• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXII. te 41 (1124).

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXII. te 41 (1124)."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

te 41 (1124). Warszawa, dnia 11 października 1903 r. Tom XXII.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " . W W a r s z a w i e : rocznie rub. 8 , kw artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : roczn ie rub. 10, półroczn ie rub. 5.

Prenum erować m ożna w R ed ak cyi W szech św iata

i w e w szystk ich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed ak tor W s zech św ia ta przyjm u je z e sprawam i redakcyjnem i codziennio od godzin y 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A IWr. 118.

W I L L I A M C R O O K E S .

N O W E P O G L Ą D Y N A M A T E R Y Ę .

U R Z E C Z Y W I S T N I E N I E M A R Z E Ń ')

Przez w iek blizko, ludzie, poświęcający się nauce, m arzyli o atomach, cząsteczkach, cząst­

kach ultraśw iatow ych i snuli przypuszczenia co do początków m ateryi, dzisiaj zaś zaszli w swych spekulacyach tak daleko, że p r z y j­

mują m ożliwość rozkładu pierw iastków che­

m icznych na prostsze fo rm y m ateryi albo nawet rozdrobnienia ich w szystkich na d rga ­ nia eteru lub energię elektryczną.

T e marzenia b y ły głów n ie udziałem an gli­

ków, a spekulacya nasza i w yobraźnia śmia­

ło posuńmy się do rozmiarów, zadających niemal kłam naszemu charakterowi narodu czysto praktycznego. Odrzucono pojęcie ta­

jem nic niezbadanych. Tajem nica jes t pro­

blematem do rozwiązania — „ i tylk o Człowiek jeden m oże zapanować nad N iem ożliw em w.

P o w ia ł świeży, tętniący życiem prąd w kie­

runku postępu. N asi fizy cy przekształcili swe poglądy na budowę m ateryi i nowe po­

w zięli pojęcia w kw estyi złożoności, jeżeli ju ż nie istotnej rozkładałności pierwiastków

chemicznych. A b y dowieść, ja k daleko ubieg­

liśm y na tej now ej, obcej drodze, ja k olśnie­

wające są dziw y, oczekujące badacza, m oże­

m y tylk o wspomnieć: m ateryę w stanie czw artym skupienia, genezę pierwiastków, istnienie ciał mniejszych od atomu, atomo­

w y charakter elektryczności, pojęcie elektro­

nu, nie m ówiąc ju ż o innych świtających cudownych zagadnieniach i dalekich od w y ­ tyczn ego kierunku dążeń naukowych, prze­

jaw iających się zazw yczaj w chemii angiel­

skiej .

Najwcześniejszą wzm iankę w wieku ostat­

nim, nasuwającą m yśl o m ożliwości złożonej natury metali, spotykam y w odczycie Da- v y e g o ’ ) w R o y a l Institution. W tym to pam iętnym odczycie D a vy czynił przypusz­

czenia co do istnienia pewnej substancyi, wspólnej w szystkim metalom, i oświadczył, że „jeżeli takie uogólnienia zostaną stw ier­

dzone faktam i, w yniknie stąd nowa, wielka filozofia. W łączeniu się różnych ilości dwu lub trzech gatunków m ateryi ważkiej może­

m y upatrywać przyczynę, dla której istnieje cała różnorodność ciał m ateryalnych, będąca w związku z ich budową".

W r. 1811 D a v y 3) znowu w yp ow iedział m yśl swoję w sposób następujący: „B y ło b y bezcelowem spekulować nad następstwami

*) Odczyt, wygłoszony na Y kongresie chemii stosowanej w Berlinie.

*) Dzieła H. Davyego, t. V I I I , str. 325.

2) Loc. cit. t. V I I I , str. 320.

(2)

W S Z E C H Ś W I A T

takiego postępu w chemii, ja k rozkładu i zło ­ żenia metali... Jest obow iązkiem chemika być śm iałym w poszukiwaniach. Badacz nie powinien uważać problem atów za niedo­

stępne tylk o dlatego, że jeszcze nik t ich nie rozwiązał; nie pow inien rów nież zapatryw ać się na nie, ja k na coś nierozum nego, pon ie­

waż nie zgadzają się z opinią ogółu. N a le ży mu uprzytom nić sobie, ja k to nieraz w iedza sprzeciwia się temu, co w yd aje się być kw e- styą doświadczenia. Dociekanie, czy m etale m ogą się dać rozłożyć i tw o rz y ć na n o ­ wo, oto w ielkie zadanie praw d ziw ej filo- z o fii“ .

D a y y pierw szy u żył około r. 1809 term inu

„m aterya prom ieniująca11 („R a d ia n t M at- te r £<), lecz g łó w n ie w zw iązku z tem, co obecnie n a zyw am y prom ieniowaniem . B a ­ dacz wspom niany zastosował p o w y ższy w y ­ raz i w innem znaczeniu i następujące zda­

nie 1) zaw iera przepow iednię dzisiejszego elektronu: „G d y b y cząstki g a zów m o g ły p o ­ ruszać się w przestrzeni w olnej z szybkością praw ie nieskończenie w ielką, to znaczy stać się m ateryą promieniującą, w te d y w y t w a ­ rza łyb y one różne gatunki prom ieni, nace­

chowane w łaściw em sobie działaniem 41.

W swych w ykładach „O ogólnych własno­

ściach m ateryi44 w r. 1816 w R o y a l Institu- tion, F araday, dru gi chem ik obdarzony u m y­

słem przenikliw ym , u żył podobnego term inu w zdaniu : „Jeżeli w yobrazim y sobie zmianę posuniętą do granic tak od ległych od stanu gazow ego, ja k ten jest dalekim od stanu ciekłego i je ż e li rów nież w eźm iem y pod u w a­

g ę proporcyonalny w zrost zm odyfikow anych własności, w m iarę posuwania się zm iany, w tedy, może, dotrzem y do gran ic n iezbyt odległych od m ateryi prom ieniującej, jeż e li w og óle m ożem y stw orzyć sobie o tem ja- kieśkolwiek pojęcie; i podobnie ja k w pierw - szem stadyum przem iany w iele cech za g in ę­

ło, tak i tutaj zniknie większa jeszcze ich ilość". Z now u w jed n ym ze swych d a w n iej­

szych odczytów , F ara d a y zaznacza m yśl na­

stępującą : „Obecnie poczynam y n iecierpli­

w ić się i pragnąć now ego stanu p ierw ia st­

k ów chemicznych. R ozk ładać metale, p rz e ­ kształcać je i urzeczyw istnić, uważane n ie­

gdyś za absurd, pojęcie transmutacyi, oto są

l) Loc. cit. t. V I I I , str. 349.

problem aty, dane obecnie chem ikowi do roz­

w iązania44.

L e c z Faraday odznaczał się zawsze śmia­

łością i oryginalnością w poglądach swych na teorye ogólnie uznane. W r. 1844 badacz ten m ów i: „Mniemanie, że chemia fizyczna musi koniecznie opierać się na atomach, jest obecnie bardzo powszechne; zatem najpierw w iele atom ów pierwiastkow ych, poczem ato­

m y złożone i skomplikowane. System w obrę­

bie systemu, ja k niebo gwiaździste, może być praw d ziw ym , lecz m oże b yć także naj­

zupełniej błędnym 1'.

W rok później Faraday zad ziw ił świat pracą, której nadał tytu ł „ 0 m agnetyzowa- niu światła i o blasku m agnetycznych linij s iły 44 („O n the M agnetisation o f L ig h t and the Illum ination o f the Magnetic, Lines o f F o rc e 44). P rzez lat 50 tytu ł ten b y ł niezro­

zum iały i policzony na karb entuzyazmu lub pogm atw ania pojęć. L ecz dzisiaj zaczynam y spostrzegać całą doniosłość marzeń F a ra ­ daya.

AV roku 1879 w odczycie, w ygłoszon ym w S h effield wobec B ritish Association x) przypadło m i w udziale wskrzesić „m ateryę

j prom ieniującą14. W ystą p iłem w ted y z teo ­ ryą, że podczas zjawisk, zachodzących w rur­

ce próżniow ej o w ielkiem rozrzedzeniu, cząst­

ki, tw orzące prąd katodalny, nie są ani sta­

łe, ani ciekłe, ani też gazow e, nie składają się z atomów, przepędzanych przez rurę i po­

wodujących efek ty świetlne, mechaniczne lub elektryczne tam, gdzie uderzą, „lecz, że przedstaw iają one coś daleko m niejszego od

j atom ów —ułamki m ateryi, ciałeczka ultra- atom owe, cząstki drobniutkie, daleko m n iej­

sze, daleko lżejsze od atomów, objekty, k tó­

re zdają się być cegiełkam i, z których atom y są zbudow ane14 2).

Objaśniałem dalej, że własności fizyczn e m ateryi promieniującej są wspólne całej ma­

tery i w stanie tak małej gęstości. „C zy gaz, poddany pierw otnie doświadczeniu, będzie w odorem , dwutlenkiem w ęgla lub p o w ie­

trzem atm osferycznem, zawsze zjaw iska fos-

') „British Association Reports11, Shefield Meeting, 1879. Chemical News, t. X L , str. 91.

Phil. Trans. Roy. Soc. 1879. Part I, str. 585.

Proc. Roy. Soc.,‘ 1880, Jfi 205, str. 469.

2) Sir 01ivier Lodge. Naturę, tom L X V I I , str. 451.

(3)

M 4 1 W S Z E C H Ś W I A T 6 2 7

forescencyi, zboczenia m agnetycznego i t. d.

są identyczne". A oto słowa moje, pisane blizko przed ćw iercią wieku : „D otknęliśm y w rzeczy samej granic, gdzie m aterya i siła zdają się zlew ać obopólnie l), dotknęliśm y ciemnej krainy, leżącej m iędzy znanem a nieznanem. Śmiem sądzić, że największe problem aty naukowe przyszłości znajdą swe rozwiązanie na tych kresach, a nawet poza niemi; tutaj, zdaje mi się, tkw ią ostatecznie realności subtelne, daleko sięgające, pełne d ziw ó w 11.

N ie minął j eszcze rok 1881, g d y J. J. Th om ­ son stw orzył podw aliny teoryi elektro-dyna- micznej. W artykule, wielce udatnym, w Phi- losophical Magazine, Thomson objaśniał fos- forescencyę szkła, pod w pływ em prądu ka- todalnego, raptow nem i zmianami w polu m agnetycznem , spowodowanem i przez na­

g łe zatrzym anie cząstek katodowych. P o ­ wszechnie p rzy jęty obecnie pogląd, w edług którego pierw iastki chemiczne pow stały z je d ­ nej substancyi pierw otnej, został w raz z teo- ryą genezy pierw iastków um otyw ow any przezem nie w r. 1888 wówczas, g d y byłem prezesem Tow a rzystw a Chemicznego 2). M ó­

w iłem w tedy o „nieskończonej liczbie nie­

zmiernie, ostatecznie, a raczej najostatecz- niej... m ałych cząstek, wyrastających stop­

niow o z m g ły bezkształtnej i poruszających się z niepojętą szybkością w e wszelkich kie­

runkach

R ozw ażając niektóre własności pierw iast­

ków rzadkich usiłowałem wykazać, że ato­

m y pierw iastków nie mogą być obecnie ta­

kie same, ja k w tedy, g d y dopiero co zostały w ytw orzon e, że ruchy pierwotne, które sta­

nowią o istnieniu atomu, m ogą pow oli ule­

gać zm ianie i że nawet ruchy wtórne, które w ytw arzają w ielkie efekty, dostrzegalne dla nas, ja k świetlne, chemiczne, elektryczne i t. d., m ogą zm ieniać się w nieznacznym stopniu; wskazałem wówczas również praw ­ dopodobieństwo, że atom y pierwiastków chemicznych nie są wieczne w sw ym bycie, lecz dzielą z resztą tw orów los zaniku i śmierci.

') „M aterya jest tylko rodzajem ruchu (Proc.

fio y. Soc., 205, str. 472).

2) „Pres. Address to Chem. Soc.“ , 28 marca 1888 r.

T ę samę m yśl rzuciłem w odczycie, w y ­ głoszonym wobec R o y a l Institution w ro­

ku 1887, w którym utrzym yw ałem , że cię­

żary atom owe nie przedstaw iają ilości nie­

zmiennych. M ogę tu p rzytoczyć H erberta Spencera, Beniam ina Brodiego, prof. Graha­

ma, G rzegorza Stockesa, W illia m a Thom so­

na (obecnie lorda K e lvin a ), Norm ana Loc- kyera, Gladstona i w ielu innych uczonych angielskich, na dowód, że pojęcie, nieko­

niecznie rozkładalności, lecz w jakim kolw iek stopniu złożonej natury naszych rzekom ych pierwiastków, było oddawna „w pow ietrzu 1' w iedzy, czekając, b y wstąpić w ściślej okre­

śloną form ę rozwoju. Nasze um ysły stop­

niowo p rzyzw yczaiły się do pojęcia genezy pierwiastków i w ielu z nas w natężeniu oczekuje pierwszego przebłysku rozkładu atomu chemicznego. Jesteśmy żądni wstą­

pienia na p ró g tajemniczej dziedziny, zbyt skw apliw ie nazwanej „N ieznaną i N iepozna­

w alną" .

Inna faza „m arzeń“ w ym aga teraz naszej uwagi. Przystępu ję do pierwszych przeja­

w ów elektrycznej teoryi m ateryi. P o m ija ­ jąc nieokreślone spekulacye Faradaya i bar­

dziej pozytyw n e W iliam a Thomsona, znaj­

dujem y najpierwsze w yraźne zarysy tej teo­

ry i w czasopiśmie F o rtn igh tly R e v ie w z czerwca 1875 r. w artykule Clifforda, czło­

wieka, który wespół z innym i pionierami w ied zy podzielił „najwznioślejsze nieszczę­

ście urodzenia się przed swoim czasem11.

„Jest w iele słusznych p ow od ów — rzekł C lif- fo r d — by mniemać, że każdy atom m ateryi nosi na sobie pewną dozę prądu elektrycz- nego, jeżeli tylk o nie składa się całkowicie z tego prądu“ .

W r. 1886, g d y byłem przewodniczącym sekcyi chemicznej w British Association, na­

kreśliłem obraz stopniow ego tworzenia się pierw iastków chemicznych przez oddziały­

wanie trzech fo rm energii — elektryczności, chemizmu i tem peratury— na „m g łę bez­

kształtną11 (protyłow ą 1), w której cała ma-

Potrzeba nam tutaj wyrazu analogicznego ze słowem protoplazma, by wyrazić pojęcie po­

czątkowej, pierwotnej materyi, istniejącej przed ewolucyą pierwiastków chemicznych. W yraz, któ­

rego użyłem, składa się z irpó (dawniejszy od— ) 5Ay] (substancya, z której rzeczy są wytworzone).—

Odczyt wspomniany był umieszczony w przekła­

(4)

6 2 8 W S Z E C H Ś W I A T J\fo 4 1

terya znajdow ała się w stanie przed atom o­

wym , potencyalnym raczej niż aktualnym . W tym schemacie pierw iastki chem iczne za­

w dzięczają swą trw ałość tej okoliczności, że są one w ynikiem w a lk i o b y t,— rozw oju, w duchu D arwina, przez ew olucyę che­

m iczną,—praw a do życia tw orów najsilniej­

szych. Pierw iastki o najm niejszym ciężarze atom ow ym pow stały najpierw, p ó źn iej— ob­

darzone średnim ciężarem, a w reszcie p ier­

w iastki o ciężarach atom ow ych największych, ja k tor lub uran. M ów iłem o „punkcie dyso- cy a cy i11 pierwiastków . „C o nastąpi po ura­

n ie ? "— zapytałem ; i dałem w tedy odpow iedź:

„W y n ik ie m najbliższego stadyum będzie . . . tw orzenie się zw iązków , których dysocyacya nie leży poza obrębem sił, zaw artych w na­

szych ziemskich źródłach ciepła“ . M arzenia z przed lat niespełna dwudziestu, lecz m a­

rzenia, które z dnia na dzień zbliżają się ku zupełnemu urzeczywistnieniu. U dow odn ię wkrótce, że rad, pierw iastek następujący za­

raz po uranie, dysocyuje się istotnie i samo­

dzielnie.

Id ea jednostek lub atom ów, elektryczności, idea, która dotychczas unosiła się niedości­

gła, podobnie ja k hel w słońcu, może być obecnie sprowadzona na grunt stały i pod­

dana próbie doświadczenia. F ara d a y *),

dzie H. Silbersteina w tomie V I Wszechświata, str. 82 i nast.

') „Równoważne ciężary ciał przedstawiają poprostu ich ilości, które zawierają równe ilości elektryczności: właśnie elektryczność rozstrzyga o liczbie równoważnej, gdyż ona to rozstrzyga o sile wiązania. Albo, jeżeli przyjm iem y teoryę atomową, wówczas atomy ciał ważące się ze sobą w swem zwykłem działaniu chemicznem, posiada­

ją, związane z niemi w sposób naturalny, równe ilości elektryczności14.— Faraday. „Poszukiwania doświadczalne nad elektrycznością11 str. 869, sty­

czeń 1834.

„ T ę określoną ilość elektryczności nazwiemy ładunkiem cząsteczkowym. G dyby ten ładunek był znany, stanowiłby on najbardziej naturalną jednostkę elektryczności44.— Clerk M axw ell. Tra­

ktat o elektryczności i magnetyzmie („T rea tise on Electricity and Magnetism44). W y d . I, tom 1, 1873; str. 311.

„Natura obdarza nas prostą, określoną ilością elektryczności.. . Na każde wiązanie chemiczne, które zostało rozerwane w elektrolicie, wypada pewna ilość elektryczności, przebiegająca elektro­

lit, która jest we wszystkich przypadkach tą sa­

mą14.— G. Johnstone Stoney. O jednostkach fizycz-

W . W eber, Laurentz, Gauss, Zollner, Hertz, Helm holtz, Johnston Stoney, 01iver Lod ge, wszyscy oni przyczyn ili się do rozw oju tej idei, przynależnej pierwotnie W eberow i; p rzy­

brała ona form ę konkretną, g d y Stoney w y ­ kazał, że praw o elektrolizy Faradaya pocią­

ga za sobą istnienie pewnego określonego ładunku elektryczności, zw iązanego z jona­

mi m ateryi. T en określony ładunek Stoney nazw ał elektronem. W niedługim czasie po nadaniu powyższej nazw y znaleziono, że elektrony m ogą istnieć oddzielnie od ma­

teryi.

W r. 1891, w m ojej m owie inauguracyj- nej, którą w yp ow iedziałem w charakterze przew odniczącego Instytu cyi inżynierów- elektrotechników (Institution o f Ełectricał Engineers) ’ ), w ykazałem , że prąd promieni katodalnych w pobliżu bieguna odjem nego jes t stale odjem nie naelektryzow any, g d y reszta zawartości w rurze odznacza się elek­

trycznością dodatnią i objaśniłem, że „p o ­ dział cząsteczki na gru p y atom ów elektrodo- datnich i elektroodjem nych jest niezbędny dla ścisłego wytłum aczenia genezy pierwiast­

k ó w 44. W rurze próżniowej biegun odjem ny jest dla elektronów punktem wejścia, g d y biegun dodatni stanowi dla nich punkt w y j­

ścia. T ra fia ją c na ja k ie ciało fosforyzujące, np. ziem ię ytrow ą, zbiór cząsteczkowych re­

zonatorów Hertza, elektrony w ytw arzają drgnienia, w liczbie około 550 bilionów na sekundę, w yw ołu jące fale eteru o przyb liżo­

nej długości 5,75 dziesięciom ilionowych m i­

lim etra i sprawiającej w oku wrażenie św ia­

tła b a rw y cytryn ow ej. Jeżeli jednak elek­

tron y uderzają o ja k i m etal ciężki lub inne

nych przyrody. („O n the Physical Units of Natu­

r ę 44). Zjazd tow. „British Association44. 1874.

„T a sama określona ilość dodatniej lub odjem- nej elektryczności posuwa się zawsze z każdym jonem jedno wartościowym lub z każdą jednostką powinowactwa j onu wielo wartościowego11.— Helm- holtz. W yk ła d y o Faradayu. 1881.

„K a żd y atom-monada jest związany z pewną określoną ilością elektryczności; każda dyada po­

siada dwa razy tak w ielką ilość elektryczności, każda tryad a— trzy razy i tak dalej14.— 0 . Lodge.

0 elektrolizie. („O n Electrolysis44. British Asso­

ciation Report. 1885).

*) „Electricity in Transitu: from Plenum to Vacuum“ . (Journ. Inst. Electr. E n g. tom X X , str. 10, 1891).

(5)

JSB 4 1 W S Z E C H Ś W I A T 6 2 9

ciało, nie posiadające zdolności fosforescen- cyi, w tedy w yw ołu ją one fale eteru daleko częstsze niż świetlne i nie stanowią drgnień ciągłych, lecz, w edług G rzegorza Stockesa, pojedyńcze uderzenia lub oderwane pchnię­

cia, które odpow iadają raczej tonom nie­

zgodnym niż harm onijnym dźwiękom mu­

zycznym .

W trakcie tej przem ow y wykonałem do­

świadczenie, które m iało w ykazać dysocya- cyę srebra na elektrony i atom y dodatnie.

B iegun b y ł zrobiony ze srebra, a w blizkości, nawprost niego, umieściłem płytk ę z miki, posiadającą otw ór w środku. W rurze w y ­ tw orzyłem bardzo silne rozrzedzenie. P o połączeniu biegunów z cewką elektrony po­

częły odryw ać się w e wszelkich kierunkach od srebra, które było odjemnem, i przecho­

dząc przez otw ór w ekranie m ikow ym , tw o ­ rzy ły świecącą, fosforyzującą plamę na prze­

ciw ległym końcu rury. Działanie prądu przedłużono na kilka godzin w celu ulotnie­

nia pcw nej części srebra. Można było w i­

dzieć, że srebro osadziło się na ekranie z m i­

ki, tylk o w bezpośredniem sąsiedztwie bie­

guna; dalszy natomiast koniec rury, który pod w p ływ em uderzania elektronów żarzył się w przeciągu kilku godzin, b ył w olny od osadu srebra. Zachodzą więc tutaj w spół­

rzędnie dw ie sprawy. Elektrony, lub mate­

rya promieniejąca, oderwane z bieguna od- jem nego, uderzając o szkło, pow odow ały je ­ g o świecenie światłem fosforescencyi. R ó w ­ nocześnie ciężkie, dodatnie jo n y srebra, uwolnione od elektronów odjem nych i ule­

gające w p ływ ow i siły elektrycznej, również od ryw ały się i osadzały w stanie m etalicz­

nym w blizkości bieguna. T a k osadzone j o ­ n y metalu w yk a zy w a ły we w szystkich ra­

zach elektryczność dodatnią ').

W latach 1893, 1894 i 1895 nagłym bodź­

cem do doświadczeń elektrycznych w próż­

ni stały się, ogłoszone w Niem czech, w y ­ datne rezultaty, otrzym ane przez Lenar- da i Rontgena, k tórzy w ykazali, że zja w i­

ska, zachodzące zew nątrz rury przew yższa­

ją, pod w zględem doniosłości, procesy, ob­

serwowane wew nątrz. N ie będzie to prze­

sadą, g d y powiem , że od tej chw ili to, co

') Proc. P o y . Soc., t. L X I X , str. 421.

przedstawiało dotychczas hypotezę nauko­

wą, stało się trzeźw ą rzeczywistością.

W r. 1862 Faraday długo i skwapliwie szukał śladów dostrzegalnego związku mię- I dzy m agnetyzm em a światłem , związku, którego istnienie p rzew idyw ał w r. 1845.

L ecz środki doświadczalne Faradaya b y ły zbyt słabe i dopiero w r. 1896 Zeeman do­

wiódł, że pole m agnetyczne może oddziały­

wać na linię widma. L in ia w idm ow a jest w ynikiem ruchu elektronu, działającego na eter, który m oże się poruszać lub być w pra­

w ion y w ruch nie inaczej, ja k tylk o pod w pływ em elektronu. Pole m agnetyczne roz­

kłada ten ruch na inne ruchy składowe, nie­

które w olniejsze inne znów szybsze, i spra­

wia w ten sposób, że pojedyńcza linia w id ­ m owa rozszczepia się na kilka linij o w ięk­

szej lub mniejszej łam liwości, niż linia ma­

cierzysta.

D oniosły postęp w ied zy teoretycznej jest dziełem Dewara, następcy Faradaya w kla­

sycznych pracowniach R o y a l Institution.

W krótce po odkryciach R ontgena D ew ar znalazł, że właściw a nieprzezroczystość (nie- przepuszczalność) ciał dla prom ieni R o n tg e­

na jest proporcyonalna do ich ciężarów ato­

mowych. Badacz wspomniany b ył pierw ­ szym, który zastosował to prawo do w y ­ świetlenia pewnej roztrząsanej kwestyi, od­

noszącej się do argonu. A rg o n stosunkowo trudniej przepuszcza promienie Rontgena, niż tlen, azot lub sód. Stąd D ew ar w y ­ wnioskował, że ciężar atom ow y argonu przedstawia podw ójną wartość je g o gęstości odniesionej do wodoru. W ob ec badań dzi­

siejszych nad budową atomów, nie sposób nie ocenić należycie doniosłości pow yższego odkrycia.

W r. 1896 Becquerel, prowadząc dalej m i­

strzowską pracę w zakresie fosforescencyi, rozpoczętą przez swego własnego ojca, w y ­ kazał, że sole uranu w ysyła ją stale emana- cye (w y p ły w y ), które mają zdolność przeni­

kania substancyj nieprzezroczystych, oddzia­

ływ an ia na płytk ę fotogra ficzn ą w zupełnej ciemności i w yład ow yw an ia elektrometru.

Em anacye te, znane pod nazwą prom ieni Becąuerela, zachowują się pod pewnym w zględem ja k prom ienie światła, lecz jed n o­

cześnie są podobne także do prom ieni R o n t­

gena. Ich charakter realny został dopiero

(6)

6 3 0 W S Z E C H Ś W I A T JSIÓ 4 1

niedawno ugruntowany, a naw et i teraz w ie­

le jeszcze jest ciem nego i d o ryw czego w spo­

sobie tłumaczenia ich. b u d ow y i działania.

W ścisłem następstwie po pracy Becque- rela p rzy szły świetne poszukiwania m ałżon­

ków Curie nad radioczynnością ciał, to w a ­ rzyszących uranowi.

(D N )

Tłum. St. Górski.

W P Ł Y W G Ł O D U

N A S P R A W N O Ś Ć P S Y C H IC Z N Ą .

K tó ż z nas nie odczuw ał teg o swoistego stanu fizy olog iczn ego zw anego głodem , lecz kto usiłował zanalizow ać szczegółow o pod­

ówczas swój stan psychiczny? M ó w im y, że jesteśm y w stanie głodu rozdrażnieni, osła­

bieni, w yczerpani, lecz z w y k le nie zdajem y sobie wcale sprawy z w p ływ u głodu na po­

szczególne strony naszego życia psychiczne­

go. Przed m iot ten w zią ł za tem at bardzo interesujących badań dr. W e y g a n d t '), do­

rzucając nową cegiełkę pod budowę w ciąż rosnącego gmachu psychologii dośw iad­

czalnej.

Pisarze i poeci w szystkich czasów usiło­

w ali mniej lub bardziej ndatnie opisyw ać stan psychiczny osób głodnych, tak np. H om er w Odysei, O w idyusz w M etam orfozach, Dan­

te w Boskiej K o m e d y i, a z now szych pisarzy Flaubert, Zola, Hamsun i w ielu innych.

Z tych ostatni, ja k wiadom o, podał w swym

„G ło d z ie 11 interesującą sam oanalizę psy­

chiczną, g d y ż g łó d i nędza, ja k ą cierpiał, dostarczyły mu dużo m ateryału do teg o te­

matu. A u to r ten opisuje niepokój, osłabie­

nie mięśniowe, z a w ro ty g ło w y , skłonność do nudności i w ym iotów , zmienność usposobie­

nia, niezdecydowanie; kojarzenie w yobrażeń w m yśleniu p rzy jm o w a ło u n iego kierunek n ie zw y k ły i pam ięć u legła osłabieniu, p rz y ­ tem jednak zdolność ujm ow ania wrażeń zm ysłow ych nie ucierpiała wcale.

O pisy głodn grom adnego w niektórych m iejscowościach rów nież nie dostarczają ma-

*) Dr. W eygandt. Ueber die Beinflussung geistiger Leistungen durch Hungern. Psychologi- sche Arbeiten, wydawane przez Kraepelina, t. IV , zesz. 1. Lipsk 1901.

teryału naukowego. Z różnorodnych opisów podobnych w idać tylko, że naogół ludność mniej była skłonna do czynów gw ałtow n ych i przew ażała w masach ponura* beznadziej­

na apatya. Dalej spotykam y w zm ianki o g ło ­ dzeniu się różnych pustelników, świętych, lecz opisy te, jak rów nież opisy różnych przypadków głodzenia się, spotykane u p i­

sarzy w ieków średnich, tchną raczej legen­

dą i podaniem. W ostatnich dziesiątkach la t ja k o sztukm istrze-głodom orzy produko­

w ali się Tanner, Succi, M erlatti i Cetti.

Succi, ja k się okazało, nie b y ł zupełnie nor­

m alnym człowiekiem , g d y ż co pewien czas dostawał obłędu. O Tannerze, k tó iy w jed- nem z amerykańskich kolegiów poddaw ał się głodzeniu przez dni 40 (tylk o p ił w odę) pod ścisłą kontrolą, piszą, że w ogóle czuł się dobrze; jedynie przy końcu tej próby był bardzo rozdrażniony, choć n igd y na humo­

rze mu nie zbyw ało. Cetti w r. 1877 poddał się dziesięciodniowemu głodzeniu w B erlinie pod ścisłą kontrolą w yb itn ych lekarzy i k li­

nicystów. Jak tw ierd ził, nie czuł on wcale głodu i tylk o pom iędzy 4-ym a 7-ym dniem doznaw ał bólów w dołku sercowym i sypiał niespokojnie. W id zim y stąd, że b y ły to ra­

czej obserwacye nad głodom oram i, lecz nie odpowiednie badania psychologiczne.

R oczn ik i psychiatryczne w każdym zakła­

dzie opisują chorych, k tórzy w strzym ują się od jedzenia. Najczęściej chodzi tu o osob­

niki, dotknięte zadumą (m elancholia), wobec czego m ateryału tego zużytkow ać nie można.

R ó w n ież nie mają dla naszego tematu wartości interesujące opisy stanu osób, k tó­

re na rozbitych statkach i okrętach głod ow ą śmiercią um ierały. Z w ielu podobnych opi­

sów w yb ieram y jeden, dotyczący rozbitków z okrętu „M ed u za 11, który zatonął w r. 1816.

Z e 150 osób ocalało po 13 dniach 15, a m ię­

d zy innem i lekarz okrętow y, dr. S avigny, k tóry później ogłosił w P a ryżu rozpraw ę na ten temat. Pisze on, że w pierw szych dniach odczuwano silnie głód, przedewszystkiem jednak opanowała wszystkich beznadziejna rozpacz wobec okropnego położenia. W ie ­ lu z rozbitków m iewało ciągle przem ówienia bez zw iązku i treści; niektórzy wciąż tw ier­

dzili, że w idzą ląd i statek; kilku popełniło samobójstwo; charakter praw ie wszystkich rozb itk ów u legł zmianie; zapanowało niedo­

(7)

M 41 W S Z E C H Ś W I A T 6 3 1

wierzanie, gburowatość; w ielu dostało obłę­

du; dokonywano czynów wprost okropnych i wstrętnych, nawet m orderstw; pożerano trupy i w ypróżnienia. Umierano bez m ę­

czarni. Dr. S a vig n y jeszcze kilka tygod n i po ocaleniu znajdow ał się w stanie podnie­

cenia, a pamięć m iał w yraźnie osłabioną.

Obawa w ięc śmierci głodow ej mąci od same­

go początku w p ły w na psychikę samego uczucia głodu.

Ze stanowiska fizyologiczn ego sprawą tą zajm ow ali się tacy uczeni, jak Pettenkofer, Y oit. Szukali oni przew ażnie zmian w pro­

duktach przem iany m ateryi u zw ierząt g ło ­ dzonych i badali stratę na wadze, jaką po­

noszą poszczególne narządy. Z tych pom ia­

rów okazało się, że m ózg zwierzęcia zagło­

dzonego traci na wadze najmniej ze w szyst­

kich narządów, bo tylk o ogólnej straty, a stosownie do swej w agi pierwotnej t y l­

ko 2,6$. D ow iedziono również, że zwierzęta głodzone są m ało odporne na zarazki chorób zakaźnych.

W ostatnich latach badano zm iany w ukła­

dzie nerw ow ym , powstałe u zw ierząt pod w pływ em głodzenia. Znajdow ano zmiany w yraźn e w komórkach przednich rogów sza­

rej substancyi rdzenia, poważne zm iany j

w komórkach Pu rk in jego w móżdżku i w ko- j

morkach kory m ózgow ej (tw orzenie się wa- kuol, rozpad chrom atyny, zm iany w jądrze).

W ie lu badaczów (M onti, L u ga ro i Ohiozzi) uderzał fakt, że zm iany te przypom inają w ielce te obrazy m ikroskopowe w substan­

cyi nerw ow ej, ja k ie w idzim y po przew le­

kłem otruciu m etalam i (ołowiem , arszeni- kiem). B y ć może, w przypadkach głodzenia m am y do czynienia z samozatruciem orga­

nizmu, mającem punkt w yjścia w przew o­

dzie pokarm owym , lub z innemi podobnemi zaburzeniami w przem ianie m ateryi.

N a m ocy 14-tu przypadków klinicznych, w których za życia spostrzegano w ybitne ob jaw y uczucia głodu i pragnienia, a pod­

czas sekcyi znaleziono ogniskowe cierpienia mózgu, P a g e t chce, zdaje się bezzasadnie, przyjm ow ać ośrodki dla uczucia głodu i pra­

gnienia. R ów n ież przedwczesną jest hypo­

teza Rouxa, że uczucie głodu powstaje we wszystkich komórkach naszego ciała; stan tych kom órek ma drażnić zakończenia ner­

w ow e, w yw o ływ a ć odruchy odżywcze, k tó­

re w korze m ózgow ej sumują się i dają po­

czucie głodu.

Zainteresowanie się poruszonym tematem autor objaśnia tem, że w ostatnich czasach psychiatrzy kładą duży nacisk na w yczerpy­

wanie się organizmu, które jest pew nym stopniem głodzenia. Stworzono nawet spe- cyalny term in „Inanitionepsychosen“ , a i in­

ne cierpienia, ja k paraliż postępowy, a na­

w et niewinną neurastenię chcą uważać za objaw przepracowania systemu nerw ow ego w ogóle, a k o ry m ózgowej w szczególności.

U cią żliw ym badaniom, przeprowadzonym przez autora, poddało się 6 m łodych ludzi, lekarzy. Głodzenie trw ało zrzędu od 24 do 72 godzin kilkakrotnie. W dwu przypad­

kach powstrzym ano się od wszelkich cieczy.

P rzez czas badań osoby badane oddawały się zw ykłym zajęciom. W celu skontrolo­

wania normalnej sprawności psychicznej tych osób, badano je przez 2— 3 dni przed głodzeniem się i tyleż dni po głodzeniu się.

W okresie badania osoby badane pow strzy­

m y w a ły się od napojów w yskokowych, od wszelkich nadmiernych w ysiłków , tak cie­

lesnych, jako i duchowych.

P la n i m etodyka badań była następująca:

1) Zapom ocą dotykania ostremi końcami nóżek cyrkla starano się określić najm niej­

szą odległość, wobec której dwa dotknięcia zlew ają się w jedno czucie dotykowe. Jako odległość ustalona brana była ta, którą po­

dawała osoba badana przynajm niej 10 razy z rzędu. Badahia dokonywano, jak zwykle, dw a razy dziennie, rano i wieczorem.

2) Starano się określić zdolność ujm owa­

nia wrażeń zapomocą następującej metody:

osoba badana patrzała przez szczelinę o okre­

ślonej długości i szerokości na obracający się z pewną szybkością bęben, na którym wypisane b y ły setki w yra zó w i sylab z.tre­

ścią lub bez treści. Zadanie polegało na tem, ażeby te w yra zy i sylaby odczytyw ać poprawnie. K a żd e opuszczenie wyrazu, każ­

de przestawienie sylab lub liter b yło ściśle notowane. W niektórych razach starano się umyślnie odwrócić uw agę osoby badanej, ażeby jej zadanie utrudnić. Jako odmianę tego badania polecano czytać tekst w ję z y ­ ku nieznanym, najczęściej węgierskim , przez czas pewien i notowano liczbę przeczyta­

nych wierszy.

(8)

6 8 2 W S Z E C H Ś W I A T N o 4 1

3) U siłow ano określić w p ły w głodu na zdolność kojarzenia w yobrażeń w ten spo­

sób, że osobie badanej poddaw ano ja k o p od ­ nietę jakiś w yraz, na k tóry taż osoba p o w in ­ na była natychm iast odpow iedzieć p ie rw ­ szym wyrazem , ja k i skojarzył się w je j u m y­

śle z w yrazem słyszanym . Takich w yrazów do skojarzeń poddawano kolejno 50. A n a ­ lizow ano rodzaje skojarzeń i czas reakcyi skojarzenia. Co do rodzajów skojarzeń od­

różniano: stosunek w yrazu słyszanego do w ym ów ion ego w odpow iedzi ja k o w spół­

rzędnego do podrzędnego, podm iotu do orze­

czenia, skojarzenia w ew nętrzne, w spółistnie­

nie czasowe i przestrzenne, skojarzenia z e ­ wnętrzne, skojarzenia na m ocy podobień­

stwa dźwięku w yra zó w i t. d. Jednocześnie zapomocą chronoskopu H ipp a określano czas ti’wania reakcyi asocyacyjnej. W innych przypadkach polecano osobom badanym nie odpowiadać jednym w yrazem na poddany lecz k o jarzyć bez przerw y w ciągu 5 minut.

P r z y końcu rów nież obliczano rodzaje sko­

jarzeń.

Jako czynność do pew n ego stopnia po­

krewną kojarzeniu badano zdolność dodaw a­

nia liczb w ciągU"Określóne‘g ó cżasu i noto­

wano błędy.

4) Badano w p ły w głodu na zdolność pa­

m ięciową, polecając w ciągu określonego czasu nauczenie się na pam ięć liczb o dw u ­ nastu znakach i różnych grup sylabow ych.

M etoda ta przedstawia czu ły odczyn nik na zdolność zapam iętywania, uwłaszcza g d y po pew nym czasie po nabyciu w p ra w y p ie rw o t­

ne wahania pom iędzy słuchową a w zrok ow ą metodą uczenia się zanikają.

5) W reszcie po zbadaniu zdolności u jm o­

wania, m yślenia asocyacyjnego i pam ięci badano stronę w o li przez t. zw. reakcyę w y ­ boru, a m ianowicie osoba badana m iała po­

lecone reagow ać na jeden z dwu podanych bodźców. Chodziło o określenie długości czasu wyboru.

W y n ik i tych interesujących, a tak k łop o­

tliw y ch badań, zestawionych na 72 ta b li­

cach, b y ły następujące:

1) Stan psychiczny podczas głodzenia się podlega w yraźn ym zmianom, choć różnice indyw idualne w stopniu i w sposobie oddzia­

ływ an ia w ystępują niekiedy w yraźnie.

2) Działanie głod u na sprawność psychicz­

ną jest ściśle określone, przyczem jedne stro­

ny życia psychicznego ulegają w iększym zboczeniom , inne mniejszym.

3) Czucie dotykow e w yraźn ym zmianom nie podlega. T y lk o w bardzo nieznacznej odsetce badań stwierdzono osłabienie pobud­

liw ości na dotyk.

4) Zdolność ujm owania w rażeń rów nież pod w p ływ em głodu nie zmienia się.

5) Z w ią zek p ojęciow y podczas m yślenia asocyacyjnego ulega rozluźnieniu; liczba skojarzeń w ew nętrznych się zmniejsza, nato­

miast zwiększa się liczba skojarzeń, opar­

tych na zw ykłem używ aniu ich w m owie;

w ystępują skojarzenia, oparte jed yn ie na po­

dobieństwie dźw ięków. P rzeb ieg skojarzeń w czasie nie ulega zmianie.

6) Zdolność dodawania ulega nieznaczne­

mu osłabieniu (w jednym przypadku po 24 godzinach głodzenia się liczba błędów z w ię ­ kszyła się o 30%).

7) Pam ięć w yraźn ie i stopniowo się osłabia.

8) R eakcya w yboru nieznacznie się opóź­

nia, niekiedy nie następuje wcale (powolne decydowanie się osób głodnych).

9) W p ły w ćwiczenia podczas stanu głodu nie podlega wyraźnem u upośledzeniu.

10) Nużenie się psychiczne podczas g ło ­ dzenia się nie w ykazu je żadnej zasadni­

czej różnicy w porównaniu ze stanem nor­

m alnym.

11) Ł a tw o ść odwracania u w agi i pobudli­

wość charakteru podczas głodu zwiększa się w stopniu nieznacznym (wpadanie w gn iew osób głod n ych i t. p.).

12) Równoczesne powstrzym anie się od jedzenia i picia zdaje się bardziej rozluźniać zw iązek pojęciow y skojarzeń, aniżeli po­

w strzym anie się tylk o od jedzenia; innych różnic pod w p ływ em obu stanów nie można b yło zauważyć.

13) Zm ian y psychiczne, powstałe pod w p ły ­ w em głodu w yrów n y w a ją się nie natychm ia­

stowo, t. j. nie z chwilą rozpoczęcia p rzyjm o­

wania pokarm ów; obecności tych zmian, zwłaszcza osłabienia zdolności pam ięciowej, po dw udniow em głodzeniu się można jeszcze dowieść po u pływ ie 24 godzin, choć osoby badane bardzo szybko odzyskiw ały p ierw ot­

ną w agę ciała.

14) Głód, pod w zględem swego działania na stan psychiczny przypom ina pewne sub-

(9)

J\Ó 41 W S Z E C H Ś W I A T 6 3 B

stancye chemiczne; w ogóle stan psychiczny człow ieka głod n ego przypom ina nieco zabu­

rzenia um ysłowe osób, dotkniętych jakiem i zboczeniam i w przem ianie m ateryi; najbar­

dziej przypom ina on zmiany psychiczne, po­

wstałe po znacznych w ysiłkach fizycznych, 15) N ocne czuwanie zdaje się posiadać objaw y cielesnego i duchowego znużenia, podobne do tych, ja k ie powstają pod w p ły ­ wem głodu.

Dodać jeszcze w końcu należy, że właści­

we uczucie głodu u osób badanych było nie­

znaczne, w ystępow ało tylk o od czasu do czasu. W przebiegu okresu głodzenia uczu­

cie to prędzej słabło, niż się wzm agało. N a ­ strój przew ażał w esoły, co m iędzy innemi znajdowało swój w yraz w pojawianiu się sko­

jarzeń, opartych na podobieństwie dźw ięków w yrazów . Podobne stany, jak wiadomo, spostrzegam y po zatruciu w yskokiem i po uciążliwej pracy fizycznej. L ecz w tych ra­

zach łatwość w ykonyw ania postępków się zwiększa, tym czasem u osób badanych w y ­ stępowało niezdecydowanie i opóźnienie t. zw. reakcyi wyboru. P ra w ie wszystkie osoby badane doznaw ały żyw ych sennych marzeń, najczęściej dotyczących zaspakaja­

nia w ten lub w inny sposób uczucia głodu.

Praw dopodobnie zm ieniony w okresie g ło ­ dzenia stan fizy o lo g iczn y organizm u w yzw a ­ lał w ciąż podniety, które nawet w m ózgu uśpionym w y w o ły w a ły odpowiednie w y o ­ brażenia.

D r. St. Kopczyński.

M A S Z Y N Y L A T A J Ą C E .

C złow iek jest istotą fizycznie bardzo sła­

bą i upośledzoną. Jego sprawność mięśnio­

wa nie może się równać nawet w małej czę­

ści z pierw szym lepszym kręgowcem lub owadem. Poruszam y się ociężale i niedo- j łężnie w porównaniu z lotnością biegu ko- j

nia, jelenia, psa, kota i t. p., a prócz tego siłą ciężkości przyw iązani jesteśm y do ziem i bardzo mocno. Glebae adscripti! N iety lk o każdy ptak i owad, ale nawet kot i w iew iór­

ka, chyżo uciekająca przed nami na szczyt w ysokiego drzew a przejmują nas zazdro- j ścią i dowodnie A v y k az u je nam naszę ocięża- j

| łość i niezaradność. L ecz o ile przyroda poskąpiła nam zdolności mięśniowych, o t y ­ le sowicie uposażyła w inteligencyę i w yna­

lazczość. W y siłk a m i nieustannemi człow iek w ypracow ał sobie znakom ite środki lokomo- cyi, naginając odpowiednio do swej w oli si­

ły natury m artwej, i nieustannie je ulepsza.

Z wiatrem w zaw ody pędzim y dziś koleją parową, elektryczną lub automobilem. P r z y ­ rządy te lotne, chyże i nienużące się, g d yż nieżyw e, pozw alają nam przebyw ać w krót­

kim czasie olbrzym ie przestrzenie i przeno­

sić ogrom ne ciężary. N a wodzie, choć się to wolniej odbywa, również parowce w spół­

czesne znakomite osiągnęły rezultaty.

T a k więc usiłowania lokom ocyjne ogar­

nęły zarówno ląd, jak wodę. N a lądzie je d ­ nak krępują nas nierówności, błota, rze­

ki, na morzu rafy, m ielizny i t. p. Oddaw- na w ięc umysł ludzki wysila się, aby je s z ­ cze zawładnąć w tym w zględzie atmosferą.

Tarcie jaknajm niejsze i m ożliwość odbyw a­

nia wszelkiej ja zd y w kierunku linii prostej, najkrótszej, to ideał środowiska lokom ocyj- nego. L ecz niestety na przeszkodzie staje si­

ła ciężkości. Balony, w ypełnione gazem lżej­

szym od atm osfery, pozw alają nam wznosić się w powietrze, lecz znów kierowanie niemi jest bardzo trudne. Technicy, pracujący nad przyrządam i służącemi do latania po powietrzu, zasadniczo nawet różnią się po­

m iędzy sobą w zdaniach co do wartości ba­

lonów. Jedni cenią je nadzwyczaj i obiecu­

ją sobie po nich jaknaj świetniejsze rezultaty w przyszłości, inni znów uważają je n iety l­

ko za zbyteczne, ale nawet za szkodliwe; sta­

rają się oni zarzucić ich użycie zupełnie i m ają nadzieję dojść do celu tylk o na dro­

dze czysto dynamicznej.

Z pom iędzy najnowszych prób w tym kie­

runku czynionych przedewszystkiem zasłu­

gu je na uwagę maszyna zbudowana prżez szkota, p. Davidsona. Oparłszy się na jak- najszczegółowszem badaniu lotu większych ptaków, Davidson zbudował model, w k tó­

rym stosunek pom iędzy ciężarem, a siłą wznoszącą przyrząd w górę, zachowany zo­

stał ten sam co i u w zorów żyw ych. Apa- rat je g o zupełnie podobny jest do potężnego ptaka z rozłożonem i skrzydłami. Korpus zawiera łódkę, w której znajduje się motor, poruszający skrzydła. Przyrząd cały znaj­

(10)

6 3 4 W S Z E C H Ś W I A T M 41

duje się stale w p o zy cy i skośnej i w takim ż kierunku tylk o się porusza, kierunek nadaje mu się przez odpow iednie nastawienie steru.

D o autom atycznego utrzym ania rów n ow agi służy ogon, złożon y z trzech, podłużnych płaskich skrzydeł nachylonych odpow iednio i umieszczonych z tyłu.

W yn alazca pierw otnie zbudow ał przyrząd m ałej skali, ma on jednakże zam iar zbudo­

w ać w ehikuł tak w ielki, że b yłb y w stanie zabrać 50 osób i poruszać się z w ielką szyb­

kością. L ec z do urzeczywistnienia teg o za­

miaru brak mu przedew szystkiem odpow ied­

niego motoru. N a w et n ajlżejszy m otor ben­

zy n o w y jest obecnie jeszcze zb y t ciężki; siła je g o nie wystarcza do zwalczenia je g o w ła ­ snego ciężaru; sam wynalazca nie przypusz­

cza, aby w krótkim czasie doszedł do posia­

dania motoru, odpow iadającego je g o w ym a ­ ganiom . A w ięc okręt pow ietrzn y D avid- sona, ja k i w iele innych w yn alazk ów podob­

nych, tym czasow o pozostaje na papierze.

R ó w n ież interesujące prób y w ty m k ie­

runku poczyn ił Kress w W iedniu i H offm an n w Berlinie. O kręt do latania ich systemu, arcydzieło lekkości, zbudow any jes t w p ra w ­ dzie na zasadach w teoryi nie podlegających najmniejszemu zarzutow i, jednak niestety latać on nie może. T o samo dotyczę r ó w ­ nież m aszyny H offm an a, istniejącej dopiero w postaci m ałego modelu. N ajsłabszy w iatr w yw raca te arcydzieła dowcipu ludzkiego.

Pom im o, że największe sław y tej w ie ­ dzy lataw cow ej, ludzie znakom icie w y ­ kształceni i rozporządzający całym arsena­

łem wiadom ości z dzied zin y fiz y k i i m ate­

m atyki, cierpią na tem polu dotk liw e zaw o­

d y i porażki, jednak nie odbiera to anim u­

szu i nadziei w ielu wynalazcom , często na­

w et nieprzygotow an ym należycie do rozw ią ­ zania teg o trudnego problematu. M ię d zy in ­ nym i w czasach ostatnich fa brykan t m aszyn E m il N em ety, w ęgier, zbudow ał przyrząd, opierający się na zasadzie osobistej sztuki la ­ tania, podobnie ja k sztuka jeżdżenia na ro ­ w erze lub łyżw ach. P rócz tego p om ysły te ­ g o w yn alazcy zasługują na u w agę z tego w zględu, że usiłuje on w yp racow ać p r z y ­ rząd jaknajtańszy; m ów i on, że m aszyna ta­

ka w tedy tylk o będzie m iała znaczenie, je ż e li koszt je j zredukow any zostanie p rzy n a j­

mniej do ceny automobilu.

M aszyna N em etyego w pełnym składzie w aży tylk o 50 kg. M otorek g a zo w y o sile 2x/4 konia porusza śrubę aparatu; w ir po­

wietrza, otrzym any przez obrót tej śruby ma podobno w ystarczyć do utrzym ania ma­

szyny w powietrzu. Siodło, na którem siedzi jeździec napowietrzny, nie jest umieszczone stale, lecz balansuje, zaopatrzone jest bo­

w iem w odpowiednią przeciw w agę. W y n a ­ lazca utrzym uje, że stosownemi ruchami ciała można zm ieniać środek ciężkości całe­

g o systemu i w ten sposób wznosić się, opa­

dać i t. p. i instyktow nie, podobnie ja k pta­

ki, zachować się odpowiednio w każdym przypadku.

N o w y ten aparat do latania w yk azał je d ­ nak w swej konstrukcyi poważne braki, szczególnie dają się w idzieć one w budowie powierzchni nośnej i śruby powietrznej. P o ­ wierzchnia nośna aparatu, o którym m o­

wa, ma kształt dachu, linia szczytow a jest prostopadła do kierunku lotu. Otóż w ła ­ śnie znaw cy tej sprawy zw racają uw agę na to, że w ynalazca u żył w danym przypadku płaszczyzny na powierzchnię nośną, kiedy doświadczenia najw ybitniejszych żeglarzy napow ietrznych i techników lataw cow ych w ykazały, że najlepsze rezultaty dają po­

w ierzchnie słabo sklepione, w każdym razie daleko lepsze niż płaskie powierzchnie noś­

ne. D rugim niemniej w ażnym brakiem jest zastosowanie jedynej czw oroskrzydłej stosunkowo niew ielkiej śruby pow ietrznej, której działanie jest bardzo słabe. Chcąc wzm ocnić działanie śruby pow ietrznej zw ię­

kszyć należy jaknajbardziej je j przekrój i pow ierzchnię skrzydeł. Jednakże pomimo wszystkich ulepszeń niema nadziei, aby ma­

szyna ta uniosła się w powietrze, g d y ż m o­

tor o sile 21/i konia nie jest w stanie nadać śrubie dostatecznego pędu.

W ię cej obiecującą w ydaje się być m aszy­

na Gustawa W hiteheada. A m erykan in ten, w ystu dyow aw szy w szystko, co w iadom o o locie zw ierząt latających i dokonawszy prócz tego samodzielnych w tym w zględ zie obserw acyj, ja k o w zór m aszyny latającej obrał sobie ostatecznie nietoperza. Szkielet m achiny, zbudow any analogicznie ze szkie­

letem teg o zwierzęcia, składa się z licznych, a lekkich żeber drewnianych. Żebra obciąg­

nięte są płótnem żaglow em , tak naprężonem,

Cytaty

Powiązane dokumenty

W obu tych procesach obok siebie idą praw ­ dopodobnie dw a rodzaje ferm entacyi; jednę powodują drożdże, przyczyną zaś drugiej są zapewne bakterye, tej też

Przypuszczać można, że jest to wynikiem nagromadzenia się ciałek białych w na­. czyniach

chylania się pod w p ływ em pola m agnetycz- nego, jest równoznaczna z prom ieniam i kato- dalnemi, druga zaś część, uważana dotąd za niezdolną do zmieniania

zjaw iskiem powszechnem, występującem we wszystkich niemal stadyach rozw ojow ych, j od okresu gastrulacyjnego aż do tworzenia się szkieletu. d., autor wysnuwa

nione jest miękkim szpikiem kostnym. Bliżej górnego końca warstwa istoty zbitej staje się coraz cieńszą, a w końcu znika zupełnie. W miarę jednak jej znikania

[r]

Cykl życia telefonów komórkowych jest krótki (zwykle około 18 miesięcy), co jest związane głównie ze zmieniającą się modą, postępem technicznym oraz konkurencją.. Dlatego

Ma t€n srEk!a.kl swoią klasę' choć, po mojemu' zubaża treść lit€rackie8o pier.. wowzoru' Jakoś mar8iMlnym