• Nie Znaleziono Wyników

To splot! : nie, to zespół naczyń połączonych! : nie, to Marcin Świetlicki!

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "To splot! : nie, to zespół naczyń połączonych! : nie, to Marcin Świetlicki!"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

to splot! nie, to zespół naczyń

połączonych!

Nie, to Marcin Świetlicki!

Marcin Świetlicki wiersze

Wydawnictwo EMG, Kraków 2011 powieści

Wydawnictwo EMG, Kraków 2011

M

arcin Świetlicki – jako poeta, pro‑

zaik, wokalista, postać popkultury, bardziej kreacja artystyczna niż rzeczy‑

wisty człowiek – jest radykalny w swych poglądach, a jego filozofia życiowa wyda‑

je się zasadzać na haśle: „Wszystko albo nic”. Zarówno z samej poezji, jak i licz‑

nych wypowiedzi metaliterackich daje się wyprowadzić podstawową opozycję:

życiopisanie albo „łatwo przetłumaczal‑

ne na wiele języków świata bajdurzenie”.

We Wstępie do tomu Wiersze Marcin Świetlicki powiada: „Trzydzieści lat pisa‑

nia wierszy to nie w kij dmuchał, praw‑

da? Trzydzieści kilka lat życia i pisania w poprzek, przeciw, na złość. Taką dro‑

gę świadomie wybrałem, choć doskona‑

le wiem, że jest to jedna z trudniejszych dróg”; bohater kryminałów hołduje zasa‑

dzie: brak zameldowania, komórki, rodzi‑

ny etc. albo sprzeniewierzenie się ideałom;

ileż to razy w wierszach i powieściach pada triumfalne „nie” – mimo chcenia –

„nie, bo nie!”. W tych opozycjach daje się

Okie M

kRyt ka

Malwina mus

OkieM kRytyka

książki

(2)

wyrwanego z takiej całości utworu. Stawkę w sporze stanowi jakość percepcji.

Mam problem z rozmawianiem o twór‑

czości Świetlickiego – szczególnie gdy od‑

powiedzieć trzeba na formułowane na‑

zbyt szybko zarzuty. Problemem nie jest brak możliwej riposty, lecz raczej – ko‑

nieczna jej rozległość. Zaczynam więc skakać z wiersza na wiersz (z wiersza na powieść, z powieści na płytę, z płyty na wywiad wraz ze zdjęciem artysty), wska‑

zując na eteryczne powiązania i relacje między tekstami. Tej rozległości nie uda‑

je się też ujawnić egzemplarycznie – tłu‑

macząc choćby, jak ważną rolę w pol‑

skiej poezji odegrał wiersz Dla Jana Pol‑

kowskiego, dopatrując się w nim źródeł, praprzyczyn, zapowiedzi wszelkich póź‑

niejszych gestów artystycznych Świetlic‑

kiego. Słowem, Świetlicki wielkim poetą jest – sromotna porażka.

Ale jak tu mówić o Trzynaście bez na‑

wiązania do wierszy Anioł / Trup, Ład‑

nienie czy Gloomy Sunday? Jak obronić wartość utworów Rozmawianie (na ko‑

niec wieku), Ohydny wiersz, Jedna linijka przeciw nocy i wielu innych bez odwoła‑

nia się do szerszego kontekstu? Jak myśleć o wierszu Melancolica bez nawiązania do kryminałów Świetlickiego, do płyty Las Putas Melancolicas? Jak wytłumaczyć ko‑

muś, kto nie był na koncercie Świetlików, przewrotność camela w ustach i ciemnych okularów na twarzy mistrza? Uważam, że o utworach Świetlickiego należy mówić, koniecznie uwzględniając skomplikowa‑

ne nawiązania i odniesienia – dopiero wtedy odsłania się szeroki, przemyśla‑

ny i konsekwentnie realizowany projekt

wieści Świetlickiego wyostrzają tę cechę jego pisarstwa.

Autor wspomina we Wstępie, że „wier‑

sze zebrane” innych poetów to „wyrok śmierci”, podczas gdy jego książka stano‑

wi jedynie „zamknięcie pewnego etapu”.

Zwykle podobne wydawnictwa pojawiają się w związku z uroczystą okazją i pełnią praktyczną funkcję – ułatwiają czytelni‑

kowi dostęp do wszystkich dzieł danego pisarza. Podobnie jest i w tym przypad‑

ku – wydanie tomów jest związane z 50.

urodzinami Świetlickiego i porządkuje cały jego dorobek poetycki wraz z wier‑

szami niepublikowanymi i rozproszonymi oraz prezentuje serię trzech kryminałów wraz z dołączonym opowiadaniem Plus nieskończoność, które w zamyśle twórcy podsumowuje całą historię. Dodatkowo jednak zbiory Świetlickiego uruchamiają (czy może ułatwiają, zachęcają do prakty‑

kowania) specyficzny dla jego twórczości tryb lekturowy – polegający na kluczeniu w obrębie odniesień i relacji interteksto‑

wych. Zbiory nie tyle spinają cały doro‑

bek poety, ile uprawomocniają pewien sposób obcowania z nim.

Publikacja, choć ułożona chronolo‑

gicznie, prowokuje do czytania w sposób nietradycyjny, nielinearny. Nagromadzenie w twórczości Świetlickiego autocytatów, autokomentarzy, aluzji i paralel sprawia, że odbiorca nieustannie wertuje księgi w poszukiwaniu źródłosłowu, po czym zastanawia się nad budowanym w ten sposób znaczeniem, nad semantyką kry‑

stalizującą się ponad pierwotnym sensem.

Kristeva wespół z Barthes’em zacierają ręce, gdy czytelnik po raz kolejny wraca

(3)

Malwina Mus

do Anioła / Trupa, za każdym razem inną drogą, za każdym razem inaczej go rozu‑

miejąc. Swoich ruchów czytelnik nie musi ograniczać do jednego tomiku poezji, ba!

jego lekturowe wędrówki z konieczności zahaczać muszą także o prozę. I czuję wy‑

raźnie, i przyznaję rację Świetlickiemu, że przyszło mu się zetknąć nie z klasycznie rozumianymi „utworami zebranymi”, ale z dziełami doskonale się uzupełniającymi;

jak dwie linie melodyczne tworzące har‑

monijną całość; jak Flip i Flap – śmieszni dopiero w duecie, jak Romeo i Julia – tra‑

giczni. Nonszalanckie „bo nie” Świetlic‑

kiego – usprawiedliwiające nieobecność w zbiorze prozy kilku tekstów, których bohaterem jest mistrz – okazuje się mieć głębszy sens, podobnie jak dopisane za‑

kończenie historii kryminalnej oraz se‑

lekcja wierszy dotąd niepublikowanych.

Tu nic nie dzieje się z przypadku, do rąk dostajemy utwory wpisujące się w prze‑

myślany projekt artystyczny Świetlickie‑

go. „Wiem, że to nie wszystko, co w życiu napisałem – wspomina poeta we Wstępie do Wierszy. – O wielu tekstach staram się zapomnieć. Albo już zapomniałem.

Ale mam nadzieję, że i tak otrzymuje‑

cie w tej chwili tak potężną dawkę Świe‑

tlickiego, że wystarczy to wam na długo”.

Wystarcza. Lektura tej poezji i prozy przynosi ambiwalentne doznania – wciąga i odpycha, fascynuje i przytłacza. Zarów‑

no liryczna, jak i prozatorska twórczość Świetlickiego portretuje w gruncie rzeczy tę samą podmiotowość, która ujawnia się także w odautorskich Wstępach. To postać ciekawa, intrygująca i nieżyciowa do bólu.

Co gorsza, ta nieżyciowość może impono‑

wać, zachęcać do naśladowania. Zazdrości‑

my podmiotowi wierszy, o którym nie ma

nic w konstytucji, zazdrościmy mistrzowi, którego prezydent Majchrowski nie zdo‑

łał objąć swoim patronatem. Potwierdza‑

ją się nasze przypuszczenia o moralności pracowników mediów – im nie zazdro‑

ścimy, utwierdzamy się za to w przekona‑

niu, że również w naszym miejscu pracy

„to szatan puszcza imejle”. Jesteśmy po stronie mistrza, który w gruncie rzeczy jest porządnym człowiekiem, utajonym romantykiem tęskniącym za dawnymi czasami, wyposażonym w uroczą czarną inteligencję i czarne poczucie humoru.

I przegranym. Kontestacja rzeczywisto‑

ści nie polega w jego przypadku na do‑

browolnym wyborze, nie jest powodem do dumy, źródłem szacunku dla samego siebie. Jej przyczyna wydaje się wynikać z tragicznego niedostosowania podmiotu do świata, z wewnętrznej, niezawinionej skazy. Bohater powieści i podmiot wierszy niejednokrotnie tęsknią za normalnością, posiadaniem rodziny, pracy, celu istnienia, zadowalaniem się przyziemnymi rzeczami, wreszcie – tęsknią za wiarą w prawdziwą miłość. Wypaczona, nieludzka optyka nie pozwala postaci zrealizować tych pragnień.

Mistrz to dorosły Kaj z baśni o Królowej Śniegu, to Abel z inicjującego Zimne kraje utworu Wstęp, zaś powieściowa trylogia i cała spuścizna poetycka Świetlickiego to zapowiedziane już wówczas „obserwowa‑

nie postępów ciemności”. Ponura histo‑

ria. Szczęśliwie, niewyczerpane pokłady autoironii, czarnego humoru i romanse autora z popkulturą sprawiają, że postę‑

py ciemności obserwuje się z perwersyjną przyjemnością, z wypiekami na twarzy.

W daleko innym klimacie utrzyma‑

ne jest wieńczące kryminalną serię opo‑

wiadanie Plus nieskończoność, pierwszy

(4)

raz opublikowane właśnie w zbiorowym wydaniu, napisane w 2011 roku, być może specjalnie na tę okazję. Jego treść jest na‑

znaczona przejmującym doświadczeniem przemijania, nieobecności wielu postaci tworzących uprzednio najbliższe otocze‑

nie mistrza (Mango, Doktor, suka), schył‑

ku legendy (niechęć do alkoholu, upadek królowej‑Ćmy), ostatnich zrywów ku ży‑

ciu (fascynacja dużo młodszą kobietą) przynoszących ostateczne rozczarowanie.

W powieści Trzynaście pada znamienne, ale i fatalne dla całej tej przesiąkniętej do cna procentami twórczości stwierdzenie: „[ … ] te różne dialogi po pijanemu się zupełnie nie liczą, po pijanemu się zupełnie nic nie liczy [ … ]”. Bohater Plus nieskończoności jest „trzeźwy jak świnia” – i w takim też stanie widma, które uprzednio przemy‑

kały jedynie cichcem koło jego nosa, tym razem odważnie, coraz śmielej ingerują w jego codzienność, niejako przeciągając żywego trupa na właściwą stronę rzeczy‑

wistości. Odwiedziny Manga – szczęśli‑

wego, że od wielu lat jest wolny – których nie było; pocztówki i piekielne pozdro‑

wienia „zza wielu granic” od Doktora;

w końcu przejście przez bramę i współ‑

istnienie z dawno odeszłymi postaciami, rozmowy w sobie tylko znanym języku…

W porównaniu do wcześniejszych części cyklu następuje tu zmiana narracji z trze‑

cio‑ na pierwszoosobową, brakuje wątku kryminalnego, dominantą staje się bar‑

dzo osobiste opowiadanie. „A opowieść to obowiązek. – mówi narrator – Już nie potrzebuję zakłamanych opowieści. [ … ] Opowieść jest podstawą, opowieść mnie niesie”. Co więcej, opowieść ta wskazu‑

je na powinowactwo kryminałów Świe‑

tlickiego z jego poezją. Można przyjąć, że

mistrz jest podmiotem wierszy w akcji, Ablem na tropie. Korzystając z tomów

dzieł zebranych, doprawdy, trudno my‑

śleć o nim inaczej.

W przeciwieństwie do prozatorskiego suplementu, Niepublikowane i Rozproszo‑

ne – rozdziały wzbogacające zbiór Wier‑

szy – nie wprowadzają radykalnie nowej jakości. Zaskakuje jednak ich obszerność – ponad setka znajdujących się tu utworów spokojnie mogłaby wypełnić co najmniej dwa odrębne tomiki poezji; a pamiętajmy, że i w tym przypadku autor nie zdecydo‑

wał się upublicznić wszystkich swoich wierszy. Świetlicki okazuje się więc twórcą precyzyjnych konstrukcji wydawniczych, twórcą niezwykle wobec siebie krytycznym.

Poetycka nadprodukcja daje mu komfort wyboru, selekcji, odrzucenia propozycji nie najwyższej próby lub odstających od całości. Stąd może wynikać tak charakte‑

rystyczna dla artysty pewność siebie, gra‑

nicząca z zarozumiałością, przejawiająca się choćby w wypowiedzi na temat książ‑

ki Nieczynny: „[ … ] sam zaprojektowałem do niej okładkę. Pewnie dlatego doczeka‑

ła się negatywnych recenzji, innych po‑

wodów nie rozumiem”; stąd też czytelnik powinien czerpać przekonanie, że w ko‑

lejnych tomikach poety nie ma wierszy niepotrzebnych, nieistotnych, niewar‑

tych uwagi. Te marginalia, uobecniona nieobecność, stanowią dowód kunsztu poetyckiego Świetlickiego – ujawniają‑

cego się na wyższych, bardziej złożonych poziomach literackiego rzemiosła.

Ledwie kilka nieznanych dotąd wier‑

szy zgrzyta w konfrontacji z całą spuści‑

zną poety. Przykładem mogą być *** [ mo‑

je zielone spodnie szerokie wilgotne i sta‑

re ] czy 14 lutego – stanowiące przebłysk

(5)

Malwina Mus

nieco odmiennej tożsamości. Garść tych nie najlepszych utworów wskazuje na dynamikę konstytuowania się podmio‑

tu – zajmują go te same sprawy, odczuwa podobne bolączki, w inny natomiast spo‑

sób je wyraża. Mniej tu pozerstwa, więcej autentyczności – nieporadnej, dość na‑

iwnej, a jednak wiarygodnej. Im więcej rozdźwięków wyłapiemy, tym ostrożniej stawiamy znak równości między Świetlic‑

kim wyczytanym a Świetlickim rzeczywi‑

stym; tym silniej zdajemy sobie sprawę, że narzucający się autentyzm jego dzia‑

łalności jest przemyślaną i praktykowaną przez dziesięciolecia kreacją.

Ciekawe wnioski nasuwają się w cza‑

sie lektury utworów pomijanych w ko‑

lejnych wydawnictwach autora Zimnych krajów. Przebijająca się dotychczas tu i ów‑

dzie awersja do służby wojskowej, w Nie‑

publikowanych staje się jeśli nie jednym z głównych problemów trapiących pod‑

miot tych wierszy, to z pewnością uniwer‑

salną tragiczną sytuacją, z perspektywy której głos mówiący chętnie opowiada o świecie i własnym życiu wewnętrznym, przez pryzmat której ustawia hierarchię wartości. Kolejne rozpoznanie potwier‑

dza intuicje Wojciecha Bonowicza, au‑

tora kompilacji Nieoczywiste: 77 wierszy religijnych Marcina Świetlickiego, na po‑

trzeby której Świetlicki udostępnił 15 nie‑

publikowanych wcześniej tekstów. Koń‑

cowe rozdziały Wierszy pokazują, że miał z czego wybierać! Trudno powiedzieć, czy bardziej zaskakująca jest ilość utworów poruszających problematykę religijną, czy ich uporczywe pomijanie w wydawanych zbiorach. To drugie zresztą znajduje uza‑

sadnienie w wersach debiutanckiego ma‑

nifestu: „od litery do Boga, to trwa krótko,

niby, / splunięcie – w poezji niewolni‑

ków”. Celowe przemilczenia komplikują przesłanie, zmuszają odbiorcę do wytę‑

żonej uwagi. Wydaje się, że szczególnie Niepublikowane, ale także Rozproszone ujawniają to, co na temat Świetlickiego zostało już powiedziane; potwierdzają trafność odczytań, które pierwotnie po‑

eta celowo zaciemniał. Konsekwencją tej samej strategii są jawne już odniesienia do Wojaczka (*** [ Oglądam plamy two‑

jej krwi miesięcznej ]), Białoszewskiego (*** [ To dlatego że umarł ]), Baczyńskie‑

go (Baczyński) i innych.

Przede wszystkim jednak wiersze nie‑

publikowane i rozproszone uzupełnia‑

ją, dopełniają, kontynuują poszczególne wątki twórczości Świetlickiego, kompli‑

kują tryb lekturowy przez wprowadzenie nowych odniesień. Jak zauważa we Wstę‑

pie sam poeta: „Niektóre z tych niezna‑

nych wierszy aż proszą się, żeby znaleźć się w Zimnych krajach lub Schizmie [ … ].

Niektóre z tego rozdziału nie są rewelacyj‑

ne, ale pozostawiłem je, bo dokumentują czasy, w których powstały”. Część z nich stanowi wariację na temat już porusza‑

ny, dzieląc tytuł z wydanymi wcześniej utworami (jak np. Początek, Czwartek, Świerszcze, Lusterko). Co istotne, każdy z tych wierszy jest opatrzony roczną datą powstania, dzięki czemu możemy przy‑

glądać się wędrówkom metafor i ewo‑

lucji twórczości Marcina Świetlickiego.

I tak we fragmencie wiersza Dzieje się!

z 1980 roku („ona jest anioł / a ja jestem szpieg”) znajdziemy zalążek projektu roz‑

winiętego w 2003 roku w tomie Nieczyn‑

ny – pod postacią utworu Anioł / trup („Ty jesteś anioł / Ja jestem trup”); zaś puenta wiersza M – z 2003 roku („I obserwować

(6)

jak narasta jasność”) w oczywisty sposób odsyła do zakończenia utworu otwierają‑

cego debiutancki tom Świetlickiego. Takie przykłady można by mnożyć.

Symultaniczna, splatająca prozę i po‑

ezję lektura, jaką ułatwia zbiorowe wydanie wierszy i powieści Świetlickiego, mogła‑

by być jednak uzupełniona o dodatkowe komponenty. Ich nieobecność wyostrzają słowa autora, który przyznaje: „W tej książ‑

ce są wiersze i piosenki. Właściwie prze‑

stałem już dobrze rozróżniać co jest czym, myślę, że nie ma to żadnego znaczenia”.

Projekt artystyczny Świetlickiego śmiało wykracza poza ramy literatury, co jednak nie znajduje odzwierciedlenia w dwuto‑

mowym wydawnictwie. Tymczasem ze‑

spół Świetliki funkcjonuje tak długo, jak długo Świetlicki wydaje tomiki poetyckie, a dla wielu odbiorców właśnie muzyczne wykonanie utworu jest uprzednie wobec jego literackiego odpowiednika. Naprawdę nie potrafię dziś przeczytać Filandii czy Delikatnienia głosem własnym, nie zaś Bogusława Lindy; niezmiernie trudno myśli mi się o Ładnieniu czy Olifancie bez podkładu muzycznego. Czy należy pięt‑

nować te barbarzyńskie nawyki? Chyba nie, skoro nawet świat przedstawiony po‑

wieści kryminalnych, nierealizowanych przez autora na estradzie, przesiąknięty jest muzyką; skoro liczba płyt w miesz‑

kaniu mistrza wprawia w osłupienie jego gości; skoro czytelnik dostaje listę ulubio‑

nych zespołów bohatera, informowany jest o tytułach piosenek, którymi mistrz wypełnia przestrzeń swojego mieszkania, swojego umysłu. Po co obarczać odbiorcę nazwami „nieznanych nikomu zespołów”, jeśli nie po to, by mógł się z nimi zapoznać (polubić bądź nie), uzupełnić wiedzę na

temat mistrza, jego preferencji, nastroju, posłuchać ich jako podkładu do lektu‑

ry. Byłoby naprawdę miło, gdyby czytel‑

nik zebranych dzieł Świetlickiego dostał w pakiecie także dyskografię Świetlików.

Z pewnością wzbogaciłoby to jego lekturę, otworzyło nowe ścieżki, by mógł po nich dłużej jeszcze kluczyć.

Oczywiście, wydawnictwo płytowe to zupełnie inna bajka, rzecz trudna do reali‑

zacji, rozumiem. Nie tak łatwo jest mi jed‑

nak usprawiedliwić kolejne rozczarowanie, wynikające tym razem z niezamieszczenia w edycji zbiorowej okładek oryginalnych książek. Szczególnie w przypadku tomi‑

ków poetyckich, okładki – jak mi się za‑

wsze wydawało – odgrywają u Świetlickie‑

go ważną rolę, stanowią integralną część całości. Sam autor w słowie wstępnym wspomina pirackie wydanie 37 wierszy o wódce i papierosach „z jakimiś dziw‑

nymi okładkami”, zaś o zbiorze Nieczyn‑

ny, jak wspomniałam, pisze: „Ta książka to ewenement – sam zaprojektowałem do niej okładkę”. Sprawa widocznie leży mu na sercu. I w tym przypadku daję się ostatecznie udobruchać – tomiki pozba‑

wione cezury w postaci okładki wyzby‑

wają się swojej odrębności, zachęcają do tego, co – jak podkreślam – najcenniej‑

sze w tym zbiorze, a mianowicie do nie‑

skrępowanych, lekturowych wycieczek intertekstowych.

W ostatecznym rozrachunku uważam dzieła zebrane Świetlickiego za udaną i potrzebną propozycję wydawniczą. Ta edycja pozwoliła mi inaczej spojrzeć na wiersze i prozę autora, dojrzeć coś, czego istnienie wcześniej zaledwie przeczuwa‑

łam – literacki zespół naczyń połączo‑

nych, wzajemnie się warunkujących. Od

(7)

tej chwili dwa opasłe tomy stały się labi‑

ryntem, po którym błąkam się, coraz to innymi ścieżkami docierając do głównych punktów orientacyjnych tej twórczości.

A ileż przy tym zabawy i satysfakcji, hoho!

Wydaje się, że Świetlicki tak zaprojek‑

tował swój artystyczny świat, by czytelnik mógł traktować prozę jako komentarz do poezji (i odwrotnie), kontrolować wia‑

rygodność opisanych w niej szczegółów, słuchać płyt ze zbiorów mistrza i prze‑

siadywać w tych samych co on knajpach;

być świadkiem koncertów, podczas któ‑

rych człowiek o aparycji bohatera powie‑

ści wykonuje muzyczne realizacje swoich wierszy. Wchodzę w to z entuzjazmem i trudno mi postrzegać pojedyncze utwo‑

ry Świetlickiego w sposób autonomiczny.

Wszystko albo nic.

Malwina Mus

tomasz cieślak‑sokołowski

Cytaty

Powiązane dokumenty

Warto również pamiętać, że nagroda jest najbardziej skuteczna, gdy stosuje się ją w sposób rozsądny (nie tylko wtedy, gdy zdarzy się nam być w dobrym nastroju, lub odwrotnie

Wolontariat jaki znamy w XXI wieku jest efektem kształtowania się pewnych idei.. mających swoje źródła już w

Częstość występowania zespołu Mauriaca zmniej- szyła się zdecydowanie, jednak nadal opisywano po- jedyncze jego przypadki.. Dzieci z T1DM i złą kontrolą metaboliczną nadal

Ostatnio, rok temu w Centrum Sztuki Wspołczesnej na Zamku Ujazdowskim w Warszawie odbyła się największa jak dotąd wystawa Tadeusza Rolke na która złożyło

Jak twierdzi archeolog Maciej Szyszka z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, który przyczynił się do odkrycia owej piwnicy, pierwotnie budowla ta była jadalnią i kuchnią, w

Przyznali otwarcie, że podczas pandemii sektor ochrony zdro- wia stanął przed nowymi obowiązkami i wyzwaniami – chociażby zapewnienia bezpieczeństwa epidemio- logicznego, co

Osiem lat temu CGM Polska stało się częścią Com- puGroup Medical, działającego na rynku produk- tów i usług informatycznych dla służby zdrowia na całym świecie.. Jak CGM

Zastanów się nad tym tematem i odpowiedz „czy akceptuję siebie takim jakim jestem”?. „Akceptować siebie to być po swojej stronie, być