Jsfk 4 6 (1484). W arszaw a, dnia 13 listopada 1910 r. T o m
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R EN UM ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A “ . W W arszaw ie: rocznie rb. 8, kw artalnie rb. 2.
Z prze syłk ą pocztow ą ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.
PRENUM EROW AĆ MOŻNA:
W R edakcyi „W szechśw iata" i w e w szy stk ich księgar
niach w kraju i za granicą.
R edaktor „W szechświata*4 p rzyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu red ak cyi.
A d r e s R e d a k c y i : W S P Ó L N A Na. 3 7 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .
A T O M O W A T E O R Y A E N E R G II.
(W edług H. A. Lorentza) J).
Teoryi atomowej było sądzone odegrać ważną rolę w dziejach fizyki; k r y ty k a atomizmu, która żywo zajmowała u m y sły w ostatnim dziesiątka lat ubiegłego stulecia, okiełznała wprawdzie zbyt w y
górowane pretensye niektórych zwolen
ników tej hypotezy, pragn ący ch uznania jej za fakt przyrodniczy, zmusiła do re- wizyi jej twierdzeń podstawowych, lecz nie osłabiła tkwiącej w niej żywotności, gdyż od tej pory atomistyka, choć św ia
doma swego ch arak teru hypotetycznego, i w skutek tego ostrożniejsza w swych twierdzeniach, nietylko że nie utraciła poprzednio zdobytych stanowisk, lecz przedostała się do nowych dziedzin—elek
tryczności, w ostatnich czasach, energii.
Tę ostatnią próbę zawdzięczamy M.
P lan c k o w i2), który w swych pracach nad
*) Phys. Ztschr. XI, 349.
2) M. Planck. Vorlesungen iiber die Theorio dor Wiirmestrahlung. Lipsk, 1906.
teoryą promieniowania cieplnego użył pojęcia ograniczonej i niepodzielnej ilo
ści energii promieniowania. Zagadnienie, które należało rozwiązać, było n a s tę p u jące. Ciało o tem p eratu rze bezwzględ
nej T otoczone j e s t eterem i znajduje się w przestrzeni, zamkniętej przez do
skonale odbijające ściany; obliczyć tę ilość energii, zaw artej w stanie rów no
wagi w jednostce objętości eteru, ja k ą wytw arzają promienie o częstości drgań, zawartej pomiędzy « a n -f- dn.
Żadna z dotychczas używanych metod rozwiązania tego zagadnienia nie dopro
wadziła do wyników, zgadzających się z doświadczeniem; udało się to dopiero Planckowi, który oparł się w swoich do
ciekaniach na pewnej szczególnej h y p o tezie. W yobraża on sobie, że w y m ian a energii pomiędzy eterem a m a tery ą odby
wa się z udziałem pew nych cząsteczek, zdolnych do w ykonywania d rg ań o o k re
ślonej częstości. Cząstki tak ie P lanck n a zywa „rezonatorami" i przypisuje im tę właściwość, że nie mogą pobierać, ani oddawać energii w ilościach nieograni
czonych, lecz tylko w porcyach odmie
rzonych, o wielkości określonej, propor-
cyonalnej do n, t. j. do częstości drgań
722 WSZECHSWIAT JM
ó46 rezonatora. Jeśli przez li oznaczymy p e
w ną stałą powszechną, to hn oznaczać będzie ilość energii, ja k a może być po
chłonięta lub oddana przez rezonator d rg ają cy n razy na sekundę. W y raż e
nie to będziemy nazyw ali „cząstką en er
gii" lub „cząstką światła". Porównywa- ją c o trzym any wzór z doświadczeniem, P lanck oblicza w arto ść h n a 6 , 5 . 10~27 je d n o ste k C. G. S.
Aby módz zastosować tę hypotezę do rozwiązania wymienionego zagadnienia, Planck rozważa układ, złożony z dwoja
kiego rodzaju elementów: cząsteczek energii i rezonatorów; pierwsze z nich m ogą zmniejszać i powiększać swą en er
gię w sposób ciągły, drugie zaś tylko w ilościach ograniczonych. Całkowita energia zaw arta w układzie rozkłada się na pojedyncze elementy; istnieje wielka mnogość sposobów, jak iem i ten podział może być uskuteczniony, lecz każdemu z nich odpowiada inny stopień praw do
podobieństwa; je d n e m u z nich p rz y s łu guje prawdopodobieństw o największe i ten to sposób podziału, w edług przy
puszczenia Plancka, odpowiada podziało
wi rzeczyw istem u. Średnia energia cy- n ety czna cząsteczki m ateryalnej je s t za
leżna ty lko od te m p e ra tu ry T; wartość jej znam y z cynetycznej teoryi gazów;
praw dopodobny rozdział energii pomię
dzy cząsteczki a rezonatory pozwala na obliczenie średniej energii ty ch ostatnich dla tej samej te m p e ra tu ry T- stan eteru w zam kniętej ścianam i doskonale odbi- ja ją c e m i przestrzeni, a zatem i energia z a w a rta w jedn o stce jego objętości, z a leży w yłącznie od d rg ań rezonatorów;
u w zględniając t ę zależność, Planck do
chodzi do poszukiw anego wzoru. Brzmi on:
8 n h. « 3 -L__, E («i 1 ) = --- —
hne b T — l
Gdzie c oznacza szybkość światła, h i k
dwie stałe, niezależne od rodzaju światła;
znaczenie h ju ż zostało wyłożone; wiel
kość k j e s t określona przez to, że 3/2 k T
oznacza średnią energię ru ch u cząsteczki gazu o tem p eratu rze T.
Zadawalające w yniki, otrzym ane przez P lancka w teo ry i promieniowania z po
mocą wymienionych przypuszczeń, skło
niły niektórych badaczów do mniemania, że wogóle powstawanie światła i zam ia
na jego na inne formy energii u s k u te cznia się w ograniczonych „cząstkach"
0 wielkości takiej, j a k ją Planck okre
ślił, i do przypisania ty m „cząstkom św iatła“ samodzielnej egzystencyi. E in stein wygłasza pogląd, „że teorya świa
tła, operująca funkcyam i przestrzennemi ciągłemi, prowadzi do sprzeczności z do
świadczeniem, skoro się j ą stosuje do zjawisk w ytw arzania i przemiany świa
tła". „Istotnie, wydaje się“, pisze dalej
„że obserwacye promieni niewidzialnych, fotoluminescencyi, w y tw arzania promie
ni katodalnych przez promienie pozafioł- kowe i innych zjawisk wytwarzania 1 przemiany św iatła s tają się lepiej zro- zumiałemi wobec przypuszczenia, że en er
gia j e s t rozmieszczona w przestrzeni w sposób nieciągły. W ed łu g przypusz
czenia, które mamy rozważyć, energia promieniowania wychodzącego z jednego p u n k tu nie rozkłada się na rosnące w spo
sób ciągły części przestrzeni, lecz je st złożona ze skończonej ilości cząstek ener
gii, które są umiejscowione w oddziel
nych p u n k tach przestrzeni, poruszają się bez podziału i mogą być wytworzone i pochłonięte tylko w całości".
P arę przykładów wykaże, w jak i spo
sób hypoteza ta może służyć do w y ja
śnienia n iektórych zjawisk.
W edług znanego p raw a Stokesa św ia
tło w ysyłane przez ciało fluoryzujące po
siada, choć nie zawsze, to jedn ak w zna
cznej większości wypadków, długość fali większą, niż te promienie, które wywo
łały fluorescencyę. Łatwo to objaśnić, przyjm ując, że cząstki energii w świe
tle padającem są ta k rozproszone, że w chwili wzbudzania fluorescencyi nigdy dwie cząstki naraz nie działają, a że czą
stk i św iatła nie są jednakow e, lecz wiel
kość ich je st proporcyonalna do często
ści drgań, więc energia dostarczana je dnorazowo ciału fluoryzującemu j e s t za
leżna od długości fali św iatła wzbudza
jącego. Jasn em jest, że cząsteczka ciała
fluoryzującego, nie może wypromienio-
wać więcej energii, niż jej otrzymuje,
M 46 WSZECHSWIAT 723 chociażby fale padające ulegały przytem
najbardziej złożonym przekształceniom.
Ponieważ rozporządza ona tylko jed n ą cząstką energii i, zgodnie z założeniem, nie może wypromieniować mniej, niż cał
kowitą cząstkę, tedy, jeśli n, oznacza liczbę drgań światła padającego, a r>2
liczbę drgań światła wysyłanego, hn2 nie może być większe od hn y, a zatem i n2 nie może być większe od nx. W posz
czególnych przypadkach, gdzie się to je dnak zdarza, można przypuszczać, że w powstawaniu jednej cząstki światła wysyłanego współdziałają dwie, lub wię
cej cząstek światła padającego.
Lenard odkrył, że pod wpływem pro
mieni pozaflołkowych z płytek niektórych metali zostają wyrzucane elektrony z da
jącą się wymierzyć szybkością. Znajo
mość masy elektronu pozwala na obli
czenie energii cynetycznej, z ja k ą zosta
je wyrzucony; dla glinu Lenard znalazł 2, 8 . 10~1S ergów. A ponieważ cząstka światła o długości fali równej 3 . 10~5 wy
nosi 6,5 . 10~la ergów, więc okazuje się, że energia jej w ystarcza do w yrzucenia elektronu. Jeśli przyjmiemy, że np. po
łowa energii dostarczonej zostaje zużyta na zjawisko fotoelektryczne, łatwo zrozu
miemy, że cząstki światła czerwonego są zadrobne, aby to zjawisko wywołać. Wo
góle znaczna wielkość cząstek światła fiołkowego i pozafiolkowego czyni zrozu
miałem, dlaczego wywołują one czasem działania, niedostrzegane dla promieni o lalach dłuższych.
W związku z hypotezą E insteina za- sługują na uw agę doświadczenia S tarka nad zjawiskiem Dopplera w promieniach kanałowych. Chodzi tu, ja k wiadomo, o to, że cząsteczki (np. wodoru), tw orzą
ce te promienie, biegnąc w stronę spek
troskopu, nie wywołują już w nim ostrej linii a, dostrzeganej w razie świecenia cząsteczek nieruchomych (a k tó ra i tu jest widoczna, ponieważ w rurce Crooke- sa cząstki nieruchome również się zn aj
dują), lecz widmo ich je s t nieco przesu- n ięte ku końcowi fiołkowemu. P rzypusz
cza się nie bez racyi, że w wiązce pro
mieni kanałowych sp otykają się w szyst
kie szybkości od 0 aż do pewnej w arto
ści największej; stąd wynika, że, gdyby wszystkie poruszające się cząsteczki świe
ciły, w widmie pojawiałoby się pasmo rozciągające się od a w prawo na pewną szerokość. W rzeczywistości obok a do
strzegam y ciemne miejsce, a światło roz
poczyna się dopiero od pewnego p u n k tu
b,
odpowiadającego szybkością, nieco od
dalonego od
a;znaczy to, że cząstki o szybkości mniejszej niż
vnie świecą.
S ta rk przypuszcza, że cząsteczki promie
ni kanałowych zaczynają świecić dopiero wtedy, gdy, zderzając się z innemi czą
stkami, zamieniają częściowo, swój ruch postępowy na drgający. Ponieważ e n er
gia ostatniego nie może być mniejsza od cząstki światła, o ile ma powstać świe
cenie, więc staje się zrozumiałem, dla
czego cząstki zaczynają świecić dopiero wtedy, gdy szybkość ich dochodzi do pe
wnej granicy u. Czegoś szczególnego n a leży się spodziewać w punkcie c widma, położonym tak, że
ac = abyiT Do tego p u n k tu dochodzą cząstki o szybkości
v
V
27a więc o energii cynetycznej dwa razy większej, zatem posiadające jej ty le, ile potrzeba na wytworzenie dwu czą
stek światła. Można się spodziewać n a
głego wzrostu siły światła w' tym pun k cie widma.
Doświadczenia S tarka potwierdziły te oczekiwania, w ysnute z hypotezy E in steina.
Wszystko to w ydaje się Lorentzowi bardzo uderzaj ącem; mimo to, uczony holenderski uważa, że po bliższem p rz y j
rzeniu się teoryi „cząstek światła" po
w stają poważne wątpliwości. Już w tem można widzieć trudność, że cząstki świa
tła okazują się jako wcale nie ta k b ar
dzo małe w porównaniu z temi ilościami światła, ja k ie mogą być dostrzeżone przez nasze oko. Z pomiarów von Krie- sa wynika, że promienie zielone, działa
ją c na oko przez k ró tk ą chwilę, w tedy już wywołują wrażenie światła, g d y za
ledwie 30 do 60 cząstek św iatła trafia
siatkówkę; w razie stałego naśw ietlania
wzbudzenie wrażenia w ym aga około 140
cząstek na sekundę. Można zapytać, czy
względnie tak mała ilość jedn o stek może
wystarczyć do wywołania niewątpliwie
724 WSZECHSWIAT JSIó 46
bardzo złożonych procesów w siatkówce.
Trudno je d n a k przesądzać tę sprawę.
W iększą w agę należy przypisać innym rozważaniom, które wiodą do wniosku, że rozchodzące się cząstki światła z p e
wnością nie ograniczają się do zajęcia m ałych tylko przestrzeni, ja k to przy
puszcza Einstein.
Z faktu, że zjawiska interferencyi w świetle jednorodnem były obserwowa
ne wobec różnicy faz, sięgającej dwu milionów okresów, w ynika przedewszy
stkiem, że w promieniu interferującym następow ały prawidłowo po sobie dwa (a może i trzy) miliony fal. W niosek ten winien się stosowrać do każdej cząst
ki św iatła wziętej zosobna; musimy je sobie w yobrażać jako niezależne od sie
bie całości, niem a więc najmniejszego powodu, aby dwie cząstki znajdowały się właśnie w tej samej, lub też w od
wrotnej fazie, tak, że nie może być m o
wy o ja k ie m ś szczególnem wzmacnianiu lub osłabianiu jednej cząstki przez d ru gą. Jeślib y zatem je d n a cząstka światła sam a przez się nie daw ała w yraźnych prążków in terferencyjnych, to i większa liczba cząstek nie m ogłaby ich wywołać.
Trzeba więc przyjąć, że w ro zp atry w a
n ym w yp ad k u każda cząstka zawierała przynajm niej dwa miliony fal, że zatem, jeśli p rzy jm iem y długość fali jak o równą 4 .1 0 -5 cm, k a ż d a cząstka św iatła w k ie
ru n k u prom ienia ma 80
cmdługości.
Twierdzenie, że cząstki światła nie sku p iają się n a m ałych przestrzeniach, lecz s k ład ają się z długiego szeregu fal, prowadzi do osobliwej trudności w roz
w ażaniu pobierania św iatła przez pochła
n iającą cząsteczkę m ateryi. W edług przy
ję ty c h założeń nie może ona pobrać mniej energii niż tyle, ile się sk ład a n a całko
w itą cząstkę światła, a to może uczynić skupiając w sobie energię dużej ilości fal. W ja k i je d n a k sposób, w chwili n a
dejścia pierwszej fali, może być rozstrzy gnięte, czy je j energia m a być pochło
nięta, czy nie, jeśli nie wiadomo, czy n a dejdzie jeszcze dosyć fal, aby utworzyć całkow itą cząstkę? Należałoby sobie w y obrazić, że cząsteczka pochłania energię t y m c z a s o w o i zatrzym uje ją, jeśli
uzbiera pełną cząstkę, lub uwalnia, gdy jej się to nie powiedzie.
Można wreszcie wykazać, że i prosto
padle do kierunku ruchu cząstka światła zajmuje znaczny obszar. W yobraźm y so
bie, że przez teleskop oglądamy gwiazdę i że obraz jej je s t tak dobry, ja k to prze
widuje zwykła, stw ierdzona doświadcze
niem teo ry a uginania. Doświadczenie uczy, że je śli przed objektyw em ustaw i
my ekran z dyafragmą, odkryw ającą tyl
ko część
ocałej powierzchni objektywu
O, obraz staje się wyraźnie gorszy; św ia
tło p o k ry w a w ted y część płaszczyzny ogniskowej S, większej od części s, na której skupia się światło w razie objek- ty w u odsłoniętego. Rzecz prosta, że po
dobna różnica nie mogłaby powstać, gdy
by cząstki światła nie posiadały prawie wcale rozciągłości poprzecznej, gdyby przedstaw iały fale „punktowe". W tym przypadku, ponieważ pomiędzy poszcze- gólnemi cząstkami niema żadnego związ
ku, każda cząstka oddzielnie musiałaby się skupiać na je d n y m i tym sam ym ma
leńkim obszarze s płaszczyzny ognisko
wej, jeśliby miał powstać obraz taki, j a ki spotykam y w razie objektyw u otw ar
tego; ale wówczas musielibyśmy dostrzedz zupełnie takie samo skupienie światła wobec częściowo przez ekran zasłonięte
go objektywu.
To samo rozumowanie możemy zasto
sować i wtedy, gdy przypiszemy cząst
kom św iatła pew ną rozciągłość poprzecz
ną, ta k je d n a k małą, że mogą swobodnie przechodzić przez otwór
o.Wpływ dya- fragm y może być widoczny dopiero wte
dy, jeśli każda cząstka zajm uje powierz
chnię ta k wielką, że po dosięgnięciu dyafragm y tylko część św iatła trafi na jej otwór, reszta zaś pozostanie poza jej obwodem i jeśli ta reszta je s t większa, niż w razie objektywu odsłoniętego. Nad
to część św iatła trafiająca w otwór dya
fragm y musi zostać istotnie przepusz
czona.
Jeśli przypuścimy, zgodnie ze ściśle pojętą hypotezą, że z tej, czy innej przy
czyny, niecałkowite jed n o stki światła nie
mogą przenikać w ew nątrz lunety, to na'
leży wywnioskować, że dyafragm a two
JSIÓ 46
WSZECHSWIAT
725może wpływać na miarę skupienia św ia
tła; z chwilą zaś, gdy otwór staje się mniejszym od powierzchni cząstki, św ia
tło wogóle nie powinno być widoczne.
Ten bieg rozumowania można ująć w sposób następujący: Jeśli zasłonimy prawą lub lewą połowę objektywu, wów
czas dostrzeżemy za każdym razem, że światło zajmuje powierzchnię większą, niż wobec całkowicie otwartego objekty
wu. W niektórych p unktach ru ch św ietl
ny, przenikający przez jed n ę połowę objektywu, zostaje zniesiony przez ruch, k tó ry przeszedł przez d rugą połowę.
Z powodów, przytaczanych kilkakrotnie, działanie to musi być wywołane przez jednę cząstkę światła; cząstka ta musi się więc rozciągać na obie połowy ob
jektyw u.
F ak t, że istnieją teleskopy z objekty- wami o średnicy 50 cm, i że rozmiary otworu istotnie spełniają swą rolę, zmu
sza nas do przypuszczenia, że cząstki światła rozciągają się na liczne setki cen
tymetrów kw adratow ych; do liczb jesz
cze większych dojdziemy, uwzględniając, że nowy teleskop zwierciadłowy Halea posiada otwór 150 cm i że daje obrazy, odpowiadające takim rozmiarom. Można przypuścić, że cząstki światła, dochodzą
ce do nas od gwiazd, są jeszcze znacz
nie większe, gdyż byłby to osobliwy przypadek, gdyby ich rozciągłość zga
dzała się w sam raz z rozmiarami n a
szych przyrządów.
W spomnieliśm y już o pobieraniu ułam
ków cząstki światła. J a k daleko może sięgać rozczłonkowanie tych „jednostek", najlepiej w skazuje okoliczność, że gw ia
zdy widzimy również okiem nieuzbrojo- nem. Z przytoczonych wymiarów po
przecznych cząstki światła wynika, że tylko drobna jej cząstka, zaledwie może jedna 10 000-na przenika przez źrenicę.
Gdybyśmy chcieli trzym ać się poglądu, że światło może działać na siatkówkę tylko w całkowitych cząstkach, nie po
zostałoby nic innego, ja k przypuścić, że ułamki znacznej ilości cząstek zostają w oku—w te n lub inny sposób—zjedno
czone w całkowitą cząstkę.
Przytoczone m otywy powinnyby w y
starczyć do wykazania, że nie może być mowy o istnieniu cząstek św iatła sku
pionych podczas rozchodzenia się n a m a
łych przestrzeniach i nigdy nie podlega
ją c y c h podziałowi.
Streścił
W . W erner.T R A N S H I M A L A J E .
(D o k o ń czen ie).
II.
O istnieniu system u górskiego na pół
noc od Himalajów wiedziano ju ż dawno.
Już na k a rta c h Jezuitów z r. 1733 je s t on zaznaczony. Rysował go też n a swo
jej mapie T ybetu Brian Hodgson, jako potężne, nieprzerwane pasmo n a północ od Tsangpo i równolegle do niego. Był to pogląd zupełnie błędny, zachował się je d n ak długi czas z powodu b raku do
kładnych obserwacyj i zdjęć topograficz
nych. Ale też zaledwie kilku badaczów zwiedzało Transhimalaje, a przed Hedi- nem ani jed en nie był w ich środkowych częściach. On sam podczas pierwszego przejścia nie zdawał sobie jeszcze s p r a wy z przebiegu tych gór. Dopiero w d r u giej podróży, kiedy przeszedł cen traln ą ich część, zaczął rozumieć budowę, a po przejściu po raz ósmy Transhimalajów przez Surnge-la widział „wszystkie s t a re hypotezy zwalone, ja k domki z k a r t “.
W yda się to zupełnie jasnem, jeżeli p rzy toczymy, że wszyscy poprzedni badacze przeszli w różnych czasach siedem, He
din zaś w przeciągu dwu lat ośm prze
łęczy transhim alajskich. W środkowej części, która na przestrzeni 950
k mnie była dotąd zbadana, Hedinowi udało się wykazać, że wschodnie i zachodnie, po
przednio znane skrzydła należą do tego samego system u górskiego i że ten s y stem górski je s t jed n y m z najwyższych, najpotężniejszych n a ziemi, i może być porównany tylko z Himalajami, Karako
rum, A rn a ta g i Kven-łun. W zbadanej
726
WSZECHŚWIAT
JSI2
46części m a on 2 300 k m długości, a jeżeli u d a się wykazać, że Transhim alaje prze
chodzą w Hindukusz, w ta k im razie dłu
gość ich wynosić będzie 4
0 0 0km. Ale nie są one ta k jednostajne, n ie p rz erw a
ne, j a k je rysowano hypotetycznie na m apach dotychczasowych. Składają się z całego szeregu mniejszych pasm, k tó ry ch kie ru n e k zasadniczy nie j e s t wschod- nio-zachodni, j a k Himalajów, lecz połu
dniowo - wschodni — północno - zachodni (zob. mapkę). Na północy i południu m a
j ą one granice ja sn e i ostre. Ich szero
kość j e s t m niejsza niż Himalajów, szczy
ty są niższe. Ale wysokość przełęczy w Tran sh im alajach je s t znaczniejsza, niż w Himalajach. N ajw yższym szczytem T ra n s h im a la jó w — o ile dotychczas wia
domo—j e s t Nien-Tschen-tang-la, o w yso
kości 7 300 m, a więc o 1 540 m m niej
szej, niż Mount E v ere st w Himalajach.
Pozostaje to w związku z rzeźbą obu sy stemów: Grzbiety Transhim alajów są płaskie, doliny płytkie i szerokie. Gra
nie zaś Himalajów są ostre, doliny w ą
skie i głębokie. J e s t to zupełnie jasne;
pam iętajm y o tem, że rzeźba gór zależy od ilości wody, k tó ra spływ a z ich sto
ków. Im więcej wody, te m silniejsza erozya, tem większa różnica między w y sokością grani a dolin. Ilość zaś wody zależy od częstości i in tensyw ności opa
dów. Otóż na Himalaje przypada najzn a
czniejsza część deszczów monsunu za chodniego, g dy tym czasem T ran sh im a
laje, wznoszące się n a suchej płycie m a
j ą deszczów bardzo mało.
Ogromnie w ażną j e s t rola T ran sh im a
lajów, ja k o działu wodnego, znacznie ważniejsza, niż Himalajów. Zachodnie H im alaje dzielą wody Indusu i n ie k tó rych jeg o dopływów, w sch o dn ie—Brama- p u trę od Gangesu. J e d n a k każda k r o pla wody, w y p ły w ająca z Himalajów, uchodzi do oceanu Indyjskiego. Tym cza
sem całe środkowe Transhim alaje są dzia
łem wodnym między oceanem Indyjskim n a południu, a bezodpływową płytą na północy. Tylko zachodnia część T ra n s him alajów j e s t działem między Indusem a kilku jeg o dopływami, wschodnia m ię dzy Salven a B ram ap utrą. Jedynie I n
dus „lwia rz e k a —S ingi-kam bu“ wypły
wa n a północnych stokach Transhimala
jów i przecina je wpoprzek. W szystkie inne rzeki, mające swe źródła na stokach północnych, z największemi Buptsang- tsangpo i Soma-tsangpo, uchodzą do bez
odpływowego obszaru na północy.
Obszar na północ od Transhimalajów tworzy najwyższą i największą płytę na świecie. J e s t ona bezodpływowa, to zna
czy, że wody do niej spływające nie łą
czą się z żadnym oceanem, lecz tworzą każda oddzielne jezioro, zam knięty zbior
nik niezależny od zbiornika sąsiedniego.
W s k u te k tego, woda tych jezior je s t sło
na. Niektóre z nich są otoczone na zna
cznej przestrzeni polami solnemi, co je st dowodem, że woda jeziora niegdyś zale
wała całe to pole. W szystkie te jeziora leżą powyżej 4 000 m nad poziomem mo
rza.
HL
Częścią najszczegółowiej zbadaną przez Svena Hedina był obszar źródłowy Bra- maputry, Indusu i Satledsch. Mapka tej części T ybetu w skali 1:800
0 0 0daje o niej bardzo dobre pojęcie. Nadzwy
czajne są też opisy tego terenu. Hedin zbadał go podczas pierwszej podróży, za
trzym ując się tu na dłuższy czas. Druga podróż nie dała nowych rzeczy: wszak w bardzo sm utnych stosunkach przecho
dził tędy!
Zasługą Hedina j e s t odkrycie źródeł B ram ap u try i Indusu, które dotychczas wyznaczano tylko teoretycznie, a nadto zbadanie dokładne jeziora Manasarowar.
Zacznijmy od B ram aputry.
Z dotychczasowych badaczów tych ob
szarów żaden nie był u jej źródeł. Dla tego też wiadomości o nich są albo bar
dzo niedokładne, alb o—u in n y ch —wprost błędne. Np. Tomasz W eber pisze w r.
1866, że w ypływ a z lodowców Gurli, gdy w rzeczywistości ma ona początek o
1 0 0km dalej na zachód. W ycieczka z a c z ę ła się od Schamsang, gdzie zbiegają się dwie rzeki, tworzące wielką Bramapu- trę. Która z nich je s t właściwą górną częścią rzeki? Oczywiście ta, przez któ
rą przed ujściem do wspólnego koryta
M 46 WSZECHS WIAT przepływa więcej wody. Pomiary wyka
zały, że południowa Kubi-tsangpo niesie 34 m3, gdy północna Tschem a-jungdung tylko
1 0m
3wody. A zatem początek południowej rzeki je s t początkiem Bra- m aputry. Do niego trzeba dotrzeć. Zbli
żano się tam po morenach lodowcowych.
Żwir granitow y pokrywa dno doliny. Od czasu do czasu podróżni mijali większe bloki. Z moren w ypływ ają liczne potoki.
Wycięły sobie głębokie k oryta i płyną szybko w dół. Wyszli na grzbiet jednej z moren. Roztoczył się przed nimi ol
brzymi widok na pasmo Kubi - gangri.
Czarne nagie skały tworzą szczyty.
W dolinach i żlebach śniegi, lody i mo
reny. W dole widać wielki języ k lodow
ca. Żywią go trzy pola firnowe. Po bo
kach topnieje lód i odkrywa moreny.
Czoło lodowca zasypane je s t żwirem;
tylko gdzieniegdzie wystaje lód. Morena czelna to labirynt pagórków, żwirów i bloków z płatam i śniegu n a miejscach ocienionych. Mnóstwo potoków w ypły
wa z lodu. Najprzedniejsza część w y syła największą rzekę: to je s t praw dzi
we źródło Bramaputry.
Źródło to było dotychczas nieznane dlatego tylko, że żaden badacz przed Svenem Hedinem nie był przy niem ani naw et blisko niego. Trudniejszą rzeczą było wskazanie źródeł Satledschu. Dzi
siejszy jej początek leży na zachód od bliźniaczych jezior: Langak-tso i Tso-ma- yang czyli Manasarowar. Wschodnie Ma
nasarow ar ma c h a ra k ter jeziora lodowco
wego: Bardzo głębokie (81,8 m), z n aj
większą głębią nie w środku, lecz po stronie gór, u stóp Gurła Mandatta. J e zioro to niema dziś widocznego odpływu, mimoto woda jego je s t słodka, musi za
tem mieć odpływ podziemny. I rzeczy
wiście wszystkie badania dochodzą do jednego: istnieje połączenie podziemne Manasarowar z Langak-tso. Niedawno jeszcze oba te jeziora były połączone ko
rytem , o którego obecności świadczy dziś w ąski pas żwirów rzecznych (podwójna kresk a na mapce). Świadczą o tem zre
sztą wiadomości, zaczerpnięte od ludzi, którzy widzieli tę d y płynącą wodę. Dziś
poziom jeziora się obniżył—w skutek cze
go koryto wyschło.
Langak - tso je s t także bezodpływowe i także ma wodę słodką. Musi zatem, podobnie ja k jego sąsiad, mieć odpływ podziemny. Odpływ te n istnieje z pół
nocnej części jeziora ku zachodowi, a wo
da to, z początku podziemna, wydobywa się na wierzch jako dzisiejsze źródło, a raczej wywierzysko rzeki Satledsch.
Podobnie ja k między obu jeziorami, ta k tutaj między jeziorem a rzeką istnieje dziś świadek niegdyś nadziemnego p rze
pływu wód: żwiry rzeczne od Langak-tso po Satledsch (podwójna kreska). Są to fakty, dla wyznaczenia źródeł Satledschu ogromnej wagi; trzeba je bowiem p rze
sunąć w górę, za Langak-tso i Manasa
rowar: wszak przez te jeziora przepływa
j ą jego wody. Źródeł właściwych trzeba szukać u początków jednej z rzek, do Manasarowar wpadających. Której? Oczy
wiście największej. Je s t nią Tage-tsang- po, wypływająca z czoła lodowca Gang- lung. Jej źródło je s t źródłem Satled
schu.
Część Transhimalajów na północ od tych dwu jezior traci ważną rolę działu wodnego między obszarem bezodpływo
wym a oceanem Indyjskim. Na północ
nych stokach bowiem w ypływa Indus.
Stok, po kry ty żwirem spada ku równej, otwartej dolinie. U jego stóp w ystępuje p łyta skalna z białego, prawie płasko uw arstwowanego kamienia. Z pod niego bije kilka małych źródeł, tworzących po
tok, b ędący zaczątkiem potężnego niżej Indusu. Źródło to nosi nazwę Singi-ka- bab. Nie potężny lodowiec zatem, al
bo wielkie wywierzysko żywi Indus, lecz małe, niepozorne źródło, tak małe, że gdy
by nie przewodnik, byłby j e Hedin—
pierwszy Europejczyk, który je widział—
przeoczył i ominął.
Każde odkrycie geograficzne, choćby najmniejsze, j e s t zarazem h isto ry ą wiel
kiego poświęcenia i zaparcia się odk ry w cy. Przeglądając k a r ty p u sty ń Afryki, czy zimnych, w ysokich k rain Azyi, nie myślimy n aw et o tem, ile one kosztow a
ły pracy, w ytrw ałości i niebezpieczeństw,
728 WSZECHSWIAT No 56 ile często s m u tk u i żałoby one sprawiły.
Nie znam y często n aw et nazwiska od
krywcy! Za mało cenimy wielkich ludzi.
J . S tach iew icz.
J A C Q U E S L O E B .
I S T O T A Ś M IE R C I I P R Z E D Ł U Ż E N I E Ż Y C IA J A J K A P R Z E Z
Z A P Ł O D N I E N I E .
(D o k o ń c z e n ie ).
Z doświadczeń tych zdaje się wynikać, że proces, stanow iący podstaw ę dojrze
w ania j a j a gw iazdy morskiej, prowadzi zarazem do jego śmierci (o ile przez za
płodnienie nie zostanie w strzym any).
Sprobowałem tedy, czy nie byłoby mo- żliwem dojrzałe ja jk o dłużej utrzym ać przy życiu przez usunięcie tlenu. Rze
czywiście otrzymałem k ilka pożytywnych pod ty m względem rezultatów. J a ja gw ia
zdy morskiej zostały rozłożone w cien
kiej w arstw ie. Po trzech godzinach doj
rzało 75% ja j. Część dojrzałych jaj prze
niesiono ostrożnie do r u r e k szklanych z wodą, pozbaw ioną w głębszych w ar
s tw ach pow ietrza. D ru g ą część włożono do małych butelek, przez k tó re przepusz
czano n ie u stan n ie prąd czystego tlenu.
N astępnego ranka, a więc w 15 godzin potem, zbadano rozm aite porcye tych ja j. Wśród ja j, trzy m an y ch w tlenie, znaleziono 98°/0 dojrzałych, ciemnych, m a rtw y c h i
2°l
0niedojrzałych, żywych.
Jaja, pozostaw ione w wodzie normalnej, zawierały, j a k przedtem, około 75
°|0d o j
rzałych, czarn ych i m artw ych z w y ją t
kiem kilku, które żyły i zaczęły brózdko- wać. Niedojrzałe j a j a również pozostały przy życiu. J a ja zaś, znajdujące się w ru rce szklanej wobec zupełnego, lub p rzy n ajm n ie j względnie wielkiego braku tlenu, praw ie w szystkie żyły. Obserwa- cye te w ykazują rzeczywiście, że proces, prow adzący do dojrzenia jajk a, sprow a
dza również i śmierć, o ile nie zostanie
w strzym any we w łaściwym czasie. Tym sposobem zjawisko zapłodnienia je s t ak tem ratującym lub przedłużającym ży
cie x).
A. P. Mathews prowadził dalej te do
świadczenia i znalazł również, że życie niezapłodnionych dojrzałych jaj może być przedłużone przez b rak tlenu 2).
Pobudzenie więc do rozwoju je s t dla j a ja gwiazdy morskiej środkiem, r a tu j ą cym życie, a fakt ten stanie się tylko w tedy zrozumiałym, gdy sobie przypo
mnimy, że pobudzenie do rozwoju polega na wywołaniu syntezy nukleiny w jaju.
W ja jk u niezapłodnionem zachodzi oczy
wiście również utlenianie, co wynika bo
dajby z niezbędności tlenu podczas doj
rzewania i z tego, że b rak tlenu prze
dłuża życie niezapłodnionego jajk a. U tle
nianie to w niezapłodnionem ja jk u pro
wadzi dlatego do śmierci, że przebiega po niewłaściwych torach, t. j. nie służy do syntezy substancyj jądrow ych.
Z tego stanow iska zrozumiemy, dlacze
go pierw otniaki są nieśmiertelne. Cho
dzi tu o komórki, w któ ry ch synteza s ubstancyi jądrow ej wciąż zachodzi, o ile będą doprowadzone w odpowiedniej ilości tlen i pożywienie.
To, cośmy powiedzieli o ja ju gwiazdy morskiej, może być zastosowane i do j a j a Polynoe. J a ja niezapłodnione rozpa
dają się w obecności tlenu w zwykłej wodzie morskiej w ciągu 24 godzin;
w razie braku tlenu lub po dodaniu cy- anku potasu przez wiele dni pozostają w tej samej tem peraturze przy życiu, nie tracąc swej zdolności rozwojowej.
Można zadać sobie pytanie, dlaczego w kom órkach som atycznych synteza j ą dra nie może się odbywać ciągle, bez końca, ja k u pierwotniaków lub w świe
żo zapłodnionem ja ju J e s t w nich prze-
!) L oeb . U eber, E ir e ifu n g , n a tiirlich en T od und V e r la n g e r u n g d es L e b e n s b oim u n b efru cli- te t e n S e e ste r n e s (A ste r ia s E o rb esii) und dereń B c d e u tn n g fiir d ie T lieo rie der B e fr n c h tu n g . P flu- g e r s A reh. 03, 50, 1002.
2) A .
P . M a th ew s.
A i d .Jou rn . o f P h y s io l.
18 89, 1 907.
JM ® 46 WSZECHSWIAT 729 cież m ateryał enzymowy jądra, mianowi
cie samo jądro. Dlaczego wzrost, czyli raczej rozmnażanie się komórek ustaje, pomimo dowozu żywności? O nastąpie
niu równowagi między su b stan cy ą ją d ro wą a cytoplazmą nie może być mowy, dopóki doprowadzanie pożywienia umoż
liwia zwiększenie się czynnej masy cy- toplazmatycznej; a pomyślne okoliczności do tego są w ciągu całego życia. Musi tu więc wchodzić w grę jakiś inny czyn
nik hamujący.
P ytanie có do przyczyny śmierci n a
turalnej można zaatakować z innej stro ny, przez określenie mianowicie długości życia zwierząt zimnokrwistych. Podług Minota śmierć komórki sprowadza jej zróżnicowanie histologiczne. Śmierć t e dy byłaby skutkiem rozwoju, tak samo, ja k jakiekolwiek stadyum embryologicz- ne danego zwierzęcia. Myśl ta może być poddana sprawdzeniu. Znamy współczyn
nik tem p eratury dla szybkości rozwoju jaja jeżowca x). Jeżeli procesy chemicz
ne, w arunkujące rozwój, sprowadzają ró
wnież i śmierć, to należałoby oczekiwać, że współczynnik te m p eratury dla długo
ści życia organizmów zimnokrwistych je s t identyczny ze współczynnikiem tem
peratury dla szybkości ich rozwoju. Ro
biłem kilka doświadczeń na zapłodnio
nych i niezapłodnionych ja jach jeżowca.
Okazało się jednak, że współczynnik tem p eratu ry dla długości życia organi
zmów je s t znacznie wyższy, aniżeli współ
czynnik tem p eratu ry dla szybkości roz
woju, więc dwa te procesy nie mogą być identycznemi.
Co dotyczę metody doświadczeń, od
syłam czytelnika do rozprawy o ryginal
nej 2). Tutaj przytoczę tylko dla przy
kładu tabelkę z wynikami. W tabelce tej podane są w yniki doświadczenia na zapłodnionych ja ja c h jeżowca. Za miarę
*) Patrz rozdział poprzedni w N
2JN
23G i 37 Wszechświata 1910 r. (P r z y p . tłu m .).
) L oeb . U e b e r d en T em p eratu rk oeffizien ton fur d ie L eb en sd a u er k a ltb liitig e r T iere und iiber die U rsach e d es n a tiirlieh en Todep. P fłiig ers A rch. 124, 411, 1908.
długości życia dla danej tem p eratury słu
żył czas, w ystarczający do takiego u s z kodzenia jajka, że larw y nie były w s ta nie wypływać ku powierzchni.
T em peratura D łu g o ść ż y c ia
32°C
1V
2m inuty 31°C
30°C 29°C 28°C 27°C 26°C 25"C
27«
< 3
> 4
< 5 »
>
6< 7
> U
< 13
20 „
< 22
> 35 „
< 40
> 76 v < 81 j ^ 2 0 9 I
2 2
°C około l
0 1/ 2godzin
2 1
°C „ 24
2 0
°C „ 3 dni.
Z te m p eratu rą niższą od
2 0° nie w y konywałem zupełnie doświadczeń, gdyż w razie tak długiego trw ania doświad
czenia wchodzi w grę zmienna, tru d n a do opanowania, mianowicie rozwój bak
teryj, które w pewnych, długo tr w a j ą cych ku lturach zabierają dużo ofiar, w innych niewiele. Często je d n a k ob
serwowałem, że w tem peraturze 16° do 17°C larw y jeżowca pływały żywe po po
wierzchni wody w ciągu 15 dni. Ponie
waż zwierzęta nie były karmione, rze
czywista długość życia w tej te m p era
turze była wyższa, prawdopodobnie z n a
cznie wyższa, aniżeli znaleziona w d a nym przypadku. Wchodzenie w grę kwe- styi pokarmu czyni również praktycznie niemożliwem rozszerzenie ty ch doświad
czeń na niższe temperatury.
Widzimy, że współczynnik te m p e ra tu ry dla długości życia ja ja w granicach tem peratur, w jakich był określony, j e s t bardzo wysoki, mianowicie wynosi p r a wie dwa dla
1° te m p eratu ry ; dla
1 0°C wypada współczynnik tem p eratu ry r ó w ny mniej więcej 500 lub n aw et wyższy.
W porównaniu ze w spółczynnikiem te m
730 WSZECHS WIAT JM® 46 p era tu ry dla szybkości rozwoju, w y n o
szącym zaledwie
2 , 8dla
1 0°C, je s t on zaiste olbrzymi. P rzykład ten nie je s t odosobniony. T ak np. Fam ulener i Mad- sen znaleźli, że współczynnik te m p eratu ry dla rozpadu wibryolizyny, posiadają
cego c h a r a k te r reakcyi monomolekular- nej, wynosi około
2w razie podniesienia te m p eratu ry o l°C. „Podług naszych do
świadczeń, wibryolizyna zachowuje swą własność hem olityczną w tem peraturze pokojowej lub niższej przez lata całe.
N aw et w p rzy pad k u pozostawieniu jej w tem p eraturze 3 7 ° 0 przez wiele miesię
cy nie zauważono bardzo wyraźnej zmia
ny. Z drugiej zaś strony w ystarczy chwi
lowe ogrzanie do 55°C, ażeby znieść zu
pełnie je j zdolność działania". Dla teta- nolizyny ciż sam i badacze znaleźli j e s z cze wyższe wartości, mianowicie szy b kość reak cyi w zrasta od 2 do 3 razy na
1
°. S erum kozy niszczy czerwone ciałka krw i królika, zdolność ta je d n a k przez ogrzanie może b y ć zmniejszona. Zmniej
szenie to w zrasta
2 , 6raza n a
1°, j e s t to
„największy w zrost szybkości reakcyi, ja k i kiedykolw iek został znaleziony" 1).
Jeżeli teraz zadam y sobie pytanie, ja k długie j e s t życie jeżowca S trongylocen
tro tu s p u r p u r a tu s w wodzie morskiej o tem peratu rze
1 0 °C,otrzym am y długość 4 do
8lat, k tó ra zapewne odpowiada rzeczywistości.
Ciekawą j e s t rzeczą oznaczenie współ
czynnika te m p e ra tu ry dla długości życia ja j niezapłodnionych. . Postępowaliśm y w danym przypadku w ten sposób, że
śm y p o p ró stu wrzucali niezapłodnione ja ja do wody morskiej o żądanej te m p e raturze. Po określonym przeciągu czasu p ró b k a jaj ty ch by ła przenoszona do te m p e r a tu r y pokojowej, i w tedy doda
wano do niej świeżego nasienia. Rozwój ja j służył za wskazówkę ich żywotności.
Okazało się, że w spółczynnik te m p era
tu ry dla długości życia jaj niezapłodnio
nych j e s t id enty czn y z tym że w spółczyn
nikiem ja j zapłodnionych. Za miarę dłu-
') 1'am u len er und M a d sen . B io c h e m . Z eit- ssclir. 11, 186, 1908.
gości życia znów służył przeciąg czasu, konieczny do takiego uszkodzenia jajka, aby z niego nie mogła powstać larwa, zdolna do w ypływ ania na powierzchnię.
R ezultaty zestawiono w następującej t a belce:
T em peratura D łu g o ś ć ż y c ia
1 '/a minuty 2
i >
8\ c
1 0około 18
»( > 35 {'■< 40
( ■> 168 J7 ( <
2 0 0n
Zacząłem również, łącznie z p. Hage- doornem, doświadczenia nad oznaczeniem współczynnika tem p eratu ry dla długości życia muchy domowej. Używaliśmy do tych doświadczeń świeżo w yklutych owa
dów (imago), któreśm y hodowali oczywi
ście w dużych ilościach. Okazało się, że je d n a część hodowli, składająca się z
2 0 0do 300 sztuk żyła około
2 0godzin w 26°C, a ta sam a ilość tej samej hodowli około
7
dni w 17°C. I to zdaje się wskazywać, że współczynnik te m p eratu ry dla długo
ści życia j e s t znacznie wyższy, aniżeli współczynnik te m p eratu ry dla szybkości rozwoju.
Że tak się rzecz ma ogólnie, zdają się za tem przemawiać obserwacye, czynio
ne przez zoologów nad względną gęsto
ścią organizmów pelagicznych w stre
fach zimnych i um iarkowanych. W szy
scy zoologowie, którzy zwiedzali okolice polarne, byli uderzeni nadzw yczajną ilo
ścią organizmów planktonićznych. Jako dowód, przytoczę dwie c y taty z klasycz
nego dzieła Chuna „Aus den Tiefen des Weltmeere.s“: „W lodowo ..zimnej, poni
żej zera oziębionej wodzie powierzchni A n ta rk ty d y pulsuje zadziwiająco bogate życie zwierzęce i roślinne. Powtarzają się tu stosunki, znane nam z morza ark- tycznego, k tó re produkcyjnością powierz
chniowego m atery ału organicznego prze
wyższa co do ilości morza umiarkowane 32°C
30°C
Ne 46 WSZECHSWIAT 731 i g o rące“ (str. 2 2 5 ), i dalej „Przy Ker-
guelach najdelikatniejsze organizmy p o wierzchniowe w y stęp u ją w niebywałej ilości. Morze je s t zamieszkałe przez p rze
zroczyste meduzy, żebropławy z g a tu n ków Bolina i Callianira i przez kolonie rurkopławów z g atunku Agalma. W re
szcie w okolicach Kerguelów szczególnie bogato są rozwinięte formy pelagiczne, służące za niewyczerpane źródło poży
wienia, z którego czerpie wszystko, co żyje na dnie, na brzegu i lądzie. Do an- ta rk tyczn y ch okrzemek przyłączają się okrągłe glony, tworzące zielonawe masy śluzowate, zabarwiające powierzchnię mo
rza często na ogromnych przestrzeniach11, (str. 281) ')•
Zjawisko to, o ile wiem, dotychczas pozostawało niewytłumaczonem. Szy b kość rozwoju w temp. 0° je s t oczywiście znacznie powolniejsza, aniżeli w morzach o tem peraturze umiarkowanej lub pod
zwrotnikowej. Gdyby było prawdą, że śmierć n atu ra ln a j e s t koniecznem n a s tę p stwem rozwoju, to pozostałoby niezro- zumiałem, dlaczego pod biegunami p a
nuje znacznie bogatsze życie zwierzęce, aniżeli w strefach umiarkowanych. J e żeli je d n a k fakt, że współczynnik te m p e ratu ry dla długości życia zwierząt zi
m nokrw istych je s t wyższy, aniżeli współ
czynnik te m p eratury dla szybkości ich rozwoju, ma wartość ogólną, to zrozu
miemy, dlaczego na powierzchni morza arktycznego panuje życie bogatsze, ani
żeli na powierzchni mórz s tre f um iarko
wanych; w takim razie im niższa je s t tem p eratu ra, tem więcej po sobie n a s tę pujących generacyj tego samego g a tu n ku musi istnieć jednocześnie, oczywiście, założywszy, że tem p eratu ra nie je st zbyt niska, ażeby zupełnie życia nie znisz
czyła.
Jakakolw iek może być przyczyna śm ier
ci naturalnej, je steśm y zdania, że chodzi
Chun. A u s d en T ie fe n d es W e ltm e e r e s, 2 w yd. J en a , 1909. (P rzy p . aut.).
C zęść p ie r w sz a te g o p ięk n eg o d zieła w y s z ła w p rzek ła d zie p o lsk im w „P rzyrod zie" r. 1904.
(P r z y p . tłum ,),
tu o szczegół, k tó ry nie je s t identyczny z rozwojem, lecz stoi ponad nim. Ro
bertson w swoich wyliczeniach krzyw ych wzrostu doszedł do tych samych wnios
ków dla zaniku starczego. Cóż to za ta jemnicza substancya, od której zależy istnienie życia? Euler x) wskazał, że za
pewne istnieją dwie modyfikacye tego samego fermentu: jedna przyśpiesza h y drolizy, druga syntezy. Robertson 2) z n a lazł nowe fakty, potwierdzające i rozsze
rzające ten pogląd. Czy zamarcie nieza- płodnionego ja ja oznacza, że w niem fer
menty hydrolityczne wzięły górę? Czy uratowanie życia ja ja przez zapłodnienie oznacza, że zwyciężyły w niem s y n te ty zujące modyfikacye pewnych enzymów?
Jeszcze dzisiaj je stem skłonny wypowie
dzieć pogląd, ogłoszony przeze mnie sześć lat temu, że problem at odmłodzenia zo
stanie rozwiązany przez wzbudzenie p e wnych syntez. Nowe badania nad n a t u rą hydrolitycznego i syntetycznego dzia
łania fermentów tworzą podstawę dla dalszego rozwoju tej kwestyi.
Przełożył W. Ii.
N I E K T Ó R E Z A B Y T K I P R Z Y R O D Y W G A L IC Y I P O L E C O N E D O
O C H R O N Y .
K ie r o w n ic tw o o ch ro n y z a b y tk ó w p r z y r o d y w G a lic y i o b ję ło n a m ie s tn ic tw o , k tó r e w e d łu g u zn a n ia s w e g o c z y n i o d p o w ie d n ie zarząd zen ia.
D o tą d n ie w ie le j e s z c z e z a b y tk ó w s p o strz eż o n o i sp isa n o , ilo ść się z w ię k s z y n ie za d łu g o , ja k t y lk o z a in te r e so w a n ie och ro n ą ob ejm ie sz er sze k o ła s p o łe c z e ń s t w a .
D la m iło śn ik ó w p r zy r o d y p o d a ję n ie k tó r e z a b y tk i p r z y r o d y w G a lic y i z a s łu g u j ą c e na op iek ę:
1) Z im n y d ół — n azw a lu d o w a z a g łę b ie nia, p o ło ż o n e g o m ięd zy S a n k ą a M n ik o w em . D ó ł na 60 m e tr ó w d łu g o ś c i, a
6 m g łę b o !) E u ler. Z eitsoh r. f. p h y s io l. C h em . 58, 146, 1907.
2) R o b ertso n . J o n rn . o f B io l. C h e m istr y 5,
493, 1908.
732 WSZECHSWIAT JV° 46
k o ś c i, w śr o d k u w z n o si s ię p a g ó r e k . W naj- u p a ln ie jsz e d n ie z a w sz e z te g o d o łu w ieje z im n y w iatr; d o tą d n ie zb ad an o g o n a u k o w o .
2
) W Z a w o i w d o b ra ch a r c y k s ią ż ę c y c h , p od za c h o d n im g r z b ie te m B a b iej g ó r y , tu ż pod p o la n ą , zwaną, „C zarną lia lą “ , w w y s o k o ś c i 8 5 7 n i nad po w . m orza — olb rzy m ia jo d ła ( A b ie s a lb a), .zw a n a p o w s z e c h n ie „ g r u bą jo d łą " . W e d łu g p o m ia r u z r. 1 8 7 9 g r u b o ść p n ia w w y s o k o ś c i 1 m 35 cm, w y n o si
6 m 1 0 cm , d ziś g r u b o ść n ie c o w ięk sza .W ie k tej jo d ły o c e n ia ją n a p r z e sz ło ;400 l a t — p a m ię ta w ię c z ło t y , o k r e s J a g ie llo n ó w .
3) S t o r c z y k G m e lin ie g o (E p ip o g o n G m e- lin i) n a jm n ie jsz y z e z n a n y c h s to r c z y k ó w , b e z k o r z e n i i b a r w n ik a z ie lo n e g o ,— r o ślin a rzad k a. P r z e d k ilk u la t y zn a jd o w a n o ją j e s z c z e n a N o s a lu w Z ak o p a n em .
4 ) Ź ród ło „ P a r a s z k a “ c z y li „ K ip ta c z k a “, za J a n o w e m , p o w y ż e j S z k ła , w y tr y s k u j ą c e z d n a p o to k u . D a w n ie j ź r ó d ło to b iło p o tę ż n ie w y ż e j
1 m ,d zisiaj bije. za le d w ie na 3 0 cm w g ó r ę i w z n a c z n y c h o d stę p a c h c z a su .
o ) W p o w ie c ie S tr y js k im k o ło S k o le g o , w o k o lic y K lim c a , Z u p a n n e g o , W o ło w c a i K a r lsd o rfu n a p o t y k a się: p ię k n e i k s z t a łt n e k r y s z ta łk i k w a r c u , k tó r y c h ilo ś ć z w ię k sza s ię p o d e s z c z a c h u le w n y c h . N a z y w a ją J0 ' „ d y a m ą n ta m i m a r m a r o sk ie m il£. O p isał i p o d a ł s z c z e g ó ły g e o l o g ic z n o - m in e r a l o g ic z n e p . J u lia n T o k a r s k i, a s y s t e n t u n iw e r s y t e t u lw o w s k ie g o w c z a so p iśm ie „ K o sm o s11 w 1 9 0 5 . R o c z n . X X X , str . 4 4 3 i in n .
P r z e m y s ło w ie c B r z o s to w s k i z n a la z ł w ię k sz ą ilo ś ć k r y s z t a łó w w. o k o lic y S p asa, p o w ie c ie D o lin ia ń s k im , d a ł j e o p ra w ić w b ia ły m e ta l i u z y s k a ł p ię k n y n a s z y jn ik . D y a m e n - c ik i m a rm a ro sk ie w y w ie r a ły w nim. w r a ż e n ie n a jp ię k n ie js z y c h k a m ie n i c z e s k ic h .
S t u d e n c i u n iw e r s y t e t u J a g ie llo ń s k ie g o z n a j
d o w a li p o d o b n e k r y s z t a ły w p o to k a c h g ó r s k ic h k o ło G r y b o w a .
6 )
W J a n o w ie k o ło L w o w a w p o b liżu w s i S tr a sz a zn a jd u je s ię w g ó r z e p ia sk o w e j g r o ta , d o tą d t y lk o w c z ę ś c i z b a d a n i. D o g r o t y te j c h r o n ili s ię , w e d łu g p o d a n ia , m ie s z k a ń c y w s i są s ie d n ic h w ra z ie n a p ad ów n ie p r z y ja c ie ls k ic h . W r. 1 6 1 6 s c h r o n iło się ta m p rze d ta ta r a m i do
2 0 0 0 lu d zi; ta ta r z yp r z y w e j ś c iu do g r o t y p o d ło ż y li o g ie ń i d y m em w s z y s t k ic h w y d u s ili.
7) A z a le a p o n t ić a . K o ło L e ż a jsk a , w d a w n e j p u s z c z y S a n d o m ie r sk ie j r o śn ie A z a le a p o n t ic a . O d k r y ł ją p rof. dr. M aryan R a c i
b o r sk i i o p isa ł w sp r a w o z d a n iu A k a d em ii u m ie ję t n o ś c i w K r a k o w ie z lip c a 1 9 0 9 rok u . P ro f. R a c ib o r s k i u w a ż a t ę r o ślin ę za p o z o s ta ło ś ć ep o k i m io c e ń sk ie j i. są d z i, że je s t m ie sz k a n k ą la só w s o s n o w y c h . A z a le a p o n
t ic a m a k w ia ty ż ó łte w ie lk ie , p r z e d z iw n e g o o r y g in a ln e g o za p a ch u , i nadaje m ie jsc o w o śc io m , w k tó r y c h ro śn ie, . niezwykłym u ro k ,
8 )S k a łk i. Od r z e c z k i B ia łej p rzy g r a n ic y w ę g ie r s k ie j c ią g n ie się łu k ie m k u N o w e m u T a r g o w i, a n a stę p n ie k u p o łu d n io w i w s t r o n ę ‘ W ęgier s z e r e g p ię k n y c h sk a ł w a p ie n n y c h , z w a n y c h n a P o d h a lu „ S k a łk a m i“.
N ie k tó r e z n ich m ają z n a c z e n ie h is t o r y c z n e , in n e zaś p r z y r o d n ic z e .
D o p ie r w s z y c h n a le ż y sk a łk a S zaflarsk a po p raw ej str o n ie d rogi, w io d ą cej z S zaflar do Z a k o p a n eg o . N a s k a łc e tej s ta ł n ie g d y ś za m e cze k , n a le ż ą c y do C y ste r s ó w w L u d ź - rnirzu, w k tó r y m u k r y w a ł się fałszerz p ie n ię d z y . F a łsz e r z t e n za k róla L u d w ik a sk a za n y z o s ta ł na k a rę śm ie r c i, a dobra k la s z to rn e zab ran o (w ro k u 1 3 8 0 ) na sk arb p a ń stw a .
D o d r u g ic h n a le ż y sła w n a w ś w ie c ie g e o lo g ic z n y m sk a łk a w R o g o ź n ik u , p rzy s t a c y i k o le i że la z n e j N o w y T a r g — S u c h a h o ra . Z tej to sk a łk i m u zea g e o lo g ic z n e w B er
lin ie , W r o c ła w iu i M on ach iu m p osiad ają w sp a n ia łe z b io r y sk a m ie n ia ło śc i.
9) Z a p o m n ia n y z a b y te k h is to r y c z n y . W e w si K o to r y n a c h nad D n ie str e m za Ż u raw - n em zn a jd u ją się p ośród la su , u k r y te w g ą s z c z a ch c a łe n ie t k n ię t e o k o p y o b ozu k ró la J a n a S o b ie sk ie g o , a w n ic h d w a d zieśc ia k il
k a m o g ił. Jed n a z t y c h m o g ił j e s t p o ło ż o na t u ż p r z y d rod ze z Ż u raw n a do fo lw a rk u Ż u ra n ó w k i w io d ą cej. R o sn ą na n iej o lb r z y m io lip y , a lu d o k o lic z n y z w ie ją „ W o je w ód zk ą m o g iłą 11. N ie s te ty , z tej m o g iły z a c z ę to p rzed d w om a la t y w y w o z ić ziem ię.
Dr. F. W.
K R O N IK A NAUKOWA.
Temperatura słońca i gwiazd. N o rd m a n n w o b se r w a to r y u m p a r y sk ie m u s iło w a ł w y z n a c z y ć te m p e r a tu r ę sło ń c a i n ie k tó r y c h g w ia z d z a p o m o cą s k r z ę tn y c h p o ró w n a ń fo- t o m e tr y c z n y c h . O to g łó w n e o trz y m a n o p rzez n ie g o w y n ik i, p o d a n e w p o rzą d k u liczb w zr a sta ją c y c h :
G w iazd a
T e m p e r a tu ra
G w iazd a T em p e
ratura
p P e r se u sz a 2870° G w . biegu n . 8 200°
i C efou sza