• Nie Znaleziono Wyników

J a k zachowują, się zwierzęta podczas zaćm ien ia słoń ca?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "J a k zachowują, się zwierzęta podczas zaćm ien ia słoń ca?"

Copied!
31
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

CIEKAWE WIADOMOŚCI

K Ą C I K

FILATELISTYCZNY

Jesteśm y bezw zględnie zw olcnikam i syste­

mu w ydaw ania znaczków , stosow anego przez Stany Z jednoczone. Z asadnicza scrja, w pro w ad zo n a w U. S. A. w 1922, była u zu ­ pełniona tylko w artościam i dodatkow ym i i p rzetrw ała aż do dzisiaj dnia, a należy jej rokow ać jeszcze długi żywot. W m iędzycza­

sie w Polsce zm ieniono se rję głów ną już 4 r a ­ zy, nie m ów iąc o tem , co się dzieje w Ru- lim nji, W łoszech, H iszpanji, skąd zresztą należy ju ż niedługo oczekiw ać znaczków re ­ w olucyjnych. W U. S. A. w iększe se rje pa­

m iątkow e w ydaw ane są b ard zo rzadko, a dla uczczenia rocznic lub dla pokazania fragm entów p arków narodow ych itp. w y sta r­

czają serje, złożone jed y n ie z n a jp o sp o lit­

szych w artości, k tó re rozchodzą się zato w mil jo n ach egzem plarzy i dla w szystkich m o­

gą być dostępne.

W o statnich czasach obchodzono za ocea­

nem jubileusz wyspy Rhode Island, k tó ra zo­

stała o d k ry ta 300 lat tem u, a także stanu A rkansas, k tó ry 100 lat w stecz zo stał p o łą ­ czony definityw nie z U nją. O bszar tego k ra ju jest w ielkości 1/3 P olski i leży nad brzeg a­

mi rzeki te j sam ej nazw y — zachodniego d o ­ pływu Missisipi.

Na znaczku w idzim y budynek poczty w A rkanzas lak, ja k w yględał przed w iekiem , obecny gm ach „sejm u" stanow ego (na p ra ­ wo) i daw ną siedzibę rządu (w kole).

Oba znaczki są w ykonane niezw ykle s ta ­ rannym stalorytem w tonie „lila". (N adesłał nam je „K lub F ilatelistó w " przy Polskiej YMCA, K raków K row oderska 8).

Ze zbioru dyr. A. L an d au a re p ro d u k u jem y n ajnow sze w ydanie kolonij w łoskich. Nie­

w ątpliw ie b ędą się one cieszyć pow odzeniem u m łodszych filatelistów , ale zd aje się, że wobec bezustanego zalew u now ości niem a nikogo w Polsce, ktoliy posiadał ko m ­ plet czy to Libji czy Som alisu. Gdy tylko W łosi usadow ią się na dobre w Abisynji, m ożna się spodziew ać, że i E tjo p ja obdarzy nas serjam i lotniczem i i portow eini.

Znacznie, ładniejszą je st serja na pam iątkę 200-lecia zajęcia S urinam u (G ujany hol.) przez H olendrów . Symbol b ra te rstw a b ia ­ łych z m u rzy n am i na tle krzyża je st bardzo wzniosły, ale ch y b a n ieb ard zo praw dziw y, bo jeśli chodzi o m ałżeństw a kolorow e, to stanow ią one zaledw ie ułam ek procentu w posiadłościach n id erlan d zk ich . W ykonanie serji h elio g raw u rą, która przy odpow iednim doborze tonów nie je st ani w części tak m d 1 i cukierkow a, ja k przy znaczkach w łoskich.

W . H.

N a jn o w sze zn a c z k i: I) U. S. A. w y d a n y z o k a z ji 300-iecia lłh o d e Isla n d . 2) G u ja n y h o le n d e r sk ie j z sy m b o le m braterstw a, 3) k o ­ lon ja l n y w ioski, 4) k o lo n ja ln y w ło sk i lo tn i­

czy, ó) U. S . .4. z o k a z ji 100-lecia w łączenia sta n u A rk a n za s do Unji.

2 \ S

Ciepłe -ubranie zim owe...

z celulozy.

D otychczas słyszeliśm y o szeroko ro zw i­

n iętej fab ry k acji sztucznego jedw abiu, który ja k w iadom o, w ytw arzany je st z cienkich w łókien celulozy.. O becnie fabryki zag ran icz­

ne a także polskie — rozpoczęły na w ielką skalę fab ry k ację sztusznej w ełny i baw ełny.

P race nad rozw iązaniem problem u sztucz nego przędziw a, zastępującego w ełnę i b a ­ w ełnę, sięgają ro k u 1910.

O ile jed w ab sztuczny i n a tu ra ln y składa się z nici skręconych z w ielu w łókien o bard zo w ielkiej długości, o tyle w ełna i ba- w ełna pow staje z k ró tk ich w łosków , splecio­

nych w nitkę. Z asadniczo więc dla fa b ry k a ­ cji sztucznej w ełny i baw ełny należało długą nitkę celulozy pociąć na k ró tk ie kaw ałki i inaczej ją splątać. Oczywiście je st to tylko schem at w łaściw ego postępow ania. Cieka- w em jest, że przędza pro d u k o w an a ze sztucz­

n ych w łókien ciętych, jest p ro d u k tem mię- kim , nie gniotącym się i stanow i doskonały izo lato r cieplny. Tak, ja k w ełna — p rodukt ten p o ch łan ia wilgoć i pot z ciała. Co je st rzeczą w p ro st niew iarygodną — to to, że sztuczna w ełna je st o w iele szlachetniejsza od p raw d ziw ej — pozbaw iona jest bow iem w szelkich nieczystości.

bliskiej A m basady Polskiej. Dziś Wieszcz- Pielgrzyin w ydaje się tu zabłąkanym , ze swym długim kijem podróżnym w ręku... W te m ­ pie rCkordowem zniknęły m ury pałacyku le-

J a k zachowują, się zw ierzęta podczas zaćm ien ia słoń ca?

W r. 1932, kiedy w Am eryce północnej m iało n astąp ić zupełne zaćm ienie słońca — T o w a­

rzystw o H istorji N a tu ra ln e j w B ostonie p o ­ stanow iło k o rzy stać z okazji i rozesłało do różnych okręgów odezwy, w których prosi farm eró w o obserw acje zw ierząt podczas z a ­ ćm ienia słońca.

T ow arzystw o H isto rji N atu raln ej o trzy ­ m ało w rezultacie dość znaczną ilość o b se r­

w acji, k tó re opow iadały o zachow aniu się zw ierząt podczas zaćm ienia słońca.

I ta k ow ady przy jęły zaćm ienie słońca, którego k ulm inacyjny p u n k t m iał m iejsce o godz. 4.30 po p o łu d n iu — ja k o zbliżającą si noc. Świerszcze poczęły ćw ierkać, ow ady dzIBSme poznikały, pojaw iły się ćmy. Pszczo­

ły pospiesznie usiłow ały pow rócić do uli, w czem jed n a k przeszkodziła im szybko za­

pad ają ca ciem ność. Podobnie zachow ały się ptaki j płazy. U czucie strach u zauw ażono u psów i u bydła dom ow ego. D zikie zwie­

rzęta, zam knięte w o grodach zoologicznych, nie reagow ały zupełnie n a zap ad ający zm ierzch.

Schronisko d la turystów...

n a w ulkanie.

W ybudow anie szosy turystycznej na E tnę przyczyniło się do w ielkiego rozw oju ruchu turystycznego na tym odcinku. C oraz w ięk­

sze rzesze tu ry stó w odw iedzają ten w ulkan sycylijski. Nowa szosa pozw ala autom obili- śc.ie po godzinnej jeżdzie w znieść się na w y­

sokość około 1900 ni. nad poziom m orza. P o ­ niew aż poza w spaniałym k ra jo b ra z e m istnie­

ją w tej okolicy m ożliw ości u p raw ian ia n a r ­ ciarstw a, p rzeto p ro je k tu je się budow ę w iel­

kiego sch ro n isk a u szczytu E tny. Będzie to zapew ne jed y n e sch ro n isk o na w ulkanie, w k tó rem turyści będą odpoczyw ać, szukając sp o k o ju i ciszy!

Z ostał jeno sam otny cedr...

Jeszcze niedaw no tem u dziesiątki P olaków przechodziło co d n ia pod pom nikiem M ickie­

wicza n a Placu Alma, aby udać się do po-

S a m o tn y cedr na p la cu A lm a w P aryżu.

go, opisanego przez A natola F ra n c e ‘a w „Le lyis rouge". O pisał rów nież wiielki pisarz fra n ­ cuski sam otny w yniosły cedr, sk łan iający sw e sędziw e ram io n a przed gośćm i te j h i­

storycznej siedziby. Kiedyś p o siad ała tu p ię k ­ ną posiadłość m arkiza de P om padour. To ona podobno zasadzała drzew ko w łasnoręcznie.

D ziało się to w- roku 1788...

P otem m ieszkała tu Zofja A rnould, w cie­

lająca na scenie O pery p a ry sk ie j w ciągu dw udziestu la t w dzięczne postacie m itologji i antycznej Grecji. D opiero w ro k u I8f>5 w y­

budow ano gm ach, w którymi m iała osiąść później A m basada P olska. By n ie n aruszyć cedru, arcbJtdkci w sunęli budynek W głąb.

I drzew ko rad o śn iej poruszyło ram ionam i sw ych gałęzi.

Różne koleje przechodził pałacyk. Stał się siedzibą A m basady Polski, i cedr .samotny był św iadkiem w zrostu potęgi naszej. Coraz to pow ażniejsze osobistości zajeżdżały pod b ram ę te j placów ki. Aż w reszcie p rzy ­ szedł dzień przenośni. Za zgodą Polski z d e ­ cydow ano przenieść A m basadę gdzieindziej, by n ie zaw ad zała o n a przy budow anlu na pobliskich teren ach w ielkiego m uzeum sz li/

ki now oczesnej, m ającego p rzetrw ać W y sta ­ wę m iędzynarodow ą p a ry sk ą ro k u p rzy ­ szłego.

W rekordow em tem pie zburzono h isto ry cz­

ny pałacyk. Dzień i noc w aliły m łody p n e u ­ m atyczne, a auta. zab ie rały tonny gruzu.

Dziś niem a ju ż śladu z dntwnej budow li.

Z ostał jen o — cedr... S am otny dziś, ja k k ie ­ dyś za czasów p an i de P o m p a d o u r ii św ietnej śpiewaczki, pięknej P ary żan k i, Zofji A rnould.

Z oslał cedr... Oszczędzili go architekci w ie­

ku ubiegłego. Oszczędzą go rów nież a rc h i­

tekci W ystaw y i M uzeum : p ostanow iono, że gm achy rozplanow ane zostaną ta k , by n ie n iepokoić staru szk a, postanow iono więc w łą­

czyć go d o inowej fizjonom ji tej dzielnicy, k tó re j szum em ra m io n zilelonyeh opow iadać będzie o czasach m inionych... Zgchodzą zm ia­

ny polityczne, ekonom iczne, dyplom atyczne...

On trw a!

Nie bytu nas... Nie będzie nas... Z. Fren.

(3)

I L U S T R O W A N Y M A G A Z Y N T Y G O D N I O W Y WYDAWCA: SPÓŁKA WYDAWNICZA „KURYER" S. A.

Re d a k t o r o d p o w i e d z i a l n y: j a n St a n k i e w i c z ' K IE R O W N IK L IT E R A C K i: J U L J U S Z LEO.

K IE R O W N IK G R A FIC Z N Y : JA N U S Z M A R JA BR ZESKI.

AORES R ED AKC JI i A D M IN IS T R A C JI: KR A K Ó W , W IE LO P O L E 1 (PAŁAC PRASY). - TEL. 150-60, 150-61, 150-62, 150-63, 150-64, 150-65, 150-66

KO N TO P. K. O. K R A K Ó W N R . 400.200.

I L U S T R O W A N Y M A G A Z Y N T Y G O D N I O W Y

CENA NUMERU GROSZY

PR E N U M E R A TA K W A R T A L N A 4 ZŁ. 50 GR.

CENY O G ŁO S ZE Ń : W ysokość ko lu m n y 2 75 mm. — S zerokość ko lu m n y 200 mm. — Strona d zie li się na 3 łamy, szerokość łam u 63 mm. Cała stro ­ na zł. 6 00 Pół stro n y zł. 300.1 m . w 1 łam ie 9 0 gr. Za ogłoszenie kolo ro w e d oliczam y d od a tko w o 50°/o za każdy kolor, prócz zasadniczego. Żadnych zastrzeżeń co do m iejsca zam ieszczenia ogłoszenia nie p rz y jm u je m y

N u m er 31 N ie d z ie la 2 s ie r p n ia 1936 R o k 11

ASY NUMERU 31-G O

s .♦P R Z E D S Z K O L E 4* M A Ł Ż E Ń ST W A Czy b ę d z ie sz d o b ry ni m ężem ? Czy będziesz d o b ru żo n ą? — O to, cze- się d o w iesz z „ te s tó w 44 m a ł­

ż e ń sk ic h . S t r 4—5.

S K R Z Y D L A T A P A R A D A . P ę p o r ta ż s p o r to w y z U s tja n o w e j.

Kdzie p o p is y w a ły się n a s z e s z y ­

bow ce. S tr . 3

M O W A Z W IE R Z Ą T J a k p o r o z u m ie w a ją się ze so b ą z w ie rz ę ta i c z y ic h „ g w a r ę 44 m o ­ żna n a z w a ć j ę z y k iem ? S tr . 7.

W K R A J U S M O L K I I GOŁUCHOW IS K IE G O . W ra ż e n ia z Z ie m i C z e rw ie ń s k ie j, k tó r a n a s u w a ty le w sp o m n ie ń 7‘ n a s z e j h i s t o r j i . S tr . 11—12

W

ŚW (IAT P R Z E D LU ST R E M R e p o rta ż f o to g r a f ic z n y i k ilk a słów r e f łe k s y jt S tr . 15.

W Ę D R Ó W K A Z N IC ZA O L IM P IJ S K IE G O . S y m b o lic z n e p r z e n ie s ie n ie o g n ia z O lim p ji p o p rz e z d a le k ie k r a j e do B e r lin a , z a p o c z ą tk o w a ło te g o ­ ro czn ą O łim p ja d ę . S tr . 16-h17

C H O P IN — A R B IT E R E L E G A N T IA R U M .

^ su k c e sa c h g e n ja ln e g o m u z y k a n a ‘te re n ie ... salomtu i m o d y .

___ Str*

18*

R IĘ K N O P O L S K I E J K S IĄ Ż K I.

0 iile u b r a n i e n ie stainow i ozie- wie k a , o ty le o p r a w a p o d n o si

z n a c z n ie i -wamboóó k s ią ż k i.

S tr . 19—20.

Nasz p rz e b ó j m u z y c z n y :

„ B A J K A "

slow -fox J a n a S e liiip p la , stó w a W ito ld a Z e c lie n te ra . S t r . 32.

V

4 PO R Y R O K U W S Z T U C E IN D Y J Ó maJarsitiwiie, o d z n ą e a a ją o e m sic d i e t k ą .o ry g in a ln o ś c ią . S tr . 25.

W

H IS Z P A Ń S K I T A N IE C . U w agi n ie d a w n o z m a r łe j s ły n n e j ta n c e r k i L a A r g e n tin n . S t r . 2S.

y m

W R Y T M K A S T A N IE T O W U m u z y c e h is z p a ń s k ie j i j e j c e ­ c h a c h c h a r a k t e r y s t y c z n y c h , s t a ­

n o w ią c y c h j e j s p e c ja ln y u r o k . S t r . 29.

W

Powieść. — N o w e la . — Ż y c ie to*

"'a rz y sik ie i a r ty s ty c z n e . — K ą c ik gospodarstwa do m o w eg o . — H u ­ m o r i ro z ry w k i u m y sło w e . — N a sc e n ie . — N ow e k s ią ż k i — P r o ­

g r a m ra d jo w y .

F o t . P o l o n s k y , H o l l y w o o d . B a r d z i e j n i ż k o m u k o l w i e k n a l e ż y s i ę w y p o c z y n e k l e t n i g w ia z d o m f il m o w y m , i o te ż , j a k w id z im y n a n a - s z c in z d j ę c i u , s ł y n n a a r t y s t k a e k r a n u J o a n C r a w f o r d o d d a j e s i ę z z a p a l e n i w s w e j p o s ia d ł o ś c i w B a d m i n ­ to n g r z e w t e n n i s a , m a j ą c z a p a r t n e r a s w e g o m ę ż a F r a n e h o Ł T o n e . k t ó r y z n a j d u j e s i ę p o d r u g i e j s t r o n i e s i a t k i . O d p o c z y n e k j e s t j e j t e m b a r d z i e j p o t r z e b n y , ż e w k r ó t c e ro z p o c z n i e o n a n a g r y w a n i e w r a z z L t o n e le m B a r r y m o o r e m , R o b e r t e m T a y l o r e m , l I n n y m i n o w e g o f i l m u m a j ą c e g o z a t ł o h i s t o r y c z n ą p r z e s z ło ś ć A m e r y k i .

A S - 3

(4)

» P R Z E D S Z K O L E «

Czy: pół na pół?

00—-40o/0 z suprem acją mężczyzn 1 0 - ~60o/0 z suprem acją kobiety.

Czy: lojalności i wierności?

tem peram entu?

indywidualności osobistej?

uroku fizycznego?

gospodarności?

poczucia hum oru?

ambicji?

zdrowego rozsądku i zaradności?

miłości ku dzieciom?

zam iłow ania w życiu domowem?

zdolności w zarobkow aniu?

A teraz drugie pytanie:

A

Czego żądam y od małżeństwa:

Czy: „m dlejąca", potrzebująca oparcia o mężczyzną?

energiczna, lubiąca „matkować"

mężowi?

koleżanka, nie szukająca ani opieki, ani suprem acji?

Pierwsze w yznanie.

.laki typ kobiet podoba ci się najw ięcej?

Czy: pomocy w naszej karjerze?

dzieci? ' miłości?

wygód?

zadowolenia fizycznego?

Jaki udział w inicjatywie w wspólnem po­

życiu mają mieć małżonkowie?

JAN MALESZEWSKI

„Nigdy cię nie o p u sz c zę/ “

zadko jak a definicja jest zu-

^ pełnie trafna, należy się

^ więc zbytnio przejm ow ać okre- śleniem kaw alera, które brzmi, że „kaw aler jest to człowiek żonaty, który na szczęście nie ma żony", bo z drugiej strony znów powiedziano, że „człowiek żonaty nudzi sic w domu, a kaw aler wszędzie". Małżeństwo nie jest tak złem ani tak dobrem jak mówią, — jest takiem, jakiem je sobie człowiek ułoży.

Ale aby dowiedzieć się coś konkretnego o tej instytucji, którą jakiś dowcipniś nazwał

„sprzysiężeniem dwojga ludzi na... trzeciego", trzeba umieć zdobyć zaufanie ludzi żona­

tych, co nic jest bynajm niej łatwe, gdyż tw orzą oni zam knięte koło, coś w rodzaju groźnej m asonerji, do której wpuszcza się tylko wtajem niczonych po przejściu pierw ­ szego stopnia inicjacji!

Jakiem kolwiek jest m ałżeństwo jest ono rzeczą poważną, a w każdym razie winno być taką, o ile nie m a Stać się farsą lub co gorzej tragifarsą. W spółczesna nauka, rozporządzająca tak potężnemi atutam i psy- chologji i doświadczenia, wycelowała te dzia­

ła rów nież w małżeństwo, by przynajm niej w granicach możliwości wyjaśnić, jakie ele­

m enty są potrzebne, by było szczęśliwe.

Chociaż małżeństwo nie jest dziś tą in­

stytucją „m urow aną", jak ą było za naszych ojców i dziadów, to jednak człowiek rozsąd­

ny nigdy nie poweźmie tak ważnej decyzji zanim dobrze się nie zastanowi, czy n adaje się do przejścia tego życiowego Rubikonu.

Poniżej podane „testy m ałżeńskie" zorjen- tują przyszłych mężów i przyszłe żony o tein, jak trzeba uczynić rachunek sum ienia, jak zastanowić się nad sobą samym, aby stw ier­

dzić swoją dojrzałość do zaw arcia węzłów m ałżeńskich. Chodzi tu o dojrzałość, oczy­

wiście psychiczną i m oralną, nie o lata, któ­

re niczego jeszcze nie dowodzą. D ojrzało­

ścią m ożna nazw ać zrównoważenie swych poglądów na najw ażniejsze zagadnienia ży­

ciowe, wyrobienie sobie zdania i skoordyno­

wanie reagow ania na zjaw iska życiowe z swe- mi upodobaniam i. Testy małżeńskie odnoszą się do najw ażniejszych zagadnień przyszłe­

go m ałżeństwa i w sposób wysoce zgrabny wydobywają przed oczami zainteresowanego te jego wszystkie poglądy i zapatryw ania, które dotychczas może tylko podświadomie w nim drzem ały. Poruszają więc one zaga­

dnienia: czego spodziewamy się po m ałżeń­

stwie? Jakich zalet wymagamy od naszego ideału kobiety lub mężczyzny? Czy chcemy

Ń S T W A

mieć w małżeństwie dzieci? Jak ustosunku­

jemy się do naszej żony czy męża w sp ra­

wach finansow ych? Jaki stosunek będzie nas łączył z rodziną żony lub męża?

Jak widać z tego pobieżnego zestawienia, wchodzą tu w grę nader poważne momenty.

Zaczepiamy zaraz na wstępie o zagadnienie

„teściowej", należące w prawdzie do żelazne­

go repertuaru hum orystów , ale będące w ży­

ciu nieraz tem atem dram atów ; stykamy się z kw estją posagu i innych spraw finanso­

wych. Powiedzenie, że „w wieku telegrafu bez drutu powinny również istnieć posagi bez panien", jeszcze nie zostało zrealizo­

wane, więc zagadnienie pieniędzy w m ałżeń­

stwie zachowało swe znaczenie.

Jeżeli chcemy zbadać samych siebie przy wykreślaniu test musimy być ze sobą zupeł­

nie szczerzy, bo wtedy dopiero dane przez nas odpowiedzi m ają jakąś w artość i mo­

żemy zbadać grunt, na którym zamierzam y zbudować przyszły w spólny dom rodzinny.

Inaczej budujem y na piasku I

A teraz przystępujem y do „egzam inu", notując obok pytania odpowiedź.

Jakich zalet wymagasz od przyszłego m ę­

ża (żony) ?

To samo pytanie stosuje się do kobiet w odniesieniu do mężczyzny.

Oznacz cyfram i następujące pytania, za­

A

leżnie od ważności, jaką posiadają dla cie-

M A Ł Ż E

4 A S

(5)

z teściow ą?

z teściem ? z szw agram i?

z dalszą ro d zin ą?

p o w in n a zachow ać fin an so w ą nie- zależność i sw ój zaw ód?

p o w in n a pośw ięcić cały czas do- m ow i i dzieciom ?

powdnna zachow ać częściowo swe zajęcie zaw odow e?

I oto w eszliśm y już na śliską ścieżkę spraw finansow ych, doprow adzającyC h nieraz do pow ażnych „ z a b u rz e ń 14 m ałżeń sk ich . Ale idź- n'y d a le j tą d rogą, gdyż jeszcze jed n o p y ta ­ nie tego ro d z a ju czeka na nas.

hic. — .Takie czynniki sk łoniły cię do m ałżeństw a:

(Izy: w spólne gusty, u p o d o b an ia i in te ­ re s y 4?

chęć p o siad an ia dzieci?

w spólna relig ja?

w spólne pochodzenie i n aro d o w o ść?

pod o b n e poglądy na życie i politykę?

u ro k fizyczny?

w spółczucie dla nieszczęść drugiej osoby?

u ro k zm ysłow y d ru g iej osoby?

C z y c h c e s z m ie ć d z ie c i:

Czy w sp raw ach finansow ych uw ażasz, że:

żona p o w in n a otrzym yw ać o k re ś lo ­ ną sum ę n a p row adzenie dom u i d y ­ sponow ać nią dow olnie?

m ąż m a p raw o n ad zo ro w ać w ydatki żony i o nich decydow ać?

P o zo staje nam jeszcze jed n o pytanie, k tó ­ re ściśle b io rąc nie należy do m ałżeństw a, lecz do jego... rozw iązania! P rz y k ra ru b ry ­ ka rozw odu!

Czy u w a ż a s z , ż e r o z w ó d :

m oże być u sp raw ied liw io n y w ogóle?

u sp raw ied liw io n y jeżeli m ałżeństw o nie uszczęśliw ia żadnego z m ałżo n ­ ków ?

uspraw ied liw io n y , ja k o o'stateezne w yjście?

is tn ie je w ro d zin ie dziedziczna c h o ­ ro b a?

ubóstw o u tru d n ia ich w ychow anie?

gdy je d n a ze stro n nie chce m ieć dzieci?

Czy uw ażasz, że po ślubie żona:

A teraz, sk o ro śm y przeszli jed n o za g a d ­ nienie po drugiem i zb ad ali nasze poglądy, u p o d o b an ia i cele w m ałżeństw ie, p o d ajem y klucz do w łaściw ego ro zw iązan ia zag ad n ie­

nia „d o jrz a ło śc i m a łż e ń sk ie j44, o k tó re j m ó­

w iliśm y na w stępie. W spółcześni p sy ch o lo ­ gow ie stw ierdzili, że m ałżeństw o o tyle m o­

że być szczęśliw e i przyszli m ałżonkow ie d o j­

rzali do z aw arcia jego:

1. O ile m ężczyzna chce w m ałżeństw ie z n a ­ leźć m iłość, p rzy jaźń , pom oc w sw ej ka- rje rz e , a kobieta dzieci i opiekę.

2. O ile u d z ia ł w in icjaty w ie w w spólnem życiu podzielony je s t pół na pół.

3. O ile m ałżo n k o w ie chcą, ab y d ru g a stro n a b y ła przedew szystkiem to w arzy ­ szem (szką), ani d o m in u jący m a n i u le ­ głym.

4. O ile m ąż i żo n a cenią w ysoko następu jące w łaściw ości w w yborze to w a rz y ­ sza (szki): w spólne gusty i up o d o b an ia, w zajem n ą p rzy jaźń , u rok fizyczny, chęć p o sia d a n ia dzieci, dostateczn y m ajątek , celem zab ezpieczenia przyszłości.

5. O ile je d n a stro n a p o zo staje w d o b ry ch sto su n k ach z ro d z in ą d ru g iej stro n y , nie p o d leg ając je d n a k je j całkow icie i um ie­

jąc pow ziąć decyzję bez je j pom ocy czy ap ro b aty .

6. O ile m ałżonkow ie w y ja śn ią przed ślu ­ bem sw ój p u n k t w idzenia na sp raw y f i­

nansow e w m ałżeństw ie, rozłożenie d o ­ m ow ego b u d żetu i sp raw ę przyszłych dzieci.

T ak m niej w ięcej w ygląda „ d e k la ra c ja celna", ja k ą należy złożyć n a g ranicy m a ł­

żeństw a! Nie należy im p o rto w ać do tego k ró lestw a żad n y ch tow arów , k tó re w niem znaleźć m ożem y, nie n a le ż y p rzem ycać rz e ­ czy zam ieszczonych n a c z a rn e j liście. W szel­

k a k o n tra b a n d a m ści się w krótce! Nie n a le ­ ży, m ów iąc try w ja ln ie „jech ać do T uły z s a ­ m o w arem 44, lecz przeciw nie w ydobyć z m a ł­

żeństw a wjszystkie d o b re rzezy. N akoniec jeszcze je d n a d ro b n a uw aga. Nie należy u w ażać m ałżeń stw a za detal p o m ag ający n am w naszy ch p la n a c h , lecz ja k o cel sam w sobie, n ie trz e b a ró w n ież żenić się k o ­ m uś... na złość, lecz p rzedew szystkiem żenić się dla siebie i sw ej to w arzy szk i,

czy to w arzy sza. W erw a, szczerość, logiczność i uczciw ość p o p ła c a ją W ja k ic h sto su n k ach żyjesz z rodziną

i

przyszłej żony (m ęża)?

Od ko le że ń stw a do m iło śc i je s t ty lk o je d e n k r o k ! w k ró tce po ślubie?

po dw óch lid) trzech la ta c h m a łż e ń ­ stw a?

(tiedy będziesz m ógł je o d p o w ied ­ nio utrzy m ać?

Czy uw ażasz, że nie należy mieć dzieci, jeżeli:

(6)

RZYDLATA PARADA

nowe, świeżością swoją świelnc. (iolowe d a swej paradnej defilady.

Przy każdym szybowcu pilot — niewol­

nik jego i jego władca.

Chorągwie różnobarw ne, niezliczone, o- kreślają granice pola, przeznaczonego na pa­

radę. U granic rzesze ludzkie ruchliwe, szu­

miące.

Zagrały (rąbki. W szystko milknie, a tylko srebrne dżwiękj fanfary mkną przez tę uro­

czystą ciszę w świat, liiałoczcrwony sztan­

dar sunie wzdłuż masztu w górę, zawisa na szczycie i stam tąd m ajestatycznie króluje.

Hymn: Jeszcze Polska nie zginęła!

W szystko stanęło w bezruchu; i w iatr znieruchomiał i chorągwie przestały łopotać.

Raport; przegląd skrzydlatych sił; krótkie, jędrne słowa; i marsz.

Marsz pod górę, na sam szczyt. Tam start szybowców.

Kto żył, ruszył z miejsca. Góra wyniosła, stroma, uciążliwa (pasmo Żuków w Rieszcza- dach, 702 m ponad poziom m orza).

Tłum ludzki, zw arły dotychczas, rozluźnia się w pochodzie, rozwiera i coraz hardziej wydłuża. W ielobarw na, ruchliw a wstęga rwie się tu i ówdzie, dzieli na części większe i mniejsze, jakby na człony, na ogniwa jakie­

goś długiego, żywego łańcucha. Pątnicza rze­

sza pnie się w górę wolno a wytrwale.

\ lymrzascm szybowce sadowiono na wy­

godne podwozia o pneumatycznych kolach, przyczepiano je do stalowej liny, spuszczonej z w ierzchołka góry i wciągano zapomocą m otoru na szczyt. Pięły się pod górę równo i lekko. Jedyne „istoty", które bez zmęcze­

nia zdobywały ten górski szczyt.

Wreszcie zasłużony wypoczynek. Siadałeś, gdzieś chciał: na ławach, umyślnie dla dzi siejszych gości sporządzonych, albo na zie­

mi i suszyłeś się w słońcu spocony.

Odsłoniła się przed tobą jakaś kraina z a ­ czarow ana, fantastyczny świat z bajki, Gó­

ry i doliny i znów góry... coraz dalej i coraz wyżej. Sprzęgły się z sobą łańcuchy i o p a­

sywały świat okolem coraz szerzej i szerzej.

Zbiegłeś okiem po spadzistym, stromym sto­

ku w dolinie, która tuż-tuż rozw ierała się przed tobą, zaledwieś przebiegł jej zieloną, soczystą ruń, już. trzeba się było piąć pod gó­

rę: zaszyłeś się w gęsty, ciemny las, prze­

biegłeś jego cienie i znowu na rozległej zie­

lonej płachcie łąk stanąłeś; pobiegłeś dalej, przem knąłeś się pomiędzy dwoma zboczami gór i m usiałeś przystanąć na chwilę w bie­

gu- błyskotliwe, płynne srebro Sanu przecir nało ci drogę; wskoczyłeś w nie wraz z słoń­

cem, zanurzyłeś się w jego orzeźw iającej fali i już. znowu wraz z słońcem pniesz się po zielonym stoku wgórę. 1 tak ciągle, bez zmę­

czenia przebiegasz okiem tę krainę, z góry

w dolinę, lo znowu wgórę, lo skaczesz po w ierzchołkach samych, z szczytu na szczyt, coraz dalej i dalej, aż hen, gdzie na samym krańcu ostatnim stoją kręgiem czuby n a j­

wyższe, w perłowe owinięte turbany. A wszę­

dzie z tobą biegnie słońce, jasne, wesołe;

niedzielne.

Wyciąć ten uroczny, wyczarowany zaką­

tek ziemi i zabrać go z sobą!

Godzina południa minęła. Zmęczenie zcze- zło gdzieś, jakby go nigdy nic było. Oddy­

chasz pełno, szeroko i czujesz, jak z tem czy- stem, prześwietlonem powietrzem chłoniesz w siebie i słońce i błękit nieba i czar zielni i jakiś przedziwny, kojący balsam.

Godzina południa minęła. Skończono już.

posiłek. Szybowce przyholowano z dołu na górę i ustawiono w szeregu, jeden za drukim.

Wszystko do zawodów golowe: szybowce, obsługa szybowców, zawodnicy, komisja i rzesze widzów.

Kom enda:

— Zawodnik Nr. X!

W ywołany zawodnik, ze spadochronem na plecach, staje obok swojego latawca. Pró­

buje jeszcze to i owo, bada, czy m ożna mu zaufać. Szybowiec siedzi na ziemi lekko, w spierając się tylko wąską, elastyczną pło­

zą, biegnącą wzdłuż kadłuba. Kadłub ma kształt ogrom nej ryby; łeb opancerzony bla­

chą, ogon zakończony płetwami steru; skrzy­

dła lataw ca — to potężne, długie płetwy

P o n i ż ę : : S z y b o u /ic c t u ż p o s ta r c ie . F o t. E. S ł u s z k i e w i c z .

P o w y ż e j : S z y b o w c e

t y p u C W — V ., k o n s tr u k c ji ia ż . C z e r w iń s k ie g o , nu z a w o d a c h s z y b o w c o w y c h w U s tja n o w e i.

F o t F . K o to w s k i.

W

szystko zapowiadało się świetnie.

Lipcowy ranek wstał jasny i sło­

neczny, niebiosa niepokalane, prze­

pojone soczystym błękitem, obiecywały po- g°dę.

Pociąg, zwyczajnie pustką świecący, dzis wyjątkowo pełny. Przepełniony nawet. P a­

sażerowie w przew ażnej części jadą do Ustjanowej. N astrój świąteczny, bo to spe­

cjalne święto: zawody szybowcowe! Godzina jazdy i jesteśmy u celu.

Zpod niebieskiego stropu wita nas raźny, w artki turkot motorów. To tró jk a samolo­

tów wyleciała nam naprzeciw.

Na tle błękitu, w blaskach pełnego słońca błyskały te rącze latawce, jak olbrzymie pancerne ptaki, a krewkie, rozgłośne tętno ich stalowych serc było hymnem zwycięstwa nad pow ietrzną przestrzenią.

Opodal dw orca kolejowego, na rozległej polanie u samego podnóża wyniosłej góry wszystko już do uroczystości przygotowane.

Dwadzieścia kilka szybowców w jednym rzędzie. Zda się: ptaki-olhrzlf/my przysiadły na ziemi. Skrzydła smukłe, wydłużone rozpostar­

ły szeroko, myślisz: do lotu się rwą. Jeden przy drugim tuż-tuż, skrzydłam i stykając się niemal. W jasnem słońcu lśnią połyskliwie

S z y b o w ie c p ł y n i e m a je s ta ty c z n ie w c h m u r a c h . F o t. E . S ta s z k ie w ic z .

boczne. U łba, a raczej u gardzieli przym o­

cowane kółko metalowe, do którego się przy­

czepia długie, grube gumowe liny. Na ogo­

nie podobne urządzenie do przytrzym ywa­

nia latawca w miejscu.

In struktor przy pomocy specjalnego przy­

rządu (wiatraczka) bada chyżość w iatru i po­

daje do wiadomości lotnika. Pilot wsiada do kadłuba, jak do kajaka i ujm uje ster.

ln tru k to r rzuca przez tubę:

— Zawodnik, gotowy?!

— Gotowy!

6 - AS

(7)

— Obsługa, gotowi?!

— Gotowi!

— Ciągnąć!! Raz — dw a — trzy — cztery.

I liczy głośno, w olno, m iarow o. O bsługa — po czterech rosłych, silnych chłopów — cią­

gnie dwie gumowe liny, zaczepione u g a r­

dzieli szybowca. D la przeciww agi, inni z ob­

sługi trzym ają lataw ca na uwięzi w m iejscu, zapom ocą stalow ych linek, przyczepionych do ogona.

K om enda:

— Biegiem!!

Ośmiu chłopa, biegnąc stokiem wokół, n a ­ ciąga gumowe sznury co sił.

W reszcie ostatnie słowo in stru k to ra:

— Puścić!!

Obsługa przy ogonie puszcza lataw ca z li­

nek, a ten pociągnięty gum am i, w ylatuje jak z procy ku przodow i. F ala w iatru podpływ a pod niego, podnosi go w górę, gumowe sznu­

ry sam oczynnie odpadają, a szybow iec w ol­

ny już zupełnie ptakiem szybuje w przestw o­

rzu.

Sunie lekko, m ajestatycznie, spokojnie.

1 cicho... I w ierzyć się nie chce, że taki ol­

brzym lak cicho latać może. 1 gdyby nie delikatny, charakterystyczny brzęk syre­

ny, przytw ierdzonej do kadłuba, k tó ry przy silniejszych zw rotach szybow ca zgóry do ciebie dolała, rzekłbyś, że ten olbrzym -nie- mowa ciszę na skrzydłach sw oich w św ia­

ty niesie.

Ale niedługo szybow ał. Za słóby w iatr nie pozw olił mu się wzbić w ysoko, a odm aw ia­

jąc sw ojej sity pędnej, zm usza w net do lą­

dow ania. Mięki, szeroki1 łuk w praw o, taki sam mięki okrąg w lewo, jeszcze jeden luk i jeszcze jeden... i lataw iec spływ a coraz n i­

żej i niżej, aż opuścił się całkiem ku ziemi, kierując się dzióbem pod górę. P rzejechał się jeszcze kaw ałek po ziemi na sw ej sanecz­

kow ej płozie i osiadł.

P uszczono drugiego lataw ca, trzeciego i dalsze. Zawodnicy, w yw oływ ani po kolei, w ylatyw ali na swych szybow cach w po­

w ietrzne p rzestw orza i oderw ani od ziemi, tam w lotnym bezm iarze szukali zwycięskich szlaków i drogi do sławy. A tym czasem z lot­

niska w ojskow ego (o p arę kilom etrów od nas) w ystartow ał sam olot, ciągnąc za sobą na długiej linie szybowiec. W yciągnął go na jak ieś zaw rotne wyżyny, gdzieś aż pod sam o niebo.

Kto żył, patrzył w górę. Tysiące ciekaw ych oczu śledziło k ażdy ru ch tego now oczesne­

go Ikara. A 011 lekki i zw inny pływ ał pod błękitam i w tym niezm ierzonym pow ietrz­

nym oceanie. K ąpał się w nim i nurzał, i p ru ł pow ietrzne jego fale, i igrał w nich. To sw o­

bodnym , rozłożystym tukiem zataczał sze­

roki krąg. to się w m iejscu zw racał skrętem krótkim , a skierow aw szy dziób w dół k rę ­ cił się po sp irali i korkociągiem w świdro- w yw ał się w p ow ietrzną głębię; to się po d ­ ryw ał ku górze, głowę zadzierał w ysoko i tak

leciał prosto w słońce. Albo łeb zwiesił w dół i w iru jąc naoślep ku ziemi pędził, by w jak iejś chw ili opam iętać się, głowę p od­

nieść. zaw rócić w górę i znów lekko dalej szybować.

W nas, w w idzach, serce zam ierało, krew ścinała się w żyłach: albo na odw rót, jakiś ogrom ny ciężar 7. piersi ustępow ał.

— O, korkociąg, korkociąg!... O, beczkę robi... patrz... ja k a ładna beczka!

Spojrzałem . O parę kroków ode m nie sie­

dział na traw ie obok m atk i m alec siedmio- czy ośm ioletni i nie odryw ając oczu od la ­ taw ca z głośnym podziw em dzielił się sp o ­ strzeżeniam i z m atką.

Skąd znał nazw y tych figur ak ro b aty k j po­

w ietrznej, nie wiem. T w arz blada, zn ieru ­ chom iała; w szystka krew gdzieś do serca uciekła, a tylko oczy. szerokie, błyszczące, nie opuszczały lo tn ik a ani na m om ent. T o w a­

rzyszyły mu przy każdym ruchu, w spierały go całą potęgą czującego serca aż do chw i­

li, gdy tuż nad ziem ią ostatni, łagodny, łuk zatoczył i opuścił się, by lądow ać.

— M amusiu, ja też tak będę latał, p raw d a?

W patrzył się w yczekująco w m atkę.

S pojrzała na syna i nie rozum iejąc p y ta­

nia, wciąż jeszcze m yślą w ysoko w pow ie­

trzu zaw ieszona, kiw nęła dziecku p o ta k u ją ­ co głową:

— P raw da, praw da...

E dm und Sluszkiewiez.

NOWA ZWIERZĄT

6 m i e s i ę c z n a m a łp a n B u s z i “ z Z o o d r e z d e ń ­ s k ie g o c i e k a w i e o b s e r w u je o t o ­

c z e n ie .

/" ^ ią g le zdobycze w s p ó łc z e ln e j na u kii coraz b a r d z ie j z a c ie r a ją g ra n ic e m iedzy c zło w ie­

k iem a św ia te m zw ie rz ę c y m . I)o n ie d a w n a u w a ż a n e , że z a s a d n ic z ą ró ż n ic ą m iędzy czło­

w iekiem a św ia te m zw ierzęcy m je s t zdolność c z ło w iek a tło w y ra ż a n ia siwych u czuć za po- nj/oeą m ew y . T w ie rd z e n ie i «> z o sta ło je d n a k a aeh witane J.iezniemim doświi m k-zeniam i, k tó re IBBpieiidziły, że z w ie rz ę ta p o tr a fią s ię po ro - Zfumiewiać m ięd zy so b ą , a w yższe ja k w. ,p.

m a łp y p o s ia d a ją naw et, pew ien zasób słów n a o k re śle n ie o g ó ln y c h p o jęć ja k n. p. n ie ­ b ezp ieczeń stw o , .głód, ra d o ść i i . d. Zwiie- ra ę ta ż y ją c e zbiorow o p o s ia d a ją d o skonalsze sp o so b y p o ro z u m ie w a n ia się n iż 'te, k tó r e ż y ją w o d o so b n ie n iu . P rz y k ła d e m m ogą być sp o łe c z e ń stw a pszczół, m ró w ek , te rm itó w i m a łp ż y ją c y c h g ro m a d n ie . Z dolność po ro zu - w a n ia s ię pszczół m ożem y s p ra w d z ić do- a d e z a ln ie . Pszczoły u m ie sz c z a m y w s p e ­ łń ym s z k a ln y m u lu p rz e z k tó re g o ś c ia n y

•ożemy o b se rw o w a ć c a łe w n ę trz e i w idzieć dachow anie s ię m ie sz k a n e k u la . W o d le g ło ­ ści p a r u s e t m etrów u s ta w ia m y sp o d e k z m io ­ dem do k tó re g o z l a tu ją s ię zw a b io n e z a p a ­ chem pszczo ły . Z n acząc w s p e c ja ln y sposób p r z y la tu ją c e pszczoły, u d a ło s ię z a o b se rw o ­ w ać, ja k "zachow ują s ię one p o p o w ro cie do u la . P szc zo ła, k tó r a z n a la z ła m iód b ie g a do­

k o ła u la , o p a d a , w la tu je - do ś ro d k a , pod n o si o d w k ło k i o b r a c a się. R u c h y j e j z w ielk iem z a in te re so w a n ie m o b s e rw u ją in n e psz czo ły W resz cie z n a la z c z y n i m iodu (p o z n a je m y ją po z n a k u , k tó r y z ro b iliś m y p rz y sp o d k u z m io­

dem ) w y la tu je a za n ią leci czękść pszczół z n a jd u ją c y c h się w u lu . G dy p ie rw s z ą p r z y ­ la tu ją c ą do m iodu p sz czo łę c h w y c im y sz czy p ­ cam i i z a m k n ie m y w pudelku,, k o n ta k t z ulem z o s ta je p rz e rw a n y i w ię c e j pszczół n ie p r z y ­ leci. M oże p rz y le c ie ć jeszcze 2, 3 a le g d y i te u w ięzim y , inożem y b y ć p e w n i, że p o m o c z u la do z b ie ra n ia m io d u nie n a d e jd z ie . W id z im y w ięc, że ru c h y te. k tó re w y k o n u je p o w ra c a ­ j ą c a z wTy p r a w y pszczoła, s ą swTo is ty m sp o so ­ bem poj*o/.u nriewamio się . B a rd z ie j d o k ła d n ą je s t m ow a m ró w ek , k tó re (p o ro żu m iew a ją się za po m o cą rożków . Uderzemiia rożków o b se r­

w ow ano1 p rz e z sz k ło p o w ię k s z a ją c e i z a u w a ­ żono, że s ą o n e ró ż u e d la ró ż n y c h o k o licz­

ności. I n a c z e j w y g lą d a ją g d y jes-t to o s tr z e - żernie p rz e d n ieb ezp iecz eń stw em , iinlaezej g d y w y r a ż a ją z n a le z ie n ie z d o b y czy czy .uczucie g ło d u . C złow iek na je d n o p o ję c ie m a sz ere g słó w <lo w y b o ru . M ró w k a o k r e ś la .ty lk o sw ó j s ta n lu b p o ję c ie o g ó ln e ja k : g łó d , w róg, zd o b y cz i t. d. W sz y stk ie g lo s y ja k ie wry d a ją z w ie rz ę ta in a ją sw e zn a c z e n ie . S k o n stru o w a n o p r z y rz ą d , k tó r y łu d z ą c o n a ś la d o w a ł ćw ie rk a - niie św ie rsz c z y , je d n a k zw o d ził on ty lk o m ło ­ de św ie rszcze, k tó r e o d p o w ia d a ły n a ć w ie r k a ­ n ie. n a to m ia s t s ta ra , d ośw iadczone, zaiehowy- wrn ły s ię o b o ję tn ie . G dy je d n a k zro b io n o

d o św ia d czen ie a n a d a n o g ło s św ie rszcza prze/, telefo n , to d ru g i s łu c h a ją c y z a ra z odpow ie dziial. K u rk i, r y b y p o sp o lite n a w y b rzeżach Amgl jii p o ro z u m ie w a ją się m iędzy sobą wy d n ja e c h a r a k te r y s ty c z n e dźw ięki. — K u re k w y p y c h a p o w ie trz e z je d n e j p rz e g ro d y p ę ­ c h e rz a p la w n e g o do d r u g ie j i w iten sposób w y d a je g ło s. W ż y c iu co d ziennenf m ożem y z a o b serw o w ać, że g ło sy psów , rż e n ie koni, śpiew ptaków ' są ró żn e, z a le ż n ie od w y ra ż a n y e h uczuć, ł g ło sy te są ro z u m ia n e przez z w ie rz ę ta in n y c h g a tu n k ó w . C z ajk a w y d a je na w idok m y śliw eg o o k rz y k trw o g i z czego ko r z y s t a j ą i in n e p tak i i u c ie k a ją w p opłochu.

W ąż g rz e e h o tn ik w o b liczu n ieb ezp iecz eń stw a w y d a je c h a r a k te r y s ty c z n y g rz e c h o t. W y ra ż a n ie p ew n y ch u czuć s ta je s ię p ra w d z iw ie do­

s k o n a le u m ałp . B a d a n ie m ow y m a i p ie j za w d z ię c z a m y u czonem u a m e ry k a n sk i em u G a r n c o w i. k tó r y zbadał, też język m a łp , ż y ją c y c h z a ró w n o w n iew o li, ja k i n a w olności w d ziew iczych Ja sa c h ś r o d ­ k o w ej A f ry k i. R e z u lta te m ty c h b a d a ń b y ł >

dzieło p. t.: „M ow a m a lp “ o głoszone jeszcze około il890 ro k u . S z e re g u c zo n y ch ja k F is c h e r.

Y erk es, B o u ta n , R id le y u s ta lili c a ły sło w n ik w y ra z ó w u ż y w a n y c h p rz e z m a łp y . G a rn e r u tr w a la ł g ło sy m a łp na p ły c ie g ra m o fo n o w e j i n a s tę p n ie uczy! s ię w y m a w ia n ia dźwięków'.

P rz e p ro w a d z ił ró w n ie ż d o św ia d c z e n ia z g r a ­ m ofonem w śró d m a łp . W ty.m celu ro złączo n o p rz e b y w a ją c e ra z e m w k la tc e p a r ę m a łp . P o ro z d z ie le n iu sa m ic a o k a z y w a ła w ielk i n ie p o ­ kó j i w y d a w a ła sz e re g głosów , k tó re u tr w a lo ­ no n a p ły c ie g ra m o fo n o w e j. G dy sk o le i z a ­ g r a n o j ą p rz e d o d o so b n io n y m sam cem , n ie ­ p o k ó j je g o m e m ia ł g r a n ic . O g lą d a ł s ię p e łe n lę k u , z a g lą d a ł do tu b y gram ofonu., n a s łu c h i­

w ał, a tw a r z je g o .n a b ie ra ła -wyrazu c o r a z w ię­

k sz ej ro zp aczy i z d u m ie n ia . G a rn e r d o sz ed ł do t a k w ie lk ie j w p ra w y , że ro z m a w ia ł z m a łp a m i, a te ż y w iły do n ie g o b e z g ra n ic z n e z a u f a ­ n ie. S ło w n ik m a łp o b e jm u je .tafcie p o ję c ia , j a k pić, jeść, n ie b ezp iecz eń stw o , złość, u fn o ść, n u d a , s tr a c h , w z ru sz e n ie , p o ż ą d a n ie , m iłość, zad o w o len ie i t. d. M a ją c ta k d o k ła d ­ n ie o k re ślo n e sło w n ic tw o z w ie rz ą t w ielu u c zo n y ch a zw łaszcza S c h w id e tz k y p o sta w ił h ip o te z ę , że m o w a lu d z k a w yw odzi się z ję ­ zyków z w ie rz ą t, n a dow ód p r z y ta c z a ją c m owę n ie m o w lą t. S z e re g lu d z k ic h g ry m a s ó w sło w ­ n y c h ja k c m o k n ię c ia , ehrząfcantia, c z ę ste z w ła ­ szcza u lu d ó w d zik ich , s p o ty k a m y w n ie z m ie ­ n io n e j form lie u m a łp . R ó ż n ic ą je s t jeszcze tyflko ro zu m cz ło w ie k a zd o ln y do m y śle n ia a b s tra k c y jn e g o i do tw o rz e n ia idei n ie m a te ­ r ia ln y c h A le też n ie m ożem y u d o w o d n ić czy ro zu m z w ie rz ą t n ie d o sk o n a li się i n ie o sią g a c o ra z w y ższy ch szczep li ta k ja k d o sk o n a l: 1 się u m y sł czło w iek a p rz e z ty s ią c e l a t po­

cząw szy od c z ło w ie k a p ie rw o tn e g o aż po dzień d z is ie js z y . I n ż . W ?a<lysła*v M u lle r .

(8)

. 1 P C O W E

> O Ł U D N I E

O T, P R E S S E - P H O T O B E R L I N

(9)

O Ł i j m ł fe£tpleJknŁ...

JANUSZ MARJA BRZESKI N ♦ O ♦ W ♦ E ♦ L ♦ A

— Biała k aw a ze śm ietanką!

— Biata kaw a cedzona!

— A dla p a n a d obrodzieja?

Ati — zna t>o dobrze! P rzy w y k ł dlo tego!

Lepka w oń dym u j gorzkiej kaw y, izakurzo nogo plu szu i perfum , o d ó r ciastek. Jest p rze siąknięty tem i .zapacham i... A w u szach trz e ­ szczy g w ar o szóstej i szelest dzienników . -

N ajpierw był chło p cem do p o d aw an ia ga zet. Czasem oberw ał. Z resztą źle się z nim nie obchodzono. N aw et goście go lubieli i n ie ­ kiedy d o sta ł p a rę groszy. No, a życie daw ał szef.

Szybko d o rastał. Szybciej d ojrzew ał. Roz mowy w g arderobie. N asłu ch ał się n iem ało ; kiedy k eln erzy p o k p iw ali iz g ard ero b ian ej.

P atrzał też n a dziew częta w k u ch n i.

Kiedyś szef go zw ym yślał, że zaro śn ięty . Ze zdziwieniem sp o jrz a ł do lu ste rk a . Na drugi dzień p rzyszedł ogolony i niozgrabnem i, czer- Wonenii łap am i gładził się m ło k o s po policz­

kach. U św iadom ił sobie, że jelst dorosły, że dziew częta p atrzy ły od jakiegoś czasu n a nie­

go inaczej. K iedyś p o ch w alił się, że Często go­

lić się m usi. Paniny zachichotały. Z łapały go i korkiem o p alonym n am alo w ały m u w ąsy i brodę.

— T eraz dopiero jesteś m ężczyzną! — wrzeszczały.

W y rw ał się im. Był bliski p łacz u — ale po lem rzucił się, by u d erzy ć tę, Ikltóra go n a jb a r ­ dziej .wyśm iewała. D o p ad ł ją w reszcie, lecz złość go ju ż odeszła i chciał tylko po k azać jak i jest silny i ręce je j wykTęcić. P rzy cisn ął ją, Chwycił za ręk ę i przy p ad k o w o o p arł dłoń na je j piersi.

Nagle osłabł. O dsunął się gw ałtow nie. Jego pochm urny w zrok sp o tk ał ciem ne spojrzenie dziewczyny.

— A inie zaczynaj w ięcej — pow iedział.

Ona n ic nie odpow iedziała... odeszła do r o ­ boty, on z aś n a salę p o d aw ać dzienniki i o- pró ż e ia ć popielniczki. W ieczorem znow u sp o tk ał je j wzrok. P o tem m ia ł z nią r a n d ­ kę w p ark u .

Dzień m ijał za dniem . Czasem ch ło p ak był zły, kiedy kończył robotę i k aw iarn ię zam y ­ kano. Musiał w racać do dom u. K aw ał drogi.

Gdy go „w yzw olono" i zaczął n a p ro cen t p racow ać — u m a rła m u m atka. N ie zm artw ił się tern. O d ła t przyw ykł do m yśli o jej śm ierci — kiedy leżała blad a, p ra w ie p rze­

źroczysta n a sw em łóżku.

Pom yślał, że b y ła b ard zo cierpliw a. Bolało J!t Czasem, a ż tw arz się je j -kurczyła, ale n i­

gdy n ie n a rz e k a ła . Czasem Jan o w i w z a d a ­ niach dla szkoły niedzielnej p o m ag ała i s k a r ­ petki jego cerow ała.

A więc kiedy Ja n a „w yzw olono" — m a tk a 'nu um arła. Zw olnił się p oszedł nia pogrzeb.

Ojciec, tw a rd y chłop, szedł zasępiony i oczy mu błyszczały. R odzeństw o J a n a p o c h lip y w a ­ ło cicho, więc od czasu do czasu poszturki- Wał dzieciaki.

Dzień b y ł szary. Na cm en tarzu k sią d z p o ­ k ro p ił tru m n ę. Brzozy szeleściły i deszcz mżył. Tego dnia Jan pożegnał się ze sw ą m a ­ tką. Ziemię grobu ucałow ał i odszedł p o d a ­ wać w k aw iarni.

— Biała k a w a ze śm ietanką!

— B iała cedzona!

— A d la p a n a d o b ro d zieja?

— Józek, dla p an a „M alin" i ilustracje!

Ojciec Ja n a p oszedł n a em ery tu rę i objął stróżostw o. Znali go z uczciw ości i n aw et kaucji nie wzięli. L ata m ijały.

A tym czasem Jan nogi schodził. Stopy ro z ­ płaszczyły m u się. P o zn aw ał sw oją k a w ia r­

nię. P a m ię ta ł gości. P o d aw ał tym p a n io m w staro m o d n y ch kapeluszach z ra je ra m i. Dla K ubusia (piesek p a n a radcy) p rz y n o sił dwie kostki cukru.

Aż któregoś d-nlia J a n n ie z jaw ił się w ięcej w sw ej k a w ia rn i. P a n ra d c a był za n ie p o k o ­ jony. B-ubuś cicho skom lał. P an ie w rajerao h rozglądały się w koło.

W życiu Ja n a n a s tą p iła zm iana. Jest teraz kelnerem w n o cn y m dancingu. Sporo k o sz to ­ w ał go ekw ipunek. M usiał być przodic-ż d o ­ brze u b ran y . R ano — czasem ju ż śiwiltalo — w ychodził z dancingu z kolegam i. M iewał d u ­ żo pieniędzy. Ale co z tego! T ow arzysze cią­

gnęli na w ódkę i za b ie ra li Ja n a iz so b ą. D ość że z pieniędzy n ie wiele zostaw ało.

W m ałym ibarze, do 'którego czasem z a g lą ­ dał, b y ła ła d n a bufetow a. P o sta w n a ko b ieta.

Ilekroć razy k asa zabrzęczała — J a n p atrzy ł w ta m tą 'stronę. R ozm aw iali też ze sobą. M ia­

ła na im ię P am ela. K iedyś n ad ran em w stą ­ pił do b a ru sam .

— D zień dobry, Paim ełu!

— Ł ad n y będziem y m ieli dzień... Ale p an pow inien już spać, żeby choć k aw a łe k sło ń ­ ca p o obiedlzie zobaczyć. T rzeba się szano­

wać...

W zięła Ja n a ta życzliw ość. S tan ą! koto- b u ­ fetu.

— W łaściw ie to p o w in n iśm y się kiedy spotkać, P am elu. A m ożeby ta k razem do k in a ?

» * •

B ardzo m ęczące były p rzy g o to w an ia do ślubu. T yle chodzenia i te w ydatki. No, ale w reszcie w szystko załatw ili. P am ela p ro m ie­

niała. Gdy Chodzili z. Ja n e m p od rękę m o­

cno się d o niego p rzy tu lała. T ak a b y ła szczę­

śliwa.

N adszedł dzień ich ślubu. Od sam ego ra n a Jaln był zdenerw ow any. K azali m u p ójść do spow iedzi, więc poszedł. K siądz w k o n fe s jo ­ nale budził w n im ja k iś n ieo k reślo n y lęk A przytem te n zapach w k o ło : słodko-m dły.

Dzwonlk.i słychać przez zam knięte drzw i za- k ry stji. S zuranie nóg, w ytrzeszczone oczy:

podejrzeliw e i święfooszkowdte. Gdy rozległo się p u k a n ie w deski komfesjlonału, Ja n u c a ło ­ w ał stułę i poszedł d o ołtarza. P o tem w y­

szedł n a ulicę. Zimne, m gliste p o w ietrze o- w ionęlo go.

W ko ściele p a ra fja ln y m w zięli ślub. Było dużo ludzi: znajom i jego i Pameli-. J a n zły był na .siebie, że się denerw ow ał. M yślał je d ­ nak, że to w ielka chw ila w życiu.

• • •

Jan o w i zdaiwało się, że um ie po stęp o w ać z kobietam i. Kiedy je d n a k zn alazł się sam z P am elą w ich now em m ieszk an iu — zro­

b iło mii się tro ch ę głupio, a i ona tak że by ła ja k a ś „załap an a". J a n p o m y ślał: żona to co innego... Ale t!o stw ierdzenie n ie o d eb rało m u niepew ności i nie d odało tupetu.

R ozbierają się w m ilczeniu. J a n gasi św ia tło i m yśli ja k też m uszą m u zazdrościć ko ledzy. Z araz p o tem p rzy p o m in a sobie, że pew no ż a rtu ją n a jego tem at i je s t jeszcze b ard ziej speszony. Słyszy, ja k brzęczą sprę żyny łó żk a. P am ela położyła się. J a n aićho w ślizgnął się pod k o łd rę. Leżą daleko od sie-, bie na szerokiem p o słan iu . Milczą. Słychać ja k ty k a budzik w ku ch n i. Nie m o g ą zasnąć, ani zbliżyć się do siebie, ab y pow iedzieć choćby słów ko.

* * #

Jeszcze p rzed ślubem J a n w yszukał i w y­

n a ją ł m ieszkanie. P o te m pokazał go P am eli.

P o d o b ało się jej. A on lubił je i w idział ją —

sw o ją m ałą żonę jako p a n ią tego dom u.

Teraz, gdy ju ż m inęło p arę tygodni od ślu ­ bu — w raca Ja n do swego m ieszkania z ja- kiem ś dziw nem uczuciem . Je s t w zruszony, gdy dzw oni i czy ta w izytów kę ze sw em na zw iskiem.

Czasem przychodziło m u do głowy, że p o ­ trzeb u je teraz d u żo pieniędzy. Ale oszczędzał i w ystarczało. T rochę m u tylko by ło przy kro, że n ie m ógł z kolegam i pójść n a kie liszek.

K tóregoś dnia J a n w rócił w cześniej niż zwykle. O tw orzy! drzw i z zatrzasku. Rozę b ra l się w k u c h n i i w ślizngął cicho do p o k o ­ ju. Pow oli podszedł do łóżka i położył się tak , by n'ie obudzić P am eli. Ona pocuizsyła się przez sen i o b jęła go ciepłem ram ie ni-em. Ja n u śm iech n ął się.

O budziły go p o dniesione głosy. O tw iera oczy. W idzi, że Pam eli niem a p rzy nim , a w p o k o ju jest jasno-. Za o k n am i dzień. Jan p o d p iera głowę ręką. Z k u c h n i dochodzi o tsry głos ciotki, p rz e ry w a n y szlochem i czy, im ś płaczem . J a n zryw a się i w długiej, nie zgrabnej koszuli biegnie d o drzw i.

— Jezu... i ja k ż e to się stało — słyszy ję kłiw y głos żony.

W Ikn-chni siedzą k o b iety : c io tk a Ju la, P a m ela i stró żk a. W szystkie m a ją otępiałe, tw a rze i zaczerw ienione oczy. Gdy P am ela w i­

dzi w drzw iach J a n a podbiega ku n iem u i za rzuca miu ręce na szyję.

— Z abili ojca — Ja n k u — tw ojego ojca...

Ja n czuje, ja k krew odpływ a m u z głowy i ja k palce drętw ieją. Nie m oże nic p o w ie ­ dzieć, 'tylko bezm yślnie p o k lep u je ch lip iącą żonę. I ja k b y przez mgłę widzi pom arszczn ną tw a rz tego starego, poczciw ego człlowie ka — swego ojca...

* * •

T ak zostały zerw ane o statn ie w ęzły krw i.

P rzez pew ien czas nienaw idził ty c h n ie z n a ­ nych ludzi, którzy w targ n ęli nocą do s t r ó ­ żów ki i zabili biednego staru szk a, by sp o ­ k o jn ie za b ra ć cudze m ienie, którego p iln o ­ wał.

Czas je d n a k m ijał. N ienaw iść p rzero d ziła się w n ie z a ta rtą plam ę w w spom nieniach przeszłości. J a n m iew ał te ra z tylko słodkie wiizj-e daw nych czasów , sm ętek i chw ilam i pu stk ę w koło siebie.

Byw ało bow iem , żc P a m e la n5e b y ła dla niego najlepszą. Czasem grym asiła. O d trą ­ cała go. Ja n a bolało to, a kiedy miu diiotka pow iedziała, że kobiety w ciąży tak ie już są — poczuł się sam otnym .

Ja n był d e lik a tn y dla sw ej żony. D ogadzał jej, p a trz y ł na nią z rozrzew nieniem . Ciotka J u la przychodziła często, bo P am ela źle sa ­ m a się szuła. J a n rad był tem u i często m y­

ślał, ćzem by się też ciotce wywdlżięozyć, ale zły też b y ł tro ch ę, że ta k go mało- te kobiety potrzeb u ją.

W dancingu był teraz Ja n rozm ownliejszy.

J a k jeszcze gości nie było, lu b ia ł pogadać z bufetow ą, albo kolegam i. W ięcej go w szyst­

ko w tem otoczeniu interesow ało. A fforda-n- serki? Nie lubił ich. Ale obserw ow ał je chę­

tnie. Może daw niej, p rzed ślubem były czemś w życiu Jan a.

Je d n a z nich m a na im ię Ala. Fortaincerka od m iesiąca. Im ię z elem entarza. Mile kobic- ciątko. N aw et Ja n zim ny i zakochany lu b iał z nią gaw ędzić. Nie n ależ ała d o k ateg o rji tych dziew cząt, przy k tó ry ch usypia się jak n a d n u d n ą k sią ż k ą po p rzeczytaniu pierw - szero ro zd ziału . Ala jest świeża, giętka w tań cu , m łoda, coraz to in n a , zajm ująca, m oże niepotrzebnie in telig en tn a. Nie lubi pud ro -

Cytaty

Powiązane dokumenty

• glebowy – mikroorganizmy zasiedlające glebę w pobliży korzeni rośliny, stanowiące rezerwuar partnerów do interakcji z rośliną. Czynniki wpływające na mikrobrom rośliny

Punktem wyjścia dla przeprowa- dzonych rozważań jest mało dotąd znana i zachowana w nie- wielkim stopniu kolekcja starożytności zgromadzona przez wrocławskiego architekta,

Powyższe informacje powstały w oparciu o aktualnie dostępne dane charakteryzujące produkt oraz doświadczenie i wiedzę posiadaną w tym zakresie przez producenta. Nie stanowią

4) ograniczenie Funduszy Strukturalnych do dwóch, czyli Europejskie- go Funduszu Rozwoju Regionalnego Europejskiego i Europejskiego Funduszu Społecznego oraz zachowanie

„1) koperty zawierające zeszyty zadań egzaminacyjnych, karty odpowiedzi lub karty rozwiązań zadań egzaminacyjnych albo informatyczne nośniki danych, o których mowa w §

W ubiegłym tygodniu odbyły się pierwsze sesje rady miejskiej i rady powiatu.. Czytelnicy „G azety&#34; w ybiorą

Podczas sympozjum „Safeguarding Our Climate, Advancing Our Society”, które odbyło się w Katowi- cach 10 grudnia 2018 r�, naukowcy sugerowali, że nadal mamy możliwość

Budując dobrą komunikację, warto przyjrzeć się bliżej tworzeniu dobrych relacji z innymi, ponieważ dobra komunikacja opiera się na