Karol Sauerland
Fryderyk Nietzsche: "Tako rzecze
Zaratustra" - odczytanie
literacko-filozoficzne
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (51), 48-70
Karol Sauerland
P rzem y śla n a k om p ozycja
Fryderyk Nietzsche: „Tako
rzecze Zaratustra” ■
—
odczytanie literacko-
-filozoficzne
Tako rzecze Z a ra tu stra je s t je d
ną z ty ch książek, k tó re w zbudzają ty le ż zach w y tu , co ko n tro w ersji. N ieliczni chyba czytelnicy u znali to dzieło za zw arte. W iększość odbierała je jako poe tyckie, d y tyram biczn e, k tó re niekoniecznie trz e b a czytać w u stalo n y m porządku, rozdział za rozdzia łem. Sąd sam ego au to ra, że chodzi tu o c z te ry czę ści składające się na pew ną całość, nie zawsze b y ł respektow any. D opiero w o statn im czasie zaczęto odnosić się do niego z w iększą uw agą. F a k t, że w księdze d ru g iej po raz pierw szy m am y do czy nienia z szerszym rozw inięciem idei w oli m ocy, w trzeciej zaś — rów nież po raz p ierw szy — idei wiecznego pow ro tu , pozostał d la p ercepcji dzieła w jego całokształcie bez znaczenia. To dopiero K arl L öw ith d ostrzegł w Z a ratustrze „w iersz d y d a k ty c z n y o p rzem y ślan ej koncepcji” o snu ty n a m yśli o w iecznym p ow racaniu.
N aszym zadaniem jest ro zpatrzenie s tr u k tu ry dzieła z uw zględnieniem istniejącego p orząd k u rozdziałów .
Tako rzecze Z ara tu stra tra k tu je o m ęd rcu , k tó re m u
N ietzsche nad ał imię założyciela religii p ersk iej. Z a r a tu s tra opuszcza, o czym m ow a w „P rzed m ow ie” ,
s tro n y rod zinne i postan aw ia pójść w góry. Spędza tu ta j dziesięć la t w sam otności. Pew nego dnia p o sta n a w ia zejść do ludzi, b y zanieść im wieść o nad- człow ieku. Pierw szego d nia w ygłasza na ry n k u m o w y do zgrom adzonego ludu. Ten odpow iada k piną n a jego n au k i. Dochodzi tym czasem do tragicznego w y p ad k u . Linoskoczek, k tó ry pokazyw ał sztuki, po goniony przez śmiałego, ale bezw zględnego ko n k u re n ta , s tra c ił rów now agę i ru n ą ł na ziem ię do stóp Z a ra tu s try . T łum pierzchnął. Z a ra tu s tra został sam z u m ierający m . Do głębi w strz ą śn ię ty a sy stu je przy śm ierci, a po tem n a w łasny ch plecach w ynosi zm ar łego za m iasto. Noc spędza w lesie p rzy tru p ie , ale n astęp n eg o ra n k a pogrzebaw szy go odchodzi. Rozu m ie, że trz e b a m u żyw ych tow arzyszy, k tó rz y by szli za nim . O dtąd nie będzie ju ż nauczał tłu m u , je d y n ie w y b ran y ch . „P rzed m o w a” kończy się obraz k iem z drugiego dnia: gdy słońce w samo południe w zbiło się n a niebo, d o jrz a ł Z a ra tu s tra w górze za p rzy ja źn io n ą p a rę swoich zw ierząt: orła i ow iniętego w okół szyi p ta k a węża.
N a część p ierw szą sk ład ają się m ow y Z a ra tu s try do uczniów , u b ra n e w form ę m etafo ry . Uczniowie nie w y s tę p u ją jako k o n k retn e postacie. P rzeżyw am y ich raczej w w yobraźni. Pod koniec tej części Z a ra tu s tra ro zsta je się z uczniam i. N akazuje im, by go zapo m nieli. W p rzeciw nym razie będą zdani tylko na w iarę w niego, nie m ając udziału w jego poznaniu. D opiero, kiedy od niego odstąpią, obiecuje wrócić. T eraz idzie w góry.
W części d ru g iej po lata ch w raca Z a ra tu s tra dręczo n y obaw ą o bezpieczeństw o swej nauki. Zostaw ia na uboczu m iasto, k tó re nazy w ał „w ielobarw ną k ro w ą ”, i u d a je się na „w yspy szczęśliwości” . P rz e b y w a na w yspie grobów , na w yspie z górą ognistą, gdzie spo tyka ognistego psa. Na innej w yspie w i dział tańczącą dziew czynę i śpiew ał jej. Poznał też jasnow idza. S p o tyk ał żeb rakó w i kaleki. W końcu z ciężkim sercem znów p orzuca ludzi. Tak w „cichej
M artw y...
i ż y w i
M ow y
podróże,
K A R O L S A U E R L A N D 50
m ilczen ie...
i sam otn ość
godzinie” jego głos w e w n ętrzn y kazał m u postąpić. W części trzeciej a u to r opisuje drogę swego b o h a te ra „grzbietem górzystej w y sp y ” . Z a ra tu s tra w y szedł na brzeg m orza i tam w siadł na statek . P rzez dw a dni nie m ów ił nic. Pod koniec dn ia drugiego m ilczenie p rz e rw a ł i u raczy ł to w arzyszy m orskiej podróży opowieścią o k a rle i p a ste rzu , zaatak o w a nym przez węża. Słuchacze m ieli odgadnąć u k r y ty w ty ch h isto riach sens. C zw artego dn ia Z a ra tu s tra d o ta rł do m iejsc, k tó re odw iedzał z początku. U b ram w ielkiego m iasta spo tyk a „m ałpę Z a ra tu s try ”. I zno w u jest sam . Zapada pow ażnie na zdrow iu. F o rm u łu je tezę o w iecznym p o w racaniu tego sam ego i cho roba jego m ija. Pieśń pochw aln a n a cześć w ieczno ści zam yka tę część.
W części czw artej Z a ra tu s tra m a ju ż siwe w łosy. S p otyk am y go zrazu w jego sam otni. Później n a w ę drów ce przez góry, lasy i m o kradła. N a jego dro dze p o jaw iają się trz e j królow ie, jak iś leżący na ziem i człowiek, jak iś żebrak chodzący po prośbie z w ła snej woli, jak iś cień i jasnow idz. Z a ra tu s tra za prasza ich w szystkich do sw ojej pieczary. N azyw a ludźm i w yższym i. M ożna w nich widzieć uosobienia jego pokus. Z a ra tu s tra św ię tu je ze sw oim i gośćmi. Znacznie ożywia się a k cja w tej części (w po rów n an iu z pozostałym i). Z nadejściem „w ielkiego czasu p o łu d n ia” Z a ra tu s tra opuszcza pieczarę. Zdąża do uczniów.
W ątła nić akcji u tw o ru d aje się uchw ycić p rzy b a r dzo uw ażnej lek tu rze. N iektó rzy sądzą, że jest ona w ogóle zbyteczna i w prow adzona została na siłę, dla ożyw ienia p rąd u w ty m p o to k u słów. N iedaw no p an i A nke B enn holdt-T hom sen p o tra fiła jedn ak u do w odnić, że za nikłością akcji w Z a ra tu strze k ry je się dość głęboki sens: Z a ra tu s tra z w olna w pada na tro p idei w iecznego p o w rotu . Cofa się ustaw icznie. B ennholdt-T hom sen pow ołując się na opinie filozo fów stw ierdza, że w każdej z trz e ch części u tw o ru dochodzi do sform ułow ania ja k ie jś idei: w p ie rw
szej — idei nadczłow ieka i śm ierci Boga, w d r u giej — w oli m ocy, w trzeciej — idei wiecznego po w ro tu . S łusznie p y ta , dlaczego N ietzsche nie od razu u czyn ił Z a ra tu s trę m ąd ry m ? Otóż, odpowiada, N ie tzsche chciał pokazać, ja k m ędrzec się uczy. D late go dopiero pod koniec trzeciej d ek ady swego życia w y stę p u je z p o d staw o w yy m i ideam i now ej filozofii. Z „ P rzed m o w y ” w y n ik a, że po latach sam otniczych m e d y ta c ji Z a ra tu s tra sta ł się m ędrcem i zapragnął iść do ludzi ze sw oim i ideam i. O dczuw ał „n ad m iar m ąd rości” i „ rą k ” m u było trzeb a, „K tóre b y się (po tę m ądrość) w y ciąg n ęły ” . Chciał uradow ać in n ych sw ym bogactw em . Mógł się porów nać ze słoń cem , k tó re nie było b y ty m , czym jest, gdyby nie otaczające je gw iazdy, n a k tó re rzuca św iatło. Z a ra tu s tra chce nie ty lk o zejść m iędzy ludzi, ale chce „być znow u człow iekiem ” (6 ,9)1. O swej dro dze m ów i „U n te rg a n g ” . S form ułow anie „Also be gann Z a ra th u s tra s U n te rg a n g ” p o w ta rz a się w te k ście p aro k ro tn ie. W języ k u obrazów słow u „ U n te r gan g ” odpow iadać będzie zachód słońca (Sonnen u n terg an g ). Słońce co w ieczór zachodzi, „w ędrując za m orze” i „św ieci” „ ta m te j stronie św ia ta ” (5,23). J a k słońce p rag n ie Z a ra tu s tra schodzić. W ydaje się początkow o, że Z a ra tu s tra m ówi o schodzeniu w dół, bo m a ludzi, k u k tó ry m się zniża, i św iat, gdzie chce nieść św iatło, pod sobą. Ale w trzecim i czw artym odcinku „P rzed m o w y ” , gdzie jest m ow a o tym , że Z a ra tu s tra chce głosić idee nadczłow ieka, „ U n te r gang” n a b ie ra in n y ch znaczeń. Z a ra tu s tra o czło w ieku m ówi, że to m ę tn y stru m ień , że trzeb a „być m orzem ” , b y „ten s tru m ie ń w chłonąć i nim się nie z b ru k ać” (9,20). N adczłow iek jest m orzem . Człowiek zaś m u si zginąć, upaść (w ty m sensie „U n tergan g”), by „nadczłow iek ożył” (11,11). Z a ra tu s tra sam w y
J a k m ędrzec się u czy
S tru m ień i m orze
1 C y tu je m y w g w y d a n ia N ietzsch e: W e r k e . K r i t i s c h e G e
s a m ta u s g a b e . T. V I, 1. B e r lin 1968 W. de G ruyter. P ierw sza
K A R O L SA X JER LA N D 52
P r z e s k o c z ę i d ą cyc h w o ln o
daje się być ty m , co decyduje się na u p a d e k („U n terg an g”), co zrodzi nadczłow ieka. W żad n ej z czterech ksiąg N ietzsche nie pokazuje nam je d n a k Z a ra tu s try upadającego, ginącego. Nie jest to ko nieczne, bo „U n terg an g ” przecież m a mieć znaczenie raczej sym boliczne. Mówi Z a ra tu s tra : „C złow iek to coś, co należy przezw yciężyć. Coście w ty m k ie r u n ku uczynili? K ażde ze stw orzeń ju ż coś uczyniło, co je w yniosło z w łasnych ograniczeń” (8, 13— 16). Chodzi innym i słow y o „U n terg an g ” w życiu w e w n ętrzn y m człow ieka, upad ek ducha w człow ieku odradzającym się jako nadczłow iek albo p ro to p la sta przyszłych pokoleń nadludzi. W części d ru g iej Z a r a tu s tra powie swoim uczniom : „Możecie w szak n a d człow ieka stw orzyć. Może nie sam i będziecie go tw o rzyli, bracia! Ale przeobrazić m ożecie się w ojców, przodków nadczłow ieka (...)” (105, 14— 17).
Zejście do ludzi je st bezowocne, ja k w iem y. Z a ra tu s tra zostaje w yśm iany. Tylko w ypad ek linoskocz ka chroni go przed gniew em tłu m u . Z a ra tu s tra s ta je po stro n ie padającego i ginącego. O u p ad k u („U n te r gang”) linoskoczka Z a ra tu s tra nic nie mówi. Nie m a w ty m przezw yciężenia, upadek te n jest tylko k o ń cem pokonanego. Linoskoczek spadł z liny, bo błazen przeskoczył przez niego. Spraw cę tego n iesły ch an e go w yczynu Z a ra tu s tra później reh a b ilitu je , gdy po wiada: „Sw oją drogą będę szedł do celu: przeskoczę idących wolno, opieszałych. Mój kro k odm ierzy im up ad ek ” (21, 4— 7). Chce więc Z a ra tu s tra niejako po w tórzyć w yczyn złego błazna i osiągnąć podobny re z u lta t ja k on. Linoskoczek okazuje się być nie ty l ko pierw szym tow arzyszem Z a ra tu s try , ale i ty m , co szedł w olno i b y ł opieszały. U padek niezdecydo w anego d a je w olną drogę zdecydow anym , k tó rz y dochodzą szybciej do nadczłow ieczeństw a.
Rów nolegle ze śm iercią linoskoczka u m iera nad zw y czaj k ró tk o trw a ła m iłość Z a ra tu s try do człow ieka w ogóle. G dy sta je się d lań jasne, że nie n ad aje się na p asterza trzody, postanaw ia przew odzić g ru p ie
uczniów, k tó rz y będą z nim współdziałać. Jego cel m a stać się ich w łasnym : „żyw ych po trzeb u ję tow a rzyszy, k tó rzy by sam i zechcieli pójść za m n ą” , m ó w i Z a ra tu s tra i dodaje jeszcze: „gdzie chcę” . O tym , b y się z nim zrów nali, chyba nie m yśli. Za zdolnych do w spółdziałania uw aża tak ich ludzi, któ rzy by „za pisy w ali nowe w artości na now ych tab licach ” (20, 14). Ich zadaniem jest zniszczenie sta ry c h sy ste m ów w artości, d obry ch i złych, czyli istniejący sy ste m m oralny. To będą ci, k tó rz y zbiorą plon i będą św iętow ali, k tó rz y p rzejd ą pom ostem i w stąpią na „schody nadczłow ieczeństw a” (20, 35). Co to za po m o st i ja k m a w yglądać, nie w iem y.
Z a ra tu s tra podziela pogląd starca, że lepiej żyć po śród zw ierząt, z orłem i wężem , niż z ludźm i. Z jego początkow ego zam iaru, aby przekazyw ać ludow i n a uki, niew iele zostało. P rzy p o m n ijm y , że odm alow ał n a ry n k u p rzerażający obraz. B ył to w izerunek tych, co w y rzek ają się w szelkich swoich tęsk n o t i nadziei, co nie chcą nadejścia now ych czasów, co zadow alają się odrobiną szczęścia, nie m ają żadnych am bicji, strzeg ą się przed nam iętnościam i i n aw et w strząs ta ki jak śm ierć s ta ra ją się — u ciekając się do t r u cizn — uczynić znośniejszym .
Takie stadium stery ln o ści w yznaczałoby k res dzie jów ludzkości, albow iem człow iek, k tó ry nie w zgar- dza w łasną słabością, niczego nowego nie stw orzy. „Biada — woła Z a ra tu s tra — bliski je st czas, gdy człow iek nie będzie zdolny zrodzić gwiazdy. Biada! bliski je st czas człow ieka godnego pogardy n ajw y ż szej, człow ieka, co n aw et sam sobą nie w zgardzi” (13, 21—23). K u przerażen iu Z a ra tu stry , tłu m zgro m adzony n a ry n k u zgadza się na takiego, zadowo lonego w sw ojej m ałości człow ieka. C hętnie w y rze k a się ideału nadczłow ieczeństw a, z k tó ry m w ycho dzi do niego Z a ra tu stra , tzn. w y rzeka się am b itny ch dążeń, w yrzeka now ych w artości. Z a ra tu s tra poddaje się rezygnacji. Sądzi, że w ystarczy, by k ilk u go po słuchało i w stąpiło w jego ślady. Dostrzec m ożna
P rzerażający obraz
Mierni...
K A R O L S A U E R L A N D 5 4
W ielk a m eta fo ra
Idea zab aw y
w ty m p rze jaw w iary Nietzschego, z a czerp n iętej od B u rc k h a rd ta, że k ilk a se t osób w y starcza, a b y doko n ał się przełom w k u ltu rz e, jak to m iało m iejsce w dobie renesansu.
* * *
Część pierw szą, „M ow y Z a ra tu s tr y ”, rozpoczyna w ielka m etafo ra „trz ec h p rz e m ia n ”. Chodzi o m etam orfozy ducha. N a jp ie rw p rz y jm u je on postać w ielbłąda, później lw a, a na o sta tk u dziec ka. Przem ieniony w w ielbłąda m oże w ziąć n a siebie w szelki ciężar, gotów znieść w szystko. Ma to ozna czać, że człow iek dla jak ie jś w yim aginow anej p ra w d y zdolny je st do pośw ięceń. Zdobyw a się na w y rzeczenia, znosi udręki, gotów je st m iłow ać p rze śla dowców, k tó rz y z niego szydzą, nie odstrasza go b ru d
wody itp. W w y n ik u dalszej p rze m ia n y duch o b ja w ia się pod postacią lw a. L ew k o rzy sta z p ra w a do swobody, pow innościom nie chce się poddaw ać. W szelkiem u przy m u sow i przeciw staw ia sw oje „Św ięte N ie”. Jed n ak że nie je st on w stan ie nic no wego stw orzyć. P o tra fi to dziecko. D latego trz e b a jeszcze trzeciej m etam orfo zy ducha: przeobrażenia w dziecko. Dziecko je s t stw orzeniem niew in ny m i p o tra fi zapom inać. Z abaw a dziecka m oże być „no w ym początkiem ” czegoś, bo odnosi się ono z a p ro b a tą do całego św iata. Dzięki „Ś w iętem u T ak ” , z ja kim dziecko na św iat reag u je, m ogą pow staw ać rz e czy i w artości nowe.
Człowiek pow inien rozpraw ić się z poczw arą obo w iązku i nie bacząc n a b ra k tra n sc en d e n taln y c h w artości, bez czego je st w świecie zagubiony, „P o zyskać dla siebie św ia t”. Może to zrobić w zabaw ie, baw iąc się realizow ać w łasne cele w św iecie i tw o rzyć now e w artości.
Idea zabaw y p o trzeb na jest człow iekowi, k tó ry — zagubiony w świecie — sam m usi nad ać sobie i te
m u św ia tu sens. K ażdy sens je s t do przy jęcia, o ile nie służy zniszczeniu św iata. Bow iem „T ak” pow ie d zian e św iatu to u Nietzschego ak sjo m at.
Z asady m o raln e — N ietzschem u chodzi nade w szyst ko o m oralność chrześcijańską — po trzeb n e są lu dziom słabym , k tó rz y chcą spokojnie spać (patrz rozdział „O k a te d rac h cnoty”). Z a ra tu s tra m usi jed n a k przyznać, że niełatw o jest daw ać sobie radę w ty m świecie cierpienia i z p ełn ą a firm a c ją odnosić się do życia. Jeżeli jed n ak człow iek p o tra fi się p rze m óc i dum nie opowie się za sw ym ziem skim bytem , pokona upiora. P rzeko n any o ty m rad zi Z a ra tu s tra : „nie chow ać głowy w piasek niebiańskich sp ra w , ale nosić ją w ysoko uniesioną, tę głowę ziem ską, sens ziem i d a ją c ą ” (33, 1— 3). J u ż w „P rze d m ow ie” zaklin ał Z a ra tu s tra lud: „dochow ujcie w ier
ności ziem i, a nie daw ajcie w ia ry ty m , k tó rz y p r a
w ią o nadziem skich nadziejach” (9, 1— 3).
A firm acja ziem skiego byto w an ia oznacza zarazem afirm a c ję naszej cielesności. Typow e d la postaw y chrześcijańskiej w zgardzanie sp ra w am i ciała odczu w a Z a ra tu s tra , za któ ry m u k ry w a się a u to r, jako coś p rzerażającego. W ystęp uje przeciw ko tem u z a rg u m en tem : „człow iek jest bez re sz ty ciałem , niczym w ięcej, a jego dusza także coś oznacza w cielesno ści” (35, 8 n.), „cielesność jest w ielkim rozum em ” (35, 10), „ty m co nie m ówi «ja», ale to «ja» czyni” (35, 17).
J a k ą w agę p rzyw iązyw ał N ietzsche do cielesności, m ożna w nosić z poniższych zapisków :
„Zbyt sp ieszn e to b y ły sądy, że a k u ra t w św ia d o m o ści lu d zk iej ta k d łu go dostrzegano n a jw y ż sz y szczeb el o rga n iczn ego rozw oju i n ajbardziej zd u m ie w a ją c e ze w s z y s t k ich ziem sk ich zja w isk , om alże k oron ę i cel w szy stk ieg o . O ile ż bard ziej zd u m iew a ją ce jest ciało: trudno się n ad zi w ić , jak jest m o żliw e: jak to n iep ra w d o p o d o b n e p o łą cze n ie isto t ż y w y c h , n ieza leżn y ch i u le g ły c h w z g lę d e m sieb ie, a w p e w n y m se n s ie ta k że n a rzu ca ją cy ch jedno d rugiem u sw ą w o lę i nią się k ieru jących czas ja k iś istn ie ć m oże (...) To cu d o w n e p o łą czen ie m n ogiego ży cia , te n ład i u p orząd
A firm acja c ie le sn o śc i
K A R O L S A U E R L A N D 50
D usza...
i ciało
W ew n ętrzn y głos...
k o w a n ie fu n k c ji w y ższeg o i niższego rzędu, ten p o słu c h w ielo p o sta cio w y , n ie ślep y , a ty m bard ziej m ec h a n ic z n y , ty lk o w y b ió rczy , m ądry, p osłu ch b ęd ący p r z e ja w e m ’w y ro zu m iałości i n a w et n ie c h ę c i — ca łe to zja w isk o «ciala» — w w y m ia rze in te le k tu a ln y m — m a ta k ą p rzew a g ę nad św ia dom ością, n aszym «duchem », św ia d o m y m m yślen iem * czu ciem , w o lą , jak a lgeb ra nad a ry tm ety k ą (...) T ak n ie s ły c h a na syn teza ży w y c h o rgan izm ów i in te le k tó w , « czło w ie k iem » zw an a, dopiero w te d y ch y b a ży ć jest zdolna, k ie d y ó w s y stem su b teln y ch p ołączeń i p o śred n ictw d o p ro w a d za ją cy do b ły sk a w iczn eg o p o rozu m ien ia m ięd zy w sz y stk im i t y m i isto tam i w y ższeg o i n iższeg o rzędu zo sta n ie stw o r z o n y ” (X III, 247— 248 = 5 9 9).
W innym zaś m iejscu N ietzsche pisze:
Z a nicią p r z e w o d n i ą cielesności. — G odząc się z tym , żte idea
d uszy b y ła czym ś fra p u ją cy m i ta jem n iczy m , od czego tru d no b yło odchodzić filo z o fo m — w o ln o p rzyp u szczać, iż to, co u siłu ją na jej m ie jsc e w p row ad zić, jest bodaj je s z c z e bar dziej fra p u ją ce i ta jem n icze. Idea lu d zk ieg o ciała, w k tó rym ożyw a i m a teria lizu je się cała n a jb liższa i n a jd a lsz a p rzeszłość, przez k tó ry i poza k tóry zda się p r z e p ły w a ć po tężn y, a cich y stru m ień : ta id ea bard ziej z d u m ie w a od d aw n ej id ei «duszy». P rzez w sz y stk ie w ie k i u tr z y m y w a ła się siln iejsza w ia ra w ciało, jako w to, co w n a jw ła ś c iw szym se n sie p o siad am y, co jest n aszym n a jp e w n ie jsz y m bytem , sło w em n a szy m ego, a n iżeli w d u sz ę ”.
Ł atw iej nam po ty m zrozum ieć, dlaczego N ietzsche w Z a ra tu strze nazyw a ciało „w ielkim ro zu m em ” . Taki je st p u n k t w yjścia w szelkiej filozofii, a „nić przew od n ia” w iedzie do zrozum ienia zagadki b y tu . Mówi o sensie ziem i, ja k czytam y w o statn iej sen ten cji rozdziału poświęconego „M ieszkańcom za św iatów ” . O kreśla osobowość człow ieka, jego „ ja ” w ten sposób, że sam a owo „ ja ” czyni.
Z a ra tu s tra poucza więc o tym , że człow iek po w i nien iść za sw ym głosem w ew n ętrzn y m . Co czło wiek w sobie nosi, jest cnotą, jak czy tam y w m ow ie „O radości i nam iętnościach” . Człow iek nie po w inien szukać określeń d la tego, o czym go poucza jego w łasne w n ętrze, bo uczyniłby to szczególne zjaw i sko tylk o pospolitym . Co zn ajd u je w sobie, m usi m ieć za jed n ą z „ziem skich cnót” . C hoćby w głosie
w e w n ętrzn y m nie było w ielkiej m ądrości, człow iek nie znajdzie w nim przecież nic pow szechnego. Za sady m oraln e, praw a ogólne trz e b a zarzucić, bo są to ty lk o wędzidła, k tó re k rę p u ją rozw ój potencji tw órczych. W artość ludzkiej egzystencji należy u p a try w a ć w tym , że jest niepo w tarzalna, że każdy człow iek je st jakim ś p rzy p ad k iem szczególnym i s ta now i pew n ą indyw idualność. Z a ra tu s tra uczy, iż nie po to człow iek pozbyw ał się Boga, by sobie now e go, w postaci nauki m o raln ej, tw orzył.
K to w ew nętrznego głosu nie słucha, ten się poddaje słabości i tra c i siłę woli. Z a ra tu s tra odw ołuje się do p rzy k ła d u i opowiada w rozdziale „O p rzestęp cy o b lad y m obliczu” o człow ieku, k tó ry zabił, o p ętany żądzą m ordu. Pragnąc uspraw iedliw ić swój czyn, m ów ił potem o chęci grabieży. Rozum em zniew olił ciało. Rozum to w ty m w ypadku ugięcie się przed pow szechnie obow iązującą norm ą. A kcep tacja te go, co powszechnie obow iązujące, obezw ładniła go. Tak b y w a z każdym , rzecze Z a ra tu stra , k to bierze na siebie potw orny ciężar norm .
N ietzsche dla w yjaśnienia swej idei odw ołuje się do sy tu a c ji ekstrem alnej. K to jed n ak zasadę abso lutn ej im m anencji i indyw idualizacji p raw a odnosi do sie bie i ak cep tu je, ten m usi zdawać sobie spraw ę z p ły nących stąd konsekw encji, jeżeli — co podkreśla Nietzsche — chce uczciwie rozum ow ać.
Nie przy p adkiem , jak się zdaje, pojaw ia się w Za-
ra tu strze m otyw krw i. W ystępuje on nie tylko
w m ow ie „O przestępcy o bladym obliczu” , do k tó rej naw iązaliśm y, ale rów nież w m ow ie n astęp n ej, „O czytan iu i pisaniu” . Początek tego te k s tu jest n astęp u jący : „Ze wszystkiego, co istnieje w piśm ie, n ajb ardziej przyw iązuję się do tego, co było pisane k rw ią. Pisz k rw ią, a będziesz w iedział, że w e krw i jest d u c h ” (45, 2—4). K rew w łasną Z a ra tu s tra p rze ciw staw ia cudzej. Cudzej k rw i pożądał przestępca o bladym obliczu. P isanie w łasną k rw ią Z a ra tu s tra w ynosi rzecz prosta nad pożądanie k rw i cudzej. Te
a p o w sz e c h n a norm a
K A R O L S A U E R L A N D 5 8
P o c h w a ła śm iech u
m u, „kto k rw ią i se n te n c ja m i” pisze, nie zależy na ty m , aby go czytano. On chce, b y go p am iętan o . Chce — innym i słow y — w zbudzić posłuch. P r a gnie w ładzy. Żąda w końcu w ięcej niż p rzestęp ca o blady m obliczu.
W m ow ie „O czytan iu i p isa n iu ” po w tarza się czę sto słow o „W ahn sinn ” (szał, szaleństw o). O p rz e stęp cy o bladym obliczu m ów i Z a ra tu stra , iż te n isto ty swojego szaleństw a nie p o jął, dlatego poddał się b a ła m u tn e j m yśli o grabieży. Z a ra tu s tra kończy swój w yw ód życzeniem , b y ci, k tó rz y się p rzed p r a w em m o raln y m u g in ają, m ieli p rzy n a jm n ie j sz ale ń cze idee, dla k tó ry c h by ginęli „jak o te n bladolicy p rze stęp c a ”. W m ow ie „O p isa n iu i c z y ta n iu ” Z a ra tu s tr a w ypow iada się n a te m a t naszej m iłości do życia. Tłum aczy, że w m iłości zaw sze jest coś sza leńczego. Ale jest m iłość zarazem rozum na; co bie rze się z naszej a firm a c ji życia, n ie m oże być ty lk o nierozu m n e, m usi mieć w sobie rów nież jak iś sens. N ietzsche, ja k się zdaje, m a niezdecydow ane stan o w isko. O scyluje m iędzy ideą, że istn ien iu naszem u m y sam i n ad ajem y sens, a zm odyfikow aną w e rsją te j sam ej idei, w m y śl k tó re j sens istn ien iu n a d a je m y nieśw iadom ie, w te d y m ianow icie, gdy p o stę p u jem y zgodnie z nak azam i głosu w ew nętrznego. W tejże m owie w y stę p u je Z a ra tu s tra po raz p ie rw szy z pochw ałą śm iechu. Śm iechem człow iek zabija d uch a ociężałości, tego najpotężn iejszego z w rogów . W śm iechu objaw ia się lekkość, afirm a c ja życia. C złow iek p o tra fi się przem óc przez śm iech. M otyw śm iechu często się p ojaw ia w końcow ych p a rtiac h te k s tu Z a ra tu stry.
W m ow ie „O drzew ie n a w zg órzu” poru sza Nie tzsche te m a t sam otności, k tó ry m ia ł ta k fascynow ać lite ra tó w (a gorliw ym czy telnik iem N ietzschego był nie ty lk o Tom asz M ann). Z a ra tu s tra spo ty k a m łode go człow ieka, k tó ry — ja k sam N ie tz s c h e 2 — nie
* N ie tz s c h e p is a ł np. 5 sierp n ia 1886 г., a w ię c już po opu b lik o w a n iu Z a r a t u s t r y , do O verb ecka, z k tó ry m b y ł zap rzy
p o tra fi znieść osam otnienia. Z decydow ał się na sa m o tn e p rzeb y w anie w górach, lecz nie w y trzy m u je tego, „m róz sam otności dreszczem go p rz e jm u je ” (m etafo rę tę pow tórzył za N ietzschem a u to r D ok
tora Faustusa). Z a ra tu s tra odpow iada p rzy po w ie
ścią o drzew ie, co sam otnie w yrosło na w zgórzu, „w ysoko ponad głow am i ludzi i z w ierząt” (48, 19— 20).
Człow iek, k tó re m u p rzyśw ieca ideał nadczłow ieka i k tó ry chce się w im ię tego id eału zm ienić, sk a zan y je s t n a udręk ę sam otności. Stoi na s k ra ju t r a g izm u z ty m ciężarem , k tó ry bierze na swe b ark i. Ja sn a je s t w ypow iedź Z a ra tu s try n a te n te m a t w rozdziale „O drogach tw ó rc y ” . Z a ra tu s tra po w strz y m u je w drodze pew nego człow ieka, k tó ry po stan o w ił porzucić ludzi. Chce, b y go te n w p ierw w y słuch ał. Jeżeli obrał jak o cel sam otność i w stę p u je na tę drogę k u sam em u sobie, m usi dobrze w ie dzieć, czy w y trw a. Bo jeślib y uciekał od ludzi, aby czuć się w olnym , to to nie w y starcza. T rzeba po siąść ideał i trzeb a m ieć w olę, k tó ra b y obow iązy w ała jak praw o, by móc znosić „p rz e strz eń p u s tą ” i „lodow ate tchnienie sam otno ści” (77, 13). S am ot nik a ludzie nie d arzą m iłością, lecz na sw ych d ro gach tw ó rca zawsze je st sam o tn y . N a to się m usi zdobyć. Rozmówcę swego ty m i słow am i żegna Z a ra tu s tra : „N iech ci łzy m oje to w arzy szą w sam otnej w ędrów ce, mój bracie. M iłością d arzę tego, k to w tw órczym działaniu sam siebie przem aga i ginie” (79, 1— 3). Droga człow ieka tw órczego je st heroicz na i trag iczn a zarazem , ja k cała egzystencja ludzka, odkąd stało się wiadom e, że Bóg nie żyje. Człowiek skazany je s t w ręcz na sam otność, skoro sam w a rto ści tw orzy , skoro czynić to m u si i m usi się p rzezw y ciężać, choćby działał na w łasn ą zgubę.
M r ó z sam otności...
i p u sta p rzestrzeń
jaźniony: „G dybyś m ógł m ieć w y o b ra żen ie o m oim p oczu ciu o s a m o t n i e n i a ! N ie m a w śró d ż y w y c h i u m a rły ch nikogo, z kim łą c z y ły b y m n ie b lisk ie z w ią z k i”.
K A R O L S A U E R L A N D 60 N ieu sta n n a w alk a: sen s litera ln y ... i d u ch ow y
N ietzsche p o jm u je życie jako n ieu sta n n ą w alk ę. Idea ta każe m yśleć o D arw inie i z pew nością z d a rw i- nizm u w y ra sta . N ietzsche n a d a je jej jed n ak odm ien ne znaczenie. N ie chodzi m u bow iem o w alkę o b y t, 0 praw o do życia w ogóle, ale o w alkę o b y t now y, którego sym bolem je st nadczłow ieczeństw o.
Idea n ieu sta n n ej w alki m iała znaleźć w yraz w m o w ie „O w ojnie i w ojow nikach” . N ietzsche zdecydo w ał się jed n ak tu ta j posłużyć m etafo ry k ą, k tó ra w yw ołała n iep rzy ch ylne echo. N azw ano N ietzschego ideologiem im perializm u i zw olennikiem im p e ria listycznej zaborczości. Rozum iane dosłow nie sfo rm u łow ania N ietzschego zdają się być rzeczyw iście apo teozą w o jn y i karności. Pow iada N ietzsche: „W in n i- ście m iłow ać pokój jako środek w iodący do n o w ej w ojny. K ró tk o trw a ły pokój bardziej niż d łu g o trw a ły ” (54, 23— 24). W innym zaś m iejscu: „ Ja w am mówię: dobra w o jn a uśw ięca każdy sposób” (55, 8). Zdania tego ro d zaju przy p o m in ają pisane w abso lu tn ie ah u m an istyczn ym d u ch u pow ieści w o jen n e E rn sta Jü n g e ra . Jü n g e r u p a tru je ideał żołnierza w tak im człow ieku, k tó ry z ochotą uczestniczy w w ojnie, d la w ojny sam ej, b y n ajm n iej nie d la spraw y.
Jed n ak że N ietzsche m a n a m y śli w alkę ideow ą, któ rą gotów jest prow adzić sam idąc na każde ry zyk o. W m owie „O w o jn ie i w ojo w nik ach” określił zresztą N ietzsche słow am i Z a ra tu s try swój w łasn y los: „Sko ro żądacie ode m nie m yśli najw znioślejszej, pow iem w am : tym , co przezw yciężyć należy, je st człow iek. Żyjcie p rzeto życiem w ypełnionym posłu szeństw em 1 wojną! Po cóż w am żyć długo? Ja k iż to w ojow nik chce być oszczędzany!” (56, 1— 5). N ietzsche rzeczy wiście sam się nie oszczędzał. Śm iałe, „bezbożne m y śli”, jak ie w ypow iadał, p rze ra ża ły go, ru jn o w a ły m u zdrow ie, n a ru sz a ły rów now agę psychiczną. W nie całe czte ry la ta po ogłoszeniu d ru k ie m Z a r a tu str y N ietzsche p o pad ł w obłęd.
gło być inaczej — podporządkow ana życiu. N ie tzsche s ta je t u na gruncie najczystszego ateizm u. Z ideą życia wiecznego nic nie m oże począć. Pod ty m w zględem różni się też zasadniczo od H eidegge ra , dla k tó reg o — jak w iadom o — śm ierć jest k a te gorią p odstaw ow ą. B o h ater Z a ra tu stry w pierw szej części u tw o ru d w u k ro tn ie w ypow iada się na tem a t śm ierci. W m ow ie „O kaznodziejach śm ierci” opo w iada się przeciw ko tym , k tó rz y ,,życie w ieczne” w ynoszą n ad życie praw dziw e, n ato m iast w m owie „O śm ierci sam obójczej” sław i śm ierć dobrow olną, heroiczną, zw ycięską, u roczystą, k tó ra sta je się „im p u lse m ” dla żyw ych i uśw ięca ich „ślubow anie” . G odnie u m ie rać m ożna rów nież w w alce na św iadec tw o żyw ym , że śm ierć nie jest „b luźn ierstw em dla człow ieka i ziem i” . Człowiek pow inien chcieć um ie rać za coś, dla jak iejś idei, um ierać, aby... O sensie śm ierci nie da się orzekać, gdy p a trz y m y na to, kto u m iera; trz e b a znać jeszcze rodzaj i przyczynę śm ierci. Człow iek um rze godnie, gdy podejm ie sam d ecyzję o śm ierci i gdy uczyni to w odpow iednim czasie. N ietzsche z w idocznym w ysiłkiem p ró buje w skazać sens życia.
P odstaw ow ym w aru n k iem ludzkiej egzystencji jest, w edle N ietzschego, ustan o w ien ie w artości. W ty m się p rzejaw ia tw órcza działalność człow ieka, że te w arto ści tw orzy.
Z w iązane jest to jed n ak z koniecznością niszczenia w artości istniejących. „Zaw sze niszczy, kto m usi tw o rzy ć” (71, 25—26). Bez niszczenia niem ożliw e jest w prow adzanie nowego, niem ożliw y ruch. Mó wiąc językiem Z a ra tu stry : „O hne U ntergang kein Ü b ergan g” (bez zniszczenia nie m a przejścia). Do tyczy to także człowieka, k tó ry m usi niszczyć sam siebie: „M usisz chcieć spalić się w e w łasnym ogniu, bo jak że inaczej masz stać się na nowo, nie będąc popiołem ?”
Część pierw szą w ieńczy pochw ała „cnót d arzący ch ” . Z a ra tu s tra chce powiedzieć uczniom , nim od nich
P rob lem śm ierci
W arunek e g z y ste n c ji
K A R O L S A U E R L A N D 62
W ola m ocy...
a sen s bytu
P o w ierzch n ia
odejdzie, że ich zadaniem je s t chłonąć now ą w iedzę i przekazyw ać dalej, obdarow yw ać jej sk arb am i. Na w stępie części d ru g iej jest m owa o ty m , że po latach spędzonych w sam otności Z a ra tu s tra m iał sen, k tó ry w y d ał m u się ostrzeżeniem p rzed p rz e ciw nikam i jego nauki. D ostrzegłszy niebezpieczeń stw o Z a ra tu s tra spieszy na w yspy szczęśliwości, go tów rozpraw ić się z w rogam i i dać w sparcie uczniom . W zburzony przy p o m ina zasady sw ojej n au k i, w p ro w adzając do niej ele m en ty nowe.
N ajcenniejszym z uzu p ełn ień je st idea w oli mocy. S form ułow ał ją tu N ietzsche — ja k w iadom o — po raz pierw szy. Woli m ocy nie należy m ylić z w olą życia, bo „co je st zaw arte w bycie, jak żeb y m ogło do niego d ążyć?” (145, 1— 2). E gzystencję, b y t N ie tzsche ro z p a tru je w kateg oriach rzeczy danych. Czym jed n ak jest egzystencja ludzka? W czym u p a try w a ć jej sens? Nie d a je się tego w yw ieść — ja k w iem y — z przy czyn tra n scen d en taln y ch . Sens b y tu m u si od naleźć sam człowiek. A k ry je się on w w oli m ocy, czyli w dążeniu człow ieka do podporządkow yw ania sobie ziem i, św iata, u sta n a w ia n ia w łasnych p raw i w artości, życia tw órczego. W ym aga to gotowości do podejm ow ania ry zyka i w ychodzenia naprzeciw niebezpieczeństw om , n aw et n a rażan ia życia, w y m a ga w alki z w łasną n a tu rą . Istnienie polega na u s ta w icznych zm aganiach, na n ieu sta n n y m niszczeniu i k reo w an iu nowego. W ola jest siłą niszczącą i b u du jącą zarazem . Nie zadow ala się ty m , co jest d an e i chce czegoś w ięcej. W ola, m ów iąc językiem H ei deggera, jest wolą tylko jako chęć w ychodzenia po za granice w łasne, osiągania czegoś ponad to. W przem yśleniach N ietzschego dotyczących w oli m o cy doszukiw ano się niesłusznie w y razu chęci p an o w ania „H errenm enschów ” nad niższym i isto tam i i dążenia do pozyskania w ładzy ab so lutn ej. W w a r stw ie zew nętrznej słów N ietzschego m ożna się rze czywiście treści tak ich d o p atry w ać. Po m y śl jego trzeb a jed n ak sięgnąć głębiej: N ietzsche po staw ił
p y tan ie o isto tę ludzkiej egzy sten cji w świecie po zbaw ionym Boga i d aje nam odpowiedź jedną: że sprow adza się ona do życia czynnego, do dążeń, do osiągania czegoś, u stan aw ian ia czegoś itp. M yśl N ietzschego sp o ty k a się w ty m p u n kcie z m y ślą ide alistów niem ieckich, tak ich ja k F ich te i Hegel, ja k rów nież z m arksistow skim pojęciem pra xis i pracy. Rozdział o „Przezw yciężaniu w łasnej n a tu r y ”, w k tó ry m N ietzsche d a je w y jaśn ienie pojęcia w oli mocy, p o przedzają i p rzy gotow u ją trz y pieśni: „P ieśń do nocy” , „P ieśń tan eczn a” i „P ieśń grobow a”. W k aż dej z nich w yjaw ia Z a ra tu s tra , ja k pokonyw ał w e w n ętrzn e opory, b y zam anifestow ać w olę mocy. W „Pieśni do nocy” słyszym y n arzekan ia, że tru d n o być m u zawsze ty m , k tó ry d aje. Z a ra tu s tra po rów n u je się ze słońcem , na k tó re znikąd b lask nie pada. M usi godzić się na sam otność, m ilczenie i b ra k kon ta k tu . „ Ja jestem św iatłem — pow iada — O gdy bym był nocą! Ale tak a je s t sam otność m oja, że św iatło m nie opasało” (132, 9— 10). Choć p rag nąłb y, żeby raz ktoś inny przem ów ił do niego, czuje w d u szy przem ożną potrzebę m ów ienia. Ta w ola siln iej sza jest od w szelkich p rag n ień . Z a ra tu s tra jest jak życie: w ypełnia go w ola czynu. W „P ieśni tanecz n e j” Z a ra tu s tra pokonuje d u c h a ociężałości i w y sła w ia życie, choć jest ono ta k niezgłębione, że łatw o m ożna w nim utonąć. N iebezpieczeństw a są n ie uniknione. Odcinek ten kończy się też nieoczekiw a nie m elancholijnym akcentem . Z a ra tu s trę ogarnia sm utek. „N ieznane” dręczy go p y tan ia m i: „To ty je szcze żyjesz, Z aratu stro ? Po co? Czym? W jakim celu? Gdzie? Jak? Czy nie szaleń stw em jest żyć jeszcze?” Po raz pierw szy zostaje ta k ostro sform u łow ane p y tan ie o sens egzystencji. N ie oczekujem y go w ty m m iejscu wcale.
W logicznym związku z „Pieśnią tan e c z n ą ” pojaw ia się „P ieśń grobow a”. Z a ra tu s tra op łak u je w niej swoich zm arłych. Śm ierć p rzy jació ł z la t m łodości doty ka go boleśnie. Zdaw ali się u m ierać po to, by
i g łęb ia m y ś li N ietzsch eg o
N ie o c z e k iw a n e p y ta n ie
K A R O L S A U E R L A N D 0 4
C oś jak b y a k c ja
P ies o g n isty ,
cień ...
lepiej znosił ciężar losu i nauczył się przezw yciężać. Zniósł w szystko, bo było w nim coś, „co nie daw ało się zran ić” , co „było n iew ym ow ne” i „zdolne k ru szyć sk a ły ” . A zwie się to „w łasną w olą” . K ro k „ma m ilczący” i jest „niezm ienne w czasie” . D lateg o Za r a tu s tra mówi, że to „burzyciel grobów ” . Z akończe nie pieśni k onsekw entnie w iedzie do p ro b le m u sta w ianego na cen traln y m m iejscu w rozdziale „O p rze zw yciężaniu siebie”. K ażdy m usi ta k ja k Z a ra tu s tra uczyć się przem agać siebie. T ylko w ola m ocy czyni człow ieka p anem losu i pozw ala m u w y p ełn iać ży cie sensem .
K olejne rozdziały m ożna uznać za egzem plifikacje idei woli mocy, a zarazem za w y raz p o g a rd y dla tych, co nie opow iadają się za su w erenn ością ludz kiego b y tu .
N iespodziew anie coś jak b y ak cja pojaw ia się we fragm encie „O w ielkich w y d arzen iach ” . Z a ra tu s tra przeżyw a k ilk a spotkań — n iek tó re m ają c h a ra k te r niezw ykły. S potkania te znów go odwodzą od ucz niów. Z a ra tu s tra zagłębia się w sobie.
N ajp ierw sty k a się Z a ra tu s tra z psem ognistym , o k tó ry m z daw na k rąż y ły dziw ne opowieści. Pies ognisty, isto ta z zaśw iatów , znana z greckiej m ito logii, spokrew niona także z C erberem Dantego (pieśń VI, w ers 13), w y stę p u je tu ta j w roli św iadka „w ielkich w y d arzeń ” , przew rotów i rew o lucji. Pies ognisty w ierzy w znaczenie w ielkich histo ry czny ch m om entów , podczas gdy Z a ra tu s tra za jm u je stano wisko polem iczne tw ierdząc, że te m o m e n ty co n a j w yżej „w yw ołują w iele w rz a w y ” , n a stę p stw nie m ają żadnych. P raw dziw e rew o lucje p o leg ają na w p row adzaniu now ych w artości i doko n ują się w zu pełnej ciszy. Ledw ie się je zauw aża. Z daniem N ietz schego, nadczłow ieka nie zrodzą żadne rew o lu cy jn e w strząsy , tylko w ew n ętrzn e przem iany . Idee te po w rócą w kilkadziesiąt la t później w ek spresjonizm ie niem ieckim , k tó ry żyje z recepcji N ietzschego. Nie dość jasno pokazuje się w ty m rozdziale zna
czenie cienia Z a ra tu stry . W idzieli go uczniow ie, sły szeli jego głos: „ Ju ż czas! Czas najw yższy!” (163, 15— 16). Z a ra tu s tra sam nie w ie, co m yśleć o ty m cieniu, k tó ry nazyw a upiorem . „N ajw yższy czas — na co?” , p y ta zdum iony.
N astępu je te ra z dosyć tajem n iczy fra g m en t pt.: „W różbita”. S kłada się on z trzech części. W p ie rw szej Z a ra tu s tra słucha proroczych słów w różbity, k tó rem u w szystko jaw i się p u ste, jednakow e; w ty m w idzeniu n ik t z ludzi nie m a siły um rzeć i życie to czy się w grobach. Z a ra tu strę , obrońcę życia, wielce to zasm uca. Sam się upodabnia do ty ch posępnych istot, o których, jako o o statn ich z ludzi, m ów ił w sw ym proroctw ie w różbita. W reszcie na Z a ra tu strę przychodzi dziw ny sen. W izję tę oddaje część d ru g a. Z a ra tu stra w e śnie je s t stróżem spokojności grobów . W w arow nym zam ku stojącym na wzgórzu, gdzie śm ierć m a swe podw oje, czuw a Z a ra tu s tra p rzy tru m n ach . W jego p osiadaniu z n a jd u je się klucz do b ram y , co otw iera się „z najw iększym zg rzy tem ”. T rzy kro tnie rozlega się łom ot do bram y. „Alpa! Alpa! — w oła Z a ra tu s tra — kto w nosi na górę sw e pro chy?” . W ciska klucz w zam ek p ró b u jąc w ro ta otworzyć. K iedy u d aje m u się z najw iększym tru d e m je nieco uchylić, gw ałto w n y podm uch w ia tr u ciska m u do nóg czarną tru m n ę . „Ze św istem , gw izdem , jazgotem rozpękła się tru m n a i tysiąc g a r dzieli plunęło z jej w n ę trz a chichotem . Z tysiąca m a szk ar: dzieci, aniołków, sów, błaznów , tysiąca dużych ja k dzieci m otyli bluznęło k u m nie szyderstw em i śm iechem . Ścięło m nie z nóg, k rzy k przerażen ia w y ry w a ją c z piersi” (170, 19— 27). Ten k rzy k obu dził Z aratu strę.
W części trzeciej tego rozdziału jed en z uczniów p ró b u je w yjaśnić znaczenie snu Z a ra tu stry . W iatr to oznaka zw ycięstw a życia nad śm iercią. G w ałtow ny p ow iew i zaw artość tru m n y to senna zjaw a sam ego Z a ra tu s try . W nim to tk w i przecież, tłum aczy uczeń, krocie złośliwości w n ajrozm aitszych odcieniach
i w różbita
Sen...
i próba w y k ła d n i
K A R O L S A U E R L A N D 66
W olę n ie w o li czas
i m aszk ar życia m ających anielskie oblicza. Z a r a tu s tra nie w y daje się być przek o n an y o słuszności tej in te rp re ta c ji. P o trząsa w każdym razie giłową, ja k b y się nad słow am i swego ucznia z d u m iew ał i sam siebie badał. Z a ra tu s tra jest czym ś u d ręc z o ny, ale nie uśw iadam ia sobie jeszcze, czym . O sta tecznie nie poddał się pesym izm ow i czy n ih ilizm o wi, k u czem u m ogły go popychać p ro ro c tw a w ró ż b ity i co w końcu odbiło się w e śnie, ale nie p o tra fi ju ż bronić życia ta k zapalczyw ie ja k p rzed tem . Rozdział n a stę p n y „O w y b aw ien iu ” przyn o si p ro blem n ajisto tn iejszy : niem ożności przezw yciężenia w olą m ocy tego, „co b yło”. W ola w gruncie rzeczy w ybiega w przyszłość, nie cofa się w stecz. N ad p rz e szłością nie p an u je, nie m oże w szak u trz y m y w a ć, że „co b yło” , było zgodne z jej życzeniem . O k azu je się, że wolę niew oli czas. G niew a ją fak t, że czasu nie d a się cofnąć. J a k m ożna, zastanaw ia się Z a ra tu stra , pogodzić wolę i czas? „K to m ógłby w olę n a uczyć chcieć tego, co było?” . Z a ra tu s tra p rz e ry w a w ty m m om encie w yw ód, w idać, że coś p rz e jm u je go lękiem . Nie w iadom o, co go ta k w zburzyło. O p u szcza w każdym razie uczniów i jak iś czas znow u pozostaje sam . W ytłum aczenie decyzji odejścia z n a j d u je m y w końcu części d ru g iej. Z a ra tu s tra d ziała z nak azu głosu w ew nętrznego, k tó ry p rzy p o m in a m u o konieczności w ejścia na najw yższy szczebel p rz e istoczeń: o p rzem ianie w dziecko. Z a ra tu s tra w ie, że to być m usi. Je d n ak nie p o tra fi jeszcze p rzełam ać sw ej dum y. Nie chce. Z bólem i żalem ty m raz e m odchodzi w góry.
* * *
W części trzeciej Z a ra tu s tra p rze p ra w ia się przez m orze statk iem . P rzez p ierw sze dn i podróży nie zam ienia z nikim słow a. K ie d y się w reszcie zdecydow ał mówić, opow iedział chciw y m
jeg o słów żeglarzom o zjaw ie, k tó re j znaczenia nie pojm ow ał. Pew nego dnia, gdy w ędrow ał w górach, s p o tk a ł ducha ociężałości. D uch te n objaw ił m u się p od postacią karła, k tó ry siadł m u na plecach i g n ió tł go nieznośnie. W końcu Z a ra tu s tra w ziął się n a odwagę i w yzw ał ducha do w alki: „Ty! Albo ja !” . D uch zeskoczył z jego ram ion. S ta rli się z sobą (na idee).
W niew ielkiej odległości od m iejsca, w k tó ry m p rz y s ta n ę li, wznosiła się n a d drogą b ram a. J e st to obraz sym boliczny, a b ram a oznacza w nim chw ilę obecną. Od b ram y wiodą d w ie drogi. O bydw ie prow adzą w wieczność. „ Ja k m yślisz — p y ta Z a ra tu s tra k a r ła — czy te dw ie d ro g i w iecznie sobie przeczą?” (196, 5— 6). „W szystko, co proste, k łam ie ”, ze w zgar d ą m ów i na to k arzeł. „W szelka p raw d a jest k rz y w a. Czas naw et biegnie kołem ” (196, 7— 8). Po ty ch słow ach Z a ratu stra po raz p ierw szy w ypow iada swe m y śli o wiecznym naw rocie rzeczy. W szystko już było, naw et to, co będzie. K ażdą drogą, na k tó rą w ejdziem y, m usim y powrócić. Z a ra tu s tra m ów i co raz cichszym głosem trw ożąc się „w łasną m yślą, ja w n ą i u k ry tą ” (197, 1). Jeszcze nie czuje się na si łach głosić tej nauki. W zdraga się w yznaw ać p ra w dę o praw ie do p o w ro tu każdej rzeczy, w ielkiej i m a łej na równi. T rudno m u zgodzić się na m ałość. W szystko co niskie, p rzeciętn e nap aw a go w strę tem . W strę t to jedno ze słów -kluczy często po w ra cających na kartach p ierw szy ch trz e ch ksiąg Zara
tu s tr y . Stąd przedostaje się ono do filozofii egzysten
cja ln ej, tworząc w niej jedno z podstaw ow ych po jęć. Zwłaszcza u S a r tr e ’a.
Z a ra tu s tra m usi p rzejść jeszcze ciężką chorobę, k tó ra go omal nie zmoże, nim w ydobędzie z siebie je d ną „z najbardziej p rz e p a stn y c h ” m yśli. W rozdziale „Ozdrow ieniec” pod koniec części d rugiej czytam y, że Z a ra tu stra „z p o tw o rn y m k rzy k ie m ” zryw a się z pościeli (265, 4). Z tak im k rzy k iem kiedyś obudził się ze snu. W stręt go dław i, nie może przem ów ić.
W alka z d u ch em o c ię ż a ło śc i
M y ś l, j a w n a i u k r y t a
K A R O L S A U E R L A N D 0 8 K o ło is tn i e n ia Ś ro d ek jest w szęd zie O sta tn i etap p ozn an ia
I w ted y głos zab ierają zw ierzęta. „W szystko odcho dzi, i w szystko pow raca — m ów ią — koło istn ien ia k ręci się bez końca. W szystko zam iera i w szystko zakw ita, ro k istn ienia obiega bez końca. W szystko się rozpada i w szystko się spaja, bez końca b u d u je się te n sam gm ach istnienia. W szystko się rozłącza i z sobą w ita, w w ierności bez końca trw a p ierścień istnienia. K ażdy m om ent je st początkiem b y tu . W o kół każdego «tu» toczy się k u la «tam ». Środek jest w szędzie. K rzy w y je st szlak w ieczności” (268, 31; 269, 1— 5). W reszcie przem aga się Z a ra tu s tra i w y pow iada słow a, k tó ry m i się dław ił (sym bolicznym w yrazem tej sy tu a c ji je st epizod z wężem), słow a o w iecznym p o w racan iu m ałego człow ieka: „I w iecz nie pow raca człow iek m ały! — strap ien ie m ojego istn ienia!” (270, 34— 35).
N a koniec części trzeciej rozbrzm iew a pochw ała wieczności. Idea w iecznego pow racania czyni w iecz ność m ożliw ą w system ie, z którego N ietzsche u s u nął Boga. P ro b lem w oli m ocy z ty m „co było” zo staje rozw ikłany. W ola zostaje pogodzona z p rz e szłością. „Co b y ło ”, zgodnie z ideą wiecznego n a w ro tu , będzie tożsam e z „co będzie” .
Nie je st to p rzy p ad ek, że pierw sze o wiecznym po w rocie m ów ią zw ierzęta. O dpow iada im tak a k o n cepcja. Są to przecież „ n a tu ra ln e ” stw orzenia, jak m ówi K a rl L öw ith, p ojaw iające się „okresow o” . Za r a tu s tr a każe zw ierzętom zam ilczeć i skończyć „z b łazeń stw am i” : łatw o m ówić stw orzeniu, k tó re nie zm ierza do żadnego celu i nie m a p o trzeby się przem agać. N aukę o w iecznym pow racaniu ogarnia tylko człowiek, poniew aż nie są to dla niego p ra w
d y oczyw iste.
-Z a ra tu s tra jest n a ostatnim etapie swej drogi po znania. Mówi: „Pow iedziałem sw oje słowo, ono m nie złam ało. W ypełnił się los m ój — ginę objaw iając! Czas błogosław ić sobie ginącem u. B liski już k res („U n terg an g ”) Z a ra tu s try ” (273, 1— 5).
połączył te n rozdział z „P rzed m o w ą” . Poszukiw ania Z a ra tu s try zwieńczone zostały sukcesem . Udało m u się odnaleźć idee, sform ułow ać tezy, przezw yciężyć siebie. Zgodnie z p ierw o tn ą koncepcją u tw ó r m iał się kończyć śm iercią Z a ra tu s try (podobną — jak w ynika z zapisków N ietzschego — do śm ierci Em - pedoklesa w dziele H ölderlina). P la n początkow y się zm ienił i Nietzsche dopisał część czw artą.
O sta tn ia część odbiega c h a ra k te re m od pozostałych. Z a ra tu s tra , choć w łosy m u posiw iały, jest ro zp rę żony i wesół. To nie je st ju ż te n sam człowiek, co ciągle napom inał i uczył. T eraz sam chętnie ob ser w u je i słucha. S p otyk am y go w otoczeniu n ajd ziw niejszych ludzi. Sam Z a ra tu s tra nazyw a ich ludźm i „w yższym i” . Są głosicielam i jego daw niejszych po glądów i w tym sensie p rze d staw ia ją dla niego po kusy. Z a ra tu stra żyw i dla nich współczucie i gotów jest zniżyć się do ich poziom u. Ludziom „w yższym ” tru d n o obejść się bez niego. Z a ra tu s tra urządza z n i m i w pieczarze „ośle św ięto ” , będące złośliw ą p a ro dią chrześcijaństw a (z tego pow odu N ietzsche m iał k łopoty z drukiem książki). G łęboką nocą śpiew a sw ym gościom „P ieśń p ija n ą ” o bólu i rozkoszy. To rozkosz, jak słyszym y w pieśni, budzi pragnienie wiecznego pow rotu. Idea p o w ro tu , jak stw ierdza Za r a tu s tra następnego ran k a , nie tra fiła w żadne „słu chające ucho” . Nie tak ich chce mieć tow arzyszy. Przeczuw a, że „jego dzieci” są blisko. Rozpoznaje znak. Wcześnie Z a ra tu s tra w ychodzi z jaskini, by w itać „swój św it” . „P ro m ie n n y i p o tężn y ” jak wschodzące słońce w yczekuje nadejścia „w ielkiego po łu d n ia” . W »Przedmowie” o tw orzył N ietzsche sw o je dzieło m etaforą zachodzącego słońca, zam yka je teraz m etaforą słońca wschodzącego. C zytelnika po zostaw ia z wiarą we w sta ją c y dzień.
Część czw arta zaw iera w iele alu zji do znanych oso bistości (np. do D ühringa), k tó re — w y stę p u ją c z now ym i ideami — nie m ogły się całkiem oderw ać od dawnego. Rozszyfrow aniem , kogo k o n k retn ie
Z aratustra i lu d z ie w y ż s i
K A R O L S A V E R L A N D 7 0
D ionizos:
osta tn ia przem ian a
sp o rtreto w ał N ietzsche w „ludziach w yższych” , za ją ł się na początku w iek u N aum ann.
W tej o statniej, czw artej części Z a ra tu s tra w ciela się właściw ie w postać Dionizosa. W sk azy w ały b y na to niek tó re w prow adzone tu sym bole, tak ie ja k o fia row anie m iodu czy postać osła. N ietzsche sięga po swój pierw szy sym bol z N arodzin tragedii, w iążąc z ty m jed n ak inne zam ierzenia. W rozgraniczaniu w iecznych p rzeciw ień stw tego, co apollińskie i tego, co dionizyjskie jeszcze nie z n a jd u jem y m yśli o s k a zaniu człow ieka na b y t bezsensow ny, idei p rzezw y ciężania, woli m ocy itd. W koncepcji N arodzin tra
gedii dionizyjskość i apollińskość w y stę p u je jeszcze
zbyt w yraźnie jako p a ra przeciw ieństw m etafizy cz nych, aby to było m ożliw e. W tym m om encie je d nak, gdy w m yśli N ietzschego pow stała idea w iecz nego pow rotu, m usiało m u się narzucić jej podobień stw o z ideą dionizyjskości, niezniszczalności życia. Albo na odw rót: m yśl o w iecznym pow rocie p o ja w iła się w późnej filozofii N ietzschego, bo we w cze snej była już z a w a rta m y śl o Dionizosie. M ożna też m yśleć jeszcze inaczej, w odw ołaniu do naszego dzieła: gdy Z a ra tu s tra dokonał sform ułow ania sw o ich tez, m ógł się przem ienić w Dionizosa o d d a ją cego się radości, św iętow aniu, upojeniu. M ając św ia dom ość trag izm u ludzkiego istnienia i rezy g n u jąc jako śm ierteln ik ze sp raw tran scen d en tn y ch , p rz e jaw ił chęć życia.