• Nie Znaleziono Wyników

Z zagadnień składni Mickiewicza i Słowackiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z zagadnień składni Mickiewicza i Słowackiego"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Juliusz Kleiner

Z zagadnień składni Mickiewicza i

Słowackiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 38, 411-417

(2)

I S Ł O W A C K IE G O

W Schellingow skim skontrastow an iu dw u w ielkich poetów K ra ­ siński przyznał poezji M ickiewicza piętno siły dośrodkow ej, w a rty z ­

m ie zaś Słowackiego widział rozprężliw ość siły odśrodkow ej. T ra f­

ność tego ujęcia w y stęp u je ze szczególną w yrazistością przy analizo­ w an iu pew nych zjaw isk syntaktycznych, przy ro zp atry w an iu budow y rozległych, skom plikow anych zespołów zdaniow ych.

W śród w szystkich bogatych zdań złożonych Słowackiego g ó ruje pięknem arch itek to n ik i i rozm iaram i apostrofa do Boga w „B eniow ­ sk im “. Z w y jątk o w y m rozm achem w ybuchu słów, obrazów i rytm ów , z potężną pełnią i szerokością oddechu płynie ona poprzez trzy o k ta­ w y, by ze zm ianą zupełną dynam iki i tonacji zatrzym ać się w połowie trzeciego w iersza czw artej strofy. Zasadnicze linie s tru k tu ry w y zn a­ cza p o tró jn e m ocne rozpoczęcie m elodii i m yśli podobnej na czele trzech zw rotek: „Boże! kto Ciebie nie czuł w U krain y B łękitnych po­ lach...“ , „K to Cię nie w idział nigdy, w ielki Boże! Na w ielkim stepie...“ , „K to Ciebie nie czuł w n a tu ry p rzestrach u Na w ielkim stepie...“. Tej tro istej części pierw szej okresu odpow iada suchością u m yślną i k ró t­ kością słów ubogich w m elodię n astęp n ik niespodziew any: „ Z n a j­ dzie — ja sądzę, że znajdzie — i życzę Ludziom m ałego serca, ko rn ej w iary, Spokojnej śm ie rc i“ . W obec zw artości końca ty m silniej w y ­ stęp u je rozprężliw ość tró j oktaw ow ego poprzednika. Z dania m ające treścią swą przygotow ać tło dla przeciw nego ich tonow i, ich ideologii tw ierdzenia ostatecznego — zdania te żyją pełnią własnego życia i rozlew ają się rozpędem swej ekspansji na całość stancy; gdy padły słowa o błękitn ych polach U krain y — m alu je się cud m alarsk i i m u ­ zyczny pejzażu i zaciera m yśl początkow ą, usuw a ją na p lan dalszy wobec w łasnych sw ych w alorów . W raca ta m yśl w pierw szych sło­ w ach następnej stro fy — ale oto w yrazy „Na w ielkim stepie, przy

(3)

4 1 2 JU LIU SZ K L EIN ER

słońcu nieżyw ćm “ znowu posiadają moc sam oistną ew okacji — i zno­ w u k rajo b raz nastro jo w y czaruje i odwodzi uw agę od zarysu treścio ­ wego apostrofy. D opiero w trzeciej oktaw ie, szkicującej tylko no­ w e obrazy, m yśl o w yczuciu Boga w pięknie i grozie i w dzięku zjaw isk

w łada w yraziście, znacząc to r ku tezie końcowej. R ysunek sy n ta -

ktyczny jest więc w yw ołany rozprężliw ością początkow ych zd ań-ob ra- zów, k tó re od ry w ają się od podłoża s tru k tu ra ln e g o jedności zdanio­ w ej i w p rzestw ory pam ięci i w y o braźn i się unoszą w łasnym w e ­ w n ętrzn y m pędem.

To usam oistnienie się, to lo tn e o dryw anie się obrazów za w a r­ tych w poprzedniku, ta w y nikająca stąd potrzeba silnego słow nego n a ­ w racan ia ku punktow i w yjścia znam ionuje często obszerniejsze ca­

łości syntak ty czn e Słowackiego. A postrofa do Boga spokrew niona

je st budow ą z bogatym okresem pieśni III w p row adzającym zjaw ę św ietlan ą S w entyny. I tu rów nież trzy oktaw y służą poprzedniko­ w i z tą różnicą, że ju ż w o statnim dw uw ierszu trzeciej zaczyna się następ n ik przechodzący do słów początkow ych stro fy czw artej: „K to­ kolw iek deptał ziem ię starożytną... K tokolw iek zw ażał te podm orskie św ity... I widział, jak się z różanej kobiety Czynił D uch jasny, lecz bez- kolorowy... K tokolw iek w grocie téj, na kruch ej łodzi, Z am knąw szy oczy, znowu je otw ierał... Niech popracuje, albo puści żagle M yślom — a u jrz y tu znienacka, nagle... U jrzy, co p an K azim ierz“ . J a k w p rze ­ pychu obrazow ym apostrofy p otężnej, tak i tu ta j w dw u pierw szych oktaw ach zdania poprzednika m ają w ew n ętrzn ą siłę ro zra sta n ia się i raczej czarują w łasną treścią, niż przy go tow u ją to, co m a n astąp ić— ale pow tarzan ie i w prow adzenie zdań u trz y m u je napięcie uw agi ocze­ kującej ciągle dopełnienia końcowego \

U sam odzielnianie się i ro zrastan ie zdań podrzędnych nie płynie z sam ego tylko silnego napięcia em ocjonalnego, jak ie działa w p rzy ­ kładach w ym ienionych; w ystarczy ru ch sam oistny n asu n ięty ch sko­ jarzeń. W p. I poeta zaznacza, że w rom ansie b o h a te ra i A nieli ojciec jej „ten stał jak m u r n a przeszkodzie“ — i m ówi dalej: „Mimo to je d ­ n ak Aniela, jak róże, Co nad wysoki m u r liściem w ybiegną P a trz e ć na

1 Do tak iego u k ładu zdań, do trójzw ro tk o w eg o p oprzednika z krótk im n astęp n ik iem , S ło w a ck i m a p ociąg w id oczn y. S zczeg ó ln ie h arm on ijn y, reg u la r­ n ie zb u d ow an y ok res tego typ u zn ajd u je się przy końcu p. I „Podróży do Z iem i ś w ię te j“ : „Jeżeli jed n ak T en, co je s t na n ieb ie, S ły sza ł o słoń ca m ó w io n e za ch o ­ dach M od litw y m oje... J e śli B óg w ied zia ł, jak m i było trudno... J e śli i B oga n ie zw io d ła udana Sp ok ojn ość m oja... To m ojej duszy, dobytej z p op iołów , D a w ie le ciszy...“

(4)

słońce — oczy m iała duże, C zarne — jak róże, co się n ad m u r przegną, I m im o czujne ogrodow e stróże, Z erw an iu chłopiąt i dziew cząt ulegną, A potem gorzki los tych niew in n iątek W iędnąć n a w łosach i sercach dziew czątek“ . Róże tak w ysunęły się n a plan pierw szy, że po w tr ą ­ cen iu zdania „Oczy m iała duże, czarne“ poeta w zw iązku z obrazem p rzeginających się nad m u r kw iatów porzuca w ątek zdania głównego i dodaje odrębne zdanie o ich losie i skutkiem tego m usi na nowo za­ cząć, w sposób nieco odm ienny, k o n stru k cję poprzednią: „A niela — mimo ojcowskie czuw anie, W idyw ała się ze swoim Z bigniew em “ .

Jak k olw iek w ięc ro zm iary są tu skrom niejsze niż w bogatych okresach obejm ujących ponad trzy oktaw y — dochodzi skutkiem p rze ­ ro stu m yśli ubocznej do u rw a n ia w ątk u, do pew nej s tru k tu ry anako- lutycznej. Taki p rzy p ad ek znam iennie w y stępuje w ironicznych s tro ­ fach p. I o sław ie p o śm iertn ej, o tym , ja k „tw e koszule porżną na szkaplerze, A tw e p apiery, — choćby to był tylko Od ekonom a list, albo przym ierze W iecznej m iłości z H andzią lub M arylką, — S aw an tka łzam i rzew nem i w ypierze I w sztam buch w k lei“ . Poeta zaczyna sło­ w am i: „O! gdyby w tenczas jak aś nim fa sm ętna, W iadom a ludzkiej przyszłości, k rzy k n ę ła:“ — i z kolei przytacza jej proroctw o: „ Ju ż ty nie w rócisz!“ itd. P rzytoczenie obejm uje sześć w ierszy tej oktaw y i sześć następnych, po czym a u to r przypom niaw szy sobie, iż m ów i to nim fa, zm ienia przytoczenie w relację i niekonsekw entnie dołącza zda­ nie przedm iotow e: ,,2e tw a p eru k a — jeśli masz perukę? — F reno lo- gistów podeprze n a u k ę “ , a jako ciąg dalszy daje w tejże form ie k a p i­ taln e pow iedzenie o b utach. Tu p rzery w a sobie dw uw ierszem : „Nie m ów ię w ięcej, bo mój ry m ju ż kw ili I łzami się już zalew ają w arg i!“— i teraz dopiero kończąc trzecią oktaw ę w raca do zdania zaczętego: „Lecz gdyby jak a Nim fa... takie proroctw o w yrzekła, Uczułby w se r­ cu cóś, cóś na k ształt p iek ła“ . A nakolutyczne zm odyfikow anie p u n ­ k tu w yjścia oka*zuje też efektow ne, na 22 w iersze rozciągnięte zdanie Fantazego, k tó ry w akcie I k om unikuje Rzecznickiem u swe postano­

w ienie. D aje on n a jp ie rw w yrazisty obraz D iany: „Słuchaj — ta

w czerni dziew czyna, Ta w ybielona w ia tre m na Sybirze D yjanna... Ta D yjanna dum na... Ona, co na m nie jako narzeczona P atrzeć tu m u ­ si...“ I po tym szeregu określeń i obrazów, co sku piają na sobie całą u w agę i p rzy k u w ają sam oistną treścią — n astęp u je w reszcie ośw iad­ czenie, do którego zm ierza owa bogata fala słowna: „Ta p an n a — czuję, że to podłość w e mnie! Ale m nie jakiś szatan w n ę trz n y kusi P opełnić taką podłość i nikczem nie K upić ją złotych polskich pół

(5)

4 1 4 JU LIU SZ K LEIN ER

m ilionem !“ Budow a zdania jest tu arty sty czn a i celowa; owo trw an ie przy c h arak tery sty ce D iany, owo przegradzanie początku w trącon ym i uw agam i od pow iedzenia decydującego użycza w łaśnie eksp resji po­

żądanej. Było by osłabieniem i zepsuciem całości, gdyby F an tazy

z m yślą o słow ach „K upić ją pół m ilionem “ zaczynał od b iernika: „Tę w czerni dziewczynę... tę D yjannę...“ Je śli więc zarys zdania nie je s t u trzy m an y konsekw entnie, tkw i w ty m artyzm syntakty czny , nie b ra k opanow ania konstrukcji. Tym bardziej artyzm sy ntak tyczny apo­ stro fy do Boga lub zw rotek o zjaw ie jasnej na tle groty każe uznać, że nie b rak w ładztw a pow odow ał rozluźnienie budowy. Z resztą — Słow acki um iał też tw orzyć niezw ykle długie a p rze jrz y ste zdania

w toku jednolitym , bez jakichkolw iek zygzaków. Św iadczy o tym

opis k lasztoru M egaspileon w p. VII „Podróży do Ziem i św iętej“ , zm ieniony w szereg wskazów ek, jak tw orzyć ów obraz. Po w stęp n ym pow iedzeniu („Cała budow a jako w ach larz płaska Je d en m a tylko bok i jed n o lice“) szereg w ezw ań poucza, jak n ależy skom binow ać obraz; sn u ją się one łańcuchem n iep rzerw anym przez 28 wierszy, b y zam knię­

cie uzyskać w słowach: „A będziesz w idział — nie widzisz? więc p ró ż­ no! J a doskonalej nie opiszę ry m em ...“

O dm ienny c h a ra k te r m ają bogate zespoły zdań u M ickiewicza. W ładztw o nad składnią, jeszcze nie osiągnięte całkowicie w reto ry ce

„Ody do m łodości“ i „Ż eglarza“ 1, zdobywa ten znawca okresów k la ­

sycznych w szkole sonetów , gdy w y razistą i iprzejrzystą budow ę zdań łączy z arch itek to n ik ą w ierszy, gdy z dw u zdań bogato złożonych b u ­ d u je sonet „A ju d ah “ lub gdy „C zaty rd ah “ kończy ek spresją p otęż­ nego periodu: „Nam czy słońce dopieka, czyli m gła ocienia, Czy sza­ rańcza plon zetnie, czy G iaur pali domy, '| C zatyrdahu, ty zawsze głuchy, nieruchom y, M iędzy św iatem i niebem , ja k drogm an stw orze­ nia, Podesław szy pod nogi ziemię, ludzi, grom y, Słuchasz tylko, co m ów i Bóg do p rzy ro d zen ia“ 2.

1 W O d z ie ciężko, bez n ależytej k o n sek w en cji sk ład n iow ej w yp ad ło z e ­ sta w ie n ie początku św ia ta z zap ow ied zian ym poczęciem św ia ta now ego: „A jako w k rajach zam ętu i n o cy “ itd. W Ż eg la rz u w ik ła się w n iezb y t zgrabnym uroz­ m a icen iu paralelizm dw u stro f o „ szczęśliw y ch “ : „S zczęśliw y, czyjej p rzew o d ­ n iczą łodzi Cnota i P iękność... S zczęśliw y , kto i sam ej u lu b ow ał C n ocie“, a n a ­ stęp n a strofa będąca w ła śc iw ie n astęp n ik iem okresu, załam u je się w koń cow ym w yk rzyk n ik u : „Ach, jakaż później czczość...“

2 A rcydzieło liryczn e m łod zień czego okresu Do M... (Precz z m oich oczu!...) z w a rto ścią u p rzedzające artyzm S o n e tó w k r y m s k ic h , im p on u je rów n ież p a ra le- lizm em sy n ta k ty czn y m stro f zaczynających się od „Czy“, ale za w arte w nich zd an ia są jeszcze n iezb y t sk om p lik ow an e.

(6)

„A rcym istrz“ s tru k tu rą zdaniow ą czterech sw ych stro f stw arza n iejak o schem at, k tó ry przepoi się ru ch em i dynam iką w apostrofie „B eniow skiego“ . M ożna by n ap raw d ę w szystkie jego zw rotki, m im o że je poeta usam odzielnił in te rp u n k cją , u jąć jako jed en okres ogrom ny o tro isty m pop rzedniku trzech strof, zaczynających się niem al id en ­ ty c z n ie 1: „ Je st m istrz...“ , „M istrz...“ , „ Jak m istrz...“ i o n astęp n ik u skierow an ym do „sztukm istrza ziem skiego“ . Te trz y stro fy po przed ­ nika m ają staty k ę stw ierdzenia, dopiero n astęp n ik dostojnem u ich spokojow i przeciw staw ia d y nam ikę p y tań i w ezw ania, każdy zaś z trzech członów sparalelizow anych jest okresem , którego p op rzed ­ nik głosi w ielkość B o ga-arty sty , n astęp n ik zaznacza bezcelowość Jego artyzm u; dążenia ku następn ik o w i nie m a w zw rotkach p o przedzają­ cych — m ogłyby one stanow ić całość utw o ru , a jed n ak ów zw rot fi­ n a ln y je s t organicznym w y kw item zdań o Stw órcy; te zaś zdania m ają swój stały, zam knięty w sobie ry su n ek ; są to trzy kręgi, z środka w yłania się jednocząca je linia strzały w ym ierzonej przeciw uroszcze- niom i skargom tw órczego człowieka. W szystko jest realizacją w y ­ raźnego, z gó ry ustalonego planu, gdy u Słowackiego w apostrofie trz y strzały b iegną w p rzestrzeń ro zp ry sk u jąc się w pęki prom ieniste, by załam ać się w jednolitości końcowego spadku m yśli. O w ładnięcie s tru k tu rą u M ickiewicza — ek p resja sw obodna członów poszczegól­ ny ch u Słowackiego.

P ozornie ek sp resja tak a w y stęp u je w p aralelizm ie dw u członów okresu m ieszczących w y rz u t pod adresem kochanki daw nej, k tó rej pam ięć n arz u c a się „Na A lpach w S plü g en “ : „Niewdzięczna! Gdy ja dzisiaj w ty c h podniebnych górach, S padający w otchłanie i nik nący w chm urach, W strzy m u ję krok, w iecznem i u tru dzo ny lody, I oczy p rzecierając z lejącej się w ody, Szukam północnej gw iazdy na zam glo- nem niebie, S zukam L itw y, i dom ku Twojego, i ciebie — N iew dzięcz­ na, może dzisiaj królow a biesiady, Ty w tańcu rej prow adzisz wesołej grom ady, L u b może się now em i m iłostkam i bawisz, Lub o naszych

m iłostkach, śm iejąca się, praw isz!“ Ale to sam oistne rozw ijanie się

obrazów w poprzed n ik u i w n astęp n ik u n ależy do istoty ich sensu,

1 G rupę zdań w y o d ręb n io n y ch , którą m ożna by uw ażać za trzy p op rzed ­ n ik i a n a lo g iczn e i n astęp n ik , za w iera tak że g łó w n y ustęp w y zn a ń G ustaw a: „Ja, gd y b y m ró w n ie b y ł p an em w yb oru I n ajcu d n iejsza p ostać d ziew icza... o d ­ dam ją za c ieb ie, Za słod ycz tw eg o jed n ego spojrzenia! A ch, i gd yb y w p o sa ­ gu... O d d ałb ym ją za ciebie... G dyby za ty le p ięk n o ści i złota... N ie chcę, nie, i n a tak ie n ie z e zw o lę śluby! A ty — sercem ozięb łem , ob ojętn ą tw arzą...“

(7)

4 1 6 JULIUSZ KLEINER

ich planu: dopiero z plastycznego u w y d atn ien ia k o n trastó w w yłania się w pełni to, co w yrażone m a być w okresie.

P otężną ek spresję sy n tak ty czn ą m a w ielka Im prow izacja. P a ­ now anie woli i m yśli ty m się w niej w łaśnie objaw ia, że pomimo uczu­ ciowego napięcia nie w y k rzy k nienia, nie lu źn e zdania dobyw ają się z u st K onrada, lecz bogate, logiczne, architekto niczn ie skonstruow ane zespoły zdaniowe. W śród nich g ó ru je ów zespół poprzedników , któ­ ry m w ieszcz-patriota w buncie uczuć sztu rm u je do Boga: „Słuchaj! J e ś li to praw da, com z w iarą synow ską Słyszał, n a te n św iat p rzy ­

chodząc, Z e Ty kochasz — jeżeliś Ty kochał św iat rodząc, Je śli ku

zrodzonem u m asz m iłość synow ską — Jeżeli serce czułe było w liczbie zw ierząt, K tóreś Ty w arce zam knął i w y rw a ł z powodzi — Je śli to serce nie jest potw ór, co się rodzi P rzy pad kiem , ale nigdy lat sw ych n ie dochodzi — Je śli pod rządem Twoim czułość nie jest bezrząd — Je śli w m ilijon ludzi krzyczących: „R atun ku !“ Nie patrzysz, jak w za­ w iłe ró w n an ie rac h u n k u — Je śli m iłość je s t na co w świecie Tw ym potrzeb n ą I nie jest tylko Tw oją om yłką liczebną...“ Tkw i w tych b łagalnych i n atarczy w y ch zdaniach p y tajn o -w aru n k o w y ch tak a dy­ nam ika, że n astępnik, n a k tórego w ypow iedzenie nie starczy niejako tch u i słowa, dany je st ju ż w ich napięciu. G dyby w ładała tu m e­ to d a apostrofy z „Beniow skiego“ , każde z tych zdań m usiałoby roz­ ró ść się w łasną siłą ekspresji, każd y obraz — serca, arki, ludzi w oła­ jących o ratu n ek , zawiłego zadania rachunkow ego — m usiałby się

rozw inąć w falę słów płom iennych. Ale u M ickiewicza w łada cel

w y tk n ię ty w napięciu i ześrodkow uje całą energię, narzuca ekonomię, n ie pozwala zatrzym ać się p rzy poszczególnym ogniw ie łańcucha; pęd, k tó ry tu ta j tętni, nie ro zp ry sk u je się na pęki p rom ienne — p ro ­ sto lin ijn ie zm ierza ku obecnem u w m yśli, w y ryw ającem u się finałowi. O kres — pełny mimo przem ilczenia finału — m a potężną jednolitość, m a dynam izm celowości p otężnej, nie bogatej ekspansyw ności.

Podobnie w łada m om ent końcow y stale przytom ny m ów iącem u w ustępie, w k tó ry m Ja ce k Soplica nagrom adzeniem zdań poprzedza­ jących przygotow uje siłę tego m om entu: „Ach, nieraz przy kielisz­ kach, gdy się tak rozrzew niał, G dy m ię tak ściskał i o p rzy jaźn i za­ pew niał, P o trzeb u jąc mej szabli lub kreski na sejm ie, Gdy m usiałem n aw zajem ściskać go u przejm ie, To tak w e m nie złość w rzała, że ja obracałem Ślinę w gębie, a dłonią ręk ojeść ściskałem , Chcąc plunąć n a tę p rzy jaźń i w n e t szabli dostać; Ale Ew a zw ażając mój w zrok i mą postać, Zgadyw ała, nie w iem jak, co się w e m nie działo, P atrzy ła

(8)

błagająca — lice jej bledniało; A był to tak i piękny gołąbek łagodny! I w zrok m iała u p rzejm y taki! ta k pogodny! Taki anielski! że ju ż nie wiem, ju ż nie m iałem O dw agi zagniew ać ją, zatrw ożyć — m i l c z a ­ ł e m . I ja, zaw adyjaka sław ny w L itw ie całej, Co przede m n ą n a j­ w iększe pany niegdyś drżały, Com nie żył dnia bez bitki, co nie Stol­ nikowi, A lebym się pokrzyw dzić nie dał i królow i, Co w e w ściekłość n ajm niejsza w praw iała m nie sprzeczka, J a wtenczas, zły i p jan y, m i 1- c z a ł j a k o w i e c z k a ! J a k gdybym Sanktissim um ujrzał!...“

Zarów no w p ierw szym zespole zdań, k tó ry stanow i jed e n okres, ja k w drugim zdaniu p rze rw a n y m przez grupę zdań w zględnych — człony podrzędne zyskały sporo w łasnej wagi, w łasnej energii, ale po to jedynie, by należycie u w yd atn iło się zaznaczone przy końcu milczenie.

Nie tylko cel w y tk n ię ty m oże być silną w ięzią jednoczącą; fu nk cję tę objąć może ró w n ież jakieś jed n olite praw o kształtow ania paralelizujące kilka zespołów. T ak jest w rozdz. III „K siąg piel- g rzy m stw a“ , w tró jc e okresów o p ow tarzającej się stru k tu rz e : „P iel­ grzym ie polski, byłeś bogaty, a oto cierpisz ubóstw o... abyś rzekł: Ubodzy i nędzarze w spółdziedzicam i m oim i są. Pielgrzym ie, stan o ­ w iłeś praw a... abyś w yrzek ł: Cudzoziem cy razem ze m ną w spółpra- w odaw cam i są. P iegrzym ie, byłeś uczony... abyś rzekł: P rostaczko­ w ie w spółuczniam i m ym i są“ .

Nie idzie tu oczywiście o niezm ienną jak ąś ró żn ą u dw u poetów cechę budow y zdań; idzie o ten d en cję kształtującą, k tó ra u Słow ac­ kiego m a w sobie ekspansyw ność odśrodkow ą, u M ickiewicza jed n o ­ kierunkow ą celowość i kon cen trację.

Juliusz Kleiner

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ustawa o zawodzie radcy prawnego powinna określić obowiązki i prawa radców, kwalifikacje potrzebne do pełnienia tego zawodu, uregulować sprawy szkolenia,

W polskiej doktrynie procesowej prezentowane są w tej kwestii trzy różne koncepcje. Niektórzy autorzy wyrażają pogląd, że przepisy, które uwolniły sąd od

O becnie toczą się prace m ające na celu udo­ skon alenie i odform alizow anie niek tó ry ch in sty tu c ji

W niektórych krajach inicjatywa pozostawiona jest przedsiębiorcom prywatnym (Stany Zjednoczone, Szwajcaria), w nie­ których innych komputeryzacją zajmują się organy

Koło PTTK przy Radzie Adwokackiej w Rzeszowie przy współdziałaniu Od­ działu PZU w Rzeszowie.. II

Adw.. Od szeregu lat działa przy naszej Izbie Koło Obrońców Wojskowych, którego aktyw­ na działalność nie ogranicza się tylko do podejmowania środków mających

Rzecz wiąże się również z etapem postępowania (zwłaszcza karnego), ze stopniem doj­ rzewania sprawy, z jej pełnym lub dopiero częściowym wyjaśnieniem. 1

Nie trzeba jednak, jak się wydaje, uciekać się do hitlerowskich wspominków, wystarczy przyjrzeć się „skromnym”, szaraczkowym przejawom patologii życia