z
STEFAN GAZE?-l
•
morza
Iportów
M. I. KOLIN (Publishers) LTD
229-231, High Holborn, London, W.C.l
•
z
•
STEFAN GAZEL
•
morza
Iportów
,
M. 1. K o L I N (Publishers) LT D
229-231, High Holborn, London, W.C.l
•
FIRST PUBUSHED DECEMBER, 1942
TO MY
P(?,!}TES\??IARGERY
/rf)1";;n'[I', ;
\.:?r;,?';;:"
j?
6i-go
DRUKARNIA POLSKA
SUPERIOR PRINTERS I,TD. (T.U.), 11/13, NEW ROATl, LONDON, E.1.
Z ATLANTYCKIEGO FRONTU
By zdoby? panowanie ostateczne nad ?wiatem,
Hitler musi opanowa? morza. Musi zniszczy? po-
most z okr?tów budowany przez Atlantyk, po któ-
rym p?yn? narz?dzia, zapomoc? których on i jego
zbrodnie zostan? zmiecione z powierzchni ziemi.
(z przemówienia Roosevelta, wrzesie? 1942)
Mi?dzy wschodniem wybrze?em Ameryki a zachodniemi
portami Anglji odleg?o?? wynosi oko?o 3000 mil morskich.
Trzy tysi?ce mil, na których przestrzeni statek jest wysta-
wiony na ataki ?odzi podwodnych, pancerników kieszonko-
wych, raiderów, oraz we wschodniej cz??ci szlaku na ataki
dalekosi??nych bombowców niemieckich.
Trzy tysi?ce mil, to w obecnych warunkach dwutygodnio-
wa podró?, gdzie ka?dy dzie?, ka?da minuta mo?e by? ostat-
nia dla tych co j? odbywaj?, gdzie oficer czy marynarz, k?a-
d?c si? na odpoczynek po wyczerpuj?cej s?u?bie, budzony
jest d?wi?kiem gongu alarmowego, hukiem wybuchaj?cej
torpedy, bomby lub terkotem karabinów maszynowych, i
reszt? swego "odpoczynku" sp?dza przy dziale, karabinie
lub ... w szalupie ratunkowej - to jest, je?eli ma szcz??cie.
Je?eli go nie ma - biedne, straszone bombami g??bino-
wemi, ryby maj ? pokarm, a w prasie mniej wi?cej w miesi?c
pó?niej ukazuje si? nekrolog:
Pami?ci Paw?a X., oficera marynarki handlowej, ,.\
który zgin?? na Atlantyku ?mierci? marynarza,
walcz?c o wielko?? i niepodleg?o?? Ojczyzny.
Tyle wie prasa i wi?kszo?? jej czytelników. A za tym krót-
kim nekrologiem kryj? si? bohaterstwa i tragedie!
Cztery, pi?? ataków lotniczych odpartych w ci?gu godzi-
ny! Dnie i noce sp?dzone w zalewanej wod? maszynowni nad
napraw? uszkodzonych atakami mechanizmów. Pó?niej huk
torpedy - poszarpane ?elastwo, koledzy ugotowani ?ywcem
w parze rozbitego kot?a.
4 Z MORZA I PORTÓW #"
Próby spuszczenia szalupy z ton?cego statku w piekielnym
atlantyckim sztormie - rozbicie jej o burt?, uratowanie
drugiej, i d?ugie, d?ugie dnie i tygodnie w?ród gór wodnych,
piekielne pragnienie i wreszcie powolne konanie z wyczerpa-
nia, zimna, g?odu.
Nie zawsze gi.n?. Czasami ratuj? si? po ... 72 dniach w
otwartej szalupie, zdanej na ?ask? wiatrów, sztormów i fali.
Ratuje si? dwóch ludzi spo?ród trzydziestu kilku. Fala
wyrzuca szalup? z dwoma ?ywemi ko?ciotrupami na brzeg,
gdzie znajduj? ich mieszka?cy. Podobno nawet ?yj?.
*
\ Tak, most przez Atlantyk si? trzyma. Utrzymane s? i b?---
cl? równie? wszystkie ?ywotne morskie linje komunikacyjne.
tak konieczne w normalnych, pokojowych czasach, có? do-
piero w czasie wojny, gdy arrnje sprzymierzonych na
wszystkich kontynentach, zaopatrzone musz? by? we wszyst-
ko, pocz?wszy od worków na piasek a sko?czywszy na ben-
zynie lotniczej.
Most przez Atlantyk b?dzie utrzymany, lecz utrzymanie
jego op?acane jest codziennie ?mierci? tych którzy "go down
to the sea in ships."
W operacjach i walkach armij l?dowych bywaj? tygodnie,
miesi?ce ca?e sp?dzane na przygotowaniu si? do dalszych
akcyj, ?wiczeniach, wyk?adach i odpoczynku. Lotnik, powró-
ciwszy ze swego niebezpiecznego lotu bojowego, ma jednak
jeden czy kilka dni spokoju, VI czasie których mo?e "i?? na
l?d", sp?dzi? je w innej atmosferze, bez ci?g?ego napi?cia ..
Na morzu jest inaczej. Tam dzie? i noc, tygodnie i mie-
si?ce ---. lata ju?, marynarze trwaj? w tej pierwszej linji
okopów.
Tam niema urlopów co trzy miesi?ce lub parodniowyc?1
przepustek. Tam od chwili wyj?cia z portu, przez dwa trzy
tygodnie, oficer i marynarz ?yje w ci?g?em napi?ciu, tak na
s?u?bie jak i poza s?u?b?, gotów na ka?dy d?wi?k gongu
alarmowego. A bywaj? dnie kiedy gong odzywa si? wiele,
wiele razy. •
Po przyj?ciu do portu nie dla wszystkich rozpoczyna si?
?wi?to. ?adowanie dniem i noc?, remonty, malowanie i
Z ATLANTYCKIEGO FRONTU 5
.
czyszczenie - pr?dko, pr?dko, bo pojutrze wyjazd w morze
i znów ta sama historja od pocz?tku.
Dla urozmaicenia tych obrazów, t?o bywa ró?ne.
Zimowy sztorm atlantycki, kiedy fala zrywa nadbudówki,
wyrzuca ?pi?cych z koi, sól znajduje si? w zupie, chlebie i
nosie, a w kabinie, zalanej fal?, trzeba chodzi? w wysokich
butach gumowych, islandzkie wiatry podbiegunowe przy
kilkunastostopniowym mrozie, lub podzwrotnikowe upa?y,
gdzie jak to jeden z wymownych pisarzy napisa?, maszty gn?
si? od gor?ca, a kucharze, chc?c ugotowa? jajko na twardo,
wystawiaj? je na s?o?ce.
VV bitwie o Atlantyk i w walce na Siedmiu Morzach, w?ród
wielu marynarek o wielowiekowej tradycji, bierze wybitny
udzia? najm?odsza z nich wszystkich, polska marynarka
handlowa.
Cho? ma?a tonna?em, w niczem nie ust?puje innym.
Pod Narvikiem, Dunkierk?, przy ewakuacji Krety, wsz?-
dzie by?y nasze statki.
Gdyby?my w tej chwili roz?o?yli map? ?wiata i znaj?c po-
zycje wszystkich naszych statków, w miejscach tych wbili •
ma?? banderk? - okaza?oby si?, ?e znajduj? si? wsz?dzie.
Na Atlantyku, w obu Amerykach, Afryce, morzu ?ród-
ziemnem, Czerwonem, oceanie Indyjskim i Pacyfiku -
wsz?dzie gdzie krzy?uj? si? odwieczne szlaki morskie, zna-
le?? mo?na polskie statki.
Dniem i noc?, w pogodzie czy sztormie, upale czy mrozie,
p?yn? nasi marynarze, my?l?c w spokojniejszych chwilach
o Gdyni, Gda?sku, Królewcu, Ko?obrzegu - nowej Polsce
morskiej.
Widz? dziesi?ciokrotnie powi?kszon? marynark?, która
kursami swemi poprzecina wszystkie morza. Nowe porty i
stocznie, handel morski, przemys? rybny - wszystko to co
sprowadza dobrobyt dla kraju.
Wiedz?, ?e jeszcze wiele tysi?cy mil morskich przyjdzie
im przep?yn??, ?e wielu z nich "zginie ?mierci? marynarza",
zanim b?d? mogli zmieni? kurs na Ba?tyk i min?wszy tra-
wers Helu, zakotwiczy? u stóp Kamiennej Góry.
I
6 Z MORZA I PORTóW
Wiedz?, ?e czeka ich tam wysi?ek, wiele lat ci??kiej pracy
nad rozbudow? marynarki, lecz licz? na zrozumienie i pomoc
spo?ecze?stwa, spo?ecze?stwa, które zrozumia?o ju? znacze-
nie morza.
Maj? te? cichutk? nadziej?, ?e ich wk?ad w nasz wysi?ek
narodowy nie b?dzie oceniony wed?ug starego angielskiego
czterowiersza:
In time of war, but not before,
God and the sai?or we adore;
The dangers past, and ills requited, God is forgotten and the sailor slighted.
Na pok?adzie m/s ... na Atlomtsilcu, io grudniu 19.41 1'.
11l1Ó,J STATEK
Wracaj?c którego? dnia z l?du w jednym z angielskich
portów, nie moglem znale?? swego statku, gdy? w czasie n10-
jej nieobecno?ci przeholowano go do innego basenu. Kr?ci-
?em si? to tu, to tam, pytaj?c i szukaj?c, a? nagle zza maga-
zynu, tu? nad moj? g?ow? ukaza? si? jego dziób, przedni po-
k?ad, mostek i ca?a jego sylwetka. Na dziobie p?yty i stewa
odrapane z farby ?a?cuchami kotwicznemi, po burtach krwa-
we plamy w miejscach gdzie wystukano m?otkami rdz? i po-
malowano minj ?, mostek niegdy? lakierowany - dzi? po-
kryty warstw? zasch?ej soli pozosta?ej po niedawnym sztor-
mie - górowa? nad pok?adem, gdzie kilkudziesi?ciu robot-
ników z krzykiem, przekle?stwami i j?kiem wind wy?ado-
wuje towary, amunicj?, bro?.
Zm?czony szukaniem, usiad?em na polerze (na którym
za?o?one by?y liny dziobowe) i zacz??em przygl?da? si? stat-
kowi. P?ywa?em na nim ju? niejeden rok.
By? w?a?nie przyp?yw, który nape?ni? basen, uniós? statek
do góry, nadaj?c mu olbrzymie rozmiary, podwajaj?c ton-
na?. Gdy windy wyci?ga?y z wn?trza wi?ksze brzemi? ?a-
dunku, maszt lekko drga?, bum wychyla? si? za burt?, odda-
wa? ci??ar i wraca? lekko na ?adowni? by zabra? nast?pny.
Obrazek, jaki widzia?em dziesi?tki, setki razy; dzi? jednak
patrz?c na?, ogarn??o mnie co? jak gdyby wzruszenie, jakie •
si? czuje na widok mi?ej, dawno nie widzianej osoby, domu
w którym si? mieszka?o wiele lat, wioski lub miasta gdzie si?
sp?dzi?o m?odo??.
Szara sylwetka statku s?abo odbija?a si? od zaoliwionej
powierzchni basenu; poszarpane ?ciany magazynu, z wypa-
lonem górnem pi?trem, nie stanowi?y pomy?lnego t?a, a roz-
rzucone na pok?adzie przykrywy ?adowni i cz??ci uszkodzo-
nego przy silnej fali ?adunku nie dodawa?y mu pi?kna, lecz
ja w tej chwili patrza?em na niego wzrokiem, który widzia?
-
8 Z MORZA I PORTóW
tylko jego ja?niejsze strony, gubi?c te gorsze w dymie, jaki
wiatr niós? w moim kierunku z s?siedniego parowca.
Wy, ?yj?cy na l?dzie, macie miasta swoich marze? lub
miejscowo?ci, gdzie sp?dzili?cie lub chcieliby?cie sp?dzi? wie-
le lat swego ?ycia, i te wynosicie ponad wszystkie inne. My,
dla których morze i utarczki z niem s? chlebem codziennym i
nas?em ?yciem, a statek naszym domem, miastem i krajem,
mamy swe statki, które si? lubi cho? cz?sto klnie, wspomina
jak przyjaciela gdy si? jest ode? daleko, a gdy zatonie lub
gdy ska?y poszarpi? mu burty, czyni?c ze? wrak bezsilny-
op?akuje si? jak drog? sercu osob?.
Dzi? szara sylwetka mego statku wiele wywo?a?a WSpOlTI-
nie?. Siedz?c na polerze wyczuwa?em nog? ka?de drgni?cie"
statku przez liny biegn?ce z dziobu ku mnie; trzyma?em jak
gdyby r?k? na jego pulsie, a w pami?ci przesuwa?y si? ty-
godnie, miesi?ce i lata sp?dzone na jego pok?adzie. Troski
i rado?ci, piekielne sztormy, okresy ciszy i s?o?ca ...
Setki tysi?cy mil przebytych po ró?nych morzach ... Cie?-
niny, przyl?dki, zatoki... .
Port za portem, kraje obce i kontynenty ... Dziesi?tki ras,
narzeczy i przekle?stw ... wszystko to widzia?em patrz?c dzi?
innem ni? zwykle okiem.
Gdyby mnie w owej chwili kto? zapyta? co mi si? w nim
podoba i co wi??e z mym statkiem, by?bym w k?opocie co
odpowiedzie?. Bo to jest co? bli?ej nieokre?lonego i da si?
chyba porówna? tylko ze stosunkiem do kobiety. Zna si? ich
tyle, ró?nych odcieni skóry, ciekawe i nudne, pi?kne i brzyd-
kie - a przywi?zuje si? do jednej, cho? nie b?dzie ?adna i
cho? mniej b?dzie zalet mia?a ni? inne.
Tak by?o i z mym statkiem. Nie by? pierwszy - siedem
innych przedtem zna?em i na nich p?ywa?em. Nie by? naj?ad-
niejszy - znam luksusowe p?ywaj?ce hotele; lecz jest naj-
milszy.
Dlaczego? Nie potrafi? na to dobrze odpowiedzie?.
Jest to taki sobie stateczek o paru tysi?cach tonn, jakich
wiele p?ywa po wszystkich morzach. Gdy go par? lat temu
pozna?em, mia? burt? pomalowan? na czarno, nadbudówki
?wieci?y bia?? farb?, massty i bumy - kremowo-?ó?t?, mos-
tek l?ni? si? zawsze lakierem, a s?o?ce przegl?da?o si? w mo-
si??nych okuciach. Dzi? wojna kaza?a wszystko to poci?g-
MóJ STATEK 9
n?? szaro-ziemist? pow?ok?. vViele r?eczy zniesiono, wiele
przerobiono lub dobudowano, sylwetka si? zmieni?a, lecz
statek pozosta? ten sam. Tak samo jak dawniej wdziera si?
na fal? w sztormie, rozbija dziobem mniejszych przeciwni-
ków i tylko mo?e d?u?ej i g?o?niej j?knie gdy zaskoczony
znienacka fal?, dygoce ca?y z wysi?ku by si? z niej wydoby?.
Pozatem nie wida? na nim wieku. Dusza pozosta?a w nim
m?oda.
Ile? to mórz i portów poznali?my razem... Ile sztormów
przebyli?my pomagaj?c sobie nawzajem ... Ile? to razy piek-
li?my si? w s?o?cu Po?udnia lub marzli w lodach Pó?nocy ...
Casablanca, Algier, ra??ce w oczy bia?o?ci? nadbrze?nych
budynków zau?ki arabskie w Aleksandrji, piramidy w Kairze
i barki na Nilu, Tel-Aviv, siedz?cy tu? nad morzem, i Haifa,
skryta za gór? Karmelu. Tam ko?o placu, gdzie zatrzymy-
wa?y si? liZadkie ju? dzi? karawany wielb??dów, by?a knajpa-
kabaret-kawiarnia; tam pij?c kaw?, stara?em si? znale??
ró?nic? mi?dzy jedn? a drug? melodj? arabsk?, ?piewan? a
raczej wyj?kiwan? z jednoczesnym ta?cem brzucha, przez
stare- i m?ode tancerki. Tam wieczorem ta?czy?a Zeria.
Oczy - najczarniejszy w?giel, dzika, cyniczna, nie mia?a
jeszcze czternastu lat.
'V Konstantynopolu kotwiczyli?my w Z?otym Rogu na-
przeciwko Seraju. Wieczorem gdy s?o?ce chowa?o si? za
wzgórza, na czerwenem tle nieba wyrasta?o najpierw sze??
minaretów meczetu ?w. Zofji, pó?niej Sulimana, a pó?niej
dziesi?tki, setki innych. Miasto minaretów !
Siadywa?em wówczas na górnym pok?adzie i my?la?em
o tych, które jeszcze nie tak dawno zamieszkiwa?y seraj;
ile spo?ród nich by?o brankami dalekiej Pó?nocy, ile niepo-
s?usznych sp?yn??o kana?ami do wód Z?otego Rogu ... Ilu na-
szych dziadów wzi?tych w jasyr ciosa?o tu kamienie i budo-
wa?o filary mostu, który wieczorem przechodz?, by powa??-
sa? si? po zau?kach, zje?? szasz?yk po turecku i wróci? zm?-
czony na statek.
Stamt?d p?yn?li?my najcz??ciej do Grecji, noc? przebywa-
j?c morze Marmara, by oko?o po?udnia nast?pnego dnia po-
k?oni? si? Akropolowi z zatoki falere?skiej. Do Aten jecha?o
si? kolejk? elektryczn? z Pireusu, by napi? si? dobrego wina,
odwiedzi? znajomych i zata?czy? u Fitilisa.
10 Z MORZA I PORTóW
A Palerrno, Katanja, Neapol... Wycieczki na Capri, do
Pompei i na \Vezuwjusz, pochodni? ?wiec?cy nad zatok? ... ,.
Malta ze swemi podziemnemi ?pichlerzami, prze?liczn? mo-
zaik? w katedrze i pi?knemi kobietami, chroni?cerui si? za.
swe peleryno-parasole ...
Dzi? tam wsz?dzie jest wojna. Spichlerze zamieniono na
schrony, katedra rozbita bombami niemieckiemi, a Maltanki;
zamiast peleryn, nosz? he?my. Ciekaw jestem czy Cariloso,
który nas zawsze przewozi? sw? ?odzi? wy?o?on? dywanami,
podp?ynie jeszcze pod burt? gdy tam kiedy? zakotwiczymy?
P?y?my ze statkiem we wspomnieniach gdzieindziej ... do
Afryki Zachodniej, do Sierra Leone, na wybrze?e Ko?ci S?o-
niowej, Wybrze?e Z?ote ... Do Libcrji, Nigerji, Kamerunu,'"
gdzie s?o?ce zostawia trwa?e ?lady na skórze, malarja ze?re
ka?dy s?abszy organizm, a ma?py z papugami przedrze?niaj?
bia?ego, wa??saj?cego si? po d?ungli cz?owieka. Tam stalo-
we burty statku i rozpalony s?onecznym ?arem pok?ad topi?.
gurnowe obcasy butów, a my czuli?my si? jak w?gorze na
patelni.
M?tne, szeroko rozlane wody La PIaty z miljardami uto-
pionej szara?czy i Buenos Aires, ten Nowy Jork Ameryki
Po?udniowej. Chodzili?my tam do ogrodu ró?, by opi? si?
ich zapachu, który przylega? na tygodnie ca?e do munduru,
w morzu jeszcze przypominaj?c bia?o ubrane sefiority.
Montevideo, Rio Grand?, Santos z kopcami kawy ... Rio de
Janeiro zanurzone w zatoce - tam jeszcze wojna nie dosz?a.
Lecz zniesiono ju? iluminacj? pos?gu Chrystusa na Cor-
covado. A szkoda, bo gdy si? wieczorem wp?ywa?o do zatoki,
ju? zdaleka posta? ta b?ogos?awi?a wchodz?cym statkom.
Nieraz, gdy chmurki otoczy?y szczyt, wymazuj?c z obrazu
ziele?, oczom ukazywa? si? tylko Chrystus i ze stopami
ukrytemi gdzie? w chmurze, zdawa? si? z mi?o?ci? spogl?da?
na le??ce w dolinie miasto i ?wiat.
Gdy wp?ywaj?c do portu mijali?my G?ow? Cukru, statek
mój mala? nieprawdopodobnie, wydawa? si? zabawk? ch?o-
pi?c? w?o?on? do balji, i cho? rycza? syren? przera?liwie -
niewiele mu to pomog?o.
A nasze podró?e wojenne ... ataki ?odzi podwodnych, samo-
lotów ... Nieraz noc?, gdy statkiem wstrz?sa?y wybuchy bomb
g??binowych i torped trafiaj?cych w s?siednie statki, czeka-
MóJ STATEK. 11
?em na chwil? kiedy przeznaczona dla nas wbije si? w kad-
?ub, wyrwie wn?trzno?ci lub rozerwie na dwie po?owy i po?le
nas na dno, - wówczas wyda wa?o si? to nieuniknione, - a
jednak wychodzili?my ca?o.
\V chwilach takich ?al mi by?o nie tylko swego ?ycia, lecz
i statku, na którym sp?dzi?em pó? swego morskiego ?ycia i z
którym tyle wi?za?o rnnie wspomnie?.
Bo to jak strata przyjaciela ... Bo pami?tam co czu?em gdy
raz w sztormie statek zdryfowa? z kotwic? na ska?y u brze ...
gów Irlandji, rozrywaj?c sobie dno. Parni?tam jak bola?o,
gdy wr?gi p?ka?y z j?kiem, woda zalewa?a ?adownie, statek
bezw?adnie przechyla? si? na burt?, i zdawa?o si?, ?e ju? go
nic nie uratuje, ?e pozostanie tam nadziany na ska?y przy
odp?ywie, bezu?yteczny, opuszczony wrak, jakie si? widzi u
wielu wybrze?y.
Nie - takiego losu nie chcia?em dla mego statku.
Gdy dni jego b?d? policzone, - bo ?ycie jego jest tak jak
i nasze krótkie, - niech zatonie w walce z morzem i niech
spocznie na dnie spokojnie.
Nie na ska?ach, by ci co na nim kiedy? p?ywali, mijaj?c
zardzewia?y, zniekszta?cony wrak, na innym, mo?e lepszym,
nowym, lecz obcym statku, nie musieli odwraca? g?owy by
ukry? ?z? na widok szkieletu starego przyjaciela.
lV Anglji, w kwietniu 1942 1'.
•
?AB?DZIE W PORCIE
Wyszed?szy dzi? rano na pok?ad, zobaczy?em pi?? majes-
tatycznych ptaków wp?ywaj?cych dostojnie, po zaoliwionej
powierzchni do basenu, gdzie zacumowany by? mój statek.
N ie chcia?em oczom wierzy? - ?ab?dzie? !
Zawsze ??czy?em je we wspomnieniach z parkami, z kwiet-
nikami, ze s?o?cem i' spokojem, lecz sk?d?e one tu w brud-
nym angielskim porcie, gdzie tyle ha?asu?
Setki pneumatycznych m?otów wystukuje swe piekielne
melodje na stoczni, ze skrzypem bloków i j?kiem wind wy?a-
dowuj? motory, ?ywno?? i czo?gi z polskiego statku, elewa-
tor ssie zbo?e z holenderskiego motorowca, z s?siedniego
basenu wyp?ywa w morze norweski transportowiec, a nad
tem wszystkiem dziesi?tki d?wigów krzy?uje si? na tle zady-
mionego nieba, raz wraz wyci?gaj?c ramiona by gdzie? z
czelu?ci ?adowni statkowej wydoby? na powierzchni? kilka-
na?cie worków kawy, cz??? samolotu, dzia?o, lub jakie? inne
narz?dzie wojny.
A w?ród tego wszystkie te ptaki? !
Przynios?em z kuchni troch? chleba i zacz??em rzuca? im
z rufy. Podp?yn??y z powag? i ze spokojem wy?awia?y go z
wody. Jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby to by?o w ?azienkach
lub Jila Plantach, a nie w tem zbiorowisku statków spod co-
najmniej dziesi?ciu bander, gdzie s?yszy si? dwa razy tyle j?-
zyków, gdzie dziennie prze?adowuje si? dziesi?tki tysi?cy
ton n towarów do magazynów nosz?cych ?lady wojny.
Te ptaki lubi?ce cisz? - tutaj?
Wszak tu na 24 godziny niema spokojnej.
Tam wchodz? statki, które dopiero przep?yn??y Atlantyk,
walcz?c z wrogiem i natur?. Tu przeholowuj? inny, który
uko?czywszy wy?adunek, podchodzi pod magazyn by na-
pe?ni? swe ?adownie czem? taj emniczem i za par? dni pop?y-
n?? dok?d? w nieznane, a za jego ruf?, pod opiek? holowni-