Nb 36 (1067). Warszawa, dnia 7 września 1902 r. Tom X X I.
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , PO ŚW IĘ C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M E R A T A „W S Z E C H Ś W IA T A **.
W W a r s z a w ie : rocznie ra b . 8 , kw artaln ie ra b . 2. Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 1 0 , p ółroczn ie rub. 5 .
Prenum erow ać m ożna w R ed akcyi W szech św iata i w e w sz y stk ich księgarniach w kraju i zagranicą.
R ed a k to r W sze ch św ia ta przyjm uje ze spraw am i redakcyjnem i codziennie od godz. 6 do 8 w ie cz. w lokalu red akcyi.
A dres R ed ak cyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.
ZADANIA
PETROGRAFII WSPÓŁCZESNEJ.
G eologia spółczesna m a na celu od
tw orzenie ty c h przeistoczeń, jak ie prze
chodziła k u la ziem ska. N a pierwszym planie w tym w zględzie geologow ie po
staw ili k w esty ą ro zk ładu lądów i ocea
nów w rozm aitych epokach istnienia ziemi, oraz te przem iany, ja k ie zacho
dziły w świecie isto t ożywionych. Stąd w idzim y w geologii dzisiejszej na m iej
scu poczesnem kw estye geograficzne i paleontologiczne, kw esty a zaś ta k s ta ra ja k geologia, a może n aw et starsza od niej, m ianow icie kw esty a pochodze
nia, po w staw an ia i przeistaczania się skał, pomimo całej swej doniosłości, zaj
m uje um ysły słabiej niż p y tan ie w ym ie
nione powyżej.
P y ta n ie : ja k utw o rzy ły się skały? ja k p o w stał m ateryał, z k tórego je s t zbudo
w an a ziemia? w tej lub innej form ie za
daw ane, możemy dostrzedz ju ż w n a j
starszych w ierzeniach kosmogonicznych rozm aitych narodów . Snuje się ono przez system aty filozoficzne m yślicieli w szel
kich czasów, stoi n a porządku dziennym w program acie n auk przyrodzonych dzi-
jsiejszych. W szystkim chyba znany choć
by z im ienia osław iony daw ny spór nep- tu nistów i p lutonistów trw a do dnia dzisiejszego i chociaż pod w pływ em ol
brzym iego m ateryału naukow ego i w y doskonalonych m etod badania sta ł się w ytw orniejszym w form ie i objawaeh, lecz podaw nem u jest sporem zasadni
czym.
G eologow ie daw niejsi, stosow nie do obozu, usiłow ali przypisać pochodzenie wodne lub ogniowe w szystkim skałom bez w yjątku . Dziś zmieniło się to w tym w zględzie ku postępow i, że ustalone i przez w szystkich przyjęte je s t wodne pow staw anie sład osadowych, t. j. w a r
stw ow ych w apieni, piaskow ców , iłołup- ków i t. p.; rów nież godzą się wszyscy n a udział tem p eratu ry w ysokiej w tw o rzeniu się skał przeryw ających osadowe, t. j. skał nazyw anych powszechnie wy- buchowemi, ja k bazalt, trachit, andezyt i w szelkie law y.
Istn ieje w szakże k ateg o ry a skał, skał bardzo w ażnych, któ ry ch nie m ożna z a liczyć ani do jednej ani do drugiej g ru py z dw u dopiero co wym ienionych.
Są to ta k zw ane skały pierw orod
ne w ogólności, a łupki krystaliczne wszczególe.
Skały te podścielają n ajstarsze osady,
a na rów ni z niem i przeryw ane są przez skały ogniowe. S tan o w ią one g łó w n ą część składow ą dostępnych dla nas czę
ści skorupy ziem skiej, gdyż liczne dane z badania w ielkich pasm górskich z a czerpnięte, a p o p arte ubocznem i ogólno- teoretycznej n a tu ry ro ztrząsan iam i k ażą przypisyw ać skałom pierw orodnym m ią- szość od 40 do 60 Icm.
Te oto w łaśnie sk ały są do dnia dzi
siejszego przedm iotem sporu geologów . J e d n i z a p a tru ją się n a nie jak o na p ier
w o tn ą skorupę kuli ziem skiej, t. j. u w a ż a ją je za skrzepłe i z a sty g łe w a rstw y w ierzchnie ognisto-ciekłej m asy, kulę ziem ską w ypełniającej. D rud zy dowo- I dzą, że sąto bardzo stare, bardzo daw no
jutw orzone skały osadow e zupełnie zm ie
nione n a drodze procesów w tórnych, j N akoniec trzeci, godzący jak o b y d w a I poprzednie zdania, tw ierdzą, że łu p k i k rystaliczn e pierw otnie p o w stały przez' ścinanie się m asy ognisto-ciekłej, lecz
jnastępnie uleg ły g ru ntow ny m p rzeisto czeniom chemicznym pod w pływ em ci
śnienia' i działania w ody oraz ciał w niej rozpuszczonych.
S ło w e m : daw ne pojęcia u stą p iły m iej
sca nowym, zakres kw esty i zw ęził się i pogłębił, jed n akże w nauce o łup k ach k rystalicznych w tej dziedzinie, k tó ra nie dojrzała do ściśle fak ty czn eg o ro z
w iązania, k tó ra obyć się bez hypotez nie może, spór n ep tu n istó w i plutoni- stów trw a w swej m ocy i zdaje się nie prędko u stąp i przed przekonyw ającem i argum entam i faktów , zdobytych n a dro
dze dośw iadczalnej i przez obserw acye ścisłe.
Z nacznie dalej geologow ie poszli n a przód w badan iu skał w ybuchow ych. Co dotyczę pochodzenia ich, w szyscy z g a dzają się na u d z ia ł te m p e ra tu ry w yso
kiej, a podleg a dyskusyi k w esty a dal
sza, m ianow icie czem u przypisać należy ta k w ielką rozm aitość skał w ybucho
w ych, jeżeli w szystkie one na je d n a k o w ej drodze pow stały, t. j. przez sty g n ię cie mas oguistopłynnych we w n ętrzach ziemi zaw artych.
T a oto k w esty a będzie przedm iotem głów nym a rty k u łu niniejszego.
Skałom w ybuchow ym przypisać w in niśm y z wielu w zględów znaczenie p ierw szorzędne w losach skorupy ziemskiej.
Podobnież ja k łupki krystaliczne, skały w ybuchow e składają się z krzem ianów , t. j. z m inerałów, stanow iących zw iązki solne krzem ionki z tlenkam i m etaliczne- mi. Je ż e li będziem y za p atry w a li się na łup ki krystaliczne jako na z a sty g łą pier
w o tn ą skorupę ziemską, to tem samem przypisujem y im tę sam ę drogę p o w sta
w ania co i skałom wybuchowym; jed n a kow e zatem praw a rządziły w tw orzeniu się ty ch dwu rodzajów skał. Jeżeli zaś obecnie łupki krystaliczne są produktem m etam orfizacyi pierw otnie zastygłych mas, to w tak im razie skały w ybucho
w e dostarczyły m ateryału do tej m eta
m orfizacyi. W reszcie skały w ybuchow e, ja k wiadomo, w ydo staw ały się z głębin ziem i przez w szystkie czasy, w ydostają się one i teraz przez k ra te ry w ulkanicz
ne; a że w ystępują n a całej kuli ziem
skiej, przeto są wielkim szeregiem pró-
| bek teg o m ateryału, k tóry tw o rzy ł i tw o rzy niedostępne dla nas bezpośrednio głębokie strefy k u li ziemskiej.
P rzez stosow anie m ikroskopu oraz ści
słych m etod b adan ia fizycznego i chemicz-
j
nego, zarów no w kierunku analitycznym ja k syntetycznym , nauka o skałach w y
buchow ych w dobie obecnej stoi dość w ysoko i w znacznej m ierze otrzęsła się
j
z p ierw iastk u hypotetycznego. Jednakże, pomimo obfitego m atery ału faktycznego,
j
pew ne zasadnicze kw estye genetyczne w p e tro g rafii skał w ybuchow ych są do I dziś nierozstrzygnięte, i zaledw ie zapro
jek to w a n e są drogi, jakiem i przypusz
czalnie kroczyć m am y do kw estyj ty ch w yjaśnienia.
Co je s t powodem rozm aitości chemicz
nej i m ineralogicznej skał wybuchow ych?
P y ta n ie takie, ja k w idzim y zasadnicze, dziś stanow i najistotniejsze desideratum p etrografii.
W szystkie skały, o których m ow a
obecnie, utw orzyły się z zastygłej m asy
ognisto-płynnej, zw anej m agm ą. M agm a
je s t w tym w zględzie jednakow ą, że
je s tto zaw sze stop krzem ienny, lecz
skład jej bardzo je s t urozm aicony. Za-
N r 36 W SZECHSWIAT 563 w artość dw utlenku krzem u (krzemionki)
w ah a się w g ran icach bardzo szerokich bo od 80% do 24% • Stosow nie do za
w artości krzem ionki w ah a się zaw artość pozostałych tle n k ó w : m agm y kwaśne, t. j. o w ysokiej zaw artości krzemionki, zaw ierają dużo g lin k i i tlenków alka
licznych, a bardzo m ało w apna, inagne- zyi i tlenków żelaza; zasadow e zaś m agm y, czyli w krzem ionkę ubogie, nie zaw ierają w cale lub bardzo m ało tlen
ków alkalicznych, a obfitują zato w w ap no a nadew szystko w m agnezyą i tlenki żelaza P ierw sze (kwaśne) są lekkie (cię
żaru w łaściw ego około 2,5) i barw y jasnej, drugie (zasadowe) ciemne i cięż
kie, bo ich ciężar w łaściw y dochodzi do 3,5. Pom iędzy tem i typam i skrajne- mi istnieje szereg przejść stopniowych.
M agmy bowiem nie są określonemi zw iąz
kami chemicznemi, lecz, podobnie ja k szkliw a sztuczne, m ieszaninam i zw iązków krzem ianowych.
Jeżeli zatem m agm a każda je s t mie
szaniną krzem ianów, to pow inniśm y za
p atry w ać się na n ią jak o na roztw ó r i opierać badania jej na praw ach i po
g lądach chemii fizycznej, a w ięc prze- dew szystkiem na praw ie faz Gibbsa i na pojęciu roztw orów stałych van t ’Hoffa.
Są już w tym kierunku poczynione pew ne badania, lecz daleko jeszcze od stan u dzisiejszego do jakiegokolw iek całokształtu. D ro gą analizy m inerałów składających d an ą skałę z jednej, synte
zą skał z drugiej strony dojdziemy stop
niowo do w yjaśnienia szczegółow ego krystalizow ania się m inerałów poszcze
gólnych w m agm ie, ta k ja k to van t ’H off uczynił dla soli stasfurckich.
Magma, czyli ciekłe szkliwo krzem ia- | nowe, zależnie od w arunków , w których zastyga, albo ścina się w bezpostaciow e ; jednorodne szkło (obsydyan), albo też
jkrystalizuje się n a rozm aite m inerały ' będące określonem i zw iązkam i chemicz
nemi. A z a te m : różnica zasadnicza, po
między skałam i zachodząca, polega nie na ich budow ie lecz na ich odmiennym składzie chemicznym. D opiero za nią idzie różnica budowy. M agma w proce
sie „odszklenia“, t. j. krystalizow ania się
z niej m inerałów , może stać się skupie
niem kryształów m ałych lub wielkich, jednakow ej lub różnej wielkości, dobrze uform owanych, lab też w k ształtach nie doskonałych, rozłożonych jednostajnie lub też oryentow anych w pew ien sposób względem jakichbądź kierunków . To w szystko stanow i w łaśnie budowę, struk
tu rę czyli złożenie skały.
Jeszcze w ósmym dziesiątku dziew ięt
nastego stulecia klasyfikow ano skały w ybuchow e podług ich składu m ineralo
gicznego i budowy. K lasyfikacya nau
kow a odzw ierciedla w danej epoce su
mę poglądów naszych na grupę ciał przyrodzonych klasyfikacyi podlegają
cych. Z przytoczonej więc klasyfikacyi petrograficznej widzim y, że poglądy ówczesne pom ijały statecznie kw estye genetyczne. K lasyfikacya skał opierała się na cechach nieistotnych, pod w zglę
dem tych tylko cech bowiem badane były skały. Skład m ineralogiczny, t. j.
obecność w skale ty ch lub innych zw iązków chemicznych, pozostaw ał zu
pełnie niew yjaśniony, zaś rozm aitość budow y tłum aczona była zupełnie do
wolnie i przypadkow o przez w iek geolo
giczny skały opisyw anej. Ten o statni pogląd pozbaw iony b y ł zupełnie ja k ie j
kolwiek ścisłej podstaw y naukow ej. D zie
lono skały ogniowe na paleolity, które jak o b y w y p arte zostały przed epoką trz e ciorzędow ą, i n e o lity , należące do trz e ciorzędu i czasów dzisiejszych. P o g lą d ten je s t w jaknajw iększej sprzeczności z aksyom atem , że we w szystkich czasach działały zawsze jednakow e p raw a fizy
ko-chemiczne, rządzące zjaw iskam i na kuli ziemskiej zachodzącemi. N ie mo
żem y w yobrazić sobie, aby w ypieranie m asy ognisto-płynnej i w arunki jej sty g nięcia daw niej zależały nie od tem pe
ra tu ry i ciśnienia, ale od jakichś innych czynników .
Pom im o to w szystko bardzo w iele cza
su upłynęło, zanim przyjęła się myśl, że cała rozm aitość budowy, ja k ą w idzim y w skałach w ybuchow ych zależy od ró ż
nic w w arunkach, tow arzyszących pro
cesowi krystalizacyi.
M agm a stygnie w olno lub szybko za
N r 36 leżnie od tego, czy sty g n ie w ielk a jej [
m asa, czy też ty lk o n iew ielka żyła, w yp ełniająca szczelinę skalną; n a stę p nie prędkość je j sty g n ięcia zależy od przew odnictw a cieplnego sk ał o ta
czających m agm ę stygn ącą, od te g o czy w y lan a zo stała na pow ierzchnię, czy też u w ięzła w głębinie, pod ciśnieniem w a rstw n a niej leżących, n akoniec czy była p rzejęta ciałam i gazow em i, czy też gazów pozbaw iona. W szystk ie te w a ru n k i o dbijają się n a budow ie skały, pow stającej ze styg n ącej m agm y.
J . H a ll i W a tt jeszcze w końcu w ieku osiem nastego, stud ząc b a z a lt stopiony, dowiedli, że budow a skały zależy od w aru n ków zastygania.. B a z a lt stopiony i ostudzony raptow nie, tw o rzy szkło, ostudzony nieco w olniej z a sty g a w skałę pełną kulek, będących zaczątkam i kry- stalizacyi, czyli sferolitam i, w reszcie przysypany po stopieniu g ru b ą w a rstw ą piasku, a zatem osłonięty dobrze, w raca do sta n u pierw otnego, t. j. ze stopionego szkliw a staje się skupieniem kry ształk ó w piroksenu, skalenia i oliw inu.
P rz y k ła d pouczający, ja k tru d n o ta k jednostkom , ja k całym pokoleniom ludz
kim porzucić bezpodstaw nie zakorzenione przesądy i uledz praw dzie p rzek o ny w a
jącej, jasn ej i prostej.
(DN)
W.
F. LE DANTEC.
INDYWIDUALNOŚĆ I OEOHY NABYTE. ')
W u stro ju kolonialnym nabycie przez pew ną g ru pę kom órek pew nych odręb
nych w łasności anatom icznych i fizyolo- gicznych, czyli ich indyw idualizacya, je s t w ynikiem u trw a le n ia się w obrębie
r) Jestto wyciąg z całości, która p. t.
„L’unite dans l’etre vivant“ ukaże się nie
zwłocznie (a więc już ukazała—p. r.) u Al- cana.
dziedziczności danego g atu n k u pew nych cech nabytych pod w pływ em dług otrw a- jących, a w ciąż jednakow ych w arunków środow iska. Jakeśm y już mówili, przod
kam i toczka (Volvox) były zapew ne for
my nieustalone, że ta k pow iem y, p rzy
padkow o kolonialne; dziedziczność u tych form pierw otnych o d tw arzała jedynie komórkę, pom ijając n aw et jeszcze nieu
staloną cechę kolonialności naszego g a tunku; dopiero z biegiem czasu, stopnio
wo przez ciąg w ielu i w ielu pokoleń, pod w pływ em pew nych w arunków śro
dow iska pow stały osobniki, posiadające ogólny już, ściśle określony charak ter kolonii. W w aru n k ach środow iska n a stęp ują czasem w ah ania i zm iany, p rz e to c h arak ter te n m ógł kiedyniekiedy zn i
kać, lecz kiedyniekiedy rów nież m ogło się w ydarzyć, że go dziedziczność u s ta liła w łaśnie w składzie chemicznym k a ż dej kom órki kolonii, czyli że skład che
m iczny kom órki określał n ietylko form ę samej komórki, lecz jeszcze istnienie d a
nego charakteru w całej kolonii kom ó
rek. Innem i słow y w e w szystkich kom ór
kach zjednoczonych zaszła zm iana che
miczna, czyniąca n ieub łaganą ko niecz
nością już nietylko form ę każdej z ko
mórek, ale i pew ną daną odrębność ko
lonii całej. Cecha, n ab y ta przez kolonię całkow itą, odbiła się na każdym z osob
ników j ą składających. I ta k dalej—
w m iarę, jak w szystkie cechy określają
ce c h arak ter aglom eratu, osobnika, u s ta lały się i staw ały dziedzicznemi, czyli znajdow ały w yraz swój w składzie che
m icznym komórek, osobnik indyw iduali
zow ał się stopniowo.
Inaczej m ówiąc, nabycie cechy dzie
dzicznie przechodzącej z jednego poko
lenia n a drugie, jak o Ccecha kolonialna, je s t jednym z kroków staw ianych na drodze do indyw idualizacyi i, naodw rót, stopniow a indyw idualizacya kolonij m o
że dokonaną być jedynie przez kolejne u trw alan ie się, w obrębie dziedziczności danego gatunku, rozlicznych cech n a b y ty ch przez kolonię. A co je s t słuszne dla kolonii kom órek, w rów nej m ierze je s t słuszne i dla kolonii merydów;
w szystkie m erydy tej sam ej kolonii są
N r 36 WSZECHŚWIAT 565 tej samej dziedziczności; z drugiej stro
ny jestto p raw d ą dla w szystkich kom ó
rek jednego merydu, ta k że wreszcie w szystkie kom órki kolonii m erydów są tej samej dziedziczności; innem i słowy, to w szystko, co w kształcie lub we w łasnościach kolonii określonem jest i stałem na m ocy dziedziczności, w szyst
ko, co nie zależy jedynie od chwilowych w arunków otaczającego środowiska, to w szystko w jed nak ow y sposób w yrażo- nem je s t w e w szystkich ta k rozm aitych kom órkach kolonii. To w łaśnie stanow i ow ą jedność kolonii, z jednej komórki pochodzącej.
To coś w spólnego w szystkim kom ór
kom aglom eratu może się stać w różnych przypadkach mniej lub więcej doniosłem;
może się ono ograniczać do określenia jedynie w łasności kom órek, a w tedy osobnik je s t kom órką; kolonia zaś, w tym przypadku, je s t zbiorem komórek, k tó rych uszykow anie i rozkład w kolonii, niezależnie n a w e t od form y kom órek składow ych, zdany je s t w yłącznie na w olę zbiegu w arunków zew nętrznych, czyli na los przypadku.
Albo też to coś w spólnego określa meryd, ty lko meryd, czyli że form ą rów now agi skupienia komórek, m ających to coś wspólnego, może być tylko form a lub formy, jak ie w w arunkach danego środow iska może przyjąć meryd; a w tedy uszykow anie m erydów je s t znowu przy- padkowem . . . i ta k dalej, aż do w ypad
ku najbardziej złożonego, gdy to coś w spólnego w szystkim komórkom aglo
m eratu określa ju ż w szystkie cechy całego aglom eratu tego. W tedy aglo
m erat je s t ju ż osobnikiem ściśle określo
nym, i jakim kolw iek byłby meryd, aglo
m erat je s t konieczną form ą rów now agi skupienia komórek, któ re m ają w szystkie owo coś w spólnego.
Takie, ja k powyższe, pojęcie dziedzicz
ności, przypisujące w szystkim komórkom ustroju posiadanie tego, co przedstaw ia puściznę dziedziczną całości, je s t oczy
w iście zaprzeczeniem teoryi plazm y roz
rodczej. A jed n a k do tak iego w łaśnie pojęcia dochodzi się dro gą zupełnie n a
tu ra ln ą przez powyższe rozw ażania, a co
więcej, spostrzedz łatw o, że jestto jed y ny sposób przedstaw ienia m echanizm u dziedziczności, k tó ry pozw ala zrozum ieć
| dziedziczność cech nabytych.
Je d y n ą więc różnicą, jak a zachodzi
| z punktu w idzenia dziedziczenia, mię
dzy koloniam i niezindyw idualizow anem i a osobnikam i jest, że to, co w szystkie kom órki ustroju dziedzicznie otrzym ują, w kolonii ogranicza się jedynie do
j
określenia cech pojedynczych osobników, z których się ona składa, gdy przeciw nie w osobniku dotyczę to w szystkich cech osobistych jego całości. Osobnik (indywiduum) jest isto tą o dziedziczno
ści całkow itej (ogółowej); dziedziczność i indywidualność, pojęcie dziedziczności i pojęcie osobnika, są to rzeczy nieroz
łącznie ze sobą spojone.
A teraz zobaczmy, dlaczego indyw i-
| dualizacya konieczna je s t do nabycia cech nowych, dla danego g a tu n k u poży
tecznych.
W ystarcza otw orzyć podręcznik zoolo
gii na rozdziale, dajm y n a to, staw ono- I gów, aby się przekonać, że w tem
J
skupieniu m erydów różnorodnych, wzdłuż linii prostej uporządkow anych, podział p racy fizyologicznej je s t przyczyną do-
| skonalenia się ustroju. Kolejne m erydy składają się z części homologicznych, lecz, przystosow ane do czynności róż-.
I nych, części te różne są w każdym
j
z dwu segmentów; a w ja k i sposób [ przystosow anie czynnościowe części róż- 1 nych m erydów m iałoby być dziedzioz- nem, gdyby miejsce, ja k ie zajm uje meryd każdy, nie było, że ta k się w yrazim y,
| zapisań em w dziedziczności danego g a tunku. Oto dla przykładu hom ar, osob-
| n ik męski; ujście narządów płciow ych
| znajduje się u niego przy podstaw ie
; p iątej p ary kończyn przedtułow ia, czyli
! w trzy n astym merydzie, a w czternastym w łaśnie kończyny uległy takiej zmianie, że m ogą odbierać produkty płciow e mę-
j
skie i przenosić je odpowiednio do w y
m agań ak tu spółkow ania. J a k cecha ta
została nabytą, nie wiem y, stw ierdzam y
jednak, że istnieje i że w obecnym sta
nie rzeczy od niej zależy, ona g w a ra n
tu je rozród gatunku. A jednak, w jak i
560
sposób cecha ta m ogłaby się u trw alić w dziedziczności sw oistej hom ara gdyby trz y n a sty m eryd nie by ł ju ż przez nią określony i w niej z a w a rty w zupełn o ści, zarów no ja k jeg o stosunek do c zter
nastego? J e s t bardzo możliwem, ze u d o skonalenie jak ieś, w ynikające z pew nej zm iany w stosunkach m erydu do m erydu może być dziedziczne t_ylko w ty m p rzy padku, gdy w szystkie m erydy są już określone przez dziedziczność sw oistą.
Tu je s t w łaśnie te n „silny p u n k t“ indy- w idualizacyi; daje ona m ożność u trw a lan ia się dziedzicznego w obrąbie danego g a tu n k u udoskonaleniom n ab y ty m pod w pływ em pew nych w aru nk ó w środow i
ska. J e s tto jed y n y może środek, jak im n a tu ra rozporządza w urzeczy w istnian iu rozw oju stopniow ego. S taje się przeto zupełnie natu ralnem dla nas, że we w szystkich grom adach p a ń stw a zw ierząt osobniki o najw yższym stopniu organi- zacyi napo ty kam y śród ty ch w łaśnie, które w yw odzą się od skupień m erydów najdaw niej zindyw idualizow anych; stąd pochodzi, że, d ajm y n a to, pancerzow ce albo skorupiaki o 21 m erydach p rzecię
tnie sto ją w yżej od tych, u któ ry ch liczba m erydów w g a tu n k a c h i ro d za ja c h je s t zm ienną, rozm aitą.
* *
*
Tak w ięc w e wszelkiem skupieniu k o mórek, które pow staje z jednej p o c z ąt
kow ej, je s t coś w spólnego dla w sz y st
kich; to właśnie, cośmy pow yżej ochrzcili m ianem puścizny dziedzicznej. O kreśla ona form ę ró w n ow ag i, ja k ą z k o niecz
ności przybrać m usi osobnik w skupie
niu, czy osobnikiem ty m będzie kom ór
ka, m eryd, zoid, czy n a w e t samo sku pienie całkow ite. D ziedziczność g a tu n ku przeto nie określa form skupienia w ielu osobników; skupienie tak ie u leg a zm ianom pod w pływ em w aru n k ó w ze
w nętrznych, lecz zm iany, całkow icie z a leżne od przypadku, są bez w szelkiego w pływ u na dziedziczność sw o istą ( g a tunkow ą), chyba, że zm iany te trw a ją c wciąż sam e przez czas dłuższy, p rzy g o tu ją wreszcie indyw idualizacyę kolonii.
N aogół rzec można, że jed y n ą zm ianą, zm ieniającą gatunek, je s t zm iana osobni
ka; dopokąd kolonia je s t w rzeczy s a mej kolonią niezindyw idualizow aną, zmia- ny jej całości z naszego punktu w id ze
nia m ałą m ają w agę.
A określony tak, ja k to zrobiliśm y przed chwilą, osobnik jest istotnie jed
n o stk ą w gatunku, je s t form ą rów n ow a
gi jeg o substancyi swoistej, a form a ta rów now agi je s t określoną, rep rezentow a
ną, biorąc to słowo w jego najszerszem znaczeniu, w każdej kom órce składow ej osobnika; i mimo pozornej różnorodności jego, bo może być złożonym z w ielu tk an e k ogrom nie rozm aitych, osobnik za
chowuje przecież isto tn ą różnorodność, bowiem w szystkie składow e części jego, jak iko lw iek je s t ich rozkład, w ynikający z przystosow ania do różnych w arunków m iejscowych, posiadają wspólność w łas
ności najw ażniejszej, pow odują w szyst
kie cechy osobiste danego gatunku. To w łaśnie spraw ia, że m ożna m ówić o pew nym osobniku w ten sam zupełnie spo
sób, w ja k i się mówi o pew nej komórce;
to spraw ia, że m ożna w ytłum aczyć dzie
dziczność cech nabytych, jak to w yjaśnię w kilku słowach.
N ajprostsee rozum ow anie pozw ala z ł a t w ością udowodnić, że w szelka zmiana, ja k ą zauw ażam y w kom órkach, pod w p ły wem w arunków środow iska, je s t zm ianą ilościową. W łasności indyw idualne, ce
chy osobiste każdego ustroju, są więc, że ta k powiemy, zapisane we w sp ó ł
czynnikach składu ilościow ego różnych kom órek jego; to coś w spólnego, czego istnienie odkryliśm y we w szystkich czę
ściach składow ych osobnika, może więc w yraz swój znaleźć w liczbach, może być w yrażone przez spółczynniki ilo ścio we. Z m iana osobnika w inna przeto w y w oływ ać zm ianę jeg o dziedzicznych spółczynników ilościowych, których ogół określa w szystkie jeg o cechy, a w szcze
gólności jeg o k ształt, w danych w a
runkach.
Oto przykład hypotetyczny, nieskoń
czenie prosty, któ reg o dość będzie, aby
módz zrozumieć, co to je s t w łaściw ie
ta k a zm iana dziedziczna, cecha n abyta.
N r 36 WSZECHŚWIAT 567 Przypuszczam , że w danych w arunkach
form ą rów now agi pew nego osobnika da
nego g a tu n k u je s t form a kulista. W e
d łu g w szystkego, cośmy dotąd pow ie
dzieli, znaczy to, że form a ku lista dla pow yższego osobnika w pow yższych w arunkach w y nik a z ch arak teru ilościo
wego, w spólnego w szystkim komórkom jego. (By uczynić rozum ow anie nasze prostszem , przypuśćm y, że w osobniku naszym niem a żadnego szkieletu, k tó ry by m ógł w pływ ać m echanicznie na for
mę rów no w agi jego).
(DN>
Tłum. K . BI.
O PRZYPADKOWOŚCI W PRZYRODZIE.
(D o k o ń c ze n ie ).
Czy możemy wobec tego powiedzieć, że w ogóle okoliczności przypadkow e w przyrodzie podlegają praw u syme
trycznem u? Nie wiemy, ja k pow stają błędy przypadkow e m ierzenia, składa się na nie m nóstwo elem entów fizycznych i psychicznych, działających i kom binu
jący ch się w nieuch w ytny dla nas spo
sób. B yć może, że praw o symetryczne, określające praw dopodobieństw o ich w y stępow ania, u w arunkow ane je s t specyal- nem i okolicznościami, w których błędy przypadkow e pow stają, że w ty c h oko
licznościach specyalnych oddzielne krzy
we asym etryczne w y tw a rz ają sym etrycz
n ą w ypadkow ą. W ogólności w przy rodzie te w arunki m ogą nie być spełnio
ne, a w ted y możemy się spodziewać, że praw o, którem u p odlegają okoliczności przypadkow e w przyrodzie, będzie in- nem, niż praw o błędów przypadkow ych, że, być może, w yrażać się ono będzie funkcyą asym etryczną.
Jeżeli ta k je s t w istocie, to zasady teoryi błędów, stosow ane bez zastrzeżeń w badaniach przyrodniczych, prow adzić m ogą do błędnych całkiem poglądów . D la ilustracyi w eźm y jeden przykład
I z astronom ii, m ianowicie kw estyą ruchu j układu słonecznego w przestrzeni.
Rozum uje się t a k : Słońce je s t ta k ą } gw iazdą ja k w szystkie inne. Poniew aż
w szystkie gw iazdy, obserw owane dosta
tecznie długo, posiadają pewien ruch w łasny, więc zapew ne posiada go i słoń
ce. W ja k i sposób przekonać się o ist
nieniu teg o ruchu? W yobraźm y sobie, że tylko słońce zm ienia miejsce wr prze
strzeni, w szystkie zaś inne gw iazdy są nieruchome. Poniew aż poruszam y się w przestrzeni w raz ze słońcem, a ruchu tego nie czujemy, więc m usiałoby się nam w ydaw ać, że w szystkie pu nkty nie
ruchome, a więc w szystkie gw iazdy po
ruszają się w przeciw nym kierunku, po
dobnie ja k w czasie jazdy koleją wydaje się nam, że nie my zbliżam y się ku gó
rom, lasom, budynkom, ale że góry, lasy i budynki biegną naprzeciw nam. A więc w tym przypadku w szystkie gw iazdy m usiałyby posuw ać się w jednym stałym k ierunku z szybkością tem większą, im mniej są od nas odległe. W rzeczyw i
stości gw iazdy posuw ają się w różnych kierunkach, a kierunek i szybkość ruchu gw iazdy, którą obserwujemy, je s t w y padkow ą z jej ruchu w łasnego i ruchu pozornego, zależnego od ruchu słońca.
W każdym więc ruchu gw iazdy tkw i ruch słońca, i zadanie określenia ruchu słońca polega na tem, aby go z owych ruchów w ypadkow ych wydzielić. Jeżeli przypuścim y, że w szystkie kierunki ru chów w łasnych gw iazd są jednakow o praw dopodobne i że w ogólności każdej gw ieździe z daną szybkością odpowiada gw iazda, m ająca tę samę szybkość, ale kierunek przeciw ny, to przedstaw ia się nam zagadnienie zupełnie analogiczne z zagadnieniem , aby z szeregu pom ia
rów danej wielkości w yprow adzić w a r
tość m ierzonej wielkości. W tym p rzy
padku wielkości mierzonej odpow iada tk w iący we w szystkich ruchach obser
w ow anych ruch słońca, ruchy zaś własne gw iazd odpow iadają błędom przypadko
wym. Stosując zasady teoryi błędu pow iadam y, że gdy utw orzym y sumę (wypadkową) ze w szystkich ruchów ob
serw ow anych, to w szystkie ruchy w łasne
się zmienią, a otrzy m ana sum a będzie ta k ą samą, ja k gdyby g w iazdy w cale się nie poruszały. K ieru n ek owej w y padkow ej określa nam w obec pow yższych założeń kierunek ru ch u słońca, a n —t a część w ypadkow ej, jeżeli było u w zg lęd nionych n gw iazd, je s t w ielkością ru ch u słońca, w id zianą z odległości u ży ty c h do rach unk u gw iazd.
P om ijając zasadnicze założenia, że ru chy gw iazd nie p o d legają żadnym w spól
nym praw om , t. j. p rzyjm ując czy stą przypadkow ość w k ierun k ach i szybko
ściach ty ch ruchów , zau w aży ć trzeba, że ruch y w łasne w średniej ty lk o w tym razie się zniosą, jeż e li p raw o owej przypadkow ości będzieniy u w ażali za sym etryczne, t. j. identyczne z praw em błędów przypadkow ych. A czy ono ta- kiem je s t w istocie, o tem nic nie wiemy, w iem y natom iast, że błędy przypadkow e pom iarów p o w stają w całkiem innych w arunkach, aniżeli kierunki i szybkości biegu słońc w e w szechśw iecie. W y s ta r
czy przypuścić, że praw o p rzypadkow o
ści w ty m o statn im razie je s t asym e
tryczne, to ru ch y w łasne w średniej arytm etycznej bynajm niej się nie zniosą, i otrzym am y dla ruchu słońca określony kierunek i szybkość n a w e t w tedy, g d y ono je s t całkiem nieruchom e. N ie po
w iadam y, aby w y nik i żm udnych badań nad ruchem słońca w p rzestrzen i b y ły w p ro st iluzorycznem i, ale nie m ożem y ich uw ażać za fa k ty naukow e ta k długo, dopóki nie zostanie stw ierdzone, że g d y w badaniach przyrodniczych p rzy p ad ko w ość w ystępuje w postaci analogicznej, ja k błęd y przypadkow e w m ierzeniu, m ożna też sam e w y ciąg ać w nioski, do jak ic h p row adzi teo ry a błędów p rzy pad kow ych.
N iestety , nic nam nie potw ierdza, że ta k jest, n ato m ia st n a każdym kroku spotykam y się z faktam i, k tó re zd ają się m ówić coś w ręcz przeciw nego. W eź
m y znow u p rzykład z astronom ii. W ie
lokrotne obserw acye gw iazd spadających doprow adziły m iędzy innem i do dw u w yników , dotyczących częstości ich u k a zyw an ia się. P o pierw sze, liczby śred
nie, otrzym ane dla różnych dni roku,
w y k azują jedno m inim um w lutym i je d no m aximum w sierpniu, przyczem po
m iędzy m asim um a m inimum upływ a dłuższy okres czasu, niż od m inimum do maximum. P o drugie, liczby średnie dla różnych godzin nocy w ykazu ją s ta teczne w zrastan ie do godziny 3-ej rano, poczem liczby zaczy n ają się zmniejszać;
niew ątp liw ie istnieje i dla ty ch liczb minimum) ale nie m ożna czasu jego określić, poniew aż przypada w e dnie, gdy gw iazd spadających nie widzim y.
O kresy roczny i dzienny, w ybitnie w ystępujące w obfitości gw iazd sp ada
jących, m usiały narzucić przypuszczenie, że istnieje zw iązek pom iędzy liczbą u k a zujących się m eteorów a rucham i ziemi.
N a czem polega ten związek, w ykazał Scliiaparelli. Je że li m ianow icie przypu
ścimy, że w szystkie kierunki m eteorów są jednakow o reprezentow ane w tej czę
ści układu planetarnego, k tó ry przebiega ziemia, to liczba ukazujących się nam gw iazd spadających zależeć będzie od w ysokości nad poziom em m iejsca obser- w acyi punktu, ku którem u w danej chw ili ziem ia dąży, czyli t. zw. apeksu.
Ów apeks znajduje się na ekliptyce w odległości 90° na zachód od słońca i góruje średnio na 6 godzin przed słoń
cem, t. j. około 6 -ej rano. R oczna w y sokość apeksu w chw ili g órow ania w aha się w ty c h sam ych granicach (47°) co i w ysokość słońca i najw iększą je s t w pierw szym dniu lata, a najm niejszą w pierw szym dniu zimy.
W idzim y z powyższego, że liczba gw iazd spadających pow inna się w zależ
ności od wysokości apeksu zm ieniać an a
logicznie ja k np. prom ieniow anie w z a leżności od w ysokości słońca, t. j. k rzy
w a częstości spadania pow innaby być sym etryczną, a m aximum dzienne powin- noby przypadać w chw ili górow ania apeksu, maxirnum roczne w pierw szym dniu lata, minimum roczne w pierw szym diliu zimy. Tym czasem owe krzyw e czę
stości są a sy m e try c z n e : w krzyw ej rocznej asym etrya w ystępuje w yraźnie w różnicach czasu, tipływ ającego od m i
nimum do maximuna i od maximum do
minimum, w k rzyw ej zaś dziennej w tem
N r 36 WSZECHŚWIAT 569 lże iczba m eteorów obserw ow anych po
3-ej rano zm niejsza się powolniej aniżeli w zrasta w godzinach przed 8 -cią. Obie krzyw e są podobne pod tym względem , że wznoszenie się ich odbyw a się szyb
ciej, aniżeli spadanie, ja k to widzieliśm y też dla krzyw ych tem p eratu ry dziennej i rocżtiej. Jeszcze w ybitniej, aniżeli asym etrya, w ystępuje w obu krzyw ych przesunięcie się m aximum i minimum względem epok najm niejszej i n ajw ięk szej w ysokości apeksu. W krzyw ej dziennej m aximum w yprzedza o 3 godzi
ny chw ilę góro w ania apeksu, w krzyw ej rocznej opóźnione jest, podobnie ja k i m inimum , o 2 m iesiące względem m a
ksym alnej wysokości rocznej górow ania apeksu.
Z ap atru jąc się n a te fak ty z punktu w idzenia teo ryi błędów spostrzeżeń zno
w u m usielibyśm y w nioskować, ż e istnie* | ją jakieś czynniki zmienne, stale w jed nym kierunku działające, które pow odują asym etryą oraz przesuw ają m axim a krzy
w ych. Ale, o ile w yszukanie czynników tego rodzaju dla objaśnienia krzyw ej tem p eratu ry może się w ydać możliwem do rozw iązania, w przypadku gw iazd spa
dających napróżno się oglądam y za hy- potezami, k tóreby dało się jak o tako uzasadnić. W tym przypadku pozostaje nam tylko pytanie, czy przypadkow ość w przyrodzie w istocie podlega praw u sym etrycznem u? W iemy, że Schiaparelli, opierając się na danych statystycznych, b y ł w stanie określić w przybliżeniu szybkość gw iazd spadających w prze
strzeni, a dalej w y sn uł całą sw ą w spa
n ia łą teo ry ą kom etarnego pochodzenia g w iazd spadających. A przecież i w zglę
dem tej teo ry i m usielibyśm y wobec po
w yższego z ap y tan ia zachow ać sceptyczną rezerw ę, ja k w zględem w yników do ty czących ruchu słońca w przestrzeni, gdyby wiele innych fak tó w a posteriori nie u tw ierdzało nas w przekonaniu
o słuszności poglądów Schiaparellego.
Oczywiście pojedyńcze w ystępow anie krzyw ych asym etrycznych nie daw ałoby nam dostatecznej pod staw y do snucia z byt daleko idących wniosków, ale w łaś
nie je s t faktem , z którym się koniecznie |
liczyć musimy, że z krzyw em i tem i spo
tyk am y się n a każdym kroku w n ajróż
norodniejszych badaniach przyrodniczych i statystycznych. W spom nijm y tylk o 0 krzyw ej rocznej opadów, o krzyw ych w ilgotności, o krzyw ej zmian elem entów m agnetycznych, o krzyw ej zm ian głębo
kości w czasie przypływ ów i odpływów 1 t. d., aż do krzyw ej plam słonecznych i krzyw ych zmienności gw iazd dłu g o
okresowych. Nie chcemy m nożyć ty ch przykładów , których m nóstwo m ożnaby przytoczyć, naprzykład z dziedziny sta- . ty sty k i społecznej i w ielu innych dzie
dzin.
A by rozstrzygnąć, czy krzyw e te są w prost tylko wyrazem przypadkow ości, czy też n a w ytw orzenie ich w p ły w a
ją czynniki system atyczne, analogiczne z błędam i system atycznem i w pom iarach, nie w ystarcza naw et w ynalezienie tak ich hypotetycznych czynników , albow iem p raw da je s t tylko jedna a hypotez może być wiele. Trzeba do tego celu módz dowolnie m odyfikow ać w pływ ow ego czynnika i badać dośw iadczalnie w pływ owych zm ian na k sz ta łt krzyw ej. Je że li zaś krzyw a je s t tylko w yrazem przypad
kowości, w takim razie zm iany owego przypuszczalnego czynnika nie w yw ołają przew idzieć się dających zm ian krzy
wej.
Tego rodzaju dośw iadczenia w w ięk
szości przypadków nie dadzą się w ykonać, poniew aż m odyfikacya czynności n ie podlega naszej woli. Do doświadczeń takich, mojem zdaniem, m ogłyby się nadaw ać krzyw e asym etryczne, otrzym y
w ane w biologii. T ak naprzykład, gdy w ysiejem y pew ną ilość ziarn fasoli o rów nej długości, to w zbiorze otrzym uje się ziarna długości rozm aitej (można też zam iast rów nej długości w ziąć rów ny ciężar i t p. z tym samym wynikiem).
Gdy w ykonam y staty sty k ę rozm aitej dłu
gości ziarn, t. j. obliczym y ilość ziarn różnych długości, począw szy od n ajk ró t
szych do najdłuższych, i w ynik przed
staw im y graficznie, to otrzym am y krzy
w ą asym etryczną, podobną do tych, o których była m ow a wyżej. Przyjm u-
| ją c istnienie czynnika, powodującego
przew agą pew nych długości, w nioskuje
my, że w pływ teg o czynnika zm ienia się zależnie od długości ziarna. Możemy w ięc w ysiać z pierw szego zbioru ziarn a najdłuższe i znow u w yk o nać sta ty sty k ę drugiego zbioru, w ysiać ponow nie n a j
dłuższe i t. d. O tóż, jeżeli w istocie ta k i czynnik istnieje, to m ożna dowieść m atem atycznie, że po kilkak ro tn em po w tórzeniu operacyi dojdziem y do granicy, t. j., że dłuższych ziarn, aniżeli pew na długość graniczna, ju ż nie otrzym am y.
W tym p rzypadku n a pod staw ie kilku zbiorów, m ożna w yznaczyć m ate m a ty cz ne w yrażenie dla ow ego czynnika i na jeg o p o dstaw ie zg ó ry obliczyć w arto ść g ran iczn ą oraz czas, kiedy do niej doj
dziemy, a n a w e t obliczyć prognozę dla każdej następnej krzyw ej. Je że li zaś asym etrya tak iej krzyw ej je s t ty lk o w y razem przypadkow ości w w y stęp ow an iu różnych długości, to owej określonej praw idłow ości w zm ianach kolejnych krzyw ej nie będzie. N astręcza się tu w ięc m ożność rozw iązania ta k w ażnej k w esty i przynajm niej w ty m specyalnym przypadku, a nie w ątpię, że m ożliw e w tym przypadku zastosow anie m atem a
ty k i do b adan ia przem ian w św iecie roślinnym może się okazać pożytecznem do w yjaśnienia niek tórych kw esty j czy
sto biologicznych. D odać należy, że teg o rodzaju b ad an ia robione ju ż były (np. przez prof. R acibo rsk ieg o w Du- blanach) i w istocie doprow adziły do stw ierdzenia, że istn ieją tak ie graniczne w artości; zresztą w iedzą o tem i hodow cy, że w ku lty w o w an iu i pow iększaniu pew nej cechy, czy to w św iecie roślin
nym, czy w zw ierzęcym , istn ieją g ra nice. Jedn ak o w oż w k w esty i nas zaj
m ującej w yniki te n ie są decydujące,
jalbow iem k u ltu rę prow adzi się zaw sze w w arunkach, najbardziej celow i odpow ia
dających, k tó re w łaśnie m o g ą stanow ić ów czynnik system atyczny, sp row adza
ją c y asym etryą, a k tó ry w w arunkach, jak ie w y tw a rz a p rzyroda sama, być m o
że w cale nie w ystępuje.
Jeżeli krzyw e asym etryczne ty p u ta k często spotykanego są w yrazem p rzy padkow ości przyrodzonej, to rodzi się
pytanie, co przez tę przypadkow ość rozum ieć należy, w ja k i sposób ona po
w staje. W ogóle określenie przypadku je s t rzeczą nader trudną, albow iem nie dzieje się nic w przyrodzie, czegoby w razie dostatecznej znajom ości p rzy ro dy i dostatecznych środków do k o n tro low ania zjaw isk w’ niej zachodzących nie dało się zgóry przew idzieć. N ie
m a w przyrodzie zjaw isk izolowanych, a w szystko, co spotykam y, je s t ogniwem długiego łańcucha zjaw isk pow iązanych ze sobą ściśle określoną kolejnością. B a dania przyrodnicze doprow adziły nas do poznania owej kolejności w całym sze
reg u zjaw isk częstszych i prostszych.
A le daleko więcej jest zjaw isk takich, w któ ry ch ta kolejność usuw a się z pod kontroli, w których ta kolejność podlega wszelkim m ożliw ym kom binacyom, po
w odując niezliczone ilości w ypadkow ych mniej lub bardziej różnych. N ie z n ajo mość praw , w edług których owe kombi- nacye się zm ieniają, praw , które być może, są w yrazem jakichś n a jisto tn ie j
szych cech naszej przyrody, zastępuje się w m owie ludzkiej w yrazem przy pad kowość. Jeżeli więc m ówim y o przypad
kow ości w przyrodzie, której w yrazem m ają być pew ne krzyw e, to m am y na m yśli uszeregow anie obok siebie ow'ych w ypadkow ych, któ ry ch różnice zależą od różnego u gru p o w an ia składających się na nie zjaw isk elem entarnych.
Jeżeli ta k ą w ypadkow ą nazw iem y w prost zjaw iskiem grom adnem , to pow yż
szy w yw ód musim y streścić w słow ach następujących : zjaw iska grom adne danej k a teg o ry i podlegają zm ienności w y ra ż a jącej się graficznie zapom ocą krzyw ej asym etrycznej, k tó ra podnosi się szybciej aniżeli opada. W istocie w szystkie przy
kłady, które były przytoczone, można uw ażać za zjaw isko grom adne w znacze
niu w yżej określonem.
W przew ażnej większości przyp ad
ków p ow staw ania oddzielnych elem entów
krzyw ej zupełnie badać nie jesteśm y
w stanie. N ie wiemy, co w y tw arza
pew ną w ielkość ziarn a fasoli w strąku,
albo asym etryę krzyw ej w zrostu rek ru
tów , pow ołanych do w ojska w jednym
N r 36
w s z e c h ś w i a t571 czasie i z jednego okręgu. Ł atw iej mo
że byłoby w yjaśnić asym etryą krzyw ej procentów śm iertelności dla różnych la t życia ludzkiego, poniew aż w aru n k i życia ludzkiego, zasadniczo rzecz biorąc, zba
dać można. Zdaje mi się, że przykład następ ujący je s t w stanie najlepiej w y kazać związek, ja k i zachodzi między zjaw iskam i grom adnem i a krzyw em i asy- m etrycznemi.
W eźm y pod u w ag ę stosunek szeroko
ści jak iego ś obrazu do jego długości.
F o rm at każdego pojedyńczego obrazu możemy uw ażać za zjaw isko masowe, ale w idzim y zarazem n a tym przykła
dzie, że w po w staniu tego zjaw iska grom adnego niem a nic przypadkow ego.
M alarz obiera sobie tem a t całkiem św ia
domie (na w ybór tem atu składać się m ogą najrozm aitsze okoliczności, pow ią
zane ze sobą jakim ś logicznym węzłem), a form at obrazow i nadaje taki, jaki, w edłu g jeg o zdania, dla przedstaw ienia tem atu je s t najodpow iedniejszym . Gdy weźm iem y pod uw ag ę w szystkie obrazy, znajdujące się w jak iejś w ielkiej galeryi, to n a każdy obraz w ten sam sposób zap atry w ać się możemy. W ym ierzm y dla każdego obrazu stosunek szerokości do długości, obliczmy ilość obrazów, dla
Jktórych otrzym aliśm y ten sam stosunek;
uszeregujm y te liczby w edług w z ra sta ją cych stosunków i wreszcie w ynik tej sta ty sty k i przedstaw m y graficznie zapo- mocą krzyw ej, to otrzym am y znowu krzyw ą asym etryczną znanej postaci.
W tym przypadku w idzim y w yraźnie, że każdy elem ent tej krzyw ej je s t w yni
kiem pew nej znanej kom binacyi zjaw isk grom adnych i zdajem y sobie tu dokładnie spraw ę z tego, w ja k i sposób ta k a krzy
w a pow staje. P o w staw an ie tak ich krzy-
jwycli w innych przypadkach nie da się tak dokładnie podpatrzeć, ale możemy podejrzewać, że pow stają one analogicz
nie, jak o w yraz skom binow ania zjaw isk grom adnych.
Możemy iść jeszcze dalej, m ianowicie w niknąć głębiej w n a tu rę i sposób po-
Jw staw an ia zjaw isk grom adnych, n a tu ra l
nie w szczególnym przypadku, który przecież, być może, w gruncie rzeczy
daje obraz tego, jak pow stają zjaw iska grom adne wogóle.
W eźm y jakąś tablicę logarytm ów i po
liczmy, ile razy na jakiejś stronie loga- rytrn kończy się dow olną jak ąś cyfrą, naprzykład zerem. Policzm y dalej dla każdej tak iej liczby zer ilość stron, na których ona w ystępuje, uszeregujm y te ilości stron w edług liczby zer i przed
staw m y w ynik tej staty sty k i graficznie, to znowu otrzym am y znaną nam krzyw ą asym etryczną. K ażde zero na końcu loga- rytm u je s t niew ątpliw ie zjaw iskiem gro- madnem, a więc postać krzyw ej zgadza się najzupełniej z tem, co o naturze tych krzyw ych sądzimy. Ale tu w i
dzimy zarazem, jak zjaw isko grom adne pow stało. K ażde zero na końcu loga- rytm u jest wynikiem całego szeregu ściśle określonych działań rachunkow ych.
P rz y ty ch działaniach 10 cyfr kom binuje się w n ajrozm aitszy sposób, ale żadna z tych kom binacyj nie jest dowolna, każda posiada swoje uzasadnienie logicz
ne. D alej same w yniki są uszeregow ane kolejno w edług w zrastających liczb, k tó rych logarytm y podają tablice. A więc w w ystępow aniu zer n a końcu lo g a ry t
mów niem a nic przypadkow ego i dowol
nego.
Ten przykład popiera wyżej podane zap atryw anie na przypadkow ość w przy
rodzie, w y rażającą się w zjaw iskach grom adnych. Podobnie jak kom binacya cyfr w działaniach rachunkow ych jest koniecznym wynikiem w ykonyw anego działania, ta k i kom binacye kolejności zjawisk, w ytw arzających w w ypadkow ej zjaw isko ■ gromadne, są ściśle określone w arunkam i, w których pow stają. W iemy, w ja k i sposób pow staje 0 na końcu logarytm u, ale nie jesteśm y w stanie zbadać w szystkich czynników, które wy- I tw orzyły w zrost człow ieka, albo spowo
dow ały określoną tem p eratu rę pow ietrza atm osferycznego w danej chwili. Różni-
j
ce są czysto subjektyw ne. Id ąc dalej, m ożnaby jeszcze zapytać, czy owe w a
runki, czy w ogóle przyroda nasza nie je s t ta k ą właśnie, że krzyw e sym etrycz-
j
ne określonego ty p u są w pewnych
razach koniecznym w ynikiem kom binacyj
572
zachodzących w niej zjaw isk, że kombi- nacye inne, prow adzące do innej postaci I krzyw ych są niem ożliw e i sprzeczne z charakterem sił przyrody. A w takim razie i to nas nie pow inno dziwić, że krzyw e tak ie spotykam y w dziedzinach, nie m ających, zdaje się, nic w spólnego z siłam i przyrody. Bo przecie i lo g ik a n asza i m atem atyk a nasza tk w ią w tej przyrodzie, a w ięc też w yniki rozum o
w ań i rachunków ostatecznie prow adzić nas m uszą tam , skąd w yszły, m uszą w w ynikach grom adnych p row adzić do krzyw ych, charak tery sty czn y ch dla całej przyrody.
Siły przyrody, jak iek o lw iek je s t ich znaczenie i uogólnienie, o b jaw iają się w form ach ta k rozlicznych, że m ałą m a
m y nadzieję, ażebyśm y je poznać i n ale
życie zbadać m ogli. N ie m ożem y też w obec teg o szukać w arunków , w jak ich w spom inane k ilk ak ro tn ie kom binacye prow adzićby m usiały do krzy w y ch sy m etrycznych. N ie w olno nam jed n ak zapom inać, że reg u ła, d o ty cząca k rzy wych asym etrycznych, posiad a w yjątek, a je s t nim sym etryczne praw o w y stę
pow ania błędów przypadkow ych. N ie w ątp liw ie błędy przypadkow e zaliczyć należy do k a te g o ry i zjaw isk grom adnych i asym etry a p ra w a błędów', pomimo w szelkich re g u ł praw dopodobieństw a, nie m ogłaby nas dzisiaj dziwić, ale z faktem dośw iadczalnym liczyć się m u
simy. B yć może, że w istocie p raw o błę
dów je s t w ypadk o w ą p raw asym etrycz
nych, ale dopóki teg o udow odnić nie możemy, nie możemy re g u ły odwrócić, t. j. nie m ożem y powdedzieć, że zawsze, g d y w badaniach zjaw isk grom adnych w y stęp u ją krzyw e asym etryczne, są one w p ro st ty lk o w yrazem przypadkow ości przyrodzonej. A wTięc nie m ożem y w p ro st
jpom ijać ty c h w niosków , do k tó ry ch p ro w adzi zastosow anie w zględem ty ch krzy- | w ych teory i błędów . W w ielu p rzy p ad kach niew ątpliw ie n a tej drodze dojdzie
m y do w y k ry cia czynników , analogicz- J nych ze zm iennem i błędów system aty cz
nych, ja k to w yżej w yjaśniliśm y. W y starczy przytoczyć jak o przy kład k rzyw e I tem peratury.
P ra k ty c z n y wynik, jaki z tych rozw a
żań w ypływ a je s t ten, że gdy m am y do czynienia z krzyw em i asym etrycznem i, nie potrzebujem y się koniecznie upierać przy teoryi błędów i szukać czynników, których, być może, w cale niem a, lub tw orzyć hypotezy dla objaśnienia rzeczy nie istniejących. Dalej, rów noległy prze
b ieg krzyw ych w zjaw iskach peryodycz- nych niekoniecznie św iadczy o zw iązku w zajem nym ta,kich zjaw isk, poniew aż jed n ak o w a asym etrya posiadać może głębsze źródło w samej istocie pow sta
w an ia tak ic h krzyw ych. Innym razem obszerniej zajm ę się przypadkow ością pew nych okresów, z których (często ty l
ko pozornego) w y stęp ow ania w przebie
g u najróżnorodniejszych zjaw isk zbyt daleko idące w y ciąg a się wnioski. Oczy
w iście pod w pływ em czynników, działa
jący ch w pewnym niezm iennym k ieru n ku, i krzyw e asym etryczne ulegać m uszą zmianom. Ale punktem w yjścia do zba
dania ty ch czynników m uszą być krzyw e asym etryczne, o parte na doświadczeniach ogólniejszych, aniżeli specyalny przypa
dek błędów spostrzeżeń. N iestety, tru d ności, ja k ie się tu nastręczają, są ta k wielkie, że dzisiaj nau ka jeszcze zupeł
nie nie doszła do tego, aby dać sobie z niem i radę. Pom ijając już, że m ate
m atyczne trak to w an ie krzyw ych asy
m etrycznych je st znacznie trudniejsze i zaw ilsze, w prost nie wiemy, ja k ą krzy
w ą obrać za podstaw ę dociekań, a nie u leg a w ątpliw ości, że w każdym spe- cyalnym przypadku krzyw a ta, p rzy n aj
mniej co do pew nych stałych param e
trów , je s t inną. Je że li jeszcze zważym y, że w ogólności i dośw iadczalne pozna
nie ty ch krzyw ych je s t niemożliwem, to m usim y się n a to zgodzić, że zasady teoryi błędów długo jeszcze będą t ą je d yną deską zbaw ienia, na której będzie
my się sta ra li utrzym ać na pow ierzchni niezgłębionego m orza zjaw isk. A le po
w inniśm y mieć tę świadomość, że zn aj
dujem y się n a gruncie n ietrw ałym i n ie
pewnym.
M. E rnst.
N r 86 WSZECHŚWIAT 573 I
KRONIKA NAUKOWA.
— Przyrząd do telefonowania bez drutu. Na wy-
jstawie elektrotechnicznej, urządzonej w mar- [ cu r. b. w Berlinie staraniem Związku Elek- j trotechnicznego, p. E. Ruhmer przedstawił swój przyrząd do telefonowania bez drutu.
Za wysyłacz służył reflektor, którego siła świetlna podlegała wahaniom pod wpływem zmiennych prądów, wytwarzanych w mikro-
jfonie i sumowanych z prądem, dopływającym ! do reflektora. Promienie reflektora, zamie-
jnione na równoległe, trafiły na ustawioną w odległości 18 m stacyą odbiorczą, gdzie przy pomocy dużego parabolicznego zwier
ciadła (około 3U m średnicy) ześrodkowywano je na cylindryczną, czułą na światło komórkę selenową, umieszczoną na osi zwierciadła.
Za przeciwwagę dla tego ostatniego służyła, umieszczona na odwrotnej stronie, skrzynka telefoniczna. Samo zaś zwierciadło umiesz
czone było na wysokim niklowanym mosięż
nym statywie i dawało się ustawiać we wszystkich kierunkach. Przenoszenie mowy było bardzo wyraźne i głośne. Ustawienie na drodze, przebieganej przez promienie, nie
przezroczystej na 2 mm grubej płytki z twar
dego kauczuku osłabiało wprawdzie dźwięki, lecz ich nie przerywało, gdyż twardy kauczuk przepuszcza promienie poza fioletowe. Nato
miast ekran z tektury lub cienkiej blachy przerywa odtwarzanie dźwięków natych
miast.
Komórka selenowa użyta do tych doświad
czeń posiadała nową formę, nadaną jej przez wynalazcę p. Ruhmera. Opis tej nowej ko
mórki cylindrycznej podany został w nr. 35 Wszechświata z r. b.
w. w.
— Zmiany fizyczne koloidów. Zbadanie sto
sunku ciał krystaloidowych do koloidów nie
zmiernie jest ważne dla biologii, albowiem wszelkim zjawiskom życiowym towarzyszą pewne zmiany w stosunku tych ciał zawar
tych w żywej protoplazmie. Panowie Pauli i Roma rozpoczęli studya nad tym przedmio
tem od badań nad żelatyną. Już dawniej Pauli dowiódł, że punkty topliwości i krzep
nięcia żelatyny zmieniają się w wysokim stopniu pod wpływem obecności krystaloi- dów. Okazało się, że jedna grupa soli oraz nieelektrolitów (siarczany, cytryniany, winia
ny, octany oraz gliceryna i cukier gronowy) podnosi punkt krzepnięcia kleju kostnego, inne zaś (chlorki, chlorany, azotany, bromki, jodki, alkohol, mocznik) obniża. Zbadano to z początku tylko dla żelatyny w roztworze 10%-wym. Lecz w dalszym szeregu doświad
czeń, dokonanych z żelatyną 5°/o i 15°/o;wą, przekonano się, że to uszeregowanie soli co do ich wpływu na zmianę punktu topliwo
ści i krzepnięcia żelatyny nie jest zależne od koncentracyi tej ostatniej. Ze soli osadzają
cych badano siarczek amonu, octan sodu, chlorek sodu, z nieosadzających chlorek amo
nu. W innej części pracy autorowie rozpa
trują wpływ skombinowanego działania roz
maitych soli. Okazało się, że w działaniu takich mieszanin krystaloidów na żelatynę ujawnia się suma działania każdej soli od
dzielnie. Każda sól działa niezależnie od in
nych. Pp. Pauli i Roma podają obszernie cały przebieg licznych doświadczeń, jakie przedsiębrali w tym kierunku. Jakkolwiek wniosków ogólniejszych z badań tych wypro
wadzić jeszcze nie można, zasługują one jed
nakże na pilną uwagę jako pierwsze próby na polu wyjaśnienia zjawisk fizyczno-biolo- gicznych.
(Naturw. Rundsch.). A. L.
— Wpływ surowicy na wymoczki. Wiadomo,
! że surowica wzięta z królików i morświnek, [ działa zabójczo na wymoczki. Niedawno p. Ledoux-Lebard przekonał się, że można jeszcze zwiększyć ten wpływ szkodliwy suro
wicy, zastrzykując zwierzętom pod skórę,
j
znaczne ilości wymoczków.
| Do doświadczeń swych brał on czyste i liczne hodowle orzęska Paramaecium cau-
| datum, i przekonał się, że po pięciu lub
! sześciu zastrzyknięciach podskórnych króli
kom i morświnkom, własności trujące suro-
j
wicy tych zwierząt względem wymoczków
j
tegoż samego gatunku znacznie się wzmogły,
j