• Nie Znaleziono Wyników

M. 11. Warszawa, d. 13 marca 1898 r. Tom X V I1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M. 11. Warszawa, d. 13 marca 1898 r. Tom X V I1"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M. 11. Warszawa, d. 13 marca 1898 r. Tom X V I1

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECH$W IATA“ . W W arszaw ie: rocznie rs. 8 , kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. 1 0 . półrocznie rs. 5 P renum erow ać można w Redakcyi „Wszechświata*

1 w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią Panowie:

D eike K., D ickstein S., H o y e r H. Jurkiewicz K,, Kwietniewski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W.

A d r e s IEBed.a,i3:c3^i: ZKlreiico-wsicie-IFrziedjaaieiście, 2śTr S S .

Rozwój teoryj fizycznych.

J a k o nauka, w dzisiejszem znaczeniu tego słowa, fizyka poczyna się właściwie od G ali­

leusza. To, co tysiąc la t wieków średnich zdziałało n a tem polu, nie wyszło ani trochę z granic, które na trzy sta przeszło la t przed Chrystusem nakreślił A rystoteles. Przeciw ­ n ie—myśliciele z opoki upadku scholastyki zepsuli i znieprawili raczej prawdy, które im pozostawił wielki grek w swojem „Organon”.

A rystoteles rozdzielił wszystkie pojęcia na ka- tegorye, zasadniczo od siebie różne, które się wzajem do siebie sprowadzić nie dają. Po­

jęcia, które odpowiadają istotom, stanowią pierwszą kategoryą; pozostałemi kategorya- mi są cechy przypadkowe, z których jedne ściągają się do kategoryi ilości, inne znów do kategoryi jakości. Cechy ilościowe, porów­

nane wzajem ze sobą, mogą byó równe lub też nierówne; mogą być również zawsze zwiększone przez dodawanie i te własności odróżniają je od cech jakościowych. Z tych ostatnich, według A rystotelesa, jedne są nie­

odmienne : koło np. je st zawsze jednakowo okrągłem , tró jk ą t jednakowo trójkątny; inne znów mogą występować w stopniu większym

lub mniejszym, mogą mieć różne natężenia : przedm iot biały np. może się stać bielszym.

N atężeń dodawać nie m o ż n a : dwa, trzy przedmioty białe nie są zgoła bielsze od przedm iotu pojedynczego. Ze wszystkich nauk jed n a tylko arytm etyka nie zajm uje się wcale badaniem jakości i tylko prawam i sto­

sunków ilościowych je st zajęta. G eom etrya ju ż napotyka cechy jakościowe na swej dro­

dze, gdyż kształt figur różnych je s t właśnie ich jakością. Fizyka zaś je s t przedewszyst­

kiem nauką o jakościowych własnościach ciał. Nic wynika stąd, aby w rozumowa­

niach fizycznych nie uważano zgoła stosun­

ków ilościowych; przecież ciała fizyczne m ają objętość, są ograniczone powierzchniami, liniami, punktam i, na które właśnie ra ch u ­ nek m atematyczny się rozciąga. S tąd pewne nauki fizyczne, np. astronom ia, są jednocześ­

nie naukam i matematycznemi, ale m atem a­

tyk bada wielkości i figury w sposób a b stra k ­ cyjny, oddzielając je od ciał, w których one się przejawiają, pomieszane z cechami jako- ściowemi. Tomasz z Akwinu popularyzuje tę myśl mówiąc, źe wedle A rystotelesa m a­

tem atyk b ada profil nosa, niewiele się trosz­

cząc o sam nos, podczas gdy fizyka przede­

wszystkiem interesuje sam nos z kości i ciała

razem z jego profilem.

(2)

162 W SZECHSW IAT N r 11.

Scholastyka nie rozw inęła wcale pomysłów A rystotelesa : zam iast badać przyrodę i szu­

kać w niej praw , k tó re łączą i wiążą różne cechy jakościowe, zadaw alniano się komen­

towaniem i przerabianiem wzorów sta ro ­ żytnych. K ażd e nowe zjawisko przypisywa­

no nowej własności ciał, nowej zasadzie, w której stara n o się upatrzeć ostateczną z ja ­ wiska przyczynę. T a k powstały „obawa próżni”, różne „sym patye” i „antypatye”

i cały ten chaos śmiesznych nazw, zasad i objaśnień, k tóre m iały być fizyką jeszcze na schyłku 16 wieku.

Niesmak, który ta p s tra m ieszanina wzbu­

d zała w um ysłach choć cokolwiek nawykłych do ścisłości, był ta k wielki, że niektórzy, ja k Bacon, w A rystotelesie winowajcę złego wi­

dzieć chcieli i zasadom jego swoje przeciw­

stawiali. Z takiej właśnie opozycyi przeciw Arystotelesow i zrodziło się „Novum O rg a ­ num^ Bacona. A le chociaż dzieło to zawie­

r a niezmiernie interesujące d la nauk ścisłych wskazówki, choć rozw ija ono zasady myśle­

nia indukcyjnego, dla fizyki przeszło zupeł­

nie bez znaczenia. Sam Bacon nie um iał wyzyskać swych zasad i potwierdzić ich przy­

kładam i. Z resztą w chwdi gdy filozof a n ­ gielski w dziele swem szkicował program niejako wiedzy przyszłej, Galileusz wiedzę tę odkryciam i swemi fundował już na trw ałe.

Galileusz zwrócił fizyków do badania przy­

rody, wskazał, ja k należy prowadzić do­

świadczenie i ja k tłum aczyć jego dane, aby wywieść ostateczne praw a, które rząd zą zja­

wiskami badanemi. P rzez użycie instrum en­

tów mierniczych, przez zastosowanie symbo­

lów i wywodów m atem atycznych Galileusz n a d a ł doświadczeniom ścisłość i dokładność, które od czasów jego są niezbędną cechą do­

świadczeń naukowych. Do objaśnień scho­

lastyków Galileusz m iał zasadniczą niechęć.

„Zapomocą sym patyi i an ty p aty i—powiada w swoich dyalogach—niektórzy fizycy próbu­

j ą zdać sprawę ze zjawisk i zdarzeń, które codziennie widzimy w przyrodzie. Lecz ten sposób rozumowania przypomina mi zupełnie rodzaj m alarstw a, którem u się oddaw ał je ­ den mój znajom y. K re d ą pisał na płótnie: tu m a być źródło z kąpiącą się D yaną, tu —psy gończe, t u —strzelec, t u —zarośla. Co zro ­ biwszy przekonany był, że nam alow ał Akteo-

i na, śledzącego D yanę, gdy właściwie wypisał

| tylko nazwy”.

Od czasów G alileusza nauki fizyczne roz­

wijały się szybko na podstawie doświadczal-

; nej, k tó rą on pierwszy dla nich stworzył.

J u ż w kilkanaście la t później K artezyusz

| próbował jednem spojrzeniem ogarnąć cało­

k ształt wiedzy fizycznej i —stworzył swój

| system at. Celem fizyki kartezyuszowskiej było, aby usunąć zupełnie różnice jakościo­

we z badania rzeczy m ateryalnych. To samo zadanie udało się już Kartezyuszowi w Geo- m etryi przez stworzenie geom etryi an ali­

tycznej. W tej nauce jakościowe pojęcie formy, k ształtu geometrycznego znikn ęło : zachowane je st tylko ilościowe pojęcie wza­

jem nej odległości punktów, które się bada.

K s z ta łt figur sprowadzony je s t do wzorów algebraicznych.

Do tegoż celu K artezyusz dążył w fizyce :

„Nie u z n a ję —powiada on—żadnych zasad w fizyce, któreby nie były ju ż uznane w m a­

tem atyce”. W edług niego istota m ateryi nie polega ani na twardości, ani na ciężkości, ani na cieple, lecz wyłącznie i jedynie na jej roz­

postarciu w przestrzeni, na tem , że posiada długość, szerokość i wysokość. M aterya je st przedewszystkiem ilością: ilość m ateryi jestto objętość, którą ona zajm uje. O k ręt zawiera tyleż m ateryi, czy je s t wyładowany rtęcią czy powietrzem. R uch również je s t ilością.

Jeżeli pomnożymy ilość m ateryi, k tó rą za­

wiera ciało, przez szybkość, k tó rą je st oży­

wione, to otrzym amy ilość ruchu tego ciała, ilość, k tó ra je st niezmienną, dopóki to ciało nie potrąci o inne, którem u odda ruch lub go odbierze.

W całym więc wszechświecie, według K ar- tezyusza, rozpostarta je s t m aterya jedna, jednorodna, o której wiemy tylko tyle, że m a rozległość przestrzenną. T a m aterya daje się dzielić na części o różnym kształcie i czę­

ści te dają się p o ru sz ać: to są zasadnicze i jedyne cechy ciał. Do tych cech właśnie trzeba sprowadzić wszystkie własności m ate­

ryi, które zapomocą zmysłów naszych pozna­

jemy. Czem będzie np. ciężkość? K a rte ­ zyusz odpowiada, że jestto wpływ wirów tej niezmiernie subtelnej m ateryi na ciała. Czem jest ciało gorące? „Ciałem , złożonem z drob­

nych części, z których każda porusza się

I oddzielnie ruchem nadzwyczaj szybkim

(3)

N r 11. WSZECHSWIAT 163 i gwałtownym ”. T ak samo K artezyusz sta­

ra się wyjaśnić światło i inne znane mu zja­

wiska. G ała nauka o święcie m ateryalnym przedstawia się u niego w kształcie jakiejś arytm etyki powszechnej, stąd wszelkie roz­

ważanie różnic jakościowych je s t wyklu­

czone.

P róbę K artezyusza spotkał zewsząd entu- zyazm powszechny. W ielkie odkrycia rze­

czywiste, które uczony ten w optyce poczynił, zdawały się być najlepszem i dowodami w ar­

tości jego metod i teoryj. Mimo tak zupeł­

nego tryum fu, niedługo jednak poznać się da­

ły fakty, z teoryam i K artezyusza sprzeczne.

K artezyusz z teoryj swych wywiódł, źe szyb­

kość św iatła winna być nieskończona, tym ­ czasem Roem er dowiódł, że szybkość ta, choć bardzo wielka, je st jed n ak określoną i skoń­

czoną. To też już Huygens ocenia bardzo surowo poglądy K artezyusza na światło i mó­

wi, że „to wszystko, co K artezyusz o świetle i jego własnościach powiedział, pełno jest trudności, a naw et zupełnie niezrozum iałe”.

Z teoryami kartezyuszowemi, zwłaszcza w r ę ­ ku nieudolnych uczniów jego, stało się to, co dzieje się prawie zawsze z teoryam i cyne- tycznemi. Wychodzą one zawsze z założeń tak prostych i ta k ponętnych, że niema chy­

ba um ysłu, któryby ich uznać nie chciał;

konsekwentne i ścisłe przeprowadzenie je d ­ nak zasad cynetycznych wiedzie do rach u n ­ ków ta k skomplikowanych, do mechanizmów ta k złożonych, że mimowoli jakiś instynkt ostrzega nas, źe nie jesteśm y na dobrej d ro ­ dze. T ak wyraża się już P a s c a l: „Należy uznać wogóle, że to lub owo powstaje przez ruch ciał—gdyż to je st praw dą. Lecz mówić, jak ie są te ruchy, i odtwarzać sam ą machinę:

jest rzeczą śmieszną, a zarazem niepotrzeb­

ną, niepewną i tru d n ą ”.

Jaw nie anty-kartezyańskie i anty-cyne- tyczne stanowisko zajm uje już Leibnitz. K u tem u skłoniły go przedewszystkiem błędy mechaniki kartezyuszowskiej. Z zasad K a r ­ tezyusza wynika konsekwentnie i koniecznie prawo zachowania ilości ruchu (iloczynu m a­

sy przez szybkość). P raw o to jed n ak jest błędnem i ostać się nie mogło. M echanika K artezyusza, badając ruchy dwu ciał, za­

stanaw iała się tylko nad wzajemną ich od­

ległością : wszelkie zmiany tej odległości m ogła dowolnie przypisywać to jednem u, to

drugiem u ciału. W szelki ruch je st w niej wyłącznie względny. D la mechaniki dzisiej­

szej, stworzonej przez Galileusza, a rozwi- I niętej przez H uygensa i Leibnitza, takie i pojmowanie rzeczy nie wystarcza. Ruch bezwzględny musi mieć w niej swoje określo- * ne znaczenie : jeżeli położenie dwu ciał się zmienia, to nie jest obojętnem, które ciało poruszeniem swojetn to sprowadziło. „Stąd widzimy —oświadcza Leibnitz—że w przyro­

dzie istnieje coś więcej oprócz pojęć, które poznajemy w geometryi, t. j. oprócz rozległo­

ści i ich zmian. Zastanowiwszy się, postrze­

gamy, że musimy dołączyć jeszcze jedno po­

jęcie wyższe czyli metafizyczne, a mianowicie pojęcie substancyi, działania i s i ł y „ P r z y badaniu przyrody, oprócz pojęcia rozległości, należy użyć pojęcia siły, które uzdalnia m a­

tery ą do działania i oporu“.

Jeżeli w istocie m ateryi leży coś więcej nad prostą rozległość przestrzenną, to to coś stanowi jak ąś własność i należy do kategoryi cech jakościowych. W prow adzając znowu cechy jakościowe i podnosząc zasługi niektó­

rych dawnych scholastyków, np. św. Tom a­

sza, Leibnitz stał jednak na zgoła nie-scho- lastycznem stanowisku. W edług Leibnitza nie należy stwarzać bezustanku nowych włas­

ności, które się przyznaje bez badania; nie należy tłumaczyć budowy zegara np. tem , że zegar ma „własność wskazywania godzin”.

D la fizyka wszystkie cechy jakościowe, które na ciałach widzimy, winny się zmieścić w jednem pojęciu siły, którą to ciało wywie­

ra lub której podlega. Zapom ocą tej siły, ruchu i k ształtu ciała winien on tłumaczyć zjawiska, któi-e ciało nam przedstawia. T łu ­ maczenie to będzie więc również mechanicz- nem, tylko m echanika ta zawierać musi n o ­ wy czynnik—siłę,—która je st czemś rożnem od wielkości, kształtu i ruchu i nie je st wy­

łącznie cechą ilościową.

T ę myśl Leibnitza, zupełnie odeń niezależ­

nie, urzeczywistnił Newton. Gdy Leibnitz wychodził z założeń ogólnych, filozoficznych, Newton zm uszał do tego samego celu przez objektywne roztrząsanie zjawisk, dostarczo­

nych mu przez doświadczenie. Teoretyk i badacz przyrody zeszli się w jednym punk­

cie. C ała fizyka Newtona spoczywa na trzech zasadniczych pojęciach : m ateryi, ru­

chu i siły—przyciągającej lub odpychającej

(4)

1 6 4 WSZECHSWIAT N r 11.

między cząstkam i ciał. Aby objaśnić sp ad a­

nie ciał, ruchy planet, przypływ i odpływ morza wystarcza przypuścić, że dwie cząstki m ateryalne przyciągają się proporcyonalnie do swych mas i odwrotnie do kw adratu swej odległości. T ak sam o, by wytłumaczyć od­

bicie i załam anie św iatła, • Newton w prow a­

dza siły, działające na małej odległości po­

między ciałam i a kulkam i świetlnemi, które stanowić m ają właśnie zjawisko światła. T a ­ kie samo siły międzycząsteczkowe wyjaśniają zjawiska włoskowatości, zjawisko spójności, wreszcie i przem iany chemiczne. Różnica je s t tylko ta, że sposób d ziałania ciążenia powszechnego je st nam już znany, gdy pra wa sił międzycząsteczkowych dotąd są nie- W) k ry te

J a k ą je st przyczyna tych sił działających między cząsteczkam i m ateryalnem i? N a to pytanie ani Newton ani Leibnitz nie dają o d ­ powiedzi, uw ażają je bowiem za leżące poza obrębem badań fizycznych. D la fizyka wy­

starcza, jeżeli wszystkie znane nam zjawiska wyjaśnił z jednych i tych samych pojęć za­

sadniczych. „W szystko —mówi N ew ton—co nie daje się wywieść z badania zjawisk, win­

no n a z y .a ć się hypotezą; hypotezy zaś za­

równo fizyczne ja k i metafizyczne, czy powo­

ływać się będą na sk ry te własności ciał, czy na m echanizm y—nie m ają m iejsca w filozofii dośw iadczalnej”.

Sposób, w jak i N ew ton pojmował zadanie nauki fizycznej, n ap o tk ał zacięty opór ze strony tych wszystkich uczonych, którzy h o ł­

dowali jeszcze ideom K artezyusza. Jeden z najzdolniejszych uczniów jego, Gamaches, zarzuca Newtonowi, że identyfikuje on roz­

wiązanie geom etryczne z objaśnieniem fizycz- nem. In n i obawiali się znów, że wnosząc do fizyki pojęcie siły, otw iera się niejako w rota dawnym własnościom ukrytym , którem i po­

sługiwali się scholastycy. N a zarzuty prze­

ciwników Newton słusznie odpowiada w swo­

je j Optyce, że nie je s t to bynajmniej wpro­

wadzaniem dowolnych własności, jeżeli roz­

liczne zjaw iska uda się wyjaśnić z jednej i tej sam ej zasady. Chociażby przyczyna owej zasady—siły m iędzycząsteczkowej—była n ie­

znaną, mimo tego takie tłum aczenie św iata jednolite, je s t niezaprzeczonym postępem wiedzy. Z resztą za rzu t zwolenników K a r te ­ zyusza do nich sam ych, przedewszystkiem,

winien się był ściągać : oni to, stw arzając coraz nowe mechanizmy wirów, obdarzonych najróżnorodniejszemi własnościami, otwierali właśnie wstęp wszystkim dawnym błędom scholastyki.

Nieoczekiwana naw et płodni ść fizyki new­

tonowskiej zapewniła jej zwycięstwo. W iek X V I I I i połowa prawie bieżącego są epoką największego jej rozkwitu. Z asad a ciążenia powszechnego, z całą ścisłością przeprowa­

dzona w mechanice niebieskiej przez wszyst­

kich znakomitszych matematyków X V I I I w., okazała się zupełnie dostateczną do oblicze­

nia wszystkich szczegółów ruchu ciał nie­

bieskich. Pom iary geodezyjne, dokonane przez parysk ą A kadem ią umiejętności, wy­

kryły rzeczywisty k ształt ziemi, a k sz ta łt ten znów był zgodny z wnioskami, jak ie płynęły z założeń Newtona.

I fizyka właściwa, nie mniej od m echaniki niebieskiej, zawdzięczała Newtonowi. W opty­

ce Laplace z zasad N ew tona wywiódł prawa odbicia i załam ania się światła, w akustyce—

praw a rzeczywistego rozchodzenia się głosu.

Z tych samych zasad Poisson, Cauchy i inni rozwinęli zupełną i doskonałą teoryą sp ręży­

sto śc i; C lairaut, Segner, Y o u n g —teoryą włoskowatości. W chemii B erthollet sta ra ł się wykazać, źe siły. które wywołują zjawiska chemiczne, wynikają z wzajemnego przycią­

gania się cząstek c i a ł : przyciąganiu temu nadajem y miano powinowactwa, aby je odróż­

nić od ciążenia astronomicznego.

O przyczynie tych sił międzycząsteczko­

wych najwięksi uczeni, za przykładem New­

tona, nie wyrażali swego zdania. Laplace wątpił naw et wogóle, czy o przyczynie tej kiedykolwiek coś wiedzieć będziemy\ W y­

starczało im w zupełności, że siły między­

cząsteczkowe pozwalały budować jednolitą i matem atycznie konsekwentną naukę fizycz­

ną. Stworzenie takiej budowy stawiali sobie za cel. Poisson zapowiadał powstanie no­

wej nauki, ogólnej „mechaniki fizycznej”, której zadaniem będzie sprowadzić wszelkie objawy fizyczne do działania sił cząsteczko­

wych. K ierunek ten opanował bezwzględnie chemią; A. N aum ann i Lotaryusz M ayer, je- , den z twórców układu peryodycznego, nie I lękali się głosić, że chemia przyszłości będzie

m echaniką atomów.

Z początkiem już jed n ak bieżącego wieku

(5)

N r 11. WSZECHSWIA.T 16 5 w newtonowskiem dynamicznem pojmowaniu

św iata trzeb a było uczynić wyłom stanowczy.

Pierw sza optyka nie mogła się ostać na pod­

walinach, które jej zakreślił Newton i jego następcy. Odkrycie zjawisk interfereneyi zmusiło Y ounga i F resnela do powtórzenia hypotezy undulacyjnej, k tórą już przed nimi przeczuwał Huygens, zwolennik fizyki karte- zyuszowskiej. N a tle tej hypotezy optyka nie p rzestała się rozwijać aż do dnia dzisiej­

szego. Nieco później pracą, Sadi C arnota, M ayera, Jo u lea i H elinholtza pow stała nowa nauka, w początkach swych mechaniczną teo­

ry ą ciepła nazwana, której przeznaczeniom było najsilniej zachwiać wiarę w powszech­

ność i dostateczność zasad dynamiki. Wszys.- cy ci uczeni, o ile wyrażali się o istocie ciepła, upatryw ali j ą w ruchu cząsteczek ciał. K on­

sekwentnym wynikiem tego cynetycznego po­

glądu na ciepło, był rozwój cynetycznej teo­

ryi gazów, której początki położył już był w w. X V I I I Bernouilli, a k tó rą rozwinął i roz­

szerzył przedewszystkiem Clausius. Ogrom­

ne powodzenie tej teoryi czysto kinetycznej, k tó ra ogranicza się pojęciami m ateryi i r u ­ chu, jej zgodność z doświadczeniem, jej zro­

zumiałość, łatwość wyobrażenia sprawiły, że znowu w wielu umysłach pojawiło się karte- zyuszowe dążenie, aby ca łą fizykę sprowadzić wyłącznie do pojęć ruchu i materyi. Z w łasz­

cza mnożyły się próby, aby prototyp newto­

nowskiej fizyki—ciążenie powszechne—cyne- tycznie wyobrazić i obliczyć. N aiklasycz- niejszym wyrazem tego kierunku była teoryą wirów, stworzona potężną wyobraźnią W . Thomsona. Ciekawe własności ruchu wiro­

wego : jeg o niezmienność i niezniszczalność, zachowanie się wirów w ośrodku niewirują- cym -wiry wtedy zachowują się jakby były odpychane lub przyciągane ku sobie—pobu- i dziły angielskich przeważnie fizyków, Thom- ; sona, T aita, Maxwella i Lodgea, aby tłum a- j czyć zapomocą tych ruchów obszerną dzie- \ dzinę zjawisk fizycznych. Teoryą wirowa \ nie rozw inęła się jednak poza granicam i An- | glii i nie zdołała się przetworzyć na jednolitą naukę. D aje ona raczej modele mechanicz­

ne dla różnych działów fizyki, ale nie pozwala ująć różnych skądinąd praw doświadczalnych w jeden ściśle logiczny i porządny związek.

D rugą zaś niemniej ważną wadą teoryi wi­

rowej było, źe jeżeli naw et objaśnić mogła

niektóre zjawiska, to nie daw ała najzupeł­

niej impulsu do odkrywania rzeczy nowych.

Zadaniem zaś każdej teoryi a tem bardziej hypotezy jest, żeby była dźwignią dalszego postępu i dała badaczom doświadczalnym nić wątku, która ich przywieśćby mogła do odkrycia nowych faktów. Helmholtz, który swemi matematycznemi badaniam i dał pod­

stawy teoryi wirów, nigdy jed n ak k u n ie j skłonić się nie chciał.

Teoryą ciepła—term odynam ika—w inny jednak sposób podkopała wszechwładzę new­

tonowskiego dynamizmu. Dynamizm ten, który już w optyce napotkał na nieprzezwy­

ciężone trudności, nie je s t w stanie w ytłum a­

czyć zasady C arnota, której teoretyczna i faktyczna doniosłość dziś jeszcze nawet w całej pełni ocenić się nie daje. Jedyne pojęcie siły, wprowadzone przez Newtona i jego następców, nie je s t dostatecznie gięt- kiem, aby do wszystkich zjawisk przyrody zastosować się dało.. Musimy z konieczno­

ści przyjąć, źe m aterya posiadać może różne własności, których cynetycznie wytłum aczyć nie możemy, lecz których skutki rozpoznać i obrachować się dadzą. Te własności s t a ­ nowią ostatnie krańce naszych teoryj; są one dla nas ukryte, bo zbadanie ich istoty jest niedostępnem, ale też i mało potrzebnem . Gdy ciało jakieś wydaje się nam ciepłem, to nie możemy twierdzić, jakoby zawierało wtedy w sobie płyn specyalny „cieplik”, lub też, jakoby cząsteczki jego były obdarzone wtedy pewnym ruchem. Rzeczywistość po­

daje nam tylko, źe ciało to posiada wtedy pewną własność o pewnym stopniu natężenia, który łatwo naw et zmierzyć możemy : włas­

ność tę nazywamy ciepłem. Liczby tych oddzielnych własności m ateryi nie należy jednakże wzorem scholastyków mnożyć do nieskończoności bez p o trz e b y : przeciwnie, wobec każdego nowego faktu zadaniem ba­

dacza będzie cierpliwe i długie sprawdzanie, czy nie da się on zaliczyć do jakiej znanej juź dawniej kategoryi. Kategoryom jednak, k tóre zaw ierają w sobie zjawiska jednego rzędu, nie można odmówić prawa bytu, ani sprowadzać ich przemocą do wzorów wyłącz­

nie dynamicznych. Ten kierunek myślenia naukowrego, który zwiemy fenomenologicz­

nym, usuwa zbyteczne lub dowolne hypotezy

i ogranicza się do notowania i obliczania

(6)

16G W SZECH SW IA T N r 11.

związków, które zachodzą między różnorod- nemi zjawiskami. Zadaniem jego je s t dla każdego zjawiska wyznaczyć odpowiednie w naukowej klasyfikacyi zjawisk miejsce, wy­

razić m atem atycznie związki, k tóre dane zja­

wisko z innemi łączą. W alka między feno­

menologicznym i dynamicznym poglądem w fizyce nie je s t bynajm niej ani ostatecznie rozstrzygniętą, ani ukończoną. T erm odyna­

mika, k tó ra zwolna na ogólną teo ry ą zjawisk fizycznych się p rzekształca, je st nauką przedewszystkiem fenomenologiczną; gdy in­

ne działy fizyki, mniej lub więcej niezawiśle od niej się rozw ijając, pozostały n a dawnym punkcie widzenia. N ie można jed n ak nie dostrzedz, że w ostatniem pięćdziesięcioleciu najdonioślejsze postępy wiedzy fizycznej odby­

wały się właśnie w kierunku fenomenologicz­

nym. G dy zjawisk fizycznych nie u dało się sprowadzić do trzech zasadniczych pojęć newtonowskich, m echanika czysta u trac iła dominujące nad innem i działam i fizyki s ta ­ nowisko. Stanowisko to zawdzięczała ona zresztą i temu, źe, jak o nauka najprostsza i n ajstarsza, najlepiej też b y ła rozw inięta ma­

tematycznie. W jej praw a zwolna wchodzić poczęła właśnie term odynam ika, k tó rą słusz­

nie R ankine nazywał ju ż energetyką, p rz e ­ czuwając przyszłe je j znaczenie w całokształ­

cie wiedzy fizycznej. T a energetyka ogarnia jednem i praw am i nietylko ruch przestrzenny, ale ruch taki, ja k go ju ź pojm ow ał A ry sto ­ teles, t. j. wszelkie zm iany w świecie m ate- ryalnym . M echanika zw ykła je s t tylko spe- cyalnym przypadkiem tej nauki obszernej.

S tąd też ogrom na różnorodność je j zastoso­

wań, k tó re już dzisiaj o garniają nietylko fizy­

kę ale i chemią.

P o trzechset prawie latac h istnienia nauki fizycznej przekonywamy się więc, że idea, k tó rą z ta k ą w ytrw ałością urzeczywistnić chciały szkoły kartezyuszow ska i newtonow­

ska, przeprowadzić się nie dała. Trzy wieki um ysł ludzki p ra g n ą ł odrzucić różnice j a ­ kościowe w przyrodzie, p ra g n ął stworzyć j ą nanowo to z czystych pojęć m ateryi i r u ­ chu, to dołączając jeszcze trzecie pojęcie—

siły. T a k odtworzona przyroda pozostała tylko modelem, z którym gdzieuiegdzie rze­

czywistość zg a d zała się dostatecznie, gdzie­

niegdzie znów zasadniczo się różniła. M u­

sieliśmy wrócić do nznania tych różnic; trz e ­

b a je było, jako takie, poddać rachunkowi.

T ak d ługa p raca pokoleń nie zginęła je d ­ nak m arnie. Pominąwszy bowiem faktyczne odkrycia, do których nieraz błędne hypot-zy i bezowocne nawet usiłowania prowadzić mo­

gą, dawne bad an ia wytworzyły niezmiernie doskonały język m atem atyczny, stworzyły metody rachunkowe, k tó re najtrudniejszym zadaniom podołać mogą. One również n a­

dały rozumowaniom fizycznym ścisłość i udo­

skonaliły doświadczenie, jak o narzędzie b a ­

dania '). L . B r .

Pełzaki czyli ameby.

Przez czas długi umysły uczonych były tak zajęte znakoinitemi wynikami badań bakteryologicznycb w stosunku zwłaszcza do medycyny, że ten dział biologii szczególnie pilnie był uprawiany, a bakterye wszech­

władnie zapanowały w patologii, stając się niemal synonimem wszelkiego zakażenia.

Inn e pasorzyty z szeregu ustrojów niższych, a w ich liczbie przedewszystkiem pełzaki czyli ameby, odnajdowane za życia czy też po śmierci w organizmie ludzkim , lub jego wy­

dzielinach, stosunkowo znacznie m niejszą zwracały na siebie uwagę i dopiero w latach ostatnich dział nauki o tych istotach szybsze zaczął czynić postępy. Piśm iennictwo tego przedm iotu dziś juź jest olbrzymiem, a odno­

szący się doń m atery ał rozproszony w m nóst­

wie artykułów , dzieł i rozpraw. Z asługę też niem ałą położył d-r Behla, który postanowił znane nam dotychczas wiadomości uszerego­

wać i u jąć w pewną całość organiczną. P rze­

ważnie z dziełka jego zaczerpnęliśmy dane poniższe 2).

Ciało pełzaka, ogólnie mówiąc, je st bryłką zarodzi, składającą się z zewnętrznej, prze­

zroczystej, jakby szklistej (hyalinowej) war-

*) A rłykuł n iniejszy je s t streszczeniem w y­

kładu w stępnego prof. P. Duhem a p. t. L ’evolu - tion des theories physiąues. L ouvain, 1 8 9 7 .

2) D ie Amóben insbesondere vom parasita-

ren und culturellen Standpunkt. v o n d-r Robert

Behla. B erlin, 1 8 9 8 .

(7)

N r 11. WSZECHSWIAT 167 stwy i z wewnętrznej ciemniejszej drobno­

ziarnistej masy; wypuszcza ona na powierzch­

ni wyrostki, zwane nibynóżkami (pseudopo- dia), zawiera jąd ro i zbiornik kurczliwy, zwany wodniczkiem (vacuola), bywa gołą lub otoczoną przez cienką błonkę.

P ełzak czyli ameba.

F . v . — wodniczek, n —jądro.

B łonka czyli otoczka bywa różnorodną : często s k ła d a ją czysta masa chitynowa bez żadnej budowy, cienka, delikatna i podatna, stanowiąca prawdopodobnie wydzielinę albo wytwór przemiany chemicznej zewnętrznej warstwy zarodzi; może mieć ona i bardziej skomplikowaną budowę, jeżeli się sk ład a z płytek drobniutkich, posiadających siatko­

wany lub kreskowany delikatny rysunek, albo drobne n a powierzchni swej nierówności.

Częstokroć do pierwotnie wydzielonej błony chitynowej dla jej wzmocnienia przyłączają się różne ciała obce, ja k np. ziarnka piasku, skorupki okrzemek, igiełki gąbek i t. p.

Am eby spotykam y w słodkiej i słonej wo- | dzie, na ziemi i w powietrzu; jedne są miesz- i kańcam i wyłącznie mórz, inne—zbiorników | wody słodkiej; a drobna tylko cząstka żyje tu i tam ; przebyw ają one w gruntach zabu­

dowanych, w piasku wilgotnym, na łąkach, w błocie i bagnie, w wodzie do picia, w źród­

łach mineralnych, rzekach, stawach, jezio- j rach; niektóre formy k ryją się wśród mchów, n a korze drzewnej porastających, lub wśród roślin wodnych; nareszcie pewne gatunki przem ieszkują w ciele innych zwierząt jako mniej lub bardziej szkodliwe jjasorzyty.

Ameby żyją w zimnej i w ciepłej wodzie, na­

wet w gorących źródłach Civita vecchia, Al- lano i Ischia przebywają ich przedstawiciele.

O dnajdujem y je w znacznej stosunkowo g łę ­ bokości, ja k również na wielkich bardzo wy­

niosłościach. Co dotyczy rozsiedlenia geo­

graficznego, to są one rozproszone po całym świecie, a pojedyncze gatunki są naw et ty- powemi kosmopolitami.

W ielkość ameb je st różna; waha się n aj­

częściej między 0,5 [ a a 14 [i; do najdrob- i

| niejszych form należy Am oeba diaphana (0,5—2 jj.), do najpokaźniejszych Pelomyxa (2 mm). Jed en i ten sam gatunek w zależ­

ności od warunków bytu mniej lub bar- I dziej poszczególnych, rozm aite może mieć

| wymiary.

Ruchy ameb są bardzo różnorodno. F o r-

| my, które nie posiadają nibynóżek, posuwają się, jakby pływając lub pełzając (stąd polska nazwa pełzaków) całą masą swego ciała,

j którego kształty nie ulegają podczas tego żadnej zmianie; w taki sposób się porusza

j płaska, okrągła Am oeba g n ttu la lub wzdłuż

| wyciągnięta Am oeba limax. Ruchem fali-

| stym pełza Am oeba undulans, której kontur oczywiście odpowiednim zmianom ulega. Naj- rozmaitszem je s t zjawisko zmiany miejsca, jeżeli odbywa się zapomocą pseudopodiów.

T e ostatnie mogą mieć kształt wyrostków zrazikowatych, a więc krótkich, szerokich i tępych; m ogą być długie, cienkie, mniej lub bardziej rozgałęzione, nieraz łączące się wielokrotnie ze sobą, tworzące czasem obraz delikatnej niezmiernie siateczki. Rzadziej widujemy je pod postacią biczyka lub na końcu tylnym jako krótkie włoskowate wy­

pustki, pełniące czynność narządów rucho­

wych.

P ełzaki, ja k już wiemy, posiadają jąd ro kuliste lub elipsoidalne, w którem tkwią licz­

ne ziarenka; niektóre gatunki jedn ak ją d e r wcale nie posiadają (np. A . diaphana), inne znów posiadają po kilka. N adto we wnętrzu ciała ameby znajdujem y wodniczki czyli wa- kuole, t. j. kurczliwe (pulsujące) zbiorniki płynu, zazwyczaj dość szybko zmieniające się pod względem ilości i wielkości; niekiedy wy­

stępują przestrzenie podobne, wypełnione g a ­ zem, bliżej nie zbadanym; narządy te praw ­ dopodobnie m ają pewien udział w spra­

wach oddychania i wydzielania. W ew nątrz protoplazmy nareszcie widzimy często barw ­ nik drobnoziarnisty, żółtawy, czerwony, fio­

letowy lub brunatny; ziarna chlorofilu, j a ­ kie czasem spostrzegam y w ciele ameby, nie są jej wytworem, ale resztkam i pochłoniętych cząstek roślinnych.

P ełzaki zdobywają pokarm przy pomocy nibynóżek, którem i otaczają ofiarę swej żar­

łoczności, w ciągając j ą następnie do swego wnętrza; za pożywienie im służą cząstki tk a­

nek, bakterye, ciałka krwi i t. d.; nieraz

(8)

1 6 8 W SZECHSW IAT N r 11.

w taki sposób am eba pochłania cząstki, nie- posiadające żadnej wartości pożywnej (np.

ziarna karminu), wyrzuca je wtedy po pew­

nym czasie w stanie niezmienionym.

Mnożenie odbywa się najczęściej przez po­

dział bez uprzedniego zapłodnienia; sprawa ta u różnych gatunków trw a od 10 m inut do 7 t godziny i może być pod mikroskopem w całym swym przebiegu obserwowana; je st kw estyą nierozstrzygniętą, czy podział zaro­

dzi poprzedza dzielenie się ją d ra , bo gdy jedni badacze utrzym ują, że nigdy tego zja­

wiska nie obserwowali, inni opisują je szcze­

gółowo. U niektórych gatunków proces po­

działu ciała macierzystego odbywa się prawie tak szybko, jak u grzybków rozszczepkowych.

Obok wspomnianego sposobu rozpładzania się spostrzegam y i zjawisko pączkow ania:

m ało w kształcie pączków w ystające części ciała ameby powoli rosną, a osięgnąwszy pe­

wien ograniczony dla danego gatunku wy­

m iar, oddzielają się od macierzy jako nowy osobnik.

Czasem pojedyncze osobniki zlewają się w jednę całość, lecz czy zjawisko to ma związek z procesem rozm nażania się, je st kwestyą wątpliwą. Jed n i autorowie widzą w tej sprawie wstęp do w ytw arzania się p ro ­ duktów rozrodczych, a mianowicie zarodni­

ków, inni badacze widzą tu t^lko wielojądro- we postaci ameb, uw ażając za błęd n ą obser- wacyą opisy tw orzenia się zarodników.

Z asługuje na pilną uw agę zdolność otor- biania się (inoystowania) am eb. W tym s ta ­ nie w ciągają one swe nibynóźki, p rzybierają k ształt kulisty, zwolna sta ją się nieruchome- mi i wydzielają naokoło siebie rodzaj otoczki;

zjawisko to odbywa się najczęściej pod wpły­

wem niesprzyjających warunków zew nętrz­

nych, ja k np. wysychania, procesów gnilnych w środowisku ameby, brak u pow ietrza, po­

karm u i t. d.; ze zm ianą warunków bytu ziarnista zawartość zaczyna się nanowo po­

ruszać, otoczka pęka i zaródź wypływa z niej, ja k o nowa, czy też odm łodniona am eba.

P ełzak i w zbyt wysokiej, jak o też i zbyt niskiej tem peraturze w padają z początku w stan pewnego odrętw ienia, a nareszcie gi­

ną; w okresie otorbienia odporność ich znacz­

nie się potęguje, tak , że dni kilka przetrw ać mogą w tem p eratu rze naw et 67° C. Należy jeszcze podkreślić zdolność przystosowywania

się do warunków zew nętrznych: przy powoi- nem dodawaniu soli do środowiska można z form słodkowodnych wyhodować osobniki znoszące wodę m orską i odwrotnie; gdy je d ­ nak gwałtownie dokonamy takiej zmiany warunków, am eba ginie niezawodnie.

Względem różnych środków antyseptycz- nych (karbol, sublim at i t. d.) ameby są mniej wytrzymałe od bakteryj. Oddziały­

wają one też na wszelkie czynniki mechanicz­

ne, na światło, elektryczność, na wpływy chemiczne i t. d., a szereg zjawisk podob­

nych opisany został w fizyologii ogólnej pod mianem heliotropizm u, galwanotropizmu, chemotropizmu i t. d. ’).

P od względem system atyki, opisywana tu g ru pa pierwotniaków posiada pokaźną ilość przedstawicieli, których odrębność niezawsze je st dotąd jeszcze należycie uzasadniona.

G atunki poszczególne rozróżniam y według następujących cech najw ażniejszych: m iej­

sce pobytu, wielkość, k ształt i budowa w okresie ruchliwości i w stanie otorbienia;

rodzaj ruchu; sposób rozm nażania się; czas trw ania całego cyklu rozwojowego.

Z pomiędzy licznych postaci ameb do n aj­

ważniejszych należą formy pasorzytujące, najczęściej odnajdowane w kanale pokarm o­

wym człowieka i zwierząt. W innych n arzą­

dach jedni autorowie stw ierdzali obecność pełzaków, drudzy wielokrotnie tem u zaprze­

czali. Ciekawem je st pod tym względem odkrycie, jakie w r. 1896 ogłosił prof. Ley- den : u pacyenta, dotkniętego rakiem , ro z­

winęła się puchlina brzuszna, a w wypusz­

czonym płynie znaleziono w dużej ilości swoi­

stą ja k ą ś am ebę, bardzo dokładnie opisaną przez Schaudinna, asystenta instytutu zoolo- logicznego w Berlinie pod mianem L eydenia gemmifara; autorowie ci, jakkolwiek ni©

twierdzili, że istnieje związek przyczynowy"

między rakiem a obecnością owych pierw otnia­

ków, jednak wyrazili przypuszczenie w tym kierunku. Odkrycie to zrobiło w swoim czasie duże wrażenie, lecz wkrótce Pfeiffer poddał je krytycznej analizie. W ykazał on wielkie podobieństwo, ja k ie istnieje nieraz do złudzenia między pełzakam i, a pewnego

') O zjaw iskach tych W szechśw iat drukował

przed kilku la ty obs 2 erny artykuł.

(9)

N r 11. W SZECHSW IAT 1 69 rodzaju leukocytami, ja k łatw o omylić się

j

można, przyjm ując jed n e za drugie i zao- | patrz y ł w wielki znak zapytania rzeczywiste istnienie Leydenii, niebacząc na powagę jej odkrywców.

Jeżeli istnienie, albo conajmniej znaczenie patologiczne wspomnianego powyżej pierwot­

niaka je st wątpliwe, ta nie ulega kwestyi najmniejszej istnienie ameby, ja k ą wielo­

krotnie różni badacze znajdowali w wypróż­

nieniach przy biegunce krwawej czyli czer­

wonce (dysenterya).

P om ijając oderwane, przygodne badania, a w ich liczbie spostrzeżenia L am bla, który, zdaje się, pierwszy opisał pełzaka biegunko­

wego, za punkt zwrotny w całej tej sprawie uważać należy szereg obserwacyj, dokona­

nych przez K a rtu lisa w Egipcie, począwszy od 1885 r. Zachęcony do tych poszukiwań przez R o b erta K ocha, który już od lat paru kwestyą tę studyował, K a rtu lis u znacznej liczby chorych znajdow ał w wypróżnieniach zawsze jednę i tę sam ę postać pełzaka (A m e­

ba coli), uw ażając j ą za przyczynę specyficz­

ną panującej w Egipcie czerwonki. B adania anatom o-patologiczne doprowadziły go do tegoż wyniku, albowiem w błonie śluzowej kiszki prostej zawsze stw ierdzał obecność tej ameby. Od czasu ogłoszenia pierwszej p ra ­ cy K a rtu lisa, ukazało się mnóstwo innych spostrzeżeń w tym kierunku- Doświadczenia wykonywane nad zwierzętami, a mianowicie zaszczepianie w prost im do kiszki wspomnia­

nego drobnoustroju albo tylko karm ienie ich substancyam i, zaw ierającem i tę am ebę, stw ierdzały prawdziwość poglądu K artulisa.

Ale nie b rak było i głosów przeciwnych.

Odnajdowano w wypróżnieniach pacyentów czerwonką dotkniętych prócz ameby swoistej i inne gatu n k i pierwotniaków, a w tej liczbie różne bakterye; czasem niepodobna było do­

szukać się pełzaków, innym razem znajdowa­

no je w wypróżnieniach ludzi zdrowych; po wielokroć zarzucano nieścisłość badaniom doświadczalnym nad zwierzętami, otrzym y­

wano wyniki ujem ne z am ebą właściwą, albo wyniki dodatnie z innemi pierwotniakami i t. d .—słowem zapanow ała ta k a gm atw ani­

na w tej sprawie, źe co zdawało się zupełnie i pewnem wczoraj, dziś padało pod ciosami krytyki. D odać należy, źe te najrozm aitsze badania dokonywane były w różnych krajach

i przy rozmaitych cierpieniach przewodu kiszkowego. T ak np. pomiędzy innymi włos­

cy badacze Celli i Fiocca, przyjm ując jednę tylko postać biegunki, uw ażają amebę za nieszkodliwą, w każdym razie nie za przy­

czynę tego cierpienia, które natom iast wywo­

łane być może przez pewne gatunki bakteryj, nawet przez sub stancje jadow ite, z ich ho­

dowli otrzym ane przy współudziale bakteryj ropnych. Przeciwko tym poglądom wystąpił szereg badaczów, a na ich czele najenergicz­

niej K artulis. P rzerobił on doświadczenia włoskich badaczy, prawdziwość jednych oba­

lił, inne uzupełnił lub wzbogacił nowym szeregiem puszukiwań i w najnowszem swem dziele ') walczy w obronie specyficzności ameby przy swoistej postaci biegunki, ende­

micznie panującej w pewnych okolicach stre­

fy gorącej; co dotyczę czerwonki, ja k a w E u ­ ropie ukazuje się czasem epidemicznie, a cza­

sem sporadycznie, to tu , według K a rtu lisa, prawdopodobnie mamy do czynienia z różne- mi drobnoustrojam i.

Mniej więcej do podobnych wyników doszli i nasi badacze. Janow ski 2) w obszernej p ra ­ cy, zawierającej liczne własne spostrzeżenia, oraz bardzo krytyczne zestawienie wyników badań dotychczasowych, ta k mówi na końcu swej m onografiii: „Przyczyną zwykłej bie­

gunki je s t to lub inne skojarzenie bakteryjne;

jednę zaś z jej postaci,różniącą się od innych pod względem klinicznym i anatomicznym, tak zwaną tropikalną, wywołuje według wszelkiego prawdopodobieństwa skojarzenie określonego rodz ju ameb z bakteryam i”.

Ciechanowski i Nowak 3) na podstawie prze­

ważnie badań anatom o-patologicznych,też do­

chodzą do wniosku, że w naszej czerwonce epidemicznej pełzak K a rtu lisa nie m a żad­

nego udziału.

*) D yssen terie (R ubr) von D -r Kartulis.

Spec. P ath ol. u. Therap. N othnagela. W iedeń, 1 8 9 6 .

2) „O etyologii d ysenteryi”, podat W łady­

sław Janowski. G azeta Lekarska n-r 35 — 40.

1 8 9 6 .

3) „P rzyczynek do badań nad etyologią dy­

senteryi", wykonali d-r S t. Ciechanowski i doc. d r Julian Nowak (praca, nagrodzona na konk. im.

Jakubow skiego). Pam ięt. Tow. lekarsk. warsz.

1 8 9 7 , zesz. IV.

(10)

170 W SZECH SW IA T N r 11.

A by prowadzić poszukiwania ścisłe nad stosunkiem danego drobnoustroju do biegu spraw życiowych zwierzęcia, w którem ten zamieszkuje, należy przedewszystkiem umieć go wyodrębnić z pośród innych, z którem i go zazwyczaj spotykam y, a następnie trzeba go umieć hodować; tylko doświadczenia z czys- tem i hodowlami są w stanie udowodnić nie­

zbicie, czy i o ile chorobotwórczym je s t dany mikroorganizm. Otóż w tej okoliczności tkwi przeważnie źródło wspomnianej powyżej niezgody i jałow ych sporów, gdyż przez czas długi nie umiano wyodrębnić poszczególnych gatunków ameb, ani prowadzić ich kultur.

Pracow ano przeważnie nad m ateryałem b a r­

dzo nieczystym i stą d wyniki różnych a u to ­ rów niezgodne były pomiędzy sobą. Ja k k o l­

wiek dziś nauka duże w tym kierunku zrobiła postępy, ale do zupełnej a pożądanej dosko­

nałości pod względem hodowania am eb brak nam jeszcze wiele. P a ste u r, ja k wiadomo, był pierwszym, który bakterye hodował w bulionie. K och metodę jego uzupełnił i udoskonalił, szczepiąc grzybki n a gruntach stałych, dokładnie w yosabniając poszczegól­

ne gatunki. T e metody postępowania sta- | rali się różni autorowie zastosować do hodo­

wania pełzaków, ale wyniki nie były zad a­

walające.

Dowcipny sposób hodow ania pierwotnia- | ków wymyślił japończyk, O gata. Do w yja­

łowionego płynu odżywczego (roztwór cukru gronowego) dolał nieco wody, zaczerpniętej z otw artego zbiornika i otrzym ał n a tej gle­

bie mnóstwo bakteryj i wymoczków. R urkę włoskowatą zanurz) ł w czystym płynie od­

żywczym, który podniósł się w niej do pew­

nej wysokości; zatkawszy mocno palcem je ­ den koniec rurki, d ru g i koniec pogrążył w zapłodnionym w sposób powyższy płynie, który zajął pozostałą znacznie m niejszą przestrzeń w rurce; następnie oba końce na płomieniu gazowym zalutow ał. J u ż gołem okiem można było oznaczyć zapomocą kreski granicę między przezroczystym płynem od­

żywczym, a płynem odżywczym mętnym wskutek obecności drobnoustrojów . P o pew­

nym czasie niektóre wymoczki, opuszczając przestrzeń m ętną, zaczęły się posuwać w kie­

runku warstwy przezroczystej, przyczem bak­

terye im nie towarzyszyły. G dy pew na ich ilość oddaliła się na stosunkowo znaczniejszą

odległość, O gata pod kontrolą drobnowidza oznaczył jej granicę, u łam ał w tem miejscu rurkę, a zatopiwszy nanowo koniec, w od­

łam ku ru rk i m iał wyosobnione wymoczki, które w dalszym ciągu m ógł hodować.

D uże zasługi w tymże samym kierunku położyli włoscy badacze Celli i Piocca.

Chcieli oni dla amebologii uczynić to, czego Koch dokonał dla bakteryologii, t. j. wykryć glebę nie płynną lecz stałą, k tó ra jedynie umożliwia należyte wyodrębnienie gatunków.

P o licznych bezowocnych próbach przekonali się nareszcie, źe wodorost morski Fucus crispus stanowi najodpowiedniejszy do tego celu m ateryał; przygotowali oni z niego 5%

wyciąg w wodzie albo rosole w dodatku zaw­

sze mocno zalkalizowany. N a tej glebie badacze włoscy otrzymywali wspaniałe ho­

dowle pełzaków, lecz domieszki bakteryj żad­

n ą m iarą uniknąć nie byli w stanie; zastoso- wywali najróżnorodniejsze sposoby (w yjała­

wianie częstkowe przy t° 53 - 60°, obmywa­

nie, przesączanie, dodawanie środków dezyn­

fekcyjnych, przeprowadzanie ameb w stan otorbienia, stosowanie ru rek włoskowatych przy wyzyskiwaniu własności chemotaktycz- nych i t. d.) aby usunąć obecność bakteryj, ale wszelkie ich usiłowania spełzły n a ni- czem. B ądź ja k bądź, prowadząc hodowle am eb na wielką skalę, badacze ci poczynili niezmiernie interesujące spostrzeżenia nad właściwościami biologicznemi tych pierwot­

niaków i niejednę kwestyą sporną rozstrzyg­

nąć zdołali.

Uproszczenie w metodzie hodowania ameb wprowadził Beyerinck, używ ając płytek ag a­

rowych w sposób ^swoisty przygotowanych, ale i jem u nie udało się otrzymać zupełnie czystych hodowli. A u to r ten naw et przy­

puszcza, że dla należytego rozwoju ameb konieczną je st obecność bakteryj, że istnie­

je pewnego rodzaju zależność życiowa— sym­

bioza—pomiędzy tem i ustrojam i.

I S chardinger hodował ameby na stałem podłożu; używał on już oddawna stosowanej nalewki ze siana lub słomy, do której doda­

wał ilość odpowiednią węglanu sodu i agaru ; m anipulując w dość,zawiły sposób, przeszcze­

piał on kilkakrotnie co dni p arę m ateryał wyhodowany z jednej gleby na drugą; świe­

żo przeszczepiony posiew zachowuje się

dość szczególnie: ameby zazwyczaj posu­

(11)

N r 1 1 . W SZECHSW IAT 171 w ają się w szybszem tem pie niż bakterye

po pochyłej powierzchni agaru; przestrzeń przez nie zajęta je st matową, jakby zapylo­

ną, — wolna od nich je s t błyszczącą. Po 3—4-ch dniach zn a jd u ją się one już prawie n a kraw ędzi agaru , wolne co praw da od współobecności bakteryj, ale pod względem wyglądu dość nędzne i mało ruchliwe; wiel- kość ich wynosi zaledwie połowę w wymiarze linijnym względnie do tych osobników, które w zrastały w towarzystwie bakteryj, a co n aj­

ważniejsza, że nie są one zdolne do dalszego rozm nażania się. Scbardinger więc też przy­

puszcza konieczność współki życiowej pomię­

dzy obu rodzajam i tych pierwotniaków.

W spomnieć jeszcze musimy, źe Nencki, : Sieber i Wyznikiewicz dla celów hodowli używają przeważnie agaru mucynowego i mie­

szaniny agaru z solami nieorganicznemi w szeregu badań swoich nad przyczyną pew­

nej zarazy bydlęcej. Otrzymywali oni do 20 pokoleń z danego m ateryału, ale tak, ja k ich poprzednicy, zawsze z domieszką b a k ­ teryj.

W idzimy z danych powyższych, że pierw­

szorzędnej wagi dla patologii kwestyą hodo­

wli pełzaków duże poczyniła postępy, a gdy się u d a ostatecznie otrzym ać rzeczywiście zupełnie czyste hodowle, wtedy będzie można niewątpliwie rozstrzygnąć sprawę specyficz­

nej szkodliwości ameb w pewnych cierpie­

niach.

A d. Lande.

Nowy amerykański chwast wodny.

Gdy w czwartym i piątym dziesiątku tego wieku m ała ład n a roślinka, zwana Elodea canadensis albo A nacharis alsinastrum , roz­

przestrzeniła się w Irlandyi, Szkocyi i A n ­ glii, a później w Niemczech, otrzym ała ona nazwę „W asserp e st” (zaraza wodna), bo w kilka la t zapełniła całe kanały, rzeki i sta ­ wy, u tru d n iając w nich rybołówstwo i żeglu­

gę. Ale ja k się ukazała i rozm nażała w spo­

sób niezrozumiały, ta k też i znikła i dziś nie zw racają na nią uwagi. Inaczej się rzecz m a z nowym chwastem wodnym, który nie je s t ta k niepozorny ja k Elodea, owszem ma

nawet piękne kwaty. I właśnie ta piękność je s t przyczyną, że chw ast ów, zwany przez amerykanów hyacyntem wodnym, Eichhornia crassipes albo E . speciosa, dostał się z A m e­

ryki południowej i tak się rozmnożył w je d ­ nej z największych rzek Florydy, St. Johns River i je j dopływach, tudzież w pobliskich jeziorach, że miejscami rybołówstwo stało się niemoźliwem i wielkie parowce kołowe i śrubowe są przez rośliny te wstrzymane w biegu, a nawet zmuszone do osiadania na mieliznach, do tego stopnia, źe kongres S ta ­ nów Zjednoczonych uznał za potrzebne wy­

słać rządowego botanika z wydziału rolni­

czego, H . J . W ebbera, dla obejrzenia okolic przez chwast trapionych i znalezienia nań rady. W ebber umieścił w n-rze 18 „Bulletin U; S. D epertm ent of A griculture. Division of B otany” rozprawkę p. t. The W a te r Hya- zinth and its relation to nayjgation in Flori- da, by H e rb e rt J . W ebb er. W aschington.

Governem ent P rinting Office. 1897. (20 str., 1 tablica, 1 ilustracya). Z tego to ciekawego i szczegółowego sprawozdania wyjmujemy większość danych następnych. Eichhornia crassiper je st rośliną wodną, oddawna znaną i hodowaną w naszych cieplarniach, ale w Ameryce, w innych warunkach, jest bujniejszą; liście jej, 1 do 2 stóp długie, są ułożone w różyczkę, ogonki liściowe m ają nabrzm ienia workowate, napełnione powie­

trzem , a we wszystkich kątach liści znajdują się pączki przybyszowe, zapomocą których roślina rozm naża się do nieskończoności i bezustanku, mimo, źe m a nasiona, które przez cale la ta zachowują zdolność kiełko­

wania. I w Stanach Zjednoczonych hodo­

wano w cieplarniach tę roślinę o wspaniałym kwiecie niebieskim, ale rozmnożyła się w ro ­ ku 1890 we F lo ry d z ie : czyszczono staw w bliskości Edgew ater i wrzucono j ą do rze­

ki St. Jo hn s River, a z rzeki zabierali ją wszyscy przejeżdżający dla jej pięknych kwiatów. N atu raln ie i prijd wody zrobił swoje, bo roślina zanurza w wodzie, nie do­

sięgając ziemi, swe korzenie na 2 stopy dłu­

gie i z pomocą w iatru daleko się posuwa.

Doszło więc do tego, że we Florydzie brzegi rzek i jezior m ają gęste ławice tej rośliny, szerokie na pięćdziesiąt do kilkuset stóp.

N ieraz i środek rzeki lub jeziora jest zajęty

przez Eichhornie na milowych przestrzeniach

(12)

172 W SZECHŚW IAT Nr 11.

ja k tylko rośliny są ta k gęste, że w iatr nie może ich popychać. Z darzyło się w r. 1896, że silny w iatr północny wepchnął Eichhornię z jeziora L ake G eorge do rzeki St. Jo h n s River, gdzie utw orzyła ławicę na 25 mil d łu ­ gą. J a k się takie wyspy pływające oprą o filary mostów kolejowych, arkady b ęd ą w krótkim czasie zapchane zielskiem, a p rąd wody trzym a się dna rzeki, k tó ra wtedy fila­

ry łatwo podmyć może E ichhornia bardzo przeszkadza spławowi drzew a (przez St.

Jo h n s R iver spław iają rocznie 25 milionów stóp sześć, drzewa, przeznaczonego do robót ciesielskich) i chociaż w jej korzeniach ryby ogromnie się m nożą, łowienie siecią stanie się niemożebnem, jeżeli ta roślina i nadal rozmnażać się będzie. W ja k i sposób moż­

na złemu zaradzić? Jeżeli się wydobywa rośliny z wody, aby je wysuszyć i spalić, olbrzymie masy tego gnijącego zielska z a ra ­ żają powietrze, a pączki przybyszowe i n a­

siona, zostając na brzegu, m ogą się łatwo do wody dostać. E ichhornia nie znosi wody słonej, ale przecież nie można zasolić wszyst­

kich rzek i jezior Florydy; n afta, lub benzy­

na, wylana na brzegi i zapalona, jest niebez­

pieczna dla okrętów , lasów i mieszkańców;

mróz nie szkodzi Eichhornii, statk i opatrzo ­ ne przyrządam i do niszczenia chwastu, nie­

wiele pom agają wobec ogromnej jego ilości.

Z ostaje jeden środek, a m ianow icie: z a p o ­ mocą pni drzewnych, umocowanych w brzegu pochyło względem siebie, zmusić prąd, aby zielsko unosił ze środka rzeki. N ajsk u tecz­

niejszym środkiem, według W ebb era, byłuby zniszczenie rośliny zapomocą. naturalnych nieprzyjaciół, t. j. grzybów pasorzytnych, ale te jeszize trzeb a znaleść.

„G aea” . E o k 1 8 9 8 . Z eszyt III.

M. Twardowska.

K R O N I K A N A U K O W A .

— Promienie katodalne. P rom ienie k atod al­

n e, w ybiegające z danego puuktu kał odu, dają się rozróżnić na dwa rodzaje; je d n e , m ianow icie, tw orzą pełny stożek prom ienisty, k 'óry, uderza­

j ą c o ścianę szklaną, w yw ołuje zielo n ą plam ę

fosforescyjną, drugie za ś, mniej znane, stanowią ty lk o pow łokę stożkow atą, o dosyć w ielkim ką­

cie rozw artości, w zbudzającą na ścianie pierścień zielony, ze słabiej jaśniejącem wnętrzem . Drugi ten rodzaj promieni poddali obecnie badaniu pp . W iedem ann i Schmidt, w yw ołując je w roz­

m aitych warunkach, a z poszukiw ań ich w ypły­

wa, że dw ie te formy zjaw iska nie polegają na różnicy prom ieni, ale w ynikają jed yn ie stąd, że w yładow ania elektryczne, które są ich źródłem , w różnych okolicznościach niejednakowo p rze­

biegają. Na granicy między ciałem stałem a ga­

zem prom ienie katodalne w ybiegają w kierunku, w jakim dokonywają się drgania wzbudzających j e prądów elektrycznych; w pow ietrzu pod ciś­

nieniem zw ykłem kierunki tych drgań są prosto­

padłe do pow ierzchni przew odnika, a stąd też i prom ienie katodalne rozchodzą się w tym k ie ­ runku, a kąt rozw artości stożka w zrasta tylko do pewnej granicy. Gdy zaś metal otoczony je s t gazam i rozrzedzonem i, to pow stające w tedy przestrzenie ciem ne spraw iają, że kierunek, w jak im prąd elektryczny przez katod przebiega, nie j e s t ju ż do pow ierzchni je g o prostopadły, prom ienie więc katodalne rów nież od kierunku teg o zbaczają.

S. K.

— Zaćmienie słońca i objawy m eteorologicz­

ne. P. E lio t, dyrektor u rzędu m eteorologicznego w Indyach W schodnich, p isze do „N atu rę” , że objaw y m eteorologiczne, tow arzyszące zaćm ieniu słońca, były daleko mniej w ybitne, aniżeli ocze­

kiw ano. D iagram , nakreślony przez barograf sam opiszący Richarda, w ciągu dnia 22 stycznia, j e s t prawie identyczny z diagramami dnia 21 i 2 3 , zaćm ienie więc słońca żadnego zgoła nie w ywarło w pływu na ciśnienie atm osferyczne.

Co dotyczę tem peratury, to w zrastała ona w ol­

niej, aniżeli zazw yczaj, od godziny ! 1 rano aż do chw ili, gdy nastąpiło zaćm ienie całkow ite;

w ted y opadła nagle o 3° i pozostaw ała n ie­

zm ienną przez czas pew ien po zaćm ieniu ca łk o - w item . I tego w szakże spadku nie m ożna sta­

now czo przypisyw ać chwilowem u zakryciu tarczy sło n eczn ej, w części bow iem , przynajm niej w miejscu obserw acyi, w V iziaburgu, sprowa­

dzona ona była przez zm ianę kierunku wiatru.

Jedynym przyrządem , który okazał w rażliw ość niew ątpliw ą, b ył term om etr bezpośrednio na prom ienie słoneczne w ystaw iony, p odnosił się on bcw iem statecznie od w schodu słońca aż do pięciu minut po rozpoczęciu zaćm ienia, odtąd zaś zaczął opadać coraz prędzej aż do końca zaćm ienia całkow itego.

8 . K.

— Kołysanie się wody na jeziorach i mo­

rzach śródlądowych pod w pływ em ciśnienia

atmosferycznego. Ż eglarze dawno ju ż znają

wpływ burz na jezio ra i na m orza, w których nie

ujaw nia się przypływ . Tak na m orzu K aspij-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dla ocenienia tego układu przegródek należy porównać go z układem, jaki się znajduje u innych ukwiałów. W iększość, j e ­ żeli nie wszystkie ukwiały dają

m iałą, źe tego rodzaju budowę mieć mogą tylko kryształy rombowe, których wszystkie własności fizyczne odznaczają się sym etryą względem trzech płaszczyzn

Zabarw ienia te mogą w ystępow ać na liściu same przez się albo też obok zabarw ienia zielonego.. Liście takie oznaczają

kle nazwą albinizm u i rospatryw ane jak o zjaw isko patologiczne na równi z plamami żóltemi. Zupełne odbarw ienie i żółknienie liści zagraża roślinie

Zależnie od stosunkow ych ilości tych m ateryjałów otrzym uje się ro ­ zmaite odcienie barw ne ostatecznego p ro

Rozumie się, że ilość tlenu, wydzielanego przez bakteryją zieloną, stosunkowo ubogą w chlorofil, jest w każdym razie nieznaczna, a ponieważ Spirille pomimoto

czne oszczędności (8 do 13 tysięcy franków rocznie) przez zaprow adzenie św iatła elektrycznego, przez poniesie­. nie stosunkowo nieznacznego nakładu jednorazowego, na

dziekan Uniw., mag.. Ilzę są tą protoplazm atyczna gruszeczlta poczyna wiosłow ać i szybko pływ a po pow ierzchni wody. Zaródź kom órek zw ierzęcych lub