te 43 ( 1126 ). W arszawa, dnia 25 października 1903 r. Tom XXII.
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A 44.
W W a r s z a w i e : roczn ie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2.
Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą
:
roczn ie rub. 10, półroczn ie rub. 5 .Prenum erować można w R edakcyi W szech św iata
i w e w szystk ich k sięgarniach w kraju i zagranicą.
R e d a k tor W sze c h ś w ia ta p rzyjm u je ze sprawam i redakcyjnem i codziennie od g od zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
R E F E R A T PR O F . BE H KIN G A 0 G R U Ź L IC Y ,
W Y G Ł O S Z O N Y N A Z J E Ź D Z T E N I E M I E C K I C H P R Z Y
R O D N I K Ó W I L E K A R Z Y W K A S S E L
15
W R Z E Ś N I A1903
R .W pismach specyalnych ukazał się ju ż ca łk ow ity tekst referatu prof. B ehringa na zjeździe przyrodnik ów i lekarzy niemieckich w Kassel, w ygłoszon y 25 września r. b.; m o
żem y więc podzielić się z czytelnikam i waż- niejszem i szczegółam i tej głośnej publikacyi.
A u to r na wstępie zastanawia się nad roz
powszechnieniem zakażenia gruźliczego. D o kładne zoryentow anie się w tej sprawie u m o żliw iły dopiero postępy bakteryologii współczesnej, a m ianowicie etyologiczne czyli przyczyn ow e badanie chorób. Lasecznik gruźlicy, od kryty przez Kocha, pozwala na rów nie pewne ja k łatw e stwierdzenie g r u ź li
cy na stole obdukcyjnym , zwłaszca przy po
m ocy specyalnej m etody barwienia, podanej przez E hrlicha (zaraz po odkryciu Kocha), którą lasecznika tego odróżnić m ożem y od wszystkich innych drobnoustrojów. Jedna z ostatnich statystyk anatom o-patologicznych (dr. N a eg eli z Zurychu) podaje następują
ce liczby: U wszystkich osób zm arłych po 30-tym roku życia można było stw ierdzić zakażenie gruźlicze mniej lub w ięcej znaczne i dawne. N adto znajdow ano ogniska gru ź
licze u 96$ osób pom iędzy rokiem 18 a 30,
u 50£ pom iędzy rokiem 14 a 18, u 33$ p o m iędzy 5 a 14, u 17'/, pom iędzy 1 a 5; u dzie
ci młodszych nie było żadnych śladów gruź- licy.
Są to liczby w prost przerażające, ale zgo d ne z danemi zdobytem i na innej drodze.
Tuberkulina, ja d rozpuszczalny z hodow li gruźliczych, w yciągn ięty zapomocą g lic e ry ny i zalecany przez K ocha jako środek lecz
niczy, nie ziściła w praw dzie pokładanych w niej nadziei, ale stała się dzielnym środ
kiem rozpoznawczym . Zastrzyknięta pod skórę w minimalnych dawkach, sprowadza ch w ilow e podw yższenie tem peratury, ale t y l
ko u osobników (ludzkich i zwierzęcych) dotkniętych zakażeniem gruźliczem . N aw et tam, gd zie nie doszło jeszcze do w ytw o rze
nia w yraźnych ognisk chorobowych, gdzie brak jeszcze wszelkich objaw ów choroby, gdzie'najstaranniejsza obserwacya lekarska nic podejrzanego nie w yk ryw a , tam reakcya tuberkulinowa ostrzega nas o zagnieżdżeniu się lasecznika. D ziś zaczyna się naw et w y jaśniać, na czem polega ta reakcya. W ie m y obecnie, że krew, w zięta z organizm u do
tkniętego gruźlicą, krzepnie pod w pływ em dodanego do niej jadu gruźliczego. D ow o
dzi to, że organizm pod w pływ em zakażenia w ytw arza pewne specyalne, rozpuszczalne substaneye, posiadające własność krzep nię
cia natychmiast po zetknięciu się z rozpusz-
czalnemi składnikami lasecznika gruźlicze-
t)Ł>8 W S Z E C H S W I A T JNfi 4 3
go. W ustroju objaw om krzepnięcia tego tow arzyszy podniesienie tem peratury ciała.
Stosownie do ilości tej substancyi zn ajd u ją
cej się w ustroju, krzepnięcie jest m niej lub bardziej rozległe i reakcya cieplna ustroju w yk azu je m niejsze lub większe natężenie.
Tuberkulina zatem jest to jad dla ustroju zakażonego, działający za pośrednictwem krw i, w yw ołu ją cy ju ż w m inim alnych daw kach odczyn w postaci podniesienia tem pe
ratury. Znacznie większe daw ki m ogą na
w et być śmiertelne. A le nawet sto razy większa ilość od tej, jaka w ystarcza dla ce
lów rozpoznawczych, nie stanowi jeszcze niebezpieczeństwa. W ostatnich czasach klinicysta francuski A . Jausset opracował nową m etodę rozpoznawczą, którą nazwał inoskopią. P o leg a ona na w ytw arzaniu skrzepów w e k rw i lub w w yciekach krzepli- w ych ustroju podejrzanego o gruźlicę; skrzep oddzielony od płynu poddajem y sztucznemu trawieniu, które oswobadza laseczniki; po centry fugow aniu otrzym u jem y laseczniki w osadzie. W ten sposób Jausset w yk ryw a laseczniki w w ielu przypadkach w ysięk ów opłucnej i otrzew nej, które.dotąd u chodziły za jałow e.
Badania organizm u lu dzkiego zapomocą tuberkuliny w yk aza ły liczb y identyczne z te- mi, ja k ie podaje N aegeli. W y n ik a stąd, że po dojściu do la t 30 każdy czło w iek ju ż u legł zakażeniu jadem gru źliczym . Stąd wniosek prosty, że w szelkie próby zw alcza
nia gru źlicy przez izolacyę w szystkich osób dotkniętych, są zupełnie bezcelowe. N ie idzie jednak za tem, ażebyśm y się bezczyn
nie p rzyglą d a li szerzeniu się tej strasznej klęski. N ie każde bowiem zakażenie jadem gru źliczym kończyć się musi suchotami.
Przeciw nie, ju ż sam fakt, że rozpow szech
nienie zakażenia gru źliczego przew yższa znacznie c y frę śmiertelności wskutek suchot, jest najlepszym dowodem tego, że organizm zdoln y jest pokonać zakażenie gruźlicze. Z a każenie byw a rozm aitego natężenia: słabsze g o i się, silniejsze kończy się śmiercią. Od czego zależy tak ogrom ne rozpow szechnie
nie zarazka gruźliczego? P o d łu g B ehringa nauka nie zna dotąd ani jed n ego przypadku niew ątpliw ego zakażenia gru źlicą człow ieka dorosłego na zw ykłej drodze epidem iologicz
nej, polegającej na przeniesieniu bezpośred-
niem zarazka z jednego człow ieka na dru
giego. Tam , gd zie statystyka w ykazu je większą śmiertelność na gruźlicę (niektóre zaw ody) n ig d y nie w iem y z pewnością, czy nie było ju ż wcześniej w organizm ie oddziel
nych ognisk cierpienia, zanim dany osobnik zaczął być narażony na niebezpieczeństwa swego fachu. Ze sprawą tą łączy się kwe- stya dziedziczności suchot. A u to r odrzuca zarówno dziedziczenie bezpośrednie zarazka gruźliczego, jak i dziedziczność usposobienia do gruźlicy, czego w yrazem ma być budowa ciała i kompleksya. D la B ehringa gruźlica dziedziczy się w yłącznie postgenitalnie (po urodzeniu) wskutek w spółżycia dziecka z ro
dzicam i lub innemi osobami choremi na su
choty. Głownem źródłem zarazy jest mleko podawane ssawcom, zarów no m leko matki (choć tu niebezpieczeństwo zanieczyszczenia mleka lasecznikami gruźliczerni jest m niej
sze) ja k i m leko krowie. W łaściw ie niebez
pieczeństwo k ryje się nie w mleku jako la kiem, ale w pewnych właściwościach budo
w y przewodu pokarm ow ego w e wczesnem dzieciństwie. Narząd pokarm ow y ssawców pozbaw iony jest pewnych urządzeń ochron
nych, zabezpieczających ustrój osobników dorosłych przed w targnięciem drobnoustro
jów . T rzeb a b yło wielu lat pracy ekspery
mentalnej dla ustalenia teg o faktu, który B eh rin g uważa dziś za najzupełniej pew ny i k tó ry jest podstawą całego planu akcyi przeciw gru źliczej.
Punktem w yjścia było niespodziewane zu
pełnie odkrycie cl-ra Romera, że białko r o dzim e przechodzi przez błonę kiszkow ą źre
biąt, cieląt i drobnych zw ierząt laboratoryj
nych bez żadnej zm iany i działa na ustrój tak samo, ja k bezpośrednio zastrzyknięte pod skórę lab do naczyń krwionośnych; tym czasem wiadom o powszechnie, że u zw ierząt dorosłych białko ulega strawieniu i peptoni- zacyi przed przejściem przez błonę śluzową przew odu kiszkow ego. Surowice przeciw - błonicza i przeciw tężcow a zaw ierają swe substancye czynne w postaci białka rodzi
m ego. U zw ierząt dorosłych, którym suro
wicę podajem y w pokarmie, nie otrzy m u je
m y żadnego skutku leczniczego; tym czasem u ssawców uodpornianych tą drogą otrzym u je m y zupełnie ten sam skutek, co po za-
strzyknięciu surow icy pod skórę.
M 4 3 W S Z E C H Ś W I A T 6 5 Ó
U staliw szy ten fakt, zaczęto badać zacho
wanie się przewodu pokarm ow ego w zlędem
jbakteryj. Laseczniki karbunkułu bardzo z ja dliwe, bez zarodników, podawane w mleku | dorosłym świnkom morskim, nie uczyniły im żadnej szkody. Z azw yczaj u legały one szybkiemu wydaleniu z kałem, zatrzym ując się tylk o nieco dłużej w okolicy kiszki śle
pej. Natom iast świnki morskie, liczące mniej niż 8 dni życia, g in ęły szybko wśród obja
w ów karbunkułu po nakarmieniu tak zatru- tem mlekiem. Doświadczenia dokonywane z lasecznikiem karbunkułu o zjadliwości sztucznie zmniejszonej, dały w yn iki analo
giczne: nowonarodzone świnki morskie, kar
mione m lekiem zawierającem takie laseczni
ki, w ykazały obecność laseczników we krwi.
Następnie dr. Rom er, dr. Much i dr. K ovacs przystąpili do doświadczeń z lasecznikami gruźliczem i; w yn iki b yły zupełnie podobne.
W razie podawania małej ilości laseczników zapadały na gru źlicę tylk o osobniki now o
narodzone, lub bardzo młode. W razie w ięk
szych dawek, zwłaszcza zaś g d y laseczniki b yły bardzo zjadliw e, niekiedy zwierzęta starsze dostaw ały gruźlicy. U nowonaro
dzonych zw ierząt znajdowano ogniska gru ź
licze w krezce i w okolicy kiszki ślepej.
N a uwagę zasługuje przebieg gru źlicy u zwierząt, które pozostawały przy życiu i których zachowanie z początku jest zupeł
nie normalne; oto pierwsze ogniska tw orzą się w okolicy gruczołów chłonnych szyi, tak ja k to najczęściej byw a u dzieci skrofulicz
nych. Potem sprawa szerzy się dalej, nie różniąc się w niczem od zw ykłej gru źlicy świnek morskich.
Doświadczenia te są potwierdzeniem po
przednio ju ż w ygłaszanego przez Beringa poglądu na powstawanie gru źlicy u człow ie
ka i u bydła rogatego na drodze zakażenia przez kiszki w najwcześniejszych okresach życia.
T a przepuszczalność błony śluzowej ki
szek w zględ em bakteryj nasuwa sama przez się niektóre wnioski. O czywiście do ustroju ssawca dostawać się muszą tą drogą w szel
kie bakterye chorobotwórcze, znajdujące się w mleku. N iebezpieczeństw o właściwe sta
now i nie ilość, lecz jakość m ikrobów. K is z ka ślepa, gd zie się one zatrzym ują dłużej, nastręcza nader pomyślne podłoże dla dal
szego obfitego rozmnażania się. D zieci kar
mione piersią są daleko mniej narażone, g d y ż z wnętrza ustroju ludzkiego m ogą t y l
ko w yją tkow o przeniknąć bakterye do m le
ka. Zarazki zw 3?kle zaw arte w m leku po
chodzą z powierzchni ciała, z przew odów i z gruczołów mlecznych. Inaczej rzecz się ma z niem owlętam i karm ionem i sztucznie.
B y łb y to cud praw dziw y, żeby mleko, które musi przebyć tak długą i złożoną drogę, za
nim się dostanie od krow y do dziecka, w ol
ne było od zarazków. Otóż cud ten nie d zie
je się wcale, dowodem teg o śmiertelność, która wśród niem ow ląt sztucznie karm io
nych dochodzi do zastraszających rozm ia
rów. K lęska ta nie jest jednak konieczno
ścią nieuchronną; w alczyć z nią można i na
leży. Starać się trzeba przedewszystkiem , ażeby mleko było wolne od wszelkich zaraz
ków chorobotwórczych. N arazie najlepsze jest mleko sterylizowane, ale tak ja k dziś sterylizacya byw a stosowana, nie wiadom o czy jest to środek zupełnie celowy. Lepszą b yłab y pasteryzacya mleka zaraz na miejscu produkcyi, która w rękach hodowców ju ż dziś daje doskonałe w yn ik i w zastosowaniu do cieląt.
T a k się przedstawia mniej więcej podsta
wa epidem iologiczna i eksperymentalna, na której B ehring pragnie oprzeć plan w alki z gruźlicą. A u to r spodziewa się pom yśl
nych skutków przedewszystkiem , je ż e li w y tężone będą wszelkie usiłowania na to, aby uchronić niem owlęta od zakażenia dro
gą kiszkową. Do tego potrzebne jest na- samprzód mleko odpowiednio kontrolowane, wolne od zarazków gruźliczych. D rog a za
każenia jest bowiem zawsze ta sama. A le zjadliw ość zarazka bywa rozmaita. N iek ie
dy m ijają lata, a nawet dziesiątki lat, zanim zakażenie da pierwsze dające się rozpoznać objaw y: nawet odczyn tuberkulinowy ustro-
j
ju zjaw ić się m oże dopiero po upływ ie dłuż
szego przeciągu czasu. O d y potem nastą
pią okresy szczególniejszego w ycieńczenia organizm u (okres pokwitania, połogi, k a r
mienie piersią), jeżeli przytem odżyw ianie
jest niedostateczne, a ustrój często narażany
byw a na niewyw czasy, zaziębienia, g d y
mieszkanie jest ciemne i ciasne, wówczas
z nieszkodliwego dotąd zakażenia rozw ijają
się suchoty. W szystkie te warunki jednak
6 6 0 W S Z E C H Ś W I A T JM° 4 3
są tylk o okazyą, data zakażenia zaś jest da
leko wcześniejsza. W tem św ietle inaczej się przedstawia sprawa dziedziczności su
chot; jest to poprostu 1) przeniesienie zaraz
ka z otaczających osób chorych (rodziców, krewnych, nianiek i t. p.) na danego osobni
ka w okresie niem ow lęctw a drogą pokarm o
wą, oraz 2) dziedziczność warunków bytu.
N ie w yklucza to m ożliw ości przeniesienia zarazka jakąbądź inną drogą w wieku póź- | niejszym , zwłaszcza w większej ilości lub bardzo zjad liw ego. A le wobec fizy olog icz- [ nego i norm alnego usposobienia do gru źlicy, ja k ie znajdujem y u niem owląt wskutek bu
d o w y ich przew odu pokarm ow ego, to dru gie źródło zarazy jes t jednak bezspornie rzadsze.
Z takiego przedstawienia k w estyi w yn ik a ją niektóre postulaty h ygien iczn e i dyete- tyczne, które w praw dzie nie b y ły n ig d y lek
ceważone, ale dziś m ogą być sform ułowane z większą ścisłością i stanowczością. O k o nieczności odpow iedniego m leka dla niem o
w ląt w spom inaliśm y ju ż w yżej.
Dalej zwłaszcza niem owlęta nie pow in n y znajdow ać się w otoczeniu suchotników kaszlących, z których p lw ocin y zarazek ła t
wo przedostać się m oże do przew odu pokar
m ow ego dziecka. W o g ó le zaś pam iętać na
leży, że u ssawców usposobienie do g ru źlicy drogą kiszkową jest fizyologic.zne i norm al
ne. A le i dorosłych strzedz należy przed każdą m ożliwością zakażenia, jak ty lk o ich przew ód pokarm ow y w yk azu je zm iany cho
robowe, czyniące g o przepuszczalnym dla bakteryj. Baczną uw agę zwracać należy na każde zaostrzenie się procesu gru źliczego.
D zielną pomoc okazuje nam w tym razie odpow iedw ie leczenie dyetetyczne, najsku
teczniej stosowane na w łaściw ej po temu arenie, t. j. w sanatoryach specyalnych.
W yn ik a stąd w łaściw e znaczenie tych ostat
nich; są to nietyle zakłady lecznicze, ile za
pobiegawcze.
W łaściw em jednak zadaniem, ja k ie Beh- rin g przedsięwziął, jest nietyle rozszerzyć zakres zakładow ego leczenia gru źlicy, ile ra
czej uczynić je zupełnie zbytecznem . N a dzieje, ja k ie autor w yp ow iad a w tym w z g lę dzie, opierają się całkow icie na wynikach szczepienia przeciw gru źliczego u byd ła ro
gatego. D latego też w drugiej części re fe ratu autor przechodzi do opisu swych poszu
kiw ań nad gruźlicą u bydła. Zdaniem je g o gruźlica bydła je s t nietylko poważnem źró
dłem niebezpieczeństwa dla człowieka, ale nadto pomyślne w yn ik i zwalczania gru źlicy bydlęcej dadzą się n iew ątpliw ie zastosować do leczenia suchot u człowieka. Gruźlica ludzka i perlica u bydła są to choroby zakaź
ne, w yw o ływ a n e przez jed nego i tego samego lasecznika, odkrytego przez Kocha.. W b rew poglądom tego ostatniego, B eh rin g z całą stanowczością uznaje zupełną tożsamość balcteryologiczną obu tych spraw.
Badania szczegółowe zapomocą zastrzy- kiwania tuberkuliny w ykazały, że rozpo
wszechnienie zakażenia gru źliczego wśród b y
dła rogatego jes t tak samo wielkie, ja k wśród ludzi. D o w yją tk ów zaliczyć trzeba większe stada i obory całkow icie wolne od zakażenia.
Jedynym środkiem w alki z zarazą była do
tąd izolacya sztuk podejrzanych; ale jest to metoda kłopotliw a i kosztowna. B ehring tw ierd zi, że jest w posiadaniu w yp róbow a
nej ju ż zupełnie substancyi szczepiącej, k tó rej dwukrotne zastosowanie zabezpiecza b y dlę na całe życie od gru źlicy. O absolutnej nieszkodliwości tego zabiegu autor ju ż jest przekonany od roku. W y n ik i szczegółowe zostaną ogłoszone z końcem r. 1908. Obec
nie są w biegu badania nad własnościami uodporniaj ącemi mleka, pochodzącego od k rów uodpornionych w zględem zarazka gruźliczego. Pom yślne w yn ik i uodpornia
nia bydła rogatego pozw alają na jakn ajlep
sze nadzieje w sprawie w alki z gruźlicą ludz
ką. Zorgan izow an ie systematyczne tej w al
ki oto najbliższe i najważniejsze zadanie, do ja k ieg o B ehring dąży. Chodzi tu o dw ie rzeczy: 1) o ochronę osobników niedotknię- tych jeszcze zakażeniem, oraz 2) o poprawę rokowania tam, gd zie zakażenie ju ż nastąpi
ło. D ro g i prowadzące do tego celu m am y dwie: uodpornienie izopatyczne i stosowanie antytoksyn.
Uodpornienie izopatyczne polega na w pro
wadzeniu do ustroju zarazków żyw ych, k tó
rych zjadliw ość została uprzednio osłabiona przez odpow iednie m etody hodowli. Osob
niki tak traktow ane stają się odporne na działanie zarazka o zw yk łej zjadliwości.
N ajlepsze w idoki ma na teraz szczepienie
bydła hodowlam i gruźliczem i, których z ja
dliw ość została zm niejszona przez energicz
JSfi 43
W S Z E C H Ś W I A T661 ne traktow anie gliceryną. A le w tym razie
w prow ad zam y bądź co bądź do ustroju żyw e laseczniki rozm nażające się dalej. Dla osob
nika bardziej w ra żliw ego może stąd w y n i
knąć niebezpieczeństwo, na które pod żad
nym pozorem nie wolno w ystaw iać życia ludzkiego. T o też najbardziej pomyślne w y niki, jakie m etoda taka może dawać w w al
ce z gruźlicą u zwierząt, nie pozwalają je d nak na stosowanie je j u człowieka. A u tor przew idu je jednak m ożliwość stosowania m etody izopatycznej do uodporniania ludzi, jeżeli otrzym a pomyślne w yn iki z dośw iad
czeń obecnie będących w toku: chodzi tu o uodpornienie ssawców zw ierzęcych przez podawanie im w pożyw ieniu odpowiednio osłabionego zarazka gru źliczego zamiast za
strzyk i wania go pod skórę.
Daleko pom yślniejsze w idoki przedstawia inna metoda uodporniania, oparta na w łas
nościach mleka krów uodpornionych. M le
ko to zawiera antytoksyny, t. j. substancye zobojętniające działanie jadu gruźliczego w ustroju. W p ra w d zie zobojętnienie jadu gru źliczego przez podawanie takiego mleka jest krótkotrw ałe; a lep o zo sta je jeszcze jeden sposób, a m ianow icie podawanie razem z m lekiem odpow iednio osłabionego zarazka żyw eg o . N arazie są to jednak tylko nadzie
je i w idoki na przyszłość; autor zaznacza wyraźnie, że na żadne listowne zapytania 0 środek na gruźlicę odpowiadać nie będzie dopóty, dopóki publicznie nie ogłosi o za
kończeniu w szystkich prób i doświadczeń.
N a zakończenie autor rozpatruje głośną sw ojego czasu sprawę poruszoną przez K o cha o stosunku gru źlicy ludzkiej do bydlęcej czy li perlicy. W b re w zdaniu słynnego bak- teryologa berlińskiego, B ehring stanowczo uznaje tożsamość obu spraw iż ą d a ja k n a j- troskliwszej kontroli nad handlem mlekiem j 1 mięsem.
T a k się przedstawia w streszczeniu p rze
m ów ienie prof. Behringa; nie można nie w i
dzieć w niem w ielkiej jednostronności w spraw ie w łaściw ego początku i źródła za
każenia gru źliczego; dużo tu niedom ówień i nadziei, znacznie mniej danych p o zy ty w nych. T o też z niecierpliwością oczekiwać należy pu blikacyi szczegółow ej,zapow iedzia
nej na koniec r. b. Tym czasem na n a jw y ż
szy podziw i uznanie zasługuje w ytrw ałość
i systematyczność badania, stopniowe w y czerpyw anie terenu przez rozw iązyw anie co
raz to nowych, nasuwających się pytań i za
gadnień. Metoda ta, która ju ż tyle dobrego w nauce zdziałała, i tym razem zawieść nie powinna.
Z. S.
J. B. STALLO.
P O J Ę C IA I T E O R Y E F I Z Y K I W S P Ó Ł C Z E S N E J .
(Tłum. niem. dr. II. KLEINPETRA z trzeciego wydania oryginału angielskiego z przedmową E. MACHA, str. 332. Lipsk 1901).
J. B. Stallo, niemiec z pochodzenia, oby
w atel Stanów Zjednoczonych, k tóry brał ż y w y udział w polityce, a b y ł jednocześnie humanistą i adeptem nauk ścisłych, samouk zresztą, kształcący się na oryginalnych dzie
łach wielkich m yślicieli, umysł wszechstron
ny i sam odzielny— tak Mach charakteryzuje w przedm owie autora książki, której tytu ł przytoczono pow yżej. Zastrzegając się t y l
ko co do geom etry! nieeuklidesowej, Mach zgadza się pozatem z zasadniczą krytyką teoryi mechanicznej, która stanowi treść dzieła.
W im ię m aksym y „prudens interrogatio ąuasi dimidium scientiae11 Stallo poddaje roz
b iorow i krytycznem u sam sposób zadawania zagadnień fizycznych; z tego też przede
w szystkiem stanowisk;! atakuje teoryę me
chaniczną. W yk a zu je on, że w brew preten- syom zwolenników teoryi mechanicznej do ścisłości em pirycznej, opiera się ona na za
łożeniach m etafizycznych.
Spekulacya m etafizyczna zakłada, że:
1) każde pojęcie posiada odpowiednik w odrębnie istniejącym przedm iocie rzeczy
w istym ;
2) pojęcia i rzeczy specyalniejsze dają się w yp row adzić z ogólniejszych, obejmujących je, pojęć i rzeczy;
3) w świecie rzeczywistości rządzą te same prawa, co w dziedzinie pojęć;
4) rzeczy istnieją niezależnie od ich. w za jem nych stosunków, więc niezależnie od cech ich, czy li istnieją bezwzględnie, same w sobie.
T eorya mechaniczna opiera się na założe
niu, że każde zjaw isko fizy czn e sprowadza
662
W S Z E C H Ś W I A TJMó 43 się ostatecznie do ruchu niepodzielnych, nie
zm iennych atomów. W y n ik a ją stąd tw ie r
dzenia poszczególne, że:
1) masa i ruch są to pierwiastki w szelkich zjaw isk fizycznych;
2) są od siebie niezależne;
3) nie m ogą być zniweczone.
D o tych założeń dołączają się założenia teoryi atom istycznej:
1) o nieciągłości m ateryi;
2) o równości, niezmienności i nieznisz- czalności atomów;
i założenia teoryi cynetycznej gazów , opie
wające:
1) że gaz składa się z cząstek tw ardych o stałej masie i objętości;
2) że cząstki te są absolutnie elastyczne;
3) że znajdują się w ciągłym ruchu (ruch ten ma być prostolinijny, zm ieniający swój kierunek w razie zderzenia się cząstek).
W yk a zu ją c m etafizyczn y charakter za ło żeń teoryi m echaniczno-atom istycznej, Stal- lo określa ze sw ego stanowiska stosunek m y ślenia do rzeczy. Niezbędnem i warunkam i myślenia są różnorodność i podobieństw o rzeczy w e wszech świecie. Różnorodność um ożliw ia nam poznanie w ogólności; ponie
waż daną rzecz poznajem y tylk o przez to, że różni się ona od innych, poznajem y b o wiem cechy danego przedm iotu, które są określeniem je g o stosunku do innych, okre
śleniem w yn ikłem z porównania; każda rzecz przeto ma nieskończenie w iele cech, bo ka ż
da je j cecha jest określeniem stosunku p o m iędzy nią a inną rzeczą; cechy te w ięc są w zględne, zależne od obu przedm iotów . N ie ma rzeczy absolutnych. W zględ n ość jednak rzeczy nie jest bynajm niej zaprzeczeniem ich realnego istnienia, przeciw nie Stallo uznaje istnienie tylk o w zględnych, zm iennych sto
sunków i tem się różni od m etafizyk ów , szu
kających absolutu poza tem, co jes t w zg lę d ne, a w ięc zmienne, i jem u tylk o p rzy zn a ją cych istnienie rzeczywiste.
Co do podobieństwa zjaw isk i rzeczy w e wszechświecie, to pozw ala nam ono k la s y fi
kować przedm ioty poznania i, abstrahując od cech wspólnych danej klasie, tw o rzy ć pojęcia.
P ojęcie w ięc jest to w y tw ó r naszego umysłu jedynie, oparty na zdolności naszej do ab-
strakcyi.
Przeciw staw iając spekulacyi m eta fizy c z
nej pogląd pow yższy, Stallo zarzuca zw o
lennikom teoryi mechanicznej zasadniczy błąd m etafizyczny, polegający na nadawa
niu bytu realnego pojęciom masy i ruchu.
Ruch ani masa nie są przedm iotam i do
świadczenia zm ysłow ego; są to w ięc pojęcia jedynie, n a jw yższy stopień uogólnienia, a ra
czej dw ie strony najogólniejszego pojęcia m ateryi, t. j. tego, co jest wspólne w szyst
kim rzeczom; są one ze sobą w sposób niero- zerw any złączone: nie znam y ruchu, znamy ty lk o ruszające się masy, zaś masy poznaje
m y tylk o przez ich oddziaływanie, które ze swej strony jest skutkiem ruchu; bezw ład
ność, zasadnicza cecha masy, objaw ia się tylk o w tedy, kiedy masa jest w prow adzona w ruch; atom zaś bez ruchu nie istnieje, bo zgodnie z tą samą teoryą mechaniczną, b y
łoby to „cośu, pozbawione wszelkich cech, a w ięc nie różniące się od „ niczego “ . Mylnem w ięc jest tw ierdzenie teoryi mechanicznej 0 niezależności masy i ruchu. M ylnem za
rów n o jest późniejsze twierdzenie, że każdy atom jes t nierozdzielnie połączony z p ew nem quantum siły, bo atom pojedyńczy nie uzewnętrzni żadnej siły, polega ona bowiem na stosunku pom iędzy conajm niej dwuma przedm iotam i, na wzajem nem od działyw a
niu, które objaw ia się w zmianie ich w zg lęd nego położenia. T eorya mechaniczno-ato- m istyczna przyjm u je za podstawę budowy m ateryi absolutnie sztyw ny atom, uważając stan stały ciała za najprostszy. W ie m y je d nak, że pod w zględem własności fiz y c z nych i chem icznych g a zy zachowują się znacznie prościej niż ciała stałe (prawo B oy- lea, Charlesa, Gray-Lussaca), a że og óln y proces ro zw o jo w y posuwa się od form prost
szych i mniej w yraźnych do bardziej skom plikow anych i określonych, przeto, jeżeli- byśm y m ieli uważać jeden ze stanów ciała za praform ę, najbardziejby się do tego na
daw ał stan gazow y. Stan stały jednak, j a ko bardziej uchw ytny, naj pierwej się nasu
w a naszym zm ysłom i najpierw ej w y tw a rza m y sobie pojęcie ciał stałych; rozw ój więc pojęć naszych o rzeczach idzie w p o w y ż szym kierunku. T e o ry a w ięc mechaniczna 1 w tym przypadku opiera się na założeniu m etafizycznem , że w świecie rzeczyw istości rządzą te same prawa, co w dziedzinie na
szych pojęć.
JM® 43
w s z e c h ś w i a t663 W y k a zu ją c niem ożliwość istnienia rzeczy
bezw zględnych, Stallo zastanawia się bliżej nad ruchem bezw zględnym . A rgu m en t zw o
lenników ruchu bezw zględnego o ruchu ab
solutnym ciała zupełnie w yodrębnionego w przestrzeni upada oczywiście, wobec nie
m ożliwości istnienia takiego (samego w so
bie) ciała. Ruch bezw zględny w ym aga da
lej istnienia bezw zględnie nieruchomego punktu, ten zaś musi być odniesiony do czterech absolutnie nieruchomych punktów, i t. d., założenie to w końcu prow adzi do pojęcia przestrzeni skończonej.
Przechodząc do k ry ty k i teoryi przestrzeni nieeuklidesowej, Stallo zastanawia się nad naturą przestrzeni. P odstaw ow ym błędem, zdaniem jeg o , teoryj m etageom etrycznych jest nadawanie przestrzeni realnego istnie
nia, określanie cech tego, co jest pojęciem jedynie, pojęciem w yn ikłem z odrzucenia w szystkich cech przedm iotów rzeczyw istych, prócz ich rozciągłości. Ten pierw szy proces abstrakcyi prow adzi do pojęcia ograniczonej rozciągłości, przestrzenności, od którego drogą dalszej abstrakcyi dochodzim y do po
jęcia przestrzeni. N adawanie przestrzeni samoistnego bytu jest w matematyce takim samym błędem m etafizycznym , w ja k i w pa
dła fizyka, uważając masę i ruch za istnieją
ce przedm ioty doświadczalne.
Stallo rozpatruje dalej teorye kosm ologicz
ne mechanistów, teorye dotyczące skończo- ności wszechświata w czasie, masie i prze
strzeni. Poddaje on k rytyce samę dążność do szukania początku lub końca wszech
świata, ja k o całości, dążność, opierającą się na uprzedzeniu, źe do wszechświata stosują się prawa fizyczne, które przecie opierają się na zasadzie akcyi i reakcyi, zaś wszechświat, jako całość wszechobejmująca nie może wstępować we współdziałanie z żadnem in- nem istniejącem ciałem; nie m oże być z ni- czem porów nyw an y, a w ięc nie jest grupą cech, stosunków, czy li określonem ciałem.
W szechśw iat jest to tylk o podłoże w szyst
kich m ateryalnych form , cech i stosunków, stanowiących rzeczywistość zm ysłową. Z te
g o też punktu w idzenia teorya o skończono- ści wszechświata w przyszłości wskutek je d nostajnego rozproszenia się energii, teorya oparta na drugiej zasadzie term odynam iki, będąc prawdopodobną w stosunku do każde
go skończonego systemu planetarnego, nie może być zastosowana do wszechświata. Co dotyczę kosm ogenetycznej teoryi m gławic, to prócz tego, że podpada zasadniczemu w y żej wym ienionem u zarzutowi, nie da się utrzym ać jeszcze wskutek tego, że w yp ro
wadza różnorodność form i ruchów we wszechświecie z pierw iastków jednostajnie rozproszonej, jednostajnej pod w zględem dynam icznym i term odynam icznym mate
ryi. W y jś c ie z tego stanu m ogłoby się tylk o dokonać pod w pływ em sił zew nętrz
nych, ponieważ jednak wszechświat nie m o
że podlegać działaniu sił zewnętrznych, ro
zum owanie to sprzeciwia się elem entarnym prawom dynam iki i term odynam iki. Samę dążność do w yprowadzenia różnorodności z absolutnej jednorodności Stallo uważa za jeden jeszcze pierwiastek m etafizyczny teo
r y i mechanicznej, błąd opierający się na za
łożeniu, że ogólne pojęcie może posłużyć za podstawę, różnicując się na poszczególne rzeczy tem pojęciem objęte.
Celem zbadania wartości teo ry i mecha
niczno -atomistycznej jako hypotezy nauko
wej, Stallo określa warunek, któremu taka hypeteza powinna odpowiadać. W arunek ten w ym aga, aby hypoteza tłum aczyła dane zjawisko, aby czyniła je zrozumiałem, t. j.
aby w yk azyw ała podobieństwo częściowe lub zupełne pom iędzy danem zjawiskiem a in- nem zjaw iskiem rzeczy wistem, znanern z do
świadczenia. A b y w ięc dane zjaw isko było zrozumiałem, musi to podobieństwo istnieć;
nie zawsze jednak zrozumiałość zjawiska w arunkuje m ożliwość je g o istnienia, zja w i
sko jednak może istnieć, nie będąc w niczem prawie podobne do dawniej znanych zja wisk. D rugim warunkiem zrozumiałości, jednocześnie m ożliwości istnienia zjawiska, a w ięc zasadniczym warunkiem, k tóry sta
now i o naukowej wartości hypotezy, jest zgodność pom iędzy jej elem entam i składo- wemi.
Tw ierd zenie teoryi atom istycznej o rów ności atom ów zgadza się coprawda z dąże
niem chem ików do sprowadzenia w szyst
kich pierw iastków do jednego, ale jest
w sprzeczności z jednem z zasadniczych
praw chem ii współczesnej— prawem A v o g a -
dra. U siłow anie ześ Grahama, dążące do
w ytłum aczenia różnych objętości rów nych
664 Ne 43 atom ów przez rozmaitość ruchów, sp ecyficz
nych dla każdego pierwiastku, n ietylk o nie usuwa trudności, ale samo w chodzi w sprzecz
ność z innem założeniem teo ry i mechanicz- nem o niezależności masy i ruchu, wskutek którego pewien ruch nie m oże być niezm ien
nie połączony z pewną masą.
Pon iew aż masa i ruch są od siebie n aw za
jem niezależne, w ięc cząstki masy są abso
lutnie bezwładne i m ogą sobie nawzajem udzielać ruchu tylk o w razie bezpośredniego zetknięcia się tracąc część ruchu własnego.
Stąd dw a tw ierdzenia teoryi m echanicznej:
1) w szelkie działanie m iędzy ciałam i spro
w adza się do bezpośredniego ciśnienia: dzia
łanie na odległość jest niem ożliw e; 2) w szel
ka energia jest cyn etyczna: niema en ergii potencyalnej.
Pierw sze z tych tw ierdzeń wpada w koli- zyę z podstawow ą zasadą m echaniki N e w to na— zasadą g ra w ita cy i powszechnej: w szel
kie bowiem próby sprowadzenia g ra w ita cy i do bezpośrednich oddziaływ ań okazały się bezowocnemi. H yp oteza L e Sagea, upatru
jąca przyczyn ę ciążenia powszechnego w g ra dzie malutkich ciałek zaśw iatow ych uderza
jących przew ażnie w zew nętrzne strony ciał, ciążących ku sobie, które służą naw za
jem ja k o zasłony,— nie w ytrzy m u je k ry ty k i z punktu w idzenia en ergetyki, a hypoteza o falistem rozchodzeniu się ciążenia w y m a ga skończonej prędkości rozchodzenia się, zjaw isk odbicia i załam ania się g raw ita cyi, co się nie zgadza z rzeczywistością. Z w a l
czając tw ierdzenie m echanistów, że zetknię
cie się jes t jed y n y m sposobem w zajem nego oddziaływ ania ciał, Stallo nie w ystępuje przeciw prawu przyczyn ow ości działań f i zycznych, lecz jed yn ie przeciw zacieśnieniu | tej przyczyn ow ości do bezpośredniego ze- j tknięcia się ciał.
Co do tw ierdzenia, na m ocy którego cała energia jest cynetyczną, to ju ż zjaw iska po- ! w inow actw a chem icznego w ym a gają m ożli
wości nagrom adzenia się en ergii w form ie i energii potencyalnej; energia chemiczna, po
siadająca olbrzym i rów n ow ażn ik mechanicz
ny, nie da się chyba objaśnić ruchem abso
lutnie bezw ładnych atom ów.
P o jęcie „atom ela styczn y“ zaw iera w so
bie „contradictio in a d jecto“ , bo elastycz
ność w ym aga zm iany układu cząstek w e
wnętrznych, a atom jest atomem, stąd tw ie r
dzenie teoryi mechanicznej o absolutnej sztywności, a w ięc nieelastyczności atomów;
znajduje się ono jednak w oczyw istej sprzecz
ności z najważniejszem zastosowaniem teo
r y i mechanicznej -teoryą cynetyczną gazów , która w ym aga absolutnej elastyczności czą
stek; nieelastyczność zresztą sprzeciw iałaby się zasadzie zachowania energii, poniew aż energia cynetyczną atom ów nie m oże się zm ieniać w energię ruchu w ew nętrznego.
Do usunięcia tej sprzeczności dąży teorya lorda K eivin a, który uważa atom y za pod- ścielisko w irow e różnych kształtów wT jed n o
rodnej, wszechstronnej, doskonałej cieczy, odskakujące za zetknięciem, ja k ciała ela
styczne. H ypoteza ta znowu zaciera g ra n i
cę pom iędzy masą a ruchem; m odyfiku je ją Secchi, przyjm u jąc także ruch w irow y, bez rzeczyw istych sztyw nych atom ów, które przez zderzanie się część ruchu obrotow ego zam ieniają na postępowy, odskakując od siebie. Pom ijając fakt, że m ożliwość ta k ie g o ruchu została nieściśle w yprow adzona z tw ierdzeń Poinsota, hypoteza ta nie tłum a
czy zjaw iska do gruntu, bo ruch obrotow y, zam ieniając się ciągle częściowo w postępo
w y, musiałby się w końcu w yczerpać i sta
nęlibyśm y znowu przed pierwotnem zagad
nieniem . Samo zaś tłumaczenie elastyczno
ści masy gazow ej przez nadawanie tej w ła sności tw ardym atomom zjawiska nie uprasz
cza. Jest to scliolastyczne tłumaczenie „idem I per id em “ ; ten sam zarzut Stallo czyn i tłu
maczeniu niezniszczalności m ateryi przez niezniszczalność atomów; to samo dotyczę łączenia się pierw iastków w ed łu g stałych stosunków w agow ych: tautologicznie nieco brzm i twierdzenie opiewające, że w ielkie masy danych pierw iastków łączą się stale w tym samym stosunku, dlatego, że małe ich masy p od lega ją temuż prawu. U siło wania tego rodzaju dobitnie określa Stallo ja k o dążność do rozpylania zjaw isk w idee.
H y p o tety czn y prostolinijny swobodny ruch cząstek gazu wpada w kolizyę z pra
w am i ciążenia powszechnego.
Co dotyczę nieciągłości m ateryi, która ma
tłum aczyć je j nieprzenikliwość, to, z uwagi
na najnowsze uzupełnienia teo ry i atom i-
stycznej, w yw ołane przez teoryę falistą p ro
mieniowania, kiedy atom y zaczęto uważać
•Ns 4O W S Z E C H Ś W I A T 6 6 5
za nieskończenie małe w stosunku do dzie
lących je odległości, nieciągłość m ateryi tak rozum iana przestała tłum aczyć je j nieprze- nikliwość. Tłum acząc np. zjaw isko dysper- syi przez różnicę prędkości promieni o róż
nych długościach fa li świetlnej, upatrywano w nieciągłości m ateryi przyczyn ę tej różni
cy; wobec tego jednak, że na polu obserwa- cyj astronom icznych nie w y k ry to dotąd ab
solutnie żadnej różnicy w prędkości różnych prom ieni św ietlnych— tłumaczenie w tórne zjawiska, które nie istnieje, staje się zby- tecznem. Zaprzeczenie atom istycznej budo
w y materyi nie zawiera w sobie bynajm niej twierdzenia o ciągłości m ateryi; Stallo p rzy puszcza prawdopodobnie istnienie ciał, m a
jących skład cząsteczkowy, nie oznacza to jednak wcale, aby te cząsteczki b y ły pier- wotnem i, niezależnie od wszelkiego fiz y c z nego działania istniejącem i elementami.
T a k więc Stallo odrzuca teoryę mecha- niczno-atotnistyczną, uważaną jako rzeczy
w isty odpowiednik zjaw isk fizycznych; uzna
j e on jednak zasługi jej jako lik cyi lo g icz
nej, w yodrębniającej pojęciow o pewną stro
nę zjawisk, ułatwiającej niejako badanie tych zjaw isk i służącej zarazem do ich przed
stawienia sym bolicznego.
M . R.
E M A N A C Y E R A D U I P O L O N U .
N ow e własności emanacyj zw ią zk ów radu i polonu ogłosił niedawno znakom ity uczo
ny angielski W illia m Crookes, ja k o w yn iki swych badań nad tem i związkam i. O dy zbliżam y ekran, p o k ry ty platynocyankiem baru, do słabo świecącego w ciem nym po
koju osadu krystalicznego, k tóry pozostaje po w yparow aniu roztw oru czystego azotanu radu, ekran ten fo sfo ryzu je zielonem św ia
tłem, którego siła zmienia się z odległością i ginie, g d y ekran w y jd zie z pola fosfore- scencyi radu. Podobne działanie dało się zauważyć na ekran p o k ry ty siarczkiem c y n ku; fosforescencya jednak tego ostatniego, po usunięciu radu, trw ała od kilku minut do '/a godziny, zależnie od siły fosforescen- cyi radu i od pierw otnej je g o odległości od ekranu. Godnern u w a gi jes t to, że naczy
nia szklane, filtry i instrumenty, używane w laboratoryum do doświadczeń z radem, po należytem ich w ym yciu fo sfo ry zo w a ły w dalszym ciągu; kawałek siarczku cynku w łożon y w takie naczynie, stawał się zaraz
fosforyzującym .
P ołożon y w blizkości azotanu radu krysz
tał dyamentu fosforyzow ał, ja k pod w p ły wem promieni katodalnych w próżni; g d y oddalano g o od radu przestawał świecić;
g d y g o jednak położono na czułym na pro
m ieniowanie radu ekranie, zatrzym yw ał fos
forescencyę przez kilka minut. Podczas je d nego z takich doświadczeń dyam ent znalazł się, poprzednio, przypadkowo w styczności z azotanem radu i takim sposobem niedo- strzeżone gołem okiem cząsteczki tego ostat
niego dostały się na ekran nasycony siarcz
kiem cynku. Natychm iast na powierzchni ekranu ukazały się zielone świetlne plam y o średnicy 1 mm, lub więcej, choć cząsteczki radu, które je w yw o ływ a ły , były zamałe, aby je można było dojrzeć gołem okiem w św ietle dziennem. P o d mikroskopem, w ciem nym pokoju, plamy te ok azyw ały ciemny środek ze świecącą obwódką dokoła, g d y nazewnątrz nich powierzchnia ekranu iskrzyła się słabem światłem Fosforescen- cya ta, widoczna najlepiej pod 20-razowem powiększeniem, była znacznie słabsza na ekranie p okrytym platynocyankiem baru.
G d y zbliżano zwolna do ekranu kawałek azotanu radu, ten ostatni w y w o ły w a ł ogólną fosforescencyę na ekranie. Obserwując ekran pod lupą, można było zauw ażyć lekkie iskrzenie się powierzchni, przyczem , podczas zbliżania radu, iskrzenie to stawało się sil- niejszem i częstszem, a w końcu można było zauw ażyć małe świetlne płom yki przebiega
jące szybko powierzchnię ekranu. Zapom o
cą drutu pla tyn ow ego umoczonego w roz
tw orze azotanu radu i następnie dobrze w y suszonego, można było w yw oływ ać, za do
tknięciem nim ekranu, na tym ostatnim pla
m y świetlne, nie przestające świecić przez w iele tygodni.
A zota n polonu, m ający podobny w p ły w na ekran, w y w o ła ł tylk o słabszą fosforescen
cyę tego ostatniego. Siln y prąd powietrza, przepuszczany pom iędzy ekranem a solą ra
du lub polonu, ja k rów nież silny elektrom a
gnes, pozostaw ały bez w p ływ u na fosfore-
666
W S Z E C H Ś W I A TJVó 43 scencyę. Snop prom ieni X skierow any na
ekran daw ał na nim plamę świetlną, nie p o zostawiając jednak po sobie fosforescencyi, co m iało miejsce po działaniu prom ieni ra du; pozostaw ał on też bez w p ły w u na p ro mienie radu.
Nieznaczne powalanie palców solą ra du w y w o ły w a ło na ekranie fłuorescencyę i iskrzenie się je g o powierzchni, co ustawa
ło po umyciu rąk. D ziałanie prom ieni radu w rozrzedzonem pow ietrzu było takie samo, ja k i w zwyczajnem , zjaw iska stąd pocho
dzące zdaw ały się być tu jednak nieco sil- niejszemi, można to przypisać jednak w a d li
w ej obserwacyi.
Podczas zbliżania do naczynia, za w iera ją cego azotan polonu, naprzemian ekranu ba
row ego i cynkow ego, oba św ieciły, cyn k ow y jednak nieco silniej, toż samo w idocznem było podczas zbliżania ich do azotanu radu;
w ty m razie jednak cyn k ow y św iecił znacz
nie silniej, przyczem pod lupą ekran baro
w y w yk a zy w a ł jednostajne świecenie, g d y na cynkow ym w idać b y ło iskrzenie. Croo- kes pow tarzał te same operacye, z w ró c iw szy ekrany w ra żliw ą pow ierzchnią naze- wnątrz, tak że prom ienie m usiały wprzód przejść przez grubość ekranu, dało się w te dy zauważyć, że em anacye polonu zostaw a
ły bez w p ływ u na oba ekrany, w te d y g d y emanacye radu w y w o ły w a ły silne św iece
nie w rażliw ej na nie pow ierzchni tylk o na ekranie platyn ocyanow ym . Z p ow yższego widać, że em anacye polonu nie są w stanie przechodzić przez papier oraz że emanacye tak radu ja k i polonu m ają silniejszy w p ły w na ekran cy n k ow y niż na platyno- cyanow y.
(Proceedingg of the Royal Society, 1903, t. 71, str. 405— 408). ' r n •/. Ucrngel. i
S Z C Z Ę K A D O L N A C Z Ł O W I E K A I M A Ł P C Z Ł E K O K S Z T A Ł T N Y C H .
D r. W a lk h o ff z M onachium w badaniach swych nad budową szczęki dolnej u ludzi i u małp człekokształtnych nie ogran iczył się na porównaniu postaci zew nętrznej tych szczęk. Pon iew aż chodziło mu o od tw orze
nie postaci szczęki pierwotnej, wspólnej dla gatunków poszczególnych, zw rócił w ięc spe- cyalnie uwagę na zbadanie budowy w e w nętrznej i jej odmian w szczęce dolnej.
Dr. W a lk h o ff opiera się na prawach mecha
n iki rozwoju, rozw ijanych przez Rouxa, czyli na nauce „o funkcyach samokształtowa- nia się“ , a szczęka dolna przedstawia w ła śnie przedm iot bardzo odpowiedni do badań w tym zakresie, poniew aż nie podlega żad
nemu praw ie ciśnieniu. Tkanka kostna ule
g a tu tylk o działaniu mięśni. Z tego też w zględu „fu nkcye samokształtowania się“
muszą m ieć w danym przypadku znaczenie specyalne.
B udow a w ewnętrzna szczęki dolnej łatw o daje się zbadać zapomocą prom ieni R óntge- na. Dr. W a lk h o ff dokonał właśnie kilkuset zdjęć podobnych ze szczęki dolnej zarówno ludzi, ja k małp człekokształtnych i na pod
stawie zdjęć ow ych tw ierdzi, że kształt ze
wnętrzny- szczęki jest w ścisłym związku z odmianami jej form y w ewnętrznej. P o większanie się i zmniejszanie niektórych czę
ści szczęki, które to części pierwiastkow o, w swem em bryologicznem założeniu, są pra
w ie jednakow e, jes t uwarunkowane odm ien
ną budową wewnętrzną. Dodać przytem należy, że odm iany podobne kształtów ze
w nętrznych mają znaczenie nie ogólne, lecz indywidualne. B udow a zaś w ew nętrzna szczęki jest zależna od osadzonych w niej zębów, działających zapomocą mięśni. Że zaś w szczęce ludzkiej funkcye zębów są zmniejszone, a więc, stosownie do zasad m e
chaniki rozwoju, podanych przez Rouxa, na
stępuje w niej uwstecznienie kształtów.
Szczegółow e badanie przedniej części szczęki dolnej dow iodło rów nież, że kształt je j jest zależny od budow y w ew nętrznej, ta zaś ostatnia zależna jest od funkcyj. Szcze
góln ie w ielk ie znaczenie m ają fu nkcye m ię
śnia przyczepionego do tylnej płaszczyzny szczęki. M ięsień bród ko-język ow y (genio- glossus) i dwubrzuścowy (digastricus) tw o rzą trajektorye, które z ustrojem podbródka człow ieka są w związku najściślejszym. U lu
dzi prawdopodobnie w y tw o rzy ł się n ow y
ruch mięśni i w ed łu g zdania W a lk h o ffa jest
to w łaśnie ruch specyalny mięśnia bródko-
ję zy k o w e g o (genioglossus) podczas m ow y
lu dzkiej. N atom iast u ludzi, w porównaniu
M 43
W S Z E C H Ś W I A T667 z m ałpam i człekokształtnemi, nastąpiła pew
na redukcya, nietylko co do wielkości części przedniej szczęki, lecz rów nież i zębów, g d y ż mniej częste u żyw anie tej części szczęki w płynęło na kształt całego jej szkieletu.
B y ło b y rzeczą bardzo ważną zbadać w e dług zasad mechaniki rozw oju najstarsze ze znanych szczęk ludzkich, pochodzące z epo
ki dyluwialnej, szczęki te bowiem w zbudziły liczne spory. Ich cechy pitekoidalne w e dług jednych b y ły przyjm ow ane bez zastrze
żeń, inni zaś energicznie zaprzeczali podob
nym wnioskom. V irch ow np. uznał szczęki te o rozmiarach niezw ykle wielkich, jako ob jaw y patologiczne, nienaturalne.
Dr. W a lk h o ff, korzystając z uprzejmości prof. Maschki, zbadał szczęki dyluwialne, pochodzące z Szypki i z Pfedm ostu. Bada
nia te, dokonane zapomocą prom ieni Ront- gena, przekonały dr. W a lk h o ff a, że szczęka z Szypki należała do dziecka dziesięciolet
niego, podczas g d y Virchow uważał ją za pochodzącą od człow ieka dorosłego. W szczę
ce tej m ianowicie znajduje się duży odstęp pom iędzy kanałam i korzeni u siekaczy, k tó re widocznie ledw o że ukończyły swój wzrost.
Budow a innych zębów, znajdujących się w tej szczęce i rów nież jeszcze niezupełnie dojrzałych, odpowiada odstępom dużym po
m iędzy kanałami korzeni u siekaczy. K ie ł, który w edłu g V irchow a musiał ju ż m ieć zu
pełnie rozw inięty korzeń, nie posiada jeszcze praw dziw ej m iazgi korzeniowej. Z ęb y trzo-
jnowe znajdują się w takim stanie rozwoju, | ja k i się spotyka u dzisiejszego dziesięciolet
niego dziecka. A zatem zęby wszystkie | w szczęce z Szypki są normalne i harmoni
zują swą wielkością z rozm iaram i tej nie
zw yk le dużej szczęki.
Tw ierd zen ie Virchow a, że zachodzi tu po
wstrzym anie rozw oju zębów, jes t zupełnie nietrafne. K w e s ty ę tę rozstrzygn ęły pro
m ienie Róntgena, a przytem nie można na
w et przypuszczać, by rozwTój n iezw ykły szczęki z Szypki b y ł w yn ikiem hyperostozy, j ja k utrzym uje V irchow . H arm onijny roz- | wój szczęki każe przypuszczać raczej typ rasow y z epoki dyluw ialnej, g d y zęby i szczę
ki daleko potężniej b y ły rozwinięte, niż u lu
dzi dzisiejszych, należących do ras niższych.
V irchow uważa szczękę z Szypki za poje- dyńczy objaw patologiczny, lecz pogląd ten
zbija w zupełności szczęka dolna z P fe d mostu. T a należała do osobnika siedmio
letniego, a okazuje w iele cech wspólnych z temi, które zaobserwowaliśm y u szczęki z Szypki Zachow ały się w niej wszystkie zęby, nawet przednie, a w ielkość zębów mlecznych i trzonowych przew yższa znacz
nie w ielkość tych że u ludzi dzisiejszych.
Zresztą i tutaj rozwój zębów harmonizuje zupełnie z całością szczęki. Jest ona potęż
nie rozwinięta, a na stronie odwrotnej po
siada w głębienie w miejscu kolca brózdko- w ego w ew nętrznego (spina mentalis interna), podobnie ja k to w id zim y w szczęce z Szypki i u m ałp człekokształtnych. L e c z w szczę
ce z Szypki strona podstawowa jest silniej rozwinięta, niż w szczęce z Pfedm ostu, która natomiast posiada niewielki podbródek, szcze
gół, którego brak szczęce z Szypki. Zresztą rozwój kostny obu szczęk jest ten sam, zwłaszcza jeżeli zw rócim y uwagę na różnicę lat. Szczęka z Pfedm ostu tw o rzy wraz ze szczęką z la N aulette epokę przejściową do ras dzisiejszych, a szczęka z Szypki jest od
łam kiem najstarszym szczęki, z pom iędzy wszystkich szczęk dotychczas odnalezionych.
I rozpatrując budowę w ewnętrzną obu tych szczęk musimy zastosować prawa me
chaniki rozwoju, b y m ódz w ytłum aczyć owe tak różnorodne, zadziw iające postaci.
W ed łu g słów dr. W a lk h o ff a łatwiej jest odnaleźć pochodzenie naczelnych (Prim ates) opierając badania na m etodzie mechaniki rozwoju, niż przeprowadzając badania dro
gą em bryologii, anatom ii porównaw czej i pa
leontologii, g d y ż w edłu g praw tej młodej nauki każdy, nawet pojedyńczy organ, m oże być zbadany i porów nyw any.
K . Stolyhwo.
K O R E S P O N D E N C Y A W S Z E C H Ś W I A T A .
C zerw o n y w o d o ro st.
W początkach września r. b. przechodząc dla skrócenia drogi wąską, uliczką, przeznaczoną w y
łącznie dla pieszo idących z miasta w stronę dwor
ca kolei żelaznej, zauważyłem na fundamentach dwu domów murowanych i podmurówce jednego drewnianego w wielu miejscach cienko rozpostar
te powłoki, w kształcie plam, mające od kilku
do kilkunastu cm~ powierzchni, barw y skrzepłej
6 6 8 W S Z E C H Ś W I A T
JNś 43
krwi. N iezw ykły kolor tych utworów zastano
w ił nawet dwu innych przechodniów, jakkolw iek ci ostatni nie zaliczali się do osób, którychby mo
gły zająć bliżej podobne objawy, rzeczony bowiem zaułek z powodu nieczystości i wstrętnego zapa
chu, uczęszczany bywa tylko przez ludność robo
czą udającą się tamtędy, gd y w ody rzeki K rzn y nie zaleją od strony łąk owego przejścia, które w ubiegłem lecie, skutkiem ciągłych deszczów przez długi czas było niemożliwe do przebycia.
Ponieważ przyczyna dostrzeżonego zjawiska nie dała się gołem okiem na miejscu wyśledzić, prze
to w celu jej poznania zebrałem nieco czerwonej materyi wraz z tynkiem wapiennym, do którego ściśle przylegała, i niebawem przekonałem się przy pomocy mikroskopu, że wywołana została przez wodorost, składający się z komórek poje
dynczych kształtu kulistego, mających od 5 — 8 |j, średnicy, okrytych błoną bezbarwną i wypełnio
nych wewnątrz treścią drobnoziarnistą, różową, która w razie większego nagromadzenia się osob
ników nabiera koloru czerwronego. W powłokach tworzących wspomniane plamy oprócz głównego ich sprawcy znalazłem jeszcze w małej ilości ko
mórki innego wodorostu, nader pospolitego, a mianowicie Protococcus viridis A g., tudzież niekiedy okrzemki z gatunku Amphora ovalis K g ., okazy bardzo drobne, i grzybki rozszczepkowe z rodzajów Bacillus i Micrococcus.
Czy wodorost powyżej opisany, znany jest algo- logom?— trudno mi na to odpowiedzieć wobec nie
licznych dzieł literatury specyalnej, będących w mojem posiadaniu, w każdym razie zdaje się należeć do rzadkich pojawów, jeżeli go przedtem, mimo uderzającej barw y nigdy nie dostrzegłem, zasługuje zatem na wzmiankę, jak wszystko co jest mniej zwykłe.
Międzyrzec w październiku.
B . E ich ler.
S P R A W O Z D A N I E .
— D r. E m il W a rb u rg . Z asady fiz y k i, z szó
stego wydania niemieckiego przełożył Stanisław Bouffał. Z 405 rysunkami w tekście. Nakła
dem grona miłośników fizyki.
Ścisłość i gruntowność wywodów, a zarazem ich zwięzłość, czyni dzieło to w zupełności odpo- wiadającem celowi, o jakim autor wspomina w przedmowie, przeznaczając je dla słuchaczów fizj-ki, jako książkę pomocniczą przy wykładach.
Młodzież uniwersytecka, studyująca fizykę, szcze
gólniej na wydziałach przyrodniczym i medycz
nym, znajdzie cenną pomoc w tej książce i to tem- bardziej cenną, że jest to obecnie jedyna książka w tym zakresie w naszym języku. W istocie, Zasady fizy^ki, napisane przez p. Augusta W i t
kowskiego i wydane kilka lat temu z zapomogi kasy imienia Mianowskiego, mają prawie ten sam zakres, lecz dzieło to jest dotąd niedokończone i obejmuje zaledwie połowę działów, traktowa
nych zwykle w fizyce.
G dyb)' w dziele, przyswojonem naszemu ję z y kowi przez p. Stanisława Bouffała niektóre zasad
nicze kwestye, jak np. zastosowanie drugiego prawa ruchu Newtona do wywodu zasad dyna
miki, wynajdowanie wypadkowej sił (szczegól
niej równoległych), rozdział o ciśnieniu atmosfe- rycznem i niektóre inne, były wyłożone jaśniej, dzieło to mogłoby służyć nawet jako pomocnicze przy wykładach w szkole średniej. Dział o elek
tryczności i magnetyzmie jest wyłożony najdo- stępniej i może w zupełności służyć jako pomoc przy wykładzie szkolnym, a nawet może być z pożytkiem przeczytany przez tych, którzy, nie poświęcając się specyalnie tej nauce, chcieliby za
poznać się dokładnie z obecnym stanem tej tak po
tężnie dziś rozwijącej się gałęzi w iedzy ludzkiej.
Aleksander Thieme.
K R O N I K A N A U K O W A .
— C ie k a w y m eteo r. W A° 3904 Astr. Nachr.
P. Gotz z obserwatoryum W Konigstuhi pod H ei
delbergiem opisuje ciekawy meteor, który poja
w ił się 28 czerwca r. b. Była to, według do
strzeżeń studenta Dilga w Heidelbergu, kula o srebrnym blasku wielkości Jowisza, posuwają
ca się powoli ze wschodu na zachód. Pozostawi
ła ona za sobą w ielki gorejący obłok pyłu, które
go forma przypominała mgławicę Andromedy.
A le rozmiary i blask tego obłoku były początko
wo daleko większe niż owej mgławicy, a środek obłoku świecił przez kilka sekund równie jasno jak księżyc w pełni; średnica poprzeczna wynosi
ła około 15° w kierunku ze wschodu na zachód.
W ra z z szybko zmniejszającym się blaskiem me
teor podzielił się na dwie części w okolicy swego wschodniego końca, część południowa rychło zniknęła, zaś północna jęła się ściągać w formę kulistą i spływać powoli ku południowi. Dopie
ro w 25 minut po zajaśnieniu znikły ostatnie ślady zjawiska.
Ponieważ meteor ten był jednocześnie obser
wowany przez Heilera w Wertheimie, można więc było na podstawie tych dwu dokonanych w różnych miejscach obserwacyj obliczyć wyso
kość zjawiska; rachunek dał 103 lcm nad po
wierzchnią kuli ziemskiej.
Późniejszy ruch rozżarzonego pyłu przypisać zapewne należy bardzo szybkim prądom powietrz
nym, płynącym w owych górnych warstwach atmosfery.
(Naturwiss. Rundsch.). ni. li. h.
JM® 4 3 W S Z E C H S W I A T 6 6 9