• Nie Znaleziono Wyników

O ZAKRESIE I ZNACZENIU BADAŃ ZOOLOGICZNYCH.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O ZAKRESIE I ZNACZENIU BADAŃ ZOOLOGICZNYCH."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JSfo. 4 5 (1588). Warszawa, dnia 10 listopada 1912 r. T om X X X I .

T Y G O D N IK P 0 P U L P . e s ? , P O Ś W I Ę C O I T N A U K O M P R Z Y R O U N I C Z W I .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".. | PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Warszawie: roczn ic rb. 8, kwartalnie rb. 2. W R edakcyi „ W szechśw iata" i w e w szystk ich księgar- Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5. j niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechśw iata'4 przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od god zin y

6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed ak cy i: W S P Ó L N A Jsfg. 37. T elefon u 83-14.

O Z AK R ES I E I Z N AC ZE N IU B ADAŃ Z O O L O G I C Z N Y C H .

(W y k ła d w stę p n y , w y p o w ie d z ia n y p rz y objęciu k a te d ry zoologii n a U n iw e rsy te c ie Ja g iello ń sk im ,

d n ia 17 p a ź d ziern ik a 1912 roku).

Zaszczycony zaufaniem kolegów, którzy raczyli powierzyć mi kierownictwo k ate­

dry zoologii, mam obecnie rozpocząć w y ­ kłady tego przedmiotu, jak o następca człowieka, który przez lat dwadzieścia prowadził tę naukę na naszej W szechni­

cy. Pozwólcie Szan. Państwo, że pierw­

sze słowa, które paść mają z tej, nowo obsadzonej katedry, poświęcę temu, k tó ­ ry przez tak długi okres czasu, z nie­

zmienną w ytrwałością stróżował praw ­ dziwej wiedzy na tem stanowisku, to jest, poprzednikowi memu, Czcigodnemu prof. Antoniemu Wierzejskiemu.

Kiedy prof. Wierzejski przed laty dw u­

dziestu obejmował niniejszą katedrę, pa­

nowały zgoła odmienne stosunki zarówno w nauce zoologii, ja k też i w U niw ersy­

tecie tutejszym . Zoologia znajdowała się

j

wówczas w okresie pierwszego w ytchnie­

nia po walkach o przyjęcie zasady des-,

| cendencyi; panowało w zoologii prawie że niepodzielnie badanie system atyki zo­

ologicznej, zmienianej jednak i na nowe tory wprowadzanej przez zasadę, uznają­

cą jako podstawę systemu nie podobień­

stwo zewnętrzne, lecz genetyczny zwią­

zek postaci. Były to rówmocześnie czasy pierwszych bardzo poważnych prac z dzie­

dziny badań dotyczących budowy komór­

ki, czasy, w których spodziewano się, że zbadanie morfologiczne ty ch najdrobniej­

szych elementów składowych ciała zwie­

rząt da nam w rękę klucz do poznania istoty objawów ich życia.

Na Uniwersytecie Jagiellońskim, był wówczas okres pierwszych zaczątków roz­

woju nauk przyrodniczych; atmosfera b a­

dań przyrodniczo - naukowych nie była ani zbyt wielka ani ogólna, a grono p rzy ­ rodników" bardzo szczupłe. Nic też dzi­

wnego, że poprzednik prof. Wierzejskiego, prof. Maksymilian Nowicki był w swych pracach wryłącznie systematykiem, a roz­

wijał, dzięki wybornej znajomości r y ­

bactwa, więcej działalności praktycznej

i obywatelskiej, niż czysto naukowej.

(2)

756 W SZECHSW IAT A 1 !' 45

I mimo tych, niezbyt korzystnych wa­

runków prof. Wierzejski, objąwszy n i­

niejszą katedrę, s ta ra ł się od samego początku postawić j ą na stopniu p ra w ­ dziwie naukowym. Uporządkował zbiory i wprowadził ład do zakładu, bardzo zn a­

cznie zwiększył zasób środków do badań;

sam zaś zawsze szedł z postępem w ie­

dzy, a w swych pracach obejmował co­

raz to nowsze dziedziny. Badaniami n a ­ szej fauny przyczynił się do poznania naszej ziemi; w ja sn y m wykładzie poda­

wał rezultaty badań zoologicznych swym uczniom, z k tó ry ch kilku już dzisiaj s a ­ modzielnie pracuje w różnych działach zoologii. Jego prace, ścisłe i doskonale wykończono, postaw iły go w rzędzie zo­

ologów świata na poważnom miejscu, u nas zaś w Polsce na je d n em z miejsc naczelnych.

Łatwo zrozumieć, że, obejmując po nim katedrę, muszę odczuwać pełn ą odpowie­

dzialność za jej losy; obawy zaś zwięk­

szają się znacznie, kiedy wspomnę, że zoologia j e s t je d n ą z n au k żywych, nigdy niezamkniętych, rozrastających się ciągle i rozwijających się w coraz to nowe dzia­

ły. Czasy ostatnie przyniosły nauce zo­

ologii zupełnie nowe zasady, tak, że n a ­ w et te jej części, które pozornie zdają się najmniej podlegać rozwojowi, zupeł­

nie się zmieniły. Takim zmianom uległa przedewszystkiem system aty k a.

S y stem aty ka zoologiczna to dział, j e ­ den z n ajstarszych, choć może nienaj- dawniejszy. Pierw si zoologowie, a prze­

dewszystkiem Arystoteles, nie byli s y ­ stem atykam i; im chodziło głównie o d o ­ strzeżenie objawów życia zwierząt, zaj­

mowali się też przeważnie biologiczną stroną zoologii. Właściwe zestawienie system u zoologicznego przyszło u A r y ­ stotelesa ja k o dodatek do badań. Później, kiedy zoologia przez długi czas była z r e ­ dukow ana bądź to do badań książko­

wych, bądź też do am atorskiego kolek- cyonowania ciekawszych okazów ze św ia ­ ta zwierząt, zaczęła się rozwijać właści­

wa sy stem a ty k a ja k o wynik konieczno­

ści porządkowania zbiorów. S ystem zo­

ologiczny został zestawiony na podstaw ie podobieństwa zewnętrznego. Tak j a k

układać można księgi w zbiorze według formatu, bez względu na ich treść, tak w system atyce zoologicznej zestawiono obok siebie postaci z pozoru podobne do siebie, a usprawiedliwiała ten system za­

sada Linneusza, głosząca, że g atunek zwierzęcia je s t określony szeregiem cech nigdy się niezmieniających; tyle zaś m ie­

ści się na świecie gatunków, ile ich od początku istnienia ziemi stworzyła.

„Istota nieskończenie wielka". Ale prze­

szły wiek dał nowe idee i nowe pomy­

sły. Skutkiem badań z zakresu jednego z poważnych działów zoologii, to je s t anatomii porównawczej, okazało się że nie w ystarcza poznanie cech zew nętrz­

nych, by przeprowadzić sprawę podo­

bieństwa zwierząt. Równocześnie zaś skutkiem genialnych pomysłów Lamarcka, G. St.-Hilairea, a wreszcie około połowy X IX wieku, niezmordowanej pracy D ar­

wina okazało się, że pojęcie system u zo­

ologicznego musi uledz gruntownej prze­

mianie. System atyka zoologiczna od cza­

sów owych badaczów wzięła sobie za zadanie: Poznanie i zestawienie gatunków w edług ich pokrewieństwa, a nie według podobieństwa cech zewnętrznych.

Z chwilą jednak, kiedy zadaniem s y ­ stem aty k i zoologicznej staje się stw ier­

dzenie pokrewieństwa gatunków, odrazu na pierwszy plan w ysuwa się sprawa określenia tych cech, które nam pozwolą podać definicyę gatunku.

Pojęcie g atunku moglibyśmy pokrótce tak określić, że: do jednego gatu n k u za­

liczylibyśmy wszystkie te postaci, w któ ­ rych znajdziemy największe podobień­

stwo cech. Rzecz prosta jed n ak , że nie może tu chodzić tylko o podobieństwo cech morfologicznych, z tego powodu, że wiele- zwierząt ma tę właściwość, iż ich osobniki, naw et do tego samego rodu na­

leżące i wiodące się od jednej pary ro ­ dziców, mogą się odznaczać bardzo wiel- kiemi różnicami. Innemi słowy: u wielu gatunków możemy stwierdzić wielkie ró­

żnice i wielkie odmienności indyw idual­

ne. Te odmienności mogą dotyczeć ty l­

ko cech najbardziej zewnętrznych, ja k np. barw pokrycia ciała — tego p rzykła­

dem bywa zmienność upierzenia na lcoł-

(3)

JVo 45 WSZECHSWIAT 757

nierzu samców u bojownika (Machetes pugnax); ale może też zdarzyć się, że i cechy anatomiczne ulegają zmienności, a wówczas wśród osobników z tego sa­

mego rodu możemy znaleść tak wielkie różnice, iż krańcowych postaci nigdy nie moglibyśmy zaliczyć do tego-samego g a ­ tunku, gdyby nam przejścia między nie­

mi nie były znane. Takie objawy zmien­

ności spotykamy nieraz w świecić owa­

dów, zwłaszcza zaś chrząszczy egzotycz­

nych. Co je st przyczyną tej zmienności, tego tutaj teraz rozstrzygać nie będzie­

my; w ystarczy nam stwierdzenie tego faktu, że zmienność je st i że ona niemało się przyczynia do zaciemnienia pojęcia gatunku. Lecz na tem nie koniec. W ia­

domo dobrze, że nieraz samcy i samice z tych samych gatunków różnią się bar­

dzo wybitnie między sobą, ale mimo ró żnic płciowych nie zaliczamy tych zwie­

rząt do odrębnych gatunków. W cechach i odrębnościach płciowych j e s t więc no­

wa trudność określenia pojęcia gatunku.

Jeżeli jeszcze dodamy, że osobniki z r ó ­ żnych okolic św iata pochodzące, i żyją­

ce w odmiennych warunkach mogą znów wykazywać nieco odrębne cechy, cechy, które uważamy za t. z. odmienności ge­

ograficzne, to widzimy, że danie dobrej podstawy systemowi zoologicznemu, od samych zaczątków napotyka na wielkie trudności.

Musimy rozważyć, gdzie leży istota tych trudności. Spostrzeżenia wzięte wprost z przyrody powiedziały nam, że gatu n ek może być zmienny; jego cechą wrodzoną może być tendencya do zmia­

n y — i to daje zmienność indywidualną, ale mogą też zmiany w nim wywoływać wpływy zewnętrzne, za czem znów świad­

czą odmienności geograficzne.

Chcąc je d n a k ustalić, ja k wielka je st zmienność g atu n k u pod wpływem wa*- runków zewnętrznych, chcąc zbadać sto ­ pień plastyczności gatunku, musimy uciec się do jedynej racyonalnej metody ba­

dania, do eksperym entu zoologicznego.

I właśnie, zastosowanie tego rodzaju b a ­ dań, rozwój całej olbrzymiej i coraz to potężniejącej gałęzi zoologii eksperymen­

talnej, czyli doświadczalnej—dał wyniki

nadspodziewanie piękne i niezmiernie do­

niosłe nietylko dla systematyki, nietylko dla wiedzy zoologicznej, lecz wogóle dla wszystkich nauk biologicznych. Doświad­

czenia, prowadzone przez ciągle rozwija­

jącą się szkołę zoologów amerykańskich, przez biologów wiedeńskich Przibrama i Kammerera, oraz przez kilku innych zoologów francuskich i niemieckich, w y­

kazały, że pod wpływem warunków ze­

wnętrznych może się zmienić nietylko barwa lecz i kształt zwierzęcia, mogą powstawać nawe organy, zwierzęta zmie­

niać mogą naw et swe zasadnicze właści­

wości tizyologiczne. W instytucie biolo­

gicznym w Wiedniu zdołano zmienić bar­

wy salamandry, działając na nią świa­

tłem różnej barwy i zmieniając wilgoć jej otoczenia; pod wpływem światła udało się doprowadzić do rozwoju oczy u zwie­

rząt jaskiniowych, stale ślepych, a mia­

nowicie u odmieńca (Proteus); uczonym francuskim udało się wyhodować mszyce nalistne z g atu n k u Lecanium robiniarum, przenosząc na akacyę mszyce z róż, da­

wniej opisywane jako osobny gatunek Lecanium rosae. Zoologia doświadczalna rzuciła nowe światło na sprawę pojęcia gatunku, bo stwierdziła, że organizm je st bardzo plastyczny i że w wysokim sto­

pniu reaguje na zmiany środowiska.

I zdawałoby się, że zachwiały się wogóle podstawy budowy systemu zoologiczne­

go, bo pojęcie g atunku stało się chwiej- nem, niedającem się ściśle określić. Ale, zoologia, jako nauka żywa i obejmująca coraz to szersze kręgi, zyskała nowe pod­

stawy dla system atyki w dziale coraz to potężniej się rozwijającym, w fizyologii porównawczej.

Już dość dawno zwracano na to uw a­

gę, że badanie czynności organizmów może pozwolić na zrozumienie ich budo­

wy. Znano oddawna tę zasadę, że w or­

ganach o podobnej funkcyi znajdujemy zwykle podobną budowę, że zatem is t­

nieje stały i nierozerwalny związek mię­

dzy formą a iunkcyą. W ostatnich cza­

sach i pojęcie g atunku zyskało nową pod­

porę ze strony badań fizyologicznych.

Okazało się mianowicie, że gatunki, któ­

rych budowa zdaje się podobną, są też

(4)

758 W SZECHSW IAT JMe 45

podobne pod względem składu chemicz­

nego. Na podstawie badań Bordeta, Frie- denthala i wiełu innych badaczów oka­

zało się, że krew zw ierząt podobnych pod względem budowy ma też podobne właściwości chemiczne.

Wiadomo dobrze, że krew zw ierząt k rę ­ gowych, a zwłaszcza ssących ma w swem osoczu elem enty komórkowe, z których tak zw. ciałka czerwone odznaczają się niezmierną wrażliwością na zmiany wśród swego środowiska normalnego. Jeśli zmie­

szamy krew zwierząt z d'*u różnych g a ­ tunków, np. krew kota z krw ią królika, to po krótkim czasie ciałka czerwone w płynie mieszanym rozpuszczą się i zgi­

ną, słowem nastąpi zjawisko tak zw. he- molizy. Jeśli je d n a k m ieszamy krew zwierząt bardzo do siebie podobnych, np. krew kota i żbika, zająca i królika, wołu i indyjskiego zebu, psa i wilka, a wreszcie n aw et krew człowieka i oran gutana, to w takiej mieszaninie ciałka krw i obu g atu n k ó w istnieją bez zmiany kształtu, widocznie ich nowe środowisko nie uległo też wielkiej zmianie pod wzglę­

dem chemicznym.

Do cech, odnoszących się do kształtu i budowy zwierząt, czyli do cech morfo­

logicznych p rzy b y w ają więc jeszcze c e ­ chy fizyologiczne, którem i mamy okre­

ślać pojęcie gatunku.

Prof. M. Siedlecki.

(D ok. nast.).

C ZY R O Ś L I N A MA D U S Z Ę ?

(D okończenie).

Otóż doświadczenia wiwisekcyjne, w y ­ konane przez Sch rad era nad gołębiami i przez Goltza n ad psem, wykazały, że usunięcie półkul mózgowych u tych zwie­

rząt powoduje zupełny zanik pamięci asocyacyjnej. Rozpatrując doświadczenia pomienionych badaczów, powiada Loeb:

„U trata pamięci kojarzącej stanow i za­

tem istotę zaburzenia, n astępującego po utracie półkul mózgowych. Zwierzęta,

które w normalnych w arunkach nie m a­

j ą pamięci, nie wykazują żadnych zabu­

rzeń po utracie półkul mózgowych; ty m ­ czasem u zwierząt, obdarzonych pamię­

cią, znika ona wraz z u tra tą półkul mó­

zgowych—oba te fakty dowodzą, że pół­

kule mózgowe są dla pamięci niezbędnie potrzebne*1 '). Występowanie pamięci asocyacyjnej u zw ierząt bezkręgowych prawdopodobnie znajduje się w związku z obecnością zwoju nadprzełykowego 2).

Po tych wyjaśnieniach właściwie ju - żeśmy rozstrzygnęli kwestyę istnienia

„d u szy “ roślinnej: skoro bowiem zjawis­

ka psychiczne są stanam i świadomości, których składnik elem entarny stanowi pamięć asocyacyjna, związana z obecno­

ścią półkul mózgowych u kręgowców, a zwoju nadprzełykowego u zwierząt bez­

kręgowych, tedy nie mamy żadnej pod­

staw y naukowej do przypisywania rośli­

nom zjawisk psychicznych.

Jakkolw iek więc na podstawie powyż­

szych rozumowań doszliśmy do wniosku, że teorya „duszy" roślinnej nie w y trzy ­ muje krytyki, to z tem większym nacis­

kiem podkreślić musimy, że nie podzie­

lamy bynajmniej wyobrażeń krańcowych mechanistów, utrzym ujących, że w szyst­

kie zjawiska życiowe dają się sprowradzić do praw fizyko-chemicznych, rządzących m a tery ą nieożywioną. Każdy bowiem or­

ganizm, a więc i roślina, ujawnia cały szereg niezmiernie skomplikowanych zja­

wisk, których nigdy nie obserwujemy w królestwie bezustrojów; każda istota żyjąca posiada swoistą organizacyę, s ta ­ nowiącą kompleks sił w ewnętrznych, d e ­ cydujących o wyniku działania czynni­

ków otoczenia. To też dla zobrazowania swoistości zjawisk życiowych, tudzież dla uplastycznienia czytelnikowi sposo­

bu, w ja k i interpretow ali te zjawiska rzecznicy psycholamarkizmu, by módz drogą wnioskowania przez analogię uza­

sadnić pojęcie duszy roślinnej, przyto­

czymy tu kilka szczególnie interesu ją­

cych faktów.

J) Op. cit., str. 195.

2) L oeb, op. cit., s tr. 196.

(5)

JN5 45 WSZECHSWIAT

France *) w cytowanem wielokrotnie dziele przytacza między innemi niezmier­

nie interesujące obserwacye 0. Heinecka, poczynione nad kw iatostanami ładnotki okazalej (Dicentra spectabilis). Kwiato­

stany tej roślinki są zgięte łukowato ku dołowi w skutek znacznego ciężaru pącz­

ków kwiatowych. Powoduje to ścisłe przyleganie do siebie kwiatów, znajdują­

cych się na zgiętej części szypułki, i u tr u ­ dnia zapylanie, dokonywane tu zawsze przez trzmiele. Otóż roślina pomaga so­

bie w ten sposób, że w połowie luku w y­

gina się ku górze, a wówczas kwiaty rozmieszczają się wzdłuż jednej linii po­

ziomej, nieprzykrywając się wzajemnie i ułatwiając dostęp owadom, powodują­

cym zapylenie. Heineck wykonał n a s tę ­ pujące doświadczenie: dwa kwiatostany przymocował tale, że jeden był zwrócony prostopadle do góry, a drugi pionowo ku dołowi. Okazało się wówczas, że wolne części kwiatostanów przybierały pozycyę poziomą, przyczem kwiatostan, zwrócony prostopadle do góry, musiał się wygiąć ku dołowi, a zwrócony ku dołowi — wy­

konać zgięcie ku górze. Wygięcia za­

szły, rzecz prosta, w skutek niejednostaj­

nego wzrostu przeciwległych stron szy- pułek, a w obu przypadkach roślina do­

pięła tego samego celu, ale zapomocą od­

miennych środków. Zjawisko to ma, po­

dług zdania Francógo, świadczyć o zdol­

ności roślin do świadomego wyboru r u ­ chów. Czy je d n a k możemy przychylić się do tego wniosku pomienionego b a ­ dacza, czy możemy uważać doświadcze­

nia Heinecka za ścisły dowód na rzecz istnienia duszy roślinnej? Sądzę, że nie.

Musielibyśmy bowiem przypisać roślinie wysoce już rozwiniętą zdolność rozumo­

wania: roślina musiałaby wiedzieć, że kwiaty jej zostają zapylane przez owady, że przyleganie kwiatów do siebie to za­

pylanie utrudnia, że wreszcie należy przy­

śpieszyć wzrost odpowiedniej strony szy­

pułki. A czyż, oprócz tego, nie byłoby rzeczą zadziwiającą, że roślina jedynie mocą swego nakazu psychicznego może

!) Op. cit., str. 40.

759

spowodować przyśpieszenie wzrostu i to w ciągu tak krótkiego czasu? Przecież i u człowieka, stojącego na najwyższym szczeblu rozwoju, jak i dotychczas osią­

gnęły istoty żyjące, nie mamy ani jed n e­

go dowodu tak głęboko sięgającego wpły­

wu stanów psychicznych na procesy fi- zyologiczne. Czyż nie postąpimy zgod­

niej z zasadami ścisłego myślenia przy­

rodniczego, skoro założymy, że mamy tu do czynienia raczej ze skomplikowanym odruchem? A' znamy tak dużo odruchów u roślin i zwierząt, które zachodzą bez udziału świadomości, bez równoległych stanów psychicznych! W każdym jednak razie faktów powyższych niemożna, rzecz prosta, wyjaśnić mechanistycznie: są one wynikiem swoistej organizacyi protopla- zmy, tego su b stratu wszystkich zjawisk życiowych, a zwłaszcza — dwu jej w ła­

ściwości: pobudliwości i zdolności prze­

wodzenia podrażnień.

Wiadomą je st rzeczą, że wpływy oto­

czenia mogą w bardzo znacznej mierze modyfikować postać zewnętrzną i we­

w nętrzną budowę roślin. Bardzo in tere­

sujący przyczynek do tej kwestyi znaj­

dujemy w jednej z rozpraw Adołła W a­

gnera J), dotyczącej wywłócznika szcze- ciniastego (Myriophyllum verticillatum).

Roślina ta zazwyczaj rośnie pod wodą.

W agner hodował ją w doniczkach lub też w kulturze wodnej, w atmosferze, nasyconej parą wodną, i w zwykłej po­

kojowej. Pod wpływem zmienionych w a­

runków bytu roślina uległa znacznym przeobrażeniom anatomicznym, które mia­

ły na celu umożliwienie jej przejścia do lądowego try bu życia. Przedewszystkiem utworzyły się szparki na liściach, gdy tymczasem formy wodne zupełnie ich nie mają; nastąpiła redukeya powierzchni liści, wzmogła się zawartość chlorofilu w komórkach, poczęła się wytwarzać tk a n k a palisadowa i t. d.; słowem, rośli­

na w sposób niezmiernie celowy p rzy ­ stosowała się do nowych w arunków ży-

x) „U eber d ie A n p assu n g sfa h ig k e it von M y­

rio p h y llu m v e rtic illa tu m “ (Z e its c h rift f. d. Aus-

bau d. E n tw ic k lu n g sle h re , 1907). C ytuję p o dług

F ra n ce g o .

(6)

760 WSZECHSW IAT JMó 45

cia. Pomimo je d n a k tej celowości, p rz y ­ pisywanie powyższych zmian świadomej czynności „duszy" roślinnej nie ma ża­

dnej podstawy, i do tego bowiem p rzy ­ kładu moglibyśmy zastosować rozumo­

wanie, ja k ieśm y rozwinęli w stosunku do wywodów Heinecka, dotyczących ładnot- ki okazałej. Nie ulega je d n a k wątpliwo­

ści, że i tych przekształceń anatomicz­

nych, jakim ulega budowa wywłócznika, niepodobna w ytłum aczyć w sposób me- chanistyczny, ale też niemożna z nich wysnuwać wniosków n a rzecz istnienia duszy roślinnej, lub też ja k iejś tra n s c e n ­ dentalnej rozumowej zasady bytu, stano ­ wiącej o celowem reagow aniu o rg a n i­

zmów na działanie czynników zew nętrz­

nych, ja k to czynią np. Reinke i Was- mann. Przytoczym y jeszcze dwa p r z y ­ kłady, jeden z zakresu tak z w. zjawisk pamięci rośliny, drugi, należący do kate- goryi ta k zwanych regulacyj.

J. Romer *) zaobserwował na pewnym zwrotnikowym gatu n k u szczawika (Oxa- lis valdiviensis) następujące zjawisko:

przewieziona do Europy, roślinka ta b a r ­ dzo wcześnie (zimą o 3\/2, latem o 6 - tej godzinie po południu) czyni przygotow a­

nia do nadania swym listkom pozycyi nocnej, ale już o 2-giej godzinie w nocy (zarówno zimą, ja k i latem), a więc w zu­

pełnej jeszcze ciemności, poczyna się przygotowywać do położenia dziennego, które osiąga o 4J- rano. Chwila „zasy­

piania" uległa tu zatem zmianie, gdy tymczasem „budzenie się ze snu" w y stę­

powało o tej samej godzinie, co i d a ­ wniej. Mamy tu więc pewien rodzaj p a ­ mięci, a Francć dop atru je się tu zjaw is­

ka psychicznego, polegającego na k o ja ­ rzeniu wyobrażeń 2). Otóż m usim y przy-

J) „M nem ische E rs c h e in u n g e n bei O xalis val- d iv ie n sis“ ( Z e its c h rift f. d. A u sb au d. E n tw ic k - lu n g sle h re , 1908, s tr. 302). C y ta ta za p o ży c zo n a u P ra n c e g o .

2) Op. c it., str. 64. W te n gam sposób z a p a ­ tr u je się na p o d o b n e z ja w isk a i L e o E rre ra :

„L es p la n te s, com m e les an im au x , a c q u ie re n t des h a b itu d e s , elles o n t u n e m e m o ire B (op. cit., str. 322). Z a objaw parnię 5i E r r e r a u w a ż a np.

z n a n y fak t, że d rz a w a nasze, p rze n iesio n e do ciep ły c h k ra jó w , nie z a p rz e s ta ją z rz u can ia liś c i n a je sie ń .

pomnieć czytelnikowi, że term inu „pa- m ięć“ używać możemy w znaczeniu roz- leglejszem i ściślejszem, rdzennie psy- chologicznem. W tem ostatniem pamięć je s t zjawiskiem psychicznem, świado- mem, oparłem na kojarzeniu wyobrażeń, w pierwszem zaś przez pamięć ro zu m ie­

my tylko to, że działanie każdego bodź­

ca o dostatecznem natężeniu zapisuje się trw ale w protoplazmie komórek, pozo­

staw iając niezatarty ślad, który może wpływać modyfikująco na następne dzia­

łanie tegoż czynnika. W tem znaczeniu mówili o pamięci już Ribot, Ewald He- ring, Samuel Butler Ł), a w nowszych czasach Semon w cytowanem ju ż dziele.

Uczony ten nazywa engramem każdą trw ałą zmianę, spowodowaną w p ro to ­ plazmie działaniem jakiegokolw iek czyn­

nika zewnętrznego. Rzecz prosta, że w obserwacyach Romera mamy właśnie do czynienia z takiem engraficznom dzia­

łaniem podniet na plazmę.

Niezmiernie ciekawy fakt zaobserwo­

wał przed kilkunastu laty Fr. Czapek 3).

Uczony ten wykazał, że grzybek Peni- cillium glaucum, żyjący zazwyczaj na gnijących substancyach organicznych, hodowany na drewnie w ytw arza enzym hadromazę, której normalnie nie pro d u ­ kuje, a zapomocą której grzyby, stale na drewnie przebywające, rozkładają to dre­

wno. J e s t to dowodem zdumiewającej celowości w przystosowaniu się organi­

zmu do nowych w arunków bytu. W każ­

dym jed n ak razie pojęcie duszy roślinnej na nic nam się tu nie przyda. Nie bę­

dziemy mnożyli przykładów, bowiem wszystkie one prowadzą ku temu sam e­

mu wnioskowi: zjawisk życia, zarówno zwierzęcego, ja k i roślinnego nie może­

my sprowadzić wyłącznie do zasad fizy­

ki i chemii. Organizm nie zachowuje się biernie względem czynników świata ze­

wnętrznego, lecz przeciwstawia ich dzia­

łaniu kompleks sił wewnętrznych, o k tó ­ rych istocie wiemy tyle tylko, że są zwią­

zane z istnieniem swoistej organizacyi pobudliwej plazmy.

') P a tr z N usbaum , op. cit., str. 503.

2) P a tr z F ra n c e , op. cit., str. 71.

(7)

M 45 W SZECHSW IAT 761

Na zakończenie niniejszego pobieżnego szkicu pragnąłbym w kilku przynajmniej słowach przedstawić kw estyę zastoso- walności tak z w. psychofizycznych praw W ebera i F echnera oraz Plateau i Tal- bota do tropizmów i taksyj, oraz przed­

stawić mechanistyczny sposób pojmowa­

nia tropizmów, rozwinięty przez Loeba, by tem dobitniej uwydatnić fak t u s ta ­ wicznego ścierania się w biologii dwu kierunków odwiecznych: mechanistyczne- go i witalistycznego, i wzbudzić w czy­

telniku przeświadczenie, że te zagadnie­

nia, które psycholamarkiści uważają za ostatecznie rozstrzygnięte w duchu ich wyobrażeń, dają się tłumaczyć w najroz­

maitszy sposób zależnie od stopnia i kie­

ru n k u wiedzy przyrodniczej poszczegól­

nych badaczów, tudzież od ich poglądów filozoficznych.

Zastosowalność praw a W ebera do che- motaksyi plemników paproci, mchów x) oraz do Bacterium termo s) pierwszy stwierdził genialny fizyolog niemiecki Wilhelm Pfeffer. Następnie cały szereg uczonych (Manabu Miyoshi, Shibata, T e­

odor Porodko, Muller, Czapek, Fitting, Massart) wykazał, że prawo Webera daje się zastosować do chemotropizmu, geo- tropizmu i fototropizmu, i potwierdził w ten sposób przypuszczenie, dawno w y­

powiedziane przez Pfeffera (1884 roku).

A. Nathansohn i E. Pringsheim udowod­

nili, że prawo Talbota stosuje się do fo­

totropizmu. Prawo to j e s t w ścisłym zwrią-zku treściowym z innem prawem, w ykrytem niemal jednocześnie, a nieza­

leżnie od siebie przez Fróchela i Blaau- wa 3). Obaj ci uczeni stwierdzili, że wy­

stąpienie zaledwie dostrzegalnego zgięcia fototropizmowego zależy jed y n ie od ilo-

!) „L ocom otorische JElichtungsbew egungen duroh cliem isehe Ite iz e “ (U n te rsu c h u n g e n ans dem B otaniselien I n s t i t u t zu Tiibingen, to m I, z e sz y t 3, 1881).

2) „U eb er e h e m o ta ctisch e B e w eg u n g e n von B a cterien , F la g e lla te n tind V olvocineen“ (U n te r- such. a. d. B ot. I n s t i t u t zu Tub., tom I I , 1888).

3) A. H . B Jaauw , D ie P e rz e p tio n des L ic h te s (E x tra it du B e c u e il des T rav au x Botaniqu.es N e- erla n d ais, to m V, s tr, 209), N ijm e g en , 1909.

ści doprowadzonej energii świetlnej. Bla- auw formułuje to prawo, mówiąc, że ilo­

czyn z czasu działania światła przez j e ­ go natężenio je s t wiollc ścią stałą 1).

Zastosowalność praw W ebera i Talbota do niektórych odczynów organizmu ro­

ślinnego psycholamarkiści uważają, ja k wiemy, za jed en z argumentów, przema­

wiających za istnieniem duszy roślinnej.

Je s t to jed n ak wniosek nieuzasadniony, bo moglibyśmy z rówmem powodzeniem twierdzić np., że pewne zjawuska foto­

chemiczne należą do kategoryi zjawisk życiowych, wykazano bowiem, iż stosuje się i do nich (procesów fotochemicznych) prawo stałości iloczynu z czasu i n a tę ­ żenia 2), stwierdzone przez Blaauwra dla organizmów roślinnych (Phycomyces ni- tens, Avena sativa). To też najzupełniej podzielam zdanie Wilhelma Pfeffera, k tó ­ ry twierdzi, że powinniśmy wogóle u n i­

kać używania przymiotnika „psychofi­

zyczny" w stosunku do prawa W e b e r a 3), oraz że prawo to uważać należy jedynie za wyraz swoistego przebiegu procesów fizyologicznych w pobudliwej plazmie 4),

Nie powinniśmy się bynajmniej dzi­

wić, że nauce udało się stwierdzić zasto­

sowalność praw W ebera i Talbota do faktów z dziedziny botaniki, wiemy bo­

wiem, iż niema zasadniczej różnicy po­

między protoplazmą roślinną a zwierzę­

cą, pomiędzy substratam i wszystkich zja­

wisk życiowych obu wielkich królestw natury. Nie powinniśmy się dziwić i z t e ­ go jeszcze względu, że, ja k wiadomo z psychologii, spotykamy się i pod pro­

giem świadomości z panowaniem tych samych zasad i praw, które zazwyczaj cechują funkeye świadome 5).

W celu wykończenia planu, zamierzo­

nego w szkicu niniejszym, pozostaje mi jeszcze zastanowić się pokrótce nad spo­

') Op. cit., str. 21.

2) N ern st, T heoreti3clie Chem ie, w y d . 5-te, 1907, str. 731.

3) „P flan z en p h y sio lo g ie“, w yd. 2, tom I I , str. 628, 1904.

4) „L ocom otorische R ieh tu n g sb e w eg u n g e n * , str. 404.

5) H offding, op. cit., str. 119, 120, 170.

(8)

762 WSZECHSWIAT M 45

sobem pojmowania przez Loeba tropi- zmów zwierzęcych i roślinnych. Za pod­

stawę dalszych wywodów obieram do­

skonałą broszurę wielkiego bicloga am e­

rykańskiego: „die B edeutung der Tro- pismen fur die Psychologie" 1). K rańco­

wo mechanistyczny sposób myślenia Loe­

ba zaznaczył się dobitnie w sformuło­

waniu zadań analizy naukowej zjawisk psychicznych, która, podług Loeba, w in­

na mieć n a celu sprowadzenie p s y ch e­

mów do praw fizyko - chemicznych 2).

Zgodnie ze swem stanow iskiem Loeb uważa tropizmy zwierzęce i roślinne za wyraz mechanicznego działania czynni­

ków zewnętrznych. By ułatw ić czytel­

nikowi zrozumienie sposobu rozumow a­

nia znakomitego uczonego, załączamy j e ­ den z podobnych przykładów. Dotyczę on prosfototropizmu mszyc. Owady te, ja k wiadomo, pasorzytują na roślinach, a często należą do wielkich szkodników, ja k np. filoksera (Phylloxera vastatrix), niszcząca winnice. Jeżeli umieścimy pe­

wną liczbę mszyc w probówce i podda­

my je działaniu je d no stro n neg o oświe­

tlenia, to w szystkie owady, zwróciwszy się głową ku źródłu światła, poczną się poruszać wzdłuż linii prostej i skupią się w szystkie w zwróconym ku światłu k o ń ­ cu probówki; jeżeli odwrócimy probówkę o k ą t 180°, to mszyce znowuż rozpoczną wędrówkę k u najbardziej naśw ietlonem u końcowi probówki. Loeb podkreśla z n a ­ ciskiem „niewolniczą11 uległość mszyc względem czynnika zewnętrznego, a całe to zjawisko tłumaczy sobie w n a s tę p u ­ ją c y sposób. Ruch mszyc stanow i w ynik

działania dwu czynników: symetrycznej budowy zw ierząt i fotochemicznego d zia­

łania św iatła 3), Światło modyfikuje, po- dług Loeba, prędkość przebiegu pewnych reakcyj chemicznych w komórkach s ia t­

kówki lub innych wrażliwych na światło

L ipsk, 1909.

2) Op. cit., str. 3. P o ró w n a j te ż str. 4.

8} „Z w oi P a k to re n b e stim m e n die P ro g re s s iv - b e w e g u n g d e r T iere u n te r d ie se n B e d in g u n g e n ; d e r ein e i s t die sy m m e trisc h e S tru k tu r des Tie- re s u n d d e r Z w e ite die p h o to c h e m isc b e "W irkung des L ic h te s" (op. cit., str. 9).

części organizmu. Następnie, Loeb k o n ­ s tru u je pojęcie „symetryi chemicznej11, rozumiejąc przez to, że symetryczne czę­

ści organizmu są identyczne pod wzglę­

dem chemicznym i ujaw niają taką samę przemianę materyi, gdy tymczasem inne części ciała, nieodpowtadające sobie sy­

metrycznie, mają być różne chemicznie i posiadać odmienną jakościowo lub ilo­

ściowo przemianę materyi. Otóż — rozu­

muje Loeb — g dy na jednę siatkówkę pada więcej światła, niż na drugą, to i pewne reakcye chemiczne, np. procesy utleniania, będą zachodziły prędzej w j e ­ dnej siatkówce, niż w drugiej; odpowied­

nio do tego je d en nerw dozna głębszych zmian chemicznych, niż drugi. Ten n ie­

jednakowy stopień podrażnienia przenie­

sie się z nerwów czuciowych na rucho­

we, a później udzieli się połączonym z niemi mięśniom. Stąd wniosek, że w razie jednakowego naświetlenia obu siatkówek sym etryczne grupy mięśni obu połów ciała będą podlegały jednakow e­

mu podrażnieniu chemicznemu, a zatem skurczą się w jednakowym stopniu; gdy zaś prędkość przebiegu reakcyi j e s t nie­

jednakowa, symetryczne mięśnie jednej połowy ciała będą czynne w większym stopniu, niż odpowiednie mięśnie drugiej połowy. Z niejednakowej działalności sym etrycznych grup mięśni obu połów ciała wyniknie zmiana kierunku ruchu zwierzęcia. Jeżeli zatem światło pada na mszyce z boku, to z pośród mięśni, powodujących obracanie się głowy lub ciała, te ulegną silniejszemu skurczowi, które leżą po stronie naświetlonej. W s k u ­ tek tego, zwierzę ustawi się w kierunku padania promieni świetlnych. Gdy to się stanie, obie siatkówki poczną otrzym y­

wać jednakow e ilości światła, a mięśnie obu połów ciała będą czynne w równej mierze. Zwierzę więc nie będzie tu już miało powodu do zbaczania od kierunku przebiegu promieni światła, bo osiągnie właściwe sobie położenie równowagi x).

!) P o ró w n a j o k reślen ie p o zy c y i ró w n o w a g i

u B o h n a (op. cit., str. 115): „N ous diro n s que la

p o sitio n d ’equilibre de 1’an im al e s t celle p o u r

(9)

N> 45 WSZECHŚWIAT 763

„Es (Tier) w ird —powiada ten a u t o r — | deshalb automatisch zur Lichtąuelle ge- fiihrt. Der Wille des Tieres, der ihm in diesem Falle die R ichtung seincr Bewe- g ung vorschreibt, ist das Licht, wie es beim Fallen des Steines oder der Bewe- g ung eines Planeten die Schwerkraft ist- !).

W celu ugruntow ania twierdzenia o che- miczneni działaniu światła Loeb przyta­

cza bardzo ciekawe fakty, dotyczące tak zw. sztucznej indukcyi prosfototropizmu 2).

Pewne małe skorupiaki (Crustacea), umie szczone w akw aryum i oświetlone j e ­ dnostronnie, nie ujaw niają zupełnie r u ­ chów tropizmowych, ale stają się n a ty c h ­ miast prosfototropizmowemi, gdy doda­

my do wody odpowiednią ilość C 0 2. Z a­

znaczyć tu muszę, że i Blaauw je s t go­

rącym obrońcą twierdzenia, iż podstawę procesów fototropizmowych stanowią zja­

wiska chemiczne 3), a wrażliwość foto- tropizmowa roślin polega poprostu na wrażliwości na działanie światła pewne­

go układu fotochemicznego. Sądzę, że obaj pomienieni badacze zanadto uprasz­

czają całe zagadnienie, bo w każdym r a ­ zie pozostaje do wytłumaczenia fakt n a j­

ważniejszy: sposób oddziaływania proce­

sów fotochemicznych na protoplazmę.

Analiza faktów doprowadziła nas do odrzucenia pojęcia duszy roślinnej. Są­

dzę, że taki wynik jedynie radować nas winien. Unikamy bowiem dalszego po­

głębiania wielkiego sm utku życia, jakim je s t nieunikniona walka o byt i płynąca stąd zagłada słabszych. W jakąż przy­

krość zamieniłaby się dla przyrodnika rozkosz odpoczynku w pogodny letni dzień na cudownym kobiercu kwieciem malowanej łąki, gdyby się okazało, że

laq u elle les p o in ts sy m e triq u e s du corps so n t e x c ite s d ’an e raa n iere id e n tią u e p ar la lum iere, p a r la g ra v ita tio n , ou p a r to u te a u tre force d u m ilieu e x te rie u r “.

!) Op. cit., str. 14.

!) Ib id em , str. 15—18.

3) Op. cit., s tr. 125.

; każda najdrobniejsza nawet roślinka czu­

je. doznaje bólu!

Życie je s t smutne. Cieszmy się, gdy możemy wykazać, że bez powodu chcia­

no smutek pogłębić.

Tadeusz K lim ow icz.

E R W I N B A U R .

C O T O J E S T C E C H A D Z I E D Z I C Z ­ NA? Z M I E N N O Ś Ć . K R Z Y W E

Z M I E N N O Ś C I .

(D okończenie).

U zwierząt nietak łatwo, ja k u roślin wpada w oko bezpośrednia zależność wła­

sności osobnika od wpływów zew nętrz­

nych. Ma to przyczyny różnorodne. Prze­

de wszystkiem przynajmniej wyżej uor- ganizowane zwierzęta są bardzo czułe na zbyt silne zmiany otoczenia. Niemożliwą je s t rzeczą hodowanie ich w warunkach tak krańcowych, ja k to łatwo czynić mo­

żna z roślinami. Prócz tego również, szczególniej u zwierząt wyższych, w b a r­

dzo szerokim zakresie zachodzi ąuasi autom atyczna stałość tych właśnie, pod względem formaty wnym najbardziej wpły­

wowych, warunków zewnętrznych. Po­

myślmy tylko np. o zwierzętach m ają­

cych stałą temperaturę ciała, o mało co- prawda zbadanej, lecz również automa­

tycznej regulacyi zawartości soli i ciśnie­

nia osmotycznego w płynie opłókującym tkanki, o regulacyi zawartości tlenu i dw utlenku węgla w płynach ciała i t. p.

Dotyczę to szczególniej młodych, we wczesnych stadyach rozwoju pozostają­

cych zwierząt, jeszcze w ciele matki zamkniętych embryonów ssaków, lub ochranianych przez skorupkę ja jk a za­

rodków ptasich i t. p. A tylko rosnące,

embryonalne części podatne są do mody-

fikacyi. Stosuje się to również i do ro ­

ślin. Jeśli — pozostańmy przy dawnym

przykładzie — przeniesiemy brodawnik

z równiny w Alpy, zmianom ulegną t y l ­

(10)

764 WSZECHSWIAT JMś 45

ko tam wyrosłe części, liście zaś i kw ia­

ty wyrosłe jeszcze na równinie nie zm ie­

nią się. Gdyby okres wzrostu brodaw- nika był zam knięty, ograniczony, j a k to widzimy u większości zw ierząt wyższych, podobne doświadczenia nad modyfika- cyami nie dałyby się tak łatwo p rzep ro ­ wadzić. W każdym razie doświadczenia można czynić i nad zwierzętami, a po­

w stały w ostatnim dziesiątku lat k ie ru ­ nek doświadczalny w zoologii, szczegól­

niej gałąź zw ana m echaniką rozwroju, wydał już wiele pięknych rezultatów^, pozwalających rozpoznać, że wszystko, co można powiedzieć o modyfikowaniu roślin, stosuje się w zasadzie i do zw ie­

rząt.

Większości z was wiadomo zapewne, że barw a skrzydeł u motyli w wysokim stopniu zależy od tem peratury, działają­

cej na poczwarki w określonych stadyach rozwoju. Tak np. poczwarki Vanessa cardui, poddane przez czas dłuższy dzia­

łaniu nizkiej tem p eratu ry , np. trzym ane przez miesiąc w lodowni o tem peraturze około 0°, dają motyle zabarwione inaczej, aniżeli poczwrarki hodowane w te m p e ra ­ tu rze pokojowej, lub podwyższonej, np.

przez kilka dni trzym ane w temp. 36°—

37°. Nad doświadczalnem o trz y m y w a ­ niem tych r a b e ra c y j“, jak n azy w ają je zbieracze motyli, wiele pracowali Dorf- meister, W eism ann, Standfuss, Fischer, Federley i inni. Tower przeprowadził nad chrząszczami analogiczne, nadzw y­

czaj staranne doświadczenia.

Godny uwagi jest również wpływ czyn­

ników odżywiania na barwę motyli. Przez karmienie gąsienic Ocneria dispar p o k a r­

mem odmiennym od zwykłego, np. liśćmi orzecha włoskiego zam iast liści dębu, można wywołać znaczne modyfikacye w ubarwieniu. Bardzo pouczające do­

świadczenia tego rodzaju zawdzięczamy Pictetowi. Pouczające są również ekspe­

ry m en ty przeprowadzone przez Babaka na larwach żaby. Jed n ę część larw ża­

bich jednakiego pochodzenia karmiono pokarm em mięsnym, drugą roślinnym.

Obie kategorye zw ierząt doskonale pro­

sperowały, uległy je d n a k znacznym mo- dyfikacyom. Gdy u kijanek karmionych

[ mięsem długość przewodu pokarmowego

j przenosiła 4,4 raza długość całego ciała, u karmionych pokarmem roślinnym była ona 7 razy większa, od długości ciała.

W podobny sposób prawdopodobnie i u ssaków pokarm pobierany w młodym wieku wpływa na względną długość prze­

wodu pokarmowego, za czem przema­

wiają np. obserwacye przeprowadzone nad kotami. Prawdopodobne je s t nadto, że kształt czaszki, a specyalnie długość py­

ska zwierząt drapieżnych podlega w mło­

dym wieku modyfikacyom zależnie od rodzaju pokarmu Ścisłych jednak do­

świadczeń w ty m kierunku wykonano dotychczas bardzo mało.

Summerowi zawdzięczamy staran n e do­

świadczenia nad podobnemi modyfika- cyami u ssaków. W ykazał on, że np.

długość ogona u myszy w znacznej mie­

rze zależy od tem peratury, w jakiej dane osobniki w yrastały. Ilość włosów je st również od tem p eratu ry zależna. Myszy hodowlane w tem peraturze nizkiej są sil­

niej uwiosione, aniżeli w wysokiej. P rzi­

bram przeprowadził doświadczenia po­

dobne nad szczurami.

To wszystko powiedziałem dla pierw­

szej oryentacyi. Dziwicie się może, że zużywam tyle czasu i słów na rzeczy, które dla wielu z was mogą się wydać zrozumiałemi same przez się, lecz te wła- śnie punkty musimy sobie jasno uświa­

domić. Pojęcia niejasne wiele już uczy­

niły złego.

Skonstatow aliśm y zatem, że to, co cha­

rakteryzuje gatunek, co się dziedziczy, je s t to zawsze określony specyficzny ro­

dzaj reakcyi na czynniki zewnętrzne. Re­

zu ltat reakcyi, t.j. własności zewnętrzne każdego poszczególnego osobnika, zależy więc od dwu rzeczy: primo, od dziedzicz­

nego specyficznego sposobu reakcyi g a­

tunku, do którego dany osobnik należy i, secundo, od warunków zewmętrznych, w ja kich osobnik ten się rozwijał.

Pierwiosnek dziedziczy więc nie ja k ą ś określoną barwę kwiatów, lecz określony sposób reagowania na przypadkowe wpły­

wy zewnętrzne taką lub inną barwą. Ten

więc sposób reakcyi, a nie barwa, jest

cechą dziedziczną, wyróżniającą różne

(11)

M 45 WSZECHSWIAT 765

rasy pierwiosnków. Tak samo określona długość ogona, określona gęstość uwło- sienia, określona długość szczęk nie są dziedzicznemi, eharakterystycznem i ce­

chami różnych ras myszy, lecz i tu dzie­

dziczy się tylko określona typowa zdol­

ność reakcyi na warunki zewnętrzne.

W arunki je d n a k zewnętrzne nigdy nie­

mal nie są zupełnie jednakie dla rozlicz­

nych osobników jednego gatunku, lub dla różnych organów jednego osobnika, i stąd pochodzi, że różne osobniki z u ­ pełnie jednolitego gatunku i różne o rg a­

ny jednego osobnika różnią się w swych cechach zewnętrznych między sobą.

Różnicami temi, powstałem! w skutek różnic w warunkach zewnętrznych, temi

„modyfikacjami" kierują swoiste zasady i prawa.

Ulubionym objektem podobnych stu- dyów stały się ziarna fasoli. Wiemy, że wielka liczba w arunków zewnętrznych wpływa na wielkość ziarn, przedewszyst- kiem najróżnorodniejsze czynniki odży­

wiania, ja k np. ilość ziarn zawartych w strąku. Jeśli w strąk u jedna tylko komórka jajo w a zostanie zapłodniona, to ziarno to lepiej odżywiać się będzie i le­

piej wyrośnie, aniżeli w razie zapłodnie­

nia większej liczby komórek jajowych.

Innym warunkiem odżywiania je st liczba liści, służących do odżywiania tego s tr ą ­ ka, a podobnych przypadkowości, wpły­

wających na wielkość ziarn, istnieje ilość nieskończona. W ymieńmy kilka z nich na chybił trafił, np. pięć następujących:

a) liczba ziarn w danym strąku, b) liczba strąków na danej gałązce, c) liczba liści na danej gałązce, d) wielkość liści,

e) stosunki oświetlenia gałązki.

Przyjm ijm y ponadto, aby zbytnio r a ­ chunku nie komplikować, że dla w szyst­

kich tych pięciu czynników odżywiania istn ieją tylko dwie alternatywy, jedna sprzyjająca wzrostowi ziarna, druga h a ­ m ująca go. Oznaczmy aużemi literami alternatyw y sprzyjające, małemi zaś h a ­ mujące, j a k następuje:

A lte rn a ty w y sp rzy ja ją ce

A. Mała liczba ziarn w strąku, B. Mała liczba strąków na gałązce, C. Duża liczba liści na gałązce, l). Liście duże,

E. Oświetlenie gałązki dobre.

A lte rn a ty w y ham ujące

a. Duża liczba ziarn w strąku, b. Duża liczba strąków na gałązce, c. Mała liczba liści na gałązce, d. Liście małe,

e. Oświetlenie gałązki złe.

Poszczególne ziarna fasoli, wyrosłe na pozostawionej samej sobie roślinie, jeśli naw et zwrócimy uwagę tylko na 5 tych czynników, będą się rozwijały w w a r u n ­ kach najrozmaitszych. Ziarno może po­

wstać w strąku np. zawierającym ziarn -wiele, który jednak je s t osadzony na g a ­ łązce o strąkach nielicznych, bogatej w liście duże, dobrze oświetlonej. Ziarno to rozwija się więc w układzie w aru n ­ ków a B C D E . Inne ziarna rozwijać się będą w układach innych, a ponieważ wymienione warunki zewnętrzne są je­

den od drugiego niezależne, istnieje więc 32 podobnych możliwych kombinacyj, z których każda je s t jednako prawdopo dobną. Rozpatrując duże liczby ziarn, np. l 000, możemy oczekiwać, że średnio V33 tych ziarn rozwijała się w każdym z tych różnorodnych układów. P rzy jm ij­

my dalej, zupełnie samowolnie, dla pro­

stoty jedynie, że każdy ze sprzyjających czynników A, B , C, D, E oznacza pole­

pszenie warunków o -)- 1 (niech np. zwięk­

sza długość ziarna o 0,1 m m ), a każdy z czynników nieprzyjaznych oznacza po­

gorszenie ich o — 1, a otrzymamy dla 32 możliwych kombinacyj następujące

„wartości układu warunków**.

W a rto ść renlizow a- M ożliw e k om binacyo n y ch przez nie ukła-

A B C D E A B C D e A R C d E A B C d e A B c D E A B c D e A B c d E

dów w aru n k ó w

5

A B c d e __________________ — 1

(12)

766 WSZECHSWIAT JM ® 45

A b C D B A b C D o A b C d E A b C d e A b c D E A b o D o A b o d E A b o d e a B C D E a B C D o a B C d E a B C d e a B o D E a B c D e a B c d E a B c d e a b C D E a b C D e a b C d E a b C d e a b c D E a b o D e a b c d E a b o d o

+

+ + + +

+

Otrzymujemy więc tylko po 1 kombi- nacyi o wartości -f- 5 i — 5, po pięć + 3 i — 3 i po dziesięć -f- l i — j; z n a­

czy to, że układy w arunków krańcowo sprzyjające lub nieprzyjazne w y stęp u ją tylko raz jeden, układy zaś w których wpływy dodatnie i ujemne mniej więcej w zajemnie się równoważą (w artości -f- l i — 1) w ystępują po razy dziesięć. Im bardziej krańcow y j e s t dany układ, tem rzadziej występuje.

Jeśli zechcemy przedstawić frekwen- cyę (częstość) występow ania różnych w ar­

tości układów w kształcie krzyw ej, to przybierze ona postać krzywej um iesz­

czonej poniżej (rys. 1).

(Fig- O-

Słyszeliśmy już, że z pewnego quan- tuni ziarn w przybliżeniu je d n ako w a licz­

ba rozwijać się m usiała w każdym z 32

rozlicznych układów warunków. W ynika więc z tego, że z danego ąuantum ziarn Vs 2 musiała w yrastać w krańcowo sp rzy ­ ja jący m układzie -f- 5, i V32 również

w układzie krańcowo niesprzyjającym

— 5, w skutek czego te wartości układów w y stęp u ją tylko raz jeden. Tymczasem w układach o wartości -|- 3, oraz — 3 rozwijało się 5/32 i, jakeśm y widzieli, w ar­

tości te w ykazują po 5 możliwych kom- binacyj; 10/32 wreszcie rozwijało się w u k ła­

dach o wartościach -j- 1, oraz — l, któ­

re też występują po 10 razy.

Gdybyśmy zamiast tylko 5 czynników zewnętrznych, wybrali liczbę ich w ięk­

szą, np. 6, to zamiast szeregu liczb i, 5, 10, 10, 5, 1, otrzym alibyśm y szereg 1, 6, 15, 20, 15, 6, 1 i każda dowolna większa liczba czynników dałaby również szeregi liczb:

l i 2 i 1 3 3 1 1 4 6 4 1 1 5 10 10 5 1 1 6 15 20 15 6 1 1 7 21 35 35 21 7 1 i U które są zupełnie identyczne z w artościa­

mi współczynników dwumianu (a -j- b)n, t. j. odpowiadają gaussowskiej krzywej prawdopodobieństwa. U lasoli zmiana wartości układów przebiega mniej więcej równolegle do zmiany wielkości ziarn, czyli ziarna wyrosłe w warunkach ko­

rzystniejszych są odpowiednio większe, w w arunkach gorszych odpowiednio mniejsze.

Ponieważ, jakeśm y widzieli, krańcowo sprzyjające układy w arunków są równie rzadkie, ja k i krańcowo nieprzyjazne, a wartości układów w ystępują tem czę­

ściej, im więcej czynniki dodatnie i u je­

mne się równoważą, należy oczekiwać, że i ziarna krańcowo wielkie i krańcowo małe będą się trafiały w ilości niewiel­

kiej, a różne między niemi znajdujące się wielkości występować będą tem czę­

ściej, im mniej są krańcowemi, t. j. im więcej zbliżają się do środka. To zw ięk­

szanie się frekwencyi (częstości) prze­

biegać musi podług krzywej podobnej do

tej, podług jakiej zachodzi zwiększanie

(13)

•Nś 45 WSZECHSWIAT 767

się frekwencyi różnych wartości układów warunków, t. j. podług krzywej prawdo­

podobieństwa.

Sprawdźmy, o ile liczby znalezione empirycznie zgadzają się z wymaganemi przez teoryę. W tym celu musimy zwa­

żyć wszystkie ziarna fasoli, pochodzące z zupełnie jednolitej grzędy, podzielić je na pewmą liczbę klas odpowiednio do ich wagi i przyjrzeć się, ile ziarn mieści się w każdej klasie. Rys. 2 daje pod posta-

liczba ziarn 7 j g 31 f f f f i g 6

(Fig- 2).

cią krzywej łrekwencyę wagi ziarn, zna­

lezioną w odpowiednich badaniach przez Jahannsena. W idać rzeczywiście wielkie podobieństwo z krzywą prawdopodobień­

stwa.

Odpowiednie dane statystyczne zebra­

no dla wielkiej liczby najróżnorodniej­

szych objektówr.

N astępująca tabelka zawiera liczby, odpowiadające, podług mych własnych obliczeń, liczbie par listeczków na liściach Sorbus aucuparia:

L iczba p a r listec zk ó w 4 5 6 7 8

F r e k w e n c ja liści 0 d a­

nej liczbie liste c z k ó w 5 59 141 61 5

Często więc znajdujem y rzeczywiście krzywe, w ykazujące wielkie podobieńst­

wo do krzywych prawdopodobieństwa.

Przełożył W. R.

I N S T R U K C Y A DLA O S Ó B O B S E R ­ W U J Ą C Y C H BOLIDY.

Obserwacya bolidów odbywa się zazwyczaj w sposób, który pozostawia dużo do ży c z e ­ nia, a to skutkiem braku odpowiednich in- strukcyj. Rozpatrując rozmaite relacye, do­

ty czą ce ukazania się godnego uwagi m e te ­ oru, można zauważyć z przykrością, jak mała jest liczba danych, zredagowanych w taki sposób, by je można było z u ż y tk o ­ wać w obliczeniach astronomicznych. To też wydało nam się rzeczą wskazaną zesta­

wić w krótkości instrukcye, które ogłosiło świeżo w tej materyi Centralne biuro m e ­ teorów, będące, jak wiadomo, in sty tu c y ą międzynarodową z siedliskiem w Hamburgu, lecz poddaną kontroli T owarzystwa astrono­

micznego w Antwerpii.

W sprawie spostrzeżeń nad meteorami je- dynemi prawie obserwacyami poważnemi są te, które mogą przyczynić się do możliwie ścisłego oznaczenia punktów ukazania się i zniknięcia, g d y tym czasem właściw ości fi­

zyczne niewielkie stosunkow o mają znacze­

nie. Otóż, czynnikiem, który przedew szyst­

kiem uderza nieprzygotow anego obserw ato­

ra, jest właśnie w ygląd bolidu, nie zaś jego położenie pozorne wśród gwiazd. Dlatego to większość relacyj, d o ty c z ą c y c h meteorów, mówi bardzo szczegółowo o blasku i barwie, niewspominając najczęściej wcale o położe­

niu, i skutkiem tego nie posiada prawie żadnego znaczenia. Oto są dane, których powinnaby dostarczyć każda obserwacya z u ­ pełna bolidu:

1) Miejsce obserwacyi. Nazwa w y sta r ­ cza, gdy chodzi o miejscowość powszechnie znaną; jeżeli jednak spostrzeżenie zostało uczynione poza obrębem takiej miejscowo­

ści, to należy wskazać odległość punktu obserwacyi oraz azym ut jeg o w zględem s ta ­ cy i najbliższej. Jeżeli bierze się współrzęd­

ne geograficzne z mapy lub atlasu, należy zawsze wskazać dokładnie źródło. N aogół, potrzebna jest także wysokość.

2) Data i godzina. Jest rzeczą b e z u ż y ­ teczną staranie się o zbytnią ścisłość godzi­

n y , ale ważną jest rzeozą podać stopień prawdopodobieństwa tej godziny. Pamiętać o dokładnem wyszczególnieniu danego u k ła ­ du godzin (czas Greenwich, E u rop y środ ­ kowej i t. p.).

3) Wielkość gwiazdowa. Za wzorce do porównania obrać te ciała niebieskie, które w chwili obserwacyi znajdują się na skle­

pieniu niebieskiem jako to: duże pla nety lub

najświetniejsze gwiazdy.

(14)

768 WSZECHSWIAT .\1> 45

4) Współrzędne drogi. Jakeśmy to po­

wiedzieli wyżej, informaoya ta jest najważ­

niejsza, i dlatego też opiszem y ją nieco szczegółowiej.

P rzedew szystkiem , ważną jest rzeczą w sk a­

zać kierunek zaobserwowanej drogi; najczęś ciej obserwator nie dostrzega bolidu w p u n k ­ cie, w którym ukazuje się on na niebie;

szczegół ten należy zawsze podać; p rzeciw ­ nie, p u n k t, w którym bolid znika, daje się zaobserwować naogół wyraźnie. Jednakże, jeżeli bolid spada poza horyzontem lub ja­

kąś przeszkodą, należy okoliczność tg za­

notować.

Zresztą, rzeczą najważniejszą jest ozna­

cz y ć ściśle położenie na niebie dwu p u n k ­ tów drogi możliwie najbardziej od siebie oddalonych, Jeżeli obserwacya odbyw a się w no cy , a niebo jest pogodne, to należy przyjrzeć się dobrze sąsiednim gwiazdom aby módz ściśle utożsam ić pewne okolice nieba z krańcami zaobserwowanej drogi, po- czem dane te należy możliwie najprędzej przenieść na mapę nieba. D rogę nakreślić należy w postaci cienkiej strzałki, w s k a z u ­ jącej zarazem i kierunek ruchu. Trzeba b ę ­ dzie też dodać, jaki stopień dokładności p rzy ­ pisuje się swojemu spostrzeżeniu.

J eżeli bolid ukazał się w dzień lub cho­

ciażby tylk o o zmroku, to oznaczenie w sp ó ł­

rzędnych; jest z konieczności daleko t r u ­ dniejsze. Trzeba się starać w skazać możli­

wie najdokładniej azy m u t, opierając się na cechach ch a ra k tery sty czn y ch krajobrazu, a także wysokość z pomocą teodolitu, sek - sta n tu albo nawet małego przenośnika opa­

trzonego ołowianką przytwierdzoną do środ­

ka (w tym ostatnim p rzypadku należy w i­

zować kierunek obserw ow any z pomocą śre­

dnicy przenośnika). Rzecz prosta, że obie t e współrzędne oznaczyć należy zarówno dla p u n k tu ukazania się jak i dla p u n k tu z n i­

knięcia.

5) Opis ma b y ć krótki, ale dokładny.

Jeżeli można, należy wyrazić średnicę w p o ­ staci ułamka średnicy księżyca. Można ró­

wnież zaznaczyć barwę i ew en tu aln e jej zmiany: prędkość, wygląd sm ugi. P o w ie ­ dzieć, czy było słychać jaki gło s.

6) Czas trwania drogi takiej, jaką się obserwowało, przyczem wyraźnie podać, czy widziało się ją w całości.

Wreszcie, obserwatorowie proszeni o nadsyłanie s w y c h spostrzeżeń pod a dre­

sem p. Bir kenstocka, dyrektora Centralnego biura m eteorów w Hamburgu, Landwehr- strasse 16.

S. B.

(Rev. scient.).

KRO NIKA NAUKOWA.

Istota prądów teilurycznych (ziemskich).

Pom iędzy różnemi punktami powierzchni zieini zachodzą różnice potencyału, które podlegają zmianom nieprawidłowym. Stąd wynikają prądy elektryczne, zwane tellu- rycznemi, które krążą po powierzchni Zie­

mi. Chcąc zmierzyć prąd telluryczny, prze­

p ły w a ją c y pomiędzy dwoma punktami Zie­

mi, u ży ć trzeba dwu elektrod zakopanych w ziemię, połączonych linią przewodzącą.

Otóż, spostrzeżenia, poczynione przez ró­

żnych obserwatorów, nie zgadzają się ze so­

bą. N ieco porządku usiłował zaprowadzić w ty m chaosie Nippoldt przez rozróżnienie linij dłu gich i linij krótkich. Pomiary prą­

dów teilurycznych na liniach długich, np.

rzędu 200 kilometrów, dają się porównywać ze sobą. Wahania prądów podlegają p e ­ w nym prawom przybliżonym. N adto, z a ­ chodzi pewna zależność pomiędzy prądami tellurycznem i a m agnetyzm em ziemskim:

zmiana dzienna składowej wschodnio-zachod- niej prądu tellu ryczn ego przypomina bardzo zmianę dzienną składowej północno - połu­

dniowej m agnetyzm u ziemskiego, i odwrot­

nie, zmiana dzienna składowej północno-po- łudniowej prądu tellurycznego podobna jest do zmiany dziennej składowej wschodnio-za- chodniej m agnetyzm u ziemskiego. Zdaniem Nippoldta, zachodzi związek pośredni p o ­ między m agnetyzm em ziemskim a prądami tellurycznemi. Wspólną przyczyną t y c h dwu zjawisk są prądy elektronowe, przepływają­

ce przez wysokie warstwy atmosfery. Zmia­

ny w natężeniu prądów elektronow ych ró­

w n ik o w y ch wywołują zmiany w składowej północno - południowej pola m agnetycznego, a ponieważ te prądy elektronowe wywołują przez in dukcyę elektrostatyczną prądy teł- luryczne wschodnio-zachodnie, przeto w szel­

kim zmianom pierwszych odpowiadają zmia­

ny drugich. Z prądami elektronowemi, k t ó ­ re powstają w płaszczyznach południkowych, związane są zmiany prądów teilurycznych północno-południow ych oraz zmiany składo­

wej wschodnio - zachodniej pola magnetycz*

nego. Gdy chodzi o linie krótkie, np. rzę­

du kilku kilometrów, nie w'dać już ani praw ogólnych, ani zmian prawidłowych. Zjawis­

ka, które dostrzegamy, zdają się nosić c e ­ chę czysto lokalną i zależą jedynie od wa­

runków meteorologicznych. Nadto, p o c h y ­ lenie linii względem poziomu ma t u znacze­

nie przeważające; naogół można zauważyć, że prąd tellu ry czn y zwrócony jest zawsze od dołu do góry jeżeli p ochylenie to prze­

nosi 6°; różnica potencyału, przypadająca

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli któreś z ćwiczeń jest za trudne- pomiń je, ale postaraj się przyjrzeć mu się dokładnie i zapamiętać technikę jego wykonania.. Po powrocie do szkoły możemy

ZaÃl´o˙zmy, ˙ze moneta byÃla symetryczna i zobaczmy, jakie jest prawdopodobie´ nstwo wypadni ecia nie mniej ni˙z 5200 orÃl´ow.. Stwierdzono, ˙ze przeci etnie 30%

Zaryzykuję stwierdzenie, że w wypowiedziach, które skonstruowane są wokół SPA [ktoś] śmieje się [z kogoś ABSTR / czegoś ABSTR] w znaczeniu ‘odpowiadać śmiechem na bodziec

Obliczyć długość najkrótszej drogi poprowadzonej po powierzchni sześcianu o krawę- dziach długości 1 i łączącej dwa przeciwległe wierzchołki tego sześcianu.. Ile

Argumentował: „Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy przestanie ćwiczyć pamięć [...] to nie jest lekarstwo na pamięć,

Przeczytaj utwór pt. „Kopciuszek” ze strony 200 i wykonaj zadania. Wpisz do zeszytu temat. uzupełniając je odpowiednio. Temat: Dlaczego utwór Charlesa Perraulta to baśń.

Jest on analizowany na przykładzie eksperymentu Lüschera, gdzie pod znakiem zapytania stawia się źródło percepcyjnego odbioru koloru, a zatem poruszana jest kwestia

Ofertę należy złożyć w formie pisemnej, w zamkniętej, nieprzezroczystej kopercie (innym opakowaniu uniemożliwiającym zapoznanie się z jej treścią przed otwarciem), opisanej