• Nie Znaleziono Wyników

ildres Eedakcyl: Kiakowskie-Przedmieście, IbTr ©©„

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "ildres Eedakcyl: Kiakowskie-Przedmieście, IbTr ©©„"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JS /t. 4 4 . Warszawa, d. 3 1 Października 1886 r. T o m V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚW IĘCONY NAUKOM PRZYR O D N IC ZYM .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 P renum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata

i we w szystkich k sięgarniach w k raju i zagranicy.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. D eiko mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J . N atansor

D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 l/a>

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

ild re s Eedakcyl: Kiakowskie-Przedmieście, IbT r © © „

Fig. 1. P racow nia stacyi zoologicznej w Roscoff.

(2)

690

w s z e c h ś w i a t . Mi-

44

.

STACYJA ZOOLOGICZNA

napisał

„L ądow i” zoologowie, ja k ich nazw ał r a ­ zu pewnego prof. M etschnikoff, nie m ogą mieć gruntow nego pojęcia o całości zw ie­

rzęcego św iata. O tch łan ie m órz i oceanów k ry ją w sobie tysiące form sw oistych, o k tó ­ rych „zoolog ląd o w y ” słyszał tylko z o p i­

sów, lu b które badał na okazach sp iry tu so ­ wy cli. Lecz w łaśnie najw iększa ilość zw ie­

rz ą t m orskich, najlepiej naw et w alkoholu za­

konserw ow anych, pozbyw a się barw , k u rc zy się mnićj lub więcój i trac i nieraz n ajw y b i­

tniejsze cechy ogólne zew n ętrzn e i w ew nę­

trzne.

Nie zapom nę nigdy silnego w rażenia, j a ­ kiego doznałem , gdy w dniu p rz y ja zd u m e­

go do Roscoff, spostrzegłem poraź pierw szy żyw ą gw iazdę m orską, p ełzającą po ściance ak w ary ju m i w ykrzyw iającą w dziw ny spo­

sób wielkie swe ram iona lub m ątw ę, p rz e ­ rzucającą się w m gnieniu oka z kąta w k ą t akw aryjum !

A ja k ż e w ielka je s t różnica pom iędzy spi­

rytusow ym okazem m eduzy lub u k w iału , a żywem i form am i. W id o k ukw iałów ży­

wej szkarłatnej lub złocisto zielonej barw y przyczepionych do pow ierzchni p o d w o d n e­

go kam ienia, poruszających fan tastycznie niezliczonem i swemi ram ionam i i zd rad ziec­

ko chw ytających zdobycz, nie może nie ze­

lektryzow ać każdego, kto poraź pierw szy m a możność obserw ow ania w n a tu rz e zw ie­

rz ą t m orskich.

P rzy z n ać muszę, że chociaż w iele czyta­

łem o życiu, o obyczajach zw ierząt m o r­

skich, często w styd mi było p rz ed samym sobą n a myśl, ja k niedokładne m iałem p o ję­

cie o n atu raln y ch kształtach i ru chach licz­

nych istot m orskich.

Możność p rz y jrzen ia się w n a tu rz e w y­

glądow i i budow ie zw ierząt m orskich, to j e ­ dna w ielka korzyść, ja k ą osięga n a tu ra lista , spędzający pew ien czas n ad brzegiem m o­

rza. A le istnieje jeszcze d ru g a stro n a w ięk ­

szej doniosłości naukow ej. Zoolog, m ają­

cy pod ręk ą m atery ja ł odpowiedni, może oddać się specyjalnym poszukiw aniom nad fizyjologiją, an atom iją lub em bryjologiją zw ierząt m orskich, przyczyniając się do p o ­ stęp u w iedzy bijologicznćj. W tym to w ła­

śnie celu w różnych m iejscach E u ro p y i A m eryki rząd y, dbające o rozwój nauki, założyły stacyje m orskie, t. j . labo rato ryj a, w których specyjaliści znajdu ją w szelką-po­

moc do samodzielnej p racy nauko wój. Je d n ą z najw iększych takich stacyj zoologicznych je s t neapolitańslca, założona i utrzym yw ana przez uczonego niem ieckiego zoologa D o b r­

ną, lecz wspom agana przez większość państw europejskich, k tó re wnoszą corocznie zarzą­

dowi stacyi pew ne fundusze za odpow iednią ilość m iejsc dla swoich poddanych. P o 's ta - cyi w N eapolu pierw sze bezw ątpienia m iej­

sce zajm u ją dwie stacyje francuskie w R os­

coff i B anyules su r M er, które są własnością S orbony i dopełniają się w zajem nie. M oż­

na pow iedzieć, że jestto je d n a stacyja p rz e­

nośna, k tó ra podczas miesięcy letnich c z y n ­ ną je s t na północno - zachodnim brzegu F ra n c y i (w Roscoff), w zim iezaśn a południo- w o-zachodniem jó j w ybrzeżu (w B anyules su r M er). O bie te stacyje założone zostały dzięki niestrudzonym staraniom d y re k to ra ich, znakom itego zoologa francuskiego, p ro ­ fesora H e n ry k a de L acaze-D u thiers. P o n ie­

waż m iałem sposobność w ciągu m inionego lata p racow ać n a stacyi w Roscoff i poznać bliżćj urząd zenie je j, sądzę, że niejednego ze współziom ków moich zainteresuje opis niniejszy. B yłoby mi bardzo przyjem nie, g dyby opis ten n ak ło n ił którego z zoologów polskich do zw iedzenia tój stacyi, k tó ra sta­

ła się d la mnie niew ym ow nie sym patyczną i w k tó rej pośród długiego szeregu praco­

w ników różnych narodowości, byłem p ierw ­ szym polakiem .

S tacy ja zoologiczna w Roscoff założona zo stała w ro k u 1872 z funduszów bardzo skrom nych, a środki je j były początkow o n ad er ubogie. Z każdym je d n a k rokiem ta c y ja w zrastała i ro zw ijała się tak, że obe­

cnie urządzenie jó j czyni zadosyć najw y b re­

dniejszym wym aganiom naukow ym . R os­

coff je stto małe, lecz bardzo schludne m ia­

steczko bretońskie, leżące w prow incyi

F in istere na północno - zachodnim krańcu

(3)

N r 44.

W SZECHŚW IAT.

691 F ran c y i, w dzierającym się w m orze, na g ra ­

nicy kan ału L am anche od wschodu i O cea­

n u A tlantyckiego od zachodu. D w adzie­

ścia blisko godzin drogi koleją, żelazną, dzie­

li Roscoff od P aryża. Roscoff je s t miastecz­

kiem bardzo starem ; do dziś dnia zachow a­

ne są tam ruiny kaplicy, którą wystawiono na pam iątkę, żo M aryja S tu a rt w tem m iej­

scu w ylądow ała poraź pierw szy na brzegi F ran cy i. L udność składa się w yłącznie p raw ie z bretończyków , m ówiących narze­

czem bretońskiem , przez co naw et francu­

zom rodow itym bardzo trudno je st nieraz porozum ieć się z ludem tutejszym . K lim at

G dy stacyja została założona, urządzenie je j było z początku bardzo ubogie. W y n a­

ję ty dom pryw atny, m ała szopa n a podwó­

rzu, cztery pokoje do pracy — stanow iło wszystko. W r. 1879 laboratoryjum prze­

niesione zostało do nowego domu, k tó ry był je d n a k oddzielony jeszcze od brzegu m or­

skiego przez m ałą dróżkę, stanowiącą wła­

sność m iasta. B ardzo w iele starań i zacho­

dów kosztow ało dy rek to ra stacyi p. Lacaze- D uthiersa objęcie w posiadanie pracowni tój nieszczęśli wćj dróżki. W reszcie odniesiono zwycięstwo i laboratoryjum miało ju ż bes- pośredni dostęp do m orza. W ro k u 1882

Objaśnienie:

1. W ejście główne.

2. Pracow nia d la studen­

tów.

3. B iblijoteka.

4. Pokój d y re k to ra stacyi.

5.5. Składy.

6.6. P racow nie dla specy- jalistów .

-7. A kw aryjum .

8. Skład przyrządów , do łow ienia zw ierząt.

9. T aras.

10. Ogród.

11. W iw aryjum .

12. M ieszkanie dla służby.

13. Piaszczysty brzeg m or­

ski.

14. Miejsce, gdzie stoją, na kotw icy statki.

F ig 2. P lan ogólny stacyi zoologicznej w Koscoff.

je s t tu praw dziw ie m orski i n ad er łagodny i jednostajny; w lecie niem a w ielkich skw a­

rów, zimą zaś niem a w ielkich mrozów. J a ­ ko dowód łagodności klim atu zaznaczę, że rośnie tu, k ilkaset lat w ieku ju ż m ający, oso­

bnik figi świątnicowój (Ficus religiosa), któ- l-ćj olbrzym ie sploty gałęzi i korzeni napo­

w ietrznych p rzedstaw iają ja k b y gaj cały.

Okolice Roscoff są n ad e r urodzajne; dosko­

nałe kartofle i cebule stanow ią głów ny p rzed­

m iot han d lu niew ielkiego tutejszego portu z A ngliją, B elgiją i zachodniem i brzegam i

j

F ran cy i.

p racow n ia otrzym ała na własność swoję gm ach szkoły iniejskićj, z dotychczasowem zabudow aniem stacyi się stykający i w ten sposób p racow nia powoli się rosszerzyłai za­

instalow ała.

Z załączonego tu taj (fig. 2) p lanu czytel­

nik z łatw ością zapozna się z ogólnem u rzą­

dzeniem stacyi w Roscoff. P o praw ej ręce od strony obszernego ry n k u miasta, znajdu ­ je się głów ne wejście do stacyi. P ro w ad zi

ono do dosyć obszernego ogrodu, gdzie pię­

kne cieniste drzew a i różnobarw ne klom by

kwiatów m ile u derzają oko. T uż p rzy wej-

(4)

(192

w s z e c h ś w i a t .

N r 44.

śoiu widzim y sk rzydło poprzeczne, w któ- rcm mieści się lab o rato ry ju m dla studentów S orbony i w ogóle fakultetów francuskich, przyjeżdżających na w akacyje w celu bliż­

szego zapoznania się z budow ą zw ierząt morskich. Z pracow ni tej prow adzi d łu g i k o ry tarz (w k ieru n k u południow o-północ-

j

nym ), którym można przejść, j a k widzim y na ry su n k u do biblijoteki, pokoju d y re k to ­ ra stacyi, do m agazynów , oraz do pracow ni dla specyjalistów . B ib lijo tek a za opatrzon a je s t w ważniejsze dzieła zoologiczne, p rz y pomocy których m ożna d okład nie określić wszelkie g atu n k i zw ierząt, znajdow ane w m orzu okołicznem; prócz tego specyjali- sta ma tam mnóstwo cennych ro sp raw i dzieł oraz n iektóre czasopism a zoologiczne. Bi- blijotece tej b ra k w praw dzie wielu bardzo niezbędnych na każdej stacyi m orskiój cza­

sopism i dzieł naukow ych, ale gdy kom u z pracujących potrzeba ja k ie j książki, z a ­ rząd stacyi sprow adza j ą chętnie z b ib lijo ­ teki pracow ni zoologicznej z S orbony. N a zimę, gdy pracow nia w Roscoff zostaje zam ­ knięta, całą biblijotekę przew ozi się napo- w ró t do P aryża.

W ieczorem zapała się w biblijotece lam ­ pę i każdy z p racujących robi sobie w tedy odpow iednie n o tatk i lub też rosczytuje się w lite ra tu rz e obchodzącej go kw estyi. T a m też od czasu do czasu pom iędzy praco w n i­

kam i zaw iązują się ożywione i interesu jące rozm ow y i dyskusyje naukow e. W m aga­

zynach stacyi mieszczą się w ielkie zapasy w szelkich pomocniczych środków n au k o ­ wych: narzędzia, barw niki, odczynniki, szkła i t. d. Na końcu k o ry ta rz a mieści się ja k widzimy na ry su n k u ,p rac o w n ia dla spe- cyjalistów , t. j. d la osób, pracujących ju ż sa­

m odzielnie nad rozm aitem i kw estyjam i nau- kowemi. P raco w n ia ta mieści się w dw u salonach, pod kątem prostym do siebie poło­

żonych. P ierw szy z nich, m ieszczący się na końcu k o ry tarza, je s t m niejszy, ja k b y dodatkow y. D ru g i zaś znacznie większy, głów ny, zajm uje d łu g ą oficynę poprzeczną, ciągnącą się w k ie ru n k u w schodnio-zacho- dnim , rów nolegle do b rzegu m orskiego. ' O O O W salonie tym mieści się dziesięć stołów dla pracujących. S toły ustaw ione są n a p rz e ­ ciwko okien, z k tó ry ch pięć zw róconych je s t na północ z widokiem na m orze otw arte,

pięć zaś na ogród. W salonie dodatkow ym znajdujem y urządzone trzy miejsca dla p ra ­ cujących. P o n a d tym salonem , jak o też ma­

gazynam i, pokojem d y re k to ra i biblijoteką, mieści się na pierw szem piętrze kilkanaście pokoików um eblow anych, w których miesz­

kają- pracu jący na stacyi. Pokoiki te um e­

blow ane są, bardzo porządnie, powiem n a­

wet, z pew nym kom fortem ; są widne, jasn e i wesołe; nie mogę wszakże powiedzieć, aby b yły zupełnie suche, gdyż sąsiedztw o m orza na to nie pozwala; pościel je s t niekiedy wie­

czorem praw ie w ilgotna.

Z głów nej pracow ni wychodzi się do długiego, z obu stron oszklonego korytarza, gdzie p rz y ścianach umieszczone są liczne a k w a ry ja z wodą m orską, w k tó ry ch każdy z pracujących hoduje sobie potrzebne mu do badań zw ierzęta. K o ry ta rz ten nosi d la ­ tego m iano „A ąu ariu m ”. Z ak w ary ju m m o­

żna wyjść od południa do ogrodu, od pół­

nocy zaś wychodzi się n a taras, skąd ro zle­

ga się ju ż o tw arty widok na morze oraz na wyspę Ile de Bas. O d północnej strony ta ra ­ su urządzone je s t tak zw ne w iw aryjum . J e s t to basen, otoczony grubym m urcm w kształcie mniej więcej półkola; od stro ny m orza w m urze tym zn ajd u je sio otw ór, przez któ ry podczas przy pły w u m orza w o­

da wchodzi do w n ętrza basenu, a po o d p ły ­ wie pozostaje tam aż do wysokości otw oru;

otw ór ten można wszakże dowolnie zamknąć.

W iw aryjum takie je st bardzo pożyteczne, można w niem bowiem trzym ać w szelkie zw ierzęta m orskie (ryby, większe g atu nki k rab ów ) i w m iarę potrzeby stam tąd je wy­

ław iać. Na lewo od akw aryjum zn ajd u ją się na dole składy sieci, drag, faubertów i innych narzędzi do łow ienia zw ierząt, na piętrze zaś je st obszerny pokój zapasow y, gdzie rów nież pomieścić się może kilku p ra ­ cujących.

P odczas przy p ły w u woda dochodzi do samego brzegu i splókuje zew n ętrzną po ­ w ierzchnię m uru w iw aryjum ; podczas od-

j

pły w u zaś odstępuje ona od brzegu bardzo daleko, pozostaw iając kilka w iorst obnażone­

go piasku i osuszając m iejscam i całą p rz e ­ strzeń aż do wyspy Ile de Bas, naprzeciw położonej. P odczas przy pły w u p rąd w k a­

nale tym jest bardzo silny i rwący.

(dok. n.).

(5)

N r 44.

W SZECHŚW IAT.

O BUDOWIE

BŁONY KOMÓRKOWEJ ROŚLIN

poilal

8 . (jirosglik.

W tom ie X C I I I spraw ozdań A kadem ii Um iejętności w W iedniu (I A bth. J a n n e r- Ile ft, Ja h rg . 1886) ogłosił prof. J . W iesner ważną nadzw yczaj p racę „U ntersuchungen iiber die O rganisation d. vegetabilischen Z ellh au t”, dokonaną, p rzy spółudziale sw o­

ich uczni, a zm ieniającą zupełnie nasze do­

tychczasowe poglądy na kom órkę roślinną.

W edług W iesnera błona kom órkow a przed­

staw ia utw ór żyjący, bogaty w protoplazm ę i zachow ujący się pod względem budowy, w zrostu i chemizmu analogicznie z proto- plazm ą. P o g lą d swój opiera W iesner na całym szeregu długoletnich i wielce cieka­

wych badań, które znajd u ją się w ścisłym zw iązku ze znakom item i odkryciam i S tras- burgera, T an g la i innych botaników , a k tó ­ re dowodzą, że błona kom órkow a składa się z w idocznych pod m ikroskopem ciałek ele­

m entarnych t zw. derm atosom ów. Do od­

krycia tych ciałek doszedł W iesner m etodą karbonizow ania, stosow aną odda wna w prze­

m yśle w celu oczyszczenia w ełny od zanieczy­

szczeń roślinnych. M etoda ta polega na tra k ­ tow aniu wełny dw uprocentow ym kwasem solnym lub siarczanym , poczem płyn zosta­

j e usunięty zapomocą ciśnienia i ogrzew a­

nia w ilgotnej m asy p rzy 60 — 70°, do zu­

pełnego w yschnięcia. W łó k n a zwierzęce pozostają przy tej operacyi niezm ienione, natom iast w łókna roślinne rospadają się na pył, któ ry daje się łatw o usunąć przem yw a­

niem wodą. M etodę tę z odpowiedniem i zm ianam i zastosow ał obecnie W iesner do swoich badań nad błoną kom órkow ą. J e ­ żeli w łókna lniane pozostaw im y przez 24 godzin w jednoprocentow ym kwasie solnym, następnie będziemy je przem yw ali i ogrze­

wali do tem p eratu ry 50 — 60°, to po wy­

schnięciu włókna te się roskruszą i ro zetrą się pom iędzy palcam i w nadzw yczaj subtel­

ny pyłek. T en sam skutek okazuje zdrze-

wniały i niezdrzew niały miękisz i młode tkanki wszelkiego ro d z a ju — otrzym ujem y zawsze drobny pyl, k tó ry pod m ikroskopem przedstaw ia się w postaci włókien.

Na mocy licznych doświadczeń wniosku­

je W iesner, że błona kom órkow a składa się z powyższych włókien, które są połączone ze sobą w kieru n k u prążkowatości (S trei- fung) błony, a pod wpływem odczynników się roschodzą, dlatego też w różnych k o ­ m órkach rospadanie ma miejsce w różnym kierun ku , tak np. w kom órkach ły k a p ra ­ wie wyłącznie w k ieru n k u poprzecznym , we w łóknach baw ełnianych — w ukośnym i t. d. zależnie od k ierunk u prążkowatości.

Nie te je d n a k w łókienka stanow ią n ajp ro st­

sze składow e części błony kom órko wój.

D ziałając na nie zw yczajnym kwasem sol­

nym i poddając ciśnieniu (uskutecznia się to przyciskaniem szkiełka przykryw kow ego do

| szkiełka przedm iotow ego) można otrzym ać w łókienka jeszcze subtelniejsze, które n a ­ stępnie rospadają się w zdłuż na drobne ziarnka, leżące w jednorodnej substancyi żelatynowej. Z lepszym skutkiem można ten sam rezultat otrzym ać, działając na k arb o ­ nizow aną bawełnę potażem gryzącym i p o d ­ dając j ą ciśnieniu. Pow yższe ziarn k a przy najsilniejszych powiększeniach p rzed staw ia­

j ą się ja k o utw ory okrągłe, których kształt jed n ak nie może być bliżej określonym , po­

nieważ leżą na granicy jasnego rospozna- wania m ikroskopowego. Te drobne ciałka które W iesner derrnatosom am i nazyw a, nie pow inny być ro spatryw ane jako p rz y p ad ­ kowy p ro du kt rospadania błony kom órko­

wej, lecz przedstaw iają utw ory organizow a­

ne, które odgryw ają ważną rolę przy tw o­

rzeniu się błony kom órkow ej. Że tak jest w istocie, dowodzi w edług W iesnera fakt, że błonę kom órkow ą m ożna rozłożyć na po­

dobne derm atosom y bez uprzedniego k arb o ­ nizow ania. W tym celu używ ał W iesner kw asu chrom nego, pod którego w pływ em tkan ki się n ajpierw rospadają na kom órki, następnie zaś błony tych ostatnich na włó­

kna, te zaś pod ciśnieniem się rospadają na derm atosom y. Poniew aż kwas chrom ny działa z nadzw yczajną szybkością, rad zi W iesner do tych celów używać lepiej wody chlorow ej. D ziałanie je j je st bardzo po­

wolne — trw a bowiem kilk a tygodni, lecz

(6)

694

W SZ E C H ŚW IA T.

N r 44.

zato pod je j w pływ em derm atosom y w ystę­

pu ją znacznie lepiej, naw et tam, gdzie m e­

to d a k arbonizow ania okazuje się besskute- czną, ja k to m a miejsce z tk a n k ą korkow ą.

T k a n k a korkow a, po kilkum iesięcznem d z ia ­ ła n iu wody chlorow ej, rosp ad a się ostatecz­

nie na derm atosom y.

P o szczegółowem ro sp a try w an iu budow y m ikroskopow ej, zw raca się W iesn e r do s k ła ­ du chemicznego błony kom órkow ej. Ju ż od- daw na wiadom o, że błony m łodych kom ó­

re k np. w w ierzchołku w zrostu, w phello- genie i cam bium , k tóre się odznaczają e n e r­

giczną czynnością rep ro d u k cy jn ą, nie o k a­

zu ją reakcyi na celulozę. T ę re a k c y ją j e ­ dn ak Otrzymał R ic h te r po uprzedniem d zia­

łan iu n a te błony potażu gryzącego, obecnie zaś W iesn er po p oddaniu tak ich błon pe- ptonizacyi. N adto R ic h te r dow iódł, że bło ­ n a strzępek grzybnych, k tó ra rów nież re ak - cyj na celulozę nie daje, po d ziałan iu p ły ­ nów alkalicznych okazuje te reakcyje. N a­

leży zatem przypuszczać, że w e w szystkich tych przypadkach istnieje w błonie jak aś substancyja, k tó ra obecność celulozy m a­

skuje i po którćj usunięciu zapom ocą wyż w spom nianych odczynników m ożna re a k ­ cyje n a celulozę wywołać. O tóż W iesner dowodzi, że błona kom órkow a w tych r a ­ zach je s t przesiąknięta substancyjam i biał- kow em i, a na poparcie tego tw ierd zen ia przytacza badania ucznią swego d ra F o r- sella, k tórem u się udało o d k ry ć substancyje białkow e w strzęp k ach grzy b n y ch p o ro ­ stów zapom ocą znanego odczynnika M ilio ­ n a na białko. N astępnie p rz y stosow aniu tego odczynnika, jak o też odczynnika R as- paila, reakcyi biuretow ój i k santoproteino- wćj zdołał K ra sse r o d k ry ć w p racow ni W iesn era obecność b iałk a w b łonach ko ­ m órkow ych n ajróżnorodniejszych tk an ek . N a zasadzie tych w łaśnie danych, u trz y m u ­ je W iesner, że b łona kom órkow a zaw iera

zawsze protoplazm ę, a naw et, że w n iek tó ­ ry c h kom órkach, j a k np. w owocu P o ly p o - ru s fru m en tariu s, głów na m asa p rotoplazm y zaw arta je s t w błonie kom órkow ej.

Pow yższe fa k ty prow adzą W iesn e ra do następującego poglądu na organizacyją bło ­ ny kom órkow ój: P ro to p lazm a sk ład a się z drobnych ciałek t. zw. m ikrosom ów , k tóre przy podziale kom órki p rz y jm u ją u d z ia ł

w tw orzeniu m łodej błony, p rzed staw iają­

cej w edług S tra sb u rg e ra (U gber d. Bau und das W achsthum d. Z ellbaute, 1882, str. 172) u tw ó r protoplazm atyczny, daje bowiem r e ­ akcyją na białko. P rzez cały czas w zrostu błony, m ikrosom y te się rozm nażają i p rze­

k ształcają się stopniowo w derm atosom y, przedstaw iające pod względem chemicznym celulozę. Pom iędzy oddzielnem i derm ato- som am i rossiana je st obficie protoplazm a, k tó ra staje się widoczną pod m ikroskopem tylko wtedy, kiedy tw orzy szerokie w a r­

stw y, co pierw szy zauw ażył T an g l (U eber offene C om m unication zw ischen den Zellen d. E ndosperm s einiger Sam en, Pringsheim s Ja h rb u c h e r f. wiss. Bot. 1880). O d w zglę­

dnego ugru po w ania derm atosom ów i pro to ­ plazm y zależy prążkow atość i u w arstw ie­

nie (S treifu n g u. Schichtung) błony kom ór­

kow ej, ta ostatnia je d n a k nie składa się ani z w łókien ani też z warstw, ja k dotychczas m niem ano. W yrazistość w łókien i w arstw zależy od wielkości derm atosom ów, k tó ra w różnych kom órkach je s t różną. P o n ie ­ waż strzęp ek g rzybnych nie u dało sie W ie- snerow i rozłożyć na derm atosom y, sądzi on, że ostatnie są zam ałe, ażeby m ogły być wi­

doczne pod m ikroskopem i dlatego też w bło ­ nie tych sti-zępek nie zauważono dotychczas ani prążkow atości ani też uw arstw ienia.

W z ro st błony kom órkow ój odbyw a się nie przez w staw ianie now ych cząsteczek pom ię­

dzy ju ż istniejące (intussuscepcyja), ja k u trzy m u je N ageli, ani też przez n akładanie now ych w arstw n a błonę (apozyrcyja), ja k chce S trasb u rg e r, lecz głów nie w aru n k u je w zrost błony z a w arta w niój protoplazm a, ja k k o lw ie k w spółudział intussuscepcyi i a- pozycyi przy wzroście błony kom órkowój nie zostaje w ykluczony.

FIZYGZNO-TECHNICZNY

podał IF1 .

Zaledw ie d r W e rn e r Siemens w y raził go­

towość ofiarow ania 500000 m arek państw u

(7)

N r 44.

w s z e c h ś w i a t .

695 niem ieckiem u na założenie in sty tu tu fizycz-

no-technicznego '), a ju ż ra d a zw iązkow a otrzym ała polecenie zająć się zredagow a­

niem p ro jek tu zakładu państw ow ego do ba­

dań dośw iadczalnych w dziedzinie ścisłej fizyki i techniki przyrządów . Jednocześnie poleconem zostało w etacie na ro k 1887—

1888 um ieszczenie odpow iednich ru b ry k na w ydatki, które w pierw szych latach przed­

staw iają pokaźne liczby 100432, 127 832, 186062 i 218879 m arek prócz jed n o ra zo ­ w ych zasiłków corocznych w ilości 300000, 410000, 41600 i 38254 m arek.

R ospatrzym y pokrótce koleje, ja k ie pro­

je k t ten od czasu swego pow stania przecho­

dził. P ierw szą myśl pow ziął w ro k u 1872 prof. Schellbach. A by ją wykonać, w roku 1874 M oltke pow ołał specyjalną kom isyją i „projekty w celu podniesienia m echaniki um iejętnej i techniki przy rząd ó w ”, przez tę kom isyją w ygotow ane, posłużyły za m ate- ry ja ł, przedstaw iony sejmowi w ro k u 1876 przez w ładzę państw ow ą. D zięki temu go­

rącem u zajęciu się spraw ą, w gm achu wyż­

szej szkoły politechnicznej berlińskiej za­

chowano miejsce, odpow iednie do urządze­

nia zakładu, mającego za zadanie opiekę n ad dokładnością techniczną wszelkich przy­

rządów. L ecz w ro k u 1883 pow stał plan rosszerzenia pierw otnego p ro jek tu i w yko­

nania go w ra m ach szerszych i k ierunk u bardziej naukow ym . G dy właśnie wtedy na­

stąp iła w spaniała ofiara Siemensa, uradzono założyć oddzielny in sty tu t, któ ry spełniałby jednocześnie dw a zadania: naukow e i te c h ­ niczne. P la n każdego z projektow anych oddziałów został odpow iednio opracow any przez w ybitne siły fachowe, pierw szy pod kierunkiem H ełm holtza, drugi — F orstera.

P o d łu g p lanu tego in sty tu t posiadać ma opiekę w specyjalnem kurato ry ju m , które nadzorow ać będzie działalność obu oddzia­

łów, przygotow yw ać program ich zajęć, oraz oznaczać corocznie potrzebne dla nich kw o­

ty. Do składu k u ra to ry ju m należą: p rezy­

dent, przedstaw iciel w ydziału m iernictw a wojskowego, m ary n ark i, telegrafu, m iar i wag, czterech fizyków i m eteorologów, je -

') For. W szechśw iat t. V str. 271.

den chem ik, dw u astronom ów, dw u p rzed ­ stawicieli um iejętności m iernictw a kątow e­

go i hydrografii, dw u inżynierów , oraz czte­

rech przedstaw icieli techniki m echanicznej (Pracisions-M echanik) i optyki. C złonko­

wie k urato ry ju m obowiązki swe pełnią ho­

norow o, bez w ynagrodzenia. P rez y d en t tylko, k tó ry będzie zarazem dyrektorem w ydziału naukow ego, otrzym a pensyją 15000 m arek rocznie, prócz m ieszkania w zakładzie. Poniew aż nadto fizycy p ie r­

wszorzędni p rzy uniw ersytetach niemiec­

kich m ają jeszcze większe dochody, zw róco­

no uw agę na możliwość jednorazow ego do­

dania kandydatow i na posadę tę 9000 m a­

rek. Zadanie pierw szego oddziału, t. j.

naukow ego, polegać będzie na w ykonyw a­

niu prac fizycznych takiego rodzaju, które ze \yzględu na w ym agany czas, na in stru ­ m enty potrzebne lub wreszcie dla przeszkód miejscowych nie mogą być przedsiębrane przez osoby pryw atne i gabinety lub labo- ra to ry ja wyższych zakładów naukow y cli.

P ra c e te będą wykonyw ane bądź przez sa­

mych urzędników insty tu tu , bądź pod ich kieru n k iem przez osoby pry w atne w cha­

rak terze gości naukow ych i dobrow olnych w spółpracow ników . O ddział ten otrzym a um yślny budynek, rodzaj obserw atoryjum fizycznego. Aby ochronić je od w strząśnień, pow odowanych ruchem ulicznym , musi ono leżeć zdała od m iasta lub przynajm niej ru ­ chliwszej jego części. D r Siem ens przezna­

cza w tym celu p lac obszaru 19 800 w 2 i w C h arlo ttenb urgu pod B erlinem . D ru g i oddział, techniczny, pow ierzonym będzie dyrektorow i z pensyją roczną 7 500 m arek i do dalszych rosporządzeń um ieszczonym w dotychczasowem m iejscu — w politechni­

ce, również w C h arlo tten b u rg u położonej.

P ew n a samodzielność w ydziału tego po trze­

bną je st i z tego w zględu, że m ając na celu

| podniesienie poziom u wym aganych dotych-

| czas uzdolnień i egzam inów rzem ieślników , j posiadać on będzie zaw ikłańszy zarząd i ra ­

chunkowość. Zadanie jego: badać i zabes-

| pieczać w szelkie własności m ateryjałów ,

| z których w ykonyw ają się dokładne n ajro z- j m aitsze p rz y rząd y w celach państw ow ych, naukow ych, technicznych i rękodzielni­

czych; próbow ać i zabespieczać jed n o staj-

ność n orm alną w częściach przyrządów tych

(8)

<>yf> W szechśw iat . N r 44 i całościach, wreszcie spraw dzać i w ydaw ać

św iadectw a dokładności dla p rz y rzą d ó w fi­

zycznych i m ierniczych i ich części w n a j­

szerszych zakresach ich użytku.

ZDOLNOŚCI UM YSŁO W E

I IC H IN S T Y N K T Y T O W A R Z Y S K IE pizea Klemens?ją Reyer,

tł-u -m .. 33.

(D okończenie).

m V I.

Inteligencyja małp.

W iadom o ja k w ielka wogóle je s t bystrość percepcyi zw ierząt dom ow ych, k tó ra o s trz e ­ ga je o nagłem niebespieczeństw ie ze stro n y zw ierząt dzikich lub naw et grom ad ludzi w rogich. F a k t ten stw ierdzano u koni a szczególniej u psów, uw ażanych z tego pow odu za naszych najlepszych obrońców.

O tóż m ałpy ok azu ją taką sam ą zdolność a jeszcze większą uw agę i bystrość p e r­

cepcyi.

L e Y a illan t opow iada,że p aw ijan (C erco- pitecus Rees), k tó ry m u tow arzyszył w po­

dróży jeg o do A fry k i był najpew niejszym stróżem. T ak w nocy ja k i w dzień, u p rz e ­ dzał o najm niejszem niebespieczeństw ie.

Zanim psy cokolw iek dostrzegły, on k rz y ­ czał lub d aw ał inne oznaki p rzestrach u . D opiero kieru jąc się je g o spojrzeniem albo ruchem głowy, psy rz u cały się w stronę, k tó rą w skazyw ał, oddając w taki sposób h o łd jeg o przenikliw ości.

K onie, a szczególniej m uły w Texas, uprzed zają podróżnych o zbliżaniu się dzi­

kich zw ierząt lub ind y jan półnagich, za­

m ieszkujących te stro n y , podczas k ied y przy zbliżaniu się lu d zi cyw ilizow anych, ubrany ch podobnie j a k ich panow ie, nie d a ­ ją najm niejszej oznaki niepokoju.

T en sam paw ijan, chociaż p rzysw ojony, nie um iał sobie odmówić przyjem ności o d ­

pow iadan ia na k rzy ki swoich dzikich współ­

braci, kiedy posłyszał je w l^eie. K iedy j e ­ dnak spotykał osobniki ze swego g atu n k u nieoswojone, n a ich widok okazyw ał prze­

strach niezm ierny.

Inteligencyja m ałp w stanie dzikim je s t stw ierdzona przez wszystkich podróżników , któ rzy ciągle m uszą się w ystrzegać ich złośliwości. Nie je st bespiecznie atakow ać grom ady; bronią się one zbiorowo i bardzo energicznie, niew ystaw iając się praw ie na żadne niebespieczeństw o, gdyż szu kają schronienia na drzew ach, na których tylko bro ń palna je s t dla nich straszna. P o d ró ż­

nik P earce przekonany, że m ałpy znają uży­

tek tej broni, cy tu je nam fakt, który zaszedł w jeg o oczach pom iędzy ludźm i a pieścami tarta ry jsk ie m i.

M ałpy te, powiada on, weszły na pola ze zbożem, przepędziły pilnujących, pomimo, że ci mieli kije i kam ienie. K ilk a osób ze wsi przybyło na pomoc, ale i w tedy naw et odeszły powoli, widząc, ja k pow iada P earce, że przeciw nicy nie m ieli fuzyi.

R o b ert L adę u trzy m u je to samo, opow ia­

dając o swojej wycieczce do lasów n a P rz y ­ ląd k u D obrój N adziei, zam ieszkanych przez m ałpy: „Niemając powodu do zabijania ich, nie używ aliśm y naszych fuzyj. Jednakże k ap itan wziął na cel dużą małpę, która zmę­

czywszy nas go nitw ą za sobą, usiadła n a ­ reszcie na w ierzchołku jed neg o z drzew . M usiała zapew ne w idzieć kiedyś następstw a takiej groźby, bo z wielkiego przerażenia sp ad ła i mogliśmy ująć ją bez tru d u ” . Z te­

go opow iadania widać, że m ałpa, widząc, że je s t w zięta na cel, uw ażała się ju ż za z a ­

bitą.

Ciekaw ość niektórych z tych zw ierząt nie je s t bynajm niej bierna, a ich w yraz u w ag i nie zawsze je s t spowodowany zdzi­

wieniem. Znany je st ich instyn kt naśladow ­ czy; lecz żeby naśladow ać trzeba umieć u w a­

żać. F lo u ren s i Geoffroy Saint Ilila ire , zw ie­

dzając razu jedn ego J a r d in des P lantes, za­

trzy m ali się przed k latk ą orangutanga. M ał­

pa ta z w ielką uw ag ą zaczęła p rz y p atry w ać

się F lourensow i. P rzy p a trzy w szy mu się

dobrze, wzięła laskę i zgarbiona ja k starzec

zaczęła przedrzeźniać znakom itego swego g o ­

ścia. In n y znow u oran g u tan g w J a rd in des

P la n tes chcąc otw orzyć drzw i swojej k latki

(9)

N r 44.

w s z e c h ś w i a t.

zam ykające się zapomocą zasuwki, która za- wysolco dla niego była umieszczona, p rzy ­ suw ał do drzw i krzesło i w łaził na nie: gdy mu je zabrano, b ra ł drugie stojące w kącie, przynosił, staw iał przy drzw iach, otw ierał zasuw kę i wychodził.

„Czyż fa k ty te, pow iada H ouzeau, nie do­

wodzą u m ałp istnienia zdolności wynalas- czój? Czyż nie w skazują stanow czego przed­

sięwzięcia m ającego cel oznaczony? D ow o­

dzą one także jasnego pojm owania zw iązku m iędzy przyczyną i skutkiem . Nieświado­

mość tego zw iązku i działanie naoślep są cechami in sty n k tu ; przeciw nie zaś odkrycie i rozróżnienie jego, stanow i cechę inteli- g encyi”.

Szym pans Buffona um iał doskonale posłu­

giw ać się kluczem i otw ierać nim drzw i, a jeżeli nie znajdow ał w zam ku, szukał go starannie. P rzy jm o w ał posiłek tak ja k oso­

ba dobrze w ychow ana, posługiw ał się łyżką i widelcem, używ ał serw ety i sam sobie wi­

no nalew ał. G dy m u się zachciało herbaty przygotow yw ał sobie filiżankę i spodek.

W k ład a ł cukier, nalew ał herbatę inastępnie czekał żeby ostygła.

Zdolność uczenia się przez naśladow ni­

ctwo je s t praw ie tak ja k u łudzi rozw inięta.

K oczkodan M afuka, w ogrodzie zoologicz­

nym w D reźnie, uw ażał bardzo dobrze, k ie­

dy drzw i jeg o k latki b y ły zam knięte. Nie- tylko, że je sam sobie otw ierał, ale jeszcze chow ał klucz pod pachę, ażeby m ódz go później użyć. D n ia jednego bardzo pilnie obserw ow ał pracującego stolarza, następnie w ziął św ider i zaczął w iercić nim dziury w stoliku, przy k tó ry m ja d a ł. N alew ał on sobie sam z dzbanka do filiżanki i um iał zatrzym ać się, nim przelało się za brzegi.

Ł ysy szym pans, schw ytany przez Du C haillu w A fryce, nauczył się złodziejstw a.

P rzyw łaszczał sobie plan tan y i ryby z cha­

tek negrów; lecz czynił to zawsze gdy m iesz­

kańców nie było w dom u i kiedy n ik t nie mógł go zobaczyć. R ozum iał więc dosko­

nale, w jak im celu karan o go, gdy p rz y ­ w łaszczył sobie cudzą własność; ale in­

sty n k t i zam iłow anie kradzieży zw yciężały zawsze, gdy mu się zdaw ało, że uniknie ka­

ry. T en in sty n k t krad zieży i ra b u n k u je st bardzo m ałpom w łaściw y, p raw ie tak ja k

rasom dzikim , u któ ry ch go spotykają wszy­

scy podróżnicy.

P . Cobs m iał m łodego orangutanga, k tó ­ rem u dal raz połowę pom arańczy. D rugą połowę um ieścił na szafie, a sam położy! się n a kanapie. A ponieważ ruchy małpy za­

stanow iły go, zam knął oczy, u d ając że śpi.

O ra n g u tan g zbliżył się do niego z ostrożno­

ścią, żeby się o tein przekonać; następnie w d ra p ał się na szafę, zjadł resztę p o m arań ­ czy, skórki schował starannie w kom inku m iędzy wiórami, znow u p rz y jrz a ł się swe­

mu panu i potem sam położył się spać. „T a­

ki sposób postępow ania, powiada T ylor, mo­

że być tylko w ytłum aczony przez szereg myśli, który może być tem co u ludzi nazy ­ wamy rozum em ”...

B ennet m iał młodego gibbona (H ylobates syndactylus). S trofow ał go kilkakrotnie za ruszanie z miejsca niektórych przedm iotów a m ianowicie parę razy za branie kaw ałk a m ydła. „Pew nego dnia rano, kiedy byłem zajęty pisaniem , opow iada podróżnik, spo­

strzegłem , że m ałpka wzięła m ydło. Zaczą­

łem śledzić ją tak, żeby tego niezauw ażyła, i O d czasu do czasu rzucała na m nie szybkie spojrzenia. U daw ałem , że piszę, a ona w i­

dząc mnie zajętym , chciała odejść z m ydłem w łapce. G dy była pośrodku kajuty, p rze­

mówiłem do niej spokojnie, niestraszne je j.

G dy spostrzegła, że patrzę na nią, w róciła i położyła mydło p raw ie w tem samem miej - scu, skąd wzięła. W postępow aniu tem by­

ło zapewne coś więcćj niż instynkt. W sk a ­ zywało ono w yraźnie, że m ałpa rozum iała dobrze, ja k źle postępuje. A cóż je st ro­

zum, jeżeli nie ćwiczenie tój w ładzy?” A le pytanie, czy można z fak tu tego wnosić, że istnieje poczucie m oralności i świadomości dobrego i złego, tak ja k my .to rozumiemy?

M ałpa B enneta m ogła tylko rozumieć, że robi to czego jój pan nie lubi i co może na nią sprow adzić karę. „M ogła ona, powiada H ouzeau, rozróżniać tylko to, co było do­

zw olone od tego co jó j zabraniała w ładza, której trzeb a było się poddać.“ Zresztą, u większości ludzi będących w stanie dzikim, a często także u cyw ilizow anych, m oralność nie ma innych podstaw .

W szystkie te fakty dowodzą w ielldźj in- teligencyi m ałp, ich zdolności o bserw acy j­

nych, uw agi, zastanow ienia i rozm yślne­

(10)

698

w s z e c h ś w i a t .

N r 44.

go w yboru m iędzy k ilk u możliwemi decy- zyjam i, nareszcie istnienia tych w szystkich zdolności, k tó re m ożna zauw ażyć u dzieci i u ludów mało jeszcze rozw iniętych pod w zględem tow arzyskim .

V II.

P r z e m y s ł m a ł p .

O ile dotychczas się zdaje, instynktem wy­

łącznie właściw ym człow iekowi je s t in sty n k t przem ysłu. C złow iek je s t zw ierzęciem , k tó ­ re robi narzędzia i broń. S iekiera k a m ie n ­ na wszędzie ch a rak tery zo w ała p ierw szy wiek cyw ilizacyi. A le su ro w y kam ień je s t rów nież narzędziem niek tó ry ch zw ierząt czw oronożnych, a naw et ptaków . D ro z d y (T u rd u s m usicus) tw a rd e owoce ro zb ijają o kam ienie, k tóre zn a jd u ją w lesie. P rz e c i­

wnie m ałpy biorą kam ienie w ręce. G dy orzech je st zatw ardy, k ła d ą go na tw ard ej ziemi i tłu k ą go ciężkim kam ieniom . E ra z m D a rw in opow iada, że za jeg o czasów p o k a­

zyw ano w L ondynie starą m ałpę, k tó rćj n a­

zw y gatunkow ej nie w ym ienia, a k tó ra po­

traciw szy zęby nigdy inaczej j a k kam ieniem nie tłu k ła orzechów . W J a r d in d e s P la n te s w P a ry ż u płak sa (C ebus) tłu k ła zawsze k a ­ mieniem orzechy, k tó ry ch nie m ogła zgryść zębami. Jednego dnia, gdy była zam knięta w klatce, dano je j kilk a tych owoców, k tó re udało jój się zgryść w szystkie prócz je d n e ­ go. Zaczęła więc szukać na podłodze sw o­

je j k latk i kam ienia; znalazła je d n a k ty lk o duży gwóźdź w ystający z belki i z w ielką zręcznością tłu k ła orzechem o ten gwóźdź, nż go wreszcie rozłupała.

M ożna więc, pow iada Houze<*iu, zaliczyć m ałpę do picrw szgo p e ry jo d u epoki k am ien ­ nej, g dy przodkow ie człow ieka używ ali krzem ieni, nieum iejąc ich jeszcze form o­

wać. G ranicę m iędzy człow iekiem i m ałpą m ożna stanow czo oznaczyć od chw ili, w któ- rćj człow iek rozm yślnie i dla u ży tk u swego zm ienia n a tu ra ln ą postać przedm iotów , k tó ­ rych m u d ostarczyła n a tu ra . A le ta lin ija graniczna zostanie nazaw sze dow olnem dzie- Jem system atyki, a ustanow iw szy ją , nie oczekujm y z niej innych korzyści nad po­

moc p rz y naszych definicyjach rodzajów . Często uczono przysw ojone m ałpy trz y ­

mać się na grzbiecie koni, osłów, psów.

W idziano, ja k k iero w ały temi zw ierzętam i po dług swojej woli; widyw ano i powożące m ałpy. Je st to sztuka nab yta ćwiczeniem.

L ecz byw ają przy k ład y , że m ałpy same przez się pow zięły myśl jeżdżenia na in­

nych zw ierzętach. B o ita rd opow iada, że m ały piesiec z G w inei (C ercopithecus D ia ­ na), zm ęczony d ług ą podróżą ze swoim p a­

nem , postanow ił przejechać się n a wyżle, któ ry mu tow arzyszył w drodze. Za p ie r­

wszym razem , kiedy m ałpa w skoczyła mu n a grzbiet, pies przerażony, s ta ra ł się wszel- kiem i sposobami pozbyć się je j. A le m ał­

pa zaczepiła się rękam i o d ług ą szerść w y­

żła i trzy m ała się tak mocno, że ani szybki bieg, an i podskoki ji5j w ierzchow ca nic nie pom ogły. G dy wyżeł zaczynał tarzać się po ziemi, m ałpa lekko zeskakiw ała i stając o parę kroków od niego, p rz y p atry w a ła m u się uw ażnie, a gdy podniósł się, w skakiw ała znowu n a niego. M usiał nareszcie pies zde­

cydow ać się na noszenie m ałego czw ororę- ka. Z daw ałoby się, pow iada H ouzeau, że to opow iadanie o ronchero m exykańskim , k tó ­ ry tre su je schw ytanego dzikiego konia. T y l­

ko że m ałpa do swego użytku n akłan ia zw ierzę ju ż oswojone przez człowieka.

L e Y aillan t m iał z sobą w A fryce p r z y ­ sw ojonego paw ijan a (C ercopithecus Rees), któ ry jeźd ził także na różnych psach gdy czuł się zm ęczony. Jeślib y w zwierzęciu tem działał ty lk o in sty n k t naśladow czy, to jeźd ziłob y ono na koniach a nie na psach.

Z resztą myśl jeżdżenia na innych czw orono­

gach je s t w spólna wielu m ałpom , które do użytku tego w ybierają zw ierzęta odpow ie­

dnie wzrostem i dające się kierow ać po dług woli. H u m b o ld t w idział w M ayperies m ałpeczkę (Cebus albifrons), k tó ra większą część d n ia spędzała przejeżdżając się koło

| in d yjskich chatek na grzbiecie wieprza. In -

| n a znow u m ałpa należąca do m isyjonarza

| o b ra ła sobie n a wierzchowca domowe<>o kota.

Nie je st praw dą, jak ob y m ałpy w stanie n a tu ry um iały w zniecać ogień, ani naw et żeby go u trzym y w ały gdy je st rospalony.

P odróżnicy często, opuszczając biwak, pozo­

staw iają resztki ognia. M ałpy, goryl np., nad ranem g rzeją się p rzy nim aż sam wy-

| gaśnie; ,,bo nie m ają dość inteligencyi na to,

(11)

N r 44.

żeby utrzym yw ać żar zebrany w jed n o m iej- sce“, pow iada B attell.

Ż adne zw ierzę w stanie n a tu ry ani in ­ stynktow nie nie używ a ognia; ale, pow iada H ouzeau, człow iek także nie zawsze go używ ał; wiemy o ludach, które wcale nie znały jego użytku, a trad y c y ja wszystkich narodów dowodzi, że by ł czas, w którym żaden nie znał ognia. P ra w ie wszystkie przez długi czas um iały posługiw ać się nim i utrzym yw ać go, nieum iejąc go zapalić.

V III.

K o r z y ś c i z m a ł p .

B ardzo właściwem zajęciem dla m ałp a naw et przyjem nem dla nich zdaje się być spełnianie różnych posług domowych. K ra ­ jo w cy z M adagaskaru układają, do polow a­

nia skrobaka krótkoogonow ego (In d ri bre- vicaudatus), k tó ry im oddaje te same usługi co pies. L u d y te nie m ają bydła.

P y ra r d opowiada, że za jego czasów osa­

dnicy w S ie rra L eone używ ali szym pansów do noszenia wody i tłuczenia w moździe­

rzach tego, co było przeznaczone na utarcie.

N osiły one wodę na głow ie w w ielkich dzbankach, k tóre je d n a k nieraz zdarzyło im się upuścić, gdy nie odebrano ich zaraz po przyniesieniu.

A costa w idział czepiaka (A teles paniscus) o ogonie chw ytnym , należącego do gu b er­

n atora m iasta C arthageny, którego posyła­

no po spraw unki. J a k n iektóre psy cho­

dzą do piekarza lub rzeźnika z koszykiem w zębach, tak samo m ałpa ta szła z pienię­

dzm i i z dzbankiem do w iniarni. Nie od­

daw ała pieniędzy aż dostała żądany napój, k tó ry odnosiła nietknięty, pomimo że go bardzo lubiła.

M ożna tak że wyuczyć m akaka (Macacus silenus) różnych posług. Ojciec W incenty M aria, prów incyjał K arm elitów bosych na półw yspie Indyjskim , opow iada, że m ałpa ta naśladuje doskonale wszystkie czyny, k tó re spostrzega. „Spełnia to wszystko tak sum iennie i poważnie, że nie m ożna dość się nadziw ić, ja k zw ierzę może to wszystko ta k dobrze w ykonać.” N a rysunkach chiń­

skich B retona, arty sta przedstaw ia urw iska C hautsung, niedostępne p raw ie dla człowie-

699 ka, k tó ry posyła tam m ałpy małego gatunku ażeby zbierały listki herbaty. W illiam s wątpi w prawdziwość tego faktu, w k tórym je d n a k niem a nic niepraw dopodobnego.

S taro żytni egipcyjanie mieli w ielki poży­

tek z pewnego gatu n k u pieśca, k tó ry poma­

gał im w usłudze dom owćj, a także do p e ­ wnego stopnia w rzem iosłach.

D e Grrandpre oficer m ary nark i fran cu­

skiej, opow iada o sam icy szym pansa, k tóra napalała piec znajdujący się na pokładzie okrętu; sam a poznaw ała wym agany stopień ciepła i wt^dy przyp ro w adzała kucharza.

C iągnęła windę razem z m ajtkam i, p rzy ­ tw ierd zała sznury tak dobrze ja k żaden z ludzi okrętow ych, a zauważy wszy, że koń­

ce tych sznurów związywano, żeby nie wi­

siały, robiła tak samo z temi, które p rz y ­ tw ierdzała. Buffon opowiada znow u o in­

nej sam icy w Loango, która słała łóżka, czyściła i zam iatała pokoje i pom agała k rę ­ cić rożen.

Trzeb;tby było naprzód przysw oić m ałpy, a potem dopiero kształcić je; ale ponieważ m ałpy mogą mnożyć się w niewoli, więc ja k pow iada H ouzeau nie należy wątpić, że mo- g ąo n e zczasem zostać zw ierzętam i domowe- mi. I pozostawiałoby nam tylko nałożenie ich do pracy, którój od nichbyśm y wym a­

gali. Samice m ogłyby, powiada on, być używ ane do piastow ania dzieci. Byłyby z nich n aw et doskonałe mamki, bo mleko ich bogate je s t w tłuszcz, którego zaw iera dziesięć procentów.

Nie wątpimy, że m yśl przysw ojenia m ałp w niedalekiej przyszłości zostanie u skute­

czniona przez osadników europejskich w A zyi i A fryce, którym lasy tam tejsze z łatwością dostarczają m ałp antropom orfi- cznych. P rzew idu jem y więc epokę, w której zw ierzęta te, kształcone przez człow ieka, bę­

dą oddaw ały ogrom ne przy słu gi w domo­

w ych zajęciach, a także i w rzem iosłach i przyczynią się do ogólnego postępu.

W przew idzeniach tych niem a nic takiego, coby nie m iało podstaw y naukowej i coby zasługiw ało na ośmieszenie.

R yszard Owen, porów nyw ając zjaw iska psychiczne u szym pansa ze zjaw iskam i psy- chicznemi u buszm ana lub idyjoty, u któ ­ rego rozwój umysłowy został w strzym any, nie od kryw a m iędzy niem i żadnej stano­

W S Z E C H Ś W t A T .

(12)

700

W SZECH ŚW IAT.

N r 44.

wczej granicy. Spostrzegam y w nich tylko różnicę stopnia, pow iada on. A gassiz z n a j­

du je zupełne podobieństw o w zdolnościach um ysłow ych dziecka i m łodego szym pansa.

D latego tylko dziecko w zrastając okazuje różnicę ilościową, że coraz dalej po stępuje w’ swoim rozw oju. „N am iętności zw ierząt są tego samego rodzaju co nam iętności lu d z ­ kie, pow iada ten naturalistn. Nie w idzę m iędzy niemi różnicy co do jak o ści, ty lk o znaczą, różnicę co do ilości i co do sposobu przejaw iania się. Zresztą, odcienie m iędzy zdolnościami um ysłow em i ludzi i n ajw y ż­

szych zw ierząt są tak nieznaczne, że odm a­

wiając tym ostatnim pew nego stopnia u czu ­ cia i poczytalności, przesadzilibyśm y ró żn i­

cę, ja k a istnieje m iędzy niemi a człow ie­

kiem .”

G Ł Ó W N E F A Z Y

O B I E G U M Ą T W I W N A T U R Z E

skreSlił inili jan l l . n i m .

V.

N adzw yczaj c h a rak tery sty c zn ą je s t ana- lo gija w ystępująca w rozm aitych rolach że­

laza w tych zjaw iskach, w k tó ry ch m etal ten czynnym je s t pośrednikiem wym iany m ateryi. M etalicznego żelaza na pow ierz­

chni ziemi niema; silne jeg o pow inow actw o do tlenu je s t tego przyczyn ą. Zarów no me­

tal ja k i jego tlen ek (niższy stopień utlenie­

nia) przechodzą w zw iązki tlennikow e, ile ­ kroć m ają ku tem u sposobność. O d w ro tn ie zaś tle n n ik żelaza i jeg o zw iązki p osiadają zdolność oddaw ania części swego tlen u , przechodząc w zw iązki tlenkow e. T en d r u ­ gi proces je s t niejako re g u la to rem zbyt sil­

nego dążenia zw iązków żelaza do m ożliwie wielkiego nasycenia się tlenem . M atery ja - łem zaś proces ten w yw ołującym są szcząt­

ki tw orów organicznych. P orozm ieszcza- ne we w szystkich w arstw ach sk o ru p y ziem - skićj i będąc w zetknięciu z substancyjam i dużo tlenu zaw ierającem i, spalają one swój

węgiel na dw utlenek węgła, zw racając w ten sposób do kasy obrotowe'] na czas pewrien wycofany k apitał. Jeżeli substancyją, któ ­ ra w tym razie tlenu potrzebnego dostarczy­

ła, były związki tlenniku żelaza, pozostaną one w postaci odtlenionej, póki znów odpo­

w iednią ilością tlenu z atm osfery nie zaw ła­

dną. N aturalne więc zw iązki żelaza zn a j­

du ją się wiecznie w obiegu w tych dw u g łó ­ wnych postaciach: tlenku i tlenniku. Jeż e­

li więc z je d n ć j strony powiedzieć można, że bez życia organicznego nie byłoby w n a ­ tu rze zw iązków żelaza innych niż tlenniko­

we, to z drugićj stron y, biorąc na uw agę, że

| żelazo um ożebnia zw rot atm osferze zapasów

| d w u tlen k u węgla niegdyś z niej pochłonię­

tych, z rów ną słusznością tw ierdzić m oże­

my, że bez żelaza nie byłoby życia. A lb o ­ wiem z biegiem czasu, w jego nieobecności, cały zapas węgla byłby pogrzebanym i n a j­

zupełniej m artw ym kapitałem . N a dw utle­

nek węgla nic byłoby go komu spalać. W tym wielkim obiegu m ateryi w natu rze o dg ry w a więc żelazo rolę niezm ordow anego do star-

i

czyciela tlenu. Przeznaczenie żelaza w m a­

łym obiegu, odbyw ającym się w tw orach organicznych, je st w zasadzie tem samem.

R oślina, niem ająca w odpow iedniej ilości dostarczonych sobie zw iązków żelaza, cho­

ru je, a wreszcie um iera. Z w ierzęta pom ię­

dzy pokarm am i swemi rów nież żelazo mieć m uszą. T a k zw ana błędnica zarówno d la r o ­ ślin j a k dla człow ieka je st stanem chorobli­

wym, w yw ołanym przez jed n ę i tę samę przyczynę: brak żelaza w pokarm ach. W ia­

domo, że krew zaw iera żelazo w dość zna­

cznej ilości: 100 części krw i zw ierząt wyż­

szych zaw ierają przeciętnie około 0,05 czę­

ści żelaza. H em oglobina, czerw ony b a rw ­ nik k rw i, jest ow ym zw iązkiem , w którego skład wchodzi żelazo i k tó ry je s t jed n y m z m ateryjalny ch czynników bezustannie działających w spraw ie odżyw iania organiz­

m u zw ierzęcego. D oprow adza ona do wszy­

stkich kom órek ciała potrzebny im tlen, od­

b iera zaś od nich zużyty w postaci d w u tlen­

ku węgla, który za spraw ą oddychania w tc'j samej hem oglobinie znów tlenowi miejsca swego ustępuje. Żelazo je st istotną częścią składow ą hem oglobiny. Niem a hem oglobi­

ny bez żelaza, tak samo ja k niem a gm achu

bez fundam entu. W szystkie dotychczasowe

(13)

N r 44.

W SZECHŚW IAT.

701 badania hem oglobiny skłaniają do przypusz­

czenia, że właśnie żelazo w niój zaw arte jest bespośrednio tą je j częścią, k tó ra m a za za­

danie dostarczać tlenu do w szystkich zak ąt­

ków ciała.

B ra k żelaza w pokarm ach roślin pociąga za sobą nienorm alny rozwój zielonych ich części, które charakterystyczne swe zab ar­

wienie zaw dzięczają specyjalnem u barw ni- j kowi t. zw. chlorofilowi. C hlorofil zaś, ja k wiadomo, odgryw a w roślinie rolę pośredni­

ka w w ym ianie gazów: tlenu i dw utlenku węgla, dostarczając je j w ten sposób m ate- ryjałów odżywczych. I tu więc żelazo ') spełnia funkcyją w zupełności do opisanych podobną.

R ośliny czerpią z g ru n tu zw iązki żelaza w postaci soli; stw ierdziły to liczne badania.

Lecz mało są nam znane te zm iany, jakim sole te ulegają, gdy z części ich składow ych u k ład a się ciało rośliny i gdy następnie z ro ­ ślin przechodzą one do ciał zw ierząt. Za­

znaczyć je d n a k w ypada, że przed nieda­

wnym czasem przypuszczenie, jak o b y i zw ie­

rz ęta przyjm ow ały żelazo w form ie soli, co- najm niej silnie zachw ianem zostało w skutek prac chem ika-fizyjologa Bungego 2). U czo­

ny ten zdołał wyosobnić z ja j kurzych zw ią­

zek organiczny zawiłej budowy chemicznej, zaw ierający żelazo i nazw any przez niego he- m atogenem , k tó ry w edług m niem ania auto­

ra, je st tym zw iązkiem żelaza, ja k i organizm nasz bespośrednio z pokarm ów roślinnych pobiera. N ader sum ienne i ścisłe rozum o­

wanie, którego pow tarzanie byłoby nas tu ­ taj zbyt daleko zaprow adziło, pozw ala p rzy­

puszczać, że au to r nowej teoryi przy sw aja­

nia przez organizm ludzki związków żelaza, może je s t bliski p raw dy, jak k o lw iek dal­

szym dopiero, w tym k ieru n k u przedsięw zię­

tym badaniom , pozostaw ione je s t ostatnio w tej spraw ie słowo: Bądżcobądź te meto­

dy chemii analitycznej, na zasadzie których dotychczas tw ierdzim y, że sole m etaliczne ja k o takie zaw arte są w tk ankach organicz­

nych, nic w każdym oddzielnym w ypadku

') Jakkolw iek niew iadom o, czy w ta k bespośre- dniej formie ja k w hem oglobinie.

Porówn. , 0 asym ilacyi żel;,za'1, W szechśw iat t. IV, str. 420.

w olne są od zarzutów . Nie znam y w praw ­ dzie dotąd jeszcze związków organicznych, zaw ierających m etale, których istnienie w utw orach organicznych mogłoby być po- dejrzyw ane, ale dla tw ierdzenia, że one rz e­

czywiście w organizm ach nie istnieją, na danych dotychczasowych opierać się nie możemy.

Lecz chcąc uogólniać hipotezę Bungcgo, nie powinniśm y je d n a k zachodzić zbyt dale­

ko i zapom inać o solach w naj właściwszem znaczeniu tego term inu i o ich roli w ogól- nem gospodarstw ie przyrody.

Zasadnicze reakcyje, jak im ulegają sole, będące w w arunkach chemicznego współ­

działania, dążą ku częściowej lub całkow itej wymianie zasad i kwasów. Jeżeli np. do rostw oru siarczanu potasu dodam y rostwo- ru chlorku sodu, sole te w pew nej części w ym ienią pom iędzy sobą swe zasady i kw a­

sy i obok nich mieć będziemy chlorek pota­

su i siarczan sodu. Niesłychanie wielką ilość reakcyj chemicznych, odbyw ających się w na­

turze i w przem yśle, sprow adzić możemy do

! tego typu t. zw. podw ójnego roskładu. W ąt- I pliwości nie ulega, że reakcyje podobne wa- i ru n k u ją m nóstwo metamorfoz zachodzących

j

z biegiem czasu w państw ie m ineralnem . P o k ła d y główne w ten sposób dają m atery- ja ł do utw orzenia w ielu skał t. zw. podrzę­

dnych.

W obec niew ątpliw ego istnienia rozm ai­

tych soli w organizm ach tru d n o przypuścić, żeby i tu podobne reakcyje chemiczne nie zachodziły. D la p rz y k ła d u zatrzym am y się chw ilkę nad jednym charakterystycznym objawem fizyjologicznym, k tó ry znów wy-

j

padnie nam objaśnić w świetle teoryi Bun-

| gego. W iadom o, że sól kuchenna je s t jedy-

| nym zw iązkiem nieorganicznym , ja k i orga-

’ nizm ludzki p rzy jm u je zzew nątrz in n a tu ­ ra, niezadaw alniając się, ja k to m a miejsce z innemi solami, temi je j ilościami, ja k ie za­

w ierają zw ykłe nasze pokarm y roślinne i zwierzęce. Bliższe badanie tego n ad e r cie­

kawego faktu doprow adza jed n ak do prze­

konania, że soli kuchennój pożądają tylko te organizm y zwierzęce, które jed y n ie albo przew ażnie żywią się pokarm am i roślinne- mi. Te ostatnie zaś analitycznie badane wy­

kazują ilość chloru i sodu praw ie rów ną ilo­

ści tych pierw iastków w pokarm ach zwię-<

(14)

rzęcych, <ilc ilości zw iązków potasu (lwa do czterech razy większe. P rzy p u śćm y teraz, że sól potasu, np. jeg o fosforan zn a jd u je się w rostw orze obok chlo rk u sodu, w takim razie utw orzy się clilorek potasu i fosforan sodu. Jeżeli więc w skutek rezorpcyi fosfo- ra n potasu (z pokarm ów ro ślin n y c h ) dosta­

nie się do krw i zw ierzęcia roślinożernego, musi on z chlorkiem sodu niezbędnym s k ła ­ dnikiem osocza krw i, dać fosforan sodu i ch lo ­ re k potasu. Te ostatnie dw ie sole ja k o zb y te­

czne zostają przez n erk i w ydzielone w celu utrzy m an ia norm alnego sk ład u k rw i. P r z y j­

mowanie więc soli potasow ej pociąga za so­

bą w ydzielenie z k rw i pew nej, ilości ch lo ru i sodu, a dla pokrycia tego b ra k u organizm zzew nątrz je w postaci soli kuchennej p o ­ bierać musi. To, co tu teoretycznie o bja- śnionem zostało, p o tw ierd z ił B unge we w szystkich szczegółach w szeregu dośw iad­

czalnych badań porów naw czych ‘). P o trz e b a dodaw ania soli kuchennej do pokarm ów r o ­ ślinnych zostaje w ten sposób w yjaśniona na zasadzie reakcyi podw ójnego ro sk ład u w solach. R eakcyj takich, choć m niej m o­

że w ekonomii ciała ludzkiego i zw ierzęcego w ydatnych, m oglibyśm y jeszcze w iele tu taj i przytoczyć.

M nóstwo je s t zjaw isk w n atu rz e, re g u lu ­ jący c h te ustaw iczne zm iany, dzięki którym

wieczna m łodość n a tu ry je s t n ieu błaganym postulatem wiedzy i m yśli ludzkiej. Żadne z tych zjaw isk nie ma, w ed łu g naszego p o j­

m owania harm onii w szechśw iatow ej, p ie rw ­ szeństw a p rzed drugiem ; w szystkie one są pom iędzy sobą rów now ażne. T ylko um ysł nasz, wciąż system atyzujący, w celach czy­

sto p raktycznych, w ysuw a n ap rzó d je d n e zjaw iska, u k ry w a jąc w cieniu inne. Lecz poznawszy praw o, rządzące pew nem zjaw i­

skiem, czyli pojąw szy samo zjaw isko, u su ­ wamy tem samem w ytw orzoną przez nas sztuczną granicę. C oraz częstsze p o w tarza­

nie tego samego procesu m yślowego d o p ro ­ w adza nas do uogólnień obejm ujących coraz więcój praw i m nóstwo, daw niej zgoła z so­

bą niepow iązanych zjaw isk, pojąć je d y n ie możemy jak o w ynik jed n eg o z w ielkich

') „U eber die B edeutung des K ochsalzes u n d das V erh alten der K alisalze im m en sch lich en O rganis- m us“ . Z eitschr. fiir physiolog. Chem ie, 1873, str. 104.

p ra w rządzących w przyrodzie. U m ysł nasz je d n a k i w tym razie jeszcze zupełnie zaspokojonym być nie może. Słusznie zau­

w aża Liebig: „W n atu rze żadne praw o nie istnieje samo przez się, lecz wszystkie r a ­ zem są tylko ogniw am i w łańcuchu praw , k tó re same znów są podporządkow ane wyższemu i najw yższem u p ra w u ”. Z byte- cznem byłoby tu rozw odzić się nad tem, że właśnie w taki sposób skierow aną je3t cała usilna um ysłowa praca ludzka.

Z tego, co w tak niedokładny i wcale nie w yczerpujący sposób w k ilk u k ró tk ich szki­

cach przedstaw iłem , wyniósł czytelnik nie­

zaw odnie przekonanie, że do tych najw yż­

szych celów, jak ie sobie nau k a stawia, b a r­

dzo jeszcze daleko — nieskończenie daleko.

Je d y n ie tylko prześw iadczenie o w y trzy m a­

łości n a tu ry ludzkiej, staw iającej skuteczne

j

zapory wszelkim z zew nątrz w dzierającym

| się przeszkodom , zm usza do głębokiej w ia­

ry w to, że przyszłość okazyw ać nam b ę­

dzie zjaw iska n a tu ry w coraz jaśniejszem świetle. O d tego n ieprzepartego dążenia ku p raw dzie pow strzym ać nie zdoła now o­

czesnych Prom eteuszów obawa kary, ja k ą przez zazdrość bogów ściągnął na siebie ich m ityczny praojciec...

P o s i e d z e n i e p i e t n a s t e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o ­ m o c n i c z y c h odbyło sig d. 21 P aźd zie rn ik a 1886 roku, w lokalu Tow arzystw a, o godzinie 8 w ie:

czorem .

1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został od­

czy ta n y i przy jęty .

2. S ek retarz kom isyi odczytał zaw iadom ienie, p rz y ­ słane p rzez p. W ierzbow skiego z G alicyi do Komisyi te o ry i ogrod., w którem p. W. donosi, że z badań czynionych przez siebie nad w ędrów kam i ptaków , doszedł do przekonania, że p ta k i wędrowne posiada­

j ą poczucie m agnetyzm u ziemskiego i w locie, w cza­

sie w ędrów ek w iosennych i jesiennych, k ieru ją się w łaśnie tem poczuciem . N adto p. W . zw raca uwagę na w ażność stacyj ornitologicznych w połączeniu z m agnetycznem i. O bserw acyje swoje p. W. p rze­

prow adził na bocianach i żóraw iach.

3. N astępnie przew odniczący K om isyi d r W. Szo- kalsk i m ów ił „o czułku (Mimosa pudica)“ . Po opisa­

niu budowy czułka, d r S. zw rócił uwagę na ru c h y

w ykonyw ane przez czułka, gdy t a roślina uk ład a się

do t. zw. snu i n astępnie rozbudza się. Dalej d r S.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ze względu na przedmiot prawa rzeczowe można podzielić na prawa odnoszące się wyłącznie do rzeczy (własność, użytkowanie wieczyste, służebności,

Obecność na liście świadków licznych kanoników kujawskich z najbliższego otoczenia biskupa (w tym także 3. prałatów kapituły katedralnej włocławskiej) zdaje

nie zw ierząt o galaretow atej powierzchni ciała (meduz np.) nie je s t sam odzielnem świeceniem danego zw ierzęcia lecz polega na fosforescencyi

Co do w pływ u kolei żelaznych na rossze • rzanie się epidemij przytoczym y tutaj tylko statystyczne dane, dostarczone przez de Renziego, a dotyczące zachow ania

nia się w roku 1847 do B runszw iltu, gdzie, na zaproszenie słynnego księgarza i w ydaw ­ cy Y iew ega zajął się redakcyją „S łow ni­.. ka chemicznego ' 1

Położenie punktu p na osi 0X określa część rzeczywistą tego punktu, natomiast położenie punktu p na osi 0Y określa część urojoną tego punktu, p=x+ y⋅i.. Parametrem

Moim zdaniem, autor Charakteru narodowego Polaków i innych wpadł w niebezpieczną, postmodernistyczną manierę „cytacjonizmu” i „przy- pisologii”6, czego efektem

Jednym z rozw iązań problem u braku pracy m oże okazać się skrócenie czasu jej trw ania, tygodnia pracy.. R ifkin sugeruje, że sektor usług nie