• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik. R. 2, nr 50 (11 listopada 1945)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik. R. 2, nr 50 (11 listopada 1945)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Dziś 12 stron Cena 5 zł

T Y G O D N I K

Rok II Kraków, dnia 11 listopada 1945 r.

i

J Ó Z E F S IE R A D Z K I

»

Nr 50

W ię c e j ś w ia tła

Nie tylko inspiracja, ale wysunięcie zagad­

nienia, z którego strzela snop myśli i światła, docierającego do najgłębszych naszych trosk 1 zdawałoby się nieważkich, lecz mającyeh w rzeczy samej najcięższą wagę problemów, Jest zasługą Stefana Żółkiewskiego. Jego arty­

kuł „O pozytywny program kulturalny" („Od­

rodzenie", n r 37) jest zdarzeniem, znaczy wię­

cej niż gruby tom z tych, które stoją na pół­

kach w naszych bibliotekach. Więc choć wy- padnie wyruszyć w stronę nauki, którą St.

Żółkiewski ominął i poczynić dygresje — po­

zornie odbiegające od rzeczy — pozostaniemy w kręgu zakreślonym szeroko, szczodrą ręką przez niego.

SPRAWA HISTORII

Nauce historycznej pisana jest poważniej­

sza rola niż dotąd, i u nas i na szerokim świę­

cie. Oczywiście nie tej, która używając miana nauki, sama nieraz i niejedną żywiła wątpli­

wość, czy jest nią, a jeszcze częściej odsą­

dzana była od tej godności z pozycji, goto­

wych uznać tylko nauki przyrodnicze.

Od kiedy historia oderwała się od tradycyj­

nego toru stwierdzania jedynie faktów i od­

twarzania ich przebiegu w sposób możliwie wierny i żywy, zą szczyt ambicji Stawiając sobie ustalanie tzw. jednorazowych 1 niepo­

wtarzalnych zjawisk, —■' sprawy uległy zasad­

niczej zrąianie. Nawet historycy, którzy od- żegnywują się żarliwie od materializmu dzie­

jowego, mają dosyć takiej historii: konglo- meratil' anegdoty wiązanej co prawda nieje­

dnokrotnie z wielką pomysłowością 1 świetnym nierzadko talentem, ale w Istocie nie wycho­

dzącej poza .formułę: badamy, bo jesteśmy ciekawi jak to było właściwie.

Dziś rozporządza historia ścisłą’1 wjtpróbo- waną metodą, dokonuje klasyfikacji zjawisk

l ustala ich prawidłowość.' Tą drogą idzie jej

odrod^phie i dopływ nowych sił. Jest to za­

sługą historycznego materializmu. '

Bo co niosła druga połowa XIX wielcy I wiek XX poza szkołą Marxa?

Było dreptanie w problemach teorio-po- znawczych (Dilthey) logicznych Windel- banda i Rickerta, którzy Istotę tworów życia ludzkiego widzieli w jednorazowej rzeczywi­

stości, wypatrywanej „okiem ducha" i poza indywidualnością faktu przyjmowali z pesy­

mistyczną pokorą,, że we wszystkim co_ jest historycznie zbadane, pozostaje remanent nie­

pojęty, coś nie do wysłowienia, nie do zdefi­

niowania (ineffabile). Była Xenopola fenome­

nologia z pojęciem serii historycznej, w której rozumna myśl o prawidłowości tonęła we mgle idealizmu filozoficznego. Było Crocego logicz- no-metafizyczne pojmowanie istoty historii i błękitny spirytualizm Euckena i neokantysta Natorp z koncepcją historii jako rfeczy czy­

nu. Rząd apriorycznych, z góry założonych konstrukcji o ideach, siłach duchowych, meta­

fizycznym sensie, moralnych energiach (Ran­

kę),' tćleologiczne spekulacje, które przyj­

mują celowość rozwoju jako pewnik a mo­

ralne wartości jako probierz. Krótko mówiąc językiem nieocenionego Bobrzyńskiego: „filo­

zofia spekulacyjna, która używała i naduży­

wała historii dla upozorowania swoich roz­

licznych systemów, która zaczynała od hi- storiozofii zamiast na niej kończyć".

Osobno toczyła się aberracja psychologiczna, Psychologia opisową i psychologia typów za­

stosowana do dziejów. Sprangera psychologia noologiczna, której zrozumiały sens skończył się w sferze teoriopoznawczych zawisłości.

Empiryczny realizm Tróltscha, który wbrew łudzącej terminologii błąkał się po rozłogach Idei etycznych i popadał w relatywizm. Po­

grążony 'W myśleniu spekulacyjnym Simmel.

A z psychologią ostrożnie! Nie dlatego, by jej dziedzina przejawów ludzkiej egzystencji 1 działalności była godpa zlekceważenia, lecz z przyczyny małego wciąż jeszcze stopnia jej naukowej pewności. Nic też dziwnego, że koń­

czyło się na zawiłości, hermetycznym (jak mówi Kula) języku, coraz' mniej zrozumiałym, i degrengoladzie: dopatrywanie się sensu w dziejach człowieka jest iluzją, wpędzaniem, przez historyka następczo fikcji „w pozba­

wione sensu tragedie życiowe mrowiska"

(Lessing). Taką, skargą ponurego pesymisty l katastrofizmem w rodzaju Spenglera dia­

gnozy o „zmierzchu Zachodu" kończy się rzut myśli historycznej, która czerpała pożywkę z Idealistycznej filozofii, ostatnio z kuchni Machów 1 Avei.ariusów.

Były co prawda i inne tory. M yśl.Saint- Simona i Comte’a o koordynowaniu faktów 1 wydobywaniu z nich „ogólnych, praw". Ma- teriafistyczno-mechanistyczny kierunek socjo­

logii 1 historiozofii pozytywizmu. I Hipolita Taine’a teoria środowiska, które kształtuje jednostkę. I socjologia biologiczna, zasłużona w walce z teoriopoznawczymi kierunkami 1 psychologizmem. Socjologia szukała natural­

nych praw społecznego życia. Nasi historycy pozytywizmu, wychowankowie Szkoły Głów­

nej wahali się pomiędzy adoracją ustalanych faktów jednostkowych a skłonnością do uzna­

wania ogólnych reguł rozwoju ludzkości czy narodów, pod przemożnym wpływem Darwina i Herberta Spencera. Socjologowie pozytywni końca stulecia ^e szkoły Durkheima mieli u nas z najpopularniejszych Bolesława Lima­

nowskiego. Pozytywna myśl, o której łatwo dokazać, że płynęła od Marxa i Engelsa, robiła swoje. Wundt odrzucał transcendentalne za­

ciemnienia i spekulatywną filozofię. Barth oznaczał socjologię jako naukę historyczną i psychologiczną. Burckhardt realizował ulep­

szony pozytywizm w dociekaniach historyczno- kulturalnych. Lamprecht szedł w stronę już nie przyrodniczo-socjologicznego, lecz-spolecz- no-socjologicznego pozytywizmu i coraz czę­

ściej mówiono o empirycznych, dających się ustalić w badaniu faktach rozwoju ludzkiego.

Siła ciśnienia materializmu* dziejowego,^to­

ry rozświetlił mroki rozpostarte nad dziedzi­

ną historii, okazała się tak wielka, jej recep­

cja tak powszechna, żę w obozie przeciwników i niezdecydowanych uderzano nieraz na trwo­

gę 1 zarządzano mobilizację przeciwkó wro- ■ gowi wdzierającemu się w ich własne szeregi.

Wzywano- też do poznawania nieprzyjaciela w jego kraju (Bernheim),

Na próżno! Qto historycy reklamujący na pewno swą niezależność od marksizmu o- świadczają, że zadaniem historii jest „poszu­

kiwanie prawidłowości w występowaniu,

i przebiegu zjawisk" (Bujak). Tenże sam wy­

suwa za Francuzami (Lacombe, Seignobos, Langlois) potrzebę stworzenia części ogólnej historii, o elementarnych zjawiskach i poję­

ciach, historycznych na obraz geografii i nauk przyrodniczych. Tak zwycięsko przebijają się w istocie elementy materialistycznego poj­

mowania dziejów, poglądu, że „momentem de­

cydującym w historii w ostatniej instancji jest produkcja i reprodukcja rzeczywistego

_życia“. x

„Ani Marx ani ja nie twierdziliśmy nigdy nic ponad to. Jeśli więc ktokolwiek przekręci to w tym sensie, jakoby moment ekonomicz­

ny był jedynie decydujący, to zamieni on twierdzenie w nic nie mówiący, abstrakcyjny, niedorzeczny frazes. Położenie ekonomiczne jest podstawą, ale na bieg walk historycznych '.wywierają również w^jływ, a w w ielu Wypad­

kach' określają przeważnie ich formę, rozlicz­

ne momenty nadbudowy" (Fr. Engels do Jó­

zefa Blocha, 1890).,Są to momenty pochodne, jako to formy prawne, teorie polityczne, teo­

rie filozoficzne, poglądy religijne, . v Taka jest prawda o twórczej roli materia- s lizmu dziejowego, zanim doszedł do samo­

istnego głosu. .Żałosny upadek dziejopisar­

stwa w Niemczech w okresie trzeciej Rzeszy nie był zjawiskiem odosobnionym. Towarzy­

szył mu kryzys i zastój poglądów W historio- 1 grafii Zachodu, którego celniejsze pozycje, o- statniego czasu nie mogą łudzić. Gdzie więc legitymacja • do produkowanych często i w słowie i w druku opinii o postarzałej my- , śli Marxa, zdystansowanej jakoby przez po­

stęp w nauce.

Jakiej? Chyba nie historycznej, która o Ile szła dawnymi drogami, nie umiała wyplątać się z metafizycznych błękitów, a ostatnio sta­

czała się w relatywizm, grząską względność, katastrofizm , i pesymistyczną nicość. „Ob­

mierzłą n.arh,' stęchłą atmosferę rozwielmoż- nionego jW świecie myśli intuicjonizmu l.irra-

cjonalizmu, wszelkiego typu emocjonalnego, jakościowego myślenia." (Żółkiewski).

Wszystko-lepiej-wiedzący przyparci do te­

go muru wskazują jednak na inne dziedziny, .•

i których jakoby wyrósł zwycięzca filozoficz­

nego .materializmu: genetyka, teoria kwan­

tów, nowoczesna fizyka teoretyczna i atomi­

styka. Mogą ten proceder uprawiać z pbwo- dzeniem, albowiem znawcy rzeczy milczą.

A głosu ich, słowa prawdy naukowej I odpo­

wiedzialnej popularyzacji potrzeba więcej niż w czymkolwiek i kiedykolwiek.

W ZUPEŁNEJ ZGODZIE

Jest i pozostaje niepowtarzalność faktów i idiomatyczna metoda ich ustalania (Rickert) i niezależnie od zabarwienia indywidualnego zdarzeń historycznych, tkwiące w każdym z nich j ą d r o t y p o w e , treść dostatecznej do przeprowadzenia klasyfikacji i szukania prawidłowości (Bujak, „Zagadnienip syntezy w historii"). W badaniu metoda, będąca doj­

rzałym, świetnym owocem metodologii, zwła­

szcza mediewistycznej, w konstrukcji no- motetyczna, przodująca teoria historiozo­

ficzna. Oto świadomość, którą — jakby wyni­

kało z wyznania wiary —zaakceptuje Żółkiew­

ski, która nie jest komprómisowym eklektyz-, mem; sięgającym na wybiórkę do różnych na­

turą, wrogich elementów. Myli się ■ Witold Kula, upatrując łamigłówkę różnorakich ele­

mentów w recepcji rygorystyki poprawnego myślenia z „Kreis urn Schlick" i treściowych składników autonomicznej hpmąnistykl („O program 1 Jego wykonanie", „Kuźnica"

nr 8i. '

Jedność metody 'i teorii jest do pomyślenia i zastosowania. , ,

Oto' dziejopisarstwo radzieckie zbierało się do wysokiego lotu, lecz potknęło się na Po- krowskim i — przebrnąwszy przćz stadium koniecznej dla celów pedagogicznych i utyli- taryzmu społecznego syntezy — zwraca się w .poważnym skupieniu do zorganizowanych w seminariach, gruntownych badań i p ra c 1 monograficznych. Może się już powołać na piękne wyniki archeologii, dyskutuje pro- ■ blem autochtonizmu Słowian wschodnich, zwalcza z powodzeniem teorię najazdu, która wisiala nad poglądami nauki rosyjskiej i nie- rosyjskiej na genezę państwa ruskiego. Dmu­

cha w żar świetnego niegdyś ogniska bizan- tynistyki, wznawia pracę katedr filologii kla­

sycznej. Zdobyła wielki materiał przygoto- wawczo-badawczy do przełomowego okresu październikowej rewolucji. Organizuje na rozległą' skalę wydawnictwo źródeł. Właśnie , na idiomatyźmlę chromała współczesna hi­

storiografia rosyjska 1 w tej chwili zacjąga nowe pozycje: zorganizowanie analitycznych badań, monograficznych opracowań, które dostarczą materiału do nowych uogólnień.

Tak, mniej więcej, jest w dziedzinie nauk historycznych, której Żółkiewski nie objął swymi rozważaniami, poświęconymi sprawie krytyki literackiej, filozofii i literatury pięk-*

nej. O historię tylko potrącił („Niedoceniane 1 przemilczane", „Kuźnica" nr. 7) — bardzo niewystarczająco.

GDZIE WSTRZĄS?

Nasze dziejopisarstwo, mające wiele kart, z nich niejedną piękną, od kilku dziesiątków lat straciło blask. Nie przez brak talentów wielkiej, europejskiej miary. W ostatnim cza­

sie Zygmunt Mysłakowski wypowiedział kil­

ka słów ostrej, krytyki pod adresem polskiej nauki historycznej („Nowa Szkoła", nr. 1), trochę słusznych a trochę niesłusznych.

Rzecz znamienna, jak ąikly był refleks od­

zyskania państwowości w dziejopisarstwie.

Zdawało się, że nastanie nowa epoka w nau­

ce. W roku 19Ź3 pisał Stanisław Zakrzewski z nutą rozczarowania: „Od wskrzeszenia pań­

stwa ubiega lat zaledwie pięć i mógłby więc ktokolwiek podnieść, że jest to zbyt krótki przeciąg czasu, by znaczenie zjawiska, o któ- 1 rym mowa, wystąpiło jasno 1 wyraźnie".

Rzecz Oprowadzała się i sprowadza do z a ­ s a d n i c z e g o p r z e s i l e n i a dającego się stwierdzić w dziejopisarstwie światowym.

Stąd partykularyzm tematyki, brak szerszego • oddechu mimo warunków stworzonych przez państwo. Gdy ich nie było, rozgorzała wielka dyskusja nad genezą państwa polskiego. Za­

wdzięczamy jej naukowy pogląd, którego dziś dobija się historiografia radziecka.' Była swojego czasu znakomita wymiana Myśli, pu­

blicystyka historyczna i historia — nie nu»

Ratusz we Wrocławiu

(2)

Str. 2

O D R O D Z E N I E

N r 50 w tym i n<e potrzeba wyraźnej granicy i hie­

rarchii — o przyczynach upadku Polski.

Była swoboda myśli w traktowaniu spraw bardzo bolesnych, z dążeniem do „odsłonięcia nagiej prawdy, niczym nie osłoniętej", — dla nauki.1 przestrogi. Była czasem miłość prawż- dy większa niż siła tradycji religijno-kośęiel- nej, gdy Tadeusz Wojciechowski z tekstem , zagadkowego mnicha w ręku dociekał „qua- ljter autem ręx ex Polonia sit eiectus", jak wygnany został Bolesław Szczodry z kraju, —

i z patrona Polski zdzierał nimb męczeństwa

x za wiarę, wznawiając ostrym zgrzytem brzmiący wyraz „traditor" — zdrajca o bi­

skupie krakowskim.

We wspomnieniach wżeszłej wolności po­

słyszano podźwięk' świetnej ongiś dyskusji o przyczynach upadku, tym razem więcej

z inicjatywy Antoniego Chołoniewskiego niż

sf<Y naukowych i z tchnieniem zaściankowo­

ści, w grzechu i błędzie dopatrującej się wiel­

kości i postępu. Zrodził się neooptymizm Bal­

zera w poglądzie na Konstytucję 3 Maja. Prze-

■ jawiła się, prawda, świadómość suwerenno­

ści państwowej w problematyce polsko-nie­

mieckiej i dążenie do emancypacji spod prze­

możnego wpływu niemieckiej historiografii.

Były jakieś próby rewizjonizmu na. pograni­

czu literatury i historii. Był żywy rozwój ba­

dań z zakresu historii gospodarczej, społecz­

nej i' ustrojowej. Były nawoływania do pracy naukowej, stworzenia programu i planu prac I syntezy historycznej. T a wypadła nieszcze-

• golnie i czeka wciąż jeszcze na zakończenie.

Poza’ bardzo nielicznymi wyjątkami n i e b y ł o potrzeby zaczerpnięcia głębokiego tchu, rozejrzenia się w filozoficznych podstawach nauki. Głód abstracji nigdy co prawda, nie był u nas zbyt ostry i woleliśmy po te rzeczy już gotowe sięgać do obcych, zwłaszcza do Niemców. Jeszcze więcej działał konserwa­

tyzm i wstecznictwo. „Zwłaszcza że, mówmy otwarcie, dominują u nas wsteczne tendencje naukowe, wyrosłe z reakcyjnych dążeń spo­

łecznych" (Żółkiewski).

I tak zostało do tej pory.

Więc jeżeli tak minęła nauka próg wolno­

ści, o którym marzyły pokolenia, a cierpienie wzniesione zostało na skrzydłach poezji w re­

jony obłędu, że Polska jest „Chrystusem na­

rodów", to jaki być może wstrząs o b e c n i e ? Legenda o wywalczeniu niepodległości przez legiony Piłsudskiego rozwinięta została, na przekór prawdzie,.z sugestią, której podle­

gli nawet sami jej twórcy, choć augurowie między sobą wiedzieli jak • przedstawia się prawda. Na wyniosłych katedrach woli się to niż empiryczną prawdę o udziale w rozbiciu hitlerowskich Niemiec armii sformowanych w Związku Radzieckim. Prawdę idiomatycz- nych faktów, ograniczonych ,w czasie, i prze­

strzeni, sprawdzalnych grobów jednostko­

wych i masowych od Oki aż za Berlin.

Dziś, gdy wróciliśmy tam, gdzie nas nie było w okresie największego terytorialnego rozwoju Polski, za Kazimierza Jagiellończy­

ka, •— nad dolną Odrę, gdzie od Krosna do Szczecina siedzieli ongiś Lutycy, a na połud­

niu pod stoki sudeckie, gdy najśmielsza fan­

tazja historyka _została pobita na głowę, na naukowym Olimpie panuje spokój. Oczeki­

wanie, by się „z pogodnych niebios oćma

zdarła smutna". :

Różne są źródła kontemplacji, a wszystkie prowadzą do jednego: konserwatyzmu spo­

łecznego. Alibizm (nie było mnie przy tym), attentyzm (attention, uwaga! nie wiadomo

• jeszcze co będzie), obojniactwo (Bogu świe­

czka i diabłu ogarck), a ca najmniej reserva- tio mentalis.

Więc Kula próżno oczekuje wybuchu my- ) • ćli i idei. Nie nastąpi fatwo, nawet gdy wzno­

wione zostaną periodyki naukowe, co prawda bardzo potrzebne. ■

Dlaczego?

B o n ie . I to jest rozumne, i zrozumiałe idla ręalisty, w duchu materializmu dziejo­

wego. Gdyby było inaczej, nauka Marxa nie warta by1 była funta kłaków.- Albo też za­

szedłby fenomen, na którego oglądanie zjeż-

• dżaliby się marksiści (i niemarksiśei) z całego świata.

TEMATYKA I DYGRESJE

Ale dlaczego milczą o tym, o czym m o g 11-

b y mówić i powinni zgodnie 2 sumieniem?

Óto jest sprawa łaciny. Powiedzmy lepiej, elementów klasycznej kultury, o którą tak dbaliśmy i dbamy w — przesadnym — prze­

świadczeniu o naszych związkach z Zacho­

dem. Reformatorzy' szkoły kasują ją, albo sprowadzają do niewielkiego reliktu w no­

wym programie. We-Francji wre na ten tę-

• m at dyskusja, piśzą zwolennicy, mówią prze­

ciwnicy, A „w naszym boru cicho, tak cichu­

teńko". Tymczasem za utrzymaniem ’ łaciny dałoby się niejedno powiedzieć poza samym argumentem filologicznym, istotnym ze sta- '■ nowiska języka polskiego. Poważne mptywy

ogólno-kulturalne i nawet polityczno-społecz­

ne. Łacina nie koniecznie jest synonimem pierwiastka zachowawczego dlatego, że gimna­

zjum klasyczne należy do epoki politycznego zacofania i monarchii. Również nadużywanie klasyczności przez faszyzm nie dyskwalifikuje jej, jak komory gazowe nie utrącają chemii.

Cóż bowiem oznacza merytorycznie fakt, że prawie każdy rucL wsteczny przytraczał do awej kulbakl spadek kultury antycznej i kla­

sykowi kazał sobie podawać strzemię.

Dla elementów twórczych klasycyzmu, mimo

niezaprzeczalnego powinowactwa, którego

c

nim szukali teoretycy totalizmu — nic. A do tych elementów, jak do całej maśy spadko-

wej po przeszłości, zgłasza pretensję jej suk- cęsor: robotnik i chłop.

Miejmy cierpliwość, a będzie mowa o wszyst­

kim w pozytywnym programie kulturalnym.

Stanisław Zakrzewski, jeden z najbardziej inteligentnych i żywych umysłów w* naszym dziejopisarstwie, który mimo jednostronne rozmiłowanie w historii politycznej, rozsiał po pismach twórcze myśli i impulsy, zwrócił w 1908 roku uwagę na zagadnienie Wschodu ''i Zachodu w Polsce:

„Nie można dziś budować tezy, że nasze dzieje stanowią integralną część powszech­

nych dziejów Zachodu. Musielibyśmy się- za­

dowolić rolą szarego ogona w historii Zachodu i świadomością, że nam było z tym szczegól­

nie dobrze. Aż do daty rozbiorów, prócz cza­

sów Bolesława Chrobrego, nie widzę' żywych bezpośrednich związków Polski z Zachodem, prócz przymusu i konieczności działających ze strony Niemców i Kościoła" („Zagadnienia historyczne"). Tak mówił najlepszy znawca, piastowskiej epoki. Zakrzewski wytyczył na­

wet punkty oparcia dla tej interesującej tezy o związkach ze Wschodem i wzajemnych ru- sko-polskich wpływach od polityki do osad­

nictwa ,i ód Mieszka I do Kazimierza Wiel­

kiego. Nikt tego nie podjął i rzecz ta została nierozwińięta. Trwał bowiem kompleks wyż­

szości, upowszechniony w narodzie z nipma- łym udziałem piśmiennictwa i dziejopisarstwa i rósł furror óccidentalis; snobistyczny, praw­

dziwie sine nobilitate satelityzm i „zadowole- . nie z roli szarego ogótia w historii Zachodu".

Pod ożywczym tchnieniem trzeźwego, ści­

słego, .wrażliwego naprawdę empiryzmu,' wró­

cimy umysłem do szerszych poglądów, gdy

„pierś polska karmiła wznioślejsze dążenia od tych, w które nas zakuła i ciemnota i krótko- widztwo w epoce upadku". Towarzysząc n i krótko Arturowi Górskiemu „w wędrówce przez gościńce wieków" wznowimy postępo­

wego w o n 1 c z a s rektora akademii krakow­

skiej Pawia Włodkowi^: „wiara nie może być z przymusu". I Zygmunta Augusta: „nie jestem królem waszych sumień". I Batorego:

\ ...■

B O L E S Ł A W D U D Z lR S K I

• '■ •

Odbył się niedawno w Łodzi zjazd pisarzy chłopskich, na którym powołano do życia Oddział Wiejski Związku Zawodowego Lite­

ratów Polskich i wybrano władze tego zrze­

szenia. Wśród dwudziestu czterech uczestni­

ków zjazdu, stanowiących tylko część pisarzy chłopskich, brakowało wielu, których „chłop- skość" pod żadnym względem nie może być kwestionowana i którzy w literaturze pol­

skiej zyskali sobie już trwałe imię.

Projekt stworzenia odrębnej organizacji pi­

sarzy wiejskich omawiany był po’przednio na zjeździe tych pisarzy w Warszawie, a^następ- nie na ogólnoliteąackim zjeździe w Krakowie.

Projekt ten, forsowany uparcie przez grupę wnioskodawców, nie wywołał entuzjazmu wśród ogółu pisarzy polskich; przeciwnie, wzbudzi.! protesty, zastrzeżenia i mniej lub więcej kategoryczne oceny ujemne. W imię słusznej zasady jedności-literatury narodowej występowano przeciwko ekskluzywizmowi pisarzy chłopskich, przeciwko hodowaniu partykularyzmów . kulturalnych i stanowych separatyzmów. Mimo to, powstanie Od­

działu Wiejskiego Z.Z.L.P. stało1 się faktem dokonanym, a założyciele Oddziąju nazywają fakt ten „wydarzeniem o historycznym znacze­

niu w dziejach organizacji kultury polskiej".

Sprawa jest zbyt poważna, by tego rodzaju opinię można było przyjąć- na wiarę, uznając tym samym słuszność argumentów^ które wy­

odrębnienie się pisarzy chłopskich spowodo­

wały. Sądzę, że rację i potrzebę powstania Oddziału Wiejskiego najlepiej będzie rozpa­

trywać W świetle enuncjacyj, poświęconych zjazdowi łódzkiemu i jego wynikom. Oświad­

czenia te pozwolą w sposób, właściwy ocenić wartość uzasadnień i przesłanek, które o po.

wstaniu Oddziału Wiejskiego zadecydowały.

.-W nr. 13 tygodnika „Wieś", poświęconym niemal w całości sprawom; zjazdu, określono w ten sposób zadania,' stojące przed nową organizacją pisarzy wiejskich:

,,1) pomoc materialna pisarzom chłopskim, a w szczególności debiutantom; 2) rejestracja pisarzy chłopskich i obrona ich praw autor­

skich;. 3) program wydawniczy i środki rea­

lizujące go; 4) metody rozwoju w zakresie ro­

dzajów i nowych' form pisarstwa chłopskiego.

Bez względu na pewną niejasność i Ogólni­

kowość tych sformułowań, dotyczących kwe- Styj materialhego bytu-w az twórczości piąa- . rzy chłopskich, można stwierdzić, że rejestr zadań postawionych przed Oddziałem Wiej­

skim, nie zawiera nic takiego, .co b y tsię nie dało pomieścić w ogólnych ramach praw i dążeń Związku Zawodowego Literatów Pol­

skich. I nic nie przemawia za tym,- że obrona materialnych i artystycznych interesów ja­

kiejkolwiek grupy pisarzy polskich będzie mogła być przeprowadzona skuteczniej na własną rękę niż przez, ogólne władze Z. Z, L. P. Tak więc realna potrzeba tworzenia wyodrębnionych grup literackich staje , pod znakiem zapytania, i • tego stdnu rzeczy nie może zmienić obfitość motywów frazeologicz-

»

Ego nunąuam persecutione aut sanguine religlonem propagandam esse censeo — sądzg,

że religii nie wolno nigdy szerzyć prześlado­

waniem lub krwią i jego również: nunąuam

humanas consciencias cogi posse — nigdy nie

można ujarzmić ludzkich sumień. I zażalenie szlachty „na sejmie w Piotrkowie 1534 roku:

„Tu też nam się krzywda wielka widzi od księży, albowiem każdy język ma swym ję­

zykiem pismo a nam księża każą głupimi być".

I: factum św. Stanisława, Zbigniew Ole­

śnicki, klucz do historii pierwszej połowy XV wieku („mógł on a za nimi Długosz interesy polityczne hierarchii kościelnej stawiać wyżej od interesu narodowego. Polski"), Ostroróg, Modrzewski, arianie, doktryny społeczne re­

formacji, dzieje chłopa, jezuici i prawdziwy Zygmunt III, kozaczyzna i, Hadziacz, prawda o wielu sprawach XVIII wieku i rozbiorach, przełom umysłowy w Polsce w drugiej poło­

wie XVIII wieku, Kościuszko („ludzie powinni zawsze pamiętać o swej godności człowie­

czej"), Staszyc i sł<Avianofile („co takiego Ko­

ściuszkę, co takiego Staszica ku Aleksandrowi skłoniło"), jeszcze raz Lubecki, margrabia Wielopolski, wspólna walka o postęp w Polsce i Rosji w XIX wieku, nasi demokraci i spo­

łeczni radykali, rozwój proletariatu przemy­

słowego w Polsce.

Albo wielki epizod najnowszych dziejów, powstanie sierpniowe. Stanowisko negacji, jak ongiś pozytywizmu do roku 1863 jest nie do pomyślenia. Potępiać powstania, oznacza bu- ,rzyć filary naszej historii od końca XVIII wieku. Nie można grzeszyć niekonsekwencją, z entuzjazmem»odnosić się do ruchów oporu u innych narodów, z dezaprobatą u ' siebie.

Ideologia powstańcza i konspiracji ma u nas dawne tradycje, Transponując jej wroga Szuj-' skiego, możemy wszakże żywcem wybrać zeń i dosłownie zastosować do chwili obecnej, -że dzisiaj, ale to dopiero „dzisiaj, po skończonym /uwłaszczeniu, przyszło do tego, że konspiracja , ma absolutną niesłuszność, strona normalnej,

organicznej pracy* absolutną słuszność" („Kil- i:,.

nych, powstaniu- Oddziału Wiejskiego towa­

rzyszących.

Mniemanej potrzebie parcelacji organiza­

cyjnej — trzeba to podkreślić z naciskiem — zdają, się przeczyć właśnie wypowiedzi jej inicjatorów. W punkcie 4-ym deklaracji przy­

jętej na zjeździe łódzkim, czytamy: „Rozwój kulturalny wsi jest jednym z najgłówniej­

szych zagadnień nowej rzeczywistości pol­

skiej, gdyż on tylko zapewnić może zatarcie różnic kulturalnych pomiędzy poszczególnymi grupami społecznymi i jiczynić chłopa pełno­

wartościowym obywatelem" (podkreślenia na­

sze). A w komentarzu do obrad zjazdowych ob. Stefan Lichański pisze m. Łn., że ideą przewodnią zjazdu było „dobro całej klasy chłopskiej i wola kulturalnego jej podniesie­

nia, by jak najrychlej zatarły się klasowe różnice w społeczeństwie polskim"... Trudno sobie, doprawdy, wyobrazić, by droga do za­

tarcia kulturalnych i klasowych różnic po­

między poszczególnymi grupami społeczeń­

stwa- polskiego wiodła właśnie poprzez kla­

sowe czy stanowe... różnicowanie się pracow­

ników kultury — pisarzy i artystów.' Prze­

cież tu pomiędzy celem a obranymi dla jego osiągnięcia środkami tkwi jakaś organiczna sprzeczność, której nie usunie rumor najbar­

dziej wsiowej,i chłopskiej —’ wielce ambitnej i przesadnie zapamiętałej retoryki.

Nie tak illo tempore bywało. W cytowa­

nym tu numerze „Wsi" znajdujemy też krót­

kie charakterystyki czasopism chłopskich z doby przedwrześniowej. O. wydawnictwie

„Nowa Wieś" czytamy, że „było nie tylko organem literackim, ale ' również organem walki o demokratyczną jedność chłopów i ro- . bothików, o sprawiedliwość społeczną i jasne jutro świata pracy". „Ugory" również „stały na stanowisku współpracy i powiązania mas chłopskich i robotniczych" (podkreślenia na­

sze) — i , dążność tę manifestowały tak wy­

raźnie, że po kilku numerach redakcja poma­

szerowała „w kajdankach przez ulice Warsza­

wy dó- więzienia ną Daniłowiczowskiej".,.

Z wydawcą.„Nowej Wsi", wybitnym i auten­

tycznym pisarzem chłopskim, łączyła mnie 1 przed wojną przyjaźń osobista. A od wielu innych pisarzy chłopskich otrzymywałem, ja­

ko krytyk literacki', mile dedykowane egzem­

plarze recenzyjne, listy i komentarze autor­

skie. I wtedy, anji w wypowiedziach ustnych, ani w korespondencji tych wszystkich pisarzy nie dostrzegałem tendencji do jakiejś kultu­

ralnej i duchdwej wiejskiej dzielnicowośei, do parcelowania emancypacyjnej walki klas- pracujących na sposób taki czy owaki. Prze­

ciwnie, tak jak wydawcy „Nowej Wsi" czy

„Ugorów"', pisarze chłopscy stall podówczas w swej masie na stanowisku „demokratycz­

nej jedńośd chłopów i robotników", uznawali wypełni konieczność „współpracy i powiąza­

nia mas chłopskich i robotniczych".

Czyż potrzeba dowodzić, że te społeczne ko­

nieczności nie przestały bynajmniej wołać głosem przemożnego nakazu w odmienionych

ka prawd z dziejów naszych"). Trzeba być dialektykiem i nie przerzucać tego na wczo­

raj. Ppwstanie warszawskie było ogniwem długiego* łańcucha i stanowiło jedną z form walki na śmierć i życie z okupantem, akcji, od której drgały podstawy okupowanego kra­

ju w ciągu kilku lat. Było działaniem niemal ostatnim, gdy kraj zastygł w naprężeniu, a żołnierz dygotał wyczekując hasła! „do brorfi!" Nie to było wadliwe, że wybuchło, ale kiedy wybuchło i jak wybuchło. Nie isto­

ta czynu, ale jego polityczna'faktura.

Nowa historiografia zdobędzie się pomimo ruiny stolicy, mówiąc językiem Marxa „wan­

dalizmu rozpaczliwej obrony", na rozumną ocenę aktu upartej, wytrwałej walki o wy­

zwolenie własne, a przyszłość i postęp świata.

Przyjdzie prostować wykrzywienia prawdy, i usuwać- fałsze, niejeden raz rozdzierać tra­

dycję historyczną, wkorzenioną tendencję w są'dach o wielu sprawach i postaciach. Do-, tąd mało było takich prób, a jednemu z najwybitniejszych naszych historyków wy-, rwała się bolesna skarga: „biada temu histo­

rykowi, który by chociaż. z dokumentami w ręku-tradycję tę starał się, osobliwie na gorsze odmienić". Uczeni w gronostajach nie darują. Waliszewski zapłacił za nieco odmień^

ne od obowiązującego kanonu poglądy o Kat-' tarzynie II — karierą uniwersytecką.

Podane przykłady tematów są tylko nikłym’

fragmentem wielkiej pracy, która czeka dzie­

jopisarstwo polskie. Nadto czekają zadania' wydawnicze: reedycja źródeł, nowocześnie opracowane „Monumenta Poloniae Historica**

i edycja niewydanych materiałów źródłowych.

Program i plan pracy i organizacja jej .wyko-'’

nania,

Z nową świadomością metodologiczną, z ry­

gorem ścisłości, instrumentem teoretycznym,, któremu nie ma równego wśród wszystkich kierunków i szkół historycznych, z postępową postawą, jak mówi- Żółkiewski, „ogólnym ła­

dunkiem myśli i poglądów" godnych współ­

czesnego przedstawiciela nauki i człowieka —i*

do nowej syntezy historycznej.

Józef Sieradzki

< s

warunkach rzeczywistości polskiej? Czy istot-' nie masy pracujące — chłopi i robotnicy — osiągnęły już tak dalece wszystkie swoje ce­

le, że mogą sobie pozwolić beztrosko na cho-' dzenie luzem, choćby tylko na odcinku kul­

turalnym, na drogach twórczości pisarskiej i artystycznych zamierzeń? Czy postulat soli­

darności i wspólności marszu chłopsko-robot-- niczego* Stracił już .walor ł moc obowiązu-*

jącą?

Tak bynajmniej hie jest. Bo wiele jeszcze walk, trudów i — niebezpieczeństw przed’

nami, zanim prawdziwa demokracja społecz­

na i gospodarcza osiągnie w Polsce formy

pełnowartościowe. I nie poprzez ambicje gru-.

powe czy stanowe, nie poprzez dzielenie, lecz' poprzez łączenie wysiłków wiejskich i miej­

skich pisarzy-demokraków wiedzie droga do zdobycia tego, co stanowi o wartościach kul­

tury ogólnonarodowej, w jej, trwałym *i no­

woczesnym aspekcie. ,

Na froncie wsi polskiej dmą silne wiatry-, parcelacyjne, wywołując skutki rozmaitej na­

tury. Po zbawiennej p.arcelacji lyielkiej wła­

sności ziemskiej, przyszła parcelacja politycz­

nego ruchu ludowego, co jest zjawiskiem przykrym, niepokojącym i trudno dającym sic) uzasadnić. Gorączka pąrcelacyjna ogarnę­

ła i część pisarzy chłopskich: ze względów niezbyt zrozumiałych zabrali się do paręela- cji Związku Zawodowego Literatów, Polskich, wstępując' na śliskie ścieżki wsiowej wyłącz­

ności, wsiowego separatyzmu społeczno-kul­

turalnego. Te koncepcje nie wytrzymują kry­

tyki nawet z punktu widzenia jedynie;ochro­

ny i popierania twórczości pisarzy chłopskich.

Dzieło prawdziwego' talentu, owoc dojrzałego artystycznego wysiłku legitymuje się pieczę­

cią samoistnej wartości i nie wymaga stempla Oddziału Wiejskiego Z. ZTT* P. Zaś temu, co liche i nieprzydatne. społecznie, nie nada ce- , ny ani znaczenia taki stempel', choćby z naj­

większą ostentacją wyciśnięty. 1 . . . Rzecz ciekawa, co powiedzieliby organiza­

torzy Oddziału Wiejskiego, gdyby ,tak -rr w następstwie tego. precedensu — zaczęły się w Związku Zawodowym Literatów Polskich nowe parcelacje. Gdyby np. wyodrębnił się

„Oddział Pjsarzy-UrbanŁstów", „Oddział Pi­

sarzy Robotniczych", „Oddział Pisarzy-Regio- naiistów" itd., itd... Lecz nie sądzę, by komu­

kolwiek podobne myśli powstały w głowią, a już zwłaszcza nie. powstaną tym, którzy^swą wiedzę o rzeczywistości chcą brać nie z par- tykularystycznych, ad hoc tworzonych mitów, lecz z realnej oceny istniejących warunków, i stosunków. Taka właśnie ocena każę stwier­

dzić bezapelacyjnie, że nie parcelacja, lecz ko- rrlasacja dążeń i wysiłków jest jedyną drogą, umożliwiającą osiągnięcie wielkiego celu:

„demokratycznej jedności chłopów 1 robotni- \ ków". Jedności — na wszystkich odcinkach i we wszystkich dziedzinach odnowionego by-, tu zbiorowego, a więc i tam, gdzie słowo pi­

sarza czynem społecznym się staje.

Bolesław Dudziński ,

- ■

)

I ■

(3)

Nr 50

O D R O D Z E N I E Str. N KR YSTY N A K U LIC Z K O W S K A

*

O współczesnej literaturze dla dzieci

OD DYDAKTYZMU DO ARTYZMU Jeśli w tworzeniu nowej rzeczywistości pod­

stawowym postulatem jest wychowanie mło­

dego pokolenia, jeśli tyle miejsca poświęca się reformie nauczania oraz pracy w zespo­

łach młodzieżowych, należy także mocniej niż kiedykolwiek podkreślić znaczenie utworu dla dziecka, które za jego pośrednictwem już na pierwszych szczeblach rozwojowych staje się konsumentem dorobku kulturalnego.

Odrębna literatura dla dzieci jest wytwo­

rem niedawnej przeszłości. Aż do wieku XVII za granicą, a do XIX u nas, dzieci — jak pisze Hazard — „mogły prosić-służbę o bajki, lecz nie były to bajki dla niph; rzucano im okru­

chy ze stołu, wolno im było sięgnąć do biblii, Owidiusza, abecadła". Karmiono je w Anglii w wieku XVI utworami, których same tytuły odstraszały: „Tajemnice, tajemnic Arystote­

lesa", „Trzyletni mędrzec" lub „O świętej i bęzbolesnej śmierci wielu maleńkich dzieci", a we Francji jeszcze w wieku XVIII mimo tak płodnej w skutki działalności Komeńskiego, który pierwszy zrozumiał w nauczaniu ko­

nieczność liczenia się z potrzebami umysłu dziecka, mimo wskazań Fcnelona, by „uczyć bawiąc", za rozrywkę małych czytelników u- ważano ponure’ elaboraty w rodzaju: „Biblio- theque pour les enfants — ouwage propre a leur inspirer l’amour pour la vertu et l’hor- reur pour le vice, en occupant leur esprit et leur coeur d’une maniere aussi instructive qu’amusante“ (J. Brucl, Drezno, 1873). A jed­

nak to, I temu podobne dziełka były już owo­

cem zrozumienia, że do dziecka trzeba prze­

mówić osobno, by osiągnąć pewien cel wycho­

wawczy, że nie wolno iść po linii najmniejszego oporu — drogą przeróbek, skrótów i preparo­

wania nieraz po barbarzyńsku dzieł wielkich autorów „ad usum Delphini". Ów krok w kie­

runku odrębności dziełka pouczającego dla dziecka nie stanowił jeszcze klucza do jego du­

szy. Niewątpliwie bliższe mu były pierwociny twórczości ludowej w postaci pieśni, gadek, klechd i baśni, które za pośrednictwem pia­

stunek docierały do niego zastępując mu od­

powiednią literaturę.

Nie dosyć było zrozumieć — jak uczynił to Locke — konieczność swobodnego rozwoju dziecka i poważnej pracy nad nim, by jak naj­

szybciej stało się człowiekiem dorosłym, po­

dobnym do swych szlachetnych wychowaw­

ców. „Dziś po trzystu latach — pisze K. Czu- kowskij — wiadomo już, żc nie dziecko po­

winno stać się Lockem, lecz Locke powinien stać się dzieckiem".

' Dopiero epoka pozytywizmu zrozumiała w pełni, że tendencje dydaktyczne nie mogą stanowić jedynej podstawy utworu dla dziec­

ka, jeśli mają osiągnąć cel wychowawczy, że znajomość psychiki młodocianego odbiorcy na każdym szczeblu jego rozwoju jest niezbęd­

nym warunkiem asymilacji intelektualnego pokarmu. Gdy jeszcze Jachowicz traktował dziecko jako miniaturę człowieka dorosłego I przemawiał doń spieszczonym językiem

*> („drobne serduszka, wyrazy zdrobniałe, dzieci ' tak lubią to wszystko, co małe"), „stulecie dziecka" wyolbrzymiło świat jego przeżyć przypisując mu nieraz zbyt wielką wagę.

Forma utworu dla dziecka musiała więc także ulec ewolucji. Początkowo wierszyk, bajeczka, powiastka była tylko czysto prak­

tycznym narzędziem wypowiedzi, łatwiutki rym — rodzajem słodkiej powłoki na gorzkiej pigułce, którą w ten sposób dziecko, łatwiej mogło przełknąć. Wraz ze wzrostem badań psychologicznych treść dydaktyczna uległa wysubtclnieniu, zamaskowaniu, morału nie narzucano z góry, lecz wyprowadzano go in­

dukcyjnie ze świata przeżyć dziecka; słowo stało się bardziej giętkim i precyzyjnym środ­

kiem wyrazu, formę urozmaicono swoistą ryt­

miką l refrenami, by wierszyk najłatwiej dziecku przyswoić. Dalszy krok uczyriiono w kierunku artyzmu. Stało się to wówczas, gdy postulaty estetyczne wraz z hasłem „wy- , chowania poprzez sztukę" wysunęły się na plan pierwszy. Zrozumiano, że literatura dla dzieci jest także sztuką 1 żc poziom jej nie po­

winien być niższy od literatury dla dorosłych.

Zapomniano jednak, że jest to sztuka stoso­

wana, posługująca się dyscyplinami pobocz­

nymi — pedagogiką i psychologią; utwory dla dzieci w epoce neoromantyzmu popadły w drugą ostateczność — arystokratyczny este- tyzm, równie daleki dziedzinie ich. przeżyć, jak umoralniające elaboraty sprzed stu lat.

Oscylacja między dwoma biegunami — od dydaktyzmu do artyzmu — odbywa się ciągle i to nie tylko na przestrzeni wieków w rytmie nawracających falą w pobliże opuszczonych stanowisk prądów wychowawczych, lecz także w ramach jednej epoki, jako dwa równoległe nurty — umoralniającej tandety dostępnej dla ogółu ubogiej dziatwy, oraz wyszukanego

®rtyzmu dla dzieci „elity". Ten rozdźwięk społeczny jest niewątpliwie jedną z głównych Przyczyn braku prawdziwie twórczej i warto­

ściowej literatury dla dzieci; jedyna bowiem

• trudna droga leży w artystycznej syntezie koniecznych postulatów pedagogiki i psycho­

logii oraz w umożliwieniu korzystania z tych produktów całej społeczności dziecięcej.

OD LEKCEWAŻENIA DO SNOBIZMU Literatura dla dzieci od niedawna dopiero zaczęła wywalczać sobie należne miejsce w dziedzinie zjawisk kulturalno-społecznych.

Zajmowali się nią ubocznie pedagogowie włą­

czając ją do zakresu praktyki wychowawczej, psychologowie, znajdujący tutaj materiał do badań doświadczalnych nad reakcjami dziecka oraz badacze literatury i sztuki, poświęcający tym sprawom nieco miejsca na marginesie problemów estetycznych. Skutek byl taki, że aż do okresu pozytywizmu, gdy z rzetelnym wysiłkiem cechującym tę epokę rozpoczęto wydawanie katalogów dziecięcych utworów, zawierających rzeczową ich 'krytykę z punktu widzenia pedagogicznego — nikt nie zatro­

szczył się o zebranie pozycji bibliograficznych z tej dziedziny. Żadna biblioteka nie przecho­

wała dawnych wydawnictw dla dzieci, ż'adna instytucja nie zajęła się ich zcbranSem, a tym

Ilustracja do bajki arabskiej z wieku XIII.

bardziej antykwarnie nic przywiązywały wa­

gi do tego rodzaju „białych kruków". Zamoż­

niejsi rodzice kupowali dzieciom nowe wy­

dawnictwa, a dziełka przestarzałe, przecho­

wywane przez pewien czas z pietyzmem peł­

nym wspominkowego sentymentu, wędrowały do rąk uboższej dziatwy, gdzie zostały grun­

townie „zaczytane".

Przyczyny tego stanu rzeczy należy szukać w lekceważącym, nicma-l pogardliwym sto­

sunku do twórczości dla dzieci. Książka dla dziecka spełniała swą rolę niemal anonimowo, któż bowiem liczył się poważnie z jej auto­

rem? Dla dzieci pisali ci, którym nie powiodły się górniejsze zamierzenia (typowym przy­

kładem Teofil Nowosielski), czynność ta ucho­

dziła za poślednią, nie wymagającą ani ta­

lentu, ani wykształcenia, gdyż będą to czytać tylko ...dzieci, nicuświadomieni odbiorcy, któ­

rzy i tak się nie poznają na rymach często­

chowskich, usterkach stylistycznych, byle tylko myśl zawarta była zacna, tendencja — mo­

ralna. By w owej epoce przysłużyć się naj­

młodszemu pokoleniu, należało być duchowym abnegatem, rezygnować z lepszej cząstki ży­

cia i nie posiadać — broń Boże! — aspiracji literackich. „Nie pragnę sławy, nie chcę być liczonym w rząd poetów" — pisze we wstępie do szóstego wydania „Bajek i powiastek"

(Warszawa, 1842) Stanisław Jachowicz — „nie piszę dla krytyków, piszę dla dzieci różnego wieku i stanu, dzieci niech1 mnie sądzą". Tak pisał zacny filantrop, „ojciec literatury dzie­

cięcej", godny najwyższego uznania nie z racji swych płyciutkich choć poczciwych nauczek, lecz dlatego, że jego wierszyki dostąpiły w epo­

ce „Pana Tadeusza" marzonego przez Mickie­

wicza zaszczytu: zeszły pod strzechy, czytane były przez wszystkie polskie dzieci, zwłaszcza te najbiedniejsze, do których nie'miały do­

stępu „Magasins pour les enfants", przezna­

czone dla wybranych. ' .

Punktem zwrotnym w dziedzinie poglądów na twórczość dla dzieci jest artykuł wydruko­

wany w „Czasie" w roku 1852, z którego fra­

gmenty warto przytoczyć, jako do dzisiaj aktualne. Nieznany z nazwiska autor ubolewa zarówno nad sposobem wydawania książek dziecinnych, jak nad ich treścią. Podkreśla on, że wydawnictwa dla dzieci znajdowały się dotąd w niepowołanych rękach, stanowiąc wdzięczny teren dla spekulacji księgarzy wro­

cławskich i lipskich, którzy przerabianie dzie­

łek francuskich i niemieckich na fatalną pol­

szczyznę traktowali jako proste rzemieślnic- two. Autor oburza się na bałamucenie dzieci tak lichymi wyrobami,'które nie są zdolne natchnąć ich energią ani do pracy, ani do za­

bawy. Świadomie i odważnie występuje w o- bronie poniżanej dotąd'dziedziny twórczości.

„Wielu pisarzy pisze dla dzieci dlatego, że nie stać ich na coś lepszego. Wydaje im się, że łatwo jest pisać dla dzieci, składają też głupie książki, które najgłupsze dziecko może zro­

zumieć, ale to nie odejmuje im nicości i nie-

użyteczności... Jaki utwór wymagać może wię­

cej przyrodzonego i nabytego talentu, większej czystości pojęć, serca bardziej prostego, a nade wszystko sztuki, która umiałaby wszędzie ład wprowadzić? Utwór dla dziecka winien łą­

czyć w sobie najwyższą sztukę z formą naj- prościcjszą. Kto bierze do ręki pióro w za­

miarze pisania dla wieku dziecięcego, niech pomyśli jak pisać, by sprostać temu pięknemu ideałowi"...

Głos ten — to pierwsza jaskółka mającej się rozpocząć walki o wartość i poziom lite­

ratury dziecięcej, walki z tym, co H. Wolgast nazwał w roku 1899 „Elend der Kindcr- literatur". Począwszy od roku 1885, gdy w zbio­

rowym piśmie „Światełko” zamieściły utwory dla dzieci najlepsze siły literackie tego okre­

su, twórczość dla najmłodszych zyskuje coraz wyższe miejsce w szeregu innych, staje się terenem naturalnego wyżycia się indywidual­

ności poetyckich (Konopnicka). Dla dzieci pi­

sze się wówczas w oparciu o znajomość psy­

chiki dziecięcej, z troską o artyzm formy i estetykę wydania, wkłada się w tę pracę rze­

telny wysiłek pedagogiczny. W pierwszej ćwierci bieżącego stulecia powstają klasyczne utwory literatury dziecięcej^„Na jagody" Ko­

nopnickiej, „W Wojtusiowej izbic" Poraziń- skiej, „Dzieci Pana Majstra" Rogoszówny.

I wówczas jednak — poza tymi przejawami

„sztuki syntetycznej" — toczyły z jednej strony swój nurt popularne i taniutkie „Moje ksią­

żeczki" Arcta, „Zajmujące czytanki" i „Mała biblioteczka", a z drugiej arystokratyczne wy­

twory młodopolskiej symboliki — baśnie Bro­

nisławy Ostrowskiej, Aleksandra Szczęsnego, Andersena, w luksusowym wydaniu z prze­

pięknymi ilustracjami Dulaka, wprowadza­

jące dziecko w niezdrowy, przesubtelniony świat.

Zjawisko zbliżenia się twórczości'dl a dzieci do literatury dla dorosłych, nie osłabło po wielkiej wojnie, przeciwnie, stało się obja­

wem poniekąd oficjalnym. Literatura dla dzieci przeżyła w okresie powojennym za­

równo zwrot do „szarego człowieka",, jak skłonność do podawania tendencji społecznej w formie reportażowej. Obok nazwisk, które wybiły się'przeważnie*.na terenie twórczości dla dzieci, jak Korczakowska, Krzemieniecka, Themersonowie i, inni, spotykamy o wiele więcej znanych z literatury pięknej, jak Tu­

wim, Ilłakowicz, Zarembina, Januszewska, Makuszyński, Swirszczyńska i inni. Zerwano bezpowrotnie z postawą łaskawego „dawania z siebie" na użytek dzieci, z poniżającym pro­

tekcjonizmem. Literatura dla dzieci nie tylko zyskała równouprawnione miejsce wśród innych sztuk, lecz stała się szczególnie po­

nętna; wytworzyła się jak gdyby niepozba- wiona snobizmu moda na próbowanie sil swych w tej dziedzinie. Aby tworzyć dla dzieci, nikt już nie potrzebował się zniżać, ani oba­

wiać pobłażliwego, a nieraz pogardliwego przytyku, że kompensuje w ten sposób poro­

nione ambicje literackie; okazało się bowiem coś wręcz przeciwnego: że trzeba było po ten owoc sięgnąć wysoko, i to dla niektórych za wysoko, gdyż jeśli zaczerpnąć porównania ze znanej baśni o czarodziejskiej jabłoni, dzie­

dzina twórczości dla dzieci okazała się po­

dobna do złotych jabłek, które może zerwać tylko dobra córka, a przed niepowołanymi dłońmi uciekają w górę... \

,t .

O DZIECIACH NIE DLA DZIECI Trzeba przyznać, że w okresie między­

wojennym 1918— 1939, uczyniono duży krok naprzód w dziedzinie organizacji czytelnictwa dzieci. Największą zdobyczą była sieć dzie­

cięcych bibliotek publicznych, • które miały ogromne znaczenie w rozpowszechnianiu nawet najdroższej .książki >między niezamożną dzia­

twą. Tygodniki dla dzieci, jak ,:Słonko“, ;,Pło­

myczek" miejski i wiejski, redagowane w du­

chu postępowej myśli społecznej docierały do najdalszych krańców Polski; także pisma tygodniowe („Przewodnik -Katolicki") i peda­

gogiczne np. „Młoda Matka", zamieszczały wierszowane i opatrzone ilustracjami „do­

datki dla dzieci". Na tym jednak kończyła się upragniona demokratyzacja literatury dla dzieci. Nieliczne\ wydawnictwa, przystępne w cenie i na odpowiednim poziomie pedago­

gicznym oraz artystycznym (Zarembiny, Ja­

nuszewskiej, Krzemienieckiej, oraz wydaw­

nictwa „Sionka" i „Bluszczu"), nie mogły za­

spokoić głodu wartościowych książek dla dzieci na szerszy zbyt. Odwrotnie proporcjo­

nalnie do tego braku wzrastała produkcja ja­

skrawej tandety o charakterze brukowym oraz artystyczne wydawnictwa o wygórowanych cenach (od 4—7.50 zł.), którymi zarzucono ry­

nek księgarski w ostatnich latach przed woj­

ną. Zwłaszcza zbiorki Tuwima i Brzechwy jako najbardziej atrakcyjne wzbudziły powszechne zainteresowanie, mimo to jednak nie docze­

kały się w ciągu dwóch lat rzeczowej, bcz- inleresowncj krytyki. Pojawiły się o tych książeczkach bądź pochlebne, lecz niewiele mówiące recenzje, bądź napastliwe głosy, po­

mawiające wydawcę o zdrożne tendencjo wy­

zyskania gwiazdkowej koniunktury, by odu­

rzyć dzieci upajającą melodią i wyprowadzić je z domów rodzinnych na zatracenie, do „pół­

światka dziecięcego". Tego rodzaju tenden­

cyjna krytyka nie urabiała opinii, nie wska­

zywała innych dróg, nic podawała żadnych argumentów wykazujących dlaczego wiersze Tuwima i Brzechwy są istotnie dla dzieci nie­

odpowiednie, a nawet, mimo ambitnej troski o poziom artystyczny, kryją w sobie istotne niebezpieczeństwo.

Twórczość tych autorów, ich bogaty doro­

bek w dziedzinie literatury dla dzieci można, mimo pewnych różnic, omawiać wspólnie. Re­

prezentują oni ten sam intelektualistyczno- werbalny typ .twórczości dla dzieci, zdradzają tę samą skłonność do pomysłowych przeina­

czeń, igraszek słownych, paradoksalnych ze­

stawień. Wierszyk o „Grzesiu Kłamczuchu"

opiera się na zupełnie niezrozumiałym dla d/iecka, motywie kłam stw podświadomego spowodowanego bujną wyobraźnią. „Głupi Gabryś" z wierszyka Tuwima „sitem wodę czerpał, ptaki uczył fruwać, poszedł do ko­

wala, kozy chciał podkuwać", a obiektywizm tego opisu, zawierający dla człowieka dorosłe­

go swój, wzrusza jacy sens, staje się na użytek dziecka humorystyczną obserwacją cudzego nieszczęścia. „Trudny rachunek" — to nieo- bowiązujące kpiny z arytmetycznych działań, nad którymi nawet dorosły człowiek zastana­

wia się dłuższą chwilę, zanim uchwyci W nich programowy bezsens. Tuwim celuje w takim

„przewartościowaniu wartości" 1 subtelnych pointach. U Brzechwy przeważna część wier­

szyków osnuta jest na trawestacji znanych po­

wiedzonek, nadawaniu im nowego konkret­

nego sensu. A więc śledź 1 dorsz zjadają do­

słownie beczkę soli, by wypróbować przy­

jaźń; jeż z „igieł robi widły", a poniedziałek

„szuka kota w worku". Obaj autorzy lubują się w igraszkach dżwiękowo-slownych. „Ko­

mar przekomarza się z komarem", „raki win*

kiem się raczą", a „słówka" igrają ze „słufka- mi" (Tuwim), „Żuraw łyka żurawinę", a „żół­

wie gubią „1" (Brzechwa). U Tuwima te za­

bawki etymologiczne są, jak w „Zieleni", sa­

me sobie celem, u Brzechwy służą do wydo­

bywania efektów humorystycznych i dlatego wierszyki jego mają u dzieci większe powo­

dzenie. Już jednak następny tomik Brzechwy .„Kaczka dziwaczka" po dwukrotnie wydanym

„Tańcowała igła z nitką" wykazuje w pełni jałowość tego typu twórczości. Z trzech zbior­

ków Tuwima zawierających krótsze wiersze (dłuższe w „Lokomotywie" są niewątpliwie, lepsze) dałoby się złożyć zaledwie jeden to­

mik dla dzieci odpowiedni, zawierałby on jed­

nak wierszyki najmniej pomysłowe, banalne, bez wartości, w rodzaju. „Warszawy", „Listu do dzieci", „Dyzia nauczyciela". Wierszyki.

Tuwima prawdziwie czytelne dla dzieci, są mało oryginalne i nieciekawe, a te, które są interesujące i posiadają wartość artystyczną stają się utworami „o dzieciach nie dla dzie­

ci", tematem ich bowiem są obserwacje psychologiczne poczynione na dzieciach, lecz podane z punktu widzenia • doświadczeń człowieka dorosłego. Utwory tego typu są tak samo skondensowane w swej mądrości życiowej jak bajka (apolog), którą kiedyś z racji jej zawartości dydaktycznej uważano za najbardziej odpowiednią dla dzieci, nie zastanawiając się nad tym, że nonsensem jest wymagać od nich zrozumienia ciągłych alu­

zji do systemu wartości dostępnych' tylko dla tych, którym lata dały doświadczenie. Z cza­

sem zrozumiano, że dla dzieci o wiele odpo­

wiedniejszy jest utwór oparty na motywach baśni ludowej, pełnej cudowności i niepraw­

dopodobieństw, niepozbawionej także naiw­

nego sensu moralnego. Walka ze szkodliwą fantastyką baśni dla dzieci nie powinna się powtórzyć nawet w okresach największego realizmu, gdyż prawo do bezsensu w utwo­

rach dla dzieci — zwłaszcza młodszych — jest uzasadnione ich światopoglądem magicznym.

*

\

Cytaty

Powiązane dokumenty

dzi, przez którą się przewija mnóstwo jeńców włoskich i francuskich, można obserwować, jak co zgrabniejszy spośród nich wyszukuje sobie już po kilku dniach

Dzieje Polski odbywają się nie tylko nad Odrą i Nisą, ale w każdym słowie, które ugruntuje prawdę o ziemi sięgającej po Nisę i Odrę, i w każdej

Sprawa przez to jest ważna, ponieważ od świadomego swoich celów realizmu powieści Prusa zdaje się, być droga niedaleka do na­.. turalizmu, jako rzekomo

Gdy jednak pierwszy Farys jakby naprzekór klęsce politycznej, prześladowaniu 1 rozproszeniu filomatów oraz rozgromieniu dekabrystów, na przekór niewoli i rozpaczy

Abstrahujemy tutaj od sporadycznych wypadków wynaturzeń, dla których jednak i tak prawie zawsze da się jako praprzyczynę wyśledzić podłoże socjalne.. W ten

skiej opowiadał Burian, że sięga ona jeszcze ' czasów, kiedy siedział w więzieniu; kiedy miat przed sobą zamknięte drzwi, przez które się wchodziło, by

Żart, humor tych czasów był wówczas w rękach najmodniejszych poetów, którzy uważali się za wrogów faszyzmu i w wielu wypadkach może istotnie nimi byli.. Ale

tego czynu przyłączyli się nawet ci, co znali tajemnicę rozkazu, zdawali sobie sprawę z nie­. właściwości terminu, z niedostateczności