• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.Y» 30 (1113). W arszawa, d n ia 26 lipca 1903 r. Tom XXII.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M ,

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H S W I A T A “ . W W a r s z a w i e : roczn ie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.

Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą : roczn ie rub. 10, p ółroczn ie rub. 5.

Prenum erować można w R edakcyi W szech św iata i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

R ed ak tor W szech św ia ta p rzyjm u je ze sprawam i redakcyjnem i codzien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

K I L K A O W A G O H Y P N O T Y Z M IE .

I.

Badania naukowe hypnotyzm u datują się od bardzo niedawna; zjaw iska jednak, nale­

żące do tej dziedziny, b yły spostrzegane już w starożytności. H istorya In d y j, Egiptu starożytnego, Babilonu, Grecy i i R zym u uczy nas, ja k ie w yb itn e znaczenie hypno- tyzm m iał w religiach tych krajów. Eakiro- w ie in d yjscy przez w patryw anie się w ko­

niec własnego nosa lub zapomocą innych podobnych praktyk w p raw ia li się w stan uśpienia, w którym m ogli przybierać najnie- w ygodniejsze postaw y i pozostawać w nich bez ruchu bardzo długo; w stanie tym byli j oni nieczuli na wszelkie postaci bólu : m oż­

na ich było krajać, kłóć, parzyć bez w y w o ­ ływ ania z ich strony najmniejszej reakcyi.

W E g ip cie bóg Aspis m ógł w pewne dni uroczyste udzielać dzieciom i kobietom daru proroctwa; w B abilonie kapłani w yw oływ ali duchy zm arłych; w yrocznie greckie i rzym ­ skie, oddychając gazam i odurzającemi, w pa­

dały w stan ekstazy, w którym m o g ły prze­

powiadać przyszłość. W w iekach średnich wraz z rozpowszechnieniem się kultu dyabła zjawiska podobne zaczynają być p rzy p isy ­ wane m ocy szatana i ludzi znajdujących się z nim w stosunkach: czarownicy sprowa­

dzają choroby na w ierzących w ich nadprzy­

rodzoną władzę, egzorcyści i cudownicy w y ­ pędzają dyabłów i uzdrawiają przez w kłada­

nie rąk, a i dziś jeszcze jest mnóstwo miejsc, słynących jako cudowne, w których w ierni nieraz odzyskują zdrowie. W szystkie te fa k ty są zanadto znane, aby trzeba było długo rozw odzić się nad niemi. O ich istnie­

niu nie wątpiono nigdy; w ciągu w ieków całych jednak nie starano się odnaleźć ich przyczyny, uważając je za zjawiska nad­

przyrodzone. Pierw szy Paracelsus w swem dziele Practica Teophrasti Paracelsi, w yda- nem w N orym berdze w roku 1529 pokusił się o w ytłum aczenie tych zjawisk. P o d łu g niego każdy człow iek posiada w sobie fluid m agnetyczny, k tóry to fluid m oże oddziały­

wać na innych ludzi, w yw ołując zm iany w ich organizm ie. P o glą d y Paracelsa, po­

mimo całej swej naiwności, przedstawiały bądź co bądź pierwszą próbę system atyzacyi w yżej wspomnianych faktów , nic dziw nego przeto, że zyskały sobie w ielu zwolenników, i N astępcy jednak Paracelsa, w prow adzając coraz nowe uzupełnienia do je g o teoryi, do­

prow adzili ją z czasem do absurdum, tak że wreszcie zupełnie przestano się nią intereso­

wać. T a k się rzecz miała do roku 17G7,

wr którym to czasie A ntoni Mesmer zaczął

zajm ow ać się m agnetyzm em zwierzęcym .

C złow iek ten, w gruncie rzeczy szarlatan,

m yślący tylko o korzyściach m ateryalnycli,

(2)

450 'W S Z E C H Ś W IA T M 30 zyskał sobie w ow e czasy ogrom ną sławę

w Pa ryżu przez swe pra k tyk i lecznicze. P o ­ dając jako własną teoryę Paracelsusa, Me- smer głosił, że p ły n m agn etyczn y stanowi lekarstwo uniwersalne na w szelkie choroby.

T łu m y chorych zbiegały się do n iego i w ie­

lu z nich pow racało uleczonych do domu.

W k ró tce M esm er nie b y ł w stanie w yd ołać n apływ ającym rzeszom żądającym uzdro­

w ienia i zbudow ał ceber m agnetyczny, do­

koła którego w w ielkiej sali urządzał swe posiedzenia m agnetyczne. C horzy siadali dokoła cebra w kilka rzędów , trzym ając się za ręce. K a ż d y chory b y ł połączony z ce­

brem zapomocą pręta żelaznego, k tóry do­

tyk a ł chorej części ciała, prócz teg o długim sznurem, opasującym w p ó ł każdego chore­

go, b yli oni pow iązani ze sobą. W ciszy, ja ­ ka panowała w sali, ro zleg a ły się stłumione dźw ięki ukrytej m uzyki i śpiewu, Mesmer zaś przechadzał się z laską żelazną w ręku i od czasu do czasu d o ty k a ł nią chorych.

W ie lu chorych (praw dopodobnie histeryków ) od dotknięcia tą laską dostaw ało drgawek, z powodu czego salę, w której Mesm er prak­

tyk ow ał, przezw ano „piekłem konwulsyj R o zgło s uleczeń ściągał do Mesm era coraz w ięcej chorych. Jeden „ceber m a g n ety czn y 41 okazał się w krótce niew ystarczającym : M e­

smer zmuszony b y ł zw iększyć ich liczbę do czterech. Pow od zenie Mesm era trw ało pięć lat. W roku 1782 kom isy a złożona z lek a ­ rzy, w ydelegow ana dla zbadania m etody je g o leczenia, w yp ow ied zia ła niekorzystne zdanie o praktykach m agnetycznych i M e­

smer zm uszony b y ł opuścić P a ry ż, uwożąc ze sobą ogrom ne bogactw a. P o w yjeźd zie Mesmera m arkiz P u ysegu r lec zy ł przez dw a lata je g o metodą. Z a u w a ży ł on pierw szy, że ch orzy w „stanie m agn etyzm u 1' m ogą wpadać w sen głęboki, w którym m agnety- zer m oże poddaw ać im rozm aite uczucia i m yśli oraz zmuszać ich do spełniania c z y ­ nów, w yk on yw an ych przez nich z dokład­

nością autom atów.

P o roku 1784 w ciągu przeszło trzy d zie­

stu lat nie zajm ow ano się w cale „m agne­

tyzm em zw ierzęcy m 1'. D opiero w roku 1819 ukazuje się znów dzieło, traktujące o tej kw estyi p. t. „D e la cause du somm eil luci- d e“ . A u torem tego dzieła b y ł ksiądz hisz­

pański, nazwiskiem F a r i a, k tóry przebyw ał

przez dłu gi czas w Indyach i tam zapoznał się z praktykam i fa k irów . F a ria nie uzna­

w ał istnienia fluidu m agnetycznego. P o ­ dług niego przyczyna snu somnambuliczne­

g o spoczywa nie w m agnetyzerze, lecz w .m ózgu osobnika usypianego. A b y w y ­ w ołać sen hypnotyczny, Faria zam ykał oczy osobie poddanej doświadczeniu i głosem sil­

n ym nakazyw ał je j spać, co częstokroć rze­

czyw iście wystarczało do wystąpienia snu.

D alszy rozw ój nauki w yk azał praw d zi­

wość zasadniczych poglądów F arii, za życia jednak nie zyskał on sobie uznania. P o m i­

mo usilnych starań je g o zw olenników Noi- zeta i Bertranda, teorya F a rii wkrótce zosta­

ła zapomniana.

Zainteresowanie jednak zjaw iskam i h yp ­ notyzm u w zrastało coraz bardziej. W ro­

ku 1820 Dupotet zajm ow ał się doświadcze­

niami nad hypnozą z początku w H ótel- Dieu, później w Salpetriere. W pięć lat później doktor Foissac w ystosow ał list do A kadem ii nauk lekarskich w Pa ryżu z pro­

śbą o w yd elegow anie kom isyi do zbadania

„zjaw isk m agnetycznych“ . A kadem ia po­

leciła ich zbadanie kom isyi złożonej z pięciu członków, na której czele stał Husson. P r a ­ ce delegacyi trw a ły pięć lat. W roku 1831 Husson zdał obszerny raport z dokonanych poszukiwań, uznający istnienie „zjaw isk m agnetycznych", A kadem ia jednak z oba­

w y kom prom itacyi nie ośmieliła się w ydru ­ kować sprawozdania Hussona, a w osiem lat później postanowiła nawet raz na zawsze nie zajm ow ać się m agnetyzm em .

Pom im o to badania zjaw isk m agnetyzm u zw ierzęcego nie ustaw ały i dostarczały co­

raz now ych spostrzeżeń. W roku 1841 le­

karz James Braid, opierając się na bogatem doświadczeniu, obalił ostatecznie teoryę p ły­

nu m agnetycznego i stw orzył teoryę hypno­

tyzm u, która z pewnem i m odyfikacyam i cieszy się dotychczas największem rozpo­

wszechnieniem nauce. B raid udowodnił, że nie istnieje żaden fluid przechodzący z hypnotyzera na hypnotyzow anego; stan hypn otyczn y i zjawiska, ja k ie w nim zacho­

dzą, m ają swe źródło czysto subjektywne,

zależne od zmian w układzie nerw ow ym

uśpionego. Ześrodkowanie u w a gi na jed ­

nym przedm iocie w yw ołu je sen hypnotycz-

n y : hypnoza przeto m oże być w yw ołana

(3)

N ° 30 W S Z E C H Ś W IA T 451 przez w patryw an ie się w przedm iot błysz­

czący, przez wsłuchiwanie się w jednostajne dźw ięki i t. p. W stanie tym —m ówi Braid — w yobraźnia hypn otyk a staje się tak żyw ą, że każda myśl, bądź powstająca samodziel­

nie, bądź poddana przez hypnotyzera albo osobę przez niego wskazaną, nabiera u za- hypnotyzow anego pozorów rzeczywistości;

stąd halucynacye, stąd lecznicze działanie suggestyi hypnotycznej i t. p.

D oktryna B raida nie miała z początku w ielk iego rozgłosu w A n g lii i Francyi, na­

tom iast w A m e ryc e pozyskała ona odrazu uznanie. W Stanach Zjednoczonych naj­

bardziej p rzy czyn ił się do je j rozpowszech­

nienia Grimes, który nadał je j nazwę elek- trobiologii. W roku 1850 powróciła ona do A n g lii i pozyskała sobie wielu zwolenników (D arling, Bennet, Simpson, Carpenter, H o l­

land er). W e F ran cyi zajęto się tą kwestyą dopiero w roku 1860. D oktrynę Braida rozpowszechnił tu Durand de Gros i profe­

sor A zam . T en ostatni badał szczególniej znieczulenie na ból, które chciał w yzyskać w celach chirurgicznych. W roku 1866 L ieb ea u lt ogłosił dzieło, które stało się pod­

waliną poglądów szkoły nantejskiej. U cz­

niow ie jego, Liegeois, Beaunis i Bernheim, opierając się na ogrom nej liczbie obser- w acyj, uzupełniają teoryę swego mistrza.

Szczególniej ten ostatni w swej znakomitej pracy „D e la suggestion et de ses applica- tions a la therapeutique“ ') z nieubłaganą konsekwencyą przeprowadza myśl, że g łó w ­

ną, jeżeli nie w yłączną przyczyną zjawisk hypnotycznych jes t suggestya.

W spółcześnie praw ie ze'szk ołą nantejską pow staje we F ran cyi druga szkoła, na kt jrej czele stoi Charcot z Paryża. Znakom ity ten badacz i grupujący się dokoła niego ucznio­

w ie posuwają znacznie naprzód badania nad hypnotyzm em . Coraz więcej spostrzeżeń naukowych pozw ala uczonym francuskim podawać coraz bardziej prawdopodobne hy- potezy co do p rzyczyn y i charakteru zja­

wisk hypnotycznych. Jednocześnie badania nad hypnotyzm em przenoszą się do N ie ­ miec, Szw ajcaryi, Polski i Rossyi, gdzie pozyskują odrazu zw olenników w wielu po-

') Wydanie 1-sze. w r. 1884, 2-gie w 1886, 3-cie w 1891.

w ażnych badaczach, takich ja k Heidenhein, F orel, Ochorowicz, Cybulski, Danilewskij i inni. Obecnie istnieją ju ż w yk ła d y o hyp- notyzm ie na u n iw ersytetach : w Paryżu, N ancy, Brukselli, Zurichu, Genewie oraz m nóstwo czasopism i tow arzystw nauko­

wych, zajm ujących się tą kategoryą zjawisk.

Badania nad hypnotyzm em nie ograniczają się do człowieka. N iek tórzy uczeni, p rzy ­ puszczając słusznie, że, chcąc zbadać jakiś szereg zjawisk, należy je obserwować tam, gdzie tworzą one najmniej złożone kombi- nacye, biorą się do doświadczeń nad zw ie­

rzętam i. Czermak, Preyer, W ilson, Beard, Yerw orn, Danilewskij ') i inni przedsiębiorą badania w tym kierunku. Obserwacye i do­

świadczenia b y ły w ykonyw ane przez nich nad królikami, świnkami morskiemi, ryba­

mi, rakami, żabami, wężam i, karaluchami, kurami, gołębiam i i niektórem i innemi zw ie­

rzętami. U zw ierząt tych stwierdzono w ię­

kszość objaw ów hypnozy właściw ych czło­

w iekow i, nadto zaś niektóre dotąd nieznane.

A czkolw iek rezultaty otrzym ane dotychczas na tej drodze nie są zbyt bogate, niemniej jednak odznaczają się one większą ścisło­

ścią, niż osięgnięte z badań nad ludźmi, i dowodzą, że dalsze poszukiwania w tym kierunku przyniosą bezwątpienia znakom ite korzyści.

W zjawiskach hypnotycznych, tak samo ja k we wszystkich innych, dotyczących na­

szej istoty duchowej, odróżniać musimy dw ie stro n y : stronę psychiczną i stronę fizyologiczną. D la całkow itego zbadania kw estyi koniecznem jest wyjaśnić sobie udział i w zajem ny stosunek obu tych czyn­

ników. N iestety jednak w badaniach do­

tychczasowych nad hypnotyzm em strona fizyologiczną tych zjaw isk b yła bardzo mało uwzględniana. Istnieją tylk o obserwacye luźnych objaw ów lizyologicznych, najczę­

ściej niezbyt krytyczn e i nie powiązane w jednę całość, wskutek czego i hypotezy w tej dziedzinie odznaczają się wielką do­

wolnością. Inaczej rzecz się ma ze z ja w i­

skami psychicznemi. Tutaj cały szereg w y ­ bitnych badaczów od trzydziestu przeszło lat nagrom adził ty le faktów , że usystematy-

') Porówn. Hypnotyzm żab w n-rze poprzed­

nim Wszechśw.

(4)

452 •W SZECH ŚW IAT Na 30 zowanie ich jest ju ż dziś m ożliw e i stanowi

nawet poniekąd konieczność naukową. W na­

szym szkicu zajm iem y się g łó w n ie rozpa­

trzeniem zjaw isk psychicznych zachodzą­

cych w hypnozie, robiąc w ycieczk i w dzie­

dzinę fiz y o lo g ii tylk o w ów czas, k ied y okaże się to niezbędnem dla dokładnego zrozum ie­

nia przedm iotu.

H .

W ja k i sposób można w y w o ła ć hypnozę?

R ozm aici badacze u żyw ali w tym celu roz­

m aitych środków. Charcot i je g o uczniow ie stosowali najczęściej środki fizyczne, polega­

jące na drażnieniu k tóregok olw iek z narzą­

dów zm ysłow ych. Podnieta, działająca spro­

w adzała tu sen albo przez podrażnienie nagłe, krótkotrw ałe (ch w ilow e oślepiające św iatło, silny dźw ięk i t. p.), albo przez drażnienie dłu gotrw ałe pow olne (w p a try w a ­ nie się w błyszczący przedm iot, w słuchiw a­

nie się w jed nostajny odgłos, lek kie d o ty ­ kanie i t. p.). Czynniki te, podłu g Charcota, sprowadzają sen bezpośrednio bez udziału suggestyi, chociaż suggestya, ja k o taka, m o­

że rów nież w yw oła ć hypnozę bez w szelkich manipulacyj fizycznych. In n e g o zdania są badacze, należący do t. zw . szkoły nantej- skiej. P o d łu g nich sen h y p n oty czn y m oże b yć w yw o ła n y w yłączn ie tylk o zapomocą suggestyi. „ W e w szystkich m etodach o trzy ­ m yw ania h y p n o zy — m ów i B ern h eim — jeden tylk o czynnik o d gry w a r o l ę : czynnikiem tym jest suggestya. D a n y osobnik usypia, skoro jes t prześw iadczony, że musi usnąć.

U sypia go je g o w iara, je g o w rażliw ość p s y ­ chiczna. R u ch y, w yk on yw an e przez hypno- tyzera, dotykanie, podrażnienie zm ysłów osięgają skutek ty lk o wówczas, k ied y są skojarzone z m yślą poddaną lub odgadnię­

tą przez h ypn otyzow anego, że musi on usnąć“ '). A b y w y w o ła ć hypnozę, B ern ­ heim stara się skupić całą u w agę osobnika na idei snu. W ty m celu u żyw a su ggestyi słownej. Posadziw szy u sypianego w w y ­ gód nem krześle, każe mu patrzeć sobie w oczy i jednocześnie w m aw ia mu, że uczu- w a on potrzebę snu, że doświadcza stanu

ł) Cyt. u Crocąa, L ’hypnotisme scientifiąue, str. 74 i nast.

b łogiego spokoju, że oczy je g o zachodzą m głą, pow ieki mrużą się i zam ykają i t. p.;

skoro zaś zauważy, że w m aw ianie zaczyna w yw iera ć skutek, w ym aw ia głosem stanow­

czym sakramentalne słowa : „proszę spać/1, co najczęściej przeważa szalę. Jeżeli za pierw szym razem sen nie następuje pow ta­

rza on ten sam manewr po raz drugi i trze­

ci. W ten sposób po paru posiedzeniach ju ż w ciągu kilku m inut w ystępuje hypn o­

za. W celu rozbudzenia zahypnotyzowa- nego Bernheim u żyw a suggestyi słownej, Charcot dmuchania w oczy, inni kombina- c y i obu tych sposobów.

I I I .

N a podstawie licznych obserwacyj nad h i­

sterykam i w Salpetriere Charcot doszedł do przekonania, że sen h ypn otyczn y objawia się pod naj rozm aitszem i postaciami, które jednak w szystkie dają się ostatecznie spro­

w ad zić do trzech zasadniczych typ ów , a m ia­

now icie : stanu kataleptycznego, stanu le- targicznego i stanu somnambulizmu w y w o ­ łanego. Stany to m ogą częstokroć w ciągu jednej obserwacyi u jednego i teg o samego osobnika w ystępow ać kolejno w ed łu g w oli eksperym entatora zapomocą zastosowania pewnych ściśle określonych praktyk i w ta­

k i sposób przedstaw iają niejako trz y okresy jed n ego i tego samego procesu.

1) Stan kataleptyczn y można w yw o ła ć : pierw otnie zapomocą głośnego i niespodzie­

w anego hałasu, silnego światła podsunięte­

g o nagle przed oczy, w patryw ania się w ja ­ kikolw iek przedm iot i t. p.; następczo, po stanie letargicznym , zapomocą podniesienia do g ó ry w miejscu oświetlonem zam knię­

tych poprzednio powiek. W stanie tym osobnik zachowuje się nieruchomo. Oczy je g o są otwarte, w zrok u tkw iony w jeden punkt. Członki ciała zachowują często na­

daną im postawę, nawet najbardziej n ie w y ­ godną. Nadczułość nerwowo-m ięśniowa nie daje się zauważyć, natomiast występuje znieczulenie na ból. O rgany zm ysłów , za­

chowują przynajm niej częściowo swą w ra ż­

liwość, tak że zapom ocą nich m ożna w y w o ­

ły w a ć u zahypnotyzow anego autom atyczne

spełnianie rozkazów , halucynacye i t. p.

(5)

M ł 30 W S Z E C H Ś W IA T 453 2) Stan letargiczn y w ystępuje : pierwotnie

pod w p ływ em w patryw ania się w jakikol­

w iek przedm iot umieszczony w pewnej od­

ległości; następczo, po stanie kataleptycz- nym przez proste zamknięcie oczu albo prze­

prowadzenie uśpionego w miejsce zaciem nio­

ne. M ięśnie w letargu znajdują się w sta­

nie kom pletnego zwolnienia; skóra i błony śluzowe są znieczulone. W ra żliw o ść na suggestye i halucynacye znika. G ałki ocz­

ne są wzniesione ku górze, oczy zamknięte.

W ystęp u je nadczułość nerwowo-m ięśniowa ogólna lub częściowa, m ogą powstawać przykurczenia i t. p.

3) Stan somnambulizmu w yw ołan ego m o­

że być otrzym any bezpośrednio u niektórych osób zapomocą rozm aitych sposobów, po­

średnio otrzym uje się go ze stanu katalep- tycznego, lub letargicznego przez w yw arcie lekkiego ucisku na ciemię. Jest to stan najbardziej skom plikowany. Oczy osoby zahypnotyzow anej są zamknięte lub p r z y ­ mknięte. M ięśnie znajdują się w stanie po­

datności w oskowej. Istn ieje znieczulenie skóry, natomiast zm ysły (wzrok, słuch, zm ysł m ięśnowy) odznaczają się nadczuło- ścią. W y w o ła n e halucynacye zarówno zm y­

słowe, ja k i uczuciowe posiadają charakter w ielkiej w yrazistości. Ucisk zapomocą pal­

ców na gałk i oczne przeprowadza stan som­

nambuliczny w stan letargiczny.

U czniow ie Charcota zm odyfik ow ali tro­

chę je g o poglądy. T a k R ich er zauważył, że hypn otyzm nie zawsze objaw ia się w spo­

sób opisany przez mistrza. Ta k ie n iety­

powe przypadki zdarzające się, podług niego, daleko częściej nazwał on „m ałym hypnotyzm em 1* w odróżnieniu od „w ielk ie­

go h ypn otyzm u 11, którą to nazwę nadaje stanom spostrzeganym przez Charcota. P i- tres rozklasyfik ow ał każdą z typow ych postaci na kilka stanów, odpowiednio do pewnych drugorzędnych zjawisk, zaobser­

wowanych przez niego. Co do stanu świa­

domości u zahypnotyzow anych, to szko­

ła paryska zwraca uwagę na wzm ożenie w czasie snu pam ięci z częściową lub cał­

kow itą amnezyą po przebudzeniu oraz na zniesienie kontroli rozsądku, czego rezulta­

tem jest mniej lub więcej w yraźn y automa- | tyzm . Co do p rzyczyn y zjaw isk hypn o­

tycznych, Charcot uważa je za jednoznacz­

ne z w yw ołan ym napadem histerycznym . Zdrow i, podług niego, nie dają się hypno- tyzow ać. T e g o samego zdania je s t Gilles de la Tourette i inni zwolennicy szkoły pa­

ryskiej. N iek tórzy z nich jednak różnią się co do poglądów na tę kw estyę od swego mistrza. K u m p f za przyczyn ę hypnozy uważa zaburzenia w krążeniu k rw i w m óz­

gu : przekrw ienie lub niedokrewność; po­

dług Preyera sen hypnotyczny stanowi re­

zultat ześrodko wania u w agi na jednym przedm iocie: m onoideizm ten, powodując nadmierną działalność kom órek m ózgowych, pociąga za sobą z konieczności anormalne w ytw arzanie się produktów utleniania w m ózgu, wskutek czego m ózg pozbawiony dostatecznej ilości tlenu popada w stan odu­

rzenia.

(D N )

K a zim ierz Okuszlco.

PROF. DR. M. RACIBORSKI.

R O Ś L IN N O Ś Ć K U L I Z I E M S K IE J W W I E K A C H M IN IO N Y C H .

O dczyt publiczny, w y głoszon y w K ra k ow ie d. 12 marca r. b.

( Dokończenie).

Ż e to zubożenie jest tylk o czasowe, że w epoce późniejszej znów bujną w idzim y ro­

ślinność, m am y do zawdzięczenia em igracyi z zewnątrz, w tym razie nie ze wschodu, lecz z zachodu. N a lądzie, którego granic nie znamy, który w każdym razie dotykał w A m eryce północnej stanu V irginia, który prawdopodobnie sięgał aż do zachodnich w yb rzeży P o rtu ga lii i k tóry na północ do- I sięgał Grenlandyi, utw orzyła się z niezna­

nych nam pow odów roślinność nowa, roślin kw iatow ych, roślin, które m y dzisiaj właśnie jako naszę roślinność znamy, i z tego to lą­

du rozeszła się ta roślinność w e wszystkich kierunkach na zachód i na wschód po Euro­

pie oraz innych częściach kuli ziemskiej. D o nas roślinność ta przyszła stosunkowo póź­

no. N p. na Morawach tuż nad granicą ma­

m y dość bogatą florę, zachowaną w t. zw.

łupkach wernsdorfskich. Pochodzi ona z epo­

ki, g d y na zachodzie była ju ż wykształcona

(6)

454 W S Z E C H Ś W IA T Na 30 roślinność nowa, kw iatow a, do W ern sdorfu

ona w te d y jednak jeszcze nie doszła. W i ­ dzim y ją n nas dopiero w znacznie póżniej- niejszej epoce senońskiej w okolicy Potu li- cza pod R aw ą Ruską, ja k o florę roślin kw ia­

tow ych, co praw da ani tak bujną ani tak barwną, ja k jest obecnie. M ian ow icie w ię­

kszość roślin, które ówcześnie rosły, p rzyp o­

mina naszę wierzbę, dęby lub olsze, które nie m ają barwnych kw iatów , które skazane są na zapylanie w iatrem , które nie potrze­

bują barwności kw iatów , znęcających owady.

Z w olna z tej pierwotnej roślinności w y tw a ­ rzała się coraz bogatsza i coraz do dzisiejszej podobniejsza roślinność, zw łaszcza podobna do dzisiejszej podzw rotnikow ej. B y ją po­

znać, należałoby się zw rócić przedewszyst- kiem do granic W o ły n ia i U krainy. W te d y w epoce eocenicznej, g d y w Tatrach tw o rz y ­ ła się gruba w arstw a num ulitowa, w ted y na dalekim W o ły n iu istniał w ielk i las, w któ­

rym głów n ą rośliną, charakteryzującą tenże, b y ły palm y o liściach palczastych, t. zw . sa­

bal ukraiński, palm y o liściach kilku m etro­

wej szerokości, w achlarzow atych, które do dziś dnia w tam tejszych kw arcytach leżą przechowane. Obok tej palm y b y ły inne r o ­ śliny, rów nie południow e : m nóstwo laurów, fig, w og óle typ ów , które dziś rosną pod ró w ­ nikiem. F lo ra ta do dziś dnia bardzo mało została zebrana i zbadana, m ateryał najbo­

gatszy zebrał sw ego czasu prof. kijow ski, R o g o w i cz. N atom iast z m ało późniejszej epoki znam y roślinność podobną n a d zw y ­ czajnie dobrze, m ianow icie z epoki, g d y na przestrzeni od K ró le w c a po Ostrołękę ziele­

n ił się las sosny bu rsztyn ow aj. B yła to chw ila niew iele w cześniejsza od epoki lasu palm ow ego W ołyn ia. P a lm y nie w y g in ę ły bynajm niej. Jeszcze na naszej ziem i pod Gdańskiem ż y ły w ówczas, chociaż zachowa­

ły się z nich do dziś dnia ty lk o drobne szczątki pięciu gatunków.

Oprócz tego rosło wówczas m nóstwo in ­ nych roślin, przypom inających roślin y lasu palm ow ego W o ły n ia , a p rzech ow ały się nad­

zw ycza j pięknie w skrzepłej ż y w ic y burszty­

nowej. R ó sł m ianow icie w tym lesie jeden lub m oże więcej gatu n ków sosny w sposób chorobliw y w ielkie ilości ż y w ic y w yd ziela ­ jący. Praw dopodobnie ta rozrzutność w w y ­ dawaniu żyw icy , dzisiejszego bursztynu, była

przyczyn ą, że sosna bursztynowa rychło w yg in ą ć musiała, olbrzym ie ilości ż y w ic y oblepiały pnie, kapały na ziem ię i zalew ały dno lasu bursztynowego, tak że posiadamy p ły ty bursztynowe, w których w idzim y jak- najlepiej zachowaną podściółkę lasu bur­

sztynowego, ze śpilkam i drzew, drzazgam i drewna, w łosam i w iew iórek i innych zw ie­

rząt, przylegaj ącemi do lepkiej masy, m nó­

stwo kw iatów , które w padły do tej ż y w ic y i ton ęły w niej, i t. d. Ż y w ic a wreszcie stwardniała, a dziś pod nazwą bursztynu w ydobyw an a dostarcza zarówno zoologom , ja k i botanikom nader cennych okazów pa­

leontologicznych. Że roślinność lasu bur­

sztynow ego bałtyckiego była bogata, w id zi­

m y choćby z tego, że z samego w ybrzeża Sam bii zdobyto po dziś (nie licząc mchów) 80 i kilka gatunków roślin, zaś roślinność przechowana w bursztynach L it w y i K ró le ­ stwa dotychczas jeszcze wcale nie była ba­

dana.

W m iarę postępu czasu roślinność zm ie­

niała się dalej. P a lm y ju ż w bursztynie nie­

liczne, zgin ęły doszczętnie na ziem iach na­

szych, palm y epoki bursztynowej są ostat- niemi, które na ziem iach polskich dziko żyły.

Z nastaniem epoki chłodniejszej, z nasta­

niem rozdziału na porę zim ow ą i letnią, m usiały zja w ić się i u nas takie rośliny, które do now ych w arunków klim atycznych b y ły przystosowane i now ych tych roślin znam y z w ykopalisk na obszarze ziem na­

szych ogrom nie dużo. N ie będę tu dokład­

nie opisyw ał i charakteryzow ał tej flory.

W spom nę chyba, że pokolei giną i fig i po­

łudniow e i w aw rzyńce, araukarye, damary, a natomiast zjaw iają się w ogrom nej ilości gatunków brzozy, dęby, topole, z których dziś zaledwie kilka u nas znamy. B y ły one kiedyś u nas tak liczne, że np. w jednej So­

śnicy na Śląsku z m ałego kawałeczka ziem i znam y więcej niż 10 gatunków brzozy, a rów nież liczne b y ły topole, klony i t. d.

Jednem słowem roślinność taka, jaka dziś charakteryzuje przedewszystkiem Japonię południow ą, południow e stany A m e ry k i pół­

nocnej, rosła wówczas na ziemiach naszych,

co jes t tem ciekawsze, że np. w Japonii flo ­

ra ówczesna była przeciw nie chłodną, tam

roślinność przypom ina bardziej tę, jaka

u nas dziś żyje, a nie cieplejszą obecną ja ­

(7)

M 30 455

pońską. B y ło w ted y u nas w idocznie cie­

plej, aniżeli w Japonii.

W spom nę jeszcze o jednej grupie skamie­

niałości roślinnych z tej epoki, w ydobytej z pokładów soli w ielickiej. W wąskiej za­

toce morza podkarpackiego fale unosiły zda­

ła liczne owoce z dalekich spadłe w yb rzeży i tutaj je osadzały. T o też roślinność ko­

palna w ielicka częściowo tylk o jest tubylczą, w znacznej części są to wrzucone rośliny obcych i dalekich od W ie lic zk i lądów, które dostarczyły np. pokładom soli pięknych ow o­

ców palm y zwanej R affia, u nas w ted y ju ż nie rosnącej.

Roślinność ciepłego klimatu trzeciorzędu naszego ustąpiła następnie i to nagle roślin­

ności znamionującej znacznie zimniejsze pod- niebie pod w pływ em katastrofy lodowcowej.

T a sama katastrofa, która dziś jest udziałem Grenlandyi, naw iedziła w tedy Europę p ó ł­

nocną, z półw yspu skandynawskiego praw ie po K ra k ó w i okolice L w ow a ; w y tw o rzy ła się wielka i gruba p łyta lądolodu, która p rzy­

kryła i zniszczyła całą w egetacyę, nietylko na tej przestrzeni, którą sama przykryła, ale pod w p ływ em oziębienia zniszczyła całe mnóstwo roślin na południe od owej p ły ty na ziemiach dzisiejszych K arpat, Podola i Ukrainy, spowodowała, że na ich miejsce przybyła nowa roślinność, która w klimacie lodow cow ym utrzym ać się zdołała, roślin­

ność alpejska i arktyczna. Przedew szystkiem więc te rośliny, które i dziś w id zim y w są­

siedztwie lod ow ców szwedzkich i na dale­

kiej północy, a w ięc brzozy, ale brzozy nie tak wyniosłe, ja k u nas, lecz karłow ate, na kilka cali wysokie, w ierzby nadzwyczajnie niskie, zaledw ie na cale w ysokie i t. p. R o ­ ślinność tego rodzaju pokryw ała sterczące z lądolodu skały, rosła wśród roztopów lo ­ dowcowych na południu. Ślady ówczesnej flory lodow cow ej dochow ały się często i d o ­ brze w dolnych w arstwach torfow isk, ale niestety na ziem iach naszych bardzo są nie­

dokładnie zbadane. Naturalnie, że obecność płyty lodowej w ytęp iła mnóstwo*roślin daw ­ niejszych, nie w ytęp iła ich jednak w zupeł­

ności i bardzo, w iele z ty c h dawniejszych roślin dotrw ało do dziś dnia. Jest to naj­

starsza arystokracya roślinności naszej dzi­

siejszej : bluszcz, cis, barwinek, orzech w od­

ny i inne, które przechow ały się do dziś

dnia w sprzyjających im miejscowościach.

Giną one jednak szybko, a na ich miejsce drogam i z zachodu, przez Śląsk i poznań­

skie, drogą ukraińską od morza Czarnego, drogą pokucką z Rum unii przywędrow ała zwolna nasza dzisiejsza roślinność. Z jaw ia się wreszcie człowiek, k tóry z chwilą swego pojaw ienia się modeluje sam roślinność, by jaknajlepiej mu służyć m ogła. Z chwilą odkrycia A m e ryk i całe m nóstwo czy to zbóż pożytecznych, ja k kukurydza, czy to chwa­

stów szkodliwych, przybyło do E u ropy : te usuwają naszę starą roślinność. Dość przejść w jesieni wikliną nadwiślańską, żeby zoba­

czyć, że większość tam żyją cych roślin na­

leży do gatunków, których nie tak dawno u nas jeszcze brakło. Są to em igranci z A m e­

ryki, astry, Solidago, Oenothera, E rigeron i inne.

T a k dobiegliśm y do kresu i możnaby się jeszcze zapytać, w jakim kierunku pójdzie ewolucya i rozw ój dalszy szaty roślinnej ziem i naszej. Otóż nie ulega kwestyi, że człow iek z postępem kultury będzie dalej tępił rośliny szkodliwe, a będzie dążył, by zachować tylko te, które odznaczają się naj­

większą intensywnością przyswajania, naj­

użyteczniejsze, które dla nas najlepiej i naj­

szybciej pokarm y w ytw arzać potrafią. W ca­

łym rozw oju geologiczn ym roślinności do­

strzegam y, ja k z każdego systematycznego pnia, ze skromnych i ubogich początków następuje z czasem rozw ój i rozszczepianie się na gatunki i rodzaje liczne, by następnie po pew n ym czasie ustępować innym, ubo­

żeć i wreszcie ginąć. Jakie są przyczyn y postępowego zrazu rozw oju odpowiedzieć nie umiemy, ja k ie są przyczyn y stopniowe­

go w ym ierania bujnych poprzednio roślin­

ności w iem y tylk o częściowo. W ątp liw ości nie ulega, że w większości przypadków g a ­ tunki w ym ierają wskutek zmienionych w a­

runków życiow ych , do których nie są nale­

życie przystosowane, zaś zdolności lepszego przystosowania się nie mają. AYalka o byt ze współzawodnikami, o pokarm, o prom ie­

nie słońca i ziemię, ze szkodnikami, a w resz­

cie z otoczeniem m artwem usuwa osobniki nieprzystosowane należycie do środowiska.

W ię c w razie zmieniających się warunków życiow ych iitrzym ują się tylko, te gru p y ro­

ślinne, które posiadają jeszcze zdolność p rz y ­

(8)

456 W S Z E C H Ś W IA T M 30 stosowywania się, zaś sprawa ginięcia g a ­

tunków związana jes t ze sprawą zaniku zdolności przystosow yw ania się, zdolności reakcyi na czynniki zewnętrzne, zdolności w ytw arzan ia skokowych odm ian czy li mu- tacyj. D ostrzegam y w tym w zg lęd zie u dziś żyją cych organizm ów różnice olbrzym ie, w i­

dzim y jedne zm ienne w budowie i kształcie, g d y u innych zakres zmienności jest bardzo ograniczony. Przyszłość należy do pierw ­ szych, nie zaś do drugich, skostniałych. Co w ięcej paleontologia zdaje się pouczać, że zdolność zmienności ja k iejk o lw ie k grupy, rodziny lub gatunku nie je s t znamieniem, w czasie stałem, lecz zmiennem, które osią­

g a w pewnej ch w ili stan n a jw yższego nasi­

lenia, aby następnie zmniejszać się kolejno.

Poucza nas dalej, że zdolność zmienności jest najsilniejsza u grup stosunkowo p r o ­ stych, w budowie i czynnościach najm niej w yspecyalizow anych, natomiast z w zrostem specyalizacyi jednostronnej, przystosowań jednostronnych, zdolność zmienności zdaje się maleć i zanikać. T o też zdolność dobre­

go przystosow ania się do danych warunków życiow ych, zapewniająca gatu nkow i z w y ­ cięstwo w w alce z w spółzaw odnikam i, d o ­ zwalająca mu rozszerzyć się i rozm n ożyć najbardziej k ry je w sobie zarazem, ja k o od­

w rotną stronę medalu, zm niejszenie zdolno­

ści przystosow ania się na przyszłość, ko­

nieczność w ym arcia w razie w ażniejszych zmian środowiska. M iejsce w ym ierających zajm ują w ted y rod y nowe, które do tej chw ili nie m iały sposobności do szczegó­

ło w e go przystosow ania się, pochodzące z prostszych podstaw pnia filogenetycznego.

Zjaw isk o hom ologiczne liczn ym zjaw iskom h istoryi ludzkiej. Społeczeństw a o w ysokiej, jednostronnej kulturze ustępują w razie ka­

tastrofy jęd rn ym , niezużytym , chociaż c y ­ w iliza cyjn ie niżej stojącym .

P R Z Y C Z Y N E K DO T E O R Y I C Z Y N N O Ś C I N E R W Ó W .

( Dokończenie).

Tym czasem zapanował powszechnie inny pogląd na stosunek w zajem n y u tw orów ele­

m entarnych układu n erw ow ego centralnego.

P o d łu g niego każde w łókno nerw ow e w iąże się w ten sposób z komórką nerwową, że tw orzą one razem jeden tylk o elementarny u tw ór żyw y , którego protoplazm a obficie skupiona około jądra kom órki stanowi ciąg dalszy protoplazm y włókien. W łók n a ner­

w ow e stanowią zatem integralną część skła­

dow ą pierwiastków , z których składa się układ n erw ow y i które nazyw am y neurona­

mi. W m yśl tego poglądu musimy, rzecz jasna, przypisać w łóknom n erw ow ym tę sa­

rnę różnorodność swoistą, jaką przyznaliśm y komórkom , z których włókna te biorą po­

czątek x). A le z chwilą g d y to zrobim y, m am y ju ż przed sobą nietylko komórki, któ­

re same uzdolnione są do różnych funkcyj, ale łączą się pom iędzy sobą zapomocą w łó ­ kien przewodzących, o fu n k cyi zupełnie je d ­ norodnej; zamiast komórek m am y elemen­

tarne tw o ry żyw e, których różnorodność in ­ dywidualna sięga aż do ostatnich krańców ich nitkow atych wypustek. P ień nerw ow y nie jest to ju ż poprostu pęczek drutów prze­

w odzących, które w yw ołu ją różne działania zależnie od rodzaju aparatu, połączonego z ich końcem czynnym, ale które same są zupełnie jednorodne pom iędzy sobą w swym charakterze przew odników ; jest to raczej pęk żyw ych ramion, ja k ie w yciąga ją tw ory elementarne układu nerw ow ego, aby z je d ­ nej strony m ieć łączność funkcyonalną po­

m iędzy sobą, z drugiej zaś— aby poddawać się działaniu spraw świata zewnętrznego, oraz władać narządami innemi, ja k mięśnie i gruczoły. W każdem z tych ram ion drga odrębne życie, w łaściw e temu neuronowi, do którego w łókno należy. Przew odn ik łą ­ czący narząd zm ysłow y z korą m ózgową, albo korę z mięśniem stanowi łańcuch od­

dzielnych tw orów żyw ych, w którym każde ogniw o, pomimo nieustannej zależności od ogniw sąsiednich, pędzi życie samodzielne;

życie to różne jest jakościow o w poszczegól­

nych częściach układu nerw ow ego i ma na­

wet w neuronach jednej i tej samej gru p y charakter dflmienny, mniej lub więcej in d y­

widualny.

]) N ie mogę orzekać, o ile teorya histologiczna

neuronów jest słuszna. Posługuję się nią, gdyż

potrzebuję określonego substratu histologicznego,

na którym mógłbym oprzeć swą hypotezę.

(9)

M 30 W S Z E C H Ś W IA T 457 T eorya jednorodności podrażnienia w e

wszystkich włóknach nerw ow ych zawiera w sobie rów nież twierdzenie, że sprawa ta w jednem i tem samem w łóknie jest zawsze jakościow o ta sama i zmieniać się może tylko pod w zględem natężenia i przebiegu w cza­

sie. S w ojego czasu w ypow iedziałem mój pogląd na sprawy, zachodzące w aparacie nerw ow ym narządu w zrokow ego, w ych o­

dząc z założenia, że w jednym i tym samym elemencie siatkówki prom ienie świetlne 0 różnej liczbie drgań w yw oływ a ć m ogą różne procesy; m istrze fizy o lo g ii orzekli wówczas, że pogląd ten jest bezzasadny, g d y ż o ileb y w jed n ym i tym samym ele­

mencie m orfologiczn ym m ożliw y był więcej niż jeden proces, w takim razie należałoby przyjąć w odpow iedniem w łóknie nerwo- wem więcej niż jeden proces przewodnictwa, a przeciw ko temu fizyologia musi veto zało­

żyć. D ogm at ten, jakoby każde włókno nerw ow e zdolne było tylko do jednego ro ­ dzaju podrażnienia, rozciągano ju ż w tedy 1 na kom órki nerwowe. AVprawdzie, ja k to przedstaw iliśm y w yżej, fizy o lo g ia była zmu­

szona przyznać rozmaitość funkcyj oddziel­

nym ośrodkom zm ysłów; ale jedna i ta sa­

ma komórka musiała kontentować się zaw ­ sze i niezm ienie jednym i tym samym ro­

dzajem podrażnienia. Pogląd ten w prow adził do fiz y o lo g ii zm ysłów nie kto inny, ja k sam Helm holtz; dziś jeszcze szkoła je g o uważa za najpiękniejszy ow oc nauki Jana M ullera 0 specyficznej energii nerw ów zm ysłow ych teoryę, podłu g której kom órki m ózgow e odczuwać m ogą wyłącznie* albo barwę czer­

woną, albo zieloną, lub fioletow ą. N ie zda­

je mi się jednak, żeby się Jan M uller m ógł pisać na taki pogląd; stał on na szerokiej podstawie rozległej w ied zy biologicznej 1 nie m ogły odm ów ić komórce m ózgow ej te­

go, co przyznać musimy najniższym jedno­

kom órkow ym tw orom żyw ym , t. j. zmienno­

ści jakościow ej mniej lub w ięcej szerokiej w życiu wewnętrznem . K t ó ż w ątpi o tem, że spraw y chemiczne, zachodzące w substan­

cyi ciała w ym oczka są jakościowo zmienne, zależne od zm ian w zew nętrznych warun­

kach życia, od m ateryału pokarm ow ego i od wszelkich innych podniet? Z wzrastającą zawiłością budow y istoty zwierzęcej wzrasta w ogólności podział pracy, a wskutek tego

życie oddzielnej kom órki staje się coraz bar­

dziej jednostajnem; pomimo to jednak nie m am y żadnej racyi przypuszczać, ażeby właśnie w komórce nerwowej jednostajność szła tak daleko ja k tego w ym aga teorya jednorodności.

Przypuśćm y teraz, że m ożliw e są jako­

ściowo różne stany podrażnienia w jednej i tej samej komórce i w wychodzącem z niej włóknie, a przed teoryą życia nerw ow ego otw orzą się horyzonty nowe, zamknięte zu­

pełnie przed teoryą jednorodności. Przed e­

wszystkiem neuron, zdolny do rozm aitych przejaw ów życia, będzie rów nież obdarzony wieloraką pobudliwością, t. j. stosownie do rodzaju podniety reagować będzie rozm aicie w ten lub inny z właściw ych sobie sposo­

bów; krótko mówiąc, czynność neuronu za­

leżeć będzie od rodzaju podniety nietylko pod w zględem natężenia (jak mniemano dawniej) ale i pod względem jakości, nieza­

leżnie od tego czy podnieta ta pochodzić będzie z zew nątrz do narządu zmysłu, czy od neuronu sąsiedniego.

Z przypuszczenia naszego w ynika jeszcze jeden wniosek. Zależnie od rodzaju podraż­

nienia, jakie włókno przewodzi, m oże być różną funkcya tego nienerwowego organu elementarnego, z którym włókno odśrodko­

we jes t związane funkcyonalnie. N ie mamy tu na m yśli oczyw iście w łókien nerw ow ych ruchowych wobec jednostajności funkcyi włókna mięsnego. A le inaczej rzecz się ma z w łóknam i nerwowem i, zawiaduj ącemi czynnością gruczołu. Dziś p rzyjęte jest ogólnie, że włókna w ydzielnicze w yw ierać m ogą tylko ilościow y w p ły w na czynność zależnej od nich komórki gruczołow ej, w m yśl niezmiennej jednorodności podraż­

nienia włókna nerw ow ego. Cóż będzie jednak, jeżeli stosownie do rodzaju podnie­

ty dostarczonej przez w łókno nerwowe, spraw y chemiczne w komórce w ydzielającej będą różne? czy czasem układ nerw ow y nie może w pewnych granicach stanowić o ja ­ kości w ydzieliny, dostarczanej przez jednę i tę samę komórkę? czy nie m ożnaby prze­

prow adzić analizy podobnej w zględem t. zw.

w p ły w ó w troficznych nerw ów odśrodko­

wych? W p ły w y te nie ujawniają się łatw o

dostępnemi ruchami, ja k w p ły w y ruchowe

i w yd zieln icze i dlatego w dziedzinie tej

(10)

458 W S Z E C H Ś W IA T J\o 30 przew ażają przypuszczenia zam iast stw ier­

dzonych i pew nych faktów . J eżeli układ n erw ow y rozciąga swój w p ły w bezpośredni nietylko na ruchowe i w ydzielnicze, lecz i na inne narządy elem entarne ciała, ja koto niektóre nabłonki, rozw ijające się kom órki ja jn ik ów i t. p., w takim razie nabiera p ier­

wszorzędnej w a g i pytanie, czy w p ły w ten m oże się zm ieniać nietylko ilościow o, ale i jakościow o?

P o w róćm y teraz do w p ły w ó w , ja k ie w y ­ w iera podrażnienie jed nego neuronu na inne, związane z nim w jed n ę przew odzącą całość.

H istologia uczy nas, że w łókno czuciowe wstępując do rdzenia pacierzow ego, dzieli się na gałąź wstępującą i zstępującą, od k tó­

rych odchodzą t. zw. odnogi kolateralne, któ­

re komunikuj ą się z innem i neuronam i przez najściślejsze zetknięcie lub przez połączenie bezpośrednie; każdy z tych neuronów znaj­

duje się w związku przew odzącym z innem i za pośrednictwem swych rozgałęzień i t. p.;

z punktu w idzenia anatom icznego podraż­

nienie, przychodzące do narządu centralne­

g o ma w ięc przed sobą do w yb oru n iep rzej­

rzaną m nogość dróg.

G d y b y podrażnienie ogarniające neuron m ogło przejść bez żadnej różn icy na w szyst­

kie inne zw iązane z nim funkcyonalnie, nastąpiłoby tak szerokie rozlanie się podraż­

nienia przyniesionego przez jedno włókno czuciowe lub jed en neuron k o ry m ózgow ej, ja k ieg o nie w id u jem y n igd y, chyba tylk o w przypadkach patologiczn ych w sferze ru­

chowej.

N a le ży zatem przypuścić, że podrażnie­

nie jed n ego włókna nie korzysta bez różni­

cy ze wszystkich d róg anatom icznie m ożli­

wych; trzym a się ono przew ażnie starannie w yb ran ych dróg, szerząc się po innych w mniej lub w ięcej osłabionym stopniu; w o ­ bec teg o pow staje kw estya, od czego zależy ten w yb ór i rozm a ity stopień natężenia, w jakim podrażnienie przenosi się po róż­

nych drogach.

T e o ry a jednorodności znajduje odpow iedź w rozm aitym stopniu pobudliw ości i prze­

w odnictw a rozm aitych d ró g i w rozm aitych stopniach oporu podczas przechodzenia z je d ­ nego neuronu na drugi. P o za tem dalsze szerzenie się podrażnienia zależy p o d łu g niej

tylk o od natężenia podrażnienia p ierw ot­

nego.

L iczn e fa k ty czuciowej i ruchowej sfery życia n erw ow ego uczą nas, że inerwacya wychodząca z jednego neuronu może się bardzo rozm aicie szerzyć w układzie nerw o­

w ym , zależnie od innych podrażnień, w spół­

cześnie występujących; tak np. odruch, m i­

m o jednakow ej podniety, m oże być ju żto spotęgowany, ju ż to otam ow any pod w p ły ­ w em innych podrażnień, idących od po­

wierzchni ciała, lub od mózgu. Pod łu g teo­

r y i jednorodności opór, ja k i napotyka p rze­

w odnictw o w neuronie, ulega zmianie pod w p ływ em innych podrażnień, przychodzą­

cych dó tego neuronu z boku; opór ten m o­

że się zwiększać lub zmniejszać; raz ma m iej­

sce t. zw. torowanie, to znów otamowanie;

teorya ta nie w yjaśnia jednak wcale, jakim sposobem.podrażnienia, różniące się tylk o co do natężenia, a nie co do jakości m ogą raz w yw iera ć na neuron w p ły w potęgujący, a dru gi raz hamujący.

Inaczej to w szystko w ygląda, jeżeli p r z y j­

m iem y zmienność jakościow ą podrażnień przew odzonych oraz jakościow o różną po­

budliwość dróg przew odzących. Jeżeli p o je­

dyncze w łókno nerw ow e jest przeważnie, lub w yłączn ie zdolne do pobierania i przew odze­

nia tylk o pewnych określonych podrażnień, w takim razie droga, jaką podrażnienie obiera, zależna je s t od je g o rodzaju. W ieść znajduje posłuch i kolporterów przeważnie w śród osób szczególnie zainteresowanych, i dlatego d rogi szerzenia się wieści zależą od jej treści; podobnież na pewne określone podrażnienie reagują przew ażnie neurony, których właściwości odpow iadają temu w ła ­ śnie rodzajow i podrażnienia. Z w ią zk i w za­

jem ne pom iędzy neuronami zależą w takim razie nietylko od układu anatomicznego, ale także od stopnia ich powinowactwa; ponie­

w aż każde w łókno ma n ie je d e n tylk o ro­

dzaj podrażnienia sobie w łaściw y, ale p e w ­ ną, chociaż ograniczoną, rozm aitość podraż­

nień, przeto jedna droga nietylko p rzew o­

dzić m oże różne pokrewne pom iędzy sobą rodzaje podrażnień, ale i podrażnienie w y ­ chodzące z jednego i tego samego neuronu, obierać m oże w układzie n erw ow ym rozm ai­

te drogi, zależnie od każdorazow ych w arun­

k ó w i właściwości.

(11)

j Y o 30 W S Z E C H Ś W IA T 459 Jeżeli neuron otrzym uje jednocześnie dwa

podrażnienia od dwu swoich sąsiadów, w te­

dy, podług teoryi jednorodności, m ogą one przy spotkaniu się tylk o albo wzmocnić, albo osłabić w zajem nie. P o d łu g naszego p o ­ glądu, oba podrażnienia m ogą być zupełnie odmienne od siebie, a ze spotkania ich w y n i­

knąć m oże n ow y rodzaj podrażnienia, po­

krew ny z pierwotnem i, ale odmienny od obu.

W ogóle całe życie układu nerw ow ego, ca­

ła jo g o ontogeneza i filogeneza przedstawia się w innym całkiem świetle, skoro tylk o po­

rzucim y dogm at zupełnej jednorodności funkcyonalnej w szystkich w łókien nerw o­

wych i przyznam y specyficznie resp. in d y­

widualnie odmienne właściwości życiow e oddzielnym grupom w łókien i włóknom.

D ogm at ten w yklucza wszelką tw órczą i roz­

w ojow ą zdolność neuronu, o ile nie jest wrodzoną i o ile nie polega w yłączn ie na potęgowaniu procesu życiow ego lub podraż­

nienia, w łaściw ego niezmiennie danemu neu­

ronowi od samego początku istnienia aż do chwili śmierci.

P rzeciw n icy teo ry i specyficznych energij zm ysłów zupełnie słusznie zw rócili się prze­

ciwko przypisyw an iu nerwom niezmiennej przez całe życie stałości funkcyi; podług mnie posunęli się jednak zad alek o: zw a l­

czali wrodzoną różnorodność poszczegól­

nych w łókien nerw ów zm ysłow ych, stanęli na gruncie obojętności funkcyonalnej wszyst­

kich w łókien nerw ow ych u noworodków, a różnice funkcyonalne, stanowiące dorobek filogen etyczn y niezliczonych pokoleń, p rz y ­ ję li poprostu za w yn ik przystosowania

w przebiegu życia pozarodkow ego do różno­

rodności oddzielnych podniet zm ysłow ych.

Bądź co bądź w p ły w y świata zew nętrzne­

go należą po urodzeniu do warunków dal­

szego norm alnego rozw oju całego ciała, zwłaszcza zaś podniety zm ysłow e należą do niezbędnych w arunków rozw oju aparatów nerwowych narządów zm ysłów. A le świa­

tło np. nie napotyka w oku noworodka sub­

stancyi nerw ow ej, z której jeszcze wszystko możnaby zrobić, która przeniesiona z oka do ucha, lub na ję z y k (jeżelib y to było m oż­

liw e) stałaby się z czasem, pod w pływ em fal ] dźwiękowych, pośrednikiem czuć słucho- I wych, a pod w p ływ em podniet smakowych pośrednikiem czuć smakowych. Jak zaro-

dek kiełkujący z ziem i potrzebuje światła, aby się zazielenić liśćmi, tak samo neuron narządu w zrokow ego noworodka potrzebuje dla ostatecznego swego rozw oju światła, a neuron narządu słuchow ego— podniety d źw iękow ej; ale g rzyb a światło nie zaziele­

ni— neurony słuchowe rów nież nieprzejrza- ły b y nigdy, g d y b y je nawet można było przenieść do narządu słuchowego. Neuro­

ny naszego oka, są podług mnie zrodzone, a nietylko w ychow ane tak, żeby w idziały, a neurony ucha, b y słyszały. T o nie w y ­ klucza jednak zdolności do dalszego in d yw i­

dualnego rozwoju w obrębie ściśle zakreślo­

nych od urodzenia granic własności. To samo dotyczę w mniejszym lub większym stopniu każdej części naszego układu ner­

w ow ego. Im jaka część dawniej się daje w yśledzić w nieskończenie długim szeregu . rozw ojo w ym istot zwierzęcych, tem trwalsze i ostrzejsze są ry sy wrodzone je j funkcyi, tem mniej poddaje się przem ianom i rozw o­

jo w i w dalszym przebiegu życia. D o filo gen e­

tycznie najm łodszych części naszego ukła­

du nerw ow ego należy kora m ózgowa; to też neurony je j należą, ja k się zdaje, do tych organów elementarnych naszego ciała, k tó­

rym życie po urodzeniu pozostaw iło stosun­

kowo najszerszy zakres rozw oju indyw idual­

nego pod w pływ em nadarzających się pod­

niet. Jak m am y sobie ten rozw ój w yo b ra ­ zić, je ż e li życie wewnętrzne w łókna nerw o­

w ego kom órki nerwowej, życie neuronu ma być zawsze jednego i tego samego rodzaju?

Co napotyka w swem życiu neuron naszej kory m ózgow ej w normalnych warunkach?

N a czem polegają podniety, na ja k ie jest w y ­ stawiony, stanowiące o je g o życiu wewnętrz- nem? W warunkach odżyw czych stałych są to w yłącznie podrażnienia, przychodzące z neuronów sąsiednich, z którem i łączy się za pośrednictwem w łókien nerw ow ych. G d y ­ by te włókna doprow adzały wciąż jeden i ten sam rodzaj podrażnienia, g d y b y w skali swej posiadały jeden tylk o ton, w takim razie podrażnienia, na jakie neuron byłby w ystaw iony, b y ły b y jedne i te same przez całe życie, zmienne tylko, co do natężenia i czasu; w tedy i odczyn neuronu byłby cią­

g le jeden i ten sam, doprowadzone podraż­

nienie w yw o ływ a ło b y w komórce nerwowej

w ciąż jedne i te same przejaw y. G d y b y

(12)

460 W S Z E C H Ś W IA T JM® 30 nawet p rzeja w y te b y ły różne w różnych ko­

mórkach nerw ow ych, ja k to dopuszcza teo­

rya jednorodności, to jed n ak dla jednej i tej samej pozostaw ałyby one przez całe życie bez zm iany, o ile b y to zależało od pobudek przez włókna doprow adzonych.

Inaczej rzecz się przedstawia, jeżeli po­

budki te są jakościow o różne, zależnie od charakteru neuronu sąsiedniego, z którego pochodzą; albo je ż e li podrażnienie idące od pew nego neuronu polegać m oże w pewnych granicach zmianom jakościow ym . W te d y zamiast p ow yżej wspomnianej m onotonii, m am y mniej lub w ięcej bogatą rozm aitość pobudek, ja k ie neuron od sąsiadów odbiera;

poniew aż neuron sam zdolny je s t do p rzeja ­ w ów rozm aitych, przeto otw iera się m ożli­

wość różnego reagow ania na różne impulsy.

Charakter tego odczynu zależny będzie zawsze od w rodzonych w łaściw ości neuronu;

ale z zaw iązków w rodzon ych te rozw iną się najbujniej, których rozw ój neurony sąsied­

nie pobudzały najczęściej i n a js iln ie j: k rót­

ko m ów iąc neuron posiada zdolność n ie ty l­

ko ilościow ego, lecz i ja k ościow ego rozw oju ; tymczasem teorya jednorodności przyzn aw a­

ła mu tylk o pierwszą z nich.

T en rozw ój dalszy jest m niej lub więcej różnostronny zależnie od stanowiska neuro­

nu w układzie nerw ow ym , od m niej lub w ię­

cej różnorodnych stosunkÓAV do innych neu­

ronów i od własności w rodzonych; do w ie l­

kich grup neuronów stosuje się m oże w szyst­

ko, co głosi teorya jed n orod n ości: m ono­

tonia pobudek działających na te neurony warunkuje odpow iednią jednostajność w ich dalszym rozwoju. Z drugiej strony nie m ógłb ym sobie w yobrazić doświadczenia i ćwiczenia pod w zględ em ruchow ym i czu­

ciow ym i wszystkiego, co n a zyw am y świa­

domą lub nieświadom ą pam ięcią w najszer- szem znaczeniu teg o w yrazu, je ż e lib y sub- stancya ży w a kom órek i w łókien nie była zdolna do jakościow o zm iennego rozw oju.

N apróżno poszukiwałem zadaw alającego m nie poglądu u tych zw olen n ik ów teoryi jednorodności, k tórzy zajm ow ali się bada­

niem podstaw fizyologiczn ych dośw iadcze­

nia i ćwiczenia. R o zw ó j układu n erw ow e­

g o centralnego, odpow iadający rozw ojo w i psychicznemu, próbują oni tłu m aczyć przez powstanie now ych połączeń pom iędzy neu­

ronami, przez zm iany w pobudliwości i prze­

w odnictw ie d róg ju ż istniejących, przez uprzystępnienie i coraz w iększe torowanie pew nych d róg częściej używ anych i t. p.

A le to, co przechodzi po tych drogach sta­

rych i nowych, mniej i więcej utorowanych, jes t podług teoryi jednorodności zawsze to samo, zawsze tylk o chodzi o „m niej “ lub

„w ię c e j11 i o różnice w czasie C ały układ n erw ow y w yglą d a ja k kraina, której liczne m iejscowości połączone są obfitą siecią dróg;

ale po drogach tych krążą wszędzie i zawsze, transporty jed nego tylk o towaru.

L u b im y bardzo porów nyw ać włókna ner­

w ow e z drutami telegraficznem i i telefonicz- nemi; po drutach tych zupełnie jednakow ych donosić m ożem y nieskończenie rozm aite wieści. Zdradzieckie to p o ró w n a n ie: snu­

ją c je dalej, w yd aje nam się, że m ożem y w szystkie trudności przeciąć odrazu.

N a miejsce bądź co bądź „ciem nych11 spe­

cyficznych i indyw idualnych „ja k ości11 w y ­ stępuje rozmaitość drgań, różnych co do cza­

su i przestrzeni, dla których substancya ner­

w o w a jest tylk o nosicielem. A le ostatecz­

nie i to porównanie doprowadza nas do tego samego wniosku, co i cały rozbiór p o w yż­

szy. M usim y przyznać, że 1) ani po w szyst­

kich w łóknach nerw ow ych nie przenosi się w ciąż jedna tylk o i ta sama form a drgań, 2) ani każde w łókno nerw ow e nie jest zdol­

ne do w szystkich form drgań, m ożliw ych w o g ó le w substancyi nerw ow ej; przeciwnie każde w łókno w yk on yw a tylk o te drgania, na ja k ie umie odpowiedzieć. T o , cośmy nazwali specyficzną energią w łókna lub ko­

mórki, w ystępuje tu w postaci szczególnej zdolności rezonacyjnej w zględem określonej fo rm y drgań. W rodzona, nabyta, lub p rzy ­ padkow a właściwość będzie tutaj nastroje­

niem; tam rozstrzygała specyficzna pobudli­

wość, tutaj rezonans i nastrojenie neuronu stanowi o drogach, ja k ie dana form a drgań obiera w układzie nerw ow ym .

W ten sposób dochodzim y tylk o do innej nom enklatury, podług mnie nie tak odpo­

w iadającej istocie rzeczy, ja k powyższa; nie zwraca ona bowiem u w agi na to, co najdo­

bitniej charakteryzuje wszystko, co ż y je — na przemianę m ateryi, na chemizm, odby­

w ający się w substancyi żyw ej, którego róż­

nic jakościow ych nie umiem y dziś w yrazić

(13)

JMa 30 W S Z E C H Ś W IA T 461 tylk o przez ilości czasu i przestrzeni; może

nawet n ig d y nie będziem y w stanie tego uczynić.

Z e w szystkiego, com powiedział, wynika, że nietylko stoję na gruncie nauki Jana M u l­

lera,ale chciałbym ją nawet znacznie rozsze­

rzyć. E n ergie specyficzne stanowią podług mnie dorobek filogen etyczn y nietylko ner­

w ów zm ysłow ych, ale w w iększym lub m niejszym stopniu, wszystkich neuronów—•

zarów no włókien, ja k komórek; dziedzictw o przypadające na każdy poszczególny neuron, bynajm niej nie jest zawsze tak ubogie i je d ­ nostajne, ja k to przypuszczano co do komó­

rek ośrodków zm ysłow ych; w testamencie zaś niemasz zastrzeżenia, zabraniającego spadkobiercy pow iększyć dział swój now ym nabytkiem.

Z. S.

K R O N I K A N A U K O W A .

— Zaćm ie nie księżyca a popiół w u lk a n ic z ­ ny. Obserwowane w bardzo wielu punktach za­

ćmienie księżyca w noc wielkanocną, r. b. odzna­

czało się tem, że część 97/ioo księżyca zanurzona w cień ziemi była prawie zupełnie niewidzialna, gd y w czasie innych zaćmień pogrążona w cień ziemski część księżyca jest widzialna jako zabar­

wiona różnemi odcieniami czerwonemi; i to w i­

dzialna nieraz tak wyraźnie, że podczas samego zaćmienia można jasno odróżnić główne kratery powierzchni księżycowej. Zupełnej ciemności zaćmionej części tarczy nie można tłumaczyć tem, że przez kontrast srebrno-jasna cząstka tarczy przytłumiała dla gołego1 oka słabo świecącą część zaćmioną : albowiem nawet przez silny teleskop niepodobna było dopatrzeć się jakiegokolwiek zabarwienia części zaćmionej. Fakt ten po­

twierdza wygłoszone już dawniej przez Johnsona z Bridgeport wytłumaczenie podobnych zjawisk.

Słabe światło, bijące zw ykle od zaćmionej części tarczy księżyca, tłumaczy się jedynie tem, że promienie słoneczne, załamane w atmosferze ziem­

skiej, przenikają wewnątrz stożka, rzucanego przez cień ziemski, oczywiście silnie stłumione przez absorbujący w pływ warstw powietrza.

Przyjmowano dawniej, że obłoki bujające w atmo­

sferze na drodze owych załamanych promieni, za­

trzymywały je i w ten sposób pozbawiały zaćmio­

ną część księżyca wszelkiego oświetlenia. Nie jest atoli prawdopodobnem, by we wszystkich punktach ziemi, dla których księżyc znajduje się na horyzoncie, nagromadzone akurat były obłoki, boć stan nieba bardzo jest w różnych miejscach

różny. Otóż Johnson zwraca uwagę na to, że wszystkie, nieliczne zresztą, zaćmienia księżyca, podczas których obserwowano zupełne zniknięcie części tarczy w cieniu ziemi, zachodziły zawsze w rok lub dwa po silnych wybuchach wulkanicz­

nych. Tak np. zaćmienie 11 kwietnia r. 1903 nastąpiło rychło po wybuchu wulkanu Pelee. Za­

ćmienie 1 października r. 1884, które odznaczało się też zupełną niewidzialnością księżyca, zaszło po znanym wybuchu Krakatoa w r. 1883, po­

dobnież zaćmienie księżyca w r. 1885. W edłu g Johnsona cofnąć się trzeba aż do r. 1816, by na­

potkać znowu, zupełne zniknięcie tarczy podczas zaćmienia. A na dwa lata przedtem, w r. 1814, miał miejsce gwałtowny wybuch wulkanu Mayon na Filipinach. D . 18 maja r. 1761 W argentin w Stockholmie podaje wiadomość o zaćmieniu z zupełną niewidzialnością tarczy księżyca. Otóż 28 i 29 września 1759 r. powstał w Meksyku wulkan Jorullo wskutek jednej z najsilniejszych katastrof, jakie zaszły kiedykolwiek na naszej pla­

necie. Na dość znacznej odległości od tego czyn­

nego wulkanu wzniosło się wówczas wiele zieją­

cych ogniem kraterów, wyrosło nawet sześć no­

wych gór wysokości 400 do 500 m. Największa z nich, wulkan Jorullo, nie przestawała być czyn­

ną aż do lutego r. 1760. W iem y, że po silnych wybuchach wulkanicznych wyrzucone masy po­

piołów długo bardzo unoszą się w górnych war­

stwach atmosfery, a wiatry, porywające je ze sobą, rozmieszczają jednostajnie dokoła globu i temu też należy przypisać przepiękne zjawiska zorzy barwnej, obserwowane w roku ubiegłym i jeszcze obecnie. Ten pył popielisty, mimo ma­

łych rozmiarów swych oddzielnych cząstek, sta­

nowi jako całość daleko poważniejszy ekran dla odbitych od atmosfery ziemi i zmierzających do cienia, rzucanego przez nią, promieni słonecznych, niż nieregularnie i z przerwami rozrzucone obło­

ki. Zaćmienie księżyca z d. 6 października r. b.

powinno również wykazać zupełną niewidzialność zaćmionej części tarczy naszego satefity, albo­

wiem znajdujemy się jeszcze pod wpływem ze­

szłorocznych wybuchów na Martynice. Niestety zaćmienie to nie będzie prawie wcale widzialne w Europie.

m. h. h.

— Kurczę potworn e, które żyło przez siedem dni po wykluciu się, opisał w ostatnim zeszycie Sprawozdań Akademii paryskiej prof. F . Hous- say. Badacz ten poddał normalnemu wylęganiu jaje kurze znacznej wielkości, w którem przy­

puszczał istnienie dwu żółtek zamiast jednego.

Dodać należy, że pochodziło ono od kury, która dość często znosiła jaja o dwu żółtkach.

Kurczę, spóźnione o 12 godzin w wykluciu,

w porównaniu z innemi pisklętami, posiadało na-

ogół w ygląd dość normalny, chociaż z trudnością

utrzymywało się na nóżkach. W okolicy pępka

kurczę to posiadało kieszeń, utworzoną przez en.-

todermę i listek splanchniczny mezodermy. P rze­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Urządzenie, zapomocą którego wszystkie prom ienie wychodzące z danego źródła światła zbiera się w jednę w iązkę o naj- mniejszem rozsiewaniu, określono

sienia tem peratury w Europie, lod ow iec w y ­ tw arzał masy w ód rozm yw ających osadzony poprzednio m ateryał. O lbrzym ie ilości w ody z topniejącego lodowca

W r. Otóż żaby hypn otyzow ane słabiej odczuwają działanie strychniny i tebainy w strzykniętej pod skórę od żab norm alnych. N ad to hypnoza staje się daleko

W obu tych procesach obok siebie idą praw ­ dopodobnie dw a rodzaje ferm entacyi; jednę powodują drożdże, przyczyną zaś drugiej są zapewne bakterye, tej też

Przypuszczać można, że jest to wynikiem nagromadzenia się ciałek białych w na­. czyniach

zjaw iskiem powszechnem, występującem we wszystkich niemal stadyach rozw ojow ych, j od okresu gastrulacyjnego aż do tworzenia się szkieletu. d., autor wysnuwa

W dniu 22 maja 2007 roku, już po raz czwarty odbyły się warsztaty studenckie „Miasta bez Barier”, orga−. nizowane przez Wydział Architektury

Istotnie, gdyby dla którejś z nich istniał taki dowód (powiedzmy dla X), to po wykonaniu Y Aldona nie mogłaby udawać przed Bogumiłem, że uczyniła X (gdyż wówczas Bogumił wie,