• Nie Znaleziono Wyników

Adres Redakcyi: Krako-wskie - Przedmieście, jtT-r SS.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Redakcyi: Krako-wskie - Przedmieście, jtT-r SS."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J^o 2 5 (1004).

W a r s z a w a , d n ia 23 c z e r w c a 1901 r.

T om X X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PKEMJMEKATA „VV8ZECHŚWIATA“.

W W a r s z a w ie : ro c z n ie ru b . 8, k w a rta ln ie ru b . 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro czn ie ru b .

10,

p ó łro c z n ie ru b . 5 . P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W szec h św ia ta i w e w szy st­

k ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

K o m ite t K e d a k c y j n y W s z e c h * w ia t a sta n o w ią P a n o w ie : C ze rw iń sk i K ., D e ik e K ., D ick ste in S.. E ism o n d J ., F la u m JV! , H o y e r H . J u rk ie w ic z K ., K r a m s z ty k S ., K w ie tn ie w sk i W ł., L ew iński J . , M o ro zew icz J ., N a ta n so n J . , O k o lsk i S., T u r J . ,

W e y b e r g Z., Z ie liń sk i Z ,

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od g. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : Krako-wskie - Przedm ieście, jtT-r SS.

ZDOBYCZE ASTRONOMII W CZASACH OSTATNICH

(ROK 1900).

(Według sprawozdań Francuskiego Towarzystwa astrono­

micznego).

O statatnie chwile ubiegłego wieku przy­

niosły nam sporą wiązankę nowych faktów i dostrzeżeń z dziedziny astronomii, któremi chcemy podzielić się z czytelnikami W szech­

świata. Znaczniejszą część tych nader cie­

kawych zdobyczy zawdzięczamy postępom analizy widmowej i zastosowaniu do badań astronomicznych znanego prawa Dopplera,

j

W iemy, że wszelkie ruchy ciał niebieskich, które się odbywają stale w kierunku p ro ­ mienia wzrokowego (t. j. w kierunku linii, łączącej daną gwiazdę z okiem obserw atora) nie mogą być dostrzegane bezpośrednio.

W obec niezmiernych odległości międzygwiaz- dowych, ciało, które zbliża się do nas z szyb­

kością dość naw et znaczną, lub też takie, które się od nas oddala, wyda się nam zaw-

j

sze zupełnie nieruchomem i nie zmieni wcale swego stanowiska na sferze niebieskiej. Nie dostrzeżemy tu również ani wzmagania się, ! lub też zaniku blasku, ani najm niejszych na-

i

wet zmian w wymiarach. Otóż aż do chwili,

j

kiedy zaczęto do badań astronomicznych sto- |

sować metodę analizy widmowej i prawo Dopplera, musieliśmy poprzestawać wyłącznic na obliczaniu pozornego, stosunkowego ru ­ chu gwiazd stałych, skutkiem którego zm ie­

niają się ich względne stanowiska na sferze niebieskiej, nie kusząc się przytem wcale j o poznanie istotnego ich ruchu w prze­

strzeni.

Praw o Dopplera polega, jak wiemy, na tem, że podczas ruchu ciała świecącego w kierun­

ku prom ienia wzrokowego, t. j. kiedy ciało takie zbliża się ku nam, lub też od nas od­

dala, linie widma, które daje jeg o światło, ulegają pewnemu, nieznacznemu wprawdzie, ale dającem u się dość ściśle obliczyć przesu­

nięciu. A mianowicie podczas ruchu postę­

powego gwiazdy w kierunku do ziemi (ruch ten oznaczamy znakiem —) linie jej widma przesuwają się nieco ku strom e bardziej za­

łam anej, t. j. ku granicy fioletowej,— i prze­

ciwnie, kiedy gwiazda oddala się od nas (znak -f-)i to linie jej widma ulegają przesu­

nięciu ku granicy czerwonej. Niewielkie te zmiany, badane drogą pomiarów mikronie- trycznych, d ają nam dziś możność nietylko stwierdzenia samego ruchu gwiazdy w tym lub owym kierunku, ale stanowią zarazem podstawę dokładnego obliczenia jego szyb­

kości.

W ostatnich czasach prawo Dopplera za-

(2)

386 W SZECHSW IA T

częto stosować z powodzeniem w celu udo­

wodnienia dwoistości pewnych gwiazd s ta ­ łych, a także w celu obliczania peryodów obrotu planet dokoła osi. Rzecz oczywista, że jeżeli pewna gwiazda sta ła stanowi w ła­

ściwie układ fizyczny, składający się z dwu gwiazd, krążących jedna dokoła drugiej, lub też dokoła wspólnego środka ciężkości, to w takich w arunkach, o ile tylko płaszczyzna ich orbity nie je st ściśle prostopadłą wzglę­

dem linii prom ienia wzrokowego, gwiazda tak a musi peryodycznie ra z zbliżać się ku nam, to znowu oddalać się od nas, a ruchy te odzwierciedlają się w yraźaie w odpo- wiedniem przesunięciu się linij widmo­

wych.

W sposób zupełnie analogiczny daje się również obliczyć szybkość i peryod ruchu wirowego planety dokoła osi. Zrozumieć łatwo, że jeżeli d ana p lan eta ruch taki po­

siada, to badając z kolei widma obu brze­

gów jej tarczy, dostrzeżem y z przesunięcia linij, że kiedy jeden brzeg—przypuśćm y p ra­

w y—zbliża się ku nam, to jednocześnie brzeg lewy od nas się oddala. Zestaw ienie szyb kości obu tych ruchów daje zatem możność dokładnego obliczenia peryodu obrotu p lan e­

ty dokoła osi.

Wiemy, że aż do ostatnich czasów peryo- dy obrotu planet dokoła osi obliczano wy­

łącznie na podstawie badania pewnych wy­

bitniejszych plam ich powierzchni. Jednakże wobec nadzwyczajnej zmienności zarysów tych ostatnich, a także wobec tego, że plamy takie obok ruchu wspólnego z ruchem globu planety, posiadają zwykle dość znaczny ru ch własny— badania oparte na takich p odsta­

wach, mogły być zupełnie ścisłem i w w yjąt­

kowych tylko przypadkach. To też istotnie z m atem atyczną ścisłością obliczono dotych­

czas tylko peryody obrotu ziemi, księżyca i M arsa. Peryody obrotu słońca, Jow isza i S a tu rn a znane są mniej więcej dokładnie, najbliższa jed n ak nasza sąsiadka W enus wciąż stanow iła w tym względzie nierozwią­

zaną zagadkę. Z d an ia uczonych co do pe­

ryodu obrotu jej dokoła osi rozdzieliły się na dw a obozy, a mianowicie jed n i z nich u trz y ­ mywali, że peryod ten wynosi około 24 go­

dzin, inni zaś ze Schiaparellim na czele twierdzili, że w danym razie peryod obrotu planety dokoła osi równa się ściśle peryodowi

Nr 25 jej obiegu dokoła słońca, jak to ma miejsce,

naprzykład, w stosunku księżyca do ziemi.

Otóż badania widmowe, dokonane przez Bia- łopolskiego w Pulkowie zapomocą wspaniałe­

go re fra k to ra o wylocie 0,75 m i odległości ogniskowej 12 m , udowodniły najzupełniej błędność teoryi Schiaparellego. W okresie czasu od d. 23 m arca do 13 m aja r. 1900 Bia- łopolski zdołał otrzym ać 19 spektrogramów (zdjęć fotograficznych) widma W enery i, ba­

dając przesunięcie głównych jego linij, otrzy­

mał wyniki niezupełnie wprawdzie zgodne, dowodzące jednak wyraźnie, że peryod obro­

tu planety musi być krótkim i wynosi mniej więcej 24 godzin. A mianowicie, jeżeli przy­

puścimy, że średnica globu W enery równa się 12 700 hm i oznaczymy przez v jej szyb­

kość równikową, a przez t —peryod obrotu, to dane, otrzymane przez Białopolskiego, dadzą się wyrazić w następujący sposób : v = 0,7 hm 0,5 lem 0,45 h m 0,3 hm t — 15,9

godz.

22,1

godz.

24,6

godz.

37,9

godz.

Przeciętnie zaś wynoszą : v — 0,49 hm t = 24,9

godz.

A więc wobec takich niewątpliwych d a ­ nych dawniejsze przypuszczenia o identycz­

ności peryodów obrotu W enery dokoła osi i obiegu jej dokoła słońca upaść muszą zu­

pełnie, a według wszelkiego prawdopodo­

bieństwa sąsiadka nasza posiada dobę nie wiele różniącą się od ziemskiej.

Zastosow anie analizy widmowej i praw a Dopplera do b adania gwiazd stałych dało możność przekonania się o dwoistości gwiazd takich, które dotychczas przyjmowano bez­

warunkowo za pojedyńcze. Do rzędu takich należy naprzykład wspaniała K oza (a Woź- nicy), jed n a z najpiękniejszych gwiazd na­

szej półkuli, a także gwiazda polarna.

W jesieni roku 1899 W. W. Campbell z obserwatoryum Licka (góra H am ilton w Kalifornii) i M. New alł z Oambrigde (A nglia) badając widmo Kozy zupełnie nie­

zależnie jeden od drugiego, doszli do przeko­

nania o dwoistości tej pięknej gwiazdy.

Obliczając przesunięcie linij na spektrogra-

macb, otrzym anych w okresie 1896— 1897 r.,

Campbell podaje następujące szybkości r u ­

chu jednej z gwiazd składowych :

(3)

N r 25 W SZECH SW IAT

387

31 sierpnia 1896 r. — j— 34 km

16 września „ + 54 n

3 października „ -j- 49 n 5 października „ -f- 44 n

12 listopada + 4 «

24 lutego 1897 r. + 3 71 W m arcu r. 1900 M. Newall drogą, po­

równania powyższych danych z obserwacya- mi późniejszemi obliczył, że peryod obiegu gwiazd składowych Kozy wynosi 104 doby, wyrażając przytem przekonanie, że obie gwiazdy posiadają prawdopodobnie jednako­

we masy i stopień świetlności, a więc w razie zastosowania narzędzi optycznych odpowied­

niej siiy dwoistość Kozy mogłaby być stwier­

dzona nawet bezpośrednio.

Chcąc się przekonać o słuszności wnios­

ków Cam pbella i Newalla, dwaj astronom o­

wie z Greenwich, Dyson i Lewis, rozpoczęli wnet system atyczne badania gwiazdy zapo­

mocą wielkiego re frak to ra o wylocie 0,71 m i odległości ogniskowej 8,5 m. Okazało się, że posiada ona istotnie kształt wydłużony, a pomiary m ikrom etryczne udowodniły, że odległość wzajemna obu składowych wynosi 0,1". Zachęceni powodzeniem, Dyson i L e­

wis przedsięwzięli następnie obliczanie k ie ­ runku owego wydłużenia, wymierzając kąty położenia tak często, jak tylko warunki atmo- sferyczno nie stawały na przeszkodzie obser- wacyom. Od d. 4 kwietnia do 20 lipca je ­ denastu astronomów badało skrzętnie gwiaz­

dę w ciągu 29 wieczorów. Pomiary kątów położenia przekonały, że w okresie tego cza­

su gwiazdy składowe Kozy wykonały jeden całkowity obieg. W ynik ten (107 dni) zgo­

dził się więc niemal zupełnie z rachunkiem N ew alla, dokonanym na podstawie badań widmowych. N adto z tychże pomiarów wy­

nikło, że pozorna o rb ita Kozy jest ściśle eliptyczna i posiada bardzo znaczne nachyle­

nie. N a podstawie dostrzeżeń od d. 4 kwie­

tn ia do 29 m aja Lewis obliczył orbitę prowi­

zoryczną o nachyleniu 40°. Nadzwyczaj ści­

słe pom iary, dokonywane do d. 11 lipca, przekonały go, źe odległość obu składowych odpowiada ściśle nici pajęczej teleskopu, t. j.

rów na się 0,08", co dałoby wielkość półosi

= 0,096". Zestaw iając zaś nachylenie 40°, powyższą wielkość półosi i szybkość ruchu n a orbicie, obliczoną na podstawie przesu­

nięcia linij widmowych, otrzym ujem y p a ra ­ laksę — 0,11". Rachunek ten zgadza się dość ściśle z wynikami obliczeń E lkina, który podaje jako^Wartość paralaksy Kozy 0,08".

Zatrzym aliśm y się nieco dłużej nad temi szczegółami z tego względu, że jestto chyba pierwszy przypadek, w którym odkrycie dwoistości gwiazdy, dokonane drogą badań widmowych, zostało następnie stwierdzone przez obserwacyą bezpośrednią.

Sybkość ruchu obiegowego a Woźnicy n a­

leży do najwyższych, jak ie dotychczas obser­

wowano. Odległość wzajemna obu składo­

wych równa się niem al odległości ziemi od słońca, peryod zaś obiegu je st trzy razy mniejszy, aniżeli peryod obiegu ziemi.

M asa ogólna układu 7 razy przewyższa masę słońca.

Jednocześnie niemal z odkryciem dwoisto­

ści Kozy i również na podstawie badań wid­

mowych, zdołano udowodnić także dwoistość gwiazdy polarnej (a Niedźwiedzicy małej).

Szybkość jej ruchu w kierunku promienia wzrokowego zmienia się nadzwyczaj gw ał­

townie, przechodząc od — 9 do — 15 km na sekundę. Pomiary dokonane przez Cam p­

bella w sierpniu r. 1900, dały następujące wyniki (czas według południka G reen­

wich) :

Sierpień 9 Os,8 -1 3 ,1 r 9 20,1 - 1 1 , 4

n 14 22,8 — 9,0

71

15 0,1 - 1 4 , 1

71

23 0,3 — 10,9

ji 21 0,8 — 15,2

71 26 0,9 - 9,4 n 27 0,3 - 1 0 , 6

M 27 16,2 — 14,0

n 28 0,8 - 1 4 , 7

y>

28 16,3 — 13,7

77

29 0,4 - 1 2 , 1

n 29 18,8 — 9,6

M

30 0,0 — 8,9

30 16,2 — 9,3

Astronom Edwin F ro s t z obserwatoryum Yerkes stw ierdził najzupełniej obserwacye Campbella i podaje peryod obiegu polarnej

= 3d23g.

Oprócz dwu powyższych, w r . l 900 udowod­

niono ściśle dwoistość następujących jeszcze

gwiazd stałych:

(4)

W SZECH SW IA T N r 25

e Wagi. Szybkość ruchu na orbicie waha się

pomiędzy — f— 12 km a — 11 km.

h Smoka. Szybkość — 36 i — 16 km.

X Andromedy. Szybkość — )— 16 km i —2 km.

Peryod obiegu wynosi prawdopodobnie 19 dni.

s Niedźwiedzicy m ałej. Szybkość —40 km i -f-9 km .

w Smoka. Szybkość — 53 i + 1 8 km .

Mówiąc o ważniejszych dostrzeżeniach astronomcznych, dokonywanych w ciągu r. 1900, nie możemy pominąć tu milczeniem nadzwyczaj ciekawych obserwacyj, dotyczą- | cych ustroju fizycznego naszego satelity — księżyca.

Aż do ostatnich czasów nikt prawie nie wątpił już o tem, że powierzchnia jego je st zupełnie pozbawiona wszelkiej powłoki atm o­

sferycznej, a więc nie posiada również ani wody, ani też innych cieczy lub gazów. Otóż niektóre dostrzeżenia, dokonane w latach 1 I ostatnich, zdają się stanowczo przeczyć temu oddawna ustalonem u w nauce przekonaniu i dowodzić istnienia dość znacznej nawet atmosfery na powierzchni księżyca.

W iem y, źe o rb ita jego posiada bardzo nieznaczne nachylenie względem ekliptyki, a więc odbywa on swą drogę stale w strefie pasa zwierzyńcowego nieba i skutkiem tego tarczajeg o dość często zakryw a pewne znacz­

niejsze planety. P rzed kilku laty, obserwu­

ją c takie zakrycie Jow isza, dostrzeżono, że w chwili, kiedy p lan eta w jednej trzeciej czę­

ści wynurzyła się ju ż z pod oświetlonego brzegu księżyca, na powierzchni je j zaryso­

wała się n ad e r wyraźnie dość szeroka ciemna smuga, zupełnie rów noległa do zarysów t a r ­ czy. W powyższych w arunkach perspekty­

wicznych o zjawisku cienia we właściwem znaczeniu tego wyrazu mowy być nie mogło, a więc o ile tylko zjawisko ciemnej smugi by­

ło istotnie zjawiskiem realnem , a nie złudze­

niem optycznem, to można je było w ytłum a­

czyć jedynie przez przypuszczenie, źe nad sta łą powierzchnią księżyca unosi się pewna warstw a atm osfery gazowej, k tó ra skutkiem pochłonięcia pewnej części prom ieni, wywo­

ła ła zjawienie się owej tajem niczej smugi.

Na razie kwestya pozostała nierozstrzygnię­

ta , budząc jednak w świecie uczonym nie­

zmiernie żywe zaciekawienie. Otóż dnia 3

września 1900 roku, w wyjątkowo dogodnych warunkach obserwacyjnych, poza tarczą księ­

życa przechodził S atu rn i pozostawał w z a ­ ćmieniu od godziny 7 m inut 32,2 wieczorem do godziny 8 m inut 20,5 (południk P aryża).

Mieliśmy wówczas dziewiąty dzień po nowiu, a więc planeta weszła pod tarczę od strony ciemnej, a wynurzyła się z pod brzegu oświe­

tlonego, t. j. w w arunkach zupełnie takich, jakie opisaliśmy wyżej. Oto w jaki sposób streszczają cały przebieg zjaw iska obserw a­

torowie, którzy badali je ze wszelką możliwą ścisłością.

L e R udeaux, obserwator z Donville, po­

wiada, co n a s tę p u je :

„P laneta, wyraźnie zarysowana, znikła za tarczą zupełnie prawidłowo i nie ulegając żadnym zmianom. Sm ugi ciemnej na jej p o ­ wierzchni nie dostrzegłem wcale. W ydało mi się jednak, że ostatni świetlny skrawek nieco się wydłużył i znikł, jakby rozpływ ając się stopniowo. Zupełnie analogiczne zjaw i­

sko obserwowałem ju ż dawniej podczas z a ­ krycia U ra n a d. 3 lipca r. 1892, kiedy rów ­ nież w ąziutka linia świetlna była wyraźnie zarysowana u brzegu ciemnej tarczy księżyca w chwili, kiedy planeta istotnie sta ła się ju ż niewidzialną. Toż samo dostrzegłem i pod­

czas zakrycia Wenery d. 22 m aja r. 1898.

„Podczas wynurzania się pierścień planety s ta ł się widzialnym (w teleskopie) dopiero w parę chwil po wyjściu z pod tarczy; zab ar­

wienie jego wydało mi się ciem no-brunat- nem. N astępnie, kiedy zaczęła wynurzać się już i sam a planeta, to i jej powierzchnia wy­

d a ła mi się również nadzwyczaj ciem ną 0 barwie szaro-zielonkawej. Szczególniejszy ten odcień uw ydatniał się n ader dobitnie 1 efektownie w porównaniu z jasno-złotaw ą, świetlną tarc zą księżyca. P rzez cały ten czas ciemna sm uga u sam ego brzegu tarczy była wyraźna do tego stopnia, że S aturn wy­

daw ał się jakby zupełnie oddzielonym od księżyca. Sm uga ta posiadała granice dość nieokreślone, jednakże część jej najw yraź­

niejsza ogarniała mniej więcej 4" do 5" i skut-

j

kiem tego wygląd planety zm ienił się do nie-

j

poznania, przybierając k ształt wydłużony.

W tedy nawet, kiedy S atu rn wynurzył się ju ż

zupełnie i pozostawał na pewnej odległości

od brzegu księżyca, zjawisko ciemnej smugi

było jeszcze dostrzegalne, powodując spłasz-

(5)

N r 25 WSZECHSW 1AT 389

czenie brzegu pierścienia. P la n eta stała się

widzialna dla gołego oka dopiero po upływie 23 m inut”.

O bserw ator z P aryża, A . Schmell, po­

wiada :

„K iedy S aturn wynurzył się z pod oświe­

tlonego brzegu księżyca, byłem niezmiernie zdziwiony nadzwyczajnym zanikiem jego b la­

sku. P la n eta wydawała się podówczas jakby przysłonięta obłokiem gęstej mgły, a z a b a r­

wienie jej i świetlność nie różniły się prawie od najciemniejszych plam powierzchni księ­

życowej”.

E . Touchet (Paryż) w następujący sposób opisuje swoje w rażen ia:

„Zdołałem dostrzedz wyraźnie planetę do­

piero w kilka sekund po wyjściu jej z pod tarczy. Zabarw ienie jej było w tej chwili nadzwyczaj dziwnem i posiadało odcień czar- no-fioletowy, barwę atram entu. W yraźnie zarysowanej smugi ciemnej nie dostrzegłem ; w każdym jednak razie część powierzchni w pobliżu brzegu księżyca wydała mi się znacznie ciemniejszą”.

„Jeżeli—dodaje wreszcie L. R udeaux — wszystkie powyższe zjawiska nie są wyłącznie złudzeniem wzrokowem, zależnem od k o n tra­

stów oświetlenia, to, chcąc je wytłumaczyć, musielibyśmy przypuścić istnienie na po­

wierzchni księżyca dość znacznej i gęstej warstwy atm osfery gazow ej”.

Niemniej ciekawe zjawiska, dowodzące po­

średnio istnienia atmosfery na księżycu, do­

strzegano ju ż razy kilka na samej jego po­

wierzchni. Jeżeli satelita nasz ani wody, ani atm osfery nie posiada, w takim razie wszel­

kie objawy działalności wulkanicznej jego globu m usiały ustać już oddaw na—i przeci­

wnie, obecność takich objawów należałoby poczytać za dowód istnienia pewnej przynaj­

mniej powłoki gazowej.

Otóż niektórzy astronomowie, a między in­

nymi znany selenograf prof. Schm idt w A te­

nach (niedawno zm arły) dostrzegali już od dość daw na na powierzchni księżyca pewne zjawiska, które zdawały się stwierdzać, że po­

wierzchnia ta w kilku miejscowościach ulega wyraźnym zmianom o charakterze wulkanicz­

nym. I ta k naprzykład, znany dokładnie z opisów B ara i M adlera cyrk Lineusza, po­

łożony u brzegów M are Serenitatis, który po­

siadał bardzo wyraźny i głęboki krater, n a ­

raz sta ł się świetlnym, a olbrzymi k rater znikł zupełnie i w takim stanie widzimy tę górę obecnie. Zmiany podobne, ja k n a ­ przykład, powstawanie nowych wygórowań, brózd i kraterów dostrzegano również i w in ­ nych okolicach tarczy; jednakże wobec u s ta ­ lonego przekonania o nieobecności atmosfe­

ry na księżycu i o zupełnej martwocie jego globu, przypisywano je wyłącznie niedokład­

ności opisów dawniejszych, w których pewne szczegóły mogły być pominięte. A ź oto w marcu roku zeszłego astronomowie z ob­

serwatoryum w Meudon, pp. Milloohou i A.

Charbonneaux, badając okolicę M are Sere­

nitatis zapomocą refraktora o wylocie 0,80 m i odległości ogniskowej 16 to, dostrzegli tam zupełnie wyraźny wybuch niewielkiego w ul­

kanu A, położonego w pobliżu cyrku Cassi- niego. „Po kilku nader szczegółowych i d o ­ kładnych obserwacyach, powiada Oharbon- neaux, doszedłem do wniosku, że k ra te r ów bywa widzialny w ciągu kilku chwil, a na­

stępnie nadzwyczaj szybko znika, jakby okutany w biaław ą mgłę, lub obłok, unoszą­

cy się nad nim. Po paru chwilach zarysy góry stają się znów wyraźnemi i'znów znika­

ją w odstępach czasu zupełnie nieregular­

nych. S tarałem się sprawdzić zjawisko za­

pomocą mniej silnego teleskopu i obserwo­

wałem je poraź ostatni d. 31 października w chwili pierwszej kwadry, zapomocą lunety o wylocie 0,22 m i odległości ogniskowej 3,20 m; przy czterokrotnem zwiększeniu z ja ­ wisko stawało się zupełnie wyraźnem. Czyż ­ byśmy więc byli świadkami wybuchu wulka­

nicznego na księżycu? W szystko zdaje się za tem przemawiać. Właściwie mówiąc, nie był to wybuch olbrzymi, pomiary bowiem wykazały, że k ra te r posiada zaledwie 1 hm średnicy, powierzchnia zaś białawego obłoku w największej swej rozciągłości dosięga 7 hm, w najmniejszej zaś wynosi 4 hm. Zarysy jego były przeważnie eliptyczne, ale bardzo nieregularne i jakby poszarpane. Nie może­

my tu w żadnym razie przypuścić przypad­

kowego przejścia obłoku atm osfery ziemskiej pomiędzy księżycem a polem lunety, ponie­

waż obserwowaliśmy dokładnie inne bardzo blisko umiejscowione k ratery, i zarysy ich przez cały czas trw ania obserwacyi pozosta­

wały zupełnie wyraźne i żadnym zmianom

nie ulegały. Niezwykły ten fa k t wybuchu

(6)

390 W SZEC H SW IA T N r 25

wulkanicznego na powierzchni księżyca do­

wodzi nieodwołalnie, że musi j ą otaczać pew­

n a warstwa gazowa, inaczej bowiem niepo­

dobieństwem byłoby powstawanie obłoków, zawieszonych n ad szczytem k ra te ru ”.

Oto je st szereg najnowszych faktów, doty ­ czących ciekawej kwestyi istnienia atm osfe­

ry na powierzchni księżyca. N ie są one wprawdzie zupełnie przekonyw ające i d o k ła­

dnie sprawdzone, w każdym jed n ak razie do­

wodzą, że kwestyą ta nie je s t jeszcze tak d a ­ lece wyczerpana, ja k to sądzono dotychczas.

P. T rzciń ski.

CZY PŁEĆ JE S T DZIEDZICZNA?

P y ta n ie to, trochę może dziwne i niezro­

zum iałe na pierwszy rz u t oka, zajm uje już oddawna umysły przyrodników. W ostatnich zwłaszcza dwu la t dziesiątkach powołało ono do życia ogrom ną ilość dzieł, mniej lub w ię­

cej specyalnych i mniej lub więcej g ru n to ­ wnych. Spotykam y je również często i wśród

„szerszej publiczności”, poza ścianam i labo- ratoryów i gabinetów. I dlatego właśnie należy być nader ostrożnym w w yprow adza­

niu i uogólnianiu wniosków, w budowaniu teoryj; dlatego właśnie należy trzym ać się ściśle naukow ego g ru n tu , należy uzbroić się w pancerz rozwagi i ostry miecz krytyki, tem bardziej że zebrane dotąd fakty czę­

sto nie d a ją się ze sobą pogodzić, niekie­

dy wyłączają się wzajemnie. Jeż eli powyż­

szym wymaganiom nie czynimy zadość, może powstać istotne niebezpieczeństwo, spowodo­

wane chęcią zastosow ania wniosków w życiu praktycznem . W idzim y to ju ż na przykła­

dzie rozgłośnej przed dwum a laty „teoryi Schenka” '), który dla zwiększenia szans urodzenia osobników męskich zaleca wprost matkom przyjmowanie chloroform u, terp en ­ tyny i kwasu salicylowego (przed poczęciem i w okresie ciąży)! N ie zam ierzam tu wda­

wać się w rozbiór „teoryi S chenk a”; dosyć już o tem mówiono. Z aznaczę tylko, że, ja k to zauważył prof. L. C u e n o t2), napotyka ona

*) Schenk. E influss a u f dag G eschlechtsver- haltnias. M agdeburg-W iedeń, 1 8 9 8 .

2) L. Cuenot. Sur la determ ination du sexe cliez le s anim aux. B u llet. scientif. de la F rance e t de la B elgiąue.

bardzo wiele tru in o ści, których nie jest w stanie usunąć (np. fak t bliźniąt); więcej nawet, idę za zdaniem prof. P. L esshafta 1), że „teoryą” owa nie posiada ch arakteru p ra ­ cy istotnie naukowej, je st bowiem kazuistycz- ną, zbudowaną na wyrwanych fakcikach, niby przyobleczoną w szatę fizyologic.zną (przez oparcie jej na analizie moczu), a prze­

cie nie zgłębiającą poruszonych objawów fizyologicznych i patologicznych. Zaznaczę, że przyjmowane przez p. Schenka kryteryum obniżenia wymiany m ateryi w ustroju, m ia­

nowicie, zjawienie się pewnych związków cu ­ kru w moczu, nie m oie być kategorycznie za dowód taki uznane. Zaznaczę wreszcie, że środki lekarskie, pobudzające organizm w sil­

nym stopniu i m ające według Schenka wpły­

wać na wytwarzanie się osobników męskich, w rzeczywistości chwilowo tylko, na razie, działają pobudzająco, później zaś tem silniej obniżają energią fizyologiezną (więc i re p ro ­ dukcyjną) ustroju, wpływając jednocześnie bardzo szkodliwie na poczynające się poko­

lenie. Dziwnem zresztą wydaje się, że au to r nie sta ra się konsekwentnie doprowadzić do końca swego rozumowania, gdyż nie mówi wcale o środkach zapewniających wytwarza­

nie się osobników żeńskich, mniej (według niego) energicznych. Czyżby obawiał się lo ­ giki własnego rozumowania, któraby kazała dla osiągnięcia ostatniego celu zalecać środ­

ki, zm niejszające wymianę m ateryi, obniża­

ją c e energią ustroju m acierzystego?

Nie o tem chcę dziś mówić. Chciałbym obecnie streścić w kilku słowach poglądy je d ­ nego z młodszych badaczów francuskich, p. F . le D anteca, rozwinięte w niedawnej pracy 2), opierającej się na poprzednich jego rozpraw ach. W spom niana praca jestto czy­

sto teoretyczne rozumowanie, oparte n a mocnej podstawie kilku zgłębionych i u g ru n ­ towanych faktów, bardzo ciekawe tak ze względu na oryginalne sformułowanie kwe­

styi, ja k i na niektóre wypowiedziane myśli.

Oto jej treść.

*) P . Lesshaft. Krytyka w tom ie II I, zesz. I, 1 8 9 8 r. B u llet. du Laborat. B iolog, de St P e - tersbourg.

2) F e lix le D antec. L ’Heredite de sexe. M i- scellan. b iologią., dediees au prof. A . Giard.

1 8 9 9 .

(7)

N r 25 W SZECH SW IA T 391

Możemy mówić o dziedziczeniu kształtu

brwi, nosa, brody, ucha i t. d., lecz nonssn- 8em byłoby mówić o dziedziczeniu (w tem samem pojęciu) płci, a to dla tej prostej przyczyny, że przecie znamy jedynie dwa rodzaje p i c i : płeć m ęską i żeńską, podczas gdy rodzajów k ształtu nosa, brwi—miliony.

Dziecko więc z konieczności musi należeć do jednej z tych płci, niezależnie od tego, czy

dziedziczy ją po rodzicach.

Z upełnie tak samo rzecz się ma w fizyce, która zna trzy tylko stany c i a ł : stały, cie­

kły i lotny. Otóż żaden z nas, widząc ciało złożone w jednym z powyższych stanów, nie będzie przecie szukał przyczyny tego stanu w takim samym stanie części składowych (pierwiastków); a to dlatego właśnie, że s ta ­ nów fizycznych znamy tylko trzy.

Tej samej zasady musimy trzym ać się i w poruszonej przez nas kwestyi. Zadane więc przez nas na początku pytanie może być rozumiane jedynie w tem znaczeniu, czy płeć je st już dete:m inow aną nieodwołalnie w samem ja ju w chwili jego tworzenia się (co stanowić będzie „dziedziczenie”), czyli też wpływają na jej ostateczną determ inacyą późniejsze w arunki otoczenia i życia (to, co nazywamy „wychowaniem” w ogólniejszem słowa znaczeniu)?

D la rozstrzygnięcia kwestyi powinno wy­

starczyć zbadanie dwu następujących fak­

tów, całkowicie przeciwnych sobie :

1) Znakom ite doświadczenia E m ila J u n ­ ga *) nad kijankam i żaby zielonej (R ana esculenta), w których zapomocą właściwego sposobu odżywiania udawało się zwiększać produkcyą osobników żeńskich o 35°/o ponad norm alną proporcyą i odpowiednio zm niej­

szać produkcyą osobników męskich.

2) P a k t, źe dziewicze 2) (niezapłodnione) ja je pszczoły zawsze, we wszelkich w arun­

kach, roz*wija się nieodwołalnie w męskiego osobnika.

*) R ównież dośw iadczenia innych badaczów nad m otylam i, roślinam i i t. d.

2) Co dotyczę osobników „dziew orodnych”, autor pow staje przeciw zgruba antropom orficz- nem u pogląd ow i, jakoby były one żeńskiem i.

Jeżeli u człow ieka i kręgowców mamy dwie t y l­

ko płci, nie znaczy to, że w ogóle jest ich dwie.

W edług autora, osobniki „dziew orodne” stanowią całkiem odrębny, sam oistny typ, równoważny

Otóż d la dalszego rozumowania au to r roz­

wija pokrótce hypotezę, poprzednio już przez siebie wypowiedzianą.

K ażda komórka żyjąca („plastide” autora) składa się z m ateryj plastycznych a, b, c, d, e, f, których jakość stanowi o cechach g a tu n ­ kowych, stosunek zaś ilościowy (t. j. współ­

czynnik) o właściwościach indywidualnych.

K ażda cząsteczka (m olekuła) m ateryi pla­

stycznej sk ład a się znowu z dwu półcząste- czek, jednej męskiej, drugiej żeńskiej (które, być może, różnią się wzajemnie tylko dyssy- metryą atomów węgla). Dwie te półcząstecz- ki muszą całkowicie zrównoważać jedn a d r u ­ gą, by komórka mogła przyswajać, rosnąć i mnożyć się.

Jeżeli jed n e z półcząsteczek, czy to żeń­

skie, czy męskie, wskutek pewnych (nieprzy­

jaznych) warunków otoczenia ulegną ro z k ła­

dowi i zaginą, wtedy pozostające przy życiu półcząsteczki typu przeciwnego nie będą już miały równoważnika; wytworzą się w rezu l­

tacie niezdolne do dalszego życia—gdyż nie­

zrównoważone—półkomórki, t. zw. pierwiastki płciowe : ja je lub plemnik (inaczej ciałko n a ­ sienne). By dalej żyć i rozwijać się mogły, dwie półkomórki typów przeciwnych mu­

szą się połączyć, stopić w jednę organiczną całość, stanowiącą znowu zupełną zrównowa­

żoną komórkę : jaje zapłodnione.

Rzecz n atu ralna, że równowaga może za­

chodzić tylko pomiędzy równemi ilościami cząsteczek: wynika stąd, że współczynni­

kiem ja ja zapłodnionego będzie najmniejszy z współczynników pierwiastków składowych (t. j. półkomórek płciowych), ponieważ wszel­

ka przewyżka ponad ten współczynnik pół­

cząsteczek jednego z pierwiastków płciowych je st nieodwołalnie skazana na zagładę, jako nie znajdująca odpowiedniego równoważnika.

W ynikają stąd dwa nieuniknione w nioski:

1) Z e ja je zapłodnione przed zaczęciem rozwoju nie posiada płci, lub co najmniej po­

siada płci obiedwie w ilościach matematycz- nia równoważnych; innemi słowy, nie może

typow i żeńskiem u i m ęskiem u. P szczoły tedy

nie posiadają w cale praw dziw ych żeńskich osob ­

ników, poniew aż naw et królowa nie znosi nigdy

jaja, któreby było niezdolnem do sam odzielnego

(t. j . bez udziału ciałka nasiennego) rozw oju,

i ona więc je s t „dziew orodną”.

(8)

39 2 W SZECH ŚW IA T N r 25

ono, samo przez się, determ inow ać płci z a ­

rodka (w tem właśnie znajd u ją tłum aczenie doświadczenia J u n g a i. t. p.);

2) Z e wielkość współczynnika (t. j. cechy indywidualne) zależy w pewnej mierze od wie­

ku pierw iastku płciowego, t. j. od czasu, k tó ­ ry upłynął od chwili wytworzenia pierw iastku do chwili zapłodnienia, ponieważ czas ten określa granice rozkładu (dezintegracyi) pierw iastku.

Lecz cóż poczniemy ze zjaw iskam i zacho- dzącemi u pszczoły?

Jakeśm y poprzednio już zaznaczyli, pod­

czas dojrzewania pierw iastku płciowego, pól- komórki typu przeciwnego zanikają. A le po­

nieważ dojrzewanie nie może się odbyć w cią gu jednej chwili, więc, jeżeli jaje zostaje zniesione przed momentem zupełnej dojrza­

łości, musi w niem pozostawać jeszcze część półkomórki m ęskiej. P óźniej, naturalnie, zbyteczna cząstka półkomórki żeńskiej zagi­

nie i z wytworzonego w tak i sposób „m ałe­

go” ja ja narodzi się tru te ń („faux bourdon”

autora).

Je d n a k przed zanikiem owej zbytecznej żeńskiej cząstki, ja je może połączyć się z plemnikiem. W tedy wytworzy się „wiel­

kie” jaje, z którego narodzi się osobnik dzieworodny (królowa lub robotnica, zależ­

nie od warunków wychowania).

Zachodzi tera z p y ta n ie : wskutek jakich przyczyn w ytw arzają si§ niezrównoważone (że tak nazwę jednostronne) kom órki—p ier­

wiastki płciowe?

Otóż, zależy to w całości od warunków, zachodzących w macierzystych gruczołach płciowych. W każdym z tych gruczołów, czy to męskim, czy żeńskim, istnieje b ra k m ateryi przeciwnego typu, w skutek czego te właśnie m aterye ulegają wchłonięciu przez sam gruczoł.

Ja sn e m jest, że w arunki w gruczołach męskich są pod tym względem wręcz prze­

ciwne warunkom w gruczołach żeńskich. Je- żelibyśmy jed n ak nasycili środowisko odpo- wiedniemi, norm alnie zbywającemi m aterya- mi, wstrzymalibyśmy niezawodnie rozwój pierwiastków płciowych. Dowodzą tego przy­

padki pseudogamii. N p. zapładniam y nie­

dojrzałe żeńskie kw iatki M elandryum r u ­ brum pyłkiem innego gatunku i otrzym ujem y czyste egzem plarze tegoż M elandryum r u ­

brum , a nie mieszańce. W tym przypadku brak męskich m ateryj w kw iatku żeńskim został usunięty przez sztuczne ich wprowa­

dzenie, wskutek czego ja ja nie mogły dojrzeć i rozwinęły się dziewiczo. T ak samo może być wytłumaczone dzieworództwo liściono- gów (Phyllopoda), mszycowatych (Aphidae) i t. p. w tych wszystkich przypadkach, kiedy nadm ierne odżywianie nie pozwała rozwinąć [ się w gruczołach płciowych brakowi tych lub owych m ateryj i przez to umożliwia rozwój zrównoważonych, dziewiczych ja j (doświad­

czenia R eaum ura i innych).

Powróćmy raz jeszcze do zapłodnionego jaja. Zaw ierając jednakow e ilości obu płci, może ono właściwie wytworzyć jedynie osob­

nika dwupłciowego (herm afrodytę). Dwu- płciowość więc będzie zjawiskiem normal- n e m ... J e s t ona zresztą skonstatow ana i u wielu zwierząt jednopłciowych (również u człowieka) we wcześniejszych stadyach roz­

woju.

W jakiż sposób powstaje jednopłciowość?

Otóż, obiedwie tkanki płci owe zarodka, b ę­

dąc zupełnie obcemi względem tkanek som a­

tycznych (ustrojowych), są w gruncie rzeczy ich pasorzytami; równocześnie przeszkadzają sobie wzajemnie, aż wreszcie jedna z nich bierze górę, staje się „gonotomicznym” (ka-

j

strującym ) pasorzytem drugiej i powoli zu­

pełnie j ą usuwa z terenu. Doświadczenia J u n g a wykazują, że dobre warunki ekono­

miczne sprzyjają rozwojowi tkanek żeńskich, prowadzą przeto do wytworzenia z dwupłcio­

wego zarodka—jednopłciowego osobnika żeń­

skiego.

Mogą być wszelako osobniki, u których już w samem ja ju są warunki, sprzyjające ro z ­ wojowi tkanek płciowych ściśle określonego typu. Np. dziewicze ja je pszczoły zaw­

sze wydaje osobnika męskiego, niezależ­

nie od warunków zewnętrznych. 2 „mikro- spory” (zarodnika małego) paproci naradza się męskie „prothallium ” , z „m akrospory”

(zarodn. wielkiego)— żeńskie. U Phylloxera, u „wrotków” (R otatoria) „m ałe” ja je wydaje osobnika męskiego. N aw et u niektórych lu ­ dzi rodzą się jedynie dzieci jednej płci.

Tyle co do dziedziczności płci.

W kwestyi t. zw. „w tórnych” oznak płcio­

wych, le D antec wypowiada się w sposób n a ­

(9)

N r 25 W SZECH ŚW IA T 393

stępujący. K ażda ra sa posiada pewien typ

morfologiczny; wprowadzenie tego lub owego gruczołu płciowego nadaje mu cechy wtórne, męskie lub żeńskie (jestto „diateza” płcio­

wa, według określenia G eddesa i Thom p­

sona).

P ow stające z połączenia dwojga rodziców dziecko winno posiadać cechy, właściwe ta k przeciętnemu typowi rasy ojcowskiej, jak i rasy matczynej. D iateza płciowa, przy­

puśćmy męska, rozw.nie wtórne cechy mę­

skie, które wszelako mogą objawić się w czę­

ściach ciała, przejętych albo od rasy m atczy­

nej, albo od rasy ojcowskiej, i stosownie do tego u dziecka rozwiną się bądź cechy ojca, | bądź cechy męskich osobników rasy m atczy­

nej (np. dziadka ze strony m atki).

To tłum aczy nam nader liczne ciekawe

i

przypadki, gdy np. młodzieniec dziedziczy po m atce jasn ą brodę, ja k ą posiadają męż- | czyźni rasy m atczynej, lub gdy kurczę dzie­

dziczy po kurze ostrogi krzywe, takie w ła­

śnie, jakie posiadają koguty rasy matczynej (a nie proste po ojcu), i. t. p.

N a tem pozwolę sobie zakończyć streszcze­

nie tej ciekawej pracy.

R o m u a ld M inkiew icz. ~

Z WYKŁADÓW DU BOIS-REYMONDA.

Z m arły kilka la t temu słynny fizyolog nie­

miecki E m il du Bois-Reymond miewał w la ­ tach 1859— 1896 wykłady, które, nie doty­

kając specyalnych pytań treści fizyołogicznej, stanow iły niejako fizyczny wstęp do fizyologii.

W ykłady te naprzód nosiły tytuł „o dyfuzyi”, w późniejszych zaś latach, od r. 1874, były wygłaszane jako „fizyka organicznej prze­

miany m atery i”. Po ogólnym poglądzie na fizyczną stronę przerobu m ateryi w organiz­

mach b y ła w nich mowa o dyfuzyi cieczy i gazów, o okluzyi, o cynetycznej teoryi g a­

zów, o przyleganiu, chłonieniu, o parowaniu oieczy, o roztw orach, emulsyach, włoskowa- tości, o pęcznieniu tkanek zwierzęcych, o os­

mozie. W szystkie te zjawiska fizyczne, tłu ­ maczone przystępnie, z niesłychaną jasnością, były objaśniane i popierane doświadczeniami, a nacisk szczególny du Bois-Reymond kładł

na wskazywanie ich znaczenia w czynnościach fizyologicznych.

Nie pozostał po autorze wykład w całości.

Syn wielkiego uczonego dr. R ene du Bois- Reymond odnalazł tylko jak ąś setkę luźnych kartek z notatkam i do tych lekcyj, Z tego szkieletu przy pomocy zeszytów, które otrzy­

mał od dwu uczniów swego ojca (prof. Mun- ka i dr. Zim m erm anna), zdołał wskrzesić te zajmujące wykłady. Spuścizna to wielce in-, teresująca dla pedagoga i uczącego się. P rzy­

toczymy z niej przeto poniżej w ścisłem streszczeniu dwa wykłady : pierwszy i ostatni.

I.

W szystkie owe dla zmysłów dostępne róż­

nice, które sprawiają, że przyroda żywa i m ar­

twa ukazują nam się jako dwa państwa od­

rębne, dają się sprowadzić do jednej różnicy zasadniczej. Gdy uważamy zam kniętą w so­

bie bryłę m ateryi nieorganicznej, ja k np.

ograniczony ze wszech stron płaszczyznami prawidłowemi kryształ, mamy tu m ateryą w stanie zupełnego spoczynku. Usunięty z pod wpływu sił zewnętrznych kryształ po­

zostaje wiecznie niezmiennym. Ciężar jego, postać, masa po stuleciach są dokładnie ta ­ kie same ja k w chwili powstania. Można ten stan m ateryi w ciałach nieorganicznych oznaczyć mianem równowagi stałej.

W e wszystkich natom iast punktach o rg a­

nizmu żywego bezustannie zachodzą procesy chemiczne. W części skutkiem ruchu udzie­

lonego zzewnątrz, w części pod wpływem sił napięcia cząsteczek tworu żywego, podlegają­

cych działaniu cząsteczek świata zewnętrzne­

go—nowa m aterya przenika wgłąb organiz­

mu, gdy z drugiej strony m aterya organiz­

mu wydziela się nazewnątrz.

Jeżeli wyobrazimy sobie m ateryą nieorga­

niczną kryształu pod postacią wody w naczy­

niu, pozostającej w zupełnym spokoju, w sta nie równowagi stałej, możemy natom iast m a­

teryą organizm u żywego porównąć z cieczą

w innem naczyniu, wypływającą ustawicznie

dolnym otworem, gdy współcześnie dopływ

od góry utrzym uje tę ciecz zawsze na je d n a ­

kowym poziomie. Jeżeli dopływ się zwiększy

m asa wody w naczyniu wzrasta; gdy dopływ

słabnie, ilość wody maleje i wreszcie zupełnie

znika. Trw ale jednakowy poziom masy wo

(10)

394

WiJZECKSW ;a t

Nr 25 dy, która ustawicznie się zmienia, w razie

jednakowego dopływu i odpływu je s t oczy­

wiście także pewnym rodzajem równowagi, który nazwać m ożna „równowagą dynam icz­

n ą ”. W yraz „równowaga” je s t w tem miej­

scu użyty tylko jako omówienie obrazowe dla oznaczenia tego zawilszego przypadku, w któ ­ rym stale zachodzi ruch m ateryi bez sprowa­

dzania istotnej zm iany w całkowitym układzie.

W tem znaczeniu można mówić o równowa­

dze dynamicznej w zjaw isku strum ienia, gdy w pewnej części ko ryta tyleż cieczy dopływa w jednakowym czasie, ile jej ubywa. Ludność m iasta pozostaje w równowadze dynamicznej, sum a śmierci i wysiedleń równa się sumie urodzeń i przybytu zzewnątrz w tym samym czasie. Liczba mieszkańców w tym razie się nie zmienia, gdy tym czasem osobniki w części się zmieniły.

W dynamicznej przeto równowadze zn a j­

dują się też organizmy, przez które stale nie­

jako przepływ a strum ień m ateryi. Chwilowo mogą pobierać więcej m ateryi niż jej oddają, a wówczas zachodzi równowaga dynam iczna niedoskonała : m asa organizm u w zrasta, „bi- I lans przerobu m ateryi” je s t dodatni. Gdy zaś przeciwnie organizm więcej wydala niż pobiera, m asa jego zm niejsza się mamy bilans odjemny w przem ianie m a te rji.

Śledząc los cząstek m ateryi, które wstępu­

j ą do organizm u, poznajem y, że spełniają one tam dwa cele zgoła różne. Część spraw chemicznych, prze* k tóre m aterya uwięziona | zostaje w ciele, prow adzi—rozpatrując fizycz­

n ie —do stałej równowagi cząsteczek o rg a­

nicznych, w której pozostają one przez czas dłuższy lub krótszy jak o należące do składu organizm u. Z jaw iska te prowadzą do obja­

wów znanych jak o żywienie się, wzrost, rozwój, odradzanie (regeneracya), właściwych w rów ­ nej mierze roślinom i zwierzętom. Lecz inna część wspomnianych spraw służy w organiz­

mie do wytwarzania ciepła oraz pracy m echa­

nicznej, k tó ra ujawnić się może w rozmaitej p o s ta c i:

jako elektryczność w nerwach i mięśniach;

jako ruch mięśniowy;

jako ruch migawkowy;

jako amebowy ruch komórek i wreszcie jak o czynność chemiczna kom órek gruczo­

łów podczas wydzielania.

U zwierząt, które stale w ydatkują znaczne ilości siły żywej, ten rodzaj zjawisk i przeo­

brażeń chemicznych występuje n a pierwszy plan, w porównaniu z rośliną, która raczej skupia w sobie siły napięcia w ustawicznym procesie rośnięcia. W edług praw a zacho­

wania energii siły żadne, podobnie jak m a­

terya, ani powstać nie mogą na nowo, ani też zniknąć bez śladu. Gdzie przeto, ja k w ruchach zwierzęcych, siły napozór sam e z siebie się w yłaniają, m usiały one przedtem istnieć w postaci energii napięcia. T a o sta t­

nia złożona je s t we wszelkiej m ateryi, zdol­

nej do przeobrażeń chemicznych. W yszcze­

gólnione wyżej działania sił mogą zatem zachodzić tylko wówczas, gdy stale w odpo­

wiedniej mierze trw a dowóz m ateryału dla przerobu chemicznego. W łonie jednego i tego sam ego organizm u zjaw iska te tem żywiej zachodzą, im tk a n k a obficiej je st unaczyniona, więc żwawiej w mięśniach, gruczołach, w szarej substancyi mózgowej, aniżeli w chrząstce, w zębach, w zbitej masie kostnej i w białej substancyi układu nerwo­

wego ośrodkowego. Pewne części organiz­

mu potrzebują nawet tylko minimalnej p rze­

miany m ateryi, k tó ra praktycznie nie wcho­

dzi wcale w rachubę. Odnosi się to do tych tkanek, które oznaczamy często mianem martwych, ja k warstwy zewnętrzne naskórka u człowieka, pancerz łuskowy u niektórych ziemnowodnych, skorupa w apienna u skoru­

piaków.

W ja k i sposób powstaj-ą siły napięcia pod czas przeobrażeń dostarczonych materyałów, te siły, których wyzwalanie się daje pracę m echaniczną organizm u, - badania nad tym przedmiotem należą do zadań fizyologii ogól­

nej. N aszym zamiarem je s t poznanie wa­

runków niezbędnych dla powstawania i u sta ­ wicznego trw ania owych procesów chemicz­

nych. Zjaw iska chemiczne w ciele zwierzę- cem mogą być porównane z płomieniem na ognisku, który póty tylko płonie, póki trw a dopływ powietrza i dowóz m ateryału opało­

wego, a jednocześnie usuwa się dym i popiół.

Bez m ateryału opałowego ogień wygasa; na­

grom adzenie produktów palenia, pary wod­

nej, dwutlenku węgla i popiołu, tłum ią go.

Podobnie dzieje się z równowagą dynam icz­

ną m ateryi w organizmie : życie trw ać może

tylko wówczas, gdy bezustannie trw a dopływ

(11)

N r 25

WSZECHŚWIAT

39ó

i odpływ m ateryi i to do i od każdego punktu

w organizmie.

W części zachodzi to w sposób ogólnie zna­

ny i łatw o zrozumiały drogą ruchu inecha nicznego, ja k np. ruch krwi w naczyniach, ruch powietrza wdychanego w oskrzelach, ruch soków w przewodach gruczołów. S iła poruszająca wynika tu z odpowiednich u rz ą ­ dzeń mechanicznych : krew płynie skutkiem nieustającej czynności pompy sercowej, oddy­

chanie odbywa się wskutek ruchów klatki piersiowej, przesuwanie się zawartości kiszek zachodzi pod wpływem skurczów perystal- tycznych przewodu kiszkowego i tłoczni brzusznej. Możnaby nawet zaliczyć tu każ­

dy ruch rą k i nóg, albowiem przez działanie zastawek znajdujących się w naczyniach lim- fatycznych i żyłach każde ciśnienie zew nętrz­

ne sprzyja krążącem u w kończynach s tr u ­ mieniowi cieczy odżywczej,

W innej wszakże części zjawiska przem ia­

ny m ateryi ujaw niają się jako ruchy cząstecz­

kowe, których sił poiuszających tak łatwo poznać nie umiemy i które przeto pod rozinai- temi nazwami pochłaniania (absorpcyi), wchła­

niania (rezorpcyi), wydzielania (sekrecyi), wy­

dalania (ekskrecyi), wydechania (ekshalacyi) oddawna były przedmiotem przedwczesnych spekulacyj. Poczytywano je za odmiany owej właściwej żywym tworom „siły życio­

wej”, k tórą powoływano do pomocy zawsze, gdy znane praw a chemiczne i fizyczne wyda­

wały się niewystarczającenii do tłumaczenia zjawisk postrzeganych. Niech wolno będzie przytoczyć przykład odpowiedni. Krew, któ­

ra, krążąc w naczyniach, dopływa do najroz­

maitszych tkanek, składa się z dużej liczby różnych części składowych, tak że jest w sta­

nie dostarczyć tym wszystkim tkankom m a­

teryału na pokrycie wszelkich ponoszonych przez nią stra t. Lecz krew zam knięta jest w naczyniach, nie może przeto wniknąć bez­

pośrednio w tkanki same. Również w płu ­ cach, gdzie krew spotyka się z powietrzem oddechowem, każde płynące w kapilarach I płucnych ciałko czerwone oddzielone je st od j tlenu powietrznego podwójną błoną, miano- | wicie ścianą naczynia włoskowatego, oraz de­

lik atn ą warstewką nabłonka płucnego. Otóż dawniej uciekano się do pomocy siły życiowej dla objaśnienia zjaw iska wymiany gazów w tym przypadku. Obecnie natom iast zarzu­

cono ten pogląd i zarówno w tem ja k i w in ­ nych zjawiskach żyeiowych dowiedziono dzia-

J

łania dobrze znanych sił fizycznych.

Co wszakże prócz sił czysto fizycznych, ko-

j

niecznie zająć musi uwagę badacza zjawisk życiowych, to czynność nerwów, która ujaw ­ nia się w najprostszych choćby objawach ży­

cia, ja k np. w pracy gruczołów.

I I .

P rzykład najważniejszy zjawisk dyfuzyi w organizmie zwierzęcym stanowi czynność gruczołów. Należy sobie wyjaśnić, w jaki sposób wytwarza się owa różnorodność wy­

dzielin, powstających ze stosunkowo jedno­

rodnego składu soków.

W państwie zwierzęcem istnieje znacznie więcej rozmaitych rodzajów wydzielin, aniżeli

| sądzić można z zakresu badań fizyologicznych dotyczących człowieka i najbardziej doń zbli żonych zwierząt. Spotykamy wydzieliny s łu ­ żące do celów najrozm aitszych, będące dla organizmu niejako środkami obrony i zaczep­

ki. Z przeglądu owych rozlicznych badań wydzielin gruczołowych, podanego przez J . M ullera, przytoczmy tu wydzieliny najw aż­

niejsze :

1) soki traw iące, które zaw ierają ciała che­

micznie działające i fermenty;

2) wydaliny : pot, mocz, łój skórny;

3) wytwory organów płciowych: nasienie, jaje.

4) mleko;

5) śluz;

6) wydzieliny kwaśne : kwas mrówkowy;

7) wydzieliny ostre : jad os, skorpionów;

8) ja d wężów;

9) wydzieliny wonne, służące : a) jako przynęty płciowe (piżmo);

b) jako broń (M ephitis Suffocans);

10) barwniki;

11) wydzieliny pająków, gąsienic, służące do spajania tkaniny pajęczej, wicia gniazd i t. p.

12) wydzieliny wapienne skorupiaków;

13) pęcherz plawny ryb wypełnia się g a ­ zem wydzielanym przez ścianę wewnętrzną.

W państwie roślinnem napotykamy jeszcze znaczną liczbę innych wydzielin.

T a różnorodność wydzielin dałaby się naj-

| łatwiej objaśnić rozm aitą budową gruczołów.

(12)

396

WSZECHSWIAT

N r 25

Ju ż J . M uller uznał jak o istotną p odsta­

wę tej budowy rozległość powierzchni wy- dzielniczej, k tó ra z jednej strony pozostaje w zetknięciu z zam kniętym w sobie krwi obie­

giem, a z drugiej strony wydziela właściwy sobie sok. Co do budowy odróżniał on dwa rodzaje gruczołów : gronkow ate i rurkow ate.

Lecz skład wydzieliny zgoła je s t nieza­

leżny od budowy gruczołu. S ą bowiem g ru ­ czoły o zupełnie jednakow ej budowie we­

wnętrznej a wydzielające całkiem różne pro­

dukty, ja k np. gruczoły potowe i gruczoły uszne, wydzielające woszczek; i przeciwnie istnieją gruczoły o jednakow ych funkcych a mocno różnej budowie. W ą tro b a najróż­

norodniejszą m a budowę u rozm aitych zwie­

rząt; równie rozmaicie zbudowane są jąd ra u różnych zw ierząt. Tylko nerki w całem państwie zwierzęcem zgodną m ają stru k tu rę rurkow atą.

Rozm aitość przeto w budowie anatom icz­

nej gruczołów nie może powodować różnic w składzie chemicznym wydzielin. Lecz i sa ­ mego wydzielania nie możemy pojmować jako prostego zjaw iska transfuzyi. Coprawda ciśnienie krwi i jej skład wpływają n a ilość i jakość wydzieliny. N ależy tu przypomnieć, że w ątrobę zasila krew żylna z t. zw. żyły wrotnej, że w żyłach nerkowych płynie krew prawie tętn icza i t. d. Dalej, wydzieliny za­

w ierają wprawdzie zazwyczaj substancye pre- I formowane już we krwi, lecz często w znacz- niejszem stężeniu, a prócz tego przybywają tu i inne związki chemiczne, których obecno­

ści we krwi dowieść nie można. I skład wy­

dzieliny w każdym poszczególnym przypadku je s t bardzo charakterystyczny. Mleko np.

zawiera, według JBungego, rozm aite soki w takim właśnie stosunku ilościowym, w j a ­ kim zaw arte są one w ciele ssawca.

Odróżniamy wydzieliny zaw ierające tylko takie ciała, które wzięte są ze krwi i muszą być usunięte z organizm u, jako wydaliny (ex- creta) np. mocz, pot, od tych właściwych wy­

dzielin (secreta), k tóre ja k żółć, nasienie za­

wierają substancye nie preformowane we krwi i które m ają jeszcze do spełnienia w organiz­

mie pewne czynności życiowe.

Co do tych ostatnich, ja s n ą je s t rzeczą, źe przestają one być wytwarzane, gdy p rod uku­

jący je organ zostanie zniszczony. P o usu­

nięciu wątroby niem a produkcyi żółci, po

kastracyi (usunięciu jąder) niema nasienia.

K astracya, ja k wiadomo, pociąga za sobą jeszcze inne następstwa, mianowicie niezu­

pełny rozwój tak zwanych wtórnych cech płciowych. U mężczyzn po wczesnej k a stra ­ cyi brak zarostu na brodzie, również pozosta­

je w tyle rozwój k rtan i oraz m uskulatury i układu kostnego. Prow adzi nas to do wnios­

ku, że rozwój cech płciowych męskich z a ­ leżeć musi w pewnej mierze od czynności nabłonka gruczołowego jąder, albo innemi słowy, że wydzielany płyn nasienny w części ulega wessaniu i oddziaływa na organizm w pewien sposób niezbędny dla normalnego rozwoju ciała męzkiego. Podobne znaczenie mieć musi wydzielanie „wewnętrzne” szeregu innych gruczołów, które nie posiadają widocz­

nego przewodu wydzielniczego i których czynność Łwydzielnicza nazew nątrz się nie i ujawnia. Tu n a le ż ą : grasica, gruczoł ta r- I czowy, nadnercze. W pewnym stopniu doty­

czy to też wątroby, o tyle mianowicie, że obok żółci, wydziela ona też glikogen, będący w organizm ie poprzednikiem cukru.

Lecz w jak i sposób odbywa się czynność gruczołów? Meckel zauważył, że dla zrozu­

mienia istoty gruczołów należy badać ich fo r­

my najprostsze u zwierząt niższych. W g ru ­ czołach ślinnych ślimaka ogrodowego (He- lix pomatia) mamy gruczoły jednokomórkowe, otoczone bezkształtnem i rurkam i, których przewody łączą się w jeden prze ..ód wspól­

ny. U pszczoły liczba tych komórek wydziel - niczych je st już znacznie większa. R u rk a obejmuje tu wydrążenie, które wyłożone jest wewnątrz sześciokątnemi stykającem i się ze sobą komórkami. Z najduje się tu już także błona wewnętrzna, która, podobnie ja k jej przedłużenie w przewodzie gruczołu, zawiera komórki barwnikowe. .Mamy więc tu wszyst­

kie części składowe skomplikowanych gruczo­

łów. Lecz formy nawet najprostszych g ru ­ czołów uczą nas, że istota gruczołu polega nie na pewnej określonej budowie, lecz jest zależna tylko od obecności komórek wydziel- niczych. Isto tn ą częścią składow ą gruczołu [ je st wyłącznie tylko nabłonek wydzielniczy.

M ało mamy widoków, żeby udało się n a j­

dokładniej poznać całą pracę chem iczną,jaka zachodzi we wnętrzu poszczególnych komórek,

| przybywa bowiem okoliczność, która wikła tę

sprawę do nieskończoności niemal. W komór-

(13)

JSlr 25 WSZECHSWIAT 397

kach zielonych rośliny pod wpływem świa­

tła słonecznego wytwarza się niezmierna róż­

norodność związków. Otóż z tą czynnością komórek roślinnych da się porównać czyn­

ność komórek gruczołowych. P rzyroda wszak­

że nie m arnotraw i tych cudownych sił kom ór­

ki organizowanej. Analogiczny z działaniem św iatła, pobudzającego czynności rośliny, jest wpływ nerwów w komórce gruczołu zwierzę­

cego. Podobnie jak skurcz mięśnia, uderze­

nie organów elektrycznych u pewnych ryb, świecenie niektórych owadow, tak też czyn­

ność wydzielnicza komórek gruczołowych za­

chodzi tylko wówczas, gdy wydzielina je st po­

trzebna. Gruczoły pozostają pod władzą nerwów; czynność ich przeto w przeciwstawię niu do zjawisk fizycznych transfuzyi i dyfuzyi w organizm ie możnaby nazwać neurotransfu- zyą. Wiadomo przecie powszechnie, ż e z a b o - lesnem pobudzeniem psychicznem gruczoły łzowe tak silnie poczynają wydzielać, że łzy strum ieniem spływ ają po policzkach. W ia­

domo o występowaniu obfitem potu pod wpły­

wem strachu, o pi'zyśpieszonem wydzielaniu gruczołów kiszkowych i wzmożonej perystal- tyce wskutek przerażenia. Podobnie dzieje się z wydzielaniem gruczołów mlecznych.

Z asługą je st Ludw iga stwierdzenie do­

świadczalne zależności funkcyj gruczołów od układu nerwowego. Dowiódł on, źe te- tanizowanie nerwów zaopatrujących ślinianki sprowadza wydzielanie śliny, a odkrycie to stało się podstaw ą dla badań nad istotą wy­

dzielania wogóle. Wyniki doświadczeń L u d ­ wiga doprowadziły do poglądu o nerwach

„wydzielniczych”, które działają, podobnie ja k nerwy ruchowe, w kierunku ku obwodo­

wi ciała, pobudzając do czynności komórki nabłonka gruczołowego. W niektórych or­

ganach gruczołowych, co prawda, ja k np.

w nerkach lub wątrobie, system nerwowy zdaje się nie mieć wpływu istotnego, chyba że przypuścimy tu stałe unerwienie przez s a ­ m orzutne pobudzenie ze strony układu n e r­

wowego ośrodkowego, działające nieprzerwa nie na komórki gruczołowe.

O sposobie, w jaki nerwy wydzielnicze dzia łają na gruczoły, nic nam nie wiadomo. Pew ­ ną je st wszakże rzeczą, że wydzielanie pole­

ga na specyficznem podrażnieniu komórek, nie zaś na działaniu nerwów naczynio-ru chowem. W prawdzie w razie intensywnego

działania ślinianek dopływ krwi do nich je st ta k wzmożony, że naw et krew odpływająca ma cechy krwi tętniczej, a również prawie tętniczą jest krew żył nerkowych. Lecz p ro ­ ces wydzielania nie je st przez to wywołany;

okoliczności te tylko mu sprzyjają; ciśnienie, pod jakiem ślina zostaje wydzielana, może być znacznie większe od panującego współ­

cześnie ciśnienia krwi. Pozatem zresztą H eidenhain dowiódł, że komórki ślinianki pracującej, wydzielającej, różnią się morfo­

logicznie od komórek ślinianki spoczywa­

jącej.

K ażdy gruczuł podobny je s t do m ałej p ra ­ cowni, w której pod wpływem nerwów wy- dzieluiczych zachodzą pewne przem iany che­

miczne. G ruczoł pobiera potrzebny m ate­

ry ał ze krwi, a powstającą wydzielinę wyda­

la przez odpowiedni przewód. Jeszcze osob­

liwsza spraw a odbywa się w wątrobie. P o ­ szczególne jej komórki są otoczone kapila- ram i żyły wrotnej, przechodzącemi w żyłę wątrobową, a prócz tego delikatnem i kanali­

kam i żółciowemi. Gdy więc żółć, w kom ór­

kach wątroby powstająca, przez kanaliki żół­

ciowe kieruje się do pęcherza żółciowego, jednocześnie w tych samych kom órkach wy­

tw arza się cukier, który przechodzi w krew.

Wspomnieć wreszcie należy, że w pew­

nych zjawiskach wydzielania komórki biorą w ten sposób udział, że gdy doznały pewnych przeobrażeń chemicznych, niszczeją i w ten sposób same tworzą wydzielinę. T utaj na­

leżą gruczoły łojowe, których komórki pod­

legają fizyologicznemu zwyrodnieniu tłu sz ­ czowemu i następnie rozpadają się, tak że zawartość ich stanowi wydzielinę gruczołu.

Zachodzi tedy zwyrodnienie śluzowe komó­

rek gruczołowych, przyczem grudki śluzu powstające skutkiem rozpadu komórek u k a­

zują się w wydzielinie.

Szczególnym przypadkiem tego rodzaju je st spermatogeneza, w której zachodzi nie samo tylko zwyrodnienie komórek, lecz cał­

kowite przeobrażenie części składowych ko­

mórki w nowy produkt.

Rozm aite spostrzeżenia nasuwały przy­

puszczenie, źe dla objaśnienia neurotransfu- zyi należy poszukiwać związku pomiędzy wydzielaniem a elektrycznością. Istotnie b a­

dano w tym kierunku rozm aite funkcye g ru ­

czołowe i zebrano pewien, choć dotychczas

Cytaty

Powiązane dokumenty

necznych doprowadziło, ja k wiadomo, do bardzo ciekawych wniosków o własnościach, zwłaszcza zaś o składzie chemicznym słońca. Od czasu badań epokowych Bunsena

czania zależy oczywiście nietylko od cynku ale i od tego, że w płynie znajdują się iony cynku, które w ytw arzają przeciwciśnienie; od stosunku dopiero, w

W ynika to ze znanego faktu, że opór przew odnika je s t odwrotnie proporcyonalny do pola przecięcia poprzecznego; dowodzi tego również ogrzewanie się przew odnika w

wiać się mogą. Być może, że przy pierwszem swem zjawieniu kometa ta, podobnie zresztą jak i niektóre inne, posiadała blask wyjątkowy, który odkrycie jej

stają przezeń pochłonięte, gdy tymczasem wszystkie inne promienie światła słonecznego przechodzą przez ten roztwór swobodnie. Dla naszego oka jest zupełnie

biej niż strona od św iatła odw rócona. w przytoczonym przez nas przykładzie, dochodzimy ostatecznie do rezultatu , że w yginanie h elijotropiczne rosnących pędów

Przedew szystkiem więc, ferm ent nieorganizow any pow inien sam przez się pobierać wodę w tych samych w arunkach, w których ujaw nia swe działa­.. nie w

Nam w ystarcza wiadomość, że każdy pierw iastek ma atom y odznaczające się innym ciężarem i że o ciężarach tych wnioskow ać możemy z ciężarów jak ichk olw