J\fl 4 6 . Warszawa, cl. 1? listopada 1895 r. T o m X I V ,
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PREN UM ER ATA „W S Z E C H S W IA T A “ . W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie ,, 2 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rs. lo półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi „W szechświata*
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H o y er H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J „ Sztolcm an J., Trzciński W . i W róblew ski W.
~ -A -d .res 2 ^ e d .a ls : c 3 r i: ^ r a ł c o - w s l s i e - ^ r z e d . m . I e ś c i e , jSTr 6 6 .
Z Riviery.
Wiosna r. 1891
I.
Było to w połowie m arca. Spodziewaliśmy ; się n a Rivierze słonecznej wiosny, a tym cza
sem deszcz padał. K ro p le jeg o uderzały w szyby raz gwałtowniej, to znów łagodniej, ale bezustanku, a dnie dłużyły nam się bez końca. K siążka w ypadała z ręki, rozmowa się przeryw ała. Podniosły się głośne wy
rzekania na pogodę. Niejeden spieszył za Alpy aby się napatrzeć wiecznie błękitnego nieba, widzieć księżyc na pełni odbity w mo
rzu, a teraz m usiał się wyrzec tego wspania- 1
łego widoku. J a sam, spędzając często wiosnę we W łoszech, nie zrażałem się wcale pogodą. AViedziałem o tem , że we W ło szech pora deszczów przypada na wiosnę i że gdyby nie deszcze wiosenne i jesienne, pola i ogrody nie m ogłyby wydawać tak obfitych plonów.
W ybierając się za A lpy zawsze na wiosnę,
a więc w okolicznościach napozór ta k nie
przyjaznych, gonię z utęsknieniem za zielo- nemi łąkam i i drzewami niepozbawionemi liści, za troch ą słońca i ciepła. Jestem pe
wien, że nad morzem Sródziemnem znajdę łagodniejsze powietrze, niż na północy i spo
dziewam się przeżyć tam choć kilka, a gdy się poszczęści, cały szereg dni słonecznych.
P o długiej, mroźnej, sm utnej północnej zimie n ag ła zmiana wywiera najsilniejsze wrażenie.
Najuboższa zieloność cieszy, najm niejszy pro myk słońca pobudza do wdzięczności, gdy znów w jesieni, w spalonej przez upały nizi
nie lom bardzkiej, tęskn ota bierze za świeżemi łąkam i i bujnym lasom alpejskim. W n a szym klimacie jesień bywa zwykle ład na, gdy tymczasem m arzec i kwiecień są nie do po
zazdroszczenia. T ak samo było i w tym ro
ku. Listy i gazety zza A lp przynosiły wieści 0 śniegach i zimnach, a myśmy się rozkoszo
wali wkrótce najw spanialszą pogodą. Szcze
gólniej piękny był czas wielkanocny. Niebo 1 ziemia przywdziały szaty godowe. N iedzie
lę wielkanocną spędziłem w B ordighera.
W staw szy przed świtem puściłem się na M onte-Nero. W krótce jed n ak zatrzym ałem się zachwycony przy Cap d’A m peglio i tam czekałem n a wschód słońca. Z oddali wy
nurzała się w cudnym blasku K orsyka, bli-
7 2 2 W S Z E C H S W IA T . JSJr 4 6 .
żej, zachwycone oko biegło po bogato wy
rzeźbionym brzegu, który obejm ował morze półkolem, jak by tuląc je z miłością. O dblask zorzy zabarw ił purpurow o wierzchołki stalo- wo-błękitnych fal. A ni jednej chm urki nie było na niebie, które przechodząc od ciem nego b łęk itu do lekkiego zielonkowatego od
cienia zlewało się z morzem. N agle czerwo
na kula słońca wypłynęła n ad poziom i rzu ciła ogniste promienie na morze, jakby chcąc je zapalić. Tysiączne św iatła cisnęły się w głąb zatok, w ciemne doliny wybrzeża, wy
pędzając z nich cienie nocy. Domy M onaco świeciły w oddali, jak b y ogarnięte pożarem , a naw et dalekie A ntibes odbijało n a dzień- dobry długie, złote promienie słońca. W szyst
ko zapłonęło, rozbudziło się i w całej naturze zabrzm iał jak by okrzyk radości.
N iebo i ziemia ta k obchodziły święto Zm artw ychw stania nad błękitem m orza Śród- j
ziemnego. Zatopiony w tym widoku nie zwracałem uwagi n a czas upływ ający. D o
piero gdy słońce wysoko się ju ż wzniosło, r u szyłem w dalszą drogę. C ała powierzchnia m orza m igotała te ra z od niezliczonych św ia
teł, jak b y zasnuta brylantam i; w dali K o rsy k a rozpływ ała się zwolna we m gle, niby senne jakieś zjawisko. Przedem ną, na Cap dA m peglio, leżała w blaskach słońca sta ra Bordighera. Do wejścia na M onte N ero po
trzeb a dwu godzin czasu. Udzielono mi tej wiadomości tylko z tradycyi, gdyż m ało kto wchodzi na górę.
K rajow cy nigdy nie puszczają się na wy
sokie góry bez ważnych powodów; tylko n a miętność do polowania zdoła ich ta k wysoko zapędzić, chociaż znajdują tam jedynie dro b ne ptastwo. Dowiadując się o M onte N ero nie spotkałem nikogo prawdziwie znającego miejscowość, m usiałem więc sam robić od
krycia. P ok azało się, że cały wierzchołek góry pokryw a gęsty las, zasłaniający wszelki widok. W ynagrodziłem to sobie sowicie na północnym stoku góry, odwróconym od mo
rza. Gdym zaczął schodzić tam tęd y , d o s ta łem się w krótce na przełęcz miedzy M onte N ero a wyższą od niego M onte Caggio. T u ta j, z punktów nie osłoniętych lasem , można było swobodnie zapuścić się wzrokiem w g łę boko powcinane doliny, prześliznąć się po łańcuchach pagórków, dosięgnąć szeroko ro z
ciągniętego brzegu i zgubić się w morzu.
Po drugiej stronie grzbietu, n a którym leży d ług a wieś Colla di Rodi, ukazyw ała się na wschodzie część S an B,emo. N a północo- ( zachodzie przykuw ały wzrok śnieżne głowy
olbrzymów, A lp m orskich.
Z dziwną wyrazistością odcinały się olśnie
wająco b iałe masy śniegu na tle ciemno- błękitnego nieba, gdy tymczasem w dole czar
niawa zieleń sosen, k tóre nadały nazwę M on
te N ero, przechodziła przez jaśniejszy odcień oliwek w błękit morza. N aw et we W łoszech m ało je st piękniejszych od opisanego wido
ków. O braz ten łączy w sobie wszystko, co może zachwycić nasz wzrok, przykuć nasz rozum, poruszyć naszę wyobraźnię. W idok pól śnieżnych skierował moje myśli ku półno
cy. Z a góram i panow ały może w tej chwili przykre mrozy, gdy tu, na południe od A lp, wiosna ju ż dawno zwyciężyła zimę, tak , że głos dzwonów wielkanocnych, wznoszący się z dolin na M onte N ero, zdawał się oznajmiać samę tylko radość. W ogrodzie, przed ho
telem A n g sta, wszystko znajdowało się w pełnym rozkwicie; grządki wydawały się koszami kwiatów. B ujne krzewy pelargonii rozwinęły ju ż wszędzie swoje cynobrowo- czerwone kwiaty. H eliotrop peruwiański, pnący się po ścianie domu, napełniał powie
trze zapachem wanilii, z którym się mieszały wonie goździków, rezedy i żółtych róż h e r
bacianych.
Liście wiecznie zielonych drzew połyski
wały w świetle, rzucając błękitnawe cienie na ścieżki. P o d palm am i siedziało m łode m ał
żeństwo. Pow itałem ich w racając do domu.
T a słoneczna niedziela wielkanocna, kiedy przyroda ta k rozrzutnie obsypała Rivierę swemi skarbam i, pozostanie dla nich je d n ą z największych uroczystości całego życia.
Cztery doliny wychodzą na wązką nizinę, ciągnącą się brzegiem m orza od Cap d A m peglio do Ventim iglia. M ożna robić codzien
nie nowe wycieczki z B ordighera w te okolice.
W ygodne urządzenie hotelu A n g sta znie
wala do dłuższego zatrzym ania się w B o r
dighera.
Czy miejscowość ta je s t stacyą dla chorych n a piersi— trudno mi orzec. W ysunięta d a
leko na m orze je s t wystawioną na silne w ia
try , które jedn ak przechodząc nad morzem nie są ta k zimne i suche, ja k w innych okoli
cach Riviery. B ordighera więc posiada kii-
N r 4 6 . W S Z E C H S W IA i. 7 0 3
m at morski, działający ożywczo i podniecają
co na tych, którzy co rok liczniej szukają na Riyierze tylko odpoczynku.
N aw et krótko przebyw ając w B ordighera nie należy zaniedbywać wycieczki do Sasso.
J e s tto niewielka wioseczka na wyżynie, dzie
lącej dolinę Sasso od B orghetto. Do m iej
scowości tej, położonej o 4 km od B ordighe
ra , można się dostać albo doliną Sasso, otw ierającą się na wschód od B ordighera, albo też wyżyną, na której leży s ta ra B or
dighera.
Samo miejsce tylko zdaleka wydaje się pięknem, zblizka niem a w niem nic do podzi
wiania. Domy wsi złączone w jednę masę, ożywione nazewnątrz niewielu oknami, sp ra
wiają wrażenie jednej wielkiej twierdzy.
Szczególniej malowniczo przedstaw ia się Sas
so z drogi biegnącej nad niem po wyżynie między dwoma szeregami starych oliwek, W drapaw szy się na górę po stromej ścieżce, spostrzegam y je nagle na zakręcie drogi.
O dtąd z wielu punktów tej samej drogi moż
n a widzieć obie doliny, Sasso i B orghetto, a naw et zajrzeć dalej w dolinę Yallecrocia, gdy tymczasem z nad pasm a wzgórz połys
ku ją śniegiem wierzchołki A lp.
Ileż to razy zatrzym ywałem się godzinami całemi na drodze, zm ieniając od czasu do czasu pozycyą, żeby zobaczyć obraz w innem otoczeniu. T u widziałem tylko jeden fa n ta
styczny pałac śnieżny w ram ach jasno-zielo- nych oliwek, ówdzie wzrok mój spływał głę
boko w dolinę na skupione pstre domki j a kiejś miejscowości, lub śledził bieg strum yka- lecącego ku m orzu wśród zarośli oleandrów, to znowu Sasso ukazywało mi się ponad drzewami, jakby pływ ające po zielonem mo
rzu, lub wreszcie ukazywały się wyrzeźbione brzegi, a strudzone oko odpoczywało n a da- lekiem morzu.
Oo za bogactwo pomysłów dla m alarza, co za rozmaitość krajobrazów . Niebędąc m alarzem m usiałem się zadowolnić utrw ale
niem tych obrazów w duszy, gdzie dotąd po
zostały pełne barw i blasków.
I I .
R zadko można spotkać równie piękne g a
je oliwne ja k te, przez które prowadzi droga
! po grzbiecie górskim do Sasso. S ta re sęka-
| te pnie wznoszą się do góry, często na kilku i grubych korzeniach, jak b y n a szczudłach.
P rzed każdem z tych drzew można się za
trzym ać dłużej z przyjemnością i podziwiać przeciwieństwo, jakie stanowią ich ciemne pnie z jasn ą barw ą m orza i nieba. C zaru ją
ca je s t przechadzka po takim gaju wieczo
rem , gdy pełnia księżyca wznosi się nad mo
rzem.
Szarawe liście drzew przybierają jakiś szczególny odblask, a za najlżejszym po
dmuchem w iatru n a gałęziach połyskuje srebro. Sm uga św iatła księżycowego na morzu zdaje się także ożywiać, kołysze się n a falach, drżąc biegnie wraz z niemi i roz
bryzguje się u brzegu na świetlaną pianę.
Drzewa oliwne kwitną w m aju lub czerw
cu, pokrywając się obficie białożółtem i drob- nemi kwiatkam i o przyjemnym zapachu.
K w iaty oliwki przypom inają kwiaty blizko z nią spokrewnionego ligustru (Ligustrum yulgare). Owoce oliwki są pestkowcami, j a jowatego k ształtu . N iedojrzale owoce są zielone, a przez to niewidoczne wśród liści, dojrzewając, p rzyb ierają kolor ciemno-nie- bieski czyli granatow y, który silnie odbija od zieleni.
Zgodnie z wymaganiami dawnego zwycza
ju , zbiór oliwek rozpoczyna się 2 1 listopada, a trw a dalej przez grudzień. Rozum ie się, że niepogody często opóźniają zbiory. T ak np. w r. 1891 na wiosnę pozostało jeszcze dużo niezebranych owoców na drzewach w okolicach B ordighera. N iektóre drzew a były tak obsypane owocem, że liści wcale widać nie było. Z biór oliwek w połowie kwietnia był jeszcze w całej pełni. R obotni
ce i robotnicy udaw ali się do gajów oliwnych z workami i koszami. Mężczyzni wchodzili na drzewa i uderzając żerdziami strącali owoce, które kobiety i dzieci zbierały z ziemi.
N a wszystkie strony słychać było suchy od
głos uderzeń w gałęzie i widać pod drzew a
mi ludzi, zajętych zbieraniem oliwek. Z bie
rający pozostają godzinami niewygodnie zgarbieni, podnosząc po jednym owocu, cho
ciaż bardzo prostym sposobem mogliby sobie zaoszczędzić pracy. N a zachód od Nizzy rozkład ają pod drzewami wielkie przeście
ra d ła i zbierają niemi owoce. Co prawda i w tych okolicach u derzają żerdziam i w g a
724 W SZ EC H SW IA T .
łęzie, trzęsąc owoce, lubo jeszcze Pliniusz w pierwszym wieku po C hrystucie ostrzegał przed używaniem sposobu niszczącego drze
wa. A jed n ak szkodliwy ten zwyczaj tak się silnie zakorzenił, źe trudno go zwalczyć.
W B ord ighera czekają zwykle, aź owoce zupełnie dojrzeją i same zaczną spadać z drzewa. W ted y zb ierają je z ziemi i otrzy
m ują z nich stosunkowo gorszą oliwę. D obrą oliwę stołową wyciska się z oliwek zaczyna
jących dopiero dojrzewać, które trz e b a rę k ą zrywać, żeby się nie pogniotły i nie poobijały.
Z takich owoców wytłacza się oliwa, znana pod nazwą prow anckiej. W łaściw ie z P ro- wancyi pochodzi tylko niewielka część owo
ców, dostarczających tej oliwy, przeważnie zaś pochodzą one z W łoch, a szczególniej z części A pulii na południe od B ari.
Okolice te d ają te ra z bardzo do b rą oliwę, choć jeszcze w pierw szej połowie naszego stulecia oliwa w A pulii b y ła ta k sam o nie
smaczna, zjełczała, ja k i wogóle oliwa, po
chodząca z południowych W łoch. I w A pulii odbywa się zbiór oliwek niedbale; używ ają bardzo pierwotnych p ra s do wyciskania oli
wy. Dość wspomnieć, że odkopany w P o m pei wzór prasy przyjęto w A pulii radośnie, jak o wysoce postępowy i wprowadzono w róż
nych m iejscach w użycie. Od B o rdig hera do E stere l w ytłaczają przeważnie oliwę do j
sm arow ania maszyn, lub do fabrykacyi I m ydła. Nizza sprow adza głównie zdaleka oliwę, k tó rą sprzedaje. Owoce, zebrane do przygotow ania najlepszej oliwy, ro z k ła d ają naprzód cienkiemi w arstw am i na m atach. T u j wysychają one na powietrzu, lub przez sztucz
ne ogrzewanie, aż się pom arszczą. G dy [ w tak i sposób u tra c ą część wody, idą do młynów. M łyny są to zwykle kam ienne j zbiorniki, w których kam ienie młyńskie j
m iażdżą oliwki. Podczas m ielenia wycieka ju ż nieco najdelikatniejszej oliwy, której wszakże praw ie wcale nie spotykam y w handlu. O trz y m aną po zmieleniu m iazgę k ła d ą w worki j łykowe lub jutow e i wyciskają w prasie. P od lekkim naciskiem spływ a naprzód najlepsza oliwa stołowa, a później ju ż gorsza. P ierw sza ta oliwa nosi nazw ę oliwy dziewiczej,
„huile vierge”. Później wytłoczyny oliwy dziewiczej um ieszczają pod p ra s ą hydraulicz
ną i otrzym ują oliwę, używ aną do fabrykacyi m ydła lub do innych celów przem ysłowych.
Pow tórnie wyciśnięte owoce zwilżają ciepłą wodą i jeszcze raz w ytłaczają, niekiedy zaś naw et te wytłoczyny oddają jeszcze do fa bryk, gdzie chemicznemi sposobami wyciągają z nich resztę oliwy.
Oliwa jad aln a , spływ ająca z prasy, może być sprzedaw aną dopiero po bardzo stara n - nem je j sklarow aniu.
Oliwę, m ając ą się klarować, wlewają do odpowiednich naczyń, ustawianych jedno na
! drugiem w ciemnem chłodnem miejscu.
M ętn a oliwa, w lana do górnego naczynia, spływa przez dziurkow aną skrzynkę cynkową, wysłaną w atą, do drugiego niższego, a z tego znów przez watę do trzeciego, jeszcze niższe
go. W a ta musi być kilkakrotnie w ciągu jednego dnia zmieniana. Z trzeciego naczy
nia oliwa dostaje się do zbiorników, które w Nizzy w ykładają płytam i porcelanowemi i tu stoi do trzech miesięcy, zanim zostanie ściągnięta w butelki i rozesłana. Oliwki p rz ejrzałe i poobijane lub zaczynające się psuć na ziemi, jak ie widziałem zbierane w B ordighera, d ają oliwę zjełczałą. D robni właściciele z okolic B ordighera, do których należą gaje oliwne, oddają owoce do cudzych młynów i p ła c ą za w ytłaczanie oliwkami lub oliwą. Podczas naszej bytności w Bordighe- ra z pras w m łynach wyciekał płyn, z a b a r
wiający wodę we wszystkich okolicznych strum ieniach na brunatno. P rz y spokojnem powietrzu ujścia strum ieni odznaczały, się dość naw et daleko od brzegu m orza swoją ciemną barw ą.
W starożytności panowało powszechne przekonanie, że oliwki u d ają się tylko w po
bliżu m orza. Wyliczono, że nie spotykają się dalej od brzegu, ja k na 7 '/a md g e o g ra ficznych. N ie da się zaprzeczyć, że oliwka woli brzeg morski, okoliczność ta jed n ak zdaje się być w związku nietyle z sąsiedztwem wielkiej przestrzeni wody, ile raczej z równo
m iernością klim atu okolic nadm orskich.
Oliwka tru d n o znosi długie mrozy. N a jle piej się udaje na glebie wapiennej, k tó ra na Rivierze właśnie obficie w ystępuje. D la otrzym ania jednakże tak dobrej oliwy ja k apulijska, potrzeb a obok sprzyjających wa
runków gleby i klim atu, nadzwyczajnie s ta rannego obchodzenia się z owocami. M łyny, służące do w ytłaczania oliwy, są zwykle sta- remi, malowniczemi budynkam i. Często wi-
N r 46. W SZEC H SW IA T. 7 2 5
szą n ad przepaściam i, zużywając siłę spada
jącego z wysokości strum ienia, lub jak gniaz
da jaskółcze czepiają się skał.
Z apuszczając się na wiosnę w gaje oliwne dokoła B ordighery można łatwo zostać po
strzelonym przez „C acciatori”, którzy w tej porze uganiają się za drobnem i ptaszkam i po łąkach, zaroślach i lasach. Ten rodzaj sportu m a bardzo przykre następstw a dla R iyiery i dla W łoch wogóle, bo wytępianie ptaków równa się rozm nażaniu owadów. Nie- tylko lasy zo stają pozbawione wesołych śpie
waków, ożywiających je w innych krajach, ale i liczba owadów szkodliwych w zrasta w zastraszający sposób. D la drzew oliw
nych szczególnie szkodliwym je st owad dwuskrzydły D acus oleae, którego gąsienica żywi się mięsem oliwek. F ran cu zi nazyw ają tego szkodnika „L a mouche”, W łosi zaś
„Macha del olivo”. Owad (m ucha) składa j a ja w m łodziutkie zawiązki owocowe, a g ą
sienice wychodzące z ja j żywią się kosztem wzrastających owoców. W reszcie zamienia
j ą się w nich na poczwarki i opuszczają owo
ce już jak o owady skrzydlate. D ostając się z owocami do młyna psu ją sm ak oliwy.
Z wycieczki do gaju oliwnego powraca się zawsze z pękiem kwiatów. W iosenne dary flory są ta k urocze, że trudno je mijać obo
jętn ie. W szędzie pod drzewami rosną ciem- no-błękitne spilanki, zwane szafirkami, pach
nące piżmem. Szczególniej piękny je s t M uscari comosum z czubem ametystowego ko
loru, stanowiącym wierzchołek niepozornego zresztą kw iatostanu. Gdzieniegdzie wychyla się z traw y kwitnący storczyk. Przeważnie są to różne g atunk i rodzaju O phrys, przy
pom inające kształtem owady. K w iaty Ophrys aranifera przypom inają p ająk a z wyciągnię- tem i nogam i i wydętem ciałem. Kwiaty Ophrys arachnites są także podobne do pa
ją k a brunatno-purpurow ego, ziełonemi ozdo
bami upstrzonego. N ajpiękniejszym z g a
tunków Ophrys, według mego zdania, je st Ophrys Bertolonii z ciemno-czerwonym kwia
tem.
Ciekawszemi od gatunków O phrys, które mieszkaniec północy może i u siebie zoba
czyć, są inne storczykowate, Orcbideae, nie
zwyczajnych kształtów , ja k S erapias lingua, a może jeszcze bardziej S erapias longipetala.
K w iaty tej rośliny brunatno-czerwone, p ra
wie zupełnie okryte czerwonemi przykwiatka- mi, wysuwają nazew nątrz tylko wargi.
Dalej na długich szypułkach kołyszą się jasno-żółte kwiaty dzikiego tulipana (Tulipa
Celsiana).
W wielu m iejscach można także spotkać mieczyki (Gladiolus segetum ) o różowo czer
wonych kwiatach, ułożonych z jednej strony szypułki.
W ażną ozdobą bukietów leśnych je st biały A llium neapolitanum , w ydający przyjemy bardzo zapach, mimo tego, że je s t jednym z gatunków czosnku. Przew ażnie jed nak n ad a ją zapach bukietom żółte Tacetty, a wy
gląd ich urozm aicają różnobarwne zawilce (Auemone coronaria i hortensis).
Równie dawną ja k oliwka rośliną upraw ną je st winorośl; obie już w starożytności razem
wspominają.
Pliniusz w swej H istoryi naturalnej po
wiada: „Dwa szczególniej płyny działają dobrze na ciało ludzkie: wewnętrznie wino, zewnętrznie oliwa; oba pochodzą od państw a roślinnego i są doskonałe. Oliwa jed n ak je st potrzebniejsza”. Dziś nie można już tego powiedzieć o oliwie. W starożytności namaszczano nią ciało po kąpieli, dziś uży
wamy jej zewnętrznie tylko w mydle m ai- syijlskiem.
I dziś na R ivierze, ja k w książkach P li
niusza, spotykamy winorośl obok oliwki. N a samym brzegu m orza panuje wszechwładnie oliwka, gdy winorośl przeciwnie unika bliz- kości morza. Z drugiej strony może znosić daleko znaczniejsze zmiany tem peratury, tak że nawet dosyć daleko na północy można próbować jej uprawy. W X I V wieku wino
rośl dostała się do zakonu pruskiego aż po Tylźę, a jeśli dziś rozszerzyła się dalej na zachód i południe, niż n a północ, to dlatego, że na północy m usiała ustąpić miejsca wy
trzymalszym roślinom.
W łaściwą ojczyzną winorośli są okolice mo
rza Śródziemnego, chociaż trzeba przyjąć, że upraw a jej rozpoczęła się na wschodzie, a stam tąd w czasach przedhomerycznyeh przeszła, do Grecyi. Pierwotnie znaleziono winorośl (Yitis vinifera) w Europie, jak o dziko rosnącą. Jeszcze i dziś, zdaje się, że można j ą spotkać w stanie dzikim w niektó
rych miejscach na północ i na południe od A lp, trudno dziś jed n ak orzec, czy to nie je s t
7 2 6 W SZ E C H S W IA T . N r 4 6 .
szczep winny zdziczały. Najobficiej dzika winorośl rośnie nad m orzem Ozarnem , a na południu K rym u spotykano pnie, m ające
1!/2 m obwodu. U praw a krzew u winnego rozszerzyła się, w edług wszelkiego praw do
podobieństwa, z zachodnich brzegów Azyi mniejszej z a pośrednictwem jakiegoś narodu indo-germańskiego. Z win zachodniej Riviery słynęło w starożytności wino z M assilia, dzi
siejszej M arsylii, które się jed n ak nie odzna
czało trw ałością, ta k że je m usiano podgrze
wać dymem, według zwyczaju wschodniego i greckiego. W rzeczywistości ogrzewano w ta k i sam sposób, ja k i dzisiaj. T a k ja k dziś ogrzew ają wino przynajm niej do 60° O dla zabicia szkodliwych zarodków i zapewnie
nia mu przez to trw ałości, tak dawniej ogrze
wano wino gorącym dymem w szczelnie za
m kniętych naczyniach. Ogień znajdow ał się w przestrzeni dolnej, a dym i gorąco szły przez ru rę do wyższego naczynia, gdzie się znajdow ało wino. P rzez odpowiednie otwo
ry dym wydostawał się stam tąd nazew nątrz.
P roces ten nie mógł wpływać na sm ak wina ta k szkodliwie, ja k dolewanie do moszczu wody m orskiej, które praktykow ano często w Azyi Mniejszej i Grecyi. M ieszano także do wina gips, glinę, żywicę lub sm ołę dla nadania m u trw ałości a zarazem pewnego smaku. Pliniusz dodaje jed nak, że najlepsze je s t wino bez przymieszek i źe należy się oba
wiać wina z przymieszkam i w apna, m arm u ru lub gipsu. "Wogóle a u to r ten skarży się | bardzo n a fałszowanie win, które ta k daleko i zaszło, że tylko nazw a składu win stanow iła o ich wartości, a moszcz fałszowano ju ż w prasie przy wyciskaniu. D latego, choć j się to dziwnem zdaje, najniewinniejszemi były wina najm niej znane. M ieszanie wina z wo- j d ą m orską Pliniusz uw aża za doskonale dla żołądka. U w aga jego, że kto chce schudnąć powinien pić m ało albo wcale nie pić, p rzy pom ina najnowsze sposoby leczenia.
W starożytności stara n o się nadaw ać trw a łość winom przez zagotow anie lub przez do
daw anie ziół, ja k dziś przez m ieszanie alko
holu. P ism a starożytnych dowodzą dosta
tecznie, że Rzym ianie byli wielkimi znawcami win. W irgiliusz porównywa liczbę sprzeda
wanych gatunków wina z liczbą fal m orskich, ziarnek piasku w pustyniach libijskich. P ito w Rzymie przeważnie czyste wina, to je s t bez
żadnych domieszek wody, chłodzono je w lo
dzie, zaprawiano korzeniam i i ubiegano się za wystałem winem. D obre wino m usiało stać 8 do 10 lat, ażeby nabrać wartości, a do
szły nas wiadomości o winach, liczących po 200 lat. T ak np. K a lig u la (37 do 41 po N.
J . Ohr.) zapijał wino z r. 121 przed N. J . Ch., roku największego u ro dzaju winogron, ja k i Ita lia pam iętała. Z a czasów P liniusza I t a lia d ostarczała najszacowniejszych gatunków wina, to też mógł on słusznie twierdzić, że Ita lia ze swojemi winami zajm uje pierwsze miejsce wśród wszystkich krajów i że niektó
re tylko k raje wyprzedziły j ą w przygotow y
waniu pachnideł, choć zresztą niem a woni nad woń kwitnącego wina.
J u ż za czasów rzymskich przycinano sztucz
nie wino, pozwalano mu jed n ak w różnych okolicznościach różnie rosnąć. W K am panii wino wspinało się po topoli, obejmowało ją , wyciągało swoje bujne gałązki po krętych drogach pomiędzy jej gałęziami i nieraz do
sięgało wierzchołka. R obotnik, najm owany n a zbiór winogron, um aw iał się, źe dostanie oprócz zapłaty stos i nagrobek, jeśli padnie ofiarą wypadku przy zbiorze.
W innych miejscowościach jed en krzew winny o platał swemi giętkiem i gałązkam i całe domy. Gdzieniegdzie przywiązywano krzewy do palików lub pozwalano im pełzać po ziemi.
T a rozmaitość hodowli i dziś jeszcze ude
rz a podróżnych we W łoszech. „T u —powia
da Pliniusz—z pomiędzy zielonych liści wy
chylały się purpurow e grona, tam połyski
wały różowo-czerwone, ówdzie zupełnie zielo
ne. W jednem miejscu można było widzieć jagody okrągłe, w innem podługowate, tu drobne ta m wielkie, tu tw arde o grubej skór
ce, gdzieindziej soczyste o cieniutkiej łupince”.
N iektóre winogrona wieszano na nitkach w pokoju, żeby je dłużej przechować, inne zanurzano w słodkiem winie, aby n ab rały mocy z własnego soku. Czasem okurzano winogrona dymem t a k j a k i w i n o . P liniusz opowiada, że Tyberyusz szczególniej lubił przydymione winogrona afrykańskie.
Po upadku R zym u u p ad ła i upraw a wina w Italii. Zbierano owoce niedbale, wyciska
no niestarannie i zostawiano długo moszcz n a łupinach, aby nabierał ulubionej ciemnej barwy. T akie wina nie m ogły się długo
N r 46. W SZEC H SW IA T. 727 trzym ać i dlatego nie ceniły ich narody
ościenne. T eraz okoliczności się zmieniły na lepsze, upraw a i przygotowanie wina zaczęły się rozwijać we W łoszech z wielkiem powo
dzeniem. N aw et na południu ustał już zwy
czaj rozsyłania wina w skórzanych workach i przechowywania go potem w amforach.
Drewniane beczki, jakich za czasów rzym
skich używali Gallowie przedalpejscy i ludy alpejskie, już wtedy zaczęły przedostawać się do W łoch.
Edw ard Strasburger.
Tłum . Z. S .
O B E C N Y S T A N B A D A Ń
M D WYRAŻANIEM UCZUĆ
u istot wyższych..
(Ciąg dalszy).
D rogą doświadczalną D uchenne dowiódł, że jeżeli wm ektórych przypadkach zdaje nam
piej prawdę tę uzmysłowią. N a pierwszej widzimy, źe jed n a połowa ust pacyenta zo
stała przez odpowiednią elektryzacyą opusz
czona ku dołowi, z wyrazem pogardy, nie
smaku, d ru g a połowa zaś ust podniesiona do góry, zdaje się uśmiechać. Jeśli teraz: zakry
jem y czarną zasłoną praw ą połowę twarzy pacyenta, to widzimy twarz o surowym wyrazie oczu, przeszywających patrzącego zimną swą ironią. Jeżeli zaś przeciwnie za
kryjem y lewą połowę twarzy ujrzym y sym
patyczny uśmiech, rozjaśniony miłym wy
razem oka. N a pierwszej zaś fotografii wi
dzimy, że oczy m ają zupełnie jednaki wyraz, że cała różnica, następnie dostrzegana, je st p ro stą iluzyą, wytworzoną przez odpowiednie skurcze mięśniowe, zmieniające cały wyraz [ twarzy.
Zobaczmy teraz jakie je s t działanie innych
| mięśni: mięsień strzałkowy nosa je s t mięśniem napaści, chęci rzucenia się na kogoś. W isto
cie skurcz tego mięśnia nadaje tw arzy cha
rakterystyczny wygląd szykowania się do walki, do obrony lub napaści. Rysunek na str. 728 (fig- 3) przedstaw ia ten wyraz twarzy.
Nakoniec skurcz mięśnia brew-m arszczą- cego wywołuje wyraz bólu. M niejsze lub większe ściągnięcie go stopniuje to uczu*
F ig
się, że nietylko dany skurcz w arunkuje wy
raz tw arzy , ale i inne części twarzy, ja k oczy, w spółdziałają w znacznej mierze, to mniema
nie takie wypływa jedynie z błędnego skoja
rzenia, z pozornej modyfikacyi, ja k a następu
je w tw arzy pod wpływem skurczu je d nego tylko mięśnia. Powyższe fotografie (fig. 2), w yjęte z atlasu Duchennea, najle-
cie, ja k to widzimy na fotografiach fig. 4 (str. 728).
Tych kilka wyjaśnień w ystarcza do określe
nia doniosłości prac Duchennea.
Pierwszy, uzbrojony w swe elektryczne przyrządy, zdołał on wyosobnić i ustalić do
świadczalnie rolę każdego mięśnia tw arzy w mechanizmie wyrażania, pierwszy wskazał
728 W SZ EC H SW IA T . N r 46.
fizjologiczne zasady tego m echanizm u, do
wodząc, źe pojedyncze mięśnie w ystarcza
j ą w zupełności do w yrażania uczuć prostych, jednolitych, a jedynie dla uczuć skompliko
wanych, dla wyrazów tw arzy, będących
E l .C u y t l T
F ig. 3.
W yraz napaści i chęci walki. Skurcz m ięśnia strzałkow ego nosa.
uzmysłowieniem w rażeń wyższego porządku, potrzeba wspólnej działalności kilku poje- dyńczycb mięśni.
Dowiódł nakoniec D uchenne tego niezmier-
dziełach sztuki ja k Laokoon lub A rtin o f które sprostował, opierając się n a wynikach,, otrzym anych drogą doświadczalną.
W tym kierunku rozszerzył jego prace
j i prof. M athias D uval („Precis d’anatomie-
| a rtistią u e ”) dając artystom schem aty fizyolo- giczne przeróżnych wyrazów tw arzy, dokład
niejsze, rzecz prosta, od czasu bad ań Duclien- nea od takichże schematów H u m b erta de Su- peiwillea ').
Schem aty te, niezmiernie ciekawe dla swej prostoty, d ają nam w krótkości obraz skurczu tych mięśni, jakie są konieczne dla w yrażania danego uczucia. Pozwalam też sobie przy
toczyć tu kilka rysunków, czerpanych bądź z dzieła D uvala, bądź z pracy H u m berta de Superyillea. Pierwszy z tych rysunków przed
staw ia schem aty H u m b erta de Supeiwillea (fig. 5).
N a pierwszym z trzech rysunków widzimy tw arz, której główne linie proste, poziome,, zdają się wyrażać spokój, obojętność. N a drugim pochylenie linij ku górze poza linią norm alną wskazuje tw arz p ełną bólu, pod
czas gdy trzeci rysunek z liniami skośnemi ku dołowi od linii norm alnej d aje nam obraz śmiechu, wesela.
F ig. 4.
nie doniosłego dla fizyologii faktu, że każde uczucie u każdego osobnika, bez względu n a { wiek, pleć i rasę wyraża się zawsze tym s a mym mięśniem, który się do jego w yrażania j
od wieków przystosował.
Duchenne zastosow ał też swoje badania do sztuk pięknych, fizyologiczną analizą | stwierdzając błędy istniejące w takich arcy- |
N astępne rysunki M atyasza D m a la (fig.
6, 7, 8 i 9) mówią same za siebie.
A toli pomimo swej ta k doniosłej dla fizyo*
') H um bert de Superville. E ssai su r les signes inconditionnels dans l ’art. Leyda, 1827.
logii pracy D uchenne nie p otrafił wyciągnąć Przyjąw szy do wiadomości prace poprzed- głębszych, ogólniejszych dla biologii wnios- nich autorów, a głównie epokowe prace nie- ków. P ozostając w sferze czysto fizyolo- zapomnianego Duchennea, Darw in p o stara ł gicznej, nie wyszedł poza nią krokiem, wska- i się wyszukać te głębokie, ukryte sprężyny,
N r 4 6 . W SZECHSW 1AT. 7 2 9
F ig. 5.
Schematy H um berta de Superyillea.
Fig. 6.
Schemat pogardy, niesm aku (wediug M. D uyala).
Skurcz mięśnia trójkątnego w argi dolnej.
Fig. 8.
Schem at śmiechu (według M. D uyala). S kurcz mięśnia licowego wielkiego.
Schemat płaczu (według M. Duyala). Skurcz Schem at uwagi (według M. D uyala). Skurcz mięśnia małego licowego i mięśnia dźwigacza m ięśnia czołowego,
w argi górnej.
zawszy mechanizmy wyrazu uczuć a bynaj- które poruszają pod wpływem danych wra- mniej nie ich przyczyny. | żeń, w sposób zawsze jednakowy, dane mięś-
T eraz ukazuje się sław ne w dziejach bio- nie, p ostarał się nakoniec odpowiedzieć n a to ogii nazwisko D arw ina. ciekawe pytanie, czy mięśnie, w yrażające dane
730 W SZECH ŚW IAT. N r 46.
uczucie u człowieka, me m ają swoich rów no
ważników w państwie zwierzęcem dla w yra
żania tychże uczuć? Dzieło K a ro la D a rw i
na „W yraz uczuć u człowieka i zw ierząt”
je s t poświęcone rozstrzygnięciu tego p y tania.
Zbadawszy kolejno przeróżne grupy zwie
rząt, a w szczególności m ałpy wielkie, D a r
win dochodzi do przew idyw anego wniosku że wyraz uczuć u człowieka i zw ierząt je s t
•w zasadzie identyczny. D ane wrażenie wy
wołuje mechaniczne działanie mięśni w sposób zupełnie równoważny, wskutek tylko wyde- likatnienia systemu mięśniowego człow ieka, wskutek k u ltu ry ,jak iej zawdzięcza swe dom i
nujące stanowisko, ten ruch, który u zwie
rzęcia będzie brutalny m , u człowieka staje
Fig. 1 0.
Szym pans rozgniew any i niezadowolony.
się łagodniejszym i hamowanym przez oko
liczności i przeróżne względy chwilowe.
Uczucie niesm aku, rozdrażnienia, które u ludzi wywołuje charakterystyczn e wydęcie warg, znane „la m one” u F rancuzów , u szym
pansa, ja k to wskazuje rysunek (fig. 1 0), wy
ra ż a się przez lejkow ate wydęcie zbyt d łu gich i ruchomych warg.
W yrażenie uczuć, odmienne w swym este
tycznym wyglądzie, psychologicznie i fizyolo- gicznie je st wszakże jednakow e.
To zastosowanie fizyologii wyrazów tw arzy do teoryi transform izm u, uwidocznienie p rz e
biegu w yrażania w szeregach zoologicznych, było ostatnio przedm iotem „odczytu tra n s
formisty cznego” p. Ed. C uyera '), którego jed n ak blade, zagm atw ane i chaotyczne rozu
mowania nie o wiele naprzód posunęły kwe- styą, ani ją też należycie wyjaśniły. A je d nak, mało je s t chyba działów fizyologii, któ- reby z równą doniosłością mogły służyć za podwalinę, obronę i rozwinięcie teoryi trans- formicznej.
N a d t ą też kwestyą, oraz nad nieporusza- n ą jeszcze zupełnie kwestyą wpływu kultury na wyraz uczuć pozwolimy sobie dłużej się zatrzym ać na zakończenie tego krótkiego przeglądu badań nad wyrazem uczuć człowie
ka i zwierząt.
(Dok. nast.).
K azim ierz Danielowicz-Strzelbicki-
Z teoryi analizy chemicznej.
(Dokończenie).
3. N iektóre szczegóły o strącaniu. Odpo
wiednio do wyłuszczonych praw ideł, strą c a nie następuje zawsze, ile razy w roztworze zn ajd ują się obok siebie iony, należące do m ateryj, posiadających rozpuszczalność nie
znaczną, albo też m ały iloczyn rozpuszczal
ności. S praw a ta u k ła d a się w sposób naj prostszy w przypadku soli oboj ętnych, te bowiem, ja k wiemy z poprzedniego (p. str.
386 W szechśw. z r. b.), po większej części są w jedn akim stopniu dysocyowane w roztw o
rach . W celu więc wywołania osadu wy
starcza zmieszanie roztworów dwu takich soli, z których każda posiadałaby po jednym odpowiednim ionie, chociażby obok tego znaj
dowało się nieograniczenie wiele ionów in nych. T ak np. k ażda sól obojętna barytow a wytw arza osad siarczanu bary tu z każdym siarczanem obojętnym .
J) Ed. Cuyer. Conferences transformistes de le Societe d’Anthropologie de Paris. Les expres- sions de la physionomie et leurs origines anato- miques. 1895.
N r 46. W SZECH SW IA T. 731 Stosunki sta ją się zawilszemi, kiedy w re-
akcyi biorą, udział kwasy lub zasady, a to dlatego, źe w roztw orach tych ciał mogą wy
stępować wszelkie stopnie dysocyacyi od n aj
wyższych aż do najniższych. W następstwie tego mogą zachodzić okoliczności, wśród któ
rych z roztworów kwasów i zasad nie otrzy
mujemy osadów, które doskonale się jednak tw orzą przez zmieszanie odpowiednich soli.
T a k np. sole wapnia są strącane przez wszystkie węglany rozpuszczalne, ale nie ule
g ają działaniu wolnego dwutlenku węgla w stanie gazu lub w roztworze. W ęglany i bowiem rozpuszczalne u leg ają w roztworach zupełnie norm alnej dysocyacyi i kiedy roz
tw ór jednego z nich mieszamy z roztworem soli wapniowej, to iloczyn z ionów kwasu węglanego (C 0 3") i w apnia jest daleko więk
szy od iloczynu rozpuszczalności węglanu wapnia, co sprawia, źe osad musi się utw o
rzyć. A le roztw ór wodny dwutlenku węgla zawiera w sobie znikomo m ałą ilość wolnych ionów kwasu węglanego, ponieważ ciało to należy do najsłabszych kwasów. Pomimo zatem obecności znacznej liczby ionów w ap
niowych, wartość krytyczna iloczynu rozpusz
czalności nie może być osięgnięta i węglan wapnia się nie strąca.
Cokolwiek zawilszego przykładu dostarczą nam sole ołowiane. W ę g la n ołowiu je st trudniej rozpuszczalny od węglanu wapnia, jeżeli więc do um iarkowanie stężonego roz- |
tw oru soli ołowianej wprowadzamy strum ień dwutlenku węgla, to, bez względu na słaby stopień dysocyacyi kwasu węglanego na C 0 3"
i 2H -, wartość iloczynu rozpuszczalności jest dostatecznie wielka i osad węglanu ołowiu zostaje wytworzony. Skutkiem jego powsta
wania zostają użyte z jednej strony iony C 0 3", a z drugiej P b 1-, a w roztworze pozo
s ta ją wolne iony wodoru z dysocyowanego I kwasu węglanego i aniony soli ołowianiej, ; więc np. 2 N 0 3', jeżeli użyliśmy azotanu oło
wiu do doświadczenia, tworzy się przeto j kwas azotny. Jeżeli doświadczenie trw a j w dalszym ciągu, to stężenie ionów wodoro
wych wzmaga się ciągle, a to sprawia, źe dy- socyacya kwasu węglanego coraz się zmniej
sza, aż wreszcie nadchodzi stan kresowy, w którym nie tworzy się już ani jeden ion CO*", a więc nie opada osad węglanu ołowiu.
J a k prędko nadejdzie ten stan kresowy, to
zależy od anionów soli ołowianej. Jeżeli one należą do kwasu mocnego, w takim razie iony wodorowe pozostają w stanie wolnym i wkrótce osięgają stężenie krytyczne. Jeżeli przeciwnie należą do kwasu słabego, to w większej lub mniejszej ilości łączą się z anionami na cząsteczki kwasu, a strącanie może się posuwać znacznie dalej. O ctan oło
wiu zostaje rozłożony przez kwas węglany w dwu trzecich użytej ilości, azotan ołowiu—
zaledwie dostrzegalnie.
D odając przed doświadczeniem nieco kwa
su mocnego do roztworu soli ołowianej, mo
żemy całkowicie zapobiedz strącaniu, gdyż, z powodu obecności ionów wodorowych w cie
czy, kwas węglany nie może dysocyować się w takim stopniu, ażeby z ionami ołowiu do
szedł do kresowej wartości iloczynu rozpusz
czalności. Odwrotnie, strącenie węglanu z roztw oru octanu ołowiu może być posunię
te znacznie dalej, jeżeli dodamy jakiego octanu rozpuszczalnego. Zwiększa się wtedy mianowicie liczba anionów kwasu octowego tak, że mogą one wiązać daleko znaczniejszą liczbę uwalniających się ionów wodorowych, wytw arzając cząsteczki niedysocyowanego kwasu octowego, zanim zostanie osięgnięte stężenie krytyczne, niezbędne do powstrzy
m ania dalszej dysocyacyi kwasu węglanego, a więc i strącan ia węglanu ołowiu.
Zw racam y w tem miejscu uwagę, że z u pełnie podobne rozumowanie można zastoso
wać do działania siarkowodoru n a sole m e
tali, działania ta k niezmiernie ważnego w chemii rozbiorowej.
Podobne do powyższych okoliczności s ta nowią także przyczynę różnic w działaniu środków strącających zasadowych. Silnie dysocyowany wodan potasu strąca wszystkie trudnorozpuszczalne wodany, gdy słabo dy
socyowany am oniak osadza tylko te z nich, które są słabem i zasadami, a nie strąc a np.
wodanu w apnia pomimo jego m ałej rozpusz
czalności.
4. Rozpuszczenie osadu. Z asad a iloczynu rozpuszczalności pozwala nam dać w ystarcza
ją c ą odpowiedź na pytanie, jakie przyczyny wpływają na odwrotne zjawisko rozpuszcza
nia się osadów, strąconych w biegu czynności rozbiorowych. Zgóry oczekiwać możemy, że to wszystko, co wpływa na zmniejszenie się ilości lub zniknięcie pew nej' m ateryi w roz
7 3 2 W SZ EC H SW lA T. N r 4 6 .
tworze (mianowicie jednego z ionów albo też części niedysocyowanej), musi korzystnie wpływać n a rozpuszczalność osadu. Z a do
daniem zaś odpowiedniego środka tyle m ia
nowicie osadu przechodzi do roztw oru, ile trze b a do wytworzenia określonej wartości iloczynu rozpuszczalności.
N ajprostszym i najlepiej znanym tu ta j n a leżącym przykładem je s t rozpuszczanie „nie
rozpuszczalnej” zasady w kwasie. Jeżeli, przypuśćmy, wodan m agnezu znajduje się w zetknięciu z wodą, to pow staje roztwór, zawierający w sobie iony magnezowe i hydro
ksylowe, obok m ałej ilości niedysocyowanego wodanu. D odając jakiegoś kwasu, np. chlo
row odoru, którego roztw ór sk ład a się prze
ważnie z wolnych ionów chlorowych i wodo
rowych, sprawiam y, że te ostatnie z hydro- ksylowemi łączą się n atychm iast n a wodę.
W oda bowiem je st m atery ą niesłychanie m a
ło dysocyowaną i tworzy się zawsze, ilekroć iony wodorowe spotykają się z hydroksylo
wemu Iloczyn z m agnezu przez hydroksyl przybiera wtedy w artość zbyt m ałą, nowa ilość wodanu m agnezu przechodzi do roztw o
ru i cały przebieg powyższy p ow tarza się na- nowo. T rw a to dopóty, aż wszystkie iony wodorowe kwasu zostaną związane, w roztw o
rze zatem znajduje się odpowiednia ilość io
nów magnezowych, obok ionów chloru, które d otąd nie b ra ły w niczem udziału, czyli wy
tw arza się chlorek magnezu. W roztworze chlorku m agnezu wodan tego m etalu roz
puszcza się trudniej, aniżeli w wodzie czystej, gdyż tu taj znajduje się wielki n ad m iar wol
nych ionów magnezowych.
D ziałanie zasady rozpuszczalnej n a trudno- rozpuszczalny kwas, w ytw arzający z nią sól łatw orozpuszczalną, objaśnia się zupełnie ta kim samym sposobem.
Od również podobnych przyczyn zależy rozpuszczające działanie kwasów na pewne trudnorozpuszczalne sole obojętne. K iedy np. kwas solny działa n a fosforan w apnia, to znajdujący się w roztw orze ion kw asu fosfor- nego łączy się z wodorem kw asu solnego, a ponieważ kwas fosforny je s t związkiem d a
leko mniej dysocyowanym aniżeli kwas solny, tworzy się przeto w przeważnej ilości niedy- socyowany kwas fosforny. Z n ik ają skutkiem tego z roztw oru iony kwasu fosfornego, nowa więc ilość fosforanu wapnia musi się rozpuścić
i ta k dalej i dalej. P rzypadek, o którym te raz mówimy, różni się jed n ak od poprzednio opisanego w tym względzie, że kwas solny nie może przeprowadzić do roztw oru zupełnie równoważnej ilości fosforanu wapnia. T u bowiem, ponieważ kwas fosforny już sam przez się je s t dysocyowany, jakk olw iek w mniejszym stopniu, aniżeli kwas solny r anion jego nie zostaje związany ta k zupełnie ja k hydroksyl w przykładzie poprzednim, lecz nagrom adza się w roztworze w coraz w ięk
szej ilości i to w tem większej, im więcej ionów wodornych kwasu solnego już zostało związanych. N akoniec ilość jeg o je st tak znaczna, że z wielką współcześnie wydzieloną ilością ionów w apnia wytwarza iloczyn roz
puszczalności, którego wartość zaczyna prze
nosić w artość krytyczną, a wtedy rozpusz
czające działanie kw asu solnego n a fosforan, w apnia ustaje, jakkolw iek w roztw orze znaj
du ją się jeszcze wolne iony wodorowe.
J a k widać z powyższego w ykładu istotnym warunkiem opisywanego działania je s t słaby stopień dysocyacyi wydzielającego się kwasu.
Inaczej mówiąc, tylko sole nierozpuszczalne kwasów słabych mogą być rozpuszczane przez kwasy mocne, a bynajm niej nie sole kwasów mocnych. W niosek ten zresztą w całości
| je s t stwierdzony przez doświadczenie: Związ-
; ki sre b ra z chlorowcami, siarczan b ary tu , siarczan ołowiu i inne sole kwasów mocnych są nierozpuszczalne w kwasach rozcieńczo- j nych, chociażby one z odpowiedniemi m etala-
| mi wytwarzały sole łatw o rozpuszczalne.
Odwrotnie wszystkie sole kwasów słabszych są rozpuszczalne w kwasach mocniejszych i to, caeteris paribus, tem łatw iej rozpusz
czalne im kwas soli je s t słabszy. T ak np.
w iększa część fosforanów łatw o się rozpusz
cza w kwasie octowym, w którym szczawiany, jak o sole kwasu mocniejszego, są trudnoroz
puszczalne; szczawiany zato są łatwo roz
puszczalne w kwasie solnym. Ponieważ je d nak rozpuszczalność osadów w kwasach za
leży nietylko od względu powyższego, lecz i od iloczynu rozpuszczalności, zatem w s p ra wie tej, napozór prostej, panuje większa rozm aitość stosunków, aniżeli możnaby ocze
kiwać, biorąc pod uwagę sarnę tylko względ
n ą moc różnych kwasów.
Z upełnie takie same rozumowania stosują i się do rozpuszczania nierozpuszczalnych soli
N r 46. W SZEC H SW IA T. 7 3 3
słabych zasad rozpuszczalnych w zasadach mocniejszych. P rzykłady jed n ak ciał, w ta kim pomiędzy sobą zostających stosunku, w chemii rozbiorowej są rzadkie.
Rozpatryw ane powyżej przykłady nie wy
czerpują wcale szeregu przypadków, w któ
rych osady nierozpuszczalne w wodzie zapo- mocą odczynników mogą być przeprowadzone do roztworu. Iony nietylko przechodzą do roztw oru wodnego albo tw orzą kwasy lub za
sady niedysocyowane: mogą one doświadczać innego jeszcze losu. D la wytworzenia sobie pojęcia o pewnych możliwych procesach, roz
patrzm y jeszcze parę przykładów tego ro dzaju.
W odan glinu łatwo rozpuszcza się w alk a
liach, gdy tym czasem w wodzie je st nadzwy
czaj trudno rozpuszczalny. Roztwór jego wodny zawiera w sobie iony A l— i 3 0 H ', osad zaś zarówno z tem i ionami, ja k i z nie- dysocyowaną częścią rozpuszczoną znajduje się w równowadze. Z a dodaniem wodanu potasu w ytw arza się w tym układzie glinkan potasu, AIO3K3, którego iony są A 103'"
i 3 K -, a z wodanu glinu, znajdującego się w osadzie, część pewna musi przejść do ro z tworu dla przywrócenia naruszonej równowa
gi. N aruszenie to jed n ak za przyczyną wo
danu potasu pow tarza się znowu i pow tarza się ciągle dopóty, dopóki wodan potasu nie .zaspokoi swojej zdolności do przeprow adza
nia wodanu glinu w glinkan potasu. D ziała
nie polega więc tu taj na tem , że kation A l ’"
przechodzi w anion A 103'" i zostaje przeto stracony dla sprawy utrzym yw ania równowa
gi w układzie.
Jeszcze prostszem jest.rozpuszczające dzia
łanie amoniaku na sole miedzi, srebra, niklu i t. p. D odając am oniaku do roztworów tych soli, przedewszystkiem strącam y osady woda- nów. Skutkiem dodaw ania nowych ilości am oniaku ion m etaliczny łączy się z nadm ia rem tego odczynnika na ion złożony ze wzo
rem ogólnym M . n N H 3. Przez ustąpienie ionu metalicznego równow aga układu zostaje naruszona, nowa ilość wodanu przechodzi do roztw oru, jego ion m etaliczny znowu zostaje przez am oniak związany i t. d.
Podobnie objaśnia się rozpuszczalność,jaką okazuje wiele nierozpuszczalnych w wodzie związków m etalicznych w obecności cyanku potasu. W odan tlenkowy żelaza działa np.
| n a cyanek potasu, w ytw arzając żelazocyanek
j potasu i potaż gryzący:
F e(O H ), + 6K C N = K4F e(C N ), + 2K O H . Przebieg reakcyi je st taki, że ion żelaza z 6CN łączy się n a anion żelazocyanku, sku t
kiem czego zostaje ciągle usuwany w m iarę tego, ja k wodan żelaza przechodzi do roztw o
ru. D latego też coraz nowe ilości wodanu żelaza muszą się rozpuszczać, aż dopóki nie ulegnie przem ianie ilość wymagana przez po
wyższe równanie. R oztw ór nie zawiera wca
le ionów żelaza, dających się wykryć na dro
dze analitycznej, gdyż nie okazuje żadnych reakcyj, wyróżniających tlenkowe związki że
laza.
Zn.
SPRAWOZDANIE.
G eograficzne rozm ieszczenie opadów a tm o sferycznych W k ra ja c h karpackich, przez E u g e
niusza Romera. Z m apą izohye‘ó\v rocznych.
K raków , 1894. Str. 17.
R ozkład czynników klim atycznych'w K arp a
tach praw ie zupełnie dotąd nie był badany, jed en tylko Sonklar w r. 1880 wydał mapę opadów w K arpafacli, nie rozporządzał on jed n ak dość obfitym materyałem , a i ten, k tóry istniał, p o sia
dał w artość bardzo problem atyczną. W o sta t
nich latach m ateryał w zrósł w czwórnasób, a Halin opracował metody. P. E . Rom er zużyt
kował dane, dostarczone przez 23 8 stacyj ombro- mełrycznycli, z których 123 przypada na Gali- cyą, 5 na Bukowinę i 109 na W ęgry. M apa sięga po 47 '/ 20 szer. A u to r wyłączył wszystkie m ateryały w ątpliw e lub niekompletne. Po kry- tycznem rozpatrzeniu tego, co pozostało, autor oznaczył błąd, ja k i obciąża okres 1 5-letni. Błąd w klim atologii nie je s t ta k , ja k np. w asfronomii, zależny od p rzypadku i ilość ujemnych wychyleń od średniej sumy rocznego opadu je s t prawie zawsze w iększą od ilości wychyleń dodatnich, tak, że w naszym klimacie raczej la t mokrych i stosunkowo zbyt ulewnych, aniżeli zbyt suchych obawiać się należy. N astępnie autor podaje w tablicy w szystkie dane, ja k ie zu żyitow ał i na podstaw ie tego m ateryału kreśli mapę. W pływ ukształtow ania terenu na rozkład opadów je s t wszędzie rozstrzygający, wysokość bezw zględna posiada małe znaczenie.
734 W SZECH SW 1A T.
Biorąc daty przeciętne, a u to r dochodzi do wniosku, że do 400 m opad po obu stronach K a rp a t, na południe i północ, silnie w zrasta, poczem na południe, aż do 700 m, opad zm niej
sza się, na północ w zrasta powoli. P onad 700 m, po obu stronach K arp at, zwłaszcza południow ej, opad gwałtownie w zrasta. N ajm niejsze ilości opadu znajdujem y w dolinach rzecznych, czego najlepszy p iz y k ład d aje na stronie północnej d o lina D niestru (5 5 3 — 569 mm), dalej dolina Sanu (592 mm), W isły (5 0 3 — 569 mm) i górnego Bugu.
Różnice pom iędzy punktam i w zględnie blizkiem i są nieraz bardzo znaczne, ta k np. B ohorodczany m a ją opad 429 mm, a oddalony o niespełna 9 mil na W ęgrzech Szineyer P olanya 1467 mm, je s tto m axymalny opad całej p rzestrzeni. B iałka ma 647, blizkie Zakopane 1 057, a oddalony od B iałki o mil 4 Oravicz 1 206 mm.
D obranem i przykładam i au to r w yjaśnia zna
czenie różnic wzniesienia względnego. W ogóle p rac a p. R om era zaw iera wiele ciekawych danych i wniosków, dotyczących klim atologii.
M usimy zrobić za rzu t, że tablice obliczone są w edług południka Greenwich, m apa zaś według F e rro , co u tru d n ia porów nanie i oznaczenie sta- cyj om brom etrycznych, k tó re na m apie oznaczo
ne są tylko początkow ą lite rą . Nie zaw sze też cyfry są zgodne; ta k Zaw oja w edług tablicy otrzym uje 1 0 0 8 mm, w edług mapy 1 118.
N ajbardziej dżdżystym punktem G alicyi są Ja ślisk a w dolinie W isłoka (1 170 mm'). D la po rów nania przytaczam y, że K raków o trzym uje 671, Lwów 735, W arszaw a 560 mm opadu.
W. Wr.
1 owarzystwo Ogrodnicza
P osiedzenie 16-te Komisyi teoryi ogrodnictw a i n auk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 7 listopada 1895 roku o godzinie 8-ej wieczorem.
1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został odczytany i przy jęty .
2. S ekretarz Komisyi odczytał list prof. d-ra W ładysław a Dybowskiego z N iańkow a, oraz p o kazyw ał owoce dwu roślin, nadesłane razem z listem , a mianowicie:
1) A sclepias syriaca L ., o której p io f. Wł.
Dybowski pisze, że: „N a p oczątku bież. wieku była ona zalecona przez u niw ersytet w ileński do upraw iania, gdyż m iała ja k o b y zastąpić konopie mocnem i obfitem włóknem swojem; p rę d k o je d nak została zaniedbana i od tej w łaśnie daty znajduje się w Niańkowie. T ru d n ą j e s t do w y
tępienia, gdyż od korzenia od rasta bez końca.
K w iaty je j w ydają bardzo przyjem ny m iodowy zapach i są skwapliwie przez pszczoły odw iedza
ne” . Sposób zapłodnienia, opisany przez D arw i
na, je s t bardzo interesujący. Owoce rzadko b a r dzo w yrastają, a nasiona nie dojrzew ają nigdy.
2) T hladiantha dubia Bunge. N asiona tej rośliny prof. B enedykt Dybowski przyw iózł z wyspy A skold (przy ujściu Am uru), a z tych nasion obecnie rozrodziła się obficie ta roślina, k tó ra należy do rodziny Cucurbitaceae, je s t p n ą ca się (jak Bryonia alba) i może służyć do ok ry wania altanek. M a liście i kw iaty podobne nieco do ogórka zwykłego. W tym ro k u po raz pierw szy w ydała owoce czerwone, od których m iejsco
wi m ieszkańcy (na A m urze) nad ają roślinie na
zwę: „dikij pierec” , zapewne dlatego, że są one podobne do torebek Capsicum annuum (pieprzu tureckiego). Korzenie w ydają liczne bulwy i dla
tego ro z ra sta się nadzwyczaj szybko i obficie.
Owoce obudwu roślin przeznacza prof. W ł. Dy
bowski do zbiorów Tow arzystwa O grodniczego w B agateli.
W dalszym ciągu S ekretarz Komisyi p o k az y wał i w krótkich słowach opisał lewkonią o łody
dze staśm ionej, czyli rozpłaszczonej w bardzo- charakterystyczny sposób. Roślina ta w stanie żywym, w doniczce, została nadesłana do redak- cyi W szechśw iata p rzez p. Annę M issuniankę ze Świłły. W reszcie pokazyw ał gałązkę z owocami i liśćmi bodzieńca kolczystego (P aliurus aculea- tu s L ., Rham nus paliurus L ., Zizyphus p aliu ru s W illd), rośliny, należącej do rodziny szakła- kowatych (Rham neae), będącej krzewem cier
nistym , rosnącym dziko w E uropie południow ej, a k tó ra odznacza się szczególnemi owocami, su- chemi i tw ardem i, otoczonemi dokoła foremnem skrzydełkiem , żółtawego koloru, co nadaje im wygląd kwiatów zasuszonych, niby o koronie płaskiej, krążkow atej.
3. P . A. Ślósarski mówił „O szkodnikach jabłoni, pospolitych w lecie r. b. 1 8 9 5 ’’.
P raw ie każdy ro k m a sobie właściwe, przew a
żające szkodliwe owady, niszczące rośliny u p ra w ne. Ubiegłego la ta liście ja b ło n i niszczyły dw a charakterystyczne szkodniki, gąsieniczki dwu drobnych m otyli (M icrolepidoptera) z rodziny moli (Tineina). Dwa gatunki były pospolite na liściach ja b ło n i w W arszaw ie i w różnych okoli
cach k ra ju , a naw et zrządzały dotkliwe szkody.
M otyle w m aju i czerw cu sk ład ają ja jk a na>
liściach; drobniutkie gąsieniczki po wyjściu z j a j ka w g ry zają się w m iękisz liścia pod n askórek i tam w yjad ają miękkie części tkanki zasadniczej, nienaruszając przytem wcale naskórka; w skutek tego na liściach tw orzą się ja sn e niby-plam ki, których k s z ta łt bywa różny, odpowiednio do g a tu n k u szkodnika. Jeżeli znaczna liczba gąsieni- czek żyje w tkance zielonej liścia, w krótce p o w stają ta k znaczne spustoszenia liści, że te u sy
chają i przedwcześnie opadają. W r. b. przew a
żały dwa gatunki, a mianowicie:
Tinea (Coleophora) nigricella L ., którego g%.