• Nie Znaleziono Wyników

Adres IKed.a.iECsri: Krako-wskie-FrzedmieścIe, 2STr ©©. M 31.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres IKed.a.iECsri: Krako-wskie-FrzedmieścIe, 2STr ©©. M 31."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M 31. Warszawa, d. 5 sierpnia 1894 r. T o m X I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A TA „ W S Z E C H Ś W IA T A ". K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanowią Panowie:

Deike K ., Dickstein S., H oyer H., Jurkiewicz K.,

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 Kw ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozew icz J., Na- kwartalnie 2 tanson J., Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W .

Z p rz e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie lo Prenumerować można w Redakcyl „W szechświata “ półrocznie „ 5 i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Adres IKed.a.iECsri: Krako-wskie-FrzedmieścIe, 2 S T r © © .

DZISIEJSZA ELEKTROCHEMIA

i jej znaczenie

DLA PRZYSZŁEJ TECHNIKI 1).

Panowie! P rze d laty kilku przy sposobno­

ści podobnej do dzisiejszej wspomniałem 0 tern, źe tysiące centnarów, stanowiących przeważną część produkcyi benzolu w Anglii, co rok wywozi się do Niemiec. B yły to za­

pewne liczby tylko, nicwięcej, lecz liczby mo­

gą być bardzo wymowne. Benzol w stanie ; surowym nie bywa używany, ale przetw arza się n a inne ciała, barwniki, pachnidła, leki 1 t. d. Mamy więc z powodu tego produktu , pośredniego ciekawy widok k ra ju najstarsze-

j

go w przemyśle, a pomimo to zmuszonego I

w przerabianiu smoły z węgla kamiennego na

*) Mowa wygłoszona przez prof. Ostwalda na zjeździe dorocznym elektrotechników niemieckich w Lipsku 7— 9 czerwca r. b.

inne produkty stanąć w połowie i najw ażniej­

szą i najzyskowniejszą część fabrykacyi odda­

wać innemu krajow i. N a dobitkę pierwsza A nglia rozpoczęła fabrykacyą barwników benzolowych. Ja k ie ż mogą być przyczyny ta k dziwnego zastoju? Odpowiedź n a to m ia­

łem dopiero, gdy odbyłem wycieczkę do Albio- nu i nieco lepiej przypatrzyłem się jego sto­

sunkom.

W jednem z większych m iast przemysło­

wych odwiedziłem kolegę po fachu, który wy­

k ła d a ł chemią w miejscowem kolegium. Z du­

m ą pokazywał mi on swoję istotnie ładnie urządzoną pracownię, gdy zaś podziwianie miało się ku końcowi, rzuciłem zwykłe w ta ­ kich razach zapytanie: „a ilu też kolega m a praktykantów ?” N ie będę panom przytaczał liczby dokładnej, bądź co bądź w ydała mi się ona n ad e r m ałą wobec znacznej liczby słu ­ chaczów uczęszczających do kolegium.

N o tak, rzekł profesor, ale kolega mój z tam tej strony gm achu m a pięć razy więcej uczniów. Okazało się, że ów kolega wykła­

d ał w swojej pracowni nie chemią lecz farbo­

wanie i drukowanie perkalików i dla tego

m iał wielu słuchaczów. W A nglii młodzieniec

m ający poświęcić się technice myśli nadto

praktycznie, aby m iał się oddawać badaniom

(2)

4 8 2 W SZECHSWIAT.

teoretycznym , skoro przedm iotem jego p rzy ­ szłych zajęć m a być farbierstw o. W Niem ­ czech dzieje się przeciwnie: tam każdy przy­

szły technolog chemik przedewszystkiem b a­

d a chemią a potem dopiero jej zastosowania.

Nieuniknionem następstwem takiego postępo­

wania je st to, że angielski technolog musi zawsze n a nowo rozpoczynać pracę, gdy n a ­ potka ja k ą ważniejszą zmianę w swojej pro- dukcyi, tymczasem niemiec szuka naówczas pomocy w zasadach ogólnych, jakie sobie przyswoił i daleko prędzej obeznaje się z no- wem położeniem. W żadnej innej nauce wyższość niemieckiej metody nie wydała świetniejszych wyników, ja k w chemii technicz­

nej: powszechnie wiadomo dzisiaj, że Liebig, zakładając swoję pracownię przeznaczoną wyłącznie do p rac naukowych, s ta ł się za ra­

zem założycielem przem ysłu chemicznego w Niemczech. L aboratoryum nowożytnej fabryki chemicznej tem się tylko różni od pracowni wyższej szkoły technicznej, źe p o ­ siada lepsze środki i prace tani wykonywane są dalszem następstw em p rac w szkole. N a tem polega tajem nica powodzenia niemiec­

kiego przem ysłu chemicznego: zrozum iał on, że nauka je s t najlepszą praktyką.

Niezbędnym wynikiem takiego zap atryw a­

nia je s t fak t, źe w żadnym innym k ra ju tak znaczna liczba ludzi naukowo wykształconych nie poświęca się sprawom techniki ja k j w Niemczech. W rzeczy sam ej, bieg wy- I kształcenia je s t tu jednakow y dla przyszłego profesora, czy dla przyszłego technika; po skończeniu studyów dopiero m łodzieniec obie-

j

r a powołanie. N igdzie więcej w przemyśle I chemicznym nie pracuje taki zastęp sil nau-

j

kowych ja k w Niemczech, to stanowi ich silę.

W rozwoju elektrotechniki nie poszło rów­

nie pomyślnie, przynajm niej w tem , co doty­

czę uniwersytetów. M ożna rzec, że ona prze­

ro sła nasze głowy i organizm funkcyonujący nieco powolnie nie miał dość czasu na to, aby przystosować się do potrzeb szybko powsta­

łych i wciąż rosnących. D aje się to objaśnić głównie tem, źe teraźniejsza elektrotechnika rozw ijała się przedewszystkiem jak o technika maszyn; nauki wykładane po uniw ersytetach niewielką mogły jej okazać pomoc. E le k tro ­ technika zetknie się z wiedzą oderw aną do­

piero n a polu elektrochem ii i chwilę tę my wszyscy już dzisiaj poczytujemy za następną

wielką fazę w rozwoju zastosowań elektrycz­

ności w technice.

Chwila bieżąca nadaje się do takiego ze­

tknięcia. Stuletnie zagadnienie stosu wolty właśnie zostało rozstrzygnięte; na podstawie znajomości kilku stałych możemy dzisiaj ze znacznym stopniem przybliżenia naprzód obliczyć siłę elektrobodźczą jakiegokolwiek stosu i co do przewodnictwa elektrycznego w elektrolitach mamy bardzo szczegółowe wiadomości. W praw dzie nie zdaje się, żeby ostatnio zdobyte wyniki były przyjęte i uzna­

ne przez wszystkich specyalistów, przecież je st to raczej wynik prawa zastoju i zacho­

wawczości utrzym ującego się w całym świe- cie umysłowym; jednakże zarzuty przeciwko wyżej wspomnianym wynikom badań w o stat­

nich czasach nie podnoszą się i liczba osób przekonanych w zrasta z dniem każdym.

Trzeba było niemałej odwagi ze strony świata naukowego, ażeby uznać poglądy, do których prace elektrochemiczne la t ostatnich niezbicie doprowadziły. W szakże chodziło tu ni mniej ni więcej tylko o wywrócenie zu­

pełne poglądów istniejących n a stan ciał roz­

puszczonych; o uznanie naprzykład tego fak­

tu, źe w roztworze soli kuchennej zamiast czą­

steczek chlorku sodu, związanych ze sobą najsilniejszem powinowactwem chemicznem, znajdują się wolne atomy chloru i sodu. J a ­ kież to fakty upoważniają nas do takiego po­

glądu?

Ponieważ przemawiam tu taj nie do chemi­

ków, lecz do elektryków, więc ograniczę się do argumentów wyłącznie elektrycznych.

W yobraźm y sobie rozcieńczony roztw ór, d aj­

my, chlorku sodu w znacznej ilości wody, n a­

przykład zaw ierający około '/2 gram a soli kuchennej w litrze wody; roztw ór ten jest bardzo dobrym przewodnikiem elektryczności.

Co do przewodnictwa elektrycznego wiadomo, że polega ono na tem, źe elektryczność prze­

noszą iony czyli składowe części soli, z któ­

rych sód powinien przenosić dodatnią, chlor zaś odjem ną elektryczność. Treścią prawa F a ra d a y a jest, że w elektrolizie elektryczność porusza się tylko wraz z ionami. P rzy jrz y j­

my się owemu ruchowi nieco uważniej.

W roztworze o wyżej wymienionej koncen- tracyi n a 1 atom chlorku sodu przypada 1000 atomów wody. W yobraźm y sobie ten roz­

tw ór jako zupełnie jednorodny, w takim r a ­

I

(3)

N r 31.

WSZECHSWIAT.

483 zie zawsze w szeregu co 10 atomów wody

przypadają dwa atom y chlorku sodu; gdy więc zachodzi przebieg elektryczności, to gdyby naw et on zasadzał się na ciągłej zobo- pólnej wymianie ionów, każdy atom sodu mu­

siałby przebyć pięciokrotną odległość atomo­

wą ażeby natrafić n a atom chloru i z nim się złączyć. Jakiekolw iek stanowisko wobec tego zajmiemy, musimy przyznać, źe atomy sodu m ogą istnieć oddzielnie w roztworze wodnym a nawet przez czas daleko dłuższy niż w sta­

nie związanym. W ięcej jed n ak teorya dy- socyacyjna nie przypuszcza. Z a pomocą pewnej liczby bardzo rozmaitych i wzajemnie się kontrolujących metod, dzisiaj jesteśm y w stanie określić dokładnie, ja k wielkim je st udział elektrolitu, rozszczepionego na swoje iony.

S tąd na pytanie co do przewodnictwa elek­

trycznego otrzym ujem y bardzo prostą odpo­

wiedź: w każdym elektrolicie przewodnictwo je s t proporcyonalne do ilości ionów w jednost­

ce objętości, a dalej do dwu stałych określa­

jących „szybkość wędrówki ionów.” P rę d ­ kość owa dla wodoru je st największą, przeto kwasy najlepiej przewodzą. N ie myślę dłużej zatrzymywać waszej uwagi na tym szczególe, aczkolwiek budzi on żywe zajęcie; kwestya siły elektrobodźczej jeszcze je st ciekawszą i daje się rozwiązać na drodze podobnej.

Podstaw y do wszelkich wyjaśnień w danej dziedzinie dostarcza pojęcie ciśnienia osmo- tycznego, które m am zam iar panom bliżej wyłożyć. Z a pięć lub dziesięć la t byłoby to już może zbyteczne wobec tego, źe pojęcie owo stanie się ta k samo przystępne dla każ­

dego naukowo wykształconego człowieka, ja k dzisiaj je st niem ciśnienie gazu; jednakże te ­ raz jeszcze nie sądzę, aby m iało panom uchy­

biać, gdy rzecz wyłuszczę bliżej.

W iecie o tem , że kiedy n a stężony roz­

tw ór jakiegokolwiek ciała puścimy w arst­

wę czystej wody, to rozpuszczone ciało odby­

wa pewien ruch ku wodzie; ruch ów albo dy- fuzya trw ać będzie dopóty, dopóki wszystko jednostajnie się ukształtuje. Przyczynę wy­

wołującą ten ruch, który m a charakter pew­

nego ciśnienia, nazywamy ciśnieniem osmo- tycznem. A by się przekonać, że m am y tu do czynienia z rzeczywistą wielkością, należy tylko przeszkodzić poruszaniu się ciała roz­

puszczonego. W tym celu może posłużyć

przegroda niepozw alająca na ruch ciała roz­

puszczonego, ale pozw alająca n a ruch roz­

puszczalnika, czyli w danym razie wody. Nie je st łatw em zrobić tak ą przegrodę, jednakże w kilku wypadkach dało się wykonać; możli­

wości wykonania takiej przegrody dowiódł profesor Pfeffer. Z a pomocą wymienionej przegrody możemy przekonać się, że powsta­

jące ciśnienia są bardzo duże, naprzykład dla takiego roztw oru soli, jakim jest woda m or­

ska, mogą wynosić o k rągłą liczbę 20 atm o­

sfer. !Na pytanie skąd się ciśnienie bierze, odpowiadać nie będziemy, dość, że ciśnienie istnieje i właściwe je s t wszelkim ciałom roz­

puszczonym.

K ażde ciało stałe przy zetknięciu z pły­

nem, w którym się może rozpuszczać, z n a tu ­ ry rzeczy może wywierać takie ciśnienie.

T rzeb a tylko otoczyć je powłoką napółprzeni- kliwą w rodzaju powyższej, dostatecznie moc­

ną, aby jej nie przerwało ciśnienie i wtedy można osięgnąć pewne maksym alne ciśnienia, któ re będą zależały od rozpuszczalności ciała i nie mogą być przekroczone. Ciśnienie owo je s t całkiem podobne do ciśnienia pary, tak że możemy sobie wyobrazić machinę porusza­

ną przez ciśnienie osmotyczne. Stos galwa­

niczny nie je s t czem innem— i to właśnie je st celem moim długich rozumowań,—tylko m a­

szyną poruszaną przez ciśnienie osmotyczne.

A by rzecz tę w zupełności zrozumieć, nale­

ży uprzytomnić sobie cały przebieg rozpusz­

czania się m etali w stosach woltaicznych.

W myśl poglądu wyżej wygłoszonego, prze­

bieg ów zasadza się n a tem, źe z nieelek­

trycznego m etalu tworzą się iony cynku n ała­

dowane elektrycznością; jednocześnie, skoi’o weźmiemy za punkt wyjścia stos D aniella, ta k a sam a ilość ionów miedzi przechodzić bę­

dzie w stan nieelektryczny czyli w zwykły stan m etalu. Owóź elektroda cynkowa musi bez przerwy otrzymywać elektryczność do­

datnią, gdy miedziana musi tyleż jej odda­

wać, jeśli przebieg wogóle m a się odbywać;

skoro połączymy oba m etale przewodnikiem, równolegle z chemiczną rozpoczyna się sp ra­

wa elektryczna i jedna nie może się odbywać bez drugiej.

A teraz, moi panowie, analogia między ciśnieniem osmotycznem a siłą elektrobodźczą je st zupełnie wyraźna. T ak samo ja k machi­

nę mechaniczną możemy pędzić za pomocą

(4)

484

WSZECHSWIAT.

dwu płynów o rozm aitem ciśnieniu p ary , mo­

żemy i maszynę elektryczną wprawiać w ruch za pomocą dwu źródeł o rozm aitem ciśnieniu elektrycznem czyli potencyale; cynk i miedź w stosie D aniella są dwoma takiem i źródłam i prąd u o rozm aitym potencyale, różnica zaś ciśnienia elektrycznego polega tu na różnicy ciśnienia osmotycznego jak ie z jednej strony wywierają iony cynku, z d rugiej— iony mie­

dzi. Im ciśnienie poruszające je st większe przy cynku, im mniejsze je s t przeciw działają­

ce ciśnienie przy miedzi, tem korzystniej p ra ­ cuje stos albo tem większą je s t siła elektro- bodźcza. Ciśnienie, pod jakiem m etal dąży do rozpuszczania się lub ciśnienie rozpuszcza­

nia, ja k je nadal będziemy nazywali, dla każ- J dego m etalu je s t wielkością ściśle określoną, zdawałoby się więc, źe przy budowie stosu ; galwanicznego należałoby uwzględniać tylko oba m etale. Tymczasem ta k nie jest, a nie- j porozumienie co do istotnego znaczenia faktu powstało stąd , źe dotychczas nie braliśm y ! w rachubęjeszcze jednego czynnika, ja k i dzia­

ła w stosie.

Grdy elektroda cynkowa styka się z roztwo­

rem , wówczas rzeczywiste ciśnienie rozpusz­

czania zależy oczywiście nietylko od cynku ale i od tego, że w płynie znajdują się iony cynku, które w ytw arzają przeciwciśnienie; od stosunku dopiero, w jak im pierwsze ciśnienie przewyższa drugie, zależy siła działająca.

S iła elektrobodźczą cynku je s t więc o tyle większą, o ile przeciwciśnienie ionów cynku je s t mniejsze czyli im m niejsza je st zawartość cynku w płynie. W iem y też skądinąd, że siła elektrobodźczą stosu D aniella o kwasie siarczanym je s t większa niż o siarczanie cynku.

Odwrotne stosunki zachodzą na miedzi; tu ­ ta j korzystnem jest, aby zaw artość ionów mie­

dzi w roztworze była ja k największa, ponie­

waż ciśnienie z tej strony przyczynia się do wydzielania miedzi.

T ak proste rozum ow ania streszczają w głównych zarysach teo ry ą stosu galwanicz­

nego. Od dotychczasowych ta k zwanych teo- ryj niniejsza, stworzona przez prof. N ern sta, wyróżnia się głównie tem , źe daje nietylko pełny obraz zachodzących stosunków ale j jeszcze, podobna w tem do teoryi ciążenia Newtona, d aje się w najdrobniejszych szcze­

gółach spraw dzać ilościowo i kontrolować.

W sz ak teorya ta przy określonych założe­

niach daje zupełnie określone wyniki, które, gdy nie d ają się otrzym ać, dowodzą raczej znanych trudności w całkowaniu równali róż­

niczkowych niż niedokładności teoryi stosu.

Z resztą teoryi tej zbywa dotąd jeszcze na oznaczeniu wielu stałych potrzebnych. Z nacz­

na liczba tych ostatnich je st ju ż dzisiaj zna­

na, jednakże z n atu ry rzeczy wiele jeszcze pozostało do zrobienia w tym kierunku.

W teoryi naszej uzyskaliśmy potężny śro­

dek do ustalenia nareszcie możliwie dobrych warunków do działania stosu woltaicznego.

Od strony cynku powinno panować ja k n a j­

mniejsze ciśnienie ionów. W arunek ten szcze­

gólnie korzystnie przedstaw ia się, gdy dla cynku bierzem y takie rozpuszczalniki, które zaw ierają bardzo m ałą ilość ionów cynku n a­

wet wtedy, gdy w roztworze znajdują się m niejsze lub większe ilości cynku. Temu warunkowi n a pozór trudno zadość uczynić, jednakże ta k nie jest, bo nie wszystek m etal będący w roztw orze przedstaw ia się w postaci ionów.

B rak czasu, panowie, nie pozwala mi do­

kładniej opisaćtych zajmujących doświadczeń;

jednakże pozwolę sobie zauważyć, źe zastoso­

wanie w ostatnich czasach płynów alkalicz­

nych przy cynku wydaje mi się z powyższego punktu widzenia bardzo odpowiednie. Z a ­ danie mogłoby zostać rozstrzygnięte i w ta ­ kim razie, gdybyśmy użyli płynu alkalicznego przy cynku i kwaśnego na katodzie w celu otrzym ania jaknajw iększej siły elektrobodź- czej. W iadom o bowiem, źe środki utlenia­

ją c e najlepiej d ziałają w płynie kwaśnym, podczas gdy środki strącające w płynie z a sa­

dowym i różnice są bardzo znaczne. Stos złożony z cynku zanurzonego w potażu gry­

zącym i z węgla—w stężonym kwasie azo- tnym m a siłę elektrobodźczą przynajm niej 2 ‘/ 2 woltów. N a zapytanie, czy kiedy uda się nadać takiem u stosowi znaczenie praktyczne n a razie trudno je st odpowiedzieć.

Z agadnieniu powyższemu dość ju ż czasu poświęciliśmy, tera z zwrócimy się do zadań daleko ważniejszych, których rozw iązania oczekiwać mamy prawo od elektrochemii.

N ie wiem, czy panowie w dostatecznym stop­

niu zdajecie sobie sprawę z tego, ja k niedo­

kładnym przyrządem dostarczającym energii

całej współczesnej technice je s t m aszyna p a ­

(5)

WSZECHSWIAT.

485 rowa Z energii spalającego się węgla odzy­

skujemy w postaci pracy mechanicznej w naj­

lepszym razie 10°/o! Tego niepomyślnego wyni­

ku niepodobna kłaść n a karb maszyny parowej;

pochodzi on raczej stąd, że z wysokiej tem pe­

ra tu ry m ateryału opałowego, wynoszącej najmniej 1000° zaledwie drobna cząsteczka daje się odzyskać, mianowicie część różnicy pomiędzy tem p eratu rą kotła a kondensatora.

C ała olbrzymia różnica tem peratury pomiędzy przestrzenią ogrzewaną a kotłem idzie na m arne; ulepszenia maszyn termodynamicz­

nych oczekiwać można tylko od zastosowania wyższych tem peratur n a początku pracy.

Ziszczenie tego dezyderatu je s t rzeczą tech­

ników; jednakże zauważyć muszę, że rozwią­

zanie najłatw iejsze wydaje się na drodze sil­

nie gazowych.

Lecz maszyny termodynamiczne nie są je- dynemi m aszynami i tem peratur 1000°, z którem i obchodzenie się pod względem tech­

nicznym nie je st łatwem , można uniknąć.

Maximum energii z jakiegokolwiek prze­

kształcenia dające się otrzymać, teoretycznie je st całkiem niezależne od drogi, k tó rą odby­

wa przekształcenie. Stosownie do tego, gdy­

byśmy umieli przetw arzać energią chemiczną m ateryału opałowego w jakibądź sposób, przy którym ciepło się nie wytwarza, w pracę mechaniczną, to moglibyśmy nie być skrępo­

wani wysokiemi tem peraturam i i całą energią moglibyśmy wyzyskać bez narażania się na powyższe straty.

Otóż, moi panowie, droga n a której naj­

większe z zadań technicznych, mianowicie znalezienie taniej energii, może być rozstrzyg­

nięte, droga ta powinna być znaleziona przez elektrochem ią. Gdybyśmy osięgnęli stos gal­

waniczny, któryby z węgla i tlenu powietrza wytwarzał wprost energią elektryczną w ilo­

ści będącej w związku z wartością teoretycz­

ną, stanęlibyśmy wobec przewrotu, który po­

winien zaćmić wynalazek maszyny parowej.

Pomyślcie tylko, ja k ą postać, przy znanej dogodności i giętkości dzielenia energii elek­

trycznej, przybrałyby wówczas nasze ogniska przemysłowe. N ie byłoby dymu, sadzy, ko­

tłów parowych i maszyn, nie byłoby nawet ognia, którego użytek m iałby zakres bardzo szczupły i w tych tylko sprawach, które się nie d a ją opanować n a drodze elektrycznej,

a których ilość jednakże z dniem każdym się zmniejsza.

W jak i sposób wypadałoby urządzić taki stos woltaiczny, trudno dzisiaj odgadnąć.

Muszę jed nak zwrócić uwagę waszę n a jeden punkt zasadniczy, co do którego, ja k mnie się zdaje, zawsze prawie będzie nieporozumienie.

E n erg ia elektryczna powstaje z energii che­

micznej, to nie ulega wątpliwości. Lecz ostatnia w całości bynajmniej nie przechodzi w elektryczną; jakież więc są warunki, pod którem i przejście owo może być o ile można zupełnem? Odpowiedź brzmi, źe tylko po­

średnie zjaw iska chemiczne dają się użyć do otrzym ania elektryczności. P a k t ten p ra g ­ nąłbym panom wyjaśnić za pomocą małego doświadczenia, które aczkolwiek proste nie­

jednem u wydać się może nowem i uderza- jącem.

M am tu dwa naczynia z roztworem potażu

j

połączone ze sobą rurką; do jednego wkła-

j

dam pręcik cynkowy, do drugiego platynowy.

Gdy oba m etale połączę ze sobą przez gal- wanom etr, powstaje bardzo krótkotrwały p rąd, poczem igła galwanometru w raca do spoczynku. W iecie, że pochodzi to z pola- ryzacyi i że można otrzym ać p rąd trw ały, gdy zam iast płynu obojętnego weźmiemy kwaśny. M am tu cokolwiek kwasu siarcza- nego, do którego z naczyń powinienem go nalać ażeby p rąd otrzymać? K ażdy komu to pytanie zadawałem, bez nam ysłu odpowiadał:

rozumie się do cynku, gdyż cynk musi się przecie rozpuścić. A teraz, panowie moi, okoliczność, źe wogóle mogłem wam zadać t a ­ kie pytanie, świadczy, że rzeczy m ają się od­

wrotnie. Nalewam kwasu do cynku: niema żadnego działania! Nalewam go do p laty ­ ny— i igła galwanometru odlatuje aż do g ra ­ nic zahamowania!

Dochodzimy więc do wniosku napozór nie­

dorzecznego, że kwas wypada nalewać tam gdzie niem a ciała, n a które on m a działać.

J e s t to fa k t ogólny; przed kilku laty ogłosi­

łem szereg doświadczeń, w których dla zu­

pełnie różnych reakcyj dowiodłem, źe zawsze obowiązuje jedn a i ta sam a zasada powyż­

sza. N ie je s t to fakt nieprzewidziany lub nie do wytłumaczenia, przeciwnie, zjawiska opisane zgodnie z teoryą, któ ra wtedy dopie­

ro zaczęła powstawać, były przezemnie ocze­

(6)

4 8 6 WSZECHSWIAT. Wr 3 1.

kiwane, chociaż na pierwszy rz u t oka wyda­

wały się trochę nieprawdopodobnemu

Gdy głębiej sięgniemy do istoty tych zja­

wisk, zrozumiemy wkrótce, że one nie mogą.

inaczej przebiegać. Cynk, rozpuszczając się, w ytw arza iony i przyjm uje odpowiednią ilość elektryczności dodatniej. A by to było mo­

żliwe, rów now arta ilość elektryczności do­

datniej musi opuścić roztw ór, skutkiem czego rów now arta ilość wodoru porzuca stan ionów i przechodzi do zwykłego stanu gazu wodoro­

wego. To oddawanie elektryczności dodatniej nie może się odbywać tam , gdzie się cynk roz­

puszcza, gdyż tu taj zachodzi przeciwległy ruch elektryczności. Może to nastąpić tylko dlatego, że wodór wydziela się na katodzie, co istotnie m a miejsce.

Z tego w ykładu możecie osądzić, panowie, ja k niewłaściwą była droga o brana przed kilku laty przez Jabłoczkow a w celu bezpo­

średniego otrzym ania energii z węgla. K ła d ł on węgiel do roztopionej saletry, k tó ra m iała dostarczyć tlenu i rzeczywiście wobec silnego procesu spalenia, jaki zachodził, otrzym ywał p rąd ale ta k słaby, że nie mogło być mowy o jego zastosowaniu. Dzisiaj rozumiemy przyczynę tego niepowodzenia: sa le tra nie je st elektrodą utleniającą, lecz tak ą, k tó ra nie ulega działaniu tlenu; do stosu B unsena nalewam y kwasu azotnego wszakże nie do cynku, ciała utleniającego się, lecz do węgla, który w tych w arunkach się nie utlenia.

Przyszły nasz stos węglowy również będzie m usiał zawierać środek utleniający w miejscu, gdzie nie będzie węgla do spalenia i będzie nim albo tlen z pow ietrza albo ja k i inny śro­

dek utleniający w dowolnych ilościach otrzy­

mywany z tam tego. T aki stos odtw arzałby dokładnie ten sam proces chemiczny, ja k i za­

chodzi w zwykłym piecu: z jednej strony był­

by dosypywany węgiel, z drugiej doprowadza- noby tlen, a dwutlenek węgla wychodziłby na- zewnątrz jak o pro d u k t zobopólnego działa­

nia. Należałoby jeszcze w trącić elektrolit odpowiedni, któryby pośredniczył w działaniu elektrycznem. T aki elektrolit byłby tylko ciałem pośredniczącem i nieulegającem zu­

życiu.

Nie tu miejsce, moi panowie, do w yjaśnia­

nia możliwych szczegółów technicznych, p ro­

wadzących do celu, gdyż wiele czasu upłynie zanim przyjdzie do stanowczego podjęcia za­

dania. W ierzę w to jed nak , że nie mamy tu do czynienia z myślą niepraktyczną, wylęgłą tylko w głowie uczonego. J a k we wszelkich zadaniach mechanicznych i tu ta j powodzenie ukryw a się przed naszym wzrokiem; rzeczą technika jest znaleźć rozwiązanie przez wyna­

lezienie najtańszej i najlepszej formy, w j a ­ kiej rzecz ta da się przeprowadzić.

P rzedm iot tu omawiany nie je s t jedynym, którego przyszły rozwój da się przewidzieć z punktu widzenia elektrochemii. Inn e pyta­

nie niezmiernie ważne nasuw ają akum ulatory i spraw a przechowania energii elektrycznej.

M am y rozstrzygnąć zadanie przechowania w ja k najm niejszej przestrzeni i przy naj­

mniejszym ciężarze największej ilości energii.

A wszakże energia ta je s t proporcyonalną do ilości elektryczności zaw artej w akum ula­

torze i do jego siły elektrobodźczej. Pierw ­ sza znowu je st proporcyonalną do równoważ­

nika elektrochemicznego ciał użytych. W zwy­

kłym akum ulatorze ołowianym pierwszy czynnik je st niekorzystnie wielki. Równo­

ważnik elektrochemiczny ołowiu w yraża się przez 100; wyobraźmy sobie, że zam iast oło­

wiu wzięto glin, którego równoważnikiem je st 9—wtedy moglibyśmy ciężar elektrody 11 razy zmiejszyć i otrzym ać znakom itą oszczęd­

ność w ciężarze. N ie myślę jednakże, moi panowie, ażeby akum ulator glinowy mógł napraw dę być kiedykolwiek użyteczny, zbyt wiele niekorzystnych warunków na to się składa. W szakże glin nie je s t jedynym me­

talem o małym równoważniku, co też powinno zwrócić waszę uwagę.

N areszcie, moi panowie, chciałbym pomó­

wić jeszcze o elektrolizie, k tó ra dzisiaj zaj­

muje naczelne miejsce w technice. P rz y ­ zwyczajono się odróżniać tu ta j zjawiska p ie r­

wotne i wtórne, przecież powoli okazało się, że różnica ta nie je s t celowa i chyba ostać się nie może. Skoro naprzykład poddamy elek­

trolizie siarczan potasu, wtedy nie będziemy

otrzymywali n a elektrodach potasu i grupy S 0 4,

k tóre są ionami tej soli, lecz zam iast nich

wodór i wodan potasu z jednej strony, tlen

zaś i kwas siarczany—z drugiej; produkty te

oznaczane są jak o wtórne, ponieważ p rzyj­

(7)

N r 31.

WSZECHSW1AT. 4 8 7

muje się, że iony soli, mianowicie potas i S 0 4

istotnie zostały otrzym ane w pierwszej chwili w obecności wody i skutkiem działania na nią dały powyższe związki i ciała.

Zmierzmy teraz, moi panowie, siłę e le k tro ­ bodźczą wym aganą dla tej elektrolizy i znaj­

dziemy ją mniejszą niż być powinna, podług panującego założenia; jest ona za to tak wielką, ja k gdyby powstające produkty były pierwotnemi. N a nieszczęście nie mogę tu taj panom wyłożyć podstaw rachunkowych, na których się w danym razie opieramy, lecz fakt sam m a znaczenie ogólne: zawsze siła elektrobodźczą zależy tylko od rzeczywiście zachodzących procesów, nie zaś od tych, j a ­ kie nam się podoba uważać za takie. W y ­ daje się więc rzeczą niewłaściwą utrzymywać odróżnianie zjaw isk pierwotnych i wtórnych;

naprzykład przy obliczaniu polaryzacyi w elek­

trolizie nie przynosi ono żadnej korzyści.

Pozostaje jeszcze pewna kategorya różnic, której zazwyczaj nie uwzględniają dostatecz­

nie. Mianowicie chodzi o odróżnianie ciał, które przyczyniają się do przewodnictwa od tych, które się wydzielają na elektrodach.

Nie są to rzeczy jednakowe i tylko w niewielu wypadkach mogą być niemi, gdyż niewielka tylko liczba ionów może bez zmiany składu chemicznego przejść w związki nieelektrycz­

ne, ja k to m iałoby miejsce na elektrodach, gdyby tylko pow staw ały pierw otne produkty elektrolizy w zwykłem rozumieniu rzeczy.

Niewłaściwe odróżnianie produktów rozkładu pierwotnych i wtórnych znajduje się w związ­

ku z zapytaniem: co przewodzi p rą d i co się wydziela na elektrodzie? W niektórych wy­

padkach są to ciała jednakowe, np. przy elektrolizie stopionego chlorku magnezu, gdzie występuje chlor i magnez, po najwięk­

szej atoli części są to dwa całkiem różne cia­

ła, niem a zresztą żadnej potrzeby, aby one m iały być jednakowemi.

Jak ież więc ciała wydzielają się na elek­

trodach, skoro zachodzi możliwość występo­

wania ciał rozmaitych? N a zapytanie to nie mamy ogólnej odpowiedzi: zawsze były to ciała, których wydzielanie się wymaga naj­

mniejszej siły elektrobodźczej. W szystko jedno przytem czy one są pierw otne czy wtór-

j

ne w zwykłem rozumieniu rzeczy, t. j. czy one obsługują główną część prąd u czy nie.

D la przewodnictwa prądu i dla oporu z ja ­ wiającego się wtedy, wszystkie iony pod względem ilości, koncentracyi i szybkości wę­

drówki muszą być brane w rachubę i stąd obliczane być muszą wielkości pochodne; zaś dla polaryzacyi elektrodów m a znaczenie tylko to co się wydziela na nich. Obie rzeczy w wysokim stopniu są niezależne od siebie, jedyn ą zaś przyczyną wyżej zaznaczonego nietrafnego wyrażania się było nierozu mienie niezależności owej. Nie zdaje mi się, pano­

wie, żeby rezultaty tutaj podkreślone miały tylko teoretyczne znaczenie; przeciwnie, j e ­ stem zdania, że b rak światła w tych rzeczach był przyczyną wielu niepowodzeń praktycz­

nych.

N iejedna jeszcze sprawa w tej bogatej dziedzinie zasługuje na bliższą uwagę, jed n ak ­ że dążyć muszę do końca. W szerokich ko­

łach techników panuje obecnie przekonanie, że wiedza elektrochemiczna, pow stała w o stat­

nich czasach, powołaną je st do wspierania techniki dążącej w coraz to nowe krainy obie­

cane i wskazywania jej dróg; sam a zaś p o ­ winna ciągle budować swoje gmachy. D zia­

łalność wiedzy może być przytem dodatnia lub ujem na; powinna ona zarówno wskazywać to, co należy robić, ja k to, czego robić nie na­

leży. Działalność wynalazcy technika przez to nie ulegnie ograniczeniu. Albowiem wie­

dza odpowiada tylko wtedy, gdy bywa pytaną i używa tylko wyrazów tak lub nie, niezawsze też zdobywa się i na ta k ą odpowiedź; wyna­

lazca m a trudne zadanie takiego opracowania swojego zagadnienia, ażeby wogóle można było zadać pytanie nauce. A gdy nareszcie zapytanie zostało postawione, ileż to razy wiedza odpowiada: O, o tem ja jeszcze nie myślałam! Oto są strefy, w których wiedza i technika się zbiegają i każda z nich ciągnie zyski od drugiej.

Tłum aczył S. Stetkiewicz.

(8)

488

WSZECHSWIAT.

N r 3 1.

O S Z K O D A C H

WYRZĄDZANYCH PRZEZ SUSŁY

i sposobach ich tęp ien ia.1)

Z nane powszechnie przynajm niej z nazwy susły, są niewielkiemi zw ierzętam i ssącemi, szczurowatemi czyli gryzącemi, posiadają bo­

wiem po dwa zęby przodowe w każdej szczę­

ce, dłuższe od innych, silne, łukow ato zgięte, kłów im b ra k , trzonowych m ają w szczęce górnej po pięć z każdej strony, w dolnej po cztery. Susły są spokrewnione z wiewiórka­

mi i świstakami. Ciało m a ją wysmukłe, obrąbek ucha w szerści ukryty, ogon tylko przy końcu puszysty; torby policzkowe rozwi­

nięte. P alce z wyraźnem i p azuram i, trzeci palec najdłuższy. Ź re n ic a oka podłużna.

Znam y wiele gatunków susłów (Spermophilus Cuv.), wszystkie zam ieszkują półkulę północ­

ną, trzy m ają się towarzysko w norach i zwy­

kle za p ad ają w sen zimowy. W E ui’opie m ieszkają dwa gatunki, z których jeden nale­

ży do fauny krajow ej, a mianowicie suseł pe- rełkow any (Sperm ophilus g u ttatu s). Z wierz­

chu ciemno-szary, plam kam i białem i lub żół- tawemi, w dość regularne rzędy perełkowany, boki ciała mniej lub więcej rude, podgardle białawe. D ługość ciała 18 cm, ogon 4,8 cm.

J e s t to zw ierzątko zgrabne, towarzyskie, za­

mieszkuje pewne tylko, niekiedy odległe od siebie okolice, przedewszystkiem żyzne. Obręb jego rozmieszczenia geograficznego je s t nie­

zbyt rozległy, ogranicza się bowiem tylko do wschodniej i południowo wschodniej Europy, G ranicą najbardziej n a zachód wysuniętą je st

') 1) „Treściwy przegląd zwierząt ssących kra­

jowych” zebrał Antoni Wałecki, kustosz gab.

min. Szkoły Głównej warszawskiej. (Wykaz Szko­

ły Głównej Nr 10 r. 1868).

2) „Przegląd zwierząt ssących krajowych”

przez A. W ałeckiego. (Biblioteka Warszawska r.

1866, zeszyt czerwcowy).

3) Leopold Wajgiel, „Szkodniki naszych pól, ogrodów i lasów ,” Lwów r. 1875.

4) „Les mefaits des Spermophiles aux Etats- U nis,” p. Henri de Varigny. Kevue scientifique Nr 1, r. 1894.

okolica wzgórkowata i żyzna, rozciągająca się od Szczebrzeszyna ku północo-wschodowi aż po Chełm i na wschód ku Hrubieszowowi.

Północną granicę stanowi okolica Nieświeża n a Litwie, dokąd został, j a k niesie podanie przez dziwactwo K a ro la R adziw iłła sprowa­

dzony umyślnie; z początku m iała to być m ała kolonia, k tó ra się jedn ak później rozmnożyła szybko. K u południowi i n a wschód suseł perełkowany coraz częściej i obficiej znajduje się n a W ołyniu, n a Podolu po obu stronach D niestru, na stepach P obereźa od B ałty aż pod Odessę, je s t niezmiernie liczny, toż samo w wielu okolicach na Ukrainie, po obu brzegach D niepru. W szędzie, mianowicie zaś na stepach, tworzy gęsto osiadłe kolonie.

Susły te grzebią sobie nory o kilku chodni­

kach i m ieszkają w nich samotnie, latem wy­

chodzą dopiero późno zrana w dnie ciepłe i nie od dalają się zbytecznie od nor. B iegają w różnych kierunkach, to znów sta ją na tyl­

nych nóżkach wyprężone, z łapkam i przed- niemi do piersi przytulonem i, a za najm niej- szem niebezpieczeństwem uciekają do nor, wkrótce jed n ak wysuwają główki, a przeko­

nawszy się, że są bezpieczne, znowu wycho­

dzą. N a noc k ry ją się wcześnie przed zacho­

dem słońca do nor. G łos w ydają piskliwy, są łagodne, żwawe i zwinne, ale bardzo boja- żliwe. Zim ę przesypiają w norach bez poży­

wienia, nie znoszą bowiem zapasów zimowych.

Suseł je s t bardzo mnożny i żywi się głównie zbożem, gdy zatem w niektóre la ta mocno się rozmnoży, staje się plagą dla niw i musi być tępiony. T ak np. w r. 1850 zniszczył ta k zboże nad D nieprem , źe ledwie na zasiew pozostało. N a P odolu galicyjskiem i nad Bugiem niekiedy bardzo się rozmnaża, stając się p lag ą dla niw, wskutek czego ludność miejscowa tępi go w znacznej ilości, przez za­

lewanie wodą nor, w których susły albo toną albo wychodzą z nor i byw ają zabijane. P iszą­

cy te słowa był świadkiem t. zw. wylewania susłów w Hrubieszowskiem w r. 1875. W tym celu wiozą na pole, gdzie są susły, beczkę z wodą i wlewają w norę świeżą, z widoczne- m i śladam i, że do niej zwierzę wchodzi i wy­

chodzi z niej, dwio do trzech konewek wody, zwykle już po wlaniu drugiej konewki powol­

nie wychodzi suseł, cały zmoczony i napół

odurzony, prawdziwy „zmokły suseł,” którego

łatw o zabić lub żywcem schwytać. W iele

(9)

N r 31.

WSZECHSWIAT.

489 bardzo susłów ginie od ptaków drapieżnych

i łasic, które naw iedzają okolice obfitujące w susły.

S useł moręgowany (Spermophilus Citillus) posiada wierzch brudno-płowy ciemniej fali­

sto moręgowany, wskutek obrączkowatego włosa, boki ciała płowo-szare, podgardle bia­

ławe. D ługość ciała 20— 21 cm; długość ogona 5,4 cm. G atunek ten więcej ku zacho­

dowi rozsiedlony, je st na Morawii, w Cze­

chach, w części Szląska i na Węgrzech.

Daleko liczniejsze gatunki susłów posiada A m eryka północna (a mianowicie Stany Z je ­ dnoczone), odznaczające się większą rozmai­

tością w budowie i zabarwieniu, ja k również i w obyczajach. Oto co pisze o nich H . de Yarigny:

W dzięczne te zwierzątka są bardzo zajm u­

jące, gdy się je podziwia w ogrodach zoolo­

gicznych, ale n a polach zasianych pszenicą, żytem lub kukurydzą, miłe te istoty przem ie­

n iają się w bardzo nieznośne. Psoty ich sprow adzają pieniężne straty dla właściciela, ii którego dolar je s t bożyszczem a uczucia estetyczne wcale nie istnieją, stąd wypływają nieustanne skargi, komisye, śledztwa, raporty, wyprawy, badania, ponowne śledztwa w celu wykrycia, czy słusznie stro ją się te zwierzęta w szatę niewinności, czy też należy j ą zedrzeć i winnych surowej poddać karze.

Niedawno podobne zażalenia podniosły się przeciw wróblowi i sąd wypadł na jego nie­

korzyść; dziś wystąpiono przeciwko susłom, które, gdyby wiedziały, o co chodzi, zaprotesto­

wałyby z całych sił i słusznie. N a ich to niekorzyść Y ernon Bailey zebrał dokumenty, na których opiera swój ra p o rt do ministe- ryum rolnictw a w W aszyngtonie, pomieszczo­

ny w buletynie 4-ej sekcyi ornitologii i m am ­ mologii.

R ap o rt ten dotyka tylko susłów doliny Mis- sissipi. W okolicy, o której mowa, mieszka ich 5 gatunków; wogóle całe Stany Z jedno­

czone m ają 30 do 35 gatunków i podgatun- ków. których większość zamieszkuje zachod­

nią stronę gór Skalistych. Z pięciu gatunków, o których mowa, cztery są wyłącznie właściwe wspomnianej powyżej okolicy, to je st Sper­

mophilus R ichardsoni, F ran k lm i, tredecimli- neatus i spilosoma; piąty, S. mexicanus roz­

ciąga się aż do doliny meksykańskiej. Dwa tylko (drugi i trzeci) spotykają się na lewym

brzegu Misisipi ale bardzo daleko od wybrze­

ży A tlantyku.

Myśl zbadania stosunku susłów do rolnic­

tw a nietak dawno powstała. W r. 1878 M.

S. W . H ilg ard z uniw ersytetu w K alifornii, ogłosił pracę o zastosowaniu siarku węgla w celach wygubienia susłów, od tej chwili metoda okazała się w zastosowaniu nader skuteczną.

Znacznie później, a u to r pracy o uprawie drzew owocowych w K alifornii, dotykał tego samego przedmiotu, a wielu innych autorów naśladowało go w różny sposób. N iejaki pan M. C. P . G illette ogłosił w r. 1889 wyniki badań na 22-u żołądkach susłów, ale rezulta­

ty okazały się dosyć wątpliwe. Żołądki b a ­ dane zawierały w sobie znaczną ilość ziarn uprawianych przez człowieka, ale obok tego także szczątki owadów szkodliwych, takich ja k szarańcze, różne tęgopokrywe i t. p., obok zbrodni były przeto silne okoliczności łago ­ dzące, k tóre dadzą się w ten sposób określić.

„Susły byłyby niezmiernie cennym nabytkiem dla pól kukurydzowych, po zasianiu kukury­

dzy, tylko... gdyby można im wytłumaczyć, żeby nie ruszały ziarn a...” Podobnież wilk mógłby być wybornym pasterzem , gdyby mu można wytłumaczyć, żeby nie n ap a d ał owiec.

W tych w arunkach trzeb a było przedsię­

wziąć coś stanowczego i to właśnie zostało uczynione.

W r. 1886 m inister rolnictwa rozesłał na wszystkie strony okólnik, w którym prosił 0 udzielenie mu odpowiedzi na rozm aite py­

tan ia dotyczące obyczajów, sposobu mieszka­

nia i rozmieszczenia susłów i innych gryzo- niów pokrewnych. P y ta ł szczególniej o do­

kumenty dotyczące sposobów żywienia się tych zwierząt, o szkody, które im przypisują 1 o przysługi jakie mogą wyświadczać. Spe- cyalni agenci byli wysłani n a m iejsca dla sprawdzenia zeznań korespondentów i popra­

wienia niektórych pomyłek. Jednocześnie dokonano zarazem wyprawy na naturalnych nieprzyjaciół susłów, a zbadanie zawartości licznych żołądków dało pewne dane w kwe- styi, o której mowa. Z tego wywiązała się kwestya naukowa niezmiernie ciekawa, którą postaram y się przedstawić w krótkości, ro z p a­

tru jąc każdy gatunek po kolei.

Spermophilus tredecim lineatus znajduje

się w środku samym A m eryki Północnej od

(10)

490

WSZECHŚWIAT.

Miczygan do M ontana i K olorado, od Texas do K anady aż do 53° szerokości północnej.

J e s t to wyłączny mieszkaniec okolic stepo­

wych; nigdy nie wchodzi w gaje lub lasy, ale w miary ja k am erykanin wycina nierozważnie lasy, suseł ten rozszerza swoje zamieszkanie i przywłaszcza sobie odsłonięte okolice. Góry Skaliste, zdaje się, że są, granicą, której nigdy nie przekracza. B uduje sobie kory­

ta rz e w ziemi pomiędzy traw ą, w której się kryje za najm niejszem niebezpieczeństwem; j barw a jego szara w brun atn e p rążki nie po­

zwala go spostrzedz na ziemi pomiędzy k a­

wałkami gałązek i innemi przedm iotam i, | szczególniej gdy stoi nieruchom o w cieniach rzucanych na ziemię przez traw y. Susły te j są kłótliwe, szczególniej samcy zd ają się mieć w tem przyjemność, żeby sobie odgryzać ogo- j ny zębami. R zadko bardzo widać je wcho- [ dzące na drzewa, ale zdarza się to niekiedy.

K o ry tarz zrazu pionowy zgina się i staje się poziomym; je s t on wogóle krótki. A le ten który je s t przeznaczony na zimowanie dosię­

ga wogóle 5 do 6 metrów długości, niesięga- ją c wszakże 30 do 50 centymetrów pod po­

wierzchnię ziemi. M ała kupka traw y lub rozmaitych resztek zakryw a otwór, który je st jednocześnie wejściem i wyjściem. Młode, których bywa 7— 10 z jednego lęgu, wycho­

dzą na powietrze dopiero w czerwcu lub lipcu.

W lęgu może być 10 do 15 osobników najw y­

żej; m ałe rodzą się przy końcu m aja lub na początku czerwca. S ą one nagie i dopiero po 30 dniach otw ierają oczy. W ym agają dłuższych stara ń m atki aniżeli inne gryzące, ale zaraz z latem budują sobie k orytarze od­

dzielne, opuszczają m atki przed zimą, żeby sobie samym radzić. W jesieni susły są b a r­

dzo tłu ste, a po kilku lekkich nocnych przy­

m rozkach znikają całkowicie; zagrzebu ją się w ziemi i wychodzą dopiero n a wiosnę.

N ie zdaje mi się, żeby one spały przez te | 6 lub 7 miesięcy zimy; m uszą budzić się chwi­

lowo i wtedy z jad a ją część tych sutych zapa-

j

sów, któ re sobie przygotow ały w jesieni i n a­

grom adziły w dziurach obok swoich gniazd, i T a kwestya nie je s t zupełnie jasn o wyświe-

j

eona. K ilka ciekawych obserwacyj było do­

konanych w sprawie zimowania susłów przez p. M. P . R. H oy. S useł w śnie zimowym zwinięty w kulkę w' dniu 15 g ru d n ia przed-

j

staw iał wewnątrz żołądka tem p. 14 stopni |

Celsyusza. O rgany wewnętrzne są silnie przekrwione, wszystka krew zdaje się źe tam się zbiegła, serce uderza 4 razy na minutę wolno i słabo, szczególniej w przedsionkach.

Oddechu nie można ocenić, a jeśli się odetnie jak i organ, zaledwie kilka kropel krwi wolno z niego wypływa.

Żołądek i wnętrzności są puste, czucia żad­

nego niema, m ożna szczypać i k rajać skórę i nerwy, nie otrzym ując najmniejszej reakcyi.

W a rstw a grubego tłuszczu otacza całe ciało.

Jeż eli tem p eratu ra środka bezpośrednio je otaczającego opada kilka stopni poniżej zera, le ta rg ten zamienia się w śmierć rzeczywistą.

Gdy zwierzę w kwietniu budzi się ze snu zi­

mowego je s t bardzo wychudzone; szerść jego je s t sucha i m artw a, a mięśnie obfitujące w białko rozpuszczone na jesieni, obecnie p ra ­ wie go wTcale nie posiadają.

Szkody jakie czyni Sp. tredecim lineatus są liczne. Ze wszystkich stron uczeni zazna­

czają ich obecność w całych Stanach. Ł ażą one po łodygach kukurydzy i zab ierają ziar­

na, które grom adzą w swoich norach pod­

ziemnych. N ie k ręp u ją się też wcale i na wiosnę wyciągają kiełkujące ziarna i niszczą tym sposobem kukurydzę w zawiązku, chodzą często za siewaczem i odgrzebują ziarna w m iarę sypania. K opią swoje nory n a po­

lach uprawnych, szkodzą bardzo rozwojowi roślin, których nie zniszczyły. O dgrzebują mnóstwo innych ziarn mianowicie dyni, melo­

na i kawona, a w wielu razach rolnik musi na nowo zasiewać całe pole 5 hektarów m a­

jące i to z nadzieją bardzo nieszczególnych często rezultatów .

Czy susły m ogą te szkody czemkolwiek wynagrodzić? Czy susły oddają jakiekolwiek usługi niszcząc zw ierzęta szkodliwe? J e s t to kwestya do dyskusyi. W ogóle one żyją prze­

ważnie ziarnem , a jeśli pomiędzy tem znaj­

dzie się jak ie ziarno złej traw y lub roślin szkodliwych rolnictwu, w każdym razie głów­

nie zwierzę to niszczy najwięcej roślin m a ją ­ cych wartość dla człowieka.

Susły często bardzo biorą się do szczątków zwierzęcych; w potrzebie zjad a ją naw et swoich bliźnich, w niewoli i na wolności żywią się rozm aitem i zwierzętami: szarańczą, g ą ­ sienicami, mrówkami, tęgopokrywemi; nie są one bynajm niej wegetaryanami. Suseł zja­

da myszy leśne, gdy mu się po tem u zdarzy

(11)

WSZECHSWIAT.

491 sposobność, to je st gdy je znajdzie schwytane

w łapkę, chwyta jaszczurki, które mu dają się pochwycić, grzebie w ziemi żeby w niej wynaleźć gąsienice owadów, szczególniej C ram busa—nareszcie jeżeli rozpatrzeć zba­

daną zawartość 80 żołądków susłów, docho­

dzimy do tego wniosku, że pożywienie susłów je st mięszane: znajduje się 53 na 100 m ateryj zwierzęcych, a 44,4 na 100 m ateryj roślin­

nych. W olno nam przeto wstrzymać się jeszcze z wyrokiem śmierci. Suseł, o którym mówimy nie je s t zupełnym nieprzyjaciem rol­

nictw a przez swoje obyczaje. Jeżeli jednak zwrócimy uwagę na szkody jak ie wynikają z poruszenia roślin, o wspaniałomyślności nie może tu ta j być mowy, a zatem zasługuje na wyniszczenie.

(Dok. nast.).

A . Ś.

niektórych jedno i dwuliściennych

roólin.

Liczne badania mikroskopowe dokonane w r. b. przekonały mnie, źe na korzeniach rozmaitych roślin leśnych, prawie zawsze wykryć można tow arzyszącą im grzybnię (mycelium). Obecność jej stąd pochodzi, źe w arstw a próchnicowa tw orząca się corocznie z opadłych liści, w obszarach zadrzewionych, sprzyja najbardziej rozwojowi grzybni. Ta ostatnia czerpiąc potrzebne dla siebie poży­

wienie z rozkładających się części roślinnych, czepia się tych pozostałości, nie pomija je d ­ nak i żywych korzeni, które oplata swemi rozgałęzionemi strzępkam i, już dla tego, że służą je j za dogodne podścielisko, już dla tego, źe w wielu razach stać się m ogą źródłem pokarmu. Z tego zbliżenia się dwu odmien­

nych organizmów, wytwarza się stosunek, albo korzystny wyłącznie dla samej grzybni, co najczęściej m a miejsce, albo pożyteczny

dla stron obu, co jednak rzadko kiedy się wy­

darza.

Niewszystkie rośliny, wegetujące w ziemi bogatej w szczątki ustrojowe, m ają korzenie zarówno napastow ane przez grzybnię, na jednych odnajdujem y ją dopiero po ścisłem poszukiwaniu, u innych ukazuje się w takiej obfitości, że już pod zwykłą lupą staje się wi­

dzialną. P od tym względem niemożna wska­

zać żadnej normy, gdyż często osobniki tego samego gatunku są ra z więcej, drugi raz mniej, przez nią opanowane, ogólnie mówiąc, korzenie bliżej powierzchni ziemi rozłożone są najbardziej wystawione na zetknięcie z grzybnią, chociaż i tu taj przytrafiają się liczne wyjątki. Z najd ują się wszakże pewne rośliny, których ostatnie rozgałęzienia korze­

niowe są prawie zawsze oplecione przez grzyb­

nię. Do takich szczególniej należą niektóre

| szyszkowe, brzozowate, miseczkowe i wierz-

| bowate. P a k t ten odnośnie do powyższych

j

roślin zauważony i zbadany został w r. 1885

j

przez prof. B. F ra n k a , przed tem jedn ak po­

dobne zjawisko wykrył dr F . Kam ieński na korzeniach korzeniówki zwyczajnej M onotro- pa hypopitys L . '), o czem pismo nasze we właściwym czasie donosiło. Nie będę więc zastanawiał się nad tym jtrzedmiotem i roz­

bierał różnic dostrzeżonych przez obu bada- czów. Zam iarem moim je st wykazać, źe b a r­

dzo zbliżony objaw pod względem styczności grzybni z korzeniem przedstaw iają niektóre wrzosieniowate ja k to: A rb u tu s Uva ursi L., A ndrom eda Polilólia L ., Calluna vulgaris Sa- i lisb., Vaccinium M yrtillus L., V. uliginosum L ., V. Yitis idaea L., V. oxycoccosL., Ledum palustre L ., P yrola rotundifolia L., P . minor L ., P. secunda L.

') Ponieważ dotąd nie wyjaśniono do jakiego gatunku grzyba należą strzępki otaczające korze­

nie Monotropy, przeto muszę nadmienić, że na pięć okazów tej rośliny, wykopanych na wiosnę przed dwoma laty, raz tylko znalazłem przy jed ­ nym z nich grzyb z dojrzałemi zarodnikami, któ­

ry po zbadaniu okazał się Elaphomyces granu- latus Fr. Bardzo więc być może, że grzyb­

nia tego gatunku wytwarza micorhizę na korze­

niach korzeniówki. Dr Kamieński nigdy go jed ­ nak nie spotykał w sąsiedztwie rzeczonej rośliny, chociaż i M. Rees przypuszczał, że grzyby z ro­

dzaju Elaphomyces, mogą być najprędzej spraw­

cami wspomnianego zjawiska.

(12)

492

WSZECHSWIAT.

N r 31.

W szystkie powyższe rośliny, m a ją korzenie poziomo rozłożone, drzewiaste (wyjąwszy g ru ­ py gruszyczkowatych) m ało rozgałęzione, ojiatrzone gdzieniegdzie mniej lub więcej gę­

sto skupionemi włóknami, ju ż pojedyńczemi, ju ż o licznych odnogach, wrośniętych w zbu­

twiałe szczątki roślin, k tó re przy wyrywaniu korzeni pozostają przyczepione do tychże włókien. Te ostatnie są najczęściej pozba­

wione włośników, zanikanie icb przypisać n a ­ leży obecności grzybni, k tó ra z gnijących produktów przechodzi n a żywe włókna korze­

niowe, opasuje je swemi strzępkam i w róż­

nych kierunkach, niekiedy ta k szczelnie źe wytwarza formalne pochewki, nazwane przez prof. F ra n k a micorhizą, w ystępującą zw łasz­

cza u gruszyczkowatych. Utwory tego r o ­ dzaju widywałem zarazem na korzeniach lip rosnących krzaczasto w cienistym lesie, o czem dla tego wspominam, że drzewa te nie były objęte postrzeleniam i prof. F ra n k a . G rzybnia u wrzosieniowatych nie ogranicza się n a zewnętrznem osiedlaniu, przebija n a­

skórek i wnika do w nętrza korzonków, tym sposobem ze zm ianą rodzaju pożywienia staje się z saprofita pasorzytem '). P rzyczem nie

j

należy do jednego gatunku grzyba, w postaci bowiem i barwie jej strzępków zachodzą wi­

doczne różnice przem aw iające za tem, że je st wytworem odrębnych gatunków. Pomimo pasorzytnego uzdolnienia wątpię, aby swą obecnością w yw ierała zbyt ujem ne wpływy, raz dla tego, że tkanki przez nią zaatakow ane nie okazują wyraźnych zmian patologicznych, a powtóre, jeśli zwrócimy uwagę, źe wszystkie te rośliny m ają włośniki sprowadzone do mi­

nimum, albo naw et często nie posiadają ich wcale, przeto zachodzi pytanie, czy korzenie w takich w arunkach mogłyby norm alnie funk- cyonować, gdyby były zarazem i strzępków grzybowych pozbawione. B ardzo je s t moźli- wem, że one nietylko zastępują wTłośniki, któ­

rych zagłady stały się przyczyną, ale naw et bytnością swoją korzystniej oddziaływ ają na owe rośliny. G dy bowiem te osta.tnie zmu- ; szone są wegetować n a g ru n tach mniej za-

') W komórkach tkanek korzeniowych u Pyro- la rotundifolia L. spotykałem grzybnię bardzo silnie rozwiniętą w postaci kłębków żółtawej lub brunatnawej barwy.

sobnych w zbutwiałe produkty roślinne, a tem samem mniej odpowiednie do rozwoju grzyb­

ni, przeto nie dochodzą do ta k bujnego roz­

rostu, pomimo że natenczas zaopatrzone są w liczne włośniki.

Bardziej interes u jącem i również pod wzglę­

dem spółki z grzybnią są rośliny storczyko- wate, o których w N -rze 24 W szechświata wspominałem. T u ta j dodam jeszcze, źe oprócz gatunków wymienionych w powyższym num e­

rze, znalazłem tak ąż sam ą grzybnię w korze­

niach Epipactis latifolia A li. i E . palustris

i

C rntz., w ostatnim obficie. N ie ulega więc zaprzeczeniu, że pochodzi od jednego i tegoż samego gatunku grzyba, który podczas po­

czątkowej fazy swego rozwoju przebywa stale w korzeniach prawdopodobnie wszystkich krajowych roślin storczykowatych.

Analogiczny objaw o grzybni mniej wyraź-

! nej, należącej niewątpliwie do innego gatun- ] ku grzyba, zauważyłem również w ostatnich rozgałęzieniach korzeniowych roślin z gi'upy szparagowatych i Asphodelaceae które w r. b.

w7 okolicy M iędzyrzeca odszukać zdołałem, a temi są: P aris ąuadrifoliusL ., Polygonatum multiflorum Ali., Convallaria m ajalis L., Ma- janthem uin bifolium Schmidt, i A nthericum ramosiun L. W spom niane rośliny m ają ko­

rzenie włókniste, pojedyncze lub słabo rozga­

łęzione, opatrzone w liczne włośniki, pom ię­

dzy którem i zawsze odszukać można strzępki grzybowe często odmiennej postaci, z tych wszakże, o ile uważałem , tylko jedne należące do specyalnego gatunku grzyba w dzierają się do w nętrza korzonków i ujaw niają się w nich stosownie do stopnia swego rozwoju, już to w formie przypominającej zagęszczoną plaz­

mę, lub skupione niekształtne ziarna mączko­

we, ostatecznie rozwijające się albo w krótkie zgrubiałe włókna raz lub dwa razy śrubowato skręcone, albo w dłuższe, pogięte, niejedno­

stajnej grubości włókna o nielicznych odno­

gach, n a końcach zazwyczaj wyraźnie zgru­

białych. Hyfy pierwszego typu spotykają się w kom órkach zaraz pod naskórkiem poło­

żonych, a mianowicie w tych, które są m niej­

szych wymiarów i m ają postać okrągław ą, drugie w kom órkach podłużnych graniczą­

cych z cylindrem osiowym korzonka.

Zastanaw iającem jest, że naw et rośliny od-

dawna hodowane w ogrodzie, należące je d ­

nakże do pierwszej ze wzmiankowanych grup

(13)

N r 31.

WSZECHSWIAT.

493 nie są od tych strzępków wolne. Przykładem

tego je s t szparag zwyczajny, w którego tk an ­ kach korzonkowych przytrafia się identyczna grzybnia, w ystępująca w okazach kilkoletnich a nieukazująca się w osobnikach młodszych.

Do jakiego właściwie gatunku grzyba należą opisane strzępki, pod tym względem powie­

dzieć mogę tylko, że badane przezemnie oka­

zy pochodziły ze szparagam i, w której czasa­

mi ukazują się grzyby z rodzaju Coprinus, tych jednakże podczas ich bytności bliżej nie badałem , obecnie zaś ich niema.

B . Eichler.

Z Lihje, W liście moim poprzednim z Akwizgranu za­

znaczyłem, że jednym z bardzo zajmujących in­

stytutów chemicznych jest pracownia w Liege, którą kieruje profesor W. Spring. Zbudowano ją niedawno, a teraz jeszcze w niektórych jej częściach roboty murarskie i inne nie są jeszcze ukończone, wszelako i to, co już jest gotowe, wywiera wrażenie prawdziwie imponujące. La- bora*oryum w Liege nie jest wprawdzie zbyt obszerne, ustępuje pod tym względem większości nowszych pracowni chemicznych, lecz pod wzglę­

dem wygody i elegancyi zajmuje może jedno z pierwszych miejsc w Europie.

W poprzednim moim liście zaznaczyłem był już, że można zwykle od pierwszego rzutu oka na wnętrze laboratoryum dowiedzieć się o cha­

rakterze wykonywanych w niem prac. Wrażenie, jakie wywiera pracownia Springa, da się streścić w tych kilku słowach: tutaj pracują nad chemią fizyczną, nad 1 ą gałęzią wiedzy, która stanowi po­

niekąd most łączący dawniej tak obce sobie a w istocie bardzo blizko spokrewnione nauki—

chemią i fizykę. Oczywiście, że wspomniany dział wiedzy nie jest tutaj wyłącznie uprawia­

nym, że każdy z pracujących tutaj młodych ba- daczów obiera sobie dowolnie przedmiot badania, lecz większość ich koncentruje się z natury rze­

czy około swego mistrza, Springa i stara się roz­

wiązać te zagadnienia, które i jego zajmują.

Przypuszczam, że laboratoryum Springa stanowi bez kwestyi jeden z najwspanialszych przybytków chemii fizycznej, a okoliczność, że dyrektor jej jest entuzyastycznym pracownikiem na jej niwie,

j pozwala mieć nadzieję, że w niedalekiej przy­

szłości do szeregu pięknych prac samego Springa przyłączy się zastęp rezultatów, otrzymanych przez młodszych towarzyszów pracy.

Nie jestem w stanie w liście tym opisać choć

! pobieżnie różnorodnych studyów, wykonanych ' w pracowni w Liege, potrzebaby na fó zbyt, wiele miejsca, zbyt wiele objaśnień i wywodów. Nad­

mienię tylko, że główna zasługa Springa polega na tem, że on pierwszy wykazał, że reakcye che­

miczne uskuteczniać się mogą pod wpływem sił mechanicznych np. ciśnienia. Szczególnie łatwo odbywają się przytem takie reakcye, przy któ­

rych w zwykłych warunkach zużywa się ciepło t. j. przemiany t. z w. endotermiczne. Fakt ten ilustruje się przez następujące doświadczenie:

1 jeżeli tlennik żelaza poddamy ciśnieniu kilku ty­

sięcy atmosfer, otrzymamy tlenek żelaza, t. j. ci-

! śnienie wywoła proces, zwany w języku chemicz­

nym odmienianiem. Podobnie też ciśnienie usku­

teczniać może rozkłady soli podwójnych; pięknym przykładem takiego zjawiska jest rozkład po­

dwójnej soli szczawianu wapnia i miedzi na jej części składowe. Wreszcie nadmienię jeszcze, że siłą danego ciśnienia możemy zbliżyć cząsteczki mięszane różnych'metali do tego stopnia, że po­

wstaje aliaż w calem znaczeniu tego słowa t. j . ciało mające wszelkie cechy spiżu, powstającego przy stopieniu odpowiednich metali. Jeżeli np.

zmięszamy sproszkowany bizmut z kadmem, cyną i ołowiem, w pewnych, określonych, stosunkach (metal Wooda) i poddamy tę mięszaninę potężne-

mu ciśnieniu otrzymamy metal topiący się w tem-

! peraturze 65° C.

Tego rodzaju odkryć, zawdzięczających swe pochodzenie pracowni Springa, możnaby naliczyć I bardzo dużo, wszystkie one świadczą o wielkiej inteligencyi i oryginalności ich autora. Zaznaczę

; jeszcze, że w ostatnich czasach udało się Sprin­

gowi udowodnić doświadczalnie, że wnioski teore­

tyczne poglądu cynetycznego na materyą mają

| zastosowanie i względem materyi t. z w. stałej.

Maszyny, któremi się posługują w pracowni

j w Liege do wywoływania tak olbrzymich ciśnień (10 0 0 0 atmosfer), są niezbyt skomplikowane.

W zasadzie składają się one z drążka przy końcu obciążanego gwichtami; przyrząd, w którym od­

bywa się ciśnienie, umieszczony jest oczywiście możliwie blizko obsady drążka.

W końcu zaznaczę jeszcze, że i w pracowni w Liege spotkałem młodych badaczów polaków.

Jeden z nich pracuje nad teoryą roztworów, spe- cyalnie nad kwestyą, o ile rozpuszczalnik obok roli czynnika rozszczepiającego cząsfeczki ciała rozpuszczonego, ma też znaczenia związku rea-

| gującego chemicznie z rozpuszczonem ciałem, drugi zaś nad siłą dysocyacyi niektórych rozpuszczalników, np. stężonego kwasu siarcza- nego i nad zjawiskiem elektrolizy pewnych skom-

| plikowanych pochodnych kwasu siarczanego.

I Z pracami temi wkrótce czytelników zaznajomię i obszerniej z okazyi opowiadania o dalszym roz­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli mimo to uda mi się zainteresować PT czytelników – by tak mniemać mam dostateczne prze- słanki, bo część zamieszczonych tu tekstów była publi- kowana, spotykając się

Funkcja zespolona f określona w otwartym podzbiorze Ω płaszczyzny ma pier- wotną, wtedy i tylko wtedy gdy jej całka nie zależy od

Mierzone przez nas wielkości fizyczne zwykle są od siebie zależne. ciężar ciała zależy od jego masy, masa ciała zależy od jego objętości lub droga jaką przebywacie

Przez grzech człowiek wybiera szatana i śmierć, staje się przeciwnikiem samego siebie, zgadza się być narzędziem śmierci, decyduje się być wrogiem życia, tego życia, które

To kwestia bilansu energii: gdy emisja jest za mała, energia gromadzi się w systemie klimatycznym, podnosząc średnią temperaturę powierzchni Ziemi aż do momentu, w którym

biej niż strona od św iatła odw rócona. w przytoczonym przez nas przykładzie, dochodzimy ostatecznie do rezultatu , że w yginanie h elijotropiczne rosnących pędów

Zwykle stara się on zagnać swą małżonkę do gniazdka przez popychanie jej pyszczkiem i płetw am i; niekiedy energicz­. ny m ałżonek ucieka się naw et do użycia

Ich następstwem nie bywa także zwiększenie ani zmniejszenie energii cieplikowej ciał, to jest amplitudy oscylacyj albo szybkości ruchu postępowego cząsteczek,