• Nie Znaleziono Wyników

Czerwony teatr (Literatura z lancą)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Czerwony teatr (Literatura z lancą)"

Copied!
120
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

i

§

# # # #

(3)
(4)
(5)

B IB L JO T E K A

D ZIEŁ W Y B O R O W Y C H

(6)

B IB L JO T E K A D Z IE Ł W Y B O R O W Y C H W y d a w n ic tw o ty godniow e

R e d a k to r i W y d a w ca F e l i k s G a d o m s k i

R o k 1 9 2 7 . T o i n 1 9 .

Ogólnego zbioru ser ja III, tom 136,

Cena tom« w prenum eracie:

w oprawie . . zł. i.39 Cena tom « poza p ren u m eratą:

w opraw ie • . z* 2.20

R e d a k c j a i A d m i n i s t r a c j a

W a r s z a w a , S i e n k i e w i c z a 12

(7)

ZDZISŁAW KLESZCZYŃSKI

CZERWONY TEA TR

(LITERATURA Z LANCĄ).

WYDAWNICTWO BIBLIOTEKI DZIEŁ W YBOROWYCH WARSZAWA, SIENKIEWICZA, 12.

(8)

PRINTED IN POLAND COPYRIGHT BY

BIBLIOTEKA DZIEL WYBOROWYCH

Sp. Akc. W yd.-Druk. „PRACA“ , Fr. Bogucki, K redytow a 3/4.

(9)
(10)
(11)

A le a jacta est.

— S p ó jr z — pow iedział do mnie niegdyś m ój przyjaciel — ja k d ziw nie u kła d a się nam życie w P o l­

sce niepodległej! L ed w o ustawiono graniczne słu p y, ledwo okopano jako tako ten sp ó łc ze sn y tabor, w k tó ry m schroniło się w s z y s tk o , co chce ż y ć — i u ż y ­ wać — zarówno zacni obyw atele, ja k i obozowe ciury (że nie powiem: s z c z u r y ! ) — za led w ie ugaszono groź­

ny pożar w o jn y, rozwaliło się sp o łecze ń stw o w edre- donow ych puchach bezpieczeństw a, jak, nie p r z y m ie ­ rzając, ł y k obskurny, k tó ry nagle o d z ie d zic zy ł spadek..

— Hm.

— Nie chrząkaj!

— M a m wrażenie, że przesadzasz. Nie w s z y s t ­ kim d zieje się tak aksamitnie...

— Nie p rzesadzam . M im o pow szechnego narze­

kania zarobili właściwie w szy sc y . T a k jest: w s z y s c y !

Bo, jeżeli s tw ie rd zim y nawet, że ten i ów miał p r z e d ­

tem w ięcej gotówki, że się tu c zy ł p r ę d ze j i że ten pro­

(12)

ces tycia został p o w s tr z y m a n y p rzez „wybuch nie­

podległości“ — m u sim y sobie powiedzieć, że w s z y s t ­ ko, co się działo daw niej, działo się pod b a te m !

— A a a — z tego p u n k tu widzenia.

— J a k iż może być inny p u n k t w idzenia?

— Racja.

M ó j p rzyjaciel j u ż nie żyje. Umarł nagle, piękną śmiercią Cyrana, rycerza z Bergeracu.

Nie w yjaśniło się do tych c za s — i napewno ju ż ni­

g d y się nie w yja śn i — c zy ja zbrodnicza ręka p r z y ­ śpieszyła jego zgon...

Z resztą, c z y koniecznie potrzebne je st m aterjal- ne pchnięcie? C z y ż ty lk o k ło d y zabijają?

Śmierć leci tysiąckroć p ręd ze j, niż ciężar, s to c zo ­ n y z kra w ęd zi ciachu..,

M e nziaf m ó; przy/acżef ß o x a n y w swem życiu.

A n i jednej.

Chociaż nieraz w k ła d a ł w łasną d u szę w c udzą p u s f tę — i przycfaw af spiżow ego fonu anem icznym brząkaniom obcych lutni...

G d y więc nie płaczą za nim n iczyje chabrowe, czy

agatowe oczy; g d y nie pławi się w z ło te j m elancholji

w spom nień niczyja pieśń — oddam dzisiaj p r z y j a d ę -

(13)

łowi ostatnią posługę ja — czło w iek m a ły i naw skroś p rzyziem n y .

Uczynię, to tem łacniej, że właśnie idą dnie sierp­

niowe, bardzo pam iętne, dnie niegdyś w o jen n e i s z u m ­ ne, a dzisiaj dziwnie, niezrozum iale głuche... W ła śn ie tak głuche, ja k g d y b y okres lat siedm iu b y ł stuleciem, dla w spom nień — niemiłosiernem...

A b y dać św iadectw o praw dzie starej, która p o ­ wiada: „Broń mnie, B oże, od przyjaciół, bo z n ie p r z y ­ jaciółmi sam sobie d a m ra d ę“ — postąpię tak w ła ­ śnie, jak na przeciętnego przyjaciela przystało:

— Z d ra d zę powierzoną mi tajemnicę.

Przyjaciel m ój p isyw ał wiersze i dram aty. G d y jednak p rzy szło pam iętne lato 1920 roku, nie pojechał za granicę robić propagandy, ani nie p rzy sta ł do ża d ­ nego biura prasowego, c z y sztabowego— ty lk o poszedł na h o n t i w d o d a tk u — z lancą.

Z tych czasów zach o w a ły się jego arcyw esołe a zarazem nieco zgryźliw e zapiski, w któ ryc h szy d z i z siebie i ze sw ych znajom yc h, parska śm iechem wręcz serde cznym i bluźrd patosowi zdarzeń, traktując w o j ­ nę, jak najgorszy teatr.

O w szem .

J e s t je d e n przedm iot, o k tó ry m mówi sze p te m ; y

jest jedno słowo, które w ym a w ia , blednąc:

(14)

— O jczyzna.

A l e szepce rza d ko — i rza d k o blednie. Zaiste!

P o d o b n y b y ł do owego g askończyka, k tó r y je szc ze w agonji u k ła d a ł o sobie ucieszne wiersze...

Macie zresztą ten d o syć la koniczny d ja r ju sz w o j ­ ny. Nosi kpiarski tytu ł: ,,Literatura z lancą“.

J e s t tam m otto z historji kla sy c zn e j: „ A lea jacta est".

T łu m a c z y się ono d ostatecznie w zestaw ieniu

z tytułem ...

(15)

10 lip ca 1920 ro k u .

O k a z a ło się, że p rz y sło w ia są n ie z a w sz e m ą d ro ­ ścią n aro d ó w . Z w łaszcza to jedno, o P a n u B ogu i o p iecu, ogrom nie w P o lsc e p o p u la rn e . O k a z a ło się, że n ied o b rz e jest sied zieć „jak u P a n a B oga za p ie c e m “ . S a ty sfa k c ja p ra k ty k o w a n ia t. zw. w olnej i n ie p rz y ­ m uszonej polskości m usi, m im o w szystko, tro ch ę k o szto w a ć.

N ajm ężniejsze w ojsko nie p o tra fi ły k a ć żyw ego ognia, ani robić jajec zn icy w k ap e lu sz u . Szczególnie w tedy, gdy je st zaw szone...

T o się u d aje p o d obno czasem n a k o ń sk ic h j a r ­ m arkach. No, i w In d jac h . A le n asz k lim a t naogół nie n a d a je się do robienia cudów . P o p ro stu , dw a r a ­ zy dw a — je st cztery.

O k a z a ło się...

— Co tam w iele gadać: T rz e b a iść do w ojska, bo inaczej P o lsk ę d ja b li w ezm ą.

11

(16)

mm

(17)

11 lipca.

Biją w nas, jak w b ęb e n . J e s t to tra g ic z n e i śm ie­

szne zarazem . Nie p o trze b a chyba tłum aczyć, d la c z e ­ go trag ic zn e? — D laczego śm ieszne? A, bo się w szy ­ scy obrażają! P a ro le d ’h o n n e u r: p o ło w a p o lsk ich ci- toyenów m a m iny p rzed ew sz y stk ie m obrażone... Oni nas piorą,

A m y się obrażam y!

P o szed łem dziś do fry z je ra i k a z a łe m się o strzy d z p rzy sam ej skórze.

— P oco? — p y ta.

-— Idę do w ojska.

— P a n d o brodziej ? ? ?

D ługo nie m ógł się uspokoić. M iał gębę ro z ż a lo ­ ną i pokrzyw dzoną. P o bezsku teczn ej polem ice ośw iad ­ czył, że m nie oszpeci, ale n a mój w y ra źn y ro z k az, że

13

(18)

żad n ej o d p o w ied z ia ln o ści za k o n se k w e n c je teg o o- brzydliw ego czy n u n a sieb ie nie b ierz e, że ranie u- p rz ed za , iż, w b re w p o w sze ch n em u m niem aniu, w b re w u ta rte m u p rz e k o n a n iu , ta k ie o strz y ż e n ie fa ta ln ie w p ły w a n a p o ro st w łosów ... Zaczem , pod zw an io jąc nożycam i, za czą ł m nie sm yczyć, c a ły czas g ad a ją c.

Oczywiście, u s k a rż a ł się n a los, k tó ry P o lsk ę p rz e ś la ­ duje, b o niedość, że niew iad o m o co b ę d z ie z w k ła d a ­ mi oszczędnościow ym i, złożonem i p rz e d la ty w k a ­ sach p o czto w y ch , ale nam jeszcze te ra z g ra n ic e n a ­ jeżdżają...

P o te m u d o w ad n iał, że to jest p o d ło ść ze stro n y b olszew ik ó w i sk a n d a l, bo p rz e c ie ż 13 p u n k tó w p a ­ n a p re z y d e n ta W ilsona...

W sz y scy m oi znajom i są śm ie rte ln ie o b rażeni.

J e d n i n a L enina i Trockiego, inni n a nasze N aczelne dow ództw o.

T rz ę są się po k a w ia rn ia c h :

— Nie! Ż eby do ta k ie g o b łam aż u dopuścić!

P rz e k o n y w a m się ze w z ru szen iem , że jesteśm y szalen ie d o b rze w y ch o w an y m n a ro d em . D aw niej, gdy trz e b a b y ło d aw ać k w a rtę , trz ę s ła się R z e c z p o ­ spolita. 1 te ra z się trzęsie. Boli n as n ie ta k t n a ja z d u ,

R o czn ica w z ię c ia B astylji, D zień m oich urodzin.

Z aciąg n ąłem się do 1-go p u łk u szw o le żeró w . W ła ­

śnie dziś! O b y to b y ł d o b ry om en!

(19)

15 lipca.

B yliśm y n a kom isji. M y— to zn a czy ochotnicy!

Je z u sie N a zare ń sk i... Co za kom ika...

W ięc n a jp rz ó d , sen ty m en t. W orki, wozy, w ago­

ny, tra n s p o r ty sen ty m en tu !

J e d e n z drugim , ło b u z tak i, p rz y p o m n ia ł sobie z p ó łro cz n em opóźnieniem , że n a sz y c h żo łn ierzy w szy gryzą, no, a n ie p rz y ja c ie l p ie rz e .

A le m iny — jak u p ie rw sz y c h ch rześcijan . P u b lik a , niczem w tram w a ju : p ó ł k o p y stu d e n ­ tów , tro c h ę sz tu b ak ó w , d rżący ch , czy ich jeszcze czasem ro d z ic iele n ie w y ta sz c z ą z w o jsk a za w ichry;

trz e c h , czy c z te re c h b an k o w có w ... Z iem ian kilku, b a rd z o z a d zierż y sty c h ... A ż dw uch fornali!.. W id a ć dziedzice sw oich m u rzy n ó w za ag ito w ali... P ró c z t e ­ go giser jeden, m orow y b ard zo , jak iś m u rarz, n o to ­

ry c zn y alkoholik, szew czyk... ,

15

(20)

No, i A n tk ó w kilku. — I ja.

W y m asz ero w aliśm y z k a d r y z o k ru tn y m fa so ­ nem . Z U łań sk iej, koło p o m n ik a ,,n ie p ra k ty c z n e g o “ k ró la, stro m o p o d górę, w A leje, p o tem N ow ow iej­

ską. N ie k tó rz y k o k a rd k i m ieli. N a piersi. A jakże!

Żeby w szy scy w idzieli, że się idą bić z d o b rej woli...

Że za k w a d ra n s gotow i są sp ły n ą ć k rw ią za tę s k o ­ ła ta n ą , n ie m ra w ą społeczność...

— P a ra d n e !

R ej w odził m ięd zy nam i jakiś g a z e c ia rz z n ad W isły, fra n t n ad fra n ty . S ie n k iew icz o w sk i R zęd zian nie w a rtb y m u b u tó w ściągać: bo to s p ry t s z a ta ń ­ ski, p rz y te m w erw a!

O sio d łał w . p ię ć m inut dw u h rab ió w , k tó rz y się te ż zaciąg n ęli do szw o le żeró w (tak, p ro sz ę p ań stw a!)

— osio d łał s tu d e n te rję — i tę lite r a tu r ę od siedm iu boleści, też.

— P rra w a ! — L ew a! P rra w a ! — L ew a!

S zed ł z nam i w a c h m istrz jakiś i dw u p lu to n o ­ w ych, dla p o rz ą d k u , bo p rz e c ie ż k u p a b y ła duża;

ale co ta m w a c h m istrz i w ogóle, sza rże ! Z bledli w szy scy w obec te g o a n d ru s a w a rszaw sk ieg o !

— P an o w ie, to w a rz isz e ... Do ch o lery ciężkiej!

A lbo jezd w ojsko, alb o n im a? J a k się p an o w ie w no-

16

(21)

gie nie m ogą zgodzić, to m ożeby lepiej w ró c ić do ty k o ch a n y k a d r y ? O, ran y ...

B yło gorąco. P o t sp ły w a ł n am z czół. Bo te ż n ik t nie b y ł zw y czajn y w alić ta k im w ielkim k ro k ie m po bruku...

A sw oją drogą, w tern coś jest, w m a sz e ro w a ­ niu. K ied y się ro z trz ę sio n e , dow olne, n ie z rę c z n e r u ­ chy m asy zw iążą — k ie d y ludzi w p ew n ej chw ili ogarnia i porw ie ry tm pochodu, u s ta la się n ag łe w sze­

re g ach jak ó w aś p łynność, p o to czy sto ść, n a jcz y stsz a ra d o ść ru chu! P ie rś o d d y c h a szybciej, m ięśn ie się p rę żą, głow a m im ow oli idzie do góry, oko b łyszczy

— co tam b łyszczy: w yzyw a!

C h r i ł o b y się ta k iść grom adą, nic a nic nie zw łó- cząc, p ro sto n a w ro g a — i bić w e ń ta ra n e m woli, k ru sz ą c w szy stk ie p rz eszk o d y ,..

-— T o ro z k o sz m arszu .

Cóż d o p iero — k a w a le ry jsk i c w a ł?

P rzyszliśm y n a p o d w ó rz e dom u, w k tó ry m ,,za­

sia d a ła " św ietna kom isja, w b ard zo pięknym p o rz ą d ­ ku.

J a k o ś ta k się stało , że k a ż d y p rz e d te m pom y­

ślał, iż w y p a d n ie się godnie z a p re z e n to w a ć . W k r o ­ czyliśm y te d y n a ów dziedziniec, jak jed en grzm ot.

C z e r w o n y t e a t r

17

(22)

N a w e t p ru sk ie żołdaki, w y tu p u ją c e p latfu sem r e ­ s p e k t d la jeneralicji, le p ie jb y te g o nie zrobiły...

I n a ra z p rz y w ita ł n as ra d o sn y fa lse t:

— Jó ziu , b ra c ie - p a trjo to , ty ta k ż e tu ta j?

N asz an d ru s skoczył się w ita ć z drugim a n d ru - sem, k tó ry ów o k rz y k w ydał. B yliśm y źli, bo to nam p o p su ło tro ch ę efek t debiutu. T ym czasem zaczęły się m ięd zy nim i p u b liczn e czułości:

— T e, frajer, aleś ty sam y ch h ra b ió w n afaso - w ał, jak B oga m ojego kocham !

P o chw ili:

— K om b in ato r, słow o daję! C hce z p an a m i k o ­ n iecznie n a w ojnę jech ać konno!

— P aszoł, bo się to w a rz y stw o obrazi.

— W ta k i ch w ili? N a ro d a k a ? Co te ż ty m ó­

wisz, Jó z iu ? P rz e c ie ż m am y h u rte m n a tego b o lsz e ­ w ik a iść... N ie? M usi być so lid arn o ść w p ro le ta ria ­ cie?

P rz y c ią ł i m nie:

— P a n d o brodziej ta k ż e tu ? O, to już będzie m o ro w a o fen zy w a n a ty c h ru sk ó w : ja p a n a d o b ro ­ dzieja znam . P a n do g a z e t pisze, w iem ... A le poco p a n sobie w ło sy sp u ścił? Nie szk o d a u ro d y ?

Z iem ianie się chm urzyli, b a n k o w c y i stu d en ci p a rsk a li śm iechem . Z robiłem , zdaje się, m inę n ie w y ­

18

(23)

raźną, bo po m nie to dziecię W a rsz a w y jeździło je­

szcze tro c h ę w sze rz j w zdłuż. A le g n iew ać się, o- sta te c z n ie , n ie b y ło o co? B yło czło w iek o w i ta k jakoś głupio i m ię k k o n a sercu... Bo jakże... W sz y ­ stk ie stany...

U trw a lił w e m nie tę „ w sz e c h sta n o w ą “ rz ew n o ść jakiś sk ry b a w ojskow y, gdyśm y w eszli n ieb aw em do sal kom isyjnych; u trw a lił liljow ym o łó w k iem K oh- -i-n o o r (a m oże i k ra jo w y m M ajew skim ) n a gołych ło ­ p a tk a c h .

B yliśm y bo w iem ro z e b ra n i do n a g a i p isan o nam n a p le c a c h dla w ięk szej szy b k o ści p ro c e d u ry , cyfry kolejne...

— M iły Boże! 0 ta k i sam d ro b iazg w y b u c h ła za czasów n iem ieck iej o k u p ac ji m a ła re w o lu c ja w R ypińskim , czy P łockim : nie ch ciały h a rd e polskie ch ło p y pozw olić, żeby im p lu d ra k i w y p isy w ały n a p le c a c h ta b lic z k ę m nożenia...

T e ra z je d n a k n ik t się nie o b ra żał.

P ara d o w aliśm y , jak ra jsc y św ięci, trzy m a ją c o burącz d o ln ą g ard ero b ę i d a ją c jed y n e w swoim ro d zaju w idow isko k u c h a rk o m i m łodszym z p rz e ­ ciw ka.

19

(24)

2 p ierw szej izby do drugiej, z drugiej do trze*

ciej. Ja k im ś k o ry ta rz e m o w oni do teg o sto p n ia w oj­

skow ej, że aż się sła b o ro b iło — znow u do p ie rw ­ szej sali, K o lejk a sto lik ó w , p rz y k tó ry c h sp o ce n i i u ty tła n i w a tra m en cie podoficerow ie i p isarz e ko ­ m isyjni n o to w ali piln e p erso n alja , lata, k w a lifik a cje zaw odow e, p o trz e b n e i n ie p o trz e b n e szczeg ó ły oso­

biste...

O k u lista te ż ta m był. D rżałem , że z a k w e stio n u ­ je m oje 9 d io p ry i pośle m nie do d jab ła...

A le b a d a n ie o g ra n ic zało się, jak em s k o n s ta to ­ w ał, do s te re o ty p o w e g o p y ta n ia :

— P a n d o b rz e w idzi ?

K ażd y n a tu ra ln ie o d p o w iad a ł, że w idzi ś w ie t­

nie. A w ięcej nie w y b re d z a n o . Bo —-

B olszew icy p odchodzili już pod B iałystok...

B yły chw ile b a rd z o osobliw e. Z ap isał m i się w p am ięci p ew ie m s ta ro z a k o n n y o b y w a te l, k tó ry c h c ia ł k o n ieczn ie do k a w a le rji. P o k rac zn y , nizki, z z a p a d ­ n ię tą piersią, niesam ow icie ow łosiony, sta rsz a w y ja ­ kiś człeczy n a, m oże k ra w ie c ? M oże k a m a sz n ik ?

— N a o chotnika?

20

(25)

I zam yśliłem się m im ow oli n a d dziw nym fenom e­

nem, k tó rem u je s t n a im ię: P olska.

P om yślałem , że ty sią c e g łupców w y ła ż ą ze s k ó ­ ry, żeby ten k ra j w szystkim d oszczętnie obrzydzić, zohydzić... T ysiące id jo tó w w y jm u ją zeń d robne śru b ­ ki i m utry, flan sze i p ak u n k i, d em o n tu ją, ro z b ie ra ją , ro z k ła d a ją ... In n i znów k ra d n ą fu n d am en ty , ceg ła po cegle,,. S zarp ie się, p iw a i in try g u je belle alliance israelite — a p rzecież z n a jd u ją się jeszcze czasem ta c y b ie d a c y z n ale w k o w sk ie g o g h e tta , k tó rz y ch c ą za w sz e lk ą c e n ę iść do po lsk iej k aw alerji...

C zem że jest w obec teg o p a trjo ty z m m oich s z a ­ now nych kolegów , k tó rz y p o stan o w ili słu ży ć w p ro ­ p agandzie,.. W b iu rac h ... W sztab a ch ... K tó rz y chcą inform ow ać... p isać odezw y... ry so w a ć p la k a ty ... k a ­ ry k a tu ry ...?

Co ja z n a c z ę ? Co m y zn a czy m y ? K a żd y m a p rz e ­ cież ty le do stra c e n ia : tra d y c ję , g łęb o k ą, jak ocean...

J ę z y k u k o ch a n y , jak w ła sn e nazw isko.,, Ziem ię, n ie ­ ra z b a rd z o b o g a tą } n iep o sp o licie p ię k n ą ... S ztu k ę, p o ry w a ją c ą w niebo...

— te n śm ieszny c z ło w ie k ?

U pał. J e s te ś m y p ó łn ad zy , a p rz e c ie ż o blew am y się gorącym po tem . W o d z ą nas od A n n a sz a do K ai-

21

(26)

łasza. O d sto łu z d o k u m en tam i, do d re w n ia n e j gilo- ty n k i, sp a d a ją c e j n a ciem ię. Z ta m tą d do jakiejś w a- gi...

W re sz c ie k o n iec. H o łu b iec i p o d zięk o w an ie. Zo­

staliśm y, z p a ru w y jątk am i, przyjęci.

(— B olszew icy p o d ch o d z ą pod B iałystok...) W ra c a m y do k ad ry .

N ie w iem , jak się czuje m ło d a o b lu b ien ica p rz e d n o cą p o ślu b n ą. Z ap e w n e ta k , jak czuliśm y się w ó w ­ czas w szyscy. B yło nam g o rą co — j głupio — i ta k jakoś p o ry w a jąco w zniosie — i śm iesznie...

N ie to, że się jakiegoś w ielk ieg o czynu d o k o n a ­ ło. G d zież tu w ielk o ść? O b o w ią zek , spełniony, jak się rz e k ło z w ielk iem opóźnieniem ..,

A le m oże w łaśn ie św iadom ość tej obłożnej ch o ­ ro b y P o lsk i — p o łą c z o n a ze św iadom ością, że się p rz e c ie ż tej ch o ro b ie n ie d a zab ić organizm u, że się je d n a k w k ro c zy , że się, p sia k re w ! — rę c e po ło k ­ cie urobi, głow ą m u r p rz eb ije, a nie d a — nie da!

M asz ero w a liśm y aleja m i U jazdow skiem i, z p o ­ w ro te m n a dół, n a U ła ń sk ą . W a rsz a w a , niew iad o m o zkąd, już się d o w id ziała o n aszej ,,gotow ości bojo­

w ej".

M oc k o b ie t w jasn y ch su k n iach , w jasn y ch k a ­

22

(27)

peluszach, o zdobnych p an to fe lk a c h , w y leg ła n a c h o d ­ niki, J a c y ś s ta rz y pano w ie. J a c y ś chłopcy...

K toś, bez d o sta te c z n e g o pow odu, d ał nam b r a ­ wo. O k lask te n p o d ch w y ciła g ru p a najbliżej s to ją ­ cych osób — i ta k już to w a rz y sz y ły n am te o zn ak i łatw eg o en tu zja zm u p rz e z c a łą drogę do k o sza r.

Im dalej, tern było gorzej. K to ś w tłu m ie zdaje się, siąk ał... K toś bodaj n a w e t p o ch lip y w ał... (Ma- zgajski naró d , te polaki!)

K ilk a m ło d y c h , k o b ie t szło za nam i w p ew n em oddaleniu. Z ap e w n e m iały w sz e re g a c h o ch o tn ik ó w

— k re w n y ch , b ra ci, czy n arzeczo n y ch ...

A to w a rz y sz e fo rn ale w su w ali u k ra d k ie m chleb z k ie łb a są , aż im się uszy trzę sły ! O, z a ra z m ożna było poznać, z kogo n a fro n cie b ęd zie p o ciec h a, k to się n a w ojnę n a d a b ez fra z e só w i głupich, p a rs z y ­ w ych sen ty m en tó w .

G dyśm y w e sz li m iędzy d rz e w a Ł azien iek , gdy b ły sn ę ła ta fla cichej w ody, d rzem iącej p rz e d ślicz­

nym, opuszczonym p a ła c e m — o c k n ą ł się n a ra z n a sz guide n ad w iślań sk i, m iły an d ru s — i za in to n o w a ł:

— ,,M ary śk a , M ary śk a ..."

I w ta k t tej n ie w y b re d n e j pio sen k i, odbijając stro fy obcasam i, szliśm y n a d ó ł do k a d ry I-go p u łk u

23

(28)

szw o leżeró w — do n aszej k a d ry — dum ni, jak bo ­ gowie!

P om yślałem :

— D alibóg, że to jest conajm niej ró w n ie p ięk n e, jak w iersze R im baud...

24

(29)

18 lipca.

M am y w n aszy ch k o sz a ra c h od sam ego ra n a ru c h n ieb y w a ły . O d b y w a się bow iem ,,p o śp ieszn y w y p iek szw o le żeró w ", N iew iadom o jeszcze, czy się c iasto u d a — czy te ż w yjdzie m oże z m alu tk im z a ­ k a lc e m ?

N a d o b ry c h ch ę ciach , oczyw iście, nie zbyw a.

W ięc to c z ą się boje zgoła n ad z w y cz ajn e — m ię­

dzy du ch em w ojskow ości, że ta k pow iem , a ,.w re­

dnym du ch em cy w ilb a n d y 1". T erm inologja naszeg o w ach m istrza - szefa.

M oże ta m gdzieś, w innych sze ro k o ściac h , ćw i­

czą żo łn ierzy lepiej... A le już c h y b a nigdzie ta k g o r­

liw ie, jak u nas!

T rzeb a p rz y te m zauw ażyć, że, ja k to zw ykle b y ­ w a w polsk iem życiu, rz e c z sp ro w a d z a się p rz e w a ż ­

25

(30)

nie do im prow izacji. Im p ro w izu ją w yższe szarże, im prow izują su b a lte rn ! — no, i m y też.

Z p o w o d u ogrom nego n a p ły w u och o tn ik ó w , k tó ­ rz y sy p ią się te ra z , jak z rę k a w a , n ie m a m ow y o r e ­ gularn y m m an eżu , o strze ln ic y , o ćw ic zen iac h b ro ­ nią i m u strze.

W y p ę d z o n o n as w p ra w d z ie raz, czy n a w e t dw a ra z y n a plac — ale sk o ń czy ło się n a k ilk u b acz- n o ściac h i ró w n a n iach ...

K onie w stajn iach , o b ż a rte , jak bąki, ro z n o szą żłoby. O giery rż ą. K lacze k w icz ą. D y żu rn i w a lą się z nóg, bo prócz naszy ch dw u fornali, k tó rz y się z n a ­ ją n a tern — n ik t nigdy p rz y k o n ia c h nie chodził...

P an o w ie ziem ian ie lepiej k a p u ją , ale te ż nie- bardzo, bo in n a rz e c z z a w o łać tu b a ln ie :

— A n te k ! K a sz ta n a osiodłaj, duchem — ! a in­

n a znów rz e c z — chodzić k o ło ta k ie g o k a s z ta n a p e r ­ sonaliter, albo w ynosić gnój z p o d szkapy...

W ta k ic h w a ru n k a c h dzieją się je d n a k od cz asu do czasu rz e c z y em ocjonujące i p e łn e u ro k u .

W c zo ra j w p a d ł do szw a d ro n u p e w ie n m ło d y ch o ­ rąży, za rzą d ził zb ió rk ę , w y p ro w a d z ił n as n a sam k o ­ n iec p lacu i — rą b a ł p rz ez d o b re pięć m in u t jakiś w iecheć. P o k rz y k iw a ł p rz y te m w ście k le :

26

(31)

— O! T o się ta k robi, oferm y zatracone!

A le a ta k g o rliw ości m in ął dziw nie szybko. Na z a k rę c ie ścieżki, p ro w a d z ą c e j do nas, u k a z a ły się d w ie p a n ie ; je d n a s ta r a i g ru b a , d ru g a m ło d a i sm u­

kła.

N asz ch o rąży zaw o łał:

— C zekać! J a z a ra z — i ty le śm y go te ^ o dnia w idzieli.

(O kazało się potem , że to b y ła jego n arzec zo n a z m atk ą. C hłop zakochany, m łody...)

N ie d ziw ota, że w o lał pójść z niem i, jak rą b a ć k u k łę słom ianą... No, i nie do w ied zieliśm y się, k tó r e cięcie jest n ajb ard ziej m o rd e rc z e i zgubne d la n ie ­ p rzy ja ciela, K o led zy są zdania, że jak się n a d a rz y okazja, to sam i sobie stw o rz y m y p o trz e b n ą te c h n ik ę . Z łote słowa!

Coś o k ro p n e g o ! S ta ję n a zb ió rk ę . P rzy c h o d zi jakieś indyw iduum , k tó re m a dw ie naszew ki czerw o­

ne — 1 p a trz y dziko. W yciągam do niego ręk ę i w y­

m ieniam m oje nazw isko. K o led z y szep cą g orączko­

wo: — ,,M ówisz do k a p ra la , w a rja c ie !“ — słow o ho ­ noru, że nie w iedziałem . K toś za le ca mi półgłosem , żebym się p ręży ł. P rę ż ę się, W y c ią g n ięta m o ja rę k a wisi w pow ietrzu. K a p ra l — (albow iem on to był) — m iażdży m nie spojrzeniem . P ręży m y się w szyscy.

P ó łp lu to n . J a — (Dr. Lit. D r. J u r) — k ilk u ziem ian,

(32)

jed en stu d e n t, znakom ty footb alista, jed en m alarz, je ­ den ginekolog i je d e n głuchoniem y. (P rz y ję to go do n as p rz ez om yłkę. Z o stał później p rz y d zielo n y do P ro ­

p ag a n d y ).

K a p ra l p rz em aw ia!

J a k stra sz liw ą elokw encję p o sia d a ł ten cz ło ­ w iek! M ów ił o b ra zam i jak A p o k a lip sa , a k a ż d y o b ra z n a w iek i ry ł mi się w w y o b ra źn i. D o k ład n ie słów n ie p am iętam , bo b yłem do głębi w zruszony, p a ­ m iętam ty lk o n a jp rz ó d te ob razy — a p otem jeszcze

ra z te obrazy... W ię c n a jb a rd z ie j u tk w iło m i w p a ­ m ięci ta k ie w id zen ie: W ojsko (w ieloryb) p o ż e ra cy- w ilb an d ę (m ałe p iesk i). P a n Bóg grzm i (n a w a łn ic a ), w szy stk ie k o n ie w sz w a d ro n ie się śm ieją. C zy m oże kom u się zd a je , że jak w szy stk ie konie w szw adronie się śm ieją, to je st zab aw n e? 200 k oni? O, nie! T o jest p rz e ra ż a ją c e !

P o te m jeszcze p rz e d s ta w ił nam ta k ą w ie lk ą Oferm ę, to n ącą w m orzu C ykor)i... M iałem w rażenie, że z a p a d n ą się w ziem ię. K olega ziem ianin sch w y cił m nie za ram ię a fo o tb a lista chw iał się, ja k sitow ie.

P otem jeszcze m ów ił nam k a p ra l o obow iązkach w zględem p rzełożonych, p rzy czem w y jaśn ił dobitnie, jak w ielk a p rz e s trz e ń dzieli p o sp o liteg o o c h o tn ik a od p u d k o rd y n a n sa w a c h m istrz a - szefa. W tern m iej-

38

(33)

scu jeden z ziem ian ry k n ą ł p łacz em a w szyscy p o ­ zo stali czem p ręd z ej p o o d p in ali k o k a rd k i... W re sz c ie k a p ra l sk o m en d ero w ał:

— R rrro z e jść się!

J a rozszedłem się p rz ez lew e ram ię, sk u tk ie m czego m u siałem w ró c ić i z m iejsca rozch o d zić się d w a n aście ra z y p rz e z p ra w e ram ię. P rz y sz e d łe m w ó w czas do w niosku, że K o p e rn ik b y ł tum an.

— P o te m b y ła zupa. G ro c h ó w k a.

N iegdyś. Z anim u z y sk a łe m sto p ie ń dr. Lit. dr.

jur. — p rz e z trz y la ta o p iek o w a łe m się sy m p a ty ­ cznym b a rd z o chłopcem , m łodym h ra b ią P ie tu c h o - w iczem . O d b y w a łem z nim d łu ższe ra jd y k a w a le ry j­

skie, ba! ra z n a w e t, n a im ieniny cioci m ojego pupila, pojechaliśm y k o n n o ze S n o b in a do B ezb e reź n i, o p ę ­ ta n y c h siedem mil bez p o p asu . M yślałem , że do b rze

jeżdżę konno...

Ł a tw o w y o b ra zić sobie m oje uczucia, gdym, p o ­ ra ź p ie rw sz y jad ąc n a m aneżu, u sły sz a ł ste n to ro w e

-— T e, ochotnik! T rz e c i od k o ń ca . J a k jedzie. Nie jech ać mi tam n a rodzinie!

J e s te m sie ro tą . M am ty lk o dw ie s ta re ciotki.

Czy sobie ranie w y o b ra ż a c ie jadącego k o n n o na dw u sta ry c h c io tk a c h ?

29

(34)

Nie d ali m i jechać... „n a ro d z in ie “, k a z a li n a to ­ m iast w szy stk im b ez w y ją tk u jech a ć „n a o g o n ach “ . To znaczy, żeśm y m usieli n a p ie ra ć końm i n a zad y k o ń sk ie a k o n ie b y ły w sz w a d ro n ie w ierzgliw e i je­

ch a ć n a ogonach b y ło n ie p o d o b ień stw e m . K olegę g inekologa k o p n ę ła w u d o k a s z ta n k a p re z e s a O zor- k o w sk ieg o oddziału zw ią zk u ziem ian. B ied ak k u la ł p rz e z c z te ry dni. P o te m m usieliśm y n a ro z k a z w s k a ­ k iw ać n a k o ń b e z strzem io n . M iałem w yjeżd żo n ą k lacz, w ięc d w a ra z y m i się to u d a ło — za trze cim ra z e m jed n ak było to b a rd z o bolesne...

N ie ste ty , nie m ogę bliżej objaśnić, d laczego — T ego d n ia m ieliśm y b. d o b ry obiad. — G ro c h ó w k ę.

W ięk sz o ść z n as p rz y sz ła do k a d ry w e w łasn y c h m u n d u rach . W y g ląd a liśm y n ad z w y cz aj b a rw n ie . K il­

k u m iało la m p a sy k o lo ru k rw i, k ilk u m iało a m a ra n t, jed en by ł c a ły k h ak i, jed en zielony, a jed en g ra n a ­ tow y.

K iedyśm y po ra z p ie rw sz y zo stali w y z n acz en i

n a w a rty (12 godzin) — p a d a ł d esz cz i p o zach o d zi-

ło nam n a n ieb iesk o . Ju ż to trz e b a stw ierd z ić , że

n asz p rz em y sł te k s ty ln y i tk a c k i p o sia d a lich e

b arw n ik i. W tym sam ym m niej w ięcej czasie p ew ie n

(35)

o ch o tn ik ca łk ie m sz c z e rn ia ł a inny — d o szc zętn ie sp o m arań czo w iał.

0 m ały w łos b y łb y m u siał s ta n ą ć do k arn eg o ra p o rtu , aleśm y w y tłu m acz y li p lu to n o w em u , że on nienaum yślnie.

D nia teg o piliśm y M o n astik K a n to ro w icza ...

Z aw sze s ta ra łe m się ra cjo n aln ie u sta lić m oje s to ­ su n k i do sp o łe c z e ń stw a , k ie ru ją c się w ty c h rz e ­ czach w yso k o o d czu ty m p ojęciem o b o w iąz k u i o d p o ­ w iedzialności. (Hm...) Nie zaw ah am się n aw et i p o ­ w iem , że b y łem n ie za w o d n ie jednym z ty c h n ielicz­

nych, dla k tó ry c h p a trjo ty z m jest g w iazdą życia. B y­

łem p rz y te m sk ro m n y i w y m ag ałem od ojczyzny n ie ­ w iele. P ow iem jed n ak , że k ied y z ła p a łe m w k o s z a ­ ra ch p ie rw sz ą d u żą p ch łę, zd a w ało mi się, że ca ła P olsk a n a m nie p a trz y , że w znosi k u n ieb u z a łz a w io ­ n e oczy (Polska) i sze p ce: ,,P olicz m u to, Boże, w szak c ierp i dla m n ie “ .

N ieb aw em je d n a k p rz y sz e d łe m do w niosku, że nie w a rto się ro z c z u la ć z ta k m ałej p rzy czy n y , alb o ­ w iem o ch o tn ik w k a d rz e ta k się m a do pch ły , jak

1 : 10,000.000. T o mi d ało zu p e łn y spokój ducha. A k ied y ginekolog h an ieb n ie z d e z e rte ro w a ł do szp itala,

31

(36)

(ktoś m ów ił, że go nam zafasow ali, ale nie w ierzę, bo co po ginekologu w u ła ń sk im sz p ita lu ? ) z a fa so w a ­ łem M aok ginekologa i stało mi się całkiem dobrze.

(T eraz P a n i zrozum ie, P a n i Liii, jak n ie p o trz e b ­ ną, jak n ie sp ra w ie d liw ą i n ie słu sz n ą b y ła sce n a, k tó ­ rą mi P an i w ó w czas zro b iła !? C zy m am p rz y p o ­ m nieć?... P rz y sz e d łe m do P an i w odw ied zin y za p ie r­

w szym u rlopem , a P a n i b y ła teg o d n ia b ard zo d o b ra dla m nie, u sia d ła P an i p rz y m nie i g o to w ą b y ła bodaj

a ja się o d su n ęłem ?,..

O, pani! J a nie ch c ia łem do p u ścić do tego, żeby m oją uko ch an ą g ry z ły m oje... pchły!)

W ra c a m jeszcze m yślą do ty ch b o h a te rsk ic h czasów , k ied y to nas, cy w ilnych zjad aczy chleba, p rz e ­ rab ian o ,., nie n a anio łó w w p ra w d z ie , ale n a k a w a le - rz y stó w . C zasu było m ało, a m ieliśm y być m orow i.—

T o słow o nie w yw odzi się od ,,m ory“ — n ie od ,,m ur‘s ani te ż od ,,m ór“ — ty lk o od: ,, m or ow iec". („M oro- w iec" znów — w yw odzi się od ,,m orow y").

K a d ra piecze m o ro w có w z tej sam ej m ąki, z k tó ­ rej się piecze zw y k ły c h szereg o w có w , z tą ty lk o ró ż ­ nicą, że m orow iec, ta k jak razo w iec, n iem a po w łó - czysto ści i śnieżnego p o w a b u ,,p rz ed n iej p szen n ej", m a n a to m ia st za d z ie rż y sto ść i tęży z n ę. W z ię to nas

32

(37)

o stro n a ż a rn a k o sza ro w e, zapo-w iadając, iż k to b y t e ­ go nie w y trzy m ał, zo stan ie p o w sze cz asy ogłoszony za oferm ę. K a żd y b y w o lał ra c z e j zn a le źć się p o d z a ­ rz u te m ciężkiej zbrodni, np. k ra d z ie ż y z w łam aniem , alb o zbro jn eg o ra b u n k u . T edy, jeśli k tó ry z n as b y ­ w a ł b odaj o fe rm ia sty — lecz y li go z te g o d o b rz y k o ­ led zy ra d ą, p rz e stro g ą , w zględnie, rę k o czy n e m .

D y scy p lin a b y ła szalo n a. B ez p rz e p u s tk i n a m ia­

sto n ik t nie w y ch o d ził (chyba, że„.)

C zerw ony te a tr . 3

(38)
(39)

21 lipca.

M yśleliśm y, że dziś n a re sz c ie dow iem y się c z e ­ goś w ięcej o sz tu c e w ojennej; od sam ego ra n a z a rz ą ­ dzono o stre pogo to w ie i zab ro n io n o w y c h y la ć się z koszar. P o w sta ły n a w e t n a te m tle ró ż n e dom ysły, jedne głupsze od drugich.

W ięc k ilk u m oich k olegów tw ierd z iło , jak o b y w lasach W ilan o w sk ic h p o k a z a ły się zbrojne w a ta h y hultajstw a. (Tak w ła śn ie pow ied zieli: ,,Z brojne w a ta ­ hy h u lta jstw a “ ■ — no, czyż nie sien k iew ic zo w sk ie c z a ­

sy n astały...?)

Inni p rz ech w a lali się, że sły szeli od p lu to n o w eg o Pyry, jakoby w W a rsz a w ie w y b u c h ły jak ieś ro z ru ­ chy, k tó re my, szw o le żero w ie, b ęd z ie m y p o sk ra m ia ­ li... szarżą.

— Ł adna p e rsp e k ty w a !

35

(40)

Inni w re sz c ie o p o w iad a li o cz ek a ją c y m nas — dziś jeszcze w y m arszu n a fro n t. O s ta tn ia w ia d o ­ m ość w y w o ła ła k ró tk o trw a ły i p o w sz e c h n y e n tu ­ zjazm . A le z a p a ł w y p a lił się, jak słom a: jasne było, że w obecn ej kondycji, zu p e łn ie n iew y ćw iczo n y ch jeszcze o c h o tn ik ó w nie poślą.

I, gdyśm y ta k rajco w ali, jak p rz e k u p k i, w p a d ł oko ło 8-ej z ra n a za d y sz a n y w a c h m istrz i z a k o m e n ­ d ero w ał:

— P ie rw sz y p lu to n — sio d łać konie.

Pobiegliśm y k łu se m d o sta je n { zro b iło się p ie ­ k ło. T em u się kard a r za w ieru sz y ł, ta m te n go w ogóie nigdy nie m iał... J e s z c z e się kom uś p u ślisk o u rw a ło , kom uś p o p rę g trz ą sł, k to ś k o n ia nie um iał osiodłać, bo się, jucha, z a s ta ł i ta ń c z y ł tw o -ste p a ...

L ance n am k a z a n o b ra ć, a nie było p rz y s tr z e ­ m ionach tu lejek ...

T rz e c h lu d zi w p lu to n ie w ogóie jeszcze nie m ia­

ło k arab in ó w ...

D w u nie m iało szabel...

A z n a la zł się n a w e t ta k i eg z em p larz , k tó ry , jak się ok azało , nie m iał an i siodła, an i lancy, ani k a r a - b in a — ty lk o p o zw o le n ie ro d z ic ó w n a w stą p ie n ie do w ojska, w y d a n e z uw agi n a to, że srogi ten szw ole­

że r liczył sobie d o p iero 16 lat...

86

(41)

— S odom a-G om ora!

P rz y g a lo p o w a ł k o n n o n a sz d o w ó d c a s z w a d ro n o ­ wy, sy m p a ty c z n y p o ru c z n ik K o tłu b aj, czerw o n y , jak b u ra k , w ściekły, jak ro z ju sz o n y la m p a r t — i za c z ą ł ry c z e ć n a c a łe k o sza ry , że n as k a ż e n a 24 go­

dziny p o sta w ić p o d siodło — w n ajlep sz y m zaś r a ­ zie — za m k n ą ć do p ak i, czy coś tak ieg o ...

D o p iero ra p o r t w a c h m istrz a , złożony szep tem , b ard zo k o n sp irac y jn ie , u ra to w a ł sy tu a c ję . P o ­ ruczn ik z a k lą ł b a rd z o sz p e tn ie , p o w ied z ia ł;

— M ałpi t e a tr i bałagan, jak m a tk ę kocham ! A le o chłonął.

W re sz c ie p lu to n d o siad ł k o n i i w y w a lił się na plac p rz e d k o szaram i.

U szy k o w an o n as z n iejak im tru d e m w sze reg ro z w in ięty (ogier p re z e s a ry p iń sk ie g o o d d ziału Z w ią­

zku ziem ian s ta w a ł d ę b a i rw a ł się do k la c z y p ro k u ­ ren ta) — i ro z k a z a n o s p re z e n to w a ć szable...

Co p o te m było, już nie p a m ię ta m , b o się zrobił sądny dzień...

Znaleźliśm y się p o te m n a K o szy k ach , p rz e d ko­

ściołem, i długo cz ek aliśm y n a k a ra w a n . U m arł jakiś p u łk o w n ik i m ieliśm y go o d p ro w a d z a ć n a P o ­ wązki, jako p lu to n honorow y.

37

(42)

S łońce p ra ż y ło n iełito ściw ie, K o n d u k t szed ł ż ó ł­

wim k ro k iem — a my, ściśnięci k o łn ie rz a m i do o b łę ­ du, tra w e rso w a liśm y u sta w ic z n ie po b o k a c h n ie w e ­ sołego w ozu, usiłu jąc p o sk ro m ić z d e n e rw o w a n e k o ­ nie... O b n a żo n e szab le cie rp ły w garści, sze n k le m d lały z w ysiłku...

T a k ciągnęliśm y w o ln iu tk o p rz e z W a rsz a w ę , salu to w an i p rz e z w ojskow ych, o d p ro w a d z a n i w z ro ­ kiem ' p rz e z k o b ie ty , zo staw ia jąc za so b ą o d k ry te gło­

w y i szm er:

— O chotnicy!

N a p lacu T e a tra ln y m k o ń m ojego kolegi p r z e ­ stra sz y ł się tra m w a ju i o m a ły w łos nie s tra to w a ł księd za, idąceg o za krzyżem ...

Ż ałosna h u m o ry sty k a!

W chw ilach, gdy o rk ie s tra p u łk u p iech o ty , id ą ­ c a p rz e d nam i, z a c z y n a ła m arsz a, k o n ie — za c z y ­ n a ły w arjow ać.

I ta k ciąg n ą ł się te n n a jstra sz n ie jsz y w m ojem życiu pogrzeb, k o n d u k t iście in fern ałn y , aż h e t, do c z w a rte j b ra m y w ielk ieg o c m en ta rza ...

T a k i by ł n a sz d e b iu t — p ie rw sz y w y stę p p u ­ bliczny, w szeregu.

38

(43)

22 lipca.

Z góry, od A lei U jaz d o w sk ich ,’ od m iasta, n a p ły ­ wają n a A gricolę c o ra z liczniejsze tłum y. W ojskow i, cyw ile, m ężczyźni dorośli i m łodzież szk o ln a. E le ­ ganckie, stro jn e d am y — i ubogo odziane k o b ie ty z W oli, M okotow a, Pragi,..

P rz e c h o d z ą c y c h oficeró w k a d ro w y c h za p y tu ją o to, o tam to , za sy p u ją h u ra g an o w y m ogniem p y tań , na k tó re , jako żyw o, nie m oże być odpow iedzi.

— K iedy szw a d ro n w y ru sz a w p o le ?

— C zy n iew iad o m o czasem , d o k ą d p ójdziem y?

— C zy to p ra w d a , że k a w a le rja o ch o tn icz a zo ­ stanie rz u c o n a n a B u d ien n eg o ?

U b ó stw ia n e sz a rż e b ro n ią się, jak m ogą. R o z ­ k ładają rę c e , tłu m aczą...

A w tłu m a ch , o b leg ający ch od r a n a do w ie c z o ­

39

(44)

ra n asz e k o sz a ry — sam i sw oi: m atk i, żony, siostry, n arzec zo n e,,. O jcow ie, stry jo w ie, bracia...

B ielą się p o w sz y stk ic h ro g a ch w ielk ie p la k a ty . Z nane, n a jw ię k sz e n a z w isk a pod tem i p la k a ta m i.

Słow a, aż szty w n e z p ato su , ch o ciaż d y k to w a ło je, serce! N ie ty lk o W a rs z a w a — c a ła P o lsk a p o k ry ła się śniegiem odezw . S padły, jak ongiś wici, w o łające do sp o łe c z e ń stw a :

— W sta ń ! O cknij się! O dezw ij się!

K u n k ta to r, gnuśny w ódz, bożyszcze b u rż u jó w — u m iera n iesław n ie.

B ezp ieczn i jeszcze w czoraj, syci, spokojni, o b o ­ jętn i n a w szy stk o — d rż ą z szalonej n ie c ie rp liw o ­ ści w łaśc ic iele sk ła d ó w i sk lep ó w , p o sia d a c z e r e a l­

ności, pocący się z p rz e ra ż e n ia n a m yśl o o stateczn ej klęsce...

O b y w a te lsk i stra c h , k tó ry m a w ielk ie oczy, m noży p o ra ż k i: w id zian o k o z a k ó w B udionnego w ogrodzie Saskim .

Z astanow ili się p rz ecież aniołkow ie m ili n ad isto tn e m zn aczen iem słow a: N iepodległość...

P o ra z p ierw szy .

P rz e d te m z d a w a ło się n iejednem u, że ta n ie p o ­ dległość z o s ta ła z a k u p io n a n a w łasn o ść P. T. N a-

40

(45)

cji — i że opisan o s p ra w ę u re je n ta ta k d o k u m en tn ie, że n ik t w tern nic nigdy nie zm ieni,.,

— S k o ro je st a k t?

M ało z a sta n a w ia n o się je d n a k n a d tern, n a czy­

jej h ip o te c e o sta te c z n ie z a g w a ra n to w a n o ow ą niepodległość.,.

B yli i ta c y w ygodni m istycy, k tó rz y sądzili, że p ra w o do p o sia d a n ia w olnej ojczyzny d a ły n am styg- m a ty sy b irsk ic h m ęcz e n n ik ó w : ra z n a zaw sze!

O budził się te ra z w m asac h głos sum ienia.

W sz ak że his to r ja, to nie b an k ! P rz e la n a k re w — to nie pien iąd z, o d d an y n a p ro c en ty ! Z asługi p rz o d ­ ków — to nie czeki!

— O sobliw e czasy.,.

4 i

(46)

:: ^

(47)

23 lipca.

M in ął jeszcze jed en dzień...

W iadom ości z fro n tu c o raz ża ło b n iejsze, co raz han ieb n iejsze, c o raz gorsze. K ru sz y się linja n aszeg o o poru, k u rc zy , cofa...

N iezadługo m oże usły szy m y h u k dział, sztu rm u jących do w ró t stolicy...

— K iedyż n a re s z c ie p ójdziem y się b ić ? K iedy?

J e ż e li z a trzy m u ją n as poto, ż e b y zro b ić le p sz e w oj­

sko — to za trzy m u ją d arem n ie! ł ta k

w

ty ch w a ru n ­ k a c h nic nie b ęd z ie z w yszk o len ia! Z iem ia p ali się p od nogam i! N ocam i w s ta ją jak ieś s tra c h y i chodzą po W a rsza w ie...

— C zas! W ielk i czas!

43

(48)
(49)

28 łipca.

P rz y sz e d ł n a re sz c ie te n dzień, długo o c z e k i­

wany!

— Ileż ra z y jeszcze p o w tó rz y ć m i w y p a d n ie : — Im prow izacja!

G d y b y losam i n as ze mi k ie ro w a ł w tej chw ili nie sztab w ojskow y, ty lk o re ż y se r k in em ato g ra ficz­

ny — nie w y p a d ło b y , dalibóg, kolorow iej...

Leżeliśm y pokotem n a za k u rzo n ej, w y d e p ta n ej traw ie, w sk ąp y m cieniu suchotniczych drzew , k tó re ro sn ą w p obliżu n asz y ch k o sza r; było duszno; p o ­ łudnie sk ró c iło cien ie; traw iliśm y p o tw o rn ą zupę, sp itra sz o n ą teg o d n ia n a czem ś zu p e łn ie n ie sły c h a - nem...

I raptem, rzekłbyś, tknięci mocnym elektrycz­

nym tokiem, poderwaliśmy się z miejsc,,.

45

(50)

O d gm achu, m ieszcząceg o ka.ncelarję p u łk o w ą, n a p rz e ła j, p rz e z w ielki, s tra to w a n y p lac ćw iczeń, biegli w n a sz ą stro n ę p odoficerow ie,,.

Z u p ełn ie zapom nieli o zw y k łej po w ad ze. P y ra rw a ł, co nóg, d w a k ro k i za nim S ie d leck i, w ic h ra sty olbrzym , zdyszany, jak g d yby go śm ierć goniła. J e s z ­ cze dalej — w a ch m istrz , aż s z k a rła tn y z alteracji...

— P ie rw sz y p lu to n — z b ió rk a a a !

— D rugi p lu to n — zb ió rk a a a !

— T rzeci!

— C zw arty !

Z a k o tło w a ło się w k o sz a ra c h , za w rz a ło jak w ulu.

P o rzu c ając z a tłu sz c z o n e m en ażk i, b ieg ał każd y , jak w arjat, p o p y ch a ją c kolegów , p o p y c h a n y p rz e z nich, p o d n ieco n y do o sta te c z n y c h granic.

— P an ie k a p ra lu ?

— C o je st?

?

— Idziem y n a front!

W odpo w ied zi h u k n ę ło o głuszające:

— H urra!!!

— Sekcyjni!

Mniejsze i większe grzmoty. Baryton poruczni­

ka. Bas rotmistrza.

46

(51)

— D ow ódcy p lu to n ó w — do m n ie !

B ieganina, U ry w a n e ro z k azy . J a k ie ś s trz ę p y ra p o rtó w . J a k ie ś — ,,M elduję p o słu szn ie..." — jakieś;

— „ R rrro z k a z !“

S zczęk, b rz ę k . R żen ie koni w stajn iach . T u p o ­ ty nóg. G o rą czk a . W iw a ty , P rz e k le ń stw a . H u k a n ia W yw oływ anie nazw isk. D ygot niecierpliw ości,,.

— H u rra! H u rra! H urra!

A słońce, lejąc e z lazu ro w eg o n ie b a stru g i ż a ­ ru, z a trz y m a ło się p o zo rn ie n ieru c h o m o n a d k a d rą

1-go p u łk u szw oleżerów ,,.

W a rsz a w a teg o d n ia p o p ro stu o m d lew ała z go­

rąca. Z ak u rzo n e liście zw isały m artw o z k a s z ta ­ nów, A ni jed en pow iew w ia tru nie p o ru sz y ł gałęzi drzew . N a w e t b liz k a W isła nie d a w a ła ochłody.

K to w y śp ie w a h o m e ry c k ie iście boje, sta c z a n e p rz e z n as w sta jn ia c h o siodła, o k o ce, o podpinki, czy w ę d z id ła ? K to opow ie p o tom nym dzieje tego w y m arszu z n ie p ra w d z iw e g o zd a rze n ia , dzieje ty ch szturm ów do zbrojow ni, g alo p ad do cekhauzów , p a ­ k o w a n ia rz e c z y trzęsącem u się z em ocji rę k o m a ?

N a w iał zk ą d ś w ia tr ro d z in y szw oleżerów ...

Z aw iadom ieni tajem n iczy m telefo n em , czy w in­

47

(52)

ny sp o só b zaalarm o w a n i, za częli się z-biegać w y c ią g ­ n ięty m k łu se m ojcow ie i b ra c ia och o tn ik ó w , zaczę ły za je ż d ż a ć dorożkam i m atk i i sio stry — tychże och o t­

ników.',.

Ja c y ś s ta rz y ludzie biegali, zdyszani, od k o sz a r p ie rw sz e g o sz w a d ro n u — do k a n c e la rji p u łk u ; jacyś sędziw i p a n o w ie dygow ali bag aże, ew a k u o w a li t e r ­ m osy i p led y , k o n se rw y i w ik tu a ły , najoczyw iściej n ie p o trz e b n e , sp a d a ją c e z e ta tu :

— K to to b ęd zie b r a ł n a fro n t? W kob u zach sz e re g o w c a n iem a m iejsca n a k o m p o ty z k alifo rn ij­

sk ich brzoskw iń!

A o p ią te j p o p o łu d n iu byliśm y już gotow i do w ym arszu.

S zw a d ro n pierw szy, k tó r y m iał się ła d o w a ć do p o ciągu jeszcze te g o sam eg o w iec zo ra , a w tym szw a d ro n ie p lu to n p ierw szy , p ie rw sz a se k c ja (k tó ­ rej ozdobą była, oczyw iście, lite r a tu r a polska!) -—

w y c ią g n ął się ró w n ą linją...

N ad lu d zk im w y siłk iem w oli i am bicji o p an o w an o w szystko, co leciało, o p ad ało , lu b p o p ro stu , w aliło się z rą k ...

W ięc s te rc z a ł za p leca m i o c h o tn ik ó w ró w n iu tk i rz ą d k a ra b in ó w ; n a stro sz o n e lah ca m i sze reg i p r e ­

48

(53)

z e n to w ały się p ra w ie ró w n ie groźnie, jak ongi h u ssa- rja... I k onie n a sz e o ch o tn icze, n ie c ie rp liw e , n ie sfo r­

ne, niew yjeżdżone — d o p ra w d y , jed en od saga, drugi od ła s a — folbluty, p o d jezd k i, w sch o d n io -p ru sk ie, tw a rd e re m o n ty i zu p e łn ie c h a m sk ie sk ó ry — ty ­ le, że tro c h ę p o d fa so w an e, tyle, że tro c h ę z e b ra n e — n a b ra ły n a ra z p o w a g i i tę ż y z n y sta ry c h , d o św ia d c z a ­ n ych sz k a p frontow ych,,.

U p a ł zelżał, a le jeszcze d o p iek ało .

N ad m ajd an em , zajęty m w te j chw ili p rz e z n asz oddział, obrzeżo n y m c z a rn ą k la m rą głów cyw ilów , s ta ł tu m a n kurzu...

I z tu m a n u teg o w yd efilo w ał w p ew n ej chw ili s z ta n d a r n asz eg o 1-go p u łk u z e s k o rtą : kom u n ik c a ­ ły sre b rn y .

R u szy ł s tę p ą n a ś ro d e k p la c u — i z a trz y m a ł się na w p ro st szw ad ro n u .

Z aczem o rk ie s tra , sto ją c a opodal, u d e rz y ła w trą b y i lita u ry .

Z a k o ły sa ł się s z ta n d a r i p o w ia ł a m aran tem ,,.

D źw ięków „ Je sz c z e P o ls k a n ie z g in ęła“ słu c h a ­ ły, p re z e n tu ją c broń, sz e re g i — słu ch ali, o d k ry w szy głow y, cyw ile — s łu c h a ła W a rsza w a...

C z e r w o n y t e a t r . 4

/

49

(54)

P otem , gdy p rz em in ął skurcz, trzy m a ją cy przez ch w ilę n asz e k r ta n ie — gdy pobłog o sław io n o nas k rz y żem św ięty m i ognistem i słow am i — k tó re już d o p ra w d y , b y ły zb ęd n e, b o c a ły szw ad ro n gorzał w e w n ę trz n ie , jak jed n a w ie lk a p o c h o d n ia — p adły k ró tk ie kom endy...

W n e t z tę te n te m i dzw onieniem , z p a rsk a n ie m i p ry c h a n ie m k o ń sk iem , p o cz y ty w an em , oczyw iście, za d o b rą w ró ż b ę , b o w szy scy c z y ta li k ied y ś „O gniem i m iecz em “ — zaczęliśm y w y jeż d żać z p la c u tró jk a ­ mi, m ając w sobie w ic h e r i p ioruny... C hocim i B ere - stecz k o , K irhołm i S o m o sierra... K o tło w a ło się we łb a c h by ły ch p ro k u re n tó w , m ed y k ó w , p a le s tra n tó w , dziedziców i fornali...

W z b ił się w p o w ie trz e jeszcze g ę strz y obło k k u ­ rzu i p rz e sło n ił w szy stk o : k o n ie, szw o le żeró w , k o ­ szary , A gricolę...

Z tu rk o te m w y ru sz y ł z a n am i tr e n — i d w u k ó ł- ki k u ch e n n e, m ając e o d tąd z a stą p ić n am B ristol, czy E uropę...

N ieb a w em z a d rż a ł b ru k od u d e rz e ń s e te k p o d ­ k ów , py ł o p ad ł; w yło n iły się, jak o b y z n ie n a c k a , tró j­

ki szw a d ro n u — i z a g ra ły w sło ń cu o strz a n asz y ch lanc...

I szliśm y ta k w górę, strom o, m im o p o m n ik a

50

(55)

J a n a III-go, m im o Ł az ien ek , d o cn a o słu p iały ch , m i­

mo d w u rzęd ó w lu dzkich, stło czo n y c h aż h e t, p o aleje U jazdow skie,..

A w a leja ch — ro z p ę ta ł się p a trjo ty z m ta k n a ­ m iętn y i w u lk an iczn y , że aż podziw b ra ł, jak ta k i b itn y n a ró d m oże w ogóle k ie d y k o lw ie k b ra ć w sk ó ­ rę.-,.? (R efleksja t a p rz y sz ła zn aczn ie później, bo w ow ej chw ili sz u m ia ła m i w s e rc u „ E ro ic a “ i p o lo ­ n ez A -D u r. „)

B iałe p ro p o rc z y k i z w ązkim , a m a ra n to w y m p a ­ skiem z a ło p o ta ły w esoło,..

G łośniej, niż ow e p ro p o rc e — z a ło p o ta ły białe, p ieszczo n e clłonie, o k lask i, zgoła sp o n ta n ic z n e — i s e tn e p a lp ita c je se rc niew ieścich, od stw o rz e n ia św ia ta m d lejący ch n a w idok k o n n y ch ry c erz y .,.

Wołano:

— Niech żyją szwoleżerowie!

W ołano:

— C ześć ochotnikom ! A także:

— Szczęść Boże!,,.

Ostatni o k rz y k , podobny d o . tego, którym się pozdrawia żniwiarzy — najwięcej ponoć wypowiadał uczuć... Nie, żeby porywała znienacka jego religijna

51

(56)

tre ść : żo łn ierz jest zaw sze pobożny, c h o c ia żb y bluź- nił...

N ie.

W o k rz y k u tym , m ięd zy nam i m ów iąc, d rż ało n a b o ż eń stw o , o p a r te n a o sta tn ic h k o m u n ik a ta c h w o ­ jennych... S k o ro fro n t bojow y ła m a ł się w te j ch w i­

li koło pięk n ej i m alow niczej m iejscow ości, zw anej M ałk in ią — nie od rz e c z y było, en p a ssa n t, P a n a B oga w spom nieć...

M y zasię — m ało sobie jeszcze w y o b ra żają c, jak ona k o śb a w o jen n a n a p ra w d ę w y g ląd a — i n a czem n asz e p ra c e b ę d ą p o le g a ły — jechaliśm y dob rej m y ­ śli, w ierząc, że sk o ro n ik t p rz y d o siad an iu k o n ia no­

gi nie złam ał, to m oże i z b o lsz e w ik a m i sobie d a ­ m y ra d ę , odgry w ając z a c zy n a ją cy się „C zerw o n y T e ­ a t r “ b e z jednej p ró b y , n ie ja k o a ta w isty c z n y m in sty n ­ ktem ...

I ta k się p o d o b n o stało .

O czyw ista,- n iem asz w tern w ielk iej zasługi I-go ochotniczego szw a d ro n u I-go p u łk u szw oleżerów , aw an so w an e g o później n a p u łk 201-y, bojow y, jak się p atrz y !

N ik t sobie ro d zicó w p rz e c ie ż nie w y b iera...

M u siał się zd y sk o n to w ać jak o ś dorobek tyło w ie­

ko wy: p ra d ziad k o w ie i p ra p ra d z ia d k o w ie dobrze

52

(57)

jeździli k o n n o i rą b a li szablam i, jak w n atch n ie n iu , więc i my, p o ślad ce ln e g o z i a r n a --- --- -

M niej w z ru sz a ją c e b y ły h e ro ic z n e słow a z a c h ę ­ ty, rzu can e n am p rz e z w ie c u ją c ą p rz y m aza g ran ie ,,Ż elazną b ry g a d ę L o u rs'a"..,

T ru d n o b y ło z sio d ła w tym p atety c zn y m tło k u ro z ezn a ć sro m o tn e p a s k a rs k ie gęby, ale zaw sze je ­ dną d ru g ą w a lu to w ą łysinę, jed n eg o i drugiego zn a­

m ienitszego g ry n d e ra, d rą c e g o się, ile sił sta rc z y :

„N iech żyje P o lsk a !“ — oko d o strze g ło a s e rc e z a ­ pam iętało...

N a p o c h w a łę w sp o m n ian y ch cito y en ó w rz e c n a ­ leży, że o k rz y k i sw e w znosili zgoła n ieo b łu d n ie, w ie ­ dząc, że jeżeli jak ieś w ięk sz e p ra n ie nie n a s tą p i — , to jazd a k o z a c k a p o p rz e w ra c a ich sto lik i z k a w ą c z a r­

n ą i lodam i w najbliższym cz asie — z a m iesiąc, albo m oże i za ty d z ie ń — (przez co z a ry su ją się p o d s ta ­ w y polskiej i w ogóle, eu ro p ejsk ie j, kultury).

Z bólem podnieść trzeba, że nie wszyscy ochot­

nicy znaleźli się w owym historycznym momencie na wysokości zadania.

Jadący w mojej trójce student, odwrócił się od patrjotów z niemaskowaną nonszalancją, inny jeszcze

58

(58)

m niej o p a n o w a n y sm ark a cz, nic a nic nie w z ru szo ­ n y w iw atam i, złożył dłonie w trą b k ę i h u k n ą ł pod ad re se m p a n ó w od L o u rs’a:

— „Ł a zik i n a fro n t!“

P rzy p u sz cza m , że teg o nie dosłyszeli... W olę p rz y p u szcz ać! B yłoby to niew y m o w n ie p rz y k re , gdy­

b y ludzie, k tó rz y nam o k az ali ty le s e rc a — — —

Ś cisnął n as n ie b a w e m Z jazd -— n ie ja k o ra m io ­ nam i, T łu m tu s ta ł n ajg ęstszy .

S ta re M iasto n ie ż a rte m s trz e ż e F a ry i w a r­

sza w sk ieg o Z am ku,,.

E n tu zjaz m inny, niż tam , n a K ra k o w sk iem P rzed m ieściu : żyw iołow y, szczery...

S y p a ły się n a o d ch o d z ący sz w a d ro n sk ro m n e

* k w ia ty p olne: lud n o ść tu m ie sz k a n ie b o g a ta , chociaż ro g a ta !

L ec iały w g órę c z a p k i — m aciejó w k i, k a p e lu ­ sze,,, P o d a w a n o n am słodycze...

Wciskano się w szeregi z paczkami, paczuszka­

mi... Przekupki staromiejskie opróżniały w okamgnie­

niu swe stragany... Każdy miał niebawem w prze­

pastnej kieszeni frencza tabliczkę czekolady, albo chałkę słodką, albo butelkę lemonjady, czy paczkę papierosów...

54

(59)

B łęk ite m i s ta łą z a b ły sła p rz e d nam i rz e k a , W e ­ szliśm y na m ost K ierbedzia- Z czo ła szw a d ro n u z a ­ b rzm iała piosenka. P ochw ycił ją pierw szy, drugi, trz e ­ ci szereg — i z a k o ły sa ł się s ta ry m ost, zaszu m iały fale w iślane, w tó ru ją c zw ro tk o m znanym :

— H ej, hej, u łan i, m alo w an e dzieci...

T a k oto opuszczaliśm y W a rsz a w ę w w iec zó r piękny, pogodny, w z ło ty w iec zó r lipcow y...

55

(60)

: : ; ° S

(61)

1 sierp n ia.

W sz y stk o to p o d o b n e jest do snu.,

I to, żeśm y jeszcze p rz e d p a ru dniam i fasow ali k a k a o h o le n d e rsk ie , ro z n o szo n e n a B rzesk im d w o r­

cu p rz ez zacne p an ie z Im ci; i to, żeśm y po tern b iw ak o w ali p rz e z sześć godzin p rz e d n a ła d o w a n e m i w agonam i, n ie w iedząc, k ie d y pociąg ru sz y — i czy w ogóle k ie d y k o lw ie k ru sz y ? — aż ,,w ziął i p o sz e d ł“

— a m yśm y w sk a k iw a li do w agonów , zo staw ia jąc n a to ra c h z a sk o czo n e tym ra p to w n y m odjazdem r o ­ dziny...

I to jest dziw ne, żeśm y się te j n o cy nie p o z a b i­

jali, b o "m aszynista b y ł pijany, jak B ela, a sz a rż e te ż zio n ęły sp iry tu sem , jak gorzelnie...

I że nas w ła sn e s z k a p y nie p o m o rd o w a ły w w a ­ gonach, — to ta k ż e dziw n a d dziw y, alb o w iem k o ­ n ia w w agonie trz e b a u m ieć w iązać, zw ła szcz a t a ­

57

(62)

kiego, k tó ry d o tą d ty lk o w ta b u n ie się gził, alb o po fo lw a rk u b ieg ał —

I to w re szcie dziw ne, żeśm y z głodu o d ra zu p ierw szeg o d n ia nie oszaleli, b o nam w p ra w d z ie

w

p ięk n y m Z ieleń c u p rz y s ta c ji zu p ę w ydano, ale ją z a ra z p o te m k a z a n o w p iach w y lać — i d o siad ać k o n i — i rw a ć w stro n ę , z k ą d d o ch o d z iły cichsze, lu b głośniejsze d eto n acje.,.

O d w ró t arm ji n a p o leo ń sk ie j w 1812 ro k u o d b y ­ w a ł się p o d o b n o w n iejak iem n ie ła d z ie i z n iejakim p ośp iech em . S iła ta m zg in ąło d o b ra w szelakiego, francuskiego- — i n agrabionego...

M yśm y n a g ra b io n y c h rz e c z y gubić nie mogli, bo to b y ł p rz e c ie ż d o p ie ro p ie rw sz y dzień p o b y tu na froncie, i k a ż d y był kiep...

G u biliśm y te d y w y łąc zn ie w ła sn e sk a rb y — le ­ cąc pod ów z a p o w ie trz o n y B ro k — gubiliśm y z t a ­ k ą m aestrją , że cw an e ta b o ry ty , za nam i jad ące, m a ­ ją tk i p o ro b iły w tra k c ie p a r u godzin,,.

M iały ta m sza b le leżeć, b ez p o ch e w i p o ch w y — bez szab el; m a n ie rk i p u ste i p e łn e : fu te r a ły do m ap sztab o w y ch , b a rd z o o zdobne i p rz e w a ż n ie s z e re g o ­ w ym n ie p o trz e b n e , te m b a rd z ie j n ie p o trz e b n e , że m ap ow ych odcin k ó w w W a rsz a w ie nie było, w ięc się z a ­

58

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

W najwyżej ce- nionych periodykach naukowych udział publikacji odnoszących się do ewolucji i historii świata żywe- go wciąż jest nieproporcjonalnie większy niż udział

„Nie umiał!” a dyrektor tego szpitala abramowickiego, wiadomo że to jest psychiatryczny szpital, Brennenstuhl, był absolwentem liceum Staszica, zadzwonił do pani

Normą w całej Polsce stał się obraz chylącego się ku upadkowi pu- blicznego szpitala, który oddaje „najlepsze” procedury prywatnej firmie robiącej kokosy na jego terenie..

W konsekwencji, co znamienne, autor opowiada się za ujmowaniem filmu w kategoriach tekstu kultury jako głównego fundamentu analizy dzieła filmowego.. Obok przykładów

II.1.3) Określenie przedmiotu oraz wielkości lub zakresu zamówienia: Przedmiotem zamówienia jest wykonanie analizy problemów związanych z utratą płynności finansowej

Jak stanowczo chrześcijanin powinien sprzeciwić się próbie dokonania transfuzji krwi nakazanej lub aprobowanej przez sąd.. wskazano na możliwość „umknięcia”

Tomik wierszy pod tytu- łem Powrót do kraju łagodności ukazał się jesz- cze w drugiej połowie lat pięćdziesiątych.. Jego autorem był właśnie