• Nie Znaleziono Wyników

A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A Na. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A Na. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jsfk 4 6 (1484). W arszaw a, dnia 13 listopada 1910 r. T o m

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R EN UM ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W arszaw ie: rocznie rb. 8, kw artalnie rb. 2.

Z prze syłk ą pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUM EROW AĆ MOŻNA:

W R edakcyi „W szechśw iata" i w e w szy stk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata*4 p rzyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu red ak cyi.

A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A Na. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .

A T O M O W A T E O R Y A E N E R G II.

(W edług H. A. Lorentza) J).

Teoryi atomowej było sądzone odegrać ważną rolę w dziejach fizyki; k r y ty k a atomizmu, która żywo zajmowała u m y ­ sły w ostatnim dziesiątka lat ubiegłego stulecia, okiełznała wprawdzie zbyt w y­

górowane pretensye niektórych zwolen­

ników tej hypotezy, pragn ący ch uznania jej za fakt przyrodniczy, zmusiła do re- wizyi jej twierdzeń podstawowych, lecz nie osłabiła tkwiącej w niej żywotności, gdyż od tej pory atomistyka, choć św ia­

doma swego ch arak teru hypotetycznego, i w skutek tego ostrożniejsza w swych twierdzeniach, nietylko że nie utraciła poprzednio zdobytych stanowisk, lecz przedostała się do nowych dziedzin—elek­

tryczności, w ostatnich czasach, energii.

Tę ostatnią próbę zawdzięczamy M.

P lan c k o w i2), który w swych pracach nad

*) Phys. Ztschr. XI, 349.

2) M. Planck. Vorlesungen iiber die Theorio dor Wiirmestrahlung. Lipsk, 1906.

teoryą promieniowania cieplnego użył pojęcia ograniczonej i niepodzielnej ilo­

ści energii promieniowania. Zagadnienie, które należało rozwiązać, było n a s tę p u ­ jące. Ciało o tem p eratu rze bezwzględ­

nej T otoczone j e s t eterem i znajduje się w przestrzeni, zamkniętej przez do­

skonale odbijające ściany; obliczyć tę ilość energii, zaw artej w stanie rów no­

wagi w jednostce objętości eteru, ja k ą wytw arzają promienie o częstości drgań, zawartej pomiędzy « a n -f- dn.

Żadna z dotychczas używanych metod rozwiązania tego zagadnienia nie dopro­

wadziła do wyników, zgadzających się z doświadczeniem; udało się to dopiero Planckowi, który oparł się w swoich do­

ciekaniach na pewnej szczególnej h y p o ­ tezie. W yobraża on sobie, że w y m ian a energii pomiędzy eterem a m a tery ą odby­

wa się z udziałem pew nych cząsteczek, zdolnych do w ykonywania d rg ań o o k re­

ślonej częstości. Cząstki tak ie P lanck n a ­ zywa „rezonatorami" i przypisuje im tę właściwość, że nie mogą pobierać, ani oddawać energii w ilościach nieograni­

czonych, lecz tylko w porcyach odmie­

rzonych, o wielkości określonej, propor-

cyonalnej do n, t. j. do częstości drgań

(2)

722 WSZECHSWIAT JM

ó

46 rezonatora. Jeśli przez li oznaczymy p e ­

w ną stałą powszechną, to hn oznaczać będzie ilość energii, ja k a może być po­

chłonięta lub oddana przez rezonator d rg ają cy n razy na sekundę. W y raż e­

nie to będziemy nazyw ali „cząstką en er­

gii" lub „cząstką światła". Porównywa- ją c o trzym any wzór z doświadczeniem, P lanck oblicza w arto ść h n a 6 , 5 . 10~27 je d n o ste k C. G. S.

Aby módz zastosować tę hypotezę do rozwiązania wymienionego zagadnienia, Planck rozważa układ, złożony z dwoja­

kiego rodzaju elementów: cząsteczek energii i rezonatorów; pierwsze z nich m ogą zmniejszać i powiększać swą en er­

gię w sposób ciągły, drugie zaś tylko w ilościach ograniczonych. Całkowita energia zaw arta w układzie rozkłada się na pojedyncze elementy; istnieje wielka mnogość sposobów, jak iem i ten podział może być uskuteczniony, lecz każdemu z nich odpowiada inny stopień praw do­

podobieństwa; je d n e m u z nich p rz y s łu ­ guje prawdopodobieństw o największe i ten to sposób podziału, w edług przy­

puszczenia Plancka, odpowiada podziało­

wi rzeczyw istem u. Średnia energia cy- n ety czna cząsteczki m ateryalnej je s t za­

leżna ty lko od te m p e ra tu ry T; wartość jej znam y z cynetycznej teoryi gazów;

praw dopodobny rozdział energii pomię­

dzy cząsteczki a rezonatory pozwala na obliczenie średniej energii ty ch ostatnich dla tej samej te m p e ra tu ry T- stan eteru w zam kniętej ścianam i doskonale odbi- ja ją c e m i przestrzeni, a zatem i energia z a w a rta w jedn o stce jego objętości, z a ­ leży w yłącznie od d rg ań rezonatorów;

u w zględniając t ę zależność, Planck do­

chodzi do poszukiw anego wzoru. Brzmi on:

8 n h. « 3 -L__, E («i 1 ) = --- —

hn

e b T — l

Gdzie c oznacza szybkość światła, h i k

dwie stałe, niezależne od rodzaju światła;

znaczenie h ju ż zostało wyłożone; wiel­

kość k j e s t określona przez to, że 3/2 k T

oznacza średnią energię ru ch u cząsteczki gazu o tem p eratu rze T.

Zadawalające w yniki, otrzym ane przez P lancka w teo ry i promieniowania z po­

mocą wymienionych przypuszczeń, skło­

niły niektórych badaczów do mniemania, że wogóle powstawanie światła i zam ia­

na jego na inne formy energii u s k u te ­ cznia się w ograniczonych „cząstkach"

0 wielkości takiej, j a k ją Planck okre­

ślił, i do przypisania ty m „cząstkom św iatła“ samodzielnej egzystencyi. E in ­ stein wygłasza pogląd, „że teorya świa­

tła, operująca funkcyam i przestrzennemi ciągłemi, prowadzi do sprzeczności z do­

świadczeniem, skoro się j ą stosuje do zjawisk w ytw arzania i przemiany świa­

tła". „Istotnie, wydaje się“, pisze dalej

„że obserwacye promieni niewidzialnych, fotoluminescencyi, w y tw arzania promie­

ni katodalnych przez promienie pozafioł- kowe i innych zjawisk wytwarzania 1 przemiany św iatła s tają się lepiej zro- zumiałemi wobec przypuszczenia, że en er­

gia j e s t rozmieszczona w przestrzeni w sposób nieciągły. W ed łu g przypusz­

czenia, które mamy rozważyć, energia promieniowania wychodzącego z jednego p u n k tu nie rozkłada się na rosnące w spo­

sób ciągły części przestrzeni, lecz je st złożona ze skończonej ilości cząstek ener­

gii, które są umiejscowione w oddziel­

nych p u n k tach przestrzeni, poruszają się bez podziału i mogą być wytworzone i pochłonięte tylko w całości".

P arę przykładów wykaże, w jak i spo­

sób hypoteza ta może służyć do w y ja­

śnienia n iektórych zjawisk.

W edług znanego p raw a Stokesa św ia­

tło w ysyłane przez ciało fluoryzujące po­

siada, choć nie zawsze, to jedn ak w zna­

cznej większości wypadków, długość fali większą, niż te promienie, które wywo­

łały fluorescencyę. Łatwo to objaśnić, przyjm ując, że cząstki energii w świe­

tle padającem są ta k rozproszone, że w chwili wzbudzania fluorescencyi nigdy dwie cząstki naraz nie działają, a że czą­

stk i św iatła nie są jednakow e, lecz wiel­

kość ich je st proporcyonalna do często­

ści drgań, więc energia dostarczana je ­ dnorazowo ciału fluoryzującemu j e s t za­

leżna od długości fali św iatła wzbudza­

jącego. Jasn em jest, że cząsteczka ciała

fluoryzującego, nie może wypromienio-

wać więcej energii, niż jej otrzymuje,

(3)

M 46 WSZECHSWIAT 723 chociażby fale padające ulegały przytem

najbardziej złożonym przekształceniom.

Ponieważ rozporządza ona tylko jed n ą cząstką energii i, zgodnie z założeniem, nie może wypromieniować mniej, niż cał­

kowitą cząstkę, tedy, jeśli n, oznacza liczbę drgań światła padającego, a r>2

liczbę drgań światła wysyłanego, hn2 nie może być większe od hn y, a zatem i n2 nie może być większe od nx. W posz­

czególnych przypadkach, gdzie się to je ­ dnak zdarza, można przypuszczać, że w powstawaniu jednej cząstki światła wysyłanego współdziałają dwie, lub wię­

cej cząstek światła padającego.

Lenard odkrył, że pod wpływem pro­

mieni pozaflołkowych z płytek niektórych metali zostają wyrzucane elektrony z da­

jącą się wymierzyć szybkością. Znajo­

mość masy elektronu pozwala na obli­

czenie energii cynetycznej, z ja k ą zosta­

je wyrzucony; dla glinu Lenard znalazł 2, 8 . 10~1S ergów. A ponieważ cząstka światła o długości fali równej 3 . 10~5 wy­

nosi 6,5 . 10~la ergów, więc okazuje się, że energia jej w ystarcza do w yrzucenia elektronu. Jeśli przyjmiemy, że np. po­

łowa energii dostarczonej zostaje zużyta na zjawisko fotoelektryczne, łatwo zrozu­

miemy, że cząstki światła czerwonego są zadrobne, aby to zjawisko wywołać. Wo­

góle znaczna wielkość cząstek światła fiołkowego i pozafiolkowego czyni zrozu­

miałem, dlaczego wywołują one czasem działania, niedostrzegane dla promieni o lalach dłuższych.

W związku z hypotezą E insteina za- sługują na uw agę doświadczenia S tarka nad zjawiskiem Dopplera w promieniach kanałowych. Chodzi tu, ja k wiadomo, o to, że cząsteczki (np. wodoru), tw orzą­

ce te promienie, biegnąc w stronę spek­

troskopu, nie wywołują już w nim ostrej linii a, dostrzeganej w razie świecenia cząsteczek nieruchomych (a k tó ra i tu jest widoczna, ponieważ w rurce Crooke- sa cząstki nieruchome również się zn aj­

dują), lecz widmo ich je s t nieco przesu- n ięte ku końcowi fiołkowemu. P rzypusz­

cza się nie bez racyi, że w wiązce pro­

mieni kanałowych sp otykają się w szyst­

kie szybkości od 0 aż do pewnej w arto­

ści największej; stąd wynika, że, gdyby wszystkie poruszające się cząsteczki świe­

ciły, w widmie pojawiałoby się pasmo rozciągające się od a w prawo na pewną szerokość. W rzeczywistości obok a do­

strzegam y ciemne miejsce, a światło roz­

poczyna się dopiero od pewnego p u n k tu

b,

odpowiadającego szybkością, nieco od­

dalonego od

a;

znaczy to, że cząstki o szybkości mniejszej niż

v

nie świecą.

S ta rk przypuszcza, że cząsteczki promie­

ni kanałowych zaczynają świecić dopiero wtedy, gdy, zderzając się z innemi czą­

stkami, zamieniają częściowo, swój ruch postępowy na drgający. Ponieważ e n er­

gia ostatniego nie może być mniejsza od cząstki światła, o ile ma powstać świe­

cenie, więc staje się zrozumiałem, dla­

czego cząstki zaczynają świecić dopiero wtedy, gdy szybkość ich dochodzi do pe­

wnej granicy u. Czegoś szczególnego n a ­ leży się spodziewać w punkcie c widma, położonym tak, że

ac = ab

yiT Do tego p u n k tu dochodzą cząstki o szybkości

v

V

27

a więc o energii cynetycznej dwa razy większej, zatem posiadające jej ty ­ le, ile potrzeba na wytworzenie dwu czą­

stek światła. Można się spodziewać n a­

głego wzrostu siły światła w' tym pun k ­ cie widma.

Doświadczenia S tarka potwierdziły te oczekiwania, w ysnute z hypotezy E in ­ steina.

Wszystko to w ydaje się Lorentzowi bardzo uderzaj ącem; mimo to, uczony holenderski uważa, że po bliższem p rz y j­

rzeniu się teoryi „cząstek światła" po­

w stają poważne wątpliwości. Już w tem można widzieć trudność, że cząstki świa­

tła okazują się jako wcale nie ta k b ar­

dzo małe w porównaniu z temi ilościami światła, ja k ie mogą być dostrzeżone przez nasze oko. Z pomiarów von Krie- sa wynika, że promienie zielone, działa­

ją c na oko przez k ró tk ą chwilę, w tedy już wywołują wrażenie światła, g d y za­

ledwie 30 do 60 cząstek św iatła trafia

siatkówkę; w razie stałego naśw ietlania

wzbudzenie wrażenia w ym aga około 140

cząstek na sekundę. Można zapytać, czy

względnie tak mała ilość jedn o stek może

wystarczyć do wywołania niewątpliwie

(4)

724 WSZECHSWIAT JSIó 46

bardzo złożonych procesów w siatkówce.

Trudno je d n a k przesądzać tę sprawę.

W iększą w agę należy przypisać innym rozważaniom, które wiodą do wniosku, że rozchodzące się cząstki światła z p e­

wnością nie ograniczają się do zajęcia m ałych tylko przestrzeni, ja k to przy­

puszcza Einstein.

Z faktu, że zjawiska interferencyi w świetle jednorodnem były obserwowa­

ne wobec różnicy faz, sięgającej dwu milionów okresów, w ynika przedewszy­

stkiem, że w promieniu interferującym następow ały prawidłowo po sobie dwa (a może i trzy) miliony fal. W niosek ten winien się stosowrać do każdej cząst­

ki św iatła wziętej zosobna; musimy je sobie w yobrażać jako niezależne od sie­

bie całości, niem a więc najmniejszego powodu, aby dwie cząstki znajdowały się właśnie w tej samej, lub też w od­

wrotnej fazie, tak, że nie może być m o­

wy o ja k ie m ś szczególnem wzmacnianiu lub osłabianiu jednej cząstki przez d ru ­ gą. Jeślib y zatem je d n a cząstka światła sam a przez się nie daw ała w yraźnych prążków in terferencyjnych, to i większa liczba cząstek nie m ogłaby ich wywołać.

Trzeba więc przyjąć, że w ro zp atry w a­

n ym w yp ad k u każda cząstka zawierała przynajm niej dwa miliony fal, że zatem, jeśli p rzy jm iem y długość fali jak o równą 4 .1 0 -5 cm, k a ż d a cząstka św iatła w k ie­

ru n k u prom ienia ma 80

cm

długości.

Twierdzenie, że cząstki światła nie sku p iają się n a m ałych przestrzeniach, lecz s k ład ają się z długiego szeregu fal, prowadzi do osobliwej trudności w roz­

w ażaniu pobierania św iatła przez pochła­

n iającą cząsteczkę m ateryi. W edług przy­

ję ty c h założeń nie może ona pobrać mniej energii niż tyle, ile się sk ład a n a całko­

w itą cząstkę światła, a to może uczynić skupiając w sobie energię dużej ilości fal. W ja k i je d n a k sposób, w chwili n a­

dejścia pierwszej fali, może być rozstrzy ­ gnięte, czy je j energia m a być pochło­

nięta, czy nie, jeśli nie wiadomo, czy n a ­ dejdzie jeszcze dosyć fal, aby utworzyć całkow itą cząstkę? Należałoby sobie w y ­ obrazić, że cząsteczka pochłania energię t y m c z a s o w o i zatrzym uje ją, jeśli

uzbiera pełną cząstkę, lub uwalnia, gdy jej się to nie powiedzie.

Można wreszcie wykazać, że i prosto­

padle do kierunku ruchu cząstka światła zajmuje znaczny obszar. W yobraźm y so­

bie, że przez teleskop oglądamy gwiazdę i że obraz jej je s t tak dobry, ja k to prze­

widuje zwykła, stw ierdzona doświadcze­

niem teo ry a uginania. Doświadczenie uczy, że je śli przed objektyw em ustaw i­

my ekran z dyafragmą, odkryw ającą tyl­

ko część

o

całej powierzchni objektywu

O, obraz staje się wyraźnie gorszy; św ia­

tło p o k ry w a w ted y część płaszczyzny ogniskowej S, większej od części s, na której skupia się światło w razie objek- ty w u odsłoniętego. Rzecz prosta, że po­

dobna różnica nie mogłaby powstać, gdy­

by cząstki światła nie posiadały prawie wcale rozciągłości poprzecznej, gdyby przedstaw iały fale „punktowe". W tym przypadku, ponieważ pomiędzy poszcze- gólnemi cząstkami niema żadnego związ­

ku, każda cząstka oddzielnie musiałaby się skupiać na je d n y m i tym sam ym ma­

leńkim obszarze s płaszczyzny ognisko­

wej, jeśliby miał powstać obraz taki, j a ­ ki spotykam y w razie objektyw u otw ar­

tego; ale wówczas musielibyśmy dostrzedz zupełnie takie samo skupienie światła wobec częściowo przez ekran zasłonięte­

go objektywu.

To samo rozumowanie możemy zasto­

sować i wtedy, gdy przypiszemy cząst­

kom św iatła pew ną rozciągłość poprzecz­

ną, ta k je d n a k małą, że mogą swobodnie przechodzić przez otwór

o.

Wpływ dya- fragm y może być widoczny dopiero wte­

dy, jeśli każda cząstka zajm uje powierz­

chnię ta k wielką, że po dosięgnięciu dyafragm y tylko część św iatła trafi na jej otwór, reszta zaś pozostanie poza jej obwodem i jeśli ta reszta je s t większa, niż w razie objektywu odsłoniętego. Nad­

to część św iatła trafiająca w otwór dya­

fragm y musi zostać istotnie przepusz­

czona.

Jeśli przypuścimy, zgodnie ze ściśle pojętą hypotezą, że z tej, czy innej przy­

czyny, niecałkowite jed n o stki światła nie

mogą przenikać w ew nątrz lunety, to na'

leży wywnioskować, że dyafragm a two

(5)

JSIÓ 46

WSZECHSWIAT

725

może wpływać na miarę skupienia św ia­

tła; z chwilą zaś, gdy otwór staje się mniejszym od powierzchni cząstki, św ia­

tło wogóle nie powinno być widoczne.

Ten bieg rozumowania można ująć w sposób następujący: Jeśli zasłonimy prawą lub lewą połowę objektywu, wów­

czas dostrzeżemy za każdym razem, że światło zajmuje powierzchnię większą, niż wobec całkowicie otwartego objekty­

wu. W niektórych p unktach ru ch św ietl­

ny, przenikający przez jed n ę połowę objektywu, zostaje zniesiony przez ruch, k tó ry przeszedł przez d rugą połowę.

Z powodów, przytaczanych kilkakrotnie, działanie to musi być wywołane przez jednę cząstkę światła; cząstka ta musi się więc rozciągać na obie połowy ob­

jektyw u.

F ak t, że istnieją teleskopy z objekty- wami o średnicy 50 cm, i że rozmiary otworu istotnie spełniają swą rolę, zmu­

sza nas do przypuszczenia, że cząstki światła rozciągają się na liczne setki cen­

tymetrów kw adratow ych; do liczb jesz­

cze większych dojdziemy, uwzględniając, że nowy teleskop zwierciadłowy Halea posiada otwór 150 cm i że daje obrazy, odpowiadające takim rozmiarom. Można przypuścić, że cząstki światła, dochodzą­

ce do nas od gwiazd, są jeszcze znacz­

nie większe, gdyż byłby to osobliwy przypadek, gdyby ich rozciągłość zga­

dzała się w sam raz z rozmiarami n a­

szych przyrządów.

W spomnieliśm y już o pobieraniu ułam­

ków cząstki światła. J a k daleko może sięgać rozczłonkowanie tych „jednostek", najlepiej w skazuje okoliczność, że gw ia­

zdy widzimy również okiem nieuzbrojo- nem. Z przytoczonych wymiarów po­

przecznych cząstki światła wynika, że tylko drobna jej cząstka, zaledwie może jedna 10 000-na przenika przez źrenicę.

Gdybyśmy chcieli trzym ać się poglądu, że światło może działać na siatkówkę tylko w całkowitych cząstkach, nie po­

zostałoby nic innego, ja k przypuścić, że ułamki znacznej ilości cząstek zostają w oku—w te n lub inny sposób—zjedno­

czone w całkowitą cząstkę.

Przytoczone m otywy powinnyby w y­

starczyć do wykazania, że nie może być mowy o istnieniu cząstek św iatła sku­

pionych podczas rozchodzenia się n a m a­

łych przestrzeniach i nigdy nie podlega­

ją c y c h podziałowi.

Streścił

W . W erner.

T R A N S H I M A L A J E .

(D o k o ń czen ie).

II.

O istnieniu system u górskiego na pół­

noc od Himalajów wiedziano ju ż dawno.

Już na k a rta c h Jezuitów z r. 1733 je s t on zaznaczony. Rysował go też n a swo­

jej mapie T ybetu Brian Hodgson, jako potężne, nieprzerwane pasmo n a północ od Tsangpo i równolegle do niego. Był to pogląd zupełnie błędny, zachował się je d n ak długi czas z powodu b raku do­

kładnych obserwacyj i zdjęć topograficz­

nych. Ale też zaledwie kilku badaczów zwiedzało Transhimalaje, a przed Hedi- nem ani jed en nie był w ich środkowych częściach. On sam podczas pierwszego przejścia nie zdawał sobie jeszcze s p r a ­ wy z przebiegu tych gór. Dopiero w d r u ­ giej podróży, kiedy przeszedł cen traln ą ich część, zaczął rozumieć budowę, a po przejściu po raz ósmy Transhimalajów przez Surnge-la widział „wszystkie s t a ­ re hypotezy zwalone, ja k domki z k a r t “.

W yda się to zupełnie jasnem, jeżeli p rzy ­ toczymy, że wszyscy poprzedni badacze przeszli w różnych czasach siedem, He­

din zaś w przeciągu dwu lat ośm prze­

łęczy transhim alajskich. W środkowej części, która na przestrzeni 950

k m

nie była dotąd zbadana, Hedinowi udało się wykazać, że wschodnie i zachodnie, po­

przednio znane skrzydła należą do tego samego system u górskiego i że ten s y ­ stem górski je s t jed n y m z najwyższych, najpotężniejszych n a ziemi, i może być porównany tylko z Himalajami, Karako­

rum, A rn a ta g i Kven-łun. W zbadanej

(6)

726

WSZECHŚWIAT

JSI

2

46

części m a on 2 300 k m długości, a jeżeli u d a się wykazać, że Transhim alaje prze­

chodzą w Hindukusz, w ta k im razie dłu­

gość ich wynosić będzie 4

0 0 0

km. Ale nie są one ta k jednostajne, n ie p rz erw a­

ne, j a k je rysowano hypotetycznie na m apach dotychczasowych. Składają się z całego szeregu mniejszych pasm, k tó ­ ry ch kie ru n e k zasadniczy nie j e s t wschod- nio-zachodni, j a k Himalajów, lecz połu­

dniowo - wschodni — północno - zachodni (zob. mapkę). Na północy i południu m a­

j ą one granice ja sn e i ostre. Ich szero­

kość j e s t m niejsza niż Himalajów, szczy­

ty są niższe. Ale wysokość przełęczy w Tran sh im alajach je s t znaczniejsza, niż w Himalajach. N ajw yższym szczytem T ra n s h im a la jó w — o ile dotychczas wia­

domo—j e s t Nien-Tschen-tang-la, o w yso­

kości 7 300 m, a więc o 1 540 m m niej­

szej, niż Mount E v ere st w Himalajach.

Pozostaje to w związku z rzeźbą obu sy ­ stemów: Grzbiety Transhim alajów są płaskie, doliny płytkie i szerokie. Gra­

nie zaś Himalajów są ostre, doliny w ą­

skie i głębokie. J e s t to zupełnie jasne;

pam iętajm y o tem, że rzeźba gór zależy od ilości wody, k tó ra spływ a z ich sto­

ków. Im więcej wody, te m silniejsza erozya, tem większa różnica między w y ­ sokością grani a dolin. Ilość zaś wody zależy od częstości i in tensyw ności opa­

dów. Otóż na Himalaje przypada najzn a­

czniejsza część deszczów monsunu za ­ chodniego, g dy tym czasem T ran sh im a­

laje, wznoszące się n a suchej płycie m a­

j ą deszczów bardzo mało.

Ogromnie w ażną j e s t rola T ran sh im a­

lajów, ja k o działu wodnego, znacznie ważniejsza, niż Himalajów. Zachodnie H im alaje dzielą wody Indusu i n ie k tó ­ rych jeg o dopływów, w sch o dn ie—Brama- p u trę od Gangesu. J e d n a k każda k r o ­ pla wody, w y p ły w ająca z Himalajów, uchodzi do oceanu Indyjskiego. Tym cza­

sem całe środkowe Transhim alaje są dzia­

łem wodnym między oceanem Indyjskim n a południu, a bezodpływową płytą na północy. Tylko zachodnia część T ra n s ­ him alajów j e s t działem między Indusem a kilku jeg o dopływami, wschodnia m ię ­ dzy Salven a B ram ap utrą. Jedynie I n ­

dus „lwia rz e k a —S ingi-kam bu“ wypły­

wa n a północnych stokach Transhimala­

jów i przecina je wpoprzek. W szystkie inne rzeki, mające swe źródła na stokach północnych, z największemi Buptsang- tsangpo i Soma-tsangpo, uchodzą do bez­

odpływowego obszaru na północy.

Obszar na północ od Transhimalajów tworzy najwyższą i największą płytę na świecie. J e s t ona bezodpływowa, to zna­

czy, że wody do niej spływające nie łą­

czą się z żadnym oceanem, lecz tworzą każda oddzielne jezioro, zam knięty zbior­

nik niezależny od zbiornika sąsiedniego.

W s k u te k tego, woda tych jezior je s t sło­

na. Niektóre z nich są otoczone na zna­

cznej przestrzeni polami solnemi, co je st dowodem, że woda jeziora niegdyś zale­

wała całe to pole. W szystkie te jeziora leżą powyżej 4 000 m nad poziomem mo­

rza.

HL

Częścią najszczegółowiej zbadaną przez Svena Hedina był obszar źródłowy Bra- maputry, Indusu i Satledsch. Mapka tej części T ybetu w skali 1:800

0 0 0

daje o niej bardzo dobre pojęcie. Nadzwy­

czajne są też opisy tego terenu. Hedin zbadał go podczas pierwszej podróży, za­

trzym ując się tu na dłuższy czas. Druga podróż nie dała nowych rzeczy: wszak w bardzo sm utnych stosunkach przecho­

dził tędy!

Zasługą Hedina j e s t odkrycie źródeł B ram ap u try i Indusu, które dotychczas wyznaczano tylko teoretycznie, a nadto zbadanie dokładne jeziora Manasarowar.

Zacznijmy od B ram aputry.

Z dotychczasowych badaczów tych ob­

szarów żaden nie był u jej źródeł. Dla tego też wiadomości o nich są albo bar­

dzo niedokładne, alb o—u in n y ch —wprost błędne. Np. Tomasz W eber pisze w r.

1866, że w ypływ a z lodowców Gurli, gdy w rzeczywistości ma ona początek o

1 0 0

km dalej na zachód. W ycieczka z a c z ę ła się od Schamsang, gdzie zbiegają się dwie rzeki, tworzące wielką Bramapu- trę. Która z nich je s t właściwą górną częścią rzeki? Oczywiście ta, przez któ­

rą przed ujściem do wspólnego koryta

(7)

M 46 WSZECHS WIAT przepływa więcej wody. Pomiary wyka­

zały, że południowa Kubi-tsangpo niesie 34 m3, gdy północna Tschem a-jungdung tylko

1 0

m

3

wody. A zatem początek południowej rzeki je s t początkiem Bra- m aputry. Do niego trzeba dotrzeć. Zbli­

żano się tam po morenach lodowcowych.

Żwir granitow y pokrywa dno doliny. Od czasu do czasu podróżni mijali większe bloki. Z moren w ypływ ają liczne potoki.

Wycięły sobie głębokie k oryta i płyną szybko w dół. Wyszli na grzbiet jednej z moren. Roztoczył się przed nimi ol­

brzymi widok na pasmo Kubi - gangri.

Czarne nagie skały tworzą szczyty.

W dolinach i żlebach śniegi, lody i mo­

reny. W dole widać wielki języ k lodow­

ca. Żywią go trzy pola firnowe. Po bo­

kach topnieje lód i odkrywa moreny.

Czoło lodowca zasypane je s t żwirem;

tylko gdzieniegdzie wystaje lód. Morena czelna to labirynt pagórków, żwirów i bloków z płatam i śniegu n a miejscach ocienionych. Mnóstwo potoków w ypły­

wa z lodu. Najprzedniejsza część w y ­ syła największą rzekę: to je s t praw dzi­

we źródło Bramaputry.

Źródło to było dotychczas nieznane dlatego tylko, że żaden badacz przed Svenem Hedinem nie był przy niem ani naw et blisko niego. Trudniejszą rzeczą było wskazanie źródeł Satledschu. Dzi­

siejszy jej początek leży na zachód od bliźniaczych jezior: Langak-tso i Tso-ma- yang czyli Manasarowar. Wschodnie Ma­

nasarow ar ma c h a ra k ter jeziora lodowco­

wego: Bardzo głębokie (81,8 m), z n aj­

większą głębią nie w środku, lecz po stronie gór, u stóp Gurła Mandatta. J e ­ zioro to niema dziś widocznego odpływu, mimoto woda jego je s t słodka, musi za­

tem mieć odpływ podziemny. I rzeczy­

wiście wszystkie badania dochodzą do jednego: istnieje połączenie podziemne Manasarowar z Langak-tso. Niedawno jeszcze oba te jeziora były połączone ko­

rytem , o którego obecności świadczy dziś w ąski pas żwirów rzecznych (podwójna kresk a na mapce). Świadczą o tem zre­

sztą wiadomości, zaczerpnięte od ludzi, którzy widzieli tę d y płynącą wodę. Dziś

poziom jeziora się obniżył—w skutek cze­

go koryto wyschło.

Langak - tso je s t także bezodpływowe i także ma wodę słodką. Musi zatem, podobnie ja k jego sąsiad, mieć odpływ podziemny. Odpływ te n istnieje z pół­

nocnej części jeziora ku zachodowi, a wo­

da to, z początku podziemna, wydobywa się na wierzch jako dzisiejsze źródło, a raczej wywierzysko rzeki Satledsch.

Podobnie ja k między obu jeziorami, ta k tutaj między jeziorem a rzeką istnieje dziś świadek niegdyś nadziemnego p rze­

pływu wód: żwiry rzeczne od Langak-tso po Satledsch (podwójna kreska). Są to fakty, dla wyznaczenia źródeł Satledschu ogromnej wagi; trzeba je bowiem p rze­

sunąć w górę, za Langak-tso i Manasa­

rowar: wszak przez te jeziora przepływa­

j ą jego wody. Źródeł właściwych trzeba szukać u początków jednej z rzek, do Manasarowar wpadających. Której? Oczy­

wiście największej. Je s t nią Tage-tsang- po, wypływająca z czoła lodowca Gang- lung. Jej źródło je s t źródłem Satled­

schu.

Część Transhimalajów na północ od tych dwu jezior traci ważną rolę działu wodnego między obszarem bezodpływo­

wym a oceanem Indyjskim. Na północ­

nych stokach bowiem w ypływa Indus.

Stok, po kry ty żwirem spada ku równej, otwartej dolinie. U jego stóp w ystępuje p łyta skalna z białego, prawie płasko uw arstwowanego kamienia. Z pod niego bije kilka małych źródeł, tworzących po­

tok, b ędący zaczątkiem potężnego niżej Indusu. Źródło to nosi nazwę Singi-ka- bab. Nie potężny lodowiec zatem, al­

bo wielkie wywierzysko żywi Indus, lecz małe, niepozorne źródło, tak małe, że gdy­

by nie przewodnik, byłby j e Hedin—

pierwszy Europejczyk, który je widział—

przeoczył i ominął.

Każde odkrycie geograficzne, choćby najmniejsze, j e s t zarazem h isto ry ą wiel­

kiego poświęcenia i zaparcia się odk ry w ­ cy. Przeglądając k a r ty p u sty ń Afryki, czy zimnych, w ysokich k rain Azyi, nie myślimy n aw et o tem, ile one kosztow a­

ły pracy, w ytrw ałości i niebezpieczeństw,

(8)

728 WSZECHSWIAT No 56 ile często s m u tk u i żałoby one sprawiły.

Nie znam y często n aw et nazwiska od­

krywcy! Za mało cenimy wielkich ludzi.

J . S tach iew icz.

J A C Q U E S L O E B .

I S T O T A Ś M IE R C I I P R Z E D Ł U Ż E ­ N I E Ż Y C IA J A J K A P R Z E Z

Z A P Ł O D N I E N I E .

(D o k o ń c z e n ie ).

Z doświadczeń tych zdaje się wynikać, że proces, stanow iący podstaw ę dojrze­

w ania j a j a gw iazdy morskiej, prowadzi zarazem do jego śmierci (o ile przez za­

płodnienie nie zostanie w strzym any).

Sprobowałem tedy, czy nie byłoby mo- żliwem dojrzałe ja jk o dłużej utrzym ać przy życiu przez usunięcie tlenu. Rze­

czywiście otrzymałem k ilka pożytywnych pod ty m względem rezultatów. J a ja gw ia­

zdy morskiej zostały rozłożone w cien­

kiej w arstw ie. Po trzech godzinach doj­

rzało 75% ja j. Część dojrzałych jaj prze­

niesiono ostrożnie do r u r e k szklanych z wodą, pozbaw ioną w głębszych w ar­

s tw ach pow ietrza. D ru g ą część włożono do małych butelek, przez k tó re przepusz­

czano n ie u stan n ie prąd czystego tlenu.

N astępnego ranka, a więc w 15 godzin potem, zbadano rozm aite porcye tych ja j. Wśród ja j, trzy m an y ch w tlenie, znaleziono 98°/0 dojrzałych, ciemnych, m a rtw y c h i

2

°l

0

niedojrzałych, żywych.

Jaja, pozostaw ione w wodzie normalnej, zawierały, j a k przedtem, około 75

°|0

d o j­

rzałych, czarn ych i m artw ych z w y ją t­

kiem kilku, które żyły i zaczęły brózdko- wać. Niedojrzałe j a j a również pozostały przy życiu. J a ja zaś, znajdujące się w ru rce szklanej wobec zupełnego, lub p rzy n ajm n ie j względnie wielkiego braku tlenu, praw ie w szystkie żyły. Obserwa- cye te w ykazują rzeczywiście, że proces, prow adzący do dojrzenia jajk a, sprow a­

dza również i śmierć, o ile nie zostanie

w strzym any we w łaściwym czasie. Tym sposobem zjawisko zapłodnienia je s t ak ­ tem ratującym lub przedłużającym ży­

cie x).

A. P. Mathews prowadził dalej te do­

świadczenia i znalazł również, że życie niezapłodnionych dojrzałych jaj może być przedłużone przez b rak tlenu 2).

Pobudzenie więc do rozwoju je s t dla j a ja gwiazdy morskiej środkiem, r a tu j ą ­ cym życie, a fakt ten stanie się tylko w tedy zrozumiałym, gdy sobie przypo­

mnimy, że pobudzenie do rozwoju polega na wywołaniu syntezy nukleiny w jaju.

W ja jk u niezapłodnionem zachodzi oczy­

wiście również utlenianie, co wynika bo­

dajby z niezbędności tlenu podczas doj­

rzewania i z tego, że b rak tlenu prze­

dłuża życie niezapłodnionego jajk a. U tle­

nianie to w niezapłodnionem ja jk u pro­

wadzi dlatego do śmierci, że przebiega po niewłaściwych torach, t. j. nie służy do syntezy substancyj jądrow ych.

Z tego stanow iska zrozumiemy, dlacze­

go pierw otniaki są nieśmiertelne. Cho­

dzi tu o komórki, w któ ry ch synteza s ubstancyi jądrow ej wciąż zachodzi, o ile będą doprowadzone w odpowiedniej ilości tlen i pożywienie.

To, cośmy powiedzieli o ja ju gwiazdy morskiej, może być zastosowane i do j a ­ j a Polynoe. J a ja niezapłodnione rozpa­

dają się w obecności tlenu w zwykłej wodzie morskiej w ciągu 24 godzin;

w razie braku tlenu lub po dodaniu cy- anku potasu przez wiele dni pozostają w tej samej tem peraturze przy życiu, nie tracąc swej zdolności rozwojowej.

Można zadać sobie pytanie, dlaczego w kom órkach som atycznych synteza j ą ­ dra nie może się odbywać ciągle, bez końca, ja k u pierwotniaków lub w świe­

żo zapłodnionem ja ju J e s t w nich prze-

!) L oeb . U eber, E ir e ifu n g , n a tiirlich en T od und V e r la n g e r u n g d es L e b e n s b oim u n b efru cli- te t e n S e e ste r n e s (A ste r ia s E o rb esii) und dereń B c d e u tn n g fiir d ie T lieo rie der B e fr n c h tu n g . P flu- g e r s A reh. 03, 50, 1002.

2) A .

P . M a th ew s.

A i d .

Jou rn . o f P h y s io l.

18 89, 1 907.

(9)

JM ® 46 WSZECHSWIAT 729 cież m ateryał enzymowy jądra, mianowi­

cie samo jądro. Dlaczego wzrost, czyli raczej rozmnażanie się komórek ustaje, pomimo dowozu żywności? O nastąpie­

niu równowagi między su b stan cy ą ją d ro ­ wą a cytoplazmą nie może być mowy, dopóki doprowadzanie pożywienia umoż­

liwia zwiększenie się czynnej masy cy- toplazmatycznej; a pomyślne okoliczności do tego są w ciągu całego życia. Musi tu więc wchodzić w grę jakiś inny czyn­

nik hamujący.

P ytanie có do przyczyny śmierci n a­

turalnej można zaatakować z innej stro ­ ny, przez określenie mianowicie długości życia zwierząt zimnokrwistych. Podług Minota śmierć komórki sprowadza jej zróżnicowanie histologiczne. Śmierć t e ­ dy byłaby skutkiem rozwoju, tak samo, ja k jakiekolwiek stadyum embryologicz- ne danego zwierzęcia. Myśl ta może być poddana sprawdzeniu. Znamy współczyn­

nik tem p eratury dla szybkości rozwoju jaja jeżowca x). Jeżeli procesy chemicz­

ne, w arunkujące rozwój, sprowadzają ró­

wnież i śmierć, to należałoby oczekiwać, że współczynnik te m p eratury dla długo­

ści życia organizmów zimnokrwistych je s t identyczny ze współczynnikiem tem­

peratury dla szybkości ich rozwoju. Ro­

biłem kilka doświadczeń na zapłodnio­

nych i niezapłodnionych ja jach jeżowca.

Okazało się jednak, że współczynnik tem p eratu ry dla długości życia organi­

zmów je s t znacznie wyższy, aniżeli współ­

czynnik tem p eratu ry dla szybkości roz­

woju, więc dwa te procesy nie mogą być identycznemi.

Co dotyczę metody doświadczeń, od­

syłam czytelnika do rozprawy o ryginal­

nej 2). Tutaj przytoczę tylko dla przy­

kładu tabelkę z wynikami. W tabelce tej podane są w yniki doświadczenia na zapłodnionych ja ja c h jeżowca. Za miarę

*) Patrz rozdział poprzedni w N

2

JN

2

3G i 37 Wszechświata 1910 r. (P r z y p . tłu m .).

) L oeb . U e b e r d en T em p eratu rk oeffizien ton fur d ie L eb en sd a u er k a ltb liitig e r T iere und iiber die U rsach e d es n a tiirlieh en Todep. P fłiig ers A rch. 124, 411, 1908.

długości życia dla danej tem p eratury słu­

żył czas, w ystarczający do takiego u s z ­ kodzenia jajka, że larw y nie były w s ta ­ nie wypływać ku powierzchni.

T em peratura D łu g o ść ż y c ia

32°C

1

V

2

m inuty 31°C

30°C 29°C 28°C 27°C 26°C 25"C

27«

< 3

> 4

< 5 »

>

6

< 7

> U

< 13

20

< 22

> 35 „

< 40

> 76 v < 81 j ^ 2 0 9 I

2 2

°C około l

0 1/ 2

godzin

2 1

°C „ 24

2 0

°C „ 3 dni.

Z te m p eratu rą niższą od

2 0

° nie w y ­ konywałem zupełnie doświadczeń, gdyż w razie tak długiego trw ania doświad­

czenia wchodzi w grę zmienna, tru d n a do opanowania, mianowicie rozwój bak­

teryj, które w pewnych, długo tr w a j ą ­ cych ku lturach zabierają dużo ofiar, w innych niewiele. Często je d n a k ob­

serwowałem, że w tem peraturze 16° do 17°C larw y jeżowca pływały żywe po po­

wierzchni wody w ciągu 15 dni. Ponie­

waż zwierzęta nie były karmione, rze­

czywista długość życia w tej te m p era­

turze była wyższa, prawdopodobnie z n a­

cznie wyższa, aniżeli znaleziona w d a ­ nym przypadku. Wchodzenie w grę kwe- styi pokarmu czyni również praktycznie niemożliwem rozszerzenie ty ch doświad­

czeń na niższe temperatury.

Widzimy, że współczynnik te m p e ra tu ­ ry dla długości życia ja ja w granicach tem peratur, w jakich był określony, j e s t bardzo wysoki, mianowicie wynosi p r a ­ wie dwa dla

1

° te m p eratu ry ; dla

1 0

°C wypada współczynnik tem p eratu ry r ó ­ w ny mniej więcej 500 lub n aw et wyższy.

W porównaniu ze w spółczynnikiem te m ­

(10)

730 WSZECHS WIAT JM® 46 p era tu ry dla szybkości rozwoju, w y n o ­

szącym zaledwie

2 , 8

dla

1 0

°C, je s t on zaiste olbrzymi. P rzykład ten nie je s t odosobniony. T ak np. Fam ulener i Mad- sen znaleźli, że współczynnik te m p eratu ­ ry dla rozpadu wibryolizyny, posiadają­

cego c h a r a k te r reakcyi monomolekular- nej, wynosi około

2

w razie podniesienia te m p eratu ry o l°C. „Podług naszych do­

świadczeń, wibryolizyna zachowuje swą własność hem olityczną w tem peraturze pokojowej lub niższej przez lata całe.

N aw et w p rzy pad k u pozostawieniu jej w tem p eraturze 3 7 ° 0 przez wiele miesię­

cy nie zauważono bardzo wyraźnej zmia­

ny. Z drugiej zaś strony w ystarczy chwi­

lowe ogrzanie do 55°C, ażeby znieść zu­

pełnie je j zdolność działania". Dla teta- nolizyny ciż sam i badacze znaleźli j e s z ­ cze wyższe wartości, mianowicie szy b ­ kość reak cyi w zrasta od 2 do 3 razy na

1

°. S erum kozy niszczy czerwone ciałka krw i królika, zdolność ta je d n a k przez ogrzanie może b y ć zmniejszona. Zmniej­

szenie to w zrasta

2 , 6

raza n a

1

°, j e s t to

„największy w zrost szybkości reakcyi, ja k i kiedykolw iek został znaleziony" 1).

Jeżeli teraz zadam y sobie pytanie, ja k długie j e s t życie jeżowca S trongylocen­

tro tu s p u r p u r a tu s w wodzie morskiej o tem peratu rze

1 0 °C,

otrzym am y długość 4 do

8

lat, k tó ra zapewne odpowiada rzeczywistości.

Ciekawą j e s t rzeczą oznaczenie współ­

czynnika te m p e ra tu ry dla długości życia ja j niezapłodnionych. . Postępowaliśm y w danym przypadku w ten sposób, że­

śm y p o p ró stu wrzucali niezapłodnione ja ja do wody morskiej o żądanej te m p e ­ raturze. Po określonym przeciągu czasu p ró b k a jaj ty ch by ła przenoszona do te m p e r a tu r y pokojowej, i w tedy doda­

wano do niej świeżego nasienia. Rozwój ja j służył za wskazówkę ich żywotności.

Okazało się, że w spółczynnik te m p era­

tu ry dla długości życia jaj niezapłodnio­

nych j e s t id enty czn y z tym że w spółczyn­

nikiem ja j zapłodnionych. Za miarę dłu-

') 1'am u len er und M a d sen . B io c h e m . Z eit- ssclir. 11, 186, 1908.

gości życia znów służył przeciąg czasu, konieczny do takiego uszkodzenia jajka, aby z niego nie mogła powstać larwa, zdolna do w ypływ ania na powierzchnię.

R ezultaty zestawiono w następującej t a ­ belce:

T em peratura D łu g o ś ć ż y c ia

1 '/a minuty 2

i >

8

\ c

1 0

około 18

»

( > 35 {'■< 40

( ■> 168 J7 ( <

2 0 0

n

Zacząłem również, łącznie z p. Hage- doornem, doświadczenia nad oznaczeniem współczynnika tem p eratu ry dla długości życia muchy domowej. Używaliśmy do tych doświadczeń świeżo w yklutych owa­

dów (imago), któreśm y hodowali oczywi­

ście w dużych ilościach. Okazało się, że je d n a część hodowli, składająca się z

2 0 0

do 300 sztuk żyła około

2 0

godzin w 26°C, a ta sam a ilość tej samej hodowli około

7

dni w 17°C. I to zdaje się wskazywać, że współczynnik te m p eratu ry dla długo­

ści życia j e s t znacznie wyższy, aniżeli współczynnik te m p eratu ry dla szybkości rozwoju.

Że tak się rzecz ma ogólnie, zdają się za tem przemawiać obserwacye, czynio­

ne przez zoologów nad względną gęsto­

ścią organizmów pelagicznych w stre­

fach zimnych i um iarkowanych. W szy­

scy zoologowie, którzy zwiedzali okolice polarne, byli uderzeni nadzw yczajną ilo­

ścią organizmów planktonićznych. Jako dowód, przytoczę dwie c y taty z klasycz­

nego dzieła Chuna „Aus den Tiefen des Weltmeere.s“: „W lodowo ..zimnej, poni­

żej zera oziębionej wodzie powierzchni A n ta rk ty d y pulsuje zadziwiająco bogate życie zwierzęce i roślinne. Powtarzają się tu stosunki, znane nam z morza ark- tycznego, k tó re produkcyjnością powierz­

chniowego m atery ału organicznego prze­

wyższa co do ilości morza umiarkowane 32°C

30°C

(11)

Ne 46 WSZECHSWIAT 731 i g o rące“ (str. 2 2 5 ), i dalej „Przy Ker-

guelach najdelikatniejsze organizmy p o ­ wierzchniowe w y stęp u ją w niebywałej ilości. Morze je s t zamieszkałe przez p rze­

zroczyste meduzy, żebropławy z g a tu n ­ ków Bolina i Callianira i przez kolonie rurkopławów z g atunku Agalma. W re­

szcie w okolicach Kerguelów szczególnie bogato są rozwinięte formy pelagiczne, służące za niewyczerpane źródło poży­

wienia, z którego czerpie wszystko, co żyje na dnie, na brzegu i lądzie. Do an- ta rk tyczn y ch okrzemek przyłączają się okrągłe glony, tworzące zielonawe masy śluzowate, zabarwiające powierzchnię mo­

rza często na ogromnych przestrzeniach11, (str. 281) ')•

Zjawisko to, o ile wiem, dotychczas pozostawało niewytłumaczonem. Szy b ­ kość rozwoju w temp. 0° je s t oczywiście znacznie powolniejsza, aniżeli w morzach o tem peraturze umiarkowanej lub pod­

zwrotnikowej. Gdyby było prawdą, że śmierć n atu ra ln a j e s t koniecznem n a s tę p ­ stwem rozwoju, to pozostałoby niezro- zumiałem, dlaczego pod biegunami p a­

nuje znacznie bogatsze życie zwierzęce, aniżeli w strefach umiarkowanych. J e ­ żeli je d n a k fakt, że współczynnik te m ­ p e ratu ry dla długości życia zwierząt zi­

m nokrw istych je s t wyższy, aniżeli współ­

czynnik te m p eratury dla szybkości ich rozwoju, ma wartość ogólną, to zrozu­

miemy, dlaczego na powierzchni morza arktycznego panuje życie bogatsze, ani­

żeli na powierzchni mórz s tre f um iarko­

wanych; w takim razie im niższa je s t tem p eratu ra, tem więcej po sobie n a s tę ­ pujących generacyj tego samego g a tu n ­ ku musi istnieć jednocześnie, oczywiście, założywszy, że tem p eratu ra nie je st zbyt niska, ażeby zupełnie życia nie znisz­

czyła.

Jakakolw iek może być przyczyna śm ier­

ci naturalnej, je steśm y zdania, że chodzi

Chun. A u s d en T ie fe n d es W e ltm e e r e s, 2 w yd. J en a , 1909. (P rzy p . aut.).

C zęść p ie r w sz a te g o p ięk n eg o d zieła w y s z ła w p rzek ła d zie p o lsk im w „P rzyrod zie" r. 1904.

(P r z y p . tłum ,),

tu o szczegół, k tó ry nie je s t identyczny z rozwojem, lecz stoi ponad nim. Ro­

bertson w swoich wyliczeniach krzyw ych wzrostu doszedł do tych samych wnios­

ków dla zaniku starczego. Cóż to za ta ­ jemnicza substancya, od której zależy istnienie życia? Euler x) wskazał, że za­

pewne istnieją dwie modyfikacye tego samego fermentu: jedna przyśpiesza h y ­ drolizy, druga syntezy. Robertson 2) z n a ­ lazł nowe fakty, potwierdzające i rozsze­

rzające ten pogląd. Czy zamarcie nieza- płodnionego ja ja oznacza, że w niem fer­

menty hydrolityczne wzięły górę? Czy uratowanie życia ja ja przez zapłodnienie oznacza, że zwyciężyły w niem s y n te ty ­ zujące modyfikacye pewnych enzymów?

Jeszcze dzisiaj je stem skłonny wypowie­

dzieć pogląd, ogłoszony przeze mnie sześć lat temu, że problem at odmłodzenia zo­

stanie rozwiązany przez wzbudzenie p e ­ wnych syntez. Nowe badania nad n a t u ­ rą hydrolitycznego i syntetycznego dzia­

łania fermentów tworzą podstawę dla dalszego rozwoju tej kwestyi.

Przełożył W. Ii.

N I E K T Ó R E Z A B Y T K I P R Z Y R O D Y W G A L IC Y I P O L E C O N E D O

O C H R O N Y .

K ie r o w n ic tw o o ch ro n y z a b y tk ó w p r z y r o ­ d y w G a lic y i o b ję ło n a m ie s tn ic tw o , k tó r e w e d łu g u zn a n ia s w e g o c z y n i o d p o w ie d n ie zarząd zen ia.

D o tą d n ie w ie le j e s z c z e z a b y tk ó w s p o ­ strz eż o n o i sp isa n o , ilo ść się z w ię k s z y n ie ­ za d łu g o , ja k t y lk o z a in te r e so w a n ie och ro n ą ob ejm ie sz er sze k o ła s p o łe c z e ń s t w a .

D la m iło śn ik ó w p r zy r o d y p o d a ję n ie k tó r e z a b y tk i p r z y r o d y w G a lic y i z a s łu g u j ą c e na op iek ę:

1) Z im n y d ół — n azw a lu d o w a z a g łę b ie ­ nia, p o ło ż o n e g o m ięd zy S a n k ą a M n ik o w em . D ó ł na 60 m e tr ó w d łu g o ś c i, a

6 m g łę b o ­

!) E u ler. Z eitsoh r. f. p h y s io l. C h em . 58, 146, 1907.

2) R o b ertso n . J o n rn . o f B io l. C h e m istr y 5,

493, 1908.

(12)

732 WSZECHSWIAT JV° 46

k o ś c i, w śr o d k u w z n o si s ię p a g ó r e k . W naj- u p a ln ie jsz e d n ie z a w sz e z te g o d o łu w ieje z im n y w iatr; d o tą d n ie zb ad an o g o n a u ­ k o w o .

2

) W Z a w o i w d o b ra ch a r c y k s ią ż ę c y c h , p od za c h o d n im g r z b ie te m B a b iej g ó r y , tu ż pod p o la n ą , zwaną, „C zarną lia lą “ , w w y s o ­ k o ś c i 8 5 7 n i nad po w . m orza — olb rzy m ia jo d ła ( A b ie s a lb a), .zw a n a p o w s z e c h n ie „ g r u ­ bą jo d łą " . W e d łu g p o m ia r u z r. 1 8 7 9 g r u ­ b o ść p n ia w w y s o k o ś c i 1 m 35 cm, w y n o si

6 m 1 0 cm , d ziś g r u b o ść n ie c o w ięk sza .

W ie k tej jo d ły o c e n ia ją n a p r z e sz ło ;400 l a t — p a m ię ta w ię c z ło t y , o k r e s J a g ie llo n ó w .

3) S t o r c z y k G m e lin ie g o (E p ip o g o n G m e- lin i) n a jm n ie jsz y z e z n a n y c h s to r c z y k ó w , b e z k o r z e n i i b a r w n ik a z ie lo n e g o ,— r o ślin a rzad k a. P r z e d k ilk u la t y zn a jd o w a n o ją j e s z c z e n a N o s a lu w Z ak o p a n em .

4 ) Ź ród ło „ P a r a s z k a “ c z y li „ K ip ta c z k a “, za J a n o w e m , p o w y ż e j S z k ła , w y tr y s k u j ą c e z d n a p o to k u . D a w n ie j ź r ó d ło to b iło p o ­ tę ż n ie w y ż e j

1 m ,

d zisiaj bije. za le d w ie na 3 0 cm w g ó r ę i w z n a c z n y c h o d stę p a c h c z a su .

o ) W p o w ie c ie S tr y js k im k o ło S k o le g o , w o k o lic y K lim c a , Z u p a n n e g o , W o ło w c a i K a r lsd o rfu n a p o t y k a się: p ię k n e i k s z t a łt ­ n e k r y s z ta łk i k w a r c u , k tó r y c h ilo ś ć z w ię k ­ sza s ię p o d e s z c z a c h u le w n y c h . N a z y w a ją J0 ' „ d y a m ą n ta m i m a r m a r o sk ie m il£. O p isał i p o d a ł s z c z e g ó ły g e o l o g ic z n o - m in e r a l o g ic z ­ n e p . J u lia n T o k a r s k i, a s y s t e n t u n iw e r s y ­ t e t u lw o w s k ie g o w c z a so p iśm ie „ K o sm o s11 w 1 9 0 5 . R o c z n . X X X , str . 4 4 3 i in n .

P r z e m y s ło w ie c B r z o s to w s k i z n a la z ł w ię k ­ sz ą ilo ś ć k r y s z t a łó w w. o k o lic y S p asa, p o ­ w ie c ie D o lin ia ń s k im , d a ł j e o p ra w ić w b ia ły m e ta l i u z y s k a ł p ię k n y n a s z y jn ik . D y a m e n - c ik i m a rm a ro sk ie w y w ie r a ły w nim. w r a ż e ­ n ie n a jp ię k n ie js z y c h k a m ie n i c z e s k ic h .

S t u d e n c i u n iw e r s y t e t u J a g ie llo ń s k ie g o z n a j­

d o w a li p o d o b n e k r y s z t a ły w p o to k a c h g ó r ­ s k ic h k o ło G r y b o w a .

6 )

W J a n o w ie k o ło L w o w a w p o b liżu w s i S tr a sz a zn a jd u je s ię w g ó r z e p ia sk o w e j g r o ta , d o tą d t y lk o w c z ę ś c i z b a d a n i. D o g r o t y te j c h r o n ili s ię , w e d łu g p o d a n ia , m ie ­ s z k a ń c y w s i są s ie d n ic h w ra z ie n a p ad ów n ie p r z y ja c ie ls k ic h . W r. 1 6 1 6 s c h r o n iło się ta m p rze d ta ta r a m i do

2 0 0 0 lu d zi; ta ta r z y

p r z y w e j ś c iu do g r o t y p o d ło ż y li o g ie ń i d y ­ m em w s z y s t k ic h w y d u s ili.

7) A z a le a p o n t ić a . K o ło L e ż a jsk a , w d a ­ w n e j p u s z c z y S a n d o m ie r sk ie j r o śn ie A z a le a p o n t ic a . O d k r y ł ją p rof. dr. M aryan R a c i­

b o r sk i i o p isa ł w sp r a w o z d a n iu A k a d em ii u m ie ję t n o ś c i w K r a k o w ie z lip c a 1 9 0 9 rok u . P ro f. R a c ib o r s k i u w a ż a t ę r o ślin ę za p o z o ­ s ta ło ś ć ep o k i m io c e ń sk ie j i. są d z i, że je s t m ie sz k a n k ą la só w s o s n o w y c h . A z a le a p o n ­

t ic a m a k w ia ty ż ó łte w ie lk ie , p r z e d z iw n e g o o r y g in a ln e g o za p a ch u , i nadaje m ie jsc o w o ­ śc io m , w k tó r y c h ro śn ie, . niezwykłym u ro k ,

8 )

S k a łk i. Od r z e c z k i B ia łej p rzy g r a ­ n ic y w ę g ie r s k ie j c ią g n ie się łu k ie m k u N o ­ w e m u T a r g o w i, a n a stę p n ie k u p o łu d n io w i w s t r o n ę ‘ W ęgier s z e r e g p ię k n y c h sk a ł w a ­ p ie n n y c h , z w a n y c h n a P o d h a lu „ S k a łk a m i“.

N ie k tó r e z n ich m ają z n a c z e n ie h is t o r y ­ c z n e , in n e zaś p r z y r o d n ic z e .

D o p ie r w s z y c h n a le ż y sk a łk a S zaflarsk a po p raw ej str o n ie d rogi, w io d ą cej z S zaflar do Z a k o p a n eg o . N a s k a łc e tej s ta ł n ie g d y ś za m e cze k , n a le ż ą c y do C y ste r s ó w w L u d ź - rnirzu, w k tó r y m u k r y w a ł się fałszerz p ie ­ n ię d z y . F a łsz e r z t e n za k róla L u d w ik a sk a ­ za n y z o s ta ł na k a rę śm ie r c i, a dobra k la s z ­ to rn e zab ran o (w ro k u 1 3 8 0 ) na sk arb p a ń ­ stw a .

D o d r u g ic h n a le ż y sła w n a w ś w ie c ie g e ­ o lo g ic z n y m sk a łk a w R o g o ź n ik u , p rzy s t a ­ c y i k o le i że la z n e j N o w y T a r g — S u c h a h o ra . Z tej to sk a łk i m u zea g e o lo g ic z n e w B er­

lin ie , W r o c ła w iu i M on ach iu m p osiad ają w sp a n ia łe z b io r y sk a m ie n ia ło śc i.

9) Z a p o m n ia n y z a b y te k h is to r y c z n y . W e w si K o to r y n a c h nad D n ie str e m za Ż u raw - n em zn a jd u ją się p ośród la su , u k r y te w g ą s z ­ c z a ch c a łe n ie t k n ię t e o k o p y o b ozu k ró la J a n a S o b ie sk ie g o , a w n ic h d w a d zieśc ia k il­

k a m o g ił. Jed n a z t y c h m o g ił j e s t p o ło ż o ­ na t u ż p r z y d rod ze z Ż u raw n a do fo lw a rk u Ż u ra n ó w k i w io d ą cej. R o sn ą na n iej o lb r z y ­ m io lip y , a lu d o k o lic z n y z w ie ją „ W o je ­ w ód zk ą m o g iłą 11. N ie s te ty , z tej m o g iły z a ­ c z ę to p rzed d w om a la t y w y w o z ić ziem ię.

Dr. F. W.

K R O N IK A NAUKOWA.

Temperatura słońca i gwiazd. N o rd m a n n w o b se r w a to r y u m p a r y sk ie m u s iło w a ł w y ­ z n a c z y ć te m p e r a tu r ę sło ń c a i n ie k tó r y c h g w ia z d z a p o m o cą s k r z ę tn y c h p o ró w n a ń fo- t o m e tr y c z n y c h . O to g łó w n e o trz y m a n o p rzez n ie g o w y n ik i, p o d a n e w p o rzą d k u liczb w zr a sta ją c y c h :

G w iazd a

T e m ­ p e r a ­ tu ra

G w iazd a T em p e­

ratura

p P e r se u sz a 2870° G w . biegu n . 8 200°

i C efou sza

4 260 W eg a 12 200°

5 C efou sza (więfc.) 4 550 £ P e r se u sz a 13 300

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dotacja celowa na realizację zadania inwestycyjnego &#34;Cyfryzacja Sali kinowej Kina &#34;Mewa&#34; w Budzyniu. Dotacja celowa na realizację zadania inwestycyjnego

Powyższe informacje powstały w oparciu o aktualnie dostępne dane charakteryzujące produkt oraz doświadczenie i wiedzę posiadaną w tym zakresie przez producenta. Nie stanowią

Działanie toksyczne na narządy docelowe – narażenie jednorazowe W oparciu o dostępne dane kryteria klasyfikacji nie są spełnione.. Działanie toksyczne na narządy docelowe

Post wigilijny jest zwyczajem dość powszechnie przestrzeganym, mimo że w wielu wyznaniach chrześcijańskich nie jest nakazany.. Biskupi łacińscy zachęcają do zachowania tego

Należy zastosować procedury monitorowania stężeń niebezpiecznych komponentów w powietrzu oraz procedury kontroli czystości powietrza w miejscu pracy - o ile są

(można zaznaczyć więcej niż jedną odpowiedź) analiza istniejących audiodeskrypcji.. omówienie

Nazwy niebezpiecznych komponentów wymienione na etykiecie Zawiera: dekan-1-ol, etoksylowany. Zwroty wskazujące rodzaj zagrożenia H226 Łatwopalna ciecz i pary. H318

Consumption, total imports and by sea of raw materials and related products in years 2004-2009 in Poland. i consumption o total import ■ import by sea l consumption h total