• Nie Znaleziono Wyników

iLdres ZRed-a/lsrcyl: jESZra.lsrcwrslsie-^rzeca.nciieście, >Tr se. Jtó

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "iLdres ZRed-a/lsrcyl: jESZra.lsrcwrslsie-^rzeca.nciieście, >Tr se. Jtó"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jtó 3 4 . Warszawa, d. 21 Sierpnia 1892 r. T o m X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H S W IA T A “ . W W a r s z a w ie : ro c zn ie rs. 8

k w a r ta ln ie „ 2 Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : ro c z n ie „ 10

p ó łro c z n ie „ 6

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic y .

Kom itet Redakcyjny W sz e c h św ia ta stanow ią panow ie:

A leksandrow icz J ., D eike K., D ickstein S., H oyer H ., .Turkiewicz, K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., N atanson J ., P rauss St., Sztolcm an J . i W róblew ski W .

„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ó m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d r u k u w s z p a lc ie alb o je g o m ie js c e p o b ie ra się za p ierw szy r a z k o p . 7'/»

za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d a ls z e k o p . 6.

iL dres ZRed-a/lsrcyl: jESZra.lsrcwrslsie-^rzeca.nciieście, 2 >Tr se.

Z NEKROLOGII

C Z A S Ó W O S T A T N I C H . S t a s 3 IKZopp, H o f m a n a .

Z d a rz a ją się czasem epoki, w których śmierć s praw ia s m utne dożynki, zbierając na jednój niwie pełne a dojrzałe kłosy.

T a k w ostatnich czasach p adły pod jej kosą trzy najpiękniejsze kłosy na niwie chemicz­

nej. J a n S erw acy Stas, H e r m a n K opp i A u g u st W ilhelm H ofm ann w przeciągu kilku miesięcy, je d e n po drugim, położyli się w mogiłach. W szystkich trzech imiona jaśnieją wielką i niespożytą sławą; wszyscy trzej pracą swoją przyczynili się znacznie d o postępów wiedzy i do jej rospowszech- nienia; wszystkim trzem wreszcie było dane przez długie lata nieść ludzkości dobre usługi. K ażdy j e d n a k w innym dziale był pracownikiem, do pewnego stopnia twórcą działu nawet, a to t a k dalece, że na tle szczegółowo rozwiniętej historyi pracy tych trzech mężów rossn u ćb y można całkow ite

niemal dzieje postępów chemii w ostatniem półwieczu. Stas przez swoje badania nad ciężarami atomowemi pierwiastków dał tr w a ­ łe podstawy metodom doświadczalnym i l o ­ gicznym stechijometryi i stworzył przeto istotne podwaliny chemii nieorganicznej.

Jednocześnie jego studyja nad metalami,

! a z drugiej strony — nad sposobami w y ­ kryc ia i określenia trucizn zbogaciły dział zastosowań chemii niezmiernie ważnemi przyczynkami. K o p p stworzył, można p o ­

wiedzieć, naukę o stosunku pomiędzy w łas­

nościami fizycznemi i składem chemicznym, kładąc przez to najistotniejszy fundam ent praw dziw ej znajomości materyi. Był on też zarazem pierwszym i w swoim zakresie dotychczas jedynym historykiem chemii, a przez re daktorstw o kilku najpoważniej­

szych w ydaw nictw fachowych doprowadził chemiją do posiadania takich archiwów, jak iem i mało któ ry dział wiedzy pochlubić się może. H ofm ann wrreszcie w badaniach swoich objął rozm aite działy związków o r­

ganicznych, a w dziale związków azoto­

wych poczynił odkrycia, k tóre stanowią p u n k t wyjścia i podstawę tak wspaniałego dzisiejszego rozw oju chemii tych związków.

Oprócz tego Hofm ann, ja k o założyciel szko­

(2)

530 w s z e c h ś w i a t . N r 34.

ły chemicznej angielskiej, ja k o p rz e w o d n i­

czący Tow arzystw a chemicznego niem iec­

kiego i ja k o w y k w in tn y mówca i pisarz, zwłaszcza w dziale bijografii współczesnych chemików, przyczynił się, j a k mało który uczony do wywalczenia dla chemii obecnego jej naukow ego i społecznego stanowiska.

J a k k o lw ie k żaden z trzech wielkich m ę­

żów nie przyjm ow ał bespośredniego udziału w rozwoju naszej naukowości i zaledwie je d n a książka H ofm anna została przysw ojo­

na piśmiennictwu polskiemu, W szechświat ma obowiązek uczczenia wiekopomnych ich zasług przez obszerniejsze życiorysy. Do spełnienia tego obowiązku jed n ak ż e p r z y ­ stępujem y z powątpiew aniem , czy wielkość zadania nie p rz era sta sił naszych oraz w a­

ru n k ó w krótkości i popularności, jak im podlegać muszą wszystkie nasze a rtykuły.

J a n S e r w a c y S t a s .

W Lowanijum, wśród ubogiej rodziny mieszczańskiej, 21 Sierpnia 1813 r., p rz y ­ szło na świat wątłe i chorow ite dziecko.

W slabem je d n a k ciele p ięk n a zamieszkała dusza i um ysł niezw ykle był bogaty. Gdy z trudem odchow any m łody J a n doszedł lat, w których myślić należało o wyborze zawodu, troska o chleb na przyszłość i rady starszych skierow ały go do szkoły le k a r­

skiej. M edycynie też o d d aw ał się, jeżeli nie z zapałem, to p rz ynajm nie j wytrwale, aż do chwili, w której dyplom doktora wszech n auk lekarskich otw ierał mu drogę do spodziewanych m ateryjalnych korzyści.

A le jeszcze na ławie uniwersyteckiej Stas zrozum iał, że powołanie lekarskie nie p rz y ­ pad a do usposobienia jego umysłu: O bsze r­

ne widnokręgi nauki czystej ciągnęły go k u sobie z niep rz ep artą siłą. Mistrzem , do którego zwrócił się z prośbą o pomoc i kie­

ru n e k , był de K oninck, p rofesor w L o w a ­ n ijum , chemik dawniejszej daty, wiele um iejący i chętny w udzieleniu swej wie­

dzy, ale nieidący za współczesnym z w ro ­ tem w n auczaniu chemii. Zresztą takie były czasy. P ra c o w n i chemicznych, o tw a r ­ tych dla każdego, kto pra cow ać chce i umie,

E u ro p a liczyła wówczas dwie dopiero — w Giessen i w Paryżu. W pierwszem z tych m iast Liebig inaugurow ał właśnie początki tój świetnćj doby w dziejach chemii, której najwyższego roskwitu jesteśmy świadkami i w drażał nieznane przedtem formy życia naukowego. O W drugiem wielki Dumas o w dobranem towarzystwie współpracowni­

ków i uczniów podejmował coraz nowe a zawsze wielkie zadania rodzącej się do­

piero, a w tak znacznej mierze jem u w łaś­

nie swoje powstanie zawdzięczającej chemii związków węgla. I tu i tam wszakże aspi­

ra n tó w do pracy zawsze bywało tylu, że ciasnych murów pracowni rosszerzyć dla nich nie m ogła najszczersza n aw et gościn­

ność gospodarzy. Stas w małem laborato- ry ju m pryw atnem K on in ck a o d k ry ł flory- dzynę, ciało zaw arte w korze, okrywającej korzenie jabłoni. A le tu poznał dopiero, że umiejętność mistrza nie przekracza poza granice otrzym ywania nowego związku w stanie czystym i zbadania zewnętrznych je g o własności. To go utw ierdziło w daw ­

no powziętym zamiarze szukania światła u jednego z głównych ognisk, a znowu bli­

skość i wspólność języka przemówiły za w y­

borem P aryża.

T rz eba było Stasowi użyć niemało czasu, cierpliwości, a nawet — któż dziś uwierzyć zechce — i podstępów, żeby się dostać do przepełnionej pracowni Dumasa. A le kiedy j u ż raz tam weszedł, otoczyła go inna, n ie ­ zn a n a mu pierwej atmosfera. P rzedew szy- stkiem był między nowymi jego kolegami P ir ia , który tylko co właśnie ukończył b a ­ dania nad salicyną. P rz y jego wskazów­

kach łatwo było posunąć dalej znajomość florydzyny, która okazała się glukozydem i przyszła w sam czas, żeby pomnożyć licz­

bę członków świeżo odkrytej a ważnej i cie­

kawej grom ady związków organicznych^

Sam Berzelius, przez zajęcie się swoje p r a ­ cą Stasa i pochlebną jej ocenę, pasował n ie ­ ja k o , młodego rycerza nauki. Dumasowi zaś o tyle p rz y p ad ł do serca, że wkrótce za­

czynają się ukazyw ać sprawozdania z ba­

dań pod wspólnem Dum asa i Stasa imie­

niem.

P ierw sza z prac takich dotyczyła działa­

nia alkalijów w wysokiej tem peraturze na

ciała alkoholowe. Był w niej początek me­

(3)

N r 34. WSZECHŚWIAT. 531 tody, która, nieco zmieniona, została rossze-

rzona później i zastosowana do związków najrozmaitszych i do dziś dnia, pod nazwą metody stapiania z potażem gryzącym, nie przestaje oddaw ać wielkich usług chemii organicznej.

Daleko wszakże ważniejsze zadanie, za­

danie, które ju ż odtąd zapełnić miało cał­

kow ity Stasa żywot naukowy, nastręczyło się mu ja k g d y b y samo przez się w skutek następujących okoliczności: P rz y rozbiorach ciał organicznych, wykonywanych w p r a ­ cowni D um asa z niesłychaną dokładnością, ciągle pow tarzało się zjawisko, którego nie­

podobna było objaśnić, że ilość węgla i w o ­ doru, obliczona z produktów spalenia r o z ­ bieranego ciała, była wyższa niż oczekiwać należało. K iedy brano do rozbioru węglo­

wodory, wypadało zwykle tak, że suma zna­

lezionych ciężarów pierwiastków była więk­

sza od ciężaru użytego do doświadczenia węglowodoru. Najtroskliwsze poszukiwa­

nia w ykryć nie mogły żadnego błędu w m e­

todzie, ani w jój wykonaniu i pozostawało jedno tylko przypuszczenie, że przyjm owa­

ny podówczas ciężar atom owy węgla jest oceniony zawysoko. D um as zaprosił do w spółpracownictwa Stasa i w szeregu do­

świadczeń, których ścisłość nie pozostawiała nic do życzenia, postarali się oznaczyć sa­

modzielnie ciężar atomowy węgla. Z do­

świadczeń tych, do których za m ateryjał były użyte najczystsze n a tu ra ln e i sztuczne odmiany węgla, grafity i dyjamenty, wy­

padł wniosek niezaprzeczony, że istotnie p rz y jm o w a n a powszechnie w owym czasie liczba 12.24 nie wyraża ciężaru atomowego węgla, lecz że należy ją zmniejszyć do 12,0.

W k ró tc e potem Dumas, ju ż bez udziału Stasa, p o d jął sław ne swoje doświadczenia nad składem wody, z których n a ciężar ato­

mowy tlen u w y p a d ła mu liczba 16,0. N a ­ stępnie tenże sam wielki uczony do współki z B oussingaultem w P a ry ż u i Stasem miesz­

kającym j u ż w Brukseli, p rz eprow a dził nie­

mniej sławne doświadczenia nad składem powietrza atmosferycznego, z których z n o ­ wu dla azotu oznaczyli ciężar atomowy na 14,0. W p a tr u j ą c się w te liczby, co do ści­

słości których najm niejszego nie mógł ży­

wić podejrzenia, Stas przypom niał sobie oddaw na zaniechaną, można powiedzieć,

lekceważoną hipotezę Prouta. O d 1815 r.

W illiam P rout, naprzód bezimiennie a p o ­ tem z podpisem, ogłosił kilka rospraw, w których usiłował dowieść, że ciężary a to ­ mowe wszystkich pierwiastków w yrażają się przez liczby całkowite, że są zatem wie­

lokrotnościami ciężaru atomowego wodoru.

Czy sama m ateryja pierwiastków stanowi p ro d u k t jakiejś kondensacyi wodoru — P r o u t nie uw ażał za rzecz dowiedzioną, ale za bardzo praw dopodobną. Na epokę wspo­

mnianych powyżej oznaczeń Dumasa i jego towarzyszów (1 840—1842) p rz y p ad a chwila najważniejszego zw rotu w nowoczesnych dziejach n auk fizycznych, to jest uznanie

„jedności sił” w przyrodzie. Zdawać się mogło, że „jedność m atery i” lada chwila również musi być dowiedziona i Stas w łaś­

nie, uderzony przez liczby Dumasa, swoje i Boussingaulta, popchnięty przez R o b erta M eyera, podjął się wznowić hipotezę P ro u - tn, na nowych, ścisłych i niezaprzeczonych opierając j ą liczbach.

Zdobyć j e d n a k te liczby, to znaczyło określić nanowo ciężary atomowe jeżeli nie wszystkich pierw iastków , to przynajmniej takiej ich ilości, ażeby mogło być w y klu­

czone podejrzenie przypadkowego zbiegu okoliczności. T ru d n o nam w tem miejscu wchodzić w szczegóły podobnej pracy: M u­

simy uwierzyć gołosłownemu zapewnieniu, że doświadczalne oznaczenie ciężaru ato­

mowego pierw iastku dla pewnych p r z y ­ czyn, leżących w samej naturze rzeczy, je s t to jedno z najtrudniejszych zadań n a u k o ­ wych.

W y n ik ostateczny besprzykładnie usilnej, dziesiątki lat ciągnącej się, a nad wszelki wyraz ścisłej i drobiazgowej pracy Stasa je s t dzisiaj powszechnie znany: H ipoteza P ro u ta została obalona w sposób j a k n a jb a r- dziój stanowczy, obalona w brew p ierw ot­

nemu założeniu samego Stasa, wbrew u k o ­ chanemu powiedzieć można jego p rz ek o n a­

niu. Nadarem nie Dumas raz jeszcze w zmie­

nionej postaci wznowić j ą usiłow ał—zadanie dowiedzenia jedności materyi na tej drodze raz nazawsze pogrzebane zostało. T en ju ż je d e n wynik, chociaż ujemny, pozostałby nazawsze zapisany na kartach dziejów nau ­ ki jak o jeden z faktów najważniejszych.

A le dodajmy jeszcze określenia ciężarów

(4)

532 WSZECHŚWIAT. N r 34.

atomowych kilkunastu p ie rw ia stków ze ści­

słością, sięgającą nieraz aż do czwartych liczb dziesiętnych i k tóre dla następców Stasa posłużyły za p u n k ty wyjścia do i n ­ nych oznaczeń; dodajm y niep rz eb ra n e m n ó ­ stwo sposobów otrzy m y w a n ia ciał chem icz­

nych w stanie idealnój czystości, sposobów, które niekiedy imponują, powiedziećby się chciało, zuchwalstwem pomysłu, j a k np.

oczyszczanie s re b ra przez dystylacyją; d o ­ dajm y dziesiątki tysięcy doświadczeń, z k tó ­ rych wypadki liczbowe stanowią szczyt pre- cyzyi; a zrozumiemy podstawową donio­

słość dzieła Stasa, mało mającego równych sobie w całej historyi n a u k ścisłych.

Jeż eli wolno posłużyć się wyrażeniem, zapożyczonem od krańcow ych psychofizyjo- logów dzisiejszych, Stas by ł gienijuszem obłąkanym n a punkcie ścisłości i precyzyi.

Czem kolwiek za ją ł się, wszystko oddać m u ­ siał w postaci wykończonej, niezostawiając ani cienia wątpliwości. J a k łatw o np. było Lockyerow i wygłosić, że pierw iastki w te m ­ peraturach wyższych uleg ają dysocyjacyi na ja k ie ś ciała prostsze, a to na zasadzie zmian, jakich doznają ich widma w m iarę coraz silniejszego ogrzewania. Jednocześnie z pierwszem wystąpieniem publicznem Loc- k y era (około 1875), Stas wziął się do s p r a w ­ dzenia jego spostrzeżeń — dopiero j e d n a k w ostatnim ro k u życia na posiedzeniu p u ­ blicznem akadem ii belgijskiej w mowie

„O naturze św iatła słonecznego” zdał s p r a ­ wę z całości swych badań. O b jęły one osiem metali, w y b ra n y ch pom iędzy temi, które wchodziły w zakres b ad a ń L o c k y e ra i d o ­ konane były przy różnych tem peraturac h, dochodzących aż do p u n k tu topliw ości i r y ­ du (około 2 500°), a doprow adziły do wnio­

sku, że w pływ samego tylko ciepła nie w y ­ wołuje żadnych zmian w postaci widma.

Co innego następuje, kiedy za źródło ciepła użyte zostaną tak ie przejaw y działa ń elek­

trycznych, j a k iskra albo ł u k Y olty. W i d ­ mo rozgrzanej aż do świecenia p ary m etalu i widmo elektryczne tejże samej pary ró ż ­ nią się między sobą bez względu na tem p e­

ra tu r ę , a to wszakże nie stanowi dowodu, że pierw iastki pod w pływ em ciepła u leg ają dysocyjacyi. Że ciemne linije w idm a sło­

necznego o dpow iadają co do ilości i poło­

żenia linijom j a s n y m w w idm ach metali ża­

rzących się w łu k u Volty, to, według Stasa, objaśniaćby należało tem, że fotosfera za­

wdzięcza swoje światło i ciepło w y ład o ­ waniom elektrycznym.

Wysoki polot badań, których treść p rz y ­ toczyłem powyżej, nie przeszkadzał Staso- wi zajmować się i kwestyjami bardziej do celów praktycznych zastosowanemi. T a k np. od 1875 r. był on członkiem komitetu m iędzynarodowego m iar i wag i zbadał własności przyjętego przez ten komitet za m ateryja ł do w yrobu wzorców alijażu p la ­ tyny z irydem, zawierającego 10% ostatnie­

go m etalu. P r a c y tej dokonał w części do współki z H enrykiem Sainte-Claire-Devil- lem, w części z norweskim uczonym Bro- chem. S prawozdanie z tych badań, o gło­

szone w protokułach komitetu, jest p r a w ­ dziwą skarbnicą wiadomości o metalach z g rom ady platynowej. Jeszcze bliżej d o t ­ k n ą ł p ra k ty k i w równie szczegółowo opra- cowanem badaniu porównawczem dwu m e­

tod zmydlania tłuszczów, alkalicznej i kw a ś­

nej, powierzonem mu przez komitet w ysta­

wy powszechnej londyńskiej w 1862 roku, oraz w badaniach nad własnościami metali, używ anych na wyrób broni, k tó re p rz ep ro ­ wadził z polecenia rządu belgijskiego. Zbo- gacił wreszcie i chemiją sądow o-lekarską bardzo ważną metodą wydzielania trucizn roślinnych, alkaloidów, w przypadkach p o ­ dejrzewanego otrucia. Metodę tę zmodyfi­

kowali nieco następnie Ju liju sz i K obert Otto, myśl je d n a k zasadnicza, podana przez Stasa, pozostała niezmieniona i metoda dziś jeszcze jest w powszechnem użyciu, pom i­

mo, że pomyślana została przed laty p r z e ­ szło czterdziestu.

P oza sferą działalności naukowej Stas był człowiekiem cichym i nad miarę skromnym.

Niestworzywszy sobie obowiązków ro d z in ­ nych, poprzestaw ał w życiu potocznem na małem, na niczem prawie. P rze z czas ja k iś by ł profesorem szkoły w o js k o w ej—choroba k rta n i nie pozwoliła mu w y trw a ć w zawo­

dzie nauczycielskim. Najwyższa cześć dla praw dy, która m u była gwiazdą przew odnią w pracy naukow ej, rządziła również jego postępkam i w życiu obywatelskiem. N a hańbę dla współczesnego pokolenia po w ie­

dzieć trzeba, niestety, że ta okoliczność o s ta ­

tnia była dla wielkiego uczonego stałem

(5)

N r 34. WSZECHŚWIAT. 533 źródłem niepowodzeń. U schyłku dopiero

dni swoich, gdy 5 M aja 1891 roku święcił 50-letni jubileusz swego wejścia do akade­

mii belgijskiej, sędziwy bohater nauki mógł z radością, się przekonać, że i na tem polu try u m f prędzej czy później musi zostać praw dy udziałem. Dzień jubileuszowy był praw ie świętem narodowem w Belgii, a p r z y ­ najmniej w wykształconych warstwach n a ­ rodu, a zaszczytom i dowodom uznania nie było liku i m iary.

Przechow aw szy aż do ostatniego tchnie­

nia cały zasób władz umysłu, nieporzuciw- szy praw ie do dnia śmierci zajęć n au k o ­ wych, J a n Serwacy Stas spoczął n a wieki d. 13 G ru d n ia 1891 roku.

(c. d. nast.).

Zn.

(C iąg d a ls z y ).

IV.

W ruchach mięśni powinniśmy odróżniać pojedyńcze drgnięcie od trw ałego skurcze­

nia. D rgnięcie jest niezmiernie szybkim ruchem, zachodzącym jak o skutek j e d n o ra ­ zowego pobudzenia. S kurczenie jest za­

wsze dłuższe niż drgnięcie, ponieważ z o ­ staje wyw ołane przez cały szereg p o b u ­ dzeń.

Zmysły nasze, naw et wzrok, zbyt powol­

nie działają, aby mogły pojąć zjawiska przyrody w e dług rodzaju drgania i nie mo­

gą nam przeto oddaw ać usług w badaniu takich objaw ów n atu ry , k tóre zachodzą w ciągu drobnych ułam ków sekundy. B ra k ten wiedza dzisiejsza wypełnia przyrządami, k tó re pozw alają w p ro st zapisywać przebieg zjawiska w postaci linij krzywych, fali­

stych, przem aw iających do rozumiejącego te znaki języ k ie m ja s n y m i wymownym.

T a metoda graficzna je s t j e d n ą z najpotęż­

niejszych dźw igni w postępie fizyjologii w drugiej połowie naszego stulecia. L u ­ dwig, M arey i K ro n e ck er, oto nazwiska,

które, obok wielu innych, na zawsze będą zw iązane z temi postępami.

N a tu rę fizyczną drgań i skurczeń mięś­

niowych pojęto dopiero po zastosowaniu takich piszących przyrządów, t. z w. mio- grafów. O kazało się, że mięsień nie k u r ­ czy się jednocześnie z podrażnieniem; u p ł y ­ wa mniej więcej setna część sekundy, za­

nim zostanie on w ruch w praw iony. To opóźnienie nazywamy okresem utajonego pobudzenia. Czas, potrzebny do osięgnięcia przez mięsień najwyższego stopnia skurcze­

nia, wynosi 3 — 4 setnych sekundy i n a z y ­ wamy go okresem rosnącego natężenia, p o ­ czerń następuje okres słabnącego natężenia, podczas którego mięsień pow raca do p ier­

wotnej swej długości.

Mniej więcej dwadzieścia lat temu ros- poczęto badania nad nużeniem się wycię­

tych mięśni zwierząt (żaby, psa). Z licz­

nych w tym kieru n k u badań fizyjologa ber­

neńskiego, K roneckera, okazało się, że zja- [ wisko to w oddzielonych z ciała mięśniach [ zwierzęcych nie bardzo jest zawile. In n e I natom iast zdobyto wyniki gdy zwrócono się do człowieka, badając znużenie jego mięśni podczas życia. P oszukiw ania te, przez osta­

tnie lata prowadzone przez Mossa, od po-

j

czątku do końca są oryginalne i wszystko, I co dziś wiemy w tym względzie, jem u j e ­ dnem u zawdzięczamy. Mosso zbudow ał no­

w y przyrząd, t. zw. ergograf, który pozwa­

la otrzymać rysunki k rz yw ych pracującego (i nużącego się w tej pracy) mięśnia i j e -

| dnocześnie mierzyć wielkość dokonanej pracy. Zwykłe dynam om etry j u ż dlatego nie są odpowiednie do tych doświadczeń, że niemożna przy ich pomocy wyosobnić działa nia jed n eg o mięśnia; prócz tego zaś, co ważniejsza, o fizycznym przebiegu sa­

mego zjawiska najmniejszego nie dają p o ­ jęcia.

O w e krzywe linije, otrzym ywane z a p o ­ mocą ergografu, rozmaity mają kształt u różnych osób, a z wielkiego szeregu do­

świadczeń wyciągnąć trzeba wniosek, że

forma profilu takiej krzyw ej je s t stałą dla

danój osoby i wskazuje odmienność, z jaką

u różnych osób znużenie przebiega. W k rz y ­

wej znużenia mięśniowego wyczytujemy

owe t a k charakterystyczne różnice, j a k ie

zachodzą w wytrwałości na pracę u rozmai-

(6)

534 w s z e c h ś w i a t . N r 34.

tych osobników. Toż wiadomo n am d o ­ brze, że niektórzy ludzie nagle słabną, i n a ­ gle opada ich zmęczenie, podczas gdy inni stopniowo siłę swych mięśni wyczerpują i znacznie powolniój się nużą.

Można bespośrednio d rażnić np. n erw r a ­ mienia lub mięśni zginających palec i w ten sposób wykluczyć m oment psychiczny, dzia­

łający wówczas, gdy siłą woli zginam y pal­

ce, podnosząc ciężar w ergografie. I z do ­ świadczeń takich wynika jasno, że mięśnie obdarzone są właściwą sobie pobudliwością i wytrwałością, że zużywają się niezależnie od pobudliwości i energii ośrodków n e r w o ­ wych. J a k o now y i ważny re zu ltat tych doświadczeń z erg o g rafe m uważać należy wniosek, że pew ne zjaw iska znużenia, k t ó ­ rych siedlisko gotowiśm y byli widzieć w ośrodkach nerw ow ych, przenieść należy do obwodu ciała i do samych mięśni.

y .

Znużenie je s t zjaw iskiem n a tu ry c h e ­ micznej. Jed n o z zasadniczych w tym względzie doświadczeń zdobył ju ż Lavoi- sier w ubiegłem stuleciu, dow iódłszy zapo- mocą pamiętnego szeregu rozbiorów c h e ­ micznych, że praca mięśniowa zwiększa ilość pochłanianego tlenu oraz w ydzielane­

go dw utlenku węgla.

Najbardziej przekonyw ające doświadcze­

nia przy b adaniu znużenia w ykonyw am y zw ykle na zwierzętach zimnokrwistych.

Drażniąc nerw kulszowy żaby, widzimy j a k noga się kurczy. P r z y częstem p o w ta rz a n iu takiego skurczania staje się ono coraz słab- szem. Tego zmniejszania się siły nie n a ­ leży przypisyw ać w yczerpyw aniu się w m ię­

śniu jakiego m atery ja łu , działającego p rz y

j

skurczu. W samej rzeczy, mięsień przez

j

pewien czas jeszcze w y k o n y w a swą pracę, lecz żaden bodziec nie sprow a dza j u ż ta k { silnego skurczu, ja k im był pierw szy. B ra k

j

energii w ruchach znużonego człowieka po- I chodzi pra w dopodobnie, j a k i u żaby, stąd, j że mięsień podczas pracy w ytw arza szko-

j

dliw e substancyje, k tóre stopniowo czynią

j

coraz mniój możliwemi dalsze skurczenia.

Z substancyj, tw orzących się w mięśniach i mózgu, sk u tk iem znużenia, je d n ą z n a j- ważniejszych j e s t kwas mleczny, ten sam,

i

k tó ry znajduje się w skwaśniałem mleku.

L ecz zarówno dw utlenek węgla j a k i kwas mleczny nie powstają z bespośredniego ł ą ­ czenia się wdychanego przez nas tlenu ze składowemi częściami naszych tkanek. P r a - wdopodobniejszem jest raczej, że już w cia­

łach białkowych, składających włókno roięś-

| niowe, tlen niejako w luźnym stanie je s t j połączony. P r z y ruchu rosszczepiają się te ciała białkowe, a podczas gdy wydziela się energija mechaniczna, tworzą się inne związki chemiczne, j a k dw utlenek węgla i kwas mleczny. Pfłiiger i O e rtm a n n w y ­ konali zajm ujące doświadczenie: żaby,u któ ­ rych w tętnicach zamiast wypuszczonej krw i k rą ży ła słona woda, w dalszym ciągu je s z ­ cze się poruszały i wydzielały dw utlenek węgla.

W iadomo, że po energicznym ruchu czę­

ściej musimy oddychać niż zwykle. W idzie- dzieliśmy wszakże, że dla utrzym ania spraw - I ności mięśni niepotrzeba ustawicznego ze­

tknięcia z tlenem rospuszczonym we krwi.

Możnaby więc przypuścić, że częstszego oddechu potrzeba n a to, aby w ytwarzany dw utlenek węgla, ja k o substancyją s zkodli­

wą, wydalić ze krw i zapomocą silniejszych ru c h ó w oddechowych. Lecz i ten dru g i sposób wyjaśnienia nie może nas w zupeł­

ności zadowolnić. P o w stała przeto myśl o wentylacyi płucnej i o powstającem w ten sposób oziębianiu ciała (przy szybszem o d ­ dychaniu tem p eratu ra ciała opada). N ie­

którzy fizyjologowie chcieli przyśpieszenie oddechu objaśnić zależnością od zakłóceń w krążeniu k rw i podczas pracy; wiadomo bowiem, że w organie pracującym k re w szybciój i w większej ilości krąży, aniżeli w spoczywającym. I ta je d n a k teoryja nie jest wystarczająca.

Nie pozostaje przeto nic innego, j a k tylko znów zwrócić się do mięśni i nerw ów i z b a ­ dać je, by się przekonać, czy prócz d w u ­ tlen k u węgla nie tw orzą się w nich czasem inne jeszcze ciała, k tóre byłyby w stanie zmienić funkcyją oddychania.

Ażeby dowieść, że w mięśniu skupiają, się

p ro d u k ty szkodliwe do dalszych skurczeń,

R ankę przyrządzał wyciągi wodne z mięśni

po wykonanej przez nie pracy, a zastrzyku-

j ą c te wyciągi w naczynia świeżego mięśnia

widział, że sprawność tegoż, jeg o zdolność

(7)

WSZECHŚWIAT. 535 do pracy się zmniejszała; siła zaś mięśnia

powracała, gdy go przemyto. W organizmie naszym podczas całego życia ustawicznie w y tw arzają się ciała trujące. Należą tu te związki chemiczne, które dotąd stosunkowo mało są poznane, a które chemik francuski G a u tie r nazw ał leukomainami. W nowszych czasach zajęto się dokładniejszem zbada­

niem n a tu ry p roduktów , które w ciele na- szem wytwarzają bak tery je (ptomainy, tok- salbuminy). Otóż, podobnie j a k bakteryje, tak też i kom órki ciała naszego, komórki mózgu wydzielają szkodliwe substancyje.

Im działalność mózgu jest żwawsza, tem obfitszemi są owe wypociny jego komórek.

Otoczenie, w k tó rem one żyją, zanieczysz­

cza się w ten sposób, j a d y dostają się do krw i, a z obiegiem k rw i przenoszą się na nerw y i kom órki innych części ciała. Te żużle lub zanieczyszczenia, mające swe źró- [ dło w chemicznych procesach życiowych kom órek ciała, spalają się zapomocą w d y ­ chanego tlenu albo ulegają zniszczeniu w wątrobie, lub wreszcie zostają wydalane przez nerki. Jeżeli te prod u k ty roskładu skupiają się we krw i, to czujemy zmę­

czenie; gdy zaś ilość ich przekracza fizyjo- logiczną granicę, wówczas sprowadzają cho­

roby.

T a k więc rosszerza się stopniowo pojęcie znużenia. Je s tto zjawisko tem dla nas z a ­ wilsze, im głębszemu poddajemy j e rozbio­

rowi. D otychczas dowiedzieliśmy się tyle, że znużenie nie zostaje wywołane przez b ra k czegoś, co niszczy się podczas pracy, lecz, że zależy także w części od obecności now ych substancyj, których wytwarzanie się przypisujem y roskładowi organizmu.

VI.

Z powyższego widzimy jasno, że pewne fizyjologiczne stany organów n ad e r są zbli­

żone do stanów patologicznych. Cała ró ż­

nica polega tylko na ilości. G d y wytwa­

rzam y podczas pracy mało substancyj szko­

dliwych, niszczymy j e równocześnie i j e ­ steśmy zdrowi. P o skupieniu się ja d ó w mięśniowych lub mózgowych w większćj ilości, musimy pracę zawiesić, musimy p o ­ czekać, aż organizm się ich pozbędzie, m u ­

simy wypoczywać. Wreszcie nadm iar tych jadów sprowadza choroby.

Właśnie przy badaniu mięśni można do­

skonale poznać owe powolne przejścia od zdrowia do choroby, które w wysokim sto­

pniu charakteryzują chwilowy stan o rga­

nów. O d skurczu mięśnia łatwo przejść do tężca, czyli do takiego nienormalnego stanu, w którym mięsień przez dłuższy czas w skurczonym pozostaje stanie, niemogąc powrócić do pierwotnej swćj długości. T ę ­ żec taki można wywołać przez zadanie p e w ­ nych trucizn. I po śmierci mięśnie tężeją, a przyczyny tego tkw ią w samych mięś­

niach: zawarte w nich za życia w stanie ciekłym ciało białkowe, t. zw. miozyna, po śmierci ścina się, krzepnie. Istotnie, znany fizyjolog H e rm a n n porów nał s k u r ­ czenie się mięśnia z tężcem pośmiertnym.

Cała różnica polegałaby, według niego, na tem, że po skrzepnięciu miozyny w pracującym mięśniu natychm iast znów następuje rospuszczenie się tej substancyi, umożliwiające mięśniowi powrócenie do pierwotnej długości. Z badań E ngelm anna wynika, że podczas kurczenia się mięśnia we wnętrzu jego ciekle jakieś ciało w ruch zostaje wprawione. Lecz największa t r u ­ dność w tem się znajduje, że nie umiemy sobie dostatecznie wyjaśnić, w ja k im sto­

pniu krzepnięcie owój m iozyny sprowadzić może skurczenie mięśnia, ponieważ przy skurczu, j a k nam wiadomo, zmienia się t y l ­ ko k ształt lecz nie objętość mięśnia. B ier- freund wykazał jeszcze dalsze podobień­

stwo tężca pośmiertnego do skurczu fizyjo- logicznego. J a k wiadomo, tężec trupi ustaje z rospoczęciem się roskładu ciała. Otóż B ierfreu n d stara się dowieść, że sztywność mięśniowa ustępuje w trupie dzięki zja w i­

sku, które nie je s t właściwym roskładem (gniciem), lecz raczej czemś w zupełności podobnein do tego, co zachodzi w żywym, dowolnie kurczącym się mięśniu. N a to objaśnienie B ierfreunda odpowiedział B e r n ­ stein innemi doświadczeniami; tak, że o b e c ­ nie rosstrzygnąć jeszcze nie jesteśm y w sta­

nie, czy rzeczywiście, j a k tw ierdzi Schiff, tężec pośmiertny należy uważać jako osta­

tnie skurczenie mięśniowe, t. j. ja k o ostatni

objaw życia, czy też j a k o pierwszy objaw

śmierci. Tyle wszakże napewno u trzy m y ­

(8)

536 W8ZECHSWIAT.

w ać można, że pomiędzy kurczeniem się mięśnia a tężcem śm iertelnym głębokie jest podobieństwo.

VII.

Zużywanie się organizm u nie pozostaje w stałym stosunku do w y konyw a nej p rz e ­ zeń pracy. Jeżeli wykonywam y pew ną ilość pracy, to bynajm niej nie znaczy, że wy­

niknie z tego określony stopień zmęczenia, lub że po pracy dwa albo trzy razy więk­

szej będziemy dokładnie d w a albo trzy razy więcej znużeni.

D r Maggiora dowiódł zapomocą ergogra- fu, że praca, k tórą w ykonyw a znużony m ię­

sień, więcej przynosi m u szkody, aniżeli praca w w arunkach norm alnych, p rzed z n u ­ żeniem. W ielokrotne doświadczenia p r z e ­ konały dra M aggiorę, że d w u godz inny w y­

poczynek w ystarcza dla niego do zatarcia wszelkiego śladu znużenia w mięśniach zgi­

nających palce po skurczeniach, w ykona­

nych w ergografie. Jeżeli d r M. pauzę tę skracał, rospoczynając np. d ru g i szereg do­

świadczeń j u ż po upływ ie je d n e j godziny, to naturalnem było, że mięsień, niedosta­

tecznie wypocząwszy, mniejszą wykonać był w stanie pracę. Gdy w szakże liczba s k u r ­ czeń została zredukow ana do połowy, to nie trzeba było potowy powyższego czasu do wypoczynku. P rzypuśćm y np., że m ię­

sień aż do zupełnego wyczerpania swej siły ma wykonać trzydzieści skurczeń. Otóż okazało się, że jeżeli pozw alano m u zrobić tylko połowę, czyli piętnaście skurczeń, można było pauzę skrócić do jednej c z w a r­

tej, czyli do pół godziny, a w dalszej czyn­

ności mięśnia żadnego śladu zmęczenia nie było widać. Spostrzeżenia te więc d o w i o ­ dły, że siła mniej się wyczerpuje podczas pierwszych, aniżeli podczas następnych skurczeń oraz, że znużenie nie w zrasta pro- porcyjonalnie do w ykonanej pracy.

C iała naszego niemożna porów nyw ać z lokomotywą, k tó ra na każdy kilogram o- m etr pracy zużywa jed n ak o w ą ilość węgla.

G d y jesteśmy znużeni, wówczas m ały u ł a ­ m ek p racy ju ż szkodliwie na nas o d d ziały ­ wa. W idzim y więc, że organizm owi n asze­

m u w yrz ądza m y krzyw dę, jeżeli każemy mu pracować, gdy je s t znużony. J e d n a ż przyczyn tego mieści się w tem, że mię­

sień po zużyciu energii, j a k ą w normalnych w arunkach rosporządzać może, widzi się zmuszonym, do wykonania nadm iaru pracy, sięgnąć niejako po inne siły zapasowe;

a w tym celu z pomocą przyjść mu musi u k ła d nerwowy ze znaczniejszym w ydat­

kiem czynności nerwowej.

Podczas podnoszenia ciężaru dwie części w naszym organizmie ulegają znużeniu:

je d n a ośrodkowa, czysto nerwowa, m iano­

wicie bodziec (impuls), którego źródłem jest wola; d ru g a zaś mieści się na obwodzie (pe- ryferyi) ciała i je s t ową pracą chemiczną, k tó ra w włóknach mięśniowych przeobraża się na pracę mechaniczną. I ta k samo przy badaniu znużenia należy na dw a szeregi objaw ów baczną zwrócić uwagę. Pierwszy dotyczy słabnięcia siły mięśniowej. D ru g i natom iast wymaga u w zględnienia znużenia jako czucia wewnętrznego. M amy więc przed sobą fakt fizyczny, który mierzyć i porów nyw ać potrafimy oraz moment psy­

chiczny, który w ym yka się wszelkim po­

m iarom i porównaniom. Lecz, gdy zechce­

my znaleść kiedyś owo praw o, wedle k t ó ­ rego organ (mięsień, mózg) w pracy się wyczerpuje, koniecznie uwzględnić będzie trzeba obadwa powyższe momenty. Obecnie mało jeszcze mam y nadziei szybkiego do­

pięcia tego celu. Lecz kto wie, czy kiedyś dalsze badania nie zdołają obalić zdania Delboeufa, k tó ry wyraził się: „P ra w o w y ­ czerpywania wydaje mi się nieprzystępnem dla doświadczeń”.

Bądźcobądź praw o to nie może być oder- wanem od badań nad wypoczynkiem. P o d ­ czas gdy praca wyczerpuje, konsum uje o r ­ ganizm, życie w przezorny sposób stara się nowych sił mu przysporzyć. J u ż M atteucci powiada, że nerw tem szybciej odzyskuje swą pobudliwość, im większą była ona w p o ­ czątku. D la ludzi z n atu ry słabych można- by w tem widzieć fatalny, ku ich zagładzie zmierzający los.

R obotnik, pracujący w dalszym ciągu pomimo zmęczenia, nietylko w ytw arza mniej cenną, gorszą robotę, lecz i organiz­

mowi wyrządza większą szkodę, niż w n o r ­ malnych w arunkach pracy. T en je d e n wniosek, wyciągnięty z badań fizyjologicz- nych, starczy do wykazania ścisłych w ę­

złów, łączących naukę z kw estyjam i życia

(9)

N r 34. WSZECHŚWIAT. 537 codziennego. Toż chodzi tu o fizyjologicz-

ne, a więc jedyne, słuszne i sprawiedliwe przepisy dla higieny pracy. W dzisiejszym ru c h u społecznym sprawami temi interesuje się nietylko uczony, lecz każdy myślący człowiek. D otykam y tu jednćj z n a jb a r ­ dziej palących kwestyj dnia i tym, którzy chcą. poznać jasne, hum anitarne, miłością bliźniego przeniknięte za patryw a nia uczo­

nego, z całego serca radzę odczytać uw aż­

nie stronice poświęcone tem u przedmiotowi w książce Mossa (str. 111 — 123 przekładu polskiego).

(dok. nast.).

M aksym ilijan Flaum .

DWIE FORMY PRZEJŚCIOWE

P O M I Ę D Z Y Z W I E R Z Ę T A M I

jednokomórkoweroi (pierwotniakami)

a w i e lo k o m ó r k o w e m i ( t k a n k o w c a m i ) .

( D o k o ń c z e n ie ) .

Zapoznawszy się z budową i życiem T ri- choplaxa, t a k j a k go w najnowszej swój pracy opisuje Schulze, zatrzym ajm y się jeszcze cokolwiek n a d stanowiskiem syste- m atycznem tój osobliwej postaci zwierzęcej.

J a k k o lw ie k , dopóki nie zostanie poznane płciowe rozm nażanie się Tricboplaxa, nie będzie można z zupełną pewnością uważać tej istoty za postać dorosłą, to j e d n a k nie- praw dopodobnem je st również przypuszcze­

nie niektórych zoologów, że istota, opisana przez Schulzego, j e s t tylko la rw ą jakiegoś nieznanego zwierzęcia. P rzeciw ko bowiem przypuszczeniu takiem u przemawia fakt, że Schulze dłużój niż przez rok obserwował te zwierzęta, a przez cały ten czas nie zauwa­

żył żadnych zmian, któreby wskazywały, że T richopla x je s t je d n ą tylko z faz rozw ojo­

wych, pozarodkowych. W ro k u 1883 gdy Schulze opisał poraź pierw szy ustrój, o k t ó ­ ry m mowa, wypowiedział był wtedy zdanie, że T richopla x nie może być uważany za

pierwotniaka, ponieważ posiada tk an k i, i e j e s t o n zatem najniższym tkankowcem (me- tazoon) i że trzy w arstw y jeg o ciała: górna i dolna nabłonkowa oraz środkow a tkanko-

•łączna odpowiadają trzem listkom zarodko­

wym w ciele tkankowców: ektodermie, en- todermie i mezodermie. Schulze porów nał wówczas te trzy, płasko na sobie spoczywa­

jące warstwy, do trój warstwowego, płaskie­

go tarczowatego zarodka, spoczywającego np. na kuli żółtkowej w j a j k u ptasiem.

W końcu ubiegłego roku v. G raaff w p ra ­ cy swojej, o organizacyi wirków bezjelito- wych ') wspomina też o Trichoplaxie, za­

znaczając przytem, że udało mu się odkryć u tego ustroju „wór skórnomięśniowy” (tak nazyw ają u robaków skórę wraz z jedno- ciągłą, warstwą mięśni, zrośniętą ze skórą w je d n ę całość). W praw dzie mięśnie, pisze Graaff, są tutaj bardzo słabo rozwinięte, bez porów nania słabiej niż u w irków oraz i n ­ nych robaków, wszelako o obecności ich można się przekonać tak na świeżych o b jek - tach przez traktow anie tychże roscieńczo- nym kwasem azotnym, ja k o też na sk ra w ­ kach. Mięśnie te są tu ułożone, według Graaffa, w dw u krzyżujących się warstwach, z k tórych każda składa się z jednego po­

k ład u nadzwyczaj cienkich i delikatnych włókien.

N a podstawie tych obserwacyj oraz in ­ nych także spostrzeżeń, dotyczących budo­

wy T richoplaxa, G raaff skłonny j e s t do uważania tego u stro ju za najniższe ogniwo wirków bezjelitowych, albo przynajm niej za najbliższego poprzednika tychże, wiodą­

cego bespośrednio do t. z w. G astreada, t. j.

ustrojów, złożonych tylko z d w u listków zarodkowych, z dwu warstw ciała (podo­

bnie j a k em bryjonalna postać, zw ana ga- strulą). Dopóki embryjologija Trichopla- xa nie będzie poznana i dopóki nie zostaną ostateoznie zdecydowane pew ne Bporne jesz­

cze dotąd p u n kty, dotyczące organizacyi jeg o (a mianowicie kwestyja obecności włó­

kien mięśniowych, o których mówi Graaff, a których nie zauważył Schulze, pomimo, że specyjalnie i szczegółowo badał budowę odkrytej przez siebie istoty), dopóty nie-

') D ie O rg a n isa tio n d e r T u r b e lla r ia ao o ela, 1892,

(10)

WSZECHŚWIAT. N r 34.

możliwem będzie ścisłe wyznaczenie ternu ustrojow i odpowiedniego miejsca w s y s te ­ mie naturalnym . O ile j e d n a k obecność delikatnych włókien mięśniowych nie z o ­ stanie stwierdzona, T r i c h o p la x okaże się, zdaniem naszem, typow ą postacią d w u w a r­

stwową, (Mesozoon), złożoną: 1) z z e w n ę trz ­ nej w arstw y nabłonkow ej, k tó ra tylko nieco odmiennie rozw inęła się i w ykształciła na grzbiecie, niż na powierzchni brzusznej (ta ró żnica w wyglądzie grzbietowej i b rz u sz­

nej ścianki nabłonkowej w yw ołaną być mo­

gła tylko przez spłaszczenie się p ierw otnie k u liste j postaci i przystosow anie się j e j do pełzania) i 2) z wewnętrznej tkanki, g ą b ­ czastej. T a k pojm owana budow a T rich o - plaxa przypom inałaby nam bardzo la rw y wielu jam ochłonnych, a zwłaszcza g ąb e k (Goette, Mieczników'), powstające w sta- dyjum gastruli i złożone z zew nętrznej w a r ­ stwy nabłonkow ej i w ew nętrznej, gąb c za­

stej, luźnej, wypełniającej całą ja m ę w e­

w nętrzną (t. zw. parenchym ella).

Inną , ciekawszą jeszcze formą, k tó ra n ie ­ dawno została o d k ry ta w A rg ie n ty n ie przez Jo h . F re n z la , a k tó ra p rzedstaw ia ustrój wielokom órkowy znacznie prostszy aniżeli Trichoplax, jest Salinella salve. P rofe sor Frenzel, bawiący w celach naukow ych w p o ­ łudniowej okolicy prow incyi C ordoba w A r ­ gientynie, przygotował pew nego razu d w u - procentow y rostwór soli kuchennej w wo­

dzie wodociągowej; do soli tej domięszana była pewrna ilość ziemi, pochodzącej z salin w okolicy Rio cuarto. P ł y n ten, do którego dostało się również prz y p ad k o w o nieco b a r ­ dzo roscieńczonego ro stw o ru jo d u , pozosta­

wał przez pewien czas o tw a rty w pobliżu okna, n apół oświetlony; kurz, piasek, m a r t ­ we m uchy i t. p. obficie zanieczyściły go;

w płynie tym F r e n z e l dla innych zupełnie celów umieścił p e w n ą ilość wodorostów n i t ­ kow atych oraz nieco rzęsy. O tóż w ty m to płynie, k tó ry w m iarę parow ania, zaopa­

try w a n y b ył wciąż w nowy zapas wody, F ren z el znalazł przypadkow o w ogrom nej ilości istotę, którą pierw otnie wziął za w y ­ moczka, ale k tóra przy bliższem zbad an iu okazała się zupełnie czem innem. F r e n z e l | ochrzcił tę istotę j a k o pochodzącą z ro s tw o ­ ru soli ze salin n a z w ą rodzajow ą Salinella, ucieszony zaś odkryciem ta k wielce intere - I

sującego organizmu, n a d a ł mu z wdzięcz­

ności pięknie brzmiącą nazwę gatunkową:

ealve.

Salinella ma ciało rurkow ate, a raczej workow ate, na przodzie i na końcu zwężo­

ne, pośrodku rosszerzone oraz przypłasz­

czone w kieru n k u grzbietowo - brzusznym , przyczem powierzchnia spodnia jest płaska, górna zaś, t. j. grzbietowa, bardziej w y p u ­ kła. Ponieważ ciało jest dosyć kurczliwe, zmienia do pewnego stopnia postać swoję.

N orm alna długość ciała wynosi 0 ,1 8 —0,22 m m , szerokość zaś j e s t dw a razy, lub półtrzecia raza mniejsza. P r z y zmianach kształtu ciało to się wydłuża, to skraca, przyczem staje się albo grubszem, albo cień- szem; prócz tego ciało wygina się łukowato, to w tę, to w owę stronę, przyjm ując czę­

stokroć postać litery S. Zwłaszcza przedni koniec ciała j e s t bardzo ruchliwy, a w y g i­

nając go to w jednę, to w drugą stronę, i zwierzę zdaje się niem dotykać otaczających przedmiotów; prawdopodobnie na przednim końcu ciała zlokalizowana jest zdolność zmysłowo - dotykowa, za czem przemawia rów nież obecność długich rzęs na przednim końcu ciała, dokoła otworu gębowego.

Powiedzieliśm y wyżej, że zwierzę je st na przednim i tylnym końcu ciała zwężone.

Otóż przedni koniec (fig. 2) opatrzony jest na brzusznej swojej powierzchni otworem gębowłym, dokoła którego mieści się u m ia r­

kow ana ilość (15 do 20) biczowatych rzęs;

te ostatnie spraw iają silny wir wody, w p ę ­ dzający pokarm do otw oru gębowego. K o ­ niec tylny ciała przedstawia mniej lub wię­

cej pow ierzchnię półkuli i opatrzony je s t otworem odbytowym. T e n ostatni je s t zw y­

kle zamknięty i tru d n o widzialny, gdy t y m ­ czasem gęba je s t zawsze otwarta; p r a w d o ­ podobnie nie może się nigdy zamykać, F re n z e l bowiem ani razu nie zauważył, aby brzegi jój poruszały się. P odobnie j a k otw ór gębowy, ta k też i odbytow y otoczony jest rzęsami, k tó re są tu j e d n a k nieruchome i nieliczne, prostolinijnie w tył skierow a­

ne, lecz zresztą tak grube i długie, j a k g ę ­ bowe.

Pow ierzchnia ciała brzuszna, płaska

i szczelnie przylegająca do podłoża, p o k r y ­

ta jest gęsto delikatneini rzęsami, w ypukła

zaś strona grzbietowa ciała p o kryta je s t

(11)

N r 34. WSZECHŚWIAT.

znacznie rzadziój ułożonemi, krótkiemi i prostopadle osadzonemi szczecinkami. C a ­ ła ścianka ciała Salinelli utw orzona jest przez jed n ę tylko warstwę komórek sze­

ściennych, k tóre na swój powierzchni we­

wnętrznej, tak na ściance grzbietowej, jako- też n a brzusznej, opatrzone są dłuższemi n ader delikatnemi i gęsto osadzonemi r z ę ­ sami. Ścianka ciała ogranicza je d n ę wiel­

ką jam ę, odpowiadającą w zupełności ze­

wnętrznej postaci zwierzęcia; jam a ta^wy*

pełniona je s t zawsze wielką ilością ziare' nek piasku, szczątków roślinnych, bakteryj i t. d., które skutkiem ruchu długich rzęs na wewnętrznój powierzchni jam y, przesuwane zostają powoli w k ie ru n k u ku odbytowi.

Mamy więc tu przed sobą niewątpliwie przewód pokarm ow y, opatrzony otworem

karmowe, tak, że te ostatnie zostają wsysa­

ne w stanie płynnym. F a k to w i traw ienia zewnątrzkomórkowego F re n z e l nadaje wiel­

ką bardzo wagę, wychodząc z zasady, że wogóle trawienie w ewnątrzkom órkowe jest charakterystycznem dla pierw otniaków, ze- w nątrzkom órkow e zaś dla tkankowców. Sa- linella zatem, j a k mniema Frenzel, p rzed­

stawiając pod względem org a n iz acji swój kolonijalnego pierw otniaka, zachowuje się jednocześnie pod względem sposobu tr a ­ wienia j a k typowy tkankowiec. T akie atoli zapatryw anie na kwestyją trawienia Sali­

nelli jest jednostronne i nie wytrzymuje ściślejszej k ry ty k i naukowej, j a k to na in- nem miejscu starałem się wykazać '); alb o ­ wiem j a k z jednej strony trawienie w e­

wnątrzkom órkow e nie jest je dynym rodza-

F ig . 2. S aliD ella w p rz ec ig c iu p o d lu ż n e m (pow . 360). A —g ę b a, B —o d b y t, p —p o k a rm w ja m ie tra w ią c e j.

gębowym na je d n y m końcu, odbytowym — n a drugim . U żadnego atoli ze zwierząt dotąd opisanych i poznanych nie z n a jd u ­ jem y t a k szczególnie prostych stosunków budow y przewodu pokarmowego, j a k u no- woodkrytej Salinelli, a mianowicie osobli­

wość budow y je g o polega tu na tem, że jest on ograniczony przez w arstw ę komórek, będących jednocześnie w arstw ą kom órek skóry i składających jed y n ie całą ściankę ciała.

F ren z el nie obserwował ani razu, aby ko ­ m órki ścianki ciała pochłaniały stałe cząst­

ki pokarm u, słowem, nie widział on nigdy w ew nątrzkom órkow ego (intracelularnego) sposobu odżywiania się u Salinelli, tw ierdzi on natomiast, że zapewne komórki, og ra n i­

czające jam ę pokarmow ą, wydzielają jakieś soki trawiące, które rospuszczają części p o ­

jem traw ie n ia u istot jednokom órkow ych, tak też z drugiej liczne bardzo, nowsze po­

szukiwania wykazały, że w ew n ątrzk o m ó r­

kowy sposób odżywiania się jest bardzo rospowszechniony u istot wielokom órko­

wych (u gąbek, wirków bezjelitowych, licz­

nych robaków, skorupiaków, a naw et u k r ę ­ gowców) i że ma w wielu wypadkach ró w ­ nie doniosłe znaczenie j a k zewnątrzkomór- kowy.

Co się tyczy rozmnażania i rozw oju S a ­ linelli, na tym punkcie wiadomości nasze są równie skąpe, j a k i ze względu na T richo- plaxa. F ren z el nie obserwował u Salinelli kom órek rozrodczych, ja k k o lw ie k n ie tw ie r-

') P a trz : P o g lą d y n a p o c h o d z e n ie tk a n k o w c ó w

o d p ie rw o tn ia k ó w . K osm os, z es zy t V I r. b .

(12)

540 WSZECHŚWIAT. N r 34.

dzi, że nie istnieją, i przypuszcza, że być może nie natrafił na idyw id u a płciowo doj rzałe; obserwował zato często dzielenie się osobników drogą przew ężania, a także sprzęganie się całych osobników, które p a ­ ram i przylegały do siebie brzuszną pow ierz­

chnią ciała, otaczały się wspólną cystą i zle­

wały, poczem w e w n ą trz cysty zjaw iały się larw y jedn o k o m ó rk o w e ; fakt istnienia j a k o ­ by la r w jednokom órkow ych w ydaje nam się bardzo problem atycznym i wymaga p o ­ now nych badań, tem bardzićj, że cały ten proces F ren z el opisał n a d e r niedokładnie.

Co się tyczy stanow iska Salinelli w szere­

gu istot, pozostaje ona na stad y ju m j e d n o ­ warstwowego organizm u, czyli na s tadyjum od powiadaj ącem t. z w. blastuli w rozw oju osobnikowym. P o d tym względem p r z e d ­ stawia ona ustrój nadzwyczajnie z a jm u ­ jący.

O tw ó r gębowy i odbytow y Salinelli nie odpowiadają praw dopodobnie takim że otwo - rom przewodu pokarm ow ego u tk a n k o w ­ ców (Metazoa), otw ory te tylko zapewne pod względem fizyjologicznym odpow iadają je d n e drugim , pod względem morfologicz­

nym zaś t. zw. gęba i od b y t Salinelli należą zapewne do rz ęd u t. zw. otw orków s k ó r ­ nych ( p o r i ) , bardzo rospowszechnionych u gąbek i innych ja m ochłonnych i służą­

cych niekiedy także za otw ory, przez k tó re pokarm przenika do j a m y trawiącej (np.

u gąbek).

D r J ó z e f N u sba um .

B U R ZA

na wyspis św. Maurycego.

W dniu 29 K w ie tnia r. b. nad w yspą św.

M aurycego rosszalał się strasz liw y o rk a n , o którym w swoim czasie przerażające acz niezupełne wieści rozeszły się po świecie;

ponieważ zjaw isko to samo w sobie zaw iera bardzo ciekawy m a te r y ja ł naukow y, p o ­ zwolimy sobie przytoczyć poniżaj szczegóły odnośne poczerpnięte ze specyjalnych pism

meteorologicznych (A n n a len der H y d ro - g raphie und m aritim en Meteorologie, 4).

N a dw a dni przed nastąpieniem burzy stan barometru na wyspie wskazywał ist­

nienie prądu atmosferycznego prz ep ły w a­

jącego na północ od wyspy. Na podstawie długoletniego doświadczenia myślano, że żadne niebespieczeństwo tym razem nie za­

graża. Telegram y, które rozesłało miejsco­

we obserw atoryjum meteorologiczne jeszcze- o godzinie 11-śj rano w dniu katastrofy, wprawdzie donosiły, że stan pogody nie za­

powiada się pomyślnie, przecież o rk a n u nie należy się spodziewać, a prędkość w iatru praw dopodobnie u trzym yw ać się będzie po- niżój 25 m etrów na sekundę. Tym czasem wciąż spadający barom etr około południa w skazyw ał 738 milimetrów ciśnienia,a wiatr dm ący od północo-wschodu dosięgnął p r ę d ­ kości 30,4 w, a o godzinie pierwszej wzmógł się do 43 metrów. Burza już wtedy szala­

ła na dobre, jeszcze je d n a k szkód niepowo- dując.

Barom etr nie przestawał spadać i doszedł do niesłychanego stanu 710 mm. Wówczas naraz w iatr zesłabł i naw et promień sło­

neczny p rz ebił chm ury burzliwe, k ra jo w ­ com zaś niewtajemniczonym w spraw y m e­

teorologii wydało się, że niebespieczeństwo minęło. W i a t r słabo tylko dął od strony Z P nZ . k u ZPdZ. P o upływ ie godziny prąd powietrza zaczął się wzmagać i każdem u człowiekowi m ającemu wyobrażenie o m e­

teorologii musiało się wydać, że środek o r ­ k an u opuścił wyspę. Nagle od południo- zachodu usłyszano syczący łoskot i n a w a ł­

nica o sile przerażającej w padła do miasta P o rt-L o u is , szerząc spustoszenie i ogólną ruinę. Za nią w małych odstępach czasu nastąpiły uderzenia południowo-zachodnie jedno po drugiem ,przyczem prędkość wiatru wzrosła do 54 metrów na sekundę. L iczba to niesłychana w dziejach meteorologii, o sile besprzykładnój, którźj żaden gmach miejski sprostać nie je s t w stanie, Dom y mieszkalne, kościoły i gmachy publiczne waliły się w ciągu kilku minut, zasypując gruzam i wszystko i wszystkich.

W k ró tc e potem w iatr zmniejszył się i j u ż

w godzinę po katastrofie można było ros-

począć prace ratunkow e. Z najwyższym

wysiłkiem ledwie udało się opanow ać po ża­

(13)

N r 34. WSZECHŚWIAT. 541 ry, które się wszczęły w rozmaitych okoli­

cach miasta, O godzinie 9-ój wieczorem w iatr j u ż praw ie zupełnie ustał, dmąc z prędkością zaledwie 11 m etrów od strony południowo - zachodniej; niebo było jasne i gwiaździste.

Podczas burzy tój na wyspie św. Maury- cego zginęło około 1000 ludzi, miasto P o rt- Louis doznało strat m ajątkow ych na o g ro ­ m ną sumę 18 milijonów marek, a planta- cyje i posiadłości wiejskie przynajmniej na 40 milijonów. O rk a n ten pod każdym względem d otąd nie miał sobie równego n a wyspie św. Maurycego: nagłość, p r ę d ­ kość i wielkość gradientów barometrycz- nych była całkiem wyjątkowa.

T abe lka następująca da pew ne i n a jle p ­ sze wyobrażenie czytelnikow i o niezw y­

kłych zmianach w stanie barometrycznym i prędkości wiatrów, panujących w owym czasie nieszczęsnym:

B a r o ­ K ie ru n e k P rę d k o ść

G odzina m e tr w ia tru w ia tru

6 rano 753,4 P n W 10,0

8 11 752,6 P n W ' / aW 15,5

9 » 751,2 P n W 15,6

10 ?> 748,8 W P n W ' / 2P n 17,9

11 n 745,2 P n W W 25,2

12 n 738,3 PnW >/2W 30,4

1 popoł. 724,3 P n W ' / 2W 43,1

2 710,9 P n 25,0

3 r> 713,3 Z P n Z 30,4

4 n 724,4 Z P dZ 50,1

5 »» 738,1 P d Z 36,7

9 n 754,8 P d Z 11,6

Depesza, k tó rą o godzinie 11-ej rozesłała stacyja m eteorologiczna z wiadomością, że prędkość w iatru zapewne nie przewyższy 25 metrów, była zarazem ostatnią w dniu tym, gdyż w krótce potem wszystkie d ru ty na całej wyspie zostały zerw ane i wszelkie połączenia ustały zupełnie. G d y barom etr w dalszym ciągu spadał, a k ierune k w iatru pozostawał mniej w ięcej bez zmiany, na fltacyi przyszli do przekonania, że środek depresyi, wbrew doświadczeniu lat poprze­

dnich, musi przejść ponad wyspą i w iatr po przejściu środka dąć zacznie z przeciw ­

ległej strony. Ś rodek istotnie przesunął się w odległości dwu mil gieograficznych od dostrzegalni i pow ędrow ał stąd, zdaje się, w k ierunku wschodnio południo-w’schodnim dalej za wyspę.

Tutaj nadmienić możemy, że na wyspie św. M aurycego j u ż od dłuższego czasu zau­

ważono związek między orkanami tam tej- szemi a występowaniem plam na słońcu.

M iędzy 25 a 29 K w ietnia r. b. przez p o łu ­ dnik miejsca przesuw ała się właśnie ta o k o ­ lica słońca, na której w dniu 12 L u teg o znajdow ało się wielkie zbiorowisko plam i w dniu wypadku jeszcze działalność ta na słońcu była spotęgowana, skutkiem czego między 25 a 28 K w ietnia spostrzeżono licz­

ne zakłócenia magnetyczne. Związek p o ­ wyższy między obudwoma zjawiskami w y­

daje się bardzo możliwym, wszelako zdanie pew ne pod tym względem da się tylko w y ­ tw orzyć po zdobyciu szeregu spostrzeżeń nad orkanami.

8. St.

KRÓW KA HAtiKGWA.

— sst. Jeszcze o św ietle ż a ro w e m A u e ra . N a o s ta ­ tn im z je ź d z ie g a zo w n ik ó w n ie m ie c k ic h w K ie lu d. 28 — 30 C zerw ca r . b . sz e ro k o b y ła o m a w ia n a sp ra w a n a jn o w sz eg o r o d z a ju o św ie tle n ia. P o n ie ­ waż s p ra w a ta i u n a s j e s t n a d o b ie , zap o ż y czam y z m ow y d y r e k to r a w ie d e ń sk ie g o z a k ła d u g a z o w e ­ go, F a h n d r ic h a , n ie k tó r e szczegóły, m o g ąc e z a ją ć i n a s z y c h czy te ln ik ó w W W arsz a w ie n ie m a m y jes zc ze d a n y c h fa k ty c z n y c h co do trw a ło ś c i p a l­

n ik a A u e ra , ty m c z a se m F a h n d r ic h z a p e w n ia , n a zasadzie w ła sn e g o d o ś w ia d c z e n ia , że p rz y b a rd z o s ta ra n n e m o b e jś c iu p a ln ik A n e ra s ta r c z y n a 430, 460, 470 g o d zin ; p r z e c ię tn ie zaś w p r a k ty c e c o ­ d z ie n n ej t r u d n o liczy ć n a w ięcej n iż 350 g o d zin . D alej F . z esta w ia r o z m a ite p a ln ik i is tn ie ją c e p o d w zg lęd em z u ż y c ia g a z u w l it r a c h do o trz y m a n ia ilo ś c i ś w ia tła w y ró w n y w a ją c e j je d n e j św iecy s p e r- m a c e to w e j. P o d o b n a ilo ść ś w ia tła w p a ln ik u A r- g a n d a o sięga się p rz y zu ży ciu 12,31 litró w , w n a j­

n o w s z y c h i n a jle p s z y c h la m p a c h S ie m e n sa p r z y

7,37, 7,12, 5,65 aż d o 4,91 litr a c h ; ty m c z a se m

w p a ln ik u A u e ra 1 św iecę o trz y m u je się kosztem

2,46 a lb o 1,84 litr a . D w ie te o s ta tn ie c y fry w y ­

tw a r z a n e są p rz e z d w a o b e c n ie w y ra b ia n e ty p y

te g o ś w ia tła w W ie d n iu , z k tó ry c h ty lk o d r u g i,

z d a je się, j e s t z n a n y w W arsz a w ie. P ie rw sz y ty p

A u e ra d a je 48 św ie c p rz y zu ży ciu 9 5 litr ó w n a

god zin g , g d y d r u g i 80 św iec p r z y z u ż y c iu 120

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wykazać, że każdą macierz kwadratową można jed- noznacznie przedstawić w postaci sumy macierzy sy- metrycznej i antysymetrycznej3. Udowodnić, że iloczyn dwóch symetrycznych lub

Zygmunt II August (1548 – 1572), syn Zygmunta I Starego i Bony Sforzy, wielki książę litewski od 1529 r., ostatni król na tronie polskim z dynastii Jagiellonów;

Podaj szczegóły wykonania, takie jak: temat obrazu, kolorystyka, wyszczególnienie planów (kompozycja), nastrój, światłocień, odniesienie tematyki i kolorystyki do

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

Pamiętam takie zebranie, na które poszedłem, [był temat] co jeszcze można zrobić dobrego, żeby nasze [osiedle było jeszcze lepsze].. Zabierali głos wszyscy ludzie po kolei i nikt

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Zgodnie jednak z inną tezą, która mówi, że niemożliwe jest dokonanie całościowego oszacowania tego, co się dostało, ani oddanie w słowach całej wdzięczności wobec tych,