Nr. 1
ZD arszaw a, dnia 15 S ty c z n ia 1909 r.
Rok 9.
Miesięcznik, poświęcony krytyce i bibliografii polskiej,
pod kierunkiem literackim J. K. KOCHANOWSKIEGO. Adres Redakcji i Administracji
Księgarnia E. WENDE i S-ka, Krakowskie-Przedmieście 9.
Prenumerata wynosi:
w Warszawie rocznie rb. 2, na prowincji i w Cesarstwie rb. 2.50.
T R E Ś Ć : Z powodu piątego Avy dania „W spół czesnej lite ra tu ry polskiej“ p. W. F eldm ana.
Krytyka: Berezowski Andrzej d r Pochodzenie
siw ego bydła stepowego; Biedroń Jan,C hłop ska Macierz rolnicza, Ja k ie ziarno, ta k i plon. U w agi o spraw ach rolniczych; Biernacki M i
kołaj k s N ow y T estam ent w św ietle archeo-
logji; Chęciński Ja n , Powieści praw dopodobne dla dzieci; Cutbert O. Z. S. O. Fr., Id ea ły katolicko-społeczne; Ebrein, Co się działo ‘na świecie od najdaw niejszych do teraźniejszych czasów; Fechner G. T., K siążeczka o życiu pośm iertnem ; Feldman Wilhelm, W ypisy z li te ra tu ry polskiej czasów najnow szych (1864— 1905); Górska Janina. Poezje i dram ata; Gra
bowski Tad. Stan., W spółczesna C horw acja (S tudja L iterackie II); Jastrzębiec Marjan, Nim w zejdzie dzień; Kielland Aleksander,N a poleon i je g o ludzie; Kon-Feldblumowa He
lena, W spraw ie h y g ie n y szkolnej. (H ygiena
zębów i ja m y ustnej); Krzywoszewski Stefan, E d u k ac ja Bronki; Kwiatkowski Ilemigjusz, L i te ra tu ra chińska. L ite ra tu ra japońska; L a n
ge A., Sintaisi-Sho. Poeci now ojapońscy; L i
manowski Bolesłaio dr., Rozwój przekonań dem okratycznych w narodzie polskim; Ma-
ryańslci B., Holofernes; Mathias A d o lf dr.,
P edagogika praktyczna; Paudikowski Michał, W iosenny gość; llodziewiczównn M.(Zmogas), P ożary i zgliszcza; Schróęler Artur, Chwile;
Spasowićz Włodzimierz, P ism a tom IX ; Spes
N . ks., W ykład pacierza; Staniszewski Stani-
słaro, R z u t oka n a sta n ekonom iczny Kró- •lestwa Polskiego; Stella-Sawicki Jan dr., G a licja w pow staniu styczniowem; TotomjancW., F orm y ruchu agrarnego; Umiński W ł., W y cieczka n a księżyc; Uryasz A leksander, F rag- m entj7; Verne Juljusz, P ięciotygodniow a po dróż balonem nad A fryką. Podróż naokoło św iata w 80 dniach. G wiazda południa. P ię t n astoletni kapitan. Czarne Indje; Yolbehr
Teodor, K ról Bob, opow iadanie z puszczy afrykańskiej; W armiński I. ks. dr., K ilka no w ych k a rt z życia A ndrzeja Frycza, zw ane go Modrzewskim; W eyssenhof Józef, D ni po lityczne (Serja I. N arodziny działacza. Se- rja I I . W ogniu); Wierzbowski Teodor, Va- demecum, podręcznik do studjów archiw al nych; Wilde Oskar, Dusza człowieka w epo ce socjalizmu; ZbierzchowsJci TL, G rający las i inne nowele; Zgrzyt, S zary śmiech (1905 — 1907). P od prasą. K ronika. K u rjer k sięg ar ski. Czasopisma. B ihljografja. Ogłoszenia.
Z POWODU PIĄTEGO WYDANIA
„Współczesnej literatury polskiej” p. W. Feldmana.*)
Pięć wydań w ciągu lat sześciu świadczy o powodzeniu i poczytności,
jakimi dotąd żadna praca z zakresu historji literatury nie może się u nas p
chwalić. Szczupły rozmiarami, a bogaty w ścisłe informacje i sumie/me oc,
„Zarys" Chmielowskiego miał tylko cztery W
3rdania w ciągu lat 16 (1881—
*) Wilhelm Feldman. „Współczesna literatura polska (1864— 1907)“. Wydanie pi szawa, M. Arct. Lwów, H. Altenberg. New-York, The polish book importing Co. 190” Z portretem autora i wielu ilustracjami. Cena rb. 8 kop. 20.
2
No i .
Nic dziwnego, iż takie przyjęcie i uznanie pozw ala p. Feldmanowi w przed
mowie do wydania piątego, przerobionego tak „gruntownie, że z poprzedniego
tekstu, blizko 800 stronic liczącego, może sto pozostało bez zm iany“ —w ypo
wiadać sw ą pewność co do dalszego popierania jego pracy przez czytelników
i z uśmiechem lekceważenia wspom inać o nielicznych głosach krytyków, za
rzucających jego książce doktrynerstwo, publicystyczne traktowanie, brak idei
przewodniej i t. p. „Kto umie czytać i czyta z dobrą w olą—oświadcza p. Feld
m an—ten p o z n a ..., że zbudow ana jest na podstawie jednolitego, konsekw en
tnego poglądu na świat i wynikającego z niego poglądu na artyzm i stosunek
do życia".
Słowem, ma to być praca ściśle naukowa, oparta jakoby na mo-
nistycznym na świat poglądzie.
Gruntowne przerobienie m usiało naturalnie
zbliżyć książkę, w układzie i wyjaśnieniu zjawisk życia duchowego, do ideału
pracy naukowej.
Stąd krytyka ma prawo i obowiązek oceniać to najnowsze
wydanie pracy p. Feldm ana z tego stanowiska, na jakim ją sam autor stawia.
Ścisła i szczegółowa ocena „W spółczesnej literatury" stała się koniecz
nością, obowiązkiem społecznym krytyki naszej, ze względu na łączność i har-
monję, zachodzącą między um ysłowością, uczuciowością i dążeniami historyka
i sędziego naszej współczesnej literatury, a stanem duchowym przeważnej
większości naszych czytelników i czytelniczek.
Na tym opiera się niezwykłe
powodzenie, szerokość w pływ u tej książki i jej znaczenie społeczne przede-
wszystkim. Zamęt rew olucyjny ostatnich lat ułatwił książce,’ wyrażającej go
rące sympatje dla radykalizm u społecznego, zdobycie uznania, a utrudnił kry
tykom należytą jej ocenę.
Niedawno dopiero pojaw ił się umiejętny, ścisły,
w yczerpujący i do głębi rzeczy sięgający rozbiór ostatniego wydania „W spół
czesnej literatury", dokonany przez krakowskiego krytyka p. I. R., o którym
p. Feldman, w trzecim, czterotomowym wydaniu swej książki, w yraża się, iż
„jest na gruncie krakowskim jednym z pierwszych znawców nowej sztuki,
jednym z najinteligientniejszych jej interpretatorów" (t. IV, str. 377). Sam więc
p. Feldman przyznał swem u obecnemu sędziemu poważne uzdolnienie i przy
gotowanie.
Ocena p. I. R., pom ieszczona prawie jednocześnie w „Czasie"
krakowskim i w „Słowie" warszawskim (grudzień r. 1908), odsłoniła całą sztucz
ność i pozorność naukowości, krytyczności i odczucia artystycznego u tak
popularnego historyka i krytyka literatury współczesnej.
Swą niemiłosierną,
szczegółow ą analizą udowodnił krytyk brak w umyśle autora i układzie jego
dzieła cech naukowości i jednolitego, filozoficznego poglądu, a za to chaotycz-
ność w prost przeciwnych sobie, zbijających się wzajemnie sądów i poglądów;
następnie niezdolność odczucia i ujęcia w duszach i dziełach autorów ich
piękna, polskości, dążeń i ideałów, wreszcie słabą znajom ość języka polskiego,
odbijającą się w licznych grzechach przeciw jego duchowi i składni. Ze braki
te i błędy nie przeszkadzały czytelnikom zachw ycać się książką p. Feldmana,
a przynajmniej szukać w niej informacji i sądów, to wynikło z zaznaczonej
ju ż powyżej wspólności braków kultury duchowej i modnych w okresie re
wolucyjnym haseł i dążeń, które łączyły p.. Feldm ana z większością jego czy
telników i czytelniczek śród inteligiencji polskiej, zw łaszcza w granicach pań
stw a rosyjskiego. Spostrzegł to ju ż dawniej i zaznaczył w książce „O w spół
czesnej krytyce literackiej" Brzozowski.
„W. Feldm an—powiada ten wysoko
tuzdolniony przedstawiciel materjalizmu M arksa w zastosowaniu do zadań kry
mki literackiej,—jest to typ owy dzisiejszy czytelnik p o lsk i... wszystko jest
iw stanie zrozum ieć,. . . ruchliwy, rzutki, bogaty i zmienny, jak świadomość
wczesnego człow ieka,. .. przeciwny wszelkiemu uciskowi, reakcji, ciemno-
Za punkt wyjścia m iał pewien zasób uczuć i pojęć, cieszących się
M 1.
3
sym patją w kołach p o stę p o w y c h ... Nauczył się mówić np. o mistyce w spo
sób, nie rażący ludzi, w ychow anych na broszurkowym darwinizmie lub socja
lizmie, o symbolizmie w sposób, nie rażący eklektycznych naturalistów, o nie-
tscheanizmie w terminach zdawkowego, demokratycznego prometeizmu, o ro
m antyce w terminach zwyrodniałego w sentym entalną kaszę hum anitarną, po-
z y ty w iz m u .. .
Przerobiwszy tyle różnych rzeczy we frazesy, przypuszcza, że
w imię tych frazesów może przeciwstawiać się rzeczom sam ym “ (str. 176—
186).
Stojący na wprost przeciwnym stanow isku— monistycznego i mistycz
nego idealizmu— w spółczesny krytyk p. Jan Bełcikowski, w świeżo wydanej
broszurze *), wyliczywszy długi szereg niedorzeczności i sprzeczności, dostrze
żonych we „W spółczesnej literaturze^ (trzecim wydaniu), tak w yraża pobudki
swego wystąpienia: „Z regaljów odarliśmy książkę—jaką? Książkę, dążącą do
panow ania nad duchem n a sz y m ...
Krew nam uderza do głow y na widok
tego w kraczania w kapeluszu, z rękami w kieszeniach... przed Sancta sancto-
rum ołtarzy n a s z y c h D o tych sądów, rozświetlających istotną w artość książki
p. Feldmana, dorzucić mogę jeszcze spostrzeżenie co do sposobu, jakim autor
odurza czytelników i w ykręca się z trudnego zadania wypowiedzenia tego,
czego nie rozumie należycie, lub czego nie chce powiedzieć, co pragnie ukryć,
jako niemiłe sobie, przed czytelnikiem.
Oto, pouczony przez W yspiańskiego
jego świetną informacją o użyciu tam -tamu (w „W yzw oleniu“), posługuje się
od czasu do czasu tym instrumentem, który „jest w stanie dzwon Zygmuntów
z przedziwną oddać dokładnością, waży zas ledwo kilka funtów i każdy dźwi
gnie go z łatw ością, co uprzystępnia szerszej masie w teatrze drżeć przy tym
hałasie, imitującym nastrój dzwonu z przedziwną subtelnością to n u “. Tymi
dźwiękami tam -tamu są powtarzające się tak często na kartach książki p. Feld
m ana wyrazy: Wielkość, W yzwolenie, Bohaterstwo, Moc, Młoda Polska, impo
nujące brzmieniem, pisownią — przez wielkie litery — i dodanymi w ykrzykni
kam i,—czytelnikom tak dalekim od tych, w marzeniach jedynie widywanych,
potęg i zasobów ducha,— pozwalające domyślać się w duszy krytyka jeśli nie
obecności, to przynajmniej gorącego um iłowania tych upragnionych przez bie
dne i słabe nasze dusze stanów.
Mówiąc o twórczości W yspiańskiego („Książ-
k a “ z grudnia r. 1908), zaznaczyłem tam już, jak p. Feldman, swoim tam-
tamem Mocy i Wielkości, starał się, w rozdziale o tym poecie, zakryć sw ą nie
udolność, a w części i niechęć, do ukazania nam istotnych cech jego duszy
i twórczości, jak schow ał przed czytelnikiem religijność i polskość tego epi
gona, skupiającego w swych dążeniach i dziełach idee i cele trzech wielkich
w odzów i wieszczów naszych i tradycje narodowe, unoszące się nad murami
i pomnikami Krakowa.
Wieloletnie powodzenie i szerokie rozpowszechnienie książki, o tak małej
wartości, odsłania nam jeszcze jedną sm utną cechę naszej um ysłow oici. Oto,
pomimo szybko rosnącego zam iłow ania w czytaniu, nie umiemy czytać, nie
zdolni jesteśm y zdawać sobie spraw y z tego, co czytamy, nie dostrzegamy
fałszów, sprzeczności, nielogiczności, beztreściowych frazesów w różnych,
pseudo-naukow ych i niby-krytycznyeh broszurkach, rozprawkach i odczytach,
stanow iących podstawę i źródło naszych wiadomości filozoficznych, przyrodni
czych, społecznych i politycznych.
Stąd nie rażą nas te publicystyczne i agi
tacyjne tam-tamy, to posługiwanie się tonem i frazeologją dzieł naukowych,
dla popierania obcych nauce dążności i podawania zebranego m aterjału
faktycz-*) Jan Bełcikowski. „W. Feldman. Współczesna literatura polska (1880 — 1904).“ Warsza wa, 1908, str. 40. Skład główny w księgarni E. Wende i Sp.
nego w bezpodstawnym ugrupowaniu, błędnym lub tendencyjnym oświetleniu.
Dopóki n a sza , kultura um ysłow a pozostawać będzie na dzisiejszym stopniu,—
świeży upadek „Ateneum polskiego^ daje tego sm utną wskazówkę— to i nadal
w naszym życiu duchowym ponawiać się będzie długo zjawisko gospodaro
wania zręcznych a niepow ołanych.
Bronisław Chlebowski.
K Ę Y T Y K A .
Teologja, dzieła treści religijnej.
B ie rn a c k i M ik o ła j, ks. Nowy Testament w świe tle archeologii. Opracował według Vigouroux ks. M. B. Bibl. Dzieł Chrześcijańskich.K to nie m a możności ani czasu w ertow a n ia słynnego biblisty, z zajęciem przeczyta różne treścią i dosyć luźne arty k u ły , pow ią zane w jedno przez autora. K siążka i cie kaw a i pożyteczna, ale styl!... A utor m a dar opow iadania barw nego, szczególniej treści historycznej, ale o d ar stylu nie dba. Cza sem pisze gładko i przyjem nie, niekiedy je dnak pióro skrzypi m u po szkle. Tylko sta ran ia i u w ag i potrzeba, aby tego uniknąć.
Ks. SSkopowski. C u tb e rt 0. Z. S. 0. F r. Ideały katolicko-spo- łeczne. Bib!. Dzieł Chrześcijańskich.
R ozstrzygnięcie n ajw ażniejszych k w estji doby obecnej, zagojenie najbardziej pieką cych ran, rozw iązanie całego splotu węzłów i zawiłości społecznych w duchu ety k i K o ścioła i w duchu miłości chrześcijańskiej — oto treść tej nad wszelki w yraz zajm ującej książki. Co za bogactw o m yśli, ja k a śm ia łość w rozcinaniu iście gordyjskich węzłów obecnych form pojm ow ania roli Kościoła, a przy ty m co. za ory g in aln y ja k iś um ysł tego angielskiego zakonnika, k tó ry ja k b y z pew nym politow aniem p a trz y n a swoich kole gów rom ańskich ze stałego lądu! R ola K o ścioła nie w inteligiencji, lecz w ludzie, a do w ia ry —nie przez w y k ład dogm atów , lecz przez żar e ty k i i czynu; nie uczeni teologowie n a wrócą św iat, lecz św iadom i rzeczy i oddani Kościołowi „społecznicy". Często nie m odli tw ą trafia się do biedaka, lecz kęsem chle- ba, nie zam ykaniem się w swoim obozie, bo Kościół to nie forteca, a i św iat ju ż nas przestaje atakow ać... D ążyć za nim, w ejść
w sedno życia, i uczyć robotnika nietylko
obowiązków, ale i praw jego i t. d. — oto treść w ytyczna tej książki. N apraw dę, książ ka ta może się przydać nam , katolikom pol skim, duchow nym i świeckim . Przeczytaj ją , czytelniku, a zobaczysz, co to za myśli rodzą się w angielskiej głow ie katolickiej!
Ks. Szkop o w siei. Spes N., ks. Wykład pacierza. Przygoto wanie do pierwszej spowiedzi i komunji św. oraz wskazówki metodyczne. Księgarnia M. Szczepkowskiego.
J a k uczyć relig ji katolickiej bez podręcz nika? Takie p ytanie zadaje sobie w nagłów ku tej książki au to r i odpow iada — powiem szczerze — św ietnie. Zdaw ało mi się przy czytaniu tej odpowiedzi, że stąpam po łące w iejskiej, pełnej prostych, zw ykłych, ale dziwnie św ieżych kw iatków , autor bowiem d y sk u tu je przez u sta nauczyciela w szkole w iejskiej z dziećmi w iejskim i, a doskonale rozumie psychologję dziecka, wczuwa się w jego czucie i m yślenie, nie zniża się, ale udostępnia, upraszcza w szystko. N a jtru d n ie j sze ustępy objaśnia w zabaw nie prosty spo sób, przykłady czerpie z życia codziennego dzieci i ze zw ykłego ich otoczenia — proste i jasne; przy ty m je st ta k podniosły, w k ró t kich a prostych zdaniach ta k n astrajający , że radzę tu przejrzeć np. tłum aczenie cnót (patrz: pokora). A ja k uczy dzieci cnót oby w atelskich, samopomocy i potrzeby zrzesza nia się, poczucia praw nego porządku! J e s t to książeczka, przeznaczona dla nauczyciela w iejskiego i dla dzieci w iejskich, a le —ra dzę—przeczytajcie j ą w szyscy, co m acie z dziećmi do czynienia: rodzice, nauczyciele, prefekci, w ychow aw cy, przeczytajcie w y, co napadacie na katechizm i wy... co go b ro nicie, a osobliwie w y w szyscy, coście w ty m czasie różnych karkołom nych rozpędów re- w olucyjno-reform atorsko-pedagogicznych t y le bredni popisali o katechizm ie, o n aucza n iu relig ji i o... dziecku... n a w zór E llen K ey jakoby. Biedna, nieszczęśliwa kobieta, ta E llen Key!... Ks. Szkopoicski.
„Ne 1.
5
Filozofja.
Fechner G. T. Książeczka o życia pośmiert nym. Z szóstego wydania niemieckiego prze łożył Kazimierz Twardowski. („Wiedza i Ży cie”. Ser. III, tom XI). 8-ka, str. 114. Lwów, 1907. H. Altenberg. Warszawa, E. Wende i S-ka Cena kop. 60.
Pogląd naturalistyczny, że dusza człowie ka po śm ierci ciała nie ginie jed y n ie w ty m znaczeniu, że fa k t je j m inionego istnienia, stanow iąc w arunek, przyczynę i ogniwo śród sw egą otoczenia, w yw iera zawsze m niejszy lub w iększy, w idoczny czy niewidoczny w pływ na przyszłość, czyli że wchodzi do h isto rji w najobszerniejszym znaczeniu tego słowa, nie może mieć nic w spólnego z po glądem religijnym o przejściu duszy do b ytu nadziemskiego. W edle pierwszego poglądu, im anentnego, dusza sam a ginie, pozostają ty lk o sk u tk i je j działania w życiu potom no ści i jej świadomości w m iarę sław y u m a r łych; słabnie te d y z biegiem czasu cało k sz ta łt życia jednostkow ego. W edle poglądu drugiego, transcendentalnego, przeciw nie, du sza potęguje się, przenosząc się w in n y św iat dla dalszego żyw ota, a ten b y t jej oddzie lony je st od naszego zasłoną, k tó ra u chyla się czy to w w idzeniach nocnych, czy w kon tem placji m istycznej. P echner, w yznając obydw a te poglądy, nie sta ra się ich połą czyć, ani sprzeczności ich usunąć, natom iast zespala je w n ik ły sposób stylistycznie cie m nym i zw rotam i i przenośniam i, pomiesza niem języków naukow ego i religijnego. R oz m yślania je g o są to bezkrytyczne m arzenia o charakterze w yłącznie psychologicznym , bez potrącania o kw estje etyczne. M am y tu w całej naiwności m etafizykę animizmu, a przedstaw ienie F echnera n adaje się w ybor nie do (sem inaryjnych) ćwiczeń krytyczuo- epistem ologicznych, ponieważ zasadnicza tr u dność, z której wiele in n y c h się w yłania, m ianow icie trudność ujm ow ania duszy, jako części całości kosmicznej, w której się ona m a rozw ijać, osłoniona je s t dw uznacznością w yrażeń i splotem analogji. P rzekład je s t piękny. W obszernym w stępie prof. T w ar dow ski zaznajam ia z filozoficznym stanow i skiem Fechnera, u w y d atn iają c jego doniosłą teorję progu świadomości. L Halpern.
Nauki przyrodnicze.
Berezowski Andrzej, dr. Pochodzenie sitcego bydła stepowego w świetle dotychczasowych ba dań, oraz nowych poszukiwań archeologicznych na południu Rosji. 8-ka, str. 9. Kraków, 1908. Osobne odbicie z t. IV „Roczników nauk rol niczych”.
Stepowe siwe bydło rogate żyje n a ste pach R osji południow ej, n a Podolu, U k ra i nie i W ołyniu, w G alicji w schodniej, na półw yspie B ałkańskim , n a W ęgrzech, we W łoszech i w S yberji zachodniej.
Bydło to było przedm iotem licznych b a dań naukow ych, m ających n a celu w y jaśn ie nie jego pochodzenia od dzikich przodków, oraz w yszukanie w Azji, A fryce lub w E u ropie m iejsca jego oswojenia.
Je d n y m z pierw szych badaczy, którzy z a j mowali się spraw ą pochodzenia bydła, był Cuvier. Uważał on, że protoplastą europej skiego by d ła rogatego b ył opisany przez B ojanusa tu r (Bos prim igenius, Boj). Ogół badaczy zgadza się z ty m poglądem. Vil- ckens w daw niejszych sw ych pracach p rz y puszczał, że praojcem europejskiego bydła rogatego było raczej zebu, w ydaw ało m u się bowiem niepraw dopodobnym , by ta k olbrzy mie zwierzę, ja k tur, mogło być oswojone przez człowieka. W późniejszych je d n a k pracach zm ienił swój pogląd.
Co się tyczy m iejsca osw ojenia siwego b y dła stepowego, to w edług Geoffroy S aint- H ilaire’a i innych autorów, kolebką europej skiego b y d ła rogatego b y ła Azja, a zdaniem Cuyiera oswojenie to odbyło się w Europie. Zaś A. Otto tw ierdzi, że część tego bydła je s t pochodzenia europejskiego, część zaś m ogła przybyć z A fryki. O gniska dom esty- kacji, zdaniem jego, m ogły pow stać nieza leżnie od siebie, w rozm aitych m iejscach.
A utor n a podstaw ie w łasnych studjów nad siw ym bydłem na południu R osji, nad ma- terjałem zootechnicznym, pochodzącym ze stacji wczesno-neolitycznej w Bielcach (gub. besarabska), oraz n a podstaw ie glinianego w izerunku głow y bydlęcej, tam że znalezio nego—przypuszcza, że bydło, któ re w okre sie wczesnego neolitu żyło w B essarabji, było zbliżone do współczesnego siwego b y dła stepowego.
6
J\° 1.
W ykopalisko besarabskie, zdaniem autora,poniekąd przem aw ia za hipotezą o europej skim pochodzeniu siwego bydła stepowego.
K . Stołyhwo.
Umiński Wł. Wycieczka na księżyc. Odczyt popularny do latarni czarnoksięskiej. 8-ka, str. 30. Warszawa, 1907. Z zapomogi ś. p. d-ra Chwiećkowskiego. Skład główny w „Księ garni Polskiej". Cena kop. 10.
Książeczka ta zaznajam ia czytelnika z przy rządam i, um ożliw iającym i badanie księżyca, a następnie z jego w ym iaram i, pow ierzch nią, odm ianam i i t. d. W dalszym ciągu autor podaje k ró tk ą h istorję tow arzysza zie mi, oraz wiadomości, tyczące się kreślenia m ap księżycow ych przy pomocy fotografji, wreszcie w w yobraźni swej przenosi czytel nik a n a księżyc, rzuca przed nim bardzo u- datne krajobrazy i wskazuje wszelkie oso bliw ości p anujących tam w arunków , reasu m ując w ten sposób w szystkie dotychczas posiadane przez nau k ę w iadom ości o tej p la necie.
W niektórych m iejscach książeczki rażą czytelnika pew ne sprzeczności i niejasności, k tó ry ch n a szczęście je d n a k niewiele. N a str. 6 autor nazyw a trafn y m przypuszczenie, „że ciemniejsze plam y n a księżycu m uszą być morzami, ja sn e zaś lądam i", n a str. 11 atoli zaznacza, że księżyc je s t pozbaw iony wody. N a str. 8 znajdujem y ta k i argum ent: „że księżyc nie posiada w łasnego św iatła i ciepła (?), w iem y stąd, że na nowiu... oko nasze nie dostrzega go wcale". N a str. 11 zauw ażyłem ustęp, k tó ry zupełnie niejasno w y raża myśl: „B rak pow ietrza (na księżycu) tłum aczyłby nam b rak chm ur i obłoków. P a r a w odna nie może wsiąkać, nie może być pochłaniana przez powietrze, nie może się skraplać i tw orzyć w idzialnych (?) chm ur".
Cz. Statldewicz.
Histoija literatury.
Feldman Wilhelm. W ypisy z literatury pol skiej czasów najnowszych (1864—1905). Uzu pełnienie dziejów literatury. Zestawił i opra cował . . . 8-ka, str. 700. Warszawa, 1908. Wydawnictwo M. Arcta. Kraków, S. A. Krzy żanowski. Cena rb. 1.80.
W ypisy te, przeznaczone dla „starszej m ło dzieży", m a ją stanow ić dopełnienie kursu h isto rji literatu ry , który, zarówno w szkole średniej, ja k i w w ykładach uniw ersyteckich, nie obejm uje lite ra tu ry współczesnej, najn o w szej. W iążą się one z om aw ianą w artykule w stępnym pracą p. P eldm ana, poświęconą współczesnej literaturze polskiej, choć autor sta ra ł się im dać ch a rak te r sam oistnej całości, poprzedzając każdą z dw u części książki c h a rak te ry sty k ą objętych przez nie okresów, a zbiór uryw ków z dzieł każdego pisarza n o ta tk ą biograficzno-krytyczną. Nie poprze sta ją c na laurach dram aturga, publicysty, k ry ty k a i h istoryka literatu ry , za pragnął p. F eldm an zostać w ychow aw cą młodzieży polskiej, pomimo, że dotychczasow a działal ność nie m ogła go do tej roli przygotow ać i nie u ja w n iła odpow iednich uzdolnień. Od bić się to musiało n a układzie książki, a zwłaszcza n a radach i wskazów kach, jakim i poprzedza każdą z dw u części wypisów i roz działy, poświęcone pisarzom. W y tk n ięte w o- cenie „W spółczesnej literatu ry " ta k ja sk ra w e dowody nieprzygotow ania naukow ego, a stąd zam ętu, pow ierzchowności i sprzeczności w sądach, a w odczuw aniu duszy autorów — nieudolności i płytkości, pokryw anej beztre ściow ym i frazesam i i w y krzykam i, wreszcie tendencyjności, czyniącej książkę narzędziem propagandy pew nych idei i dążeń, osłania n y ch sztandarem postępu i p atrjo ty zm u — p ow tarzają się, naturalnie, i w „W ypisach". Z przedmowy, u w ydatniającej jaskraw o nie udolność p. F eldm ana w posługiw aniu się językiem polskim, w pojm ow aniu i w ysłow ia n iu zadań w ychow aw czych, dow iadujem y się, że autor chce zaznajom ić młodzież z głów nym i „ideam i duchowemi11(?). W ty m celu g ru puje zebrany m a terja ł około „nielicznej stosun
kowo ilościpisarzy, istotnie zato reprezentatyic-
nychu, ażeby zapobiedz „bezm yślnem u hołdo
w aniu modzie chw ili i sławom przem ijającym ". Nie spostrzegł się p. F eldm an, iż zdaniem ty m potępił zarówno swe „W ypisy", ja k „W spół czesną literatu rę", zawdzięczającą swe po wodzenie h arm onji z cechami i w adam i u- m ysłów w spółczesnych czytelników , a zw ła szcza czytelniczek. W now ej roli w ycho w aw cy młodzieży p. Feldm an, zam iast ro zja śniać zam ęt pochw y ta n y ch z różn y ch źródeł
M 1.
7
nieprzysw ojonych i nieuporządkow anych o-kreśleń, w yrażeń, pojęć, zwiększa go jeszcze sw y m i beztreściw ym i ogólnikam i i niezro zum iałym i frazesami. Czy którykolw iek czy te ln ik zrozumie coś z takich np. ch arak te rystyk: „Mistrzem formy okazał się... A ntoni L ange, zajmujący głównie jako organizacja nie
uczuciowa, lecz raczej intelektualna, o bogatej, najważniejszych zagadnień dotyczących refle k s ji", lub inna: „L iry k ą wyrafinowanie sub telna., m elancholijną, a nakazująca, sobie moc
i dążenie do wysokich celów, przem aw ia poe zja S taffa41. Co do R eym onta znowu, to go
zajmuje gra s ił i namiętności oraz życie p rzy rody, które odczuwa i wpaja bardzo intensyw- niea\ R ydla d ram aty „zanadto mają własnej
treści duchowej“. W utw orach Sieroszewskie
go „ pali się niewygasła miłość człowieka“. P ru s sięga „w kilku św ietnych powieściach
źródła zjawisk tak indywidualnie-psychologicz- nycli, ja k i społecznych“. G dyby zamieszczony
przy „W spółczesnej literatu rz e11 po rtret nie u w y d atn iał dobitnie pow ażnych la t autora, to m ożnaby sądzić, iż m am y do czynienia z w ypracow aniem młodzieńca, nie mogącego sobie poradzić z ujęciem i określeniem zja w isk b adanych i pow tarzającego pochw yta- ne tu i owdzie frazesy bez zw iązku z przed miotem.
W ym ow ną w skazów ką dążności autora i jego ideałów w ychow aw czych, są ch a rak te ry sty k i, któ ry m i oświetla, dla pożytku m ło dych czytelników , Sienkiew icza i Zapolską. Tw órca „P o to p u 11 i „Quo vadis“, w edle p. P eldm ana, „szeregiem nowel uderzył w sen
tyment czytelników i przebojem ich zdobył po w ieściam i historycznym i, stanow iącym i glo
ryfikację przeszłości szlacheckiej narodu, poję tej w sposób zupełnie bezkrytyczny.“ Zato gorąco zaleca młodym czytelnikom dla w y- w ykształcenia ich dusz sztuki teatraln e Ga- brjeli Zapolskiej, pow stałe „z przejęcia się niedolą ofiar życia, z nienaw iści do krzyw dy i krzyw dzicieli11, tudzież je j powieści spo łeczne, jak: „K aśka K arja ty d a " , „Przedpie k le11 i t. d., „kipiące k r w ią ,... doskonale zbu dow ane, ja sk ra w e w tonie". Mimo to, do w ypisów swoich, nie dał ani jednego w ier sza z utw orów ta k wysoko cenionej i zale canej autorki: w idocznie spotkał pew ne tr u dności w w yborze odpow iedniego ustępu.
P odane p rzykłady dostatecznie chyba obja śn iają przygotow anie naukow e tudzież uzdol n ienia i pojęcia w ychow awcze red ak to ra „W ypisów 11, m ających zaszczepić w m łodych duszach znajom ość współczesnej lite ra tu ry ojczystej w raz z czcią i m iłością dla je j n a j lepszych przedstawicieli.
B . Chlebowski.
Kwiatkowski Remigjusz. Literatura chińska. 16-ka, str. 88. Warszawa, 1908. Nakłau* M. Arcta. Książki dla wszystkich Nr. 369. Cena kop. 15.
Tenże. Literatura japońska. 8-ka mała, str. 76. Warsrawa, 1908. Nakł. M. Arcta. Książki dla wszystkich Nr. 396. Cena kop. 20.
Oba dziełka dają sporo pożytecznych w ia domości i godne są rozpowszechnienia. P arę ty lk o drobnych uw ag pozwolę sobie uczy nić. D laczego K onfucjusz nazw any n a str. 22 „najw iększym z chińskich filozofów11, skoro L aotse — ja k sam autor poucza — „górow ał głębią swego um y słu 11 (40)? M ożna mówić o silniejszym jego w pływ ie na społeczeństwo chińskie, ale to z oceną w dziejach filozofji niewiele m a do czynienia. Pracow itość nie może być n ig d y „osław iona11 (63): przym iot nik te n ma znaczenie ujem ne; „osław iony" to tyle, co m ający złą sławę, a nie synonim „sław nego", „rozsław ionego11. N a str. 83 czy tam y, że powieść do Chin przeniesiono z Azji: w idoczny lapsus calami, bo gdzież Chiny, je śli nie w Azji? W drugim tom iku w y tk n ę okropny zw rot: „pod względem historji swych
dziejów (!)“ —str. 3. Skoro pow ierzchnię Ja - ponji oznaczono w kilom etrach k w ad rato w ych, to i długość i szerokość należało ozna czyć w kilom etrach, a nie w m ilach (5). Z a m iast Yeddo (49, 51, 59, 60) piszmy Jeddo, aby nas nie oskarżono o bezmyślne naślado w anie A nglików , w brew zasadom naszej pi sowni. P rz y końcu książeczki razi przesta- rzałość cy fr sta ty sty c zn y c h (1896!): czyż ta k trudno o nowsze? Mam nadzieję, że au to r w ybaczy mi w y ty k an ie u s te re k : kieruje spraw ozdaw cą ty lk o życzenie, aby te ładne dziełka w now ym w yd an iu b y ły jeszcze ła dniejsze. Tadeusz Smoleński.
Spasowicz Włodzimierz. Pisma. Tom IX.
8-ka, str. 330 i 8 nlb. Warszawa, 1908. E. Wende i S-ka. Cena rb. 1.
8
J S fe l.S taraniem i nakładem siostry zm arłego w r. 1906 W ł. Spasowicza, p. A licji H asfor- tow ej, ukazał się tom ostatn i jego „Pism " (tom pierw szy w yszedł w r. 1892). N a czele mieści się rzecz p. t. „P o lity k a sam obój stw a"; je s t to odpowiedź n a głośne sw ojego czasu pisemko K azim ierza K rzyw ickiego (p. t. „Polska i R osja w 1872 r .“), n ap isan a przed la ty trzydziestu siedm iu i ogłoszona b e z i m i e n n i e w Dreźnie, a do pism zbioro w ych autora po raz pierw szy dopiero w cie lona. P oza tą repliką, bardzo w ażną dla poznania poglądów i uczuć jej autora, w szyst kie inne prace, w tom ie pośm iertnym za w arte, pochodzą z o statnich la t życia Spa sowicza (1901 — 1906). Ic h treść je s t w iel ce różnorodna, a w artość nierów na. N a j m niejszą posiadają s t r e s z c z e n i a „Dziejów lite ra tu ry polskiej" B rucknera i „Studjów i szkiców literackich" A. G-. Bema. C harak te r ściśle ju ż k ry ty cz n y m a ją spraw ozdania z książek J. Moszyńskiego („Szkic p olityki polskiej w chw ili obecnej"), St. P io tro w skiego („W spólna własność ziem ska w gm i nie w ielkorosyjskiej"), E. P a g u eta („O libe ralizmie"), W . P eldm ana („Piśm iennictw o polskie o statnich la t dw udziestu", 1902), J. T retiaka, („Juljusz Słowacki"), T ołstoja („La fin de notre ere a propos de la revolution en Russie"). W ym ow nym św iadectw em nie- gasnącej z w iekiem ciekawości intelek tu al nej Spasowicza, b rak u sekciarstw a estetycz nego i żyw ego do samej śmierci in teresow a n ia się lite ra tu rą n ajn o w szą—je s t pięć k ry ty k literackich: „W yzw olenia" i „Bolesława śm iałego" W yspiańskiego, „S karbu" Staffa, „Popiołów " Żeromskiego i F „P róchna“ Be ren ta. O drębne stanow isko zajm ują: ostra k r y ty k a „Egoizm u narodow ego wobec ety k i" Zygm . Balickiego oraz odpowiedź n a za rzu ty , uczynione Spasowiczowi przez Aske- nazego. „W spom nienia m oje o Józefacie Okryzce" zaw ierają w sobie k ilka szczegó łów autobiograficznych. W reszcie n a końcu tom u znajdzie czytelnik sześć „przemówień w igilijn y ch ", które ze w szystkich części sk ła dow ych tom u pośm iertnego najw ięcej może rzucają św iatła n ie ty le n a poglądy, ile na u c z u c i a Spasowicza, n a jego piękną, ko chającą ideały i silnie w ich try u m f osta teczny w ierzącą duszę. W ydanie staranne;
błędów drukarskich praw ie niema. K ilka słów na str. 4 należało koniecznie zaopatrzyć w przypisek. C zytam y tam : „O dkąd n a j w iększy z naszych wieszczów w niedobrą chw ilę podniósł do ideału zdradę, ja k o śro dek w alki, liczne pokolenia, jedno po d ru gim, chorow ały n a w alenrodyzm i tru ły się nim ". Słowa te pisał Spasowicz w r. 1872; otóż należało w przypisku zaznaczyć, że póź niej Spasowicz zm ienił ten pogląd rad y k a l nie: przecież nie kto inny, tylko on w łaśnie ta k w ym ow nie dowiódł — w jednej z n a j św ietniejszych swoich rozpraw , —że „K onrad W allenrod" je s t nie apoteozą, tylko trag ie- d ją zdrady. Ign. Chrzanowski.
Warmiński I., ks. dr. K ilka nowych kart z życia Andrzeja Frycza, zwanego Modrzew skim. Rzecz, czytana na walnem zebraniu Tow. Przyj. Nauk w Poznaniu roku 1907 d. 17 grudnia. 8-ka (większa), str. 46. Poznań, 1908. Cena kop. 45.
S tudjum to dla h isto rji lite ra tu ry i um y- słow ości naszej X V I w ieku bardzo w ażne, bo rzucające dużo św iatła na je d n ą z n a j w spanialszych postaci tego stulecia. M niej sza naw et o to, że w ykazał ks. W arm iński jaknajdow odniej i ju ż ostatecznie, iż au to r dzieła „De republica em endanda" nazyw ał siebie je d y n ie E r y c z e m (czy Brycem?) i je dynie do tego nazw iska m iał i m a praw o; nazw isko „Modrzewski" poszło stąd, że Brycz pisał się „de M odrzew", ja k B ej pisał się „z N agłow ic" i t. p.; (w ątpim y z ty m w szyst kim, czy się nauczym y kiedykolw iek n az y w ać M odrzewskiego tylko Bryczem ,—przecie ju ż współcześni nazyw ali go niekiedy Mo
drzewskim!): o wiele donioślejsze znaczenie m ają odkrycia ks. W arm ińskiego w zakresie biografji M odrzewskiego (odkrycia archiw al ne i bibljograficzne) i w nioski, z tych od k ry ć w ysnute. O kazuje się, że Modrzewski, po odbyciu studjów t e o l o g i c z n y c h w K ra kowie, czując w sobie szczere powołanie k a płańskie, p rz y ją ł tonsurę i naw et, ja k się zdaje, m niejsze św ięcenia (!); że po ukończe n iu studjów zam ieszkał n a dworze a rc y b i skupa Łaskiego, a później (1525—1529) był klerykiem i notarjuszem biskupa poznań skiego, Latalskiego; w połowie r. 1531 od najd u jem y go znów w G nieźnie przy boku młodego J a n a Łaskiego (reformatora), i pod
JM 1.
9
je g o to w pływ em , ja k słusznie przypuszczaks. W arm iński, „znalazł się n a drodze, co już ja sn o w iodła do apostazji“. I oto nakoniec zapełniona została najdotkliw sza lu k a w bio- g ra fji Modrzewskiego: cały okres jego m ło dości, nad którym sobie biografow ie (ostat n i—profesor Caro) g łow y bezskutecznie ła mali. Niem niej w ażną zdobyczą rozpraw y ks. W arm ińskiego je st, popierwsze, w yśw ie tlenie spraw y probostw a Modrzewskiego w Brzezinach i roli, ja k ą ona w jego życiu odegrała; podrugie, odkrycie we w rocław skiej bibljotece m iejskiej unikatu, n iezn a nych dotychczas nikom u ośmiu arkuszy „K sięgi o K ościele11, któ rą Modrzewski za czął drukować, ja k o s a m o i s t n ą c a ł o ś ć ! Otóż odkrycie to rzuca nowe, niesłychanie ciekaw e św iatło nietylko n a to dzieło, ale i n a „De republica em endanda“. Oprócz ty c h i innych jeszcze szczegółów fak ty cz nych, zaw iera w sobie studjum ks. W a rm iń skiego cały szereg przyczynków , i to pie rw szorzędnych, do ch a rak te ry sty k i Modrzew skiego, ja k o człowieka i pisarza, streszczają cych się w tw ierdzeniu, że „Frycz to nie polityk, którem u, ja k powszechnie mówią, na stare la ta w eszła w drogę teologja no- wowiercza i z właściwego to ru n a obce to ry go sprow adziła,—ale raczej od rychłej m łodo ści teolog z zam iłow ania i przyw yknienia, którego polityka, urokiem królew skiego dw o ru ow iana, ku sobie w abiła i nęciła, a n a w et przelotnie, ale też tylko przelotnie, do siebie p rzygarnęła i p rzy k u łau. Zresztą zga dzam y się n a to tw ierdzenie poczęści tylko. Dzieło „O napraw ie Rzeczypospolitej “, które nazaw sze pozostanie głów nym dziełem Mo drzewskiego i ty tu łe m jego nieśm iertelności w dziejach m yśli ludzkiej i serca ludzkiego; to nie przelotny objaw w działalności F r y cza, w y try sk a bowiem z tego samego źró dła, z którego w y p ły n ęły jego pism a teolo giczne, m ianow icie z jego w iernej, niew zru szonej służby ideałow i moralnemu, którego m iłość stanow i najw yższą piękność i n a j istotniejszą treść jego duszy. G-dyby nie „now inki re lig ijn e14—pisze autor n a str. 46— b yłby w yrósł M odrzewski „niew ątpliw ie na postać, godną stan ąć obok H ozjusza lub K rom era41. Zapewne; lecz z drugiej strony, g d y b y nie owe „now inki relig ijn e11 (za k tó
re odpowiedzialność ponosi przedew szystkim sam Kościół katolicki), nie rozw inęłyby się może w bogatej duszy Modrzewskiego n a j piękniejsze je j pierw iastki: przecież reform a cja to w łaśnie w yw ołała ów żyw y ruch re lig ijn y , k tó ry przyczynił się ta k bardzo nie ty lk o do rozwoju um ysłowego wielu je d n o stek, ale i do uszlachetnienia ich serc; g d y by nie „now inki relig ijn e11, M odrzewski nie w yrósłby niew ątpliw ie na postać, godną przez potęgę swego uczucia stanąć obok— S kargi (jako autora „Kazań sejm ow ych11) i Staszica, a godność to o wiele zaszczyt- niejsza podobno, aniżeli towax-zystw o z Ho- zjuszem i Kromerem! Tym w iększą je st za sługą ks. W arm ińskiego, że pracą sw oją przyczynił się w alnie do lepszego zrozumie n ia tej w spaniałej postaci. Co jeszcze na uznanie w studjum ty m zasługuje, to bez- i stronność, z ja k ą autor, k s i ą d z katolicki, m ówi o M odrzewskim (jakże inaczej po tra kto w ał go ksiądz K napiński!!), bezstronność, godna badacza tej m iary, co ks. W arm iń ski. Pisze autor, że dzieła teologiczne Mo drzewskiego „dla panów nieteologów pozo sta ją zam kniętą k sięgą11: niechże ją dla nich teolog otw orzy, niech napisze o Mo drzewskim rów nie św ietn ą książkę, ja k ą n a pisał o Sam uelu, Seklucjanie i M urzynow-
skim. Ign. Chrzanoioski.
H istorja.
Ebrein. Co się działo na świecie od najdaw niejszych do teraźniejszych czasów. Dzieje po wszechne. 8-ka, str. 274. Warszawa, 1909. Księgarnia M. Szczepkowski. Cena rb. 1.20.
K siążka p. E breina, jakkolw iek nie pozba w iona pew nych zalet, m a jednak w ady k a r dynalne. Zdaw ałoby się, że, zam ierzając przedstaw ić na dw ustu k ilkunastu stronicach dzieje całej ludzkości, należało się ograni czać do ogólnej ch a rak te ry sty k i każdej epo ki, do przedstaw ienia ty c h tylko faktów , które istotnie do zrozum ienia biegu dziejów są potrzebne. Tymczasem, „dzieje powszech ne* E b rein a ro ją się w prost od szczegółów i szczególików, które i w obszerniejszym n a w et dziele m ogłyby być bez s tr a ty opuszczo ne; nadto usiane są one najzupełniej zbytecz nym i m ionam i w łasnym i. D la dziecka, czy
10
.No 1.
sam ouka, chcącego zasięgnąć wiadomości z dziełka p. E breina, je s t niew ątpliw ie obo ję tn y m , o ile la t M ahomet był m łodszy od swojej bogatej wdowy, gdzie zjechał się książę J a n N ieustraszony z Delfinem, lub wreszcie, ja k na im ię było żonie L u tra. O ta k ich rzeczach czytelnik, po przeczytaniu „dziejów“, niebaw em zapomni, oczywiście bez s tra ty dla swego um ysłu, zapom ni rów nież i o ty c h faktach pierwszorzędnej wagi, które w książce p. E re in a są przedstaw ione zb y t zwięźle i zb y t bezbarw nie, natom iast w głow ie jego pozostanie najzupełniej niepo trzeb n y balast, niezw ykle starannie przez autora zebranych bajek i anegdot, które n a reszcie pow inny ustąpić i z książek popular nych, lub przynajm niej przestać stanowić, ich część podstaw ow ą. W szak już autor m ałej G-roellowskiej h isto rji polskiej z roku 1766 nie um ieścił w sw ym dziełku „dziejów potom ków P ia s ta “, gdyż są ta k „baykam i przeplatane, że w h istoryi m iejsca mieć nie p o w in n y “. A b y ła to przecież również książ k a popularna.
Książeczka p. E breina ma je d n ak i swoje zalety: napisana je s t dobrym i ja sn y m języ kiem, nie zaw iera zbyt w ielu błędów, nako- niec, co przedew szystkim podnieść należy, chociaż przesiąkła duchem szczerze k a to lickim, nie budzi fanatyzm u, nie ośmiesza, nie zohydza in n y c h w yznań, nie przeinacza faktów , naw et w kw estjach drażliw ych.
Dr. Ignacy Baranowski. Kielland A le k s a n d e r L. Napoleon i jego ludzie.
Przekład Marji Kreczowskiej. 8-ka, 1.1 sir. 163, i. II str. 156. Warszawa, 1908. Bibljoteka dzieł wyborowych Nr. 547, 548. Cena kop. 50.
Chcąc zrozumieć reakcję, któ ra ow ładnęła całą E uropą w X IX wieku, au to r zabrał się do studjów n ad kongresem wiedeńskim . Co znalazł w bibljotece uniw ersyteckiej w C hry- stja n ji, a co odnosiło się do zajm ującego go przedm iotu, przeczytał w ciągu la t czterech. W szystko, co tą drogą zdobył, w irowało do koła czegoś, leżącego w głębi, poza danym i w ypadkam i; nie m yśląc o tym , w ciągnięty zo sta ł w owo koło zaczarowane, w którym się w szystko poruszało: ludzie i m yśli. Dopóki nie opisał „N apoleona i jego ludzi“—chociaż się od tego bronił i nie chciał do swoich
studjów historycznych w ciągać ani tej epo ki, ani tych ludzi —dopóty z tego koła nie wyszedł. A utor nie cy tu je źródeł, lecz w ska zuje, w ja k im kierunku poszły jego stu d ja i co było ich plonem.
W chronologicznym porządku podaje w szystkie b itw y Napoleona, poczynając od M ontenotte d. 12 kw ietn ia 1796 r., a kończąc n a W aterloo. W każdej z nich widzi orga niczną całość, widzi gdzie plan przeciw staw ia się planow i, a poszczególne sceny podporząd kow ują się panującym n ad nim i myślom i obliczeniom, k tóre ostatecznie wiodą do zw ycięstw a. A utor ma swój p u n k t widzenia, z którego ogląda niektóre bitw y, lecz nie które w ydarzenia usuw ają się z pod obser w acji, graniczą z cudownością; co do nich, jako opartych n a pam iętnikach, znacznie póź niej pisanych, należałoby autorow i zachow ać pew ną pow ściągliwość, k ry ty k ę.
Napoleon, będąc jeszcze w P aryżu, zatknął kolorowe szpilki n a m apie dokoła rów nin M arengo i zapowiedział otaczającym , że tu pobije A ustrjaków (I, str. 30). Czyż to nie jasnow idzenie? G-dyby np. austrjacki do w ódca Melas nie upadł z konia, zalecając gienerałow i Zachow i dalsze ściganie pobite go Napoleona; g d y b y g ienerał D esaix spóź nił się o godzinę —w cóżby się obróciły w y rocznie paryskie? A możeby ich nie było. A usterlicka bitw a i pełne zwycięstwo N a poleona również sprow adza refleksje. W ia domo, że K utuzow w ielką przyw iązyw ał w agę do w zgórza P ratzen, słusznie utrzy m ując, że te n je s t panem pozycji, k to to wzgórze zajm uje; m usiał jednakże z niego ustąpić, bo ta k a by ła wola cesarza A leksan dra i tego w ym agał plan gienerała W eiro- tha. W iedział o ty m w szystkim Napoleon i bitw ę w ygrał (I, 62). A ja k ą drogą do szedł do tej świadomości, tego autor nie w y ja ś n ia —poprzestając na zaznaczeniu gienjal- ności strateg ik a. W spomina w praw dzie w in nym m iejscu (I, 56), że Napoleon w ielkie sum y w ydaw ał n a szpiegów, i że ci mu do starczali potrzebnych wiadomości w każdej chwili. Do tejże k ategorji nadzw yczajnych w ydarzeń zaliczyć trzeba bitw ę pod Jen ą, któ rą N apoleon przew idział jeszcze w P a ry żu d. 26 w rześnia 1806 r. i naznaczył dzień 15 października ja k o dzień klęski
ar-No 1.
11
m ji pruskiej; om ylił się tylko o kilka godzin(I, 67).
W spom inając o bitw ie pod Somo-Sierra (1, 97), nie zapom ina i o Segurze, lecz skrom niejszą w yznacza m u rolę, a zatym praw do podobniejszą aniżeli czyni to Thiers.
N ie wiadomo, dlaczego rok 1812 je s t po w ierzchow nie przez autora opisany; można przypuszczać, że, ja k autor u trzym uje (II, 17), Napoleon nie trak to w ał serjo tej w ojny, u- w ażał ją raczej za dem onstrację i ciągle m arzył o spotkaniu się z cesarzem A leksan drem, aby w spólnie ułożyć w arunki wiecz nego pokoju. O ty m pokoju wspom ina au to r niejednokrotnie, i od siebie dodaje, że Napoleon w yobrażał sobie pokój pow szechny ja k o cel ostateczny, g d y w szyscy p an u jący zostaną zgnębieni, a on jeden, uznany za największego, zaw ładnie E uropą (I, 95). Czy ta m y w innym miejscu, że Napoleon nie dał św iatu żadnej idei. Myśl jego nie prze kraczała jego ja, gdyż przez całe życie nie m yślał o niczym innym , ja k ty lk o o sobie (II, 152).
W ybierając się do R osji, nie zw racał N a poleon uw agi, że w skład wielkiej arm ji w chodzą niepew ne żyw ioły, mianowicie w oj ska ujarzm ionych przez niego państw ; autor w y jaśn ia tę spraw ę w te n sposób, że miłość ojczyzny i poczucie narodow e b y ły to poję cia nieznane Napoleonowi; nie przypuszczał on, aby ktoś m ógł uważać dla siebie za u j mę, że nie służy ojczyźnie, służąc w arm ji w ielkiego cesarza (I, 88).
Id ąc za autorem , zaznaczyliśm y w yżej, że N apoleon to strateg ik gienjalny; jeżeli kiedy przegryw a bitw ę, to i w przegranej nie przestaje być wielkim; o je d n y m tylko nie wspom ina autor, że najw iększym strategi- kiem, o ja k im dzieje w spom inają, b y ł za wsze, i ja k dotąd niepodzielnie—Przypadek. Tłum aczenie nie należy do wzorowych; często nieścisłe, niejasne; niekiedy trudno się domyśleć, o czym au to r pisze. Proszę po rów nać tom I, str. 153; tom II, str. 78, 97, 122, 130. Jó zef Bieliński.
Stella-Sawicki Jan, dr. Galicja w powstaniu styczniowem. 8-ka, str. 199. Lwów, 1909. K się
garnia Gubrynowicza i Schmidta. Cena rb. 2.50. G alicja w r. 1863 b y ła głów nym źródłem
pow stania w Kongresówce, gdyż z niej czerpała większą część sił swoich; do czyn nej akcji nie m iała przystępować, p rzy n a j mniej do czasu, a g d y pow stanie słabnąć zaczęło, wreszcie upadło — G alicja dośw iad czyła w szystkich skutków stanu oblężenia, ja k im rząd austrjacki udarow ać j ą raczył. A utor niniejszego opowiadania, znany pod pseudonim em „pułkow nik S tru ś“ — czynny przyjm ow ał udział w walce i w e w szystkich ów czesnych robotach, je s t więc kom peten tn y do zdania spraw y z tej strasznej k a tastrofy, k tóra kraj dotknęła; katastrofy, której skutki, po pięćdziesięciu praw ie la tach, dotkliwie dziś jeszcze odczuwamy. Z a danie swe, pow iedzm y z całą szczerością, spełnił autor należycie: w ykazał zwięźle, lecz dokładnie pow ody pow stania, opisał Galicję w schodnią w początkach roku 1863; zazna czył stanow isko jej separatystyczne (autono miczne), a względem rządu narodowego, re zydującego w W arszawie, n aw et wrogie; w y ja śn ił działalność Galicji zachodniej, zależ ność jej od rządu narodowego, dlaczego był b rak łączności i zgody m iędzy kom itetem za chodnim a wschodnim; niepew ne stanow isko w ydziału rządu narodowego w Galicji, rów nież dokładnie zaznaczone; nakoniec, formo w anie oddziałów pow stańczych i w ysyłanie ich n a plac boju. Przed oczyma czytelnika m aluje autor liczne sylw etki działaczy ów czesnych, z k tó ry ch przew ażna część spo czyw a w mogile, a pozostała, nieliczna już g arstk a, zajm uje dziś bardzo wysokie stan o w iska społeczne i cieszy się pow szechnym uznaniem , że w spom nim y prezesa A kadem ji um iejętności i profesora M arjana Sokołow skiego.
W spom nienia epoki ta k pełnej życia, n a dziei i niezgłębionego sm utku, nie obeszły się bez zgrzytów , k tó ry ch sum ienny autor nie m ógł pominąć. N a pierw szym m iejscu, to postaw a duchow ieństw a w Galicji, nieod- pow iadająca pojęciom patrjo ty czn y m . A dm i n istra to r djecezji krakow skiej, ks. A ntoni Gałecki, nie ogłosił okólnika papieża P iusa IX , zalecającego modły, a broszurę „Głos kap ła n a polskiegou, w y jaśn iającą m iędzy innym i i ów okólnik, ścigał i nie dozw alał rozpo w szechniać jej wśród ludu. O ty m Gałeckim autor praw ie nie w spom ina (str. 159), n ato
12
N o 1. m iast Ziem iałkow ski w sw oich pam iętnikachw yraża się o nim z pogardą, ja k o o człowieku wysoce niem oralnym . Nie lepszym b y ł arcy biskup W ierzchlejski, k tó ry dnia 24 m aja 1864 r. w ydał odezwę do podw ładnego mu duchow ieństw a, zabraniającą łączenia się w ta k zw ane „Zjednoczone duchow ieństw o14 (str. 160). B ogatsi ludzie, z nielicznym i w y ją tk am i, uchylali się od czynnego udziału; „znam y takich, pisze autor, co m iljony po siadali, a nie zapłacili n aw e t podatku naro dowego, którego stopa wcale nie była w y soką. Pochow ali się w blizkich i odległych za k ątk ac h E uropy, żeby ich n ik t w ynaleźć nie m ógł i nie zaniepokoił ich ospałego su m ienia w yrzutam i za bezczynność i sk ąp stw o 44 (str. 150). Było jeszcze gorzej, albo wiem „byli ludzie, zajm ujący w ysokie sto sunkow o stanow iska społeczne, k tórzy dla tego, aby synow ie ich nie poszli do pow sta nia, donosili policji austrjackiej o dow ód cach oddziałów, m ających w y stą p ić44 (str. 158); cóż dziwnego, że po takiej denuncjacji owe oddziały, z tej lub drugiej stro n y granicy, w padały w zasadzkę i m arnie ginęły. Lecz najw iększym zgrzytem , to sąd obyw atelski n a Z ygm unta Kaczkowskiego, sław nego po- wieściopisarza, k tó ry za srebrniki sprzedał sw ą uczciwość i został szpiegiem. A utor na kilku k arta ch opisuje tę sm utną spraw ę i przytacza zdanie jednego z sędziów, K a b a ta —k tó ry się nie zgadzał n a w yd an ie w y roku i doradzał spraw ę zostaw ić w zaw ie szeniu, aby E uropie nie daw ać w yraźnego św iadectw a o zw yrodniałej m oralnie znako m itości literackiej. W spom ina K abat o nie m oralnym życiu Kaczkowskiego, „a rzecz p rosta i oklepana, że gdzie niem a cnoty do m ow ej, publicznej także nie będzie14 (str. 137). K siążka ładnie w ydana, kilkudziesięciu p ortretam i ozdobiona, je s t bardzo zajm ująca i potrzebna, gdyż w yjaśnia spraw y, d o ty ch czas ostatecznie niew yjaśnione.
Jó zef Bieliński.
Wierzbowski Teodor. Yademecum—podręcz nik do studjów archiwalnych dla historyków i prawników polskich. 8-ka, sir. 186. Warsza wa, 1908. Wydanie z zapomogi Kasy im d-ra Mianowskiego. Cena w opr. rb. 1.20.
Kom u zdarzyło się pracow ać w archiw ach
zagranicznych, ten zawsze znalazł na m ie j scu pod ręk ą najniezbędniejsze pomoce n au kowe, w najgorszym razie choćby, starego D u Cange’a, chociaż parę podręczników pa- leograficznych, to, lub inne specjalne dzieł ko, pozw alające m u w yjść z trudności k a lendarzow ych, nastręczających się przy czy ta n iu dokum entów. Nadto, dodać m u s i m y ,
że n a Zachodzie zawsze można zasięgnąć ra d y i pomocy technicznej od urzędników a r chiw alnych, a u nas, z w yjątk iem kilku in sty tu c ji w arszaw skich, jakżeż się dzieje pod ty m względem!? Piszącem u te słowa zdarzyło się przed p aru la ty w jed n y m z n ajw ięk szych archiw ów pań stw a rosyjskiego, zaw ie rają cy 111 cały bogaty oddział dokum entów polsko-łacińskich, w praw ić w osłupienie ar- chiw arjusza napom knieniem m u o istnieniu Du Cange’a! G dybyśm y chociaż, opuszcza ją c ław ę uniw ersytecką, m ieli pojęcie o pa- leografji, ale gdzież tam! W u niw ersytetach rosyjskich nie w ykładano n ig d y paleografji, chyba cerkiew no-słow iańską; w uniw ersy te cie w arszaw skim , od czasu śm ierci P a w iń - skiego, nie m iał kto zapraw iać młodzieży do czytania archiw aljów . A przecież, po n a szych m iastach i m iasteczkach naw et, drze m ią pyłem ok ry te niezm ierne skarby w do kum entach, m ogące nam dać je d y n ie p raw dziwe św iadectw o o przeszłości, dokum enty, oczekujące ty le la t na badaczów! Podobne refleksje m iał pew nie prof. W ierzbowski, o- głaszając sw oje „Vadem ecum “, pierwszy, ta k je s t—pierw szy podręcznik polski do studjów archiw alnych, dla badaczów polskich prze znaczony.
L w ią część „V adem ecum 44 zajm uje dział kalendarzow y. A utor, ja k sam nas objaśnia we wstępie, p rzy zestaw ieniu w ykazów św iąt i św iętych, podług których są datow ane do kum enty, oparł się n a archiw alnych, w ła snych notatkach, tudzież n a kalendarzach polskich, specjalnie zaś do W ieków Średnich w yzyskał kalendarz krakow ski z połow y X I I I wieku, dalej kalendarz lądzki, kalen darz płocki z X IV w ieku i kalendarze nor- bertańskie. N astępnie um ieścił prof. W ierz bow ski 35 tablic kalendarzow ych, wreszcie specjalną tablicę, zaw ierająca d aty W ielkiej N ocy w latach 951—1582, nakoniec liczby złote, indykcje, konkurenty, lite ry niedziel
M 1.
13
i epakty. N ie braknie w „V adem ecum “ k a lendarza rzym skiego, a n aw e t rew olucyjnego francuskiego. W ażnym udogodnieniem dla pracow ników n a niw ie historycznej są też zebrane w „V adem ecum “ d aty panow ań pa pieży, cesarzy niem ieckich, książąt pruskich, królów czeskich i w ęgierskich, m onarchów moskiewskich, książąt pomorskich, sułtanów tureckich, chanów krym skich, wojewodów w ołoskich, m istrzów krzyżackich, wreszcie królów i książąt polskich, litew skich, mazo wieckich, to je st ty c h w szystkich p a n u ją cych, z któ ry m i najczęściej spotykać się można, opracowując źródła do h isto rji pol skiej. N iem ałą usługę oddać może histo rykom i spis sejmów i zjazdów gieneralnych (pierwszy co do swej zupełności), a dalej w y kaz synodów prow incjonalnych polskich. Ż a łow ać m ożnaby tylko, że szanow ny autor nie dołączył nadto spisu sejmów litew skich, którego zestaw ienie obecnie, po ogłoszeniu prac prof. M aksim iejki i Lubowskiego, nie przedstaw iałoby trudności, a oddałoby usłu gi ty m w szystkim badaczom, k tórzy pracują n ad wiekiem X V i X V I. P odział k ra ju pod względem politycznym , autonom icznym i ko ścielnym je st pożądanym dopełnieniem pierw szej części „Vadem ecum “, które, ja k w idzi m y, może czynić zadość potrzebom pracow ników. Znacznie skrom niejsze ram y m a część paleograficzna, składająca się z w ykazu k il kuset, najczęściej spotykanych w polskich rękopisach skróceń, z małego łacińsko-pol- skiego słow niczka i wreszcie z objaśnienia pism a ruskiego, używ anego w litew sko-ru- skich aktach do X V II-go wieku. Szczegól niej te n dział ostatn i będzie, ja k przypu szczamy, p rzy ję ty z wdzięcznością nietylko przez polskich, ale przez rosyjskich i u k ra iń skich uczonych, gdyż je s t to wogóle pierw sza na świecie, a w dodatku nadzw yczaj pom yślnie w ykonana, próba iiłatw ienia czy ta n ia aktów ruskich. Co się tyczy strony zew nętrznej „V adem ecum “, m ającej w takich w ydaw nictw ach znaczenie pierwszorzędne, m usim y zaznaczyć, że książeczka w ydana je s t starannie, pięknie i m a ta k w ygodny form at, że zawsze tow arzyszyć może b ad a czowi w archiw alnych jego w ędrów kach.
Dr. Ignacy Baranowski.
Ekonomja, nauki społeczne.
Limanowski Bolesław, dr. Rozwój przekonań demokratycznych w narodzie polskim. 8-ka, str. 39. Kraków, 1907. Spółka Nakł. „Książ ka4'. Cena kop. 25.W czterech w y k ład a ch —urządzonych w Z a kopanem w sierpniu 1904 r .—N estor P. P. S. skreślił treściw ie rozwój pojęć dem okratycz nych w Polsce od połow y X V I I I w. (Lesz czyńskiego: „Głos W o ln y “ z 1733 r.) do po czątków XV st. Są tu więc wiadom ości o w pływ ie E ncyklopedystów , o sejm ie cztero letnim , H . K o łłątaju i Staszicu, o pow staniu
1794 r. i legjonach, ale stosunkowo n a jw ię
cej m iejsca poświęcono dem okratycznym to w arzystw om em igracji 1830/63 r. Nie wcho dzimy w ścisłość historyczną tej opowieści (np. K om isja spraw iedliw ości w 1764 r .— brak bliższych wiadomości o spisku demo k ratycznym w K rólestw ie około 1840), nie możemy je d n ak pominąć milczeniem paru błędów zasadniczych, w ygłoszonych przez autora. Eeudalizm je st dla p. Lim anow skie go „panow aniem klas politycznie uprzyw i- le jow anych“. G dyby tą klasą byli kapłani, lub kupcy, organizacja taka, chociaż k la sowa, nie byłaby mimo to feudalną. Feu- dalizm dla nas je st to ta organizacja p a ń stw a, w której, w yodrębnionej z ogółu narodu klasie rycerskiej pan u jący daje n a utrzym anie ziemię, albo w posiadanie (pom iestja w R osji — lenna n a Zachodzie), albo na w łasność (w Polsce). R osyjskie „po- m iestje“ było też form ą feudalną bez żad nych praw politycznych „pom ieszczyka44. D rugim błędem je st tw ierdzenie, że pierw ot nym ustrojem ludzkości była gm ina i że ziemia była n a jp ie rw —ja k to tw ierdził L a- v eley e—w spólną w łasnością gm inną. Dziś to praw ie pew nik, że ustrój pierw otny był rodowym , a ziemia, o ile m iała wartość, by ła własnością rodu.
Socjalizm, zdaniem p. Lim anowskiego, nie neguje państw a; i to ścisłym nie jest, bo m arksizm tw ierdzi, że przy organizacji so cjalistycznej społeczeństwa państw o stanie się „zbytecznym 41.
Szkoda także, że autor nie podkreślił sil niej „dem okratyzm u44 szlachty w Polsce i b rak u wśród niej wszelkiej h ięrarch ji feu
14
JVi? 1.dalnej. D em okratyzm szlachecki je s t cha ra k te ry sty cz n ą cechą polskiego feudalizm u i niezaw odnie w przygotow aniu g ru n tu pod idee dem okratyczne grał w k ra ju naszym rów nie silną rolę, ja k brak różnic rasow ych m iędzy szlachtą a ludem.
St. Piotrowski. Staniszewski Stanisław. B zu t oka na stan ekonomiczny Królestwa Polskiego. 8-ka, str. 235. Warszawa, 1907. Księgarnia Naukowa. Cena rb. 1.
P ra ca p. Staniszew skiego je st w znacznej swej części (pierwsze 8 rozdziałów) streszcze niem danych statystycznych, dotyczących rolnictw a, za w arty ch przeważnie w pracach W arsz. K om itetu S tatystycznego. Stosunki w łasności rolnej, ludność, bezrolni i m ało rolni, zarobki i pożywienie, wychodźtw o, hodow la inw en tarza —znalazły w niej sw oje cyfrow e odbicie. Ta część pracy m a n ie w ą t pliw e zalety, je st bardzo interesującą, a jeśli nie w szystkie jej dane są ścisłe, to w ina w ty m naszych „urzędow ych44 źródeł. W ię cej punktów słabych m ają następne rozdziały o w artości i dochodowości ziemi, i o odłuże- niu nieruchom ości, w których autor, czerpiąc swe dane z różnych źródeł poza danym i Ko m itetu, nie dostrzega sprzeczności, ja k ie stąd w yn ik ają.
D rugą część pracy autora stanow i roz dział IX o działalności banku w łaściańskie- go, w którym , oprócz odpow iednich danych, czytelnik znajdzie i k ry ty k ę działalności banku, i poglądy autora n a spraw ę ag rarn ą w k ra ju naszym, i p ro jek ty je j rozw iązania. W ogóle au to r poświęcił 218 stronic spraw om rolnym : w zakończeniu dodał zaledwie 11 stronic o przem yśle i handlu, a 5 str. o opo datkow aniu, co naw et na „rzut oka44 je st o w iele zamało.
Poglądów ekonom icznych i projektów re form autora rozbierać bliżej nie m am y za m ia ru —zajęłoby to nam zawiele czasu i m iej sca. Uważam y tylko za konieczne skonsta tow ać, że i dane statystyczne przez niego podane nie są bez zarzutu. Dane, dotyczące w artości i odłużenia ziemi, są z sobą sprzecz ne; dane, dotyczące podniesienia się ceny ziemi w K rólestw ie, niew iarogodne — choć urzędowe, a zestaw ienie w artości zabudow ań n a osadach w łościańskich z ich ilością (str.
139 i 14) doprowadza do wniosku, że w ar tość zabudow ań gospodarstw a w łościańskie go w gub. lubelskiej ocenia się n a 2 rb. 50 kop., a w gub. suw alskiej n a rb. 5 kop. 40. W końcu jeszcze jedno: poglądy autora na stan, rozwój i k u ltu rę gospodarstw rol n y ch większych i m niejszych nie są dość ustalone. N a str. 10 mówi nam : „własność drobna pod w zględem k u ltu ry rolnej w po rów naniu z E uropą Zachodnią stoi w k raju naszym bardzo nizk o “, a n a str. 161: „w spo łeczeństw ie naszym niesłusznie panuje prze konanie, że chłop polski gospodaruje źle i n ieracjonalnie11. Tw ierdzenie jego, że w ła sność większa rolna je s t typem „p rzeżytym 44 nie je st należycie uzasadnione.
St. Piotrowski.
Totomjanc W. Konny ruch,u agrarnego. 8-ka, str. XIII -j- 132. Kraków, 19Ó7. Warszawa, G. Centnerszwer i Sp. Cena kop. 60.
P race rosyjskiego ekonom isty, k tórych je den z przekładów m am y przed sobą, m ają, mimo silnie p arty jn eg o zabarw ienia, praw dziwą naukow ą w artość. W leżącej przed nam i książce au to r zgrom adził wiele danych, dotyczących organizacji rolnictw a, w łasności ziemi, położenia robotników rolnych, ruchów agrarnych, pow stania i organizacji zw iąz ków robotniczych w A nglji, Włoszech, na W ęgrzech, w Galicji, P ra n cji, H iszp an ji i w Rosyi. L w ią część zajm u ją spraw y w ło skie, gdzie w yjątkow o ciężkie w aru n k i rolne w yw ołały i bardzo silne ru ch y agrarne, i szybki rozwój zw iązków zaw odowych rol n ych (fasci), lig oporu, i popraw y b y tu („le- g h i di resistenza44 i „leghi di m iglioram ento44), a także i federacji związków, do których przystępują i stow arzyszenia rolnicze, które obejm ują w sobie najm itów rolnych, dzier żaw ców i drobnych w łaścicieli ziemskich. R uch a g ra rn y we W łoszech zajm uje w ięk szą połowę książki i stanow i jej część n a j lepszą, ze względu na obfitość zebranego m aterjału . Z asługują też n a uw agę dane, dotyczące związków francuskich: drw ali i r o botników w w innicach. N ajgorzej obrobiony je s t rozdział, dotyczący pań stw a rosyjskiego. A u to r nie objaśnia czytelnika o różnicach, zachodzących m iędzy własnością ziemi w ło ściańskiej w centralnęj R osji i w E uropie