• Nie Znaleziono Wyników

Widok Król Barometr. Ludwik XVIII w Warszawie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Widok Król Barometr. Ludwik XVIII w Warszawie"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Uniwersytet Warszawski

Król Barometr.

Ludwik XVIII w Warszawie

W roku 1956 w „Stolicy” Leopold Tyrmand opublikował jeden z licznych swoich ówczesnych artykułów poświęconych rodzinnemu miastu pt. Wspomnie- nie o Warszawie, od której nie chce się odejść1. Jak sam tytuł sugeruje, przedmio- tem tekstu było wskazanie tych okresów w dziejach metropolii, które wytworzyły narracje o sobie na tyle nęcące, że człowiek współczesny chciałby się w tamte czasy przenieść i trochę w nich pożyć. Pośród „wielkich dni chwały i uroku” War- szawy autor wymienił trzy szczególnie dla niego atrakcyjne: Warszawę stanisła- wowską, Warszawę jako stolicę Królestwa Kongresowego w dobie autonomicz- nej (1815–1830) oraz Warszawę przełomu wieków, ostatnich dwóch dekad XIX stulecia i początków następnego. Zapewne nawet w 1956 roku nie mógł Tyrmand wspomnieć otwarcie o czwartym, w którym jemu samemu wypadło za młodu żyć, tj. o dwudziestoleciu międzywojennym — jest bowiem wystarczająco wiele sygnałów mityzacji tego okresu w twórczości beletrystycznej i dziennikarskiej autora Złego, by być pewnym, że od takiej przedwojennej Warszawy również nie chciałby odchodzić. Mniejsza jednak z tym. Spośród tych trzech apogeów drugie i trzecie wskazane przez Tyrmanda rozdzielał okres przykry, „długa noc”

paskiewiczowska rozciągnięta przez niego nieco na wyrost aż do roku 1880, czyli również na czasy postyczniowego zaostrzenia kursu (to jest równie dyskusyjne, jak wszystko, co pisze o Warszawie Tyrmand, niemniej publicystyka ma swoje prawa). Najciekawsze i w jakiś sposób charakterystyczne jest to, że nie pisze on nic o czasie rozdzielającym dwa pierwsze apogea. O tym, co było pomiędzy ro- kiem 1795 a 1815, Tyrmand milczy, zaświadczając, że właściwie nie ma ta dwu- dziestoletnia epoka swojej legendy, ani bardzo złotej, ani bardzo czarnej; może dzieje się tak głównie dlatego, że rozpada się ona na dwa stosunkowo krótkie, dziesięcioletnie okresy: dekadę mroczną pruskiego zaboru oraz dekadę napoleoń- ską — Księstwa Warszawskiego.

1 L. Tyrmand, Wspomnienie o Warszawie, od której nie chce się odejść, [w:] idem, Tyrmand warszawski. Teksty niewydane, [Warszawa 2011], s. 155–158 (pierwodruk: „Stolica” 1956, nr 16, s. 4–5).

(2)

Mimo oczywistego potencjału okresy te nie ufundowały tej legendy również chyba z tego względu, że okres Księstwa akurat w życiu Warszawy nie oznaczał aż tak radykalnej zmiany cywilizacyjnej i modernizacyjnej, mimo jej powrotu do stołecznych funkcji; był rodzajem przygotowania do okresu kongresowego. Jeśli chodzi o ten pierwszy — pruski — etap (dziesięciolecie 1796–1806), to funkcjo- nuje on raczej w świadomości specjalistów albo na gruncie nieco bardziej popu- larnym jedynie w losach poszczególnych osób i ich legendarnych biografi i (np.

księcia Józefa i złotej młodzieży z pałacu Pod Blachą), nietworzących spójnej i nęcącej narracji, poza pewnymi ogólnikowymi sformułowaniami. Pisanie o nim jest zbędne w tekście prasowym mającym swoją ekonomię i dążącym do uchwy- cenia kilkuwiekowej syntezy. Takim jak tekst Tyrmanda.

Opinia historiografów i varsavianistów o dekadzie rządów pruskich w War- szawie była oczywiście bardzo krytyczna. „Warszawa pod pruskim zaborem” czę- sto jest rozpatrywana w kontraście do schyłku panowania stanisławowskiego, jak również do następujących po niej: okresu Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego. Oczywiście takie ustawienie sprawy determinuje ułomność miasta, al- bowiem właśnie w tym okresie Warszawa przestała być stolicą państwa, a stała się jedynie miastem departamentowym Prus Południowych, czyli stolicą prowincji, miastem de facto prowincjonalnym (wyjechała z niego ogromna część dawnych elit), co więcej nadgranicznym (granica między zaborem pruskim a austriackim przebiegała dosłownie pod Warszawą od strony wschodniej; mniej więcej tam, gdzie teraz jest granica administracyjna miasta) — miało to wpływ na jej ów- czesną specyfi kę: zmniejszenie ludności (choć mimo wszystko było to drugie co do wielkości miasto Prus), obecność dużego garnizonu wojskowego, szczególnie rozbudowany aparat policyjny i kontrolny2. Zgodnie z radami byłego ambasa- dora Prus w Rzeczypospolitej Girolama Lucchesiniego, który postulował swoim przełożonym w retorycznej przesadzie zburzenie gniazda jakobinizmu, Warszawa została otoczona specjalną opieką i uwagą3.

Ta swoistość miasta miała jednak swoje nieoczekiwane konsekwencje, szcze- gólne okoliczności sprzyjały bowiem pojawieniu się w tamtym mieście co naj- mniej dwóch niecodziennych luminarzy epoki: Ernesta Teodora Amadeusza Hoffmanna oraz Ludwika Stanisława Ksawerego de Bourbon. Obaj pojawili się z odmiennych powodów, lecz dla obu Warszawa była wytchnieniem w trudnej sy- tuacji osobistej, przy czym legenda pierwszego z nich przeniknęła do świadomo- ści varsavianistów i co bardziej zorientowanych i wykształconych mieszkańców miasta dość mocno (zaświadcza o niej tenże sam Tyrmand w Dzienniku 1954, gdy pisze o tym, że może zawdzięczać swoje nazwisko fantazji działalności tej wła-

2 Najważniejszą monografią dla rzeczonego okresu jest chyba książka Jana Kosima pt. Pod pruskim zaborem. Warszawa w latach 1796–1806 (Warszawa 1980).

3 Pisał o tym Zygmunt Wojciechowski, Przedmowa, [w:] Zbrodnia niemiecka w Warszawie 1944 r. Zeznania — zdjęcia, oprac. E. Serwański, I. Trawińska, Poznań 1946, s. 12; por. J. Kosim, op. cit., s. 55–65.

(3)

śnie osoby); drugiego zaś w zdecydowanie mniejszym stopniu. Pierwszy był zna- nym pisarzem, choć wtedy raczej w świecie artystycznym kojarzony był głównie jako kompozytor, a przybył do miasta jako urzędnik pruskiej kamery (zmęczony wcześniejszą służbą w Poznaniu i, zwłaszcza, wyjątkową dla melomana dziurą, jaką był Płock), z ramienia tej instytucji zajmować się miał nadawaniem nazwisk Żydom, co stało się przepustką Hoffmanna do warszawskiej legendy (wspartą jego nieco diabolicznym wyglądem)4; drugi bynajmniej nie wyglądał jak diabeł, ale również niekoniecznie jak anioł, był niedoszłym i przyszłym francuskim kró- lem, Ludwikiem XVIII. Ta podwójna obecność mogłaby być zastanawiającą ko- incydencją, z której jednak tylko jedna osoba bodaj wyciągnęła pewne wnioski natury artystycznej (o powieści Władysława Zambrzyckiego Pamiętnik Filipka przyjdzie jeszcze napisać). Przyjrzyjmy się jednak głównie temu drugiemu, tytu- łowemu bohaterowi niniejszego tekstu.

W momencie śmierci swojego bratanka w więzieniu Temple latem 1795 roku, Ludwik, legitymistyczny pretendent do tronu, uznający siebie za króla i uzna- wany za niego przez swoich stronników, znajdował się na swoje szczęście za granicą (w przeciwieństwie do swojego brata, Ludwika XVI, udało mu się uciec z rewolucyjnej Francji; podobnie jak młodszemu bratu, Karolowi, który wyjechał nieco wcześniej, gdy jeszcze było to możliwe). Dwory europejskie miały z Lu- dwikiem oczywisty kłopot fi nansowo-dyplomatyczny: niby mógł być wygodnym pretekstem do mieszania się w sprawy jego ojczyzny, ale jednocześnie rewolu- cyjna i porewolucyjna Francja wygrywała kolejne konfl ikty zbrojne i powoli he- gemonizowała Europę, co bardzo komplikowało rzecz — niektóre, zwłaszcza te mniejsze, państwa czuły się zmuszone wymawiać królowi gościnę. On sam wraz ze swym dworem oddalał się coraz bardziej od ojczyzny. W tej swojej trajektorii obejmującej posiadłości habsburskie w Niderlandach, państwa włoskie i niemiec- kie, dotarł w końcu w 1797 do Mitawy w Kurlandii, krainie należącej do Rosji, gdzie przebywał do 1801 roku, kiedy nastąpił zwrot profrancuski w polityce ro- syjskiej — władca bez korony został zmuszony wówczas przez cesarza Pawła do bezzwłocznego wyjazdu w środku zimy z nadbałtyckiego miasta. Ten wyjazd i odbywana w trudnych warunkach podróż przez Litwę, Kłajpedę do Królew- ca, a potem po uzyskaniu zezwolenia króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III, do Warszawy przez Warmię i północne Mazowsze obrosła legendą i była wyko- rzystywana przez legitymistów do wykreowania opowieści o smutnych losach biednego Burbona (opowieść wpisująca się w topos Francuza zimą na wschodzie Europy, który po kampanii roku 1812 nabierze wyjątkowo tragicznego wymiaru).

Pamiętniki jednego z dworzan Ludwika opisują półmilową wędrówkę w wichu- rze przez zaspy śniegowe (ok. 2 kilometrów), noclegi w różnych dziwnych miej- scach (również w czymś na kształt kurnika; już na samym początku orszak utracił

4 J. Kosim, op. cit., s. 134–138; oraz J.W. Gomulicki, E. T. A. Hoffmann w Warszawie, [w:]

idem, Warszawa wieloraka 1749–1944. Studia, szkice, sylwety, Warszawa 2005, s. 289–322.

(4)

wóz kuchenny, a kucharz złamał obojczyk, co skazało ich na dodatkową gehennę gastronomiczną)5.

Król sam wybrał Warszawę zapewne z uwagi na dużą kolonię francuską tutaj się znajdującą (chociaż niewątpliwie w cenie mogło być również dość wygodne położenie w pobliżu granicy z Austrią i całkiem niedaleko granicy z Rosją), wraz ze swoim dworem przebywał w mieście od marca 1801 do lipca 1804 (wczesną jesienią 1802 lub 1803 roku dołączyła do niego królowa, która wyjechała dopie- ro rok po mężu, w 1805 roku), później, po klęsce IV koalicji, przebywał przede wszystkim w Anglii i Szwecji. Głównym polskim źródłem opisującym pobyt Lu- dwika XVIII pozostaje Estetyka miasta stołecznego Warszawy Antoniego Magie- ra, bardzo ważne pamiętniki obrazu życia kulturalnego i codziennego miasta dru- giej połowy XVIII i początków XIX wieku. Pomiędzy opisem zabaw publicznych i krótką wzmianką o wizycie króla Prus a opowieścią o pozostałych francuskich emigrantach i o słynnej „piękności z Solca”, „lubym bożyszczu” miasta, Teklusi Ignatowskiej, następuje fragment zatytułowany po prostu Ludwik XVIII w War- szawie:

W r. 1803 [1801! — I.P.] z wiosny zjechał tu Ludwik XVIII pod nazwiskiem comte de Lille.

Stanął przy Krakowskim Przedmieściu w domu Wasylewskiego pod l. 329, widzieć go nieraz można było stojącego na małym balkonie narożnym, postaci otyłej i często z nogi na nogę przestę- pującego, we fraku szaraczkowym, kamizelka obszerna biała, spodnie z sierge de gris i kamasze aksamitne, podległy bowiem bywał bólom podagry, włosy w tył podfryzowane i pudrowane. Dał się takoż widywać koło południa w Ogrodzie Saskim, bywał z nim książę i sama księżna d’An- gouleme, teraźniejsza Delfinowa, znana w Warszawie z dobrych swych miłosiernych uczynków, która wielu tu w potrzebie Francuzów wspierała. Hrabia de Lille przeniósł się wkrótce do pałacu obok Bernardynów pod l. 369, latem zaś mieszkał w Białym Domu w Łazienkach, które domow- nicy jego zwali La jonquille i natenczas bywał na mszy w szczupłym, drewnianym kościółku Belwederskim, niegdyś przez Annę Jagiellonkę wystawionym6.

W kolejnym akapicie Magier opisuje najważniejszych domowników spośród czterdziestoosobowego orszaku oraz zwyczaje Ludwika i jego dworu, przede wszystkim te gastronomiczne:

Życie hrabiego było kosztowne, zwłaszcza stół, który utrzymywanym był po królewsku.

Ogrodnicy ubiegali się z dostarczaniem najnowszych ogrodowizn, które dwór jego sowicie płacił:

zachowano dawny zwyczaj paryski, aby na dzień 2 lutego był półmisek grochu świeżego zielone- go. Trzy dania bywały zawsze u stołu i deser wyborny. Kurnicy przysposabiali się w jak najlepszy drób i zwierzynę, którego towaru cena natenczas znacznie się podniosła, gdyż u dworu królew- skiego płacono, co kto za swój towar żądał7.

5 A. Kraushar, Bourboni na wygnaniu w Mitawie i Warszawie. Szkic historyczny (1798–

1805), Warszawa 1899, s. 50–54.

6 A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, wstęp J. Morawiński, oprac. H. Szwan- kowska, Wrocław 1963, s. 158–159.

7 Ibidem, s. 159.

(5)

Niechęć do targowania jest być może jedną z cnót królewskich, wypływa z etosu arystokratycznego, może także stanowić formę strategii bycia, o ile się da, apart, albowiem jak czytamy w dalszym ciągu rękopisu Magiera:

Hrabia de Lille niełatwo się chciał z kim widzieć, oddawano mu w domu zawsze tytuł sire, był dobrym łacinnikiem i hellenistą, chętnie rozmawiał ze Stanisławem Potockim, cieszyło go, kiedy p. Stanisław przytaczał z pamięci wiersze z poetów greckich lub łacińskich, nie spodzie- wając się, aby Polacy byli tak mocni w łacinie. Czytywał sam często. Nieraz, gdy się nudził, przeglądał z upodobaniem swoje kosztowności i brylanty w pysznej oprawie, które zachowywał w sporej toalecie8.

Oczywiście zdarzyć się musiały zetknięcia z własnymi poddanymi (to zapew- ne działo się częściej), jak również z pozostałymi mieszkańcami miasta, bezpo- średnie i pośrednie (poza tym, że gdzieniegdzie pozwalał się oglądać). O dwóch takich sytuacjach pisze Magier:

Pomiędzy innymi drobnymi okolicznościami wspomnieć można, iż do jakowego swojego użytku potrzebował nabyć hrabia ząb kości słoniowej, ale znacznej grubości; wynaleziony takowy u sławnego tu organmistrza Baura. Zaspokojony został hrabia, gdy mu go podług życzenia przed- stawiono i pomimo swej etykiety, rozmawiając z właścicielem, uczęstował go szklanką wina.

Chciał mieć dobry barometr, udano się do Magiera, cieszył się, iż go znalazł dobrym; wziął go ze sobą w podróż do Mittawy, skąd za powrotem widząc nie zepsuty, kazał go Magierowi w droższą oprawę osadzić i później zabrał ze sobą w morze9.

To z grubsza wszystko w relacji Magiera. Życie trwa jak gdyby nic, król jest teoretycznie przynajmniej incognito, pozornie udaje, że to nie on, ale Lu- dwik XVIII w innej z konieczności skali pozostaje sobą: królem w nieco starym i archaicznym stylu, dobrotliwym władcą, choć pozbawionym korony. Z jednej strony to wygodny sybaryta, jeszcze nie „Król Fotel”, „Le Roi Fauteuil”, jak go później nazywano, choć jest już na najlepszej drodze do stania się nim — jesz- cze chodzi, choć ma rozwiniętą podagrę, w aksamitnych kamaszach przestępuje z nogi na nogę. W wolnych chwilach oddaje się lekturze lub przegląda klejnoty.

Z drugiej jednak strony wciąż zachowuje formy i wytwarza specyfi czny typ re- lacji, właściwy pomazańcowi rodzaj kontaktu. Ma rezydencję zimową w mieście i letnią, podmiejską, w parku, niegdyś królewskim. Żyje ponad stan, jeśli można użyć takiego określenia wobec króla, prowadzi kuchnię na wysokim poziomie, pamiętając o istotnych zwyczajach (półmisek świeżego groszku na 2 lutego). Od- dzielony od świata, ale daje się oglądać, przy czym pozwala się widywać w sytu- acjach oczywistych: w czasie spaceru w Ogrodzie Saskim i w kościele. A to drugie i tak tylko latem. Zimą, w czasie użytkowania Pałacu Kazanowskich król i królo- wa udawali się bowiem, jeśli w ogóle można to tak nazwać — na msze w formie quasi-klauzury („w pałacu, w którym mieszkali, wybite było okno, skąd mogli być obecni nabożeństwu odprawianemu w kościele pp. Karmelitek” — informuje

8 Ibidem, s. 159–160.

9 Ibidem, s. 160.

(6)

nas Magier10). W przeciwieństwie do swojej żony hrabia de Lille nie chadzał do teatru, na przedstawienia publiczne (jeśli teatr, to tylko prywatny, dworski, pro- wadzony w Łazienkach, w którym grają dworzanie — np. „udatny i szczęśliwy w odgrywaniu ról” młody ks. Monaco11). Najwyraźniej Ludwik wiedział, co robi, nie uczestnicząc w życiu teatralnym: jego żona, mimo że wybierała się do teatru polskiego, a nie francuskiego, nie uchroniła się od afrontu, gdy orkiestra podju- dzona przez republikańską młodzież (a może i opłacona przez agenta Bonaparte- go w Warszawie) zaczęła grać w pewnym momencie Marsyliankę12.

Wreszcie tenże sam król, który cieszy się z dobrego barometru, pozwala sobie w grzeczności na naruszenie etykiety i poczęstowanie organmistrza szkla- neczką wina. W przykładzie z tym przyrządem, podobnie jak z kością słoniową, być może chodzi o nieoczekiwany dla króla fi nał: nie spodziewał się prawdopo- dobnie, że w Warszawie coś takiego, jak gruby kawałek kości słoniowej i działa- jący barometr może istnieć. Trochę na tej zasadzie, jak nie spodziewał się znaleźć arystokraty tak dobrze znającego literaturę grecką i łacińską, by mógł recytować z pamięci poezje klasyczne. Stąd wzięło się zapewne lekkie naruszenie etykiety i zwrócenie uwagi na człowieka niższej kondycji. Zatem król nie znalazł się na rubieżach kultury europejskiej albo inaczej: znalazł się, lecz pewne symptomy świadczyłyby, że obszar ten łączy z centrum wciąż sporo.

Trzeba tu przypomnieć fakt, że Francuzi stają się w ciągu XVIII wieku naj- ważniejszym lustrem, w którym przegląda się projekt cywilizacji i modernizacji na ziemiach polskich, jak również ówczesny wzorzec kultury miejskiej (i będą tym zwierciadłem zresztą przez cały XIX wiek). Nieprzypadkowo dzieje war- szawskiego felietonu zaczynają się właśnie w tym czasie od parafrazy francu- skiego wzorca13, natomiast swego rodzaju dopełnieniem opowieści o barometrze może być sytuacja, jaka miała miejsce w dwa lata po wyjeździe Ludwika XVIII ze stolicy Prus Południowych, mianowicie Francuzi wjeżdżają jesienią 1806 roku do Warszawy, tymczasem jeden z mieszkańców, „doktor stary Wolff — jak pi- sał Kazimierz Władysław Wójcicki — wracał od chorego, gdy usłyszał jednego z dragonów te słowa, który pokazując drugiemu milczące dotąd i brudne mury miasta i straszne błoto, zawołał z szyderstwem: »I to Polacy nazywają swoją oj- czyzną!«”14. Jest to prawdopodobnie rozbudowany wariant wizyty Bonapartego

10 Ibidem.

11 Ibidem, s. 159.

12 A. Kraushar, op. cit., s. 150.

13 Mam tu na myśli Pustelnika z Krakowskiego Przedmieścia Gerarda Maurycego Witow- skiego jako warsawianizację L’ Ermite Chaussée d’Antin Étienne’a de Jouy; por. J.J. Lipski, War- szawscy „pustelnicy” i „bywalscy”, t. I. Felietoniści i kronikarze 1818–1899, Warszawa 1973, s. 27–29.

14 K.W. Wójcicki, Pamiętniki dziecka Warszawy, [w:] idem, Pamiętniki dziecka Warszawy i inne wspomnienia warszawskie, t. 1, wyb. J.W. Gomulicki, oprac. Z. Lewinówna, Warszawa 1974, s. 52.

(7)

na Starówce, który po spacerze na Kamiennych Schodkach o porządkach zasta- nych na tej malowniczej uliczce, jak to dyplomatycznie ujął inny późniejszy kro- nikarz, „niepochlebne wyrzekł zdanie”15.

Wracając do barometru. Zważywszy zwłaszcza na sprawę dzikiej przyrody i złej pogody, ulubionego punktu narzekań Francuzów przybywających w ten re- jon Europy (o podróży przez Litwę w śnieżycach była mowa; Gallon Boyer, napo- leoński szpieg przebywający wówczas w Warszawie, pierwszy swój raport do Jo- sepha Fouchégo po przyjeździe do miasta poświęcił w całości niedogodnościom pogodowym i opisowi przeziębienia, którego się w związku z nimi nabawił16)

— dobry barometr urasta do rangi wyjątkowo ważnego przedmiotu codziennego użytku, kluczowego do przetrwania w klimacie umiarkowanym przejściowym.

Barometr ten, najlepszy sprawdzian cywilizacji, jest zatem nieoczekiwanie sym- bolicznym, chociaż bardzo zrozumiałym miernikiem relacji polsko-francuskich, tak skomplikowanych i pełnych niuansów, zwłaszcza w kontekście wzajemnych potoków emigracyjnych w ciągu czterdziestolecia od wybuchu rewolucji fran- cuskiej do upadku powstania listopadowego. Oczywiście nie wolno zapominać, że o urządzeniu pisze po latach sam jego konstruktor, Antoni Magier, pionier pu- blicznej meteorologii w Warszawie, właśnie od 1803 roku przez 26 lat wywiesza- jący swoje prognozy pogody przed należącą do niego kamienicą na ulicy Piwnej (na dachu domu zbudował prywatne obserwatorium). Był on samoukiem konstru- ującym przyrządy metrologiczne (m.in. liczne alkoholomierze), więc chwalenie się po latach faktem, że zadowolił on samego króla Francji na tyle, że ten popłynął z barometrem do Anglii, jest uzasadnione17.

Jeśli coś nie daje spokoju w tej narracji Magiera i nie pasuje do obrazu cało- ści, to owo początkowe pokazywanie się na balkonie kamienicy Wasilewskiego i przestępowanie z nogi na nogę. Po pierwsze, warto zwrócić uwagę na położenie całej sytuacji — król w kamienicy to nie do końca brzmi dobrze (w przeciwień- stwie do łazienkowskiego Białego Domku), toteż m.in. dlatego władca dostaje od jednej z arystokratek położony dosłownie o krok od poprzedniego domu, prawie vis-à-vis, Pałac Kazanowskich (również dlatego, że się nie mieści w poprzednim i że to drugie lokum jest blisko pierwszego — służba zostaje w kamienicy; pa- łac był przekazany drogą pseudodarowizny na czas pobytu króla w Warszawie).

Ale kamienica Wasilewskiego (po 1830 od nazwiska nowego właściciela zwana kamienicą Malcza) była rzeczywiście duża, reprezentacyjna i komfortowa, więc wybór wysłanego uprzednio do Warszawy w tym celu księdza Delamare nie był przypadkowy18. Kilkanaście czy kilkadziesiąt lat wcześniej pomieszkiwali w niej

15 F.M. Sobieszczański, Ulice Warszawy, [w:] idem, Warszawa. Wybór publikacji, oprac., wstęp i kom. K. Zawadzki, t. I, Warszawa 1967, s. 254.

16 A. Kraushar, op. cit., s. 106.

17 O samym Magierze zob. J.W. Gomulicki, Antoni Magier i jego „mała ojczyzna”, [w:]

idem, op. cit., s. 197–288 (o przyrządach przede wszystkim: s. 229–233).

18 A. Kraushar, op. cit., s. 90.

(8)

Sapiehowie, Ignacy Krasicki, biskup wileński i znany działacz, również targo- wicki, Ignacy Massalski, Hugo Kołłątaj czy kochanka i morganatyczna małżonka Stanisława Augusta Elżbieta Grabowska19. Oni się jednak w niej, zapewne także ze służbą, zmieścili, król Francji na wygnaniu już niekoniecznie. Jednocześnie ka- mienica, a już zwłaszcza narożny balkon (nb. nie zachowała się żadna sensowna fotografi a, bo dom został rozebrany w czasie zaprowadzania w 1864 roku skweru obecnie nazwanego imieniem Herberta Hoovera) znajdował się w dość niezwy- kłym punkcie, stąd być może tajemnica ich powodzenia — było to miejsce na mapie Warszawy arystokratycznej centralne, blisko do zamku, okolic pl. Teatral- nego, wyjazdu na północ od miasta, gdzie na Faworach kolonia arystokratyczna miała swoje pałacyki, ale również z łatwym dojazdem do Ujazdowa, Łazienek i rezydencji położonych na południe od Warszawy, miejsce będące zamknię- ciem Szerokiego Krakowskiego Przedmieścia u zbiegu z Wąskim z widokiem na całą ulicę, która była bardzo efektowną enklawą arystokratyczną, i w oddali się znajdującą Starą Warszawę. Oczywiście, jak wspomniałem, tych elit wówczas w mieście i jego okolicach, nie ma zbyt dużo, ale układ Warszawy jeszcze się nie zmienia i architektura takoż. Jakoś w zestawieniu z trybem życia opisywanym przez Magiera, a potwierdzonym przez szpiega francuskiego Gallona Boyera, który pisał, że król rzadko pojawia się publicznie, większość czasu poświęcając

„dewocji, czytaniu i biesiadom”20, zastanawia to wychodzenie na balkon narożny, czyli znajdujący się nad samym wjazdem z Wąskiego Krakowskiego w Szerokie.

Pod balkonem toczyło się całe życie miasta i to było na wyciągnięcie ręki króla, ale równocześnie mógł on obejrzeć efektowny widok w obie strony ulicy.

Z pewnością było tu głośno i panował bardzo duży ruch — nawet mimo że pewnie mniejszy niż w czasach, gdy wyjazd na Kraków był jeszcze ważniej- szy komunikacyjnie i gospodarczo, niemniej nadal na trakcie toczyło się życie i to również handlowe. Wspomniany Hoffmann, który zaraz po przyjeździe do Warszawy opisywał w liście do przyjaciela swoje męki w mieszkaniu na Freta, czyli na przeciwległym krańcu Starego Miasta, przy północnym trakcie wyjaz- dowym: rejwach awanturujących się z sobą przekupek, świnie przeganiane ulicą, inne miejskie atrakcje, woltyżer na koniu reklamujący swój występ, oczywiście niezawodne dzwony bijące w licznych kościołach21. Dla muzyka przekonane- go o swoim subtelnym słuchu stanowić to musiało istne pandemonium. Później przeprowadził się Hoffmann na Szerokie Krakowskie Przedmieście, do domu Ro- eslera i nie było mu zapewne o wiele lepiej. Wychodząc na balkon, musiał król partycypować również w takim aspekcie miejskiego życia.

19 S. Szenic, J. Chudek, Najstarszy szlak Warszawy. Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Aleje Ujazdowskie, Warszawa 1955, s. 169–174.

20 A. Kraushar, op. cit., s. 107.

21 E.T.A. Hoffmann, List z Warszawy 1804, przeł. i oprac. J.W. Gomulicki, Warszawa 1973.

(9)

Niezwykłość tego obrazu króla na narożnym balkonie posłużyła w ekspozy- cji wydanej w 1956 roku powieści Władysława Zambrzyckiego Pamiętnik Filipka osnutej wokół kresu pruskiego panowania w Warszawie. Bohaterem i narratorem jest tytułowy Filipek, umiejący pisać chłopak, trochę niebieski ptak, trochę najmu- jący się do różnych prac fi zycznych, uczestniczący mniej lub bardziej świadomie w intrygach polityczno-patriotycznych. Pisarz wykorzystał, jak to miał w swoim zwyczaju, rozliczne pozbierane źródła z epoki do zbudowania erudycyjnej opo- wieści historycznej z zakamufl owanymi odniesieniami do współczesności, która wtedy spodobała się wszystkim (nawet recenzentowi „Trybuny Ludu”, co nie- zwyczajne w przypadku prozy Zambrzyckiego22). W kreacji głównego bohatera autor nawiązał z jednej strony do postaci tzw. Baraniego Kożuszka (uwiecznionej przez rysunki Norblina i pióro Józefa Ignacego Kraszewskiego), charakterystycz- nej postaci, wykorzystywanej przez siły patriotyczne w propagandzie narodowej przed wybuchem insurekcji kościuszkowskiej23, z drugiej do fi gury „próżniaka zygmuntowskiego”, wysiadujących pod kolumną Zygmunta trochę w oczekiwa- niu na jakąś robotę, a trochę dla żebrania czy zabicia czasu mężczyzn. Był to wy- godny punkt zborny i orientacyjny, dlatego że zbiegały się tam wszystkie drogi, a gdy próżniacy owi tak stali czy siedzieli, to mieli wgląd na wszystkie kierunki, również południowy, gdzie łatwo było zobaczyć hrabiego de Lille na balkonie, o czym Filipek nie omieszkał informować przekupki — okazało się, że Ludwik działał równie dobrze jak prognozy Antoniego Magiera, jeśli przestępował z nogi na nogę, to znaczyło, że deszcz będzie murowany. Tym samym Zambrzycki wy- ciągnął z rękopisu Magiera konsekwencje i z trochę bezużytecznego króla, czyli właściwie będącego w przypisanej sobie roli, uczynił żywy barometr: monarcha bez monarchii może w warunkach miejskich stać się zegarem z kukułką, z które- go korzystają przekupki. Przy okazji pisarz dopisał do wątku wiele interesujących szczegółów zaczerpniętych z innych źródeł, jak również z własnych pomysłów.

Jak np. ten o młodym skrofuliku, którego uzdrawia hrabia de Lille. Koncept, na- wiązujący do rytuału uzdrawiania poddanych przez władców francuskich, jest oczywiście słuszny — Ludwik XVIII nie odmówiłby zapewne takiemu wyzwaniu (choć oczywiście pytanie, czy warunki były odpowiednie), ostatnim, który obrzęd cudownego leczenia przeprowadził (po pewnym wahaniu), był bowiem młodszy brat Ludwika, Karol X zaraz po objęciu tronu w 1825 roku24.

Rękopis Antoniego Magiera będzie podstawą różnorodnych relacji wspo- mnieniowo-gawędowych — do szkieletu pochodzącego od tego autora różne oso- by będą dodawały elementy, często niejasne, o niesprawdzonym pochodzeniu,

22 H. Hubert, Filipek bardzo warszawski, „Trybuna Ludu” 1958, nr 44.

23 J.W. Gomulicki, W kręgu „Baraniego Kożuszka”. Z dziejów ulicznej propagandy teatral- nej patriotów warszawskich 1790–1794, [w:] idem, op. cit., s. 123 i n.

24 Szczegóły dotyczące tego wahania zob. M. Bloch, Królowie cudotwórcy. Studium na temat nadprzyrodzonego charakteru przypisywanego władzy królewskiej zwłaszcza we Francji i w Anglii, wstęp J. Le Goff, przeł. J.M. Kłoczowski, Warszawa 1998, s. 315–328.

(10)

które miały ubarwić narrację25. Kierunek tych parafraz, dodatków — niezbyt licz- nych — dobrze widać na przykładzie pamiętników Kazimierza Władysława Wój- cickiego, który do informacji ściągniętych z przekazu Magiera dodaje za niejakim Kozłowskim, o którym zupełnie nic nie wiadomo, jedynie właściwie drobiazg, ale znaczący: że król „słynął u nas” jako dobry tancerz26. Nie ma co się zastanawiać dłużej, czy król w stanie zdrowia, wieku i tuszy był w stanie tańczyć (ostatecznie taniec dworski w epoce jest wciąż raczej powolny, nawet z ówczesnym krzykiem mody, kadrylem, przestępujący z nogi na nogę burboński władca powinien był so- bie dać radę). Znana anegdota mówi o jednym z rosyjskich ambasadorów, którzy na biadolenie Stanisława Augusta, że co on by zrobił, gdyby został pozbawiony korony, czym by się zajmował, odpowiedział prowokacyjnie, że Jego Królewska Mość jest przecież wyśmienitym tancerzem27. Taniec jest czynnością przynależną do tych, które monarcha powinien znać, umieć i dzięki którym może błyszczeć.

Z kolei inny pamiętnikarz, Stanisław Morawski, syn jednego z warszawskich medyków, wspominał, że jego ojciec został wezwany do hrabiego de Lille, by wyleczyć go z przykrej choroby, świerzbu, który złapać miał od jakiejś tutejszej dziewczyny, więc pewien typ kontaktu władca z ludem podtrzymywał, choć znów był on właśnie dość typowy dla stereotypu burbońskiego władcy28.

Poza tymi wszystkimi przypadkami, od których niewolny zwykle bywa król-uciekinier, znajduje się on często w niebezpieczeństwie. Może być również przedmiotem intryg, dużych i małych, w tym zamachu. Drugą grupę źródeł stano- wią dokumenty francuskie wykorzystane przez Aleksandra Kraushara w trakcie pisania szkicu Bourboni na wygnaniu w Mitawie i Warszawie: korespondencje samego króla (z których wynika np., że w pewnym momencie pojawił się dziwny plan osadzenia Ludwika w Prusach Południowych jako władcy kadłubowego pań- stewka à la Księstwo Warszawskie) oraz działalność agenta handlowego, a w isto- cie pracującego dla Josepha Fouchégo szpiega, Gallon Boyera, o którym wspomi- nałem, oraz pruskie, w tym bardzo ciekawa relacja radcy kryminalnego Juliusza Edwarda Hitziga o planowanym spisku na życie króla i książąt d’Angoulême.

Według tej relacji latem 1804 roku, niedługo przed wyjazdem króla, przybyli do Warszawy dwaj emisariusze, którzy postanowili posłużyć się niejakim Coulonem, emigrantem francuskim, zadłużonym właścicielem bilardu i kawiarni na Nowym Mieście, mającym jednocześnie jako były lokaj jednego z baronów, koniuszego królowej, dostęp do dworu29. Mieli oni wręczyć nieszczęśnikowi trzy nafaszero-

25 Por. A. Magier, op. cit., s. 39 (wraz z przyp. 78).

26 K.W. Wójcicki, Warszawa i jej społeczność w początkach naszego stulecia, [w:] idem, op. cit., s. 279 (oraz przyp. 109 na s. 444–445).

27 A. Kraushar, Książę Repnin i Polska w pierwszym czteroleciu panowania Stanisława Au- gusta (1764–1768), Warszawa 1901, t. II, s. 192–194.

28 S. Morawski, Kilka lat młodości mojej w Wilnie (1818–1825), oprac. i wstępem opatrzył A. Czartkowski, H. Mościcki, Warszawa 1959, s. 469–470.

29 A. Kraushar, Bourboni na wygnaniu w Mitawie i Warszawie..., s. 194–211.

(11)

wane arszenikiem marchewki, aby ten zakradł się do kuchni i wrzucił je do zupy, tymczasem Coulon o wszystkim informował równocześnie dwór (Burbonowie nie wypadli z formy również w tej dziedzinie). Pruska policja nie chciała się mie- szać, osłaniając być może Gallona Boyera, dopiero dwór berliński zmusił ją do interwencji. Tutaj, pod czujnym okiem śledczych, okazało się, że sam Coulon za- czął zmieniać zeznania i to kilkakrotnie, czym zdemaskował się całkowicie (albo podtrzymywał wersję o dwóch emisariuszach, albo mówił, że sam to uknuł, by coś wyciągnąć od odjeżdżającego króla, albo wreszcie sam dwór nakręcił tę in- trygę celem skompromitowania Napoleona, nie dość jeszcze skompromitowane- go aferą z porwaniem księcia d’Enghien). Do tego zdania przychylała się pruska kamera, jak wynikałoby z narracji Hitziga, potwierdzałby to też raport szpiega, Gallona Boyera z 14 termidora roku XII (tj. 4 sierpnia 1804), który zanim zwinął swoją misję, zamarzył o ułożeniu „sceny teatralnej, na której deskach występują w charakterze fi gurantów, trzy wypełnione arszenikiem marchewki, przeznaczone dla prędszego wysłania do raju członków małego dworu”30. Jednak z kontekstu wynika, że tej „une mauvaise comédie”, swoistej „miłości do trzech marchewek”, nie udało się już Gallonowi Boyerowi zainscenizować, wyjazd króla bardzo przy- spieszył bowiem opuszczenie Warszawy przez szpiega31.

30 Ibidem, s. 212.

31 Jedynie w powieści Zambrzyckiego antreprener francuski, pan Foureze, wystawia w swo- im teatrze nową komedię z baletem Le trois carottes; W. Zambrzycki, Pamiętnik Filipka, Warsza- wa 1956, s. 202–203.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przykładem tego stanowiska była Jego znacząca monografia pt. „Statek morski jako instytucja totalna”. Przegląd krytyczny głównych stanowisk badawczych, w

Część opisowa po- winna się ograniczać do podania surowca, koloru (np. paciorków) i ewentualnie techniki wykonania. Nawet podanie wymiarów może być zbędne, jeśli za- łożymy,

W wyniku selekcji statystycznej została zredukowana lista wskaźników z 14 do 4 statystycznie istotnych: populacji ludności, stopy bezrobocia, zatrudnienia,

Niewielkie miasta Italii, Galii i Hiszpanii wyludniły się i utraciły kontakt z zapleczem wiejskim, gdy tu pojawiła się samowystarczalna gospodarka willowa.. Całą pracę

Zainteresowanie sprawami piotrkowskimi przyczyniło się do tego, że dr Jerzy Wojciechowski stał się piotrkowianinem z wyboru.. podjął pracę w piotrkowskim WydzialeZamiejscowym

K rwawienie do układu komorowego i obszaru okołokomorowego mózgu (KODK) występuje często u noworodków urodzonych przedwcze- śnie i niesie ze sobą ryzyko powstania

Komisarze zgodzili się na to bez trudności, ale gdy dowiedział się o tym patriarcha, gwałtownie się sprzeciwił, a dobrawszy kilku podobnie myślących bojarów,