• Nie Znaleziono Wyników

i^dres ZRed-ałscyi: Krakowsl

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "i^dres ZRed-ałscyi: Krakowsl"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J)@. 17. Warszawa, d. 24 Kwietnia 1887 r. T o m V I .

TYGODNIK POPULARNY^POSW IĘCON Y NAUKOM P RZYROD NIC ZYM .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2

Z przesyłka pocztową: rocznie 10

półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicy.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J . N atanson,

D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego d ru k u w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ł/a,

za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.

i^dres ZRed-ałscyi: Krakowsl2:ie-Przed.mieście, 3>Tr SS.

NOWY TYP

O W A D O Ż E R N O Ś C I

W Ś W IE C IE R O ŚLIN N Y M .

Charakterystyczno, cechą, roślin, o d ró ż­

niającą je od zw ierząt, je s t zdolność w y­

tw arzania z ciał nieorganicznych związków organicznych; zdolność tę zaw dzięczają one obecności W ich kom órkach chlorofilu czyli zieleni. Są wszakże w świecie roślinnym w yjątki, nieposiadające wcale zieleni albo też tak mało, że w ytw arzane p rzy je j po­

mocy związki organiczne nie są w stanie zaspakajać potrzeb rośliny. W takich ra ­ zach roślina żywi się, podobnie j a k zwierzę, związkam i organicznem i, otrzym yw anem i, albo raczej branem i z u stro ju innych roślin | lub naw et zw ierząt. Jeżeli grabież tak a od- j bywa się na żywych roślinach lub zw ierzę- ( tach, to ustrój grabiący nazyw a się pasorzy- tem, jeżeli zadaw alnia się tylko objadaniem tru pó w lu b gnijących szczątków, zwie się J

saprołitem . Jeżeli wreszcie, wyzyskiwacz sam je s t wyzyskiw any, t. j . jeżeli w zam ian za otrzym yw ane pożywienie musi służyć swem u gospodarzow i, wtedy mam y p rzy ­ kład symbiozy, spółki, ja k np. spółka g rzy­

bów. z wodorostami u porostów (Schwende- ner, B ornet), albo grzybów z korzeniam i drzew u M ycorrhiza (F rank, Kam ieński).

Zupełnie odrębny i niezm iernie ciekawy sposób żyw ienia się znajdujem y u całego szeregu roślin, znanych powszechnie pod nazw ą „ow adożernych.”

Istnieje bardzo wiele roślin, posiadają­

cych specyjalne narządy, p rzy pomocy któ­

rych drobne zw ierzęta, dotykające ich liści [ lub innych organów (np. kw iatów ), zostają przez nie chw ytane i zatrzym yw ane. W je ­ dnych wypadkach organy te w ydzielają ma- teryje kleiste i przy ich pomocy zatrzym ują zwierzęta; w innych w ystępują klapy, zapa­

dające się nad nieostrożnemi ofiarami; w in­

nych wreszcie, znajdujem y praw dziw e pu ­ łapki, do których wejść bardzo łatw o, z któ­

rych w ybrnąć jednakże niepodobna.

Co się tyczy bijologicznego znaczenia tych urządzeń, to badania w ykazały, że po większej części m ają one na celu zabespie- czenie kwiatów od owadów, szukających

(2)

258 W SZECH ŚW IAT. N r 17.

w nich miodu a nieprzynoszących w zam ian roślinie żadnych korzyści. N iek tóre tylko z tych roślin, chw ytających zw ierzęta, nie zadaw alniają się tem , lecz schw ytaw szy nieprzyjaciela, zjadają, go jeszcze. Są to właściwe ow adożerne rośliny.

Sposoby ch w ytania zw ierząt przez rośli­

ny są, bardzo rozm aite. M ożna powiedzieć, że istnieje praw ie tyleż sposobów chw yta­

nia, ile gatunków roślin chw ytających.

W sysanie natom iast i traw ienie substan- cyj pożyw nych, znajdujących się w schw y­

tanych zw ierzętach, odbyw a się bardzićj je ­ dnostajnie. Do ostatnich la t znane były tylko dw a następujące typy: 1) N iektóre rośliny ow adożerne w ydzielają p rzy zet­

knięciu z ustrojem zw ierzęcym z specyjal- nych gruczołów płyn, składający się praw ie w yłącznie z pepsyny i kwasów organicz­

nych, w którym substancyje białkow e się rospuszczają, poczem zostają wessane zapo­

mocą specyjalnycli narządów (np. D rosera);

2) inne znów nie posiadają gruczołów , w y­

dzielających pepsynę; schw ytane zw ierzęta um ierają w pułapkach, gn iją i ro sk ład ają sic w nich, a p ro d u k ty gnicia zostają wessa­

ne przez kom órki ssące, znajd ujące się n a dnie p u łap ek (np. N epenthes). D o dw u po­

wyższych typów p rzybył jeszcze ty p trzeci, w zupełności przypom inający sposób ży­

w ienia się korzenionóżek (R hizopoda). W y ­ stępują tu m ianowicie z kom órek ru chliw e niteczki protoplazm atyczne albo w yrostki (nibynóżki korzenionóżek), otaczające ofiarę ja k b y siatką i wysysające z niój substancyje białkowe. P oznanie tego typu zaw dzięcza­

my panom A . K ern ero w i i B. W ettsteino- wi z W iednia; wyniki badań tych uczonych postaram y się poniżój treściw ie p rzed­

stawić.

W r. 1877 F ranciszek D arw in, syn K a ­ ro la D arw ina, ogłosił w yniki swoich obser- wacyj nad włoskami gruczołkow atem i liści szczeci polnćj (Dipsacus sylvestris). D o ­ strzegł on m ianowicie, że z głów ek g ruczo ł­

kow atych włosków, znajdujących się na li­

ściach (kubkach, ascidia) szczeci polnćj (D.

sylvestris), pod wpływem najsłabszych n a ­ w et podrażnień w ystępują w yrostki n itk o ­ wate, składające się z protoplazm y, zmię- szanój z pew ną substancyją gum ową. N a zagadzie całego szeregu dośw iadczeń w niósł

F . D arw in, że pierw otnie protoplazm a, znaj­

d u jąca się w tych w ystępujących z kom órki nitk ach , służyła tylko do pomocy p rzy w y­

dzielaniu owój gumowój m ateryi, późniój zaś została też zastosow ana do innej czyn­

ności, do żyw ienia rośliny w ten m ianowi­

cie sposób, że nitki owe zaczęły wsysać b iałk o w ate substancyje z owadów i wogóle zw ierząt, k tó re dostały się do liści (kubków ) D ipsacus, będących ja k u dzbanecznika (N epenthes) praw dziw em i pułapkam i dla drobnych zw ierząt; Dipsacus je s t więc obe­

cnie, zdaniem F r. D arw ina, rośliną ow ado- żerną. O bserw acyje i doświadczenia jego nie w ydaw ały się je d n a k inny m uczonym w ystarczającem i dla stanowczego rossti-zy- gnięcia kw estyi i prof. F erd y n a n d Cohn w W ro cław iu, spraw dzając jeg o badania,

Fig. 1. Część łodygi podziem nej Lnskiew nika,

doszedł naw et do innego zupełnie wniosku co do znaczenia owych nitek protoplazm a- tyczno-gum o wycli, które, jeg o zdaniem , w y­

stęp u ją jed y n ie w skutek pęcznienia ja k ie jś w ydzieliny (ekskretu).

P odobne obserw acyje, też niezupełnie ja s n e i rosstrzygające ro b ił F . L u dw ig nad w łoskam i gruczołkow atem i żółtw i (S il- phium perfoliatum ) i W . B reitenbach nad takiem iż samemi organam i przew dziękli (C om m elyna sp.) K w estyja, czy bijologi- czne znaczenie owych nitek protoplazm a- tycznych odpow iada znaczeniu zupełnie po ­ dobnych do nich nibynóżek Rhizopodów, została rosstrzy gn ięta dopiero w zeszłym ro k u przez K e rn e ra i W ettsteina, n a p o d ­ staw ie obserw acyj dwu roślin: łuskiew nika (L a th re a squam aria) i zagorzałka (B artsia alpina).

Ł usk iew nik zw yczajny (L a th rea squam a- ria ) je s t rośliną pozbawioną chlorofilu, b ar­

(3)

N r 17,

dzo powszechną, w liściastych lasach E u ro ­ py '); ja k większa część szelężnikowych (R hinanthaceae) rośnie ona pasorzytnie na korzeniach drzew . K orzenie je j w miej­

scach zetknięcia się z korzeniam i gospoda­

rza wypuszczają, krótkie w yrostki, przebi­

jając e korzenie tego ostatniego aż do d re­

wna i wysysające wznoszący się w nich sok:

wyrostki te nazywają, się ssawlcami czyli haustoryjam i. Ssaw ki łuskiew nika, ja k wogóle wszystkich szelężnikowych, wsysają, tylko t. zw. oskolnicę t. j . sok wstępujący, surow y, jeszcze nieasym ilow any przez li­

ście pod wpływem św iatła; dlatego też rośli­

ny te mają po większćj części liście zielone,

Ł uskiew nik posiada, ja k wiadomo, bujnie rozw inięte kłącze, którego rozgałęzienia g ę­

sto okryte łuskowatem i liśćmi (fig. 1) mogą bespośrednio wydawać pędy nadziem ne.

Ł uskow ate liście kłącza odznaczają się szczególną budową; wierzchołki ich p rz e­

gięły się w tył i na dół i zrosły się z zawi- niętem i brzegam i, w skutek czego poniżej ogonków ich utw orzyły się szerokie zagłę­

bienia (fig. 2, g), z któi*ych roschodzą się prom ienisto wąskie kanaliki * w zgrubiałe miejsca przew inięcia się w ierzchołka i brze- gÓVV-

Na naskórku liści w zagłębieniach i ka-

* nalikach zn ajd u ją się dw ojakiego rodzaju

Fig. 2." Przecięcie podłużne liścia Ł uskie w n ik a '(p o ­ większ onego): a m iejsce przyczepienia liścia, 6 — c górna pow ierzchnia liścia, k tó ry przy e zagina się ku dołowi, f dolna pow ierzchnia liścia, z wejściem

do jam y zagłębienia g.

by mogły przerabiać wodę, dw utlenek wę­

gla pow ietrza i oskolnicę dostarczaną przez ssawki na wodany w ęgla i inn e składow e części ustroju roślinnego. Ł uskiew nik zie­

lonych liści nie posiada, nie je s t więc w s ta ­ nie w ytw arzać połączeń organicznych z ciał nieorganicznych, dostarczanych przez ssaw ­ ki. Musi przeto istnieć jak ieś nieznane do­

tychczas źródło, dostarczające m u tych osta­

tnich.

') W okolicach W arszaw y znaleśó j ą też można m ianow icie w ogrodzie w Mokotowie, gdzie rośnie naw et dosyć obficie.

gruczołki: jed n e są osadzone na trzo n k u i m ają głów kę dwukom órkow ą (fig. 4); tych je st bardzo dużo; drugie, których ilość je s t znacznie m niejsza, są siedzące (fig. 3, b) i składają się z płaskiej kom órki podstaw o­

wej, na pow ierzchni której znajduje się trzy do czterech w ypukłych na zew nątrz kom órek.

Do kom órek podstawowych gruczołów siedzących dochodzą stale końcowe, n a j­

cieńsze rozgałęzienia wiązki naczyniowej, wchodzącój w ogonek łuskowatego liścia.

Do zagłębień i kanalików podziemnych łu*

skow atych liści łuskiew nika bezustannie wchodzą drobne zw ierzęta, ja k wymoczki, anguillulidae, drobne owady i t. p.; przy

Fig. 3. Kawałek liścia poprzecznie przeciętego, przy silnem pow iększeniu, w którym widać sie­

dzący gruczoł i połączenie kom órki podstawowej a z końcem w iązki naczyniowej g,

(4)

260 W SZE C H ŚW IA T. N r 17.

zetknięciu się ich z wyżćj opisanem i g ru - czołkami następuje niezm iernie dziw ne zja­

wisko: z kom órek, składających głów ki g ru ­ czołów osadzonych na trzo n k u (fig. 4), ja - koteż z w y pukłych kom órek, stanow iących pow ierzchow ną w arstw ę gruczołów siedzą­

cych (fig. 3, b), w ystępują n itk i protoplaz- m atyczne, otaczające ofiary i zatrzym ujące je , ja k nibynóżki R hizopodów .

Szczególnych pVzy tem w ydzielin nie za­

uważono. Że zw ierząt, k tóre się do zagłę­

bień dostały, badacze po niejakim czasie znajdow ali tylko szczątki, ja k szczecinki, zew nętrzne, tw arde (szkieletow e) części ow a­

dów i małe, beskształtne bronzow e bryłki*

organicznej m ateryi; substancyje zaś biał-

F ig. i . G ruczołek (członek) głów kow aty z w y ro st­

kam i protoplazm y, przechodzącem i przez ścianki kom órki głów kow atej; silnie pow iększony.

kow e praw ie że bez śladu znikały; należy więc przypuścić, że owe nitki protoplazm a- tyczne uskuteczniają też i wsysanie substan- cyj pożyAYnych z ustroju schw ytanych zw ie­

rz ąt, tak samo ja k nibynóżki R hizopodów ; praw dopodobnie też tylko nitki w ychodzą­

ce z kom órek gruczołów siedzących, do k tó ­ rych jed y n ie dochodzą rozgałęzienia wiązki naczyniow ej, służą do wsysania p o ż y w ie n ia , n itk i zaś, w ypuszczane przez gruczoły osa­

dzone na trzo n k u , zatrzym ują tylko ofiarę, by nie uciekła.

Mamy więc w łuskiew niku roślinę paso- rzytną, k tóra z je d n a j strony z korzeni go­

spodarza wysysa sok pożyw ny, z drugićj j e ­ dnocześnie chw yta w odrębny zupełnie spo­

sób drobne zw ierzęta i z nich czerpie n ie­

zbędne jć j do życia substancyje o rg a n i­

czne.

D ru g a roślina, badana przez tych sam ych autorów , zagorzałek (B artsia alpina), jest jeszcze dziwniejsza: nietylko je s t owadożer- na i jak o pasorzyt wysysa z korzeni go­

spodarza soki, ale może jeszcze sam odziel­

n ie wysysać substancyje pożywne z ziemi przy pom ocy korzeni; roślina ta nadto nie je s t pozbaw iona chlorofilu, ja k łuskiew nik, może więc sama w ytw arzać połączenia o r­

ganiczne z substancyj nieorganicznych.

F ig. 5. Przecięcie poprzeczne pączka podziem nego B artsia alpina; powiększone.

Nie będziem y rośliny tćj opisywać szcze­

gółowo, zastanow im y się tylko nad tem, co w nićj nowego znaleźli pp. K e rn e r i W e tt- stein. N arządy, zapomocą k tó ry ch chw yta ona zw ierzęta i wysysa z nich substancyje

białkow e zn a jd u ją się na podziem nych p ą­

kach rośliny (fig. 5), które kształtem swoim przypom inają pąki kasztana (A esculus hippocastanum ) i których bezchlorofilowe łuski częściowo zak ry w ają się wzajem nie ja k dachów ki; brzegi łusk są przytem w ten sposób zw inięte, że tw orzą kanaliki zakoń­

czone ślepo w miejscach, gdzie pom iędzy F ig. 6. B rzeg łuski pączka B artsia, w przecięciu poprzecznem , z w łoskam i (przyrządam i) trzonecz- kow atem i (o) i beztrzoneczkow atem i (6), silnie

powiększony.

(5)

261 dwie górne łuski zachodzi trzecia, leżąca ni-

żój i częściowo je pokryw ająca. W k an ali­

kach tych znajdują się m nićj więcćj w ten sam sposób, co i u łuskiew nika, zbudow ane gruczołki, m ianow icie osadzone na trzonku z główką, złożoną z dw u kom órek i siedzą­

ce (fig.6), też z dw u kom órek złożone, przy- czem obiedwie leżą w jednój w arstw ie i są nazew nątrz w ypukłe, tak, że m ają razem kształt półkulisty.

Z kom órek gruczołów w ychodzą pod w pływem podrażnień nitki protoplazm aty- czne, można więc przypuszczać — tem bar- dziój, że drobne zw ierzątka wchodzą do wy- żój opisanych k analików bardzo często — że one i tutaj służą do chw ytania i wysysa­

nia zwierząt, jak k o lw iek samego zjaw iska chw ytania i spożyw ania ofiar dotychczas nie obserwowano.

N a pozór przypuszczenie takie może się wydawać nieuzasadnionem i zbytecznem wobec tego, że z podziem nych pąków B art- sii, tworzących się w końcu jesieni, rozw i­

ja ją się w następnym roku pędy, których liście posiadają podostatkiem zieleni (chlo­

rofilu) i m ogłyby w połączeniu z korzeniam i odżywiać roślinę. A le, jeżeli rozważymy, w jak ich w arunkach B artsia żyje, będziemy musieli przyznać, że owadożerność je st dla niój bardzo korzystna, naw et potrzebna.

B artsia alpina należy m ianowicie do ro­

ślin, rosnących na północy i na szczytach gór, t. j. w takich miejscach, gdzie nadzie­

mne organy roślin są czynne przez kilka zaledwie letnich miesiący. P o upływ ie tych i kilk u miesięcy nadziem ne części północ­

nych roślin albo zupełnie um ierają, albo po ­ zostają n ad a l zielonemi, ale są pok ry te g ru ­ bą warstw ą śniegu i wszelkie czynności ży­

ciowe przerywfają się na dziew ięć lub dzie­

sięć miesięcy. Śniegi w m iejscach wegie- tacyi B artsii spadają, kiedy ziemia jeszcze nie przem arzła, a coraz g rubiejąca w arstw a śniegu chroni ziemię od przem arznięcia i za­

chow uje w nićj przez całą zimę tem pera­

tu rę o kilk a stopni wyższą od zera.

P rz y takićj tem peraturze ani zwierzęce, ani roślinne życie nie zatrzym uje się całko­

wicie i B artsia, wysysając z zw ierząt biał­

kow ate substancyje podczas swego dziewię­

ciomiesięcznego podziem nego życia, może w ten sposób nagrom adzić dosyć m ateryjału |

zapasowego, by z'nadejściem lata w ciągu kilku tygodni rozwinąć pospiesznie łodygę, liście i kw iaty.

Ju lija n Steinhaus.

S ł S T E M M A NATURALNA USTROJÓW

I N A JN IŻ S Z E K R E S Y ŻY C IA .

(Ciąg dalszy).

Istoty ożywione, zam ieszkujące obecnie pow ierzchnię kuli ziemskiój, tak pod wzglę­

dem swego wydoskonalenia, ja k i pod wzglę­

dem rozw oju swych funkcyj życiowych, bar­

dzo się między sobą różnią. O bok wysoko uorganizow anych znajdują się i inne, budo­

wy jaknajprostszój. Te ostatnie przeto, na jedynem drzew ie rodowem ustrojów , ozda­

białyby w ierzchołki gałązek, biorących swój początek bardzo nisko, w pobliżu pnia osiowego. J a k w ytłum aczyć sobie zjaw i­

sko, że wogóle te, tak bardzo proste istoty dotrw ały podziśdzień przy życiu? M iałyż- by one od zaczątków życia organicznego na ziemi przetrw ać aż dotąd bez zm iany, gdy

| inne niezachw ianie zdążały do coraz to większego wydoskonalenia się? P rzy p u sz­

czenie takie, aczkolw iek nie niemożliwe, nie je st je d n a k prawdopodobneln. To' też wie­

le bardzo głosów oświadczyło się różnemi czasy przeciw takiem u przypuszczeniu. S k o ­ ro je d n a k nie zechcemy cofać się z n aj- prostszemi, obecnie żyjącemi istotam i wstecz, przez wszystkie okresy bytu ziemi, do epo-

| ki pierwszego pow stania życia, to jedno jedyn e pozostanie nam przypuszczenie, [ a mianowicie hipoteza późniejszego ich

powstania, otw ierająca nowe w idnokręgi

| w dziedzinie teoretycznych naszych rozm y­

ślań. M ożnaby bowiem przypuścić, że róż­

norodne dzisiaj żyjące istoty najniższej o r­

g an iza cji nie są bynajm niej ustrojam i, k tó ­ re na niskim szczeblu rozw oju bez zm iany pozostały, lecz że przedstaw iają zakończe-

j nia różnych, rozw iniętych i rozw ijających '[ się latorośli, które w rozm aitych okresach czasu, drogą sam orodztw a, pow stać musia-

(6)

262 W SZE C H ŚW IA T.

ły. U znanie sam orodztw a, ja k o sposobu p o ­ w stania czegoś żyw ego z rzeczy przedtem m artw ej, nieuniknionem je s t teoretycznie dla w yjaśnienia początku życia i zachodzi tylko p ytanie, czy bardziej logicznem je s t przypuszczalny fa k t sam orodztw a o g ra n i­

czyć do jednego, w yjątkow ego niby i je d n o ­ razow ego ty lk o zjaw iska, czy też uznać mo- żebność p ow tarzania się tego faktu, nabie­

rającego w tedy znaczenia bardziej ogólnego p ra w a przyrody? W a ru n k i do istnienia życia n a ziemi są dziś rów nie dobre ja k d a­

wniej były; możnaby więc łatw o przypuścić także, że i w arunki do pow staw ania życia zachow ać się mogły.

O dpow iedź na to pytanie m ożnaby p rz e ­ cież znaleść na drodze dośw iadczalnej, — tak wielu sądzi. D ośw iadczenie jed y n ie rosstrzygnąć winno tru d n ą k w es tyj a sa­

morodztwa! Otóż, o ile w przedm iocie tym czynionemi były dośw iadczenia, to w yniki ich zawsze co do istnienia sam orodztw a by­

ły n atu ry ujem nej. W chodzim y tu w dzie­

dzinę w ielkich sporów , k tó re z nam iętnym zapałem toczyły się przez p arę dziesiątków

• la t bieżącego stulecia; dziś je d n a k należą one do historyi i dozwalają, całą spraw ę z czysto przedm iotow ego trak to w ać stano­

wiska. G w ałtow ne utarczki P a ste u ra z P ou- clietem zakończyły się niezaprzeczonem zw ycięstwem pierw szego, gdy z wszelką możliwą, ścisłością, dowiódł, że skoro p rzy ­ stęp zarodom życia zostanie zatam ow any, nic ożywionego, coby w idzialnem być mo­

gło, wszcząć się w m artw ym ośrodku nie- może. W opis doświadczeń P a ste u ra , tylo­

k rotnie ju ż om awianych, wdawać się tu nie będę; wspomnę tylko, że i wszystkie nastę­

pne próby w yw ołania i uzm ysłow ienia sa­

m orodztw a uważane być muszą w prost za chybione. N astępujący przy k ład niechaj nam posłuży do w ykazania, ja k doniosłe n a ­ stręczać się mogą nieraz trudności. D o­

św iadczenie nas jiczy, że z m artw ych ziarn m ączki czyli zwykłego krochm alu w y­

biegają żw aw o m aleńkie, drobniutkie ży jąt­

ka, o których przypuścić naw et trudno, aby pow staw ały inaczej niż przez proste p rz e­

obrażenie samego krochm alu. Rzecz ma się je d n a k inaczej. P op rzed n io bowiem, je d n a lub więcej istotek, postaci niefore- m nój, rozlanej b ry łk i, zbliżyła się do dane­

go ziarn a krochm alowego, ogarnęła je i ros- p ly nęła się, tw orząc dokoła jeg o pow ierzch­

ni jaknajcieńszą, delikatną blonkę. Żywa ta, dokoła ziarna niew idocznie rostoczona pow łoczka p rzetraw ia w swem w nętrzu m a­

sę m ączki, a z odżywionej ju ż kosztem m ateryi krochm alow ej istotki m acierzystej pow stają wówczas młode, na wsze strony rospraszające się żyjątka, niby żyw ę części z m artw ego rozradzające się krochm alu.

N ajnow szem i znów oto czasy dowodzono pow staw ania bakteryj z ziarenek, w chodzą­

cych w sk ład zaw artości kom órkowej w tkance żyw ych roślin. O kazało się j e ­ d n ak aż n adto prędko, że i to zjawisko po- p ro stu na błędzie obserw acyjnym polega.

Rośliną, k tó ra ten krótkoti-wały alarm n ie­

daw no w yw ołała, je s t pew na w odna roślin­

ka, o liściach pły w ających , częstokroć w szklarniach ogrodów botanicznych hodo­

w ana, pochodzenia południow o-am erykań­

skiego, do żabiego ścieku zbliżona (T rianea bogotensis). Jeśli przy odpowiednio mo- cnem pow iększeniu poddam y badaniu tk a n ­ kę tej rośliny, to we środku kom órek u j­

rzym y d rob niu tk ie ciałka, mające zupełnie w ygląd b akteryj. P rzed staw iają się one j a ­ ko drobne, często w rzędy pospajane p ręci­

ki, załam ujące św iatło, ja k w ogólności balt- tery je, dość mocno, a nadto dość żywym za­

zwyczaj obdarzone ruchem . R uch ten j e ­ dnak, ja k to dość łatw o rospoznać można, nie je s t bynajm niej czynnym, lecz polega na bier- nem p rzerzucaniu owych drobniutkich igie­

łek przez żyw ą i poruszającą się zaw artość sokową kom órki; dodanie malej ilości kw a­

su solnego w ystarcza, by całe te bakteryj o- w ate tw ory natychm iast znikły, co dowo­

dzi, że pręciki te były to arcydrobne k ry ­ ształk i szczawianu w apnia — soli, bardzo w tk an k ach ro ślinn ych rospowszechnionej.

W wiekach średnich i w początkach cza­

sów now ożytnych, p rz y powszechnem m nie­

m aniu, że cała wogóle przyroda je s t oży­

w ioną, nie było oczywiście wyraźnej g ra n i­

cy pom iędzy istotam i żyjącem i a substan- cyją nieożyw ioną. R obaki i owady w ypro­

w adzano z gnijącej m ateryi organicznej, w edług A rysto telesa zaś naw et żaby i węże ze szlam u rodzić się miały. W m iarę, ja k wiadom ości o niższych istotach rosszerzały się i ro sły a m ikroskop coraz to nowsze

(7)

N r 17.

światy drobnych odkryw ał ustrojów , samo- rodztw o coraz więcój traciło z obszaru, na ja k im poprzednio panow ało. Czasowo schro­

niło się ono na obszary wiedzy, jeszcze nie­

znane i niezbadane, lecz na to tylko, aby i stąd zostało usuniętem. W ytężoną pracą p rz y trudnych tych badaniach ostatecznie stw ierdzić zdołano, że życie wszędzie z ist­

niejących poprzednio wszczyna się zarodów i że najdrobniejsze i najprostsze n aw et spo­

między istot w idzialnych u trzy m u ją swe ży­

cie gatunkow e i zachow ują się w p rz y ro ­ dzie jedynie na drodze rozm nażania się. Sa- m orodztw o więc w szystkich, znanych nam dziś istot powinno być odrzuconem ; pytanie je d n a k polega na tem: czy najm niejsze i n a j­

bardziej proste spom iędzy znanych nam istotek są w rzeczy samej jestestw am i n aj­

drobniej szemi i najprostszem i?

Badanie przy rody stopniow o, coraz to dalćj odsuwało dolne granice życia.

W m iarę doskonalenia się m ikroskopu i w zm agania się pow iększającej siły szkieł, poznawaliśm y coraz nowe, przedtem n ie­

znane żyjątka. Często m niem ano przed­

tem, że poznano najpierw otniejsze ju ż, n a j­

prostsze ustroje. Zwłaszcza też poznanie pełzaka czyli ameby, istoty, będącej bes- kształtną i wszelkich w ew nętrznych różni­

cowali pozbawioną bryłką białkow ej mate- ryi, dało w swoim czasie pohop do takiego mniemania. D alsze je d n a k postępy w wy­

robie szkieł powiększających, a także wydo­

skonalenie m etod, jakiem i przy badaniu drobnowidzowem posiłkow ać się nauczono, przekonały nas, że taka b ry łk a zw ana amebą daleko znaczniejsze w swem ciele k ryje nie­

jednolitości, niżby to pierw otnie p rzy pusz­

czać było można. N ajdrobniejszem i ze zna­

nych obecnie istot są bakteryje; niektóre spomiędzy nich, kształtu kulistego, dosię­

gają zaledw ie w średnicy w ym iaru jednój dwutysięcznej m ilim etra, co znaczy, że do­

piero przez ścisłe ułożenie dw u tysięcy ta ­ kich ustrojów , jednego za drugim , m ieli­

byśmy za k ry tą grubość m ilim etra, t. j. g ru ­ bość naszej srebrnej dziesięciogroszówki.

K uleczki tych w ym iarów przy najm ocniej­

szych powiększeniach, jak iem i nateraz ros- porządzam y, przedstaw iają się nam zale­

dwie jak o punkciki. M iałyżby je d n a k przez to bakteryje te być rzeczywiście n ajd ro ­

bniejszemi i najbardziej prostem i żyjątka­

mi, jak ie istnieją? P rzypuszczenie podo­

bne, z logicznych chociażby tylko powodów, w ydaje się arcyniepraw dopodobnem . Cóż- by to za dziwny był przypadkow y zbieg okoliczności, gdybyśm y teraz właśnie, przy obecnych naszych środkach badania, dosię­

gnąć mieli najniższego kresu życia na zie­

mi? Podobne z naszej strony przypuszcze­

nie byłoby zarów no nieuspraw iedliw ionem ja k sąd badaczów dawniejszych, dla których ostatecznym kresem życia były najd ro b n iej­

sze i najprostsze podówczas wymoczki. D a­

leko logiczniejszem wydaje się przypuszcze­

nie, że dalej ku dołowi, poza znanem i nam bak teryjam i ciągną się jeszcze szeregi całe drobnych i prostych jestestw .

D o takiego przypuszczenia skłania nas jeszcze badanie przejaw ów życiowych za­

chodzących u najniższych z liczby znanych dziś ustrojów . J a k daleko bowiem sięgnęły dotychczas w tę stronę badania m orfologi­

czne (postaci) i fizyjologiczne (czynności), wszędy spotkały się z przejaw am i i zjaw i­

skami, względnie złożonej n atu ry , a więc wogóle skom plikowanem i, których nie m o­

żemy uznać za pierw otne, przyrodzone, t. j.

m ateryi żyjącej ja k o takiej właściwe, lecz z istnienia których raczej wnosić powinniś­

my, że w ynikły i przyswojonem i zostały odnośnym, obserwacyi naszej podległym ustrojom przez długi byt poprzedzających je przodków . Pom iędzy baktery jam i p rz e­

cież znane sa gatunki, których historyja ro z­

w oju zaw iłą je st i złożoną, gdzie różnolite co do postaci form y jed n a z drugiej kolejno w niezm iennym porządku pow stają. Form y nieruchom e następują po ruchom ych i ru ch ­ liwych, a przez w ytw arzanie szczególnych zarodników „trw ały ch ” istnienie gatunku zabespieczonem zostaje na długi okres w a­

runków niekorzystnych. W ielokrotnie prze­

konano się także o podobnie zawiłej wy­

trzym ałości i odporności tych ustrojów na światło, ciepło i czynniki chemiczne, co u istot ta k drobnych nieraz podziw praw ­ dziwy budzić musi.

A żeby rozejrzeć dokładniej przejaw y ży­

ciowe, odgryw ające się u najniższych, po­

zornie jednorodnych w całej swej masie, ustrojów żyjących, zatrzym ajm y się p okrót­

ce nad g ru p ą takich istot, które jak g d y b y

(8)

264 W SZECH ŚW IAT. N r 17.

um yślnie do badań tego ro d zaju stworzone- mi się wydać mogą.. Jestto oddzielna g ro ­ m adka ustrojów , stojących pom iędzy zw ie­

rzęciem a rośliną i zaliczanych to do zw ie­

rzęcego, to do roślinnego znowu k ró ­ lestwa. Nazwra, ja k ą u strojom tćj g ru p y nadaw ano, także chw iała się różnem i czasy pom iędzy w yrażeniam i: M ycetozoa i M yxo- m ycetes, co w dosłow nem tłum aczeniu ozna­

cza raz: grzybozw ierzęta, d rugim zaś r a ­ zem: śluzogrzyby; w łaściw ie zaś polska ich nazw a jest: grzyby śluzowe, lub krócej, ślu­

zówce. U stro je te dosięgają niekiedy dość pow ażnych stosunkow o rozm iarów , tak , że dla gołego, nieuzbrojonego oka są w idzial- nemi, z którego to ty tu łu nie należałoby rospatry w ać ich w tem m iejscu, gdyby czę­

stokroć, na innych znów szczeblach swego rozw oju, nie przedstaw iały bry łek protoplaz- m atycznśj, zupełnie gołej masy. Z takiem i samoistnem i kaw ałkam i ożywionej m asy białkow ej rzeczą było stosunkow o łatw ą przedsiębrać dośw iadczenia fizyjologiczne, ażeby się na tój drodze dowiedzieć, do j a ­ kich czynności zdolną je st czysta taka p ro - toplazm a, nieprzedstaw iająca żadnych róż­

nic w ew nętrznych. Śluzówce zachow ują byt swój w przyrodzie zapom ocą d rob niu- teńkich nasio n ek , zw anych zarodnikam i (spoi-y), m ających ch a rak ter i znaczenie po- j jedyńczćj kom órki. Z aw artość zarodnika j składa się z protoplazm y czyli zarodzi, tej samej m ateryi białkow atej, k tó ra je s t po d - j

stawowym składnikiem wszelkiej kom órki roślinnej lub zwierzęcej. C ząstka tćj p ro ­ toplazm y, od reszty wyosobniona, stanow i tu ją d ro kom órkow e, właściw e zasadniczo wszelkiej, czy to roślinnej czy zw ierzęcej komórce. Celem ochrony delik atnej, mię- ki(5j zaw artości takiego zarodnika, cała pro- toplazm atyczna jego masa u jęta je s t dokoła błonką zew nętrzną bardziej stałą i tw ard ą.

G dy tak i zarodnik padnie do wody lub gdy um yślnie w wodzie go posiejem y, błonka j e ­

go czyli sk o ru p k a pęka, a zaw artość w ystę­

puje nazew nątrz. G oła wówczas masa za­

rodzi, z pęt sw ych zew nętrznych uw olnio- | na, je st niby kroplą, lecz, zdolną będąc do | ruchu, zmienia wciąż drobne swe k ontury . , Ostatecznie, zm iany zarysów kończą się na j wydłużonej, gruszkow atej postaci całego j ciała, które na przednim swym zaostrzonym I

końcu zwęża się i w ydłuża w rzęsę, stan o ­ wiącą d la całości u stro ju , noszącego w tym stanie nazw ę pływ ki, rodzaj biczyka, k tó ­ rym ona w wodzie steruje i żegluje, żwawo się w ten sposób poruszając. P o kilku dniach rzęsa pływ ki znika, zostaje do środ­

k a wessaną, a pływ ka każda zamienia się znów na łatw o k ształt swój zmieniającą, n iere g u larn ą b ryłkę luźnej masy. P o p rz e ­ dnio je d n a k , w stanie ruchliw ej pływ ki n a­

stąpiło rozm nożenie się m ateryi przez po­

dział, tak, że ilość pływ ek i pochodzących od nich luźnych b ry łek białka znakomicie się zw iększyła. B ry łki, postać swę powoli zm ieniające, w ykonyw ają ru ch y ja k b y p e ł­

zające, a stąd im nazw ę „pełzaków ” n ada­

no. P ełzak i te, czyli, używ ając powszech­

nego term inu naukow ego, ameby, łączą się chętnie ze sobą w znaczniejszej liczbie i tw o­

rzą śluzow atą m asę, „plasm odium ,” niby je d n ę w ielką amebę, w idoczną nieraz i dla gołego oka. T aki, rozm iarów poważnych dosięgający, pełzak porusza się, pełzając, po odpow iedniem dla siebie podłożu, w y­

puszczając wciąż now e, a w ciągając stare odnogi, w ustaw icznym ruchu. U żyw ając pow iększeń dostatecznie m ocnych, widzieć m ożna pośrodku takiego ciała w artkie stru ­ mienie i p rą d y przelew ającej się wciąż ze środka ku końcom i od brzegów ku środko­

wi protoplazm atycznej masy. Całość sta­

nowi je d n ę zawsze śluzow atą masę zarodzi, u obw odu bardziej gęstą niż w swym środ­

ku, gdzie pośród luźniejszej m ateryi liczne zn a jd u ją się ją d ra kom órkow e i skupienia d ro bn iu tkich ziarenek. W iększego ponad to zróżnicow ania dostrzedz niepodobna, a je d n a k masa ta cała w ykonyw a ruchy i z u p e łn ą posiada możność w yżyw iania się, posiada zatem najcharakterystyczniejsze ce­

chy życia. Żywienie to odbywa się nietyl- ko przez przyjm ow anie ciał płynnych ale i stałych. G dy bowiem plasm odium spotka na swój drodze ciała, mogące mu służyć za pożyw ienie, otacza je i w chłania do środka.

P och ło nięte m atery je ulegają powoli s tra ­ w ieniu, części zaś straw ić się niedające, ja - koteż różne przy zjaw iskach życiowych po­

w stające p ro d u k ty przem iany m ateryi, zo­

stają n a z ew n ą trz— odw rotnie—-wydzielone.

R esztki ciekłego ja k b y śluzu, zaw ierającego takie p ro d u k ty w ydzielenia, pozostają ja k -

(9)

gdyby trop, po przebytej przez śluzowca drodze..—W szystkie te jed n ak właściwości nie w yczerpują obfitego zasobu przejaw ów życiowych, właściwych gołym tym bryłkom zarodzi. Jeśli śluzowcowe plasm odyjum poddam y działaniu strum ienia wody, z j e ­ dnej napływ ającego nań strony, to poruszać się ono będzie zawsze przeciw strum ienio­

wi. Może ono w tedy pełzać naw et i do gó­

ry, przezw yciężając ciężar własnego ciała.

Tem objaśnić sobie można znajdow anie plasm odyjów na łodygach, pniach i liściach roślin lub drzew, gdzie często p rzy bierają one postać delikatnej, wzorzystej siatki.

Zarówno i we w nętrzu jakiegokolw iek po­

dłoża, dostarczającego śluzowcowi pożyw ie­

nia, ja k np. w spróchniałych, gnijących pniach drzew nych, masa plasm odyjalna po­

dąża zawsze ku miejscom, zaspakajającym najbardziej je j wrodzone pragnienie wilgo­

ci: zbyt m okrych je d n a k miejsc plasm ody­

ju m unika, na rów ni ze zbyt suchemi. R ó­

wnież wybierze ono sobie miejsce n a jb a r­

dziej odpowiednio ogrzane, wym inie zaś za­

rów no zagorące ja k i zazimne legowisko.

Z miejsc, w których grozić mu poczyna b ra k pokarm u, przenosi się n a swem podło­

żu, aż dotrze do m iejsca,gdzie łatw iej wyży­

wić się zdoła. Zjawisko to najw yraźniej występuje, gdy n aprzykład umieściwszy płasm odyja na długim kaw ałku drzew a, za­

nurzym y go jednym końcem w rostw ór, za­

w ierający części dla śluzowca pożywne.

W n e t obaczymy w szystkie płasm odyja u końca, będącego w zetknięciu z żywnością, gdy cała reszta drew ienka ogołoconą z nich będzie. O ile jed n ak zdołaliśm y je przynę­

cić przez odpow iedni pokarm , o tyle zmusić je możemy do odw rotu przez czynniki, w y­

rządzające im szkodę. Grdy w pobliżu m a­

sy plasm odyjalnój umieścimy m aleńki k ry ­ ształ soli kuchennej, tak, aby ten się mógł rospuścić, zmusimy stanowczo nasze p la­

smodyjum do ucieczki z takiego osolonego miejsca. P ew ne zw iązki chemiczne mogą, zależnie od stopnia stężenia, w jakim użyte zostaną, działać ju ż to przyciągająco ju ż też odpychająco na gołą protoplazm ę pełzaków.

W ielki w pływ w yw iera też i światło: p la ­ sm odyjum dobiera sobie św iatło o ściśle określonem natężeniu. Z oświetlonej m o­

cno powiei^zchni danego podłoża pełznie ono,

szukając zagłębień bardziej, łecz tylko do pewnego stopnia, ocienionych; rzućm y teraz je d n a k cień na owę powierzchnię, a u jrz y ­ my z łatwością ukazujące się znów odrostki wysuwającego się zwolna plasm odyjum . Z różnobarw nych prom ieni, jak ie białe świa­

tło słoneczne w sobie mieści, na plasm ody­

ju m działają tylko niebieskie i fijoletowe.

Św iatło żółte, które dla naszego oka n a jb a r­

dziej w ydaje się jasnem , nie w yw iera tu ża­

dnego wpływu, a w oświetleniu tem zacho­

w ują się płasm odyja zupełnie tak ja k w cie­

mności. S tarzejąc się, w m iarę postępu swego wieku, plasm odyjum zm ienia do pe­

wnego stopnia swe własności. Szuka ono w tedy dla siebie m iejsc na podłożu n a jb a r­

dziej suchych, aby tam w ytw orzyć swe za­

rodniki; nieczułem ju ż jest teraz na w pływ światła, w najbardziej jaskraw em naw et owocując oświetleniu. Nie potrzeba się przecież nad tem rozwodzić, że dla ustroju, dla zachowania się jego w przyrodzie, ko- rzystnem wielce być musi w ytw arzanie n a­

sion na miejscach możliwie odkrytych, na pow ietrze wystawionych, w któ ry ch nasion- k a te dojrzew ają, aby następnie m ogły się możliwie szeroko rossiewać po świecie i w y­

rastały z kolei w miejscach nowych, n a j­

bardziej rozw ojow i sprzyjających.

Do tego stopnia złożone zjaw iska mogą występować w gołych, beskształtnych ma­

sach plazm atycznycli. Uczą nas one w spo­

sób najbardziej stanowczy, że protoplazm a stanow i zasadniczą substancyją żywych ustrojów ; dowodzą nam , obok tego, ja k d a­

lece złożone są własności tój m ateryi ju ż na tych najniższych poziomach znanych nam po dziś dzień organizm ów. To nam tłum a­

czy rozgłos i szerokie znaczenie, jakiego n a­

b ra ły doświadczenia z plasm odyjam i ślu- zowców dla fizyjologii ustrojów w ogól­

ności.

Podobnie ja k opisywane wyżój plasmo- dyja zachow ują się też inne, mniej lub bar­

dziej z niem i spokrew nione pełzaki czyli ameby, a które w ten sposób równic mało rościć sobie mogą praw o do uchodzenia w nauce za najprostsze ustroje p rzy ro ­ dzenia.

(d. n.).

P rof. E dw ard Strasburger.

(10)

266 W SZE CH ŚW IAT. N r 17.

KWESTYJA

LĄDU AHTABKTYOZHIGO.

O kolice bieguna południow ego bardziej są d otąd tajem nicze aniżeli obszary podbie­

gunow e północne. N iektórzy w praw dzie żeglarze zd ołali przedrzeć się w kilku p u n k ­ tach poza 70 rów noleżnik *), w ogólności j e ­ d n ak m ówiąc, koło biegunow e południow e odgranicza nieznaną zupełnie, zagadkow ą p rzestrzeń ziemi. Na k artach gieograficz- nych znajdujem y oznaczone rozległe w y­

brzeża: stanowić one m ają granicę ląd u an- tarktycznego (t. j. przeciw ległego niedźw ie­

dzicy, czyli w stronie przeciw nej bieguno­

wemu północnemu). L ąd ten wszakże p rz y ­ puszczalny je s t tylko, nie mam y bowiem zgoła pewności, czy w ybrzeża te należą do jednego lądu, czy też ograniczają wyspy odrębne, na m orzu podbiegunow em ro z rz u ­ cone. W roku przyszłym , ja k wieści dzien­

n ikarskie donoszą, słynny badacz stro n p ó ł­

nocnych, N ordenskjold, przedsięw ziąć ma podróż w te dalekie strefy południow e; ko- lonije angielskie w A u stralii rów nież podo­

bno k rz ątają się koło urządzenia w ypraw y do bieguna południow ego. B yć więc może, że w niedalekiój przyszłości ro sstrzygnie się pytanie, czy A n ta rk ty d a rzeczyw iście je s t lądem . Świeża wszakże podróż po m orzach południow ych statk u angielskiego Challen- ger przyniosła pew ne wskazówki, że odpo­

wiedź na to pytanie wypaść może p o tw ier­

dzająco. O podróży tej ogłosił spraw ozda­

nie J a n M u rray w je d n e m z pism gieogra- ficznych angielskich, a treść tego p rzed sta­

wienia znajdujem y w piśm ie niemieckiem

„N aturforscher,” skąd czerpiem y następne szczegóły.

R ozległa przegro da lodow a, k tó ra się cią­

gnie w znacznych szerokościach południo­

wych, w yd aje się ja k b y przednią granicą lodnika, pokryw ającego ów zagadkow y ląd

') Ob. „W ypraw y do bieguna południow ego11, przez d ra N adm orskiego, W szechśw iat z roku 1884, str. 497 i nast.

an tarktyczny. O k rę t, o którym mowa, przeprow adził sondow ania n a północ ziemi W ilkesa, która pod samem kołem bieguno- wem zajm uje przestrzeń od 100° do 160°

długości wschodniój względem Greenw ich.

Sonda w ydobyła odłam ki skał, rozrzucone po dnie morskiem tuż przed ową przegrodą lodową, a których budowa pozw ala wnosić, że pochodzą one praw dopodobnie z ląd u znacznój rozległości. S kładają się one bo­

wiem z granitu, d y jo ry tu kw arcow ego, z łu p ­ ku m ikowego i gliniastego i innych m ine­

rałów , k tó re z drobnem i w yjątkam i nie bio­

rą udziału w budowie wysp oceanicznych, natom iast zaś znane są dobrze jak o części składow e m as lądow ych. O kruchy tych skał stanow ią przeszło 3/ 4 m ułu niebieska­

wego, któ ry po kryw a dno m orskie w pobli­

żu przegrody lodowej. O 150 mil m orskich dalej na północ zaczynają ju ż przew ażać szczątki organizm ów mox-skich, tak, że pod 60° szerokości płd. 3/ t części substancyj z d n a m orskiego wydobywanych składają się ze skorup otw ornic (Foram iniferae), ko- rzenionogów prom ienistych (R adiolaria) o- krzem ków (Diatom eae). D alej ku północy p rzypada obszar czerwonej gliny podm or­

skiej, k tó ra znów jest bogatsza w okruchy m ineralne, różniące się wszakże od m ate- ry ja łó w w ystępujących w pobliżu przeg ro ­ dy lodowój, zaw ierają bowiem spat polny, augit, blendę rogow ą i pum eks.

W y p ły w a stąd, że osady m orskie w n a j­

bardziej n a południe w ysuniętych obsza­

rach, dokąd d o p ły n ął C hallenger, sk ładają się głów nie z okruchów skalistych, które po­

chodzić mogą je d y n ie z w ielkich mas lądo ­ wych i przez lody uniesione zostały n a mo­

rze otw arte. M atery jał ten pochodzenia lądow ego w ystępuje w ilości tem mniejszej, im więcej oddalam y się od bieguna po łu ­ dniowego, poza 47° szerokości płd. stanow i ju ż p odrzędną tylko część składow ą dna

m orskiego.

N ietylko je d n a k petrograficzne cechy tych osadów i znaczne ich rosprzestrzenienie przem aw iają za lądowem ich pochodze­

niem; zgodne z tem są i fizyczne ich właści­

wości. Z głębi 3000 m etrów w pobliżu p rzeg ro d y lodowój wydobyto głazy, okazu­

jące w yraźne ślady działalności lodników.

N iektóre z tych głazów są znacznój wielko­

(11)

ści, ważą, do 40 kg, mogły być przeto prze­

niesione tylko przćz lodniki, k tó re się tw o­

rzą na lądach. W ysokość zresztą tej p rze­

grody lodowej dochodzi około 50 — 60 me­

trów , a że ciężar właściw y lądu wynosi 0,9, przeto góra lodowa, k tóra n a 50—60 m n ad pow ierzchnię wody się wznosi, musi się w niej zagłębiać na 450 ■— 540 m. Otóż w pobliżu tój w arstw y lodów sonda sięgała d n a morskiego ju ż w głębokości 470 m,—

granica zatem lodu p rzypada w tój okolicy, gdzie masa lodow a ju ż napotyka większe głębie i gdzie ju ż może po wodzie pływać, co ma miejsce u wszystkich znanych, w mo­

rze zachodzących lodników . Skoro zaś prze­

g roda lodowa stanow i lodnik, to zdradza ona niew ątpliw ie sąsiedztwo lądu. Z tych wszystkich danych wnosi tedy M urray, że A n ta rk ty d a rzeczywiście je s t lądem.

Do podobnegoż wniosku dochodzi drogą zgoła odm ienną gieograf niem iecki H . Rei- ter. O piera się on mianowicie na analogii, ja k ą dostrzega m iędzy tą zagadkow ą A n­

tark ty d ą a wybrzeżami innych lądów, ku oceanowi Spokojnem u zw róconych. Jestto mianowicie cechą tego oceanu, że wzdłuż brzegów jeg o na lądach lub na szeregach wysp ciągną się pasm a górskie, którym znów od strony oceanu tow arzyszą szeregi w ulka­

niczne; lądy właściwe przypadają dopiero w mniejszej lub większój odległości poza te- mi pasmami. C h ara k te r taki przedstaw iają zarówno zachodnie w ybrzeża A m eryki ja k i wschodnie brzegi Azyi, opasane długim ciągiem wysp w ulkanicznych. Podobnież i ziemia W iktoryi, oraz wyspy i wybrzeża ciągnące się na południe A m eryki, o ile je dotąd znamy, m ają ch a rak ter w ulkaniczny, gdy znów ziemia W ilkesa przypom ina od­

daloną od tego pasm a masę lądow ą. Cechy te w edług R eitera w skazują, że wszystkim tym podbiegunow ym wyspom i wybrzeżom przypada pew na wspólność budowy, która im nadaje ch a ra k te r jed n eg o lądu, choćby n a ­

wet znaczne jego obszary zalane były wodą.

R eiter opiera się tu w ogólności na poglą­

dach Suessa, który dzieli lądy nie ze wzglę­

du n a ich rosprzestrzenienie i granice ocea­

niczne, ale przy ich podziale opiera się na pewnej jednorodności budowy czyli raczój n a tektoniczno - stratologicznym ich u k ła­

dzie; A m eryka północna stanow i w edług

tych pojęć ląd różny od południow ej, która je st pochodzenia daleko nowszego i wodną swą powłokę u trac iła dopiero w połowie okresu trzeciorzędnego. D la podobnych też przyczyn podzielić wypada ląd stary na dwie odrębne części, na Indoafrykę i sil- nem pofałdow aniem pow ierzchni stanowczo od niój oddzieloną E urazyję, do którćj i ma­

ła nasza E u ro p a należy. Do pięciu tedy lądów w edług ch arak terysty ki Suessa, do A m eryki północnej i południow ej, Indo- afryki, E urazyi i A ustralazyi, dodaje R ei­

ter i szósty ląd jeszcze — A n tark ty d ę. Ja k - kolw iekbyśm y wszakże cenili podobne spe- kulacyje gieograficzne, rosstrzygnięcie kwe- styi przypadać zawsze będzie podróżnikom .

T. R.

FIZYKA SŁOŃCA I KSIĘŻYCA.

(Dokończenie).

P rz y wszystkich tych obliczeniach p rz y j­

mowano dla uproszczenia, że gęstość słońca je st zupełnie jedn ostajna, rów na wszędzie gęstości jego średniej, k tó ra wynosi 1,4 względem wody, czyli w yrów nyw a mniej więcej czwartej części gęstości ziemi. R ze­

czywiście wszakże gęstość górnych w arstw słońca musi być mniejsza aniżeli w arstw głębszych; ciśnienie bowiem ku środkowi znacznie w zrasta. Gdyby roskład gęstości w masie słonecznej był znany, możnaby ła ­ tw o rachunek do tego zastosować; nie zdaje się wszakże praw dopodobnem , aby rezultat rachunku w ogólności mógł uledz znacznej zmianie.

W skazana tu ocena prom ieniow ania sło­

necznego polega na daw niejszych obserwa- cyjacli P ouilleta. D okładniejsze pom iary natężenia prom ieniow ania słonecznego prze­

prow adził niedawno Langley na górze W hi- tney w K alifornii, w wysokości około 15000 stóp ang. nad poziomem morza. Na podsta­

wie tych obliczeń przyjąć należy, że ciepło wysyłane w ciągu sekundy przez jed en m etr kw adratow y jego pow ierzchni w yraża się przez 133000 koni parow ych, zamiast

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli ktoś z was nie napisze go do piątku (05.06.) przyszłego tygodnia jest jednoznaczne z otrzymaniem oceny niedostatecznej. Odpowiedzi wysyłacie pod adres

Ćwiczenia stretchingowe ujędrnią sylwetkę, ale warto pamiętać, że nie redukują masy i nie budują nadmiernej ilości tkanki tłuszczowej.. Stretching najwięcej korzyści

W drugim rzędzie autorka wskazuje na wewnętrzne podziały przestrzeni tekstowej, segmentację, czyli podział struktury treści tekstu na odcinki (np.. Pozycja otwarcia i

Podczas pływania poruszają płetwami tak ja k zwyczajne ryby, ale gdy znajdują się na dnie, opierają się na dolnej rozszerzonej części płetwy i w ten

Osiem lat temu CGM Polska stało się częścią Com- puGroup Medical, działającego na rynku produk- tów i usług informatycznych dla służby zdrowia na całym świecie.. Jak CGM

Obserwujemy prowadzącą do depresji frustrację, która coraz częściej dotyka tych ludzi, którym nie powiodło się tak dobrze jak boha- terom np.. codziennie

Warto uświadomić to lekarzom, z których wie- lu w cichości ducha staje się oponentami wpro- wadzenia reform polegających na bardzo pre- cyzyjnym określeniu standardów (a co za

Powiedziałem wtedy, że bunt jest ważny, ale nie jest najważniejszy, gdy się mówi o Holokauście?. Nie można pozwolić na tę nie- sprawiedliwą dychotomię: bohaterowie