£ - i - a - 1 %
PRZEWKOTY WE WSZECHŚWIECIE.
f\H 3 ^ 4
R
u d o l fF
a l b.
P E Z m m WE WS2E A l B
W PAŃSTWIE GWIAZD.
W D Z I E D Z I N I E O B Ł O K Ó W . W G ŁĘB I ZIEMI.
E st enim animorum iiigenioriimque na- tu rale ąuoddam quasi palmlnm eońsidera- tio eoritemplatiogue naturae. Erigim ur, eła- tiores fi er i videvnur, hum ana despicimus, cogitantesque supera atque coelestia liaec liostra, n t exigua et minima contemnimus.
Z trzeciego w yd an ia niem ieckiego
(z 96 drzeworytami w tekście].
W A R S Z A W A .
NA KŁAD G E B E T H N E R A I W O L F FA . 1 8 9 0 .
Cicero: „Acad.“ II, 41.
p r z e ło ż y ł .“W , 3 ? ,
flO SBO IEH O U,EH3yPOK).
BapmaBa, Ą a a 17 fteupuja 1890 rOĄa.
{\m £n
W arsz a w a ,—D ruk S. O rg elb ra n d a Synów , K ra k .-P rzed m . N r. 66.
KSIĘGA PIERWSZA.
W PAŃSTWIE GWIAZD.
E n to n c c s f u rib u n d o
C h o c a ra s e o n lo s a s tr o s , g u e la n z a d o s V o la ra n d e s u s ó r b ita s , h u n d id o s E n e l ś t e r p r o fu n d o
Y e s c u m b ro s a b ra s a d o s D e m u n d o s d e s tr u id o a
L le ^ a r a n e l t e r r o r a o s tr o s is te m a ! . .
J. M. Heredia.
Powstanie i koniec świata.
„ . . . w każdej epoce n a tu ry . . . . nie je s te ś m y w olni od obow iązku p o szu k i
w an ia p ierw o tn y c h p rzy czy n św ia ta, i, o ile to dla nas je s t m ożliw em , w y szu k iw a n ia ich łączn o ści w edług p raw p rzez n as p o zn an y ch .1'
K a n t : „O w ulkanach n a księżycu.11
Y e rd a d e r e v e la d a a s s o m lira s v e n e e
M a te r ia , e s p a ę o , m o y im e u te e te m p o
D .'este c ir c u lo im m e n so o c e n tr o ś tu d o E o s lim ite s e s e o n d e m no in fin ito .
J . A . D e M a c e d o .
D e n a d a se e n je n d r a n a d a , »n n a d a , n a d a se p u e d e v o lv e r.
Q u e v e d o : „ L a i.u n a y l a s e p e l t u r a “ IV.
1. Co było na początku wszechrzeczy?
Na początku była przestrzeń. Z góry można po
wiedzieć, źe na orzeczenie to nie tylko każdy się zgo
dzi, ale uzna je nawet za pospolite, gdyż nim coś
kolwiek powstać mogło, musiała być wprzódy potrze
bna na ten cel przestrzeń.
i*
_ 4 —
J a jednakże utrzymuję, że orzeczenie to jest fał- szywem. W ogólności bowiem, chcąc mówić o po
czątku lub końcu, należy przedewszystkiem wytwo
rzyć sobie pojęcie czasu; bez czasu nie może być ani początku, ani końca.
A zatem, może tak należy powiedzieć: „na po
czątku był ezas.“
Cóż to jest czas? Jakim sposobem nabieramy świadomości o czasie? Tylko i wyłącznie przez prze- zmianę rzeczy w nas, na nas i około nas. Gdyby wszystko co jest w nas, około i na nas, pozostawało niezmiennem, nigdybyśmy nie doszli do pojęcia tego, co się nazywa czasem.
I odwrotnie; gdybyśmy mieli oczy, które ja k mi
kroskopy powiększałyby przedmioty sześć tysięcy lub dziesięć tysięcy, a nawet i więcej razy, tak żebyśmy np. mogli widzieć ja k traw a rośnie, to wówczas w je dnej chwili spostrzegalibyśmy tyle zmian, że sekunda wydawała by się dniem całym.
Jeżeli ten podział najdrobniejszych cząstek cza
su, zastosujemy do pojęcia o najdrobniejszych cząst
kach materyi, które nazywamy atomami, to zrobimy wtedy odkrycie, że przemiana niczem innem nie jest ja k tylko ruchem; ruchem tych najdrobniejszych czą
stek, czyli atomów.
A zatem może na początku był ruch? Żeby mógł być ruch, musi przedewszystkiem istnieć coś co się rusza, to jest m aterya. Pięknie brzmi zdanie: „na początku była m aterya.“ Ale ta ostatnia sama jedna nie wystarcza do ruchu; musi coś być, co materyą w ruch wprawia: siła.
Lecz nawet przez siłę samą ruch nie może przyjść do sktitku; do tego potrzeba jeszcze czegoś trzeciego, czegoś w czemby się ruch mógł odbywać, to jest przestrzeni. I oto stajemy na tym samym punkcie, z którego wyszliśmy, i możemy tę drogę kołową na nowo przebiegać, bez nadziei nawet wyjścia kiedykol
wiek z tego labiryntu myśli i zdobycia odpowiedzi na pytanie, co było właściwie na początku?
Ponieważ więc gordyjskiego węzła naszej przę
dzy myśli rozplątać nie możemy, więc rozetnijmy go, mówiąc: nie było nigdy początku, czas jest wiecznym, wieczną materya, wieczną siła i przestrzeń jest wieczną.
2. Metoda badania.
Takie twierdzenie stawia nas w sprzeczności z powszechnie przyjętą trądycyą, ze starymi mytami i starymi dokumentami; ale kto z kwestyą niniejszą jest obznajmiony, nie może mieć co do tego żadnej wątpliwości. Jeżeli idzie o zbadanie powstania obło
ków, to wcale nie dbamy o stare trądycye, ale żąda
my faktów i obserwacyi. Albo jeżeli pytamy o pier
wotne pochodzenie deszczu, nie szukamy wcale rady u starych mytów, ale wyłącznie u badań fizycznych i na nich budujemy wnioski. Dla czegóż więc mamy szukać innych sposobów, jeżeli idzie o zbadanie histo- ryi ziemi? dla czego mamy zapuszczać się na inną drogę i uciekać się do starych podań, jeżeli chcemy posiąść wiadomość o powstaniu słońca, systemu sło
necznego, wyspy gwiaździstej, w której się ten osta
tni znajduje, a nawet o całym wszechświecie w ogól-
- 6 —
uości? Czyż nie jest prostszem i rozumniejszem po
stępowanie drogą oddawna wytkniętą i słuchanie tyl
ko tego co mówią fakta i obserwacye, i jedynie na podstawie fizycznych twierdzeń opieranie naszych wnio
sków? Z tego puuktu widzenia zechce czytelnik pa
trzeć na niniejszy wykład.
Przez to jednak nie jesteśmy w stanie uniknąć pewnych błędów; ale błędy powstające ze złych ob- serwacyi i nietrafnych wniosków, mogą być z upły
wem czasu skontrolowane i poprawione.
3. Prawdziwy kształt naszego systemu słonecznego.
W r. 1543 spostrzegamy na łożu śmierci starca, wyciągającego drżącą rękę do książki, która właśnie dopiero co opuściła prasę drukarską. Tytuł tej książ
ki: „De revolutionibus orbium coelestium.“ „O ru
chach ciał niebieskich." Umierający starzec jest księ
dzem katolickim, Polakiem, jego imię: Mikołaj Koper
nik. De revolutionibus—„o przewrotach.“ Tak, w rze
czy samej, olbrzymią rewolucyą, gwałtowny przewrót wywołała ta książka księdza katolickiego, przewrót, pod wpływem którego do dziś dnia żyjemy, albo, że
by to lepiej określić, przewrót, który dopiero w na- szem stuleciu zaczął wyraźnie występować. Gdyż przed Kopernikiem wierzono i nauczano, że nasze miejsce zamieszkania, ziemia, w pośród całego wszechświata stale i niewzruszenie jest zawieszoną, że jest treścią i celem stworzenia, że wszystko co we wszechświecie istnieje, tylko dla niej zostało stworzonem, że promie
nie światła od tysięcy tysiąców gwiazd tylko dla zie-
mi błyszczą i na ziemię spływają. Te poglądy kil- kuwiekowe zostały teraz za jednym zamachem obalo
ne przez wielkie dzieło Mikołaja Kopernika. Pokaza
no tu po raz pierwszy, źe ziemia, nie tylko nie będąc wcale w środku wszechświata, nie jest nawet w środ
ku maleńkiego systemu słonecznego; pokazano, że nie ziemia, ale słońce względnie nieruchome, stanowi cen
trum tego systemu, który składa się z gwiazd prze
biegających w ciągu nie wielu lat od jednego gwiaz
dozbioru do drugiego, i źe ziemia do nich należy; po
kazano, źe ziemia nie ma żadnego przywileju odróż
niającego ją od towarzyszy, a cóż dopiero takiego, jakoby była ostatecznym celem stworzenia, ukochanem dziecięciem Stwórcy.
I tak Kopernik udowodnił, źe najbliżej słońca znajduje się planeta Merkury, a potem gwiazda wie
czorna, jutrzenką też zwana, Wenus; potem ziemia, a po niej Mars. Między Marsem i najbliższą planetą znajdujemy na drzeworycie—przedstawiającym system słoneczny, drogi (punktami oznaczone) wielką liczbę bardzo małych planet, tak zwanych Asteroid, które za czasów Kopernika nie były wcale jeszcze znane, których liczba jednak dzisiaj (koniec Sierpnia 1889 r.) wynosi już 287 i z których prawie cO rok jak ąś no
wą astronomowie odkrywają. Za Asteroidami widzi- my w systemie Kopernika (fig. 1) nakreśloną drogę naj
większej ze wszystkich planet, Jowisza; potem pierście
niami przepasanego Saturna, który za czasów Koperni
ka stanowił granicę znanego wtedy systemu słoneczne
go. Od tego czasu odkryto dwie nowe duże planety:
Uranusa i Neptuna, z których droga ostatniego stanowi dziś znaną granicę systemu słonecznego.
4. Jednostajnośe ruchu w system ie słonecznym.
Skoro tym sposobem prawdziwy kształt systemu słonecznego został odkryty, więc i pytanie o począt
kach tegoż nie jest pozbawione sensu. Pytanie to rzu
cone zostało po raz pierwszy przez filozofa niemieckiego Kanta, który w 1755 r. w swej książce: „Ogólna histo- ry a naturalna nieba,“ położył nacisk na ten uderzający fakt, że w systemie tym, wszystkie ruchy w tymże sa
mym kierunku, od zachodu na wschód się odbywają, źe najprzód wszystkie planety, bez w yjątku, w tym kie
runku około słońca kroczą, a potem, że obrót pojedyn
czych planet koło swej osi (rotatio), o ile dotąd mógł być zaobserwowany, bez wyjątku w tymże kierunku się dokonywa; tak obrót osiowy ziemi w ciągu 24 godzin, przez które następuje zmiana dnia i nocy, tak obrót planety Wenus, Marsa, Jowisza i Saturna, nawet obrót słońca samego koło swej osi, który ono odbywa w cią
gu 24 dni. Nakoniec w tymże kierunku idzie obieg księżyców koło ich punktów centralnych i obieg jedne
go księżyca koło ziemi, obu trabantów Marsa, czterech księżyców Jowisza i ośmiu towarzyszy Saturna w tym
że samym kierunku od zachodu na wschód.
5. Mechaniczne wyjaśnienie tego zjawiska.
„To, powiada Kant, nie może być owocem przy
padku, ale ma swe podstawy w pierwotnych zasadach całego systemu." Tę jednostajnośe ruchu możemy so
— 1 0 -
bie najlepiej wyjaśnić tem, jeśli przypuścimy, że w cza
sach niezmiernie odległych wszystkie te księżyce i pla
nety stanowiły ze słońcem jedno wielkie ciało, ciało niebieskie, którego objętość przekraczała granicę syste
mu,—a więc dziś musimy powiedzieć, granicę drogi Nep
tuna—ale którego istota nie była ani stałą, ani płynną, ale gazową i to olbrzymie ciało obracało się koło swej osi z zachodu na wschód. Oziębianie się [masy ga
zowej, które nastąpiło w skutek promieniowania ciepła w ciemne przestrzenie świata, spowodowało zmniejszenie się objętości, ja k to widzimy prawie we wszystkich ciałach ziemskich, które rozgrzane rozsze
rzają się, a oziębione kurczą. Otóż mechanika uczy nas, że zmniejszanie się ciała, które się swobodniejkoło swej osi obraca, jeżeli to zmniejszanie nie jest skutkiem jakiej zewnętrznej siły, powoduje przyśpieszenie obrotu osiowego. Pierwotna więc mgławica musiała się w mia
rę kurczenia, coraz szybciej koło swej osi obracać. Te
raz nastąpiło zjawisko, które możemy obserwować n a
wet w gabinetach fizycznych. Wyobraźmy sobie np.
kulkę oliwy zanurzoną w jakikolwiek płyn, w którym zupełnie swobodnie pływa; otóż jeżeli tę kulę wprawi
my w coraz szybszy obrót koło jej osi, to w samym jej środku, w okolicy najszybszego ruchu, na tak zwanym równiku, będzie ona nabrzmiewała; na dwóch zaś prze
ciwnych punktach osi, to jest w punktach najwolniej
szego ruchu, na tak zwanych biegunach, spostrzeżemy pewne zapadnięcie, które nazywamy spłaszczeniem.
Dzieje się to w skutek siły odśrodkowej, o której wóz jadący szybko przez wodę może nam dać dokładne po
jęcie. Widzimy wtedy, ja k ze wszystkich części obwo-
— l i
du koła u wozu, krople wody tym dalej będą rzucane, im szybciej samo koło się obraca. Ponieważ linia, któ
rą padająca kropla wody zakreśla, nazywa się styczną (tangens), tę siłę odśrodkową nazywają także siłą tau- gencyalną. Jeżeli kulkę oliwy będziemy dalej w coraz szybszy rucli obrotowy koło swej osi wprawiali, to zo
baczymy, że nabrzmienie równikowe rosnąć będzie co
raz bardziej, spłaszczenie u obu biegunów robić się bę
dzie większe, aż w końcu owe nabrzmienie w kształcie pierścienia oderwie się od kulki oliwy i odtąd swobo
dnie dalej obracać się koło tejże będzie. Przy jeszcze znaczniejszem przyśpieszeniu szybkości rotacyjnej, pier
ścień pęka na kilka części, które nie przestają koło środkowej kuli w kierunku pierwotnym obiegać.
6. Powstanie planet.
„Taki sam proces, powiada Kant, musiał się od
być w pierwotnej mgławicy, z której nasz system sło
neczny powstał." W olbrzymiem tem cielsku, gdy ruch osiowy w miarę oziębiania, zwiększał się, nabrzmienie równikowe rosło i w końcu oderwało się W kształcie pierścienia od reszty mgławicy. Ponieważ jednak ruch trwa ciągle i w końcu przy dalszem stygnięciu i skur- czaniu się pęknąć musi, więc powstają z pierścienia pojedyncze kule materyi, które się z upływem czasu zlewają w jedną kulę. Tym sposobem powstaje pierw
sza planeta, która w tym samym kierunku, w którym obracał się pierścień, a więc od zachodu na wschód, swój bieg koło mgławicy centralnej odbywać będzie.
Przez dalsze przyśpieszenie ruchu osiowego mgławicy
— 1 2 —
centralnej, odrywa się drugi pierścień, który daje życie drugiej planecie z takimźe kierunkiem obiegu. I pro
ces ten trw a dopóty, dopóki w skutek większego stwardnienia materyi, już żaden więcej pierścień oder
wać się nie może. Dla tego to gwiazda centralna t. j.
słońce okazuje w swym obrocie koło osi zupełną zgo
dność z kierunkiem obiegu swych planet.
Ponieważ jednak każda pojedyncza w ten sposób powstała planeta, z początku była miękka lub płynna i po swem utworzeniu się z pierścienia wspólny bieg zatrzymała, czyli od zachodu na wschód koło swej osi się obraca, więc powtarza się na niej wyżej opowie
dziany proces na małą skalę; przez ciągłe stygnięcie, a co za tem idzie przez zmniejszanie się objomu, wzra
sta szybkość obrotowa, a ztąd pojawia się nabrzmienie na równiku, które się nakoniec odrywa i jako samoist
ny pierścień koło planety krąży. W ten sposób, tak ja k wielkie planety z wielkich pierścieni słonecznych, powstają teraz księżyce (trabanci) z pierścieni plane
tarnych i krążą w tymże samym kierunku koło swych ciał macierzystych.
W ten to ja k najprostszy sposób, zgodny z praw a
mi fizycznemi, da się objaśnić fakt jednostajnego kie
runku ruchu i po tych samych płaszczyznach. To wy
jaśnienie K anta było wielokrotnie w książkach i gaze
tach niemieckich i francuzkich przedrukowywane i moż
na dowieść, źe astronom francuzki Laplace, który w czterdzieści lat później tę samą ideę ogłosił, pośred
nio zapożyczył ją od Kanta. Gdy bowiem teorya Kan
ta w r. 1755 się ukazała, została w r. 1761 w Lamberta
„Listach kosmologicznych" przedstawiona i tym spo
— 13 —
sobem poraź pierwszy przeniknęła do szerokiej publicz
ności. Odnośny jednak rozdział ukazał się w r. 1763 w przekładzie franeuzkim w „Journal Helvetique“, a w r. 1770 francuzkie streszczenie w Meriana „Syste- me du Monde“ i w r. 1778 w Buffona „Theorie de la terre.“ Suppl. IX i X. W r. 1784 ukazała się książka Meriana w przekładzie niemieckim Builtona a w r. 1799 Laplaca „Exposition du systeme du Monde“ podczas gdy jeszcze w r. 1801 nowe wydanie książki Meriana u Dargniera w Amsterdamie się pojawiło, przez co ma
my dowód, źe jeszcze przed ukazaniem się dzieła La
placa odnośna literatura francuzka myśl kantowską po
średnio od niemieckiego filozofa zaczerpnęła i za swoją przyznała. Małą znajomość literatury posiada ten, kto mówi o teoryi Laplaca, zamiast o teoryi Kanta, i trzeba to przypisać słabej bardzo świadomości niemieckiej
■w czasach dawniejszych, źe po tylu latach tu po raz pierwszy ten dowód w mozolnem zestawieniu przez au
tora został dostarczony.
7. Dowody teoryi Kanta.
Jeżeli z jednej strony teoryi tej nie można zaprze
czyć niepospolitej bystrości, to z drugiej niepodobna twierdzić by ona była absolutnie prawdziwą. Ale od czasu K anta znaleziono rozliczne fakta, zdradzające wielkie jej prawdopodobieństwo.
Najprzód trzeba podnieść to, że od owego czasu nie tylko Uranus i Neptun, dwie ostatnie wielkie plane
ty, ale także 287 Asteroid odkryto, które wszystkie ra zem w myśl Kantowskiej teoryi—bieg swój odbywają.
W ogólność można milion przeciw jednemu postawić,^źe
_ 14 -
każda mała czy duża planeta, która ewentualnie w przyszłości odkrytą zostanie, w tymże kierunku od
zachodu na wschód obracać się będzie.
8. Analiza spektralna.
Posiadamy jednak daleko poważniejsze świadec
twa, które udowadniają trafność teoryi kantowskiej.
Najważniejszego dostarczyło nam odkrycie w końcu 1859 r. analizy spektralnej. Wiemy, że biały promień świ&tła wypływający ze słońca, jeżeli przepuszczony zostanie np. przez butelkę z wodą, na stronie przeciw
nej ukaże się już nie białym ale różnobarwnym, tęczo
wym. Ten objaw fizyczny nazyw ają widmem (spec
trum) i powiadają: promień wypływający ze słońca nie jest światłem jednorodnem ale złożonem. Przechodząc przez ciało załamujące świetło, promień ten rozkłada się
F ig . -.
S p ek tro sk o p .
— 15 —
na swe części składowe, t. j. na barwy: czerwoną, po
marańczową, żółtą, zieloną, niebieską i fijoletową, które to barwy w widmie jedne w drugie spływają.
Otóż w r. 1859 profesorowie Kirohlioff i Bunzen w Heidelbergu odkryli co następuje. Wyobraźmy sobie np. rozpaloną kulę żelazną, która tym sposobem pro
mienieje własnem światłem. Gdy taki promień światła przepuścimy przez w ązką szczelinę a potem przez ciało załamujące światło np. przez pryzm at szklanny (fig.
2), wówczas ukaże nam się widmo tęczowe (spec
trum) bardzo wyraźnie; barwy idą ciągle i nieprzerwa
nie jedna po drugiej, w skutek czego takie widmo nazywamy ciągłem. Wszystkie ciała stałe i płynne, które świecą i których promień w ten sposób jest tra ktowany, dają widmo ciągłe.
Inaczej się jednak rzeczy mają, jeżeli poddam doświadczeniu ciało gazowe. Weźmy np. sód, je dną z głównych części składowych soli kuchennej, zamieńmy go w gaz; gaz ten doprowadźmy do stanu świecącego i promień tego światła przepuśćmy ja k poprzednio najprzód przez w ązką szczelinę, a potem przez pryzmat szklanny. Nie ujrzymy już wówczas barw tęczowych, ale jasne żółte linie na ciemnem tle, i ilekroć będziemy w ten sposób sód traktowali, za
wsze żółte linie w jego widmie ukazywać się będą. Je żeli weźmiemy inne ciało, np. żelazo i zamieniemy je w stan gazowy, to znów w widmie ujrzymy na ciemnem tle jasno błyszczące, barwne linie, i w razie jeżeli żela
zo świeci, zawsze około sześciuset takich linji w jedna- kowem ugrupowaniu, które tym sposobem dla żelaza, tak ja k żółte linie dla sodu są charakterystyczne.
— 16 —
Odtąd się okazało, że każde ciało w parę zmienione, daje jasne, barwne linie, zawsze w oznaczonej, jemu tylko właściwej i jego tylko charakteryzującej liczbie i ugrupowaniu. Jesteśmy za
tem, ja k z tego widać, w stanie, z widoku widma dwa wyciągnąć wnioski: jeżeli widmo jest ciągłe i tęczowe, to z pewnością można twierdzić, że ciało wysyłające promień świetlny jest stałem lub płynnem; nic więcej ono nie po
wiada. Jeżeli jednak widmo skła
da się z jasnych linji na ciemnem tle, to wiemy, źe ciało nie jest ani stałe, ani płynne ale gazowe, i prócz tego możemy z liczby i i ugrupowania się linji wniosko
wać o naturze i składzie chemicz
nym tego ciała.
Przypuśćmy jednak, źe ma
my przed sobą ciało stałe lub płynne, otoczone powłoką gazo
wą np. naszą poprzednio wymie
nioną kulę żelazną, otoczoną pa
rami sodu; wtedy otrzymamy widmo trzeciego rodzaju, a mia
nowicie tęczowe, ale poprzecinane czarnemi linjami. Te czarne linje odpowiadają w zupełności co do swego położenia tym żółtym prążkom, jakie dają pary so
— 17 —
du, jeżeli samo jedne poddamy doświadczeniu. Je
żeli zaś zamiast pary sodu, otoczymy kulę żelaz
ną parą żelazną, to spostrzeżemy ja k najdokładniej na tle tęczowem sześćset charaktery styczny cli linji że
laza, zupełnie w tem samem ugrupowaniu, jakieśmy widzieli przy świecących parach żelaznych, ale tym razem czarne na tle barwnem. I jakiekolwiek byśmy ciało w parę zamienione około płonącej kuli umieścili, zawsze ujrzymy właściwe mu linje czarne w widmie.
Z tego możemy znowu wyprowadzić dwa wnioski: naj
przód, że w tym wypadku źródło światła składa się ze stałego lub płynnego ciała i z powłoki parowej lub gazowej, która je otacza, i potem z czarnych linji możemy z wszelką pewnością poznać materyą, która w tę parę się zamieniła.
9. Widmo słoneczne.
Tego ostatniego rodzaju widmo daje słońce, je żeli promień jego światła przepuścimy przez wązką szczelinę, a następnie przez pryzmat. Ujrzymy wów
czas na tle tęczowo zabarwionem, niezliczone ciemne linje (fig. 3), które najprzód fizyk niemiecki Frauenho- fer bliżej określił i ztąd zwane są liniami Frauen- hofera,
Według tego, cośmy powiedzieli, z widma sło
necznego dowiadujemy się dwóch rzeczy; naprzód, źe słońce składa się ze świecącego, stałego lub płynnego ciała, które otoczone jest świecącemi parami lub ga
zami, ja k ziemia swą atmosferą—potem możemy z po
łożenia i ugrupowania czarnych linji z pewnością twier- 8
— 18 —
dzić o chemicznej naturze tych gazów albo par. Wi
dzimy więc najprzód w widmie słonecznem występują- cemi te czarne linje, które są właściwe parom sodu;
w atmosferze wiec słonecznej znajduje się gorejący sód. Następnie spotykamy tam sześćset linji że
laza, jest więc i żelazo w stanie pary; nakoniec spo
strzegamy przeważnie wodor, wapno, chrom, kobalt, nikiel, miedź:, tytan, cynę.
10. Wniosek.
Dla jakiego jednak powodu przytaczamy te szcze
góły tutaj? Dla tego, że wszystkie dotąd wykryte linje i ich ugrupowanie, są z jednym jedynym w yjąt
kiem takie same, ja k te, które dają ciała ziemskie, a ztąd twierdzić można, że nasza.ziem ia jest z tej samej co i słońce materyi. Przekonywujemy się zatem, o ile poprzednio wyłuszczona teorya K anta o oderwaniu się ziemi od słońca zyskuje na prawdopodobieństwie i o ile naszą planetę w rzeczy samej uważać możemy za dzie
cię słońca. Jest ona krwią jego krwi, kością jego kości.
11. Odkrycie mgławic przez Herszla.
Mamy jednak jeszcze inne dowody trafności kan- towskiej teoryi. Wielki astronom Herszel, z pocho
dzenia niemiec, który w Anglii znalazł swą drugą ojczyznę, posiadał znaczną ilość teleskopów, dla któ
rych potrzebne szkła własnoręcznie szlifował. Często
kroć zajęty był tą pracą przez dziesięć godzin z rzędu, tak źe nie miał ręki swobodnej do jedzenia
— 19 —
i siostra jego Karolina musiała mu potrawy do ust wkładać. Gdyby bowiem był szlifowanie choć na chwilę tylko porzucił, to szkło mogłoby wyjść niefo- remne. Dzięki tej pilności otrzymał on około dwustu szkieł, a między temi jedno, które co do swej wiel
kości wszystkie dotychczasowe przewyższało i znala
zło zastosowanie w olbrzymim czterdziestostopowym jego teleskopie. Przy pomocy tego narzędzia zagłę
bił się Herszel w przestrzenie niebieskie daleko zna
czniej, niż którykolwiek z dotychczasowych astrono
mów, i odkrył wielką liczbę ciał niebieskich szczegól
nego rodzaju, które nie były ani planetami, ani gwiaz
dami stałemi, ale przedstawiały najrozmaitsze, mniej lub więcej nieregularne formy, których wygląd i za
rysy zdradzały układ mgławicowy, w skutek czego nazwano je też mgławicami. Posiadają one swe wła
sne światło tak ja k gwiazdy stałe i znajdują się po
dobnie ja k te ostatnie w niesłychanej, niezmierzonej odległości, pozornie nieruchome. Wprawdzie niektóre z pomiędzy nich znano już wprzódy (np. obłok Ma
gellana na południowej półkuli i mgławicę w konste- lacyi Andromedy na północnej półkuli nieba, można dostrzedz gołem okiem), wszelako dzięki Herszlowi liczba ich wzrosła do 3,000 blizko, dzięki jego synowi I. Herszlowi do 5,079, a dziś do 8,000,
12. Związek między rozmaitemi formami mgławic.
Herszel sądził z początku, że mgławice te są ni- czem innem ja k tylko nagromadzeniem niezliczonej licz
by gwiazd stałych. Przekonał się bowiem wielokrotnie, 2*
— 2 0 —
że niektóre z nich w silniejszym teleskopie tracą swe kształty mgliste i rozkładają się na wielką liczbę świe
cących punkcików, a zatem gwiazd stałych. Nazwał to kupkami gwiazd (cumuli). Co się tyczy pozostałych mgławic, których nawet jego olbrzymi teleskop rozło
żyć na gwiazdy nie zdołał, to sądził Herszel, źe winą tego jest tylko niedoskonałość jego narzędzi i że każda mgławica może być rozłożona na gwiazdy stałe, jeżeli tylko dostatecznie silny teleskop na nią skierujemy.
Fig. 4.
Zdanie to jednak później zmienił, odkrywszy nie tylko znaczną liczbę mgławic, ale zbadawszy dokładnie
— 2 1 —
ich kształty. Pokazało się mianowicie, źe jakkolwiek najrozmaitszemi te kształty być mogą, to przecież mię
dzy jedną a drugą formą jest pewien związek. Jeżeli mamy przed sobą dwie tego rodzaju formy mniej lub więcej do siebie podobne, to jednakże znajdzie się za
wsze jeszcze trzecia mgławica, która stoi pośrodku obu poprzednich i przedstawia przejście od jednej formy
do drugiej.
Ponieważ okoliczność ta, o ile wiemy, w źadnem dziele dotąd dostatecznie nie była wyjaśnioną, więc za
stanowimy się tutaj nad tem bliżej przedstawiając czytelnikowi wielką liczbę tych obłoków niebie-
F ig . 5.
skich starannie wybranych, żeby go tym sposobem krok za krokiem od jednego stopnia na drugi zaprowadzić.
Zacznijmy najprzód nasz przegląd od tak zwa
nych nieforemnych mgławic. Najpiękniejszym i naj
świetniejszym przedstawicielem tego rodzaju jest mgła
wica w gwiazdozbiorze Oryona (fig. 4). Z kształtu po
dobną ona jest do rozwartej paszczy zwierzęcia, a jej rozciągłość jest najznaczniejszą ze wszystkich ciał nie
bieskich tego rodzaju. O regularnem ugrupowaniu ma- teryi świetlanej nie może tu być jeszcze mowy. Podo
bną formę napotykamy w również bardzo jeszcze niere-
F ig . 6.
gularnej mgławicy w pobliżu gwiazdy E ta Argus (fig. 5) na południowej półkuli nieba, przyczem zwracamy głó-
— 23 —
F ig. 7.
wilie uwagę na zmianę, jakim te ciała i wzmiankowana gwiazda peryodycznie podlega. Pewne przejście do re
gularności spostrzegamy w mgławicy gwiazdozbioru
Strzelca (fig. 7) przyczem dążność do kulistości jest wi
doczną, podczas gdy inna mgławica w gwiazdozbiorze Łabędzia przedstawia się w kształcie wstęgi. Takaż sa
mą jest mgławica zwana Omega, w Tarczy Sobieskiego (fig. 9). Zamkniemy szereg nieregularnych mgławic naj
dziwaczniejszym tego rodzaju utworem, tak zwaną mgła-
- 24 -
wicą Krabem w konstelacyi Byka (fig. 10), od której po obu stronach symetryczne gałęzie substancyi mgławieo-
F ig . 10. F ig 11.
Fig. 9.
— 25 -
F ig . 12.
wej wybiegają ja k gdyby rozproszone pukle światła ciążyły ku najgrubszej części. Przejdziemy teraz do mgławic spiralnych.
F ig . 13.
— 26 —
Pig. 14.
Ten rodzaj reprezentuje najdokładniej mgławica na południowej półkuli (f. 11). Takąż dążność do kręcenia się koło wspólnego środka, można zauważyć i na na
stępnej mgławicy (fig. 12). Piękne linie spiralne przed
stawia mgławica z gwiazdozbioru Psów gończych (fig.
13), która przez teleskop, nawet drobny, obserwowana
F ig. 16.
F ig. 15.
— 27 —
prawie kulistą się okazuje, jakeśm y to w obocznym ry sunku po prawej stronie zaznaczyli. Właściwie jednak
przejście do kulistych mgławic, stanowi bardzo piękny obłok w gwiazdozbiorze Wielkiego lwa (fig. 14).
Następnie spostrzegamy w Bliźniętach przerwany podwójny pierścień (fig. 15), który koło dwóch gwiazd jest zawieszony. Zjawisko to obserwowane przez małą lunetę przedstawia się tak, jakeśm y na lewej stronie drzeworytu narysowali. Na południowej półkuli w kon- stelacyi Małego Wilka, która tak cudownie błyszczy, spostrzegamy mgławicę zwiniętą ja k turban (fig. 16).
Mgławica w gwiazdozbiorze Andromedy (fig, 17) ma kształt połamanego pierścienia, podczas gdy inna na po
łudniowej półkuli robi wrażenie, ja k gdybyśmy na taki system obrączkowy z boku patrzyli (f. 18). Takie zjawi
sko następuje w gwiazdozbiorze Psów gończych (fig. 19)
F ig . 17. F ig . 18.
gdzie soezewkowata mgławica w środku okazuje wiel
ką światłość i upoważnia przez to do wniosku, że ma
my do czynienia z systemem kulistym lub obrączkowym
- 28 —
silnie spłaszczonym materyi świetlnej. Najlepiej daje się to spostrzedz przy znanej, gołem nawet okiem wi-
F ig 20.
F ig . 19.
dzianej mgławicy w gwiazdozbiorzs Andromedy (fig.
20). Po lewej stronie rysunku przedstawiona jest mgła
wica, ja k ą widać przez teleskop. Taka jasna część centralua ukazuje się w mgławicy na południowej pół
kuli (fig. 21), gdzie przez swoją formę kulistą zbliża się już do planetarnych tarcz.
F ig. 21.
— 30 —
F ig . 25.
F ig . 26.
W innym wypadku (fig. 22) ta jasna część centralna wyciągnięta jest w kształcie osi, na której obu końcach pierścień jest przerwany. Pyszny obraz dośrodkowych pierścieni spostrzegamy także w rzucie bocznym w gwiazdozbiorze Lwa wielkiego (fig. 23) po lewej stronie rysunku mgławicy, jak się przedstawia w słab
szych teleskopach. Obrączkowa mgławica, która w sprzeciwieństwie do wszystkich poprzednich, we
środku jest całkiem ciemna, znajduje się w konstelacyi Andromedy (fig. 24). luna znów, która dziwnym spo
sobem obie Właściwości posiada (fig. 25), świeci na po
łudniowej półkuli.
Najwspanialszą jednak jednak reprezentantką mgławic obrączkowych, jest znana mgławica w gwia
zdozbiorze Lutni (fig. 26), od której przechodzimy do mgławic planetarnych.
W gwiazdozbiorze Lisa znajduje się mgławica, przedstawiająca charakteryzującą ten rodzaj formę tar
czy, wyraźnie odgraniczoną (fig. 27). Na półkuli południowej widzimy mgławicę w której, wewnątrz tar- czowatej, słabo świecącej kuli, znajduje się druga mniejsza, ostro odgraniczona, ale za to jaśniejsza tarcza (fig. 28), podczas, gdy w mgławicy w gwiazdozbiorze Jaszczurki, wewnątrz kuli ukazują się nieregularne jeszcze wstęgi i punkta (fig. 29). Najbardziej atoli in
teresującą jest mgławica we Wodniku. Składa się ona z kuli otoczonej swobodnie zawieszonym pierścieniem, która przez to zupełnie jest podobną do naszej planety Saturna (fig, 30). Nie należy tylko zapominać, że mgławica ta o wiele tysięcy razy jest większą od Sa
turna z naszego systemu słonecznego. O stosunku wielkości Saturna do naszej ziemi, może sobie czytelnik wyrobić pojęcie z figury 29a. Co się zaś tyczy w ogóle rozciągłości mgławic, to pokazało się, źe znaczna ilość z pomiędzy nich przewyższa swą wielkością cały nasz system słoneczny, (który w przecięciu zajmuje 1,200 milionów mil) trzydzieści tysięcy razy. Jedno ciało niebieskie!
m ■ ■ ■
— 31 —
— 32 —
Fig. 28.
Idąc dalej po drodze porównań, spostrzegamy mgławice, które są w związku z jasno błyszczącym punktem, a zatem z gwiazdą stałą. Dla tego nazywa
my je gwiazdami mglistemi. Najosobliwsza gwiazda tego rodzaju znajduje się w konstelacyi Wielkiej Niedź
wiedzicy (fig. 31) i ma kształt wachlai’za, w ostrym końcu którego znajduje się gwiazda, co robi wrażenie ja k gdyby materya świetlna, znajdująca się na jednej stronie gwiazdy, zbiegała się ku niej, pod postacią siły ciężkości, ja k ą masa gwiazdy na m ateryą świetlną wy
wiera. Że tego rodzaju zjawiska często na niebie za
chodzą, dowodzi druga, do poprzedniej bardzo podobna
F ig . 27.
F ig . 29.
- 33 —
Fig- 29a.
Fig. 30. F ig . 31
3
34
mgławica, w gwiazdozbiorze Jednorożca (fig. 32)*).
Zwykle jednak nie zawsze da się udowodnić związek gwiazdy stałej z sąsiednią mgławicą. Mimo to astrono
mowie zaliczają takie gwiazdy do rzędu gwiazd mgli
stych. Jako przykład tego, może służyć piękna mgła
wica w Psach gończych (fig. 33), oraz w Włosach Bere- niki (fig. 34).
W wielu razach wydaje się, źe dwie lub więcej gwiazd dzielą się łupem nagromadzonej koło nich materyi świetlnej, przyczem odnośne środki ciążenia znajdują się zwykle na dwóch końcach eliptycznej
*) R az n a zaw sze ob jaśn iam y , źe ile k ro ć n a rycinie p rz e d staw ione są dwie m gław ice, m n iejsza daje w yobrażenie o b razu , ja k i w idzim y w szkle m ałego teleskopu.
F ig . 32,
— 35 —
mgławicy, ja k to widać na tego rodzaju ciele w gwia
zdozbiorze Psa gończego (fig. 35). Interesujący widok przedstawiają dwie mgławice w Perseuszu, ja k gdyby obok siebie rzucone, (fig. 36) i z których bardziej od
dalona ma swą gwiazdę we środku, bliższa na swem
końcu. Niemniej interesującą jest mgławica w Strzel
cu; posiada ona kształt szerokiej elipsy, w której dwóch ogniskach dwie stałe świecą gwiazdy (fig. 37).' Co jest najdziwniejszem, źe objaw ten powtarza się jeszcze raz w tejże samej konstelacyi, przyczem ogni
ska, zdają się optyczne, podwójne gwiazdy posiadać *) (fig. 38). Niemniej zadziwiającem jest to, źe gwiazdo
*) „O p ty czn em i11 podw ójnem i gw iazdam i nazyw am y dw ie, widocznie bardzo blizko sieb ie z n ajd u jąc e się gw iazdy stałe, k t ó rych je d n a k albo fa k ty c z n y fizyczny z w iąz ek nie z o stał u d o w o d niony, albo też zależn ość je d n e j od drugiej nie uleg a żadnej wątpliwości.
F ig. 33. F ig . 34.
3*
— 36 —
zbiór Małej Niedźwiedzicy—(tu atoli ua końcach wiel
kiej osi) wykazuje także takie gwiazdy podwójne
F ig . 35.
F ig . 36.
— 37 —
(fig. 37), podczas gdy. w Wężu wodnym na ko ńcu osi ukazują się tylko pojedyncze gwiazdy stałe (fig. 40). J a keśmy to już zauważyli przy rysunku Nr. 32, w okoli
cach napływającej ku jednej z gwiazd stałych m ateryi kosmicznej, ukazują się symetryczne przerwy, ja k np.
F ig . 37.
w dwóch mgławicach na południowej półkuli (fig. 41a).
Spostrzegamy tam taką przerwę, nie tylko w formie pierścienia koło centralnej gwiazdy, ale bezpośrednio w pobliżu tejże, tak jakb y ta ostatnia swą masę z rze-
Fia-. 38.
- 38 —
czonej przerwy wyciągnęła (fig. 41 b). To napływ a
nie materyi świetlnej, zdradza się dalej często w pro
mienistych wytryskach na zewnętrznym brzegu pier-
F ig . 39. F ig , 41.
F ig . 40.
ścienią mgławicowego, czego wspaniały mamy przy
kład w mgławicy, przedstawionej na rycinie Nr. 41.
Nader godne podziwu zjawisko tego rodzaju, przed
staw ia jedna z gwiazd mglistych na południowej pół
kuli, w której pierścień kilkakrotnie pozaginany, o ta cza dwie gwiazdy, przedzielone prostopadłym słupem materyi świetlnej (fig. 42).
Wszystkie przytoczone tu przykłady ilustrują po
wolne przejście od mgławic pierścieniowatych do pla-
F ig . 43.
( p n ,
/ V i "W
'V.O«- yC! K^-':
netarnych, które odznaczają się ostrym zarysem tar
czy mglistej i po większej części równomiernym roz
działem światła w swem wnętrzu. Mgławica w Woź
nicy przedstawia nam najprzód ogólny typ tego ro
dzaju (fig. 44). W wielu razach wewnątrz tarczy uka
zują się gwiazdy, których faktyczny związek tylko wtedy jako prawdopodobny może być uznany, jeżeli gwiazda ja k najdokładniej w środku się znajduje, jak to np. ma miejsce w mgławicy w konstelacyi Byka (fig. 45). Inne planetarne tarcze mgliste nie posiada
ją wcale |takiego, punktu ciążenia, ja k to można wi
dzieć na fig. 46.
W tym jednak wypadku być może, iż silniejszy teleskop zdołał by rozłożyć mgławicę na rojowiska drobnych gwiazd; co stanowiło by przejście od mgła
wic do kupek gwiazd. Jako charakterystyczny rys
Fig- 46. F ig. 47.
tego rodzaju ciał niebieskich przytoczymy najprzód kupkę gwiazd w konstelacyi Wodnika (fig. 47), która przez swą formę zbliża się bardzo do mgławic pla
netarnych, podczas gdy inna gwiazda w Herkulesie (fig. 48) przez swe promieniste wyskoki przypomina gwiazdę mglistą (fig. 42 i 43). Piękny obraz groma-
Fig-. 44.
F ig. 45.
r
dy gwiazd z właściwościami mgławicy, znajduje się także w konstelacyi Wagi (fig. 49), a ścisłe podobień
stwo do mgławicy wachlarzowatej (fig. 31 i 32.) ma gromada gwiazd w Bliźniętach (fig. 50). W wielu ra-
— 41 —
F ig. 48. F ig . 49.
F ig. 50
zach w takich kupach, gwiazdy nie są zbyt natłoczo
ne, owszem rozrzucone; za przykład czego służyć mo-
Fig. 51.
» ■. Astrnpc I
# .
j^ktrrope II
■ # T«y^ta '. f ■ ,
Maja
■ cw
* Cdauc
. . . .
9h * - • n
• 0 .V • EUctrh
• / * Alcyom , * • j .
. # # Merope
■
źe obraz zdjęty z południowej półkuli (fig. 50). N aj
piękniejszy wzór tego rodzaju znajdujemy w konste- łacyi Byka, gdzie najprzód Plejady (siedm gwiazd) (fig. 51) zasługują na nasz podziw. Zwyczajne gołe oko spostrzega tam sześć gwiazd. (Atlas, Alcyona, Merope, Elektra, Maya i Taygeta), podczas gdy naj-
F ie\ 5?.
— 43 —
• ® • • 9
•
•
•
<£• ^ 3 v X
i*
•
Aldelaran
, 0 - •_ • • • a
• •
•
•
• •0
•
• XX *
■ • •
' ' 'S
7T • •
* • •
e* Ą ;
•
słabszy nawet teleskop ukazuje w otchłani niebieskiej znaczną liczbę świetlnych punkcików, wśród których wyżej wymienione gwiazdy odznaczają się szczególną żywością blasku. Zależność fizyczna większej ich czę
ści między sobą zostało przez Madlera udowodnioną,
- 44 —
jakkolwiek dalsza jego hipoteza, jakoby one centrum i wewnętrzny punkt ciężkości naszej drogi mlecznej stanowiły, przez uczonych astronomów odrzuconą zo
stała. Inna przepyszna gromada gwiazd w pięcio- kątnej formie znajduje się w tejże samej konstelacyi.
Są to Hyady (fig. 52) przez lud głową Byka zwane.
W tej grupie wiele gwiazd mają tylko optyczny zwią
zek między sobą.
Jako ty p'teg o rodzaju ciał niebieskich może słu
żyć gromada gwiazd w konstelacyi Tukana na połu
dniowej półkuli (fig. 53).
F ig. 53.
— 45 — 13. W nioski Herszla.
Mamy więc w rzeczy samej spójny łańcuch kształtów przed sobą, którego każde ogniwo w ten sposób łączy się z następnemi, że zmuszeni jesteśmy do zastanowienia się nad tą właściwością.
Herszel, w którego osobie łączył się pilny obser
wator z myślącym filozoficznie badaczem natury, wy
głosił hipotezę, źe to pokrewieństwo form dałoby się jak najlepiej objaśnić, gdybyśmy przyjęli za fakt, źe widzi
my tu wszystkie te formy i stany, jakie każde ciało nie
bieskie w swym rozwoju przejść musi, i' źe ten rozwój w ogólności dla każdego ciała niebieskiego jest jedna-
F ig. 54.
T w orzenie się [św iata p lan etarn e g o .
kowy. Wyobraził on sobie najprzód m aterya, pram a- teryą kosmiczną w przestrzeni istniejącą, świecącą sa
mą przez się, znacznie rozrzedzoną i obdarzoną pew n ą ciepłotą. Przez promieniowanie ciało to oddaje pewną część swego ciepła zimnym przestrzeniom niebios, i w skutek tego musi się kurczyć. Wywołuje to pe
wien ruch w materyi, która się najprzód skupia spiral
nie, potem kolisto i przedstaw ia nam się w kształtach spiralnych i pierścieniowatych (fig. 54). W skutek sku
pienia się wzrasta pęd odśrodkowy, powoli pierścienie pękają i tworzą się całe ich systemy, dopóki proces roz
woju nie kończy się zupełnem stężeniem materyi i roz- padnięciem mgławicy na jedno lub kilka słońc.
14. To zgadza się z teoryą Kanta.
Widzimy więc, że ten pogląd Herszla o pow sta
waniu wielkich systemów świata, zgadza się w zupeł
ności z poglądami K anta o początku małego słoneczne
go systemu. Przez to do pewnego stopnia zyskujemy niejako dowód dla procesu tworzenia się naszej cia
snej ojczyzny, dowód zaczerpnięty z niezmierzonych przestrzeni wszechświata—i źe prawo ogólne udowod
nione zostało w tysiącach światów, co skromny filo
zof niemiecki tylko odnośnie do jednego świata, któ
ry my naszym nazywamy, przeczuwał. Ja k zresztą Herszel trafnie sądził, kiedy jedne mgławice jeszcze w stanie gazu, inne jako oziębione, inne znów jak o rozpadłą na pojedyncze słońca masę przyjmował, po
kazała znów wyżej przytoczona analiza widmowa.
Dowiodła ona mianowicie, źe jedne mgławice dają widma gazowe, inne ciał stałych lub płynnych. Do
- 46 —
— 47 —
ostatniego rodzaju należą wszystkie mgławice, które dotąd potrafiono rozłożyć na rojowiska gwiazd. (Po
równaj przypisek A. na końcu dzieła).
15. Zarys naszego systemu słonecznego.
Są jeszcze inne świadectwa popierające Kanta.
Znowu nie kto inny, tylko Herszel ich dostarczył, ale tym razem nie domyślając się nawet icli doniosłego znaczenia. Wspomnieliśmy wprzódy, że posiadał on wielką liczbę teleskopów, rozmaitej siły, dozw alają
cych mu stopniowo w przestrzenie niebieskie się za
głębiać. Tej różnorodnej doniosłości swych narzędzi użył Herszel na to, by zbadać rozciągłość najbliżej ztaczającego nas świata gwiaździstego w różnych kie
runkach. Skierował np. mały teleskop, o ściśle okre
ślonej widzialności, na jeden z punktów drogi mlecz
nej i znalazł w jego polu widzenia pewną liczbę gwiazd. Gdy potem skierował na tenże sam punkt drugie daleko większe narzędzie, to okazało się na takiejźe samej przestrzeni firmamentu daleko więcej niż przedtem gwiazd, gdyż ten teleskop głębiej się
gnął w przestrzenie niebieskie niż pierwszy, i oczy
wiście trafić musiał na inne, nowe ciała niebieskie.
Gdy wreszcie skierował trzeci teleskop o jeszcze więk
szej sile szkieł na tę samą okolicę nieba, to ukazało się znowu znacznie więcej gwiazd niż w drugim. Je- dnem słowem, w kierunku ku drodze mlecznej każde silniejsze narzędzie przynosiło wieść o nowych świa
tach i Herszel sądził się uprawomocnionym do wnio
sku, źe w kierunku drogi mlecznej rojowisko słońc,
_ 48 -
które nas najprzód otacza, włączając w to i drogę mleczną,—nie prędko ma swą granicę.
Inaczej się jednak rzeczy mają, jeżeli teleskop skierujemy ku prostopadłej do drogi mlecznej płasz
czyźnie. Tu już czwarty np. teleskop nie ukazywał żadnych nowych słońc, i gdyby nawet użyto jeszcze większego teleskopu, przy ppmocy którego oko ludz
kie zagłębiłoby się w niezmierzone otchłanie prze
strzeni niebieskiej—liczba gwiazd w polu widzenia, to jest na tej samej przestrzeni, zawsze będzie jed na
kową. To pokazuje, że w prostopadłych do drogi mlecznej kierunkach, granice otaczającego nas rojo
wiska gwiazd daleko bliżej leżą niż w pierwotnie wy
mienionym kierunku, ku samej drodze mlecznej. Gdy Herszel te poszukiwania w takiź sam sposób we wszy
stkich kierunkach firmamentu przeprowadził, zdołał on, ja k łatwo pojąć, wszechstronnie granice tego roju gwiazd i jego formy oznaczyć. Forma ta podobną jest do spłaszczonej soczewki, w której większa, ku drodze mlecznej skierowana średnica, mniejszą, pro
stopadle do niej stojącą, sześciokrotnie przewyższa.
Gwiazdy więc, które my przy pomocy nawet najlep
szych naszych instrumentów widzimy jako pojedyncze i wszystkie te, z których się droga mleczna składa, tworzą dla siebie zamkniętą gromadę gwiazd, zawie
rającą około dwudziestu milionów słońc, z których ośmaście milionów tłoczy się na drodze mlecznej, dwa zaś miliony za granicami tejże na firmamencie błyszczy.
Po za tem rojowiskiem gwiazd, niebo na znacz
nych przestrzeniach jest stosunkowo puste. Można za
— 49 -
tem te 20 milionów słońc uważać jako wyspę na ol
brzymim oceanie wszechświata.
16. Jego kształt prawdziwy.
W czasach późniejszych, gdy liczba wniesionych do katalogu gwiazd znacznie wzrosła, potrzeba po
znania kształtu naszej wyspy gwiaździstej, albo „bu
dowy nieba‘“ ja k się Herszel wyraził, stała się konieczną. Pod tym względem wiele zawdzięczamy byłemu dyrektorowi obserwa- toryum w Pulkowie (w Bosyi) Wilhelmowi Struve, przez którego prace, poglądy Hersz
la co do kształtów ca
łego z b i o r o w i s k a £ gwiazd, potwierdzone £*
zostały.
Jednakże co do rozdziału gwiazd we
wnątrz całego zbioro
wiska, rezultaty otrzy
mane przez Struvego, różnią się znacznie od Herszlowskich. Pod
czas bowiem, gdy o s t a t n i przyjmował rozdział równomierny,
4
— 50 -
pokazało się z poszukiwań Struvego, że środkowe zbiorowisko dwóch milionów gwiazd, które na firma
mencie ukazuje się oddzielnie od drogi mlecznej, ze wszech stron jest odosobnione i z gwiazdami drogi mlecznej w żadnym nie jest związku. Między więc tem zbiorowiskiem a drogą mleczną znajduje się sto
sunkowo pusta zupełnie przestrzeń.
Jeżeli teraz wszystkie poszukiwania w nowszych czasach dotyczące tej kwestyi, porównamy między sóbą starannie i odrysujemy ostateczny rezultat, ja k tego autor przed kilku laty już próbował*), to uka
że się figura napraw dę zdumiewająca. Przedstawia
my ją tutaj (fig. 55).
Postrzegamy tu jako zbiorowisko centralne kulę złożoną z gwiazd, około której unosi się swobodnie podwójny pierścień. W figurze tej znajdujemy kon
tury soczewki spłaszczonej, ja k je ustanowili Herszel i Struve, zarazem jednak i puste przestrzenie, które środkowe zbiorowisko, to jest kulę, otaczają. Droga mleczna nie tylko pozornie, ale w rzeczy samej jest podwójnym pierścieniem, złożonym z 18 milionów słońc.
Nasze słońce wraz ze swemi planetami znajduje się wewnątrz kuli centralnej, nie w samym środku, ale tam gdzieśmy narysowali małe kółeczko. Znajdujemy się bliżej pewnej części drogi mlecznej—między kon- stelacyą Niedźwiadka i Centaura i dla tego wydaje nam się ona daleko świetniejszą. Że jednak nie znaj
dujemy się zupełnie na płaszczyźnie pierścienia, tylko
*) Szczegóły w ,,S y ry u sza“ Tom V II, p, 9— 14.
— 51 —
nieco na północ od niego, to widzimy wzdłuż owej bliższej części oba pierścienie, podczas gdy na prze
ciwnej stronie pierścień wewnętrzny zakryw a nam ze
wnętrzny. T ak powstało jednostronne rozdwojenie drogi mlecznej. Okazuje się dalej z różnych jedno
brzmiących faktów, źe w centrum całego systemu, a zatem dość stosunkowo blizko naszego systemu sło
necznego, znajduje się piękna mgławica Oryona, w skutek czego szczególny blask i pozorna wielkość tego utworu się tłomaczy.
Odkąd robiono liczne poszukiwania, które pod względem bystrości i ścisłości nic nie przedstawiają do życzenia, okazał się bardzo prawdopodobnym obrót koło osi—całego tego rojowiska gwiazd, przynajmniej pierścieni drogi mlecznej. To cośmy dotąd powiedzieli o jedności rozwoju wszechświata, to tutaj potwierdza się przez godną uwagi równomierność rozdziału mgła
wic, mgławic planetarnych i rojowiska gwiazd. Z ma- teryału nagromadzonego w. najnowszych czasach, obej
mującego około 8,000 spostrzeżeń, J. Bauschinger po starannych poszukiwaniach, doszedł do następujących rezultatów.
1. Mgławice słabe unikają drogi mlecznej; naj
większe nagromadzenie tychże znajdujemy w pobliżu biegunów, drogi mlecznej; od tych biegunów liczba mgławic zmniejsza się w miarę zbliżania się do drogi mlecznej. Oprócz tego znajdują się tutaj niezależne mgławice w konstelacyi Wilka na południowej, a,w konstelacyi Andromady na północnej półkuli.
2. Mgławice jasne tak samo się zachowują ja k słabe, co dowodzi, że ogólna świetność drogi mlecz-
4*
— 52 —
nej nie jest jedyną przyczyną tego charakterystycz
nego podziału.
3) Mgławice planetarne, z małym bardzo w y
jątkiem leżą wśród lub w pobliżu drogi mlecznej.
4) Rojowisko (kupy) 'gwiazd, wyjąwszy odo
sobnione gromadki i obie konstelacye Wilka (połu
dniowa półkula) znajdują się w obrębie drogi mlecz
nej lub, blizko niej.“
Z tego zadziwiającego rozdziału okazuje się nie
wątpliwie, źe mgławice u brzegów drogi mlecznej znajdują się w genetycznym z nią związku i wzglę
dem niej są w takim stosunku—ja k bieguny kuli Sa
turna do pierścieni tejże planety. Przyczyna jednak tego rozdziału, to jest przyczyna zgęszczenia się ma
sy u biegunów, poszukiwaną być może tylko w obro
cie koło swej osi pierwotnej jednolitej materyi kosmi
cznej, przez który to obrót m aterya spędzona od bie
gunów ku równikowi, tam nabrzmiała i zgęstniała.
Koniecznem następstwem tego zgęstnienia jest znana przemiana m ateryi gazowej w stan płynny, przyczem forma pary przedstawia stan przejściowy. To stadyum przejściowe, z pewnem zbliżeniem się do płynnego (lawa) występuje w mgławicach planetarnych i w dal
szym postępie w gromadach gwiazd, złożonych z gwiazd stałych i słońc.
Ponieważ jednak siła obrotowa pędzi materyą nietylko od biegunów, ale także z punktu środkowe
go całego systemu ku peryferyi równika, to następ
stwem tej hipotezy jest to, źe i w punkcie środko
wym utworzy się ten sam, co i na biegunach stan,
— 53 —
czego dowodzi wielka mgławica Oryona, to centrum całego systemu*).
17. Wnioski co do tegoż początku i co do punktu środkowego.
Patrząc na tę figurę nie można ani na chwilę wątpić o jej początku. Widocznie, niegdyś, wszyst
kie te 20 milionów słońc stanowiło jedną, jedyną, olbrzymią mgławicę, która w skutek wzrastajacego oziębiania z coraz większą szybkością koło swej osi się obracała. Stało się więc tu wszystko to samo, co według praw a fizycznego, Kant dla małej mgławicy—
(z której nasz system słoneczny powstał) wywalczył—
a mianowicie: spłaszczenie przy biegunach, nabrzmie
nie mgławicy przy równiku, oderwanie się jednego za drugim pierścienia. Do utworzenia się trzeciego pier
ścienia nie przyszło, gdyż stygnięcie po powstaniu drugiego już tak daleko się posunęło, że wielka masa materyi kosmicznej rozpadła się na pojedyncze punkta zgęszczenia, na mniejsze mgławice, z których owe 20 milionów słońc powstało.
Rzecz prosta, że nawet po tym wypadku ruch rotacyjny całego systemu trw ać dalej musiał, gdyż ża
dna nowa siła nie wystąpiła, któraby takow y wstrzy
mać mogła. Gdy więc poczęto badać, czy we w ła
snym ruchu naszego słońca i innych gwiazd, nie ma czasem śladu tego wspólnego obrotu koło osi całego wielkiego systemu, spostrzeżono na wielkie swoje zdu
*) W edług w y k ład u a u to ra w czasopiśm ie „ S y ry u sz", V II, 10.
— 54 —
mienie, źe w rzeczy samej ruch taki jest wyraźnym i odbywa się w kierunku z zachodu na wschód.
Staje się więc jasnem to, co dla Kanta i L a
placa ciemnem jeszcze było, mianowicie zkąd wziął początek obrót tej małej mgławicy, z której się nasz system słoneczny utworzył. Ta mgławica cząstkowa przyjęła swój ruch od wielkiej mgławicy drogi mlecz
nej. Dla tego to zgodność obu co do kierunku ich obrotu.
Ponieważ w punkcie środkowym mgławicy, ozię
bienie najwolniej postępuje i zarazem gęstość jest naj
mniejszą, gdyż przez siłę obrotu koło osi, masa odrzu
caną bywa ku powierzchni, nie można się więc dzi
wić, źe dawny stan mglisty napotykamy tu jeszcze w całości. Z mgławicy więc Oryona w dalekiej przy
szłości utworzy się owe słońce centralne, które Madler fałszywie w Plejadach sądził, źe znalazł.
18. Zarzuty przeciw teoryi Kanta.
W ostatnich dziesięciu latach przeciwko poglą
dowi K anta na rozwój naszego systemu słonecznego z cząstkowej mgławicy, powstały rozmaite zarzuty, z których atoli jeden tylko jest godny uwagi i dla tego tutaj mu się przypatrzyć musimy.
Praw a mechaniki do nieba zastosowane, dopro
w adzają do następującego bezspornego twierdzenia:
,jeżeli w chaosie materyi poruszającej się, działać poczną jakiegokolwiek rodzaju przeszkody dla ruchu, (a za takie przeszkody uważać należy wzajemne przy
ciąganie się poruszających się w różne strony ciał niebieskich)—to dążą one do tego, ażeby wspólny bieg
— 55 —
zredukować do prostych dróg, któreby szły po nie
zmienionych, równoległych płaszczyznach,14
Zdaniem tern sądzono, źe teoryą K anta obalono zupełnie. Ponieważ ta przedewszystkiem w w ykła
dzie swych przyczyn pierwotnych opiera się na je dnostajnych kierunkach ruchu, jakie widzimy w sy
stemie słonecznym; ten jednostajny jednak kierunek ruchu koniecznie w dostatecznie długim przeciągu cza
su w każdym chaosie wytworzyć się musi — więc i w systemie słonecznym musiały pierwotnie rozmaite kierunki ruchu panować, i przez to upada podstawa główna teoryi kantowskiej.
Na to odpowiadamy co następuje:
1. Zwolennicy teoryi kantowskiej opierają się dziś nie na samej tylko jedności ruchu, ale m ają bar
dzo poważne innej natury świadectwa, potwierdzają
ce jej prawdopodobieństwo, jakeśm y to na str. 13—
46 wyłożyli.
2. Przytoczone twierdzenie mechaniczne objaśnia tylko jednostajnośe ruchu obiegowego, ale nie ruchu rotacyjnego. To objaśnienie daje tylko Kant.
3. Dowodzą także, od kierunku ruchu zupełnie niezależne wartości, t. j. masa, gęstość i czas obrotu około osi, że w całym systemie słonecznym jest je dnostajny porządek w trojakim podziale i w nastę
pującej formie:
Ruch koło osi szybki 3
I. Grupa.
Wydłużenie drogi małe "NT a i i l n
Gęstość mała Objętość wielka
— 56 — II. Grupa.
Wydłużenie drogi . j
bardzo znaczne l środkowy pierścień -jAsteroidy.
Objętość mała | l
III. Grupa.
Wydłużenie drogi średnie
Obrót koło osi wolny I Planety wewnęt.
Gęstość wielka (pierścień ostatni
Objętość mała
J
Ze właśnie grupa Asteroid ze swemi osobliw- szemi własnościami, rozróżnia się nawet co do prze
strzeni od obu grup, dla oka głębiej patrzącego jest wymownym dowodem tego, że tu nie idzie o począt
kowy chaos materyi poruszającej się w różnych kie
runkach, gdyż wyżej przytoczone prawo mechaniki nie byłoby w stanie uporządkować takiego chaosu we
dług przedstawionego szematu.
Wszystko jednak wyjaśnia się prosto i samo przez się przez teoryą kantowską, jeżeli j ą w ten sposób rozwiniemy, ja k to autor w czasopiśmie „Syryusz“ tom VII, 14 i 2 5 - 3 2 zrobił.
W tym trojakim podziale spostrzegamy ślady trzech stadyów rozwoju wielkiej mgławicy słonecznej, albo trzech pierścieni, które się jeden po drugim od masy centralnej, której resztą jest dzisiejsze słońce, oderwały. Odpowiednio do postępującego ciągle sty
gnięcia tej masy, i połączonego z tem stopniowego jej gęstnienia, musiał także pierwszy pierścień, z któ
rego powstały cztery zewnętrzne planety: Jowisz, Sa
turn, Uran i Neptun, najmniejszą posiadać gęstość.
Mars Ziemia Wenus Merkury.