Jtó 3 4 . Warszawa, d. 21 Sierpnia 1892 r. T o m X I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H S W IA T A “ . W W a r s z a w ie : ro c zn ie rs. 8
k w a r ta ln ie „ 2 Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : ro c z n ie „ 10
p ó łro c z n ie „ 6
P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic y .
Kom itet Redakcyjny W sz e c h św ia ta stanow ią panow ie:
A leksandrow icz J ., D eike K., D ickstein S., H oyer H ., .Turkiewicz, K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., N atanson J ., P rauss St., Sztolcm an J . i W róblew ski W .
„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ó m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d r u k u w s z p a lc ie alb o je g o m ie js c e p o b ie ra się za p ierw szy r a z k o p . 7'/»
za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d a ls z e k o p . 6.
iL dres ZRed-a/lsrcyl: jESZra.lsrcwrslsie-^rzeca.nciieście, 2 >Tr se.
Z NEKROLOGII
C Z A S Ó W O S T A T N I C H . S t a s 3 IKZopp, H o f m a n a .
Z d a rz a ją się czasem epoki, w których śmierć s praw ia s m utne dożynki, zbierając na jednój niwie pełne a dojrzałe kłosy.
T a k w ostatnich czasach p adły pod jej kosą trzy najpiękniejsze kłosy na niwie chemicz
nej. J a n S erw acy Stas, H e r m a n K opp i A u g u st W ilhelm H ofm ann w przeciągu kilku miesięcy, je d e n po drugim, położyli się w mogiłach. W szystkich trzech imiona jaśnieją wielką i niespożytą sławą; wszyscy trzej pracą swoją przyczynili się znacznie d o postępów wiedzy i do jej rospowszech- nienia; wszystkim trzem wreszcie było dane przez długie lata nieść ludzkości dobre usługi. K ażdy j e d n a k w innym dziale był pracownikiem, do pewnego stopnia twórcą działu nawet, a to t a k dalece, że na tle szczegółowo rozwiniętej historyi pracy tych trzech mężów rossn u ćb y można całkow ite
niemal dzieje postępów chemii w ostatniem półwieczu. Stas przez swoje badania nad ciężarami atomowemi pierwiastków dał tr w a łe podstawy metodom doświadczalnym i l o gicznym stechijometryi i stworzył przeto istotne podwaliny chemii nieorganicznej.
Jednocześnie jego studyja nad metalami,
! a z drugiej strony — nad sposobami w y kryc ia i określenia trucizn zbogaciły dział zastosowań chemii niezmiernie ważnemi przyczynkami. K o p p stworzył, można p o
wiedzieć, naukę o stosunku pomiędzy w łas
nościami fizycznemi i składem chemicznym, kładąc przez to najistotniejszy fundam ent praw dziw ej znajomości materyi. Był on też zarazem pierwszym i w swoim zakresie dotychczas jedynym historykiem chemii, a przez re daktorstw o kilku najpoważniej
szych w ydaw nictw fachowych doprowadził chemiją do posiadania takich archiwów, jak iem i mało któ ry dział wiedzy pochlubić się może. H ofm ann wrreszcie w badaniach swoich objął rozm aite działy związków o r
ganicznych, a w dziale związków azoto
wych poczynił odkrycia, k tóre stanowią p u n k t wyjścia i podstawę tak wspaniałego dzisiejszego rozw oju chemii tych związków.
Oprócz tego Hofm ann, ja k o założyciel szko
530 w s z e c h ś w i a t . N r 34.
ły chemicznej angielskiej, ja k o p rz e w o d n i
czący Tow arzystw a chemicznego niem iec
kiego i ja k o w y k w in tn y mówca i pisarz, zwłaszcza w dziale bijografii współczesnych chemików, przyczynił się, j a k mało który uczony do wywalczenia dla chemii obecnego jej naukow ego i społecznego stanowiska.
J a k k o lw ie k żaden z trzech wielkich m ę
żów nie przyjm ow ał bespośredniego udziału w rozwoju naszej naukowości i zaledwie je d n a książka H ofm anna została przysw ojo
na piśmiennictwu polskiemu, W szechświat ma obowiązek uczczenia wiekopomnych ich zasług przez obszerniejsze życiorysy. Do spełnienia tego obowiązku jed n ak ż e p r z y stępujem y z powątpiew aniem , czy wielkość zadania nie p rz era sta sił naszych oraz w a
ru n k ó w krótkości i popularności, jak im podlegać muszą wszystkie nasze a rtykuły.
J a n S e r w a c y S t a s .
W Lowanijum, wśród ubogiej rodziny mieszczańskiej, 21 Sierpnia 1813 r., p rz y szło na świat wątłe i chorow ite dziecko.
W slabem je d n a k ciele p ięk n a zamieszkała dusza i um ysł niezw ykle był bogaty. Gdy z trudem odchow any m łody J a n doszedł lat, w których myślić należało o wyborze zawodu, troska o chleb na przyszłość i rady starszych skierow ały go do szkoły le k a r
skiej. M edycynie też o d d aw ał się, jeżeli nie z zapałem, to p rz ynajm nie j wytrwale, aż do chwili, w której dyplom doktora wszech n auk lekarskich otw ierał mu drogę do spodziewanych m ateryjalnych korzyści.
A le jeszcze na ławie uniwersyteckiej Stas zrozum iał, że powołanie lekarskie nie p rz y pad a do usposobienia jego umysłu: O bsze r
ne widnokręgi nauki czystej ciągnęły go k u sobie z niep rz ep artą siłą. Mistrzem , do którego zwrócił się z prośbą o pomoc i kie
ru n e k , był de K oninck, p rofesor w L o w a n ijum , chemik dawniejszej daty, wiele um iejący i chętny w udzieleniu swej wie
dzy, ale nieidący za współczesnym z w ro tem w n auczaniu chemii. Zresztą takie były czasy. P ra c o w n i chemicznych, o tw a r tych dla każdego, kto pra cow ać chce i umie,
E u ro p a liczyła wówczas dwie dopiero — w Giessen i w Paryżu. W pierwszem z tych m iast Liebig inaugurow ał właśnie początki tój świetnćj doby w dziejach chemii, której najwyższego roskwitu jesteśmy świadkami i w drażał nieznane przedtem formy życia naukowego. O W drugiem wielki Dumas o w dobranem towarzystwie współpracowni
ków i uczniów podejmował coraz nowe a zawsze wielkie zadania rodzącej się do
piero, a w tak znacznej mierze jem u w łaś
nie swoje powstanie zawdzięczającej chemii związków węgla. I tu i tam wszakże aspi
ra n tó w do pracy zawsze bywało tylu, że ciasnych murów pracowni rosszerzyć dla nich nie m ogła najszczersza n aw et gościn
ność gospodarzy. Stas w małem laborato- ry ju m pryw atnem K on in ck a o d k ry ł flory- dzynę, ciało zaw arte w korze, okrywającej korzenie jabłoni. A le tu poznał dopiero, że umiejętność mistrza nie przekracza poza granice otrzym ywania nowego związku w stanie czystym i zbadania zewnętrznych je g o własności. To go utw ierdziło w daw
no powziętym zamiarze szukania światła u jednego z głównych ognisk, a znowu bli
skość i wspólność języka przemówiły za w y
borem P aryża.
T rz eba było Stasowi użyć niemało czasu, cierpliwości, a nawet — któż dziś uwierzyć zechce — i podstępów, żeby się dostać do przepełnionej pracowni Dumasa. A le kiedy j u ż raz tam weszedł, otoczyła go inna, n ie zn a n a mu pierwej atmosfera. P rzedew szy- stkiem był między nowymi jego kolegami P ir ia , który tylko co właśnie ukończył b a dania nad salicyną. P rz y jego wskazów
kach łatwo było posunąć dalej znajomość florydzyny, która okazała się glukozydem i przyszła w sam czas, żeby pomnożyć licz
bę członków świeżo odkrytej a ważnej i cie
kawej grom ady związków organicznych^
Sam Berzelius, przez zajęcie się swoje p r a cą Stasa i pochlebną jej ocenę, pasował n ie ja k o , młodego rycerza nauki. Dumasowi zaś o tyle p rz y p ad ł do serca, że wkrótce za
czynają się ukazyw ać sprawozdania z ba
dań pod wspólnem Dum asa i Stasa imie
niem.
P ierw sza z prac takich dotyczyła działa
nia alkalijów w wysokiej tem peraturze na
ciała alkoholowe. Był w niej początek me
N r 34. WSZECHŚWIAT. 531 tody, która, nieco zmieniona, została rossze-
rzona później i zastosowana do związków najrozmaitszych i do dziś dnia, pod nazwą metody stapiania z potażem gryzącym, nie przestaje oddaw ać wielkich usług chemii organicznej.
Daleko wszakże ważniejsze zadanie, za
danie, które ju ż odtąd zapełnić miało cał
kow ity Stasa żywot naukowy, nastręczyło się mu ja k g d y b y samo przez się w skutek następujących okoliczności: P rz y rozbiorach ciał organicznych, wykonywanych w p r a cowni D um asa z niesłychaną dokładnością, ciągle pow tarzało się zjawisko, którego nie
podobna było objaśnić, że ilość węgla i w o doru, obliczona z produktów spalenia r o z bieranego ciała, była wyższa niż oczekiwać należało. K iedy brano do rozbioru węglo
wodory, wypadało zwykle tak, że suma zna
lezionych ciężarów pierwiastków była więk
sza od ciężaru użytego do doświadczenia węglowodoru. Najtroskliwsze poszukiwa
nia w ykryć nie mogły żadnego błędu w m e
todzie, ani w jój wykonaniu i pozostawało jedno tylko przypuszczenie, że przyjm owa
ny podówczas ciężar atom owy węgla jest oceniony zawysoko. D um as zaprosił do w spółpracownictwa Stasa i w szeregu do
świadczeń, których ścisłość nie pozostawiała nic do życzenia, postarali się oznaczyć sa
modzielnie ciężar atomowy węgla. Z do
świadczeń tych, do których za m ateryjał były użyte najczystsze n a tu ra ln e i sztuczne odmiany węgla, grafity i dyjamenty, wy
padł wniosek niezaprzeczony, że istotnie p rz y jm o w a n a powszechnie w owym czasie liczba 12.24 nie wyraża ciężaru atomowego węgla, lecz że należy ją zmniejszyć do 12,0.
W k ró tc e potem Dumas, ju ż bez udziału Stasa, p o d jął sław ne swoje doświadczenia nad składem wody, z których n a ciężar ato
mowy tlen u w y p a d ła mu liczba 16,0. N a stępnie tenże sam wielki uczony do współki z B oussingaultem w P a ry ż u i Stasem miesz
kającym j u ż w Brukseli, p rz eprow a dził nie
mniej sławne doświadczenia nad składem powietrza atmosferycznego, z których z n o wu dla azotu oznaczyli ciężar atomowy na 14,0. W p a tr u j ą c się w te liczby, co do ści
słości których najm niejszego nie mógł ży
wić podejrzenia, Stas przypom niał sobie oddaw na zaniechaną, można powiedzieć,
lekceważoną hipotezę Prouta. O d 1815 r.
W illiam P rout, naprzód bezimiennie a p o tem z podpisem, ogłosił kilka rospraw, w których usiłował dowieść, że ciężary a to mowe wszystkich pierwiastków w yrażają się przez liczby całkowite, że są zatem wie
lokrotnościami ciężaru atomowego wodoru.
Czy sama m ateryja pierwiastków stanowi p ro d u k t jakiejś kondensacyi wodoru — P r o u t nie uw ażał za rzecz dowiedzioną, ale za bardzo praw dopodobną. Na epokę wspo
mnianych powyżej oznaczeń Dumasa i jego towarzyszów (1 840—1842) p rz y p ad a chwila najważniejszego zw rotu w nowoczesnych dziejach n auk fizycznych, to jest uznanie
„jedności sił” w przyrodzie. Zdawać się mogło, że „jedność m atery i” lada chwila również musi być dowiedziona i Stas w łaś
nie, uderzony przez liczby Dumasa, swoje i Boussingaulta, popchnięty przez R o b erta M eyera, podjął się wznowić hipotezę P ro u - tn, na nowych, ścisłych i niezaprzeczonych opierając j ą liczbach.
Zdobyć j e d n a k te liczby, to znaczyło określić nanowo ciężary atomowe jeżeli nie wszystkich pierw iastków , to przynajmniej takiej ich ilości, ażeby mogło być w y klu
czone podejrzenie przypadkowego zbiegu okoliczności. T ru d n o nam w tem miejscu wchodzić w szczegóły podobnej pracy: M u
simy uwierzyć gołosłownemu zapewnieniu, że doświadczalne oznaczenie ciężaru ato
mowego pierw iastku dla pewnych p r z y czyn, leżących w samej naturze rzeczy, je s t to jedno z najtrudniejszych zadań n a u k o wych.
W y n ik ostateczny besprzykładnie usilnej, dziesiątki lat ciągnącej się, a nad wszelki wyraz ścisłej i drobiazgowej pracy Stasa je s t dzisiaj powszechnie znany: H ipoteza P ro u ta została obalona w sposób j a k n a jb a r- dziój stanowczy, obalona w brew p ierw ot
nemu założeniu samego Stasa, wbrew u k o chanemu powiedzieć można jego p rz ek o n a
niu. Nadarem nie Dumas raz jeszcze w zmie
nionej postaci wznowić j ą usiłow ał—zadanie dowiedzenia jedności materyi na tej drodze raz nazawsze pogrzebane zostało. T en ju ż je d e n wynik, chociaż ujemny, pozostałby nazawsze zapisany na kartach dziejów nau ki jak o jeden z faktów najważniejszych.
A le dodajmy jeszcze określenia ciężarów
532 WSZECHŚWIAT. N r 34.
atomowych kilkunastu p ie rw ia stków ze ści
słością, sięgającą nieraz aż do czwartych liczb dziesiętnych i k tóre dla następców Stasa posłużyły za p u n k ty wyjścia do i n nych oznaczeń; dodajm y niep rz eb ra n e m n ó stwo sposobów otrzy m y w a n ia ciał chem icz
nych w stanie idealnój czystości, sposobów, które niekiedy imponują, powiedziećby się chciało, zuchwalstwem pomysłu, j a k np.
oczyszczanie s re b ra przez dystylacyją; d o dajm y dziesiątki tysięcy doświadczeń, z k tó rych wypadki liczbowe stanowią szczyt pre- cyzyi; a zrozumiemy podstawową donio
słość dzieła Stasa, mało mającego równych sobie w całej historyi n a u k ścisłych.
Jeż eli wolno posłużyć się wyrażeniem, zapożyczonem od krańcow ych psychofizyjo- logów dzisiejszych, Stas by ł gienijuszem obłąkanym n a punkcie ścisłości i precyzyi.
Czem kolwiek za ją ł się, wszystko oddać m u siał w postaci wykończonej, niezostawiając ani cienia wątpliwości. J a k łatw o np. było Lockyerow i wygłosić, że pierw iastki w te m peraturach wyższych uleg ają dysocyjacyi na ja k ie ś ciała prostsze, a to na zasadzie zmian, jakich doznają ich widma w m iarę coraz silniejszego ogrzewania. Jednocześnie z pierwszem wystąpieniem publicznem Loc- k y era (około 1875), Stas wziął się do s p r a w dzenia jego spostrzeżeń — dopiero j e d n a k w ostatnim ro k u życia na posiedzeniu p u blicznem akadem ii belgijskiej w mowie
„O naturze św iatła słonecznego” zdał s p r a wę z całości swych badań. O b jęły one osiem metali, w y b ra n y ch pom iędzy temi, które wchodziły w zakres b ad a ń L o c k y e ra i d o konane były przy różnych tem peraturac h, dochodzących aż do p u n k tu topliw ości i r y du (około 2 500°), a doprow adziły do wnio
sku, że w pływ samego tylko ciepła nie w y wołuje żadnych zmian w postaci widma.
Co innego następuje, kiedy za źródło ciepła użyte zostaną tak ie przejaw y działa ń elek
trycznych, j a k iskra albo ł u k Y olty. W i d mo rozgrzanej aż do świecenia p ary m etalu i widmo elektryczne tejże samej pary ró ż nią się między sobą bez względu na tem p e
ra tu r ę , a to wszakże nie stanowi dowodu, że pierw iastki pod w pływ em ciepła u leg ają dysocyjacyi. Że ciemne linije w idm a sło
necznego o dpow iadają co do ilości i poło
żenia linijom j a s n y m w w idm ach metali ża
rzących się w łu k u Volty, to, według Stasa, objaśniaćby należało tem, że fotosfera za
wdzięcza swoje światło i ciepło w y ład o waniom elektrycznym.
Wysoki polot badań, których treść p rz y toczyłem powyżej, nie przeszkadzał Staso- wi zajmować się i kwestyjami bardziej do celów praktycznych zastosowanemi. T a k np. od 1875 r. był on członkiem komitetu m iędzynarodowego m iar i wag i zbadał własności przyjętego przez ten komitet za m ateryja ł do w yrobu wzorców alijażu p la tyny z irydem, zawierającego 10% ostatnie
go m etalu. P r a c y tej dokonał w części do współki z H enrykiem Sainte-Claire-Devil- lem, w części z norweskim uczonym Bro- chem. S prawozdanie z tych badań, o gło
szone w protokułach komitetu, jest p r a w dziwą skarbnicą wiadomości o metalach z g rom ady platynowej. Jeszcze bliżej d o t k n ą ł p ra k ty k i w równie szczegółowo opra- cowanem badaniu porównawczem dwu m e
tod zmydlania tłuszczów, alkalicznej i kw a ś
nej, powierzonem mu przez komitet w ysta
wy powszechnej londyńskiej w 1862 roku, oraz w badaniach nad własnościami metali, używ anych na wyrób broni, k tó re p rz ep ro wadził z polecenia rządu belgijskiego. Zbo- gacił wreszcie i chemiją sądow o-lekarską bardzo ważną metodą wydzielania trucizn roślinnych, alkaloidów, w przypadkach p o dejrzewanego otrucia. Metodę tę zmodyfi
kowali nieco następnie Ju liju sz i K obert Otto, myśl je d n a k zasadnicza, podana przez Stasa, pozostała niezmieniona i metoda dziś jeszcze jest w powszechnem użyciu, pom i
mo, że pomyślana została przed laty p r z e szło czterdziestu.
P oza sferą działalności naukowej Stas był człowiekiem cichym i nad miarę skromnym.
Niestworzywszy sobie obowiązków ro d z in nych, poprzestaw ał w życiu potocznem na małem, na niczem prawie. P rze z czas ja k iś by ł profesorem szkoły w o js k o w ej—choroba k rta n i nie pozwoliła mu w y trw a ć w zawo
dzie nauczycielskim. Najwyższa cześć dla praw dy, która m u była gwiazdą przew odnią w pracy naukow ej, rządziła również jego postępkam i w życiu obywatelskiem. N a hańbę dla współczesnego pokolenia po w ie
dzieć trzeba, niestety, że ta okoliczność o s ta
tnia była dla wielkiego uczonego stałem
N r 34. WSZECHŚWIAT. 533 źródłem niepowodzeń. U schyłku dopiero
dni swoich, gdy 5 M aja 1891 roku święcił 50-letni jubileusz swego wejścia do akade
mii belgijskiej, sędziwy bohater nauki mógł z radością, się przekonać, że i na tem polu try u m f prędzej czy później musi zostać praw dy udziałem. Dzień jubileuszowy był praw ie świętem narodowem w Belgii, a p r z y najmniej w wykształconych warstwach n a rodu, a zaszczytom i dowodom uznania nie było liku i m iary.
Przechow aw szy aż do ostatniego tchnie
nia cały zasób władz umysłu, nieporzuciw- szy praw ie do dnia śmierci zajęć n au k o wych, J a n Serwacy Stas spoczął n a wieki d. 13 G ru d n ia 1891 roku.
(c. d. nast.).
Zn.
(C iąg d a ls z y ).
IV.
W ruchach mięśni powinniśmy odróżniać pojedyńcze drgnięcie od trw ałego skurcze
nia. D rgnięcie jest niezmiernie szybkim ruchem, zachodzącym jak o skutek j e d n o ra zowego pobudzenia. S kurczenie jest za
wsze dłuższe niż drgnięcie, ponieważ z o staje wyw ołane przez cały szereg p o b u dzeń.
Zmysły nasze, naw et wzrok, zbyt powol
nie działają, aby mogły pojąć zjawiska przyrody w e dług rodzaju drgania i nie mo
gą nam przeto oddaw ać usług w badaniu takich objaw ów n atu ry , k tóre zachodzą w ciągu drobnych ułam ków sekundy. B ra k ten wiedza dzisiejsza wypełnia przyrządami, k tó re pozw alają w p ro st zapisywać przebieg zjawiska w postaci linij krzywych, fali
stych, przem aw iających do rozumiejącego te znaki języ k ie m ja s n y m i wymownym.
T a metoda graficzna je s t j e d n ą z najpotęż
niejszych dźw igni w postępie fizyjologii w drugiej połowie naszego stulecia. L u dwig, M arey i K ro n e ck er, oto nazwiska,
które, obok wielu innych, na zawsze będą zw iązane z temi postępami.
N a tu rę fizyczną drgań i skurczeń mięś
niowych pojęto dopiero po zastosowaniu takich piszących przyrządów, t. z w. mio- grafów. O kazało się, że mięsień nie k u r czy się jednocześnie z podrażnieniem; u p ł y wa mniej więcej setna część sekundy, za
nim zostanie on w ruch w praw iony. To opóźnienie nazywamy okresem utajonego pobudzenia. Czas, potrzebny do osięgnięcia przez mięsień najwyższego stopnia skurcze
nia, wynosi 3 — 4 setnych sekundy i n a z y wamy go okresem rosnącego natężenia, p o czerń następuje okres słabnącego natężenia, podczas którego mięsień pow raca do p ier
wotnej swej długości.
Mniej więcej dwadzieścia lat temu ros- poczęto badania nad nużeniem się wycię
tych mięśni zwierząt (żaby, psa). Z licz
nych w tym kieru n k u badań fizyjologa ber
neńskiego, K roneckera, okazało się, że zja- [ wisko to w oddzielonych z ciała mięśniach [ zwierzęcych nie bardzo jest zawile. In n e I natom iast zdobyto wyniki gdy zwrócono się do człowieka, badając znużenie jego mięśni podczas życia. P oszukiw ania te, przez osta
tnie lata prowadzone przez Mossa, od po-
j