Mb. 8 ( 1 3 9 4 ) . Warszawa, dnia 21 lutego 1909 r. Tom X X V I I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECH ŚW IATA".
W Warszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, półr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Redakcyi „W szechśw iata" i we w szystkich księgar
niach w kraju i za granicą.
R edaktor „W szechśw iata'4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i: K R U C Z A JSfe. 3 2 . T e le f o n u 8 3 -1 4 .
P IO T R B O U TRO U X .
P O W S T A N I E R A C H U N K U P R A W D O P O D O B I E Ń S T W A *).
W szyscy dzisiaj wiedzą na czem pole
ga prawdopodobieństwo matematyczne.
Przypuśćmy, że różne wypadki są możli
we; z tych jedne są pomyślne dla dane
go zjawiska, inne niepomyślne; będziemy tedy przez prawdopodobieństwo zjawiska rozumieli stosunek ilości wypadków po
myślnych do ogólnej ilości możliwych wypadków.
Określenie to może nam się wydawać bardzo jasnem i naturalnem, z tego j e dnak nie wynika, żeby zawsze narzucało się ono umysłowi ludzkiemu, jako coś koniecznego. Zanim się stało prawdą pło
dną w następstwa, określenie to przez długi czas uchodziło za absurd, lub też za fantazyę. Bo czyż w samej rzeczy nie była zaprzeczeniem zdrowego rozsąd
ku chęć narzucania praw przypadkowi,
poszukiwanie formuły matematycznej dla wyrażenia tej tak w wysokim stopniu niepewnej rzeczy, ja k ą je st szczęście g ra
cza? „Chcieć kierować grą przez rozu
mowanie!4—wołał hiszpan Salasar '), „by
łoby tem samem, co utrzymywać, że pies szczeka inteligentnie, ponieważ, z chwilą, gdy się rozumuje, to się już nie gra, a gdy się gra, nie rozumuje się“. Mniej lub więcej nieświadomie większość ludzi z XVI-go wieku myślała zupełnie tak sa
mo, j a k ów nieznany Salasar. Rachunek prawdopodobieństwa bardzo powoli w y
walczał sobie prawo obywatelstwa.
W jaki sposób ten rachunek powstał, ja k się rozwinął? W jaki sposób, będąc z początku dowolnym, uzyskał ten cha
rak te r konieczności, który mu dzisiaj przypisujemy? Zbadanie tego byłoby dla umysłu badawczego ciekawym przedmio
tem studyów i rozważania.
Rozumie się, nie należałoby badać po
jęcia prawdopodobieństwa we wszystkich szczegółach jego rozwoju. Podobna pró
ba byłaby z góry skazana na niepowo
dzenie. W samej rzeczy, historya maluje
') L a R e v u e d u Mois, czerw iec, 1908.
i) Cytówany przez Caramuela y Lobkowitz,
Mathesia biceps.
i 14 W SZECHŚW IAT M 8
nam bardzo niedokładny obraz działalno
ści naukowej czasów ubiegłych. Od tła w ty m obrazie odcinają się jed y n ie g e
nialni myśliciele, którzy umieli drodze, po której kroczyła n au k a nadać swój własny kierunek. Lecz inni, tłum uczo
nych drugorzędnych, ci, którzy samem mówieniem i myśleniem o nich zmienili pomału w idee ciągle używane i dobrze znane rewolucyjne pomysły wynalazców,
ici nieznani działacze powolnej i cierpli- j
wej ewolucyi, która stworzyfa przyzwy
czajenia naszej myśli naukowej, ci są skazani na ostateczne zapomnienie. A j e dnak ich wpływów pomijać nie można.
W XVI-ym lub XVII-ym wieku nauka nie była, tak ja k dzisiaj, przywilejem małej liczby wtajemniczonych, rozmawia
jących uroczyście ze sobą zapomocą w y
dawnictw Akademii. W ted y dużo ludzi zajmowało się ruchem naukowym i roz
prawiało o nim, takich ludzi, którzy ni
gdy nic nie drukowali, którzy, być może, nigdy nic nie pisali. Wszędzie byli u k r y ci uczeni amatorzy, z którym i się zamie
niało listy, których się odwiedzało przy sposobności J). W ten sposób idee siane na prawo i lewo przez umysły a w an tu r
nicze, dojrzewały, stawały się dokładniej- szemi dzięki rozmowom i korespondencyi aż do dnia, w którym się pojawiały bar
dziej dokładne i bogate w dziele znako
mitego uczonego.
Jeżeli taka była historya pojęcia pra-
*) J a k dzisiaj p o d ró żu je się dla zw ied zan ia z a b y tk ó w , w te d y podróżow ało się dla w id ze n ia się z uczonym i. W te n sposób p o stę p o w ał B al
ta z a r de M onconys, k tó r y nam p o zo staw ił cie k a w y opis sw y c h pod ró ży . W y je ż d ż a np. do P o r tu g a lii w 1645 ro k u , z a trz y m u je się w O rleanie.
„A le“,—m ó w i—„chociaż w id ziałe m w sz y stk o , co j e s t n ajb ard zie j ciek a w e g o z kościołów , placów , choć w id ziałem U n iw e r s y te t i ró żn e in n e rz e czy, o k tó ry c h w sz y sc y w iedzą, w spom nę je d n a k ty lk o o osobach zasłu żo n y ch , k tó re o d w ied z i
łem ". T em i osobam i b y li n au c z y c ie l m a te m a ty ki, uczo n y k an o n ik i d u ń c z y k kolekcy o n ista.
M onconys je d z ie n a stę p n ie do B lois i zach w y c a się zam kiem . ńA le“ , — d o d aje — „ ty c h m a rtw y c h piękności nie m o ż n a z u p e łn ie p o ró w n y w a ć z j e d n y m z n a jw ię k sz y c h g e o m e tró w i n aju cz eń sz y eh F rancuzów ', p. ra d c ą de B e a u n e , z k tó r y m te g o dnia spędziłem d w ie g o d z in y ”. I w te n sposób cała droga.
wdopodobieństwa, musimy bez wątpienia zrzec się myśli poznania jej w zupełno
ści. Conajmniej jed n ak możemy ustalić kilka punktów drogi, po której to poję
cie szło i zwrócić uwagę na kilka prac,
j
które mu nadają kształt właściwy.
❖ :k *
Ukazianie się rachunku prawdopodo
bieństwa *) zauważono po raz pierwszy w książce Brata Łukasza Pacinolo „Sum
ma de A rithmetica 2). Pacinolo, urodzo
ny w Toskanii w połowie XV-go wieku, należał do zakonu Braci Mniejszych. Na
leżał on do ty ch uczonych entuzyastów, którzy wierzyli w ogólne znaczenie m a
tematyki. J e s t ona dla niego kluczem wszystkich wiadomości: astrologii, archi
tektury, perspektywy, rzeźby, muzyki, kosmografii, sztuk mechanicznych, reto ryki, poezyi, dyalektyki, fizyki, a nawet teologii i medycyny. „Będzie można zo
baczyć"—mówi on 3)—„w dziele mojem de Proportionibus et Proportionalitatibus, ja k m atem atyka je st konieczna dla sztu
ki medycznej. Będzie sobie można zdać sprawę, że bez niej niema możności ra
towania ciała ludzkiego".
Po tych oświadczeniach można przewi
dzieć, że dzieło brata Łukasza obejmuje różnorodne tematy. Wszystko się tam rzeczywiście znajduje: prawidła zysku i podziału, wymiana towarów, zagadnie
nia monetarne, listy handlowe, weksle, pensye służących, rozprawa o „koniach, jedzących ow ies“. Dalej bezpośrednio Pacinolo przechodzi do rozdziału, zatytu
łowanego „De militaribus*, gdzie znajdu
je m y następujące zagadnienia:
Brygada z 1 3 0 0 ludzi zdobyła od nie
przyjaciela łup, który jej przyniósł 7 876
*) L ibri zw ra c a u w ag ę na k o m e n tarz do B o
skiej K om edyi, ogłoszony w 1477 ro k u , gdzie [ zn a jd u je się a lu z y a do p raw d o p o d o b ie ń stw a w g rz e w kości: k o m e n tato r za p y tu je sam siebie, ilu sposobam i m ożna zapom ocą trze ch k o ste k w y rzu cić daną liczbę. (Libri. H isto ire des sciences
| m athćm aticjues en Ita lie , t. I I , str. 188).
2) S um m a de A rith m e tic a , G eom etria, P ro - p o rtio n i e t P ro p o rtio n a lita te , W e n e c y a 1494.
3) Sum m a, fol. 197.
M 8 W SZECHŚW IAT 115
dukatów. Ile wypada na każdego żołnie
rza, jeżeli kap itan otrzymuje lO°/0?
Brygada gra w piłkę; trzeba 60 pun
któw, żeby wygrać, każde uderzenie daje 10 punktów; gra idzie o 10 dukatów. W y padek zmusza żołnierzy do przerwania zaczętej partyi, gdy jed na strona w ygra
ła 50, a druga 20 . J ak a część stawki, n a leży się każdej ze stron?
N astępuje dalej zagadnienie analogicz
ne, dotyczące gry w kuszę i inne, doty
czące zakładu: je d e n zakłada się 10 prze
ciwko 15, inny 20 przeciwko 25; który z nich ma przewagę?
W ten sposób brat Łukasz w 149-1 r.
wprowadził pojęcie prawdopodobieństwa.
W jaki sposób doszedł do tego pojęcia?
Jakie mu znaczenie przypisywał? Pod ty m względem nie można robić sobie złu
dzeń. Pacinolo nie widzi wielkiej różni
cy pomiędzy zadaniem z gry w piłkę a banalnem zadaniem, które wypowiada bezpośrednio przed pierwszem. Uważa za rzecz zupełnie naturalną zestawienie razem tych zadań, gdyż i w jednem i w drugiem j e s t mowa o wojskowych. N a
iwność podobnego rozumowania mogłaby nas zdziwić, gdybyśmy nie pamiętali, że Pacinolo, wierny zasadom odrodzenia wło
skiego, ma przedewszystkiem na wzglę
dzie cel praktyczny. Nie chodzi mu zu
pełnie o budowę oderwanego systemu, którego tw ierdzenia wypływałyby logi
cznie jedne z drugich: chodzi mu o roz
wiązanie zagadnień życia realnego. Żoł
nierze mają zwyczaj grabienia: nauczmy ich przeto dzielić łupy ja k się należy.
Wojskowi lubią grać i często się zdarza, że będąc zmuszeni do przerwania partyi, nie mogą się pogodzić co do podziału puli, gdyż każdy twierdzi, że był pewien wygranej: stąd kunieczność obustronnej oceny szansy wygrania, lub nadziei k a
żdego gracza.
Że rachunek prawdopodobieństwa był wywołany historycznie przez zagadnienia n a tu ry praktycznej, uważane jako sporne w świecie graczy, mamy tego potwier
dzenie ze w szystkich stron. Tak np. Pa
scal, według swego własnego świadectwa, zawdzięczał kawalerowi de Mere (wiel
kiemu graczowi, według Leibniza) sfor
mułowanie zagadnień, które mu podsu
nęło badanie gry w kości. Zagadnienia te, podobnie ja k zagadnienia Pacinola, dotyczyły wypadku dwu, lub trzech g ra
czy, zmuszonych przerwać grę przed jej ukończeniem. W ten sam sposób było podane zagadnienie, zdaje się, że zupeł
nie niezależnie—przez jezuitę hiszpań
skiego, Caramuela y Lobkowitza 1). Czę
s to ,- m ó w i Caramuel, wynika coś niespo
dziewanego, co zmusza do przerwania partyi! J a k trzeba postąpić ze staw k a
mi? Czy trzeba je podzielić na równe części? czy na nierówne? i w tym osta
tnim razie jakąż przyjąć zasadę podzia
łu? Jest to to samo zagadnienie, które Pacinolo sobie zadał i które zresztą roz
wiązał niedokładnie a).
* * *
Człowiek, któryby sam jeden znał ra
chunek prawdopodobieństwa, mógłby bez trudu intrygować swoje otoczenie, robiąc przepowiednie, najzupełniej usprawiedli
wione. Uchodziłby może za czarownika.
To też prestidigitatorzy XVI wieku po
winni byli widzieć w powstającym r a chunku cenną tajemnicę, mogącą posłu
żyć do obmyślania nowych sztuczek. I ro
zumie się, zagadnienia, podawane przez Pacinola, weszły do kategoryi zagadnień, zaliczanych obecnie do gier towarzyskich.
W ten sposób, w trącając się do wszy
stkiego, matematycy Odrodzenia nie są
dzili, że wychodzą ze swej roli, poucza
jąc współczesnych, w ja k i sposób zada
wać zagadki i wykonywać różne sztuki.
Niektórzy z nich poświęcają jed en roz
dział swego dzieła „Arytmetyce odgadu
jącej", nie krępując się przytem zapoży
czaniem się jeden od drugiego. Byłoby ciekawem zbadanie dziejów tych zabaw salonowych, których powstanie jest, być może, bardzo dawne. Kilka z nich znaj
duje się między zadaniami arytmetyczne- mi, przypisywanemi Bedzie Czcigodne
mu 3), który żył w VIII wieku. Co pra-
l) V ide infra.
3) V ide infra.
s) B eda V enerabilis. D zie ła w y d a n e w B a
zy lei 1563 r., t. I. D e A rith m e tieis propositioni-
bus, str. 133.
116 WSZECHŚWIAT M 8
wda, zadania te bez wątpienia nie nale
żą do Bedy i wydawcy dzieł Alcuina po
czuwali się do obowiązku odebrania mu kilku z nich 1), lecz to nie przemawia przeciwko ich starożytności. Jakkolwiek- bądź, dopiero w 1556 r. w General Trat- tato Tartaglii 2) rachunek odgadyw ania ukazuje się w całej swej okazałości. Od
najdujem y go w „Arytmetyce Praktycz- n e j“ 3) Hieronima Cardanusa (De extra- ordinariis et ludis),—w arytm etyce 4) do
k to ra Gemmy Prisiusa, profesora w Lo- wanium (1553),—w Tratado do Matema- ticas hiszpana Moya z Grenady, pozosta
jącego pod wpływem włoskim (1573),—
później w „Rozrywkach matematycznych"
Ozanama (1628) i w „Kursie m a tem a ty ki" Gaspara Schotta (1661).
Zagadnienia rozpatrywane są mniej więcej te same u wszystkich autorów.
Oto np. zadziwiające sztuki, jakie Tarta- glia s) poleca wykonywać w domu wie
czorem, po obiedzie:
Odnaleźć w towarzystwie, złożonem z mężczyzn i kobiet, osobę, ukrywającą pierścionek. Odgadnąć, w której ręce, na którym palcu i na jakiej części palca znajduje się pierścionek.
Poprosiwszy towarzystwo o wybranie cesarza, króla francuskiego i króla nea- politańskiego, odgadnąć, kto je s t w y b ra nym.
Odgadnąć liczbę pomyślaną, ilość de
narów w sakiewce i t. d.
Wszystkie te sztuki są wykonywane w ten sam sposób. Prosi się to w a rz y s t
*) A lcu in (735—804). D zieła, w y d a n e w Ra- ty z b o n ie , t. I I , s tr . 440.
2) G en e ra l T r a tta to di N icolo T a rta g lia , nello qu ale si d ic h ia ra t u t t i g li a lti o p era tiv i, p ra tic h e , e t re g o le n ecessarie no n solana e n te in t u t t a 1’ar- te n e g o tia ra e t m e rc a n tile , m a an c h o r in ogni a lti a a rte , sc ie n tia , over d isc ip lin a dove in te r- v e n g h i il calculo (1556).
8) R o z p ra w a p o śm ie rtn a , w łąc zo n a do w y d a n ia „D ziel z u p e łn y c h " C ard an a, L y o n 1663, t. 1Y, str. 190 i 199.
4) A rith im e tic a e p ra c tic a e m e th o d u s, P a ry ż 1553. G em m a j e s t au to re m cie k a w e j ro z p ra w y , p isa n ej po d w p ły w e m R a y m u n d a L u lli, w k tó re j chce sp ro w ad zić w s z y s tk ie n a u k i do nauki kom binacyj: D e A rte C yclognom iea.
5) G en eral T ra tta to . Część I foJ. 265.
wo o wypowiedzenie pewnych liczb, k tó re pozostają z przedmiotem zagadki w mniej lub więcej odległym stosunku; na
stępnie z tych liczb, ja k b y cudem odga
duje się pożądane rozwiązanie.
W następstwie tych dziwnych zagad
nień Tartaglia podejmuje pod tytułem:
„Errore di F ra Luca di Borgo“, zagad-
! nienie gry w piłkę, podane przez Paci- nola. Stara się poprawić błędne rozwią
zanie, które podał Pacinolo, lecz ze swej
| strony upraszcza nadmiernie zagadnienie i popełnia błąd *). Z tych błądzeń po- omacku zaczęła się jedn ak wyłaniać j e dna płodna myśl: ta mianowicie, że r a chunek prawdopodobieństwa powinien być zastosowaniem rachunku kombinacyj.
Ta myśl była z pożytkiem w yzyskana przez Hieronima Cardana. W samej rze
czy znajdujemy między „niezwykłemi zagadnieniami", rozpatrywanemi przez Cardana, nowe zagadnienie prawdopodo
bieństwa, zagadnienie prostsze, niż to, którem się zajmował Pacinolo i zupełnie prawidłowo rozwiązane: chodzi o zdecy
dowanie, jakie je s t prawdopodobieństwo, że gracz w kości może wyrzucić liczbę, naznaczoną z góry. Cardanus przypusz
cza po kolei, że gra się odbywa przy po
mocy dwu, lub trzech kości i liczy kom- binacyę z liczb, które mogą być w yrzu
cone. Podobnie w ykrywa szansę, ja k ą ma gracz, chcący wyrzucić « razy z rzędu liczbę parzystą.
Zagadnienie z życia codziennego, gra towarzyska, zastosowanie rachunku kom
binacyj nie są jedynem i postaciami, pod któremi ukazywał się w XVI i w XVII wieku powstający rachunek prawdopo
dobieństwa, Zagadnienia, gry i zakłady
') P rz y p u ść m y , że S j e s t liczbą p a rty j, k tó rą p o w in n i m ieć o stateczn ie w y g ry w a ją c y , S lt S, liczbą p a rty j, w y g ra n y c h odpow iednio przez dw a obozy, z chw ilą. g d y g ra się p rze ry w a. P acinolo p roponuje podzielić pulę w sto su n k u . ‘ O
O _ O
T a rta g lia p ro p o n u je dać —1 1 p u li je d n e j i
S + S t- S ,
- g p rzeciw nej.
Ne 8 WSZECHŚWIAT 117
dotyczyły z jednej strony najwyższych dyscyplin, prawa, moralności, religii, i hi
storyk, chcący opisać ich dzieje nie mó
głby się uwolnić od rozpatrywania ich z tego punktu widzenia 1).
Sam Tartaglia, dając wyżej przytoczo
ne rozwiązanie matematyczne zagadnie
nia gry w piłkę, poczuwał się do obo
wiązku dodania, że „la resolutione di una tale ąuestione e piu presto giudiciale che per ragione".
Tak samo Cardanus a) łączy w jednę rozprawę (De lado aleae) 3) rozwiązanie zagadnienia gry w kości i rozprawę mo
ralną, na modłę starożytnych, o obowiąz
kach pracy. Mówi nam, kiedy należy grać, kto może grać, a kto lepiej zrobi gdy grać nie będzie (np. starzec, urzęd
nik, lub ksiądz); tłumaczy nam, w jakich w arunkach gra będzie dozwolona i w ta ki sposób dochodzi do podstawowej za
sady, na której opiera matematyczną oce
nę prawdopodobieństwa: dwu graczy uw a
ża się za mających szanse wygrania j e dnakowe, kiedy warunki gry są identy
czne dla każdego z nich.
Ten rodzaj rozważań, stojący na dru
gim planie u Tartaglii i Cardana, je st bardzo rozpowszechniony w Hiszpanii i szczególniej je s t uwzględniony w r a chunku prawdopodobieństwa uczonego hiszpańskiego, Jezuity Caramuela y Lob- kowitza 4).
Dzieło Caramuela je st do dziś dnia mało znane i często surowo było sądzo
ne. A jednak, nie można mu odmówić (poza innemi rzeczy wistemi zaletami) ory
*) W E n c y k lo p e d y i A lsteda, w y d an e j w L y onie w 1649 ro k u , zn a jd u je m y ta k ie określenie g r y (tom I I , X X X , seot. 10): „P rin cip ia sive cau- sae lu su s s u n t p hysica, eth ica , p o litica e t ma- th e m a tic a “. (AlBted j e s t c y to w a n y przez Cara- m uela y L obkow itz).
2) Z d aje się, że C ardanus w ierz y ł w sn y i od
daw a ł się m a g ii i czarom (zob. L ib ri, H isto ire des sciences m a tb e m a tią u e s en Ita lie , t. I I , str.
167). B yć m oże, że p rzy łą cz y łb y się do zdania, p rzy to c zo n e g o niżej, że n ad p rzy ro d zo n e p rzy c zy n y m o g ą zm ien ić p ra w a przypadku.
3) D zielą C ard an u sa w y d an e w L y o n ie , 1663, t. I, str. 262.
4) M athesis biceps v e tu s e t nova, L y o n 1670.
ginalności. W samej rzeczy Caramuel powziął dziwny zamiar połączenia m ate
matyki z teologią i scholastyką. „Staro- ż y tn ia—mówi on— „w czasie burzy wzy
wali dwu bogów: Kastora i Polluksa, ja, ze swej strony zawezwę dwa promienie bóstwa, teologię i naukę kombinacyj“.
Pod tem wezwaniem Caramuel bada za
gadnienie gry. Jak sam to wyznaje, je st on człowiekiem, który się nadaje do prze
prowadzenia takiego badania. Jego zna
jomość m atematyki jest, w samej rzeczy, bardzo rozległa 1), specyalnie w rachun
ku kombinaćyj, którego się uczył od Lul- listów, głównie zaś z dzieła: „Latarnia n a u k “ jezuity Iząuierdo 2). Lecz Cara
muel je st prócz tego teologiem pełnym erudycyi. Zebrał też opinie kompeten
tnych doktorów o zagadnieniu gry. Czy
tał „Rćsolutions morales“ 3) Diany i ko
mentarze Antoniusza Cotoniusa. Czytał Azora, Ledesmę, Medinę, Sylwestera, To
masza Sancheza i wielu innych. Znał też prawników Lopeza, Garziasa, Azewe- dę. Uciekał się, zwłaszcza do „Tratado del ju e g o “ Brata Alcocera 4), rozprawy, w której są wyłożone i rozpatrzone opi
nie setki „poważnych doktorów 11.
Teolodzy i prawnicy starają się roz
strzygnąć, w jakim przypadku gra może być dozwoloną przez spowiedników i przez prawo? Czy gry hazardowe są do
zwolone? Lub też czy w ygrywający są obowiązani zwrócić wygranę? A wtedy komu powinni zwrócić 5). Oto są zag a
dnienia, o których mówią opinie dokto
rów, zebrane przez Alcocera. Zdaje się, że niektórzy doktorowie są skłonni do
•) C aram uel j e s t au to re m dzieła z a ty tu ło w a nego: M athesis audax ratio n ale m , n atu ralem , su- p ern a tu ra ie m divinam que sap ien tiam arith m eti- cis, c a to p tric is fu n d am en tis substruens.
2) P h a ru s S cientiarum , L y o n , 1659.
3) R esolutiones m orales, A n tw erp ia , 1655—56.
4) T ratado del ju e g o com puesto po r F ra y F ran cisco de Ą lcocer, Salam anka, 1659. A lcocer bada g rę z p u n k tn w idzenia pow ażn y ch d o k to ró w p raw a boskiego i ludzkiego (str. 2). L ista skróceń, k tó rą się p osługuje, zaw iera n azw iska w ięcej niż sześćdziesięciu doktorów , a są tu z e bran e ty lk o n azw iska z b y t długie.
5) Czy kościołow i np., czy pro w in cy i, w k tó
rej się gra?
118 W SZECHŚW IAT .Nś 8
zupełnego zabronienia gier hazardowych.
Jednakowoż, o ile mamy wierzyć Cara- muelowi, większość zgadza się na tolero
wanie ich pod warunkiem , że gracze bę-
jdą mieli równe szanse. J e s t to zasada , Cardana, zasada doskonała, pod w arun
kiem jednak, ażeby się w rzeczy samej umiało porównywać szanse rozmaitych graczy.
Form ułując w taki sposób zagadnienie, Caramuel stara się dać rozwiązanie ma
tematyczne. Prawidłowo ocenia szanse w ygranej i przegranej zapomocą formuł rach u n k u kombinacyj. Następnie, roz
wiązuje rozmaite zadania (między innemi zadanie Pacinola) zapomocą metody ana- i logicznej z tą, której używali Pascal i Iluygens. Nakoniec, przechodzi do kwe- styi zakładów, nad którą się długo za
trzymuje.
J e s t to zagadnienie, które było po wszystkie czasy aktualne. Z powodu głośnych wypadków, takich np. ja k w y bór urzędników w Genui *), lub nomina- cya profesora uniw ersy tetu w Salaman
ce, tworzyły się zakłady. Pewne banki organizowały n aw et zakłady zbiorowe, przodków naszego totalizatora. Do j a kiego stopnia operacye te były dozwolo
ne? Sprawa trudna, której nie rozstrzy
gnęli poważni doktorowie. Przykład w ska
że do jakiego stopnia byli w błędzie.
W yobraźmy sobie, że je s t przedstawio
nych czterech kandydatów: Łukasz, Ca- jus, Liwiusz, Delmontius. S tudent z S a lamanki zakłada się z czterema różnemi osobami: staw ia sto przeciwko stu: l-o że nie będzie mianowany Łukasz; 2-o że nie będzie mianowany Caius, 3 o i 4-o że nie będą mianowani Livius i Delmontius.
W ten sposób stu d en t je s t pew ny wy
grania trzech zakładów na cztery, co mu zapewnia zarobku 200. Czy ta k a opera- cya j e s t dozwolona, czy też zakładający musi zwrócić swoję wygranę? Dla roz
wiązania tego trudnego zagadnienia po
płynęły potoki atram entu. Ledesma są
*) J e s t m o w a o ty c h z a k ła d ac h w „A brege des C om binaisons" (p a trz niżej). C aram u el nie m ów i o G enui, le cz um ieszcza z a k ła d a ją c y c h się w m ieście, n az w an e m p rzez siebie Cosm opolis.
dzi, że oddzielnie każdy z zakładów s tu denta je s t dozwolony i tylko połączenie tych zakładów je s t nieprawne. Coesa- rius oświadcza, że pogląd taki je s t nie
logiczny i twierdzi, że kiedy części są dozwolone, to i całość również je st do
zwolona. Sanchez je s t za zwrotem. Dia
na w yraża zdanie, że twierdzenie Lede- smy j e s t „prawdopodobne", ale przyłącza się do poglądu Sancheza. Cotonius je s t za Ledesmą i ta k bez końca aż do w ej
ścia na scenę Caramuela. Użycie ra c h u n ku pozwala temu ostatniemu przeciąć spór natychmiastowo: wykazuje, że nie je st prawnem zakładanie się 100 przeciwko 100, z chwilą, gdy jed en z zakładających się ma za sobą trzy szanse, a drugi tyl
ko jednę.
Caramuel mógłby na tem poprzestać.
Jednakowoż poczuwał się do obowiązku uzupełnienia swojej pracy matem atycz
nej odpowiedziami na kilka bardzo d ra
żliwych pytań. Co myśleć, naprzykład, o zakładającym się, który wygrał zakład zapomocą środków nadprzyrodzonych?
Oto np. Piotr, który z góry wiedział od dyabła nazwiska konsulów, którzy mają być wybrani; oto Franciszek, który uciekł się do astrologii i innych p rak ty k podej
rzanych. Idą do spowiedzi i zapytują, czy powinni zwrócić wygranę. Co odpo
wiedzieć?
Caramuel nie je s t zakłopotany temi tr u dnościami, Franciszek,—mówi on, może tylko rozśmieszyć, gdyż głupstwem je st przypuszczać, że gwiazdy, lub odmiany księżyca mogą wpłynąć na wybór zna
komitych ludzi, którzy będą mianowani konsulami. Co dotyczę Piotra, to jego przypadek nie je s t tak jasny; można się zakładać z ludźmi, lecz nie z dyabłem;
gdyby było dowiedzione, że pewne osoby mogą przewidywać przyszłość zapomocą prak ty k dyabelskich, nie zakładanoby się. Ale powiecie, dyabeł nie zna przy
szłości. Gdyby tak było, nie byłoby ża
dnej wątpliwości; lecz dyabeł zna wy
padki przyszłe, zależące od przyczyn na-
i
turalnych. i w każdym razie napewno przewiduje te, których sam je s t sprawcą.
Caramuel tedy przypuszcza, że prawa
prawdopodobieństwa mogą być zakłóco-
M 8 WSZECHŚWIAT 119
ne przez przyczyny nadprzyrodzone. Ale [ wtenczas tych praw ju ż niema i oto ra chunek prawdopodobieństwa zależny od dobrej woli dyabła. Jednem pociągnię
ciem pióra uczony jezuita przekreślił swoje dzieło matematyczne.
Tłum. G.
(Dok. nast.).
T E L E S K O P N I E Z A M O Ż N E G O M I Ł O Ś N I K A A S T R O N O M I I .
Niezawsze zamiłowanie do wiedzy cho
dzi w parze z potrzebnemi do tego środ
kami materyalnemi. W nauce astrono
mii oprócz konieczności nabycia wiado
mości, jakich dostarczają nam odpowie
dnie dzieła teoretyczne, pojawia się nie
raz chęć zobaczenia na własne oczy, ja k wygląda to lub owo ciało niebieskie.
W myśl zasady często wygłaszanej przez niedawno zgasłego profesora Nawrockie
go: „Opiszcie mi ja k chcecie wróbla, a ja go nie poznam, jeżeli nie widziałem go n ig d y u, starać się winniśmy, czy to ucząc się samemu, czy też ucząc innych, prze- i konać się naocznie o istnieniu otaczają
cych nas przedmiotów i o zmianach w nich zachodzących.
Do oglądania nieba służą, ja k wiadomo, teleskopy, cena ich jed nak najczęściej staje n a przeszkodzie do nabycia. Kre
śląc te słowa, chcemy podać tu kilka wskazówek opartych na doświadczeniu, ja k samemu zrobić można teleskop, za
pomocą którego można choć trochę roz
szerzyć nasz widnokrąg poznania nieba.
Najważniejszą częścią lunety astrono
micznej j e s t szkło przedmiotowe—obje- ktyw. J e s t to soczewka wypukła zała
mująca mniej lub więcej silnie promie
nie świetlne. Z praw optyki przypomi
nam y sobie, że soczewki pojedyńcze roz
szczepiają białe światło na szereg barw tęczowych. Z drugiej strony wiemy, że im krzywizna soczewki stanowi odcinek kuli o większym promieniu, tem odległość jej ogniskowa je st większa a własność
rozszczepiania mniejsza i odwrotnie.
W nioskujemy stąd, żę aby pozbyć się zabarwienia soczewki, wybrać musimy na objektyw do naszego teleskopu so
czewkę taką, która ma bardzo dużą od- i ległość ogniskową. W ystarczy tu wziąć soczewkę o odległości ogniskowej około dwu metrów; dostać można taką soczew- i kę u optyka za kilkadziesiąt kopiejek.
Na szkło oczne — okular wybieramy so
czewkę o małej bardzo odległości ogni
skowej: 30, 20, 15 najwyżej 10 milime
trów mającą. Tubus teleskopu robimy sobie z tek tu ry lub blachy cynkowej 1).
Umieszczając objektyw i okular pamię
tać trzeba, aby oba te szkła były na osi optycznej i ściśle prostopadle ustawione do osi rury, w przeciwnym razie obraz wi
dziany będzie niejasny. Najtaniej jednak wypadnie, jeżeli weźmiemy jako objektyw szkło od okularów ja k to radzi „Astronom.
Obozr.“ M 2, 1908. Stosując się do zna
lezionych tam wskazówek zrobiłem te leskop, którego szkło przedmiotowe wy
brałem z przyrządu optometrycznego, służącego do badania refrakcyi oczu mo
ich pacyentów; je st to convex 0,5 D, od
powiadające dawniejszemu M 80. Jako okular posłużyło mi szkło oczne odjęte od mikroskopu, mające 13 milimetrów odległości ogniskowej. Ponieważ obje
ktyw mój posiada dwa metry odległości ogniskowej, mogłem więc osiągnąć po
większenie teleskopu dochodzące do 150 razy. A teraz skierujmy tak zbudowaną lunetę na niebo. Co do słońca, to, jeżeli lunetę uprzednio nastawioną na bardzo odległy przedmiot ziemski skierujemy na słońce, a przed okularem trzymać będzie
my ćwiartkę papieru, to zobaczymy od
bitą powierzchnię słońca, a na niej w y
raźne plamy słoneczne. Patrzeć wproś- na słońce niemożna z obawy uszkodze
nia oka. Na księżycu widzimy zupełnie jasno góry, morza, kratery, smugi, rysy naw et znaczniejsze. Księżyc najlepiej się nadaje do studyów zapomocą naszego te leskopu, a mając atlas powierzchni księt życa i śledząc lunetą codziennie powię-
*) Śrubę, służącą do dokładniejszego n a s ta
w ien ia o k u la ra n a ognisko, w ziąłem ze sta re g o
p aln ik a zw y k łe j lam p y naftow ej.
WSZECHŚW IAT .N b 8
kszający się lub zmniejszający się księ
życ, możemy bardzo dobrze poznać całą selenografię. Najciekawsza, a zarazem najdziwniejsza planeta S atu rn w lunecie naszej zarysowuje bardzo wyraźnie swój pierścień. Kulę S aturna widzimy jasno n a tle nieba, a w razie sprzyjających warunków atmosferycznych widoczny je s t cień kuli na pierścieniu. Jowisz jeszcze lepiej daje się zaobserwować z jego cie- mnemi pasami przyrównikowemi i kilko
ma księżycami. Możemy łatwo śledzić ruchy księżyców Jowisza, ich zaćmienia i znikania. Na planetach dolnych widać ich odmiany, podobne do odmian n asze
go księżyca. Możemy naw et rozdzielić niektóre pary gwiazd podwójnych, a w razie dobrze urządzonego staty w u można otrzymać fotografie słońca i księżyca.
Najlepszy naw et teleskop nie na wiele się przyda, jeżeli ma źle zrobioną pod
stawę, na której się opiera. Nasz tele
skop tembardziej w ym aga dobrego s ta tywu, że posiada bardzo małe pole wi
dzenia. W części możemy zaradzić temu przez dodanie przy okularze równoległej małej lunetki o szerokiem polu, zrobionej z krótkoogniskowych szkieł od okularów, a służącej do łatwiejszego odszukania przedmiotu obseiwowanego na niebie.
Ażeby można dobrze obserwować, s t a tyw powinien być mocny, a co n ajw aż
niejsze, niechwiejący się. Nie ulega w ą t
pliwości, że najlepszy statyw zawsze b ę
dzie z urządzeniem tak zwanem parala- ktycznem, opartem na współrzędnych r ó wnikowych (Rys. 1 ), można je d n ak zado
wolić się statywem , zbudowanym na za sadzie układu poziomego: ruch w k ieru n ku wysokości świateł niebieskich i ruch azym utalny (Rys. 2 ).
Załączone rysunki dostatecznie wsk - żują budowę tych statywów . Usus vos plura docebit.
Polecić taki tani teleskop szczególnie można w ykładającym kosmografię w szko
łach, aby pod ich kierunkiem jed en ze zręczniejszych uczniów w ykonał go ku pożytkowi całej szkoły. Kosztorys przed
staw i się mniej więcej tak: szkło w y p u
kłe 0,5 D — M 80 kosztuje 25 kopiejek, szkło krótkoogniskowe do okularu (lupa)
kosztuje 40—50 kopiejek, razem ze sta
tywem kosztować może kilka rubli, gdy
tymczasem teleskop „prawdziwy" dający to samo powiększenie kosztuje kilkaset rubli. Rzecz naturalna, że opisana tu lu ne ta nie może być porównywana z re- fraktoram i achromatycznemi, jednak roz
powszechnienie jej może choć w części rozbudzi zamiłowanie do astronomii w oj- czyznie Kopernika.
D r. Feliks Przypkowski.
Ns 8 WSZECHS WIAT 121
P ro f. dr. E . M EUM ANN.
S E N I W I D Z E N I A S E N N E W Ś W I E T L E B A D A Ń D O Ś W I A D
C Z A L N Y C H .
(D okończenie).
Doświadczenie Mossa je s t po części eksperymentem podstawowym dla obja
śnienia następujących doświadczeń: zna
ny hypnotyzer Oskar Vogt często doko
nyw ał doświadczeń nad działalnością mó
zgu i świadomości we śnie. W klinice dla nerwowo—i umysłowo chorych wcho
dził do pokoju, gdzie spał chory i stwier
dzał, że chory śpi głęboko. W tedy w y
konywał w pokoju rozmaite czynności, przesuwał krzesła, nalewał wodę do szklan
ki i t. p. Jeżeli śpiący się nie obudził, opuszczał pokój i na drugi dzień rano za
pytyw ał go, czy on wie, że w nocy ktoś znajdował się w jego pokoju. Odpowiedź zazwyczaj była, że nie wie. W tedy Vogt hypnotyzował chorego i okazało się, że podczas hypnozy chory doskonale opo
wiadał, co Vogt w nocy u niego w po
koju wykonywał (oczywiście chory opo
wiadał tylko to, co mógł stwierdzić słu
chowo). Doświadczenie to można obja
śnić tylko w taki sposób, że działalność mózgu i prawdopodobnie świadomościnie przeryw a się podczas snu. Podniety słu
chowe, wywołane przez czynności ekspe
rym entatora, musiały prawdopodobnie zwykłą drogą dojść do mózgu, gdzie po
budziły poprzednie normalne wyobraże
nia i dzięki temu powstały w świadomo
ści wyobrażenia, aczkolwiek słabe, czyn
ności eksperymentatora. Jednak działal
ność podniet podczas snu była prawdo
podobnie ta k słaba, wyobrażenia powsta
wały z udziałem świadomości w tak sła
bym stopniu, że zazwyczaj po przebudze
niu odtworzenie zdarzeń nocnych było niemożliwe. I dlatego człowiek śpiący bez pomocy hypnozy nie może opowie
dzieć o zdarzeniach nocnych; w razie h y pnozy jed n ak , ja k wiadomo, cała rozpo-
rządzalna energia działa tylko w jednym kierunku, do którego skierował j ą hypno
tyzer, wszystkie inne czynności psychi
czne znajdują się w stanie całkowitego zahamowania. W sk u tek tego wtedy n a w et te słabo odczuwane podniety słucho
we i im odpowiadające pojęcia o czyn
nościach lekarza w pokoju odżywają i zo
stają wypowiedziane. Z tego wynika, że podczas snu nie tylko nie zostają całko
wicie przerwane czynności wyobrażenio
we, lecz naw et zmysły, choć słabiej, od
czuwają bez przerwy. To, że my nie wie
my wcale, albo też mało z tego, co się z nami działo, gdyśmy spali, nie je st zja
wiskiem zagadkowem. Tak samo dzieje się wtedy, gdy medyum obudzone po głębokiej hypnozie zazwyczaj nie jest w stanie powiedzieć, co się z niem działo podczas hypnozy, chociażby naw et było bardzo czynne na żądanie hypnotyzera.
O ile nie mamy prawa sądzić o tem, że świadomość przestała funkcyonować u za- hypnotyzowanego osobnika na zasadzie tego, że po przebudzeniu nie może sobie przypomnieć przeżytych wrażeń podczas hypnozy, o tyle również nie możemy wnio
skować o przerwaniu zupełnem życia psy
chicznego we śnie na zasadzie skąpych wspomnień. I tu i tam następuje za
pomnienie. Również i sposób przypomnie
nia sobie marzenia sennego dowodzi te go samego. Jeżeli widziane marzenie staram y się odtworzyć natychm iast po przebudzeniu, to udaje się nam to wy
konać nieraz zupełnie. Przynajmniej śnią
cemu zdaje się, że opowiedział względnie całkowicie sen widziany. Jeżeli jednak postaram y się odtworzyć sen w kilka mi
nut po przebudzeniu, lub też zaśniemy powtórnie na krótko, wtedy wspomnienie widzenia sennego je st bardzo mgliste, al
bo też przypominamy sobie tylko, że wi
dzieliśmy sen, ale treści jego przypom
nieć sobie nie możemy.
To przypuszczenie, że świadomość re
aguje podczas snu na podniety zewnętrz
ne, potwierdza i wiele innych badań. Już fizyolog Burdach opisywał „psychiczny stosunek podniet”, t. j. zjawisko, że pod
niety, znajdujące żywy oddźwięk w ży
ciu psychicznem śpiącego, łatwo wywo
122 W SZECHŚW IAT M 8
łują jeg o przebudzenie, natomiast inne podniety, naw et znacznie silniejsze nie mogą obudzić tego samego osobnika. Ma
tk a obudzi się natychm iast, g dy jej dzie
cko krzyknie, natom iast będzie pewno spokojnie spała mimo głośnego hałasu ulicznego. Oficer na okręcie, który śpi mocno podczas burzy morskiej, n a ty ch miast się obudzi, jeżeli szepną mu do ucha „sygnał". Takie działanie podniety, mającej specyalną styczność z naszem odczuwaniem i naszemi interesami, je st możliwe tylko wtedy, jeżeli dana pod
nieta i we śnie wywołuje te same uczu
cia i budzi wyobrażenia, wstępujące w styczność z naszem zwykłem kołem w y
obrażeń. Trzeba wreszcie przypuścić, że takie podniety wywołują zwykłe rucho
we pobudzenia także i we śnie. Pewne
go razu stwierdziłem, że jeden z moich znajomych daje niekiedy we śnie odpo
wiedzi n a niektóre zapytania, zwrócone do niego, a naw et można z nim było z a wiązać k ró tk ą rozmowę i to naw et w cza
sie najgłębszego snu, nie budząc go, o ile tylko postępowałem ostrożnie.
W szystkie te dane stwierdzają, że o zu- pełnem przerw aniu świadomości w cza
sie snu niema mowy. Poza tem wiemy, że w stanach psychicznych podobnych do snu, t. j. w narkozie lub omdleniu, stwierdzić można nierzadko mniej lub więcej żywą działalność psychiki. Każdy chirurg wie doskonale, że w czasie usy
piania eterem lub chloroformem chorzy nie zawsze zachowują się spokojnie, prze
ciwnie nie rzadko zdarza się, że chorzy żywo rozprawiają, gestykulują, śmieją się i t. p. Co dotyczę omdlenia, to ba
dacz francuski Paire udzielił ciekawych spostrzeżeń o tem, że niektóre osoby po omdleniu zachowują się ja k po śnie z ży- wemi widzeniami sennemi i opowiadają, że przez ten krótki czas, gdy, zdawałoby się, świadomość przestała funkcyonować, widziały bardzo żywe i fantastyczne obra
zy. W szystko to wskazuje, że i w tych pokrewnych stan ach działalność świado
mości j e s t zupełnie odmienna, ale nigdy nie przerwana. Psychologia prędzej win
na starać się dać wyjaśnienie, dlaczego po przebudzeniu z omdlenia, narkozy, hy-
pnozy lub normalnego snu następuje za
pomnienie przeżytych podczas tego snu zdarzeń. Prawdopodobnie następuje to n askutek nadzwyczaj silnej przemiany całkowitej konstytucyi świadomości i ca
łego organizmu, przemiany tak silnej, że powiązanie ze stanem poprzednim je s t bardzo utrudnione. Można obserwować, że w czasie budzenia się można niejako sztucznie powiązać stan obecny z tylko co widzianemi snami; doświadczenia ta kie niejednokrotnie wykonywałem z po
wodzeniem na sobie samym.
W związku z powyższemi badaniami starano się wyjaśnić sobie na drodze eksperymentalnej istotę i przyczynę sa
mych widzeń sennych. Obecnie pomię
dzy psychologami panują głównie dwie teorye o widzeniach: teorya podniet i te- orya asocyacyjna. Według pierwszej te- oryi wszystkie widzenia są widzeniami powstającemi skutkiem podniet, t. j. po
w stają wtedy, gdy zewnętrzna lub w e
wnętrzna podnieta,—zazwyczaj ze zwię
kszoną siłą, działa na świadomość w cza
sie snu. Z tą podnietą wiążą się takie wyobrażenia, które kojarzą się z nią zw y
kle i w czasie czuwania. Na to może się złożyć prawie nieskończenie wielka ilość możliwości, a ponieważ we śnie do
kładna kontrola i dokładne zrozumienie w ewnętrznej lub zewnętrznej podniety je s t niemożliwe, wobec tego podnieta wywołuje jakikolw iek łańcuch wyobra
żeń, mających większą lub mniejszą łą
czność, które mogą służyć do jej w yja
śnienia i stworzyć treść widzenia senne
go. A ponieważ przy tem treść widze
nia sennego prawie nigdy nie odpowiada rzeczywistej istocie podniety, więc wi
dzenie ma charakter „rzeczywistej ilu- zyi“, t. j. nadzwyczajne, nie odpowiada
jące istocie podniety jej objaśnienie pod wpływem naszych wyobrażeń. Jeżeli przy- tem przyjmujemy specyalne sny „aso- cyacyjne“ to objaśnia się to w taki spo
sób, że także we śnie pobudliwość mózgu
i stopień świadomości są zmienne. W ta
kich stanach, w których pobudliwość
mózgu i w stosunku do niej działalność
wyobrażeń wzmagają się, naw et bez
określonych podniet zewnętrznych po
JM« 7 WSZECHŚWIAT 123
w stają z początku pojedyncze wyobraże
nia, a następnie przyłączają się do nich nowe łańcuchy wyobrażeń, które mogą się kojarzyć mniej lub więcej z poprzed- niemi wyobrażeniami. Przyczyna takich widzeń sennych leży wyłącznie w tak zwanych „przejawach asocyacyjnych“.
Wielokrotnie starano się wyjaśnić tę kw estyę eksperymentalnie. W tym celu poddawano osobę śpiącą działaniu bądź jednorazowego bodźca, bądź też powta
rzających się bodźców zewnętrznych, że
by sprawdzić, czy one wywołują pewne określone widzenia senne, lub też kazano zajmować się z wielką pilnością, na kró
tko przed zasypianiem, określonemi pod
nietami zmysłów, np. przypatrywać się jaskrawym, barwom, lub słuchać dźwię
cznej muzyki i t. p. Jako jednorazową przejściową podnietę używano np. ja s k r a wego światła, oświetlając niem na jednę chwilę oczy śpiącego, i dźwięków muzycz
nych np. akordów, wziętych na fortepianie, również używano i podniet dotykowych i cieplikowych, np. łagodnego zanurzenia ręki śpiącego w wodzie ciepłej lub zim
nej, drażnienia skóry prądem elektrycz
nym. Jako stałych podniet używano np.
mocnego obwiązywania jakiegoś członka, stałego szmeru lub dźwięku, ja k np. gra harfy eolskiej lub zegara grającego, s ta łych podniet świetlnych i t. p.
Z doświadczeń tych wynikło, że wszy
stkie te podniety rżeczywiście działają w znacznym stopniu na treść widzeń sen
nych; W ey gan d t je s t nawet zdania, że wszystkie widzenia senne powinny być przyjmowane jak o sny spowodowane [ przez podniety. Prawie zawsze widzenia można uważać jako mniej lub więcej fan
tastyczną lub iluzyjną próbę świadomo
ści w yjaśnienia podniety treścią widzia
nych we śnie zdarzeń. W ja k i sposób to dzieje się, wiadomo każdemu śniące
mu: śpiącemu np. gra zegara wydaje się koncertem, pokropienie wodą—kąpielą.
Zadziwiające je s t to, że przez dokładną obserwacyę nawet niektóre rzadziej zda
rzające się podczas widzeń sennych obja
wy mogły być wyjaśnione.
Jeden z najdziwniejszych objawów był |
opowiedziany przez fizyologa H. Meyera Meyer zauważył, że niekiedy, bezpośred
nio po przebudzeniu, pozostaje widoczny wyraźny jeszcze obraz prześnionego wi
dzenia; obraz taki je st analogiczny z o b ra
zem optycznym jakiegoś zewnętrznego wrażenia zmysłowego. Np. Meyer widział we śnie zebranie towarzyskie, na którem służba roznosiła herbatę; M. zwrócił spe- cyalną uwagę na jednego ze służących i po przebudzeniu dłuższy czas miał przed oczami obraz tego służącego, k tó ry w zgiętej postawie trzymał przed nim tacę z herbatą. Obrazy takie zawsze występowały jako ciemne cienie z nieco zamazanemi brzegami.
Inne jeszcze bardzo ciekawe zjawisko, opisywane nieco częściej w ostatnich cza
sach, przedstawiają sny „stereotypowe", powtarzające się kilkakrotnie. One po
legają na tem, że na skutek jakiegoś^po- drażnienia wewnętrznego np. utrudnio
nego oddychania lub zbyt energicznego działania serca (np. podczas leżenia na lewym boku), albo nieprawidłowego tra
wienia, albo mrowienia w nogach i t. p.
u danego osobnika występuje widzenie senne o treści zawsze jednakowej (z nie- znacznemi zmianami). Obserwowałem t a kie stereotypowe sny u siebie samego już wiele lat, a ostatnie najważniejsze badania z tej dziedziny ogłosiłem w Ar- chiv. f. Psychologie (1906 r. Tom IX z. I).
Prawie jednocześnie lekarz francuski Meunnier ogłosił także obserwacye nad sna
mi stereotypowemi; w komunikacie swo
im wyraża przypuszczenie, że objaw ten ma zazwyczaj charakter patologiczny.
Meunnier przypuszcza, że takie pow tarza
jące się sny można objaśnić ty lk o 'w ta ki sposób, że z pewną określoną zewnę
trzną lub wewnętrzną podnietą, powta
rzającą się we śnie, prawie bez zmiany pewne określone opowiadanie lub łań
cuch wrażeń kojarzy się tak silnie, że świadomość, mimo możności wyjaśniania takich bodźców przenajróżniejszemi spo
sobami, zmuszona je s t trzymać się wy
tkniętego toru najsilniejszych skojarzeń
i zawsze j e jednakowo wyjaśnia. Dalej
przypuszcza on, że to zdarza się tylko
albo jeżeli już w dzieciństwie dana pod-
124 W SZECHŚW IAT Na 8
nieta kojarzy się z pew nym określonym 1 przeżytym faktem, ponieważ tylko w ra żenia młodociane poddają się tak silnym asocyacyom, lub też u człowieka dorosłe
go, cierpiącego na epilepsyę, histeryę al
bo psychozę maniakalno-depresyjną. J e dnak przypuszczenie Meunniera, że sny powtarzające się są objawem patologicz
nym, zostaje odparte, po części już na zasadzie jego własnych przykładów, w których opisane są przypadki, nie mające najmniejszych podstaw patologicznych.
Mojem zdaniem sny powtarzające się tworzą się jak o indyw idualna właściwość wtedy, gdy pewne określone niedokład
ności organizmu w ystępują wyjątkowo łatwo w pewnych określonych warunkach zewnętrznych podczas czuwania. Kto np.
wiele podróżuje, ten łatwo kojarzy pod
czas czuwania stany pobudzenia, pośpie
chy, bicia serca, trudności w oddychaniu z wrażeniami, otrzymywanemi w podró
ży, biegania po dworcu kolejowym i t. p., te asocyacye mogą być tak trwałe, że mogą się zjawiać we śnie np. podczas wzmożenia funkcyi serca lub przeszkód w oddychaniu. Widocznie — wystarcza tylko stworzyć tak trwałą asocyacyę nie
których zdarzeń naszego życia zew nętrz
nego z określonem wewnętrznem odczu
waniem, by zrozumieć istotę snów ste
reotypowych. Na zasadzie takich, p od
czas czuwania stworzonych, trw ałych aso- ' cyacyj dla objaśnienia wewnętrznego od- J czuwania i we śnie powtórzy się ta sama historya. U siebie samego od wielu lat ; obserwowałem wciąż zjawiające się sny ; stereotypowe i w widzeniach tych zja
wiały się pewne zmiany odpowiednio do zmian w moich zewnętrznych w arunkach życiowych. Np. w czasie jednej podróży
Jmiałem widzenie senne o kolei żelaznej, widzenie to długie lata powtarzało się zawsze, gdy miałem przeszkody w oddy
chaniu lub w działalności serca. Śniło mi się, że się bardzo śpieszyłem na dwo
rzec kolejowy, tam nie mogłem trafić do kasy biletowej, lub biegłem wzdłuż po
ciągu i daremnie szukałem wolnego m iej
sca i t. p. Podobny sen powtarzał się z małemi zmianami kilkadziesiąt razy.
Ze zmianą zew nętrznych warunków ży- |
ciowych zjawił się inny sen stereotypo
wy i t. d. aż do czasów obecnych.
Należy jeszcze zaznaczyć, że i mowa w widzeniu sennem podlega obecnie spe- cyalnemu badaniu przez Kraepelina. Krae- pelin zebrał kilkaset własnych orzeczeń ze swoich widzeń sennych, które w y k a
zują dziwne zmiany mowy, zmiany pod wieloma względami podobne do niektó
rych zmian chorobliwych.
Tłum. dr. J. El.
Akadem ia Umiejętności.
III. Wydział matematyczno-przyrodniczy.
Posiedzenie dnia / lutego 19 09 r.
Przew odniczący: D y re k to r E. Janczew ski■
Czł. Br. Radziszewski przedstaw ia pracę j p. t.: „O glioksalinach“ wykonaną, wspólnie z pp. Br. W ysoczańskim , M. Beiserem, H.
B ukow ską, A. Jąk a łe m , S. Stenzlem i J . Rohmem.
Przez kondensiioyę benzolu z aldehydam i i am oniakiem otrzym ano różne glioksałiny i oznaczono ich właściwości i pochodne. Do nich należą propylo-, izopropylo-, am ylo-, heksylo-, o, p i m -toluylo-, oksym etoksyfenylo i nafto-dw ufenyloglioksalina.
Czł. J . Morozewicz przedstaw ia pracę w ła
sną p. t.: „W yodrębnianie ziem rzadkich z m ary u p o litu “.
W rozpraw ie tej p. M. podaje szereg czyn
ności analityczn ych , które, zdaniem jego, najłatw iej prow adzą do celu, to je s t do w y
dzielenia ilościowego w stanie czystym rzad kich pierw iastków , znajdujących się w dro
bnych ilościach w skale, zwanej m aryupoli- tem . W ciągu 2 — 4 dni można na w skaza
nej przezeń drodze wydzielić ze skały w po
staci tlenków m etale g ru p y cerowej (cer, lantan, dydym , i t r i erb), g ru p y tantalow ej (ta n ta l i niob) i g ru p y cyrkonow ej (cyrkon i ty ta n ).
Czł. K. K ostanecki przedstaw ia pracę wła
sną p. t.: „Sztuczne pobudzenie jajek Aricii
i
do rozw oju p arteno gen ety czn ego u.
P. K ostanecki sta ra ł się w m iesiącu m a r
cu i k w ietn iu na m ateryale stacyi zoologi
cznej w N eapolu wy wołaó sztuczną p arten o - genezę u rozm aitych gatu n k ó w annelidów, sto su ją c różne m etody. Jed y n ie ja jk a Arioii okazały się do tego celu podatne. U m iesz
czał je n a 2 — 3 m inu t w wodzie m orskiej
JSB 8 WSZECHŚWIAT 125
z dodatkiem 1 0 0/ o V i o 11 • kw asu azotowego, a po w ypłókaniu w wodzie poddaw ał dzia
łaniu wody m orskiej z dodatkiem 10°/0 2 | n.
chlorku potasu. N a części jajek tw orzyła się błona, następnie w ydzielały się dwa ciał
ka kierunkow e, poczem ja jk a dzieliły się, albo ta k samo ja k zapłodnione, na dwie nie
rów ne albo też na dwie równe komórki. Nie
k tó re dzieliły się w dalszym ciągu na c z te ry, sześć lub ośm komórek.
Dla porów nania p. K. badał w skraw kach przebieg zapłodnienia u Aricii, a porówny- w ając skraw ki jajek rozw ijających się p arte- nogenetycznie stw ierdził, że wydzielanie cia
łek kierunko w y ch odbywa się u nich w zu
pełnie ten sam sposób, ja k w jajkach za
płodnionych; po w ydzieleniu drugiego ciałka kierunkow ego z pozostałych chromosomów tw orzy się pęcherzykow ate jądro, przy k tó rem pojawia się najpierw jajko, potem dwa prom ieniowania, poczem tw orzy się wrze- cionko pierw szego podziału.
D odatkow e prom ieniowania w plazmie ani podczas wydzielania ciałek kierunkow ych ani też podczas tw orzenia się wrzecionka pierw szego podziału nie w ystępują. Często spotyka się niepraw idłow e figury m itotycz- ne, polegające przeważnie na tem , że ciałka kierunkow e albo wcale nie wydzielają się albo wydziela się tylko jajko, a w ja jk u tw orzą się figury wielobiegunowe albo też kilka jąder; czasem jajka, które wydzieliły tylko jedno ciałko kierunkow e, dzielą się na dwie i cztery kom órki.
Czł. Olszewski przedstaw ia rozpraw ę pp.
prof. d -ra L. B ru n era i J . Y orbrodta p. t.:
„O w pływ ie środowiska na tw orzenie się izomerów".
P p. B. i V. zm ierzyli szybkość działania brom u na węglowodory arom atyczne: toluol, etyłobenzol, ksyloie, izdpropylobenzol, norm.
propylobenzol i drugorzędow y butylobenzol i oznaczyli ściśle stosunek pow stających izo- m eronów podstaw ionych bromem w rdzeniu lub w łańcu chu bocznym. Z pomiarów ty ch w ynika, że stosu nek izomeronów zależy od n a tu ry rozpuszczalnika, w którym reakcya przebiega: każdy rozpuszczalnik daje swój odm ienny c h a rak tery sty c zn y stosunek izo
m eronów. R ozpuszczalniki jonizujące, np.
nitrobenzol, kwas octowy, sprzyjają podsta
w ieniu w rdzeniu, rozpuszczalniki asocyują- ce ułatw iają podstaw ienie w łańcuchu bocz
nym . W e d łu g tej własności ustaw ić może
m y zbadane rozpuszczalniki w szereg n a stę pujący: nitrobenzol, kwas octowy, chloro
form, benzol, czterotlenek węgla, dw usiar
czek węgla. Różnice w wydajności łań cu cha bocznego, wywołane przez zmianę roz
puszczalnika, są bardzo znaczne: dla toluolu np. w nitrobenzolu do łańcucha bocznego
idzie zaledwie 2 °/o, w dw usiarczku węgla aż 85%.
W w ykonaniu praktycznem syntez z bro
mem niezbędnie więc baczyć trzeba na n a tu rę użytego rozpuszczalnika i nieuw zględ
nienie tego w pływ u objaśnia pewne niesłu
szne spostrzeżenia i wnioski, znajdujące się w lite ra tu rz e tego przedm iotu.
Pod względem stechiom etrycznym zasłu
guje na uw agę szybkość z jak ą rdzeń ben
zolowy, podstaw iony w położeniu m eta, jest dostępny działaniu broinu. Szybkość brom o
w ania rdzeniowego w m etaksylolu je s t około 100 razy większa niż taż szybkość w orto- i para- ksylolu.
Czł. St. N iem entow ski przesyła pracę w y
konaną wspólnie z p. Zyg. Jakubow skim p. t.: „O kw asach 8 , 8 '-dw uchinolylu“.
Panowie N. i J . zajm ują się produktam i utlenienia 5,5'-dw um etylo- 8 , 8 '-dwuchinolilu, a to w intency i zdobyoia porównawczego m atery ału z badanomi w tam tejszem labo- rato ry u m w ytw oram i u tleniania pochodnych chinakrydyny, jak oteż w celu w yśw ietlenia pew nych niespodziewany ch zboczeń we wła
snościach 8 , 8 '-dw uchinolilu, otrzym yw anego przez rozpad dw ukw asu dwuchinolilu, na któ ry ch oprzećby można przypuszczenie po
w staw ania w tym przypadku dwu p rzestrzen
nie izom erycznych form tego samego 8 , 8 '- dwuchinolilu. O trzym any sy ntety czn ie z od
pow iednich pochodnych dw ufenylu dwukwas dw uchinolilu, zupełnie analogicznie rozłożo
ny na dwuchinolil, dał zasadę jednorodną a identyczną z dawniej przez Niem entow- skiego i Seiferta opisanym 8 , 8 ' - dwuchinoli- lem.
Czł. Cybulski zdaje spraw ę z p racy d-ra Leona Chwistka p. t.: „O zm ianach peryo
dycznych treści obrazów widzianych".
Dr. Ch. opisuje zjawisko polegające na tem , że obserw acya pew nych obrazów pocią
ga za sobą peryodyczne zmiany ich treści.
Po krótkim przeglądzie metod, k tó re stoso
wano w pom iarach ty ch zmian, zestaw ia re
zu ltaty doświadczeń. W dalszym ciągu po
daje re zu ltaty pomiarów zmian peryodycz
nych, należących do różnych dziedzin zna
nych, a zestawiwszy ich re z u lta ty z rezul
tatam i poprzed niemi dochodzi do wniosku, że peryodyczne zmiany treści obrazów s ta nowią odrębną kategoryę oscylacyj obrazów widzianych.
Czł. S. Zarem ba przedstaw ia rozprawę własną p. t.: „Liczbowe rozwiązanie zagad
nień D irichleta i N eum anna".
P. Z. podaje nową m etodę rozwiązywania zagadnień w spom nianych w ty tu le . Metoda ta nadaje się do rachunków liczbow ych w przypadku, kiedy ograniczenie odpowiednie
go obszaru czyni zadość tylko pew nym wa
runkom n a tu ry ogólnej i stanow i z tej przy
126 W SZECHŚW IAT Afi 8
czyny isto tn e uzupełnienie teo ry i rów nania L aplacea,' albowiem dobrze znana je s t oko
liczność, że żadna z ogólnych m etod, o d k ry ty c h poprzednio, do ra ch u n k ó w liczbow ych nie jest p rzydatna.
Czł. M. R aciborski przedstaw ia rozpraw ę w łasną p. t.: „Opisy k ilk u rdzy J a w y “.
R ozpraw a ta zaw iera opisy dw udziestu, poprzednio przez p. R. nieopisanych rdzy jaw ań sk ich , śród nich k ilk u now ych g a tu n ków, oraz nowego rodzaju Gerw asia, po śred
niego między U rom yces a Hemileopsis.
Czł. M. R aciborski przedstaw ia rozpraw ę w łasną p. t.: „P angium z m ioceńskich w arst w Jaw y “.
P . R. opisuje nasienie Pangium T reubii oraz M onocerocarpus m iocenicus z m ioceń
skich w arstw północnego sto k u ściany Beng- b re n g na Jaw ie.
Czł. W itk o w sk i przedstaw ia rozpraw ę p.
S tanisław a L orii p. t.: „B adania nad dysper- syą św iatła w gazach. II, D yspersya ety len u i etan u
R ozpraw a niniejsza stanowi uzupełnienie badań nad acetylenem i m etanem , p rz ed sta
w ionych w g ru d n iu r. ub. W ydziałow i m at.- p rz y r. A kadem ii U m iejętności. M etoda, w za
sadzie podobna do poprzednio zastosow anej, została poddana próbie przez pom iar znanej dyspersyi pow ietrza i okazała się godną za
ufania. D okładność pom iaru spółczynnika załam ania dochodzi do rzędu 5.10-7 . W y n i
ki badań są następujące:
Xw 10—5 cm D y sp e rsy a e ty le n u
D y sp e rsy a e ta n u
0,677 1,000 651 0 1,000 7-17 8
6,185 1,000 653 1 1,000 750 9
5,896 1,000 657 1 1,000 752 8
5,790 1,000 658 8 1,000 754 2
5,461 1,000 6614 1,000 756 6
5,230 1,000 662 0
-
1,000 756 8
O parte na ty c h w ynikach rozw ażania t e oretyczn e, dotyczące zagadnienia o zw iązku między liczbą elektronów d y spersyjny ch a w artościow ością, wiodą do w niosku, że w p rzy p ad k u CH4, C 2 H 3, C 2 H 4 i U 2 H 6 konse- kw encye istniejących teo ry j nie znajdują p o parcia w dośw iadczeniu.
Czł. N usbaum przesyła rozprawę p. J a n a H irschlera p. t.: „O rozwoju listk ów zarod
k o w y ch i jelita u G astroidea viridula D eg.“.
N a p odstaw ie-sw ych badań p. H. dochodzi do wniosku, że jelito środkow e u G astroidea rozwija się w yłącznie z entoderm y; bierze
ono początek z dw u ognisk proliferacyjnych, położonych zrazu w pobliżu w puklenia u s t
nego i odbytow ego, Ogniska te podczas późniejszego rozwoju zostają przem ieszczone na dno stomo- i proctodaeum i tu rozw ijają się z nich szufelki entoderm alne, k tó re są zawiązkam i jelita środkow ego. Z tych że szu
felek oraz z kom órek pochodzących ze środ
kowego pasa entoderm alnego pow staje o s ta tecznie nabłonek jelita środkowego.
KRONIKA NAUKOWA.
Działanie fotograficzne metali. W iadomo, że I. W. Russell, k tó ry pierw szy stw ierdził działanie fotograficzne n iek tó ry ch m etali oraz pew nych su bstancy j organicznych, ulegają-
| cych utlenieniu, przypisuje to działanie pa-
| rze wody utlenionej, gdy tym czasem n iek tó rzy inni autorow ie przypisują je bądź spe- cyalnem u prom ieniow aniu „m etalicznem u", bądź też prom ieniom pozafioletowym . Z d ru giej stro n y , Dony H ć n au lt tłum aczy działa
niem wody utlenionej sk u tk i fotograficzne, ujaw niane przez pew ne ciała pod wpływem 1 ozonu. Co dotyczę samej isto ty tego dzia
łania, to zdania są podzielone: jedni widzą tu zw ykłą reakcyę chemiczną, inni za p rz y czynę zjaw iska uw ażają prom ieniow anie spe- cyalne lub radyoaktyw ność.
W niedawno ogłoszonej rozpraw ie S. Saeland zajm uje się pytaniem , czy do wywołania owych skutków fotograficznych niezbędne je st istnienie sam orzutnego prom ieniow ania swoistego m etali oraz innych ciał i ja k a je s t n a tu ra tego prom ieniowania.
Saeland stw ierdza w pow ietrzu, ale nie
| w próżni, stopniow e zmniejszanie się akty-
j