m órka roślinna nie pozostaje zupełnie b ier­

ną. Przeciw nie, w ytw arza ona ze swój stro­

ny p rodukty, m ające przeciw działać napa­

stnikowi. P odobne przeciw działania nieraz zdarza się śród roślinnego napotykać świata.

Takiem je s t np. oddziaływ anie roślin przy podrażnieniu ich przez skaleczenie; następu­

je w tedy szybki podział kom órek, będący w zw iązku z w ydzieleniem pewnej substan­

cyi, noszącej nazwę suberyny (m ateryi zasa­

dniczej korka); dokoła zranionego miejsca pow staje w arstw a now otw oru, ze skorkow a- ciałych złożona kom órek. N iew ątpliw ie przeto i rażone przez P h y to p h th o rę kom ór­

ki usiłu ją chemiczną bronić się reakcyja.

P rzeciw działan ie to może byc silniej szem w kom órkach, będących w pełni swego ży­

ciowego rozw oju, a także w jed n ej odmia­

nie kartofla skuteczniej szem niż w innej.

Jasnem i nam się w ten sposób stają te zaró­

wno różnice, ja k ie zależnemi są od w ieku roślin, ja k i te, k tóre pom iędzy rozmai temi zachodzą odmianami.

Podobne,, obronne ze strony kom órek od­

działyw anie, zwrócone przeciw pasorzytom, przyjętem być może z większem niem al j e ­ szcze praw dopodobieństw em dla św iata zwie­

rzęcego, gdy n a kom órki zdrowego o rga­

nizm u napadają b akteryje. T u w y stęp u ją w dodatku jeszcze czynniki takie, dla któ­

rych b ra k punktów porównawczych w p ań ­ stwie roślin. M ożna bowiem śmiało p rz y ­ puszczać, że w ytw arzanie substancyj, dla pasorzyta szkodliwych, zachodzi w kom ór­

kach zw ierzęcych i w tedy jeszcze, gdy ju ż ustała napaść, gdy znikła przeto drażniąca pobudka. Zestaw ienie odnośnych faktów rzuca pew ne św iatło n a najbardziej dziwne i do w ytłum aczenia tru dn e zjaw iska w całej dziedzinie chorób zaraźliw ych, a m ianow i­

cie na czasową lub trw ałą n i e p o d a t n o ś ć (im m unitas), t. j . na tę absolutną o d p o r ­ n o ś ć i niezdolność do ulegania chorobie, k tó ra zw ierzętom stale lub czasowo byw a w łaściw ą, a której naprzyltład względnie do ospy nabyw am y przez zaszczepienie ospy ochronnej. D łu gotrw ałe w ytw arzanie ta ­ kich su bstan cy j, zabespieczających przed napaścią pasorzyta, uważanem być musi za jedno z tych szczególnych fizyjologicznych oddziaływ ań, k tóre w charakterze skutków, trw ają ponad działanie odnośnych przyczyn, t.j. w ystępują w tedyjeszcze, gdy w yw ołująca je ustała przyczyna; w rzeczy san u j, podo­

bne zjaw iska dostrzegać się dają nieraz u ró ­ żnorodnych organizm ów. W świecie roślin­

nym np- skutki, wywołane przez działanie św iatła, siły ciężkości, zetknięcia się z cia­

łem obcem i t. d. trw a ją nieprzerw anie na­

wet jeszcze wtedy, gdy bezpośrednia p rzy ­ czyna, w yw ołująca te objawy, działać prze­

stała. Oczywiście wszystkie te „pośm iert­

ne"—ja k b y je chyba nazw ać wypadało-—od­

działyw ania u roślin są krótkotrw ałem i ty l­

ko i ustępują o wiele trw alszym wpływom ochronnym , ja k ie pociągnąć za sobą może u człow ieka i u zw ierząt choroba zaraźliw a.

W e wpływach, przez rozm aite choroby w tym k ieru n k u wywieranych, wielkie jeszcze za­

chodzić może stopniowanie, o ile że przeciąg

(11)

84(5

WSZECH ŚWIAT.

trw ania niepodatności dla różnych chorób różnym bywa. T a okoliczność, iż każda cho­

roba w yw ołuje niepodatność, chroniącą j e ­ dynie przed nią samą, od innych chorób zaś bynajm niój niezabespieczającą, dowodzi, że różne napastnicze żyjątka w yw ołują pow sta­

wanie w organizm ie najzupełniej odrębnych produktów . P o g lą d taki n a spraw ę zabes- pieczenia przed chorobam i, znajdu je stanow ­ cze potw ierdzenie w tym jeszcze fakcie, że ilekroć odporność przeciw danój chorobie je st czasową a nie stałą, to niepodatność ta ­

ka., z biegiem czasu, stopniowo słabnie. W y- pow iadano także zdanie, że niepodatność w ypływ a z pozostania się w u stro ju zw ie­

rzęcym m ateryi tru jąc ej, w yprodukow anej przez chorobotw órcze żyjątko. W samej bo­

wiem rzeczy, p rodukty, ja k ie p rzy zjaw i­

skach roskład u i ferm entacyi, zachodzących pod w pływ em grzybków drożdżow ych lub baktery j, przez te istoty w ytw orzone zosta­

ją , mogą być dla nich trującem i. T a k np.

drożdże przestają roskładać cukier, śród cie­

czy, w której żyją, skoro ilość alkoholu, bę­

dącego produktem ich działalności, p rz e j­

dzie 14% -tow ą granicę. Podobnież ustaje działalność bakteryj, w ytw arzających w spe- cyjalnych ferm entacyjach kw as m asło wy, mleczny i t. p., skoro ilość kw asu, danego w słabym naw et stopniu się nagrom adziła.

Lecz w tedy ubytek alkoholu lub zobojętnie­

nie kw asu w ystarcza do w znow ienia się za­

wieszonych czynności. A w łaśnie n ad e r niepraw dopodobnem je st przypuszczenie, j a ­ koby w ytw ory chorobotw órczych b akteryj przechow yw ać się m ogły bez zm iany w tk a n ­ kach ciała ludzkiego i aby w ten sposób m ia­

ły być przeszkodą ponow nem u zj aw ieniu się tychże istot; n iew ątpliw ie bow iem dowie­

dzionym je s t faktem , że • podobne w ytw ory przem iany m ateryi w net po swem pow sta­

niu w ustroju, w ydzieloncm i zaraz zostają.

Wszelkiej zaś podstaw y pozbaw ionem je st inne, podnoszone także przypuszczenie, j a ­ koby niepodatność spow odow aną być m iała przez b ra k w organizm ie pew nych substan­

cyj, niezbędnych żyjątkom chorobotw órczym do życia i jak o b y b rak ten pochodził z wy­

czerpania tych zw iązków p rzez żyjątka.

Owszem, zasadą je s t w fizyjologii, że każdy ustrój przez pozbaw ienie go danej m ateryi, podnieconym zostaje do w ytw arzan ia je j na

N r 22.

nowo; podobny więc b ra k substancyj za ży­

cia u stro ju zdarzyć się wcale nie może.

Ilość chorób zaraźliw ych, ponaw iać się mogących, przewyższa zresztą liczbę tych, które zapew niają i pozostaw iają po sobie od­

porność. N akazuje to nam przypuszczać, że spom iędzy różnorodnych specyficznych od­

działyw ań chemicznych, w ynikających z po­

drażnienia u stro ju przez istotki chorobo­

twórcze, niektóre tylko mogą się w nim u trw alać.

W celu zrozum ienia ochronnych przysto­

sowań, jak iem i organizm rozporządza w w al­

ce ze złow rogim pasorzytem , posiłkowaliśmy się powyżój objaw am iprzeciw dziaM ńw św ie­

cie roślinnym , rozm aitą trw ałość mającemi, a daleko łatw iejszem i do objęcia i zrozum ie­

nia. T e dług otrw ałe przeciw działania ochron­

ne, k tó re zapew niają niepodatność n a daną chorobę, znanem i są oczywiście dotąd w y­

łącznie u zw ierząt. U roślin bowiem, w sku­

tek właściwej im budow y anatom icznej cia­

ła, wszelkie w pływ y um iejscowiać się m u­

szą i nie mogą przym iotu odporności fizyjo- logicznej zapew nić całem u organizm owi.

G rzyb ek „z arazy “ kartoflanej rosnąć mo­

że nietylko na jad aln y m kartoflu (Solanum tuberosum ), lecz na k iłk u innych jeszcze przedstaw icielach rodziny P siankow ych (So- laneae),—na tych wszakże praw ie wyłącznie gatunkach, które również, ja k nasz kartofel, z południow ój pochodzą A m eryki. Z naj­

dziemy ted y w ogrodach naszych P h y to p h - th orę na pochodzącym z ciepłych stref A m e­

ry k i pom idorze (Solanum Lycopersicum ).

N a naszym słodkogorzu (Solanum D ulcam a- ra ) hodow ać się on w praw dzie daje, z n a j­

większą je d n a k trudnością; na innych psian­

kow atych nie rozw ija się. Zastanaw iającem je s t i ciekawem, że znaleziono rów nież „za­

razę

14

na dw u zam orskich przedstaw icielach T rędow nikow atych (Scrophularineae), ro­

dziny z psiankow atem i bardzo blisko zresztą spokrew nionej.

Podobnie ja k P h y to p h th o ra, zachowuje się ogrom na większość roślinnych pasorzy- tów, cały niem al ogół, trzym ając się stale i w ytrw ale pew nych oznaczonych gatunków roślin; próby przeniesienia ich n a inne rośli­

ny płonnem i reg u larn ie byw ają. N ajzupeł­

niej podobne stosunki zachodzą przy choro­

(12)

N r 2 2 .

WSZECHŚWIAT.

3 4 7 bach zaraźliw ych u zw ierząt, gdyż np. wię­

kszość chorób tego rodzaju, trapiących czło­

wieka, nie daje się przenieść n a inne ssące.

Czemże uspraw iedliw ić, ja k uzasadnić ta ­ kie zachowanie? Czyżby przypuścić można np. w w ypadku grzybka „zarazy “, iż jeg o kiełki z taką łatw ością przedostające się do w nętrza liści kartofla, nie są w stanie p rze­

szyć pow ierzchni liści naszych krajow ych przedstaw icieli rodziny psiankow atych ? P rzeszkoda w d ziałan iu z pewnością nie me­

chanicznej je s t tu taj n atu ry . W idocznym tu je s t raczej b ra k odpow iedniej podniety.

Z danie to muszę tu koniecznie uspraw iedli­

wić. J a k to w ostatnich czasach niejedno­

krotnie stwierdzonem . być mogło, organizm , mogący służyć za pastw ę pasorzytow i, wy­

w iera nań pew ien w pływ nęcący, przedsta­

w ia dlań pociąg, czy m a dlań pow ab pewien, przyczem w yrazy te brać należy w dosło- wnem a nie w przenośnem znaczeniu. Jeśli np. zarażenia dopełnić m ają żeglujące swo­

bodnie pływ ki zarodnikow e, śród wody, w i­

dzimy, j a k z pew nej, dającej się zm ierzyć odległości, pływ ki te zw racają się k u u stro ­ jow i, zdolnem u do przy jęcia zarazy. G dy

zarażenia dokonać m a w prost zarodnik k ieł­

kujący, to i ten w ypuklający się woreczko- w aty kiełek, z oddalenia, które możemy w y­

mierzyć, p rzy b iera odpow iedni ju ż k ieru ­ nek. P rzypuszczano tu istnienie jak ich ś szczególnych działań z odległości, gdy tymczasem z badań Pfeffera w ypływa, że we wszelkich tego ro d z aju objaw ach na kie­

ru n ek ru c h u w pływ ają jed y n ie podrażnienia chemiczne. Ustrój każdy w ydziela pewne m ateryje specyjalne, k tóre w najm niejszej choćby oddziaływ ając ilości, spraw iają swój skutek: drażnią w odpow iedni sposób paso- rzy ta i przez podrażnienie to w pływ ają na k ierunek czy to ru c h u czy wzrostu. O ddzia­

ływ anie pom iędzy różnem i żyjątkam i a roz- licznem i substancyjam i zachodzić może czę­

stokroć p rzy takich niesłychanie m ałych ilo­

ściach owych substancyj,-—ja k ic h najczulsze laborato ry jn e odczynniki chemicznej praco­

wni w ykryć nie są w stanie. G dy przeto kiełek grzybka, zarażającego kartofel, zdol­

n y je s t do przenikania w głąb jego liścia lub do w n ętrza bulw y, to zjaw isko to opar-

j

tem być m usi na w ydzielaniu pewnej ozna­

czonej substancyi, działającej podniecająco

j

i na młode kiełki grzybka, nadającej oznaczo­

ny kieru nek ich w zrostow i i pobudzającej je do pokonania naw et tego mechanicznego oporu, ja k i im staw iają błony kom órek. Tej to właśnie podniety n a liściach wszystkich innych niem al roślin nieznaj duj ąc, P h y - tophthorow y kiełek nie w draża się w skutek tego w ich tkankę. Tejże n atu ry pobudki przyjąć możemy dla w yjaśnienia sobie osie­

dlania się bakteryj w tkankach ustrój ów zwierzęcych. O ile organizm nie wydziela tej określonej substancyi, k tóra pasorzyta pobudza do p rzedarcia się do w nętrza, o ty ­ le nie może nastąpić zarażenie. Nęcący wpływ, ja k i określone substancyj o pokarm o­

we w yw ierać są w stanie na bakteryje, udo­

wodnionym został przez P feffera w licznych doświadczeniach. D o badań takich uczony ten używ ał ja k n a j cieńszych szklanych ru re- czek włoskowatych, napełnionych słabemi, jcdnoprocentow em i rostw oram i ek straktu mięsnego i asparaginy; um ieszczając ru re ­ czki te w wodzie, zaw ierającej żyjątka: Bac- terium term o i Spirillum undula, mógł się przekonać, że istotki te w net podążały do otw orów rureczek, w pełzały do w nętrza i w w ielkich ilościach tam się grom adziły.

A jed n ak , w ystarczało podnieść stężenie rostw oru mięsnego do 4% , by Spirillum u ndula nietylko przynęconem nie było, lecz odw rotnie, aby widocznem u zaraz podlegało odpychaniu; dla B acterium term o podobne odpychanie zajęło miejsce przynęty dopiero przy znacznie wyższych stopniach stężenia rostworów . Na obie te b akteryjki działa pociągająco nader w ielka ilość różnych sub­

stancyj; za praw dopodobne je d n a k uważać można, że chorobotw órcze organizm y, zape­

wne z bardziej ograniczoną ilością danych substancyj podobnieby zachowywać się w in­

ny. T akie przynajm niej zachowanie się cechuje—j a k to doświadczalnie Pfeffer wy­

kazać zdołał — ciałka nasienne różnych ro ­ ślin skrytokw iatow ych naczyniowych, sa­

m oistnym obdarzone ruchem . C iałka n a­

sienne p aproci np. dążyły jedynie ku ru r ­ kom z kwasem jabłkow ym , gdy takież ciał­

k a mchów osiedlały się w ru rk ach z cukrem (trzcinowym ). J a k dalece m inim alne ilości substancyj tych w ystarczają do w yw arcia pobudzającego i na kierunek ru ch u w pływ a­

jącego podrażnienia, przekonyw a »nas fakt,

(13)

348

że ciałka męskie paproci skupiają, się w r u r ­ kach, które za w iera ją rościeńczony do

0 , 0 0 1

% , czyli do jo d u ej sto tysięcznej części ros­

tw ór kw asu jabłkow ego!

P ró cz możności przeciw działania pasorzy- tow i przez chem iczną reakcyja obronną, o r­

ganizm y zw ierzęce posiadają jeszcze — o ile się zdaje—zdolność bespośredniego po żera­

n ia drobnych sw ych napastników . W m iej­

scach tk n ięty ch zarazą odbyw a się w c h a ra ­ k terze uzdraw iającego oddziaływ ania p rz e­

bieg zapalny, polegający n a skupianiu się b iały ch ciałek k rw i w zaatakow anych n a­

czyniach krw ionośnych. J a k wiadom o, b ia­

łe ciałka krw i obdarzone są sam odzielnym ruchem i w edług wszelkiego praw dopodo­

bieństw a je d n ą z n ajbardziej ogólnie im p rzysługu jących w łasności, je s t uzdolnienie do w chłaniania niejako bak tery j do w n ę trza swego ciała, a następnie p rz etraw ia n ia poł­

kniętych. Może się je d n a k zd arzać, że zw y­

cięstwo pozostaje przy b akteryjach, a w te­

dy, pod ich działaniem , białe ciałka k rw i zniszczonemi zostają. P odobne przejaw y, k tó re odnośnie do ludzkiego org anizm u nie zostały dotąd w ykryte, zbadanem i być m o­

gły przez M etsch n ik o w a') z w ielką d o k ła ­ dnością u drobnych raczków g ru p y D a p h n i- da, zw anych pospolicie wodnem i pchłam i.

R aczki te, w stojących żyjące wodach, m ają­

ce wielkość zaledw ie łebka od szpilki, na- w pół przezroczyste, u legają często chorobie, zaraźliw y noszącej c h a ra k te r, której p rz e­

bieg w prost śledzonym być może. S p raw ia­

jący m chorobę ustrojem je s t pew ien droż- dżow y grzybek, nazw any M onospora bicus- p idata. Z aro d n ik i tego g rzy b k a igiełkow a- tej form y, razem z otoczką, ja k a ich ciało przyobleka, połkniętem i zostają przez zw ie­

rzątko. P o d w pływ em żołądkow ego soku skorupka pęka, zaro d n ik z niej się w ydosta­

je i w net zagłębia się w ściany przew odu pokarm ow ego, dalej zaś p rz en ik a aż do j a ­ m y ciała. Lecz zaledw ie u k azał się pierw ­ szy zaro d n ik tak i lub chociażby jeg o część tylko, w net oblegają go zew sząd ciałka k rw i, stale ja m ę ciała u raczków tych w ypełniają- j ce. T am , gdzie w targ n ęło k ilk a opodal sie- J bie zarodników , nagrom adzenie ciałek krw i

') Porów naj Wszechśw. t. 111 str. 629.

takie przybiera rozm iary, iż mamy przed so- j bą istny obraz zapalenia. Z darza się wtedy także w zajem ne łączenie się i ja k b y stapia­

nie k ilk u ciałek krw i w jedno.. W a lk a ich z zarodnikiem rospoczyna się; ten ostatni traci w net ostry swój obrys (ko ntur), a osta­

tecznie na drobne rospada się ziarna. N ie­

chaj je d n a k tylko k ilk a z pośród zaro d n i­

ków ostanie się w tej wojnie, a ujrzym y,

| j a k n a ciele ocalonych tych zarodników po- i w staje z boku nabrzm ienie, j a k nabrzm ienie to dalej nowe znów w ypukła pączki i ja k te, w m iarę j ak się tw orzą, od m acierzystej oddzielają się istoty. Są to kom órki droż- dżowe, z których każda z kolei dalej może pączkować. I z temi drożdżowemi kom ór­

kam i ciałka k rw i podejm ują w alkę, w któ ­ rej zd arza się, że odnoszą zwycięstwo: zw ie­

rzę szczęśliwie przebyło chorobę. C zęsto­

k ro ć je d n a k bywa, że zwycięstwo drożdżo- wym dostaje się komórkom; ciałka krw i, gdy się swych przeciw ników nadm iernie na­

ja d ły , pękają i giną. O statecznie wyginą one co do jednego, gdy tymczasem kom órki drożdżow e w y tw arzają w swem w nętrzu, po pojedyńczym każda, zarodniku. W ted y następuje śm ierć zwierzęcia; zazwyczaj cho­

roba, gdy się śm iercią kończy, trw a przeszło dw a tygodnie. Z arodniki, prędzej czy pó­

źniej dostają się do wody i mogą być oczy­

wiście zarazą d la nowych znow u raczków.

M łode „pchełki w odne“ zazwyczaj śm iercią przy płacają chorobę; starszym udaje się czę­

sto przebyć ją szczęśliwie..

(Dok. nnst.) N r 22.

P o s i e d z e n i e d w u n a s t e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o ­ c n i c z y c h , odbyło się w dniu 21 Maja o godzinie 8-ej wieczorem, w lokalu Tow. Ogrodn., pod przew o­

dnictw em D ra W. Szokalskiego. Po przeczytaniu

protokułu posiedzenia poprzedniego, prof. J. Trejdo-

siewicz wyłożył o budowie gieologicznej i pokładach

w ęgla brunatnego najbliższych okolic K rzemieńca,

N a początku K w ietnia r. b., prof. T. w yjeżdżał

w okolice K rzemieńca, w celu obejrzenia pokładów

węgla brunatnego; po drodze prow adzącej od staeyi

W SZECHŚW IAT.

(14)

N r 22. 349 dr. żel. R udnia do Krzemieńca, zauważył niezliczone

mnóstwo krzem ieni białych, na pow ierzchni wsku­

tek zw ietrzenia, — krzem ienie te dziś jeszcze uspra­

w iedliw iają nazwg m iasta.

K rzem ieniec leży na pokładach kredow ych pigtra Senońskiego w wąwozie, m iędzy dwoma łańcucham i wzgórz, idącem i od północy na południe i osłaniaj,-j- cemi m iasto od zachodu i wschodu. Podnóża wzgórz utworzone są z pokładów senońskich kredow ych, stoki zaś i w ierzchołki składają sig ze skał trzecio­

rzędowych: piaskowców o spoju w apiennym , prze­

chodzących m iejscam i w w apień piaszczysty. Pias­

kowce wapienne zaw ierają w n iektórych w arstw ach wiele szczątków organicznych, m ianowicie zaś na górze Dziewiczej, prof. T. znalazł E ry ilia Podolica, C ardium obsoletum, M actra Podolica i B ullina sp.;

są to skam ieniałości najcharalcterystyczniejsze dla górnego ogniwa form acyi m iocenicznej, czyli ta k zwanego p ię tra Sarm ackiego. P okłady piaskowca na górze Dziewiczej zupełnie są poziome, a n a szczy­

cie, w skutek zw ietrzenia tw orzą liczne, pojedyncze głazy, m ające m alowniczą postać. Podobne stosun­

ki ułożenia i w ieku sk ał w ystępują na górze Sy- czówce, Bonie, Kuliczówce i pod Żołobam i.

W ęgiel b ru n a tn y tw orzy pokłady, k tó ry ch w ycho­

dnie zauw ażył prof. T. w trzech punktach: na Kuli-

j

czówce, w parow ach pod gó rą i wsią Podw ysokiem i u stóp wzgórza w Ż ołobach. N a Kuliczówce, w w y­

chodni pokładu węgla brunatnego zbudow ano cho- \ dn ik na 53,37 m długi, w skutek czego z dokładnością ! można było oznaczyć, że grubość pokładu w ęgla wy-

j

nosi 3,17 m (11 stóp pols.). W ęgieł b ru n a tn y na Ku­

liczówce przedstaw ia różne odm iany, m iędzy które-

j

m i są piękne okazy lignitu; spoczywa te n węgiel na j piaskowcu sarm ackim , n ad k ład zas węgla tw orzy pia- ' sek żółty, piasek b iały i piaskowiec w apienny z E ry ilia

j

Podolica, zatem pokład te n w ęgla brunatnego jest utw orem sarm ackim .

D rugą wychodnię pokładów w ęgla brunatnego, grubą na 2 m, zauw ażył prof. T. w parow ie pod wzgó­

rzem i wsią Podwysokiem .

T rzecia w ychodnia pokładu węgla brunatnego ujaw nia się po praw ej stronie drogi prow adzącej od wsi Żołob do. K rzem ieńca; pok ład w ęgla brunatnego pod w sią Żołobam i dochodzi do 2 m grubości. Prof.

T. przypuszcza, że pokład w ęgla brunatnego pod Krzem ieńcem rospościera się od Kuliczówki do Żo­

łob, czyli w kierunku wzgórz położonych od strony zachodniej m iasta. G ranicę w schodnią tego pokła­

du tw orzy krzyw a, przebiegająca wzdłuż g ran icy za­

chodniej i południowej K rzem ieńca, dochodząca do Podwysokiego. Prof. T. podał przypuszczalne obli­

czenie całego zapasu w ęgla brunatnego pod K rze­

m ieńcem i w arto ści jego pieniężnej. P rzyjm ując, że pokład posiada grubość 1 sażenia (2,13 m) i ciągnie się nieprzerw anie od K uliczówki do Żołob, tw orząc pas długi 5 i pół wiorst, a szeroki na 2 w iorsty, — za­

pas węgla brunatnego pod K rzem ieńcem w ynosiłby 2750000 sażeni sześciennych, czyli 220 milijonów korcy, licząc 80 korcy z jednego sażenia sze.

ściennego. W yznaczając cenę 10 kopiejek za korzec węgla brunatnego, cały zapas przedstaw iałby w ar­

tość 22 m ilijonów rs. Prof. T. zastrzega, że podany w ypadek obliczeń niem a p reten sy i do ścisłości i jest w prost przypuszczeniem .

l’rof. T. w ykład objaśniał licznem i okazam i sk ał, skam ieniałości i węgla brunatnego, zebranem i w ła­

snoręcznie n a miejscu. Po w ykładzie zaw iązała sig dyskusyja pom iędzy profesorem T., p. J . Siemi­

radzkim i p ro f K. Jurkiew iczem .

N astępnie p. K oźmiński pokazyw ał egzem plarze siarki z okolic Staszowa, między wsiam i W iśniowa i Czajki znalezionej. S iarka czysta strącona, zaw ar­

ta w ew nątrz mas gipsu, złożonych z d robnych ka­

wałków, po większej części blaszkow atych. W m iej­

scowości, z której okazy siark i pochodzą, na w ierzchu leży pokład g liny fajansowej na 2 m gruby, pod któ­

rym znajduje się pokład gipsu na 0,50 m g ru b y , zło­

żony z kaw ałów większych i m niejszych zlepień gip­

su, zaw ierających w ew nątrz czystą siarkę. O pół w iorsty od miejscowości, gdzie znaleziono siarkę, le­

ży jezioro, które mocno czuć siarkow odorem . Pokład ten siark i w gipsie, dla przem ysłu nie oka­

zał sig korzystnym .

W celu w yjaśnienia, znajdow ania się siark i czy­

stej w ew nątrz mas gipsowych, zabierał głos p. W ł.

M ajchrowski, w końcu zaś prof. K. Jurkiew icz, we­

dług zdania którego, siark a czysta w ew nątrz zlepień gipsowych, je s t siarką strąco n ą z wód i pow stała ona w skutek red u k cy i gipsu, pod wpływem węgla roskła- daj ących sig isto t organicznych.

KEOHłKA NAUKOWA.

(F izyka ).

— Nowa m e t o d a s k r a p l a n i a t l e n u p. Cai 1- 1 et et a. Sprawa skraplania gazów, w której tak czynny udział przyjmują uczeni polscy, budzi u nas żywe zajęcie; dlatego też podajemy tu w przekładzie notę p. Cailleteta, odczytaną w akademii nauk w Pa- ryżu, 20 Kwietnia r. b., t.j. na posiedzeniu bespośre- dnio następuj ącem po tem, na którem przedstawio­

ną była ostatnia nota p. Wróblewskiego, którą po­

wtórzyliśmy w zeszłym numerze Wszechświata.

P. Cailletet przypomina najpierw, że w roku 1882, wykazał zastosowanie etylenu skroplonego, do wy­

woływania silnego oziębienia; gdy etylen skroplony wre w powietrzu wolnem, powoduje takie oziębienie tlenu ściśniętego, że gdy ciśnienie, pod jakiem gaz ten zostaje, zmniejsza sig, przechodzi on we „wrzenie gwałtowne, które trwa przez czas dający się ocenić.14 Następnie mówi dalej:

„Przyspieszając parowanie etylenu zapomocą ma­

chiny pneumatycznej, jak to zrobił Faraday dla

tlenku azotu i dwutlenku wggla można temperaturę

obniżyć dostatecznie do przeprowadzenia tlenuw stan

Cytaty

Powiązane dokumenty

— podania o rodzinnym duchu, co lubi się błąkać po domostwach wi noc Bożego Narodzenia. W Szwecji 1 Norwegjl do

104 podróże apostolskie (w tym 8 do Polski) umacniały ludzi w wierze i pomagały doświadczyć bliskości Pana Jezusa, który jest źródłem szczęścia i zmian dokonywanych w

[r]

Rozwijająca się dynamicznie w Polsce fonologia rządu (podstawowe założenia teorii przedstawiają A. Buczek-Zawiła w ar- tykule pt. 57-74) neguje funkcję sylaby: „GP does

pomocą - stosownych ram i pobronków,' ztącł wynika, że przy spot-,, kaniu jakiejkolwiek przeszkody, lub nierówności ziemi, zu podnie- sieniem się jednego zęba, wszystkie inne

serw acji w odniesieniu do K siężyca daje jego terminator (linia, gdzie przylegają do siebie oświetlona przez Słońce i nie ośw ietlona część tarczy). Istnienie

nek wodoru są zatem środkami utleniającemu Skutkiem tych zależności raz zaczęta sprawa utlenienia, przy współistnieniu właściwych warunków, posuwa się coraz

Warstwy są przyklejone do siebie oraz do odpowiedniej płytki (jakikolwiek wpływ własności kleju można pominąć), a ich przenikalność elektryczna jest równa (w