• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. M 29. Warszawa, d. 17 lipca 1898 r. Tom XVII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. M 29. Warszawa, d. 17 lipca 1898 r. Tom XVII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 29. Warszawa, d. 17 lipca 1898 r. T o m X V II.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA11.

W W a rs za w ie : rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. 1 0, półrocznie rs. 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi .W szechśw iata*

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

K om itet Redakcyjny W szechśw iata stanow ią P anow ie D eike K., D ickstein S., H o y er H . Turkiewicz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozew icz J., Na- tansón J „ Sztolcm an J ., T rzciński W . 1 W róblew ski W .

^ .d r e s ZESećLeiłccsri: 2Hral5:o-w"sl5:ie-I=rzed.3aa.IeścieT ISTr SS.

S Z K I C E E M B R Y O L O G IC Z N E . I . N ie k t ó r e s t u d y a d o ś w ia d c z a ln e nad d z i e d z i c z n o ś c i ą .

Z pomiędzy licznych równie doniosłych teoretycznie, ja k efektownych wyników, ja- kiemi poszczycić się może embryologia do­

świadczalna w ostatnim la t dziesiątku, n aj­

większej bodaj wrzawy narobiła w świecie nau - kowym, ogłoszona w 1889 r. praca Boveriego.

Uczonemu tem u udało się skrzyżować dwa zupełnie odmienne gatunki jeżów morskich : ja ja gatunku Sphaerechinus granularis, za­

płodnione przez plemniki jeżów Echinus mi- crotuherculatus, rozwinęły się w larwy, typu ściśle pośredniego pomiędzy gatunkam i ro - dzicielskiemi.

N astępnie Boveri zmodyfikował doświad­

czenie to w sposób n a stę p u ją c y : w strząsa­

ją c w probówce ja ja Sphaerechinus udało mu się otrzym ać kawałki ja j, pozbawione ją d r a (naturalnie, obok jaj uszkodzonych, większa część użytego m ateryału wychodziła z tej operacyi bez szkody); dolewając następ­

nie do tejże probówki płynu nasiennego od Echinus m icrotuberculatus, Boveri otrzy­

mywał drogą sztucznego zapłodnienia larwy, nieco od poprzednich odm ienne: były one wogóle m niejsze i ją d ra w komórkach ich

też były mniejszych rozmiarów. Cały zaś wygląd zewnętrzny larw tych przypom inał zupełnie larwy typu ojcowskiego.

N a zasadzie tego, Boveri utrzym ywał, że larw y te pochodzą z ja j uszkodzonych, po­

zbawionych j ą d e r : podług niego mniejsze ich rozm iary tłum aczą się tem , że rozwinęły się one z ja j o zmniejszonej masie zarodzi — i przy tem wyłącznie z przed jąd rza (pronu- cleus) męskiego, co wpłynęło na zm niej­

szenie wymiarów ją d e r w kom órkach p o ­ chodnych.

Z doświadczeń swych Boveri wyprowadzał wniosek, że ją d ro je s t wyłącznym przenośni­

kiem cech dziedzicznych, a to na tej zasa­

dzie, że otrzym ane przezeń larw y były zu­

pełnie pozbawione cech organizm u m acie­

rzystego.

W obec olbrzymiej doniosłości tezy Bove- riego, rozstrzygającej jedno z najbardziej zasadniczych zagadnień nauki o życiu, ko- niecznem było sprawdzenie doświadczeń, k tó ­ re doprowadzić miały do tych wyników.

Z prac tych zatrzym am y się tu taj na poszu­

kiwaniach Seeligera ').

') O. Seeliger : Giebt es geschlechtlich er- zeugte Organismen ohne miitterliche Eigenschaf- ten? Archiy f. Entwick. Mechanik. I. 2 0 3 — 2 2 3 . 3 tab.

(2)

450

Celem pracy tej było spraw dzenie : 1) Czy rzeczywiście mieszaniec je st zawsze czemś zupełnie pośredniem pomiędzy obiema formami rodzicielskiemi?

2) Czy larw y o zmniejszonych ją d ra c h po­

chodzą, zawsze i wyłącznie z ja j bezjądro- wych?

Przedew szystkiem musimy tu zauważyć, że S eeliger, zarówno ja k i sam Boveri, wprost ze względów technicznej natury, nie mogli obserwować bezpośrednio procesu zapłodnie­

nia ja j pozbawionych ją d e r, lub też norm al­

nych. To też Seeliger nie przeczy możliwo­

ści „zapłodnienia bez p rz ed jąd rz a żeńskiego”, lecz także nie przyjm uje bez zastrzeżeń wniosków Boveriego i ich dalszych kon- sekwencyj, tem bardziej, źe własne jego po­

szukiwania, ja k o tem się przekonam y poni­

żej, doprowadziły go do wyników zupełnie odmiennych.

Zwróćmy się do faktów .

Przedew szystkiem norm alna larw a S phae­

rechinus je st większa od larw y E chinus. Od otworu odbytowego pierwszej wznosi się pio­

nowo słupek wapienny, którego niem a u la r ­ wy Echinus; słupki zaś nad-odbytowe skła­

d a ją się z trzech pręcików równoległych, po­

wiązanych gdzieniegdzie ze sobą zapom ocą wiązadeł wapiennych, i m a ją wygląd siatk o ­ waty. Homolog tych słupków u E chinus przedstaw ia się w form ie prostego pręcika.

Larw y-m ieszańce, rozw ijające się o wiele po- wolniej, niż norm alne, m a ją cechy pośrednie między cechami larw norm alnych obu g a tu n ­ ków, lecz dosyć często spotykam y tu osobniki uderzająco podobne do jednej z form rodzi­

cielskich; czasem naw et bywały typowe la r­

wy Echinus, w drobnych ledwie ry sach ró ż­

niące się od larw typu m acierzystego.

W obec tego można wnioskować, że m ieszań­

ce przedstaw iają wszystkie formy pośrednie pomiędzy typam i rodzicielskiemi i źe te o stat­

nie określają granice zmienności m ieszań­

ców. T ak, np., słupki nad-odbytow e mie­

szańców najczęściej przedstaw iają się w fo r­

mie dwu pręcików wapiennych, co ju ż je st ściśle pośredniem między larw am i norm alne- mi obu gatunków rodzicielskich; lecz także z d a rz a ją się larw y ze słupkam i o jednym pręciku, o trzech, o jednym dużym a drugim m ałym , o jednym długim a dwu krótkich i t. d., lecz nigdy słupki te nie są ściśle po­

dobne do siatkowatych słupków g atu n k u m acierzystego. Toź samo stosuje się i do większości innych organów.

T a okoliczność silnie podaje w wątpliwość wartość pierwszej tezy Boyeriego, ponieważ mamy tu zachowanie cech ojcowskich przy bybrydyzacyi norm alnych produktów roz­

rodczych obu gatunków.

Co zaś do drugiej kwestyi (wymiarów j ą ­ der), to liczne pomiary, zrobione nad ją d ra ­ mi mieszańców norm alnych wykazały, że ją d r a te m ogą posiadać najrozm aitsze wy­

m iary : od zwyczajnej, do podwójnej wielko­

ści. Toż samo zupełnie zauważyć się daje i u larw , pochodzących z ja j wstrząsanych przed zapłodnieniem. T ak więc i d rugi wniosek Boyeriego nie je s t bardziej upraw ­ niony niż pierw szy: m ałe rozm iary ją d e r larw nie upoważniają jeszcze do przypusz­

czenia, źe rozwinęły się one z bezjądrowych kawałków jaj.

N a zasadzie prac Seeligera możemy dojść do n ad e r ważnych wniosków co do hy brydy- zacyi wogóle. W szystkie fakty, d o tąd po­

daw ane przez różnych autorów , pozw alały rozróżniać trzy rodzaje dziedziczenia cech rodzicielskich przez mieszańce :

1) M ieszaniec je s t podobny wyłącznie do jednego z rodziców.

2) J e s t on form ą ściśle pośrednią między obiem a form am i rodzicielskiemi.

3) P osiada on jednocześnie, obok pewnych cech ojcowskich, także i cechy organizm u m atki.

Z d a rz a ją się obok tego przypadki, szcze­

gólnie częste u metysów, gdzie form a po­

chodna ujaw nia cechy, słabo albo też wcale u rodziców nie wyrażone, napotykane n ato ­ m iast u przodków bardziej odległych.

W szystkie te wymienione przypadki m ogą istnieć obok siebie jednocześnie.

N ie należy zapominać, że poszukiwania po­

wyższe były robione nad larw am i. Zwróćmy je d n a k uwagę na tę okoliczność, że S p h aere­

chinus i Echinus w przyrodzie żyją w je d ­ nych i tych samych miejscowościach i że h y b ry d y z a c ja ich produktów rozrodczych (szkarłupnie zapładniają się zewnętrznie) może się bardzo często odbjw ać i w w arun­

kach naturalnych. Mimo tego nikt jeszcze d o tą d nie znalazł dorosłego jeża morskiego o cechach pośrednich między temi dwuma

(3)

N r 29. WSZECHSWIAT 451 gatunkam i. W obec tego moźliwem, a nawet

koniecznem staje się przypuszczenie, że la r­

wy-mieszańce nie są w stanie przekroczyć pewnego stadyum rozwojowego i wprędce obum ierają. J e s tto zjawisko szczególnie po­

spolite w tych przypadkach, gdzie silnie je st wyrażona dw ukształtność płciowa, np. u ro­

b ak a Bonellia. W takich razach niemożli- wem staje się istnienie formy pośredniej, gdyż byłaby ona potworem niezdolnym do życia. W obec tego form a ta k a musi rozwi­

nąć się w kierunku typu ojcowskiego lub też m acierzystego. Okoliczność ta tłum aczy nam też i to znane zjawisko, źe u roślin, gdzie hybrydyzacya je st ta k łatw ą i częstą, nie- spotykamy innych rodzajów dziedziczności, ja k trzy wyżej wymienione.

Uczeni, którzy obserwowali tylko formy dojrzałe, nie mogli zauważyć faktów, wykry­

tych przez poszukiwania Seeligera. Mimo to przyjąć musimy, że rozwój każdego za­

ro d k a zwierzęcego, zarówno ja k i każdej m łodej rośliny, odbywa się w tych samych granicach zmienności, co opisany powyżej rozwój larw jeżowców— lecz pozostają przy życiu ostatecznie tylko te indywidua, które się rozwijały podług jednej z trzech wymie­

nionych kategoryj.

W ogóle koniecznem je s t przypuszczenie, źe istnieje pewne podobieństwo między nor- malnemi zjawiskami dziedziczności i zja­

wiskami hybrydyzacyi. P raw a, określające podobieństwa potom stw a do rodziców, są też sam e przy krzyżowaniu dwu osobników na­

leżących do jednego i tegoż samego gatunku zarówno ja k i odmiany, pochodzące z krzy­

żowania dwu gatunków odmiennych. Do tego samego wniosku doszedł przecie już dawniej Darwin.

P ozatem musimy zaznaczyć jeszcze jednę dość ważną, podług pewnych autorów, oko­

liczność : w tłum aczeniu przyczyn pow sta­

wania larw o cechach wyłącznie ojcowskich możliwym je st b łąd zasadniczy. W rzeczy­

wistości larw y Sphaerechinus są tylko b a r­

dziej filogenetycznie posuniętem stadyum larw E chinus, i różnice morfologiczne po­

między temi obiem a form ami larw są dosyć nieznaczne. S tą d wniosek, że larw y-m ie­

szańce, podobne wyłącznie do larw gatunku ojcowskiego, m ogą niebyć zupełnie pozba- wionemi plazmy gatunku m acierzystego, i

Przypuszczają więc niektórzy (Rakovitza), że i tu ta j możemy widzieć w zarodku „mie­

szaninę substancyj” obu gatunków. W sze­

lako hypotezy tego rodzaju zbyt mało m ają podstaw faktycznych, aby mogły być brane dziś pod uwagę : ścisłe badanie w kwestyi zjawisk ta k nieskończenie złożonych, ja k zja­

wiska dziedziczności, musi na teraz poprze­

stać jedynie n a możliwie dokładnem pozna­

niu faktów dostępnych, a wystrzegać się przedwczesnych, nieuprawnionych uogólnień.

Ja n T ur.

STAN OBECNY

badań geograficznych w flfpyee.

(Ciąg dalszy).

3.

To sumaryczne wyliczenie podróży po S a ­ harze, odbywanych w okresie drugim , do­

tychczas trw ającym , znajom ienia się z nią;

to pośpieszne i zwięzłe oznaczanie każdej z tych podróży n a skali wnikania w S aharę, jakkolw iek sam o w sobie stanow i pewną c a ­ łość i, jako całość, dać może ogólne pojęcie o dotychczasowym przebiegu badań g eo g ra­

ficznych w tej części Afryki, jednakże wy­

m aga ono nieodzownie uzupełnienia. Tem uzupełnieniem zostać powinno poznanie szcze­

gółowe jednej lub dwu wypraw bardziej cha­

rakterystycznych, to jest bardziej niż inne wtajemniczyć mogących w istotę rzeczy. To wyliczenie i oznaczenie mogą służyć naw et za konieczne ram y do takiego właśnie po­

znania szczegółowego. Bez [ram szczegóło­

wy obraz zniknie w przestrzeni, rozwieje się w czasie. Bez szczegółowego obrazu ram y same pewną próżnią razić są w stanie.

Takiej to charakterystycznej wyprawy szu­

kać nam niechybnie należy w wyprawach F e rn a n d a F oureau. Dwanaście już doko­

nanych wynoszą tego podróżnika na stan o ­ wisko wyjątkowego badacza Sahary, rzadkie­

go specyalistę w je j sprawach wszelakich, biegłego znawcę przeróżnych na niej sto­

sunków.

K a żd a z wypraw F oureau je s t wynikiem poprzedniej, a wstępem do idącej po niej.

(4)

N r 29.

J e d n a d ru g ą uzupełnia i wyjaśnia. Gdyż nietylko jednę z d ru g ą łączy w nich jedność osoby, lecz, co więcej, łączy je z sobą jedność a naw et tożsam ość m iejsca, n a którem się odbywały te wyprawy. Odbywały się one bowiem w tym sam ym obrębie S ahary, niby na jednem i stałem scenaryum , które, cho­

ciaż obejm uje rozległe przestrzenie, p rz e­

wyższające rozległością niejedno państwo europejskie, daje się ująć w określone i p ra ­ widłowe granice. Utworzony z takich to po­

jedynczych podróży, niby ogniw oddzielnych, łańcuch wypraw stanowi dopiero całość nau­

kową, dochodzącą do wielkiego znaczenia.

Z naczenie to podnosi jeszcze t a okoliczność, choć poboczna, że będąc bez przykładu w h i­

storyi geografii i w skutek swej nowości jesz­

cze bez naśladow ania, łańcuch ten wypraw pozostaje jedynym zupełnie w nauce i je st całkowicie oryginalnym . N a jakiem z jego ogniw jed n ak zatrzym ać się dłużej mamy, wskaże rz u t oka, z konieczności wprawdzie tylko pobieżny, na łańcuch cały.

Ponieważ ów łańcuch wypraw nie w ynikał z planu ułożonego zgóry lecz raczej z nieza­

leżnych od podróżnika okoliczności, d otknie­

my poprzednio przyczyn, k tó re wytworzyły te okoliczności. Poznanie przytem tych p rzy­

czyn rzuci trochę św iatła na istotne położenie francuzów w tej strefie ich wpływów, w ytłu­

maczy ich akcyą dla jednych powolną i nie­

dołężną, dla innych zagadkową.

W pierwszej wyprawie, odbytej w 1876—

1877 roku, zwiedził F o u rea u , wraz z Ludw.

Sayem i kilku innymi, krańce północne S a ­ h ary w jej pasie środkowym. W rok później mniej więcej te same strony, lecz już sam o­

dzielnie bez uczestników i doradców. Obie te wyprawy stanowić dla niego m iały tylko wstęp do następnych. Tym czasem nastąp ił rok 1881. W ypraw a d ru g a F la tte rs a , złożo­

n a z kilkudziesięciu ludzi, zo stała n a S aharze wymordowana. Grozę wypadku wzmogło jeszcze współczesne zam ordow anie również n a S ah arze trzech propagatorów chrystya- nizmu. F a k t ten, ja k się to zdaw ało w ogól- nem przerażeniu, na czas nieograniczony przeryw ał wszelkie wyprawy. Lecz F o u rea u nieustraszony faktam i, wyższy nad powszech­

ne zniechęcenie i obawy, w ystąpił z p ro jek ta­

mi nowych i, uzyskawszy środki rządowe, k tó ­ re mu następnie stale bywały dostarczane

z kilku ministeryum (oświaty, spraw ze­

wnętrznych, m arynarki, wojny, gdyż osobne ministeryum kolonij nie było jeszcze podów­

czas utworzone), rozpoczął ów łańcuch wy­

praw.

W yrżnięcie wyprawy F la tte rs a tylko prze­

strogi mu d ostarczy ło : którędy kierować swoje i ja k je urządzać.

Celem F ou reau mógł zostać tylko cel F la t ­ tersa , mianowicie wytknięcie i zbadanie drogi przez S aharę do Sudanu. Lecz ponieważ nie przyroda zabija podróżników po Saharze, lecz wymordowują ich ludzie, należało przeto głównie tych ludzi unikać wogóle, a zwłasz­

cza m orderców F la tte rs a . F la tte rs podążał do S udanu na góry A h a g g ar i na wschod­

nich ich stokach zginął, F o u rea u przeto po­

stanow ił przedrzeć się inną drogą, bardziej odludną, opodal gór Ą h a g g a r przechodzącą.

Pozostaw ało do wyboru mu ich dwie : za­

chodnia, n a archipelagi G u ra ra i T u a t zatem na góry A d rar-A h n et, i wschodnia, pomiędzy uedam i M ya i Ig h a rg h a r, dalej, pomiędzy płaskowzgórzam i T adem ait i T in g h ert, na płaskowzgórze Tassili i góry A ir. F o u rea u w ybrał drogę wschodnią.

Ludność główną środkowego p asa Sahary stanow ią tuaregi, tylko na północy, od g ra ­ nic Algeryi, zam ieszkują jej krańce szaambo- wie. T uaregi, rozsiani po ta k wielkich prze­

strzeniach ja k S ah ara, poprzedzielani pusty­

niam i bezwodnemi, ro zp ad ają się n a odrębne grupy i związki, ześrodkowujące się naokół oaz i gór, płaskowzgórzy i wklęsłości g ru n ­ towych.

G órne części uedów M ya i Ig h a rg h a r, pła- skowzgórza T adem ait, T in g h ert, Tassili zaj­

m ują tuareg i Azdżer; naokoło gór A h a g g ar skupiają się tu areg i A h a g g ar; naokoło gór A d ra r-A h n e t—tu areg i Taitok; wzdłuż ła ń ­ cucha gór A ir ciągną się po obu jeg o s tro ­ nach tuaregi Kelui; na południe od T aitokaw i K e lu i—Auelimmidy.

U nikając gór A h a g g ar i tuaregów A h a g ­ g ar, F o u rea u z konieczności m usiał wchodzić w stosunki z tu areg am i A zdżer. Z resztą z tem i tuaregam i francuzi mieli już pewne bliższe znajomości jako z sąsiadam i, a naw et łączy ł ich z nimi tr a k ta t handlowy, zaw arty w G hadam es jeszcze w 1861 r.

Ponieważ celom wszystkich wypraw dzie­

sięciu F o u rea u było przedarcie się do S u ­

(5)

N r 29. WSZECHŚWIAT 453 danu środkowego na A ir i stale te same

przyczyny uniem ożebniały dopięcie tego celu i zmuszały do powrotu; ponieważ do dojścia

urozmaicenie polegało na skierowywaniu ich to bardziej n a zachód, to znowu bardziej na wschód—obręb k ra ju specyalnie zwiedzane-

S K R .y

W riuS»w '-: - .i -Mik-'

JOff lat Zir*ły

% lW d ^

lUGGOl

K Chain e [■}d Egueli

WYPRAWA SZÓSTA FOUREAU listopad 1 8 9 3 —marzec 1894,

'Aghagl

do Airu w ybierał on różne drogi i pow racał różnemi; ponieważ te drogi chociaż różne z natu ry rzeczy m ogły biedź tylko w jednym kierunku, z północy n a południe, a całe

go przez F ou reau , to scenaryum przymusowe wszystkich jego wypraw przybrało postać czworokąta.

P unktem wyjścia i ; powrotu wszystkich

(6)

dziesięciu wypraw F o u rea u było m iasto T ug ­ g u rt, leżące, ja k wiemy, n a k ra ń c a c h po łu d ­ niowych prowincyi algierskiej K onstantyny, lub nieco wyżej n a d nim B isk ra. W swych wyprawach n a południe zboczył najdalej ku zachodowi do archipelagu T idikelt, a w nim do grupy oaz In -S alah; ku wschodowi zaś do m iasta G hadam es; n a południu dosięgnął najdalej, ja k to sobie przypom inam y, jezio­

r a M ihero.

Otóż jeżeli te cztery punkty wymienione : m iasta T u g g u rt i G hadam es, oazy In-Salah i jezioro M ihero połączymy z sobą liniami prostem i w celu otrzym ania czworokątu, otrzym am y go i to będzie owo scenaryum wy­

praw F o u rea u '). R ozm iar owego czworo­

k ą ta wykaże długość linij stanowiących jego boki. I tak. L inia T u g g u rt—G hadam es wy­

nosi 450 lcm\ G hadam es—jezioro M ihero — 500; jezioro M ihero—I n S alah — 750; In Sa- la h —T u g g u rt — 725.

N akreślony w ta k i sposób czw orokąt za­

wiera w sobie dwa znane nam uedy M ya , i Ig h a rg h a r, które, łącząc się, tw orzą trzeci R hir, nad którym właśnie, ja k to sobie p rzy­

pominamy, leży T u g g u rt; dalej dwa płasko- wzgórza : T idem ait, z którego ued M ya wy­

chodzi, i T ingh ert, obok którego z zachodu ued Ig h a rg h a r przechodzi; nakoniec znaczną część areg u , okolonego doliną Ig h a rg h a ru , w której się znajduje jezioro, wzmiankowane już, M enghug, i ued T ik am alt z jeziorem M ihero, znajdujący się ju ż u podnóży płasko- wzgórza azdżerskiego Tassili (jest bowiem jeszcze inne, bardziej na południe Tassili, T an A dar).

Go do przestrogi, wyniesionej z losów F la t­

tersa, ja k urządzać swoje wyprawy, F o u ­ re a u postanowił nadać im, w celu zupełnego uspokojenia tuaregów względem swoich za-

Dołączona mapka, chociaż specyalnie zro­

biona tylko do jednej z wypraw Foureau, m ia ­ nowicie szóstej, odbytej w 1893 - 1 8 9 4 r., czego dowodzi wytknięta na niej marszruta tej w ypra­

wy, może w tym przypadku służyć do w szyst­

kich jego wypraw, ponieważ obejmuje prawie cały wskazany czworokąt. Brakuje na niej tylko miasta Ghadames. Położenie jego wszakże łatwo sobie możemy przedstawić i mapkę w wyobraźni uzupełnić. Leży ono pod 30°4 0 ' szerokości, a więc na wysokości Ain Taiba, tylko na wschód od tego źródła o trzy z minutami stopni, więc na 7° długości (od Paryża).

miarów, ch a rak ter czysto naukowy i dla nich przyjazny. Dlatego sam je tylko odbywał bez eskorty wojskowej i wyłącznie w otocze­

niu przewodników i to nielicznych. Przew od­

ników dostarczali mu szaambowie, lecz gdy zdołał znaleść tuaregów , im oddawał pierw­

szeństwo z ochotą.

Podczas pierwszej wyprawy ‘) we w skaza­

nym czworokącie (a w trzeciej już w porząd­

ku chronologicznym) F o ureau, wyruszywszy z T u g g u rtu 6 lutego, m iał zam iar dosięgnąć tymczasowo przynajmaiej H assi Messegem, [ na południowo-wschodnich stokach plasko-

| wzgórza Tadem ait. D nia 22 lutego s ta n ą ł u A in Taiba, zaledwo na pół drogi od celu j pośredniego. Oświadczenie przewodników,

| że dalej iść nie chcą i nie mogą, zmusiło go do odwrotu. Przewodnikam i tym i byli szaam ­ bowie. W ich języku kraj tuaregów nosi nazwę K ra j S trach u . P rzy tsm niedawne wypadki podbudzały wyobraźnią do coraz nowych płodów. Zwiedziwszy jeszcze H assi U lad Aisz, 10 m arca, 18 był już w U argli.

A in T aiba i H assi U lad Aisz leżą pośrodku aregu, oddzielającego ued M ya od uedu Ig h a rg h ar.

Niepowodzenie tej wyprawy stało się dla F o u reau bodźcem do przedsięwzięcia nowej.

Podany jej projekt w r. 1885 do M inisteryum oświaty, rozpatrzony w Kom isyi W ypraw , zyskał w zasadzie uznanie zupełne, lecz dla przyczyn politycznych został odłożony. W t a ­ ki sposób a u to r jego niedoczekawszy się uchwały stanowczej, wyruszył na ued Ig h a r- g h a r i Wielki areg wschodni (D ra h a r el E rg ).

B yła to d ru g a wyprawa. W y d a n a w r. 1888 wielka k a rta S ahary północnej, nagrodzona przez Towarzystwo geograficzne, m iała tym-

*) Fakty co do wypraw Foureau czerpię z dzieł i wydawnictw następnych :

P. V uillot: L ’exploration du Sahara, etude historique et geographiąue. Paryż, 1895.

R. de Saint-Arroman : Les Missions franęaises.

Serya I. Paryż, 1896.

Revue franęaise de 1’etranger et des Collonies et Esploration, Gazette Geographiąue, z lat od­

nośnych. To wydawnictwo oprócz ciągłego śle­

dzenia za ruchem podróżników dostarcza jeszcze sprawozdań in extenso, dokonywanych przez sa­

mych podróżników w La Societe de Geographie de Paris.

L ’Annee cartographiąue, ju ż wzmiankowane.

Przyłączoną mapkę biorę z dzieła Vuillota.

(7)

N r 29. WSZECHŚWIAT 455 czasem ludziom, od których zależały środki

na wyprawę projektow aną, przypominać ocze­

kującego rezolucyi autora.

W r. 1889, uzyskawszy zapewnienie wypra­

wy, F ou reau powziął plan następny : w P a ­ ryżu, w czasie wystawy, znajdowało się kilku z więzienia algierskiego przywiezionych tu a ­ regów, których do więzienia wprowadziła rhazzu (wyprawa zbójecka). Byli to taikoci z gór A d ra r-A h n et. F o u rea u prosił o wy­

danie mu z nich jednego lub dwu, by w ich towarzystwie dostać się w ich góry. Sądził bowiem, że wdzięczność za swobodę uzyska­

ną skłoni ich do rzeczywistej nad podróżni­

kiem opieki. Góry A d ra r-A h n et, ja k sobie przypominamy, wznoszą się na dwu trzecich drogi do S udanu z A lgeru. N a odmowną odpowiedź ') wyruszył 12 stycznia 1890 r.

z B iskry di’ogą u ta rtą w pierwszej wyprawie na T u g g u rt Ain Taiba.

Tym razem udało mu się przejść dalej, niż w pierwszej wyprawie zamierzył. Z o sta- j

wiwszy H assi Messegem n a lewo, dosięgnął 24 lutego strefy m aaderu południowo-wschod­

niego (łożysk potoków, którem i w czasie desz­

czów spływa z gór woda) płaskow zgórza T a ­ dem ait, noszącego miejscową nazwę M aader Suf. Kilkudniowy odpoczynek wśród wód ! i zieloności nie okazał się dostatecznym śro d ­ kiem na znużenie i wycieńczenie, którym pod­

legli wszyscy przewodnicy i ich wielbłądy.

D. 2 m arca zwrócił się na północ z nęcącej go ku południowi drogi, a 24 s ta n ą ł z po­

wrotem w T uggurt.

W niespełna dwa la ta nastąp iła wyprawa czw arta.

W niej opuścił T u g g u rt d. 22 stycznia 1892 r. T eraz ju ż nie w ybrał drogi na A in T aiba, lecz bardziej wschodnią, na H assi M uillab-M aattallah, prowadzącą przez W iel­

ki G assi (rodzaj k u ry ta rz a wśród wydm piaszczystych na aregu). Dosięgłszy tego hassi, przepraw ił się przez ued Ig h a rg h a r

*) Czego się nie udało otrzymać Foureau, otrzymał P. Crampel. Jeden z tych tuaregów, Iszenad alg Rhali, uwolniony z więzienia wskutek jego starań, przyjął udział w wyprawie, w której ten został zamordowany. Tuareg zniknął bez wieści. W łaśnie ta okoliczność naprowadza na wniosek, że ów tuareg miał udział w zamordo­

waniu Crampela.

z lewego na prawy brzeg jego, podszedł pod płaskowzgórze T ing hert, okrążył zachodni jego cypel i wszedł 23 lutego do oazy Te- massinin, leżącej u wejścia do znacznego uedu Ohanet, okalającego od południa-za- chodu owo płaskowzgórze.

Tem assinin stać się m iał obecnie celem pośrednim i m etą ostateczną wycieczki. C iąg­

le walcząc z niechęcią a naw et odpornością przewodników, uśm ierzając rozsiewane fan­

tastyczne pogłoski co do swych zamiarów i zamiarów spotykanych podróżnych innych, n a H assi Tin-Sig i E l Biod, gdzie był 28 lu­

tego, zboczywszy nadto do H assi Messeggem, nakoniec na Ain T aib a powrócił do T u g g u rt 25 m arca.

P ią ta wyprawa zaprow adziła F o u rea u do G hadam es. W yruszył w n ią pod koniec te ­ goż 1892 roku, 4 grudnia, z Biskry, wprost pom ijając T ug gu rt, na U arglą, dalej na Ain T aib a i E l Biod do Temassinin. S tąd do zamierzonego celu podróży prow adzą dwie d r o g i: jed n a środkiem W ielkiego aregu (D rah ai el E rg ), d ru g a brzegiem jego połud­

niowym, pomiędzy tym aregiem a stokami płaskowzgórza T inghert. T a ostatnia, choć dłuższa, m ająca trw ać dni 12, z których 10 w bezwodnej miejscowości, jak o wcale jeszcze nieznana, bardziej go nęciła. U dał się więc nią. Cztery poprzednie wyprawy przekonały go, że bez czynnej pomocy i prawnej opieki tuaregów A zdżer nie uda mu się uigdy prze­

praw ić do Sudanu. P odróż do G hadam es m iała mu zbliżenie się z tuaregam i tymi ułatwić. Obawiał się jednakże wejść do m iasta. P o kilkudniowym obozowaniu pod niem, zwrócił się, niczego nie dopiąwszy, w kierunku północno-zachodnim przez ten sam wielki areg do T u g g u rt, gdzie stan ął

16 lutego ').

Konieczność jednakże porozum ienia się z tuareg am i górow ała nad całem położeniem.

N astępn a wyprawa, szósta (listopad, 1892—•

m arzec, 1893), m iała F o u reau do takiego po-

') W' okolicy Ghadames Foureau znalazł szczątki zamordowanych przez tuaregów w ro­

ku 1881 kapłanów chrześciańskich Richarda, Morata i Pauplarda, oraz resztki ubrania i pa­

pierów. Część tych przedmiotów leżała na powierzchni, część była pokryta naniesionym piaskiem.

(8)

456

rozumienia się doprowadzić. A ponieważ w niej zaszedł on najdalej na południe i n a j­

dalej zboczył na zachód, ze wszystkich jego wypraw je s t ona najw ażniejsza. Z atrz y m a­

my się więc dłużej z podróżnikiem w prze­

bytej drodze. U łatw i nam to przyłączona m apka, n a której znajdujem y w ytkniętą m arsz ru tę całej wyprawy. Trzy m inisterya i generalny rz ąd ca A lgeryi dostarczali mu

środków w niej.

W ycieczka pod archipelag T idikelt sta n o ­ wi pierwszą część wyprawy. P o d ją ł sig na rozkaz rządu algierskiego w celu zdjęcia na plan drogi od E l Golea, fortu francuskiego, ja k to sobie przypominamy, do grupy oaz I n Salah. W tej wycieczce wszystko zależa­

ło od pośpiechu, by uprzedzić wszelki od­

pór tuaregów . D okonał jej z powodzeniem w przeciągu dni kilkunastu (w drugiej poło­

wie listopada), z pięciu tylko przewodnikami, szaambam i, stanowiącym i całą jego eskortę.

Z H assi el H adż M ussa, leżącego na d ro ­ dze z E l G olea do In Salah, gdzie zosta­

wił, dążąc pod T idikelt, swe otoczenie, zapa­

sy i przyrz3idy, w drodze powrotnej F o u rea u zwrócił się ku południo-wschodowi (3 g ru d ­ nia) i wszedł na znany już sobie a re g , ro z ­ pościerający się pomiędzy dwum a uedami M ya i Ig h a rg h a r. K ieru ją c się n a E l Biod i Temassinin, dosięgnął uedu A h an et. W T e ­ massinin spotkał kilku azdżerów, którzy go zawiadomili, że kebar ich (rad a czy też zgro ­ madzenie) znajduje się gdzieś na wschodzie.

Ponieważ dla porozum ienia się i układów należało odszukać ów k eb a r, F ou reau p rzy­

j ą ł z ochotą oświadczenie spotkanych adże- rów, źe chcą zostać jego przew odnikam i i do­

prowadzić go do k e b a ru —i z nimi wyruszył go ścigać. K e b a r bowiem był ruchom y i przenosił się z m iejsca n a miejsce, w m iarę wypasania przez plem ię rzadkich pastw isk w uedach na aregu pomiędzy płaskowzgórza-

mi T in g h ert i Tassili.

Id ąc uedem A h an et, F o u rea u okrążył T in g h e rt i dosięgnąwszy wschodnich jego krańców, zwrócił się ku południowi, na góry i płaskow zgórze E g ele, które przebywszy, doszedł do uedu T ikam alt. Ponieważ się zn alazł ju ż w sąsiedztw ie ściganego kebaru, w nim się zatrzym ał.

(Dok. nast.).

I. R adliński.

!

Sprawa rozmnażania się grzybów.

(Dokończenie).

R ozejrzyjm y się teraz, czy w cyklu rozwo­

jowym opisanych powyżej grzybów, nie spo­

tykamy czasem procesów zbliżonych do za­

płodnienia.

Co dotyczę rdzy, to świat uczony oddaw na już podejrzliwie spoglądał na sperm agonia, z niewiadomej przyczyny powstające na liś­

ciach berberysu, a to z powodu, źe wewnątrz nich w ytw arza się mnóstwo drobniutkich zia­

renek, które pomimo, że wyrzucane byw ają nazew nątrz, kiełkować nie mogą. Takie za­

chowanie się ziarenek, pozostałych w sper- m agoniach, skłoniło uczonych do przypusz­

czenia, że mamy w danym przypadku do czynienia nie z zarodnikam i, lecz z męskiemi zapładniającem i elem entam i grzyba, k tó re utraciły zdolność do kiełkowania; nazw ano więc ciałka te „sperm atiam i”. Dzisiaj wszak­

że nie ulega już żadnej wątpliwości, że o rg a ­ ny te wcale nie m ają tego znaczenia, jak ie w yraża nazwa ich produktów, ponieważ nie- tylko źe nie znaleziono odpowiednich o rg a­

nów żeńskich, lecz wbrew naw et wszelkim dawniejszym badaniom, dowiedziono, źe „sper- m a tia ” kiełkować mogą. Nie są to zatem elementy zapładniające, lecz drobne bardzo zarodniki.

U workowców i podstawczaków pierwotnie szukano organów zapłodnienia w tych m iej­

scach, w których pow stają zarodniki, uważa­

ją c te ostatnie za produkty procesu płcio­

wego.

Istn ien iu pewnych dążności w tym k ieru n­

ku odpowiada ju ż sam a nazw a Hym enium , nad an a warstwie podstawek lub worków.

P rzez czas pewien znaczenie plemni przy­

pisywano osobliwego rodzaju komórkom, roz­

sianym pomiędzy podstawkam i wielu g rzy­

bów kapeluszowych. Przypuszczano, że ko­

mórki te, postacią do pęcherzy zbliżone, wy­

dają plemniki, zapładniające podstawki, któ ­ re dopiero wówczas produkują zarodniki.

W szystko to wszakże było tylko przypusz­

czeniem, którego fakty nie potwierdziły. N a- tenczas zaczęto szukać organów płciowych gdzieindziej i zadano sobie pytanie, czy cza­

sem cały owoc, ja k np. pieniek z kapeluszem

(9)

N r 29. WSZECHŚWIAT 4 5 7 u podstawczaków, a apothecium albo peri-

thecium u workowców, nie powstaje jako r e ­ z u ltat procesu zapłodnienia. T a hypoteza zwróciła ca łą uwagę badaczów na zawiązek przyszłego owocu—n a to, w ja k i sposób po­

wstaje on na wojłoczku grzybni. Zauważono przytem , źe utworzenie się miseczki lub otocz- ni poprzedzone bywa przez ukazanie się na grzybni dwu charakterystycznych komórek (fig. 10, A a p). P a r a ta je st zwiastunem przyszłego owocu. Z biegiem czasu komórki te zostają okryte przez strzępki, które rozwi­

ja ją się przy ich nasadzie i jed n a z nich (a) form uje worki w ten sposób powstałego owo­

cu (fig. 10, BOD), d ru g a zaś pozostaje nie­

zmienioną. Z tego też powodu pierwsza z opisanych komórek otrzym ała nazwę carpo-

dyach rozwoju m a postać kłębka, utworzone­

go przez sploty nici zupełnie jednakich. D o ­ piero później z pomiędzy tych ostatnich wy­

odrębnia się strzępka, form ująca w n a s tę p ­ stwie worki (asci). Nie ulega zatem żadnej wątpliwości, że w danym razie owoc pow stał bez zapłodnienia. A ponieważ otocznie i mi­

seczki budową swą nie różnią się tak bardzo od siebie, należało zatem przypuszczać, że jednakie owoce w jednaki pow stają sposób, czyli że ta k u workowców ja k i u podstaw ­ czaków owoce pow stają drogą bezpłciową.

Taki stan rzeczy skłonił uczonych do wypro­

wadzenia wniosków następujących : W cza­

sach obecnych owoce workowców i podstaw ­ czaków rozw ijają się bez zapłodnienia; wogó- le grzyby te przedstaw iają organizmy bez­

płciowe, lecz takiem i stały się one z biegiem czasu, a to z powodu u tra ty organów płcio-

Fig. 10.

vel-ascogon, drugiej zaś nadano miano pol- linodium, u p atru jąc w niej m ęską komórkę zapładniającą, ascogon.

U różnych workowców form a tych komó­

rek niezawsze bywa jednaką, ja k to widocz- nem je s t z załączonych poniżej rysunków (fig. 11 A B C D i fig. 12).

Podobnegoż rodzaju organy znaleziono i skrupulatnie opisano u podstawczaków.

T ak więc zdawało się, źe spraw a istnienia procesu płciowego u grzybów stanowczo roz­

strzygnięta została. Lecz niedługo trw a ł try u m f odkrywców. Dalsze bowiem badania, prowadzone n ad rozwojem workowców, wy­

kazały przypadki, w których ani ascogonu ani pollinodium znaleść zupełnie nie było można. Przyszły owoc w początkowych sta-

F ig . 11.

wych, które przodkowie ich posiadali. U je d ­ nych znikły wszelkie wskazówki co do istnie­

nia kiedykolwiek takich organów, ja k np.

u tych workowców, które nie posiadają asco­

gonu, u innych pozostały mniej lub więcej widoczne ich resztki. Stosownie do takiego zapatryw ania się, ascogon nie podlega ju ż za­

płodnieniu; dawniej wszak­

że, być może, spełniał funk- cye komórki żeńskiej. W y ­ tw arza się on i u teraźniej­

szych grzybów, pomimo, że u tracił dawne swe zna- F ig . 12.

czenie.

T a k więc grzyby bezpłciowe nie m ogą być staw iane na równi z najprościej zbudowane- mi wodorostami bezpłciowemi. Te ostatnie

(10)

są pozbawione organów płciowych wskutek swej nad er prostej budowy; nie dosięgły one jeszcze do tego stopnia rozwoju, n a którym zaznaczać się poczyna różnica pomiędzy organam i m ęskim i a żeńskimi. Wyższe zaś grzyby przeciwnie sta ły się bezpłcioweimi wskutek tego, że u trac iły swe funkcye płcio­

we. A żeby zaznaczyć tę różnicę, organizmy pierwszego rodzaju zwą agamicznem i, d ru ­ giego zaś apogamicznemi.

Zjawisko apogamii spotykam y w najróżno­

rodniejszych g rupach państw a roślinnego, lecz tylko u grzybów wyższych staje się p ra ­ widłem ogólnem.

Rozum ie się, że opisanego wyżej zaniku funkcyj płciowych u podstawczaków i wor- kowców n iem o żn a uw ażać ju ż za fa k t nie­

zbity, je stto bowiem tylko hypoteza, na k tó ­ rej miejsce przy dzisiejszym stanie naszych wiadomości nic innego podać nie jesteśm y w możności.

Bezpłciowy bowiem c h a ra k te r grzybów wyższych, nie mówiąc ju ż o jego pochodze­

niu, jeszcze dotychczas nie został ostatecznie dowiedziony, o czem najlepiej świadczą o sta t­

nie badania D ang eard a i H a rp e ra (z C hica­

go). Pierw szy z nich s ta ra się dowieść, że procesy zapłodnienia u podstawczaków i wor- kowców istnieją, pomimo zaniku istotnych organów płciowych. P rocesy te przejaw iają się pod postacią zlania się dwu ją d e r. W e ­ d łu g D an g eard a każdy worek, k ażda pod­

staw ka w początkowych stadyach rozwoju zaw iera dwa ją d ra , k tó re następnie łą c z ą się w jedno, ta k że organy wymienione pow stają jak o re z u lta t oddzielnego a k tu płciowego.

Do takiego wniosku doszedł i H a rp e r.

Przypuszczając, źe podobne zlewanie się ją d e r faktycznie m a miejsce, wątpliwem wszakże pozostaje p rzyjęte p rzez wymienio­

nych hadaczów tłum aczenie tego rodzaju faktów.

4 5 8

W takichźe samych nieokreślonych w arun­

kach, w stosunku do procesów płciowych, ja k grzyby wyższe, znajduje się i rz ą d porostów (Lichenes). R osną one na drzewach, m urach, skałach, n a ziemi, między mchami, m ają plechę bardzo rozm aitej postaci. P orosty krzaczkow ate m a ją postać krzaczkow atą i ju żto wznoszącą się p ro sto w górę, j a k np.

pospolite po lasach g atu n k i z rodzaju chro­

botka, np. chrobotek reniferowy (Giadonia rangiferina) lub płucnica,' t. zw. w aptekach

„mech islandski” (C e tra ria islandica), cho­

ciaż nie je st ani mchem, ani nie rośnie tylko w Islandyi, ale w całej E uropie północnej i u nas, już zwieszając się z gałęzi nadół, w yglądają ja k konopiaste brody.

Porosty blaszkowate m ają plecbę płaską, p rz y rastającą do podłoża zapomocą strzę­

pek. Pokrój plechy je s t zwykle klapow aty, powykrawany, nieraz kędzierzawy.

U porostów skorupiastych plecha zazwy­

czaj je s t niepozorna, ta k że najczęściej wi­

doczne je s t z niej tylko owocowanie. W resz­

cie porosty trzęsidłow ate m ają plechę klapo­

w atą, czarniaw ą, galaretow atą.

Jakąkolw iek wszakże je s t postać zew nętrz­

n a porostu, w ew nętrzna jego budowa w ogól­

nych zarysach, zawsze bywa jed nak ą. Ciało ich je s t utkane nietylko ze strzępek, wśród nich bowiem spotykają się kom órki kuliste lub nitkowate zielenic lub sinic, zwłaszcza z rodzajów : pierw otka, oponki lub trzęsidła.

W odorosty te są albo bezładnie wśród s trz ę ­ pek rozrzucone, albo zajm ują tylko pewną część ciała porostu. W tym czy tam tym przypadku otrzym ały nazwę gonidyów, cho­

ciaż nie m ają nic wspólnego z gonidyami spo- tykanem i u grzybów. Co do organów roz­

m nażania, to te przypom inają nam odpo­

wiednie organy workowców. O statniem i do­

piero czasy zaaleziono w krajach podzw rot­

nikowych kilka porostów, tworzących za­

rodniki na podstawkach. T a k więc wogóle owoce porostów m ają postać miseczek (apo- thecium ) lub otoczni (perithecium ).

P y tan ie, w ja k i sposób pow stają wzm ian­

kowane owoce i tu pozostaje nierozstrzygnię­

temu ponieważ sprawę zapłodnienia zauważo­

no dotychczas tylko u porostów trzęsidłow a- tych, przytem w form ie zbliżonej do tego, cośmy widzieli u krasnorostów.

N a miejscu przyszłego owocu zauważyć początkowo można osobliwy organ. M a on postać grubej bezbarwnej nitki, której jed n a część zwinięta je s t w kłębek, d ru g a zaś wy­

prostow ana wystaje nazewnątrz z trzęsidła.

J e s tto organ żeński porostu, K arpogonium , podlegający zapłodnieniu.

Tylko zwinięta w kłębek część organu te­

go nosi miano ascogonu, ponieważ z niej z biegiem czasu wyrosną worki owocu, wy­

(11)

N r 2 9 . WSZECHŚWIAT 4 5 9 prostow aną zaś część, z której treścią zespa­

la ją sig sperm atia, rozwijająoe się w zna­

nych nam już spermogeniach, podobnież ja k u krasnorostów zwą trichophorem , pomimo, źe w danym razie składa się on z kilku k o ­ mórek.

Ponieważ spermogonia istnieją i u innych porostów, gdy tymczasem K arpogonium nie­

m a wcale, lub też istnieją zaledwie rozróżnić się dające jego resztki, botanicy zatem trzy ­ m ają się zdania, że porosty, podobnie ja k i grzyby wyższe, utraciły swe funkcye płcio ­ we, a jedynie porosty trzęsidlow ate zachowa­

ły je aż do chwili obecnej.

Jednakże i w tym ostatnim razie nie mo­

żemy się wyrażać zbyt stanowczo, a to z po­

wodu wątpliwości co do natury spermatiów, o których wyżej była wzmianka.

S treszczając to wszystko, co powiedzie­

liśmy o grzybach i porostach, dochodzimy do wniosków następujących :

Istnieje rzęd grzybów (pleśni), co do funk- cyj płciowych będący na równi ze sprzężni- cami. Rzędy porośli i wrośli posiadają za­

płodnienie typowe, t. j. tw orzą lęgnie i plem- nie, lecz nie m ają plemników. W reszcie grzyby wyższe i porosty, z wyjątkiem w or­

kowców i trzęsidłow atych, utraciły zupełnie, ja k się zdaje, istniejące ongi u nich funkcye

płciowe.

Z, Woycicki.

Najnowsze doświadczenia Weismanna.

Już od lat 20 prof. Weismann ogłasza wciąż rezultaty swych licznych badań doświadczalnych nad t. zw. dwukształtnością „sezonową,” m oty­

lów. W ostatnich latach badacz ten starał się drogą doświadczalną określić bliżej, w jakim zakresie dwukształtność ta może być uważana za wynik bezpośredni warunków cieplikowych, oraz w jakim stopniu różnice klimatyczne mogą powodować zjawienie się różnic w ubarwieniu stałych, t. j. dziedzicznych.

Ostatnie wyniki prac Weismanna (Neue Ver- suche zum Saison-Dimorphismus des Schmet- terlinge. Zool-Jahrb. "VIII, 611), są następujące:

1) Doświadczenia i obserwacye nad Ghryso- phanus Phloeas. Jedna porcya jaj, zniesionych we Włoszech, była podzielona na dwie części, z których jednę zachowano w Neapolu, drugą zaś przewieziono do Fryburga. Inne jaja mo­

tyla tegoż gatunku, zniesione w Niemczech, były wylęgane przy różnej t°. Temperatura wylę­

gania wywiera znaczny wpływ na ubarwienie form dojrzałych—tak, że Weismann przypusz­

cza, że komórki rozrodcze poczwarek podległy tu zmianom jednocześnie z zaczątkami skrzy­

deł—-i w obu organach podległy zmianom podob­

ne „determinanty”.

2) Doświadczenie nad Pieris napi. Czas kry­

tyczny, podczas którego określa się ubarwienie letnie lub zimowe, odpowiada stadyum, nastę­

pującemu bezpośrednio po przemianie gąsiennicy w poczwarkę. Jeżeli poczwarkę wystawimy na działanie zimna na krótko przed opuszczeniem przez nią kokonu, to nie otrzymamy formy o ubarwieniu zimowem. Zdaje się, wszelako, że mamy tu czasem do czynienia z różnicami indywidualnemi, które powodują, że niektóre osobniki nie reagują wcale na podrażnienie ciepl­

ne. Tak np. w doświadczeniu nad Pieris napi var. Bryoniae, na 9 przypadków otrzymano je d ­ nego osobnika zupełnie normalnego.

3) Doświadczenia nad Yanessa levana-pror- sa. Zarodki z jaj kwietniowych typu levana, wystawione na działanie zimna jako już dość stare poczwarki, wykazały tendencyą do odtwo­

rzenia typu leyana —chociaż jednocześnie i typ prorsa był też dość wyraźnie zaznaczony.

W trzeciem pokoleniu olbrzymia większość zwra-

j ca się do typu levana, i tylko niektóre osobniki,

| pomimo wszelkiego zwiększania t°, wracają do

| typu prorsa. Jeżeli zaś poddamy działaniu ciep­

ła młode poczwarki, to otrzymamy większość i motylów typu prorsa. Formy pośrednie, t. zw.

porimae, otrzymujemy zawsze wtedy, gdy na po­

czątku okresu poczwarki temperatura nie sprzy­

ja wylęgowi

4) Doświadczenia nad Pararga aegeria i jej i odmianą mone. Forma południowa mone, w ylęga­

na przy 10°— 14° C, odznacza się barwami mniej

j żywemi, lecz pomimo tego je st zawsze barwniej-

! szą niż północna aegeria. Jaja zniesione na pół­

nocy, lecz wylęgane przy 25° C, nie wykazały ] żadnych zmian widocznych.

5) Doświadczenia nad Vanessa Cardui miały

j na celu zbadanie wpływu różnych promieni świetl­

nych. Wyniki, podobnie jak w takich samych doświadczeniach Standfussa—były ujemne.

6) Doświadczenia nad Yanessa urticae (wpływ t° podczas stadyum poczwarki) wykazały, że zmieniając odpowiednio temperaturę, możemy dowolnie otrzymywać motyle o bardziej ciemnem ] lub też jasnem ubarwieniu. Wszelako wyniki [ otrzymane w tym względzie przez Weismanna, ustępują co do wyrazistości rezubatom dawniej­

szym Reichenaua i innych.

7) Doświadczenia nad poczwarkami zimują- ' cemi dowiodły, że przedłużenie okresu zimna

| nie wywiera żadnego wpływu na rysunek plamek na skrzydłach, lub też na odcień ubarwienia.

8 ) Wobec pomienionych faktów Weismann rozróżnia obecnie dwa rodzaje „dymorfizmu se-

(12)

N r 29.

zoilowego”, a mianowicie : a) dwukształtność bezpośrednią—jako wynik wprost dziaJania śro­

dowiska zewnętrznego, i b) dwukształtność przy­

stosowawczą, jako skutek doboru.

Za przykład dwukształtności pierwszego ro­

dzaju służyć może Chrysophanus Phloeas,— dru­

giego zaś Lycaena pseudargiolus, a też, być mo­

że, i Yanessa prorsa. Oba rodzaje dwukształt- ności są, prawdopodobnie, wyrażone jednocześ­

nie u Pieris napi.

W przypadkach dwukształtności przystoso­

wawczej warunki zewnętrzne działają, podług Weismanna, tylko jako pobudki wyzwalające („Auslosungsreize!‘), powodując, jakby przez in- dukcyą, rozwój odpowiednich „ determinantów

(L ’Annee biologiąue).

J a n T.

Międzyrzec, d. 30 czerwca 1898 r.

Gnieźnik bezlistny (N eottia Nidus avis Rich).

Gnieźnik bezlistny je s t jednym z tych wyjąt­

kowych przedstawicieli państwa Flory, którzy przy doskonalszej budowie, ujawniają razem piętna, właściwe niższym roślinom. Pomimo więc wybitniejszego stanowiska, jakie zajął w kla- syfikacyi, należy bowiem do storczykowatych, nie posiada jednakże chlorofilu, tudzież w stanie zupełnego rozwoju pozbawiony je st wszelkich śladów korzeni, a pożywienie czerpie z gruntu prawdopodobnie za pośrednictwem grzybni nie­

znanego gatunku grzyba. Dawniej poczytywany byl za pasorzyta, żyjącego na korzeniach niektó­

rych drzew, takie własności przypisuje mu je s z ­ cze d-r W. Koch w swem dziele p. t. „Taschen- buch der Deutschen und Schweizer F lora”, wy- danem przed 17-tu laty. Poprzednie moje ba­

danie ') podobnież jak i teraźniejsze przekonały mnie, że gnieźnik nietylko, że nie objawia żad­

nych cech pasorzytnych, ale nawet sam je st ży­

wicielem wspomnianej grzybni, która w małej ilości oplata jego kłącza i wnika do ich wnętrza, nie oddziaiywając jednak szkodliwie swą obec­

nością. W idocznie w stosunku tym upatrywać należy tak zwane współżycie, czyli symbiozę, polegającą na łączeniu się dwu zupełnie odręb­

nych roślin w celu łatw iejszego podtrzymywa­

nia swego bytu, przez wzajemne sobie dopoma­

ganie, zasadzające się na tem u gnieźnika, że grzybnia żywiąc się pewną częśeią zawartości niektórych komórek, składających jego kłącza, w zamian dostarcza mu wody wraz z rozpusz-

') Patrz W szechświat tom X III, n-r 24.

czonemi w niej solami, którą czerpie z próchni­

cowej ziemi za pośrednictwem swych zewnętrz­

nych strzępków. Gnieźnik przytrafia się szcze­

gólniej w lasach dębowych, w miejscach zacie­

nionych, gdzie prowadzi życie przeważnie pod­

ziemne, uwidoczniając się nazewnątrz tylko w krótkotrwałym peryodzie wydawania kwiatów.

T e ostatnie przyjemnego zapachu, ukazują się przy końcu maja i w czerwcu, umieszczone są na krótkich szypułkach w postaci wierzchołko­

wego kłosa, na pojedyńczym głąbiku od 20 do

j Fig. 1 . Podłużne przecięcie kłączy gnieźnika bezlistnego, a pęd główny, b pędy drugorzędne,

c część głąbika kwiatowego (wielk. nat).

4 0 cm wysokim, opatrzonym u dołu kilkoma poćhewkowatemi łuskami. W szystkie powyższe narządy mają jednostajną jasno-brunatnawą bar­

wę, mało się różniącą od koloru zeschłych prze- szłorocznych liści dębowych, zwykle w bliskości rozrzuconych. Wzmiankowany głąbik kwiatowy je st tylko rozwiniętym wierzchołkiem głównego pędu podziemnego, który przy stosunkowo swej małej długości dochodzącej 3 — 6 cm je st naj­

częściej łukowato skrzywiony, przyczem koniec jego je s t zawsze zczerniały i nadpsuty, po-

F ig. 2. Pędy drugorzędne z pędami trzeciorzęd- nemi, oderwane od pnia głównego, a w okresie zaczątkowym, b w okresie znacznie już posunięte­

go rozwinięcia (przecięcie podłużne, wielk. nat.).

wierzchnia zaś okryta kilkoma mało widocznemi łuskami i bardzo znaczną liczbą drugorzędnych pędów, żółtawej barwy, mających postać poje- dyńczych, mięsistych, wydłużonych wyrostków, tępo zakończonych. Rozmnażanie się gnieźnika zapomocą kłączy, o ile wnosić mogłem z kilku rozmaitego wieku wykopanych okazów, następu­

(13)

N r 29. WSZECHŚWIAT 4 6 1 je wtedy, gdy jeden z pędów drugorzędnych

zwykle niżej położony zacznie wytwarzać pędy trzeciorzędne. Te ostatnie ukazują się najpierw u podstawy wierzchołka w postaci maleńkich wypuklinek, wraz z ich pojawieniem się na stoż­

ku wegetacyjnym powstają pierwsze łuski, chro­

niące go od możliwych obrażeń. W miarę roz­

woju zwiększa się ilość pędów trzeciorzędnych, przyczem wierzchołek pędu drugorzędnego coraz bardziej wzrasta, wydostaje się nad ziemię i roz-

Fig. 3. Podłużne przecięcie młodego osobnika, powstałego prawdopodobnie z nasienia

(wielk. nat.).

wija swe kwiaty, podczas gdy nasada jego, u le­

gając powolnemu rozkładowi, traci stopniowo swą spójność i w końcu odłącza się zupełnie od pnia macierzystego. Część oddzielona stanowi nową samodzielną roślinę, która następnie w ana­

logiczny sposób produkuje dalsze pokolenia.

Powyższy przebieg wegetacyjnego rozmnażania tłumaczy nam dlaczego koniec głównego pędu

Fig. 4. Część brzeżna poprzecznego skrawka z pędu drugorzędnego, około 2 5 0 razy powięk.

a naskórek, b komórki kory, c kłębki grzybni, d kłębek nieco rozgnieciony.

podziemnego jest zawsze nadpsuty. Stopniowe jego niszczenie jest dziełem, przynajmniej w czę­

ści, wspomnianej ju ż grzybni, która spotyka się w dwojakiej formie, zależnie od tego, czy znaj­

duje się na powierzchni, czy wewnątrz kłączy.

W pierwszym razie, występuje wogóle w małej

ilości, w kształcie cienkich brunatnych, rozgałę­

zionych włókien, poprzegradzanych odległemi, poprzecznemi ścianami. Wewnątrz zaś kłączy gnieździ się prawie zaraz pod naskórkiem, w ko­

mórkach, należących do tkanki korowej, z któ­

rych pierwszą warstwę zwykle pomija i rozrasta się dopiero w następnych trzech lub czterech, nie wkraczając w dalsze jej pokłady podobnież jak i w wierzchołki wzrostu. W każdej zawład­

niętej komórce tworzy podłużny lub okrągławy, żółtawego koloru kłębek, zazwyczaj nie wypeł­

niający całkowitego jej wnętrza, który po roz- gnieceniu okazuje się złożonym z bezbarwnych, mocno zwiniętych strzępków, mających główny pień niekiedy do 12 [j, gruby, ułożony wraz z pierwszemi jego odnogami na obwodzie, w środku zaś dalsze, coraz cieńsze rozgałęzienia.

Strzępki te, wypełnione mniej więcej wodnicz- kami i plazmą, są podzielone licznemi przegro­

dami, a ostateczne ich zakończenia dochodzą zaledwie 1,0 [X grubości. Układ grzybni we­

wnętrznej uwidocznia się najlepiej w poprzecz­

nych skrawkach pędów drugorzędnych; w takich przecięciach widzimy najpierw od zewnątrz po­

jedynczy pokład płaskich komórek naskórka, poza którym następują warstwy kory w liczbie około dziesięciu, utworzone z obszernych, sześ­

ciokątnych komórek, wypełnionych sokiem ko mórkowym; w pierwszych trzech lub czterech pokładach nie licząc warstwy stykającej się z na­

skórkiem, mieści się opisana grzybnia, w pozo­

stałych zaś ziarna mączne, a niekiedy lubo bar­

dzo rzadko, gdzieniegdzie pęczki igiełkowatych kryształów, zwanych rafidami. Środek skrawka zajmuje cienki cylinder osiowy, złożony z wiązek naczyniowych, otoczonych pochwą. Grzybnia w komórkach przez siebie zajętych, zdaje się wstrzymywać rozwój zlarn mącznych, gdyż te albo zupełnie znikają albo ukazują się w na­

der szczuplej ilości, przeciwnie jądra komórkowe i protoplazma (ostatnia do pewnego stopnia) nie ulegają jej wpływom, pierwsze zawsze odszu­

kać można wpośród otaczających je zewsząd strzępków, które mimo to nie zmieniają ani ich postaci ani wielkości, druga ujawnia się pod działaniem środków plazmolitycznych. G iy grzybnia, z zewnątrz przebiwszy naskórek, raz się dostanie do wnętrza kłączy, szybko się w nich rozprzestrzenia, ponieważ najcieńszemi wypustkami swych strzępków przenika błony sąsiednich komórek i w miarę ich przybywania coraz dalej się szerzy, skutkiem czego spotyka się nawet w najmłodszych dopiero wykształca­

jących się pędach. Tym sposobem u osobników, powstających drogą wegetacyjnego rozmnażania się, przechodzi z jednych pokoleń w drugie, odmładzając się i częściowo zamierając wraz z rośliną. Grzybnia, zawarta w zakończeniu głównego pędu podziemnego, w części ulega za­

gładzie, w części wrasta swemi strzępkami w zużyte tkanki, a wydostawszy się na ich po­

wierzchnię przybiera postać brunatnych włókien,

(14)

N r 29.

które tutaj gromadzą się zwykle w większej ilości. Niewątpliwie biorą one udział w n iszcze­

niu tych najstarszych utworów roślinnych, przy­

czyniają się zatem do odłączania rozgałęzionych pędów drugorzędnych, wpływają więc niejako na rozmnażanie wegetacyjne. Z drugiej strony bezpośrednia ich łączność z grzybnią wewnętrz­

ną, niezauważona na żadnych innych punktach kłączy, każe przypuszczać, że tylko w tem miej- scu, ulegającemu bezustannie bardzo powolnemu rozkładowi, możliwe jest pobieranie pokarmów z ziemi za pośrednictwem brunatnych strzępków.

Rozumie się, że powyższy sposób żywienia się j

gnieźnika, nieudowodniony w szczegółach, p o ­ zostaje tylko domysłem, który jednakże z po­

wodu swego prawdopodobieństwa przyjęto dla wytłumaczenia objawów wspólnego pożycia jaw- nokwiatowej rośliny z grzybem, tembardziej, gdy ta w swej organizacyi przedstawia tak waż­

ne zboczenia. W każdym bądź razie uznać na­

leży, że grzybnia w czynnościach życiowych gnieźnika odgrywać musi pierwszorzędną rolę o wiele różną od pokrewnej jej grzybni, przy­

trafiającej się u innych roślin storczykowatych normalnie zbudowanych.

W końcu pozostaje mi jeszcze nadmienić, że na żadnym z siedmiu wykopanych, kwitnących okazów gnieźnika, nie można było dostrzedz j

śladów po przeszłorocznym głąbiku kwiatowym, j

pomimo że okazy te różniły się bardzo swym rozrostem i liczbą pędów drugorzędnych, dwa z nich miały u podstawy głąbika po jednym bocznym pąku, które w roku przyszłym byłyby wydały kwiaty, u trzech znalazłem pędy trze­

ciorzędne, z tych jeden miał je dwa, w stanie zaczątkowym, u dwu innych chociaż były bar­

dziej rozwinięte, pozostawały również z pniem macierzystym jeszcze w połączeniu. Wreszcie | czwarty, ostatni, zupełnie odosobniony, został i wykopany w bliskości jednego z kwitnących gnieźników, miał koniec głównego pędu sp iczas­

ty, nieco skrzywiony i nieuległy żadnemu ro z­

kładowi. Był to widocznie młody przeszłorocz- ny okaz, rozwinięty z nasitnia, który niczem więcej od poprzednich się nie różnił. U osob­

ników, powstałych drogą rozmnażania płciow e­

go, grzybnia dostaje się zzewnątrz na pewnych punktach, niewątpliwie podczas ich stanu za­

rodkowego, rozrasta się wraz z nowo tworzącemi się komórkami i doprowadza do ich wnętrza wchłanianą przez siebie wodę, działając dopiero po upływie pewnego czasu w sposób niszczący na zakończenie głównego pędu.

B. Eichler.

Ryga, Edynburg 6 6 , 28/Y I 1 8 9 8 r.

W n-rze 2 4 W szechświata prof. Dybowski po­

leca Florę Garckego jako najlepszy podręcznik do oznaczania roślin dla początkujących flo- rystów. Uważam sobie za obowiązek donieść szan. Redakcyi, że daleko praktyczniejszym i łat­

wiejszym, a więc zwłaszcza dla początkujących bezwarunkowo odpowiedniejszym od Garckego, według mego zdania, jest podręcznik Wiinschego

„Die Pflanzen Deutsclilands”, który w najnow- szem, 7-em wydaniu (18 9 7 ) obejmuje wszystkie gatunki roślin wyższych; cena 5 mk czyli 3 rub., w oprawie. I ta książka zresztą, tak samo jak Garckego, nie je st przeznaczona dla zupełnie po­

czątkujących, albowiem nie objaśnia terminów botanicznych. Dla zupełnie początkujących zaś przeznaczona jest inna, mniejsza k siążeczk a:

Wiinsche: „Die verbreitetsten Pflanzen Deutsch- lands” , 2 wydanie, 1897, cena 2 ,4 0 mk, której wszakże z własnego doświadczenia nie znam.

W ła d y s ła w E o th e r t.

KRONIKA NAUKOWA.

— Rzadki przypadek obojnactw a (herm afro- dytyzm u) rzeczyw istego u ssących udało mi się zauważyć ubiegłego tygodnia w pracowni zooto- micznej uniw. warsz. u szczura wędrownego (Mus decumanus). Duży, dorosły, 40 cm długi osobnik posiadał zupełnie jednakowo i normalnie rozwinięte narządy płciowe obojga płci, tak ze­

wnętrzne zarówno jak i wewnętrzne. Szczegó­

łowy opis badania anatomicznego i poszukiwań mikroskopowych mam zamiar ogłosić jesienią r. b, we Wszechświecie w sprawozdaniach z po­

siedzeń Komisyi przyrodniczej Tow. Ogr.

J n n T u r .

— Przem iana pokoleń u zw ierząt. Beard w pracy swej : „On the phenomena o f reprodu- ction in animals and plants. On antitketic alter- nation of generation” (Ann. Bot., IX, 4 4 1 — 4 4 7 ), usiłuje rozciągnąć ideę Strasburgera co do prze­

miany pokoleń, obserwowanej w rozwoju płciowo rozmnażających się roślin— i na królestwo zwie­

rzęce. Myśl tę dotąd zoologowie przyjmowali z pewnem niedowierzaniem. Autor zaś, na za­

sadzie swych własnych poszukiwań nad rozwojem pewnych komórek zwojowych u Lepidosteus. sta­

wia wniosek, że w rozwoju wszystkich (?) wogóle tkankowców napotkać można fazę pierwszą— bez­

płciową, odpowiadającą fazom larwowym tych form, które przechodzą stadyum larw. Cechą zasadniczą tej fazy ma być obecność tym czaso­

wego układu nerwowego, niemającego nic w spól­

nego z układem nerwowym form dojrzałych i który podlega nas*ępnie zwyrodnieniu wstecz­

nemu.

Ta pierwotna faza bezpłciowa, zdaniem auto­

ra, istniała niegdyś u wszystkich form, lecz obec­

nie przechowała się mniej lub więcej wyraźnie tylko w nielicznych przypadkach. W innych zaś ' dąży ona do zaniku drogą procesu, który można

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni

nia w objętości mózgu zależne od oddechu, ani większe jeszcze wahania, spowodowane zm ianam i w natężeniu naczyń krwionośnych, nie są w stanie zmienić tem

W niniejszej pogadance mam zam iar przedstawić kilka najciekawszych i hypotez, którem i starano się wytłumaczyć przyczynę i przebieg rozm aitych objawów

ca; gdy jednak przenikną do gałki ocznej, m ogą się stać przyczyną ślepoty, a dostawszy się do mózgu, mogą spowodować paraliże, na­.. pady epileptyczne i

P odobnież i okręt na m orzu m ógłby rospościerać dokoła siebie niew idzialną strefę fal elekti-ycznych, któ- reby ostrzegały każdy inny zbliżający się

cącem u i um ieścił je we krw i wypuszczanój ze zdrow ego talitru sa i orchestyi czyli ros- skocza, następnie igiełką sterylizow aną u k łu ł dziesięć