• Nie Znaleziono Wyników

Promienie S i T.’\*7"ed.ł-u.gr i ■fcsad.s.-ń. C3-. Sagnaea

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Promienie S i T.’\*7"ed.ł-u.gr i ■fcsad.s.-ń. C3-. Sagnaea"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JSfb 2 0 . W arszaw a, dnia 14 maja 1899 roku. T o m X V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PK H V L'M ERA TA „ \V8 Z K t lIS \V IA T A “ . W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8, k w artalnie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenum erow ać można w R edakcyi W szechświata i we wszyst­

kich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

K o m ite t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a stanow ią Panow ie:

D eike IC, D ickstein S.. liism ond J., Flaum M., H oyer HL, Jurkiew icz K., Kowalski Al., K ram sztyk S., Kwietniewski W f,p Lewiński J ., Morozewicz J., Natanson J ., Okolski S., Struinpf E.,

Sztol ;inan J ., W ey b erg Z., W róblew ski W . i Zieliński Z.

A d r e s K e d a k c y i : Krakowskie - Przedmieście, 3S J"-r SS.

Promienie S i T.

’ \*7"ed.ł-u.gr i ■ fcsad .s.-ń . C 3 -. Sagnaea

N iem a chyba w historyi fizyki odkrycia, któreby w ta k szybkim czasie wywołało tyle badań specyalnych, zostało ta k gruntownie i rozpatrzone na drodze doświadczalnej i ta k prędko zaprzągnięte do_służenia ludzkości, | jak odkrycie Rontgena. Podobnie ja k i w in­

nych przypadkach promieniowania pozna­

liśmy ju ż i tu, że prom ienie Bontgena nie stanowią pojedynczego objawu, ale że istnie­

je całe widmo prom ieni tej k ateg o rii o roz­

maitych, choć ściśle zbliżonych, własno­

ściach.

K iedy przed laty kilkunastu Orookes od­

krył promienie katodalne, nikomu na myśl nie przychodziło, żeby one były różnorodne, a jednak już H e rtz i L en a rd wykazali, że stnieją rozm aite promienie katodalne, ró ż ­ niące się nieco w swych skutkach, a niektó­

rzy badacze próbowali je naw et rozszczepić zapomocą m agnesu. ~ P e rrin dowodził istnie­

nia analogicznych promieni anodalnych, wy­

chodzących z anody, a przed bardzo niedaw­

nym czasem zakres ten powiększyły znacznie badania S. Thom psona, który odkrył dwa nowe ich rodzaje i nazw ał prom ieniam i dia- katodalnem i i parakatodalnem i.

N ależało oczekiwać tego samego i dla tych promieni X , które poraź pierwszy badał R ontgen, i rzeczywiście przypuszczenie to od samego początku spraw dzało się nieustannie.

W tym jedn ak względzie nauka najwięcej zawdzięcza pięknym badaniom fizyka fra n ­ cuskiego G. Sagnaca, którego poszukiwania, przeprowadzone od końca r. 1896 do czasów ostatnich, dowodzą niezbicie istnienia całej skali promieni analogicznych z rontgenow- skietni; badania te są tak ważne i doniosłe, że zamierzamy tu taj zapoznać z niemi czy­

telników, podając poniżej w streszczeniu oryginalną rozprawę Sagnaca, umieszczoną w zeszycie Jo u rn al de^ Physiąue za lu­

ty r. b.

Dla promieni X niem a ciał ^bezwzględnie nieprzezroczystych,'wszystkie ciała przepusz­

czają je w większej lub mniejszej mierze i przytem zauważono, że przezroczystość ta je st w ścisłej zależności od ciężaru atom owe­

go danego c i a ł a : maleje, gdy on wzrasta, a jednocześnie zwiększa się, gdy gęstość ciała staje się mniejszą. W iadomo dalej, że, padając na jakiekolwiek ciało, wiązka pro- promieni X nie zbacza ze swego prostolinij - nego kierunku. Lecz każdy elem ent m ate- ryi, umieszczony na drodze tej wiązki, po­

chłaniając pewną ilość promieni X , wysyła

jednocześnie we wszystkich kierunkach to,

co Sagnac nazwał prom ieniam i drugorzędo-

(2)

306 W SZECHŚWIAT N r 20 wemi S ') ; promienie zaś S , p ad a ją c na

ciała, wzbudzają, promieniowanie trzeciorzę­

dowe T *) i t. d , a sam e te nazwy drugorzę- dowy, trzeciorzędowy . . . przypominają, do­

brze sposoby kolejnego powstawania wysy­

łanych prom ieni. Te ostatnie, posiadając wogóle zasadniczy c h a ra k te r prom ieni X , tworzą jed n ak nowy ich szereg o w łasno­

ściach coraz bardziej się różniących od p ier­

wotnych rentgenow skich, z których pow stają przez coraz większe przekształcenia.

Jeszcze przed ogłoszeniem doświadczeń S ag n ac a stwierdzono niejednokrotnie, że cia­

ła , uderzone przez prom ienie X , w ysyłają wiązkę rozproszonych prom ieni, lecz na ich własności i na nie same nie zw racano należy­

tej uwagi, nie badano ich rozchodzenia się w przestrzeni i nie zadaw ano sobie p y tan ia

co do ich natury. N iektórzy fizycy sądzili, że ciała gładkie są zdolne do prawidłowego odbijania prom ieni X , inni widzieli tu p e­

wien rodzaj dyfuzyi, większość jed n ak , a między niemi i sam R ontgen, sądzili, źe ciała wysyłają z powrotem część padających nań promieni X , nie zm ieniając ich n atu ry . W swej ostatniej pracy prof. R ontgen zapy­

tuje, czy to zjawisko je s t analogiczne z od- ! biciem dyfuzyjnem, czy też z fłuorescencyą, lecz py tan ia tego rozwiązać nie może.

W ykażem y następnie błędność tych p o g lą ­ dów; idąc zaś za Sagnakiem powiemy n a­

przód o różnicach i wspólnych cechach p ro -

') Od pierw szej lite ry s łó w : secondaire, te r- tiaire.

mieni X i S, o zależności tych ostatnich od sposobu ich powstawania, wreszcie o prom ie­

niach trzeciorzędowych T, oraz przytoczymy wnioski, jak ie wyciągnąć się d ają z wszyst­

kich tych badań, co do natury zachodzących zjawisk.

Aby wykazać działanie fotograficzne pro­

mieni S bierzemy ru rk ę Orookesa i k ieru je­

my promienie X , wychodzące z niej, n a od­

powiednie ciało, które wysyła prom ie­

nie drugorzędowe, wywierające widoczny wpływ n a czułą warstewkę brom osrebrną, umieszczoną odpowiednio i ochronioną przez stosowny eki’an od bezpośredniego działania promieni pierwotnych. Z am iast płytki foto­

graficznej można użyć ekranu luminescencyj- nego, którego świecenie z niemniejszą do­

kładnością ujaw nia nam istnienie promieni S.

/*U

F ig. 2.

J a k wiadomo, ciała naelektryzowane pod wpływem promieni X tra c ą szybko swój ł a ­ dunek; podobne działanie również i prom ie­

ni S S agnac wykazuje przy pomocy n a s tę ­ pującego prostego doświadczenia. B ierze on elektroskop (fig. 1) z naelektryzowanym uprzednio listkiem złota f \ część aa po­

wierzchni zam iast szkła zaw iera blaszkę glinową. R u rk a i wysyła promienie X , a te, p ad ając na M M , przekształcają się n a p r o ­ mienię S ; te ostatnie wchodzą przez aa do elektroskopu, p ad ają n a naelektryzowany listek złota f i szybko go wyładowywują; od bezpośredniego wpływu promieni X chroni elektroskop stosownie urządzony ekran E E .

R odzaj prom ieni S zależy w wysokim

stopniu od n atu ry ciał (MM), na które pa-

(3)

N r 20 WSZECHŚWIAT 307 dają promienie X ; ciała względnie lekkie,

jak glin, siarka, ebonit, parafina, wysyłają promienie drugorzędowe o daleko mniejszem natężeniu, niż ciała ciężkie, ja k np. miedź, złoto, żelazo; ekran pokryty platynocyan- kiem barytu . świeci w tym i drugim przy­

padku z natężeniem daleko większem, niż w pierwszym.

D ziałanie elektryczne przez glin ch a ra k te ­ ryzuje promienie 8 zarówno, ja k i sąsiednie padające promienie X . P ostaram y się tu doświadczalnie usprawiedliwić w yrażen ie:

„promienie S ”, a mianowicie wykażemy, że one rozchodzą się bardzo dokładnie po liniach prostych i są wysyłane we wszystkich kierunkach naokół części ciała, uderzonej przez promienie X . W doświadczeniu,

prztdstaw ionem na fig. 2, powierzchnia me­

talow a M odbiera przez szczelinę /'e k ra n u ołowianego wiązkę promieni X , idącą z od­

powiedniej rurki i; nadto dla większej o stro ż­

ności nad M znajduje się drugi ekran z ołowiu ee, umieszczony na bardzo nieznacz­

nej odległości od M. Prom ienie X przy żadnym kącie padania nie odbijają się od powierzchni M, lecz ta o statnia wysyła z od­

powiedniej swej części we wszystkich kie­

runkach promienie S, k tó re d ziała ją na czulą płytkę fotograficzną pp. Ig ła , umiesz­

czona w t , na drodze promieni drugorzę- dowych, daje wyraźny cień na kliszy, a roz­

kład emulsyi nie odbywa się na całej płytce, lecz tylko na jej części, ograniczonej z niż­

szej swej strony wyraźnie linią Z. N a fig. 3 promienie S przechodzą bez załam ania wązki pryzm at parafinowy r i następnie p ad ają na płytkę zwierciadlaną to , k tó ra je zatrzy ­ muje, nie odbijając. N atom iast ze wszyst­

kich punktów to wychodzą we wszystkich kierunkach promienie trzeciorzędowe T , k tó ­ re również działają na płytkę fotograficzną, poczynając od punktu z'. Rozchodzenie się doskonale prostolinijne promieni S bez, za­

łam ania, bez prawidłowego odbicia, własność energicznego wyładowywania ciał naelek- tryzowanych bez względu n a ich znak, każe mieścić je w tej samej grupie, co i padające promienie*X. Lecz, jakkolw iekjsą zbliżone do siebie, to ja k zobaczymy wkrótce nie są one jednak identyczne.

Zwróćmy się teraz do pytania o zasadni­

czym charakterze przekształcania się pro­

mieni X . W doświadczeniu, przedstawionem na fig. 4, eloktroskop C może odbierać przez płytkę glinową a’b' tylko promienie, zawarte w stożku a'd'b'c\ określonym przez otwory o \,o 'i ekranów ołowianych E ',, E 'j. R u rk a i wysyła wiązkę promieni w kształcie stożka acbd, ograniczonego przez otwory o, i o2 ekranów z ołowiu E lt E j. Z łoty listek elektroskopu f może być zatem wyładowany przez promienie S, wzbudzane przez prom ie­

nie X tylko w obrębie przestrzeni M ( ehgh ), wspólnej wymienionym dwum stożkom.

W prawdzie ru rk a l wysyła również prom ie­

nie X i wiązką e'k'g'h', ale te promienie

(4)

308 WSZECHŚW IAT N r 20 daleko słabsze od poprzednich nie mogą

wejść przez otwór o'2, tak że można śm iało pominąć to promieniowanie drugorzędowe, które mogą, wywołać. K iedy powietrze atm o­

sferyczne je s t jed y n ą inateryą, zap ełnia­

ją c ą przestrzeń M, to listek elektroskopu f opada tylko bardzo nieznacznie pod w pły­

wem wyładowującego działania nielicznych promieni S, wysyłanych przez powietrze, co stw ierdził również i H óntgen przy pomocy ekranu z platynocyanku bary tu. Spadek listka / elektroskopu, który S agnac obserwo­

w ał przy pomocy lunety o m ałej odległości ogniskowej, był daleko szybszy, jeżeli w prze strzeni M umieszczono płytkę L L z parafiny, siarki, glinu i t. d., a jeszcze bezporów nania większy w obecności miedzi, cynku, ołowiu lub innego m etalu ciężkiego.

W yładow ujące działanie prom ieni S je st caeteris paribus proporcyonalne do czasu niezbędnego, aby obraz listka złotego f w lu­

necie przesunął się w m ikrom etrze okularu z jednej i tej samej określonej podziałki n x n a d ru g ą ta k ą sam ą N iechaj t będzie przeciąg czasu spadania listka f, w razie kiedy prom ienie przed padaniem na L L (fig. 4) przechodzą przez płytkę glinową, ebonitową lub parafinow ą A A , umieszczoną naprzeciw otworu o,. N iechaj dalej t' b ę­

dzie czas tego samego spadania listka / elek­

troskopu, kiedy p ły tk a A A będzie przen ie­

siona do położenia A 'A ' przed otworem o\ na drodze wiązki prom ieni S . Znalezio­

no, że zawsze czas H je s t większy od t , t. j.

że je d n a i ta sam a p ły tk a A A okazuje się daleko bardziej nieprzezroczystą dla p rom ie­

ni dręgorzędowych S, niż dla pierwotnych X . S tąd okazuje się również, że niesłusz- nem jest mniemanie, jakoby ciała, na które p adają prom ienie X , rozpraszały je w czę­

ści, nie zm ieniając ich n atu ry , ja k to wielu sądziło; gdyby ta k było, to wtenczas prom ie­

nie X powinnyby bez różnicy przechodzić przez jednę i tę sarnę p łytkę przed lub po dyfuzyi od L L . A więc możemy wypowie­

dzieć następujący wniosek ogólny : m atery a posiada własność przekształcania prom ieni X na promienie silniej pochłaniane, niż prom ienie wzbudzające. W yraz dodatni c — — f --- 1 charakteryzuje stopień prze-

Z

k ształcania się promieni, można go nazwać,

ja k proponuje Sagnac, spółczynnikiem prze­

kształcenia. Spółczynnik ten posiada zupełnie określone znaczenie dla danego rodzaju ma- teryi i wiązki promieni, o ile tylko pozostaje s ta łą grubość płytki A A , warunki geome­

tryczne doświadczenia, ciśnienie i rodzaj g a ­ zu, nakoniec wymiary elektroskopu i gatu nek jego ścian.

W dalszym ciągu S agnac badał wpływ ciał różnego rodzaju n a stopień p rzek ształ­

cania się promieni X . Z nalazł on, że p ły t­

ka glinowa A A o grubości 0,3 mm posiada współczynnik c niewielki dla promieni S , pochodzących z ciał dosyć przezroczystych dla promieni X , przeciwnie zaś spółczynnik znaczny dla m etali ciężkich (5 lub 10 np.).

Ł atw o wykazać w doświadczeniu, przedsta- wionem na fig. 4, że promienie S z miedzi, cynku, ołowiu i t. p. są zatrzym ywane p r a ­ wie całkowicie przez płytkę glinową A 'A ’, tymczasem kiedy ta sam a płytka, przeniesio­

n a do A A , pozwala przechodzić promieniom X na tyle, że listek złota f wyładowuje się bardzo wyraźnie. W tej formie doświadcze­

nie to m ożna bardzo łatw o powtórzj ć, zastę­

pując elektroskop przez kliszę fotograficzną.

Jeżeli promienie X przechodzą przez układ z dwu lub więcej różnych płytek, położonych na sobie, to, zm ieniając ich porządek, łatwo sprawdzić, że promienie, wysyłane w tych obu przypadkach, nie są zupełnie jednakowe.

Ten wpływ porządku np. na działanie elek­

tryczne wysyłanych przez nie prom ieni dru gorzędowych jest szczególniej wyraźny w przypadku dwu płytek, jednej z su b stan ­ cyi lekkiej i dosyć przezroczystej, drugiej zaś z substancyi ciężkiej i pochłaniającej. Z n a ­ leziono, że np. blaszka glinowa o '/ 3 mm g ru ­ bości i cynkowa o '/zo mm wysyłają prom ie­

nie S o daleko większem działaniu na elek­

troskop, kiedy układ ten przechodzą prom ie­

nie X w porządku A l—Z n , niż odwrotnie.

Zjawisko to niezmiernie łatw o wykazuje również ekran luminescencyjny.

Doświadczenie na fig. 3 dowodzi nam już, że promienie trzeciorzędowe T pochodzą z prom ieni drugorzędowych S w taki sam sposób, ja k te ostatnie z pierwotnych pro mieni X . F ig . 5 przedstaw ia to samo do­

świadczenie z tą tylko różnicą, że otwór w ekranie ołowianym E E pozwala p rze­

chodzić pewnej wiązce promieni X , k tóra

(5)

K r 20 WSZECHŚWIAT 309 wzbudza w u 0z0 czułą płytkę fotograficzną

pp', umieszczoną w odłegłości tylko kilku­

nastu milimetrów od ekranu ołowianego E E . Pod wpływem pierwotnych prom ieni X , wychodzących z ru rk i i, m etal ciężki M (np. zwierciadło ze stali) wysyła promienie S, które d ziałają na kliszę w obrębie prze­

strzeni uz, ograniczonej ściśle z jednej s tro ­ ny p rostą z, położoną w płaszczyznie zwier- ciadełka M. Prócz tego odpowiednio um iesz­

czona płytka glinowa ab o Yio mm grubości, pochłaniając pewną część drugorzędowych promieni S , wysyła jednocześnie promienie trzeciorzędowe T, k tóre działają na płytkę fotograficzną w odległości 1 lub 2 mm w prze­

strzeni u 'z '. Teraz możemy porównać na jednej i tej samej kliszy działania : 1) u0z0, pochodzące od promieni X , 2) u z pochodzą­

ce od promieni S ze stali M , 3) u'z\ pocho­

dzące od promieni T, wysłanych przez płytkę glinową ab . O kazuje się, że natężenie dzia­

łania nie je st jednakow e dla Wszystkich pro­

mieni; podczas gdy np. jed n a i ta sam a p ły t­

ka ab dość dobrze przepuszcza promienie X , promienie S w znacznej części zatrzym u­

je; nakoniec promienie T są Silnie pochła­

niane już przez bardzo nieznaczne warstwy powietrza. M ożna stąd wyprowadzić wnio­

sek ogólny : zdolność przenikania stopniowo się zmniejsza, kiedy przechodzimy od pro­

mieni X do promieni S i następnie do pro­

mieni trzeciorzędowych T. Ponieważ rów­

nież stopniowo zwiększa się ich pochłanianie przez warstwy powietrza, więc rzecz n a tu ­ ralna, że w obrębie niewielkich odległości i w gazach rozrzedzonych możnaby jeszcze ciągnąć znacznie dalej to stopniowe prze­

kształcenia promieni X i w pewnym rodza­

ju przedłużać coraz bardziej widmo prom ie­

ni X ze strony promieni najsilniej pochła­

nianych. A nalogia ze zjawiskami świecenia (luminescencyi) prowadzi nas do przypusz­

czenia, że w tej przedłużonej części nowego widma długość fałi stopniowo się zwiększa (prawo Stokesa). Jeżeli przyjmiemy, że pro ­ mienie X różnią się od świetlnych tylko n ad ­ zwyczajnie m ałą długością fali, to można oczekiwać, że przez takie stopniowe p rze­

kształcenia dojdziemy do promieni identycz­

nych z pewnym rodzajem promieni pozafiole- towych, znanych obecnie, np. do tych wielce interesujących promieni skrajnych pozafiole- towych o długości fali 0,1 mikrona, które obserwował Schum ann i które nie wzbudzają zwykłych klisz fotograficznych i są w zupeł­

ności pochłaniane przez '/io mm powietrza atmosferycznego.

Powyższe fakty upoważniają nas do wnios­

ków następujących.

1) H ypoteza, wypowiedziana przez R e n t­

gena w jego ostatniej rozprawie, że prom ie­

nie X przedstaw iają tylko specyalny rodzaj promieni katodalnych, musi być bezwarun­

kowo odrzuconą. J e s tto fakt godny za­

stanowienia, że promienie drugorzędowe z ołowiu mogą być porównane pod względem ich słabej zdolności przenikania z prom ie­

niami, które badał L enard. P rócz tego pro­

mienie S lub X z jeduej strony, a promienie katodalne zwykłe lub L e n a rd a z drugiej, zachowują się zupełnie odwrotnie względem ciał; mianowicie podczas gdy w rurce Croo- kesa promienie katodalne przekształcają się na promienie X bardziej przenikające, to odwrotnie ta sama płytka, odbierając pro ­ mienie X , przekształca je na promienie S mniej przenikliwe. W ogóle zaś w żadnym razie nie wydaje się możliwem przypuszcze­

nie, że piomienie X pow stają pod wpły­

wem dyfuzyi promieni katodalnych; prędzej

możnaby się zgodzić na to, ja k sądzi Sagnac,

że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem

(6)

31 0 W

s z e c h ś w i a t

N r 20 indukcyi elektrom agnetycznej, wywołanej i

przez nagłe zatrzym anie ładunków k ato - j

dalnych w chwili, kiedy te o statnie prom ie- j

nie uderzają o m ateryę.

2) Jeżeli naw et usuniemy przypuszczenie, dotychczas bardzo praw dopodobne, które

j

zalicza prom ienie X do skrajnych prom ieni ! pozafioletowych, to będzie m ożna powiedzieć, że zjaw iska p rzekształcania prom ieni X przez ciała są dla tych ostatnich promieni tem samem, co zjaw iska lum inescencyi dla pozafioletowych.

W historyi prom ieni X zjaw iska p rze­

kształcania się ich przy spotkaniu się z ciała-

j

mi m ateryalnem i m ają naw et znaczenie da- j

leko większe, niż d la promieni świetlnych ; zjaw iska luminescencyi. S kutkiem tych właśnie przekształceń odsłoniły nam się ; pomiędzy niemi a m atery ą nowe bardzo ogól­

ne stosunki, które istotnie ch arak tery zu ją prom ienie X i pozw olą z czasem bezwątpie- nia bliżej określić ich n atu rę. J u ż teraz do tych wielce przenikliw ych prom ieni X , które badał R ontgen i które przechodzą przez wiele milimetiów żelaza, i do środko­

wych prom ieni X , mniej powszechnie s to ­ sowanych, pozw alają one dodać c a łą gam ę stopniowo schodzącą prom ieni X , coraz bardziej pochłanianych, pochodzących np.

z siarki, glinu, miedzi, cynku, ołowiu.

Pierwsze kresy tego szeregu obejm ują pro­

mienie mało różne od środkowych promieni X , o których wspomnieliśmy wyżej; lecz promienie S z miedzi, cynku są ju ż praw ie nowe, a większą część działania elektryczne- ' go lub fotograficznego prom ienie S z ołowiu zatrzym uje ju ż czarny p ap ier lub kilka mm

j

powietrza; tymczasem kiedy prom ienie X , j

z których pochodzą, p rz en ik ają wiele me­

trów powietrza. P rze k ształcen ia na prom ie­

nie trzeciorzędowe zw iększają jeszcze o d ­ dalenie, ju ż i ta k znaczne, między krańcam i całego szeregu. Zw iększająca się trudność doświadczeń je st jedyną przeszkodą do nie­

ograniczonego przedłużania tej skali pro­

mieni do czasu, kiedy idąc wciąż prawidłowo w tym kierunku nie natrafim y być może na rodzaj promieni znany nam ju ż przed od­

kryciem R ontgena.

Streścił W ładysław Gorczyński.

ZIOŁA AMERYKI PÓŁNOCNEJ

w porównaniu do flory zielnej Europy i Azyi północnej.

Porównywając drzew a i krzewy tego lądu z roślinnością drzewną strefy um iarkowanej starego św iata zauważyliśmy, że z nie­

wielu, przytem wątpliwemi wyjątkam i niema pomiędzy niemi gatunków wspólnych, ja k ­ kolwiek główna m asa drzew, wchodzących w skład lasów północnej części lądu am ery­

kańskiego, należy do tych samych rodzajów, co i drzew a Eurazyi i ma wiele gatunków zbliżonych, takich, które geografia botanicz­

na uw aża za zastępcze.

Pierwsze wrażenie, jakiego doznaje b o ta­

nik europejski, wychodzący poza obręb m ia­

sta w jednym ze środkowych stanów, aby przyjrzeć się florze zielnej, jest zupełnie in ­ ne. O drazu znajduje się on wśród otoczenia swoich dobrych europejskich znajom y ch:

pełno tu krwawnika (Achilleum millefolium), rum ianku (M atricaria Ohamomilla), ja s tr u ­ nu (Chrysanthem um leucanthem um ), babek (Plantago), szczawiu (Rum ex acetosella) i t. d., nie mówiąc ju ż o owych żółtych dm uchaw ­ cach (T araxacum officinale), których ta k sa-

! mo, ja k u nas, pełno je s t n a łąkach. Pierw ­ sza myśl, k tó ra mu świta— czy nie s p ła ta ła mu figla k tó ra z wrogich botanice wróżek i nie przeniosła go skinieniem różdżki czaro ­ dziejskiej napow rót do jakiegoś zak ątk a nad W isłą. Myśl ta znika niebawem, bo oto znajduje wreszcie między zaroślam i parę nieznanych i jakoś odrębnie w yglądających gatunków. W ięc powstaje nowa wątpliwość : czy to są istotnie te same gatunki,— ale ich bliższe zbadanie usuwa ją ostatecznie.

Chwila zastanowienia jed n ak —i fak t prze­

staje być dziwnym, chociaż nie pozbywamy się pewnego rozczarowania na widok tak po­

spolitych i dobrze znanych rzeczy, zam iast spodziewanych nowych. W iadomo bowiem każdem u wędrownemu botanikowi, że niektó­

re rośliny idą w ślad za człowiekiem, tak ja k idą za nim wróble i inne niekoniecznie oswo­

jone i miłe zw ierzątka. R ażący przykład takiego ścisłego związku pomiędzy pewnemi

') Ob. W szechśw iat z r. 1897.

(7)

N r 20 WSZECHŚWIAT 311 gatunkam i roślin a siedzibą ludzką miałem

sposobność widzieć podczas wędrówek po

„tajdze” ') w Syberyi północnej. N ad rzeką K e t,’ gdzie szczupłe osady ostiaków ro zrzu ­ cone są w odległości wielu dziesiątków mil od siebie wśród owego dziewiczego lasu, znajdujem y dokoła osad roślinność, stano­

wiącą rażącą sprzeczność z typową florą zielną formacyi leśnej, a przypom inającą zu­

pełnie skład florystyczny naszych zaniedba­

nych podwórek. Z oajd u je się tu pokrzywa, lebioda, łopian i inne zioła, rosnące zwykle u płotów i na śmieciskach, a których nigdzie w tajdze znaleźć nie można. N ie trzeba n a­

wet, aby człowiek zam ieszkał na stałe; dosyć je st naśmiecić w przechodzie—a już wśród zupełnie obcej flory leśnej znajduje się wy­

sepka typowych i dobrze znanych tow arzy­

szy człowieka. P am iętam , ja k idąc ścieżką leśną w tajdze natrafiliśm y na chałupkę, wy­

budowaną dla wypoczynku i noclegu robot­

ników, którzy przechodzili tam tędy do m iej­

sca rozpoczętych wówczas robót około ka­

nału, łączącego dopływy Obi z Jenisejem . Koło niej znajdow ał się oczywiście śm ietnik, a na nim najbardziej typowy bukiet starych, ale dawno niewidzianych znajomych.

Przypom inając sobie takie fakty, botanik wędrowny zaczyna się mniej dziwić obecno­

ści tylu dobrych znajom ych europejsko-azya- tyckich w Ameryce; a w m iarę ja k się odda­

la od m iasta, flora zielna przybiera coraz bardziej swoisty miejscowy wygląd.

Jakkolw iek wiele ziół europejskich już od kilku stuleci rozpowszechniło się i zaaklim a­

tyzowało w Am eryce północnej, łatwo wszak­

że wyśledzić ich obce pochodzenie, a b o tan i­

cy amerykańscy bez najmniejszego wahania odróżniają w opisach florystycznych gatunki wspólne E u razy i i A m eryki od tych, które tu zostały przywiezione. C echą tych o stat­

nich je st to mianowicie, że trzy m ają się one przeważnie wschodniego pobrzeża, posuwa­

ją c się zwolna od A tlan ty k u w głąb ląd u tą samą drogą, k tó rą idą osady ludzkie,—oraz że znajd u ją się rozrzucone w pobliżu miast i innych ognisk cywilizacyjnych.

W śród ziół tedy A m eryki północnej, bio­

rąc pod uwagę ich stosunek do ziół S tarego

') „ T a jg a” — form acya leśna w Syberyi; m ia­

no to noszą tylko lasy dziewicze, odwieczne.

Świata, rozróżnić możemy trzy kategorye : 1) zioła zaaklimatyzowane, przywiezione przez europejczyków po odkryciu A m eryki;

2) zioła wspólne obu lądom (Eurazyi i A m e­

ryce), rozpowszechnione w Ameryce od cza­

sów najdawniejszych; 3) zioła zbliżone—g a­

tunki zastępcze—analogiczne do tych, jakie poznaliśmy wśród drzew i krzewów.

Zacznijmy od tych ostatnich— w ybierając oczy­

wiście rodzaje najbardziej znane. Fiołek (Vio- la) ma tu licznych przedstaw icieli— najczęściej wszakże pozbawionych woni, stanowiącej główny uro k naszego kw iatka wiosny; między niemi je s t kilka gatunków o kwiatach białych, ja k np. Viola lanceolata, blanda i in. Rozpo­

wszechniony w Azyi północnej rodzaj kosaćca (Iris) i tu ma dosyć licznych przedstaw icieli po części bardzo zbliżonych do syberyjskich.

Z tych Iris verna, bardzo przypom inający I. si- birica (z A zyi) rośnie w gęszczach sosnowych na suchym gruncie w K arolinie północnej i W ir­

ginii. I. M issouriensis rośnie wysoko nad p o ­ ziomem m orza (2 000 do 8 00 0 stóp) w K alifor­

nii północnej i Newadzie— miejscowościach nie­

zwykle suchych. Zdziczałe europejskie s ą : I. Germanica L. i I. P seudocorus L.

Prześliczne są gatunki am erykańskie grzybie­

ni (N ym phaea), często bardzo hodowane w r e ­ zerw uarach fontan i parkowych sadzawkach m iast tutejszych, chociaż u stę p u ją w piękności afrykańskim i indyjskim , któ re również można spotkać w parkach obok wspaniałej V ictoria Re- gia. Do rodowitych am erykańskich należy Nym­

phaea odorata, którego kwiaty białe i wonne sprzedają tu w kwiaciarniach; je s t tbardzo zbli­

żony do naszego grzybienia białego (N. alba) tylko piękniejszy o wspanialszych kwiatach i liś­

ciach większych.

W śród licznych lilij am erykańskich Lilium Ca- nadense ma kw iaty żółte i zbliżona do niej je s t L. superbum . M ająca kw iaty czerwone L. phi- ladelpliicum przypom ina je d en z gatunków Sybe­

ryi wschodniej.

Bardzo zbliżone do naszego bodziszka łąkow e­

go (Geranium pratense) je s t am erykański G. ma- culatum .

Liczne są gatunki am erykańskie należącego do rodziny storczykow atych pantofelka (Cypri- podium), ubogo reprezentow anego w naszej flo­

rze, ale m ającego pięknych przedstaw icieli w Sy­

beryi : Cypripedium acaule, zwany tu „arką Noego” , rośnie praw ie we wszystkich stanach na pobrzeżu A tlantyku, zaczynając od M aine do K aroliny południowej. C. pubescens (po angiel­

sku „Moccasin Flow er’1 — kw iat mokasynowy) bardzo zbliżony je s t do C. calceolus—jedynego, zdaje się, przedstaw iciela tego rodzaju w naszej

| florze.

j

Nasz tłustosz pospolity (Pinguicula yulgaris)

| ma tu zastępcę w P. lutea, k tó ry rośnie w miej-

(8)

3 1 2 W

s z e c h ś w i a t

N r 20

gcowościach piaszczystych, w ystępując w ogrom ­ nych zwarciach.

Jedynym rodowitym am erykańskim p rz e d s ta ­ wicielem tysiącznika (C entaurea) je s t C. Ameri- cana, rosnący w suchych miejscowościach w Te- xas i A rkansas. Im patiens fulva, rosnący wzdłuż wybrzeża A tlantyckiego na wschód od Missisipi i Missouri w m iejscow ościach nizkich i wilgot­

nych, oraz na w ybrzeżu oceanu Spokojnego, b a r ­ dzo zbliżony jest, do europejskiego niecierpka (Im patiens N oli-tangere), A ntennaria plantagiui- folia je d en z t. zw. nieśm iertelników , bardzo tu pospolity na początku la ta , podobny je s t u d e rz a ­ jąco do pospolitego w E u ro p ie i Azyi północnej Gnaphalium dioicura. Z am iast naszych krzyżow - nic : Polygala yulgaris i am ara '< znajdujem yt tu P. lutea, a S agittaria variabilis odpow iada naszej

„strzałce w odnej” — S. sagittaefolia. Szereg nazw poniższych : Clematis V irginiana, Acjuilegia cana- densis, A sarum canadense, Veronica A m ericana, Veronica V irginiana, H ieracium Canadense, Sola- uum Carolinense, P arnassia Caroliniaua — których większą część w ypisuję z pięknego zbioru roślin, znajdującego się w uniw ersytecie chicagoskim — nazw, łączących europejski rodzaj z przym iotni­

kiem, oznaczającym miejscowość am erykańską, ju ż sam przez się przem aw ia do ucha botanika.

Przejdźm y teraz Łdo innej kategoryi ziół, do tych, które będąc rodowitemi w Ameryce, są wspólne jej z lądem E u ra z ji. W przeciw­

staw ieniu do drzew am erykańskich jestto kategorya bardzo liczna

Znany dobrze u nas zaw ilec (Anem one nemo- rosa), którego kw iaty białe znajdujem y po g a­

jach i zaroślach wczesną wiosną w E u ro p ie i Sy­

beryi, spotyka się też w Ameryce północnej—

w górach od północnej K aroliny aż do K alifornii i do strefy północnej; ta k samo A. patens rośnie od zachodniego brzegu je z io ra M ichigan do gór Skalistych i do posiadłości hrytańskicb na p ó ł­

noc. N atom iast A. V irginiana je s t właściwym tylko Ameryce gatunkiem , ja k np. A. coerulea je s t czysto syberyjskim , a A. ranunculoides — od­

powiadającym mu europejskim gatunkiem Rogownica (Cerasfium arv e n se)” rośnie tu od A tlantyku do Kalifornii i od G eorgii n» północ, w edług F rauklina, aż do krain wiecznych lodów;

gatunek ten spotyka się te ż na północnym obsza­

rze E uropy i Szkocyi. , oao{fB I‘iS’- Pospolity u nas dzwonek okrągłolistny (Cam- panula rotundifolia) rośnie w Nowej A nglii, New Jersey, Pensylwanii, w północnej części Ohio, M ichigan, aż do gór Skalistych. — Len (Linum perenne) znajduje się na całym obszarze między oceanem Spokojnym, a rze k ą M issisip i.:— Ja g o ­ da mącznica (A retostaphylos uva ursi) pospolita w E u ro p ie północnej i Syberyi, rośnie w Orego- nie, na górach Skalistych, w Pensylwanii i innych okolicach.— N ależąca do rodziny obrazkow atych Calla p alu stris w spólna je s t E uropie, Syberyi, L aplandyi i A meryce północnej. P ięciornik (Po- !

te n tilla frutioosa) obiega dokoła kulę ziemską;

w Nowej Anglii wybiera miejscowości wilgotne, w O hio— bardziej suche, a w M ichiganie— piaski nadbrzeżne; w Colorado spotykam y go na n a j­

suchszych stanow iskach; później przez K a lifo r­

nią, S ierra Nevadę ciągnie się ' na północ aż do wybrzeży syberyjskich i dalej. Pierścień dokoła kuli ziemskiej tw orzy też pospolity u nas kaCzy- niec błotny (C altha palustris),

Z przytoczonych przykładów zaczyna się stawać widocznym fa k t ogólny wielkiej do­

niosłości: wszystkie gatunki zielne, wspólne starem u i nowemu światowi, należą do roślin strefy zimnej, szerzących się bardzo daleko na północ— niektóre aż do lodów arktycz- nych—do tych stre f kuli ziemskiej, gdzie oba te lądy są bardzo do siebie zbliżone, łącząc się w dodatku z pomocą szeregu wysp. In - nemi słowy, gatunkam i wspólnemi są te, któ­

re mogły sięgać tak daleko na północ, gdzie znajduje się most n atu raln y do przejścia przez ocean; niektóre z nich i dotychczas tw orzą nieprzerwane pasmo dokoła kuli ziemskiej,

I tu możemy zauważyć fakt, zaznacza­

ny wielokrotnie ; rośliny, które w strefach cieplejszych gnieżdżą się tylko na szczytach gór i tworzą w ten sposób niejako wysepki, oddzielone ogromnemi przerwam i dolin, da­

lej na północ schodzą na niziny, zajm ując ju ż nieprzerw ane przestrzenie.

Jak im sposobem mogły się szerzyć podob­

ne rośliny przez ogromne przestrzenie, o d ­ dzielające owe krainy alpejskie? Dlaczego w Alpach, P irenejach i n a U ralu spotykam y te same formy, których niem a na równinach między temi górami?

N a to pytanie, oddawna postawione przez geografią botaniczną, jed n a tylko odpowiedź je s t p raw dopodobna: rośliny te zajm owa­

ły niegdyś cały obszar, ja k i inne, ciągną­

ce się nieprzerwanym pasem; gdy wszakże

warunki klim atyczne zmieniły się tak , że

przeciętna tem p eratu ra na równinach sta ła

się zbyt wysoką, aby gatunki te mogły wśród

nich istnieć, zostały one przy życiu tylko

tam , gdzie mogły uniknąć nadm iaru ciepła,

podnosząc się "coraz to wyżej ku szczytom

gór. Form y tedy, rosnące n a ’szczytach Alp

lub Pirenejów, są potomkami osobników tego

sam ego szczepu, który dziś zajm uje równiny

Syberyi, a niegdyś szerzył się po całej E u ro ­

pie północnej i środkowej. Ale odcięte od

(9)

N r 20 WSZECHŚWIAT 313 siebie i pozbawione możności krzyżowania

się, ulegając nieco odmiennym wpływom, rozrzucone na tak odległych od siebie p la ­ cówkach, osobniki tegoż gatunku mogą, stop­

niowo ulegać przeobrażeniom, które począt­

kowo w ytw arzają odm ianę,' a następnie—

nowy gatunek.

Rozumowania powyższe dadzą się też za­

stosować do szeregów wysp, łączących dwa lądy. T am , gdzie dziś znajdują się łańcuchy wysp, mogły by ć niegdyś przesmyki lądowe;

rośliny szerzyły się po nieprzerwanym lądzie, a gdy stopniowe obniżanie dna morskiego ten ląd rozerwało, potomkowie dawnej wspólnej roślinności zachowały cecliy rodzeństwa.

Spróbujm y teraz zestawić te wyniki zotrzy- manemi przy porównywaniu gatunków drzew A m eryki północnej z europejskiem i i azya- tyckiemi. Skąd pochodzi ta różnica w u k ła ­ dzie flory zielnej i leśnej? Dlaczego Am e­

ryka ma tak wiele gatunków ziół wspólnych ze starym światem i prawie nie ma współ- j

nych drzew i krzewów? Odpowiedź na to pytanie nie pozostawi żadnej trudności. Ż a ­ den z gatunków drzew (prócz wierzby przy- 1 biegunowej i brzozy karłow atej) nie sięga tak daleko na północ, aby mógł był skorzystać z owych mostów naturalnych, które łączyły w niezbyt odległej epoce, a po części dziś jeszcze łączą oba lądy w postaci szeregu wysp arktycznych; granica lasów i wogóle roślinności drzewnej nie sięga, a naw et jest bardzo jeszcze odległą od tej szerokości, pod którą E u razya i A m eryka dziś zbliżają się do siebie. A owe zbliżone do siebie g a­

tunki jednakowych rodzajów drzew, które uprzednio ju ż wymieniliśmy, muszą być po­

tomkami przodków z czasów o wiele dawniej­

szych, kiedy połączenie między starym i no­

wym światem było szersze i sięgało dalej na południe; zresztą i warunki klimatyczne na krańcowej północy były wówczas inne, niż dziś.

Przeciwnie zaś zioła, które łatwiej wy­

trzym ują surowy klim at północny, mogą się, że tak powiem, prześlizgać przez obszar przybiegunowy i utrzymywać łączność flor obu wielkich lądów.

W. M . Kozłowski.

0 teoryach wzrostu roślin.

( Z k r a k o w s k i e g o K ó ł k a p r z y r o d n i k ó w ) .

(Dokończenie).

Następnym badaczem, którem u chcie­

libyśmy poświęcić trochę uwagi, je s t W o rt- mann. Przyjm uje on również turgor, roz­

ciąganie błon komórkowych i wytwarzanie błonnika za jedyne czynniki wzrostu, rozu­

muje jed n ak w sposób nieco odmienny.

S iłą turgorow ą nazywa tę siłę, zapomocą której osmotycznie działające substancye soku komórkowego przyciągają wodę z o to ­ czenia; następstwem tego jest napięcie i rozciąganie błony komórkowej. W m ia­

rę wzrostu wytwarza się coraz wię­

cej ciał osmotycznie działających, które przedstaw iają niejako siłę turgorow ą po- tency aln ą—nieczynną. A żeby się sta ła czynną, trzeba roślinie dostarczać wody.

Jeżeli więc roślina będzie m iała utrudniony przystęp wody, to nie mogąc zużyć całej siły turgorow ej, leżącej w ciałach osmotycz­

nie działających, będzie m usiała względnie wolniej rosnąć na długość (a wtedy błona komórkowa grubieje). Przeciwnie zaś, gdy­

by nawet ciał osmotycznie działających roślina posiadała stosunkowo niewiele, n a­

tom iast znaczny dostęp wody, to mogąc zużyć całą siłę turgurow ą, rośnio daleko prędzej.

Dalsze doświadczenia W ortm anna wyka­

zały, że rozciąganie turgorowe błony je st proporcyonalne do szybkości wzrostu, a więc ja k i on sam, nierównomierne. Stopień zaś rozciągliwości błony zależy tylko od jej grubości, t. j. od szybkości wytw arzania błonnika. A zatem, w razie większej roz­

ciągliwości błony, t. j. w razie mniejszej jej grubości, wzrost komórki powinien być większy i odwrotnie. D la stwierdzenia tej zasady W ortm ann przeprowadził szereg do­

świadczeń z wodorostem V aucheria, który hodował w rozmaicie stężonych roztworach cukru trzcinowego, celem zm niejszenia tur- goru, i wykazał, że grubienie błony odbywa się istotnie kosztem wzrostu na długość,

j Co zaś do tego ostatniego, to ^utor stara

I się wykazać, że wzrost na grubość odbywa

(10)

314 W SZECHŚW IAT N r 20 się drogą, apozycyi, intususcepcyą bowiem

uważa za proces m olekularny, nie w ym a­

gający ta k wielkiego tu rg o ru , ja k i jedn ak w roślinie istnieje. N ie wyłącza on zatem możliwości istnienia intususcepcyi, m niem a wszakże, że przyjęcie apozycyi u ła tw ia zro­

zumienie ścisłej zależności w zrostu od wyżej wymienionych czynników.

W idzimy tedy, że W o rtm an n uważa wzrost kom órki roślinnej za sprawę, zależną od trzech wielkości zm iennych: 1) siły endosmotycznej, 2) dostępu wody i 3) szyb kości wytw arzania błonnika. W zmocnienie i dwu pierwszych czynników przyśpiesza wzrost w kierunku długości, wzmożenie zaś trzeciego osłabia go, sprow adzając natom iast silniejszy wzrost w kierunku grubości.

Główne zaś znaczenie nadaje on rozciąga­

niu turgorow em u, co daje się sprowadzić znowu do działania tu rg o ru i w ytw arzania błonnika. D la objaśnienia swych poglądów a u to r przytacza rośliny, hodowane w ciem­

ności, utrzym ując, że nadm ierne ich wy­

dłużenie przypisać należy jedynie tem u, że w ciemności wytwarza się mniej błonnika.

Tym czasem prof. E Godlewski ') wy­

kazał doświadczalnie, że rośliny wypłonione zaw ierają więcej m ateryi organicznych niż hodowane na świetle, tylko, że w ciemności m aterye te zużywają się raczej na powięk­

szanie powierzchni błony, niż jej grubości.

Z aznacza on, że rozciągliwość błony zależy nietylko od szybkości w ytw arzania błonnika, lecz i od innych czynników, przedew szyst­

kiem zaś od samej protoplazm y, w yw ierają­

cej wpływ chemiczny n a skład błony.

W procesie wzrostu roślin prof. Godlewski wyróżnia dwa m omenty, bez względu na to, czy się przyjm uje teoryą intususcepcyjną, czy też apozycyjną : 1) rozciąganie turgoro- we i 2) p raca czynników, w arunkujących rozciągliwość błony. P rz y rozważaniu za­

tem szybkości wzrostu należy b ra ć pod uwa­

gę nietylko czynniki, działające na pierwszy, lecz i na drugi z wymienionych momentów, przeto i na plazmę; nie można więc przy­

puszczać, ażeby szybkość wzrostu b y ła pro- | porcyonalna do turg o ru . Doświadczenia ' prof. Godlewskiego wykazały w rzeczy sa-

*) S tu d y a nad wzrostem roślin. Kraków 1891. N akład Akadem ii Umiejętności.

mej, że przy zmianie warunków zewnętrz­

nych (ja k światło, tem peratura) szybkość wzrostu ulegała wahaniom, podczas gdy tu r­

gor pozostaw ał bez zmiany. D ow odzi to najwidoczniej, że czynniki te wpływają głów­

nie n a drugi moment wzrostu i na sam ą protoplazm ę, zw alniając lub przyśpieszając jej wpływ na rozciągliwość błony i że tu właśnie należy szukać przyczyny w ahań wielkiego peryodu wzrostu. Zaznaczyć wszakże należy, źe to jeszcze nie wyłącza ważnego znaczenia sam ego turg o ru dla wzrostu roślin.

Odmiennie na sprawę wzrostu roślin za­

p a tru je się jeszcze prof. J . W iesner. Ażeby jed n ak teoryą jego zrozumieć, trz e b a po­

przednio zapoznać się z jego poglądam i na budowę komórki. W edług powszechnie przy­

jęty ch opinij schem at każdej organizacyi zaw iera się w tych trzech pojęciach : organ, tkanka, kom órka. K om órka stanowi łącz­

nik wszystkich tkanek, ona je s t przedstaw i­

cielką jedności i ciągłości w organizacyi.

W iesner dąży do wykrycia jednostki mniej­

szej, jakiegoś ustroju elem entarnego, wcho­

dzącego w skład każdej komórka. K om órka bowiem, wskutek swej różnorodności, wsku­

tek swej skomplikowanej budowy nie może być, według jego zapatryw ań, ową jednostką elem entarną; ta k ą mógłby być tylko utwór prosty, któryby (pod jednakow ą postacią) stanowił zasadniczą część żyjącego ciała i był wspólny wszystkim częściom tego ciała.

Schem at organizm u otrzym uje tedy jeszcze jedno ogniw o: organ —tk a n k a —kom órka—

pląsom.

Otóż ten pląsom był dla W iesnera ową

| jedn ostk ą elem entarną, wchodzącą w skład każdej części komórki. P rotoplazm a, ją d ro j i wszystkie zawartości komórki, ja k mączka, chrom atofory, powstały z plasomów i z nich są złożone; wodniczki (vacuole) sąto także plasomy, zawierające wewnątrz sok kom ór­

kowy, od którego ilości zależy ich wielkość.

N aw et w błonie komórkowej W iesner wyli­

cza plasomy, stąd nie uważa błony, ja k inni badacze, za część m artw ą komórki, lecz do­

wodzi, że w błonie młodej plasomy (w da­

nym razie : derm atoplasom y) rosną i dzielą się i w dalszym ciągu dopiero przechodzą w formę trw ałą, w tak zwane dermatosom y.

Od ułożenia dermatosomów w błonie zależy

(11)

N r 20 WSZECHŚWIAT 31S że miejsca, szybciej powiększające swą ob­

jętość, wystawione są na działanie większego ciśnienia wewnętrznego; ta k np. przy kiełko­

waniu fasoli można zauważyć wznoszenie się części podliścieniowej wskutek szybszego rozrastania się tkanki po jednej stronie (wypukłej), w tym samym kierunku je st też większe ciśnienie promieniowe ku obwodowi, tu taj odbywa się też szybszy podział ko­

mórek, a więc i szybszy podział i wzrost plasomów.

Z tego krótkiego zarysu teoryi plasomowej W iesnera widzimy, że au to r szuka nie przy­

czyn mechanicznych wzrostu, lecz, opierając ten proces na własnościach żywotnych o rga­

nizmu, sięga do tajników życia, ukrytych w cząstkach komórki.

W szkicu niniejszym nie wyczerpaliśmy przedmiotu; staraliśm y się tylko w krótkich zarysach przedstawić zapatryw ania kilku ba- daczów, pracujących nad tą ciekawą kwe- jej wygląd, np. prążkowanie, warstwo-

watość.

Co do samej istoty plasomu, to autor przedstaw ia go jak o ustrój morfologiczny, powstający tylko drog ą podziału z m acie­

rzystego plasomu, zdolny do rozwoju i wzros­

tu i mogący ulegać zmianom, niezależnie od warunków zew nętrznych—jednem słowem ustrój, funkcyonujący ja k każdy żywy o rg a­

nizm. P odział plasomów odbywa się w k o ­ mórce ciągle, naw et wtedy jeszcze, gdy sam a kom órka dzielić się przestaje.

W zrost tedy komórki zależy od podziału plasomów i ich wzrostu, i na tych dwu z ja ­ wiskach opiera się, według W iesnera, proces wzrostu roślin wyższych.

Pojęcie to, napozór proste, komplikuje się przez to, że komórki roślinne są obłonione.

Otóż i W iesner różni się od poprzednich autorów , którzy przyjm ują bierne rozciąga­

nie turgorow e za czynnik podstawowy wzros­

tu. W iesner, przyjąwszy, że młoda, rosnąca błona je st żywą, nie może zgodzić się na po­

wyższe zapatryw ania; zw raca przytem uwa­

gę na to, że rozciągliwość błony w ustroju wielokomórkowym je s t mniejsza wskutek ciśnienia samych komórek, a zatem w tych warunkach niemożliwem je s t przypuszczenie, jakoby sam a rozciągliwość m ogła wpłynąć na powiększenie objętości rośliny. A utor szukał więc przyczyn wzrostu głębiej, w s a ­ mej organizacyi błony, i s ta ra ł się wyjaśnić ten proces na zasadzie swej teoryi plasomo­

wej, dowodząc, że w czasie wzrostu odbywa się w błonie podział i powiększanie objętości dcrmatoplasomów. D erm atoplasom y potrze­

bują do wzrostu substancyi odżywczych, które czerpią z w nętrza komórki, i pewnego rozciągania błony, odbywającego się skut­

kiem działania turgoru. Widzimy, że i prof.

W iesner, jakkolw iek znacznie go mody­

fikując, udziału tu rg o ru wszakże nie zap rze­

cza. Proces wzrostu au to r przedstaw ia w z a ­ leżności od następujących dwu czynników : 1) rozciągliwości błony w kierunku stycznym i 2) ciśnienia w kierunku promieniowym (spowodowanego parciem soku komórkowe­

go). Pierwszy moment powoduje rozciąga­

nie powierzchniowe i rozsuwanie plasomów;

drugi, t. j. ciśnienie w kierunku prom ienio­

wym, przyspiesza podział plasomów. Z po­

mocą doświadczeń można istotnie wykazać,

styą, k tó ra jednak dotychczas, ja k widzimy, należycie nie została jeszcze rozstrzygnięta.

M arya A rcłóim a.

L U Ź N E U W A G I.

Odczyty popularne w ostatnich czasach d o ­ starczyły niemało m ateryału rozm aitym pow oła­

nym i niepowołanym doradcom. Ponieważ znacz­

na część odczytów, wypowiedzianych w ostatnich p a ru latach przypadała na nauki przyrodnicze, niech więc będzie wolno i nam dorzucić parę uwag w tej sprawie.

N aprzód te d y co do zakresu tem atów i pozio­

mu, na jakim wykład ma być utrzym any. W ia­

domo, że ta strona spraw y najwięcej trudności przedstaw ia dla mówiących i najniezgodn:ej by­

wa oceniana przez głosy opind publicznej. J e ­ żeli zamkniemy się w obrębie nauk przyrodni­

czych—jedno i drugie je s t dla nas bardzo zrozu­

miałe. Nauki te bowiem są bardzo mało znane naszemu ogółowi, a nazbyt częste i nazbyt ja s k r a ­ we dowody przem aw iają za tem , że i znaczna liczba tych, któ rzy w rzeczach nauk przyrodni­

czych zabierają glos w prasie, nie posiada o nich żadnego wyobrażenia, albo, conajwyżej, je s t uzdolniona do wygłaszania zdań zaczerpniętych z drugiej ręki. S tąd przykłady rażącej niezgod­

ności— ni- tylko w zdaniach, ale w prost w opo­

w iadaniu o jednej i tej samej rzeczy— pomiędzy

sprawozdawcami dzienników. I ta k np., jeden

z zupełną powagą naucza prelegentów , że tylko

wykłady, powiązane między sobą wspólnością

(12)

316 "W

s z e c h ś w i a t

? N r 20 przedm iotu mogą być pożyteczne dla słuchaczów,

a sam nie może dostrzedz nici przew odniej w j a ­ kim ś szeregu odczytów i naw et istnienia j t j nie podejrzew a. D rugi jednocześnie ma za złe, że odczytom brakow ało rozm aitości i p rzy p u szcza rodzaj lenistw a czy niedbalstw a ze stro n y u k ła ­ dających program odczytów, k tó ry dopro« adził

do rzekom ego p o w tarzania jednego i tego sa ­ mego w kółko."'' Inny jeszcze nie umie dostrzedz różnicy w arunków pom iędzy salą odczytow ą a iz ­ bą szkolną i żąda, żeby z w ykładu popularnego w ychodziła publiczność nauczona pewnego roz działu z danej nauki w sposób ścisły i dokładny, albo też — żeby mówiący w ciągu godziny z a p o ­ znał słuchaczów z ja k im ś całym odłamem wiedzy.

Gorzej jeszcze rzecz się przedstaw ia, kiedy mowa o t. zw. poziomie w ykładu, t. j . o wyższym lub niższym stopniu jego popularności. N iektórym sprawozdaw com wydaje się ubliżającem ich god­

ności, kiedy są zm uszeni do w ysłuchania szeregu wiadomości e'em entarnych, bo w szakże oni ju ż oddawna i dobrze um ieją to wszystko na pamięć.

Tymczasem prelegent m a p rzed sobą kilkaset osób, co do któ ry ch nie w ątpi ani n a chwilę : 1. że, o ile w ykształcenie odbierały w szkołach publicznych, elem entów nauk przyrodniczych stam tąd nie wyniosły, gdyż te nauki nie wchodzą do pro g ram atu szkolnego; 2. że, o ile nie są wy­

jątkow ym i zwolennikami kształcenia się sam oist­

nego w tym k ierunku, nie czytały żadnych pod­

ręczników , bo przedew szysłkiem czytanie książek naukowych j e s t u nas niesłychanie mało ro z p o ­ wszechnione, a pow tóra nasza lite r a tu r a p r z y ­ rodnicza j e s t haniebnie uboga; 3. że, o ile słu­

chacz j e s t dobrze przygołowany i zasady elemen­

ta rn e zna i pam ięta, będzie wdzięczny w ykłada­

jącem u za ich przypom nienie, zestaw ienie w pew­

nym porządku, albo w yróżnienie pom iędzy niemi tych, na któ ry ch ma się oprzeć dalszy rozw ój w ykładu lub jego wnioski.

J a k dalece b rak u je porozum ienia m iędzy wy­

kładającym i a krytykam i, najoczywiściej przeko­

nać się m ożna z tego, w ja k i sposób niektórzy z tych ostatnich z a p a tru ją się n a znaczenie do­

świadczenia w odczytach popularnych p rz y ro d ­ niczych. W szakże wiadomo, ile wpływu na ro z­

wój, na samo naw et pow stanie nauki, p rzy p isu ją mu przyrodnicy, wiadomo, ja k i nieporów nany środek kształcący w idzą w nim pedagogowie.

Sposobność zobaczenia eksperym entu naukowego je s t u nas ta k niezm iernie rz a d k a , ta k i niesły­

chany b ra k jakiejkolw iek instytucyi, dostępnej dla publiczności, gdzie on m ógłby być okazany, ta k mało, naw et między specyalistam i, osób um ie­

jących eksperymentować. P rzyrodnikom , którzy u rzą d zają odczyty w sali M uzeum , wydawało się rzeczą niezm iernie ważną p rzyłożyć jaknajw ięcej sta ra ń , naw et wysiłków, żeby na p ierw szy plan w ysunąć stronę doświadczalną, nauk p rzy ro d n i­

czych. W uwagach je d n a k prasy nie widać wo- góle żadnego zainteresow ania się tą stroną, owszem, zdarzyło m i się spotkać z lekceważącem

zdaniem , przypisującem doświadczeniu znaczenie 1 łatw ego efektu, uwłaczającego pow adze nauki (!).

Dowodem wysokiego stopnia niekompetencyi naszych krytyków odczytowych je s t dla mnie fakt w ielokrotnego i wielostronnego dopominania się o „poglądy indyw idualne” prelegenta. Czy Panom dopraw dy się zdaje, że w rzeczach nauki ta k łatw o zdobyć „poglądy indyw idualne” , ja k , przypuśćm y, w zakresie warszawskiej krytyki artystycznej? Poi'ozumiejmy się. J a , np ., od la t około 3 0 uczę się chemii i, ja k dotychczas, zdobyłem sobie jeden jedyny „pogląd indyw idu­

alny” , k tó ry dotyczę pewnych stro n bardzo szcze­

gółowych w kwestyi nitrow ania węglowodorów arom atycznych. Byłbym bardzo wdzięczny temu, ktoby mi zechciał wskazać sposób udzielenia me­

go „poglądu indyw idualnego” szerokim warstwom publiczności, bo ju ż ci nad możność podzielenia się swoim „poglądem indyw idualnym ” niem a p o ­ dobno większej radości dla człowieka, k tó ry w ytw arzanie takich poglądów uważa za jed en z celów swego życia — Mogę jed n ak dodać w tęm m iejscu, że rok ju ż osiemnasty mam udział w sm utnem zadaniu kwalifikowania do kosza artykułów nadsyłanych do redakcyi W szechśw ia­

ta, i że, niestety, bardzo pow ażną część tych ska­

zańców stanow ią właśnie „poglądy indyw idual­

n e” , o k tó re, ja k to powszechnie wiadomo, naj­

łatwiej ludziom za nic m ającym „elem enty” . Jeszcze je d en dowód. Panowie sprawozdawcy nieustannie każą nam szukać wzorów zagranicą.

Z astrzegam się, że zupełnie nie znam stosunków zagranicznych z własnego spostrzegania, ale wiadomo mi np. ze spraw ozdań instytucyi od­

czytowej berlińskiej zwanej „U ra n ią ", [że tam byw ają odczyty, które pow tarzają się po 200 raz y bez zm iany, jakkolw iek dają tylko wiado­

mości elem entarne, starannie oczyszczone od wszelkich osobistych poglądów wykładającego.

Należy przypuszczać, że wykłady naukowe we­

szły tam do rzędu zwykłych, codziennych obja­

wów życia umysłowego, że są uważane narówni ze zwiedzaniem zbiorów artystycznych i wystaw, z odwiedzaniem teatrów . U nas dotąd nikomu do głowy nie przyszło, żeby odczyt publiczny mógł się odbyć np. w lecie albo tem bardziej w czasie k arnaw ału, a'k ie d y w ciągu ostatniego wielkiego p o stu zdarzyło się, że w jednym ty ­ godniu w ypadały aż cztery odczyty, urządzający j e byli przerażeni własnem zuchwalstwem, no, i słuszną za nie odnosili karę w postaci pustek w sali. Słyszałem rzecz jeszcze d ziw n ie jsz ą : Mój znajom y mieszkał przez la t kilka w jednem z prowincyonalnych m iast angielskich, liczącem 50 czy 60 tysięcy mieszkańców.^ W mieście tem je s t kilka lokalów klubowych z salami odczytowemi. Otóż zdarzało się, że we w szyst­

kich naraz odbyw ały się w ykłady publiczne, a wogóle nie zdarzało się nigdy, żeby jednego wieczoru nie było choć p aru odczytów. Może te ż nie będzie zbytecznem dodać tu dla wiado­

mości panów krytyków naszych, że w każdem

(13)

N r 20 WSZECHŚWIAT 317 najdrobniejszem mieście zagranicznem znajdzie

się zawsze pewna liczba osób, k tóre m ają o czem mówić i mówić publicznie um ieją. A oprócz tego, widzicie Panowie, tam je s t taki zwyczaj, że kiedy ktoś chce mówić, to nie pyta nikogo, tylko wchodzi na mównicę i mówi.

Ze nasza publiczność k ieru je się innem i ja - kiemiś względami, oprócz zdania dzienników, okazuje się z tego, że je d n ak na odczyty p rzy ­ rodnicze zbiera się w liczbie dość znacznej.

Sala muzealua mieści 520 osób B ied zący ch za biletam i platnem i, przeciętna zaś frekwencya, wyprowadzona z liczby biletów sprzedanych na osta*nie 60 odczytów , wynosi 412 osób na od­

czyt. Ze zm niejszonego w ostatnim wielkim poście zainteresow ania nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków : objaw ten był spo­

wodowany bez w ątpienia przez wiele przyczyn, k tó re przypadkow o razem się zbiegły, ale m ię­

dzy którem i z pew nością nie było zmniejszonego zaufania do nauki.

Nakoniec, żeby choć w jed n y m punkcie zgo­

dzić się z P anaT i, powiem, że z pewnością nie mniej od W as ubolewam nad tem , że nie u trw alił się u nas typ odczytów z te atrzy k u na ulicy W łodzim ierskiej. Ja k ą ż w yborną mielibyśmy dzisiaj publiczność odczytową, jakich doskona­

łych nauczycieli publicznych, gdyby tak w ciągu tych dw udziestu ośmiu la t, k tó re nas dzielą od chwili niezapom nianych tych początków, trw ała obopólna praca system atyczna i rozumna! A tak, cóż? Ano, chyba zaczynajm y znowu od początku.

Z n .

SPRAW O ZDANIA.

— 0 nowych i m ało znanych gatunkach m otyli fa u n y g a lic y js k ie j. N apisał d r Stanisław Klemensiewicz. (Spraw ozdania Komisyi fizyo- graficznej Akadem ii U miejętności w Krakowie, tom X X X 'II, r. 1898, str. 1 1 3 — 190).

W pierw szej części swej rozpraw y autor przedstaw ia fizyognomie okolic Nowego Sącza i Brodów, które pod względem lepidopterolo- gicznym najlepiej zbadał. Część d ru g a obejm u­

je w chronologicznym porząd k u spis autorów , których prace dotyczą fauny m otyli krajowych, w liczbie 27. W trzeciej części au to r podaje ogólną sumę znanych w Galicyi gatunków motyli na 2 363, a w osobnej tabelce ilość ga*unków i odmian przez siebie opisanych (12) i dla fauny krajowej świeżo odkrytych (169). Część czw ar­

ta zaw iera wreszcie spis 485 gatunków motyli, dla których oprócz miejscowości i dat tyczących się ich znalezienia, podane są również spostrze­

żenia biologiczne i zm iany obserwowane w u b a r­

wieniu. N adtę dla następujących gatunków

i odmian, przez siebie opisanych, au ‘o r podaje krótkie dyagnozy łacińskie i szczegółowe opisy polskie : Argynnis Latonia L v? valdeusis Esp.

O rrhodia yaccinii ab. sig. T iraandra am ata L . ab. effusaria. Ellopia p rosapiaria L. v. ciue- reostrigaria. Boarraia crepuscularia Hb. ab.

Schillei. Cidaria truncataH ufn. ab. Cidaria socia- ta Bkh. ab. Cram bus tristellus f. ab. brivitellus.

Crambus tristellu s g. T eras literan a L. ab.

D epressaria isabellina. H ypatim a haliciella H of­

man. G racilaria Ilebeli.

E dw ard Niezabitowshi.

— Fauna lepidopterologiczna doliny Popradu i jego d o pływ ów . Część II. Podał F ryderyk Schille, zarządca lasów w Rytcze. (Spraw ozda­

nie Komisyi fizyograficzuej Akademii U m iejęt­

ności w Krakowie, tom X X X III, r. 1899, str.

204 211).

Rzecz ta stanowi ciąg dalszy spisu motyli z doliny Popradu i jego dopływów, ogłoszonego w Sprawozd. Kom. fizyog. w tomie X X X str.

207 — 287 i obejm uje 105 gatunków m ikrole- pidopterów nowych dla tam tejszej okolicy wraz z podaniem miejsc i dat znalezienia.

Edw ard Niezabitowshi.

— M a te ry a ły do fauny ro ślin iarek (P h yto - phage) G alicyi. N apisał E dw ard L. Niezabi­

tow ska (Sprawozdanie Komisyi fizyografieznej Akademii Umiojętności w Krakowie, tom X X X IV , 1898 r., str. 1 — 18.

R ozpraw a ta obejmuje re z u ltaty dalszych b a ­ dań au to ra nad fauną rośliniarek Galicyi, których część pierw sza pomieszczona była w t. X X X II Sprawozdań Kom. fizyogr. Gatunków nowych dla fauny Galicyi autor znalazł 54, tak , że ogól­

na liczba znanycn z Galicyi wynosi 300. N adto w rozpraw ie au to r podaje opisy trzech nowych gatunków, to j e s t : A llantus galiciensis n. sp., Taxonus alboscutellatus n. sp. i T om ostethus te - stacens n. sp. W spisie obok nazw gatunków au to r podaje miejscowość i d atę znalezienia ja k o też odmiany w użytkowaniu skrzydeł, ja k ie spo­

strzegał u wielu okazów.

E dw ard Niezabitowshi.

K R O N I K A N A U K O W A .

— P rzenoszenie się elektryczn o ści. P rofesor d r G raetz miał niedawno w Monachium odczyt, którego treścią były zjaw iska, tow arzyszące przepływaniu elektryczności w przewodnikach.

Technicy, mówił pr. Graetz, w praktyce z zu­

pełną dokładnością rozw iązują na zasadzie p r a ­

wa Ohma najogólniejsze i najzawilsze zagadnie­

Cytaty

Powiązane dokumenty

 w przypadku pracy ze ssaniem (czerpaniem cieczy z poziomu poniżej króćca wlotowego do pompy) - przez odpowietrzenie pompy za pomocą instalacji próżniowej

- po upływie nastawionego czasu pracy, wyłącznik czasowy wyłączy wirówkę, - wcześniejszego wyłączenia obrotów wirnika można dokonać przez naciśnięcie przycisku /11/,..

[r]

[r]

Na wolontariacie w SZLACHETNEJ PACZCE Damian nauczył się jak zarządzać projektem – zrekrutował zespół kilkunastu wolontariuszy, którzy odwiedzali rodziny

Pokrywę można otworzyć tylko wtedy, gdy wirnik się zatrzyma, zostanie wyświetlony znak S na wyświetlaczu i wirówka zasygnalizuje możliwość otwarcia pokrywy

Rośliny prowadzące fotosyntezę typu C4 posiadają, jako pierwszy akceptor dwutlenku węgla fosfoenolopirogronian (PEP).. Jest to

[r]