Władysław Terlecki
Brulion
Palestra 40/7-8(463-464), 131-133
W ł a d y s ł a w a
T e r l e c k i e g o
B
r u l i o n
Życie salonowe toczy się, jak zresztą do tego przywykliśmy, dość niemrawo. Po artystycznych salonach pozostały już właściwie jedynie wspomnienia i rzewne opisy starych pamiętnikarzy. Odeszły w przeszłość tak samo, jak snobizmy niegdysiejszych arystokratów oraz przedstawicieli dawnej finansjery. Nim odżyją znów tamte salony minie zapew ne sporo czasu. Najpierw trzeba będzie odzyskać wszystkie zagrabione majątki, uciułać trochę grosza, a potem zastana wiać się co lepiej robić: bawić się w za jęcia charytatywne czy może raczej
wspierać artystów.
Dzisiejsi potencjalni mecenasi nie myślą na razie o salonach, bo niby do czego miałyby im one służyć? Po co wyrzucać pieniądze w błoto. Trzeba to zrozumieć. Aby mogli udzielić odpowie dzi na postawione wyżej pytanie o cel, musi upłynąć wiele czasu. Nie stanie się to z pewnością za ich życia. Jeśli nie zbankrutują, a nadal obrastać będą w majątek, rolę mecenasów przejmą, być może, dopiero ich późne wnuki. Ci zdołają nabyć nieco ogłady i być może, po zdjęciu białych skarpetek, wraz z po tomkami rodów artystokratycznych, któ rzy również odzyskają wreszcie swój utracony status społeczny, zechcą wspól nie bawić się w rozmaite artystyczne snobizmy.
Nie ma się zatem czemu dziwić, że życie salonowe toczy się tak niemrawo. Gdyby nie salony polityczne, pewno nie istniałoby ono w ogóle. Salony politycz
ne - trzeba to od razu powiedzieć - nie przypominają dawnych obiadków czwar tkowych, na które król przychodził, jak głosi legenda, z własnej, nie przymuszo nej okolicznościami politycznymi, woli. Tymczasem zbliża się okres gorączki wyborczej i poniektóre stare wygi poli tyczne przypominają sobie o tym, że trzeba się już energicznie zabrać do ro boty. Dobrze przy tym czasem poględzić o kulturze i zjednać sobie w ten sposób poparcie prominentów życia kulturalne go. Zawsze się tak robi i przywykliśmy już do tego rytuału. Dobrze więc, jeśli się cokolwiek pokadzi różnym autoryte tom artystycznym. Jest kilka takich na zwisk, które przeciętny polski wyborca kojarzy sobie z różnymi zasługami. War to ich zatem zagonić również do przed wyborczej roboty. Ale przedtem trzeba jednak to i owo obiecać. A więc przy- klasnąć tym samym zawsze lamentom pieszczochów. Obiecać im coś z pań skiego stołu, jeśli zdobędzie się uprag nioną władzę. Potem i tak ma się tych panów z głowy. Niech w końcu artyści robią swoje. Jak się postarają i przyłożą do roboty, można ich potem pochwalić. Nawet nagrodzić, choćby wspólnie się z nimi fotografując. Wyjadacze znają dobrze słabostki swoich podopiecznych, o których względy zaczynają właśnie zabiegać. Niektórym śnią się przecież kariery polityczne. Innym przyrządowe synekury.
Trzeba się również liczyć i z tym, że po takim przedwyborczym
Brulion Władysława Terleckiego
niu kiedy już owym autorytetom skapnie coś na otarcie łez z pańskiego stołu, zaczną oni po pewnym czasie powtarzać swoje stare lamenty, jak to, że władza nie dba o kulturę, że lekceważy rozwój duchowy społeczeństwa. Nie trzeba się temu dziwić. Jedni lamentują, bo się łudzili, że osiągną więcej, inni dla od miany podnoszą głos sprzeciwu, bo im głupio wobec własnych środowisk. To też wlicza się w rachunek.
Tymczasem wy trzepano dywany w pałacu prezydenckim. Poproszono kil ku fotografów i powtórzono to, co każda władza, z mniejszym lub większym wdziękiem, wykonywała od lat wielu. Stroskani twórcy jak zwykle podczas spotkania lamentowali, ale - to jest rzecz zasługująca na odnotowanie - udzielono im również tym razem pewnej repry mendy. Jeden z urzędników prezydenc kiej kancelarii skwitował spotkanie tak, jak robiono to dawniej, w latach niezbyt przyjemnie kojarzących się z podobnymi przyganami zaproszonym gościom. Po wiedział więc, że lamenty to nie wszyst ko. Trzeba się nad nimi nieco zastano wić, ale niech wcześniej artyści sami powiedzą, co zrobili, aby pokazać wre szcie dramaty życia i jak ukazują dziś w swoich dziełach losy współczesnych? To jest przecież zadanie artysty. Nie zaś ciągłe ględzenie, że państwo nie dość wspiera kulturę, że ustala budżet na ten cel w sposób kompromitujący. Innymi słowy, urzędnik radzi, by zajmować się swoim: pisać, malować, komponować, robić filmy, wystawiać sztuki, w których uda się może odtworzyć współczesną rzeczywistość.
Czy pan ten ma prawo do wygłaszania takiego apelu? Takie samo jak inni. Ale nie powinien udawać, że czegoś napraw
dę ważnego w tym wszystkim nie rozu mie. Jest bowiem na swoim stanowisku nie po to, aby wystawiać artystom cen zurki. Życie kulturalne to coś więcej niż oceny, dawane wraz z herbatką przed-✓ t stawicielom świata sztuki. Ow pan musi wiedzieć, że jego zadaniem jest dbanie o powszechny dostęp do kultury. Nie ma bowiem rozwoju życia kulturalnego bez prawa do powszechnego uczestnictwa w kulturze. To właśnie stan upowszech nienia powinien być przedmiotem naj większej troski. Także w pałacu prezy denckim. Umiera bowiem w Polsce związek między światem kultury a za pleczem społecznym.
Mamy program jakiegoś zdumiewają cego upowszechniania analfabetyzmu. Przynosi on już widoczne, czasem nawet zatrważające wręcz, skutki. Sięgnijmy po kilka przykładów. Z ostatnich badań wykonanych przez międzynarodowe oś rodki badawcze wynika, że blisko poło wa absolwentów szkół podstawowych nie umie przeprowadzić takich nawet czynności, jak właściwe odczytanie re cepty na aspirynę. Śmiech wśród pol skich polityków wzbudza czasami przy pominanie, że w sprawach związanych z upowszechnianiem kultury znajdujemy się na przedostatnim miejscu w Europie. Że po nas jest już tylko Albania.
Pan w kancelarii prezydenckiej, a i je go koledzy na różnych szczeblach urzęd niczych, mogliby sobie przypomnieć, że jak informuje właśnie ostatnio prasa („Polityka” ), trzy czwarte Polaków uplasowało się już na dwu najniższych poziomach analfabetyzmu. Umiera nie tylko książka, ale umiera również umie jętność czytania. Aby zwiększyć liczbę analfabetów, obecny minister kultury za leca wprowadzenie VAT-u na książki,
Brulion Władysława Terleckiego
co najbardziej nawet wyrozumiali dzien nikarze cytują z niedowierzaniem.
O czym jeszcze mogliby ci panowie pamiętać? O tym choćby, że sprawami upowszechniania na każdym szczeblu administracji powinni zajmować się lu dzie kompetentni. Niestety, coraz ich mniej widać na szczytach władzy. Cie kawe, czy mają ci panowie świadomość rosnącego regresu? Posiadają zapewne wiedzę o rosnącym zagrożeniu bezpie czeństwa obywateli, a także o patologii życia publicznego i o jego wzrastającej brutalizacji. Słyszą o morderstwach, włamaniach, gwałtach. Czy upatrują przyczyn tego w swoich także zanie dbaniach? Czy dojrzeli już do zmiany priorytetów w polityce społecznej?
Ukazujące się w prasie zdjęcia z pała cu prezydenckiego napawają w gruncie rzeczy goryczą.
Co zatem robić? Apelować, aby różni przedstawiciele środowisk opiniotwór czych nie żyrowali w najbliższym cza sie, jak to czynili w przeszłości, poli tycznych weksli bez pokrycia. Zanim przyjmą zaproszenie do kolejnego roz dania kart, niech domagają się wcześ niej konkretnych zabezpieczeń dla kul tury.
Niech również domagają się właści wego obsadzania urzędów powołanych do tego celu. W przeciwnym bowiem razie kultura stanie się przywiędłym kwiatkiem na brudnym politycznym ko żuchu.