• Nie Znaleziono Wyników

Relacje-Interpretacje, 2016, nr 2 (42)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Relacje-Interpretacje, 2016, nr 2 (42)"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

n­ter­pre­ta­cje

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 2 (42) czerwiec 2016

  Lalki w roli głównej    Uczniowski Kongres Kultury    Muzyk – szkoła niedościgniona

Relacje

ISSN 1895–8834

(2)

UNDU tczy z gwiazdami – DUNDU, NiemcyYoshitsune i tysc kwitnących wiśni – Hitomi-za Otome Bunraku, Japonia A niech to Gęś kopnie! – Teatr Animacji, Polskaooble – Toon Maas, Holandia

a okładce: Noe – Walny-Teatr, Polska  Dariusz Dudziak

(3)

POLA. Polska Lalka Artystyczna wystawa, Galeria Bielska BWA

 Krzysztof Morcinek

Proj. Pavel Hubička

(4)

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej

Rok XI nr 2 (42) czerwiec 2016 Adres redakcji

ul. 1 Maja 8  43-300 Bielsko-Biała  telefony 

33-822-05-93 (centrala)  33-822-16-96 (redakcja)  redakcja@rok.bielsko.pl  www.rok.bielsko.pl Redakcja Małgorzata Słonka  redaktor naczelna

Opracowanie graficzne, DTP  Mirosław Baca

Wydawca 

Regionalny  Ośrodek Kultury  w Bielsku-Białej 

dyrektor Leszek Miłoszewski Rada redakcyjna

Lucyna Kozień  Magdalena Legendź  Leszek Miłoszewski  Maria Schejbal  Agata Smalcerz  Maria Trzeciak Druk 

Times, Czechowice-Dziedzice Nakład 1000 egz. 

(dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834

Archiwalne numery RI dostępne na  www.rok.bielsko.pl

n­ter­pre­ta­cje Relacje

E. Grabowski: ekslibris  Stanisława Oczki, 1960,  drzeworyt barwny.  

Ze zbiorów Muzeum  Historycznego   w Bielsku-Białej

 P. Wisła

Śwci Sergiusz i Bakchus,   ikona Anny Mak  M. Baca

Okładka/Wkładka

Lalki w roli głównej Wychowankowie bielskiego Muzyka 1 Jest kogo ścigać

Maria Trzeciak

5 Wyjść właściwą nogą

Maria Trzeciak

Skrzynka wywiadowcza Bochenka 7 Pomaluśku... i z czułością

Z Piotrem Wisłą  

rozmawiał Mirosław Bochenek 

Quo vadis, ex libris?

12 Czym jest ekslibris?

Krzysztof Marek Bąk

Uczniowski Kongres Kultury 16 Zawód filmowiec

Agata Smalcerz

Teatr

19 Widziałem oczy przechodnia

Magdalena Legendź

Literatura

23 Uwaga: proza

Mirosław Bochenek

24 Zabawkowo

Jerzy Pietrzak

Galeria/

Wkładka

Piotr Wisła: Osobna pora. Malarstwo

Publikacje

26 Czytanie miasta

Małgorzata Słonka

Pasje

28 Regionalne miniaudytorium

Małgorzata Słonka

32 Rozmaitości 36­ Rekomendacje

Allan Starski w Bielsku-Białej  K. Morcinek

(5)

W gronie najlepszych

Wśród laureatów pierwszej nagrody Międzynarodo- wego Konkursu Muzycznego w Genewie, niesłychanie prestiżowego, odbywającego się nieprzerwanie od 1939 roku i obejmującego wszystkie kategorie muzyczne, jest trzech Polaków. Każdy dostał na pamiątkę zwycięstwa złoty zegarek z wygrawerowaną nazwą konkursu, datą i swoim nazwiskiem. Taki sam mają najsłynniejsza hisz- pańska madame Butterfly, czyli Victoria de Los Ange- les, czy zwycięzcy Konkursów Chopinowskich: Martha Argerich i Maurizio Pollini...

Otóż los chciał, że dwóch z tych trzech nagrodzo- nych Polaków skończyło bielską szkołę muzyczną, która najpierw była prywatna, potem miejska, wreszcie pań- stwowa, a dziś nosi dumną nazwę Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych oraz nie mniej dumne imię Stanisła-

Puzonista Roman Siwek, absolwent z 1959 roku, na- grodę zdobył w roku 1966. Przez wiele lat grał w Wiel- kiej Orkiestrze Polskiego Radia i Telewizji oraz Orkie- strze Filharmonii Narodowej jako solista, jest profesorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w War- szawie, wybitnym nauczycielem instrumentów dętych.

Kontrabasista Janusz Widzyk maturę zdawał w roku

Oficjalne życiorysy muzyków, jeśli nie byli genialnymi samoukami, zazwy- czaj zaczynają się od sformułowania: ...absolwent Akademii Muzycznej w mie- ście X. O etapie przed akademią czasem wspomina Wikipedia, czasem mó- wią sami muzycy, np. w rozmowie z dziennikarzem. Najczęściej informacja o szkole, którą kończyli, ląduje w przegródce „dzieciństwo i młodość”, gdzie zagląda się przede wszystkim samemu albo z kolegami z klasy. Jakby ta prze- gródka była mniej ważna od sukcesów, które przyszły POTEM. A przecież wszystko zaczyna się w szkole...

Jest kogo ścigać

M a r i a T r z e c i a k

Finał Ogólnopolskiego  Konkursu Orkiestr Szkolnych  Szkół Muzycznych II st.,  Warszawa, 2015: Szkolna  Orkiestra Symfoniczna  Zespołu Państwowych Szkół  Muzycznych w Bielsku-Białej 

(6)

2

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Uczniowie Bena

Dziś Janusz Widzyk* jest członkiem słynnej orkiestry Filharmoników Berlińskich, kameralistą, profesorem Akademii Muzycznej w Kolonii – i pamięta lata swojej nauki w liceum Państwowej Szkoły Muzycznej w Biel- sku-Białej jako pasmo trudnego szczęścia. Trudnego, bo żeby poćwiczyć w zimnej klasie, trzeba było sobie zapa- lić w piecu, a szczęścia – bo mógł grać na ukochanym kontrabasie pod opieką genialnego profesora Bonawen- tury Nancki. Ile dawała ta opieka, niech świadczy fakt, że Widzyka i kilku jego kolegów z klasy Nancki wciągnął do swojej Gustav Mahler Jugendorchester sam Claudio Abbado. Grał w niej m.in. kontrabasista Stanisław Pająk, dziś także jeden z Filharmoników Berlińskich.

Wychowankiem profesora Nancki, przez uczniów czule nazywanego Benem, jest też kontrabasista jazzo- wy Bronisław Suchanek, absolwent z roku 1967, od wie- lu lat mieszkający w Ameryce, lider Bronisław Suchanek Trio, a wcześniej członek Kwintetu Tomasza Stańki. To on w latach 80. w Szwecji konsultował z Barbarą Woź- niak polski przekład Kontrabasisty Patricka Süskinda – sztuki, którą od 30 lat niezmiennie robi furorę Jerzy Stuhr (notabene też z pochodzenia bielszczanin, ale nie muzyk – kończył LO im. S. Żeromskiego).

– Beno wykształcił potężną grupę muzyków, którzy dziś grają w światowych orkiestrach. Berlin, Montreal, Adelajda, Perth, Bamberg, Monachium, Winnipeg, Fil- harmonia Narodowa... Jego nazwisko było słynne w całej Polsce i Niemczech, gdzie prowadził kursy mistrzowskie i gdzie wielu jego absolwentów studiowało – mówi dy- rektor Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Biel- sku-Białej Andrzej Kucybała.

Beno uczył w bielskiej szkole muzycznej 47 lat, zmarł w 2007 roku. W 2015 roku szkoła zorganizowała I Ogólnopolski Konkurs Kontrabasowy im. Bonawen- tury Nancki.

Najważniejsza jest orkiestra

Istotą pedagogicznego sukcesu profesora Nancki było wykształcenie w uczniach umiejętności pracy ze- społowej. Żeby nie czuli się jak kontrabasista Süskin- da – samotni i niekochani. Bowiem muzyczna kariera w Polsce rzadko bywa solowa – taka, jaką zrobili Kry- stian Zimerman czy Rafał Blechacz. Szkoła muzyczna II stopnia kształci przede wszystkim muzyków orkie- strowych i kameralistów, soliści stanowią zaledwie 1-2 procent każdego rocznika.

– Jeśli za karierę uznać nazwisko na afiszach koncer- towych na świecie, to mamy absolwentów, którzy to osią- gnęli. Kilku solistów w ciągu całych 70 lat działalności szkoły i po kilku kameralistów oraz muzyków orkiestro- wych z każdego rocznika. Są na tej liście nazwiska, które wywarły wpływ nie tylko na muzykę, ale nawet na histo- rię muzyki – uważa dyrektor Andrzej Kucybała, kierują- cy szkołą od 35 lat i dobrze znający jej historię. – Jednak w Polsce karierą jest już praca w zawodzie, co jest trudne do osiągnięcia, więc dostanie się do dobrej orkiestry czy praca pedagogiczna są sukcesem. Moim uczniom tłuma- czę: „Każdy z was ma określony talent. Jeśli stać was na to, żeby w ten talent włożyć olbrzymią pracę – stajecie na dworcu, przez który przejeżdżają ekspresy do karie- ry. Zatrzymują się tam na krótko. Jeśli macie szczęście, zdążycie wsiąść. Jak nie, zostajecie na peronie”. Przyj- mują to z pokorą. W tym zawodzie trzeba mieć choler- ne szczęście, bo często decyduje przypadek.

Ponieważ zapotrzebowanie na muzyków w Polsce jest nieduże, większość wybitnych absolwentów biel- skiego Muzyka – tych, któ-

rzy pozostali wybitni także na studiach – robiła i robi kariery w zagranicznych orkiestrach. Tam potrafią odpowiednio docenić po- ziom ich wykształcenia.

W  Bielsku granie w  or- kiestrze jest jednym z naj- ważniejszych elementów szkolnej nauki, a sama or- kiestra – oczkiem w głowie dyrektora. Wszyscy mu- szą w niej grać, począwszy od II klasy aż do matury.

Żeby się nauczyć wzajem- nego słuchania, współ- pracy z innymi muzyka-

?

* http://www.grajnisko.pl/

pl/rozmawiamy-z-janusz- -widzyk.

Legendarny nauczyciel  Bonawentura Nancka

 Archiwum ZPSM

(7)

mi. W ciągu roku szkolnego przygotowują od pięciu do siedmiu projektów artystycznych. – Więcej niż niektóre akademickie orkiestry – cieszy się dyrektor. W tym roku mają w planach 24 kompozycje, w ciągu ostatnich 10 lat nauczyli się blisko 80, od muzyki barokowej po współ- czesną. Czynna znajomość tylu utworów daje młodym muzykom bezcenną w przyszłości umiejętność poru- szania się w świecie muzyki symfonicznej, handicap na muzycznym rynku pracy. A póki są w szkole – przyno- si nagrody. O Szkolnej Orkiestrze Symfonicznej ZPSM w Bielsku-Białej mówi się dzisiaj, że jest najlepszą w Pol- sce i jedną z najlepszych w Europie. Ostatni dowód to dwukrotnie I miejsce na 1. i 3. Ogólnopolskim Konkur- sie Orkiestr Szkolnych i kilka milionów internetowych głosów na wykonywaną przez nią suitę z Gwiezdnych wojen Johna Williamsa.

– Udało nam się dopracować poziomu nieosiągal- nego w innych szkołach – mówi z dumą Andrzej Ku- cybała. – W ostatnich konkursach jako laureaci uzy- skaliśmy dwa razy więcej punktów niż orkiestry, które zajęły II miejsca.

Ponoć inne szkoły muzyczne ostatnio uznały, że jest kogo ścigać.

Muzyka klasyczna z przymrużeniem oka Nowym, ciekawym produktem eksportowym biel- skiego ZPSM jest zespół The ThreeX, koleżeński projekt dwóch skrzypków oraz jednego pianisty i aranżera. Ja- cek Stolarczyk, Krzysztof Kokoszewski i Jacek Obstar- czyk, wszyscy absolwenci z rocznika 2007, przyjaźnią

A najważniejszą cechą bielskiego Muzyka jest przy- wiązanie absolwentów do szkoły, co najlepiej doku- mentuje ich liczny udział w odbywających się co 5 lat  jubileuszach szkoły. 

–  To  szczególnie  wyróżnia  waszą  szkołę  na  tle  in- nych, ta szkoła to już znana i znacząca marka w Pol- sce – tak na ostatnim jubileuszu podkreślił dyrektor  Departamentu Szkolnictwa Artystycznego Minister- stwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Wik- tor Jędrzejec.

się i wspólnie grają od gimnazjum. Kiedyś grali jak Pan Bóg przykazał, ale szybko ten etap minęli. Kiedy poszli na studia – ostatecznie wszyscy wylądowali na Uniwer- sytecie Muzycznym w Wiedniu – utworzyli Das Kleine Wien Trio. Dzisiaj nazywają się The ThreeX i uprawiają muzykę crossover, czyli łączą gatunki i style na pierw- szy rzut ucha nie bardzo do siebie pasujące, oraz dodają elementy teatru, kabaretu, tańca. Świetnie się przy tym bawią. Publiczność na całym świecie (koncertowali już w Chinach, Japonii, Argentynie, Chile, Indiach, w wie- lu krajach europejskich) bawi się równie dobrze. Zwy- ciężyli w 8. Międzynarodowym Konkursie Muzyki Ka- meralnej w Osace w 2014 roku, są zdobywcami Menuhin Gold Prize. Brali udział w imprezie, której nazwa od- daje charakter tego, co robią – w Festiwalu Wirtuoze- rii i Żartu Muzycznego Fun & Classic w Nowym Sączu.

Jako The ThreeX nagrali dwie płyty: The ThreeX: Un­

chained i MindBlowing.

– Nie, chyba nie można ich z nikim porównać – za- stanawia się dyrektor Kucybała. – Wypracowali sobie własny model grania muzyki klasycznej, robią własne aranżacje, dodają elementy pozamuzyczne, trochę się przy tym wygłupiają, ale to wszystko na najwyższym profesjonalnym poziomie. To nie jest chałtura! Każdy z nich może grać w najlepszej orkiestrze.

Zwolenników traktowania muzyki klasycznej z lek- kim przymrużeniem oka, ale na najwyższym profesjo- nalnym poziomie, przybywa. Nie zawsze się orientują, że to, co na scenie brzmi i wygląda lekko i przyjem- nie, wymaga ciężkiej pracy, cięższej niż granie na serio.

A oprócz pracy, czyli ćwiczeń muzycznych, choreogra- ficznych i aktorskich, wymaga wyobraźni i dystansu do siebie. Bo trzeba np. przy użyciu skrzypiec oraz min i ge- stów z repertuaru neurotycznego Pierrota wyrazić całe cierpienie świata, tak żeby publiczność się śmiała. Albo zawadiacko przerobić kilkanaście bardzo poważnych motywów na country & western...

W kwietniu bielszczanie mogli skosztować takiej mu-

zyki w dużej dawce – The ThreeX zorganizowali w mie- Dyrektor Andrzej Kucybała  dyryguje szkolną orkiestrą

(8)

4

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e O fagociście Józefie Podleskim, absolwencie z rocznika 

1953, wiadomo, że wyjechał z Narodową Orkiestrą Polskie- go Radia do Australii i już nie wrócił.

Śpiewaczka Alicja Hortyńska, maturzystka z 1957 roku,  uczennica Ady Sari, śpiewała z sukcesami na europejskich  scenach operowych i operetkowych.

Kompozycje Małgorzaty Hussar, absolwentki 1969, na  studiach uczennicy Henryka Mikołaja Góreckiego, były pre- zentowane na festiwalu Warszawska Jesień.

Andrzej Zubek, pianista, dyrygent i kompozytor, twórca  Wydziału Jazzu w Akademii Muzycznej w Katowicach  i długoletni szef jej big-bandu (ponoć to on założył pierwszy  w Bielsku zespół grający jazz) oraz perkusista Kazimierz   Jonkisz, geniusz rytmu, który grał z najlepszymi na najlep- szych festiwalach, a dziś uczy grać jazz – należeli do roczni- ka Bronisława Suchanka. Wszyscy znają te nazwiska.

Skrzypek Paweł Łosakiewicz, absolwent 1966, laureat mię- dzynarodowych konkursów skrzypcowych, solista i kamera- lista współpracujący z wybitnymi kompozytorami i instru- mentalistami, uczestniczył m.in. w nagrywaniu muzyki Jana  A.P. Kaczmarka do filmów Aimee i Jaguar oraz Washington Square. Współtworzy smyczkowy Kwartet Wilanów specjali- zujący się w wykonywaniu dzieł współczesnej kameralistyki. 

Jest profesorem Akademii Muzycznej w Warszawie.

Pierwszy oboista Sinfonii Varsovii, a wcześniej  katowickiej  NOSPR, Arkadiusz Krupa, absolwent 1990, nagrywa,   koncertuje i uczy, m.in. umiejętności muzyka orkiestrowe- go, profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina  w Warszawie.

Aleksander Romański, pierwszy klarnecista i solista Sinfonii  Varsovii, związany z tą orkiestrą od chwili zmiany jej charak- teru wykonawczego z kameralnej orkiestry smyczkowej na  symfoniczną.

Cała grupa wybitnych muzyków orkiestrowych wykonują- cych ten wspaniały zawód w polskich orkiestrach symfonicz- nych od Katowic poprzez Kraków, Rzeszów, Lublin, Biały- stok, Gdańsk, Szczecin, Poznań, Wrocław, Opole, a kończąc  na Warszawie. I trudno tu wymienić jakieś konkretne  nazwiska, gdyż trzeba byłoby dołączyć listę składającą się  z ponad 70 muzyków.

Oraz wielka rzesza muzyków wykształconych w tej szkole,  którzy wybrali zawód nauczycieli i pracują w wielu  

szkołach muzycznych w Polsce, ale także na wszystkich  kontynentach.

Z młodszych roczników miłośnikom jazzu nie tylko w Polsce  kojarzą się nazwiska: Marcin Żupański, matura 1994, sakso- fonista i kompozytor; Beata Przybytek, absolwentka 1998,  wokalistka; Wojciech Myrczek, absolwent 2006, wokalista; 

czy też Piotr Matusik, absolwent 2010, pianista, kompo- zytor, laureat m.in konkursu Bielskiej Zadymki Jazzowej. 

W sumie potężna lista nazwisk dzisiaj mocno liczących się  na rynku muzyki jazzowej.

Paweł i Łukasz Golcowie, absolwenci z roku 1995, zro- bili w swoim czasie coś, co można nazwać oszałamiającą  karierą, także w Europie i Ameryce – piosenki założonej  przez nich Golec uOrkiestry znał i nucił każdy. Ponoć jedną  zachwycił się prezydent George W. Bush...

Krzysztof Maciejowski, matura 1984, kompozytor i aranżer,  to zespoły Tricolor, Lizard i Dzień Dobry, a także nagradzana  muzyka teatralna. 

Nie sposób nie wspomnieć o licznej grupie muzyków  działających w bielskich placówkach kultury, jak chociażby  Jarosław Grzybowski, absolwent 1993, aranżer, kierownik  bielskiego Big-Bandu i Bielskiej Orkiestry Dętej.

Subiektywny i nieoddający należnej sprawiedliwości wszystkim zasługującym na wymienienie wybór sławnych absolwentów bielskiej szkoły muzycznej

Janusz Widzyk  Archiwum ZPSM

Beata Przybytek  Paweł Sowa Stanisław Pająk  Archiwum ZPSM

(9)

Maria Trzeciak: Gracie razem, bo się przyjaźnicie, czy odwrotnie?

Jacek Stolarczyk: Zaczęliśmy grać we trzech, bo się kum- plowaliśmy i chcieliśmy coś robić razem. I wszyscy mie- liśmy podobne, dość poważne podejście do muzyki. Od zawsze wiedzieliśmy, że to kiedyś będzie nasza robota, więc każdy chciał grać dobrze, być dobrym muzykiem.

Na początku ja i Krzysiek graliśmy dużo rzeczy solo- wych, a Jacek nam akompaniował. Potem zaczęliśmy grać duety. Aż doszliśmy do grania we trójkę.

Jacek Obstarczyk: Graliśmy właściwie bez przerwy. Szu- kaliśmy nut w bibliotece, na przerwach ćwiczyliśmy w pustych salach. W sali 318 na Lutra był stary fortepian, raz mu odpadły pedały, kiedyś struna pękła.

J.S.: To był dla nas bardzo ważny instrument.

J.O.: Często trzeba było uświetniać jakieś miejskie czy szkolne imprezy. Różne instytucje miały takie potrzeby i dzwoniły w tej sprawie do szkoły. Dyrektor nas wzy- wał i kazał grać.

Dlaczego was?

J.S.: Bo wiedział, że dużo gramy, jesteśmy aktywni i miał zaufanie, że nie spartolimy. Nasi profesorowie – Iwano- wicz i Podrez – wypychali nas na konkursy. Dyrektor wiedział, że mamy repertuar, i faktycznie zawsze mie- liśmy coś nowego.

J.O.: Zdarzało się, że musiałem dzwonić do Dankowic, bo tam mieszkałem: Tato, mógłbyś mi przywieźć frak, bo

właściwą nogą

Wyjść

Rozmowa przeprowadzona w warunkach polo- wych, przed próbą tria muzyczno-komediowego The ThreeX, w oczekiwaniu na wyjazd fortepianu

z podziemi Bielskiego Centrum Kultury na scenę

M a r i a T r z e c i a k

Ale to była normalna, klasyczna muzyka klasyczna. Skąd się wzięło to, co gracie dziś?

J.S.: Przełom nastąpił, bo chcieliśmy grać jako trio, ale brakowało nam repertuaru. Na dwoje skrzypiec i forte- pian jest bardzo niewiele kompozycji. Dlatego Jacek za- czął dla nas aranżować różne utwory. Siedział na polskim i aranżował jakiś numer na wieczór. Znał nas, wiedział, co kto umie. Sprawdzaliśmy go od razu na przerwie.

Gdyby nie to, musielibyśmy szukać kogoś, żeby specjal- nie dla nas pisał.

Na studiach współpraca rozkwitła.

J.O.: Teraz, po studiach, komplikacji jest więcej, bo każ- dy z nas mieszka gdzie indziej. Ale dajemy radę. Każdy robi swoje, konsultujemy się przez Internet, a na próby się zjeżdżamy.

J.S.: Praca nad nowym programem wygląda tak, że ko- rzystamy z niezłego zaplecza, które mamy w Bielsku.

The ThreeX to nie jedyne wasze zajęcie?

J.O.: Każdy realizuje też własne projekty, z inną muzyką.

Ja aranżuję. Jeśli nie pracuję z triem, wstaję rano, siadam przy komputerze i piszę muzykę. Jacek uczy, jest asy- stentem na uniwersytecie. I prowadzi biuro tria. Krzy- siek robi swoje projekty klezmerskie. Wszyscy musimy ćwiczyć, nie tylko razem, ale też indywidualnie. Żeby się stawy nie zastały.

J.S.: Jeśli chodzi o pracę, codzienne ćwiczenie, jesteśmy jak sportowcy. Tylko na emeryturę nie przejdziemy tak

Maria Trzeciak –  dziennikarka, publicystka,  redaktorka „Pełnej Kultury!”  

i „W Bielsku-Białej. Magazynu  Samorządowego”, a także  The ThreeX

 Archiwum zespołu

(10)

6

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Przygotowujecie kolejny program.

J.O.: Cały czas się pojawiają nowe pomysły... Na przykład połączenie disco polo z operą, rockiem i etno – jedyną granicą jest wyobraźnia. Nie chcemy tylko wchodzić w klimaty polityczne. Preferujemy dowcip abstrakcyj- ny, w stylu Monty Pythona. Nas to bawi, publiczność to bawi. Luz.

Nikt się nie obraża?

J.S.: Nie pamiętam jakiejś bardzo zdecydowanej kryty- ki. Chociaż po konkursie w Japonii musieliśmy się bar- dzo tłumaczyć, dlaczego robimy to, co robimy. Jeden ju- ror miał wątpliwości, czy nie depczemy sacrum, jakim jest muzyka POWAŻNA.

J.O.: Wolę nazwę muzyka klasyczna. W angielskim zresz- tą w ogóle nie ma takiego określenia – serious music. Ale rzeczywiście, w polskich filharmoniach wciąż przewa- ża muzyka bardzo oficjalna, właśnie poważna. Nie ma żartu. Nigel Kennedy miał opinię skandalisty, bo grał w trampkach.

J.S.: W Wiedniu też wcale nie jest łatwo przepchnąć lżej- sze projekty. Spośród dużych sal koncertowych jak na razie chyba tylko Konzerthaus dopuszcza rzeczy bar- dziej rozrywkowe, i niekoniecznie musi to być jazz. Ale świat skręca w tę stronę, ludzie czegoś takiego potrzebu- ją, a jeśli my nie pójdziemy z duchem czasu, to wkrótce nikt nie będzie przychodził do filharmonii na poważne koncerty. Bo młodzież będzie miała przeświadczenie, że tam jest straszna nuda. A jak będzie taka muzyka jak nasza, to może przyjdą.

Muzyka wam wychodzi lekka, ale pracujecie nad nią serio?

J.S.: Wszystko musi być bardzo dobrze przygotowane.

Jesteśmy zespołem muzyczno-komediowym.

J.O.: Na warsztatach, które prowadziliśmy w Indiach i Chile, uczyliśmy młodych ludzi, że mogą robić wszyst- ko, łączyć operę z folkiem i rockiem naraz. Tylko muszą wiedzieć, że to wymaga ciężkiej pracy.

J.S.: Precyzji, dokładności, profesjonalnego podejścia.

A co z aspektem kabaretowym?

J.S.: Wszyscy myślą, że to wygłupy, ale być klaunem na scenie to jest poważna robota.

J.O.: Wciąż się uczymy kwestii choreograficznych, te- atralnych. Muzycznie płyniemy we własnej łódce, a te- atralnie – musimy pytać sternika łodzi obok. Pomagają nam Katarzyna Zielonka i Adam Myrczek z Teatru Pol- skiego. Nagrywamy całą próbę, potem w domu analizu- jemy, kto wyszedł nie tą nogą...

Festiwal Muzyki Crossover: The ThreeX i Zoltan Kiss (na puzonie)   Paweł Sowa Każdy występ wymaga solidnego przygotowania   Dominik Gajda

(11)

Mirosław Bochenek: Mówią o Tobie: taki ułożony, taki uporządkowany... A wcale tak nie jest! Jesteś Polak, a mieszkasz na Argentynie, meldunek masz w Bielsku- -Białej, a upierasz się, że jesteś z Rycerki. Poplątane to i tajemnicze nawet.

Piotr Wisła: Ha! Opinie o mnie są różne, bo czasem by- wam tu i tam, i się narażam... Ale te o moim rzekomo upartym i skrytym charakterze są mocno przesadzo- ne! Pewnie biorą się stąd, że nie lubię robić wokół siebie szumu i prowokować do zamieszania. A jak wiesz, każ- dy musi sobie dośpiewać coś na temat kogoś, żeby cieka- wiej ułożył mu się w głowie ten ktoś. Pewnie nie jestem w oczach bliźnich szczególnie szalony, ale zapewniam, że nie brakuje mi dziwnych i spontanicznych pomysłów w życiu i na życie! A Rajcza i Rycerka to takie prywat-

Pomaluśku...

i z czułością

Rozmowa z Piotrem Wisłą

dzi z tej strony Beskidów, do rodziny. Łączą mnie z tymi miejscami konkretne przeżycia: dzieciństwo, wakacje, młodość... I – aż do dzisiaj – najwspanialsze chwile, dzięki którym wiem, co ważne, piękne, mądre. Oczy- wiście, mocno czuję się zżyty również z ludźmi i z oko- licą, gdzie mieszkam od urodzenia, to znaczy z tym, co związane jest z ulicą Argentyna, skąd dwa kroki do lasu.

Mam ciągle w pamięci Błonia, kiedy były jeszcze dwie- ma rozległymi łąkami przeciętymi strumieniem, gdzie wypasano krowy i owce, gdzie rzadko ktoś obcy zaglą-

M i r o s ł a w B o c h e n e k

Mirosław Bochenek  – poeta, felietonista,   autor tekstów piosenek.  

Na łamach RI zamieszczamy  cykl jego rozmów 

W ogrodzie na Argentynie  Archiwum

(12)

8

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e nie chcę się przed tym bronić. Do dzisiaj jest to spokoj-

ne miejsce, co mi sprzyja, bo lubię takie nastroje. Tutaj żyję z Oleńką, mamy swój dom z kawałkiem ogrodu.

I tu mam pracownię!

Od małego miałeś dryg do rysowania? A może strugałeś już coś wtedy? Kiedy do Ciebie dotarło, że wciągną Cię sztuki plastyczne?

To nie od razu było takie jasne. Nie czułem się jakimś szczególnie powołanym do tych spraw dzieckiem. Tak, od najmłodszych lat interesowały mnie, ale pamiętam, że zajmowałem się rysowaniem, malunkami czy stru- ganiem patyków w takim samym stopniu co rówieśni- cy. Może tylko z nieco większym zapałem. Jak się za coś wziąłem, to mocno mnie to ciekawiło i angażowało; naj- częściej traciłem wtedy poczucie czasu. Byłem chłopcem raczej skrytym, małomównym i, bardziej niż inni, za- mkniętym w sobie. Najpewniej w ten sposób próbowa- łem radzić sobie jakoś z tym światem, pokazać, że coś mogę dać od siebie, zmienić w coś ciekawszego, mojego.

Jako niezbyt pilny i zdyscyplinowany uczeń – bo droga do i ze szkoły była kręta, usłana fascynującymi zasadz- kami i wyzwaniami, jak choćby korytarze w śniegu wy- deptane przez dorosłych, śnieżne szlaki czy wiosenne roztopy, które oczywiście musiałem osobiście rozpoznać, a to zabierało mnóstwo czasu – w ostatniej klasie pod- stawówki postawiłem zatroskanych rodziców w trudnej sytuacji. Długo zastanawiali się, co ze mną dalej robić, bo ja sam nie miałem konkretnego pomysłu. W końcu uzgodnili, dla mnie szczęśliwie, że powinienem iść po dalsze nauki do bielskiego liceum plastycznego. Widocz- nie jakieś talenty jednak we mnie dostrzegli. Postano- wiono, a że wzbudziło to i moje zainteresowanie – tak już zostało.

Kiedy Cię poznałem (ależ byliśmy wtedy młodzi!), pisałeś wiersze, kilka nawet opublikowano. Co z nimi się stało? Co stało się z P. Wisłą jako poetą? To była tylko taka krótka przygoda?

Intensywna, choć krót- ka. Dzisiaj myślę o niej ra- czej jako o czasie kształ- towania i pielęgnowania w sobie pewnego rodza- ju wrażliwości. To nie był czas stracony.

To przypomnijmy sobie coś. Znalazłem ten wiersz w broszurce sprzed lat. Pamiętasz go? Całkiem pomy- słowy liryk w Tobie siedział.

O! Udało ci się mnie zaskoczyć. Widzę, że jesteś grun- townie do rozmowy przygotowany. I posiadasz nawet ja- kieś „tajne archiwum”! Ja tej broszurki, chyba sprzed 40 lat, nie mam – całkiem o niej zapomniałem. No tak, li- ryczny w tym moim pisaniu też bywałem... Ale w więk- szości przypadków jednak „młody gniewny”!

Jesteś góralem pełną gębą! W Twojej pracy nad gra- fiką komputerową wpływów góralskich, beskidzkich raczej nie widać. Ale już w rysunkach, innych pracach, tworzonych do celów mniej komercyjnych, ten swojski duch unosi się i nad dziełem, i nad odbiorcą. Przefil- trowany jest, poukładany „po twojemu”, ale jest... Ty

Roczna poczta

Chciałbym napisać list z pytaniami  na które znalazłem już odpowiedzi Wsadziłbym go do koperty nieba  i do końca życia adresował

Na pewno sprawiłoby mi to radość  Taki wiszący nad całym miastem list  ze swoją wielką tajemnicą

Kupiłbym sobie do tego dużo światła  i codziennie przemalowywał znaczek  na inną okazję

I tak dzisiaj na przykład chciałbym  namalować na nim list z pytaniami  na które znalazłem już odpowiedzi Wsadziłbym go do koperty nieba  i do końca życia adresował

Na pewno sprawiłoby mi to radość  Taki wiszący nad całym miastem list  ze swoją wielką tajemnicą

W ulubionym towarzystwie  Archiwum prywatne

Grafika z tomiku   Jana Pichety   Przybrzeżny ocean

(13)

wciąż dyskutujesz z tradycją, ze swoją małą ojczyzną, z przodkami?

Nie taką znów pełną gębą! Przecież przez lata „zmiasto- wiałem”, „zmieszczaniałem”. Tak, ta moja tradycja, zwią- zana z pochodzeniem rodziców, ta, którą noszę w sobie...

jest bardzo ważna. Nie wypieram się tych wpływów, nie mam zamiaru z nich rezygnować, to moje fundamenty!

Ale czy moje prace to dyskusja z tym wszystkim? Na- zwałbym to raczej cichą, serdeczną rozmową. Robię wie- le projektów tak zwanej sztuki użytkowej, bo takie mam zadanie i trzeba je wykonać. Robię rutynowo, choć su- miennie, z uwagą. Jednak w kilku, kilkunastu przypad- kach udało mi się – jak sądzę – wejść w temat głębiej, wykorzystać to, co siedzi we mnie. Rzecz jasna, dało mi to i zadowolenie, i spełnienie nawet.

Jesteś kojarzony z projektami, które szeroko i trwale funkcjonują w popkulturze, choćby okładka pierw- szego CD Golec uOrkiestry, plakaty wielu Zadymek Jazzowych. Lubisz takie wyzwania? Lubisz pokazać, co potrafisz?

Ha! Lubię, lubię! Dla takich chwil się robi, co się robi!

Gdy pracowałem nad okładką do pierwszego CD braci

Golców, kto przewidywał, że zrobią taką karierę? Albo Zadymka, przecież to był najpierw eksperyment, pomysł kilku ludzi bez forsy, z samymi chęciami i zapałem tylko.

A dzisiaj? Festiwal na całego, ranga europejska. Nie kal- kuluję z góry, co mi się opłaci, tylko biorę udział w tym, co czuję, że jest – według mnie – wartościowe, auten- tyczne, ma sens artystyczny. Rzadko się mylę. To moja cegiełka. Sztuka powinna być przydatna, pożyteczna.

Brałem udział w kilku takich przedsięwzięciach i bar- dzo mnie to cieszyło, i cieszy. Po to jestem.

No, właśnie. Wielu ludzi w mieście, okolicy, nawet zwią- zanych ze sztuką czy kulturą, gdy zapytam o autora, nie bardzo kojarzy Twoją osobę, nazwisko. Ale gdy pokaże się czy wymieni z nazwy jakiś Twój projekt:

logo, plakat, album, okładkę, najczęstsza reakcja to:

ach, znam, pamiętam! Pochwal się wreszcie tymi naj- bardziej trafionymi projektami!

Jest tego trochę... Miłośnicy jazzu zapamiętali chyba pla- katy Zadymki Jazzowej; byłem z tym festiwalem związa- ny przez kilkanaście lat, praktycznie wykonywałem pro- jekty wszystkiego, co się z tą imprezą kojarzy, od plakatu po bilet. Podobnie w przypadku dwóch ostatnich edycji

Ilustracje z tomików wierszy  Mirosław Bochenka: Irma 

(14)

10

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Foto Art Festivalu – wykonanie całościowej wizualiza-

cji to moja praca. Z Bielskim Festiwalem Sztuk Wizual- nych związany jestem od początku, tworzyłem plakaty kolejnych prezentacji twórczości plastyków, a zaintere- sowanym najbardziej chyba utkwiła w pamięci dłoń na plakacie, czyli logo imprezy. Opracowane przeze mnie obszerne wydawnictwo z okazji 70-lecia ZPAP w Biel- sku-Białej też podobało się w środowisku.

Przejdźmy do płyt CD i DVD...

Półnagich, odwróconych do siebie plecami i grających przy tym na instrumentach braci Golców kojarzy każ- dy ich sympatyk – to było mocne wejście. Lubię współ- pracować z muzykami, bo sam lubię słuchać muzyki.

Beata Przybytek czy Beata Bednarz okładki swoich płyt przyjęły, chwaląc mnie nawet, a wiadomo, że gust mają przedni. Ale i Krzak, Sławek Jaskułke, Kasa Chorych czy Kawa Blues to projekty CD, czy DVD, z których je- stem zadowolony.

Innego typu praca wiąże się z albumami czy kataloga- mi. Był wśród nas. Karol Wojtyła – Jan Paweł II wzbo- gacił i moją wiedzę na bliski Polakom temat. Zresztą, ściśle współpracuję w ostatnim czasie z Muzeum Hi- storycznym i kilka obszernych katalogów wystaw, jak na przykład bieżącej, zatytułowany Exlibris. By księga była piękniejsza o duszę właściciela, dotarło już do od- biorców. Tak prawdę mówiąc, to szczególnie cenny dla mnie jest album This is jazz ze znakomitymi fotografiami Marka Karewicza, klasyka przecież! Nie mogę pominąć albumów wydanych przez Galerię Bielską BWA przypo- minających, niesłusznie nieco zapomnianych Kazimie- rza Kopczyńskiego i Jana Grabowskiego, świetnych ar- tystów, malarzy związanych z naszym miastem. Tych projektów jest wiele. Opracowałem także mniejsze for- my, choćby o Krzysztofie Klenczonie i Czerwonych Gi- tarach. A jeszcze dochodzą plakaty koncertów znakomi- tych wokalistów, takich jak Gaba Kulka czy Kurt Elling.

I na tym zakończmy, wystarczy.

Co Ci dało studiowanie w Cieszynie? Kiedyś dość sceptycznie podchodziłem do tej filii Uniwersytetu Śląskiego. Byłem pewien, że kształci tylko belfrów od plastyki. Po latach muszę przyznać, że wielu zdolnych ludzi ukończyło tę uczelnię. Celowo wybrałeś właśnie Cieszyn?

Jak najbardziej! I... żeby nie iść do wojska, choć i tak tam wylądowałem, w wieku 28 lat! A tak na serio: kie- dy zdałem na Filię UŚ w Cieszynie, byłem przekona- ny, że gdzieś się przeniosę – do Wrocławia czy Łodzi – po roku, dwóch. Przekonałem się jednak niebawem, że studia to przede wszystkim ludzie, z którymi masz do czynienia. W tym przypadku ciekawi, otwarci i warto- ściowi ludzie. Zawiązały się, trwające do dziś, przyjaź- nie (podobnie jak w liceum), ukształtowało zaufanie do wykładowców. I nie widziałem już ani konieczności, ani sensu gdzie indziej się wybierać. A że pedagogika? Oka- zało się, że to wcale nie przeszkadza.

Wiem, że bardzo lubisz współtworzyć książkę: opra- cowywać ją graficznie, dodawać swoje ilustracje, mieć wpływ na jej układ, format, dobierać czcionkę, wybierać nawet rodzaj papieru. Miałem to szczęście, że opublikowałem kilka, przy których pracowałeś z wielką starannością i poświęceniem. I efekt za każdym razem był taki, że czytelnicy (zwłaszcza ci z innych części Polski) dziwili się, że można dzisiaj jeszcze takie piękne książki z wierszami wydawać. Inni poeci szczerze mi za- zdrościli. Ta praca ma dla Ciebie szczególne znaczenie?

Jaka powinna być piękna książka?

Scenografia (2000)   i plakat (2004) Bielskiej  Zadymki Jazzowej

Plakat wystawy

(15)

Książka była mi zawsze bliska. Nie tylko jako przedmiot do czytania i oglądania, lecz coś frapującego swoim za- pachem, szelestem, dotykiem... Od jakiegoś czasu mam okazję przyglądać się jej bliżej. Na dobre zaczęło się od twoich zbiorów wierszy, od Irmy, Podwórka, Wigilii, ale wciągnęło mnie po uszy i mam już za sobą sporo innych doświadczeń związanych z tego rodzaju sztuką. Jednak do istoty urody książki trzeba dążyć mozolnie i... z czu- łością. A te poszukiwania są za każdym razem nowe, fa- scynujące, bo każda książka jest inna. Jedno jest pewne – trzeba ją traktować serio i szanować to, co w środku.

Czyli z książką jak z kobietą? (śmiech obu panów) Wiem, że znasz swoją artystyczną wartość, a jednocze- śnie jesteś osobą niebywale skromną, nie pchasz się, jak to dzisiaj w modzie, po laury i rozgłos. Szkoda, że tak rzadko wystawiasz swoje prace. Współpracujesz z BWA, robisz robotę dla środowiska plastycznego... Czy nie czujesz niedosytu? Nie czujesz się za mało doceniany?

A może tak jest OK, tak ma być?

Nie ma co filozofować. Jest dobrze. Nie mówię, że tonę już w samozadowoleniu, że ho, ho, ho, czego ja to nie zrobiłem. Wszystko idzie swoim rytmem, wciąż przy- daję się do czegoś, na coś, komuś, czemuś... I to się liczy.

No, może trochę zaniedbałem przez te lata malarstwo.

Jeśli zrealizuję dojrzewające we mnie od dawna plany z nim związane, to będę chciał je szerzej pokazać. Już na to najwyższy czas.

Nie mogę nie wspomnieć o tym, co nas szczególnie łączy, czyli zbieraniu grzybów! Jesteś dla mnie wy- trawnym grzybiarzem, zwłaszcza w temacie: borowik i koźlarz. Obaj, tak pod jesień, wpadamy w specyficzny amok i nic, i nikt nie jest w stanie wyrzucić nas z lasu...

No to zdradź teraz przepis na zbieranie co roku tylu wspaniałych okazów!

Nie ma mowy!

Piotr Wisła, z urodzenia (1958) i zamieszkania bielszczanin. 

Absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Biel- sku-Białej (tkactwo artystyczne, 1978). W latach 1979–1981  był zatrudniony w pracowni Teatru Polskiego w Bielsku-Białej  na stanowisku malarza-butafora. W 1981 r. rozpoczął studia  w  Instytucie  Wychowania  Plastycznego  Uniwersytetu  Ślą- skiego w Katowicach Filii w Cieszynie. Dyplom przygotował  pod kierunkiem doc. Zenona Moskwy i dr Katarzyny Olbrycht  (1985).

Wystawiał  swoje  prace  dość  rzadko,  m.in.  na  początku  lat  80.  w  Cieszyńskim  Centrum  Kultury  i  galerii  Za  Kowadłem  w Katowicach, Nowohuckim Centrum Kultury (1988), pod- czas  Biennale  Małych  Form  Malarskich  w  Toruniu  (1988,  1990). Akces do Związku Polskich Artystów Plastyków zgłosił  w 2002 r. Od 2000 r. bierze udział w plastycznych przeglą- dach środowiskowych w Bielsku-Białej (m.in. Wystawa Sztuki  2000).

Zajmuje się grafiką użytkową, malarstwem i rysunkiem. Jest  autorem wielu projektów i realizacji z zakresu plakatu, ilustra- cji, płyt, całościowych wizualizacji. Wykonał projekty okładek  i ilustracje do kilkunastu pozycji książkowych. Współpracuje  m.in. z Galerią Bielską BWA i Muzeum Historycznym w Biel- sku-Białej. Opracowuje także znaki graficzne i ich standardy  Plakat Foto Art Festivalu 

oraz znak Bielskiego  Festiwalu Sztuk Wizualnych

W Rycerce  Archiwum prywatne

(16)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

12

A że własne ja jest ogromnie atrakcyjne – być może nawet niezbędne, byśmy byli ludźmi – szybko zaczę- to oznaczać, piętnować, podpisywać i sygnować: kub- ki, łodzie, cegły, drzewa, domy, barcie, bydło, siodła, konie, pułki wojsk, a nawet innych ludzi, słowem każ- dą rzecz (bo i niewolnych traktowano jak rzecz), która mogła mieć swego pana. Zwłaszcza istotne było pozna- czenie tego, co cenne. Wartość zaś miało wszystko, co luksusowe, z niespotykanych powszechnie materiałów, trudno dostępne, wymagające pracy i... dające władzę.

Wszystkie te cechy spełniała księga (lub jej odpowied- niki). W związku z tym znakowanie nie ominęło i ksiąg.

Pierwszy znany przykład tak zwanego praekslibri­

su pochodzi znad Nilu z czasów panowania Ameno- fisa III, około 1400 r. p.n.e. Ceramiczna tabliczka słu- żąca za pokrywkę tuby na zwój wyraźnie wskazywała, iż zawartość należy do faraona. Dalsza ewolucja znaku włas nościowego księgi zależna jest od czasów i geografii.

Na Dalekim Wschodzie oznaczano cynobrowymi pie- częciami, w Mezopotamii wyciskano znak w miękkiej jeszcze glinie tabliczki, gdzie indziej wystarczał podpis na pergaminie.

Kiedy w średniowieczu rozpowszechniły się kodek- sy (czyli książki w formie znanej i dzisiaj) o gigantycznej

Czym jest

ekslibris?

K r z y s z t o f M a r e k B ą k

Potrzeba oznaczania własności jest zapewne tak stara, jak stara jest ludz- kość. Nie wiadomo, kiedy nasi praprzodkowie odkryli, że postawienie na przedmiocie znaku czyni go odrębnym od wszystkich innych przedmiotów – rzeczą osobistą. Było to doświadczenie silne – fundamentalne – wyod- rębniające z niebytu wspólnotowości własne ja.

Dr hab. Krzysztof Marek Bąk – grafik, autor  ekslibrisów, ekslibrisolog. 

Pracownik artystyczno- -naukowy Wydziału  Artystycznego Uniwersytetu  Śląskiego. Pisarz.

(17)

wartości równej cenie wsi – pojawiła się potrzeba ścisłe- go oznaczenia własności. Ponie- waż był to czas ogólnej mody na znakowanie – czas narodzin heral- dyki – nie dziwi więc, że herby pojawi- ły się w księgach, obok innych rycerskich ruchomości i nieruchomości. Wpierw malo- wano je na marginesach, przeplatając z boga- tą iluminacją. Później znaki pana księgi tłoczo- no w okładkach. Pierwszy rodzaj podpisywania nazywa się protoekslibrisem, drugi superekslibrisem. Oba trwale pozwalały oznaczyć przynależność tomu, miały jednak mankament, rodziły niezręczną sytuację, kiedy kodeks zmieniał właściciela. Niezręczną, bo mogącą skutko- wać kłopotami w przyszłości — na przykład pretensja- mi spadkobierców poprzedniego właściciela. Mimo to w czasach (z dzisiejszego punktu widzenia) stabiliza- cji, kiedy rody trwały przez stulecia, a księgi znajdowa- ły swoje miejsce w bibliotekach na dekady, nie przejmo- wano się tym faktem nadto i superekslibris znany był jeszcze w wieku XIX. W odróżnieniu od ekslibrisów malowanych, które powstawały już w chwili przepisy- wania i zdobienia księgi. Te umarły szybko i ostatecz- nie, a ich odejście w niepamięć przypieczętował pewien moguncki inwentor, który w 1454 roku wydrukował Bi- blię, zwaną później od jego nazwiska Gutenbergowską.

Wynalazek druku z ruchomych czcionek, który powo- dował radykalne obniżenie kosztów pojedynczego eg- zemplarza, utrudnił również indywidualne zdobienie każdej księgi. I stąd pomysł, by znak własności wklejać.

W tym momencie – około 1480 roku – pojawia się na scenie dzisiejszy ekslibris. Ozdobna kartka z imieniem i nazwiskiem (lub innym oznaczeniem), informująca, iż tom należy do konkretnej osoby, rodu lub instytucji.

Polska, która w dobie renesansu znajduje się w cen- trum kulturalnej Europy, doczekała się pierwszego włas­

nego ekslibrisu dość szybko, bo już w roku 1516, kiedy to biskup Maciej Drzewicki zamawia takowy w oficy- nie Wietora, a następny rok później u Hallera. Datę 1516 przyjmujemy jako rok pierwszy istnienia polskiego eks- librisu – dlatego w 2016 obchodzimy jego 500 rocznicę.

Renesans to złoty wiek ekslibrisu. Prace powstające wów- czas realizowane są przez największych twórców epo- ki, m.in. Albrechta Dürera. Kolejne stulecia przynoszą różne mody, odmienne podejście do znaku książkowe- go, który raz staje się bogatym barokowym sztychem,

Drugi złoty wiek ekslibrisu to czasy la belle époque, przełom wieków XIX i XX, gdy to bogate mieszczaństwo ze stosun- ku do kultury czyni jeden z wyznacz- ników swojego statusu społecznego. Liczne biblioteki stają się naturalnym miejscem życia księgoznaku. Powrót do technologicznej doskonałości, odrodzenie myśli o drukarstwie jako dyscyplinie sztu- ki powoduje, iż ekslibrisy obok funkcji znakowania sta- ją się również przedmiotem kolekcjonerstwa. Co jeszcze wydatniej przyczynia się do rozwoju dyscypliny i jej po- stępującej autonomizacji. I o ile jeszcze w pierwszej po- łowie wieku XX mamy do czynienia z księgoznakiem, w którym dominuje wartość informacyjna, o tyle druga połowa minionego stulecia i czasy współczesne to zde- cydowany prymat bukinu artystycznego, w którym for- ma i metafora dominuje nad ideą znakowania własności.

Pozycja samodzielnego dzieła sztuki ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony niewątpliwie stopniowa subli- macja artystyczna pozwoliła uratować ideę grafiki dedy- kowanej konkretnej osobie, z drugiej zaś strony oderwała ekslibris niemal całkowicie od pierwotnego środowiska – książki. Jednak czemuż się dziwić. Dziś książka, jako przedmiot, ma stosunkowo niewielką wartość. Niejed- nokrotnie trafia do hipermarketowych koszy, niczym przeterminowane pomidory. Trudno produkt, którego cywilizacja nie szanuje, oznaczać odbitką graficzną, któ- rej cena często przewyższa wartość tomu.

Można więc, podsumowując dotychczasowy roz- wój księgoznaku, powiedzieć, że pomimo iż trwa, jego funkcja i rola uległa zmianie. Choć duża część (świado- mych) twórców przestrzega reguł dawnego księgoznaku – stosownego formatu, dedykacji żyjącej osobie lub in- stytucji, umieszczenia formuły exlibris – stopniowo na- stępuje zacieranie się różnic pomiędzy nim a miniaturą graficzną. Jak pisał kilka lat temu Piotr Hordyński: Eks­

libris stał się rodzajem etiudy, miniaturą graficzną, a wy­

obraźnia artysty znaczy więcej niż wymagania odbiorcy.

(…) Niekiedy mamy do czynienia z grafiką „czystą”, cza­

sem abstrakcyjną, czasem surową, pozornie „niedbałą”.

Wiele z tych ekslibrisów dałoby się wielokrotnie powięk­

szyć i niczym by się nie różniły od pełnoformatowej gra­

fiki warsztatowej1.

Nie sposób wyrokować, jaki los czeka bukin w przy- szłości. Czy stanie się jedynie wspomnieniem przeszło-

Fragment wystawy  w Muzeum Historycznym  w Bielsku-Białej 

Superekslibris  księdza Grzegorza  Jana Zdziewojskiego  na okładzinie inkunabułu: 

Dionysius Cato, Sermones Thesauri noui de sanctis, Argentoratum (Strasburg)  1485. Ze zbiorów  Muzeum Historycznego  w Bielsku-Białej

 Piotr Wisła

(18)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

14

nośnikiem treści na tyle ważkich, by stał się ciekawym konceptem dla przyszłych twórców. Uważna obserwacja tego, co się z ekslibrisem dzieje dziś, pozwala na umiar- kowany optymizm co do dalszego rozwoju gatunku.

Można więc zapytać: quo vadis, ex libris?

Na to pytanie może odpowiedzieć – przynajmniej po- średnio – wystawa prezentowana w Muzeum Historycz- nym w Bielsku-Białej By księga była piękniejsza o duszę właściciela. W trzech kolejnych salach prezentowane są:

ekslibrisy historyczne, te powstałe w pierwszej połowie XX wieku oraz bukiny całkiem współczesne.

Przechadzając się po ekspozycji, możemy zauważyć, następującą w kolejnych dziesięcioleciach, przemianę w myśleniu o księgoznakach. W części historycznej znaj- dziemy ekslibrisy, których naczelną wartością jest aspekt poznawczy. Dzięki zapisanej na plakiecie godności posia­

dacza lub innej formie oznaczenia własności, otrzymuje­

my niejako klucz do dziejów. Doskonały pretekst do snu­

cia opowieści o konkretnych osobach zapisanych mniej lub bardziej w naszej zbiorowej świadomości, których ży­

ciorysy, dorobek czy choćby stosowną anegdotę warto wy­

dobyć z niepamięci. Mamy zatem opowieści o ludziach, ale widziane przez pryzmat bibliotek, zbiorów, instytu­

cji. Podobne do starej, upozowanej fotografii, która cho­

ciaż wybrzmiewa w nas sentymentalną nutą, nie opowia­

da o emocjach samych właścicieli2.

W kolejnych latach – po drugiej wojnie światowej – u źródeł księgoznaku coraz wyraźniej stoi uczuciowość artysty i osobowość zamawiającego, adresata. Bukin jest graficzną wizją dialogu dwóch osobowości. I to właśnie wydaje się jego największa siłą. Kluczowym sensem, by ekslibrisy tworzyć. Zwiedzając salę z ekslibrisami współ- czesnymi łatwo dostrzec, że artyści kierują się bardziej

wrażliwością i artystycznym smakiem niż kategoria- mi użyteczności. Jest to niemal regułą. Wiele spośród prac to pieczołowicie tworzone kompozycje, wymaga- jące znaczącego nakładu czasu, umiejętności i środków – niemal dzieła graficznego jubilerstwa. Jubilerstwo to za najważniejsze uważa osobiste doświadczenie, meta- forę, symbol opowiadające o cechach osoby zapisanej na plakiecie. Indywidualizacja jest największą siłą współ- czesnego księgoznaku. Opowiadamy o prywatnych uczuciach, miłościach, hobby, pasjach, zawodzie... Taki jest dzisiejszy bukin – dzieło sztuki skrojone na własną miarę. O ile obecna sztuka raczej dąży ku uniwersaliza- cji – mówi o problemach ludzkości, kwestiach społecz- nych, porusza tematy ponadindywidualne – o tyle bu- kin skoncentrowany jest na konkretnej osobie, znanej z imienia i nazwiska.

To paradoks, że gałąź sztuki o konserwatywnej pro- weniencji może być ofertą dla nowoczesnego świata, który – by uniknąć zatonięcia w masowej popkulturze – stara się być coraz bardziej spersonalizowany. Dąży- my do podkreślania własnego gustu i preferencji (vide moda personalizująca gadżety cyfrowe), staramy się udo- wodnić – przynajmniej część konsumentów – że pomi- mo uczestnictwa w globalnej cywilizacji wciąż jesteśmy niezależnymi jednostkami.

 Paulina Pisuk-Czech

Katalog towarzyszący  wystawie zaprojektował  Piotr Wisła

(19)

Księgoznaki są ciekawym pomysłem dla profesjona- listów i kolekcjonerów, dając przyczynek do niemal fi- lozoficznych rozważań. Niosą treści ważkie; są lustrem, w którym może odbić się adresat; mogą być psycholo- gicznie umotywowaną analizą osobowości zamawiają- cego, ale...

Ekslibris przede wszystkim jest piękny, a może nawet ładny. Kategoria ładny, choć tak bardzo ludzka, jest przez wielką sztukę odrzucana, a w bukinie ma niebagatelne znacznie. Dlatego też, bazując na ładności, księgoznaki mogą być doskonałym polem, by ze sztuką obcować i sa- memu ją tworzyć. By – podobnie jak w ceramice, szydeł- kowaniu, dekupażu – wyżywać się artystycznie, ładnie i mądrze. Gorąco zachęcam, by zbierać bukiny i by sa- memu je realizować, podarowywać bliskim swoje dzie- ła, tak bardzo osobiste i tak mocno związane z drugim człowiekiem. Ekslibris to doskonały przyczynek, by ro- zejrzeć się dookoła i uświadomić sobie, jak wiele można powiedzieć o naszych bliskich (tworząc) i jak wiele moż- na dowiedzieć się o sobie (kolekcjonując).

W szalonym świecie pogoni za wszystkim, bukin to chwila na refleksję, uspokojenie, pasję, obcowanie z kul- turą. Niczym modne dziś slow­food – chwila na znale- zienie radości życia.

Czym dzisiaj jest ekslibris – archaiczna forma, w cza­

sach, kiedy brakuje ksiąg wartych oznaczenia? Czym jest pośród elektronicznego przekazu e­booków, audiopowie­

ści, telehistorii? Wspomnieniem? Zamierzchłym stwo­

rzeniem grafiki bezpiecznie ukrytym w jamie dłoni ko­

lekcjonera? A może umiera, wraz z ostatnim pokoleniem umiejącym słuchać przewracania stron? Odchodzi wid­

mowo, niczym pusty język, niepotrzebny nikomu prócz

Być może tak właśnie się dzieje...

Ale jest też jednym z niewielu skrawków sztuki nie­

zawłaszczonym przez rozkrzyczaną współczesność. Zaka­

markiem, gdzie nie dotarły pop­antyestetyki. Jest schro­

nieniem, kiedy chcemy wyszeptać haiku, pokazać obraz – ledwie rysujący się w zmierzchającym powidoku, zanu­

rzyć się w skwarze kamiennego ogrodu i smakować wolno sączący się czas. Jest ekslibris ususzonym kwiatem mię­

dzy stronami, mieszczącym się w dłoni klejnotem, poda­

runkiem, szczerą intencją, momentem, gdy jesteśmy tylko Ty i ja; i Widz, który nie dostrzega nas, a jedynie własną imaginację3.

Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej: By księga była piękniej­

sza o duszę właściciela – wystawa z okazji 500-lecia polskiego ekslibrisu, 8 kwietnia – 21 sierpnia 2016. Eksponaty pochodzą ze zbiorów m.in. bielskiego Muzeum Historycznego oraz Miej- skiej Biblioteki Publicznej w Gliwicach. Wystawie towarzyszy katalog oraz program edukacyjny, którego częścią są warszta- ty Mała grafika – wielki znak. Kuratorzy: Iwona Koźbiał-Grze-

H. Woyty-Wimmer: ekslibris  Carla Hoinkesa, 1932,  miedzioryt. Ze zbiorów  Muzeum Historycznego  w Bielsku-Białej

K.M. Bąk: ekslibris Muzeum  Historycznego w Bielsku-  -Białej, 2014, druk cyfrowy. 

Ze zbiorów własnych  Muzeum

V. Suchanek: ekslibris  Pan Jie, 2010, litografia. 

Ze zbiorów Miejskiej  Biblioteki Publicznej  w Gliwicach

 Piotr Wisła

1 Piotr Hordyński, tekst w katalogu VIII Międzynarodowego Konkursu Graficznego na Ekslibris, Gliwice 2010.

2 Krzysztof Marek Bąk, Dusza przede wszystkim..., tekst w ka- talogu wystawy By księga była piękniejsza o duszę właściciela, Muzeum Historyczne, Bielsko-Biała 2016.

3 Krzysztof Marek Bąk, tekst w katalogu wystawy Imaginum pro libris, Warszawska Galeria Ekslibrisu, Warszawa 2012.

(20)

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

16

Propozycje przygotowane przez nieformalną kura- torkę projektu, nauczycielkę języka polskiego z IV LO Magdalenę Pawłowską, daleko wykraczają poza krąg zainteresowań licealistów. Także dorośli mieszkańcy miasta i regionu mają możliwość uczestniczenia zarów- no w spotkaniach i prezentacjach samego kongresu, jak i wydarzeniach towarzyszących, choćby w Galerii Biel- skiej BWA. W 2014 roku była to wystawa Traktat o obra­

zie – projektów i filmów Zbigniewa Rybczyńskiego, lau- reata Oscara za animowane Tango (1983), którego dwa wykłady wygłoszone wówczas zgromadziły wielką licz- bę zarówno młodych, jak i dorosłych słuchaczy.

Jak żartują organizatorzy, podstawowym kryterium zaproszenia jest... zdobycie Oscara. W tym roku na spo- tkaniach w kinie Helios i Galerii Bielskiej BWA poja- wili się Allan Starski, laureat Oscara za scenografię do

Uczniowski Kongres Kultury miał do tej pory trzy edycje, ale w krótkim czasie stał się jedną z ważniejszych propozycji kulturalnych w Bielsku-Bia- łej, zwłaszcza dla miłośników filmu. Spotkania z wybitnymi ludźmi filmu, projekcje w kinie Helios, eseje licealistów, konkurs literacki, wreszcie wy- stawy w Galerii Bielskiej BWA tworzą program wydarzenia organizowa- nego co dwa lata, w kwietniu, przez IV Liceum Ogólnokształcące im. Ko- misji Edukacji Narodowej.

Zawód filmowiec

Listy Schindlera w reżyserii Stevena Spielberga (1994), oraz jego żona Wiesława Starska, bielszczanka, autorka projektów kostiumów do realizacji filmowych i teatral- nych. Spotkanie w galerii było jednocześnie finisażem wystawy, na który przybyli liczni widzowie spragnieni kontaktu ze znakomitymi twórcami, na dodatek, jak się okazało, ludźmi niezwykle miłymi, pełnymi ciepła i po- czucia humoru. Ekspozycja wybranych projektów Wie- sławy Starskiej – m.in. do filmów Panny z Wilka (1979) i Danton (1983) w reżyserii Andrzeja Wajdy czy spek- taklu w Teatrze Telewizji Wujaszek Wania (1980) An- toniego Czechowa w reżyserii Aleksandra Bardiniego – tworzyła jedną część wystawy. Rysunki i subtelnie pod- malowane akwarele, z załączonymi próbkami tkanin, kostiumolożka prezentowała publicznie po raz pierw- szy. Do tej pory pokazywała je wyłącznie reżyserom lub

A g a t a S m a l c e r z

Agata Smalcerz  – historyczka sztuki,  publicystka, kuratorka  wystaw, dyrektor Galerii  Bielskiej BWA.

Kino Helios,   spotkanie z Wiesławą  i Allanem Starskimi

 Paweł Sowa

(21)

krawcowym szyjącym te kostiumy. Część druga wysta- wy miała charakter multimedialny: fragmenty filmów Pianista (2002) i Oliver Twist (2005) w reżyserii Roma- na Polańskiego oraz Hannibal. Po drugiej stronie maski (2007) w reżyserii Petera Webbera pokazywały zreali- zowane scenografie Allana Starskiego, których projekty widzowie mogli zobaczyć na planszach. Plansze zawie- rały szkice, symulacje komputerowe, zdjęcia makiet i fo- tografie z procesu powstawania dekoracji do tych trzech filmów, a także do niezrealizowanych Pompei Romana Polańskiego. Widz miał możliwość prześledzenia drogi od pierwszego pomysłu do rozwiązań zastosowanych na planie, zobaczenia jak wizja scenografa została zmateria- lizowana w filmie. Dodatkową atrakcją był krótki film – montaż kilkudziesięciu scen z różnych filmów ze sce- nografią Allana Starskiego, oprócz wymienionych tak- że m.in.: Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz (1978) w reży- serii Stanisława Barei; Panny z Wilka (1979), Człowiek z marmuru (1976) i Człowiek z żelaza (1981) w reżyserii Andrzeja Wajdy; Lawa (1989) w reżyserii Tadeusza Kon- wickiego). Film, zmontowany przez Wojciecha Włodar- skiego, powstał z okazji przyznania przez Polskie Sto- warzyszenie Autorów Zdjęć Filmowych (27 lutego 2016) Allanowi Starskiemu Nagrody Specjalnej PSC.

Wybór prac, przy których pracował scenograf, doko- nany przez niego samego, pokazuje tylko ułamek wszyst- kich jego wspaniałych realizacji. O wiele więcej na ten temat można dowiedzieć się z jego książki Scenogra­

fia, będącej z jednej strony podręcznikiem dla młodych adeptów, a z drugiej świadectwem ogromnej wiedzy i do- świadczenia człowieka, który od wielu lat ucieleśnia wi- zje reżyserów, przenosząc widzów w rzeczywistość wy- kreowaną przez siebie, a jednocześnie wierną prawdzie historycznej, za co jest szczególnie ceniony.

Pojawienie się Allana Starskiego i jego żony w Biel- sku-Białej wywołało szczególne poruszenie, ale inni go- ście Kongresu to postaci nie mniej zasłużone. Sławomir Idziak to znakomity operator, autor zdjęć do filmów Krzysztofa Zanussiego (Bilans kwartalny, 1974; Constans i Kontrakt, 1980; Rok spokojnego słońca, 1984), Andrzeja Wajdy (Dyrygent, 1979), Krzysztofa Kieślowskiego (Krót­

ki film o zabijaniu, 1987; Podwójne życie Weroniki, 1991;

Trzy kolory: niebieski, 1993), ale także wysokobudżeto- wych produkcji, jak Helikopter w ogniu (2001), Harry Potter i Zakon Feniksa (2007). Podczas spotkania z mło- dzieżą bardzo ciekawie mówił o dramaturgii wizualnej, nawiązując do szczegółowych rozwiązań operatorskich

dał o projekcie pt. Cinebus, czyli Mobilnym Centrum Edukacji Audiowizualnej. Dzięki powołanej przez nie- go Fundacji Film Spring Open udało się stworzyć pro- totyp autobusu wyposażonego w najnowocześniejsze technologie filmowe, który przemieszczając się z mia- sta do miasta, umożliwi realizacje filmów niskobudże- towych według projektów młodych ludzi, zwykle ma- jących małe szanse na zrealizowanie swoich pomysłów.

Jak mówi Sławomir Idziak: Światem wstrząsają kryzy­

sy, produkcją przemysłową rządzi optymalizacja kosztów, cięcia budżetowe wprowadzają rządy państw. Tymcza­

sem w świecie filmu nadal wydaje się dużo za dużo pie­

niędzy. Rewolucja technologiczna nie miała wpływu (albo ma mały) na system produkcji filmowej, chociaż powin­

na zwiększyć jego efektywność. Wierzymy, że nasz pro­

jekt może spowodować istotne oszczędności, a tym sa­

mym za tą samą ilość pieniędzy uda się wyprodukować więcej filmów1. Fundacja organizuje warsztaty w formie plenerów dla różnych grup twórczych, ogłasza konkur- sy, których zwycięzcy będą realizować filmy. Inicjatywę popiera szerokie grono partnerów, m.in. Polski Instytut Sztuki Filmowej, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Narodowy Instytut Audiowizualny, Agencja Filmowa TVP czy Wydział Radia i Telewizji im. K. Kieślowskie- go Uniwersytetu Śląskiego. Ten model produkcji wy- korzystany był przy filmie Opowieść o miłości i mroku (2015), debiucie reżyserskim Natalie Portman, ze zdję- ciami Sławomira Idziaka.

W dziedzinie krytyki filmowej niedoścignionym mistrzem słowa jest Tadeusz Sobolewski, znaw- ca filmu i literatury, autor nie- zliczonych recenzji o  pogłę- bionej interpretacji, w swoich tekstach wskazujący na pa- ralele pomiędzy obrazem i słowem, formą i znacze- niem. Publikował w tygo- dniku „Film”, miesięcz- niku „Kino” (którego był redaktorem naczel- nym w  latach 1990–

1994), obecnie pisze w „Gazecie Wybor- czej”. Współtwór- ca (z Grażyną Tor- bicką) programu

Sławomir Idziak podczas  spotkania w kinie Helios

 Paweł Sowa

Cytaty

Powiązane dokumenty

Reżyser pojawił się osobiście w Cieszynie, gdzie odbył się również wernisaż jego malarstwa – jak widać, Słowak jest prawdziwym człowiekiem

Leszek Miłoszewski – niegdyś dziennikarz, publicysta, recen- zent, obecnie dyrektor Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej... Jak zrozumieć dzisiejszego Świętego

Każdy z nich jest indywidualny i być może dlatego wernisaż okazał się tak dużym, w mojej opinii, sukcesem. W czasach, gdy malarstwo zanika, ustępując

Ryzyko utraty pasji dotyczy również mnie. Pasję trzeba w sobie utrzymywać, wciąż trzeba się rozwijać, pracować nad sobą jako człowiekiem. Zresztą najbardziej w zawodzie

Takiego wyzwania jeszcze przed nami nie było i tego poloniści, a także znawcy języka polskiego i pol- skiej kultury, muszą się dopiero uczyć.. Dobrym przy- kładem jest

IV Dni odby- ły się już w Górkach Wielkich i wpisywały się w inau- gurację działalności Centrum (w programie znalazł się m.in. panel dyskusyjny z udziałem Władysława

przez UNESCO, a także w róż- nych gremiach europejskich pokazuje, że przez edukację kulturalną rozumie się dziś edukację artystyczną, edu- kację twórczą, edukację

To również Muzeum Techni- ki i Włókiennictwa, gdzie też dzieje się dużo.. W jesieni otworzymy tam nową galerię na 500 metrach