Michał Głowiński
Nienawistnicy, belfrzy,
manipulatorzy
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1 (37), 140-152
Wiara i na dzieja hum a
nistów
Nienawistnicy, belfrzy,
manipulatorzy
S tosu nek do poprzedników to jeden z new ralgicznych p u n k tó w w działalności n au ko w ej h u m an isty . Z asadniczym um oty w ow a niem fa k tu , że p o d ejm u ję p racę n a d jakim ś p ro b lem em , jest to, iż uw ażam , że nie pow iedziano o nim d ostatecznie w iele czy dostatecznie głęboko, a więc nadzieja, że m nie w łaśnie uda się odkryć i sfo rm u łow ać coś w ażnego i istotnego, że to m nie w łaśnie pow iedzie się n aśw ietlenie danej sp raw y od now a, w ydobycie jej now ych znaczeń, uk azan ie nie z n a nych dotąd pow iązań. G dy nadziei tak ie j się nie ż y wi, nie m a sensu podejm ow ać w y siłku (można się wów czas ograniczyć do p o p u lary zow an ia tego, co zdziałali poprzednicy). P rz y stę p u ją c do o p raco w y w ania te m a tu , m a się — p rzy n ajm n iej p o ten cjaln ie — wyższość n ad tym i, k tó rz y o nim w cześniej pisali. Nie m ożna się jed n a k bez nich obyć, trzeb a znać ich dzieła, a tak że — sk ru p u la tn ie w yliczyć z tego w szystkiego, co się od nich przejęło (plagiatoram i nie będę się tu ta j zajm ow ać). W idziane pod ty m k ą tem , stu d iu m nauk ow e jest b u c h a lte ry jn ą księgą, podzieloną n a dw ie w ielkie ru b ry k i: „m a” i „w ziął” . S tosun ek do poprzedników w ydaw ać się może s p ra
wą prostą, nie w a rtą ro ztrząsań i rozbiorów. W rze czyw istości jed n ak tw orzy ono sferę napięć, stanow i dom enę różnego ro dzaju gier, uników , m anipulacji. D ziedzina uczciwości jest tu bardzo rozległa: od rzetelnego pow ołania się n a osiągnięcia poprzedni ka do rzeteln ej polem iki, opierającej się na rac jo n aln y ch argum en tach. W szkicu ty m interesow ać m nie jednak będzie to, co poza tę dziedzinę w y k ra cza, a więc sto su nek dew iacyjny (w różnych jego postaciach) do tzw. lite ra tu ry przedm iotu. Nie cho dzi tu przy ty m o tych, k tórzy całkow icie przem il czają fakt, że ktoś już przed nim i zajm ow ał się in te resu jąc ą ich spraw ą, k onsekw entni przem ilcza- cze są zjaw iskiem stosunkow o rzadkim , ty m bardziej że odw ołania, przypisy, n o ty stały się niezbędnym
decorum p racy naukow ej, a ich b ra k m ógłby spo
wodow ać oskarżenie o luki w erudycji. Jak ąś lite r a tu r ę przed m io tu przy w o łu ją więc także i ci, k tó rzy nie żyw ią w te j m aterii chęci szczerej, n ie kiedy robią to zresztą nie w tym celu, by oddać poprzednikom to, co im się należy, ale by błysnąć eru d y cją, by przyw ołać jednych, w ten sposób po grążając w niepam ięci inny ch itp. Możliwości jest wiele, pełne przem ilczenie byłoby więc w ypadkiem prostym , przejaw em naiw ności. Z ajm ę się trzem a odm ianam i dew iacyjnego sto su n ku do poprzedni ków, p rzykłady czerpiąc z niedaw nych publikacji z zakresu n au ki o litera tu rz e .
1. N ienaw istnicy
D la n ien aw istn ik a poprzedn ik jest przede w szy stkim przedm iotem osobistej iry tacji. Nie tai on przekonania o w łasnej wyższości, nie tylko dlatego, iż zakłada, że w ie w ięcej i jest w stan ie lepiej u jąć prob lem atyk ę; to w szystko, co zdziałali p o p rzed ni cy, jest w edług niego przykładem niedobrej robo ty, niew iedzy, n iek ied y w ręcz złej woli lub n aw et tępoty . Z poprzednikiem się nie d y sk u tu je, poprzed nika się potępia, wiążąc z jego nazw iskiem ró żn e go ro d zaju n egaty w ne określenia. A utorzy u p ra w ia
Między
decorum
a przem ilcze niem
N ajw ażniejszy ■— kolega
jący tak i proceder, pragnąc, by nie w yglądało to n a zw ykłe p o krzykiw ania, fo rm u łu ją zazw yczaj jakieś założenia ogólne (z reg u ły ab su rd aln e z m etodologi cznego p u n k tu widzenia); ich niestosow anie m a tw o rzy ć rac jo n aln ą podstaw ę dla n agan i poczynań d y s- k w alifik acy jn y ch . Je d en z głów nych naszych n ie- naw istn ikó w , W acław K ubacki — in te re su je n a s tu jego o sta tn ia książka o Sonetach k r y m s k i c h 1 — uw aża np., że jeśli h isto ry k p rzed staw ia dzieje słow a „ b u rz a n ”, to pow inien zarejestro w ać w szyst kie jego użycia. Z adanie jest niew ykonalne, hasło brzm i jed n a k atrak cy jn ie, zakłada naukow ą rze tel ność, cóż więc łatw iejszego, niż p rzy jąć je za p u n k t w y jścia w a ta k a c h na K azim ierza W ykę, a u to ra znakom itego stu d iu m o k arierze b u rza n u . S ta je się ono p rzy k ła d em m a rn e j h isto ry czn o literack iej ro b o ty. N ien aw istn ik jed n ak n iezb y t się troszczy o u zu p ełn ien ie w iadom ości, pom nożenie w iedzy in te re s u je go dużo m n iej od pognębienia uczonego kolegi, po to tylko tą sp ra w ą się zajm u je. W y raźne jest to w tonacji, w jak iej n ien aw istn ik pisze o n a jw y b it- niniejszych badaczach M ickiewicza. Zróbm y więc m ały spis opinii z książki K ubackiego (w edług a lfa betu):
W acław Borowy: „Uderza ciasność badawczego warsztatu, rozdrobnienie się na poszczególne spostrzeżenia, które czę stokroć są tylko powtórkam i poprzedników, skąpość sty li stycznej analizy (ograniczenie się do inwersji), skromna orientacja w rom antycznej estetyce i poetyce (...)” (s. 31, w poprzednim zdaniu nazywa autor Borowego „wrażliwym i bystrym krytykiem ”, co w tym kontekście jest przejawem ironii, bynajmniej nie romantycznej); Borowy pisał o S o
netach „nieprzychylnie, i co gorsze, bez znajomości rze
czy” (s. 42); „Błąd Borowego jest nieco dawniejszy. P o chodzi z nieznajom ości prądów ideow o-kulturalnych i p oe tyki historycznej” (s. 88).
Juliusz Kleiner: „Kleiner głęboko się m yli” (s. 92); Cał kiem m ylną sugestię w ysunął w tej sprawie K leiner” (s. 197); „Szkic Juliusza K leinera (...) nie uwzględnia zupełnie p ol
skiego tła historycznoliterackiego” (s. 237); „Nawet ostatnia» obszerna monografia twórczości Mickiewicza, pióra Ju liu sza Kleinera, ograniczyła się do tradycyjnych analiz i w y liczenia, bez krytycznej rewizji, prac poprzedników” (s. 341). Stanisław Pigoń: „Przypadek ciekawy i nie taki prosty, jak się Pigoniowi zdawało. (...) Zmiany, jak widzimy, m ia ły tedy inny charakter, niż m niemał Pigoń” (s. 329). S tanisław W indakiewicz: „Błąd Windakiewicza, nie um ie jącego sobie poradzić z sonetami bez formalnej refleksji w tercynach, w ynikał z nieznajomości historycznej poetyki” (s. 168).
Kazimierz Wyka: „Wyka nic nie wie, że Sienkiew icz opi syw ał burzany przed wydaniem Trylogii” (s. 251); „Podział Wyki na burzan (stepowy) i chwasty ruderalne (przy osied lach ludzkich) jest bezpodstawny. Wyka jednak w im ię tego fikcyjnego rozróżnienia utyskiw ał (...)” (s. 252); „Zno wu przypadek, znowu uogólnienie, znowu nieścisłość histo rycznoliteracka” (s. 253); „Wyka, który napisał o kwitnących na w iosnę burzanach, i Stanisław Makowski, który to za nim powtórzył, nie czytali artykułu Landy w tej sprawie” (s. 270); „Wyka zaś, nie przeprowadziwszy żadnych studiów nad S o
neta m i krym skim i, twierdził (...)” (s. 342).
P o ja w iają się też o skarżenia zbiorowe:
„Dawniejsi badacze, jak W indakiewicz, Bruchnalski, Pigoń, Kleiner, Borowy, w cale nie badali, jak się przedstawia w św ietle kom paratystyki praca wyobraźni artystycznej, chociaż nie stronili od dociekań bardziej niepewnych na te mat «wpływów» lub zgoła wątpliw ych z tzw. psychologii twórczości” (s. 280—281).
A więc m am y tu ta j ową próbkę to n u c h a ra k te ry stycznego dla nienaw istników . Rzeczyw ista polem i k a nie stanow i by n ajm n iej celu, chodzi o w skaza nie, ja k dotąd błądziła nau k a, jak się m yliła, jak n ik t niczego nie rozum iał. W łaściw ym celem jest w yw yższenie się — przy p isanie sobie roli w ielkie go odkryw cy i napraw iacza. P rzytoczyłem kilka zdań W acław a K ubackiego na tem a t klasyków p ol skiej n auk i o lite ra tu rz e (można b y na podstaw ie ty c h opinii sądzić, że badacze ro m an ty zm u byli n ajtęp szy m i i n a jb a rd zie j n iedb ały m i ludźm i na świecie); oszczędzę już czytelnikow i w ypisyw ania jego m niem ań n a tem a t au to ró w m łodszych. N ie
Wyka też utyskiw ał
N ienawiść nienaw istnika
k ied y n aw et nie w ym ien ia on nazw isk, uw ażając zapew ne, że zbyt to w ielki zaszczyt. O autorce o sta t niej w y b itnej książki całościow ej o M ickiewiczu, A linie W itkow skiej, pisze nasz n ien a w istn ik jako o „pracow niczce In s ty tu tu B adań L ite rac k ic h ” (pe- ry fra z ę tę rozszyfrow uje dopiero w przypisach, p raw dopodobnie ze w zględu na n o rm y zapisu bi bliograficznego).
K ubacki jest h isto ry k iem lite ra tu ry pew nej klasy, z jego książki — m im o niesm aku, jaki tow arzyszy lek tu rze — m ożna się czegoś interesującego dow ie dzieć. Gorzej sp ra w y się m ają z książką Jerzego Tyneckiego o M ic iń sk im 2, zdum iew ająco n iek o n se k w en tn ą i p o k rętn ą, bluzgającą nienaw iścią do w szystkich ( z nielicznym i w yjątk am i), k tó rzy o ty m m łodopolskim pisarzu coś napisali. „To, co o M i cińskim p u b lik u je się obecnie, jest c h a ra k te ry sty c z ne dla jego w spółczesnej recepcji, tw o rzy jego kon- te sta to rsk ą legendę, jest znam ienne dla pośpiechu, z jak im p u b lik u je się nieznane jeszcze, a co sm ako w itsze kęski jego dzieł — ale o sam ym M icińskim nie m ówi n ic ” (s. 8). A u to r czuje się zobow iązany do a n u lo w an ia w ysiłku swoich poprzedników , by podw yższyć ran g ę w łasnego dokonania. O skarża ich o p rzew in ien ia zgoła osobliwe, np. o to, że p u b li k u ją fra g m e n ty koresp on den cji p isarza (a nie od r a zu całość), choć jest to p ra k ty k a pow szechnie stoso w an a od n iep am iętn y ch czasów.
Pod p ew n ym w zględem Tynecki idzie dalej niż K u backi. P o tę p ia nie tylk o tych , k tó rzy ośm ielili się przed nim napisać coś o M icińskim , w y raża nie u k ry w a n ą pogardę dla w spółczesnej wiedzy. O pie ra się przy ty m w sposób w yjątkow o w y raźn y na m etodologicznym absurdzie: tylko d robne poszuki
2 J. Tynecki: Inicjacje m istyka. Rzecz o Tadeuszu Miciń
skim. Ł ódź 1976. Zob. trafną i w nikliw ą recenzję tej k siąż
ki pióra Wojciecha Gutowskiego („Pam iętnik L iteracki” 1977 z. 1).
w ania archiw alne tw orzą w łaściw ą podstaw ę nauki o litera tu rz e . Reszta jest kuglarstw em . Książka Ty- neckiego, n a w e t jeśli się jej przyzna, że przynosi trochę szczegółów o biografii M icińskiego, jest p u b likacją tak kuriozalną, iż w istocie nie w arto nią sobie zap rzątać głowy.
2. B elfrzy
N ienaw istnicy są osobiście poiry tow an i na tych, któ rz y zajm ow ali się przedm iotam i ich zaintereso w ań. B elfrzy zachow ują się inaczej, przede w szy stkim są spokojni, nie zgłaszają podszytych gnie w em p reten sji, a swą wyższość dem o n stru ją innym i sposobam i. Nie w skazują na swe indyw idualne za lety i cnoty, odw ołują się do ogólnej praw dy, k tó rą posiedli i k tó ra pozw ala im o w szystkim bezbłęd nie w yrokow ać. Są gorliw cam i w yznaw anej przez siebie d o k try n y , ży ją w przekonaniu, że dostarcza im ona klucza uniw ersalnego, a także m oralnej pod staw y do jednoznacznych ocen. W iedzą lepiej, bo stali się posiadaczam i słusznej nauki.
P rz y k ła d groteskow y. K iedy byłem w roku 1951 stu d e n te m pierw szego roku, pew ien mój przyjaciel orzekł kategorycznie, że M ikołaj Rej nie rozum iał d ialek ty k i dziejów. M ieliśm y w tedy po osiemnaście lat, a i czasy b yły osobliwe, m ożna więc to stw ie r dzenie jeśli n a w e t nie zrozum ieć, to w każdym r a zie wybaczyć. D zisiaj n ik t już by takiego zdania nie sform ułow ał. O M ikołaju Reju. Ale czy nie b y łoby ono m ożliwe, gdy chodzi o uczonego p oprzed nika? B elfer nie m a do niego osobistych żalów, tr a k tu je go n a w e t z pew ną dozą sym patii czy p rz y jaznego ubolew ania. N ieu stan n ie jed nak go egza m inuje, bierze n a spytki, w zyw a do tablicy, p rz y kleja tak ie czy inne ety k iety . B elfra nie zajm ują indyw idualn e osiągnięcia tego czy innego uczonego, albo z a jm u ją w sto p n iu m inim alnym , w ażny jest dla niego przede w szystkim stosunek do zespołu idei, któ re sam w yznaje. I fo rm u łu je z a rz u ty tego m niej w ięcej ty p u : Iksiński nie ogarnia s tru k tu ry dzieła
Pilni uczniowie (choć belfrzy)
Może by się coś znalazło
literackiego, Igrekow ski nie uw zględnia u w a ru n k o w ań klasow ych procesu historycznoliterackiego, Ze- tow ski nie jest w stanie pojąć m itologicznych treści w y o braźn i a rty sty c z n e j. D la z elan ta tak ie j lub in nej d o k try n y p oprzednicy są ze sw ej n a tu ry o g ra niczeni, nie posiad ają przecież klucza do w y ja śn ia nia w szystkiego.
0 belfrach ty lk o tyle. K rótko, bo nie n a tra fiłe m w śród ostatnio opublikow anych książek n a taką, k tó ra b y łab y w y ra ź n y m p rzyk ładem b elfersk iej po staw y.
3. Manipulatorzy
N a tra fiłe m zaś — n ieste ty — n a doskonały w sw ym k liniczn ym c h a ra k te rz e przy k ład p ostaw y m an ip u - lato rsk iej. M yślę o książce zbiorow ej pt. P ro b lem y
p o e ty k i p r a g m a t y c z n e j 3. Z ajm ow ać się będę tylko
dw om a arty k u łam i, bo m ają c h a ra k te r p rogram ow y 1 — zarazem — są św ietn y m przy k ład em dew iacji, k tó ry c h opis podjąłem , a m ianow icie a rty k u łam i E ugeniusza C zaplejew icza Tradycje i założenia poe
t y k i p r a g m a ty czn e j oraz E d w ard a K asperskiego P o e ty k a pra g m a tyczna (uwagi o jej przedmiocie i zadaniach badawczych). Oba te osobliw e te k sty
re p re z e n tu ją te n sam poziom i stanow ią pokaz p o d obnych procederów , będę w ięc je om aw iał łącznie jako w ypow iedź m an ip u la to ra .
Ale n a jp ie rw kilk a słów ogólnych. W odróżnieniu od n ien aw istnik ó w , m a n ip u la to rz y nie d ają się po nosić em ocjom , od belfów zaś różni ich to, że s p ra w a d o k try n y m a dla nich znaczenie uboczne (choć nie s tro n ią od p rzy czepian ia ety k ietek , gdy w yda
3 P ro b le m y p o e tyk i pragmatycznej. Pod redakcją naukową Eugeniusza C zaplejewicza. Warszawa 1977. Gwoli spraw ied liw ości należy stwierdzić, że nie w szystko opublikowane w tej książce charakteryzuje się m anipulatorskim zaciet rzew ieniem i ogólnie w ątpliw ym poziomem. Korzystnie w yróżniają się szkice W incentego G rajewskiego i Rocha Sulim y.
im się to korzystne). Są przede w szystkim gracza mi, zim nym i, w yrachow anym i, często — cy niczny mi, w sto su n k u do poprzedników nie chodzi im o rzeczyw iste idee i koncepcje ani — ty m b ardziej — o rzeczyw iste w yliczenie się z tego, co od nich za czerpnęli. Są graczam i, m ający m i n a uw adze ro z m aite w zględy. Na ich w y b o ry i p refe re n c je w p ły wa to, co m ożna by nazw ać sy tu a c ją ry n k ow ą — w nauce, ale nie tylko. M anip u lato r pow ołuje się nie n a tego, od którego rzeczyw iście coś zaczerpnął czy n a którego pow inien się powołać ze zw ykłej rzetelności. Je d n y ch pogrąża w m ilczeniu, na in n y ch pow ołuje się z p rzesadn ą gorliwością, dlatego że w y d ają m u się lepsi, rów niejsi (wśród rów nych!), bezpieczniejsi, a przede w szystkim — nie stanow ią ko n k u ren cji. Często tw o rzy sobie fikcy jny ch po przedników i fik cy jn ą tra d y c ję po to, by anulow ać dzieło tych, k tó rzy rzeczyw iście w danej dziedzinie coś zdziałali. W ten sposób chce podkreślić w łasną oryginalność i n ow atorstw o. Ale o tw a rte j polem iki zw ykle nie podejm uje, co n ajw y żej zdobywa się na słow a grom kiego p o tę p ie n ia 4. Nic dziwnego, przy b ra k u rzeczyw istych arg u m en tó w polem ika obja w iać by m ogła jedynie słabe p u n k ty .
4 Oto próbka: „Zapoczątkowane przez Arystotelesa trakto w anie utworu jako zespołu chw ytów formalnych z pom i nięciem jego ideologii w niektórych kierunkach teorety- cznoliterackich X X w ieku doszło do absurdu. Poetyka stała się podobna do gigantycznego młyna, który wszystko, co kolw iek weń w rzucim y, rozciera na drobny proszek for malnych (w tym także i semantycznych) chwytów, któremu jest obojętne, co m iele, czyje i w jakim celu. Poetyka np. strukturalna przypomina zautomatyzowaną linię produkcyj ną, gdzie utwory literackie żywcem obdziera się z treści ideologicznych, które kieruje się do odpadów, pozostaw ia jąc jedynie ogołocone szkielety. Ten mechaniczny ubój utw o rów literackich i w yrzucanie na śm ietnik tego, co w nich najw ażniejsze i najistotniejsze, nie jest w ramach nurtu ary- stotelesow skiego żadnym wybrykiem , lecz doprowadzeniem do skrajności zasad, jakie obowiązują cały nurt. I jako do wód nie wprost skrajność ta świadczy przeciwko całemu nurtow i” (s. 16).
Wyczucie sytu acji rynkowej
Ale dość ty c h ogólnych uw ag, p rzejd źm y do te k s tu naszego dw ugłow ego m an ip u lato ra. Z ajm uje się on p ro b lem aty k ą, k tó ra w o statn im dziesięcioleciu jest w nauce o lite ra tu rz e — polskiej i obcej — przed m io tem rozległych dociekań, obrosła w liczne a rty k u ły , rozp raw y , książki. M an ipu lator nie p rz y j m u je jed n ak tego fa k tu do wiadomości, zachow uje się tak , jak b y p rze d nim było tylko pustkow ie, a więc przy p isu je sobie ro lę w yn alazcy i pioniera. A że nie m oże się obyć bez lite r a tu r y p rzedm io tu (nie w ypada!), tw o rzy — jak zobaczym y — t r a dycję fik cy jn ą. Nie chce więc zauw ażyć licznych p rac o k o m u nik acji literack iej, o sto su n ku dzieła do odbiorcy, nie chce dostrzec licznych rozpraw z so cjologii lite ra tu ry , k tó re ty c h w łaśnie spraw d o ty czą. M ożna by powiedzieć: dobre to p raw o m a n ip u lato ra, skoro nie pisze te k stu erudycyjnego, ale za ry so w u je p ro g ra m badań. T rudno się jed n ak z ty m zgodzić, bo jeśli k to ś w y stę p u je z „now atorskim p ro g ra m em ”, m ający m uzdrow ić n au k ę o lite r a tu rze, pow inien wiedzieć, co się w niej n a p raw d ę dzieje, nie m oże uznać, że to, co zostało zrobione, po p ro stu nie istn ieje.
M an ip u lato rzy prag m aty czn i u zn ają za niebyłe to w szystko, co w tej dziedzinie w Polsce zrobiono, przem ilczają k o n sek w en tn ie dorobek polskiej teorii W Polsce, czyli lite ra tu ry . O kazuje się, że są zw olennikam i nie ty l- nigdzie? n ^e istn ieją cy c h osób, tak że — nie istn iejący ch
p u b lik acji. S k azu ją więc n a n ieb y t stu d ia L alew i- cza, O k opień-S ław ińskiej, Sław ińskiego, Ż ółkiew skie go, Lem a, M ayenow ej, B alcerzana, B artoszyńskiego itd. W ym ieniam tu au to ró w prac znanych, u z n a nych, d y sk u to w an ych, częstokroć tłu m aczo ny ch na języ k i obce. M an ip u lato r nie m ógł oczyw iście ich nie zauw ażyć, n a w e t gd yby przyjąć, iż tra k tu je le k tu rę p ra c z dziedziny, k tó rą się zajm uje, za stra tę czasu. Nie lep iej sp ra w a się p rzed staw ia z pow oła n iam i n a p race obce. M an ipu latorzy są niełaskaw i dla znanych, tłu m aczo ny ch n a polski, ro zp ra w J a u
-ssa i W einricha; w ięcej, nie znają (czy znać nie chcą) licznych p rac teoretycznych, które w łaśnie m ówią o p rag m aty ce lite ra tu ry (choćby d ru k o w a nych w holenderskim czasopiśm ie „Poetics”), nie p rzy jm u ją do wiadomości istnienia szkoły semiolo- gicznej z T a rtu , a także nie w spom inają o w spół czesnych próbach ak tu alizacji klasycznej reto ry k i, m im o że w n ich w łaśnie mówi się o dziele lite ra c kim jako form ie działania.
Podkreślm y raz jeszcze: chodzi tu nie o lu ki w e ru dycji, ale o konsekw encje m anipulatorskiej zasady. Czasem p o jaw iają się jakieś n iechętne aluzje, ale n ap ra w d ę nie w arto ich rozszyfrow yw ać. D ow cip niś m ógłby powiedzieć, n aw iązując do starej aneg doty: „aluzję zrozum iałem , p rzyjeżdżam ”. Ale tu przyjeżdżać nie w arto, bo z tekstó w naszego p ra g m atycznego L elu m -P o lelum niczego sensownego do wiedzieć się nie m ożna. M ożna n ato m iast zauważyć objaw dość osobliwy: w iarę w m agię słów. Skoro w polskich p racach teo retyczn y ch m ówi się o ko
m u n ik acji literack iej lub o odbiorze dzieła lite ra c - Stara wiara kiego, m an ip u lato rzy używ ają słow a „p rag m aty k a”
i w y d aje im się zapew ne, że w ten sposób tw orzą now ą rzeczyw istość. Słowo m a być teoretycznym odkryciem . O dkryciem zresztą nie jest, bo — zw ła szcza na niem ieckim obszarze językow ym — słowo „p ra g m aty k a ” m a w o m aw ianej dziedzinie sporą tra d y c ję . N iekiedy m an ip u la to r-p rag m a ty k przeciw staw ia w ręcz p rag m a ty k ę — kom unikacji i wów czas już po p rostu nie w iadom o, o co m u chodzi (zob. s. 29), bo tru d n o sobie w yobrazić tekst, k tó ry — choćby poten cjalnie — nie był fak tem k o m u n ik a cy jn y m .
J a k się już rzekło, pow ołanie się na poprzedników należy do obow iązującego w y stro ju prac a s p iru ją cych do naukow ości. F a k tu tego nie może przeo czyć m an ip u lato r. Znaleźć więc m usi sobie takich , k tó rzy — z ty c h lub in ny ch względów — byliby najodpow iedniejsi dla prow adzonej przez niego gry.
Trzy autorytety
P o w oływ anie się n a w ielkie postacie m a — z je d nej stro n y — w jak iś sposób go uśw ięcać i podno sić ra n g ę jego poczynań, z d ru giej zaś — m usi m ieć c h a ra k te r zastępczy. P a ra fra z u ją c G om brow i cza, pow iedzieć m ożna, iż m an ip u la to r pow ołuje się na jed n y ch , by nie pow oływ ać się n a innych. Nasz m a n ip u la to r p rag m a ty c z n y upodobał sobie trz y a u to ry te ty : P lato n a, B achtin a i Skw arczyńską. Z esta w ienie w y d aje się osobliwe i przypadkow e. N asuw a się w ręcz dom ysł, że z rów n ym pow odzeniem m ógł by się pow oływ ać n a T ersytesa, K uźm ę P ru tk o w a i H erm en egild ę K ociubińską.
W ybór tak iej w łaśnie tra d y c ji jest zresztą także w y n ik iem p oczynań m an ip u lacy jn y ch . P la to n a w a n sow ał n a p a tro n a p rag m a ty k ó w praw dopodobnie dlatego, by zastąp ić A rysto telesa, uw ażanego pow szechnie za fu n d a to ra n a u k i o lite ra tu rz e (choć zapew ne był dla n ich a tra k c y jn y jako ideolog rz e czyw istości zam k n iętej); A rystoteles, do którego n a w iązu je tak że w spółczesna re to ry k a , jest tu w zde cydow anej niełasce. R ozw ażania o P la to n ie są ta k m ętn e i ta k dalekie od w szelkiej k u ltu ry filozofi cznej, że n a p ra w d ę tru d n o pow ażnie się nim i z a j m ow ać.
W p rzy p a d k u B ach tin a m am y do czynienia z czym ś tro ch ę innym . M an ip u lato rzy p rze jm u ją od niego pew ną term inologię, k tó ra stała się m odna, zapoz n a ją n a to m ia st isto tn y sens jego w ielkiego dzieła. P rz e jm u ją m ianow icie k atego rię dialogu i dialogo- wości, a tw o rzą w izję lite ra tu ry , k tó re j w szelki dialog jest całkow icie obcy. M ówią m ianow icie z upodobaniem o „tekście (...) jako układzie s te ru ją c y m a d re sa te m ” (s. 53). Tam zaś, gdzie m ow a o ste ro w a n iu (słowo to jest zresztą eufem izm em ), nie m oże się pojaw ić praw dziw y dialog, sterow an ie polega bow iem n a n arzu can iu , podczas gdy dialog stanow i sw obodną w ym ianę. M an ipu latorzy doko nali w ięc in telek tu aln eg o ro zb ro jen ia idei B achtina
po to, by podporządkow ać je sw ym doraźnym ce lom.
Podobnie rzecz się m a z odw ołaniam i do p rac S te fanii S kw arczyńskiej. Ta w y b itn a uczona jeszcze w la ta c h trzy d ziesty ch stw orzyła teorię g atunków lite r a tu r y użytkow ej, co było in icjaty w ą n o w a to r ską, zachow ującą do dziś w artość i znaczenie. To jed nak , co w koncepcji S kw arczyńskiej odnosiło się do paraliterack ieg o te k stu użytkow ego, p rag m atycz ni m an ip u lato rzy odnoszą do wszelkiego tek stu lite rackiego. Z m ienia to zasadniczo idee S k w arczyń skiej i prow adzi do rażących w ulgaryzacji, obcych pierw ow zorow i.
I jeszcze — dla ozdoby — odw ołania do w ielkich klasyków lite ra tu ry . P o jaw iają się w yrw ane z k o n te k stu c y ta ty ze Słowackiego, często i gęsto p rz y w ołuje się N orw ida. N orw ida tra p iły nieszczęścia nie tylko za życia, pech prześlad u je go także po śm ierci. Co jak iś czas różni niepow ołani czynią go swoim duchow ym przew odnikiem . W ujęciu m a n ip u lato ró w sta ł się on p a tro n em lite ra tu ry o za dan iach wąsko p rak ty cy sty czn y ch i doraźnych, lite ra tu r y w olnej od w szelkich am bicji in te le k tu a l nych. T utaj w łaśnie, w sto su n ku do N orwida, u ja w nia się ze szczególną dobitnością, jak m an ip u lato r nie rozum ie B achtinow skiej k ateg orii dialogowości: to, co u N orw ida stanow i skom plikow aną i w ielo znaczną ideę, jest in te rp re to w a n e w sposób płasko jednoznaczny. Zalecenie: „nie przyw ołuj im ienia N orw ida n ad erem n o ” nie straciło aktualności. Nie piszę recenzji P rob lem ó w p o e ty k i p ra g m a ty cz
nej, przeczy tałem jed n ak tę książkę uw ażnie (dom y
ślam się, że niezbyt w ielu zdobędzie się na te n w y si łek), dodam jeszcze kilka uw ag na jej tem at. Z d u m iew a n iezd arn y język, jak im m an ip u lato r się posłu guje, język w chodzący w k o n flik t z norm am i p rzy zw oitej polszczyzny. Zdum iew a b ra k k u ltu ry w k ształto w an iu w yw odu, pełnego tautologii,
niekonsek-Cd. nieszczęść Norwida
w encji, sprzeczności. D ziw ią także cele p u b lic y sty czne p ro g ram u poetyk i prag m aty czn ej. P ra g m a ty - czność polega tu ta j w o statniej in sta n c ji n a spro w a dzeniu te k stu literack iego do tek stu p ro p ag and ow e go, k tó ry odznacza się w łaśnie doraźną u żytkow o ścią. Nie trz e b a dodawać, że ta k w u lg ary zato rsk i pro g ram spóźniony jest co n a jm n ie j o ćw ierćw iecze, an ach ro n iczn y ty m bardziej, że dzisiaj nie m a już — N ie tu i nie w każd y m razie pod naszą szerokością geograficz- teraz n ą — ideologów, k tó rz y postulo w alib y ta k w u lg
a-ry zu ją ce i zabójcze dla lite r a tu r y zrów nanie jej z prop ag an d ą.
* * *
N ienaw istnicy, belfrzy, m an i- p u la to rz y — z ty c h trzech g ru p n ajg w ałto w n iejszy opór budzą ci o statni. Z zasady, nie ty lk o dlatego, że opisany p rzy k ła d jest szczególnie d rasty czn y . Trzy te g ru p y nie w y c z e rp u ją z pew nością ró żn ych odm ian d ew iacyjnego sto su nk u do tra d y c ji b ad aw czej, poprzedników , lite r a tu r y przedm iotu . D ew ia c y jn y stosunek nie m usi zresztą polegać na negacji. O d ew iacji p o z y ty w n ej m ożna m ówić wówczas, gdy badacz ta k jest przygnieciony dokonaniam i p o przed ników , że n ie jest w stan ie sform ułow ać w łasn ych opinii, w y raża sw oje zdanie poprzez refero w an ie ich w yw odów . Ale to już in n a historia.