Arkadiusz Żychliński
Instynkt narracyjny : różnica
antropologiczna w ujęciu
filologicznym
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (133-134), 95-112
2012
Instynkt narracyjny.
Różnica antropologiczna w ujęciu filologicznym
D e te fabula n a rratu r.Horacy
U n d ersco rin g the u n iq u en ess o f h u m an s is all too easy. T he challenge is to explain it in a naturalistic perspective.
Dan Sperber
M arc Bekoff to jeden z najbardziej znanych etologów, uznany specjalista w dzie dzinie em ocji zw ierząt, em erytow any profesor ekologii i biologii ewolucyjnej U n i w ersytetu C olorado w Boulder. Bekoff jest au to rem k ilk u książek, m iędzy innym i w ydanej w 2007 ro k u w oryginale a niedaw no także po polsku pracy O zakocha nych psach i zazdrosnych małpach. Emocjonalne życie zw ierząt1. W tej pełnej ro zm a itych, zazwyczaj dość zastanaw iających przykładów i anegdot książce (wedle rz ą dzącej całością zasady: „Przeczytaj tę opowieść i przekonaj się, co o tym m yślisz”, OZP, s. 69) zn ajdziem y m iędzy in n y m i n astęp u jącą historię:
K iedy kilka lat tem u w raz z m oim przyjacielem Rodem jeździliśm y na row erach po Boul der w Kolorado, byliśm y św iadkam i niezwykle ciekawego zdarzenia z udziałem pięciu srok. N ależą one do krukow atych, bardzo inteligentnej rodziny ptaków. Jakaś sroka najw yraź niej została potrącona przez sam ochód i leżała m artw a na poboczu. C ztery pozostałe ptaki stały wokół niej. Jeden z nich zbliżył się do m artw ego ciała, delik atn ie trącił je dziobem - tak jak słoń dotyka trąb ą pad lin y innego słonia - i cofnął się. Inne sroki uczyniły to samo.
M. B ekoff O zakochanych psach i zazdrosnych małpach. Emocjonalne życie zwierząt, przeł. M. S tasińska-B uczak, Z nak, K raków 2010. C y taty lokalizuje w tekście po skrócie OZP. Nb. ty tu ł o ryginału jest zdecydow anie bardziej stonowany: The
9
6
Później któraś z nich odfrunęła, wróciła, przyniosła trochę trawy, i położyła ją przy zwło kach. Pozostałe sroki postąpiły podobnie, a potem wszystkie cztery ptaki pozostały kilka sekund nieruchom o, czuwając przy m artw ym ciele, po czym jeden po drugim odleciały. C zy te zw ierzęta zastanaw iały się nad tym, co robią? C zy okazywały szacunek martwej sroce, swemu przyjacielowi? Czy jedynie zachowywały się tak, j a k g d y b y im na niej zależało? Czy były to jedynie zwierzęce odruchy? Z pełnym przekonaniem mogę odpow ie dzieć na postaw ione pytania, kolejno: tak, tak, nie, nie. (OZP, s. 21)
Bekoff staw ia zatem takie oto pytania: „Czy te zw ierzęta zastanaw iały się n a d tym , co robią?” - na to p ytanie odpow iada tw ierdząco, tak zastanaw iały się. „Czy oka zywały szacunek m artw ej sroce, swem u przyjacielow i?” - pow tórnie tak, okazywa ły szacunek zm arłem u przyjacielow i. „Czy jedynie zachowywały się tak, j a k g d y b y im na niej zależało?” N ie, zd a n ie m Bekoffa nie zachow ywały się jedynie tak, jak gdyby im na niej zależało, a zatem nie zachow ywały się, jak gdyby robiły to, co sądzi, że robiły; robiły to rzeczywiście. „Czy były to jedynie zw ierzęce odruchy?”, pyta w końcu, aby w odpow iedzi zaprzeczyć także te m u sceptycznem u p o d ejrze n iu; nie, to coś więcej an iżeli tylko zw ierzęce odruchy. Co więcej? Sroki okazywały szacunek zm arłem u przyjacielow i. K onkludując, zauważm y, że Bekoff przypisuje srokom n i m n iej, n i w ięcej, tylko u dział w św iadom ym ry tu aln e pogrzebowym . Ba, stw ierdza w ręcz, że kto w ciąż jeszcze żywi w tej kw estii niew yplenione w ątp li wości, jest an a chronicznym sceptykiem :
Z aiste p arad y g m at zm ien ia się do takiego stopnia, że ciężar dow odu spada obecnie coraz częściej na tych, k tórzy nad al tw ierdzą, iż zw ierzęta em ocji nie dośw iadczają. M oi kole dzy i ja nie m u sim y już dłużej otaczać cudzysłow em takich słów jak s z c z ę ś l i w y czy s m u t n y , kiedy piszem y o w ew nętrznym życiu zw ierząt. Jeśli w idzim y, że nasz pies Fido jest rozzłoszczony albo przestraszony, m ożem y oznajm ić to z tak ą sam ą pew nością, z ja ką rozpraw iam y o em ocjach ludzi. (OZP, s. 14)
O d n o tu jm y tu isto tn ą usterkę om aw ianego wywodu: n ieu zasad n io n e przejście od p y ta n ia o zdolność do odczuw ania em ocji do kw estii m ożliw ości uczestnictw a w św iadom ym ry tu aln e pogrzebowym , w ydarzeniu jednoznacznie im plikującym głębsze zaplecze kulturow e. „M agazyny naukow e oraz prasa p o p u la rn a ”, stw ier dza z zadow oleniem Bekoff, „regularnie p u b lik u ją opow ieści i ra p o rty na tem at radości szczurów czy sm u tk u słoni - i już n ik t się te m u nie dziw i” (tam że). N ie którzy wszakże n ie zm ien n ie się dziwią, k iedy czytają o cerem o n ii pogrzebowej srok, o zakochanych psach i zazdrosnych słoniach. W m oim artykule chciałbym zdać spraw ę z k ilk u aspektów w łasnego zdziw ienia oraz spróbow ać podać i w yjaś nić jego przyczyny, naszkicow ać, m ówiąc ogólniej, trajek to rię niezgody.
II
W szkicu „M ózgi w n ac zy n iu ” z 1981 ro k u H ila ry P u tn am pisze tak:
M rów ka p ełznie po piasku. Jej ślad wije się i w ielokrotnie p rzecina tak, że w końcu, z u p ełnie przypadkow o, w yraźnie w ygląda jak k ary k atu ra W instona C h u rch illa. C zy m rów
ka nak reśliła w ten sposób podobiznę W in sto n a C h u rc h illa, rysunek, k tóry p r z e d s t a w i a C hurchilla? W iększość ludzi pow iedziałaby, po chw ili zastanow ienia, że nie. M rów ka nigdy przecież nie w idziała C h u rc h illa , ani naw et jego podobizny, i nie m iała w cale za m iaru sporządzenia jego p o rtretu . Po p rostu nak reśliła pew ien ślad (a i t o n iein ten cjo - nalnie), ślad, k tóry m y m ożem y „postrzegać jak o ” podobiznę C h u rc h illa .2
P u tn am pyta zatem , co, jeśli nie podobieństw o, jest konieczne do tego, aby coś reprezentow ało coś innego. Jego odpow iedź b rzm i tak: „Wydaje się, że w aru n k iem koniecznym , ażeby coś było rep rezen tacją, lu b najw ażniejszym w aru n k ie m ko niecznym , ażeby coś było rep rezen tacją, jest i n t e n c j a rep rez en to w an ia”3. K lu czem zdaje się zatem intencjonalność. Czy sroki in te n cjo n aln ie zachowywały się tak, że dla postronnego obserw atora w yglądało to jak swoisty ry tu ał pogrzebowy, osobliwie zresztą podobny do ludzkiego?
Intencjonalność jest złożonym fenom enem i da się wyróżnić różne jej stopnie. W edług D aniela D en n e tta hierarchia obejm uje system y intencjonalne pierwszego, drugiego, trzeciego i wyższych rzędów. System intencjonalny pierwszego rzędu
posiada p rzek o n an ia i p ra g n ie n ia dotyczące w ielu rzeczy, lecz nie sam ych p rz ek o n ań i pragnień. System in te n c jo n a ln y drugiego rzędu posiada p rzek o n an ia i p rag n ien ia d o tyczące in n y ch przek o n ań i p rag n ień , zarów no w łasnych, jak i cudzych. System in te n cjonalny trzeciego sto p n ia m ógłby „chcieć”, żebyś „m yślał”, że on coś „chce”, nato m iast system in te n c jo n a ln y czw artego rzędu m ógłby „m yśleć”, że ty „chcesz”, aby on „m yślał”, że ty „m yślisz” to czy tam to itd .4
G łówne przejście n astęp u je p om iędzy system am i in te n cjo n aln y m i pierw szego rz ę du, posiadającym i p rze k o n an ia i p rag n ie n ia, nie będąc w ogóle tego św iadom ym , a system am i in te n cjo n aln y m i kolejnych rzędów, p o trafiącym i zdobyć się już na pew ien spekulatyw ny dystans wobec w łasnych i cudzych p rze k o n ań i p rag n ie ń (to różnica m iędzy „wiem to, co ja w iem ” a „wiem to, co on w ie”; w iększość zw ierząt, p odobnie jak dzieci do około trzech-czterech lat, n ie jest w stanie spojrzeć na sy tu ację z perspektyw y innej n iż w łasna). System y in ten cjo n aln e co najm n iej d ru giego rzę d u dysponują tzw. teorią um ysłu (Theory of M in d ), czyli nie tylko p o tra fią odnosić się do w łasnych m yśli (system y in te n cjo n aln e pierw szego rzę d u nie odnoszą się do w łasnych m yśli, po p ro stu je m ają), ale i um ieją odczytywać cudze m yśli (czyli na podstaw ow ym poziom ie um ieją odpow iedzieć na pytan ie, co w da nej chw ili w idzi dana osoba). W iadom o, że część zw ierząt jest system am i in te n cjonalnym i drugiego rzędu, lu d z ie są system am i in te n cjo n aln y m i trzeciego rzęd u i wyższych stopni. W ciąż n ato m ia st kontrow ersje b u d z i kw estia, czy istn ieją zwie rzęta, których zachow anie kazałoby je zaliczyć do system ów in ten cjo n aln y ch trz e ciego rzędu. Jed n o z n ajb ard zie j dyskusyjnych p y ta ń filozofii zw ierząt dotyczy
2 H. P u tn am Mózgi w naczyniu, w: tegoż Wiele twarzy realizmu i inne eseje, przeł. A. G robler, PW N , W arszaw a 1998, s. 295.
3 Tam że, s. 297.
9
8
obecnie kw estii istn ien ia i stopnia rozw inięcia zw ierzęcej te o rii um ysłu5. Jak za uważa S tephen B udiansky,
nie trzeba dow odzić, że w iele zw ierząt k ieru je się w swoim zachow aniu obserw ow anym zachow aniem in n y ch zw ierząt i podobnie sam o próbuje wpływać z pom ocą określonych form zachow ania na zachow anie innych. T rudno zdobyć n ato m iast dow ody na to, że zw ie rzęta p o trafią wczuw ać się w m yślenie i ogląd św iata in n y ch zw ierząt i próbow ać w y w rzeć w pływ na owe obce w ew nętrzne światy.6
N ajpow ażniejszym i k an d y d a ta m i na posiadanie teo rii um ysłu są w całym k ró lestw ie zw ierząt oczywiście naczelne, zwłaszcza m ałpy człekokształtne. Z grom a dzony dotychczas m a teria ł dowodowy zdaje się sporny i niejednoznaczny. Jednym z n ajbardziej cenionych badaczy, k tó rzy p ró b u ją zm ierzyć się ze w spom nianą kwe stią, jest M ichael Tomasello, dyrektor In sty tu tu A ntropologii Ewolucyjnej im. M axa P lancka w L ipsku. G łów nym celem jego w ydanej niedaw no książki Origins o f hu man communication (która przyniosła m u m iędzy in n y m i prestiżow ą N agrodę H e gla) jest p o kazanie i w ykazanie, że p u n k te m wyjścia lu dzkiej k o m u n ik a cji jest w skazyw anie, używ anie n atu ra ln y c h gestów. Pisze Tom asello:
Z asadnicze tw ierdzenie mojej książki pow iada, że n ajp ierw m usim y rozum ieć, jak lu dzie k o m u n ik u ją się z sobą przy pom ocy n a tu ra ln y c h gestów, zanim b ęd ziem y mogli pojąć, jak ludzie k o m u n ik u ją się z sobą przy pom ocy języka i jak u m iejętność ta mogła w ykształcić się w procesie ew olucji. M oja h ipoteza ew olucyjna mówi, że pierw sze, w ystę pujące tylko u ludzi form y k o m u n ik a cji polegały na pokazyw aniu i w skazyw aniu, na gestykulacji. Społeczno-kognityw na i społeczno-m otyw acyjna in frastru k tu ra, która um oż liw iła te nowe form y ko m u n ik acji, d ziałała później jako swego rodzaju psychologiczna p latfo rm a, na której m ożna było zbudow ać różnorakie system y konw encjonalnej k o m u n ikacji językowej (wszystkie 6000 obecnie istniejących). W skazyw anie i gestykulacja były zatem decydującym i p u n k ta m i p rzejścia w ew olucji ludzkiej k o m u n ik acji i m ieszczą w sobie już większość obecnych tylko u ludzi form społecznego p oznania i m otyw acji, które były konieczne dla późniejszego stw orzenia konw encjonalnych języków.7
L udzki gest w skazujący m a zdaniem Tom asello m otywację prospołeczną. W ska zujem y in n y m na coś, zakładając, że chcieliby to w iedzieć, że m oże to okazać się dla n ic h użyteczne, że tym sam ym m y okażem y się pom ocni, że poprzez w skaza n ie poruszym y określony tem at etc.:
W św iecie zw ierząt tego rodzaju użyteczne przekazyw anie inform acji jest niezw ykle rz a d kie, naw et u naszych najbliższych krew nych pośród naczelnych. Jeśli d ajm y na to kw ilą ce szym pansiątko szuka swojej m atk i, jest n iem al pew ne, że w szystkie in n e szym pansy
5 Por. użyteczny przegląd w ażniejszych stanow isk w: The Philosophy o f animal ninds, ed. R.W. L urz, C am b rid g e U niv ersity Press, N ew York 2009.
6 S. B udiansky I f a lion could talk. A nim al intelligence and the evolution o f consciousness, T he Free Press, N ew York 1998, s. 164.
7 M. Tom asello Origins o f human communication, T he M IT Press, C am bridge (M ass.)-L o n d o n (E ngland) 2008, s. 2. C y taty lokalizuję w tekście po skrócie O H C .
w b ezp o śred n im otoczeniu o tym wiedzą. Je d n a k naw et jeśli w okolicy jest in n a sam ica, która wie, gdzie jest m atka m łodego szym pansa, nie przekaże tej w iadom ości p o szu k u ją cem u, chociaż oczywiście jest w stanie odpow iednio w yciągnąć rękę w swego rodzaju ge ście w skazującym . N ie powie tego dziecku dlatego, że do jej motywów kom unikacyjnych zw yczajnie nie należy inform ow anie in n y ch o czym ś w pom ocny sposób. L udzkie gesty są n a to m iast w przeciw ieństw ie do tego zaplanow ane w sposób ta k zasadniczo k o opera cyjny, że nie tylko w pom ocny sposób in fo rm u jem y in n y ch o określonych rzeczach, lecz także sam i a rty k u łu jem y życzenia, oczekując, że in n i z ap ro p o n u ją nam pom oc. (O H C, s. 5 )
Je d en z instru k ty w n y ch eksperym entów zaprojektow ano w n astęp u jący spo sób (por. O H C , s. 38 i nast.): Człow iek k ładzie pożyw ienie w w idocznym , ale n ie typow ym m iejscu i w skazuje na nie m ałp ie człekokształtnej. M ałpa podąża w zro k iem za gestem i k iedy naw iąże k o n ta k t wzrokowy z pożyw ieniem , p rzynosi je sobie. M ogłoby to świadczyć o tym , że m ałpa zrozum iała prosty przekaz: wiem , że chcesz m i pow iedzieć, gdzie jest pożyw ienie, i idę za tw oją wskazówką. K iedy jed n ak nieco zm ienim y początkow ą sytuację, założenie to m oże wydać się n ie u p ra w n io n e. W now ym p o d ejściu je d en z dw óch lu d z i chow a pożyw ienie w jednym z trzech pojem ników , przy czym druga osoba przygląda się te m u - i m ałp y w idzą w łaśnie ją, lecz nie tego, kto ukryw a jedzenie. Z w cześniejszych dośw iadczeń m a ł py w iedzą już, że pożyw ienie jest tylko w jednym p o je m n ik u i że m ogą dokonać w yboru tylko jeden raz. W d ru g im kro k u osoba, która w cześniej była przyglądają cą się, a teraz odgrywa rolę pom ocnika, w skazuje na jeden z pojem ników . Jaka jest reakcja? M ałpy podążają w zrokiem za gestem , ale w ybierają p o jem n ik na ślepo. Zw racają uwagę na w skazujący gest, ale zdają się n iezdolne do rozszyfrow ania jego znaczenia - które dla lu d z i od określonego w ieku, m niej więcej od 14 m iesię cy, jest jasne jak słońce: chcę ci coś przekazać, to m ianow icie, że pożyw ienie jest ukryte w tym k o n k retn y m pojem n ik u . M ałpy n ato m iast w ydają się interpretow ać gest w skazujący w te n sposób, że odczytują go jako po p ro stu w skazanie na po jem n ik - ale n ie łączą tego w skazania z pożyw ieniem . Co ciekawe, w yniki zm ien ią się, kiedy znow u pozornie n ieznacznie zm odyfikujem y okoliczności. K iedy pom ocnik zam ien i się w k o n k u ren ta , k tó ry pożąda pożyw ienia ta k sam o jak m ałpa, ale z ja kiegoś pow odu nie m oże sam go dostać (bo na przy k ład nie jest w stanie wyciąg nąć dostatecznie daleko ram ien ia ), to wówczas m ałpa wie w m g n ie n iu oka, gdzie pow inna szukać pożyw ienia - w łaśnie w tym p o je m n ik u , na jaki w skazuje k o n k u ren t. Za każdym razem m am y zatem do czynienia z bardzo podobnym zachow a n ie m - ktoś w yciąga rękę, w skazując na właściwy p o je m n ik - ale m ałp y pojm ują te n gest tylko w jednym określonym przy p ad k u . Jak k o m e n tu je Tomasello:
O biecująca h ipoteza pow iada zatem , że m ałpy człekokształtne nie rozum ieją, że czło w iek k o m u n ik u je się z nim i w sposób altruistyczny, żeby pom óc im w o siągnięciu ich celów. Sam e k o m u n ik u ją się tylko w tym celu, żeby w trybie rozkazującym czegoś w ym a gać, i stąd ro zu m ieją gesty in n y ch tylko wówczas, kiedy także w nich zaw arty jest tego rodzaju im p eraty w n y nakaz - w innym razie pozostaje dla nich n iep rz en ik n io n ą zag ad ką, jak iem u celowi m a służyć cala gestykulacja. (O H C , s. 41)
6
6
00
1
W in n y m eksperym encie dwa szym pansy zdobyw ają pożyw ienie, obsługując w spólnie odpow iednio skonstruow any ap arat, jednak podczas p o d ziału uzyskane go p o k arm u szybszy osobnik oszukuje p artn e ra . O szukane dwa razy, w olniejsze zwierzę p rzestaje kooperować. W podobnym eksperym encie z d w u letn im i dzieć m i szybsze dziecko pom aga w olniejszem u, ta k że zarówno jedno, jak i drugie otrzy m u ją koniec końców nagrodę. Z d an iem Tom asello obydwa sposoby zachow ania dzielą jakieś dwa m ilio n y (względnie dobre kilkaset tysięcy) lat h isto rii ro zw o ju 8. Prow adzi go to do k onkluzji, że ludzka k o m unikacja „jest zasadniczo p rzed się w zięciem kooperacyjnym , które fu n k cjo n u je w najbardziej n a tu ra ln y i spraw ny sposób w kontekście o b u stro n n ie zakładanego, w spólnego pojęciowego zaplecza (1) oraz o b u stro n n ie za k ła d an y c h k o o peracyjnych m otyw ów k o m u n ik a c ji (2)” (OH C , s. 6). N astęp n ie Tom asello pokazuje, że ludzka k o m unikacja jest jedyna w swoim ro d zaju w dw ojakim sensie, to znaczy
zarów no jeśli chodzi o jej stru k tu ry , jak i o motywy. L u d zk a kooperacja u stru k tu ro w an a jest zwłaszcza przez coś, co n iek tó rzy w spółcześni filozofowie nazyw ają „dzieloną in ten - cjo n aln o ścią” [shared intentionality] albo „in ten cjo n aln o ścią w ieloosobow ą” [we-intentio-
nality]. O gólnie rzecz biorąc, dzielona inte n cjo n aln o ść jest w a ru n k iem specyficznie lu d z
kich form w spółpracy, kiedy to pojaw ia się podm iot w liczbie m nogiej, jakieś ‘m y’: w spólne cele, w spólne zam iary, o b u stro n n a w iedza, dzielone p rzek o n an ia - a w szystko to w k o n tekście różn o rak ich m otyw ów kom unikacyjnych. (O H C , s. 6-7)
C hodziłoby zatem o to,
aby ludzką kooperacyjną kom unikację - niezależnie od tego, czy chodzi o „n atu raln e ge sty” czy o „arb itraln e” konwencje - potraktow ać jako przypadek, jakkolw iek szczególny, w ystępującej jedynie u ludzi aktyw ności kooperacji, która zasadza się na dzielonej inten- cjonalności. K om petencje i m otywy dzielonej intencjonalności składają się zatem na to, co m ożem y nazwać „kooperacyjną in fras tru k tu rą ludzkiej kom u n ik acji”. (O H C, s. 7)
Podsum ow ując, tezy Tom asello b rzm ią następująco:
N a początku jest w ieloosobowa inten c jo n aln o ść w spólnego d ziałan ia - w zabaw ie dzieci podobnie jak w życiu pierw szych ludzi. G dzieś pom iędzy dw om a m ilio n am i a 250 000 lat tem u pewne g ru p y hom in id ó w m usiały zyskać przew agę nad in n y m i dzięki nowym, kooperacyjnym sposobom zb ieran ia i polow ania. Selekcja g rupow a ustabilizow ała tę „ re w olucję k u ltu ro w ą ”, kooperujące g ru p y były skuteczniejsze i stw orzyły sobie nisze k u l turow e, w których m ogły powstawać nowe w ynalazki i n arzęd zia - a te sprzyjały rozw o jowi a n ato m ii i m ózgu ludzi, k tórzy po trafili się z nim i obchodzić. L u d zk i język, p ie r w otnie zjaw isko tow arzyszące rew olucji kulturow ej, stał się n astęp n ie kataliz ato rem co raz bardziej złożonych kolektyw nych p rak ty k .9
Co w ynika z powyższego w kontekście naszego p ytania o teorię um ysłu? Otóż jeśli Tom asello m a rację, to dopiero kooperacyjna in fra stru k tu ra ludzkiej k o m u 8 M owa o tym w w yw iadzie, por. M. G reffrath Das Tier, das ‘W ir’ sagt, „D ie Z e it” 2009
n r 16. 9 Tamże.
n ikacji (do czego niezbędna jest dzielona intencjonalność) um ożliwia czytanie myśli innych, n ato m iast in dyw idualna intencjonalność m oże prow adzić co najwyżej do projektow ania na innych w łasnych m yśli (to różnica p om iędzy sądam i: „on wie, co ja w iem ” i „ja w iem , co on w ie”). N ajin telig en tn iejsze m ałp y człekokształtne nie przekraczają granicy, któ rą dzieci lu d zk ie pok o n u ją bez p ro b lem u w w ieku około czterech lat (chyba że cierp ią na określoną niepełnospraw ność albo za b u rzenie w ro d zaju autyzm u, który charak tery zu je się w łaśnie zasadniczą n ie u m ie jętnością przypisyw ania innym stanów m e n taln y ch albo w yobrażania sobie obra zu, jaki sam i tw orzym y w oczach innych). M ichael Tom asello przedstaw ia zatem n ad e r obiecującego k an d y d ata na różnicę antropologiczną, czyli „częściowo uk ry tą, wysoce złożoną, nie m ającą odpow iednika w śród innych gatunków psycholo giczną in fra stru k tu rę dzielonej in te n cjo n aln o śc i” (O H C , s. 60).
D zielona intencjonalność, w ykształcona w procesie ewolucyjnego rozw oju na bazie p ro to k o m u n ik a cji gestycznej, czyni efektyw niejszą kooperacyjną w spółpra cę oraz daje człow iekow i zadziw iającą u m iejętność p o strzegania siebie i świata nie tylko z jednej, p arty k u larn ej perspektyw y, lecz także z p u n k tu w idzenia in nych. D aje m u um iejętność w czuw ania się w innych, a co za tym idzie m yślenia z ich p u n k tu w idzenia. K onsekw encją tej u m iejętności jest rozw inięta na którym ś eta p ie rozw oju zd o ln o ść, p rz e k sz ta łc o n a n ie b aw em w p rzy je m n o ść , cz e rp a n a z m yślenia in n y m i um ysłam i - na jej jednym k rań c u m am y zw yczajną, codzienną rozm ow ę,10 na d ru g im lite ra tu rę i sz tu k ę11. Zauważm y, że dopiero gdy jesteśm y w stanie spojrzeć na siebie oczyma drugiego, m ożem y postaw ić pytanie o w łasną tożsam ość. N ie tru d n o rozpoznać, że te n pozornie m ały ontogenetyczny krok dla dziecka - w czucie się w in n ą osobę - był w ielkim filogenetycznym skokiem dla ludzkości.
Pow róćm y teraz do srok Bekoffa i sp róbujm y zastanow ić się n a d zaobserw ow a ną scenką w świetle dotychczasow ych rozw ażań. Czy sroki są system am i in te n cjo nalnym i? Oczywiście, nie ulega w ątpliw ości, że posiadają przek o n an ia i p rag n ie nia, k tórym i się k ie ru ją (kontrow ersje dotyczą jedynie sposobu, w jaki owe p rze k onania i p rag n ie n ia są reprezentow ane w um yśle). Aby jed n ak m ogły brać udział w rytuale pogrzebowym , k tóry byłby czymś in n y m aniżeli tylko bezm yślnym (jak kolw iek n a swój sposób n ad al n ad e r in teligentnym ) naśladow aniem zaobserw ow a nego gdzie indziej zachow ania, m usiałyby być system am i in ten cjo n aln y m i co n a j m niej trzeciego albo wyższego rzę d u („ja wiem , że mój nieżyjący tow arzysz m ógł by chcieć, żebym w yraził swoje przyw iązanie do niego w ta k i w łaśnie sposób [skła dając przy jego zw łokach w iązankę z traw y]”). Z eksperym entów Tom asello w yni ka, że aby system in te n cjo n aln y m ógł być system em wyższego rzędu niezbędna jest k o m petencja dzielonej in tencjonalności (pom yślm y także o tym , że w edług
10 Por. R. D u n b a r Pchły, plotki a ewolucja języka, przeł. T. Pańkow ski, C zarn a Owca, W arszaw a 2009.
11 Por. D. D u tto n The art instinct. Beauty, pleasure, and human evolution, O xford
1
0
2
Bekoffa cztery sroki r a z e m uczestniczą w „cerem onii pogrzebow ej” - w jaki spo sób bez dzielonej in tencjonalności m ogłyby skoordynować w yrażenie swojego żalu? Oczywiście, często jesteśm y w stanie zaobserwować w p rzyrodzie w spólne działa n ia - jed n ak w w iększości, jeśli nie we w szystkich p rzy p ad k ach tego ty p u chodzi o system biologicznych uw arunkow ań z dodatkow ą k o m p o n e n tą uczenia się na błędach). D la istn ien ia dzielonej inten cjo n aln o ści p o trze b n y byłby system k o m u n ik a cji w ykraczający poza biologiczny p rogram - niczego takiego jed n ak nie z n a j dziem y u srok i stąd m ożem y założyć z praw dopodobieństw em graniczącym z pew nością, że ich osobliwe zachow anie nie m a nic w spólnego ze znanym n am z naszej rzeczyw istości ry tu ałem pogrzebowym .
W istocie, będąc jednorazow ym św iadkiem opisyw anego przez Bekoffa zacho w ania, nie jesteśm y w stanie pow iedzieć nic albo niem al nic, i m u si zdum iew ać fakt, że sam badacz z jakichś pow odów zdaje się n ie chcieć tego zauw ażać. Bekoff n ie w spom ina an i słowem o tym , czy in n e sroki w okolicy przejaw iają podobne zachow ania. Czy w ogóle kiedykolw iek zaobserw ow ano inne p ta k i z rod zin y kru- kow atych (czyli k ru k i, gawrony, kaw ki, w rony bąd ź sójki) - albo z jakiejkolw iek innej rod zin y - których zachow anie wykazywałoby j a k i e ś podobieństw o do wy żej opisanego? W idząc sroki, któ re zdają się urządzać „pogrzeb” zm arłem u „przy jacielow i”, etolog uznaje, że ta k w łaśnie jest. M yrm ekolodzy zaobserw ow ali swego czasu pew ien zadziw iający fenom en: m artw e osobniki są w ynoszone poza obszar m row iska. T ransport te n m oże przypom inać zew n ętrzn em u obserw atorow i swego ro d zaju k o n d u k t żałobny, z m artw ym tow arzyszem przenoszonym na m arach. Czy pow inniśm y w yciągnąć z tego w niosek, że także m rów ki dysponują czymś w ro dzaju pojęcia albo przeczucia śm ierci oraz troszczą się o zm arłych w spółtow arzy szy? O tóż tego ro d zaju założenie byłoby z g ru n tu fałszywe: zachow anie m rów ek jest jedynie biologicznie zaprogram ow aną reakcją na określony rodzaj kw asu, jaki pow staje w k o rp u sach m artw ych m rów ek i m oże doprow adzić do ro zp rze strzen ie nia się groźnych chorób. Jeśli p o trak tu jem y tym kw asem żyjące osobniki, zostaną one rów nież u su n ięte poza obręb m ro w isk a12.
In n y przykład: w eźm y pisklę k u k u łk i, któ re tu ż po w ykluciu się z jaja wypy cha z gniazda inne jaja, czyli właściwe potom stw o swoich p rzybranych rodziców. O bserw ując z bo k u to zadziw iające zachow anie, m am y w ielką ochotę przypisać p isk lęciu złą przebiegłość przyszłego kukułczego R yszarda III; jed n ak w szystkie pisklęta k u k u łe k zachow ują się w te n sam sposób i choć oczywiście m ają powody, aby robić to, co ro b ią - w to k u ew olucji w ykształcił się w k u k u łczy m genom ie m ech an izm spraw iający, że pisklę wypycha z gniazda p o te n cja ln y c h k o n k u re n tów, żeby zm aksym alizow ać szanse w łasnego przetrw an ia - pozostają absolutnie nieśw iadom e tego, co w łaściwie robią. Zarów no k u k u łk i, jak i obserwowane przez Bekoffa sroki niew ątpliw ie m ają pow ody (w pierw szym p rzy p a d k u jasne, w d ru
12 Por. D. Perler, M. W ild Der Geist der Tiere - eine Einführung, w: Der Geist der Tiere.
Philosophische Texte zu einer aktuellen Diskussion, hrsg. D. Perler, M. W ild, S u h rk am p ,
gim n iejasne), dla których robią to, co robią - to, co z naszego p u n k tu w idzenia w ygląda tak , jakby dokonyw ały planow ej masowej egzekucji albo odpraw iały swo isty pogrzeb - ale jeśli nie m ają poczucia owych powodów, to b łęd n e byłoby u zn a w anie ich za system y in te n cjo n aln e wyższego stopnia. W iele w skazuje na to, że jesteśm y jedynym i isto tam i zam ieszkującym i ziem ię, które m ogą zdawać (i zdać) sobie spraw ę z powodów, któ re n im i pow odują.
III
D o p ó k i k o n tra rg u m e n ty nie przek o n ają m nie, że jestem w błędzie, będę za kładał, że w form ie życia srok nie m a m iejsca na żegnanie zm arłych (jakkolw iek nie pow inniśm y odm awiać im m ożliw ości przeżyw ania pew nego bliżej n ieo k re ślonego sm u tk u - porów nyw alnego ze sm u tk iem , jaki i nas czasem ogarnia, kiedy zdaje się nie wypływać z żadnego określonego pow odu). D laczego w form ie życia srok nie m a m iejsca na żegnanie zm arłych? D latego, że sroki niew iele m ogłyby począć z pojęciem „zm arły”, p odobnie zresztą jak „tow arzysz” czy „okazywać ż a l” . Rzecz nie w tym , że m artw a sroka nie posiada w um yśle bezjęzykowej sroki żad nej rep rez en ta cji - bo praw dopodobnie jakąś pozajęzykow ą rep rezen tację posiada - lecz w tym , że rep rezen tacja ta jest ko m p letn ie odm iennego ro d zaju niż nasza zapośredniczona przez język. Sroka m oże m ieć przeczucie nadchodzącej śm ierci (coś w ro d za ju biolo g iczn ie w budow anego m e ch a n izm u , k tó ry n ie d łu g o p rze d kolapsem wysyła sygnały inform ujące o dezaktyw ującym final countdown), może także odczuwać w stresującej sytuacji nieokreślony strach p rze d śm iercią - ale nie m oże bać się um rzeć, ani nie m oże także skonkretyzow ać swoich obaw, poniew aż nie m a żadnego w yobrażenia tego stanu: p odobnie jak dwu- czy naw et jeszcze trzy letn ie dziecko nie dysponuje po p ro stu n arzędziem , z którego pom ocą m ogło by to zrobić.
O jakim n arzęd ziu mowa? N iek tó rzy sądzą, że to język jest owym dodatkow ym elem entem , narzęd ziem (czy raczej organem ), które przesądza sprawę. W pierw szym p rzy b liżen iu m ożna tak rzecz u ją ć13, dziś argum entow ałbym jednak, że jak kolw iek język jest decydujący, spraw ę przesądza w ykształcony ewolucyjnie instynkt n arracy jn y albo, ta druga nazw a byłaby m oże trafn iejsza, fabulacyjny. Żeby do k ładniej zrozum ieć, w czym rzecz, m u sim y cofnąć się nieco, p róbując objąć w zro kiem szerszy obszar.
P om yślm y o naszym najbliższym krew nym , szym pansie, z k tó ry m dzielim y 99,5% w spólnych genów (w p rzy p a d k u goryla to „zaledw ie” 99%). D laczego m im o ta k nieznacznej różnicy genetycznej dzieli nas ta k wiele? P odobieństw o genetycz ne łatw iej przyjdzie n am zrozum ieć, kiedy uśw iadom im y sobie, że jakieś 5 do 7 m ilionów lat te m u m ieliśm y ostatniego w spólnego przodka - a zatem owo 0,5% różnic to efekt zm ian ew olucyjnych, jakie zaszły w p rzeciągu owych kilka m ilio
13 Por. A. Ż ych liń sk i „Homo loquens”. O różnicy antropologicznej, „Teksty D ru g ie ” 2009, s. 56-84.
£0
1
0
4
nów lat. Różnice genetyczne m ożem y w yobrazić sobie jako różnice w naszym m ó zgowym hardw arze; okazuje się, że są one b ardzo nieznaczne. Przyglądając się jedynie mózgowi - a w łaśnie m iędzy innym i na w ynikach b ad a ń m ózgu opiera się argum entacja znosząca różnice m iędzygatunkow e - trac im y jednak z oczu w aż niejszy czynnik. M arc Bekoff zdaje się podzielać silną w iarę tych, którzy sądzą, że jeśli dostrzegają podobieństw o na poziom ie m ózgu, to m usi ono z konieczności w ystępować rów nież na płaszczyźnie um ysłu. W pew nym m iejscu zastanaw ia się na przykład, czy „m ałpy p o trafią spiec ra k a ”, czyli czy zw ierzęta odczuw ają w styd i zakłopotanie, i p rzekonuje, że
p otrzebne są b ad an ia porów naw cze w dzied zin ie n eurobiologii, endokrynologii i etolo- gii, by dow iedzieć się więcej o subiektyw nej n atu rze zakłopotania. Jeśli zbadam y nerw o we i h o rm o n aln e o d p o w ied n ik i zaw sty d zen ia u lu d zi i d o strzeżem y p o d obne wzorce u zw ierząt [...], w tedy b ezpiecznie będziem y m ogli stw ierdzić, że są one zdolne do p rz e żyw ania zakłopotania. (OZP, s. 95-96)
Choć w zasadzie w iadom o to już dziś: „Przytoczone opow ieści z życia zw ierząt przyw ołują tak ą m ożliwość i w łaściw ie n ie m a pow odu, by sądzić inaczej” (OZP, s. 96). Otóż jest powód. N ie odm aw iając m ałpom m ożliw ości przeżyw ania zakło p o ta n ia, nie należy jed n ak od raz u przypisyw ać im pochopnie ta k złożonych lu d z k ich em ocji jak m iłość czy podziw. Z daje się - zaryzykujm y to porów nanie przy całej ostrożności wobec m etaforyki technologicznej - że na podobnym mózgowym h ardw arze zainstalow ano w ciągu k ilk u m ilionów lat ew olucji k o m p le tn ie różny um ysłowy softw are. Jeden pozw ala na u ru ch a m ian ie prostych aplikacji służących do obróbki w rażeniow ych in te rak cji ze św iatem , d rugi jest - z dzisiejszej p ersp ek tywy - zaaw ansow anym środow iskiem program istycznym , w którym preinstalo- w ano kilkanaście program ów optym alizujących św iatodostęp. Język m oglibyśm y w yobrazić sobie wówczas jako coś na kształt system u operacyjnego, czyli p o d sta wowego oprogram ow ania zarządzającego całym działan iem pozostałego urządze nia. Ten program operacyjny tw orzy nasz umysł. M ając genetycznie podobne mózgi, różnim y się od innych zw ierząt w łaśnie um ysłam i - czyli tym , jak w procesie ewo lu c ji zaczęliśm y owe m ózgi wykorzystywać. P reinstalow any na naszym mózgowym h ardw arze język nie jest jed n ak w szystkim - jest jedynie w aru n k ie m sine qua non działania innej wyjątkowej aplikacji: p ro g ram u fabulacji. F abulacją będę nazywał generow anie fabuł (czyli h isto rii, opowieści) i główna teza m ojego a rty k u łu po w iada, że w łaśnie fabulacja (nie zaś tylko nazyw anie) jest naszym n a tu ra ln y m spo sobem w chodzenia w in terak cje ze św iatem (a więc także z sobą i z innym i).
A zatem , chcąc lepiej zrozum ieć nasz um ysł, pow inniśm y słuchać nie tylko neurologów, którzy w ejrzą w stru k tu ry naszego m ózgu, lecz także tych, którzy m niej w iedzą o m ózgu, za to więcej o fabułach: m am na m yśli zwłaszcza fabulatorów (czyli zaw odowych tw órców fabuł: pisarzy, scenarzystów, reżyserów etc.) i filolo gów (czyli zawodowych czytelników fabuł). Z acznijm y od M ario Vargasa Llosy, k tóry w swojej pośw ięconej tw órczości Ju a n a C arlosa O nettiego książce E l viaje a laficción (‘W yprawa w fikcję’), przenosi nas do czasu, kiedy „człowiek (el hombre)
nie jest już zw ierzęciem , ale przesadą byłoby też nazw ać go już lu d z k im ” 14. To czas sprzed św iadom ości czasu, czas absorbującej teraźniejszości, która nie zna jeszcze przeszłości i przyszłości. N asz przodek od niedaw na cieszy się zdolnością b ip e d ii, po ru szan ia na dw óch dolnych kończynach, dzięki czem u zyskuje naraz dwie górne, którym i, jak niebaw em zauważy, m ożna wykonywać gesty i wytwarzać n arzędzia (sam icom um ożliw ią one dodatkow o bliższy k o n ta k t z potom stw em ). H o m in id y łączą się w grupy, poniew aż to jedyna m ożliwość przetrw an ia w n ie przyjaznym otoczeniu. Pierw sze gru p y p rzy p o m in ają raczej roje niż zalążki społe czeństwa.
W spółistnienie (coexistir) nie oznacza jeszcze w spółżycia (convivir). To o sta tn ie w ym aga w ydoskonalonego system u k o m u n ik acji, kolektyw nego, w spólnego losu, który bazuje na w spólnych m ian o w n ik ach w ro d zaju języka, wiary, rytuałów , ozdób ciała i zwyczajów. N ic z tych rzeczy jeszcze nie istn ieje - m am y do czynienia z nagim przeżyciem , z im p u l sam i i afektam i, które p oprzedzają logikę i które doprow adziły owe półzw ierzęta (semia
nimales) do tego, aby w m iejsce b rak u jący ch pazurów , kłów, rogów czy gruczołów jad o
wych, którym i d y sp o n u ją in n e isto ty żywe, sięgnąć po łu p k i i kam ienie, polować, spać i zm ieniać m iejsce pobytu w g ru p ie, dzięki tem u c h roniąc się w zajem nie i w spólnie p rz e zwyciężając stra ch .15
S trach jest bazow ym uczuciem (podobnie jak zadow olenie, ból czy złość), dostęp nym także części zw ierząt, jednak w m ia rę stopniow ego p rzy ro stu św iadom ości odkryw ania św iata, n ara sta także uczucie strach u , ba, przerażen ia, a zatem p o ja wia się rów nież konieczność coraz b ardziej profesjonalnego rad zen ia sobie z nim . Św iat jest pełen n iespodzianek, a dla pierw otnego człow ieka n iem al w szystkie n iesp o d zian k i są śm iertelne: ukąszenie grzechotnika, który p rzy p ełzn ął w traw ie do jego stóp, p io ru n , któ ry rozśw ietla b urzę i po d p ala drzew a, albo zaczynająca nagle drżeć ziem ia, która z hu k iem rozszczepia się, tworząc przepaście, m ogące go p o ch ło n ąć.16
Im więcej w idzę (a w idzim y także dzięki p o sia d an iu języka, jak p rzypom ina D o n a ld D avidson), tym m niej rozum iem , im m niej rozum iem , tym b ardziej się boję. D o pew nego stopnia pom agają in sty n k ty - sen, jedzenie, stosunek płciow y - kie dyś jed n ak n ad ch o d zi chw ila, k iedy ich zaspokajanie okazuje się niew ystarczają ce. Podobnie jak, ontogenetycznie rzecz biorąc, do pewnej chw ili w ystarczy nam poczucie, że są przy n as rodzice, dziadkow ie czy in n i bliscy n am ludzie, od pew ne go zaś m o m e n tu zaczynam y szukać konsolacji w tru d n y c h m o m e n ta ch życia także gdzie indziej (odwołując się najczęściej do różnych form religii), także z filogene tycznego p u n k tu w idzenia początkow ym i form am i rad zen ia sobie ze stresem wy w ołanym strach em była po p ro stu bliskość, jaką zapew niali w g ru p ie inni; w pew nym m om encie m usiała ona jed n ak przestać wystarczać.
14 M. Vargas Llosa E l viaje a la ficción. E l mundo de J u a n Carlos Onetti, A lfaguara, M a d rid 2008, s. 11. 15 Tam że, s. 12. 16 Tam że, s. 13. S O I
9
0
1
G dzieś w owej dziejowej chw ili na p rze strzen i około 200 000 lat człowiek wy kształca sym boliczny system k o m u n ik a cji - z innym i, z sobą oraz ze św iatem . To język, któ reg o n ovum polega p rze d e w szystkim na u niw ersalności: po d ręczn y i fu n k cjo n aln y niczym szw ajcarski scyzoryk pozwala nie tylko lepiej skoordyno wać znane już sk ą d in ąd form y w spółdziałania (na przy k ład polow anie czy zbie ractw o), ale i oferuje n araz ko m p letn ie nowy św iatodostęp. Jak gdyby nagle poja w ił się obok dotyku, słuchu, sm aku, w ęchu i w zroku rzeczyw isty szósty zm ysł, k tó ry nie tylko w iąże i udoskonala pozostałe pięć (nie tylko w idzę, teraz także w iem , co w idzę, i m ogę to przekazać innym ; nie tylko w idzę i słyszę, te ra z także czuję i p o trafię to w yrazić etc.), ale i tw orzy ko m p letn ie now ą jakość.
Jeśli zgodzimy się z M ichaelem Tomasello, że na początku było nie słowo, a gest - a większość dostępnych dziś wyników eksperym entów z prym atam i wskazuje, że to bardzo praw dopodobny scenariusz - to gest m usiał zostać kiedyś zastąpiony dźwię kiem. Któryś z hom inidów m usiał kiedyś, zam iast próbować poinform ować innych o pasącym się w pobliżu m am ucie z pomocą rąk, wydać z siebie dźwięk, bardzo m oż liwe, że był to odgłos dźwiękonaśladowczy, który skojarzył się w umyśle innego człon ka z w yobrażeniem m a m u ta17. To m usiała być jedna z iskier, które rozpaliły ognisko - palące się aż do powstania języka, jakim go znamy, setki tysięcy lat. N ie wiadomo, ile czasu potrzebne było do tego, żeby któryś z hom inidów w padł na pomysł - bardzo praw dopodobne zresztą, że stało się to przypadkiem - że poinform ow anie innych o przebywającym w pobliżu m am ucie, kiedy po m am utach nie ma w najbliższej oko licy ani śladu, daje m u możliwość swobodnego rozejrzenia się po obozowisku. Tak narodziło się kłamstwo, rozbudow ane z czasem do postaci sztuki systematycznego oszustwa. Kolejne tysiące lat trwało zapewne - wskazuje na to okres, jaki przyjm uje się pom iędzy założonym m om entem powstania protojęzyka (około 300-250 000 lat tem u) a odkryciam i pierwszych artefaktów kulturow ych (około 100 000 lat tem u) - zanim któryś z bystrzejszych hom inidów nie użył słowa oznaczającego m am uta nie w celu wskazania na rzeczywiście obecnego m am uta ani też nie po to, żeby celowo wprowadzić innych w błąd, lecz po to, aby ewokować w yobrażenie m am uta, wtapiając je być może w szerszy kontekst, dotyczący, dajm y na to, chwalebnej czy tragicznej potyczki. To samo słowo w nowym, niespotykanym dotąd funkcjonalnym użyciu, dało początek pierwszej protofikcji. W większości grup zawsze znalazł się pewnie ktoś, kom u opowiadanie fikcji przychodziło łatwiej i sprawiało większą przyjemność niż innym; słuchać, m ożem y zakładać, chciała zdecydowana większość. Z tych pierw ot nych opowiadaczy wyrośli z czasem zawodowi gaw ędziarze18, a także szam ani, cza rownicy i kapłani.
17 Por. spekulacje jednego z wpływowych lingw istów i badaczy ew olucji języka: D. B ickerton A d a m ’s Tongue. How humans made language, how language made humans, H ill an d W ang, N ew York 2009, s. 218. Por. także W. Tecum seh F itch The evolution
o f language, C am bridge U niv ersity Press, N ew York 2010.
18 Vargas Llosa nazywa ich gdzie indziej los habladores i pośw ięca im in n ą książkę, por. M. Vargas Llosa, Gawędziarz, przeł. C. M a rro d an C asas, Z nak, K raków 2009.
R oland B arthes zauw ażył przenikliw ie, że opow iadanie jest „ponadczasow e, ogólnokulturow e, w szechobecne jak życie”19. O pow iadanie, nie tylko filozofia, jak chciał G om browicz, ale i każde choćby najk ró tsze opow iadanie, „porządkuje świat w ram ach pew nej w izji”20. Oczywiście n iekoniecznie zaraz c a ł y świat, in n ą am bicję m a przecież H egel piszący Fenomenologię ducha, inną zaś dziecko opow iada jące rodzicom o w yciętym z p a p ie ru zającu. In ten c ja jest wszakże zbieżna: u p o rządkow ać to, co zw iem y życiem . A że życie nierozerw alnie zw iązane jest ze świa tem , uporządkow ać świat. F rag m en t św iata, nasz m ały św iatek. P odejm ujem y owe organizacje na różnych poziom ach - po d an ie godziny („19.10”) jest pew nym spo sobem organizacji, mój arty k u ł innym . To różnego rod zaju organizujące św iat fa- b ulacje na zerowym poziom ie fikcji (na m arginesie przypom nijm y, że różnica m ię dzy fabulacją fikcjonalną a niefik cjo n aln ą jest jedynie różnicą stopnia: każda wy pow iedź n iefikcjonalna m oże stać się fikcją li tylko przez p rzen iesien ie w inny kontekst: p u b lik u jąc zdanie „jest 19.10” na jednej stronie z dużą ilością światła w antologii poezji n adałbym m u form ę w iersza (inna rzecz, czy w artego uwagi), w kładając mój w ykład w usta postaci z powieści, n adałbym m u form ę fikcjonalnej prozy).
Człow iek pierw otny, potrafiący już nadaw ać postać kaw ałkom kam ien i, obra biać je i kształtow ać, m u siał kiedyś zacząć postępow ać w analogiczny sposób z ży ciem - bo żyjąc, nad ajem y stru m ien io w i życia jakąś postać, obrabiam y i k sz ta łtu jem y surow y m ateriał. C zynim y to, fabularyzując życie, czyli przepuszczając p rze życia przez n arracy jn y filtr opowieści. M ówiąc opowieść, n iekoniecznie m usim y m ieć na m yśli od raz u Wojnę i pokój czy Człowieka bez właściwości, m ówiąc opo wieść, pom yślm y także o zdecydow anie krótszych sekw encjach. N ajk ró tszy utw ór w annałach całej lite ra tu ry światowej to jednozdaniow e opow iadanie Dinozaur pióra gw atem alskiego p isarza A ugusta M onterroso: „C uando despertó, el din o sau rio todavia estaba a lli” („K iedy się obudził, d in o z au r ciągle ta m b y ł”).
Z p u n k tu w idzenia an tropofilologii (określm y tym m ia n em filologię ek sp lo ru jącą p rze strzeń różnicy antropologicznej) za n ajm n iejszą jednostkę w ypow iedze niow ą m ożna uznać fabulację. N ie narrację, poniew aż narrac ja w klasycznym lite ratu ro zn aw czy m u ję ciu to „wypowiedź m onologow a p rez e n tu ją c a ciąg zd a rzeń uszeregow anych w jakim ś p o rzą d k u czasowym , pow iązanych z po staciam i w n ich uczestniczącym i oraz ze środow iskiem , w k tó ry m się rozgryw ają”21. N arracja przy b iera form ę opow iadania bądź opisu, „w zależności od tego, czy na p la n pierw szy
19 R. B arthes Wstęp do analizy strukturalnej opowiadań, przeł. W. Błońska, w: Studia z teorii literatury. Archiwum przekładów „Pamiętnika Literackiego”, t. 1, red. M. G łow iński i H. M arkiew icz, O ssolineum , W rocław 1977, s. 156. P rzekład nieznacznie zm ieniony.
20 Por. W. G om brow icz Kurs filozofii w sześć godzin i kwadrans, przeł. I. K ania, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2006, s. 37.
21 Por. M. G łow iński, T. K ostkiewiczowa, A. O kopień-S ław ińska, J. Sław iński,
1
0
8
[...] w ysuw ają się zjaw iska dynam iczne, rozw ijające się w czasie, czy statyczne, rozm ieszczone w p rz e strz e n i” (tam że). Podstawow a różnica pom iędzy fabulacją a n arrac ją polegałaby na tym , że podczas gdy narrac ję u jm u je się jako pew ną po ch o d n ą form ę w ypow iedzi, fabulację m ożem y uznać za form ę pierw otną. In n y m i słowy, tradycyjnie zakłada się, że n arrac ja to odpow iednio uporządkow any dłuż szy ciąg odnoszących się do siebie zdarzeń, ja n ato m iast p rzyjm uję, że fabulacja to każdy ciąg w ypow iedzeniow y - reszta n ato m iast należy do odbiorcy. Jak w iadom o (wróćm y m yślą choćby do przytoczonej w cześniej m ikroopow ieści o dinozaurze), h isto ria pow staje tyleż dzięki in te n cji nadawcy, ile dzięki inw encji odbiorcy. O po wieść jest p ochodną in te rp re tac ji, a in te rp re tac ja naszym n a tu ra ln y m sposobem bycia w świecie. S tąd już słowo czy dwa m ogą tworzyć h isto rię, jeśli tylko um iem y coś z n im i począć. (Podobnie jak n iek tó rzy językoznaw cy uw ażają zdanie za n a j m niejszą całościową jednostkę k o m unikacyjną i pojedyncze słowo sk łonni są in terpretow ać jako eliptyczną form ę zdan ia, na in n y m poziom ie za n ajm n iejszą ca łościową jednostkę in te rak cji ze św iatem m ożna uznać opowieść i pojedyncze sło wo interpretow ać jako jej eliptyczną form ę. Elipsy, jak w iadom o, m ają to do sie bie, że więcej dom yślić w n ic h trzeba sam em u).
N asze bycie-w -świecie okazuje się zatem byciem -w -historiach. M yśl tę po raz pierw szy w yartykułow ał na g ru n cie filozofii nieco dziś chyba zap o m n ian y uczeń E d m u n d a H usserla, W ilhelm Schapp, pisząc: „My, lud zie, jesteśm y w ciąż uw ikła n i w h isto rie ” - ta k i jest zresztą ty tu ł jego książki, In Geschichten verstrickt - „z h i storiam i, które nas zajm ują, zasypiam y w ieczorem , a one tow arzyszą nam i nękają nas naw et w snach, by p rzy p rze b u d zen iu znow u znaleźć się obok n a s”22. „Jedyny d o stęp ”, wywodzi Schapp, „do nas sam ych m ożliw y jest poprzez h isto rie, w które jesteśm y uw ikłani. D ostęp do innych lu d zi poprzez h isto rie, w które ci są uw ikła n i, dostęp do zw ierząt poprzez tych h isto rie ”23 etc.
Jeśli przy stan iem y na tak ą w ykładnię, to pozw oli n am ona w yjaśnić p rze k o n u jąco choćby te n n iezaprzeczalny fakt, że my, ludzie, n ad e r ch ętn ie oddajem y się opow ieściom , spędzając całe godziny p rze d ek ran em telew izyjnym czy kinow ym , p rze siad u jąc z k siążką albo po p ro stu w ym ieniając najnow sze p lo tk i. M ożem y w yjaśnić to z perspektyw y ew olucyjnej, jak czyni to na przy k ład B rian Boyd, p ro fesor lite ra tu ry angielskiej na uniw ersytecie w A uckland, k tó ry po d ejm u je w łaś n ie tego ro d za ju próbę w swojej książce On the origin o f stories. Evolution, cognition, and fiction: „Oto - pisze Boyd - co chcę w yjaśnić w kategoriach ew olucyjnych: w ła ściwy n a m im p u ls do odw oływ ania się do w łasnych um ysłów oraz sięgania do um ysłów innych lu d z i gwoli czystej przyjem ności odczuw ania tego, co m ożem y w spólnie przeżyw ać, naw et w n ie spotykany w cześniej sposób”24. Ewokowany m a 22 W. Schapp In Geschichten verstrickt. Zum Sein von Mensch und Ding, K losterm ann,
F ra n k fu rt/M . 2004, s. 1. 23 Tam że, s. 136.
24 B. Boyd On the origins o f stories. Evolution, cognition, and fiction, T h e B elk n ap Press o f H arv ard U niv ersity Press, C am bridge (M ass.), L ondon (E ngland) 2009, s. 10.
riaż filologii z n au k a m i p rzyrodniczym i polega rzecz jasna jedynie na k o n stru k tyw nym w ykorzystywanie wiedzy innych. John D upré, filozof biologii, autor książki Humans and other animals, pisze w pew nym m iejscu całkiem serio, że „być m oże d ysponow alibyśm y lepszym w yobrażeniem zd olności językow ych m ałp , gdyby b ad a n ia p row adzili literatu ro zn aw cy ”25.
W ykształciwszy n arz ą d języka, człow iek z w olna uczył się z niego najefektyw niej korzystać - w pew nym m om encie przekształcając zdolność postrzegania świata poprzez język w zdolność postrzegania go poprzez h istorie, ja k im i go oplata i z p o m ocą których sam się z n im splata. M ałpy, któ re da się nauczyć ru d y m en tarn y ch podstaw ludzkiego języka, w ogóle nie przejaw iają skłonności do konfabulacji - poniew aż naw et dysponując kilkudziesięciom a pojęciam i, n igdy dotąd nie zdoła ły w paść na to, do czego język w łaściwie służy - w łaśnie do sp la ta n ia się z jego pom ocą ze św iatem . Tym czasem przechodząc obok półprzy m k n ięty ch drzw i do pokoju m ojej trzyip ó łletn iej córki, słyszę często, jak w n a tu ra ln y i n iem alże b ez w iedny sposób baw i się ona w w ym yślanie opowieści. N ajczęściej kom ponuje w tym celu fragm enty obejrzanych niedaw no b ajek, książek, któ re jej czytaliśm y, tego, co w idziała i słyszała. W te n sposób pow stają długie h isto rie, w praw dzie jeszcze sto sunkow o proste, ale zapow iadające już kolejne, wiele bardziej złożone. Czy to nie insty n k to w n e zachow anie? O pow iadanie h is to rii m u siało się okazać korzystne z ew olucyjnego p u n k tu w idzenia - najpraw dopodobniej przede w szystkim dzięki w ydoskonalonej m ożliw ości um ysłowego testow ania rzeczyw istości i po p ełn ian ia błędów, które k osztują życie nasze um ysłowe awatary, pozostaw iając p rzy życiu nas sam ych - i m ożem y założyć ten taty w n ie istn ien ie w zm acniania w lu d z k ich um ysłach m odułów odpow iedzialnych za tw orzenie opowieści.
IV
W o statn im kro k u chciałbym rozważyć dokładniej w spom nianą korzyść ewo lucyjną. Język, uboczny p ro d u k t „jałowej ziem i i b ra k u w ody”26, pozw olił czło w iekowi zapanow ać n a d św iatem w ram ach określonego św iatoobrazu, czyli okreś lonej w izji świata. R ozpatrzm y je d n ak sk u tk i uboczne językow o-fabulacyjnego oprogram ow ania poznaw czego. S pójrzm y na przy k ład na wciąż obecny w naszym życiu ból: z jednej strony ból to w rażenie zm ysłowe, zjaw isko fizjologiczne - i każ de zw ierzę w yposażone w rozbudow any u k ła d nerw ow y m oże odczuw ać ból o p o dobnej intensyw ności. Z drugiej strony oparta na języku świadom ość m oże p rze kształcić naw et k rótkotrw ały ból w długotrw ałe cierpienie, do odczuw ania k tó re go zdolne jest jedynie sym boliczne zwierzę homo sapiens. C ierp ien ie nie jest w raże n iem an i zjaw iskiem , cierp ien ie to z form alnego p u n k tu w idzenia stru k tu ra fab u
25 J. D u p ré Gespräche m it Affen. Reflexionen über die wissenschaftliche Erforschung
der Sprache, w: Der Geist der Tiere, s. 305.
26 Por. J. A itchison Ziarna mowy. Początki i rozwój języka, przeł. M. Sykulska-D erw ojed, PIW, W arszaw a 2002, s. 79.
60
11
0
larna (prowizorycznie definiuję cierpienie jako zinterpretow any ból). K iedy um iera bliska n am osoba, to nie tylko odczuw am y ból wywołany stratą, lecz i cierpienie, zw iązane z całą siecią opowieści, jaka splatała nasze losy, opow ieści dotyczących zarów no przeszłości, jak i przyszłości. C ierp ien ie oznacza konieczność p rzem ode low ania orientującej autonarracji, n ierzadko nowego osadzenia się w świecie. W ce lu skutecznego rad z en ia sobie z tym i w yzw aniam i nieodzow ne jest w ykształcenie strateg ii i te ch n ik im m unizacyjnych.
P eter S loterdijk u jm u je to tak: „Po w ielosetletnim eksperym entow aniu z n o w ym i form am i życia w yklarow ało się zrozum ienie, że ludzie, niezależnie od fak tycznych etnicznych, ekonom icznych i politycznych uw arunkow ań, egzystują nie tylko w określonych «stosunkach m aterialnych», lecz także w sym bolicznych sys tem ach im m unologicznych i ry tu aln y ch o słonach”27. L udzie to istoty w yposażone n ie tylko w biologiczny system im m unologiczny, lecz także dysponujące społecz nym system em im m unologicznym (na który składa się praw odaw stw o, u kłady so lidarnościow e etc.) oraz m etafizycznym czy też sym bolicznym system em im m u nologicznym , k tó ry pom aga im znosić niew ygodną kondycję nieusuw alnej kon- tyngencji. „Jako że, w o d ró żn ien iu od zw ierząt, przez w zgląd na nasze tro sk i wy kraczam y w przyszłość i jako śm ierteln i «wybiegamy» we w łasną śm ierć, m u sim y budow ać odpow iednie sym boliczne system y im m u n o lo g ic zn e”28. Tego ro d za ju system y - najsilniejsze w dotychczasow ej h isto rii ludzkości to religia (także m ito logia etc.), filozofia (i wszelkiego ro d zaju dyskursy [quasi]naukow e) i lite ra tu ra (oraz film , te a tr etc.) - m ożna ująć w p erspektyw ie antropologiczno-ew olucyjnej jako m e ch an izm kom pensacyjny um ożliw iający człowiekowi zapuszczanie korze n i w niewygodnej sytuacji p erm a n en tn e j ekspozycji na przygodność losu. Syste m y im m unologiczne są, pow iada S loterdijk, „ucieleśnionym i oczekiw aniam i zra n ie ń ” i adekw atnym i „program am i ochrony i re p a ra c ji”29. P rogram y te m ożem y określić zbiorczą nazw ą an tro p o tech n ik , czyli „m entalnych i psychicznych proce d u r ćw iczeniow ych, z któ ry ch pom ocą ludzie najró żn iejszy ch k u ltu r próbow ali optym alizow ać swój kosm iczny i społeczny statu s im m unologiczny w obliczu n ie pewnego życiowego ryzyka i dojm ującej pewności śm ierci”30. Z ewolucyjnego p u n k tu w idzenia fikcje są najlepszym jak d otąd im m u n iza to rem , te ch n ik ą podnoszącą odporność na życie w realnej rzeczyw istości. „Cała sztuka - pisze T h o m as Ber- h a rd w pow ieści D aw ni mistrzowie - w ogóle n ie jest niczym innym jak sztuką p rze trw an ia (Überlebenskunst), [...] jest ona w sum ie jedną, n ie u sta n n ie ponaw ianą,
27 P. S lo terd ijk Du m ußt dein Leben ändern. Über Anthropotechnik, S uh rk am p , F ra n k fu rt/M . 2009, s. 13.
28 „Die glauben, demnächst können sie fliegen”. Literaturen-Gespräch m it Peter Sloterdijk,
„ L ite ra tu re n ” 2009 n r 5, s. 52.
29 P. S lo terd ijk Du mußt dein Leben ändern, s. 20.
30 Tam że, s. 23. Piszę na ten tem a t szerszej także w artykule „Making it explicit”. Petera
po ru szającą rów nież rozum , p róbą u p o ran ia się z tym św iatem ”31. Sztuka jako sztuka p rzetrw ania; w olałbym zam iast tego mówić o fikcjach jako strateg iach im - m unizacyjnych. N ie m ogłyby one jednak istnieć bez n a tu ra ln ej dyspozycji fabula- cyjnej - o ile język poprzez opowieści pozw olił n am zobaczyć, opisać i u p o rzą d k o wać świat, zasiedlić go i skolonizow ać, o tyle szczególnego ro d za ju opow ieści (czy li fikcje) pozw alają n am go p o n ad to transcendow ać, kiedy staje się n ie do zniesie nia, pozw alają go n am zatem , niczym potężne okręty kosm iczne, w razie koniecz ności opuścić.
V
W yszliśm y od srok i ich pozornego ry tu ału pogrzebowego, o którym mówiąc, B ekoff m im ow olnie p odjął i sparafrazow ał po raz kolejny n ie śm ie rteln e pytanie W illiam a B lake’a: „S kąd wiesz, czy każdy p tak , co p rzecina pow ietrzny szlak, nie jest bezkresnym św iatem [...], zam kniętym p rze d tw ym i pięciom a zm ysłam i?”32. Skąd? Poniew aż, po pierw sze, podobnie jak D e n e tt uw ażam , że „ten rodzaj um y słu, jaki otrzym am y, gdy dodam y język, jest ta k różny od um ysłu, jaki m ożem y m ieć bez języka”, że naw et jeśli nazyw anie obu um ysłam i nie jest błędem , to n ale ży o owej różnicy bezw zględnie pam iętać. I poniew aż po drugie dodany do języka p ro g ram fabulacji spraw ia, że „nasze poczucie, że inne stw orzenia posiadają b oga te życie um ysłowe - n ied o stęp n e dla nas, lecz oczywiście dostępne dla n ic h - jest
[najpraw dopodobniej, A.Ż.] z łu d ze n iem ”33.
„P otrzebujem y n a rra c ji tak, jak p o trzeb u jem y czasoprzestrzeni; jest w b udo w ana w nasz um ysł”34, m ów i D avid F oster W allace, jeden z najb ard ziej oryginal nych w spółczesnych pisarzy am erykańskich. W ydana kilka lat te m u autobiografia G abriela G arcii M arqueza nosi program ow y ty tu ł Vivir para contarla (‘Żyć, żeby opow iadać’); zm ieńm y go dla naszych potrzeb na Contar para vivir: opow iadać, aby żyć. Bo w łaśnie tak, jak chcą polskie tłu m aczk i (Joanna K arasek i A gnieszka R urarz), „życie jest opow ieścią” . Innego życia nie znam y; oto najkrótsze streszcze nie powyższych wywodów. Z czego wolno w yprow adzić myśl, że człowiek n ie dla tego jest ta k jedyny w swoim rodzaju, że posiada język, lecz dlatego, że, posiadając język, dysponuje n arzędziem , k tóre um ożliw ia m u opow iadanie h isto rii o tym , co znaczy być człow iekiem (bycie człow iekiem jest tyleż pew nym stanem um ysłu co dyspozycją biologiczną). N aszego bycia lu d źm i uczym y się z fikcji. „F iction”, mówi
31 T. B ern h ard Daw ni mistrzowie, przeł. M. K ędzierski, C zytelnik, W arszaw a 2010, s. 178.
32 „H ow do you know b u t every b ird th a t cuts the airy way / Is an im m ense w orld of delig h t, closed by y o u r senses five?” (W. Blake The Marriage o f Heaven and Hell, w: tegoż The poems, ed. W.H. Stevenson, L ongm an, L ondon 1971, s. 108.
33 D. D e n n e tt N atura umysłów, s. 28.
34 D. F o ster W allace Fictional Futures and the Conspicuously Young, „The Review of C o n tem p o rary F ictio n ” 1988 no 8(3), s. 41.
Ill
w spom niany F o ster W allace, „is about w hat it is to be a fuck in g human being”35. Co oznacza z kolei, że pytanie o człow ieka m ożna postaw ić jak n ajbardziej rów nież z filologicznego p u n k tu w idzenia. K im jest człowiek w u jęciu filologicznym ? To zw ierzę żyjące w opow ieściach. F akt te n czyni nas nie lepszym i czy in te lig e n t n iejszym i od innych zw ierząt - bo są to określenia relacyjne i relatyw ne - lecz po p ro stu zup ełn ie innym i, ta k innym i, że choć nasze m ózgi łączy ew olucyjna ciąg łość, nasze umysły, i co za tym idzie nasze postrzeganie świata dzieli n ie p rz e k ra czalna przepaść.
Abstract
Arkadiusz ŻYCHLIŃSKIAdam Mickiewicz University (Poznań)
Narrative instinct. Anthropological difference in the philological
framework
Discussing m o re and m o re present in th e e th o lo g y tre n d o f a n th ro p o m o rp h iza tio n , th e a rticle a tte m p ts at synthetic image o f th e a n thropological difference, i.e. th e difference identifying th e hum an life fo rm . T h e reco n stru ctio n o f Michael Tom asello's co o p era tive structu re o f hum an co m m u n ica tio n as a co n d itio n fo r th e e m ergence o f th e infrastructure o f shared intentionality (enabling th e possession o f th e th e o ry o f m ind, i.e. ability to perceive th e w o rld o n m ultiple levels fro m th e perspective o f th e oth ers) leads to posing th e question o f th e hum an being fro m th e philological p o in t o f vie w : b e in g -in -th e -w o rld is analysed in this respect as bein g-o n -th e -sto rie s. T h e thesis th a t it is precisely fabulation (and n o t o n ly naming) w h ich is a natural hum an w a y o f e n terin g an exchange w ith oneself, th e o thers and th e w o rld , is su p p orte d by th e statem ent o f th e e vo lu tio n a ry benefits such as simulational and im m unological dim ension o f a story.
35 L. M cC affery A n Interview w ith D avid Foster Wallace, „The Review o f C o n tem p o rary F ictio n ” 1993 no 13 (2), s. 131. („W fik c ji/lite ra tu rz e chodzi o to, co znaczy być pieprzonym c z ł o w i e k i e m ”).