M 29. Warszawa, d. 17 lipca 1898 r. T o m X V II.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA11.
W W a rs za w ie : rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. 1 0, półrocznie rs. 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi .W szechśw iata*
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K om itet Redakcyjny W szechśw iata stanow ią P anow ie D eike K., D ickstein S., H o y er H . Turkiewicz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozew icz J., Na- tansón J „ Sztolcm an J ., T rzciński W . 1 W róblew ski W .
^ .d r e s ZESećLeiłccsri: 2Hral5:o-w"sl5:ie-I=rzed.3aa.IeścieT ISTr SS.
S Z K I C E E M B R Y O L O G IC Z N E . I . N ie k t ó r e s t u d y a d o ś w ia d c z a ln e nad d z i e d z i c z n o ś c i ą .
Z pomiędzy licznych równie doniosłych teoretycznie, ja k efektownych wyników, ja- kiemi poszczycić się może embryologia do
świadczalna w ostatnim la t dziesiątku, n aj
większej bodaj wrzawy narobiła w świecie nau - kowym, ogłoszona w 1889 r. praca Boveriego.
Uczonemu tem u udało się skrzyżować dwa zupełnie odmienne gatunki jeżów morskich : ja ja gatunku Sphaerechinus granularis, za
płodnione przez plemniki jeżów Echinus mi- crotuherculatus, rozwinęły się w larwy, typu ściśle pośredniego pomiędzy gatunkam i ro - dzicielskiemi.
N astępnie Boveri zmodyfikował doświad
czenie to w sposób n a stę p u ją c y : w strząsa
ją c w probówce ja ja Sphaerechinus udało mu się otrzym ać kawałki ja j, pozbawione ją d r a (naturalnie, obok jaj uszkodzonych, większa część użytego m ateryału wychodziła z tej operacyi bez szkody); dolewając następ
nie do tejże probówki płynu nasiennego od Echinus m icrotuberculatus, Boveri otrzy
mywał drogą sztucznego zapłodnienia larwy, nieco od poprzednich odm ienne: były one wogóle m niejsze i ją d ra w komórkach ich
też były mniejszych rozmiarów. Cały zaś wygląd zewnętrzny larw tych przypom inał zupełnie larwy typu ojcowskiego.
N a zasadzie tego, Boveri utrzym ywał, że larw y te pochodzą z ja j uszkodzonych, po
zbawionych j ą d e r : podług niego mniejsze ich rozm iary tłum aczą się tem , że rozwinęły się one z ja j o zmniejszonej masie zarodzi — i przy tem wyłącznie z przed jąd rza (pronu- cleus) męskiego, co wpłynęło na zm niej
szenie wymiarów ją d e r w kom órkach p o chodnych.
Z doświadczeń swych Boveri wyprowadzał wniosek, że ją d ro je s t wyłącznym przenośni
kiem cech dziedzicznych, a to na tej zasa
dzie, że otrzym ane przezeń larw y były zu
pełnie pozbawione cech organizm u m acie
rzystego.
W obec olbrzymiej doniosłości tezy Bove- riego, rozstrzygającej jedno z najbardziej zasadniczych zagadnień nauki o życiu, ko- niecznem było sprawdzenie doświadczeń, k tó re doprowadzić miały do tych wyników.
Z prac tych zatrzym am y się tu taj na poszu
kiwaniach Seeligera ').
') O. Seeliger : Giebt es geschlechtlich er- zeugte Organismen ohne miitterliche Eigenschaf- ten? Archiy f. Entwick. Mechanik. I. 2 0 3 — 2 2 3 . 3 tab.
450
Celem pracy tej było spraw dzenie : 1) Czy rzeczywiście mieszaniec je st zawsze czemś zupełnie pośredniem pomiędzy obiema formami rodzicielskiemi?
2) Czy larw y o zmniejszonych ją d ra c h po
chodzą, zawsze i wyłącznie z ja j bezjądro- wych?
Przedew szystkiem musimy tu zauważyć, że S eeliger, zarówno ja k i sam Boveri, wprost ze względów technicznej natury, nie mogli obserwować bezpośrednio procesu zapłodnie
nia ja j pozbawionych ją d e r, lub też norm al
nych. To też Seeliger nie przeczy możliwo
ści „zapłodnienia bez p rz ed jąd rz a żeńskiego”, lecz także nie przyjm uje bez zastrzeżeń wniosków Boveriego i ich dalszych kon- sekwencyj, tem bardziej, źe własne jego po
szukiwania, ja k o tem się przekonam y poni
żej, doprowadziły go do wyników zupełnie odmiennych.
Zwróćmy się do faktów .
Przedew szystkiem norm alna larw a S phae
rechinus je st większa od larw y E chinus. Od otworu odbytowego pierwszej wznosi się pio
nowo słupek wapienny, którego niem a u la r wy Echinus; słupki zaś nad-odbytowe skła
d a ją się z trzech pręcików równoległych, po
wiązanych gdzieniegdzie ze sobą zapom ocą wiązadeł wapiennych, i m a ją wygląd siatk o waty. Homolog tych słupków u E chinus przedstaw ia się w form ie prostego pręcika.
Larw y-m ieszańce, rozw ijające się o wiele po- wolniej, niż norm alne, m a ją cechy pośrednie między cechami larw norm alnych obu g a tu n ków, lecz dosyć często spotykam y tu osobniki uderzająco podobne do jednej z form rodzi
cielskich; czasem naw et bywały typowe la r
wy Echinus, w drobnych ledwie ry sach ró ż
niące się od larw typu m acierzystego.
W obec tego można wnioskować, że m ieszań
ce przedstaw iają wszystkie formy pośrednie pomiędzy typam i rodzicielskiemi i źe te o stat
nie określają granice zmienności m ieszań
ców. T ak, np., słupki nad-odbytow e mie
szańców najczęściej przedstaw iają się w fo r
mie dwu pręcików wapiennych, co ju ż je st ściśle pośredniem między larw am i norm alne- mi obu gatunków rodzicielskich; lecz także z d a rz a ją się larw y ze słupkam i o jednym pręciku, o trzech, o jednym dużym a drugim m ałym , o jednym długim a dwu krótkich i t. d., lecz nigdy słupki te nie są ściśle po
dobne do siatkowatych słupków g atu n k u m acierzystego. Toź samo stosuje się i do większości innych organów.
T a okoliczność silnie podaje w wątpliwość wartość pierwszej tezy Boyeriego, ponieważ mamy tu zachowanie cech ojcowskich przy bybrydyzacyi norm alnych produktów roz
rodczych obu gatunków.
Co zaś do drugiej kwestyi (wymiarów j ą der), to liczne pomiary, zrobione nad ją d ra mi mieszańców norm alnych wykazały, że ją d r a te m ogą posiadać najrozm aitsze wy
m iary : od zwyczajnej, do podwójnej wielko
ści. Toż samo zupełnie zauważyć się daje i u larw , pochodzących z ja j wstrząsanych przed zapłodnieniem. T ak więc i d rugi wniosek Boyeriego nie je s t bardziej upraw niony niż pierw szy: m ałe rozm iary ją d e r larw nie upoważniają jeszcze do przypusz
czenia, źe rozwinęły się one z bezjądrowych kawałków jaj.
N a zasadzie prac Seeligera możemy dojść do n ad e r ważnych wniosków co do hy brydy- zacyi wogóle. W szystkie fakty, d o tąd po
daw ane przez różnych autorów , pozw alały rozróżniać trzy rodzaje dziedziczenia cech rodzicielskich przez mieszańce :
1) M ieszaniec je s t podobny wyłącznie do jednego z rodziców.
2) J e s t on form ą ściśle pośrednią między obiem a form am i rodzicielskiemi.
3) P osiada on jednocześnie, obok pewnych cech ojcowskich, także i cechy organizm u m atki.
Z d a rz a ją się obok tego przypadki, szcze
gólnie częste u metysów, gdzie form a po
chodna ujaw nia cechy, słabo albo też wcale u rodziców nie wyrażone, napotykane n ato m iast u przodków bardziej odległych.
W szystkie te wymienione przypadki m ogą istnieć obok siebie jednocześnie.
N ie należy zapominać, że poszukiwania po
wyższe były robione nad larw am i. Zwróćmy je d n a k uwagę na tę okoliczność, że S p h aere
chinus i Echinus w przyrodzie żyją w je d nych i tych samych miejscowościach i że h y b ry d y z a c ja ich produktów rozrodczych (szkarłupnie zapładniają się zewnętrznie) może się bardzo często odbjw ać i w w arun
kach naturalnych. Mimo tego nikt jeszcze d o tą d nie znalazł dorosłego jeża morskiego o cechach pośrednich między temi dwuma
N r 29. WSZECHSWIAT 451 gatunkam i. W obec tego moźliwem, a nawet
koniecznem staje się przypuszczenie, że la r
wy-mieszańce nie są w stanie przekroczyć pewnego stadyum rozwojowego i wprędce obum ierają. J e s tto zjawisko szczególnie po
spolite w tych przypadkach, gdzie silnie je st wyrażona dw ukształtność płciowa, np. u ro
b ak a Bonellia. W takich razach niemożli- wem staje się istnienie formy pośredniej, gdyż byłaby ona potworem niezdolnym do życia. W obec tego form a ta k a musi rozwi
nąć się w kierunku typu ojcowskiego lub też m acierzystego. Okoliczność ta tłum aczy nam też i to znane zjawisko, źe u roślin, gdzie hybrydyzacya je st ta k łatw ą i częstą, nie- spotykamy innych rodzajów dziedziczności, ja k trzy wyżej wymienione.
Uczeni, którzy obserwowali tylko formy dojrzałe, nie mogli zauważyć faktów, wykry
tych przez poszukiwania Seeligera. Mimo to przyjąć musimy, że rozwój każdego za
ro d k a zwierzęcego, zarówno ja k i każdej m łodej rośliny, odbywa się w tych samych granicach zmienności, co opisany powyżej rozwój larw jeżowców— lecz pozostają przy życiu ostatecznie tylko te indywidua, które się rozwijały podług jednej z trzech wymie
nionych kategoryj.
W ogóle koniecznem je s t przypuszczenie, źe istnieje pewne podobieństwo między nor- malnemi zjawiskami dziedziczności i zja
wiskami hybrydyzacyi. P raw a, określające podobieństwa potom stw a do rodziców, są też sam e przy krzyżowaniu dwu osobników na
leżących do jednego i tegoż samego gatunku zarówno ja k i odmiany, pochodzące z krzy
żowania dwu gatunków odmiennych. Do tego samego wniosku doszedł przecie już dawniej Darwin.
P ozatem musimy zaznaczyć jeszcze jednę dość ważną, podług pewnych autorów, oko
liczność : w tłum aczeniu przyczyn pow sta
wania larw o cechach wyłącznie ojcowskich możliwym je st b łąd zasadniczy. W rzeczy
wistości larw y Sphaerechinus są tylko b a r
dziej filogenetycznie posuniętem stadyum larw E chinus, i różnice morfologiczne po
między temi obiem a form ami larw są dosyć nieznaczne. S tą d wniosek, że larw y-m ie
szańce, podobne wyłącznie do larw gatunku ojcowskiego, m ogą niebyć zupełnie pozba- wionemi plazmy gatunku m acierzystego, i
Przypuszczają więc niektórzy (Rakovitza), że i tu ta j możemy widzieć w zarodku „mie
szaninę substancyj” obu gatunków. W sze
lako hypotezy tego rodzaju zbyt mało m ają podstaw faktycznych, aby mogły być brane dziś pod uwagę : ścisłe badanie w kwestyi zjawisk ta k nieskończenie złożonych, ja k zja
wiska dziedziczności, musi na teraz poprze
stać jedynie n a możliwie dokładnem pozna
niu faktów dostępnych, a wystrzegać się przedwczesnych, nieuprawnionych uogólnień.
Ja n T ur.
STAN OBECNY
badań geograficznych w flfpyee.
(Ciąg dalszy).
3.
To sumaryczne wyliczenie podróży po S a harze, odbywanych w okresie drugim , do
tychczas trw ającym , znajom ienia się z nią;
to pośpieszne i zwięzłe oznaczanie każdej z tych podróży n a skali wnikania w S aharę, jakkolw iek sam o w sobie stanow i pewną c a łość i, jako całość, dać może ogólne pojęcie o dotychczasowym przebiegu badań g eo g ra
ficznych w tej części Afryki, jednakże wy
m aga ono nieodzownie uzupełnienia. Tem uzupełnieniem zostać powinno poznanie szcze
gółowe jednej lub dwu wypraw bardziej cha
rakterystycznych, to jest bardziej niż inne wtajemniczyć mogących w istotę rzeczy. To wyliczenie i oznaczenie mogą służyć naw et za konieczne ram y do takiego właśnie po
znania szczegółowego. Bez [ram szczegóło
wy obraz zniknie w przestrzeni, rozwieje się w czasie. Bez szczegółowego obrazu ram y same pewną próżnią razić są w stanie.
Takiej to charakterystycznej wyprawy szu
kać nam niechybnie należy w wyprawach F e rn a n d a F oureau. Dwanaście już doko
nanych wynoszą tego podróżnika na stan o wisko wyjątkowego badacza Sahary, rzadkie
go specyalistę w je j sprawach wszelakich, biegłego znawcę przeróżnych na niej sto
sunków.
K a żd a z wypraw F oureau je s t wynikiem poprzedniej, a wstępem do idącej po niej.
N r 29.
J e d n a d ru g ą uzupełnia i wyjaśnia. Gdyż nietylko jednę z d ru g ą łączy w nich jedność osoby, lecz, co więcej, łączy je z sobą jedność a naw et tożsam ość m iejsca, n a którem się odbywały te wyprawy. Odbywały się one bowiem w tym sam ym obrębie S ahary, niby na jednem i stałem scenaryum , które, cho
ciaż obejm uje rozległe przestrzenie, p rz e
wyższające rozległością niejedno państwo europejskie, daje się ująć w określone i p ra widłowe granice. Utworzony z takich to po
jedynczych podróży, niby ogniw oddzielnych, łańcuch wypraw stanowi dopiero całość nau
kową, dochodzącą do wielkiego znaczenia.
Z naczenie to podnosi jeszcze t a okoliczność, choć poboczna, że będąc bez przykładu w h i
storyi geografii i w skutek swej nowości jesz
cze bez naśladow ania, łańcuch ten wypraw pozostaje jedynym zupełnie w nauce i je st całkowicie oryginalnym . N a jakiem z jego ogniw jed n ak zatrzym ać się dłużej mamy, wskaże rz u t oka, z konieczności wprawdzie tylko pobieżny, na łańcuch cały.
Ponieważ ów łańcuch wypraw nie w ynikał z planu ułożonego zgóry lecz raczej z nieza
leżnych od podróżnika okoliczności, d otknie
my poprzednio przyczyn, k tó re wytworzyły te okoliczności. Poznanie przytem tych p rzy
czyn rzuci trochę św iatła na istotne położenie francuzów w tej strefie ich wpływów, w ytłu
maczy ich akcyą dla jednych powolną i nie
dołężną, dla innych zagadkową.
W pierwszej wyprawie, odbytej w 1876—
1877 roku, zwiedził F o u rea u , wraz z Ludw.
Sayem i kilku innymi, krańce północne S a h ary w jej pasie środkowym. W rok później mniej więcej te same strony, lecz już sam o
dzielnie bez uczestników i doradców. Obie te wyprawy stanowić dla niego m iały tylko wstęp do następnych. Tym czasem nastąp ił rok 1881. W ypraw a d ru g a F la tte rs a , złożo
n a z kilkudziesięciu ludzi, zo stała n a S aharze wymordowana. Grozę wypadku wzmogło jeszcze współczesne zam ordow anie również n a S ah arze trzech propagatorów chrystya- nizmu. F a k t ten, ja k się to zdaw ało w ogól- nem przerażeniu, na czas nieograniczony przeryw ał wszelkie wyprawy. Lecz F o u rea u nieustraszony faktam i, wyższy nad powszech
ne zniechęcenie i obawy, w ystąpił z p ro jek ta
mi nowych i, uzyskawszy środki rządowe, k tó re mu następnie stale bywały dostarczane
z kilku ministeryum (oświaty, spraw ze
wnętrznych, m arynarki, wojny, gdyż osobne ministeryum kolonij nie było jeszcze podów
czas utworzone), rozpoczął ów łańcuch wy
praw.
W yrżnięcie wyprawy F la tte rs a tylko prze
strogi mu d ostarczy ło : którędy kierować swoje i ja k je urządzać.
Celem F ou reau mógł zostać tylko cel F la t tersa , mianowicie wytknięcie i zbadanie drogi przez S aharę do Sudanu. Lecz ponieważ nie przyroda zabija podróżników po Saharze, lecz wymordowują ich ludzie, należało przeto głównie tych ludzi unikać wogóle, a zwłasz
cza m orderców F la tte rs a . F la tte rs podążał do S udanu na góry A h a g g ar i na wschod
nich ich stokach zginął, F o u rea u przeto po
stanow ił przedrzeć się inną drogą, bardziej odludną, opodal gór Ą h a g g a r przechodzącą.
Pozostaw ało do wyboru mu ich dwie : za
chodnia, n a archipelagi G u ra ra i T u a t zatem na góry A d rar-A h n et, i wschodnia, pomiędzy uedam i M ya i Ig h a rg h a r, dalej, pomiędzy płaskowzgórzam i T adem ait i T in g h ert, na płaskowzgórze Tassili i góry A ir. F o u rea u w ybrał drogę wschodnią.
Ludność główną środkowego p asa Sahary stanow ią tuaregi, tylko na północy, od g ra nic Algeryi, zam ieszkują jej krańce szaambo- wie. T uaregi, rozsiani po ta k wielkich prze
strzeniach ja k S ah ara, poprzedzielani pusty
niam i bezwodnemi, ro zp ad ają się n a odrębne grupy i związki, ześrodkowujące się naokół oaz i gór, płaskowzgórzy i wklęsłości g ru n towych.
G órne części uedów M ya i Ig h a rg h a r, pła- skowzgórza T adem ait, T in g h ert, Tassili zaj
m ują tuareg i Azdżer; naokoło gór A h a g g ar skupiają się tu areg i A h a g g ar; naokoło gór A d ra r-A h n e t—tu areg i Taitok; wzdłuż ła ń cucha gór A ir ciągną się po obu jeg o s tro nach tuaregi Kelui; na południe od T aitokaw i K e lu i—Auelimmidy.
U nikając gór A h a g g ar i tuaregów A h a g g ar, F o u rea u z konieczności m usiał wchodzić w stosunki z tu areg am i A zdżer. Z resztą z tem i tuaregam i francuzi mieli już pewne bliższe znajomości jako z sąsiadam i, a naw et łączy ł ich z nimi tr a k ta t handlowy, zaw arty w G hadam es jeszcze w 1861 r.
Ponieważ celom wszystkich wypraw dzie
sięciu F o u rea u było przedarcie się do S u
N r 29. WSZECHŚWIAT 453 danu środkowego na A ir i stale te same
przyczyny uniem ożebniały dopięcie tego celu i zmuszały do powrotu; ponieważ do dojścia
urozmaicenie polegało na skierowywaniu ich to bardziej n a zachód, to znowu bardziej na wschód—obręb k ra ju specyalnie zwiedzane-
S K R .y
W riuS»w '-: - .i -Mik-'
JOff lat Zir*ły
% lW d ^
lUGGOl
K Chain e [■}d Egueli
WYPRAWA SZÓSTA FOUREAU listopad 1 8 9 3 —marzec 1894,
'Aghagl
do Airu w ybierał on różne drogi i pow racał różnemi; ponieważ te drogi chociaż różne z natu ry rzeczy m ogły biedź tylko w jednym kierunku, z północy n a południe, a całe
go przez F ou reau , to scenaryum przymusowe wszystkich jego wypraw przybrało postać czworokąta.
P unktem wyjścia i ; powrotu wszystkich
dziesięciu wypraw F o u rea u było m iasto T ug g u rt, leżące, ja k wiemy, n a k ra ń c a c h po łu d niowych prowincyi algierskiej K onstantyny, lub nieco wyżej n a d nim B isk ra. W swych wyprawach n a południe zboczył najdalej ku zachodowi do archipelagu T idikelt, a w nim do grupy oaz In -S alah; ku wschodowi zaś do m iasta G hadam es; n a południu dosięgnął najdalej, ja k to sobie przypom inam y, jezio
r a M ihero.
Otóż jeżeli te cztery punkty wymienione : m iasta T u g g u rt i G hadam es, oazy In-Salah i jezioro M ihero połączymy z sobą liniami prostem i w celu otrzym ania czworokątu, otrzym am y go i to będzie owo scenaryum wy
praw F o u rea u '). R ozm iar owego czworo
k ą ta wykaże długość linij stanowiących jego boki. I tak. L inia T u g g u rt—G hadam es wy
nosi 450 lcm\ G hadam es—jezioro M ihero — 500; jezioro M ihero—I n S alah — 750; In Sa- la h —T u g g u rt — 725.
N akreślony w ta k i sposób czw orokąt za
wiera w sobie dwa znane nam uedy M ya , i Ig h a rg h a r, które, łącząc się, tw orzą trzeci R hir, nad którym właśnie, ja k to sobie p rzy
pominamy, leży T u g g u rt; dalej dwa płasko- wzgórza : T idem ait, z którego ued M ya wy
chodzi, i T ingh ert, obok którego z zachodu ued Ig h a rg h a r przechodzi; nakoniec znaczną część areg u , okolonego doliną Ig h a rg h a ru , w której się znajduje jezioro, wzmiankowane już, M enghug, i ued T ik am alt z jeziorem M ihero, znajdujący się ju ż u podnóży płasko- wzgórza azdżerskiego Tassili (jest bowiem jeszcze inne, bardziej na południe Tassili, T an A dar).
Go do przestrogi, wyniesionej z losów F la t
tersa, ja k urządzać swoje wyprawy, F o u re a u postanowił nadać im, w celu zupełnego uspokojenia tuaregów względem swoich za-
Dołączona mapka, chociaż specyalnie zro
biona tylko do jednej z wypraw Foureau, m ia nowicie szóstej, odbytej w 1893 - 1 8 9 4 r., czego dowodzi wytknięta na niej marszruta tej w ypra
wy, może w tym przypadku służyć do w szyst
kich jego wypraw, ponieważ obejmuje prawie cały wskazany czworokąt. Brakuje na niej tylko miasta Ghadames. Położenie jego wszakże łatwo sobie możemy przedstawić i mapkę w wyobraźni uzupełnić. Leży ono pod 30°4 0 ' szerokości, a więc na wysokości Ain Taiba, tylko na wschód od tego źródła o trzy z minutami stopni, więc na 7° długości (od Paryża).
miarów, ch a rak ter czysto naukowy i dla nich przyjazny. Dlatego sam je tylko odbywał bez eskorty wojskowej i wyłącznie w otocze
niu przewodników i to nielicznych. Przew od
ników dostarczali mu szaambowie, lecz gdy zdołał znaleść tuaregów , im oddawał pierw
szeństwo z ochotą.
Podczas pierwszej wyprawy ‘) we w skaza
nym czworokącie (a w trzeciej już w porząd
ku chronologicznym) F o ureau, wyruszywszy z T u g g u rtu 6 lutego, m iał zam iar dosięgnąć tymczasowo przynajmaiej H assi Messegem, [ na południowo-wschodnich stokach plasko-
| wzgórza Tadem ait. D nia 22 lutego s ta n ą ł u A in Taiba, zaledwo na pół drogi od celu j pośredniego. Oświadczenie przewodników,
| że dalej iść nie chcą i nie mogą, zmusiło go do odwrotu. Przewodnikam i tym i byli szaam bowie. W ich języku kraj tuaregów nosi nazwę K ra j S trach u . P rzy tsm niedawne wypadki podbudzały wyobraźnią do coraz nowych płodów. Zwiedziwszy jeszcze H assi U lad Aisz, 10 m arca, 18 był już w U argli.
A in T aiba i H assi U lad Aisz leżą pośrodku aregu, oddzielającego ued M ya od uedu Ig h a rg h ar.
Niepowodzenie tej wyprawy stało się dla F o u reau bodźcem do przedsięwzięcia nowej.
Podany jej projekt w r. 1885 do M inisteryum oświaty, rozpatrzony w Kom isyi W ypraw , zyskał w zasadzie uznanie zupełne, lecz dla przyczyn politycznych został odłożony. W t a ki sposób a u to r jego niedoczekawszy się uchwały stanowczej, wyruszył na ued Ig h a r- g h a r i Wielki areg wschodni (D ra h a r el E rg ).
B yła to d ru g a wyprawa. W y d a n a w r. 1888 wielka k a rta S ahary północnej, nagrodzona przez Towarzystwo geograficzne, m iała tym-
*) Fakty co do wypraw Foureau czerpię z dzieł i wydawnictw następnych :
P. V uillot: L ’exploration du Sahara, etude historique et geographiąue. Paryż, 1895.
R. de Saint-Arroman : Les Missions franęaises.
Serya I. Paryż, 1896.
Revue franęaise de 1’etranger et des Collonies et Esploration, Gazette Geographiąue, z lat od
nośnych. To wydawnictwo oprócz ciągłego śle
dzenia za ruchem podróżników dostarcza jeszcze sprawozdań in extenso, dokonywanych przez sa
mych podróżników w La Societe de Geographie de Paris.
L ’Annee cartographiąue, ju ż wzmiankowane.
Przyłączoną mapkę biorę z dzieła Vuillota.
N r 29. WSZECHŚWIAT 455 czasem ludziom, od których zależały środki
na wyprawę projektow aną, przypominać ocze
kującego rezolucyi autora.
W r. 1889, uzyskawszy zapewnienie wypra
wy, F ou reau powziął plan następny : w P a ryżu, w czasie wystawy, znajdowało się kilku z więzienia algierskiego przywiezionych tu a regów, których do więzienia wprowadziła rhazzu (wyprawa zbójecka). Byli to taikoci z gór A d ra r-A h n et. F o u rea u prosił o wy
danie mu z nich jednego lub dwu, by w ich towarzystwie dostać się w ich góry. Sądził bowiem, że wdzięczność za swobodę uzyska
ną skłoni ich do rzeczywistej nad podróżni
kiem opieki. Góry A d ra r-A h n et, ja k sobie przypominamy, wznoszą się na dwu trzecich drogi do S udanu z A lgeru. N a odmowną odpowiedź ') wyruszył 12 stycznia 1890 r.
z B iskry di’ogą u ta rtą w pierwszej wyprawie na T u g g u rt Ain Taiba.
Tym razem udało mu się przejść dalej, niż w pierwszej wyprawie zamierzył. Z o sta- j
wiwszy H assi Messegem n a lewo, dosięgnął 24 lutego strefy m aaderu południowo-wschod
niego (łożysk potoków, którem i w czasie desz
czów spływa z gór woda) płaskow zgórza T a dem ait, noszącego miejscową nazwę M aader Suf. Kilkudniowy odpoczynek wśród wód ! i zieloności nie okazał się dostatecznym śro d kiem na znużenie i wycieńczenie, którym pod
legli wszyscy przewodnicy i ich wielbłądy.
D. 2 m arca zwrócił się na północ z nęcącej go ku południowi drogi, a 24 s ta n ą ł z po
wrotem w T uggurt.
W niespełna dwa la ta nastąp iła wyprawa czw arta.
W niej opuścił T u g g u rt d. 22 stycznia 1892 r. T eraz ju ż nie w ybrał drogi na A in T aiba, lecz bardziej wschodnią, na H assi M uillab-M aattallah, prowadzącą przez W iel
ki G assi (rodzaj k u ry ta rz a wśród wydm piaszczystych na aregu). Dosięgłszy tego hassi, przepraw ił się przez ued Ig h a rg h a r
*) Czego się nie udało otrzymać Foureau, otrzymał P. Crampel. Jeden z tych tuaregów, Iszenad alg Rhali, uwolniony z więzienia wskutek jego starań, przyjął udział w wyprawie, w której ten został zamordowany. Tuareg zniknął bez wieści. W łaśnie ta okoliczność naprowadza na wniosek, że ów tuareg miał udział w zamordo
waniu Crampela.
z lewego na prawy brzeg jego, podszedł pod płaskowzgórze T ing hert, okrążył zachodni jego cypel i wszedł 23 lutego do oazy Te- massinin, leżącej u wejścia do znacznego uedu Ohanet, okalającego od południa-za- chodu owo płaskowzgórze.
Tem assinin stać się m iał obecnie celem pośrednim i m etą ostateczną wycieczki. C iąg
le walcząc z niechęcią a naw et odpornością przewodników, uśm ierzając rozsiewane fan
tastyczne pogłoski co do swych zamiarów i zamiarów spotykanych podróżnych innych, n a H assi Tin-Sig i E l Biod, gdzie był 28 lu
tego, zboczywszy nadto do H assi Messeggem, nakoniec na Ain T aib a powrócił do T u g g u rt 25 m arca.
P ią ta wyprawa zaprow adziła F o u rea u do G hadam es. W yruszył w n ią pod koniec te goż 1892 roku, 4 grudnia, z Biskry, wprost pom ijając T ug gu rt, na U arglą, dalej na Ain T aib a i E l Biod do Temassinin. S tąd do zamierzonego celu podróży prow adzą dwie d r o g i: jed n a środkiem W ielkiego aregu (D rah ai el E rg ), d ru g a brzegiem jego połud
niowym, pomiędzy tym aregiem a stokami płaskowzgórza T inghert. T a ostatnia, choć dłuższa, m ająca trw ać dni 12, z których 10 w bezwodnej miejscowości, jak o wcale jeszcze nieznana, bardziej go nęciła. U dał się więc nią. Cztery poprzednie wyprawy przekonały go, że bez czynnej pomocy i prawnej opieki tuaregów A zdżer nie uda mu się uigdy prze
praw ić do Sudanu. P odróż do G hadam es m iała mu zbliżenie się z tuaregam i tymi ułatwić. Obawiał się jednakże wejść do m iasta. P o kilkudniowym obozowaniu pod niem, zwrócił się, niczego nie dopiąwszy, w kierunku północno-zachodnim przez ten sam wielki areg do T u g g u rt, gdzie stan ął
16 lutego ').
Konieczność jednakże porozum ienia się z tuareg am i górow ała nad całem położeniem.
N astępn a wyprawa, szósta (listopad, 1892—•
m arzec, 1893), m iała F o u reau do takiego po-
') W' okolicy Ghadames Foureau znalazł szczątki zamordowanych przez tuaregów w ro
ku 1881 kapłanów chrześciańskich Richarda, Morata i Pauplarda, oraz resztki ubrania i pa
pierów. Część tych przedmiotów leżała na powierzchni, część była pokryta naniesionym piaskiem.
456
rozumienia się doprowadzić. A ponieważ w niej zaszedł on najdalej na południe i n a j
dalej zboczył na zachód, ze wszystkich jego wypraw je s t ona najw ażniejsza. Z atrz y m a
my się więc dłużej z podróżnikiem w prze
bytej drodze. U łatw i nam to przyłączona m apka, n a której znajdujem y w ytkniętą m arsz ru tę całej wyprawy. Trzy m inisterya i generalny rz ąd ca A lgeryi dostarczali mu
środków w niej.
W ycieczka pod archipelag T idikelt sta n o wi pierwszą część wyprawy. P o d ją ł sig na rozkaz rządu algierskiego w celu zdjęcia na plan drogi od E l Golea, fortu francuskiego, ja k to sobie przypominamy, do grupy oaz I n Salah. W tej wycieczce wszystko zależa
ło od pośpiechu, by uprzedzić wszelki od
pór tuaregów . D okonał jej z powodzeniem w przeciągu dni kilkunastu (w drugiej poło
wie listopada), z pięciu tylko przewodnikami, szaambam i, stanowiącym i całą jego eskortę.
Z H assi el H adż M ussa, leżącego na d ro dze z E l G olea do In Salah, gdzie zosta
wił, dążąc pod T idikelt, swe otoczenie, zapa
sy i przyrz3idy, w drodze powrotnej F o u rea u zwrócił się ku południo-wschodowi (3 g ru d nia) i wszedł na znany już sobie a re g , ro z pościerający się pomiędzy dwum a uedami M ya i Ig h a rg h a r. K ieru ją c się n a E l Biod i Temassinin, dosięgnął uedu A h an et. W T e massinin spotkał kilku azdżerów, którzy go zawiadomili, że kebar ich (rad a czy też zgro madzenie) znajduje się gdzieś na wschodzie.
Ponieważ dla porozum ienia się i układów należało odszukać ów k eb a r, F ou reau p rzy
j ą ł z ochotą oświadczenie spotkanych adże- rów, źe chcą zostać jego przew odnikam i i do
prowadzić go do k e b a ru —i z nimi wyruszył go ścigać. K e b a r bowiem był ruchom y i przenosił się z m iejsca n a miejsce, w m iarę wypasania przez plem ię rzadkich pastw isk w uedach na aregu pomiędzy płaskowzgórza-
mi T in g h ert i Tassili.
Id ąc uedem A h an et, F o u rea u okrążył T in g h e rt i dosięgnąwszy wschodnich jego krańców, zwrócił się ku południowi, na góry i płaskow zgórze E g ele, które przebywszy, doszedł do uedu T ikam alt. Ponieważ się zn alazł ju ż w sąsiedztw ie ściganego kebaru, w nim się zatrzym ał.
(Dok. nast.).
I. R adliński.
!
Sprawa rozmnażania się grzybów.
(Dokończenie).
R ozejrzyjm y się teraz, czy w cyklu rozwo
jowym opisanych powyżej grzybów, nie spo
tykamy czasem procesów zbliżonych do za
płodnienia.
Co dotyczę rdzy, to świat uczony oddaw na już podejrzliwie spoglądał na sperm agonia, z niewiadomej przyczyny powstające na liś
ciach berberysu, a to z powodu, źe wewnątrz nich w ytw arza się mnóstwo drobniutkich zia
renek, które pomimo, że wyrzucane byw ają nazew nątrz, kiełkować nie mogą. Takie za
chowanie się ziarenek, pozostałych w sper- m agoniach, skłoniło uczonych do przypusz
czenia, że mamy w danym przypadku do czynienia nie z zarodnikam i, lecz z męskiemi zapładniającem i elem entam i grzyba, k tó re utraciły zdolność do kiełkowania; nazw ano więc ciałka te „sperm atiam i”. Dzisiaj wszak
że nie ulega już żadnej wątpliwości, że o rg a ny te wcale nie m ają tego znaczenia, jak ie w yraża nazwa ich produktów, ponieważ nie- tylko źe nie znaleziono odpowiednich o rg a
nów żeńskich, lecz wbrew naw et wszelkim dawniejszym badaniom, dowiedziono, źe „sper- m a tia ” kiełkować mogą. Nie są to zatem elementy zapładniające, lecz drobne bardzo zarodniki.
U workowców i podstawczaków pierwotnie szukano organów zapłodnienia w tych m iej
scach, w których pow stają zarodniki, uważa
ją c te ostatnie za produkty procesu płcio
wego.
Istn ien iu pewnych dążności w tym k ieru n
ku odpowiada ju ż sam a nazw a Hym enium , nad an a warstwie podstawek lub worków.
P rzez czas pewien znaczenie plemni przy
pisywano osobliwego rodzaju komórkom, roz
sianym pomiędzy podstawkam i wielu g rzy
bów kapeluszowych. Przypuszczano, że ko
mórki te, postacią do pęcherzy zbliżone, wy
dają plemniki, zapładniające podstawki, któ re dopiero wówczas produkują zarodniki.
W szystko to wszakże było tylko przypusz
czeniem, którego fakty nie potwierdziły. N a- tenczas zaczęto szukać organów płciowych gdzieindziej i zadano sobie pytanie, czy cza
sem cały owoc, ja k np. pieniek z kapeluszem
N r 29. WSZECHŚWIAT 4 5 7 u podstawczaków, a apothecium albo peri-
thecium u workowców, nie powstaje jako r e z u ltat procesu zapłodnienia. T a hypoteza zwróciła ca łą uwagę badaczów na zawiązek przyszłego owocu—n a to, w ja k i sposób po
wstaje on na wojłoczku grzybni. Zauważono przytem , źe utworzenie się miseczki lub otocz- ni poprzedzone bywa przez ukazanie się na grzybni dwu charakterystycznych komórek (fig. 10, A a p). P a r a ta je st zwiastunem przyszłego owocu. Z biegiem czasu komórki te zostają okryte przez strzępki, które rozwi
ja ją się przy ich nasadzie i jed n a z nich (a) form uje worki w ten sposób powstałego owo
cu (fig. 10, BOD), d ru g a zaś pozostaje nie
zmienioną. Z tego też powodu pierwsza z opisanych komórek otrzym ała nazwę carpo-
dyach rozwoju m a postać kłębka, utworzone
go przez sploty nici zupełnie jednakich. D o piero później z pomiędzy tych ostatnich wy
odrębnia się strzępka, form ująca w n a s tę p stwie worki (asci). Nie ulega zatem żadnej wątpliwości, że w danym razie owoc pow stał bez zapłodnienia. A ponieważ otocznie i mi
seczki budową swą nie różnią się tak bardzo od siebie, należało zatem przypuszczać, że jednakie owoce w jednaki pow stają sposób, czyli że ta k u workowców ja k i u podstaw czaków owoce pow stają drogą bezpłciową.
Taki stan rzeczy skłonił uczonych do wypro
wadzenia wniosków następujących : W cza
sach obecnych owoce workowców i podstaw czaków rozw ijają się bez zapłodnienia; wogó- le grzyby te przedstaw iają organizmy bez
płciowe, lecz takiem i stały się one z biegiem czasu, a to z powodu u tra ty organów płcio-
Fig. 10.
vel-ascogon, drugiej zaś nadano miano pol- linodium, u p atru jąc w niej m ęską komórkę zapładniającą, ascogon.
U różnych workowców form a tych komó
rek niezawsze bywa jednaką, ja k to widocz- nem je s t z załączonych poniżej rysunków (fig. 11 A B C D i fig. 12).
Podobnegoż rodzaju organy znaleziono i skrupulatnie opisano u podstawczaków.
T ak więc zdawało się, źe spraw a istnienia procesu płciowego u grzybów stanowczo roz
strzygnięta została. Lecz niedługo trw a ł try u m f odkrywców. Dalsze bowiem badania, prowadzone n ad rozwojem workowców, wy
kazały przypadki, w których ani ascogonu ani pollinodium znaleść zupełnie nie było można. Przyszły owoc w początkowych sta-
F ig . 11.
wych, które przodkowie ich posiadali. U je d nych znikły wszelkie wskazówki co do istnie
nia kiedykolwiek takich organów, ja k np.
u tych workowców, które nie posiadają asco
gonu, u innych pozostały mniej lub więcej widoczne ich resztki. Stosownie do takiego zapatryw ania się, ascogon nie podlega ju ż za
płodnieniu; dawniej wszak
że, być może, spełniał funk- cye komórki żeńskiej. W y tw arza się on i u teraźniej
szych grzybów, pomimo, że u tracił dawne swe zna- F ig . 12.
czenie.
T a k więc grzyby bezpłciowe nie m ogą być staw iane na równi z najprościej zbudowane- mi wodorostami bezpłciowemi. Te ostatnie
są pozbawione organów płciowych wskutek swej nad er prostej budowy; nie dosięgły one jeszcze do tego stopnia rozwoju, n a którym zaznaczać się poczyna różnica pomiędzy organam i m ęskim i a żeńskimi. Wyższe zaś grzyby przeciwnie sta ły się bezpłcioweimi wskutek tego, że u trac iły swe funkcye płcio
we. A żeby zaznaczyć tę różnicę, organizmy pierwszego rodzaju zwą agamicznem i, d ru giego zaś apogamicznemi.
Zjawisko apogamii spotykam y w najróżno
rodniejszych g rupach państw a roślinnego, lecz tylko u grzybów wyższych staje się p ra widłem ogólnem.
Rozum ie się, że opisanego wyżej zaniku funkcyj płciowych u podstawczaków i wor- kowców n iem o żn a uw ażać ju ż za fa k t nie
zbity, je stto bowiem tylko hypoteza, na k tó rej miejsce przy dzisiejszym stanie naszych wiadomości nic innego podać nie jesteśm y w możności.
Bezpłciowy bowiem c h a ra k te r grzybów wyższych, nie mówiąc ju ż o jego pochodze
niu, jeszcze dotychczas nie został ostatecznie dowiedziony, o czem najlepiej świadczą o sta t
nie badania D ang eard a i H a rp e ra (z C hica
go). Pierw szy z nich s ta ra się dowieść, że procesy zapłodnienia u podstawczaków i wor- kowców istnieją, pomimo zaniku istotnych organów płciowych. P rocesy te przejaw iają się pod postacią zlania się dwu ją d e r. W e d łu g D an g eard a każdy worek, k ażda pod
staw ka w początkowych stadyach rozwoju zaw iera dwa ją d ra , k tó re następnie łą c z ą się w jedno, ta k że organy wymienione pow stają jak o re z u lta t oddzielnego a k tu płciowego.
Do takiego wniosku doszedł i H a rp e r.
Przypuszczając, źe podobne zlewanie się ją d e r faktycznie m a miejsce, wątpliwem wszakże pozostaje p rzyjęte p rzez wymienio
nych hadaczów tłum aczenie tego rodzaju faktów.
4 5 8
W takichźe samych nieokreślonych w arun
kach, w stosunku do procesów płciowych, ja k grzyby wyższe, znajduje się i rz ą d porostów (Lichenes). R osną one na drzewach, m urach, skałach, n a ziemi, między mchami, m ają plechę bardzo rozm aitej postaci. P orosty krzaczkow ate m a ją postać krzaczkow atą i ju żto wznoszącą się p ro sto w górę, j a k np.
pospolite po lasach g atu n k i z rodzaju chro
botka, np. chrobotek reniferowy (Giadonia rangiferina) lub płucnica,' t. zw. w aptekach
„mech islandski” (C e tra ria islandica), cho
ciaż nie je st ani mchem, ani nie rośnie tylko w Islandyi, ale w całej E uropie północnej i u nas, już zwieszając się z gałęzi nadół, w yglądają ja k konopiaste brody.
Porosty blaszkowate m ają plecbę płaską, p rz y rastającą do podłoża zapomocą strzę
pek. Pokrój plechy je s t zwykle klapow aty, powykrawany, nieraz kędzierzawy.
U porostów skorupiastych plecha zazwy
czaj je s t niepozorna, ta k że najczęściej wi
doczne je s t z niej tylko owocowanie. W resz
cie porosty trzęsidłow ate m ają plechę klapo
w atą, czarniaw ą, galaretow atą.
Jakąkolw iek wszakże je s t postać zew nętrz
n a porostu, w ew nętrzna jego budowa w ogól
nych zarysach, zawsze bywa jed nak ą. Ciało ich je s t utkane nietylko ze strzępek, wśród nich bowiem spotykają się kom órki kuliste lub nitkowate zielenic lub sinic, zwłaszcza z rodzajów : pierw otka, oponki lub trzęsidła.
W odorosty te są albo bezładnie wśród s trz ę pek rozrzucone, albo zajm ują tylko pewną część ciała porostu. W tym czy tam tym przypadku otrzym ały nazwę gonidyów, cho
ciaż nie m ają nic wspólnego z gonidyami spo- tykanem i u grzybów. Co do organów roz
m nażania, to te przypom inają nam odpo
wiednie organy workowców. O statniem i do
piero czasy zaaleziono w krajach podzw rot
nikowych kilka porostów, tworzących za
rodniki na podstawkach. T a k więc wogóle owoce porostów m ają postać miseczek (apo- thecium ) lub otoczni (perithecium ).
P y tan ie, w ja k i sposób pow stają wzm ian
kowane owoce i tu pozostaje nierozstrzygnię
temu ponieważ sprawę zapłodnienia zauważo
no dotychczas tylko u porostów trzęsidłow a- tych, przytem w form ie zbliżonej do tego, cośmy widzieli u krasnorostów.
N a miejscu przyszłego owocu zauważyć początkowo można osobliwy organ. M a on postać grubej bezbarwnej nitki, której jed n a część zwinięta je s t w kłębek, d ru g a zaś wy
prostow ana wystaje nazewnątrz z trzęsidła.
J e s tto organ żeński porostu, K arpogonium , podlegający zapłodnieniu.
Tylko zwinięta w kłębek część organu te
go nosi miano ascogonu, ponieważ z niej z biegiem czasu wyrosną worki owocu, wy
N r 2 9 . WSZECHŚWIAT 4 5 9 prostow aną zaś część, z której treścią zespa
la ją sig sperm atia, rozwijająoe się w zna
nych nam już spermogeniach, podobnież ja k u krasnorostów zwą trichophorem , pomimo, źe w danym razie składa się on z kilku k o mórek.
Ponieważ spermogonia istnieją i u innych porostów, gdy tymczasem K arpogonium nie
m a wcale, lub też istnieją zaledwie rozróżnić się dające jego resztki, botanicy zatem trzy m ają się zdania, że porosty, podobnie ja k i grzyby wyższe, utraciły swe funkcye płcio we, a jedynie porosty trzęsidlow ate zachowa
ły je aż do chwili obecnej.
Jednakże i w tym ostatnim razie nie mo
żemy się wyrażać zbyt stanowczo, a to z po
wodu wątpliwości co do natury spermatiów, o których wyżej była wzmianka.
S treszczając to wszystko, co powiedzie
liśmy o grzybach i porostach, dochodzimy do wniosków następujących :
Istnieje rzęd grzybów (pleśni), co do funk- cyj płciowych będący na równi ze sprzężni- cami. Rzędy porośli i wrośli posiadają za
płodnienie typowe, t. j. tw orzą lęgnie i plem- nie, lecz nie m ają plemników. W reszcie grzyby wyższe i porosty, z wyjątkiem w or
kowców i trzęsidłow atych, utraciły zupełnie, ja k się zdaje, istniejące ongi u nich funkcye
płciowe.
Z, Woycicki.
Najnowsze doświadczenia Weismanna.
Już od lat 20 prof. Weismann ogłasza wciąż rezultaty swych licznych badań doświadczalnych nad t. zw. dwukształtnością „sezonową,” m oty
lów. W ostatnich latach badacz ten starał się drogą doświadczalną określić bliżej, w jakim zakresie dwukształtność ta może być uważana za wynik bezpośredni warunków cieplikowych, oraz w jakim stopniu różnice klimatyczne mogą powodować zjawienie się różnic w ubarwieniu stałych, t. j. dziedzicznych.
Ostatnie wyniki prac Weismanna (Neue Ver- suche zum Saison-Dimorphismus des Schmet- terlinge. Zool-Jahrb. "VIII, 611), są następujące:
1) Doświadczenia i obserwacye nad Ghryso- phanus Phloeas. Jedna porcya jaj, zniesionych we Włoszech, była podzielona na dwie części, z których jednę zachowano w Neapolu, drugą zaś przewieziono do Fryburga. Inne jaja mo
tyla tegoż gatunku, zniesione w Niemczech, były wylęgane przy różnej t°. Temperatura wylę
gania wywiera znaczny wpływ na ubarwienie form dojrzałych—tak, że Weismann przypusz
cza, że komórki rozrodcze poczwarek podległy tu zmianom jednocześnie z zaczątkami skrzy
deł—-i w obu organach podległy zmianom podob
ne „determinanty”.
2) Doświadczenie nad Pieris napi. Czas kry
tyczny, podczas którego określa się ubarwienie letnie lub zimowe, odpowiada stadyum, nastę
pującemu bezpośrednio po przemianie gąsiennicy w poczwarkę. Jeżeli poczwarkę wystawimy na działanie zimna na krótko przed opuszczeniem przez nią kokonu, to nie otrzymamy formy o ubarwieniu zimowem. Zdaje się, wszelako, że mamy tu czasem do czynienia z różnicami indywidualnemi, które powodują, że niektóre osobniki nie reagują wcale na podrażnienie ciepl
ne. Tak np. w doświadczeniu nad Pieris napi var. Bryoniae, na 9 przypadków otrzymano je d nego osobnika zupełnie normalnego.
3) Doświadczenia nad Yanessa levana-pror- sa. Zarodki z jaj kwietniowych typu levana, wystawione na działanie zimna jako już dość stare poczwarki, wykazały tendencyą do odtwo
rzenia typu leyana —chociaż jednocześnie i typ prorsa był też dość wyraźnie zaznaczony.
W trzeciem pokoleniu olbrzymia większość zwra-
j ca się do typu levana, i tylko niektóre osobniki,
| pomimo wszelkiego zwiększania t°, wracają do
| typu prorsa. Jeżeli zaś poddamy działaniu ciep
ła młode poczwarki, to otrzymamy większość i motylów typu prorsa. Formy pośrednie, t. zw.
porimae, otrzymujemy zawsze wtedy, gdy na po
czątku okresu poczwarki temperatura nie sprzy
ja wylęgowi
4) Doświadczenia nad Pararga aegeria i jej i odmianą mone. Forma południowa mone, w ylęga
na przy 10°— 14° C, odznacza się barwami mniej
j żywemi, lecz pomimo tego je st zawsze barwniej-
! szą niż północna aegeria. Jaja zniesione na pół
nocy, lecz wylęgane przy 25° C, nie wykazały ] żadnych zmian widocznych.
5) Doświadczenia nad Vanessa Cardui miały
j na celu zbadanie wpływu różnych promieni świetl
nych. Wyniki, podobnie jak w takich samych doświadczeniach Standfussa—były ujemne.
6) Doświadczenia nad Yanessa urticae (wpływ t° podczas stadyum poczwarki) wykazały, że zmieniając odpowiednio temperaturę, możemy dowolnie otrzymywać motyle o bardziej ciemnem ] lub też jasnem ubarwieniu. Wszelako wyniki [ otrzymane w tym względzie przez Weismanna, ustępują co do wyrazistości rezubatom dawniej
szym Reichenaua i innych.
7) Doświadczenia nad poczwarkami zimują- ' cemi dowiodły, że przedłużenie okresu zimna
| nie wywiera żadnego wpływu na rysunek plamek na skrzydłach, lub też na odcień ubarwienia.
8 ) Wobec pomienionych faktów Weismann rozróżnia obecnie dwa rodzaje „dymorfizmu se-
N r 29.
zoilowego”, a mianowicie : a) dwukształtność bezpośrednią—jako wynik wprost dziaJania śro
dowiska zewnętrznego, i b) dwukształtność przy
stosowawczą, jako skutek doboru.
Za przykład dwukształtności pierwszego ro
dzaju służyć może Chrysophanus Phloeas,— dru
giego zaś Lycaena pseudargiolus, a też, być mo
że, i Yanessa prorsa. Oba rodzaje dwukształt- ności są, prawdopodobnie, wyrażone jednocześ
nie u Pieris napi.
W przypadkach dwukształtności przystoso
wawczej warunki zewnętrzne działają, podług Weismanna, tylko jako pobudki wyzwalające („Auslosungsreize!‘), powodując, jakby przez in- dukcyą, rozwój odpowiednich „ determinantów
(L ’Annee biologiąue).
J a n T.
Międzyrzec, d. 30 czerwca 1898 r.
Gnieźnik bezlistny (N eottia Nidus avis Rich).
Gnieźnik bezlistny je s t jednym z tych wyjąt
kowych przedstawicieli państwa Flory, którzy przy doskonalszej budowie, ujawniają razem piętna, właściwe niższym roślinom. Pomimo więc wybitniejszego stanowiska, jakie zajął w kla- syfikacyi, należy bowiem do storczykowatych, nie posiada jednakże chlorofilu, tudzież w stanie zupełnego rozwoju pozbawiony je st wszelkich śladów korzeni, a pożywienie czerpie z gruntu prawdopodobnie za pośrednictwem grzybni nie
znanego gatunku grzyba. Dawniej poczytywany byl za pasorzyta, żyjącego na korzeniach niektó
rych drzew, takie własności przypisuje mu je s z cze d-r W. Koch w swem dziele p. t. „Taschen- buch der Deutschen und Schweizer F lora”, wy- danem przed 17-tu laty. Poprzednie moje ba
danie ') podobnież jak i teraźniejsze przekonały mnie, że gnieźnik nietylko, że nie objawia żad
nych cech pasorzytnych, ale nawet sam je st ży
wicielem wspomnianej grzybni, która w małej ilości oplata jego kłącza i wnika do ich wnętrza, nie oddziaiywając jednak szkodliwie swą obec
nością. W idocznie w stosunku tym upatrywać należy tak zwane współżycie, czyli symbiozę, polegającą na łączeniu się dwu zupełnie odręb
nych roślin w celu łatw iejszego podtrzymywa
nia swego bytu, przez wzajemne sobie dopoma
ganie, zasadzające się na tem u gnieźnika, że grzybnia żywiąc się pewną częśeią zawartości niektórych komórek, składających jego kłącza, w zamian dostarcza mu wody wraz z rozpusz-
') Patrz W szechświat tom X III, n-r 24.
czonemi w niej solami, którą czerpie z próchni
cowej ziemi za pośrednictwem swych zewnętrz
nych strzępków. Gnieźnik przytrafia się szcze
gólniej w lasach dębowych, w miejscach zacie
nionych, gdzie prowadzi życie przeważnie pod
ziemne, uwidoczniając się nazewnątrz tylko w krótkotrwałym peryodzie wydawania kwiatów.
T e ostatnie przyjemnego zapachu, ukazują się przy końcu maja i w czerwcu, umieszczone są na krótkich szypułkach w postaci wierzchołko
wego kłosa, na pojedyńczym głąbiku od 20 do
j Fig. 1 . Podłużne przecięcie kłączy gnieźnika bezlistnego, a pęd główny, b pędy drugorzędne,
c część głąbika kwiatowego (wielk. nat).
4 0 cm wysokim, opatrzonym u dołu kilkoma poćhewkowatemi łuskami. W szystkie powyższe narządy mają jednostajną jasno-brunatnawą bar
wę, mało się różniącą od koloru zeschłych prze- szłorocznych liści dębowych, zwykle w bliskości rozrzuconych. Wzmiankowany głąbik kwiatowy je st tylko rozwiniętym wierzchołkiem głównego pędu podziemnego, który przy stosunkowo swej małej długości dochodzącej 3 — 6 cm je st naj
częściej łukowato skrzywiony, przyczem koniec jego je s t zawsze zczerniały i nadpsuty, po-
F ig. 2. Pędy drugorzędne z pędami trzeciorzęd- nemi, oderwane od pnia głównego, a w okresie zaczątkowym, b w okresie znacznie już posunięte
go rozwinięcia (przecięcie podłużne, wielk. nat.).
wierzchnia zaś okryta kilkoma mało widocznemi łuskami i bardzo znaczną liczbą drugorzędnych pędów, żółtawej barwy, mających postać poje- dyńczych, mięsistych, wydłużonych wyrostków, tępo zakończonych. Rozmnażanie się gnieźnika zapomocą kłączy, o ile wnosić mogłem z kilku rozmaitego wieku wykopanych okazów, następu
N r 29. WSZECHŚWIAT 4 6 1 je wtedy, gdy jeden z pędów drugorzędnych
zwykle niżej położony zacznie wytwarzać pędy trzeciorzędne. Te ostatnie ukazują się najpierw u podstawy wierzchołka w postaci maleńkich wypuklinek, wraz z ich pojawieniem się na stoż
ku wegetacyjnym powstają pierwsze łuski, chro
niące go od możliwych obrażeń. W miarę roz
woju zwiększa się ilość pędów trzeciorzędnych, przyczem wierzchołek pędu drugorzędnego coraz bardziej wzrasta, wydostaje się nad ziemię i roz-
Fig. 3. Podłużne przecięcie młodego osobnika, powstałego prawdopodobnie z nasienia
(wielk. nat.).
wija swe kwiaty, podczas gdy nasada jego, u le
gając powolnemu rozkładowi, traci stopniowo swą spójność i w końcu odłącza się zupełnie od pnia macierzystego. Część oddzielona stanowi nową samodzielną roślinę, która następnie w ana
logiczny sposób produkuje dalsze pokolenia.
Powyższy przebieg wegetacyjnego rozmnażania tłumaczy nam dlaczego koniec głównego pędu
Fig. 4. Część brzeżna poprzecznego skrawka z pędu drugorzędnego, około 2 5 0 razy powięk.
a naskórek, b komórki kory, c kłębki grzybni, d kłębek nieco rozgnieciony.
podziemnego jest zawsze nadpsuty. Stopniowe jego niszczenie jest dziełem, przynajmniej w czę
ści, wspomnianej ju ż grzybni, która spotyka się w dwojakiej formie, zależnie od tego, czy znaj
duje się na powierzchni, czy wewnątrz kłączy.
W pierwszym razie, występuje wogóle w małej
ilości, w kształcie cienkich brunatnych, rozgałę
zionych włókien, poprzegradzanych odległemi, poprzecznemi ścianami. Wewnątrz zaś kłączy gnieździ się prawie zaraz pod naskórkiem, w ko
mórkach, należących do tkanki korowej, z któ
rych pierwszą warstwę zwykle pomija i rozrasta się dopiero w następnych trzech lub czterech, nie wkraczając w dalsze jej pokłady podobnież jak i w wierzchołki wzrostu. W każdej zawład
niętej komórce tworzy podłużny lub okrągławy, żółtawego koloru kłębek, zazwyczaj nie wypeł
niający całkowitego jej wnętrza, który po roz- gnieceniu okazuje się złożonym z bezbarwnych, mocno zwiniętych strzępków, mających główny pień niekiedy do 12 [j, gruby, ułożony wraz z pierwszemi jego odnogami na obwodzie, w środku zaś dalsze, coraz cieńsze rozgałęzienia.
Strzępki te, wypełnione mniej więcej wodnicz- kami i plazmą, są podzielone licznemi przegro
dami, a ostateczne ich zakończenia dochodzą zaledwie 1,0 [X grubości. Układ grzybni we
wnętrznej uwidocznia się najlepiej w poprzecz
nych skrawkach pędów drugorzędnych; w takich przecięciach widzimy najpierw od zewnątrz po
jedynczy pokład płaskich komórek naskórka, poza którym następują warstwy kory w liczbie około dziesięciu, utworzone z obszernych, sześ
ciokątnych komórek, wypełnionych sokiem ko mórkowym; w pierwszych trzech lub czterech pokładach nie licząc warstwy stykającej się z na
skórkiem, mieści się opisana grzybnia, w pozo
stałych zaś ziarna mączne, a niekiedy lubo bar
dzo rzadko, gdzieniegdzie pęczki igiełkowatych kryształów, zwanych rafidami. Środek skrawka zajmuje cienki cylinder osiowy, złożony z wiązek naczyniowych, otoczonych pochwą. Grzybnia w komórkach przez siebie zajętych, zdaje się wstrzymywać rozwój zlarn mącznych, gdyż te albo zupełnie znikają albo ukazują się w na
der szczuplej ilości, przeciwnie jądra komórkowe i protoplazma (ostatnia do pewnego stopnia) nie ulegają jej wpływom, pierwsze zawsze odszu
kać można wpośród otaczających je zewsząd strzępków, które mimo to nie zmieniają ani ich postaci ani wielkości, druga ujawnia się pod działaniem środków plazmolitycznych. G iy grzybnia, z zewnątrz przebiwszy naskórek, raz się dostanie do wnętrza kłączy, szybko się w nich rozprzestrzenia, ponieważ najcieńszemi wypustkami swych strzępków przenika błony sąsiednich komórek i w miarę ich przybywania coraz dalej się szerzy, skutkiem czego spotyka się nawet w najmłodszych dopiero wykształca
jących się pędach. Tym sposobem u osobników, powstających drogą wegetacyjnego rozmnażania się, przechodzi z jednych pokoleń w drugie, odmładzając się i częściowo zamierając wraz z rośliną. Grzybnia, zawarta w zakończeniu głównego pędu podziemnego, w części ulega za
gładzie, w części wrasta swemi strzępkami w zużyte tkanki, a wydostawszy się na ich po
wierzchnię przybiera postać brunatnych włókien,
N r 29.
które tutaj gromadzą się zwykle w większej ilości. Niewątpliwie biorą one udział w n iszcze
niu tych najstarszych utworów roślinnych, przy
czyniają się zatem do odłączania rozgałęzionych pędów drugorzędnych, wpływają więc niejako na rozmnażanie wegetacyjne. Z drugiej strony bezpośrednia ich łączność z grzybnią wewnętrz
ną, niezauważona na żadnych innych punktach kłączy, każe przypuszczać, że tylko w tem miej- scu, ulegającemu bezustannie bardzo powolnemu rozkładowi, możliwe jest pobieranie pokarmów z ziemi za pośrednictwem brunatnych strzępków.
Rozumie się, że powyższy sposób żywienia się j
gnieźnika, nieudowodniony w szczegółach, p o zostaje tylko domysłem, który jednakże z po
wodu swego prawdopodobieństwa przyjęto dla wytłumaczenia objawów wspólnego pożycia jaw- nokwiatowej rośliny z grzybem, tembardziej, gdy ta w swej organizacyi przedstawia tak waż
ne zboczenia. W każdym bądź razie uznać na
leży, że grzybnia w czynnościach życiowych gnieźnika odgrywać musi pierwszorzędną rolę o wiele różną od pokrewnej jej grzybni, przy
trafiającej się u innych roślin storczykowatych normalnie zbudowanych.
W końcu pozostaje mi jeszcze nadmienić, że na żadnym z siedmiu wykopanych, kwitnących okazów gnieźnika, nie można było dostrzedz j
śladów po przeszłorocznym głąbiku kwiatowym, j
pomimo że okazy te różniły się bardzo swym rozrostem i liczbą pędów drugorzędnych, dwa z nich miały u podstawy głąbika po jednym bocznym pąku, które w roku przyszłym byłyby wydały kwiaty, u trzech znalazłem pędy trze
ciorzędne, z tych jeden miał je dwa, w stanie zaczątkowym, u dwu innych chociaż były bar
dziej rozwinięte, pozostawały również z pniem macierzystym jeszcze w połączeniu. Wreszcie | czwarty, ostatni, zupełnie odosobniony, został i wykopany w bliskości jednego z kwitnących gnieźników, miał koniec głównego pędu sp iczas
ty, nieco skrzywiony i nieuległy żadnemu ro z
kładowi. Był to widocznie młody przeszłorocz- ny okaz, rozwinięty z nasitnia, który niczem więcej od poprzednich się nie różnił. U osob
ników, powstałych drogą rozmnażania płciow e
go, grzybnia dostaje się zzewnątrz na pewnych punktach, niewątpliwie podczas ich stanu za
rodkowego, rozrasta się wraz z nowo tworzącemi się komórkami i doprowadza do ich wnętrza wchłanianą przez siebie wodę, działając dopiero po upływie pewnego czasu w sposób niszczący na zakończenie głównego pędu.
B. Eichler.
Ryga, Edynburg 6 6 , 28/Y I 1 8 9 8 r.
W n-rze 2 4 W szechświata prof. Dybowski po
leca Florę Garckego jako najlepszy podręcznik do oznaczania roślin dla początkujących flo- rystów. Uważam sobie za obowiązek donieść szan. Redakcyi, że daleko praktyczniejszym i łat
wiejszym, a więc zwłaszcza dla początkujących bezwarunkowo odpowiedniejszym od Garckego, według mego zdania, jest podręcznik Wiinschego
„Die Pflanzen Deutsclilands”, który w najnow- szem, 7-em wydaniu (18 9 7 ) obejmuje wszystkie gatunki roślin wyższych; cena 5 mk czyli 3 rub., w oprawie. I ta książka zresztą, tak samo jak Garckego, nie je st przeznaczona dla zupełnie po
czątkujących, albowiem nie objaśnia terminów botanicznych. Dla zupełnie początkujących zaś przeznaczona jest inna, mniejsza k siążeczk a:
Wiinsche: „Die verbreitetsten Pflanzen Deutsch- lands” , 2 wydanie, 1897, cena 2 ,4 0 mk, której wszakże z własnego doświadczenia nie znam.
W ła d y s ła w E o th e r t.
KRONIKA NAUKOWA.
— Rzadki przypadek obojnactw a (herm afro- dytyzm u) rzeczyw istego u ssących udało mi się zauważyć ubiegłego tygodnia w pracowni zooto- micznej uniw. warsz. u szczura wędrownego (Mus decumanus). Duży, dorosły, 40 cm długi osobnik posiadał zupełnie jednakowo i normalnie rozwinięte narządy płciowe obojga płci, tak ze
wnętrzne zarówno jak i wewnętrzne. Szczegó
łowy opis badania anatomicznego i poszukiwań mikroskopowych mam zamiar ogłosić jesienią r. b, we Wszechświecie w sprawozdaniach z po
siedzeń Komisyi przyrodniczej Tow. Ogr.
J n n T u r .
— Przem iana pokoleń u zw ierząt. Beard w pracy swej : „On the phenomena o f reprodu- ction in animals and plants. On antitketic alter- nation of generation” (Ann. Bot., IX, 4 4 1 — 4 4 7 ), usiłuje rozciągnąć ideę Strasburgera co do prze
miany pokoleń, obserwowanej w rozwoju płciowo rozmnażających się roślin— i na królestwo zwie
rzęce. Myśl tę dotąd zoologowie przyjmowali z pewnem niedowierzaniem. Autor zaś, na za
sadzie swych własnych poszukiwań nad rozwojem pewnych komórek zwojowych u Lepidosteus. sta
wia wniosek, że w rozwoju wszystkich (?) wogóle tkankowców napotkać można fazę pierwszą— bez
płciową, odpowiadającą fazom larwowym tych form, które przechodzą stadyum larw. Cechą zasadniczą tej fazy ma być obecność tym czaso
wego układu nerwowego, niemającego nic w spól
nego z układem nerwowym form dojrzałych i który podlega nas*ępnie zwyrodnieniu wstecz
nemu.
Ta pierwotna faza bezpłciowa, zdaniem auto
ra, istniała niegdyś u wszystkich form, lecz obec
nie przechowała się mniej lub więcej wyraźnie tylko w nielicznych przypadkach. W innych zaś ' dąży ona do zaniku drogą procesu, który można