• Nie Znaleziono Wyników

Z brulionów Leona Kruczkowskiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z brulionów Leona Kruczkowskiego"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Z brulionów Leona Kruczkowskiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 55/4, 567-577

(2)

Z BRULIONÓW LEONA KRUCZKOW SKIEGO

Opracowała ANIELA PIORUNOWA

1. Początek nieznanego opowiadania

W ogłoszonym w 1963 r. przez „Czytelnika” niew ielkim tomiku prozy Leona K ruczkowskiego S z k i c e z p i e k ł a u c z c i w y c h i i n n e o p o w ia d a n i a znalazły się, jak informuje nota O d R e d a k c j i , utwory, które „pozostały w tece pośm iertnej Autora i m iały w Jego intencji złożyć się — wraz z innym i, których nie zdążył napi­ sać — na zbiór obszerniejszy”.

Tomik przynosi cztery opowiadania, w szystk ie wkraczające bezpośrednio w tem atykę w spółczesną, pochodzące z lat 1954— 1957, z których tylko dwa: G ło s

m a o s k a r ż o n y (1955) i tytułow e, S z k i c e z p ie k ł a u c z c i w y c h (1957) — b yły druko­ wane za życia a u t o r a T r z e c ie opowiadanie ukazało się drukiem dopiero w r. 1962; opalrzone zostało przez redakcję „Nowej K ultury” tytułem J u d y c k i i pod tym samym tytułem znalazło się potem w wydaniu k sią żk o w y m 2. Opowiadanie czwar­ te, pt. W i e l k i b łą d życia, ukazało się w książce jako pierwodruk — rękopis za­ chował się w papierach pośm iertnych autora, z notatką o konieczności w prow a­ dzenia poprawek na dwóch stronicach.

1 Pierw sze w „Nowej K ulturze” (1956, nr 26), drugie w „Trybunie Ludu” (1957, nr 171, z 23 VI).

O powiadanie S z k i c e z p ie k ł a u c z c i w y c h w yw ołało ożywioną polem ikę w pra­ sie codziennej i społeczno-literackiej. Jak się w yraził jeden z uczestników tej polem iki (K. O r n a k , K o m e d i a p o m y ł e k albo K a r u z e l a n a i w n y c h . „Przegląd K ul­ turalny”, 1957, nr 30), w okół utworu „rozpętała się burza [...]. Posypały się ataki i protesty, znaleźli się [...] rów nież obrońcy”.

W liście do redakcji „Trybuny Ludu” (1957, nr 255, z 15 IX), pt. N a m a r g i n e ­

sie o p o w i a d a n i a „ S z k i c e z p i e k ł a u c z c i w y c h " , K r u c z k o w s k i ustosunkow ał się polem icznie do w iększości tych wypowiedzi, pisząc m. in.: „dobrze rozum iem, że m uszą być pew ne różnice w ocenach, zw łaszcza takiego utworu literackiego, w którym autor — w okresie jak nasz gorącym — podjął jedną ze spraw »ne­ wralgicznych«, spornie ocenianych w sam ym życiu, roznam iętniających”.

2 „Nowa K ultura” (1962, nr 44) opublikowała to opowiadanie wraz z innym i m ateriałam i, pod wspólnym tytułem : Z p u ś c i z n y p o ś m i e r t n e j L e o n a K r u c z k o w ­

sk ie g o .

N b . pod tekstem wydrukow anym w „Nowej Kulturze” figuruje inform acja (chyba odautorska?): „Pisane w lipcu 1957 r.”, w w ydaniu książkow ym zaś podano, że J u d y c k i pow stał w roku 1958.

(3)

568 Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O

W udostępnionych mi uprzejm ie przez panią Jadw igę K ruczkowską teczkach zaw ierających inedita Leona K ruczkow skiego odnalazłam rękopis, który ze w zglę­ du na tem atyk ę i datę rozpoczęcia — oznaczoną dokładnie: „22. 10. 57” — sta­ nowi bez najm niejszej w ątp liw ości początek jeszcze jednego opowiadania z tego sam ego zespołu.

Tekst m ieści się na pięciu num erowanych kartach papieru form atu kancela­ ryjnego, zapisanych jednostronnie — bardzo gęsto, bez m arginesów, z licznymi skreśleniam i, w staw kam i i poprawkami, zwłaszcza w części I. Na odwrocie czte­ rech pierw szych kart znajduje się m aszynopis kilku scen dramatu Odwiedziny, a strona verso karty 5 zawiera m aszynopis fragm entu artykułu publicystycznego. Rękopis uryw a się m niej w ięcej w 3U karty 5.

Tytuł tego utworu — w rękopisie n ie zanotowany — miał, w edług infor­ macji p. Kruczkowskiej, brzmieć: Opowia danie w adow ickie, a to ze względu na m iejsce, gdzie rozgrywa się akcja (skrót „W.” w konspekcie autorskim, o któ­ rym niżej — zastąpiony w tek ście opow iadania sym bolem „P”. — oznaczać ma W adowice).

Podaną tu w ersję opowiadania, odczytaną z rękopisu, bez uwzględnienia w yrazów czy zdań skreślonych przez autora, opatruję tytułem Kam iń ski, trakto­ w anym przez Kruczkowskiego w konspekcie w yraźnie jako tytu ł roboczy.

Warto może jeszcze w spom nieć o pewnym szczególe warsztatow ym . Otóż początek tekstu — aż do słów: „w etknął do w nętrza głow ę oraz ręce z dwoma p istoletam i” włącznie (k. 2; s. 569) — pisany jest niebieskim atram entem; ciąg dal­ szy — aż do słów: „Teraz zrobiło się nam n ieprzyjem nie” w łącznie (k. 3; s. 570) — czarnym atram entem; następnie aż do końca zachowanego fragm entu — znów niebieskim . Pozwala to przypuszczać, że fragm ent pisany był z przerwami.

[KAM IŃSKI]

I

Naw et na głównych, najruchliw szych szosach k ra ju nie było w tedy bezpiecznie. Niby to nowy porządek utrw alał się bez w ojny domowej, ale zarzewia jej pełzały wszędzie, jak kępy żaru podsypywane w za­ kam arkach wielkiego ojczystego domu. Już blisko półtora roku rządziła w ładza ludowa, ale najlepszych jej przedstawicieli wciąż jeszcze po­ znawało się po oczach przekrw ionych z bezsenności i głosach ochrypłych od krzyczenia w psujące się telefony. Strzelano do aktyw istów w wio­ skach i nie było chyba nocy bez napadu na posterunki m ilicji w m ia­ steczkach. Pojedyncze samochody przem ykały po drogach jak ścigane lub ścigające zwierzątka, a spojrzenia jadących ludzi z napięciem prze- p atry w ały odsłaniające się kolejno odcinki trasy, jak niew yraźne sek­ w encje awanturniczego filmu. A już w leśne p artie krajobrazu w padało się jak w wąwozy śm iertelnego cienia, każdy z nich mógł być ostatnim obrazem świata dla gasnących oczu, każdy mógł stać się pejzażem twojego zgonu.

Przyszło i m nie w tedy spojrzeć w czarne w yloty wycelowanych pi­ stoletów. Było to pogodne popołudnie w końcu m aja. M ieliśmy jeszcze niecałe trzy godziny czasu, żeby zdążyć przed zm ierzchem do jednego

(4)

Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O 569

z dużych m iast w południowej części k raju , k tó re było celem tej podró­ ży. Przejeżdżaliśm y w łaśnie przez obszar pustek, źle utrzym anych rew i­ rów leśnych, w yrębów i zagajników przeryw anych m okrym i łąkam i i z rzadka płachtam i poletek, w śród których sterczały pojedyncze za­ grody nędznych wiosek. Teraz posępne ubóstw o tych okolic o k ry te było świeżą, soczystą zielenią, szczególnie m łode brzózki w prost płonęły jakąś niezw ykłą odm ianą tego koloru.

W pew nej chw ili na pustej i aż po horyzont prostej jak strzelił szosie spostrzegliśm y w dość znacznej odległości ciemne sylw etki dwóch ciężarówek. Po m inucie można już było domyślić się, że stoją one obok siebie, b u rta w burtę, zam ykając szosę. K ierowca zm niejszył szybkość i niepew nie obejrzał się do tyłu, ja z moim tow arzyszem podróży rów ­ nież spojrzeliśm y n a siebie pytająco. Po obu stronach drogi stały w y­ sokie ściany sosnowego lasu o gęstym poszyciu. Kilka postaci ludzkich biegało m iędzy ciężarówkami i lasem.

Zawracać było już za późno. Nasz ford podjeżdżał powoli do tam ­ tych dwóch maszyn. Kręcącym się koło nich ludziom dyndały na p ier­ siach autom aty. Trzej z nich już podchodzili w naszą stronę. Inni ściągali z ciężarówki skrzynki, zdaje się z wódką, i taszczyli je do lasu.

Trzej już nas obskoczyli. Szarpiąc nerw ow o klamki, z trzaskiem po­ otw ierali drzw i naszego wozu. Jeden, z jasnym i wąsami, w rozpiętym kanadyjskim dresie, w etknął do w nętrza głowę oraz ręce z dwoma pi­ stoletami. U jrzałem przed sobą czarne otw ory ich luf oraz bru d ne pa­ luchy na spustach. Dwaj stali w otw artych drzw iach z drugiej strony wozu, z w ym ierzonym i do nas autom atam i.

P róbując dzisiaj, po latach, odtw orzyć sobie w pamięci dokładny przebieg tam tej przygody, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jakąś rolę odegrały w nim [!] trzy spore kieliszki wódki, które w ypiliśm y do obia­ du pół godziny wcześniej w restau racji „Pod Ratuszem ” w pow iatowym mieście P. Trzy wódki to niewiele, ale bądź co bądź czuje się po nich ten szczególny rodzaj pewności siebie, a n aw et zuchwalstwa, które n a­ dają głosowi ton zaczepny i lekceważący. Mogły nas wówczas zgubić nie tyle legitym acje p arty jn e u k ry te w naszych kieszeniach, ile raczej każdy widoczniejszy objaw niepokoju czy w ew nętrznej niepewności. Od­ robina alkoholu krążącego w naszej krw i, o dziwo, dała naszym m yślom trzeźwość i jasność, naszym głosom pew ien niezbędny ton nonszalancji, a naszym słowom — celność i nieomylność riposty na każde pytanie ban­ dziora, k tó ry usiłow ał się dowiedzieć, kim jesteśm y i jaki cel naszej podróży. Czuliśmy jedno: że nie wolno nam ulec jego, niezbyt zresztą natarczyw em u, żądaniu opuszczenia samochodu. Czuliśmy, że w yjście na gościniec byłoby krokiem fatalnym . Tym, co nas na kilka m in ut

(5)

570 Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O

pieczało, była instynktow na taktyka nadania naszem u zachowaniu się cech absurdalnej lekkości i swobcdy.

Nie to jednak było decydujące. W pew nej chwili trzej odskoczyli od naszego wozu i szybko poszli do tyłu. Z lasu w ybiegli jeszcze dwaj i ruszyli w tym samym kierunku. Zw alniając biegu, nadjeżdżał stam tąd następny samochód, ze sto m etrów za nim jeszcze jeden. U płynęło dal­ szych kilka m inut i oto usłyszeliśm y za sobą k rótką serię z autom atu.

Teraz zrobiło się nam nieprzyjem nie. Zrozumieliśmy, że napraw dę jesteśm y w pułapce, z której nie wszyscy wychodzą z życiem. Kierowca nasz w yjrzał ostrożnie na szosę i powiedział, że p rzy trzecim wozie leży tw arzą do ziemi drgające jeszcze ciało ludzkie — Z w n ętrza wozu ktcś krzyczał spazmatycznie.

Wciśnięci w oparcie, siedzieliśmy, nadsłuchując z napięciem — Kie­ rowca nieznacznie przym ykał drzwi. P rzy ciężarówce stojącej przed n a­ mi było pusto i cicho. Widocznie cały jej ładunek znajdyw ał [!] się już w lesie. Zdawać się mogło, że ani ona, ani nasz wóz nie in teresu ją teraz nikogo.

T a m jednak, za nami, coś się działo. Nie widząc, czuliśmy to jakim ś szóstym zmysłem. Alkohol jakby przestał nagle działać, byliśm y oso­ wiali i zrezygnowani. Jeśli tam tym przyjdzie ochota wrócić do nas i siłą wyciągać nas z wozu?

Nagle stojąca przed nam i ciężarówka drgnęła i powoli zaczęła od­ jeżdżać. Patrzyliśm y, nie w ierząc w łasnym oczom, jak oddalała się, otw ierając drogę.

Nasz kierowca obejrzał się na m nie pytająco. Skinąłem głową — i równocześnie usłyszałem za nam i przeraźliw y krzyk kobiecy, na pra­ wo cd szosy — odruchowo spojrzałem przez szybę w tam tą stronę — Na skraju lasu, pcd wysokopienną sosną stały ciasno przy sobie trzy postacie ludzkie: dw aj młodzi mężczyźni z obnażonymi głowami i m ię­ dzy nimi czarnowłosa dziewczyna. To ona w łaśnie krzyczała, zasłoniw­ szy oczy rękami, jak przerażone dziecko.

Naprzeciw nich stał człowiek z autom atem gotowym do strzału. Ten obraz zaczął się nagle poruszać. Nie, to ruszył nieznacznie nasz wóz. Dziewczyna odjęła ręce cd oczu, zdawało mi się, że spojrzała w na­ szą stronę, krzyk zam arł na jej ustach.

Odjeżdżaliśmy, zrazu powoli, ledwo wyczuwalnie, stopniowo kierow ­ ca zwiększał szył kość, po m inucie doścignęliśmy ciężarówkę, po d ru ­ giej została daleko za nami.

Wszyscy trzej nie odzywaliśm y się do siebie chyba z pół godziny. Był juz gęsty zmierzch, kiedy w jechaliśm y do miasta, które było celem tej podróży. Na ulicach zapalano pierwsze św iatła — Przed kinem

(6)

Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O 571

ludzie tłoczyli się do kas — Na w ielkim jaskraw ym afiszu widać było przerażoną tw arz młodej kobiety za k ratą z kolczastego drutu.

II

Przez trzy następne dni załatw iałem swoje sprawy. Było to istne przeciąganie się przez wyżymaczkę, te od ran a do wieczora goniące jedna drugą rozmowy, konferencje, lektu ry dokum entów — każdy osiągnięty rezu ltat w ydaw ał się m uchą ustrzeloną z karabinu maszynowego.

W tym kołowrocie łatw o było zapomnieć o zdarzeniu na szosie. Jed­ nakże w całkiem nieoczekiwanych chwilach, wśród najbardziej gorących rozmów, zjawiało się to miejsce w głębokim cieniu leśnej ściany, zapach ciepłego asfaltu, biegające sylw etki bandziorów i pod sosną trzy posta­ cie z obnażonymi głowami. Coś niepokoiło w tym obrazie, coś dolegało m yślom jak w yrzut sumienia. Co się stało z tam tym i ludźmi po na­ szym odjeździe? Kim był tam ten, którego zastrzelili przedtem — ciało drgające na szosie, któ re zobaczył nasz szofer? O czymże tu rozmawiać w wojewódzkim mieście, kiedy takie rzeczy dzieją się na głównych drogach kraju?

Trzeciego dnia, przeglądając w kaw iarni gazetę p artyjną, zatrzym a­ łem w zrok na skrom nym nekrologu. Zaw iadam iał on, że Józef Kamiński, sekretarz K om itetu Powiatowego p artii w P., zm arł nagle dnia..., po­ grzeb odbędzie się dnia...

Kamiński? Józef? Ależ to chyba ten! P rzed w ojną młody radykalny działacz chłopski na terenie pow iatu P. Przypom niałem sobie dokładnie suci ą i zawsze jakby osmaloną dymem, zapalczywą tw arz, jedną z tych, jakie m iew ają u nas czasem chłopi, w których rodzinę przeniknęła kiedyś domieszka krw i cygańskiej.

Byłem do głębi poruszony. Z Józefem K am ińskim zaprzyjaźniliśm y się w łaśnie w powiatowym mieście P., gdzie parę lat przed w ojną odby­ w aliśm y wspólnie ćwiczenia wojskowe w tam tejszym pułku piechoty: ja jako porucznik rezerw y, on jako m łody podchorąży — Nie miał jeszcze w tedy skrystalizowanych poglądów politycznych, ale zdaje mi się, że dopomogłem m u wówczas odnaleźć drogę, której instynktow nie szukał.

Przypięta do tego rękopisu kartka o form acie 15X21 cm, z odręczną notatką pt. Do k o n stru k cji „Kamińskiego", zawiera inform ację o dwóch wariantach, jakie autor brał pod uwagę zastanawiając się nad dalszym rozwinięciem początkowego w ątku. Z zachowanego fragm entu widać, że K ruczkowski zdecydował się na w a ­ riant drugi.

K o n s p e k t te n n a p is a n y z o s ta ł a tr a m e n t e m c ie m n o n ie b ie s k im , o d m ie n n y m od u ż y te g o w s a m y m o p o w ia d a n iu .

(7)

572 Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O

D O K O N S T R U K C J I „ K A M IŃ S K IE G O ”

Nekrolog w gazecie part.

Znałem go (wspomnienie z W. 1945).

W jakiś czas potem odwiedziłem W. — ,,ankieta” w gospodzie (głos wroga) — i gdzie indziej.

Opowieść.

Scena końcowa pogrzebu: „now a” szuka „daw nej”, która popłakuje na boku pod drzewem — spojrzenie w oczy.

(A może inny w ariant: jadę do W. — w mieście wojew. gazeta z ne­ krologiem — trafiam do W. tuż przed pogrzebem, uczestniczę.)

2. A utor o „Pierw szym dniu wolności”

W p o św ię c o n y m d r a m a tu r g ii L e o n a K ru c z k o w s k ie g o a r t y k u le p t. C z ł o w i e k t e a t r u S ta n is ła w W ito ld B a lic k i z a jm u je s ię m . in . o b s z e rn ie z a g a d n ie n ie m ro li sło w a i d ia lo g u w c a ło k s z ta łc ie p i s a r s t w a te g o — j a k go n a z y w a — „ k la s y k a p o l­ s k ie j d r a m a tu r g ii re a liz m u s o c ja lis ty c z n e g o ”. C z y ta m y ta m : „ B y ł [K ru c z k o w sk i] d r a m a tu r g ie m w p e łn i św ia d o m y m w a g i i p re c y z ji sło w a ja k o p o d s ta w o w e g o w y r a z ic ie la tr e ś c i id e o lo g ic z n e j i filo z o fic z n e j p rz e d s ta w ie n ia t e a t r a l n e g o [...], S p r a w a [...] c z y t e l n o ś c i i n o ś n o ś c i m y ś l o w e j d ia lo g u b y ła je d n ą z p o d s ta w o w y c h tr o s k jeg o w a r s z t a tu d r a m a tu r g ic z n o - te a tr a ln e g o . O b o w ią z u ją c ą w e r s ję te k s tu w d ro b ia z g a c h u s t a la ł n ie je d n o k r o tn ie w to k u p ró b p r a p r e m ie r y , p o s p r a w d z e n iu je j n a a k to r a c h . T a k a w e r s j a s z ła do d r u k u w c z a ­ so p is m a c h . A le ró w n ie w a ż n y m b y ł d la n ie g o o d b ió r p u b lic z n o śc i. C zy sto ść te g o o d b io ru , o d b io r u w a r to ś c i p o z n a w c z y c h i e m o c jo n a ln y c h , k tó r e m ia ły b y ć p r z e ­ k a z a n e ze scen y . G d y coś z a w o d z iło je g o z a m ie rz e n ia , n ie z a c z y n a ł od p r e t e n s ji do t e a t r u ; k o n tr o lo w a ł n a jp i e r w s i e b ie ” 3.

J a k o p rz y k ła d ta k ie g o p o s tę p o w a n ia p is a r z a p rz y ta c z a n a s tę p n ie B a lic k i p o ­ p r e m ie r o w e d z ie je t e k s tu P i e r w s z e g o d n i a w o ln o ś c i , śc iśle j — I I I a k tu te g o d r a ­ m a tu . G d y z re c e n z ji, ja k ie u k a z a ły się w p r a s ie po p r a p r e m ie r z e 4, a ta k ż e z w y ­ p o w ie d z i n ie k tó r y c h w id z ó w 5 o k a z a ło się , że z a s a d n ic z a d la k o n f l ik t u d r a m a ty c z ­ n e g o w te j sz tu c e s p r a w a : ja k ą n a p r a w d ę r o lę o d e g ra ła I n g a w s p r o w a d z e n iu n a m ia s te c z k o o d d z ia łó w n ie m ie c k ic h , n ie je s t d la p u b lic z n o ś c i ja s n a — a u to r za c z ą ł d o s z u k iw a ć się p rz y c z y n te g o f a k t u n ie w n ie d o s ta tk a c h p rz e d s ta w ie n ia , a le w n ie ­ d o s ta tk a c h w ła s n e g o te k s tu . Z d e c y d o w a ł s ię w ó w c z a s w p ro w a d z ić do te k s tu r o z ­ m o w y I n g i z J a n e m w k o ń c o w e j c zęści a k t u I I I p e w n e d ro b n e , a le is to tn e z m ia n y , k tó r e b y u s u n ę ły n ie d o m ó w ie n ia i d w u z n a c z n o śc i. D o w o d e m te g o je s t z e s ta w ie n ie 3 „N o w a K u lt u r a ”, 1962, n r 44. 4 P r a p r e m ie r a t a o d b y ła s ię 12 X I I 1959 w T e a tr z e W sp ó łc z e sn y m w W a r ­ sz a w ie . R e ż y s e ro w a ł E. A x e r, d e k o r a c j e i k o s tiu m y p r o je k to w a ł W. K r a k o w s k i. R o lę J a n a g r a ł T. Ł o m n ic k i, r o l ę I n g i — A. Ś lą s k a , d u b lo w a n a n a s tę p n ie p rz e z M. D u b ra w s k ą . W a rto p r z y p o m n ie ć , że z a tę ro lę Ś lą s k a o tr z y m a ła w r . 1964 N a g ro d ę P a ń s tw o w ą I I s to p n ia .

5 C h o d z i o d y s k u s ję z o r g a n iz o w a n ą p rz e z r e d a k c j ę „ P o lity k i”, z u d z ia łe m a u to r a s z tu k i. W d y s k u s ji t e j u c z e s tn ic z y li w id z o w ie s p e c ja ln e g o p rz e d s ta w ie n ia , u rz ą d z o n e g o d la w a r s z a w s k ic h z a k ła d ó w p r a c y . Z a g a ja ł ją r e d . A. W ir th . R e la ­ c ja : P i e r w s z y c z y o s t a t n i d z i e ń w o l n o ś c i . „ P o li ty k a ”, I960, n r 10.

(8)

Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O 573

t e k s tu o w e j ro z m o w y w w e r s ji P i e r w s z e g o d n i a w o l n o ś c i d ru k o w a n e j w „ D ia lo g u ” (1959, n r 11) i w w e r s j i k s ią ż k o w e j, o g ło s z o n e j w p a r ę m ie się c y p o ś m ie rc i a u to r a , a le p rz y g o to w y w a n e j p rz e z n ie g o w o s ta tn ic h m ie s ią c a c h ż y c i a 6.

P r z e g lą d a ją c te c z k i z a w ie r a ją c e n ie p u b lik o w a n e m a t e r i a ły p o z o sta łe p o L e o n ie K r u c z k o w s k im , o d n a la z ła m d w a r ę k o p is y d o ty c z ą c e te j s p r a w y , k tó r e p o n iż e j G głaszam i n e x t e n s o — za ła s k a w ą z g o d ą p a n i J a d w ig i K r u c z k o w s k ie j. D o k ła d ­ n ie js z e z b a d a n ie o k o lic z n o śc i ic h p o w s ta n ia p o z w o liło m i zd o b y ć in f o r m a c je p o ­ tw ie r d z a ją c e szczegóły, k tó r e p o d a ł B a lic k i, z w y ją tk ie m je d n e g o — o cz y m n iż e j, i rz u c a ją c e n ie c o w ię c e j ś w ia t ła n a t ę n ie z m ie r n ie in t e r e s u j ą c ą d la filo lo g a h is to ­ r ię . J e d e n z ty c h a u to g r a f ó w je s t n ie d a to w a n y m b ru lio n e m li s t u d o n ie z n a n e g o a d r e s a ta , p is a n y m n a tr z e c h k a r t k a c h o f o r m a c ie 14,5 X 20 cm , w y rw a n y c h z b lo k u ; li s t d o ty c z y z m ia n , ja k ie „p o p re m ie r z e w a r s z a w s k ie j” z o sta ły w p ro w a d z o n e do te k s t u k o ń c o w e j części ro z m o w y J a n a z I n g ą w a k c ie I I I P i e r w s z e g o d n i a w o l ­ n ości.

U d a ło się je d n a k u s ta lić d a tę i a d r e s a ta li s t u : K ru c z k o w s k i p is a ł go 12 s ty c z ­ n ia 1960 do Z y g m u n ta H ü b n e r a , ó w c z e sn e g o d y r e k t o r a T e a tr u „ W y b rz e ż e ” z G d a ń s k a , k tó r y p r z y g o to w y w a ł w ó w c z a s p r e m ie r ę P i e r w s z e g o d n ia w o l n o ś c i 7 W p a p ie r a c h d y r. H ü b n e r a z a c h o w a ł się b o w ie m szcz ę śliw ie o ry g in a ł c z y s to p is u te g o lis tu , p is a n y n a m a s z y n ie , o p a tr z o n y d a tą o ra z w ła s n o r ę c z n y m p o d p is e m a u to ­ r a , a ró ż n ią c y się od b r u l io n u p a r u d r o b n y m i z m ia n a m i s ty lis ty c z n y m i.

O d n a le z ie n ie i p rz y p o m n ie n ie te g o l i s t u p ro w a d z i z p e w n o ś c ią do s tw ie r d z e ­ n ia , k tó r e p r o s tu je w je d n y m p u n k c ie in f o r m a c je z a w a r te w a r ty k u le B a lic k ie g o : m ia n o w ic ie d e c y z ję o k o n ie c z n o ś c i w p r o w a d z e n i a z m ia n do p ie r w o tn e g o te k s tu ro z m o w y I n g i z J a n e m p o w z ią ł a u to r s z t u k i n ie d o p ie ro w te d y , „ g d y z d y s k u s ji z p u b lic z n o ś c ią o k a z a ło s ię ” , że n ie d la w s z y s tk ic h w id z ó w ja s n a je s t p o s ta w a In g i w k o ń c o w e j części a k tu I I I — tz n . p o s p o t k a n iu w r e d a k c j i „ P o lity k i” , k tó r e o d ­ b y ło się 10 lu te g o 1960 — a le w c z e ś n ie j, j a k św ia d c z y d a ta lis tu do d y r. H ü b n e ra . Z a p e w n e w ię c od r a z u p o w a r s z a w s k ie j p r e m ie r z e , j a k z re s z tą c z y ta m y w liście.

T e k s t lis tu p o d a ję n a p o d s ta w ie c z y s to p is u , w p ro w a d z a ją c : e le m e n ty n ie w y s tę p u ją c e w b ru lio n ie — w k la m r a c h , p o n ie c h a n e zaś w e r s je b r u lio n o w e — w n a w ia s a c h k ą to w y c h .

[Warszawa, dnia 12 stycznia I960 r. Al. Róż 6]

[Leon Kruczkowski] Szanowny Panie!

Uprzejm ie dziękuję za list z m iłą wiadomością o zam ierzonym przez Wasz te a tr w ystaw ieniu Pierwszego dnia wolności. Nie będzie to zdaw­ kow ym komplementem, jeśli powiem, że oczekuję Waszego przedsta­ w ienia tej sztuki ze szczególnym zainteresow aniem , zarówno jeśli cho­ dzi o reżyserię i scenografię, jak i niektóre pozycje obsadowe (znam, niestety, tylko częściowo Wasz zespół 8).

B L. K r u c z k o w s k i , D r a m a t y . W a r s z a w a 1962, s. 291— 381.

7 P r e m ie r a o d b y ła s ię 21 I I 1960 w s a li T e a tr u D ra m a ty c z n e g o w G d y n i. R e ­ ż y s e r ia z e sp o ło w a p o d k ie r u n k ie m Z. H ü b n e r a , s c e n o g r a fia J . A. K ra s s o w s k ie g o . R o lę J a n a g r a ł Z. C y b u ls k i, r o lę I n g i — M . D u b ra w s k a .

(9)

574 Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O

Dokonałem ostatnio, już po prem ierze w arszaw skiej, drobnej m odyfi­ kacji końcowej części rozm owy Jana z Ingą w akcie III-cim. Nieznaczne uzupełnienia (tego dialogu) pierwotnego tekstu m ają na celu — na ile to jeszcze możliwe — w yraźniejsze podkreślenie gry Ingi na tem at r z e ­ k o m e g o jej k o n tak tu z oddziałami, (otaczającym i) które otoczyły miasteczko. Doświadczenie w arszaw skie wskazuje, że ta spraw a nie wy­ szła dostatecznie jasno, na pewno ts k ż e z w iny samego (tek stu) autora. Fałszywym rozum ieniem postaci Ingi jest w idzenie w niej „hitlerćw - k i” 9, większość recenzentów jakby nie zauw ażyła faktu, że ta dziew­ czyna („płaci za cudze w in y ” ) „płaci cudze rachunki”, że jej niena­ wiść nie w ynika z pobudek [politycznych] nacjonalistycznych, lecz jest gwałtowną reakcją „pourazow ą” bez określonego adresu, albo raczej z bardzo generalnym adresem : „ludzie są gorsi niż zw ierzęta” .

Inga w [tej] głównej rozmowie z Janem podejm uje rzucone przez niego podejrzenie i prow okacyjnie potw ierdza je. Celem tej g ry jest „spraw dzenie” Jana, spraw dzenie granic jego hum anistycznych uczuć — albo inaczej [jeszcze]: uświadomienie mu ostatecznych konsekw encji jego wyboru, które w określonej sytuacji kieru ją się przeciw niem u samemu, przeciw jego wolności, a naw et życiu. v

W tej części dialogu aktorka grająca Ingę [nie] powinna budzić w ąt­ pliwości co do tego, że Inga k ł a m i e , że prowadzi grę. Wymaga to chyba czegoś w rodzaju „podpatryw ania” Jana, nieznacznego obserwo­ w ania jego reakcji n a jej „przyznanie się” do „dyw ersji”, a także ro ­ zegrania tej partii na pew nym półironicznym uśmieszku. Wprowadzone drobne uzupełnienia jej tekstu, w ydaje mi się, służą również tem u celowi, dlatego je przesyłam z prośbą o uwzględnienie.

Życząc powodzenia w p racy nad sztuką i sukcesu przedstawienia, przesyłam serdeczne pozdrow ienia dla Pana i całego zespołu

[Leon K ruczkowski] W p a p ie r a c h d y r. H ü b n e r a z a c h o w a ł się ró w n ie ż — i z o sta ł m i u p r z e jm ie u d o ­ s tę p n io n y d o p u b lik a c ji — z a łą c z n ik d o te g o li s t u : p o je d y n c z a k a r t k a p a p ie r u tzw . p rz e b itk o w e g o w f o r m a c ie k a n c e la r y jn y m , z a p is a n a je d n o s tr o n n ie n a m a s z y n ie , a z a w ie r a ją c a ow e z m ia n y , o k tó r y c h m o w a w liśc ie . W te k ś c ie p o d k re ś lo n o c z a r­ n y m a tr a m e n te m z w ro ty w p r o w a d z o n e po r a z p ie rw s z y , k tó r y c h n ie m a w w e r s ji d r u k o w a n e j w „ D ia lo g u ” . P r z e d r u k n a s z w y ró ż n ia te z w ro ty s p a c ją . z e sp o łu a k to r s k ie g o b io r ą c e g o u d z ia ł w p rz e d s ta w ie n iu P ie r w s z e g o d n i a w o l n o ś c i : Z. C y b u lsk ie g o (Ja n ), E . F e tt in g a (M ich ał), B. K o b ie lę (H iero n im ), M. D u b r a w s k ą (In g a).

9 Z ob. r e c e n z ję Z. K a r c z e w s k i e j - M a r k i e w i c z (G o r z k i s m a k w o l ­ ności. „Ż y cie W a rs z a w y ” , 1959, n r 299, z 15 X II): „ d z ie w ię tn a s to le tn ia I n g a — f a ­ n a ty c z n a , z a c ię ta w n ie n a w iś c i — r e p r e z e n tu j e m ło d z ie ż n ie m ie c k ą w y c h o w a n ą w h itle r o w s k im d u c h u n ie n a w iś c i”.

(10)

Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O 575

A K T I I I , S T R . 36 T E K S T U D R U K O W A N E G O W „ D IA L O G U ”

JAN: Zdaje mi się, że jedynie pani m ogłaby mi to wyjaśnić. Powiem więcej: musi mi pani to wyjaśnić.

INGA (z w ybuchem śmiechu): Jeżeli muszę... (wyzywająco) A więc p r z y p u ś ć m y , że to ja... to ja w zyw ałam pomocy...

JAN (chwyta ją za rękę): Jaśniej! Jaśniej!

INGA (zdecydowana prowadzić swoją grę): To przecież zupełnie jasne. Już od wczoraj czekałam na te strzały. Udało mi się wczoraj nawiązać łączność z tam tym i, co dziś wyszli z lasów.

JAN: To nieprawda! Pani kłamie!

INGA: Nie w ierzy Pan? Pana koledzy uw ierzyliby od razu. A p r z e ­ c i e ż p a n w i e o m n i e w i ę c e j n i ż o n i .

JAN (zmieszany, po chwili): Więc to pani...

INGA: Dlaczego pan się dziwi? Odmawia mi pan praw a wzywania po­ mocy? Pan?

JAN (oszołomiony): Zawołam moich kolegów, powiem im, że pani... że to pani... ś c i ą g n ę ł a n a n a s t y c h . . .

INGA: Myślę, że tego pan nie zrobi. P an w czoraj sam udzielił mi po­ mocy. Być może, jestem niewdzięczna, ale przecież robię to samo, co pan, chcę sobie pomóc. Czy nie rozum ie pan, ż e n i e g o d z ę s i ę p ł a c i ć z a c u d z e w i n y ? Że chcę stąd wyjść, w yjść za wszelką cenę! Tak jak i pan! I j e s t m i w s z y s t k o j e d n o — z k i m... JAN (z wściekłością, chw ytając ją za oba ram iona): Dosyć! Niech pani już przestanie! P atrzę na panią i staram się cdgadnąć, co może się stać z nam i za godzinę, dwie, a może za dziesięć minut... Teraz, kiedy już podlegamy innym, okrutnym prawom... (z bólem): Dlaczego, dlaczego pani mi to wszystko powiedziała?

INGA (łagodnie): Bo pan powinien sobie to w szystko w y o b r a z i ć , w szystko aż do końca (itd.).

I n t e r e s u j ą c y m p rz y c z y n k ie m do s p r a w y z m ia n te k s to w y c h P i e r w s z e g o d n ia w o l n o ś c i w s to s u n k u do w e r s j i o g ło sz o n e j p o r a z p ie r w s z y w „ D ia lo g u ” (k tó ra z r e s z tą a u t o r s k o s ta n o w iła p o d s ta w ę p r z e d s ta w ie n i a w T e a tr z e W s p ó łc z e sn y m w W a rs z a w ie ) j e s t f a k t , że w w e r s ji k s ią ż k o w e j z m ia n y id ą o w ie le d a le j n iż w p rz e z n a c z o n e j d la T e a tr u „ W y tr z e ż e ”. N a jis to t n ie j s z a z m ia n a d o ty c z y o s ta tn ie j k w e s ti i s z tu k i — p y ta n ie z w ró c o n e d o J a n a p o z a s tr z e le n iu In g i: „ A l e d l a ­ c z e g o p a n . . . d l a c z e g o w ł a ś n i e p a n ? ” , p ie r w o t n ie w y g ła s z a n e p rz e z L u zzi, w w y d a n iu k s ią ż k o w y m k ła d z ie a u to r w u s t a D o k to r a , k tó r y z ja w ia s ię w ty m m o m e n c ie n a sc e n ie z u p e łn ie n ie o c z e k iw a n ie .

W a r to ró w n ie ż o d n o to w a ć , że w w e r s j i tłu m a c z o n e j n a ję z y k f r a n c u s k i p rz e z E v ę G o rié ly , a w y s ta w io n e j p rz e z T e a tr „ W y b rz e ż e ” 25 i 26 k w ie tn ia 1960 w T e a ­ tr z e N a ro d ó w w P a r y ż u , ró w n ie ż w y s tę p u ją z m ia n y te k s to w e w s to s u n k u do p i e r ­ w o d r u k u w „ D ia lo g u ” . W ty m w y p a d k u c h o d z i m . in . o n ie is tn ie ją c e w ogóle

(11)

576 Z B R U L I Ö N 0 W L E O N A K R U C Z K O W S K I E G O w te k ś c ie p o ls k im , n ie d o p o w ie d z ia n e do k o ń c a w z a je m n e w y z n a n ie u c z u ć w te jż e ro z m o w ie In g i z J a n e m , p r z e r w a n e n a g ły m w e jś c ie m H i e r o n i m a 10. D ru g im rę k o p is e m z te c z e k a u to r s k ic h je s t n o ta t k a — r ó w n ie ż n a trz e c h k a r t k a c h z b lo k u o f o r m a c ie 14,5 x 20 cm — d o ty c z ą c a is to ty k o n f lik tó w d r a m a ­ ty c z n y c h w s z tu k a c h K ru c z k o w s k ie g o , ze sz c z e g ó ln y m u w z g lę d n ie n ie m P i e r w ­ sz e g o d n i a w o ln o ś c i . N o ta tk ę tę a u to r s p o rz ą d z ił p ra w d o p o d o b n ie d o w ła s n e g o u ż y tk u , p rz y g o to w u ją c s ię do p u b lic z n e j w y m ia n y z d a ń o s w o im d ra m a c ie . P o ­ w t a r z a j ą się w n ie j b o w ie m m y ś li, k tó r e o d n a jd u je m y w ró ż n y c h w y p o w ie d z ia c h K ru c z k o w s k ie g o o P i e r w s z y m d n i u w o ln o ś c i n .

O ile u d a ło m i s ię s tw ie r d z ić — w te j w e r s ji, j a k ą z a w ie r a o d n a le z io n a n o ­ ta t k a , w y p o w ie d ź K ru c z k o w s k ie g o o ty m d r a m a c ie n ie b y ła n ig d z ie p u b lik o w a n a . Z d a n ia w rę k o p is ie p r z e k r e ś lo n e u m ie sz c z a m w n a w ia s a c h k ą to w y c h .

Podstawowym konfliktem mojej dram aturgii (więc i Pierwszego dnia

wolności) jest konflikt tragiczny między hum anistycznym i dążeniami

i usiłowaniami człowieka a praw am i rozwoju społecznego, praw am i hi­ storii. (Te ostatnie są w znacznym stopniu odbiciem ogólniejszych praw przyrody, której częścią jest człowiek jako gatunek.) P raw a rozwoju społecznego, praw a historii są praw am i w a l k i . Niezależnie od roli pracy jako czynnika rozwoju społecznego przeobrażania się stru k tu r społecznych, rozwój ten odbywa się wśród w alki i poprzez w alkę — ściślej biorąc, poprzez w alkę dążącą do zastąpienia w alki przez organi­ zację społeczną o założeniach humanistycznych.

10 D w ie o s ta tn ie k w e s tie te j ro z m o w y m a j ą w w e r s j i f r a n c u s k ie j, o c z y w iśc ie a u to r y z o w a n e j, n a s tę p u ją c e b r z m ie n ie (c y tu ję n a p o d s ta w ie e g z e m p la rz a p o w ie lo ­ n e g o m a s z y n o p is u , s ta n o w ią c e g o w ła sn o ś ć P o ls k ie j A g e n c ji A r ty s ty c z n e j „ P A G A R T ’; z d a n ia n ie w y s tę p u ją c e w w e r s j i p o ls k ie j w y ró ż n ia m s p a c ją ): „ J E A N (a vec f u r i e , la s a i s i s s a n t p a r les épaule s): A s s e z ! C e s s e z d o n c! ( f ig u r e c o n t r e f i g u r e , se r e g a r d e n t h e r r ifi é s ). J e v o u s r e g a r d e e t j ’ess a ie d e d e v i n e r ce q u i se p a s s e r a d a n s u n e h e u r e , p e u t - ê t r e d e u x , o u d a n s u n e d i z a i n e d e m i n u t e s s e u l e m e n t ... S a v e z - v o u s c e q u e v o u s é t i e z p o u r m o i ? P l u s q u e V é p r e u v e d e l a l i b e r t é... c e l l e d e V a m o u r p e u t - ê t r e... P o u r q u o i, m a i s p o u r q u o i m ’a v e z v o u s d i t t o u t ça? I N G A (a v e c d o u c e u r) : P a r c e q u e v o u s d e v e z s a v o i r t o u t d u c o m m e n c e m e n t j u s ­ q u ’à la fin... E t j e s u i s s û r e q u e v o u s n e d i r e z r i e n à p e r s o n n e . E t s i j e v o u s a i m a i s m o i a u s s i ? P a r d o n n e z m o i d e v o u s i m p o s e r m o n secret... I l n e s e r a p a s d e lo n g u e durée... U n e h e u r e o u d e u x , o u p e u t - ê t r e u n e d i z a i n e d e m i n u t e s . . . ( u n e r a f a le p lu s f o r t e ) ”. 11 P r z y p o m n ijm y w a ż n ie js z e z ty c h w y p o w ie d z i: Z n o t a t n i k a (lis to p a d 1959). W p r o g r a m ie T e a tr u W sp ó łc z e sn e g o w W a rs z a w ie , w y d a n y m z o k a z ji p r e m ie r y P i e r w s z e g o d n ia w o ln o ś c i . W y p o w ie d ź tę p r z e d r u k o w a ło n a s t ę p n ie w sw o ic h p r o ­ g r a m a c h w ie le in n y c h te a t r ó w w y s ta w ia ją c y c h o w ą s z tu k ę (T e a tr Z ie m i P o m o r ­ s k i e j w B y d g o szczy — p r e m ie r a 24 I 1960; T e a tr im . J . S ło w a c k ie g o w K r a k o ­ w ie — p r e m ie r a 27 I I 1960; P a ń s tw o w y T e a tr im . W . S ie m a s z k o w e j w R z e sz o ­ w ie — p r e m ie r a 9 IV 1960; P a ń s tw o w e T e a tr y D o ln o ś lą s k ie ( J e le n ia G ó ra — W a łb rz y c h ) — p r e m ie r a 7 V 1960; i in n e ). — R o z m o w a z L e o n e m K r u c z k o w s k i m . P r a w a h is to r i i i g r a n i c e w o ln o ś c i . (R o z m a w ia ł stg . [S. G rz e le c k i]). „Ż y cie W a r

(12)

-Z B R U L IO N Ó W L E O N A K R U C -Z K O W S K I E G O 577

Sytuacja wyjściowa Pierwszego dnia jest jak gdyby sytuacją „poza w alką”, albo raczej sytuacją (pozornej) p rzerw y w walce. Spotykają się ludzie, których losy (niedawne i obecny) określała tocząca się historycz­ na w alka z faszyzmem. O pozorności tej sytuacji świadczy los Ingi, sta­ wiający ją w sprzeczność z grupą wyzwolonych oficerów. W m iasteczku jest cicho „jak zimą w lesie”, ale praw a w alki działają nadal. Inga jest ich kolejną ofiarą. Jan najlepiej zdaje sobie sprawę z konieczności prze­ zwyciężania tych praw przez uczucia i działania humanistyczne. Narzuca swoją inicjatyw ę w tym kierunku. Stąd rodzi się nowy konflikt, między Janem a jego kolegami, w większym stopniu ulegającym praw om walki. Jan przyjm uje ten konflikt w imię „wyższego” celu — przezwycięże­ nia bardziej zasadniczej sprzeczności m iędzy sobą i Ingą, między swoim i jej losem.

Akt III je st „pułapką”, nie tylko w sensie niespodzianego zagroże­ nia wolności i życia ludzi dopiero co wyzwolonych, ale przede w szyst­ kim p u ł a p k ą d l a h u m a n i s t y c z n e j s p r a w y m i ę d z y J a n e m i I n g ą . P raw a i sytuacja w alki w racają nieoczekiwanie z ca­ łą ostrością. A ktyw izują one nieuchronnie sprzeczność, którą Jan p ra­ gnął przezwyciężyć. Mały, osobisty „fro n t” usiłowań hum anistycznych dostaje się w sferę wielkiego fro ntu toczącej się nadal walki, o której Jan jakby zapomniał.

Zgodnie z praw am i walki Inga podejm uje broń, porzuconą przez dezertera, aby (zadokum entować swoją nieprzepartą wolę wyzwolenia się z sytuacji) czynnie, choć bez nadziei na skutek, przeciwstawić się lo­ sowi zgotowanemu jej przez praw a toczącej się walki, a Jan staje się jej zabójcą w imię tych samych praw , k tóre pragnął przezwyciężyć.

(Warto porównać Pierwszy dzień z Niemcami. Tam również zachodzi konflikt między praw am i w alki a hum anistycznym marzeniem. P ierw ­ sze reprezentuje Joachim, drugie — Sonnenbruch. Tam również nastę­ puje bankructw o humanistycznego m arzenia wobec tw ardych im p eraty ­ wów w alki — z w yraźnym jednak zaakcentow aniem innej strony za­ gadnienia: fałszywości postaw y hum anistycznej odrzucającej konsekw en­ cje czynnej w alki o zwycięstwo hum anistycznego ideału. W gruncie rze­ czy Joachim nie jest tylko człowiekiem w alki, ale i hum anistą — praw ­ dziwszym niż Sonnenbruch, bo walczącym.)

s z a w y ” , 1959, n r 304, z 20/21 X II. — D łu ż sz a w y p o w ie d ź w d y s k u s ji z o r g a n iz o w a ­ n e j p rz e z r e d a k c j ę „ P o lity k i” (zob. p rz y p is 5).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Miasto Kraków ze swoim okręgiem ogłoszone będzie na wieczne czasy miastem wolnym, niepodległym i Ściśle neutralnym pod opieką Rosji, Austrii i Prus. Jakie terytoria byłego

Czytelny podpis

[r]

226 Ra - metoda emanacyjna, poprzez pomiar aktywności alfa radonu i jego krótkożyciowych produktów rozpadu metodą

zapewnienia miejsca pobytu. Mu- sieliśmy to pogodzić z obowiązują- cymi obostrzeniami. Nie można było przyjmować osób do schroniska. Trzeba było stworzyć miejsca

Ko|ltyn(|iltort|rr iesl ńwnież Jirn Krzewicki, którcmu przyp:rr||o w udzia|c tr1rritctlwanie kosl'iulnów i rekwi- zytrirv z.itpr.tlick ttlrvun ych n ic gdyś przcz n

3) nauczyciel prowadzący takie same lub pokrewne zajęcia edukacyjne – jako członek komisji. W takim przypadku dyrektor szkoły powołuje jako osobę egzaminującą

[Wynagrodzenie kosztorysowe+ Jeżeli strony określiły wynagrodzenie na podstawie zestawienia planowanych prac i przewidywanych kosztów (wynagrodzenie kosztorysowe), a w