• Nie Znaleziono Wyników

Kultury to szlif na krysztale ludzkości

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kultury to szlif na krysztale ludzkości"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

„Kultury to szlif na krysztale ludzkości”

(2)

autor tekstów, ilustracji oraz motta: Marek Łukaszewicz

Copyright by

Marek Łukaszewicz 2012

Wydawca: Marek Łukaszewicz

ISBN 978-83-935514-0-8

(3)

Baśnie z ziaren kwarcu

Marek Łukaszewicz

Spis treści:

Góra „Moja Wina” Jawa strona 4

Czarownik i krokodyl Afryka strona 6

Dusza foki Grenlandia strona 8

Szal z jedwabiu Tybet strona 10

Żywy ogień Bizancjum strona 12

Mandarynka Arabia strona 14

Oleg Rosja strona 16

Aloha Hawaje strona 19

Wiewiórka Czechy strona 21

Helga Niemcy strona 23

Ozaki Japonia strona 25

Namarupa Indie strona 26

Ziemowit Polska strona 28

Samuel Izrael strona 30

Karra-Karra Australia strona 32

(4)

óra „Moja wina”

Jest to opowieść o wielkiej górze. Istniała ona od niepamiętnych czasów. Nad nią rozpościerało się olbrzymie niebo. Góra przez cały czas myślała o świecie, o tym skąd się bierze deszcz, a skąd słońce i księżyc. Była szczęśliwa, a jej myśli z czasem

nabierały niespotykanej głębi. Któregoś dnia przywędrował pierwszy człowiek...

Zamieszkał w jaskini i góra powoli się z nim zaprzyjaźniła. Długo medytował, aż w końcu zmarł. Może i zrealizował swoje marzenie, by zostać świętym? Góra tego nie wiedziała. Wkrótce przyszli inni ludzie i pochowali człowieka u stóp góry. Ona wiedziała jedno, i to z całą świadomością:

 Od ziemi, która mnie pokrywa wzięli się ludzie. Do mnie też ten człowiek wrócił.

Moja to wina.

Podjęła ważną decyzję:

 Odtąd, bo przecież moja natura mieszka w ludziach, jak ta ziemia, która mnie

(5)

pokrywa, biorę na siebie winy tych, którzy po mnie będą stąpać....

Minęło nieco czasu. Po stokach góry szedł człowiek, który oszukał swojego sąsiada.

Sprzedał mu konia, o którym wiedział, że jest stary i nie będzie mógł pracować, jak dawniej. Gdy sąsiad przyszedł z pretensjami, ten go przegnał. I rzekł, śmiejąc się:

 Przecież można poznać starego konia po zębach, a naiwnego po łatwowierności.

Teraz czuł ciężar na sercu. Ale nie dlatego, że żałował swojego czynu. Zaczął się

obawiać zemsty sąsiada. Nagle, idąc tak stromym zboczem poczuł wielką ulgę i usłyszał głos góry:

 Biorę na siebie twoją winę...

Gdy wrócił do domu, sąsiad oznajmił, że stary koń ciężko pracuje i jest silniejszy od młodych koni. I przeprosił za niesłuszne oskarżenie.

 Warto być pewnym swego – pomyślał człowiek i zaśmiał się przebiegle.

 A góra jest chyba głupsza od tego konia... Bo przecież to człowiek dostał rozum, by z niego korzystać, nie ona...

Góra zaś cierpiała. Powtarzała sobie, że jej jest wielka wina, bowiem człowiek wcale nie stał się przy jej pomocy lepszy.

Szybko rozeszła się wieść o czarodziejskiej górze. Przychodzili różni ludzie. Zaś człowiek, który sprzedał starego konia postanowił nabyć ją na własność. Teraz każdy, kto chciał się pozbyć swoich win, wykupywał sobie prawo do postawienia na niej stopy i od razu czuł ulgę. Powstało miasteczko, pełne zgiełku i bezprawia. Góra wiedziała coraz mocniej, że wszystko jest jej winą. Ale przecież przysięgła...

Któregoś dnia jej ból był tak wielki, że wybuchła wulkanem, grzebiąc pod sobą całą okolicę.

 Teraz to naprawdę jest moja wina – łkała.

I nikt nie był w stanie pocieszyć jej strapionego sumienia. Straszna sława rozniosła się daleko, daleko. Dziś nikt nie stawia już na niej swojego ciężaru, a góra jest nazywana

„Przeklętą Górą”...

(6)

zarownik i krokodyl

Był upalny dzień. Czarownik Mgwa Kaganka zapadł w drzemkę po wypiciu naparu z ziół. To nie był spokojny sen. Przyśnił mu się okrutny krokodyl Durulu, który ze złośliwym chichotem stwierdził:

 Jeśli nie zmierzysz się ze mną, pożrę następnego człowieka.

Czarownik był odważny, ale stanął przed poważnym wyborem.

 Jeśli stchórzę, zginie ktoś inny. Ale jeśli pójdę na spotkanie ze złym krokodylem, kto będzie się dalej opiekował wioską?

Nie miał złudzeń, że zginie. Jednak postanowił dokonać tego, czego nie udało się najodważniejszym wojownikom. Chciał pokonać krokodyla, i to w uczciwej walce...

Pomodlił się do Stwórcy Wszelkiego Życia. Powiedział mu:

 Wiem, że stworzyłeś i mnie, i krokodyla. Ja chcę dobra, a krokodyl zła. Wiem że Ty jesteś dobry. Więc zwyciężę, inaczej być nie może.

I poszedł nad rzekę, uzbrojony jedynie w czarodziejski wiecheć ze słomy...

 Cha, cha, ty zarozumialcze – zaśmiał się Durulu na widok bezbronnego człowieka.

(7)

 Zanim mnie pożresz, pozwól mi opowiedzieć baśń o dolinie Ngogo i bezbronnym pisklęciu.

 Zawsze lubiłem baśnie, ale jak tylko ją usłyszę, pożrę ciebie.

 Słuchaj, o okrutny Durulu:

„W dolinie Ngogo urodził się pisklak strusia. Matka opiekowała się nim, ale któregoś dnia musiała pójść po pożywienie. Podpełzł zły wąż Sulungwa i owinął się wokół

pisklęcia. Ale wróciła matka strusia i potężnym uderzeniem łapy rozłożyła węża. Pisklak ocalał. Odtąd węże lękają się strusi, nawet bezbronnych.”

 Nie próbuj mnie wzruszyć tą bajką. A sprawy wyglądają tak: pisklak miał matkę, a ty jesteś sam. Nikt mnie nie pokona – krokodyl zaczął pełznąć w kierunku czarownika.

 Pokona ciebie Stwórca Wszelkiego Życia – odparł spokojnie czarownik.

 Mam moc pradawną – zaśmiał się krokodyl i ranił czarownika ostrymi kłami.

Wtedy czarownik dotknął Durulu czarodziejską miotełką. Durulu zaczął się kurczyć, szepcząc przy tym bezradne zaklęcia. Czarownik połknął Durulu, ale ten w jego żołądku znów zaczął się rozrastać. Bojąc się, że pęknie, Mgwa Kaganka poprosił Stwórcę

Wszelkiego Życia o pomoc. Ten zlitował się nad dobrym czarownikiem i zamienił go w księżyc. Gdy krokodyl w jego brzuchu rośnie, księżyc jest w pełni. Wtedy Mgwa

Kaganka zaczyna trawić krokodyla w brzuchu. Gdy księżyc niknie, to dzieje się za sprawką złego krokodyla Durulu, który wolałby sam zginąć, niż dać za wygraną. A walka trwa już bardzo, bardzo długo, nawet najstarsi nie pamiętają, od kiedy...

(8)

usza foki

Igloo było zaciszne. Przytulona do siebie młoda para niechętnie myślała o czekającym ich dniu. Bo choć niewiele było jedzenia, a brzuchy dosłownie popiskiwały z głodu, to razem było im tak dobrze. Jednak trzeba było pójść na polowanie. Młody myśliwy delikatnie musnął swoim nosem policzek towarzyszki, a ona poczerwieniała z radości.

Na chwilę, bo niepokój znów zagościł na jej twarzy.

 Wracaj, będę czekała.

Myśliwy odwracał się co chwilę, wlokąc za sobą puste sanie. Ona długo patrzyła za nim...

Młodzieniec po długiej wędrówce dotarł do brzegu morza. Miał wrażenie, że snuje się za nim jakiś cień.

 To pewnie lis polarny, czekający na resztki z mojego przyszłego polowania – pomyślał.

Wyszedł głęboko na grubą krę, gdzie znalazł przerębel.

 Będę czekał, aż foka zaczerpnie tchu – pomyślał.

Zaczął nucić piosenkę, by ubłagać duszę foki. Nauczył się jej u szamana. Wiedział, że

(9)

musi zdobyć mięso, by wyżywić rodzinę, ale żal mu było odbierać życie zwierzęciu.

Nagle pojawił się łeb foki. Myśliwy rzucił harpunem. Walka była zadziwiająco krótka.

Myśliwy przygotował mięso, załadował na sanie i powoli ruszył w powrotną podróż.

Myślał o duszy foki.

 Miałam dziwny sen – powiedziała kobieta. Śniło mi się, że narodziła nam się nie córka...

 ...a syn – powiedział radośnie myśliwy.

 Ani syn, ani córka, tylko foka.

 Nie martw się, przebłagałem jej duszę. Jest teraz szczęśliwa tam, gdzie nie ma już smutków.

Oboje zapomnieli o rozmowie. Po dziewięciu miesiącach narodziła się dziewczynka, która miała zrośnięte nogi, niczym tułów foki. Wielki był smutek rodziców.

 Już wiem, ten duch, który za mną kroczył, kiedy byłem na polowaniu, chciał mnie ostrzec. A ja byłem ślepy, jak szczenię lisa.

Szaman, do którego przywiedziono dziewczynkę, długo śpiewał i grał na rytualnym bębnie. Po czym triumfalnie wyniósł dziewczynkę. Była normalna, jak każde inne dziecko.

Szaman rzekł:

 Tylko nie dawajcie jej jeść surowej ryby, bo dusza foki wróci do dziecka.

Minęło kilka lat. Dziewczynka rosła i była nadzwyczaj rozumna. Jednak kiedy ojciec wrócił z polowania wyrwała mu surową rybę i zaczęła ją pochłaniać. Wtedy

przeobraziła się w fokę.

Ojciec zaczął tańczyć i śpiewać, a dziewczynka raz stawała się foką, to znów sobą.

Wtedy znów pojawił się półprzezroczysty, srebrny lis i rzekł:

 Choć jesteście dobrymi ludźmi, to zabieram dziewczynkę ze sobą.

I dziewczynka stała się duchem, jak lis. Na śniegu pozostał jedynie kawałek niedojedzonej ryby. Odtąd wszyscy wierzą, że gdy dziewczynka staje się foką,

zwierzęciem, nastaje noc polarna. A gdy przychodzi długi, radosny dzień, to znaczy, że zwyciężyła dusza człowiecza. I tak to trwa do dzisiaj.

(10)

zal z jedwabiu

Mnich Drukpa medytował już trzeci dzień. Postanowił, by zamurowano go w pieczarze, gdzie miał spędzić resztę swojego życia. Wierzył, że dostąpi najwyższego oświecenia, jeszcze w tej inkarnacji. Pamiętał swoje poprzednie wcielenie. Był w nim szanowanym Lamą, przeorem klasztoru. Za młodu rozpoznano go jako tulku, czyli wcielenie mistrza duchowego. Teraz postanowił odejść w świat doskonałości, zwany nirwaną...

 Czas posiłku, Mistrzu – dał się słyszeć brzęk talerza.

Podano mu garść ryżu, słoną herbatę z masłem jaka oraz... jedwabny szal.

Mnich posilił się i podniósł szal w geście szacunku. Ogarnął go smutek, gdy pomyślał o jedwabnikach, które musiały przerwać swój żywot dla tego pięknego przedmiotu.

Pomyślał, że to dar od samego Mary, mistrza ciemności i iluzji. Wyszeptał rytualne słowa „Om Mani Pedme Hum” i zaczął medytować nad naturą cierpienia. Czuł, że jego karma jest splamiona kontaktem ze śmiercią poczwarek jedwabnika. Wtedy szal ożywił się i w powietrze uleciały motyle... Na ich widok mnisi, którzy otaczali pieczarę, by wspomagać Lamę swoimi modlitwami dosłownie krzyknęli z radości. To był znak, którego oczekiwali.

(11)

Zburzono mur z cegieł i na miejscu medytacji odnaleziono mumię Lamy oraz słowa, napisane palcem na ziemi: „będę leczył”.

O zdarzeniu dowiedziało się kilku praktykujących medytację zachodnich naukowców.

Poprosili o zbadanie chociażby fragmentu paznokcia zmarłego mnicha. Przy badaniach okazało się, że wykryli nieznany związek chemiczny. Wierzyli, że nie jest to czysty przypadek. Po wielu próbach okazało się, że znacznie spowalnia on proces rakotwórczy.

To był ostatni dar Lamy, przed odejściem ze świata sansary...

(12)

ywy ogień

W Bizancjum panował niepokój, a najlepsi z najlepszych poświęcili swoje życie Bogu.

Jak wierzyli, tylko modlitwa pomoże światu. I nastanie Królestwo Boże. Tak wierzyli.

Żyli z jałmużny wiernych, często nawet takich, którzy sami nie dojadali.

Pustelnik Marcjan codziennie dostawał placek od wieśniaków. Modlił się za nich całą swoją duszą, by nastał i dla nich czas święta. Bo sam był szczęśliwy. Czyż nie

rozmawiał z Bogiem? Jakież można sobie wyobrazić większe szczęście?

Przyszedł jednak dzień, kiedy doszły go słuchy o pochodzie pogańskich Bułgarów na ten kraj chrześcijański. Czyżby Bóg mógł na to pozwolić? Przecież wieśniacy byli tak dobrzy! Radzili mu, by udał się w góry, by uchronić swoje święte życie i móc dalej modlić się za ten świat. Ale on wierzył, że jego obecność jest potrzebna właśnie tutaj...

Żołnierze nie wkroczyli do wioski, więc dotychczas nie doszło do żadnej przemocy.

Widocznie poganie mieli bardziej podstępny plan. Musieli byli słyszeć o świętym Marcjanie i postanowili najpierw wybadać samego pustelnika. Może to była obawa przed gniewem Bożym, a może zwykła chęć rytualnej zabawy?

Przywiedziono Marcjana przed oblicze butnego wodza. Ten, śmiejąc się, powiedział:

(13)

 Jeśli dokonasz cudu, nikt nie ucierpi. W przeciwnym razie wioska zostanie zniszczona, a ludzie zginą w cierpieniach.

Marcjan padł na kolana. Spowodowało to irytację pogan, którzy sądzili, że będzie on błagał o swoje życie. Ale Marcjan rzekł:

 Panie Boże, raczej niech spłonę żywcem, niżby miała spotkać krzywda tych niewinnych ludzi.

I stał się cud, którego nie oczekiwali poganie. Pustelnik zajął się żywym ogniem.

Płomienie pełgały, to na niebiesko, to na różowo. Wieśniacy wspólnie zaczęli śpiewać psalmy... Wódz tylko warknął:

 Zgasić ogień.

Jego żołnierze w mig zgasili kocami ogień. A na ciele Marcjana nie było nawet śladu poparzenia. Za to nad jego głową wyraźnie widać było aureolę. Poganie wystraszyli się.

Wtedy Marcjan powiedział, że choć sam nie jest godny tego znaku świętości, to dowód został dany, że Bóg istnieje.

Dowódca i jego żołnierze zostali ochrzczeni, a wioska ocalała. A Marcjan po tym, jak pozostałe obce wojska zostały przegnane z kraju dostał godność biskupa. Do dziś legenda głosi, że wystarczy go poprosić o wstawiennictwo u Boga, by zaczynały dziać się widoczne cuda...

(14)

andarynka

Na bazarze roiło się od ludzi. Jedni sprzedawali dywany, inni perfumy i kadzidła, inni znów apetyczne owoce. Ibn Malik szedł zamyślony, nie zwracając uwagi na zaczepki sprzedawców. Zazwyczaj nie przywiązywał wagi do rzeczy tego świata. Choć był synem wezyra, nie nadużywał swojej władzy. Służący w jego pałacu wznosili modły dziękczynne za jego dobroć. A on całą swoją energię poświęcił filozofii i matematyce.

Studiował Arystotelesa, jak i innych starożytnych. Miał własne, głębokie przemyślenia.

Nie dziw, że wszyscy możni tego świata swatali z nim swoje córki. A on, chcąc nie chcąc, ożenił się z córką samego sułtana. Nie kochał jej, ale nie mógł odmówić

nakazowi władcy. Ona zaś kochała go miłością zaborczą i samolubną. Od czasu, kiedy zamieszkała w jego pałacu zaczęło źle się dziać. Chłostanie służby stało się

codziennością, a biedny Ibn Malik wychodził na coraz dłuższe spacery, by uniknąć sprzeczek z żoną. Bo trzeba wiedzieć, że sułtan kochał swoją córkę, nie zwracając uwagi na jej kłótliwy charakter...

Tak rozważając o dziwnych przypadłościach losu Ibn Malik nagle usłyszał głos, który był słodszy od mandarynki, owocu, który sobie szczególnie upodobał.

(15)

 Kup mnie – usłyszał uwodzicielski głos.

Wszedł do sklepu, gdzie na chińskiej komodzie stała przepiękna, lakowana szkatuła. A w niej owoc mandarynki. Niewiele myśląc zapłacił żądaną cenę.

Już chciał w drodze zjeść pyszny owoc, gdy znów usłyszał tajemniczy głos:

 Jeśli mnie oszczędzisz, będę twoja.

Pomyślał, że to jest dżinn, zaklęty w mandarynkę. W dzieciństwie dużo słyszał o dżinnach, ale zawsze wątpił w ich rzeczywistość. A tutaj mówiąca mandarynka...

Przybywszy do pałacu, poszedł do swojego pokoju i rozważając nad możliwością i koniecznością istnienia innych światów upajał się zapachem owocu.

Gdy zapadła noc, mandarynka zaczęła błyszczeć złotem i uformowała się w postać kobiety tak przecudnej, jakiej jeszcze oko ludzkie nie widziało. Zapałał do niej miłością i pożądaniem. Ona odpowiedziała mu z ufnością. Po czym zajęli się rozmową

filozoficzną. Jak się okazało, była równie inteligentna, jak piękna. Ibn Malik był szczęśliwy, po raz pierwszy od ożenku z córką sułtana. Tuż przed rankiem usłyszał słowa:

 Odpraw swoją żonę!

Po czym, wraz z pierwszymi promieniami słońca, kobieta znów zamieniła się w mandarynkę.

Nagle pojawiła się jego żona. Była wielce poruszona.

 Doniesiono mi, że była u ciebie inna kobieta. Chcę ją widzieć!

 Ależ, droga małżonko, jak widzisz, nie ma tu nikogo.

 Aaaa, jaka piękna mandarynka – kobieta drapieżnie rozchyliła usta, by rozerwać owoc na kawałki.

Wtedy Ibn Malik wyrwał mandarynkę z ręki żony.

 Za to, co zrobiłeś nie będę dłużej z tobą mieszkać. Poproszę ojca, by ciebie ukarał, bo mam świadków, że przebywałeś z inną kobietą, która nie była twoją żoną. Nie zasługujesz sobie na córkę sułtana. Zaś twoja głowa nie trzyma się już na karku – zaśmiała się kobieta.

Zrozpaczony Ibn Malik czekał na straże sułtańskie. Jednak liczył na pomoc kobiety, zaklętej w mandarynkę. Gdy przyszła noc, mandarynka zamieniła się w wielką kaczkę i przetransportowała Ibn Malika do dalekich Chin. Po wielu latach, gdy jedwabnym szlakiem przybyła karawana z Dalekiego Wschodu, doniesiono sułtanowi, że Ibn Malik żyje u boku mandarynki na dworze cesarza Chin, gdzie jest nadwornym filozofem i astrologiem.

 Ibn Malik przesyła Ci, o Szlachetny pozdrowienia i tę szkatułkę. Oby przyniosła Tobie i sułtanatowi dużo szczęścia.

Sułtan żył długo i szczęśliwie, choć w głębi duszy żałował, że tak wybitny uczony, jak Ibn Malik nie jest już jego zięciem. A córka sułtana do końca swoich dni pozostała złośnicą...

(16)

leg

Był upalny dzień. Oleg pracował w pocie czoła, orząc pole siłą swoich rąk...

 Oj, przydałby się koń.

Po czym usnął pod osiką. Przyśniła mu się księżniczka tak cudowna, jakiej świat jeszcze nie widział. Powiedziała:

 Przyślę ci niezwykłego konia. Nie będziesz już orał, tylko wyruszysz, by mnie uwolnić.

 Gdzie ciebie szukać? - spytał chłopak, kiedy obudził go tętent kopyt.

Oleg widział kiedyś konie z pułku Igoriewa, ale ten, który przycwałował na jego pole był niezrównany. Gdy Oleg go dosiadł, był posłuszny, jakby od zawsze przynależeli do siebie. Chłopak postanowił ruszyć w świat na poszukiwanie księżniczki. Ale najpierw przyszedł do chaty ojca i matki. Pocałował bochen chleba i pożegnał się czule z rodzicami. Nie wiedział, że jego starszy brat Sasza, zazdrosny o rumaka popędził do twierdzy, by opowiedzieć o wspaniałym koniu. Sasza uważał, że jego brat nie

zasługiwał na takiego konia...

Oleg wyruszył w podróż, uzbrojony jedynie we włócznię, którą używał do polowania na

(17)

niedźwiedzie. W środku lasu otoczyli go jeźdźcy z pułku Igoriewa.

 Wieśniaku, skąd masz takiego konia – spytali.

 Sam przyszedł, a przyprowadził mi go mój sen – odparł z dumą chłopak.

Zbrojni byli prawdziwymi rycerzami. Sami przecież też kiedyś wywodzili się z prostego ludu, a chłopak ujął ich swoją dumą i prostotą języka i postawy.

 Jeśli się odważysz zmierzyć z którymś z nas, to puścimy cię wolno. Więcej, dostaniesz prawdziwy miecz.

Chłopak zaśmiał się z całego serca. Czyż nie marzyły mu się takie potyczki o honor?

Koń Olega ruszył w kierunku zbrojnego. Ten wkrótce spadł na ziemię, trącony włócznią chłopaka. Oleg, zgodnie z kodeksem honoru zsiadł z rumaka. Zaczęła się walka, która powinna była się skończyć porażką młodego bohatera. Ale zręczność Olega była taka, że rycerz padł po kilku chwilach, raniony w rękę, z której wypadł miecz. Oleg pomógł mu podnieść się i przewiązał jego rękę swoją lnianą koszulą. Po czym zapytał się

pozostałych:

 Jeśli jesteście głodni, proszę, oto chleb.

I zaczął łamać bochen, częstując nim rycerzy. Wtedy sam książę Igor, podszedł do Olega, kazał mu przyklęknąć i pasował go na rycerza.

 Dokąd zmierzasz, śmiałku? - spytał życzliwie.

 Uwolnić księżniczkę...

 Prawdziwy bohater z ciebie – rzekł książę.

Dostawszy obiecany miecz, Oleg wyruszył na poszukiwanie swojej księżniczki.

Nie minęło kilka chwil, kiedy na drodze pojawiła się staruszka, zgięta w pałąk. Uginała się pod naręczem chrustu. Oleg przystanął, by jej pomóc, ale ona, szybsza od chłopaka, uderzyła go kijkiem. Oleg, którego nie pokonał rycerz został obezwładniony przez staruszkę.

 Oj, ty, ty – śmiała się starowinka. I ty chcesz uwolnić księżniczkę?

 Matulu, nauczcie mnie swoich czarów – poprosił czerwony ze wstydu chłopak.

 Dobrze, ale będziesz musiał u mnie służyć przez cały rok. Jeśli stchórzysz, zjem cię, a jeśli okażesz się dzielny, dostaniesz ode mnie czarodziejską moc.

Oleg rzekł do siebie:

 Jak mam nie stchórzyć, jeśli już zaczynam się bać.

Wtedy zaczął myśleć o księżniczce z taką mocą, że jego serce znów zabiło radośnie.

Wiedźma wymyślała coraz to nowe zadania, by odstraszyć Olega od zrealizowania swojego przeznaczenia. Ale on nie uląkł się niczego, nawet leśnych upiorów. Kiedyś, gdy poczuł, że ktoś wysysa z niego krew, wyjął z powagą chleb, który jeszcze dostał od rodziców...

Mówią, że okolice, które były nawiedzone nieczystymi mocami, do dziś słyną z bezpieczeństwa. Po upływie roku dostał od wiedźmy, która teraz uśmiechała się przyjaźnie, czarodziejski kijek. Postanowił jej pomóc i dotknął ją, mówiąc:

(18)

 Bądź uwolniona od złych mocy.

Pocałował ją w czoło, choć była bardzo, bardzo brzydka. Pomyślał, że pokochał tę kobietę, jak własną siostrę.

Wtedy stała się rzecz przedziwna. Wiedźma stanęła w ogniu. Oleg nawet wtedy nie wystraszył się, tylko zaczął ją ratować. Wtedy spadły złe czary i przed oczami zdumionego młodzieńca stanęła prawdziwa księżniczka, taka, jaką sobie wyśnił.

 Twoja miłość i odwaga uratowały mnie – powiedziała.

Na weselisku był cały orszak Igora, oraz matka i ojciec Olega. A jego brat Sasza zapłakał ze wstydu, że kiedyś chciał zaszkodzić Olegowi.

Wesele było takie, jakiego nie znał kraj!

(19)

loha

Mężczyźni już wyruszyli długą łodzią na niebezpieczny połów. Aloha i inne dziewczęta z wioski skupiły się w domu kobiet. Nie tańce im były w głowie, bowiem wszystkie dowiedziały się o wizji młodej kobiety. Każdy wiedział, że Aloha ma prorocze sny, ale było za późno, by ostrzec śmiałków... Według młodej kobiety ktoś miał dołączyć do rekinów.

Po powrocie z łowów rzeczywiście zabrakło jednego z mężczyzn. I to kogo! Syna wodza, którego upodobała sobie już wcześniej Aloha. Wcześniej spotykali się każdej nocy i oddawali wspólnej radości. Wówczas żaden inny jej się nie podobał.

Jednak Aloha dzień po wypadku wpięła sobie kwiaty we włosy i wyruszyła w ciemności nocy. Choć każdy z mężczyzn chciał za nią pójść, to nikt się nie odważył tego zrobić, bojąc się naruszyć tabu... Stare kobiety śmiały się w duchu, że jej uroda na nic się nie zda tym razem. I tak się powtarzało przez wiele wieczorów. Aloha wychodziła na noc, po czym wracała nad ranem. Jakie było zdziwienie, kiedy zobaczono, że Aloha jest w ciąży. Mężczyźni patrzeli na siebie z niedowierzaniem. Kiedy przyszedł dzień porodu, Aloha wyruszyła w kierunku oceanu.

Na wszelki wypadek, gdyby trzeba było pomóc przy porodzie, wódz wysłał starą

(20)

akuszerkę. Przecież dziecko przynależało do wioski.

Jakie było zdumienie plemienia, kiedy staruszka wróciła, trzymając przy piersi małego rekina.

 To twój wnuk – powiedziała wodzowi.

Ten podniósł rybę i zapłakał. Więc Aloha chodziła na spotkania z jego synem, nie bacząc na to, że był już zaklęty w rekina. Po chwili młody rekin zamienił się w

ludzkiego noworodka. To była wielka moc miłości wodza do wnuka, która sprawiła tę przemianę. Plemię tańczyło do rana z radości, a przed opiekuńczym totemem złożono miąższ z orzecha kokosowego.

Aloha przez długie lata cieszyła się powagą całego plemienia. Od tamtych czasów mieszkańcy wysepki nie polują na rekiny, by nie irytować syna wodza, zaklętego w żarłacza...

(21)

iewiórka

Jesień złociła się w parku. Wśród ścielących się liści niestrudzenie biegała ruda

wiewiórka. Zbierała zapasy na zimę, które układała w swojej dziupli. Nagle zobaczyła niewielką postać. Usłyszała:

 Jestem skrzatem, a w moim domku z muchomorka trzeba zrobić porządek. Jeśli do zimy uda ci się wysprzątać cały bałagan, dostaniesz tyle jedzenia, ile tylko będziesz w stanie przenieść.

Wiewiórka nie chciała być niemiła dla skrzata, więc zgodziła się mu pomóc. Jakie było jej zdumienie, gdy weszła do jego chatki. Bo choć wydawało się z zewnątrz, że będzie tam tylko jedna izdebka, to za każdymi drzwiami okazywało się, że kryje się jeszcze jedna komnata.

 Jak to jest możliwe? - zapytała skrzata.

 Masz posprzątać, i to do zimy – odparł skrzat Zlastnik i zniknął za złotymi drzwiami.

Gdy wiewiórka próbowała wyjść za nim na zewnątrz, okazało się, że odkrywa coraz to nowe pokoje. Chcąc nie chcąc wzięła się za sprzątanie, choć nie wiedziała, po co ma to czynić, skoro wszystko lśniło czystością. Na komodzie znalazła złotą ściereczkę i

(22)

zaczęła ścierać meble. Wtedy stała się rzecz dziwna. Wszystko pokryło się kurzem, którego wcześniej nie było. Zrozpaczona wiewiórka biegała od komnaty do komnaty, próbując wymieść cały kurz. Nadaremno. Wtedy podeszła do okna i ze złością

wyrzuciła złotą ściereczkę na zewnątrz. Komnaty znów zalśniły czystością.

 Widzę, że nie próbowałaś wysprzątać mojego mieszkania – stwierdził ze złością skrzat.

 A, i owszem. Najpierw pojawił się kurz, który zniknął, kiedy się zdenerwowałam – odparła zgodnie z prawdą wiewiórka.

 Moja złota ściereczka – przepadła raz na zawsze – zapłakał Zlastnik.

 Jak tu zrozumieć takiego głupiego skrzata? Obiecałeś nagrodę za moją pracę.

 Tak, możesz ją sobie wziąć – powiedział ze złością skrzat.

Myślała, że skrzat ją oszukał, bo dostała tylko jeden, jedyny orzech. Jednak i tak była szczęśliwa, że odzyska wolność. Jakie było jej zdziwienie, kiedy próbowała podnieść orzech...

 Obiecałeś mi, że nagrodę zdołam sama przenieść, a ona jest za ciężka dla mnie.

Skrzat widocznie nie chciał dotrzymać słowa. Ale, jak to mówią, słowo jest wiążące, także dla złośników...

Tym razem orzech, choć niebywale ciężki dał się z trudem przenieść do parku, a stamtąd do dziupli wiewiórki. Była teraz szczęśliwa. Gdy przyszła zima, a zapasy wyczerpały się, chciała zjeść kawałek orzecha, który jej podarował skrzat. Ale orzech okazał się trudny do zgryzienia. Nadaremno próbowała na różne sposoby rozłupać skorupkę... Gdy już była zupełnie zrozpaczona, nagle przypomniała sobie o złotej ściereczce i kurzu.

Pomyślała, że u skrzata wszystko było jakoś inaczej, więc postanowiła otworzyć orzech jakimś innym sposobem. Zapukała delikatnie w skorupę orzecha. Wtedy dał się słyszeć zniecierpliwiony głos Zlastnika:

 Znów moja tajemnica się wydała.

I skorupka pękła na dwie części. To był naprawdę pyszny orzech. Kiedy się posiliła, skorupka znów się zamknęła. Pożywienia wystarczyło jej na całą zimę, a za każdym razem miąższ orzecha miał inny, niepowtarzalny smak...

(23)

elga

Na straganie można było kupić najpiękniejsze jabłka, jakie dojrzewały w Saksonii....

Były jędrne i soczyste, koloru złocistego. Zupełnie takiego samego, jak włosy Helgi, która je sprzedawała. A jakie miała piękne ręce, jakby stworzone do noszenia

brylantowych pierścionków, nie zaś do ważenia jabłek... A miała swoją dumę, ta Helga.

Pomimo, że już skończyła osiemnaście lat, nikogo jeszcze nawet nie pocałowała. Nie było to w smak miejscowym. Zaczęto ją nawet podejrzewać o kontakt z nieczystymi mocami. Trzeba wiedzieć, że takiej piękności jeszcze chyba cała Saksonia nie widziała.

Ale wystarczyło, że błysnęła swoimi śnieżnobiałymi zębami, by porównywano ją do anioła. Zresztą do zboru chodziła regularnie, rozpraszając przy tym samego pastora.

Któregoś dnia, jąkając się przy tym mocno, pastor oświadczył się jej. Ku jego zaskoczeniu, powiedziała tak...

Mijały lata, a kobieta nie zachodziła w ciążę. Martwiło to pastora, który bardzo chciał przekazać dobre imię, wiedzę i wiarę swojemu potomkowi. Z czasem mężczyzna, jak to bywa regułą w tym życiu, zaczął się starzeć. A ona, ku zdumieniu wszystkich pozostała nadobną osiemnastolatką. Choć pastor nigdy jej obwiniał, to mieszkańcy miasteczka

(24)

zaczęli odwracać od niej swoje oblicza...

Któregoś dnia spadła na ludzi wiadomość, która była gromem na jasnym niebie spokojnego miasteczka. To była dżuma. Pierwszą jej ofiarą był pastor. Helga została oskarżona o czary...

Płakała, a była przy tym tak piękna, że dowódca straży, który ją kochał od dawna, przygotował wspólną ucieczkę. Osiodłali konie i pod osłoną ciemnej nocy uciekli z miasteczka.

Rolf i Helga postanowili wyruszyć w regiony katolickiej Bawarii, skąd pochodził oficer.

Po roku od ich ucieczki narodził się syn. Na chrzciny przyjechali krewni. Okazało się , że wraz z ucieczką Helgi epidemia skończyła się równie tajemniczo, jak wybuchła. Nikt nie chciał ścigać zbiegów, ludzie jedynie odetchnęli z ulgą...

Gdy syn dorósł, Helga pozostała równie młoda, jak poprzednio. Rolf zmarł tajemniczą śmiercią. Znów zaczęły się podejrzliwości. Wtedy Helga postanowiła sama uderzyć w dzwon, a nie uciekać od jego dźwięku. Poszła z różańcem w dłoni do zakonu

Benedyktynek. Tam siostra przełożona, wielce bogobojna i uduchowiona kobieta przyjęła ją do klasztoru. Minęło wiele lat, a Helga była równie młoda. Nieustannie modliła się za chorych. Zaczęły się cudowne uzdrowienia. Chodzą słuchy, że siostra Helga ma już ponad sto pięćdziesiąt lat. Okoliczni mówią, że to nie diabeł, a sam Bóg pokierował jej życiem. A siostra Helga jest szczęśliwa. Gdy nad klasztorem pojawia się tajemnicza łuna, to ludzie wierzą, że to siostra Helga znów rozmawia z Bogiem...

(25)

zaki

Żaby zamilkły, a łabędź nie zostawił śladu na wodzie...

Ozaki rozprostował splecione nogi. Czuł jeszcze dreszcze... Po raz pierwszy przeżył błogość satori.

Czemu służy krzątanina tego świata? Umysł spokojny, nie zaśmiecony... Czyste niebo...

Tak idąc, myśląc i nie myśląc Ozaki natknął się na mrowisko.

W środku kopca czarnego od mrówek widać było ściętą ludzką głowę.

Ozaki, choć pochodził z samurajskiego rodu poczuł lęk, nie lęk... Chmury zasłoniły księżyc.

Wokół mrowiska trzy upiory popijały z czary ludzką krew.

Ozaki zadumał się...

Gdy przyjrzał się twarzy zabitego, rozpoznał własne rysy. Wtedy rozjaśniło mu się w umyśle. Zapomniał, że nie żył, że został zabity przez trzech roninów.

To właśnie oni pili jego krew...

(26)

amarupa

Namarupa był już starcem, kiedy zaczął pojmować strukturę...

Po głębokich medytacjach, które zajęły mu całe jego długie życie osiągnął stan

obojętności, zwany upeksą. Nic już nie było w stanie poruszyć jego umysłem. Odczuwał radość, zwaną muditą. Potrafił bezgranicznie kochać i współczuć.

Skupiał się nad światem, który obejmował, niczym dobry ojciec.

Wtedy uznał, że to też są więzy...

Wiedział, jak niedaleka jest droga od niewiedzy, zwanej avidya do świadomości, czyli vijnany. Głęboko czuł, że to jest błędne koło kończące się ponownymi narodzinami...

Pragnął wyzwolić się, ale uznał, że to także jest droga prowadząca donikąd...

Zastanawiał się, jeśli tak można nazwać jego intuicyjne stany pojmowania przedmiotu, jak znieść podmiotowość, nie wylewając przy tym, jak to kiedyś pomyślał, wody z ryżem.

Pustka, którą czuł jako czystą formę nieskalanej przestrzeni dawała mu możliwość bycia bardziej ludzkim, niż umysły nieoświecone. Ale tak naprawdę wiedział, że nie ma

różnicowania. Jest tylko błądzenie...

Co to jest niebłądzenie?

(27)

Tego dnia przyniesiono mu, jak co dzień garstkę ryżu na palmowym liściu.

On uśmiechnął się, podniósł rękę i na oczach swoich uczniów rozpłynął się w powietrzu...

Jego karma była wyczerpana...

 Mistrzu, jak do Ciebie dołączyć – spytali się?

Wtedy pojawiło się wielkie zwierciadło, w którym odbiły się postacie uczniów...

Byli zatroskani i podniośli, a ktoś coś zrozumiał i rzekł:

 Przy kontakcie ze światem powstaje uczucie. Elementy, czyli dharma muszą ulec rozpadowi. Mistrz tego dokonał...

Zaczęła się długa dyskusja. Tylko jeden z uczniów, zwany Muditą, czyli radością, nie odezwał się. Podszedł do garstki ryżu, skłonił się z szacunkiem przed pożywieniem Mistrza, po czym zjadł jego posiłek.

Wszyscy patrzeli oniemiali i doznali uczucia spełnienia...

(28)

iemowit

Znów pożoga. Znów obce wojska, spustoszone wsie...

Ziemowit wracał z wojny, gdzie bronił granic księstwa swojego brata. I co zastał?

Zapłakał.

 Biednemu wiatr zawsze w oczy – rzekł do siebie.

 Mogłoby być inaczej – usłyszał.

 Kim jesteś?

 Światowidem, któremu zapomniałeś złożyć ofiarę.

 Czegoż więcej chcesz ode mnie? - spytał zrozpaczony książę.

 Wyprowadź w nocy białą klacz. Zbierz słomę z ocalałych pól i zbuduj z nich kukły.

Zrozpaczony Ziemowit najpierw przypisał usłyszane głosy podszeptom zranionego serca. Jednak, po naradzie z kapłanem Światowida, postanowił wypełnić nakazy swojej wizji.

O północy wieszcz wyprowadził białą klacz. Wtedy chochoły ze słomy zamieniły się w potężne wojsko, które miało wyruszyć w kierunku granicy, skąd przywędrowała pożoga.

(29)

Biała klacz zatoczyła krąg wokół spalonych wsi. Czas cofnął się i słychać było śmiechy dzieci i śpiewy kobiet.

Ziemowit nie był mściwy i już nie widział powodu do ekspedycji karnej. Wtedy pojawili się zbrojni, którzy już raz spustoszyli kraj. Zaczęła się bitwa, jakiej świat nie widział. Z jednej strony zaciężni, z drugiej magiczne wojsko. Okazało się, że chochoły miały, jak koty, wiele żywotów. Przecięte na pół zespalały się i zrzucały z siodeł najeźdźców.

Wtedy królowi obcego wojska przyszedł do głowy straszny fortel – rozkazał obsypać chochołowe wojsko Ziemowita płonącymi strzałami. Chochoły zajęły się ogniem, przez co stały się jeszcze straszniejsze w walce. Okazało się, że słomiany ogień trwał i trwał, a rycerze spadali poparzeni z siodeł. Obcy rycerze jęczeli, błagając w męczarniach o śmierć. Tak straszne były ich cierpienia...

Nagle na polu bitwy pojawiła się biała klacz. Ogień ustał, a rany zagoiły się. Rycerze padli na kolana w geście podziękowania. Ich król zaproponował Ziemowitowi, który dotąd żył samotnie, swoją córkę za żonę...

Odtąd dzięki chochołom plemię Ziemowita mogło żyć bezpiecznie w swoich granicach...

(30)

amuel

Nad kotliną zachodziło słońce. Samuel złożył swoją procę, rozpalił ogień i pożywił się chlebem, błogosławiąc Pana. Choć nie był bogaty, nie posiadał winnic, ani domostw, był najszczęśliwszym człowiekiem w całej ziemi judzkiej. Bowiem posiadł niezwykły dar.

Potrafił nie tylko prorokować, ale także głęboko rozumieć każde słowo, wypowiadane w transie proroczym... Jednego jednak proroctwa długo nie potrafił zrozumieć:

 I przyjdzie lew, a na jego szyi będzie pobrzękiwać sto dzwoneczków...

Poszedł nawet do kapłana, który także nie potrafił wyjaśnić jego proroctwa.

Mijały lata, szczęśliwe dla Samuela i dla wszystkich, których obdarzył swoją miłością.

Ostrzegał ich w porę przed wszelkim niebezpieczeństwem... Z czasem ożenił się. Miał syna Daniela, który jak i on sam miał dar proroczy. Któregoś dnia syn przyszedł do niego. Jakie było zdziwienie Samuela, gdy zobaczył na szyi Daniela sto dzwoneczków.

 Jestem lwem, lwem z dzwoneczkami – powiedział Daniel.

Samuel zadumał się...

 Wyjaśnij mi, co oznaczają dzwoneczki? – spytał.

 Każdy z dzwoneczków ostrzegać mnie będzie przed niepoprawnym krokiem.

(31)

Kiedy się zachwieję, będę to wiedział, bo zabrzęczy jeden z dzwoneczków...

 A dlaczego jesteś lwem? - spytał Samuel.

 Bo to nie tylko silne, ale i mądre zwierzę. Nikogo nikt się tak nie boi.

Po czym dziecko zaśmiało się i potrząsnęło wszystkimi dzwoneczkami. Ojciec uśmiechnął się. Był dumny ze swojego syna.

(32)

arra-Karra

Karra-Karra, kobieta-kukułka różniła się od pozostałych kobiet z plemienia. Ciągle tylko patrzyła na księżyc i marzyła o spotkaniu z samą kobietą-pająkiem prapoczątku, która wyśniła świat. Kiedy umarła i stała się mopaditi, czyli duchem, zamiast oglądać własny pogrzeb, jak to zawsze czynią mopaditi, wyruszyła w daleką podróż na poszukiwanie kobiety-pająka prapoczątku. Choć dla mopaditi życie po śmierci jest dużo lżejsze, niż na ziemi, Karra-Karra zamieniła się w kukułkę, i zaczęła lecieć wysoko-wysoko. Kiedy doleciała do miejsca, gdzie został wyśniony cały świat, tam w środku olbrzymiej pajęczyny zobaczyła przędącą kobietę-pająka prapoczątku...

Karra-Karra zapłakała ze szczęścia. Przecież zobaczyła najdawniejsze miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. Zasnęła szczęśliwa...

Teraz, niczym księżyc i słońce świecą nad ziemią, ona, Karra-Karra i kobieta-pająk prapoczątku przędą nić czasu. Jeśli przestaną prząść-śnić, świat przestanie istnieć...

Cytaty

Outline

Powiązane dokumenty

W razie, gdyby któreś z nich się nie stawiły, przewodnik może, ale nie musi, zapisać osoby, które przyszły bez wcześniejszej rezerwacji. Wszyscy, które dostaną

Znaleźć tor po jakim w płaszczyźnie xy leci ze stałą prędkością v samolotem ponaddźwiękowym pilot, który chce, aby jego koledzy stojący na lotnisku usłyszeli w tym

Zygmunt II August (1548 – 1572), syn Zygmunta I Starego i Bony Sforzy, wielki książę litewski od 1529 r., ostatni król na tronie polskim z dynastii Jagiellonów;

Zastanów się nad tym tematem i odpowiedz „czy akceptuję siebie takim jakim jestem”?. „Akceptować siebie to być po swojej stronie, być

Tego, że zapewniwszy sobie tym znakomitym koncertem śpiewający początek roku, liczymy na to, że również śpiewająco się on dla nas skończy oraz że dużo prawdy jest w

zrekrutowa- nych wolontariuszy, oni odwiedzali już rodziny, reprezentowali Paczkę i bałam się, że na nich wyleje się cała niechęć ludzi, choć przecież nie oni zawinili.

Na wolontariacie w SZLACHETNEJ PACZCE Damian nauczył się jak zarządzać projektem – zrekrutował zespół kilkunastu wolontariuszy, którzy odwiedzali rodziny

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by