• Nie Znaleziono Wyników

"Niezdolność do zawarcia małżeństwa jako kategoria kanoniczna", Ginter Dzierżon, Warszawa 2002 : [recenzja]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Niezdolność do zawarcia małżeństwa jako kategoria kanoniczna", Ginter Dzierżon, Warszawa 2002 : [recenzja]"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

Remigiusz Sobański

"Niezdolność do zawarcia

małżeństwa jako kategoria

kanoniczna", Ginter Dzierżon,

Warszawa 2002 : [recenzja]

Prawo Kanoniczne : kwartalnik prawno-historyczny 45/3-4, 285-297

(2)

Praw o K a n o n iczn e 45 (2 0 0 2 ) nr 3-4

Ks. Ginter Dzierżoń, Niezdolność do zawarcia małżeństwa jako kategoria ka­ noniczna, Warszawa (Wydawnictwo UKSW) 2002, ss. 363.

Ł atw o zauważyć, że b od źcem do pod jęcia tem atu sygn alizow anego w tytule pracy był k. 1095: „niezd oln i d o zaw arcia m ałżeństw a są...”. N orm a (a ściślej: nor­ m y) te g o kanonu obrosły ju ż w n ieprzebraną literaturę - tak liczną, że n ow e publi­ kacje bierze się ręki ju ż n ie tyle z zaciek aw ien iem , ile ze zn u żen iem . K olejn e pozy­ cje - często o zbliżonych czy zg o ła identycznych tytułach - ubogacają ofertę rynko­ w ą, rzadko jed n ak m ożna natknąć się na takie, które posuw ają naszą w ied zę n a ­ przód. Jeśli przeto zostaje zg ło szo n a praca habilitacyjna z n iezd o ln o ścią d o zawar­ cia m ałżeństw a w tytule, to n ieo d p a rcie nasuw a się pytan ie, czy rzeczyw iście w n osi o n a co ś n o w eg o w stan w iedzy, czy też m am y d o czyn ienia z kolejną kom pilacją i w ałk ow an iem kw estii w ielo k ro tn ie ju ż referow anych.

Tytuł pracy sugeruje, ż e autor zajm uje się n iezd o ln o ścią d o zawarcia m a łżeń ­ stw a w asp ek cie m ało dotąd uw zględnion ym . C zytelnikow i w oln o przyjąć a priori, ż e praca o tak sform ułow anym tytule w ykracza p o za zakres k an on iczn ego prawa m ałżeń sk ieg o i zapuszcza sw e m acki na teren teorii prawa k ościeln ego: analizy norm prawa m ałżeń sk iego w inny d rogą indukcyjną prow adzić d o w n iosków teore- tyczno-praw nych.

N asam przód trzeba stwierdzić, że w izualnie książka prezentuje się dobrze: druk jest przejrzysty, czcionka odp ow ied n io dobrana, tytuły i śródtytuły w dobrym św ietle.

Znajdujem y wykaz ważniejszych skrótów , bibliografię, streszczen ie w łoskie. G dy chod zi o źród ła, to autor w ykazuje p o szcz eg ó ln e dok um enty, d zieląc je na źród ła prawa i źród ła teo lo g icz n e. Ź ró d ła prawa zostały przejrzyście zaszeregow a­ ne. N ie w idzę jedn ak sen su w w ylistow aniu wyroków ratalnych. W ykaz ten m iałby sen s, gdyby autor - tak jak to uczynił w zesta w ie zam ieszczonym w pracy „ N iezd o l­ n o ść k o n sensu aln a...” - p o d a ł tytuł sprawy. Sam o w skazanie, ż e skorzystano z tylu w yroków , nie ma wartości poznaw czej: c o czytelnik m oże p ocząć z inform acją, że np. w 88 tom ie R R D , na stronach 566-575 je st wyrok z 26.7.1996 coram H uber? A u tora tłum aczy fakt, że n ie o n je d e n p rezen tu je taki zestaw . A le b ezsen só w nie trzeba naśladow ać.

Trudno mi zrozum ieć, d la czeg o autor w ym ieniając źród ła patrystyczne n ie p o ­ dał stron w Patrologia G raeca czy L atina. Ponadto: p od czas gdy osiem innych

(3)

d ziel ojców w skazał (słu szn ie) p o tytule, (a le E tym ologie Izydora w dziwnym skró­ cie „E tym ologiarum sive” !) to „ D e m o n o g a m ia ” Tertuliana został w skazany k o n ­ kretny, jed en wiersz. W pracy kan onisty wyw ołuje zdu m ien ie za liczen ie Iw ona z Chartres (n ie z C hartes) d o patrystyki! Sam o zam ieszczen ie tek stów w zbiorze M ig n e’a n ie czyni autorów średniow iecznych pisarzam i ery patrystycznej. N ie bu­ dzi mojej sym patii zam iesz cz en ie Pism a Św. w śród „innych ź ró d eł”, przy czym p o ­ rządek alfabetyczny sp ow od ow ał, że zajęło o n o o sta n ie m iejsce.

Z esta w literatury nasuw a szereg uwag, którym i p o d zielę się p o k olei.

Sk oro w y szczególn iało się p o szc z eg ó ln e pism a np. św. A ugustyna, to w ypadało też w skazać konkretn e w ykorzystane d zieło Tom asza z A k w inu , a n ie pod ać po prostu „O pera o m n ia ”, w ydania o b ejm u jącego kilkanaście tom ów - zw łaszcza, że d o św. Tom asza odw o ła ł się tylko kilka razy.

Tajem nicą pozostaje, d laczego autor pod aje w w ykazie te sam e pozycje w ich różnojęzycznych w ydaniach (np. A d n es, E I m atrim on io, II m atrim on io, L e m aria­ ge; C orecco...)? Czyżby korzystał na przem ian z różnych wersji językow ych teg o sam eg o dzieła?

B ączk ow icz w r. 1958 daw no ju ż n ie żył, n ie m ógł w ięc wydać „Prawa kan onicz­ n e g o ”. A u toram i teg o - trzecieg o - w ydania są B ączk ow icz-B aron -Staw in oga.

Chyba tech n ice kom p uterow ej n ależy przypisać, że gdy nazw isko jest b łęd n ie p o d a n e albo w tytule d zieła jest błąd, to już k on sek w en tn ie w całej pracy. I tak H e- im erl w ystęp uje zaw sze jak o H eim ler, B aum gartner jak o B uam gartner, Jougan ja ­ ko Joun gan, a H u izing ja k o H uin zig (w bibliografii aż trzykrotnie!).

N ie zaw sze ułatw ia nam autor dotarcie do konkretnych pozycji. Periodyk lu s C an onicu m zaczynał d o r. 1980 w każdym nu m erze paginację o d „1”, wskazania o d n o szą ce się d o tam tych lat w inn y p rzeto zaw ierać n ie tylko tom , ale też num er (np . Tejero, r. 1978). N ie ułatw ia też czytelnikow i dotarcia d o dok um entacji uży­ w an ie przez autora w przypisach „jw”. N a s. 271, w przyp. 3 pisze „T hom as, Su m ­ m a, jw .” - i trzeba w ertow ać w stecz chyba aż d o s. 128, a by dotrzeć do przyw oła­ n eg o na s. 200, przyp. 143 „T hom as, C om m entarum , jw .” trzeba m o zo ln ie kartko­ w ać do s. 117, przyp. 49 (zw łaszcza, że w bibliografii są tylko „O pera o m n ia ”). Z szukania d zieła R ych lick iego zrezygn ow ałem przew ertow aw szy 15 kartek w stecz, na szczęście figuruje w bibliografii. M niej szczęścia m iałem z identyfikacją pracy W. A ym ansa wskazanej w przyp. 115, s. 300. P oniew aż m iałem w ątpliw ości, czy autor w iern ie odd aje myśl A ym an sa, chciałem sięgnąć do tekstu w skazanego. K artkow anie w stecz pozw ala o d n a leź ć o d syłacz n a s. 2 90, przyp. 90, ale z „jw.”, na­ stęp n y na s. 282, przyp. 56, p o dalszych kilkunastu kartkach zrezygn ow ałem z p o ­ szukiw ań. N iestety, brak tej pozycji - D ie sakram entale E h e - w bibliografii. W niektórych odn ośn ik ach o g ó le n ie w iad om o, o kogo ch od zi (np . s. 59, przyp. 112; chodzi o R o b led ę czy o P ree’a?).

(4)

A b y już zakończyć wątek o dokum entacji wypada zauważyć, że autor wpraw dzie n ie d ość starannie skorygował błędy, n ie ułatw ia czytelnikow i lektury i przesadza z długim i cytatami, ale w cytowaniu wydaje się rzetelny (p. np. s. 120, przyp. 64).

C orpus pracy składa się ze w stęp u, p ięciu rozdziałów oraz zakończenia. Przed jej om ów ien iem merytorycznym m uszę w yznać, że autor nie zaw sze ułatwia zrozum ie­ nie swej myśli, a pon adto wpada w m aniery m ocno denerwujące. W skażę niektóre.

W pracy, w której sporadycznie tylko p ow ołu je się C IC z r. 1917 czy C C E O , n ie m a p o w o d u zaznaczania przy każdym w skazaniu na określony kan on, że ch od zi o KPK. Jeśli pisze się, że „w kodyfikacji z r. 1983...”, to w skazując kan ony w przy­ pisach nie trzeba przy każdym z nich pow tarzać „kan.... K PK ” - jak czyni to autor b ęd ą c kon sekw en tn y aż d o te g o stop nia, że w przyp. 87 na s. 53 w yliczając k olejno 94 kanony przy każdym pisze „kan” i „K PK ” - i to m im o że wyliczanka zo sta ła za ­ pow iedziana: „w następujących k an on ach ”. G dyby ograniczył się d o zestaw u sa­ m ych liczb o dd zielon ych średnikiem (jak to zwykło się czynić), tekst zyskałby na przejrzystości (n ie m ów iąc ju ż o w zg lęd zie w izualnym stron takich jak np. 35,36,53,54). (Jeszcze dalej p o szed ł autor w artykule w lu s M atrim on iale z r. 2000., gdzie w przypisie p o wprow adzającym zdaniu, zaznaczającym , że ch od zi o K PK 1983, przy każdym z w yliczonych k an onów pod aje „kan.... kpk z 1983 r.” ! - s. 18 i 19).

Z d ecyd ow an ie przesadza autor z za m ieszczaniem w przypisach dłu gich cyta­ tów , często zbędnych (np. 4 1 ,50,51,55,58,71,72,80) czy zgoła o treści banalnej (np. 187). N iezn o śn e są idące w dziesiątk i w trącane w naw iasach w tekst łacińskie o d ­ pow ied n ik i polskich słów i to w cale n ie jakichś w yrażeń tech nicznych, oryginal­ nych czy w ieloznaczn ych , lecz takich jak p rzed m iot (obiectu m - 4 3 ,7 4 ), cel (causa - 4 3 ,1 3 6 ), pozytywna (positiva - 4 2 ), o sob y (p erso n a e - 4 3 ), an om alia (an om alia - 2 1 1 ), uprzednio (prius - 67), instynkt (instinctus - 6 7 ), żądza (lib id o - 6 7 ), natura ludzka (natura hum ana - 6 9 ), w ystarczający (su fficien s - 197), im potencja m oral­ na (im p o ten tia m oralis - 21 7 ). N iek ied y uznaje za k o n ieczn e p od an ie w naw iasie w łosk ich odp ow ied n ik ów polsk ich w yrazów (107, 108, 119, 265). M an ierę tę d o ­ prow adza d o szczytu, gdy w naw iasie pod aje p o łacin ie tekst k an onów przytoczo­ nych w języku polskim (np . 8 8 ,1 8 2 ,1 8 6 ,1 8 9 , 252, 257). A u tor jakby asekuracyjnie zakładał, ż e czytelnik je g o pracy zna lep iej łacin ę czy w iosk i niż polsk i. Pow ta­ rzam: n ie chodzi o term iny fach ow e, których p od an ie jest w skazane dla jasn ości (jak np. actus nu llu s, invalidus, in ex isten s), ani o zwroty charakterystyczne (jak np. z Sum m y teo l. - 122,126). D enerw u jące je st c iągle używ anie przez ks. D zierżo n ia przym iotnika „jurydyczny” (w ielo k ro tn ie częściej niż „prawny”), ulubionym p o ję­ ciem je st „przestrzeń jurydyczna” (z u p e łn ie jed n ak n ie rozu m iem , jak m ożna „w p rzestrzen i jurydycznej sp otkać się z fak tem ” - 5 6 ), n ad e w szystko zaś „figura” . Język prawa, zw łaszcza zaś język prawniczy, n ie m oże w praw dzie ob ejść się b ez

(5)

m etafor, n ie m niej jedn ak n ie m o g ę zgod zić się na sięgan ie p o „figurę” wtedy, gdy m am y do czyn ienia p o prostu z instytucją czy z norm ą (2 3 7 ,2 3 9 , 254). Z e w zględu na tem at pracy zdum iew a u tożsam ianie „figury” i „kategorii” (por. 263, 264), Trudno mi osw oić się z takim i zw rotam i jak „figura im p oten cji” (214, 215, 217), „figura n iezd o ln o ści” (w ciąż), „figura działania praw n ego” (wraz z całym zdaniem „w figurze d ziałania praw n ego w ystępują in n e m echanizm y działan ia” - 4 7 ), „figu­ ra aktu praw n ego” (46) „figura faktu praw n ego”, „figura czynności praw nej” (1 7 ), „figura sym ulacji” (242, 24 3 ), „figura p rzem ocy fizycznej i m oraln ej” (2 5 2 ), są też figury p od staw ow e i szcze g ó ln e (1 9 ), figury w ypływ ające z obszaru (1 8 ), a także fi­ gury n iezd efin iow an e (2 6 ). Figury też funkcjonują (3 2 ), zostają um iejscow ion e (2 1 7 ), a na s. 243 czytam y o „założonym zafałszow an iu w oli w figurze!” N a tło c ze ­ n ie tych figur wyw iera w rażen ie, jakob y autor hip ostazow ał norm y prawa („sub­ stantia integra, tota in s e ”). N iew ą tp liw ie, norm y prawa jako przed m iot pracy na­ ukow ej jaw ią się w łaśn ie jako „p rzed m iot”, a w ięc o określonych konturach (stąd chyba o w e „figury”), jedn ak p o sp orze o uniw ersalia w iem y, że p ojęcia o g ó ln e nie mają w łasn ego bytu (n ie istnieją „ante rem ”, lecz pow stają w p rocesie in telek tu al­ nej abstrakcji).

R ów nie trudno mi osw oić się z zaliczaniem zgody małżeńskiej (218), konsensu m ałżeńskiego (69, 182), niezd oln ości konsensualnej (181) oraz „niezdolności do podjęcia aktu” (6 0 ,1 8 1 ) do zjawisk. A k t w oli, naw et uzew nętrzniony, to p rzecież nie „zjawisko”. P odobn ie jak „figurę” tak też „zjawisko” utożsam ia autor z kategorią („kategoria konsensu jest typowym zjawiskiem jurydycznym” - 196). Zgłaszam też zastrzeżenia co do nazwania wad zgody instytucją (i to funkcjonującą - 222). Zjawi­ ska występują - w ed le autora - rów nież w norm ach (p. s. 59, przyp. 112)!

K ażdy autor m a praw o d o w ła sn eg o stylu, a recen zen t ma praw o d o sw oich uw ag (c o m ożna - trzeba? - pojm ow ać też jak o ob ow iązek , a przy recen zow aniu pracy habilitacyjnej jako o b ow iązek w o b ec m łod szego kolegi). A skoro tak, to przyznaję, że razi m n ie ciągłe od w oływ an ie się autora d o przeprow adzonych przez sieb ie „badań”. N ie ch odzi tylko o zw rot „badania p rzep row ad zon e w rozd ziale” (np. 114, 156, 181, 182, 221... - p rzecież n ie w rozdziale prow adzi się bad ania!), lecz o to, że nie uchod zi nazyw ać bad aniam i w yw odów przeprow adzonych na jed ­ nej stronie! N ie jest w dobrym stylu przypom inanie w ciąż, co autor „wyżej” lub „przed chw ilą” w sp om n iał lub zauw ażył. N ależałob y też używać słów w sp osób bardziej przem yślany - np. „p rzecież”, w ed łu g słow n ik ów oznaczające przeciw sta­ w ien ie, kontrast, w ynikanie, rację czeg o ś, w ystępuje w pracy w zdaniach wyjaśnia­ jących lub rozwijających p o p rzed n ie, b e z ża d n eg o „kontrastu” (np. 13, 73, 266, 2 6 7 ,2 6 8 ,2 7 4 , 277).

W sp o só b n ie d o ść rozw ażny używa autor zw rotu „w tym k o n tek ście” (na 56-57 aż trzy akapity zaczynają się o d takich słów ). Przew ażnie w skazuje na kon tek st

(6)

uzasadniając staw iane pytania („n ależałob y zapytać”). D o strzeg a n ie pytań nasu ­ w ających się „w k on tek ście” zasługuje na p och w ałę, jed nak zbyt czę ste staw ianie kw estii nasuw ających się w k on tek ście m o ż e m ącić w ątek w yw odów naukow ych, tw orzących p rzecież łańcuch, w których o rzeczen ie zdania p op rzed n iego jest p o d ­ m io tem zdania n astęp n ego. K w estie „k on tek stu aln e” m ogą być nad er interesu ją­ ce, ale w cale lub słabo w yod ręb n ion e gm atw ają tak w yw odów - jeśli są to rzeczy­ w iście kw estie w ynikające z k on tek stu , a n ie z tekstu (czy z d o k o n a n eg o u stalen ia). P o tych uw agach warsztatow ych p rzech o d zę do m erytorycznego o m ów ien ia książki.

W e w stęp ie autor - jak te g o oczek u jem y - d zieli się swym zam ysłem . Stw ierdza, że n ie w szystkie m ałżeństw a są trw ałe, a je st to fakt, w o b ec którego praw odaw ca kościeln y n ie m oże p ozostać obojętny. P oniew aż u staw odaw ca kościeln y „nie m o ­ ż e rozw iązać w ażn ie zawartych i d o p ełn io n y ch zw iązków m ałżeń sk ich ” (1 3 ), to „w tym k on tek ście rodzi się pytan ie, czy w szystkie z zawartych m ałżeństw są w aż­ n ie zaw arte”, a to rodzi n a stęp n e, d laczego n iek tóre zostały n iew ażn ie zawarte. Jedn a z o d p ow ied zi „wyraża się m .in. w stw ierd zeniu ... że o so b a była n iezd o ln a do zaw arcia m ałżeń stw a”. „K ategoria - jak p isze - niew ażn ości m ałżeństw a p ozostaje w ścisłym zw iązku z ludzką n ie zd o ln o śc ią , d o zaw arcia m ałżeństw a” . N iezd o ln o ść „ m o że posiad ać różnoraki charakter”, a „w ysiłek każdego (?) prawodawcy kon sty­ tu u jącego system prawa m ałżeń sk ieg o kon centruje się na ujęciu kw estii n ie zd o l­ n ości d o zaw arcia m ałżeństw a w kategoriach jurydycznych”. „W tym k o n tek śc ie” (!) - jak pisze - „zasadnym wydaje się p o d jęcie zagad n ien ia d otyczącego (!) n ie ­ zd o ln o ści do zawarcia m ałżeń stw a”, przy czym zam ierza sk oncen trow ać uw agę „na kw estii n iezd oln ości d o zaw arcia zw iązku m ałżeń sk iego pojętej jak o k ategoria k an on iczn a” (1 4 ). K ategoria to - jak p isze - term in funkcjonujący w naukach filo ­ zoficzn ych oraz psych ologiczn ych , ale autor n ie wyjaśnia, d laczego - skoro tak - z a stosow ał g o w rozpraw ie kanonistycznej. Z astrzega, ż e interesu je g o „w yłącznie ujęcie k ategorii w znaczeniu k on cep tu aln ym ”, pojm ow anej jak o (to cytat za C h le- w ińskim ) „naczelne p ojęciow e sp osob y organizow ania przez in telek t przyjm ow a­ n e g o m ateriału w poznaniu oraz m yśleniu” (1 4 ). W yjaśnia, że to, co zam ierza ro ­ bić, to kategoryzacja p olegająca najpierw na w yod ręb n ien iu d an ego o b iek tu z o t o ­ czen ia, by g o p otem p od d ać oglądow i i w reszcie („faza w łaściw a”) grupow ać w y­ od ręb n io n e obiekty. Przy tak zap ow ied zian ym przed sięw zięciu ciek aw ość czyteln i­ ka budzi z góry faza właściwa.

Takie zasygnalizow anie p rzed m iotu pracy byłoby z u p ełn ie w ystarczające. A u tor jedn ak na d ziew ięciu dalszych stronach staw ia szereg pytań, zaw sze „pod staw o­ w ych” czy „fundam entalnych”, c zęsto „w k o n tek ście”, (na s. 16-22 d ziew ięć razy!), ustaw ia „figury n iezd o ln o ści” (których w yliczen ie na s. 19 n ie harm onizuje z w yli­ czen iem na s. 22). N agrom ad zen ie tych pytań prowadzi autora d o w n iosku , „iż

(7)

p od jęta tem atyka obejm uje swym zasięgiem ogrom ny w achlarz prob lem ów ” . Stw ierdzen ie to troch ę lek k om yśln e, b o w wachlarzu problem ów m oże uton ąć problem będący p rzed m iotem pracy.

Pierw szy rozdział nosi tytuł „A kt prawny i je g o n iew ażn ość”. K olejn e punkty to „A kt prawny a figury jem u p o d o b n e ”, „Struktura aktu praw n ego” i „N iew ażn ość aktu p raw n ego”. Już n a p oczątk u rozdziału orientu jem y się, że autor używa nazwy „k ategoria” w cale n ie w zn aczen iu zapow iedzian ym w e w stęp ie. U żyw a bow iem za m ien n ie nazw „figura aktu p raw n ego” i „kategoria aktu praw n ego”, p isze też o „kategorii faktu p raw nego i o „kategorii czynności praw nej” - c o d ow od zi, ż e dla autora „kategoria” to nic in n eg o niż p o jęcie, a także „figura”.

Z szeregiem tw ierdzeń trudn o mi się zgodzić. U p ro szczo n e jest tw ierd zen ie, że akt prawny jest zaw sze aktem dozw olonym (2 8 ) - zaw arcie m ałżeństw a m ieszan e­ g o b e z zezw olen ia, o którym w k. 1124, to akt prawny, ale n ied ozw olon y (jednak na s. 34 przyznaje, że d ziałan ie praw ne m o że „przybrać p o sta ć” aktu n ie d o z w o lo ­ n e g o ). N ie są - w brew tem u , c o wydaje się tw ierdzić autor (2 8 ) - aktam i prawnymi działan ia obw arow ane sankcją (k a m ą ). Tw ierdzenia autora zadziw iają tym bar­ dziej, że w przypisie zam ieszcza długi cytat z kom entarza P ree’a, który p isze ina­ czej niż autor to w ykłada (m o że to tylko niezgrabna redakcja tekstu ?).

W św ietle tem atu pracy najw ażniejsze są w yw ody d otyczące n iew ażn ości aktu p raw n ego. Jak R o b led a (a w ślad za nim B ressan, O nclin, P alom b i) rozróżnia n ieza istn ien ie, n iesk u teczn o ść i n iew a żn o ść aktu praw nego. A k urat tu oczek iw a ł­ bym bardziej p o g łęb io n y ch i su b teln iejszych w yw odów , choćby d la teg o , ż e n ie brak autorów nad al kw estion ujących ro zró żn ien ie aktu n ieistn ieją ceg o i niew aż­ n e g o oraz aktu n iew a żn eg o i n ie sk u tecz n e g o (G a n g o iti, W alser, także A ym an s). P rob lem n iesk u teczn o ści i n iew a żn o ści autor n ie tylko potraktow ał n ad er p o b ie ż ­ n ie [na jed n ej (5 9 ) stron ie i czterech w ierszach (6 0 ) ], ale też o p a czn ie. W edle au­ tora n iesk u teczn o ść aktu sięga głęb iej niż niew ażn ość. Twierdzi, że n iesk u tecz­ n o ść m a m iejsce, gdy praw odaw ca ingeru je w elem en ty isto tn e, n iew a żn o ść gdy ingerencja dotyczy ele m en tó w n ieistotn ych . Przyw ołany p rzez autora P ree p isze akurat od w rotn ie (przy n iesk u teczn o ści „handelt es sich um e in e zu sä tzlich e c o n ­ d itio iuris”), także - znany p rzecież autorow i - R o b led a w je g o kapitalnej pracy „La nu lid ad dei A c to J u rid ico”. Z u p ełn ie n ie rozu m iem , jak autor m ó g ł napisać, ż e n iew a żn o ść n ie posiad a tak radykalnego charakteru jak n iesk u teczn o ść (59). K oń cząc ten rozd ział p isze autor, że p rzep row ad zon e analizy wykazują, że „czło ­ w iek w c elu w a żn eg o p o d jęcia aktu p o w in ien dyspon ow ać od p o w ied n im i kw alifi­ kacjam i” (6 0 ). N ie je st to w n io sek odkryw czy. N a stęp n e zd an ie brzm i: „Z atem sk u teczn o ść jurydyczną aktu w danym system ie warunkuje m .in. (? ) k orelacja m ięd zy z d oln ością o so b y a strukturą aktu p ra w n eg o ” (6 0 ). Sk oro w pop rzednim zd aniu była m ow a o w ażn ości, n ie rozu m iem , d la czeg o w następ nym (d o ść sk o m ­

(8)

plikow anym ) zdaniu stan ow iącym o g n iw o w n iosk ow an ia je st m ow a tylko o sk u ­ teczn o śc i? W ostatn im zdaniu zapow iad a, ż e „skupim y uw agę na p roblem atyce k orelacji p om ięd zy strukturą praw ną m ałżeń stw a a n iezd o ln o śc ią d o je g o zaw ar­ cia ” (jeśli korelacją, to chyba p o w in n o być „zd o ln o ścią ”, b o ć trudn o sk orelow ać (!) strukturę z n ie zd o ln o ścią ).

D ru gi rozdział nosi tytuł „Struktura prawna m ałżeństw a a n iezd oln ość d o za ­ warciu m ałżeństw a”. Z aczyna się o d tw ierdzenia, że „w historii ludzkości zaw iera­ n ie m ałżeństw m iało zaw sze charakter pow szech n y” (w stęp do pracy zaczynał się o d rów noznacznego stw ierdzenia „zaw ieranie zw iązków m ałżeńskich jest w ydarze­ n iem o charakterze pow szechn ym ”). Z decydow an y charakter tego tw ierdzenia re­ latywizuje autor w następnym akapicie pisząc, ż e n ie wszystkie, naw et trwające do śm ierci, związki m ężczyzny i kobiety są m ałżeństw em , niektóre są konkubinatem (61). M ałżeń stw o - jak pisze - „jako fe n o m e n je st zjawiskiem bardzo bogatym w swej treści”, jest „ustrukturyzowane w ielorakim zbiorem kom p on en tów ”, pier­ w otn ą strukturę teg o zjawiska n ależy upatryw ać w porządku on tologiczn ym (6 2 ), je g o „konstrukcja prawna je st rzeczyw istością bardzo b ogatą oraz w ielow ym iaro­ w ą ” (6 5 ), a d o je g o naturalnej struktury ustaw odaw ca m oże „wprowadzić d od atk o­ w e elem en ty ograniczając tym sam ym lud zkie prawo d o zawarcia m ałżeństw a” (64 - n ie rozu m iem , jak ustaw odaw ca m oże co ś w prow adzić d o naturalnej struktury).

P o tych stw ierdzeniach zajm uje się m a łżeń stw em jak o rzeczyw istością natu ral­ ną czyli - jak p isze - „relacją n ie zd o ln o śc i o so b y ludzkiej d o m ałżeń stw a p o jęteg o jako zjaw isko natu raln e”. N ie zd o ln o ść byw a d o czeg o ś, n ie w iem , czy n iezd o ln o ść m o ż e p o z o s ta w a ć w relacji d o m ałżeń stw a. M a łżeń stw o w yw odzi autor - głó w n ie za H ervadą - z in terp erso n a ln eg o charakteru natury ludzkiej, ale sk oro tak, to n ie m ożn a pisać, ż e z o sta ło „stw orzon e dla czło w iek a ” (6 7 ), lecz (jak już m ów ić o „stw orzen iu” m ałżeń stw a) w raz z c zło w iek iem (jego naturą) (tak też p isze na s. 1 01). N ie rozum iem zdania „rodzący się za tem pom ięd zy m ałżon kam i w ę z e ł p ro­ w ad zi w kon sekw encji d o p ow stan ia relacji prawnej m ięd zy nim i” (6 7 ) - w szak w ę z e ł to relacja prawna, a ta p ow staje w raz z m ałżeństw em . N ie w ch o d zą c już w w yw ody o m a łżeń stw ie naturalnym [w których odkryw a, że p rzed m iot m a łżeń ­ stw a w ynika z je g o natury (7 5 ), a „konstrukcja natury ludzkiej n ie je st absurdal­ n a ” (7 7 ) ] pow tórzm y za au torem , ż e „ p rzep row ad zon e analizy p ozw oliły w y o d ­ ręb nić dw ie zasad n icze form y n iezd o ln o ści d o zaw arcia m ałżeństw a: n iezd o ln o ść d o zaw arcia m ałżeństw a jak o zw iązku h ete ro sek su a ln eg o oraz n ie zd o ln o ść kon - sen su a ln ą do zaw arcia m ałżeń stw a”, ale - jak pisze dalej - „w skazane figury n ie w yczerpują jedn ak całej z ło ż o n o śc i za g a d n ie n ia ” (8 4 ). T ego w yod ręb n ien ia d o k o ­ nał au tor ju ż w e w stęp ie.

W yw ody w pu nk cie „m ałżeń stw o i praw o pozytyw n e” naw iązują d o pism filo z o ­ fów , K ością i Krąpca. Z m ierzają o n e d o uzasad nien ia prawnych relacji m a łżeń ­

(9)

stw a, a argum entacja od w ołu je się do dobra w sp ólnego. Taką argum entacją p o słu ­ gują się filo zo fo w ie prawa uzasadniając instytucje prawne i „prawo w o g ó le ”. N ic dziw nego, że w nioski w yciągane przez autora są nad er u b ogie, sprow adzające się d o stw ierd zenia, że ustaw odaw ca m o ż e ograniczyć naturalne prawo do zawarcia m ałżeństw a. A u tor n ie w ykazuje racji te g o ograniczen ia, konkretnie: n ie d ow iad u­ jem y się, jaki m oże być zw iązek przyczynowy m iędzy dob rem w spólnym a ograni­ czen iem prawa d o zawarcia m ałżeństw a wzgl. uznania przez praw odaw cę n iek tó ­ rych o só b za n iezd o ln e d o zaw arcia m ałżeństw a. A p rzecież w tem acie podjętym przez autora jest to zagad n ien ie w ęzło w e. Szkoda, że nie w ykorzystał „w tym k on ­ tek ście” znanej so b ie przecież literatury, jak chociażby uw ag w stępnych d o k. 1095 w kom entarzu L üdick ego.

W tym te ż m iejscu doskw iera nam brak refleksji nad zn aczen iem przym iotnika „ważny” w prawie kanonicznym , zw łaszcza zaś w prawie odnoszącym się do sakra­ m entów . A u tor w rozdziale pierw szym o d n ió sł się krytycznie d o „szerok iego w a­ chlarza term in ologiczn ego”, b o stwarza o n - powtarza za P ree’em - pow ażn e trud­ n ości interpretacyjne. A m oże za tym „bogactw em term inologicznym ” stoją nie tyl­ k o n aleciałości historyczne, lec z trudności zn alezien ia pojęć adekw atnych do rze­ czyw istości eklezjalnej? Skoro „sakram enty” to pojęcie teo lo g iczn e, to m oże warto pam iętać, że przy ich prawnej regulacji trzeba się też liczyć z analogią nazw sto so ­ w anych w teologii? N asuw a się przeto pytanie („fun dam entalne”), czy w ażność sa­ kram entów da się wytłum aczyć jedyn ie w naw iązaniu do teorii aktu praw nego?

N iezbyt szczęśliw e jest z a liczen ie przez autora d o p ełn ien ia m ałżeństw a i formy kanoniczn ej - o b o k sak ram entalności - d o „specyficznych elem en tó w m ałżeństw a k a n o n iczn eg o ”. D o p e łn io n e bywają n ie tylko m ałżeństw a kan on iczn e, a form ę za­ w arcia przew iduje n ie tylko p raw o k a n on iczn e. A u torow i ch od ziło o skutki praw­ n e tych „ele m en tó w ”, ale to n ie uzasadnia uznan ia ich za sp ecyficzn ie k an oniczn e. N ie rozu m iem postaw ionej przez autora kw estii, czy inkonsum acja oraz n ieza ch o ­ w an ie form y kanonicznej m ogą stać się przyczyną n iezd oln ości do m ałżeństw a. A u tor słu szn ie zaprzecza (98 i 100), ale sam o p ostaw ien ie pytania su geruje, jakoby autor d op u szczał w steczn e d ziałan ie przyczynow ości. N ie rozum iem też tw ierd ze­ n ia, ż e sakram entalny charakter to „obszar w ew nętrzny w yw odzący się z natury kontraktu m ałżeń sk ieg o ” (9 3 ).

K ończąc ten rozdział autor zn ów w ylicza tezy „pod staw ow e form y n ie zd o ln o ­ ści”, tj. n iezd o ln o ść d o zaw arcia zw iązku h eterosek su aln ego, n iezd o ln o ść kon sen- sualną oraz „n iezd oln ość wynikającą z interw encji praw odaw cy”. Sk oro te trzy u znał za p od staw ow e, nasuw a się pytan ie o inn e. Taką inną, specyficzną, je st n ie ­ z d o ln o ść d o zawarcia m ałżeństw a sak ram en taln ego (100).

Te „ p o d sta w o w e” form y (już ja k o „figury”) om aw ia k o lejn o w r. III. U k ła d i p o s zc z eg ó ln e punkty o ra z p od p u n k ty te g o rozd ziału n ie n asuw ają zastrzeżeń .

(10)

M im o p ew n eg o o sw o jen ia się ju ż z e stylem autora n ie zaw sze łatw o zro zu m ieć je g o m yśl. J eżeli p rzez n ie z d o ln o ść p rz ed m io to w ą n a leży ro zu m ieć tę, o której w k. 1095 n. 3, to zaskakujący je st w n io sek , ż e „skutk iem prawnym tej figury n ie ­ z d o ln o śc i je st n ie za istn ie n ie aktu p ra w n eg o ”. Z n aczyłob y to , ż e o r z e cz en ie n ie ­ w a żn o ści z tytułu k. 1095 n. 3 to stw ierd zen ie, iż akt prawny (czyli zaw arcie m a ł­ ż eń stw a ) w o g ó le n ie zaistniał. B yłab y to sytuacja praw na p raw nie id en tyczn a z zaw arciem zw iązku p rzez dw óch h o m o sek su a listó w - czyli najbardziej radykal­ n a form a n iew ażn ości! K łóci się to z praktyką sąd ow ą, zdrow ym rozsąd k iem o ra z tym , co autor p isa ł na s. 110. N ie w iem , jak au tor m ó g ł n ap isać, ż e n ie zd o l­ n o ś ć ta p o w o d u je, iż „w yrażony k o n sen s n ie istn ie je ” (1 3 7 ). Istn ieje jak najbar­ d ziej, b o n ie zd o ln o ść do realizacji je g o p rzed m io tu p ow od u je n ie sk u tec z n o ść k o n sen su , ale n ie spycha go w niebyt!

N ie w iem nic o istnieniu „ślubu celib a tu ” (1 3 9 ), n ie rozu m iem , c o to są „w e­ w n ętrzn e prawa osob y lud zk iej” (139). W ostatnim p od p u n k cie (143-152) autor pow tarza myśli z p. 2 p op rzed n iego rozdziału (85-89).

R ozd ział IV zaczyna się o d stw ierd zenia, że „w szystkie z ukazanych w p op rzed ­ nim rozd ziale figur niezd o ln o ści do zaw arcia m ałżeństw a znajdują w nim (tj. w K PK ) sw e o d n ie sie n ie ” (1 5 3 ). K o lejn o om aw ia pod staw y n iew ażn ości, o d trans- sek su alizm u do przeszk ody pok rew ieństw a praw nego. N ie wdając się w sz c ze g ó ło ­ w e o m ó w ien ie w yw odów autora, ogran iczę się d o p o d zie le n ia się k ilkom a w ątpli­ w ościam i.

N ie w iad om o, na jakiej pod staw ie tw ierdzi autor, że „ilość p atologii w d zied zi­ n ie p łci” rośnie (1 8 1 ), m am te ż w ątp liw ości c o do zasad n ości postulatu, by „pra­ w od aw ca bardziej precyzyjnie określił kryterium ocen y ludzkiej p łcio w o ści” (181).

H iszp ań sk ie „naturaleza” to n ie „naturalność”, lecz „natura” (183). N a 197 pisze o k ategoriach statycznych i dynam icznych, n ie wyjaśniając ich. W tradycji kanonicznej i kanonistycznej przez im p oten cję rozu m ian o n iem o c płciow ą. W brew tem u , co p isze autor, p rzed r. 1983 n ie b yło dylem atu, czy n ie ­ z d o ln o ść kon sensualna je st im poten cją, ani n ie przyjm ow ano, by im p oten cja była „jedną z postaci n iezd oln ości k on sen su aln ej” (2 1 4 ) - jeśli już używ ano te g o rze­ czow nika w znaczeniu innym niż n iem o c płciow a, d od aw an o przym iotnik „m oral­ n a ” czy „psychiczna” - co zresztą autor d ostrzega, ale pisząc stosuje skróty zn ie ­ k ształcające je g o myśl.

N iezgrabn y jest przypis 134 na s. 219 sugerujący, że d o p iero M . C zapla w r. 2001 w yróżnił im p otencję fun kcjonalną i organiczną.

A u to r prezentu je zdecyd ow anie p ogląd , że im potencja nie jest p rzeszk odą (2 2 0 ), zaś o „um iejscow ieniu figury im p otencji w katalogu przeszkód zad ecyd ow a­ ła przed e wszystkim tradycja kan onistyczn a” (220 i - to sam o - 221). N ie zn ala­ złem w tekście autora argum entów , które przem aw iałyby za jeg o tezą i pozw alały

(11)

te tradycję lekcew ażyć. C o w ięcej, sarn autor argum entuje wbrew swej te zie , p isze b ow iem , że „im potencja organiczna je st n iezd o ln o ścią osob liw ą, wypływa on a b o ­ w iem z elem en tu p o d m io to w eg o , leżą ceg o poza aktem ludzkim ” (220). Sk oro tak, to jak m ożna ją zaliczyć d o n ie zd o ln o śc i konsensualnej?

Wady zgod y to n ie „instytucja” i - w brew tem u, co pisze - autor n ie w ykazał funkcjonow ania takiej „instytucji” (2 2 2 ).

G dy p isze się o w adach zgody, trzeba od różn ić błąd od warunku i n ie na m iej­ scu je st zd anie „błąd ten p osiad a charakter warunku w ym agan ego w sp o só b b ez­ w zględ ny” (232).

P rzez nieuw agę autora zn alazły się na s. 238 i 239 b łęd y w ypaczające argum en­ tację. N ie chodzi o „błąd w p rost i b ezp o śred n io zam ierzony” (2 3 8 ), lecz o przy­ m iot, ani też o p o d stęp substancjalny i akcydentalny (2 3 9 ), lecz o błąd. N iezgrabn e jest też sform ułow an ie su gerujące, ż e zak łó cen ie w spólnoty życia m oże prow adzić d o niew ażn ości aktu (239), w k. 1098 n ie ch od zi o faktyczne za k łó cen ie, lecz o ch a­ rakter przym iotu osoby.

N iezro zu m ia łe jest tw ierd zenie, ż e „przyczyna, tzn. k o n sen s m ałżeński oraz istota m ałżeństw a od p ow iad ają w yk lu czeniu sa m e g o m ałżeństw a” (241).

N ie m o g ę zgod zić się z tw ierd zeniem , jakob y skutkiem symulacji częściow ej by­ ło n ieza istn ien ie aktu p raw n ego, i to z o d w ołan iem się autora do prawa natu ralne­ go (245). T w ierdzenie takie w ysuw a autor w pu nk cie zatytułow anym „ N iezd o ln o ść wynikająca z interw encji praw odaw cy”! O d w ołan ie się do prawa n atu raln ego w y­ m agałoby p ogłęb ionej argum entacji, n ie d o przyjęcia jest pogląd, by w przypadku np. h ip otetyczn ego w yk lu czenia nierozerw alności m ałżeńskiej n ie zaistniał akt prawny.

O dbieram jak o p ozorny p rob lem rozwijany przez autora na s. 262. N ie d ostrze­ gam niespójn ości, jakiej dop atru je się autor w k. 1091 i 1092 z jednej oraz kan. 1094 z drugiej strony. To, czy ustaw a jest ujęta jak o un iezdalniająca czy jak o u n ie­ w ażniająca to w yłączn ie zab ieg techniczno-legislacyjny. C ok olw iek autor rozu m ie p rzez „m ech anizm y legislacyjne”, nie w id zę tu żadnej od m ien n ości ani n ie d o ­ strzegam „niekon sek w encji legislacyjnych”. N ie przek onuje m nie argum ent, że sform u łow an ie k. 1086 §1 uzasad nia się brakiem jurysdykcji K o ścioła nad o so b ą n ieoch rzczon ą i - zarazem - zaw arciem m ałżeństw a „w przestrzeni, która p od leg a je g o jurysdykcji” . D o deklaracji n iezd o ln o ści jakiejś osob y do c ze g o ś n ie potrzeb a p osiad ać nad nią jurysdykcji (p. k. 889 §1).

N ie rozu m iem , jak m ożna wyrazić w ażn ie zgod ę m ałżeńską nie w ypełniw szy w arunków lub form aln ości w ym aganych d o w ażn ości aktu (267), autorow i chodzi praw d op od ob n ie o to, że sam a zgod a n ie posiad ała braków (c o n ie znaczy, ż e akt był ważny, byt natom iast n iesk u teczn y). N ie dostrzegam wagi pytania, czy w szyst­ kie przeszkody prawa n atu raln ego czy p ozytyw nego B o ż eg o m ogą ustąpić (268).

(12)

Z gad zam się, że ustąpić nie m o że p rzeszk oda pok rew ieństw a linii prostej i drugie­ g o stop n ia linii bocznej, ustąpić m oże p rzeszkoda w ęzła, ale w artość poznaw cza te g o stw ierd zenia jest znikom a. (N ie zgadzam się, by ustąpić m ogła przeszk oda im p oten cji, bo sk oro im potencja była taka, że ustąpiła, to n ie tworzyła p rzeszk o­ dy). W praw dzie autor p ow ołu je się na in n eg o kan onistę, ale n ie rozu m iem tw ier­ d zen ia, ż e w ym óg p on ow ien ia zgod y m ałżeńskiej przynajmniej przez stronę św ia­ d o m ą przeszkody m ałżeńskiej (która już u stała wzgl. o d której uzyskano d yspen­ sę ), o którym w k. 1156 §1, podyktow any je st chęcią za p o b ieżen ia zgorszeniu w ier­ nych (269). P rzecież p o n o w ien ie zgod y p rzez je d n e g o z m ałżon ków jest w tedy taj­ n e , jak w ięc m oże to zapob iegać zgorszeniu?

O statni rozdział autor p o św ięcił n iezd o ln o ści do zawarcia m ałżeństw a sakra­ m en ta ln eg o . Taki tem at m o że być banalny albo nad er interesujący. N ajpierw p o ­ d z ielę się kilkom a w ątp liw ościam i, jak ie się n asu n ęły przy lek turze tekstu.

U zasad niając tem at autor zauw aża, ż e „w pew nych okoliczn ościach zaw arte m ałżeństw o nie b ęd zie zw iązkiem sakram entalnym ” (2 7 2 ). To brzmi, jakby c h o d zi­ ło o przypadki w yjątkowe, a p rzecież - b iorąc pod uw agę liczbę chrześcijan - w ięk ­ szo ść m ałżeństw na św iecie n ie jest sak ram entem . Z d a n ie, ż e „sakram entalność m ałżeń stw a m oże pow stać jed y n ie w konkretnym kon tek ście ludzkim ” (2 7 5 ) wyra­ ża taką oczyw istość, że n ie w ia d o m o , o c o m o ż e chodzić.

N a s. 276 spotykam y dwa stw ierdzenia n ie najszczęśliw sze, a na d od atek k o n ­ tradyktoryjne: „w ażnie przyjęty chrzest je st gw arantem (!) zd oln ości d o zawarcia m ałżeństw a sak ram en taln ego” oraz „sam przyjęty chrzest n ie warunkuje jeszcze sak ram entalności m ałżeństw a”. To drugie tw ierd zen ie autor wyjaśnia uw agą, że „m ałżeń stw o nie m ogłoby uzyskać swej sakram entalnej god n ości, jeślib y kon tra­ h en ci n ie wyrazili w ażnie kon sen su m a łżeń sk ieg o ” (276). A przecież w tedy n ie za ­ istn iałob y w o g ó le m ałżeństw o! Tymi niezgod n ym i stw ierdzeniam i autor otw iera so b ie d rogę do rozw ażań o n iero zd zieln o ści kontraktu i sakram entu jak o d rugiego p o d staw ow ego warunku (au tor n ie p isze, czeg o ).

N ie m ożna pisać w sp osób sugerujący, ż e przyjęcie chrztu jest n ieza le żn e od wiary (283).

N ie rozum iem stanow iska, rep rezen to w a n eg o p o d o b n o przez sęd ziów ratal­ nych, że „kontrakt i sakram ent są dw om a sp osob am i w yrażenia zjawiska praw ne­ g o , jakim jest m ałżeń stw o” (285). C hoćb y d la teg o , że sakram ent to n ie „sp osób w yrażenia”, a m ałżeństw o kan oniczn e n iek o n ieczn ie je st sakram entem . W przyto­ czon ych w następ nym przypisie fragm entach wyroków ratalnych (przyp. 69) tw ier­ dzi się co ś akurat przeciw nego niż p isze autor.

W kw estii podjętej na s. 294 n ie ch odzi - jak sądzę - o m ożliw ość rozdziału „niew ażności sakram entalności m ałżeństw a o d w ażności m ałżeństw a”, lecz o m o ż­ liw ość rozdziału w ażności je d n e g o i drugiego.

(13)

Z lek cew ażył autor kw estię „sak ram entalności m ałżeństw a o só b ochrzczonych p o zawarciu m ałżeń stw a” (2 9 7 -2 9 8 ). N iby pod ejm u je problem , lec z sprow adza go - na jednej i ćw ierć strony - d o te g o , że wśród - nie w ym ienionych! - autorów nie zgody co do te g o , czy p rzez przyjęcie chrztu m ałżeń stw o staje się sak ram entem .

N a jednej tylko stron ie o m ó w ił też - p isząc o n iezd oln ości d o zaw arcia m ałżeń ­ stw a sak ram entalnego - p rzeszk od ę „różn ości religii”. W kw estii, czy m ałżeństw a zaw arte za dyspensą o d p rzeszk ody różnej religii są sakram entem , Joyce n ie wy­ różn ia trzech stan ow isk , jak c h ce autor (298-299), lecz dwa, gdyż przytoczona p rzez Joyce’a op in ia P erron e’a to argum ent za sakram entalnością, zresztą zd ezak ­ tualizow any przez praktykę K ościoła. A u to r słu szn ie opow iad a się za niesakra- m en taln ością takich m ałżeństw , trudn o m i jed n ak zgodzić się z w yciągniętym stąd p rzez autora w n iosk iem , jakob y „ustaw odaw ca wyraził zg o d ę na rozdział m iędzy w ażn ie zawartą um ow ą m ałżeń sk ą a je g o sak ram entalnością” (299). W ob ec k. 1055 §2 sprawa w ym aga zn aczn ie bardziej p o g łęb io n ej analizy. Z u p e łn ie n ie mają zw iązku z p roblem em uw agi o racjach „przyzw olenia dla te g o typu m ałżeń stw ” (b o n ie o to chodzi w „ tem a cie”, a p roblem y m ałżeństw z nieoch rzczonym i pojaw i­ ły się n ie d op iero w e w sp ółczesn ej, zsekularyzow anej cywilizacji, lecz ju ż w staro­ żytności).

Z d u m iew ające jest tw ierd zen ie, ż e n iezd o ln o ść d o zawarcia m ałżeństw a sakra­ m en ta ln eg o „nie n iesie ze sob ą żadnych n astęp stw praktycznych w system ie kan o­ niczn ym ” (200). A p rzecież kilka w ierszy wyżej pisze o przeszk od zie różnej religii, a w przypisie (1 1 4 ) w skazuje na „N orm ae d e c o n ficien d o processu pro so lu tio n e vinculi m atrim onialis in favorem fid e i”.

W rozd ziale tym napotykam y szereg n iecod zien n ych zw rotów , jak „zbiór p rze­ szk ó d ” (2 5 7 ) „przesłanki natu ralistyczn e” (2 6 0 ), „kryzys zagad n ien ia” (2 7 7 ), „ana­ liza n ad” (2 9 1 ), „m atrym onialiści” (2 9 6 ), a na s. 279 „d osłow n ość” i „analogicz- n o ść” to sam o.

Z a k o ń czen ie to rekapitulacja figur niew ażn ości i n iezd oln ości, pow tarza się za­ rzut o n iekon sek w encji praw odaw cy w form u łow aniu przeszk ód (3 0 8 ) i n ieu za sa d ­ n io n e tw ierd zenie, że „fun kcjonow an ie p rzeszk ody różności religii należy wiązać z postęp ującym w e w sp ółczesn ym św iecie zjaw iskiem sekularyzacji” (310). N ie brak też takich skrótów m yślow ych jak np. „w doktrynie istnieją w ątp liw ości co do źród eł p och o d zen ia p od stęp u oraz b ojaźni” (3 0 6 ). A u tor uw aża, że p od jęty prze­ z eń w ysiłek „zakończył się p o w o d zen iem ”, a „wyniki podjętych badań zasługują na szczeg ó ln ą uw agę” (3 1 1 ), „upow ażniają do sform ułow an ia w ielu p ostu latów ba­ daw czych”. A u to r w ym ienia dw a, „bardziej d ok ład n ie o k reślen ie jurydycznych kryteriów o cen y ludzkiej p łcio w o ści” oraz „wypracow anie generalnej teorii ocen y te g o zjaw iska” (tzn . p oszczególnych postaci n iezd o ln o ści). N ie pod pisu ję się pod tym i postulatam i.

(14)

A u to r zam ierzył w yśw ietlić je d n o z w p raw d zie n ie pod staw ow ych , a le jed n ak w praktyce prawnej K o ścio ła w ażnych p o jęć. Z a m y sł ten przypom ina prace u czon ych ze „szkoły w ło sk iej”, zw łaszcza p o cz ą tk o w eg o jej o k resu , gdy p o d ej­ m ow ali się w yśw ietlen ia p o jęć k an on iczn ych , zw łaszcza sp ecy ficzn ie k a n o n icz­ nych albo odb iegających w z a sto so w a n iu o d prawa św ieck ieg o . Jed n ak szk oła w ło sk a o p iera ła się na spójnej te o rii praw a, której brakło autorow i. W ykorzystał szero k o literatu rę, sięg a ł d o różn ych „ sz k ó ł” (sy stem ó w m y ślen ia ), n ie zaw sze u m iał się w ystarczająco od n ich od erw ać. To sięg a n ie d o różnych „opcji” n ie jest w ad ą, w ym aga jed n a k dużej a u to n o m ii in telek tu a ln ej, w przeciw nym razie w ątki m yślow e rozjadą się - w ła śn ie tak jak w p racy autora. P rób ę sp ojrzen ia w now ym a sp ek cie n ależy pochw alić. In aczej n iż to n ieraz byw a w pracach p isan ych „na sto p ie ń nau kow y”, autor n ie d ysp o n o w a ł ja k im ś pro to ty p em , na którym m ógłby się w zorow ać. O d p oczątk u w id oczn y je s t w ysiłek sa m o d zie ln eg o m yślen ia, ale o n o rozp rasza się w „przestrzen iach ” , a w „ k o n tek sta ch ” nasuw ają się autorow i pytan ia, których p o d ejm o w a n ie p o w o d u je, że p roblem n ie zaw sze p osu w a się nap rzód.

Są w pracy błędy, ale w przew ażającej części wynikają o n e nie tyle z n iew ied zy, lec z z n ie p rzem yślenia wątku. Św iadczy o tym fakt, ż e na innym m iejscu autor w tej sam ej kw estii w ypow iada zd an ie praw dziw e. O czyw iście, należałob y życzyć m u w ięk szeg o krytycyzmu i w iększej uw agi przy lekturze w łasn ego tekstu.

P o zo sta je k w estia d e n erw u ją c eg o języ k a . S ło w n e czy fr a ze o lo g ic zn e d z iw o ­ lągi m o żn a c zę śc io w o w ytłu m aczyć tym , ż e p ró b o w a ł sp ojrzeć n a p ro b le m z n o ­ w ej p erspektyw y. Z auw ażm y zresztą , ż e n ie o n je d e n u żyw a słó w b e z d o s ta te c z ­ n e g o z a sta n o w ie n ia się nad ich z n a c z e n ie m i b u d u je zd a n ia n ie zr o zu m ia łe czy o zero w ej w artości inform acyjn ej. T roch ę w tym n ied b a lstw a , tro ch ę m aniery- zm u , p r z e d e w szystkim zaś brak rzeteln ej krytyki n au k ow ej (czy za rea g o w a ł k to ś na je g o „kan on istyczn y sy stem p raw a” w tytu le artykułu w Iu s M a trim o ­ n ia le ? ). U autora je s t też ch yba tr o c h ę u p o ru - z figu ram i, zjaw iskam i i p r z e ­ strzen ia m i jurydycznym i. Język praw n iczy n ie p o tr a fi o b e jść się b e z m eta fo r , p ro b lem w yostrza się w języ k u k a n o n isty czn y m . M usi o n u w zg lęd n ić w łaściw ą te o lo g ii a n a lo g ię nazw . C o w ym aga o d k a n o n istó w w iększej czu jn ości i sta ra n ­ n o ś ci język ow ej.

Praca autora w yróżnia się tym , ż e n ie ogranicza się d o referow ania zagad n ien ia czy kom pilacji, lecz w prow adza now y asp ek t i pod ejm u je się przem yślenia zagad ­ n ien ia. N ie jest to ostatn i ich krok, c o autor przyznaje, ale dob rze, że problem w o g ó le p od jęto. N ie mając w zorca n ie un iknął tw ierdzeń nie do koń ca przem yśla­ nych, czasem kontradyktoryjnych czy b łędn ych, ale - zwracając n a n ie z obow iązku krytycznie uw agę - w id zę w nich sw oistą u rod ę książki.

Cytaty

Powiązane dokumenty

B oth the anachron ic m odel o f Polish society with its relatively closed, hierarchical, class ch aracter and the caste system o f the Jewish com m unity with

Bez względu na to, jak odniesiemy się do ostatecznych wyników tej pracy, zwłaszcza w к westj i kolej­ ności powstawania trenów i rekonstrukcji ich pierwotnego

Ciężka, czasem niezrozumiała powieść, przy analizie dokładniejszej, ukazuje boga­ ctwo historycznej praw dy, u k ry tej początkowo w tru d n ej formie utw oru, k

Zdaniem Budzyka, którego głos je s t ty m bardziej cenny, że jest głosem historyka lite ra tu ry um iejącego się posługiw ać m ateriałem w ersologii dla

1957.. zjaw isk id eologiczn ych.. Z drugiej stron y różnorodność celów , do jakich dąży d zieło sztuki, pociąga za sobą k on ieczn ość zróżni­ cow an ia

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 48/1,

Thus, one can seethat, if the cushion natural frequency is such that small heave oscillations q;enerate a loop which approximates a constant flow source, then

Okazuje się więc, że w sferze etycznej kobieta nie uzyskuje własnej autonomii, nie staje się równorzędnym partnerem dla mężczyzny, wciąż pozostaje jedynie pustą