• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA**.W Warszawie: rocznie rab. 8, kwartalnie rab.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA**.W Warszawie: rocznie rab. 8, kwartalnie rab."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Nb 36 (1067). Warszawa, dnia 7 września 1902 r. Tom X X I.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , PO ŚW IĘ C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A **.

W W a r s z a w ie : rocznie ra b . 8 , kw artaln ie ra b . 2. Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 1 0 , p ółroczn ie rub. 5 .

Prenum erow ać m ożna w R ed akcyi W szech św iata i w e w sz y stk ich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed a k to r W sze ch św ia ta przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godz. 6 do 8 w ie cz. w lokalu red akcyi.

A dres R ed ak cyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.

ZADANIA

PETROGRAFII WSPÓŁCZESNEJ.

G eologia spółczesna m a na celu od­

tw orzenie ty c h przeistoczeń, jak ie prze­

chodziła k u la ziem ska. N a pierwszym planie w tym w zględzie geologow ie po­

staw ili k w esty ą ro zk ładu lądów i ocea­

nów w rozm aitych epokach istnienia ziemi, oraz te przem iany, ja k ie zacho­

dziły w świecie isto t ożywionych. Stąd w idzim y w geologii dzisiejszej na m iej­

scu poczesnem kw estye geograficzne i paleontologiczne, kw esty a zaś ta k s ta ­ ra ja k geologia, a może n aw et starsza od niej, m ianow icie kw esty a pochodze­

nia, po w staw an ia i przeistaczania się skał, pomimo całej swej doniosłości, zaj­

m uje um ysły słabiej niż p y tan ie w ym ie­

nione powyżej.

P y ta n ie : ja k utw o rzy ły się skały? ja k p o w stał m ateryał, z k tórego je s t zbudo­

w an a ziemia? w tej lub innej form ie za­

daw ane, możemy dostrzedz ju ż w n a j­

starszych w ierzeniach kosmogonicznych rozm aitych narodów . Snuje się ono przez system aty filozoficzne m yślicieli w szel­

kich czasów, stoi n a porządku dziennym w program acie n auk przyrodzonych dzi-

j

siejszych. W szystkim chyba znany choć­

by z im ienia osław iony daw ny spór nep- tu nistów i p lutonistów trw a do dnia dzisiejszego i chociaż pod w pływ em ol­

brzym iego m ateryału naukow ego i w y ­ doskonalonych m etod badania sta ł się w ytw orniejszym w form ie i objawaeh, lecz podaw nem u jest sporem zasadni­

czym.

G eologow ie daw niejsi, stosow nie do obozu, usiłow ali przypisać pochodzenie wodne lub ogniowe w szystkim skałom bez w yjątku . Dziś zmieniło się to w tym w zględzie ku postępow i, że ustalone i przez w szystkich przyjęte je s t wodne pow staw anie sład osadowych, t. j. w a r­

stw ow ych w apieni, piaskow ców , iłołup- ków i t. p.; rów nież godzą się wszyscy n a udział tem p eratu ry w ysokiej w tw o ­ rzeniu się skał przeryw ających osadowe, t. j. skał nazyw anych powszechnie wy- buchowemi, ja k bazalt, trachit, andezyt i w szelkie law y.

Istn ieje w szakże k ateg o ry a skał, skał bardzo w ażnych, któ ry ch nie m ożna z a ­ liczyć ani do jednej ani do drugiej g ru ­ py z dw u dopiero co wym ienionych.

Są to ta k zw ane skały pierw orod­

ne w ogólności, a łupki krystaliczne wszczególe.

Skały te podścielają n ajstarsze osady,

(2)

a na rów ni z niem i przeryw ane są przez skały ogniowe. S tan o w ią one g łó w n ą część składow ą dostępnych dla nas czę­

ści skorupy ziem skiej, gdyż liczne dane z badania w ielkich pasm górskich z a ­ czerpnięte, a p o p arte ubocznem i ogólno- teoretycznej n a tu ry ro ztrząsan iam i k ażą przypisyw ać skałom pierw orodnym m ią- szość od 40 do 60 Icm.

Te oto w łaśnie sk ały są do dnia dzi­

siejszego przedm iotem sporu geologów . J e d n i z a p a tru ją się n a nie jak o na p ier­

w o tn ą skorupę kuli ziem skiej, t. j. u w a ­ ż a ją je za skrzepłe i z a sty g łe w a rstw y w ierzchnie ognisto-ciekłej m asy, kulę ziem ską w ypełniającej. D rud zy dowo- I dzą, że sąto bardzo stare, bardzo daw no

j

utw orzone skały osadow e zupełnie zm ie­

nione n a drodze procesów w tórnych, j N akoniec trzeci, godzący jak o b y d w a I poprzednie zdania, tw ierdzą, że łu p k i k rystaliczn e pierw otnie p o w stały przez' ścinanie się m asy ognisto-ciekłej, lecz

j

następnie uleg ły g ru ntow ny m p rzeisto ­ czeniom chemicznym pod w pływ em ci­

śnienia' i działania w ody oraz ciał w niej rozpuszczonych.

S ło w e m : daw ne pojęcia u stą p iły m iej­

sca nowym, zakres kw esty i zw ęził się i pogłębił, jed n akże w nauce o łup k ach k rystalicznych w tej dziedzinie, k tó ra nie dojrzała do ściśle fak ty czn eg o ro z­

w iązania, k tó ra obyć się bez hypotez nie może, spór n ep tu n istó w i plutoni- stów trw a w swej m ocy i zdaje się nie prędko u stąp i przed przekonyw ającem i argum entam i faktów , zdobytych n a dro­

dze dośw iadczalnej i przez obserw acye ścisłe.

Z nacznie dalej geologow ie poszli n a ­ przód w badan iu skał w ybuchow ych. Co dotyczę pochodzenia ich, w szyscy z g a ­ dzają się na u d z ia ł te m p e ra tu ry w yso­

kiej, a podleg a dyskusyi k w esty a dal­

sza, m ianow icie czem u przypisać należy ta k w ielką rozm aitość skał w ybucho­

w ych, jeżeli w szystkie one na je d n a k o ­ w ej drodze pow stały, t. j. przez sty g n ię ­ cie mas oguistopłynnych we w n ętrzach ziemi zaw artych.

T a oto k w esty a będzie przedm iotem głów nym a rty k u łu niniejszego.

Skałom w ybuchow ym przypisać w in ­ niśm y z wielu w zględów znaczenie p ierw ­ szorzędne w losach skorupy ziemskiej.

Podobnież ja k łupki krystaliczne, skały w ybuchow e składają się z krzem ianów , t. j. z m inerałów, stanow iących zw iązki solne krzem ionki z tlenkam i m etaliczne- mi. Je ż e li będziem y za p atry w a li się na łup ki krystaliczne jako na z a sty g łą pier­

w o tn ą skorupę ziemską, to tem samem przypisujem y im tę sam ę drogę p o w sta­

w ania co i skałom wybuchowym; jed n a ­ kow e zatem praw a rządziły w tw orzeniu się ty ch dwu rodzajów skał. Jeżeli zaś obecnie łupki krystaliczne są produktem m etam orfizacyi pierw otnie zastygłych mas, to w tak im razie skały w ybucho­

w e dostarczyły m ateryału do tej m eta­

m orfizacyi. W reszcie skały w ybuchow e, ja k wiadomo, w ydo staw ały się z głębin ziem i przez w szystkie czasy, w ydostają się one i teraz przez k ra te ry w ulkanicz­

ne; a że w ystępują n a całej kuli ziem­

skiej, przeto są wielkim szeregiem pró-

| bek teg o m ateryału, k tóry tw o rzy ł i tw o ­ rzy niedostępne dla nas bezpośrednio głębokie strefy k u li ziemskiej.

P rzez stosow anie m ikroskopu oraz ści­

słych m etod b adan ia fizycznego i chemicz-

j

nego, zarów no w kierunku analitycznym ja k syntetycznym , nauka o skałach w y­

buchow ych w dobie obecnej stoi dość w ysoko i w znacznej m ierze otrzęsła się

j

z p ierw iastk u hypotetycznego. Jednakże, pomimo obfitego m atery ału faktycznego,

j

pew ne zasadnicze kw estye genetyczne w p e tro g rafii skał w ybuchow ych są do I dziś nierozstrzygnięte, i zaledw ie zapro­

jek to w a n e są drogi, jakiem i przypusz­

czalnie kroczyć m am y do kw estyj ty ch w yjaśnienia.

Co je s t powodem rozm aitości chemicz­

nej i m ineralogicznej skał wybuchow ych?

P y ta n ie takie, ja k w idzim y zasadnicze, dziś stanow i najistotniejsze desideratum p etrografii.

W szystkie skały, o których m ow a

obecnie, utw orzyły się z zastygłej m asy

ognisto-płynnej, zw anej m agm ą. M agm a

je s t w tym w zględzie jednakow ą, że

je s tto zaw sze stop krzem ienny, lecz

skład jej bardzo je s t urozm aicony. Za-

(3)

N r 36 W SZECHSWIAT 563 w artość dw utlenku krzem u (krzemionki)

w ah a się w g ran icach bardzo szerokich bo od 80% do 24% • Stosow nie do za­

w artości krzem ionki w ah a się zaw artość pozostałych tle n k ó w : m agm y kwaśne, t. j. o w ysokiej zaw artości krzemionki, zaw ierają dużo g lin k i i tlenków alka­

licznych, a bardzo m ało w apna, inagne- zyi i tlenków żelaza; zasadow e zaś m agm y, czyli w krzem ionkę ubogie, nie zaw ierają w cale lub bardzo m ało tlen­

ków alkalicznych, a obfitują zato w w ap ­ no a nadew szystko w m agnezyą i tlenki żelaza P ierw sze (kwaśne) są lekkie (cię­

żaru w łaściw ego około 2,5) i barw y jasnej, drugie (zasadowe) ciemne i cięż­

kie, bo ich ciężar w łaściw y dochodzi do 3,5. Pom iędzy tem i typam i skrajne- mi istnieje szereg przejść stopniowych.

M agmy bowiem nie są określonemi zw iąz­

kami chemicznemi, lecz, podobnie ja k szkliw a sztuczne, m ieszaninam i zw iązków krzem ianowych.

Jeżeli zatem m agm a każda je s t mie­

szaniną krzem ianów, to pow inniśm y za­

p atry w ać się na n ią jak o na roztw ó r i opierać badania jej na praw ach i po­

g lądach chemii fizycznej, a w ięc prze- dew szystkiem na praw ie faz Gibbsa i na pojęciu roztw orów stałych van t ’Hoffa.

Są już w tym kierunku poczynione pew ne badania, lecz daleko jeszcze od stan u dzisiejszego do jakiegokolw iek całokształtu. D ro gą analizy m inerałów składających d an ą skałę z jednej, synte­

zą skał z drugiej strony dojdziemy stop­

niowo do w yjaśnienia szczegółow ego krystalizow ania się m inerałów poszcze­

gólnych w m agm ie, ta k ja k to van t ’H off uczynił dla soli stasfurckich.

Magma, czyli ciekłe szkliwo krzem ia- | nowe, zależnie od w arunków , w których zastyga, albo ścina się w bezpostaciow e ; jednorodne szkło (obsydyan), albo też

j

krystalizuje się n a rozm aite m inerały ' będące określonem i zw iązkam i chemicz­

nemi. A z a te m : różnica zasadnicza, po­

między skałam i zachodząca, polega nie na ich budow ie lecz na ich odmiennym składzie chemicznym. D opiero za nią idzie różnica budowy. M agma w proce­

sie „odszklenia“, t. j. krystalizow ania się

z niej m inerałów , może stać się skupie­

niem kryształów m ałych lub wielkich, jednakow ej lub różnej wielkości, dobrze uform owanych, lab też w k ształtach nie doskonałych, rozłożonych jednostajnie lub też oryentow anych w pew ien sposób względem jakichbądź kierunków . To w szystko stanow i w łaśnie budowę, struk­

tu rę czyli złożenie skały.

Jeszcze w ósmym dziesiątku dziew ięt­

nastego stulecia klasyfikow ano skały w ybuchow e podług ich składu m ineralo­

gicznego i budowy. K lasyfikacya nau­

kow a odzw ierciedla w danej epoce su­

mę poglądów naszych na grupę ciał przyrodzonych klasyfikacyi podlegają­

cych. Z przytoczonej więc klasyfikacyi petrograficznej widzim y, że poglądy ówczesne pom ijały statecznie kw estye genetyczne. K lasyfikacya skał opierała się na cechach nieistotnych, pod w zglę­

dem tych tylko cech bowiem badane były skały. Skład m ineralogiczny, t. j.

obecność w skale ty ch lub innych zw iązków chemicznych, pozostaw ał zu­

pełnie niew yjaśniony, zaś rozm aitość budow y tłum aczona była zupełnie do­

wolnie i przypadkow o przez w iek geolo­

giczny skały opisyw anej. Ten o statni pogląd pozbaw iony b y ł zupełnie ja k ie j­

kolwiek ścisłej podstaw y naukow ej. D zie­

lono skały ogniowe na paleolity, które jak o b y w y p arte zostały przed epoką trz e ­ ciorzędow ą, i n e o lity , należące do trz e ­ ciorzędu i czasów dzisiejszych. P o g lą d ten je s t w jaknajw iększej sprzeczności z aksyom atem , że we w szystkich czasach działały zawsze jednakow e p raw a fizy­

ko-chemiczne, rządzące zjaw iskam i na kuli ziemskiej zachodzącemi. N ie mo­

żem y w yobrazić sobie, aby w ypieranie m asy ognisto-płynnej i w arunki jej sty g ­ nięcia daw niej zależały nie od tem pe­

ra tu ry i ciśnienia, ale od jakichś innych czynników .

Pom im o to w szystko bardzo w iele cza­

su upłynęło, zanim przyjęła się myśl, że cała rozm aitość budowy, ja k ą w idzim y w skałach w ybuchow ych zależy od ró ż­

nic w w arunkach, tow arzyszących pro­

cesowi krystalizacyi.

M agm a stygnie w olno lub szybko za­

(4)

N r 36 leżnie od tego, czy sty g n ie w ielk a jej [

m asa, czy też ty lk o n iew ielka żyła, w yp ełniająca szczelinę skalną; n a stę p ­ nie prędkość je j sty g n ięcia zależy od przew odnictw a cieplnego sk ał o ta­

czających m agm ę stygn ącą, od te g o czy w y lan a zo stała na pow ierzchnię, czy też u w ięzła w głębinie, pod ciśnieniem w a rstw n a niej leżących, n akoniec czy była p rzejęta ciałam i gazow em i, czy też gazów pozbaw iona. W szystk ie te w a ­ ru n k i o dbijają się n a budow ie skały, pow stającej ze styg n ącej m agm y.

J . H a ll i W a tt jeszcze w końcu w ieku osiem nastego, stud ząc b a z a lt stopiony, dowiedli, że budow a skały zależy od w aru n ków zastygania.. B a z a lt stopiony i ostudzony raptow nie, tw o rzy szkło, ostudzony nieco w olniej z a sty g a w skałę pełną kulek, będących zaczątkam i kry- stalizacyi, czyli sferolitam i, w reszcie przysypany po stopieniu g ru b ą w a rstw ą piasku, a zatem osłonięty dobrze, w raca do sta n u pierw otnego, t. j. ze stopionego szkliw a staje się skupieniem kry ształk ó w piroksenu, skalenia i oliw inu.

P rz y k ła d pouczający, ja k tru d n o ta k jednostkom , ja k całym pokoleniom ludz­

kim porzucić bezpodstaw nie zakorzenione przesądy i uledz praw dzie p rzek o ny w a­

jącej, jasn ej i prostej.

(DN)

W.

F. LE DANTEC.

INDYWIDUALNOŚĆ I OEOHY NABYTE. ')

W u stro ju kolonialnym nabycie przez pew ną g ru pę kom órek pew nych odręb­

nych w łasności anatom icznych i fizyolo- gicznych, czyli ich indyw idualizacya, je s t w ynikiem u trw a le n ia się w obrębie

r) Jestto wyciąg z całości, która p. t.

„L’unite dans l’etre vivant“ ukaże się nie­

zwłocznie (a więc już ukazała—p. r.) u Al- cana.

dziedziczności danego g atu n k u pew nych cech nabytych pod w pływ em dług otrw a- jących, a w ciąż jednakow ych w arunków środow iska. Jakeśm y już mówili, przod­

kam i toczka (Volvox) były zapew ne for­

my nieustalone, że ta k pow iem y, p rzy­

padkow o kolonialne; dziedziczność u tych form pierw otnych o d tw arzała jedynie komórkę, pom ijając n aw et jeszcze nieu­

staloną cechę kolonialności naszego g a ­ tunku; dopiero z biegiem czasu, stopnio­

wo przez ciąg w ielu i w ielu pokoleń, pod w pływ em pew nych w arunków śro­

dow iska pow stały osobniki, posiadające ogólny już, ściśle określony charak ter kolonii. W w aru n k ach środow iska n a ­ stęp ują czasem w ah ania i zm iany, p rz e ­ to c h arak ter te n m ógł kiedyniekiedy zn i­

kać, lecz kiedyniekiedy rów nież m ogło się w ydarzyć, że go dziedziczność u s ta ­ liła w łaśnie w składzie chemicznym k a ż ­ dej kom órki kolonii, czyli że skład che­

m iczny kom órki określał n ietylko form ę samej komórki, lecz jeszcze istnienie d a­

nego charakteru w całej kolonii kom ó­

rek. Innem i słow y w e w szystkich kom ór­

kach zjednoczonych zaszła zm iana che­

miczna, czyniąca n ieub łaganą ko niecz­

nością już nietylko form ę każdej z ko­

mórek, ale i pew ną daną odrębność ko­

lonii całej. Cecha, n ab y ta przez kolonię całkow itą, odbiła się na każdym z osob­

ników j ą składających. I ta k dalej—

w m iarę, jak w szystkie cechy określają­

ce c h arak ter aglom eratu, osobnika, u s ta ­ lały się i staw ały dziedzicznemi, czyli znajdow ały w yraz swój w składzie che­

m icznym komórek, osobnik indyw iduali­

zow ał się stopniowo.

Inaczej m ówiąc, nabycie cechy dzie­

dzicznie przechodzącej z jednego poko­

lenia n a drugie, jak o Ccecha kolonialna, je s t jednym z kroków staw ianych na drodze do indyw idualizacyi i, naodw rót, stopniow a indyw idualizacya kolonij m o­

że dokonaną być jedynie przez kolejne u trw alan ie się, w obrębie dziedziczności danego gatunku, rozlicznych cech n a b y ­ ty ch przez kolonię. A co je s t słuszne dla kolonii kom órek, w rów nej m ierze je s t słuszne i dla kolonii merydów;

w szystkie m erydy tej sam ej kolonii są

(5)

N r 36 WSZECHŚWIAT 565 tej samej dziedziczności; z drugiej stro ­

ny jestto p raw d ą dla w szystkich kom ó­

rek jednego merydu, ta k że wreszcie w szystkie kom órki kolonii m erydów są tej samej dziedziczności; innem i słowy, to w szystko, co w kształcie lub we w łasnościach kolonii określonem jest i stałem na m ocy dziedziczności, w szyst­

ko, co nie zależy jedynie od chwilowych w arunków otaczającego środowiska, to w szystko w jed nak ow y sposób w yrażo- nem je s t w e w szystkich ta k rozm aitych kom órkach kolonii. To w łaśnie stanow i ow ą jedność kolonii, z jednej komórki pochodzącej.

To coś w spólnego w szystkim kom ór­

kom aglom eratu może się stać w różnych przypadkach mniej lub więcej doniosłem;

może się ono ograniczać do określenia jedynie w łasności kom órek, a w tedy osobnik je s t kom órką; kolonia zaś, w tym przypadku, je s t zbiorem komórek, k tó ­ rych uszykow anie i rozkład w kolonii, niezależnie n a w e t od form y kom órek składow ych, zdany je s t w yłącznie na w olę zbiegu w arunków zew nętrznych, czyli na los przypadku.

Albo też to coś w spólnego określa meryd, ty lko meryd, czyli że form ą rów now agi skupienia komórek, m ających to coś wspólnego, może być tylko form a lub formy, jak ie w w arunkach danego środow iska może przyjąć meryd; a w tedy uszykow anie m erydów je s t znowu przy- padkowem . . . i ta k dalej, aż do w ypad­

ku najbardziej złożonego, gdy to coś w spólnego w szystkim komórkom aglo­

m eratu określa ju ż w szystkie cechy całego aglom eratu tego. W tedy aglo­

m erat je s t ju ż osobnikiem ściśle określo­

nym, i jakim kolw iek byłby meryd, aglo­

m erat je s t konieczną form ą rów now agi skupienia komórek, któ re m ają w szystkie owo coś w spólnego.

Takie, ja k powyższe, pojęcie dziedzicz­

ności, przypisujące w szystkim komórkom ustroju posiadanie tego, co przedstaw ia puściznę dziedziczną całości, je s t oczy­

w iście zaprzeczeniem teoryi plazm y roz­

rodczej. A jed n a k do tak iego w łaśnie pojęcia dochodzi się dro gą zupełnie n a­

tu ra ln ą przez powyższe rozw ażania, a co

więcej, spostrzedz łatw o, że jestto jed y ­ ny sposób przedstaw ienia m echanizm u dziedziczności, k tó ry pozw ala zrozum ieć

| dziedziczność cech nabytych.

Je d y n ą więc różnicą, jak a zachodzi

| z punktu w idzenia dziedziczenia, mię­

dzy koloniam i niezindyw idualizow anem i a osobnikam i jest, że to, co w szystkie kom órki ustroju dziedzicznie otrzym ują, w kolonii ogranicza się jedynie do

j

określenia cech pojedynczych osobników, z których się ona składa, gdy przeciw ­ nie w osobniku dotyczę to w szystkich cech osobistych jego całości. Osobnik (indywiduum) jest isto tą o dziedziczno­

ści całkow itej (ogółowej); dziedziczność i indywidualność, pojęcie dziedziczności i pojęcie osobnika, są to rzeczy nieroz­

łącznie ze sobą spojone.

A teraz zobaczmy, dlaczego indyw i-

| dualizacya konieczna je s t do nabycia cech nowych, dla danego g a tu n k u poży­

tecznych.

W ystarcza otw orzyć podręcznik zoolo­

gii na rozdziale, dajm y n a to, staw ono- I gów, aby się przekonać, że w tem

J

skupieniu m erydów różnorodnych, wzdłuż linii prostej uporządkow anych, podział p racy fizyologicznej je s t przyczyną do-

| skonalenia się ustroju. Kolejne m erydy składają się z części homologicznych, lecz, przystosow ane do czynności róż-.

I nych, części te różne są w każdym

j

z dwu segmentów; a w ja k i sposób [ przystosow anie czynnościowe części róż- 1 nych m erydów m iałoby być dziedzioz- nem, gdyby miejsce, ja k ie zajm uje meryd każdy, nie było, że ta k się w yrazim y,

| zapisań em w dziedziczności danego g a ­ tunku. Oto dla przykładu hom ar, osob-

| n ik męski; ujście narządów płciow ych

| znajduje się u niego przy podstaw ie

; p iątej p ary kończyn przedtułow ia, czyli

! w trzy n astym merydzie, a w czternastym w łaśnie kończyny uległy takiej zmianie, że m ogą odbierać produkty płciow e mę-

j

skie i przenosić je odpowiednio do w y­

m agań ak tu spółkow ania. J a k cecha ta

została nabytą, nie wiem y, stw ierdzam y

jednak, że istnieje i że w obecnym sta ­

nie rzeczy od niej zależy, ona g w a ra n ­

tu je rozród gatunku. A jednak, w jak i

(6)

560

sposób cecha ta m ogłaby się u trw alić w dziedziczności sw oistej hom ara gdyby trz y n a sty m eryd nie by ł ju ż przez nią określony i w niej z a w a rty w zupełn o ­ ści, zarów no ja k jeg o stosunek do c zter­

nastego? J e s t bardzo możliwem, ze u d o ­ skonalenie jak ieś, w ynikające z pew nej zm iany w stosunkach m erydu do m erydu może być dziedziczne t_ylko w ty m p rzy ­ padku, gdy w szystkie m erydy są już określone przez dziedziczność sw oistą.

Tu je s t w łaśnie te n „silny p u n k t“ indy- w idualizacyi; daje ona m ożność u trw a ­ lan ia się dziedzicznego w obrąbie danego g a tu n k u udoskonaleniom n ab y ty m pod w pływ em pew nych w aru nk ó w środow i­

ska. J e s tto jed y n y może środek, jak im n a tu ra rozporządza w urzeczy w istnian iu rozw oju stopniow ego. S taje się przeto zupełnie natu ralnem dla nas, że we w szystkich grom adach p a ń stw a zw ierząt osobniki o najw yższym stopniu organi- zacyi napo ty kam y śród ty ch w łaśnie, które w yw odzą się od skupień m erydów najdaw niej zindyw idualizow anych; stąd pochodzi, że, d ajm y n a to, pancerzow ce albo skorupiaki o 21 m erydach p rzecię­

tnie sto ją w yżej od tych, u któ ry ch liczba m erydów w g a tu n k a c h i ro d za ­ ja c h je s t zm ienną, rozm aitą.

* *

*

Tak w ięc w e wszelkiem skupieniu k o ­ mórek, które pow staje z jednej p o c z ąt­

kow ej, je s t coś w spólnego dla w sz y st­

kich; to właśnie, cośmy pow yżej ochrzcili m ianem puścizny dziedzicznej. O kreśla ona form ę ró w n ow ag i, ja k ą z k o niecz­

ności przybrać m usi osobnik w skupie­

niu, czy osobnikiem ty m będzie kom ór­

ka, m eryd, zoid, czy n a w e t samo sku ­ pienie całkow ite. D ziedziczność g a tu n ­ ku przeto nie określa form skupienia w ielu osobników; skupienie tak ie u leg a zm ianom pod w pływ em w aru n k ó w ze­

w nętrznych, lecz zm iany, całkow icie z a ­ leżne od przypadku, są bez w szelkiego w pływ u na dziedziczność sw o istą ( g a ­ tunkow ą), chyba, że zm iany te trw a ją c wciąż sam e przez czas dłuższy, p rzy g o ­ tu ją wreszcie indyw idualizacyę kolonii.

N aogół rzec można, że jed y n ą zm ianą, zm ieniającą gatunek, je s t zm iana osobni­

ka; dopokąd kolonia je s t w rzeczy s a ­ mej kolonią niezindyw idualizow aną, zmia- ny jej całości z naszego punktu w id ze­

nia m ałą m ają w agę.

A określony tak, ja k to zrobiliśm y przed chwilą, osobnik jest istotnie jed­

n o stk ą w gatunku, je s t form ą rów n ow a­

gi jeg o substancyi swoistej, a form a ta rów now agi je s t określoną, rep rezentow a­

ną, biorąc to słowo w jego najszerszem znaczeniu, w każdej kom órce składow ej osobnika; i mimo pozornej różnorodności jego, bo może być złożonym z w ielu tk an e k ogrom nie rozm aitych, osobnik za­

chowuje przecież isto tn ą różnorodność, bowiem w szystkie składow e części jego, jak iko lw iek je s t ich rozkład, w ynikający z przystosow ania do różnych w arunków m iejscowych, posiadają wspólność w łas­

ności najw ażniejszej, pow odują w szyst­

kie cechy osobiste danego gatunku. To w łaśnie spraw ia, że m ożna m ówić o pew ­ nym osobniku w ten sam zupełnie spo­

sób, w ja k i się mówi o pew nej komórce;

to spraw ia, że m ożna w ytłum aczyć dzie­

dziczność cech nabytych, jak to w yjaśnię w kilku słowach.

N ajprostsee rozum ow anie pozw ala z ł a t ­ w ością udowodnić, że w szelka zmiana, ja k ą zauw ażam y w kom órkach, pod w p ły ­ wem w arunków środow iska, je s t zm ianą ilościową. W łasności indyw idualne, ce­

chy osobiste każdego ustroju, są więc, że ta k powiemy, zapisane we w sp ó ł­

czynnikach składu ilościow ego różnych kom órek jego; to coś w spólnego, czego istnienie odkryliśm y we w szystkich czę­

ściach składow ych osobnika, może więc w yraz swój znaleźć w liczbach, może być w yrażone przez spółczynniki ilo ścio ­ we. Z m iana osobnika w inna przeto w y ­ w oływ ać zm ianę jeg o dziedzicznych spółczynników ilościowych, których ogół określa w szystkie jeg o cechy, a w szcze­

gólności jeg o k ształt, w danych w a­

runkach.

Oto przykład hypotetyczny, nieskoń­

czenie prosty, któ reg o dość będzie, aby

módz zrozumieć, co to je s t w łaściw ie

ta k a zm iana dziedziczna, cecha n abyta.

(7)

N r 36 WSZECHŚWIAT 567 Przypuszczam , że w danych w arunkach

form ą rów now agi pew nego osobnika da­

nego g a tu n k u je s t form a kulista. W e­

d łu g w szystkego, cośmy dotąd pow ie­

dzieli, znaczy to, że form a ku lista dla pow yższego osobnika w pow yższych w arunkach w y nik a z ch arak teru ilościo­

wego, w spólnego w szystkim komórkom jego. (By uczynić rozum ow anie nasze prostszem , przypuśćm y, że w osobniku naszym niem a żadnego szkieletu, k tó ry ­ by m ógł w pływ ać m echanicznie na for­

mę rów no w agi jego).

(DN>

Tłum. K . BI.

O PRZYPADKOWOŚCI W PRZYRODZIE.

(D o k o ń c ze n ie ).

Czy możemy wobec tego powiedzieć, że w ogóle okoliczności przypadkow e w przyrodzie podlegają praw u syme­

trycznem u? Nie wiemy, ja k pow stają błędy przypadkow e m ierzenia, składa się na nie m nóstwo elem entów fizycznych i psychicznych, działających i kom binu­

jący ch się w nieuch w ytny dla nas spo­

sób. B yć może, że praw o symetryczne, określające praw dopodobieństw o ich w y ­ stępow ania, u w arunkow ane je s t specyal- nem i okolicznościami, w których błędy przypadkow e pow stają, że w ty c h oko­

licznościach specyalnych oddzielne krzy­

we asym etryczne w y tw a rz ają sym etrycz­

n ą w ypadkow ą. W ogólności w przy ­ rodzie te w arunki m ogą nie być spełnio­

ne, a w ted y możemy się spodziewać, że praw o, którem u p odlegają okoliczności przypadkow e w przyrodzie, będzie in- nem, niż praw o błędów przypadkow ych, że, być może, w yrażać się ono będzie funkcyą asym etryczną.

Jeżeli ta k je s t w istocie, to zasady teoryi błędów, stosow ane bez zastrzeżeń w badaniach przyrodniczych, prow adzić m ogą do błędnych całkiem poglądów . D la ilustracyi w eźm y jeden przykład

I z astronom ii, m ianowicie kw estyą ruchu j układu słonecznego w przestrzeni.

Rozum uje się t a k : Słońce je s t ta k ą } gw iazdą ja k w szystkie inne. Poniew aż

w szystkie gw iazdy, obserw owane dosta­

tecznie długo, posiadają pewien ruch w łasny, więc zapew ne posiada go i słoń­

ce. W ja k i sposób przekonać się o ist­

nieniu teg o ruchu? W yobraźm y sobie, że tylko słońce zm ienia miejsce wr prze­

strzeni, w szystkie zaś inne gw iazdy są nieruchome. Poniew aż poruszam y się w przestrzeni w raz ze słońcem, a ruchu tego nie czujemy, więc m usiałoby się nam w ydaw ać, że w szystkie pu nkty nie­

ruchome, a więc w szystkie gw iazdy po­

ruszają się w przeciw nym kierunku, po­

dobnie ja k w czasie jazdy koleją wydaje się nam, że nie my zbliżam y się ku gó­

rom, lasom, budynkom, ale że góry, lasy i budynki biegną naprzeciw nam. A więc w tym przypadku w szystkie gw iazdy m usiałyby posuw ać się w jednym stałym k ierunku z szybkością tem większą, im mniej są od nas odległe. W rzeczyw i­

stości gw iazdy posuw ają się w różnych kierunkach, a kierunek i szybkość ruchu gw iazdy, którą obserwujemy, je s t w y ­ padkow ą z jej ruchu w łasnego i ruchu pozornego, zależnego od ruchu słońca.

W każdym więc ruchu gw iazdy tkw i ruch słońca, i zadanie określenia ruchu słońca polega na tem, aby go z owych ruchów w ypadkow ych wydzielić. Jeżeli przypuścim y, że w szystkie kierunki ru ­ chów w łasnych gw iazd są jednakow o praw dopodobne i że w ogólności każdej gw ieździe z daną szybkością odpowiada gw iazda, m ająca tę samę szybkość, ale kierunek przeciw ny, to przedstaw ia się nam zagadnienie zupełnie analogiczne z zagadnieniem , aby z szeregu pom ia­

rów danej wielkości w yprow adzić w a r­

tość m ierzonej wielkości. W tym p rzy­

padku wielkości mierzonej odpow iada tk w iący we w szystkich ruchach obser­

w ow anych ruch słońca, ruchy zaś własne gw iazd odpow iadają błędom przypadko­

wym. Stosując zasady teoryi błędu pow iadam y, że gdy utw orzym y sumę (wypadkową) ze w szystkich ruchów ob­

serw ow anych, to w szystkie ruchy w łasne

(8)

się zmienią, a otrzy m ana sum a będzie ta k ą samą, ja k gdyby g w iazdy w cale się nie poruszały. K ieru n ek owej w y ­ padkow ej określa nam w obec pow yższych założeń kierunek ru ch u słońca, a n —t a część w ypadkow ej, jeżeli było u w zg lęd ­ nionych n gw iazd, je s t w ielkością ru ch u słońca, w id zianą z odległości u ży ty c h do rach unk u gw iazd.

P om ijając zasadnicze założenia, że ru ­ chy gw iazd nie p o d legają żadnym w spól­

nym praw om , t. j. p rzyjm ując czy stą przypadkow ość w k ierun k ach i szybko­

ściach ty ch ruchów , zau w aży ć trzeba, że ruch y w łasne w średniej ty lk o w tym razie się zniosą, jeż e li p raw o owej przypadkow ości będzieniy u w ażali za sym etryczne, t. j. identyczne z praw em błędów przypadkow ych. A czy ono ta- kiem je s t w istocie, o tem nic nie wiemy, w iem y natom iast, że błędy przypadkow e pom iarów p o w stają w całkiem innych w arunkach, aniżeli kierunki i szybkości biegu słońc w e w szechśw iecie. W y s ta r­

czy przypuścić, że praw o p rzypadkow o­

ści w ty m o statn im razie je s t asym e­

tryczne, to ru ch y w łasne w średniej arytm etycznej bynajm niej się nie zniosą, i otrzym am y dla ruchu słońca określony kierunek i szybkość n a w e t w tedy, g d y ono je s t całkiem nieruchom e. N ie po­

w iadam y, aby w y nik i żm udnych badań nad ruchem słońca w p rzestrzen i b y ły w p ro st iluzorycznem i, ale nie m ożem y ich uw ażać za fa k ty naukow e ta k długo, dopóki nie zostanie stw ierdzone, że g d y w badaniach przyrodniczych p rzy p ad ko ­ w ość w ystępuje w postaci analogicznej, ja k błęd y przypadkow e w m ierzeniu, m ożna też sam e w y ciąg ać w nioski, do jak ic h p row adzi teo ry a błędów p rzy pad ­ kow ych.

N iestety , nic nam nie potw ierdza, że ta k jest, n ato m ia st n a każdym kroku spotykam y się z faktam i, k tó re zd ają się m ówić coś w ręcz przeciw nego. W eź­

m y znow u p rzykład z astronom ii. W ie­

lokrotne obserw acye gw iazd spadających doprow adziły m iędzy innem i do dw u w yników , dotyczących częstości ich u k a ­ zyw an ia się. P o pierw sze, liczby śred­

nie, otrzym ane dla różnych dni roku,

w y k azują jedno m inim um w lutym i je d ­ no m aximum w sierpniu, przyczem po­

m iędzy m asim um a m inimum upływ a dłuższy okres czasu, niż od m inimum do maximum. P o drugie, liczby średnie dla różnych godzin nocy w ykazu ją s ta ­ teczne w zrastan ie do godziny 3-ej rano, poczem liczby zaczy n ają się zmniejszać;

niew ątp liw ie istnieje i dla ty ch liczb minimum) ale nie m ożna czasu jego określić, poniew aż przypada w e dnie, gdy gw iazd spadających nie widzim y.

O kresy roczny i dzienny, w ybitnie w ystępujące w obfitości gw iazd sp ada­

jących, m usiały narzucić przypuszczenie, że istnieje zw iązek pom iędzy liczbą u k a ­ zujących się m eteorów a rucham i ziemi.

N a czem polega ten związek, w ykazał Scliiaparelli. Je że li m ianow icie przypu­

ścimy, że w szystkie kierunki m eteorów są jednakow o reprezentow ane w tej czę­

ści układu planetarnego, k tó ry przebiega ziemia, to liczba ukazujących się nam gw iazd spadających zależeć będzie od w ysokości nad poziom em m iejsca obser- w acyi punktu, ku którem u w danej chw ili ziem ia dąży, czyli t. zw. apeksu.

Ów apeks znajduje się na ekliptyce w odległości 90° na zachód od słońca i góruje średnio na 6 godzin przed słoń­

cem, t. j. około 6 -ej rano. R oczna w y ­ sokość apeksu w chw ili g órow ania w aha się w ty c h sam ych granicach (47°) co i w ysokość słońca i najw iększą je s t w pierw szym dniu lata, a najm niejszą w pierw szym dniu zimy.

W idzim y z powyższego, że liczba gw iazd spadających pow inna się w zależ­

ności od wysokości apeksu zm ieniać an a­

logicznie ja k np. prom ieniow anie w z a ­ leżności od w ysokości słońca, t. j. k rzy­

w a częstości spadania pow innaby być sym etryczną, a m aximum dzienne powin- noby przypadać w chw ili górow ania apeksu, maxirnum roczne w pierw szym dniu lata, minimum roczne w pierw szym diliu zimy. Tym czasem owe krzyw e czę­

stości są a sy m e try c z n e : w krzyw ej rocznej asym etrya w ystępuje w yraźnie w różnicach czasu, tipływ ającego od m i­

nimum do maximuna i od maximum do

minimum, w k rzyw ej zaś dziennej w tem

(9)

N r 36 WSZECHŚWIAT 569 lże iczba m eteorów obserw ow anych po

3-ej rano zm niejsza się powolniej aniżeli w zrasta w godzinach przed 8 -cią. Obie krzyw e są podobne pod tym względem , że wznoszenie się ich odbyw a się szyb­

ciej, aniżeli spadanie, ja k to widzieliśm y też dla krzyw ych tem p eratu ry dziennej i rocżtiej. Jeszcze w ybitniej, aniżeli asym etrya, w ystępuje w obu krzyw ych przesunięcie się m aximum i minimum względem epok najm niejszej i n ajw ięk ­ szej w ysokości apeksu. W krzyw ej dziennej m aximum w yprzedza o 3 godzi­

ny chw ilę góro w ania apeksu, w krzyw ej rocznej opóźnione jest, podobnie ja k i m inimum , o 2 m iesiące względem m a­

ksym alnej wysokości rocznej górow ania apeksu.

Z ap atru jąc się n a te fak ty z punktu w idzenia teo ryi błędów spostrzeżeń zno­

w u m usielibyśm y w nioskować, ż e istnie* | ją jakieś czynniki zmienne, stale w jed ­ nym kierunku działające, które pow odują asym etryą oraz przesuw ają m axim a krzy­

w ych. Ale, o ile w yszukanie czynników tego rodzaju dla objaśnienia krzyw ej tem p eratu ry może się w ydać możliwem do rozw iązania, w przypadku gw iazd spa­

dających napróżno się oglądam y za hy- potezami, k tóreby dało się jak o tako uzasadnić. W tym przypadku pozostaje nam tylko pytanie, czy przypadkow ość w przyrodzie w istocie podlega praw u sym etrycznem u? W iemy, że Schiaparelli, opierając się na danych statystycznych, b y ł w stanie określić w przybliżeniu szybkość gw iazd spadających w prze­

strzeni, a dalej w y sn uł całą sw ą w spa­

n ia łą teo ry ą kom etarnego pochodzenia g w iazd spadających. A przecież i w zglę­

dem tej teo ry i m usielibyśm y wobec po­

w yższego z ap y tan ia zachow ać sceptyczną rezerw ę, ja k w zględem w yników do ty ­ czących ruchu słońca w przestrzeni, gdyby wiele innych fak tó w a posteriori nie u tw ierdzało nas w przekonaniu

o słuszności poglądów Schiaparellego.

Oczywiście pojedyńcze w ystępow anie krzyw ych asym etrycznych nie daw ałoby nam dostatecznej pod staw y do snucia z byt daleko idących wniosków, ale w łaś­

nie je s t faktem , z którym się koniecznie |

liczyć musimy, że z krzyw em i tem i spo­

tyk am y się n a każdym kroku w n ajróż­

norodniejszych badaniach przyrodniczych i statystycznych. W spom nijm y tylk o 0 krzyw ej rocznej opadów, o krzyw ych w ilgotności, o krzyw ej zmian elem entów m agnetycznych, o krzyw ej zm ian głębo­

kości w czasie przypływ ów i odpływów 1 t. d., aż do krzyw ej plam słonecznych i krzyw ych zmienności gw iazd dłu g o­

okresowych. Nie chcemy m nożyć ty ch przykładów , których m nóstwo m ożnaby przytoczyć, naprzykład z dziedziny sta- . ty sty k i społecznej i w ielu innych dzie­

dzin.

A by rozstrzygnąć, czy krzyw e te są w prost tylko wyrazem przypadkow ości, czy też n a w ytw orzenie ich w p ły w a­

ją czynniki system atyczne, analogiczne z błędam i system atycznem i w pom iarach, nie w ystarcza naw et w ynalezienie tak ich hypotetycznych czynników , albow iem p raw da je s t tylko jedna a hypotez może być wiele. Trzeba do tego celu módz dowolnie m odyfikow ać w pływ ow ego czynnika i badać dośw iadczalnie w pływ owych zm ian na k sz ta łt krzyw ej. Je że li zaś krzyw a je s t tylko w yrazem przypad­

kowości, w takim razie zm iany owego przypuszczalnego czynnika nie w yw ołają przew idzieć się dających zm ian krzy­

wej.

Tego rodzaju dośw iadczenia w w ięk­

szości przypadków nie dadzą się w ykonać, poniew aż m odyfikacya czynności n ie podlega naszej woli. Do doświadczeń takich, mojem zdaniem, m ogłyby się nadaw ać krzyw e asym etryczne, otrzym y­

w ane w biologii. T ak naprzykład, gdy w ysiejem y pew ną ilość ziarn fasoli o rów ­ nej długości, to w zbiorze otrzym uje się ziarna długości rozm aitej (można też zam iast rów nej długości w ziąć rów ny ciężar i t p. z tym samym wynikiem).

Gdy w ykonam y staty sty k ę rozm aitej dłu­

gości ziarn, t. j. obliczym y ilość ziarn różnych długości, począw szy od n ajk ró t­

szych do najdłuższych, i w ynik przed­

staw im y graficznie, to otrzym am y krzy­

w ą asym etryczną, podobną do tych, o których była m ow a wyżej. Przyjm u-

| ją c istnienie czynnika, powodującego

(10)

przew agą pew nych długości, w nioskuje­

my, że w pływ teg o czynnika zm ienia się zależnie od długości ziarna. Możemy w ięc w ysiać z pierw szego zbioru ziarn a najdłuższe i znow u w yk o nać sta ty sty k ę drugiego zbioru, w ysiać ponow nie n a j­

dłuższe i t. d. O tóż, jeżeli w istocie ta k i czynnik istnieje, to m ożna dowieść m atem atycznie, że po kilkak ro tn em po ­ w tórzeniu operacyi dojdziem y do granicy, t. j., że dłuższych ziarn, aniżeli pew na długość graniczna, ju ż nie otrzym am y.

W tym p rzypadku n a pod staw ie kilku zbiorów, m ożna w yznaczyć m ate m a ty cz ­ ne w yrażenie dla ow ego czynnika i na jeg o p o dstaw ie zg ó ry obliczyć w arto ść g ran iczn ą oraz czas, kiedy do niej doj­

dziemy, a n a w e t obliczyć prognozę dla każdej następnej krzyw ej. Je że li zaś asym etrya tak iej krzyw ej je s t ty lk o w y ­ razem przypadkow ości w w y stęp ow an iu różnych długości, to owej określonej praw idłow ości w zm ianach kolejnych krzyw ej nie będzie. N astręcza się tu w ięc m ożność rozw iązania ta k w ażnej k w esty i przynajm niej w ty m specyalnym przypadku, a nie w ątpię, że m ożliw e w tym przypadku zastosow anie m atem a­

ty k i do b adan ia przem ian w św iecie roślinnym może się okazać pożytecznem do w yjaśnienia niek tórych kw esty j czy­

sto biologicznych. D odać należy, że teg o rodzaju b ad an ia robione ju ż były (np. przez prof. R acibo rsk ieg o w Du- blanach) i w istocie doprow adziły do stw ierdzenia, że istn ieją tak ie graniczne w artości; zresztą w iedzą o tem i hodow ­ cy, że w ku lty w o w an iu i pow iększaniu pew nej cechy, czy to w św iecie roślin­

nym, czy w zw ierzęcym , istn ieją g ra ­ nice. Jedn ak o w oż w k w esty i nas zaj­

m ującej w yniki te n ie są decydujące,

j

albow iem k u ltu rę prow adzi się zaw sze w w arunkach, najbardziej celow i odpow ia­

dających, k tó re w łaśnie m o g ą stanow ić ów czynnik system atyczny, sp row adza­

ją c y asym etryą, a k tó ry w w arunkach, jak ie w y tw a rz a p rzyroda sama, być m o­

że w cale nie w ystępuje.

Jeżeli krzyw e asym etryczne ty p u ta k często spotykanego są w yrazem p rzy ­ padkow ości przyrodzonej, to rodzi się

pytanie, co przez tę przypadkow ość rozum ieć należy, w ja k i sposób ona po­

w staje. W ogóle określenie przypadku je s t rzeczą nader trudną, albow iem nie dzieje się nic w przyrodzie, czegoby w razie dostatecznej znajom ości p rzy ro ­ dy i dostatecznych środków do k o n tro ­ low ania zjaw isk w’ niej zachodzących nie dało się zgóry przew idzieć. N ie­

m a w przyrodzie zjaw isk izolowanych, a w szystko, co spotykam y, je s t ogniwem długiego łańcucha zjaw isk pow iązanych ze sobą ściśle określoną kolejnością. B a ­ dania przyrodnicze doprow adziły nas do poznania owej kolejności w całym sze­

reg u zjaw isk częstszych i prostszych.

A le daleko więcej jest zjaw isk takich, w któ ry ch ta kolejność usuw a się z pod kontroli, w których ta kolejność podlega wszelkim m ożliw ym kom binacyom, po­

w odując niezliczone ilości w ypadkow ych mniej lub bardziej różnych. N ie z n ajo ­ mość praw , w edług których owe kombi- nacye się zm ieniają, praw , które być może, są w yrazem jakichś n a jisto tn ie j­

szych cech naszej przyrody, zastępuje się w m owie ludzkiej w yrazem przy pad ­ kowość. Jeżeli więc m ówim y o przypad­

kow ości w przyrodzie, której w yrazem m ają być pew ne krzyw e, to m am y na m yśli uszeregow anie obok siebie ow'ych w ypadkow ych, któ ry ch różnice zależą od różnego u gru p o w an ia składających się na nie zjaw isk elem entarnych.

Jeżeli ta k ą w ypadkow ą nazw iem y w prost zjaw iskiem grom adnem , to pow yż­

szy w yw ód musim y streścić w słow ach następujących : zjaw iska grom adne danej k a teg o ry i podlegają zm ienności w y ra ż a ­ jącej się graficznie zapom ocą krzyw ej asym etrycznej, k tó ra podnosi się szybciej aniżeli opada. W istocie w szystkie przy­

kłady, które były przytoczone, można uw ażać za zjaw isko grom adne w znacze­

niu w yżej określonem.

W przew ażnej większości przyp ad­

ków p ow staw ania oddzielnych elem entów

krzyw ej zupełnie badać nie jesteśm y

w stanie. N ie wiemy, co w y tw arza

pew ną w ielkość ziarn a fasoli w strąku,

albo asym etryę krzyw ej w zrostu rek ru ­

tów , pow ołanych do w ojska w jednym

(11)

N r 36

w s z e c h ś w i a t

571 czasie i z jednego okręgu. Ł atw iej mo­

że byłoby w yjaśnić asym etryą krzyw ej procentów śm iertelności dla różnych la t życia ludzkiego, poniew aż w aru n k i życia ludzkiego, zasadniczo rzecz biorąc, zba­

dać można. Zdaje mi się, że przykład następ ujący je s t w stanie najlepiej w y ­ kazać związek, ja k i zachodzi między zjaw iskam i grom adnem i a krzyw em i asy- m etrycznemi.

W eźm y pod u w ag ę stosunek szeroko­

ści jak iego ś obrazu do jego długości.

F o rm at każdego pojedyńczego obrazu możemy uw ażać za zjaw isko masowe, ale w idzim y zarazem n a tym przykła­

dzie, że w po w staniu tego zjaw iska grom adnego niem a nic przypadkow ego.

M alarz obiera sobie tem a t całkiem św ia­

domie (na w ybór tem atu składać się m ogą najrozm aitsze okoliczności, pow ią­

zane ze sobą jakim ś logicznym węzłem), a form at obrazow i nadaje taki, jaki, w edłu g jeg o zdania, dla przedstaw ienia tem atu je s t najodpow iedniejszym . Gdy weźm iem y pod uw ag ę w szystkie obrazy, znajdujące się w jak iejś w ielkiej galeryi, to n a każdy obraz w ten sam sposób zap atry w ać się możemy. W ym ierzm y dla każdego obrazu stosunek szerokości do długości, obliczmy ilość obrazów, dla

J

których otrzym aliśm y ten sam stosunek;

uszeregujm y te liczby w edług w z ra sta ją ­ cych stosunków i wreszcie w ynik tej sta ty sty k i przedstaw m y graficznie zapo- mocą krzyw ej, to otrzym am y znowu krzyw ą asym etryczną znanej postaci.

W tym przypadku w idzim y w yraźnie, że każdy elem ent tej krzyw ej je s t w yni­

kiem pew nej znanej kom binacyi zjaw isk grom adnych i zdajem y sobie tu dokładnie spraw ę z tego, w ja k i sposób ta k a krzy­

w a pow staje. P o w staw an ie tak ich krzy-

j

wycli w innych przypadkach nie da się tak dokładnie podpatrzeć, ale możemy podejrzewać, że pow stają one analogicz­

nie, jak o w yraz skom binow ania zjaw isk grom adnych.

Możemy iść jeszcze dalej, m ianowicie w niknąć głębiej w n a tu rę i sposób po-

J

w staw an ia zjaw isk grom adnych, n a tu ra l­

nie w szczególnym przypadku, który przecież, być może, w gruncie rzeczy

daje obraz tego, jak pow stają zjaw iska grom adne wogóle.

W eźm y jakąś tablicę logarytm ów i po­

liczmy, ile razy na jakiejś stronie loga- rytrn kończy się dow olną jak ąś cyfrą, naprzykład zerem. Policzm y dalej dla każdej tak iej liczby zer ilość stron, na których ona w ystępuje, uszeregujm y te ilości stron w edług liczby zer i przed­

staw m y w ynik tej staty sty k i graficznie, to znowu otrzym am y znaną nam krzyw ą asym etryczną. K ażde zero na końcu loga- rytm u je s t niew ątpliw ie zjaw iskiem gro- madnem, a więc postać krzyw ej zgadza się najzupełniej z tem, co o naturze tych krzyw ych sądzimy. Ale tu w i­

dzimy zarazem, jak zjaw isko grom adne pow stało. K ażde zero na końcu loga- rytm u jest wynikiem całego szeregu ściśle określonych działań rachunkow ych.

P rz y ty ch działaniach 10 cyfr kom binuje się w n ajrozm aitszy sposób, ale żadna z tych kom binacyj nie jest dowolna, każda posiada swoje uzasadnienie logicz­

ne. D alej same w yniki są uszeregow ane kolejno w edług w zrastających liczb, k tó ­ rych logarytm y podają tablice. A więc w w ystępow aniu zer n a końcu lo g a ry t­

mów niem a nic przypadkow ego i dowol­

nego.

Ten przykład popiera wyżej podane zap atryw anie na przypadkow ość w przy­

rodzie, w y rażającą się w zjaw iskach grom adnych. Podobnie jak kom binacya cyfr w działaniach rachunkow ych jest koniecznym wynikiem w ykonyw anego działania, ta k i kom binacye kolejności zjawisk, w ytw arzających w w ypadkow ej zjaw isko ■ gromadne, są ściśle określone w arunkam i, w których pow stają. W iemy, w ja k i sposób pow staje 0 na końcu logarytm u, ale nie jesteśm y w stanie zbadać w szystkich czynników, które wy- I tw orzyły w zrost człow ieka, albo spowo­

dow ały określoną tem p eratu rę pow ietrza atm osferycznego w danej chwili. Różni-

j

ce są czysto subjektyw ne. Id ąc dalej, m ożnaby jeszcze zapytać, czy owe w a­

runki, czy w ogóle przyroda nasza nie je s t ta k ą właśnie, że krzyw e sym etrycz-

j

ne określonego ty p u są w pewnych

razach koniecznym w ynikiem kom binacyj

(12)

572

zachodzących w niej zjaw isk, że kombi- nacye inne, prow adzące do innej postaci I krzyw ych są niem ożliw e i sprzeczne z charakterem sił przyrody. A w takim razie i to nas nie pow inno dziwić, że krzyw e tak ie spotykam y w dziedzinach, nie m ających, zdaje się, nic w spólnego z siłam i przyrody. Bo przecie i lo g ik a n asza i m atem atyk a nasza tk w ią w tej przyrodzie, a w ięc też w yniki rozum o­

w ań i rachunków ostatecznie prow adzić nas m uszą tam , skąd w yszły, m uszą w w ynikach grom adnych p row adzić do krzyw ych, charak tery sty czn y ch dla całej przyrody.

Siły przyrody, jak iek o lw iek je s t ich znaczenie i uogólnienie, o b jaw iają się w form ach ta k rozlicznych, że m ałą m a­

m y nadzieję, ażebyśm y je poznać i n ale­

życie zbadać m ogli. N ie m ożem y też w obec teg o szukać w arunków , w jak ich w spom inane k ilk ak ro tn ie kom binacye prow adzićby m usiały do krzy w y ch sy ­ m etrycznych. N ie w olno nam jed n ak zapom inać, że reg u ła, d o ty cząca k rzy ­ wych asym etrycznych, posiad a w yjątek, a je s t nim sym etryczne praw o w y stę­

pow ania błędów przypadkow ych. N ie ­ w ątp liw ie błędy przypadkow e zaliczyć należy do k a te g o ry i zjaw isk grom adnych i asym etry a p ra w a błędów', pomimo w szelkich re g u ł praw dopodobieństw a, nie m ogłaby nas dzisiaj dziwić, ale z faktem dośw iadczalnym liczyć się m u­

simy. B yć może, że w istocie p raw o błę­

dów je s t w ypadk o w ą p raw asym etrycz­

nych, ale dopóki teg o udow odnić nie możemy, nie możemy re g u ły odwrócić, t. j. nie m ożem y powdedzieć, że zawsze, g d y w badaniach zjaw isk grom adnych w y stęp u ją krzyw e asym etryczne, są one w p ro st ty lk o w yrazem przypadkow ości przyrodzonej. A wTięc nie m ożem y w p ro st

j

pom ijać ty c h w niosków , do k tó ry ch p ro ­ w adzi zastosow anie w zględem ty ch krzy- | w ych teory i błędów . W w ielu p rzy p ad ­ kach niew ątpliw ie n a tej drodze dojdzie­

m y do w y k ry cia czynników , analogicz- J nych ze zm iennem i błędów system aty cz­

nych, ja k to w yżej w yjaśniliśm y. W y ­ starczy przytoczyć jak o przy kład k rzyw e I tem peratury.

P ra k ty c z n y wynik, jaki z tych rozw a­

żań w ypływ a je s t ten, że gdy m am y do czynienia z krzyw em i asym etrycznem i, nie potrzebujem y się koniecznie upierać przy teoryi błędów i szukać czynników, których, być może, w cale niem a, lub tw orzyć hypotezy dla objaśnienia rzeczy nie istniejących. Dalej, rów noległy prze­

b ieg krzyw ych w zjaw iskach peryodycz- nych niekoniecznie św iadczy o zw iązku w zajem nym ta,kich zjaw isk, poniew aż jed n ak o w a asym etrya posiadać może głębsze źródło w samej istocie pow sta­

w an ia tak ic h krzyw ych. Innym razem obszerniej zajm ę się przypadkow ością pew nych okresów, z których (często ty l­

ko pozornego) w y stęp ow ania w przebie­

g u najróżnorodniejszych zjaw isk zbyt daleko idące w y ciąg a się wnioski. Oczy­

w iście pod w pływ em czynników, działa­

jący ch w pewnym niezm iennym k ieru n ­ ku, i krzyw e asym etryczne ulegać m uszą zmianom. Ale punktem w yjścia do zba­

dania ty ch czynników m uszą być krzyw e asym etryczne, o parte na doświadczeniach ogólniejszych, aniżeli specyalny przypa­

dek błędów spostrzeżeń. N iestety, tru d ­ ności, ja k ie się tu nastręczają, są ta k wielkie, że dzisiaj nau ka jeszcze zupeł­

nie nie doszła do tego, aby dać sobie z niem i radę. Pom ijając już, że m ate­

m atyczne trak to w an ie krzyw ych asy­

m etrycznych je st znacznie trudniejsze i zaw ilsze, w prost nie wiemy, ja k ą krzy­

w ą obrać za podstaw ę dociekań, a nie u leg a w ątpliw ości, że w każdym spe- cyalnym przypadku krzyw a ta, p rzy n aj­

mniej co do pew nych stałych param e­

trów , je s t inną. Je że li jeszcze zważym y, że w ogólności i dośw iadczalne pozna­

nie ty ch krzyw ych je s t niemożliwem, to m usim y się n a to zgodzić, że zasady teoryi błędów długo jeszcze będą t ą je ­ d yną deską zbaw ienia, na której będzie­

my się sta ra li utrzym ać na pow ierzchni niezgłębionego m orza zjaw isk. A le po­

w inniśm y mieć tę świadomość, że zn aj­

dujem y się n a gruncie n ietrw ałym i n ie­

pewnym.

M. E rnst.

(13)

N r 86 WSZECHŚWIAT 573 I

KRONIKA NAUKOWA.

— Przyrząd do telefonowania bez drutu. Na wy-

j

stawie elektrotechnicznej, urządzonej w mar- [ cu r. b. w Berlinie staraniem Związku Elek- j trotechnicznego, p. E. Ruhmer przedstawił swój przyrząd do telefonowania bez drutu.

Za wysyłacz służył reflektor, którego siła świetlna podlegała wahaniom pod wpływem zmiennych prądów, wytwarzanych w mikro-

j

fonie i sumowanych z prądem, dopływającym ! do reflektora. Promienie reflektora, zamie-

j

nione na równoległe, trafiły na ustawioną w odległości 18 m stacyą odbiorczą, gdzie przy pomocy dużego parabolicznego zwier­

ciadła (około 3U m średnicy) ześrodkowywano je na cylindryczną, czułą na światło komórkę selenową, umieszczoną na osi zwierciadła.

Za przeciwwagę dla tego ostatniego służyła, umieszczona na odwrotnej stronie, skrzynka telefoniczna. Samo zaś zwierciadło umiesz­

czone było na wysokim niklowanym mosięż­

nym statywie i dawało się ustawiać we wszystkich kierunkach. Przenoszenie mowy było bardzo wyraźne i głośne. Ustawienie na drodze, przebieganej przez promienie, nie­

przezroczystej na 2 mm grubej płytki z twar­

dego kauczuku osłabiało wprawdzie dźwięki, lecz ich nie przerywało, gdyż twardy kauczuk przepuszcza promienie poza fioletowe. Nato­

miast ekran z tektury lub cienkiej blachy przerywa odtwarzanie dźwięków natych­

miast.

Komórka selenowa użyta do tych doświad­

czeń posiadała nową formę, nadaną jej przez wynalazcę p. Ruhmera. Opis tej nowej ko­

mórki cylindrycznej podany został w nr. 35 Wszechświata z r. b.

w. w.

— Zmiany fizyczne koloidów. Zbadanie sto­

sunku ciał krystaloidowych do koloidów nie­

zmiernie jest ważne dla biologii, albowiem wszelkim zjawiskom życiowym towarzyszą pewne zmiany w stosunku tych ciał zawar­

tych w żywej protoplazmie. Panowie Pauli i Roma rozpoczęli studya nad tym przedmio­

tem od badań nad żelatyną. Już dawniej Pauli dowiódł, że punkty topliwości i krzep­

nięcia żelatyny zmieniają się w wysokim stopniu pod wpływem obecności krystaloi- dów. Okazało się, że jedna grupa soli oraz nieelektrolitów (siarczany, cytryniany, winia­

ny, octany oraz gliceryna i cukier gronowy) podnosi punkt krzepnięcia kleju kostnego, inne zaś (chlorki, chlorany, azotany, bromki, jodki, alkohol, mocznik) obniża. Zbadano to z początku tylko dla żelatyny w roztworze 10%-wym. Lecz w dalszym szeregu doświad­

czeń, dokonanych z żelatyną 5°/o i 15°/o;wą, przekonano się, że to uszeregowanie soli co do ich wpływu na zmianę punktu topliwo­

ści i krzepnięcia żelatyny nie jest zależne od koncentracyi tej ostatniej. Ze soli osadzają­

cych badano siarczek amonu, octan sodu, chlorek sodu, z nieosadzających chlorek amo­

nu. W innej części pracy autorowie rozpa­

trują wpływ skombinowanego działania roz­

maitych soli. Okazało się, że w działaniu takich mieszanin krystaloidów na żelatynę ujawnia się suma działania każdej soli od­

dzielnie. Każda sól działa niezależnie od in­

nych. Pp. Pauli i Roma podają obszernie cały przebieg licznych doświadczeń, jakie przedsiębrali w tym kierunku. Jakkolwiek wniosków ogólniejszych z badań tych wypro­

wadzić jeszcze nie można, zasługują one jed­

nakże na pilną uwagę jako pierwsze próby na polu wyjaśnienia zjawisk fizyczno-biolo- gicznych.

(Naturw. Rundsch.). A. L.

— Wpływ surowicy na wymoczki. Wiadomo,

! że surowica wzięta z królików i morświnek, [ działa zabójczo na wymoczki. Niedawno p. Ledoux-Lebard przekonał się, że można jeszcze zwiększyć ten wpływ szkodliwy suro­

wicy, zastrzykując zwierzętom pod skórę,

j

znaczne ilości wymoczków.

| Do doświadczeń swych brał on czyste i liczne hodowle orzęska Paramaecium cau-

| datum, i przekonał się, że po pięciu lub

! sześciu zastrzyknięciach podskórnych króli­

kom i morświnkom, własności trujące suro-

j

wicy tych zwierząt względem wymoczków

j

tegoż samego gatunku znacznie się wzmogły,

j

Przytem pomieniony badacz zauważył fakt niezmiernie ciekawy: oto surowica zwierząt,

! którym zostały zastrzyknięte hodowle Par.

caudatum, nie wywiera żadnego wpływu szkodliwego na wymoczki z gatunku pokrew­

nego, Par. aurelia, które po upływie doby zaczynają poruszać się nader żwawo w roz- czynach surowicy zabójczych bezwarunkowo dla Par. caudatum.

Ta szczególna wyłączność surowicy wystę­

puje jeszcze wyraźniej po jej ogrzewaniu.

Tak np.

» / s o

lub

‘ /jo

roztwór surowicy mor- świnki, której zastrzyknięto Paramaecium caudatum, po ogrzaniu do 58° C. lub 63° C w ciągu trzydziestu minut, zabija momental­

nie toż samo P. caudatum podczas gdy na Paramaecium aurelia lub P. buwaria roztwory te nie działają wcale.

(C. R.). J- T.

— Ilość jodu we krwi zmienia się ustawicznie od 0,013 mg do 0,112 mg na litr krwi. Nowe badania E. Gleya i P. Bourceta wykazały, że po obfitem upuszczaniu krwi zwierzętom (doświadczenia robione były na psach), za­

wartość jodu we krwi pozostałej znacznie się zmniejsza, a po upływie dni kilku znika nawet zupełnie.

(C. R.). J. T.

— Doświadczenia głodowe były już wykony­

wane nad rozmaitemi gatunkami zwierząt, przyczem bliżej badano wpływ głodu na po­

szczególne organy oraz na całkowity przerób materyi. Obecnie p. Wallengren ogłasza re­

zultaty swoich spostrzeżeń, poczynionych nad

Cytaty

Powiązane dokumenty

sów silniejszych dwutlenek węgla zostaje uwolniony i wydalony z organizmu, a kwas wiąże się z wyzwolonem alkali; gdy natomiast w jakiemkolwiek miejscu

rzeniami elektrycznemi atmosfery i zakończył się w dniu 20 i 21 silnemi ulewami, które spadły wówczas na ogromnej większości stacyj, a zwłaszcza w pasie

B., gdyż je s t to przestarzały sposób przedstaw iania wielkości zaćmień, lecz podaję sposób, przyjęty obecnie przez w szystkich astronom ów.. Na inne zarzuty

otrzymywał ustrój dwugłowy, nie posiadający ani części środkowej ciała, ani ogona; re g e ­ nerow ały się natom iast dwa pnie nerw ow e, stykające się z

nych pepsyn wykazują jednakową lepkość zawsze wtedy, kiedy zawierają jednakowy procent ścinającego się

W rozdziale pierwszym autor wymienia poglądy rozmaite autorów różnych, że żydzi przedstawiają rasę czystą, że się dzielą na dwie grupy, a mianowicie, na

rządy czasowe tylko, które zwierzę wytwarza wtedy, kiedy się porusza, wpływają one także bardzo znacznie na kształt samej komórki.. Noszą one nazwę nibynóżek

syłane przez ciało ogrzane, otrzymujemy widmo, w którem promienie szeregują się w miarę długości swych fal. Część środkową tego widma tworzą promienie