• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV5 49 (1132). W arszawa, dnia 6 grudnia 1903 r. Tom XXII.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A 44.

W W a r s z a w i e : roczn ie rub. 8 , k w artalnie rub. 2.

Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro czn ie rub. 10, półroczn ie rub. 5.

Prenum erować można w R edakcyi W szech św iata

i w e w szystk ich k sięgarniach w kraju i zagranicą.

R ed ak tor W s zech św ia ta p rzyjm u je ze sprawam i redakcyjnem i cod zien n ie od go d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

I N D Y W ID U A L N O Ś Ć R O Z W O J O W A .

(U W A G I K R Y T Y C Z N E N A D M E T O D Y K Ą E M B R Y O L O G II).

,,La science n’est, elle ne peut etre, qu’une approximation de la v e r ite “ .

C. D A R E S T E : P rodu ction des Monstruositśs.

Przeświadczenie o zmienności m orfolo­

gicznej istot żyw y ch stanowi obecnie punkt w yjścia dla olbrzym iej większości badań bio­

logicznych. W oczach dawnych zoologów i botaników różne postaci zwierzęce, o ile zostały zaliczone do pewnego jednego gatun­

ku, uchodziły za najzupełniej do siebie po­

dobne, ja kby z jednej fo rm y odlane. Od czasu klasycznych badań D arw ina nad w a­

haniami w budowie odmian zw ierząt i roślin bądź dzikich, bądź podlegających w pływ om hodow li, liczne szeregi pracow ników rzuciły się do poszukiwań w tym kierunku, zarów ­ no opisowych ja k doświadczalnych, i w krót­

ce nauce o życiu przyb yło m nóstwo fa k tów cennych, dotyczących zmienności ustrojów, tw orzenia się odmian i ras nowych, i t. p.

W kierunku tym m am y w okresie po-dar- winow skim dużo prac zarówno zoologów ja k i botaników, przyczem ostatni doszli do w yn ik ów wprost zdum iewających, że w y ­ m ienim y tu np. badania H. de Vriesa nad zjaw iskam i mutacyi.

Można też bez przesady powiedzieć, że obecnie każdy m orfolog, opisując jakibądź

gatunek, nietylko uw zględnić musi wszystkie je g o odmiany, lecz winien też zwracać u w a­

gę i na wahania indywidualne budowy, w obrębie danego gatunku zauw ażyć się da­

jące. Wahania te posiadają niezmierną do­

niosłość tak dla zagadnień o związku uwa­

żanego gatunku lub odmiany z innemi mu pokrewnemi, jak i dla stwierdzenia, o ile g a ­ tunek ten znajduje się w fazie tworzenia od­

mian nowych, w fa zie „m u ta cyjn ej“ 1).

W szelako w szystkie praw ie dotychczaso­

w e poszukiwania nad zmiennością ograni­

czały się w yłącznie do badań nad postaciami dojrzałem i, sprawę zaś zmienności występu­

jącej w rozw oju zarodkow ym zwierząt, p o ­ mijano dotąd praw ie zupełnie. W szkicu niniejszym zajm iem y się właśnie tą sprawą wahań indyw idualnych u zarodków zw ierzę­

cych, które to wahania, zdaniem naszem, za­

sługują na daleko szersze uwzględnienie, aniżeli to, z jakiem dotychczas b y ły badane.

R ozczytu jąc się w literaturze em bryolo- gicznej, tak wspaniale rozwijającej się w dru­

giej połow ie u biegłego stulecia, w idzim y, że wszyscy praw ie badacze, podając w yn ik i

:) Jako signum temporis tego kierunku mo­

żemy wskazać powstanie nowego czasopisma p. n. „Biom etrikaa, poświęconego specyalnie roz­

prawom nad stosowaniem metod statystycznych (zestawianie oznaczonych liczbowo wahań indywi­

dualnych) do poszukiwań biologicznych. ( W y ­

chodzi w Cambridge od października 1901 r.).

(2)

7 5 4 w s z e c h ś w i a t A r° 4 9

sw ych poszukiwań nad rozw ojem zarod­

k ow ym zwierząt, opisują zazw yczaj p o ­ stać zewnętrzną oraz zbadaną na p rzek ro­

ja ch budowę w ew nętrzną kilku lub kilk u ­ nastu zarodków, m ających kolejno przedsta­

w iać w ciąż postępujące stadya rozw ojow e, przyczem dla każdego ze stadyów bierze się zazw yczaj jed en tylk o zarodek, m ający, zda­

niem autora, najlepiej ch arakteryzow ać da­

n y okres rozwoju.

W ie m y przecież, że każdy sumienny em- b ryolog, zabierając się do badań nad rozw o­

jem jakiegoś zwierzęcia, zaopatruje się za­

zw yczaj w znaczną ilość je g o zarodków i na­

stępnie z pom iędzy mniej lub w ięcej obfite­

go „m aterya łu u *) dobiera pew ien szereg, m ający, je g o zdaniem, ilustrow ać b ieg po­

w oln ego różnicow ania się i następczość z ja ­ w iania się poszczególnych części zarodka.

P o m ija ją c ju ż okoliczność, że podobna m e­

toda otw iera szerokie pole do niedokładno­

ści, zależnych wprost od su bjektyw izm u ba­

dacza, orzekającego, które m ian ow icie z p o ­ m iędzy licznych badanych zarodków przed­

stawiają „ty p o w ą " następczość stadyów, - za­

stanowić się m usim y nad tem, ja k iem i w zg lę ­ dam i kierują się różni autorow ie w określa­

niu, który z m niej lub w ięcej podobnych do siebie zarodków jes t najbardziej „ty p o w y m 11,

„ normalnym u (?!) dla danego okresu ro z w o ­ jow ego?

Najczęściej w tej m ierze przew aża w zglą d na w rażenie ogólne, ja k ie sprawia w y g lą d jed n ego z pom iędzy w ielu „jed n a k o w y ch 4*

zarodków, w ięc przedew szystkiem sym e­

tryczna (a zatem „norm alna11) je g o budowa, oraz silny, w yra źn y rozw ój tych je g o części, które autor uważa za najbardziej w o g ó le t y ­ pow e dla danego stadyum. R e zu lta t jes t ten, że autor opisuje ja k o „norm ę ro zw o jo ­ w ą 11 dla danego okresu rozw oju pew n ego zw ierzęcia —jed n ego (rzadko w ięcej) zarod­

ka, k tó ry w yd a w a ł mu się najbardziej ty p o ­ w ym . W ahania indyw idualne, ja k ie zarod­

ki w ykazu ją na każdem ze swych stadyów , byw ają najczęściej pom ijane zupełnie. W ten sposób opisany zarodek, „ty p o w o przedsta­

1j Mowa tu naturalnie o formach zwierzęcych łatwo dostępnych. Czasem bowiem musimy z sa­

mej natury rzeczy poprzestawać na mniej licznym materyale, o ile dotyczę on postaci rzadkich i nie­

dostępnych.

w iają cy dane stadyum “ , nieraz przechodzi następnie do podręczników i pokutuje w nich długo, często zb y t długo nawet.

N ajw ażniejszym wszelako względem , ka­

żącym uznać za „ty p o w y “ pew nego właśnie a nie innego zarodka, je s t okoliczność, o ile cechy danego zarodka odpow iadają lub nie pewnej, najczęściej zg ó ry pow ziętej, teoryi lub w ogóle poglądom autora. T a k m iano­

w icie rzecz się miała z hi story ą poglądów na wczesne stadya rozw oju zarodka kury.

P rzez czas bardzo dłu gi w e w szystkich pod­

ręcznikach em bryologicznych spotykaliśm y się z rysunkam i K ollera, przedstaw iaj ącemi rzekom o „ ty p o w y “ rozw ój t. zw. smugi i brózdy pierwotnej: autor w yb rał z pom ię­

d zy w ielu zarodków kilka, przedstaw iają­

cych rzadkie bardzo wahania indywidualne, dotyczące konfiguracyi tych w ażnych u tw o­

rów rozw ojow ych , lecz poniew aż ta a nie in­

na postać ow ych zarodków zgadzała się z je ­ go poglądam i teoretycznem i, w ięc graniczą­

cy niemal z potwornością przypadek indy­

w idualny uważany b y ł przez czas długi za

„n orm ę“ .

P rzy k ła d ó w pow yższych m ożnaby znaleźć w ięcej, a świadczą one w sposób niezbity, że w badaniach em bryologiczn ych niezbędnem jest liczenie się z indywidualnością ro zw o jo ­ wą zarodków, z niezm iernie licznem i waha­

niami. w aryacyam i, które stw ierdzić można w rozw oju każdego zwierzęcia, a na które dotychczas zb yt m ało,zwracano uw agi.

A ż - d o czasów najnow szych dążenie nie- ty le do schem atyzacyi procesów ro z w o jo ­ w ych, ile do przedstaw iania bu dow y kilku zarodków ja k o ,.norm y“ powszechnej, ro z­

w o jo w i danego gatunku właściw ej, panuje w literatu rze em bryologicznej niepodzielnie.

W klasycznych dziełach D u vala ’ ), K e ib la 2), a naw et w w ychodzącym obecnie olb rzy­

m im podręczniku zbiorow ym em b ryologii kręgow ców , redagow anym przez 0 . H ertw i- ga :1), w id zim y tę w adliw ą z gruntu metodę, stosowaną w jaknaj szerszym zakresie.

J) M. Duval: „A tlas d’Em bryologie“ , 1889.

2) Keibel: „Normentafeln zur Entwickelungs- geschichte der W irb eltiereL.

:i) „Handbuch der vergleichenden und expe- rimentełlen Entwickelungslehre der W irbeltiere‘£.

W ych odzi zeszytami od r. 1901.

(3)

JNS 49

W S Z E C H Ś W I A T 7 5 5

A przecież kw estya wahań indyw idu al­

nych w rozw oju zarodków (szczególniej pta­

sich) była oddawna podnoszona przez g e ­ nialnych tw órców em bryologii nowocze­

snej — H arveya, Hallera, K . F. W o lffa i K . E.

v. Baera; ostatni z w ym ienionych badaczów zw rócił szczególną uw agę na brak stałości

j

w następstwie tw orzenia się różnych narzą­

d ów w zarodkach kurczęcia, np. na tw orze­

nie się raz wcześniejsze pewnych okolic I mózgu, to znów przewodu pokarm ow ego J).

B aer wahań tych nie uważał bynajm niej za potwrorności, lecz starał się w ytłu m aczyć je przez działanie czynników fizyologicz- nych; zw ró c iły one jednak do tego stop­

nia je g o uwagę, że wahania te uważał za praw dziw ą plagę, prześladującą obserwa­

tora.

P a k ty w rodzaju, że często zarodek star­

szy — podłu g czasu rozw oju — ukazuje orga- nizacyę daleko niższą w porównaniu z zarod­

kiem znacznie m łodszym, oraz że dwa za­

rodki jed n ego wieku w ykazują nieraz sto­

pień zróżnicow ania różnych narządów i oko­

lic ciała w ysoce n iejedn akow y— zw racały niejednokrotnie u w agę em bryologów , lecz j zazw yczaj b y ły pomijane, lub uważane za objaw „w strzym ania ro zw o ju 11 — objaw po- j tw orny, k tóry zatem (?) pom inięty być winien.

N a o gó ł bowiem przypuszczano powszech­

nie, że w t. zw. „norm alnym " przebiegu roz­

woju, wszystkie osobniki danego gatunku w in n y rozw ijać się w sposób identyczny, oraz że czas trw ania rozw oju w ystarcza do określenia stadyum rozw ojow ego. W reszcie w szyscy em bryologow ie, starając się wciąż o w yznaczenie „n o rm y “ rozw ojow ej dla każ­

dego gatunku, w ych od zili z założenia, że stopień rozw oju ja k iegok olw iek narządu za­

rodka określa w sposób decydujący całe da­

ne stadyum, albowiem pom iędzy częściami składowem i rozw ijającego się ustroju zacho­

dzić musi ścisła korelacya.

P rzeciw poglądom powyższym , podziela­

nym przez cały niemal egół em bryologów , w ystąpił poraź pierw szy w r. 1895 zgasły przedwcześnie uczony niemiecki, prof. E.

x) K . C. v. Baer. „U eber Entwickelungsge- ąchichte der Thiere. Beobachtungen und Ręfle- xionen“ , 1828, w Królewcu.

M ehnert ze Strasburga ’). Niezm ierną za­

sługą teg o badacza jest zebranie w jednę ca­

łość rozrzuconych przedtem tu i ow dzie fa ­ któw przem awiających za rozległością w a ­ hań rozw ojow ych , oraz poparcie ich przez własne, bardzo obfite i skrupulatne badania, : stwierdzające, że zmienność rozw ojow a jest

zjaw iskiem powszechnem, występującem we wszystkich niemal stadyach rozw ojow ych, j od okresu gastrulacyjnego aż do tworzenia się szkieletu. T ę niezliczoną ilość i rozcią­

głość wahań autor stwierdza na zarodkach wszystkich kręgow ców , zaczynając od mino- g ó w aż do ssaków i człowieka.

W yk a zu ją c serye całe wahań dotyczących stopnia rozw oju w różnych je g o okresach, asym etrycznego rozw ijania się narządów pa­

rzystych, i t. d., autor wysnuwa niezmiernie doniosły wniosek, że niepodobna doszuki­

w ać się korelacyi ścisłej w powstawaniu róż­

nych części zarodka: każda okolica tw orzą­

cego się ustroju posiada, podłu g niego, ja k ­ by pewną autonomię rozw ojow ą.

C zy przeświadczenie o niezmiernej szero­

kości skali wahań indyw idualnych nie w pro-

j

wadza do nauki o rozw oju pierwiastku bez­

ładu i dowolności, wobec którego każde ba-

| danie, mające na celu w yk rycie praw, rzą­

dzących daną kategoryą zjawisk, staje się bezsilnem i w prost zbytecznem? B y n a j­

mniej. M ożna bow iem w y k ry ć w ow ych wahaniach pewną określoną prawidłowość, można w w ielu bardzo przypadkach w yzn a ­ czyć amplitudę zboczeń oraz w ykreślić pew ­ ne granice zmienności. T a k np. badania Fischla 2) nad wczesnemi stadyami rozw oju kaczki, ogłoszone w rok po w ym ienionej kla­

sycznej rozpraw ie Mehnerta, w ykazały, że szerokość wahań indyw idualnych większa jest w e wcześniejszych okresach rozwoju, niżeli w późniejszych. Zapom ocą niezm ier­

nie ścisłych i skrupulatnie przeprow adzo­

nych pom iarów autor udowodnił, że n ajw i­

doczniejszym wahaniom podlega długość ciała zarodka, oraz stosunek w zajem ny dłu­

gości je g o części poszczególnych. T a k np.

x) E. Mehnert: „D ie individuelle Yariationen d. W irbelthierem bryo“ . Morphol. Arbeiten, 1895.

v) A . Fischel: „U eber Yariabilitat und Wachs- thum des embryonales Kórpersu. Morphol. Jahrb.

1896.

(4)

756

W S Z E C H Ś W I A T

JNIó 49

z pom iędzy dwu zarodków, m niej więcej jednakow o rozw iniętych pod w zględ em stop­

nia zróżnicowania się części składow ych, je ­ den może być dw a ra zy dłuższy od drugie- ] go, lub też zarodek o jed n ym dopiero odcin­

ku m ezoderm y (,,protovertebra“ ) m oże mieć długość taką samę ja k zarodek inny, posia­

dający ju ż aż dwanaście takich odcinków.

Tenże autor zauw ażył, że szerokość zbo­

czeń osobnikowych w późniejszych okresach rozw ojow ych zm niejsza się i w ów czas sto­

sunki w zajem ne w ym ia rów różn ych części zarodka stają się bardziej praw id łow em i: zda­

je się, że w m iarę posuwania się ro zw o ju i spe- cyalizacyi narządów zarodka w zrasta zależ­

ność pom iędzy je g o poszczególnem i częściam i składowemi, ja k b y pod działaniem jakichś

„w p ły w ó w re g u la cy jn y ch '*, w zm ożon ego od­

działyw ania w zajem nego tw orzących się narządów. N iezm iernie doniosłym jest fa k t stw ierdzony przez F i schla, że w p ó źn iej­

szych stadyach najbardziej zm iennem i p ozo­

stają okolice ogonow e zarodka, t. j. te w ła ­ śnie części, w których różnicow anie się p o ­ stępuje najw olniej, i k tóre najdłużej zacho­

w ują charakter pierw otny.

Badania Fischla, będąc pierw szą próbą ujęcia wahań ro zw o jo w y ch w określone i da­

ją ce się w yzn aczyć ram y, w y k a za ły m ożli­

wość stwierdzenia pow oln ego ustalania się w spółczynności m ięd zy różnem i okolicam i zarodków, której istnienia M ehnert zaprze­

czał zupełnie. Z p o w y ższeg o w yn ika, że wahania indyw idu alne w rozw oju dają się badać m etodą porów naw czą i zestawiać w określone kategorye: zmienność zarod­

k ów nie jest nieskończoną i dowolną.

*

G d y rozw ażam y sp raw y wahań ro z w o jo ­ wych, nasuwa się nam samo przez się p y ta ­ nie, ja k i m oże b yć zw iązek p o m ięd zy w cze­

śnie zjaw iającem się tem lub ow em zbocze­

niem budow y zarodka od „ty p u norm alne­

g o ", a m ogącym z n iego powstać osobnikiem w ykończonym ? C zy „zb oczen ia" zarodka nie doprow adzają do „p o tw o rn o ś c i14 u p o ­ staci dorosłej?

N a pytan ie to odpow iedzieć m usim y p rze­

dewszystkiem , że same pojęcia „ n o r m y 4 i „potw orn ości44 są niezm iernie elastyczne

i szerokie. Przeprow adzenie ścisłego roz­

graniczenia pom iędzy „n orm ą 44 a „zbocze­

niem 44, „an om alią44 i „potw ornością44 nie le ­ ż y zaiste w granicach w ied zy biologicznej.

Chyba, że zechcielibyśm y zastosować tu raz jeszcze stare orzeczenie Riolanusa: „N ovu m est et deform e, itaque monstrosum44 *).

B rzm i to ju ż jednak obecnie ja k M o lierow ­ skie tłumaczenie własności opium...

Zapewne, zboczenie w rodzaju np. braku pęcherzy m ózgow ych u zarodka, doprow a­

dzić musi następnie do utw orzenia się po­

staci w ysoce potw ornej, lecz ileż jest zbo­

czeń bardzo w ażnych i w yraźn ych na w cze­

snych stadyach rozw ojow ych , które później podlegają pewnemu w yrów naniu, w m ia­

rę w zm agającej się w ciąż silniej korelacyi w okresach następnych. K a żd y , kto m iał do czynienia ze znaczną ilością zarodków zw ierzęcych na wczesnych stadyach rozw o­

jow ych , stw ierdzić musiał niezm ierną różno­

rodność ich wahań osobnikowych i napew- no z początku odkładał niektóre z zarodków tych na bok, jako w yraźn ie potw orne i wejść nie m ogące do seryi „rozw oju norm alnego";

później jednak, w miarę dalszych badań, przek on yw ał się, że takich „potworów** jest bardzo dużo, zadużo ja k na zw yk łą u dane­

g o zw ierzęcia ilość n iew ątpliw ych po tw orów stw ierdzanych w okresach porozw ojow ych . W o b ec takich fa k tów dojść m usim y do prze­

świadczenia, że nawet znaczne wahania i zboczenia w e wczesnych stadyach rozw oju prowadzą jednakże zazw yczaj do w y tw o rze­

nia się „norm alnych11 zwierząt.

W kw estyi tej decydującem i są zajm ujące spostrzeżenia Eycleshym era 2) nad wczesne- m i bardzo okresami rozw ojow em i, bo nad brózdkowaniem ja j niektórych płazów i ryb

| (Am blystom a, Petrom yzon, Coregonus), gd zie niekiedy proces ten odbyw a się dziw nie n ie­

praw id łow o, z wielom a ważnem i, jakby, się zdawało, zboczeniami, a przecież z ja j tych, brózdkujących „ potw orn ie“ , pow staw ały na­

stępnie zupełnie norm alne osobniki: anoma­

lie pierw szych stadyów rozw ojow ych w yg ła -

J f

*) Riolanus. „D e monstro nato Lutetiae etc.44 1649.

2) A . C. Eycleshymer: „T h e E arly Develop-

ment of Amblystoma, with observations on some

other Yertebrates44. Journ. of Morphol. X .

(5)

jYo 4 9 W S Z E C H Ś W I A T 7 5 7

dzały się bez śladu, nie odbijając się wcale na stadyacb późniejszych.

Oczywiście trudno wym agać, aby każda rozprawa em bryologiczna musiała być ko­

niecznie zaopatrzona w szerokie rozważania teratologiczne, dotyczące wszystkich, cho­

ciażby najbardziej ciężkich zboczeń, jakim rozw ój danego zwierzęcia podlegać może.

Chodzi nam jednakże o zaznaczenie, że uw zględnienie wahań indywidualnych, w y ­ stępujących w zarodkach zwierzęcych, stać się powinno koniecznie metodą dodatkową w e wszelkich poszukiwaniach em bryologicz- nych. W ów czas bowiem jed yn ie określić będziem y w stanie te drogi, jakiem i zarodki danego gatunku dochodzą do przeobrażenia się w postaci wykończone, a d rogi te byw ają bardzo rozmaite. W ahania rozw ojo w e do­

tyczą różnych części zarodka w sposób nie­

jednakow y: jedne okolice rozw ijającego się ustroju bardziej podlegają zboczeniom, inne znów mniej; fa k t to bardzo doniosły, dow o­

dzi bowiem większej lub mniejszej czułości pewnych części zarodka na w p ły w y ze­

wnętrzne, ich w rażliw ości, plastyczności.

T a niejednakowość w rażliw ości różnych oko­

lic zarodków, oraz w og óle objaw y in d y w i­

dualności rozw ojow ej posiadają ogrom ne zna­

czenie dla metod najnowszej, a tak szeroko rozw ijającej się g a łęzi nauki o życ iu — dla em b ryologii doświadczalnej.

(D N )

Jan T u r.

C Z Y I S T N I E J E W N A T U R Z E R U C H B E Z W Z G L Ę D N Y ?

W zeszycie sierpniowym „B u lletin de la Societe astronomiąue de Erance“ znajdujem y nadzw yczaj ciekaw y artykuł znanego popu­

laryzatora w ied zy K . Flam m ariona p. t. „ L e m ouvem ent de la terre et la theorie du mou- vem ent absolu“ , stanowiący odpowiedź na zarzuty, ja k ie czyniono ostatniemi czasy co do wartości naukowej znanego doświadcze­

nia z wahadłem Eoucaulta, szczególnie zaś na zarzuty profesora mechaniki niebieskiej w uniwersytecie w Louyain, p. Ernesta Pasąuiera :). Jakkolwiek artyku ł pow yższy ma poniekąd cechy polem iki naukowej, je d ­

v) B,evue des Questions Scientifiąues, 1903.

nakże wobec zasadniczego znaczenia poglą­

dów, w ypow iedzianych przez obu uczonych, czujem y się w obowiązku zapoznać z j e ­ go treścią czytelników Wszechświata. B ę ­ dzie to zarazem jed n ym z w ielu przykładów, dowodzących, ja k często definicya teoretycz­

na w p ły w a przeważnie na zrozumienie istoty rzeczy, a nawet doprowadzić może do wnios­

ków zgoła paradoksalnych.

Zdaniem profesora Pasąuiera, powiada Flam m arion, z którem zresztą zgadza się większość dzisiejszych m atem atyków, wszel­

k i ruch może być rozum iany tylko, jako zja ­ wisko względne, a w ięc m ów ić o „ruchu bez- w zg lęd n y m -', nie w ym ieniając w każdym poszczególnym przypadku tych ciał, w zg lę ­ dem których ruch ów rozważam y, znaczy tyle, co w ygłaszać nonsens naukowy.

Przypuszczam jednak, że w celu w yjaśnie­

nia kw estyi należałoby przedewszystkiem dojść do pew nego porozumienia co do w ła ­ ściwego znaczenia samych definicyj i nie wzniecać płonnej polem iki, opartej w yłą cz­

nie na szermierce w yrazów . Ż e człowiek w o ­ bec swojej organizacyi fizycznej i um ysło­

wej m oże oceniać w szelki ruch (i nietylko ruch, ale rów nie też przestrzeń, czas, w ym ia­

ry w ogóle i t. d.) tylk o w zględnie, jest to prawda, nie ulegająca dziś najmniejszej w ąt­

pliw ości. Już przed czerdziestu la ty (1862) w pracy p. t. „M n ogość światów zamieszka­

łych “ Elam m arion kładł w yra źn y nacisk na niezmierną w agę takiego m ianowicie zapa­

tryw an ia się na wszechświat, a w ięc pod tym w zględ em i dziś tembardziej uznajem y zupełną słuszność argum entacyi p. Pasąuie­

ra. Jednakże pom iędzy powyższem twier- j dzeniem a śm iałym wnioskiem szanownego

| profesora, który stara się udowodnić, że ba-

| danie ruchów w zględnych nie może dać żad-

j

nych w yn ik ów ściśle realnych, a wreszcie

j

dochodzi do przekonania, że „ruch bezwględ- j n y “ w naturze nie istnieje wcale, leży cała 1 przepaść.

Posłuchajm y tedy autora.

„Z gad zam się najzupełniej, m ów i p. Pas-

ąuier, ze zdaniem tych uczonych-sceptyków,

I k tó rzy twierdzą, że doświadczenie z waha-

j dłem Eoucaulta nie dow odzi wcale tego, co

i

m iało ja k o b y udowodnić i przekonanie to

opieram na ściśle m atem atycznem określeniu

i

ruchu wogóle.

(6)

758

W S Z E C H Ś W I A T

JMa 49

„D la należytego zrozum ienia i krytyczn ej oceny doświadczeń, dokonanych w P a n teo­

nie paryskim, doświadczeń do pew n ego stop­

nia urzędowych, pon iew aż brał w nich udział i przem aw iał oficyalnie p. m inister oświaty, m am zam iar p o w o ły w a ć się tu rów nież na źródła ściśle urzędow e, albo też na prace specyalistów m atem atyków , p o ­ siadających obecnie największe uznanie w nauce.

„P rzed ew szystk iem w ięc postaram się udowodnić, że wszelkie rozum owania, d o ty ­ czące ruchu, bez wskazania tych ciał, w zg lę ­ dem których ruch ów ma być uw ażany, sta­

now ią eo ipso nonsens naukow y.

„D la poparcia tego zasadniczego tw ie rd ze­

nia zwracam się naprzód do tekstu urzędo­

w ego zatw ierdzonych niedawno progra m ów mechaniki dla francuskich zak ładów nauko­

w ych z dnia 31 m aja 1902 1). Z n a jd u jem y

j

tu na str. 116 pom iędzy innem i tw ierd zen ia ­ m i elem entarnem i m echaniki tw ierd zen ie na­

stępujące: „R u ch i je g o w zględ n ość11. T e cztery w y ra zy m ów ią jednak w iele, dow odzą bowiem , że autor w k w estyi w zględności każdego ruchu podziela ty lk o zdanie w ięk ­ szości dzisiejszych uczonych.

„Chcąc się jednak przekonać, że tak m ia­

now icie, a nie inaczej rozum ieć n ależy po­

w yższe w y ra zy „R u ch i je g o w zględność bierzem y do ręki inne dzieło, jeszcze nowsze, a m ianow icie podręcznik m echaniki, u łożo­

ny specyalnie w zastosowaniu do w ym agań szkolnych. M am tu na m yśli ostatnią pra­

cę p. A p p ella, członka In stytu tu i p ro fe­

sora mechaniki w uniwersytecie paryskim , i p. Chappuis, doktora nauk ścisłych i p ro ­ fesora fizy k i w Szkole Centralnej -). A ż e b y zaś nie zm ienić ani na jo tę m yśli autorów co do zajm ującej nas kw estyi, przytaczam dosłownie §§ 30, 32 i 33 pom ienionego dzieła.

„R u ch i je g o w zględność.— K ie d y pow ia­

dam y, że pew ne ciało pozostaje „w spoczyn- k u “ , albo też, że jest „ w ruchu“ , to zawsze

x) Plan d’ etudes et Programmes d ’ enseigne- ment dans les łycees et les colleges des garcons.

Paryż, 1902.

2) Leęons de mecaniąue elementaire a 1’usage des classes de premiere, conformement aus pro­

grammes du 31 mai 1902. Paryż 1903.

dom yślnie rozum iem y przytem , że ów spo­

czynek, albo ów ruch w inniśm y rozważać w stosunku do jakiegeś innego ciała, stano­

w iącego układ nieruchomy. Jeżeli, np., tw ierd zim y, że kula bilardow a pozostaje w danej ch w ili bez ruchu, to znaczy tylko, że odległości każdego z je j punktów w’ sto­

sunku do różnych punktów bilardu nie ule­

g a ją zmianom. I odwrotnie, kiedy kula jest w ruchu, to odległości te zmieniają się z każdą chwilą. B ilard pozostaje w stanie spoczynku w stosunku do domu, w którym się znajduje, a dom w stosunku do ziemi;

ale ziem ia posiada pewien ruch w stosunku do gw iazd.

„P o cią g k o lejo w y pozostaje w ruchu w stosunku do ziem i i do domów, poniew aż odległości je g o od różnych punktów ziem i i domów ulegają ustawicznym zmianom.

„Przypu śćm y, że podróżny, znajdując się w pociągu, siedzi nieruchomo na swojem miejscu; w takich warunkach powiadam y, że j)ozostaje on w spoczynku w stosunku do wagonu, k tóry zajm uje, ale zarazem jest w ruchu w stosunku do ziemi, do domów,

! drzew i t. d. Grdy jednak tenże podróżny zm ienia miejsce w samym w agonie, w takim razie jest w ruchu nie tylk o w stosunku do ziemi, ale i w stosunku do wagonu.

„D rzew a i pola, położone z obu stron k o ­ lei i sam jej tor pozostają w spoczynku w stosunku jedne w zględem drugich, a tak­

że w stosunku do ziemi, ale są w ruchu w stosunku do pociągu, podróżny bowiem, siedząc w w agonie, doznaje w yraźn ie tak ie­

g o wrażenia, ja k b y pociąg pozostaw ał na miejscu, a cały krajobraz u m ykał gdzieś w dal; a w ięc obserwuje ruch krajobrazu w stosunku do pociągu.

„L ic z n e p rzyk ła d y zdarzeń, k ied y dane ciało m ożem y rozważać, jako pozostające w ruchu, albo też w spoczynku zależnie od tego, od ja k iego punktu obliczam y je g o od­

ległości, dają się dostrzegać na każdym nie­

m al kroku. P rzyta czam y tu jeszcze nastę­

pujące:

„K to ś stoi na ruchom ym chodniku; ja k ­ kolw iek nieruchomy w zględem samego chod­

nika, pozostaje on jednak w ruchu w sto­

sunku do ziemi. Skoro jednak ów człow iek

zacznie przechadzać się po takim chodniku,

będzie on wówczas w ruchu w stosunku do

(7)

W S Z E C H Ś W I A T 7 5 9

chodnika i w stosunku do ziemi. Jeżeli wreszcie w ciąż idąc po chodniku w kierun­

ku przeciw nym je g o ruchowi, oprze rękę na gałęzi drzewa, obok którego przesuwa się chodnik, to owa ręka i cała górna część cia­

ła pozostaną w spoczynku w stosunku do ziem i, jak k olw iek będą zarazem w ruchu w stosunku do chodnika.

„Z iem ia pozostaje w ustawicznym ruchu w stosunku do słońca, księżyca i planet; cia­

ła te są rów nież w ruchu w stosunku jedne w zględ em drugich.

Z tego, cośm y pow iedzieli w yżej, w ynika wniosek, że wszelkie pojęcie ruchu jest za­

sadniczo w zględnem , stosunkowem i w ym a­

ga współistnienia przynajm niej dwu ciał w przestrzeni. Jeżeli w ięc powiadam y, że pewne ciało pozostaje w ruchu, albo w spo­

czynku, to tw ierdzenie takie nie posiada żadnego istotnego znaczenia, o ile nie wska­

żem y zarazem tego ciała, albo tych ciał in­

nych, w stosunku do których rozw ażam y ów ruch lub spoczynek.

„Spraw dzian ruchu czyli układ p orów ­ nawczy. — Sprawdzianem ruchu, albo ukła­

dem porów naw czym zow iem y pewien układ stały, w zględ em którego rozw ażam y ruch danego ciała. A zatem, jeżeli powiadam y, że podróżny w w agonie pozostaje w ruchu, albo w spoczynku, to w agon uważam y w da­

nym razie, jako układ porównaw czy. Jeżeli tw ierd zim y, że pociąg k o lejow y pozostaje w ruchu, że kamień, puszczony swobodnie spada w kierunku lin ii pionow ej, że słońce wschodzi i zachodzi, to w e w szystkich tych przypadkach jako układ porów naw czy służy nam ziemia, uważana za bryłę nieruchomą.

W zagadnieniach astronomii i mechaniki niebieskiej badam y ruchy ziemi, planet i słońca w stosunku do układu gw iazd, zw a ­ nych z określenia stałemi. A w ięc układem porów naw czym jest w tym razie układ gw iazd stały ch14.

N a tem ograniczam y się w dalszem p rzy­

taczaniu argum entacyi Appella i Chappuisa, sądzim y bowiem, że wobec tego, cośmy ju ż powiedzieli w yżej, pierwsze nasze tw ierdze­

nie zostało dostatecznie uzasadnione. N on­

sensem byłoby m ów ić o ruchu ziemi, nie wskazując zarazem układu porównawczego, w zględem którego ruch ten ma być rozw a­

żany; to też najczęściej rozum iem y tu ruch

| je j w stosunku do gw iazd stałych. Zapatru­

jąc się z tego punktu widzenia, nikt dziś nie wątpi, że glob nasz posiada ruch w iro w y i dlatego, ażeby tę prawdę udowodnić, miesz­

kańcom ziem i w ystarcza zupełnie zjawisko dziennego obrotu sfery gw iaździstej, albo­

w iem jedno z zasadniczych praw cynematy- ki ') tw ierdzi, że je ż e li pewne ciało w iruje dokoła własnej osi w stosunku do innego

| ciała, to zarazem i to ostatnie krąży z tą sa-

j

mą szybkością kątow ą dokoła tejże osi, ale w kierunku odwrotnym . Innem i słowy, z punktu w idzenia zjaw iskowego, a to jest jed yn ie logiczn y punkt widzenia w dziedzi-

j

nie astronomii i mechaniki niebieskiej, nie

| popełniam y w cale błędu, mówiąc, że g w ia z ­ d y krążą dokoła ziemi, albo też że ziemia w iru je w stosunku do gwiazd. I jedno i dru­

g ie twierdzenie w danych warunkach uwa­

żać należy jako zupełnie prawidłowe. Oba są słuszne nietylko z punktu w idzenia zja ­ w iskow ego, ale nawet i ściśle m atematycz- j nego. Zresztą poza tem i dwiem a hypoteza-

j

m i (ruch w iro w y ziem i i dzienny obrót sfery

j

gw iaździstej) m ożem y znaleźć jeszcze cały j szereg hypotez innych, tłumaczących równie dobrze ten sam fakt, albowiem znane tw ie r­

dzenie Poincarego dowodzi, że jeżeli dane zjaw isko daje się w pewien sposób w ytłu ­ m aczyć mechanicznie, to eo ipso dopuszcza ono nieskończoną ilość tłumaczeń innych *).

| N a le ży jednak nadmienić, że w szeregu ta­

kich hypotez byw a zw yk le jedna, bardziej prosta, bardziej dogodna i płodniejsza w na­

stępstwa, aniżeli inne, i takie właśnie tłu ­ maczenie najdogodniejsze uważać zw ykliśm y za istotną przyczyn ę zjawiska, podnosząc w ten sposób do znaczenia praw dy nauko­

wej zupełnie dowolną hypotezę, która stano­

w i je g o podstawę.

„Przestrzeń bezw zględna— pow iada P o in ­ care :')— to jest ten układ porównaw czy, do k tórego powinnibyśm y stosować się, chcąc się przekonać, czy ziemia realnie posiada

*) E. Pasąuier. Cours de mecaniąue unalyti- que, JMa 170; C. Koenigs. Leęons de cinemati- que, 42 str. 127.

2) Poincare. Electricite et optique. Introduc- tion.

3) Poincare. L a Science et l ’Hypothese. 1902.

Str. 141. — Poincare. Sur les principes de la

Mecanique. Str. 480.

(8)

760

W S Z E C H Ś W I A T

ruch w iro w y , przedm iotow o nie istnieje. ] A zatem i samo tw ierdzenie: „ziem ia w iru ­ je " nie posiada najm niejszego znaczenia, po­

nieważ w żaden sposób nie da się ono stwier-

j

dzić doświadczalnie, a to z tego powodu, że odpow iedniego doświadczenia nie m ógłby nietylko urzeczyw istnić, ale naw et w yzn a ­ czyć najodw ażniejszy Juliusz Yerne, i w o g ó ­ le nie jesteśm y zdolni chociażby pomyśleć

o niem, nie w padając odrazu w ca ły szereg sprzeczności. A w ięc zam iast k a tegorycz­

nego twierdzenia: „ziem ia posiada ruch w i­

r o w y ", pow inn iśm y raczej m ówić: „najodpo- w iedniej b y łob y przypuścić, że ziem ia p o ­ siada ruch w ir o w y 1'. W istocie rzeczy oba te zdania są zupełnie jednoznaczne i p ie rw ­ sze z nich nie m ów i w cale w ięcej, aniżeli drugie.

Otóż na podstawie p ow yższych dowodzeń Appella, Chappuisa i Poincarego, co do k tó­

rych kom petencyi naukowej w ątpliw ości b yć nie może, w yn ik a oczyw isty wniosek, że przekonanie, ja k ob y dośw iadczenie z w a­

hadłem Foucaulta m iało stanowić nam acal­

n y dowód bezw zględności ruchu w iro w eg o ziemi, nie w y trzy m u je ścisłej k ry ty k i nau­

kow ej, gd yż, ja k to ju ż udow odniliśm y w y ­ żej, skoro się m ów i ogólnikow o, że pewne ciało pozostaje w ruchu, albo w spoczynku, to zdanie to nie posiada żadnego znaczenia, o ile nie w skazujem y innych ciał, które sta­

now ić m ają w danym razie układ p orów ­ nawczy.

(D N )

Paweł Trzciński.

Z K R A I N P O L A R N Y C H .

P O D R Ó Ż N A W Y S P Y N O W O S Y B E R Y J S K I E .

O d czyt p u bliczn y w y p o w ied zia n y w K ra k o w ie 23 marca r. b.

(D o k o ń c z e n ie ).

L a to na w yspach jes t krótkie. P o cie­

płych dniach pierw szej p o ło w y lipca, kiedy lod y ruszyły, nastąpiło nadzw yczaj silne pa­

row anie w ody, zapanow ały m g ły i tem pera­

tura spadła. M g ły te dochodziły czasem do w ielkiej gęstości i p rzep aja ły w szystko w il- i gocią. B y ły one tem przykrzejsze, że b y ły słone i, skraplając się na wąsach, sprawia­

ły niesmak w o d y m orskiej. P o w ie trz e by- |

ło przejmujące. Zim no dokuczało najbar­

dziej w początkach sierpnia. W nocy, oczy­

w iście słonecznej, temperatura spadała niżej zera.

Dopiero w końcu sierpnia m g ły poczęły słabnąć, pow ietrze stawało się coraz suchsze i cieplejsze. W e wrześniu, miesiącu najcie­

plejszym , temperatura w cieniu (w budce m eteorologicznej) dochodziła po południu do + 5° C, ale w słońcu, na otwartem pow ie­

trzu było znacznie cieplej, niekiedy nawet przypiekało. W nocy term om etr przestał spadać niżej zera, lecz dochodził praw ie do zera, co zresztą nie daw ało się nam odczu­

wać. K u dłate psy nasze leżały, dysząc, z powyw ieszanem i językam i.

Jednego dnia, w niedzielę 8 września, lato zrobiło sobie wprost święto. W powietrzu zapanowała niew ypow iedziana cisza i spo­

kój: nie b y ło najm niejszego ruchu, na niebie ani jednej chmurki, na morzu, tym razem bez kry, najlżejszej zmarszczki. M orze sta­

ło się w prost niewidzialne, a błękit nieba odbijało tak doskonale, że w dali, nieznacz­

nie rozproszonym blaskiem zam glonej i w y ­ syłającej prom ienie ukośnie, znikła zupełnie dla oka lin ia w idnokręgow a morza. Spoczy­

wająca gdzieś na morzu samotna tafla lod o­

wa, niknąca w blasku, zdawała się wisieć w pow ietrzu w górze, ponad domniem anym poziom em morza. Stojąc na brzegu m iało się złudzenie, że się unosi w otwartej ze w szystkich stron przestrzeni. Tem peratura dnia tego w budce m eteorologicznej doszła do w yją tk ow ej wysokości -f-10u C. Słońce

j

w tym dniu ju ż zachodziło i przed w ieczo­

rem, zn iży w szy się do w idnokręgu, w yw oła-

! ło czarujące, nie dające się oddać zabarw ie­

nie całego otoczenia.

N a S yb eryi w w ielu miejscach, nad B a j­

kałem zarówno ja k w kraju jakutów*, wscho- I dow i i zachodowi słońca towarzyszy, w dzień pogod n y zabarwienie całego horyzontu. O d y

| słońce przed zachodem poczyna zbliżać się do poziom u, nad całym w idn ok ręgiem z w y ­ ją tk iem samego miejsca zachodu, gd zie tw o ­ rzy się zw y k ła tarcza barwna, na tle błękitu nieba, w ystępu je zlekka jaśniejszy pas siwa- w y, k tóry w dalszym ciągu od dołu poczyna przybierać barwę różową. O d y słońce do­

tyk a do w idnokręgu brzegiem swej tarczy, cały ten pas pow yżej staje się różow ym

1

(9)

JSfó 4 9 W S Z E C H Ś W I A T 7 6 1

a siwienie sklepienia posuwa się w górę.

W m iarę dalszego spuszczania się słońca pod poziom , ró żo w y pas ten unosi się, a g d y wreszcie słońce chowa się, nad w idnokrę­

giem w ystępuje pas ciemno-szafirowy, z po­

czątku w yraźn ie odcięty, aczkolw iek bez ścisłej granicy; następnie pas ten poczyna wznosić się w górę, najprędzej po stronie przeciw ległej słońcu, stopniowo przechodząc w siw y błękit sklepienia ku zachodowi. B ez­

przykładna czystość barw nadaje nie w ysło­

w ion y urok tem u zjawisku. W zimie, g d y śnieżna przestrzeń jest otwarta, barw y te można dostrzedz nawet na śniegu, odbite co­

kolw iek od je g o powierzchni; wobec letnie­

go w yglą d u jasnego nieba, cały krajobraz zdaje się wówczas zatracać swój w y g lą d zi­

m ow y. P o zajściu słońca przygasa i ciem ­ nieje stopniowo całe sklepienie i brylantowe g w ia zd y zapalają się jedna po drugiej.

T e g o w ieczora nad m orzem wszystkie bar­

w y w ystęp ow a ły podwójnie,, rozchodząc się w obie strony od w idnokręgu, k tó ry się przez to zaznaczył i znów w yżej, niżby się spodziewało. N a moment na zachodzie ze­

tkn ęły się dw a zupełnie jednakow e słońca, przyczem całe m orze pok ryło się blaskiem złotaw ym o niezmiernej lekkości tonu; na­

stępnie dało się w idzieć jed n o słońce, które wreszcie wskutek chowania się za linię w id ­ nokręgu rzeczyw istej je g o górnej połow y, ściągnęło się do jed nego punktu i znikło.

L e c z tarcza różow a zachodu nie znikła, pas szafirow y nie rozszedł się po niebie, które zachowało swój błękit, bo słońce, zaszłe ukośnie, nie głęboko schowało się pod po­

ziom. N ie pozapalały się gw ia zd y, lecz nad szafirow ym pasem na wschodzie w yłon iła się z błękitu olbrzym ia tarcza księżyca, jasno-żół- ta, lśniąca, z bajecznie w yra źn ym rysunkiem m apy księżyca, białym , ja k b y kredą m ister­

nie odrobionym .

W k ró tc e jed n ak po tym dniu ch w a ły lata rozpoczęły się przym rozki nocne. N iespo­

dziew anie w oda zaczęła zam arzać w nocy w naczyniach. Tundra rankam i bielała, bo woda, zam arzła w jej porach, przestawała ją czernić. Stopniowo słońce coraz słabiej od­

rabiało tę robotę nocy, aż wreszcie w y ­ gląd p rzym rozk o w y poranków pozostał na stałe. Zim a prędzej w chodziła w swe pra­

wa, niż lato. Cząsteczki wody, na wiosnę

przez pow ietrze wessane, poczęły się krysta­

lizow ać z powietrza, w szystkie przedm ioty pokryw ając osadem lodowatym . Ziem ia pobielała od szronu, którego narastało wciąż więcej i w ięcej; w iatr zw iew a ł go z przed­

m iotów, tw orząc obłoki, na ziem i zaś zm ia­

ta ł g o z kępek do row ków , przez co ziem ia białą pokryła się kratką, w dalszym ciągu ziem ia pokryła się szronem, ja k śniegiem, a niebo nie przestało być jasnem, błękitnem.

Słońce ukazyw ało się coraz niżej i na coraz krócej; w reszcie po 70 dniach przecinania poziomu, 26 października w południe stanę­

ło tylk o na w idnokręgu południa w ceglanej jakiejś szacie, w aureoli czerwonej i stoczyło się pod poziom na dni 113.

X I .

W samym początku tych objaw ów zbliża­

jącej się zim y, 22 września przed wieczorem p rzy b y ł z zatoki Foczej od W ołłosow icza w y ­ słaniec z wiadom ością o przybyciu głów nej w yp raw y. Czas swojej u w ięzi na T a jm yrze w ypraw a spędziła w trudach ciągłych w y ­ cieczek, trw ających po dni 40. Najcięższa w ycieczka przypadła tam w udziale kapita­

n ow i K o łom iejcew ow i z kozakiem Roztor- gujewem , k tórzy 18 kw ietnia udali się pieszo z nartami do ujścia Jeniseju, odległego o 1000 km, dla urządzenia tam stacyi w ęg lo ­ w ej. Stamtąd pow rócili do Petersburga.

N a statek na T a jm y rze z ostatniej w y ­ cieczki powrócono 24 sierpnia, a 25-go lody niespodziewanie ruszyły i uniosły statek.

Z początku spotykano w lodach przeszkody, w krótce jednak w ybrnięto na otw arte morze.

Następnie nie spotykano ju ż przeszkody w lodach. Skierowano się ku domniemanej wyspie Z iem i Sannikowa i stwierdzono, że w yspa ta nie istnieje, zajeżdżano następnie ne w yspę Benetta, dokąd wszakże lody nie przepuściły statku, i 16 września zarzucono kotw icę w zatoce Foczej. Zatoka ta okaza­

ła się bardzo dobrym portem zim owym , obfitującem w drzewo, zasłoniętym od m o­

rza. Chciano jeszcze w yru szyć na w yspę Benetta, lecz 24 września w oda poczęła za­

marzać i trzeba było pozostać.

W nas wszystkich w raz z nastaniem zim y

zbudziły się ja k b y nowe siły życiow e. Zim a

pod biegunem, usypiając przyrodę, budzi

(10)

762

W S Z E C H Ś W I A T

J\!» 49

ludzi. L a to tam trzym a lu dzi w niew oli, bo nie daje poruszać się swobodnie, nie daje po ptasiemu przelatyw ać olbrzym ich przestrze­

ni, co jest niemal potrzebą natury krajow - ćów i czego potrzebę czują naw et przybysze.

K t o m iał wracać, zrozum iał, że skończył się term in je g o odcięcia od świata, poczuł ja k b y skrzydła do lotu. R o zp o częły się p rz y g o to ­ w ania do drogi.

N iezm iernie bacznie studyow ano morze, które m ieliśm y przebyw ać. T w o rz ą c y się lód pokryw a w arstw a soli, która ogrom nie potęgu je tarcie, tak że sanie naw et lek kie p o ­ suwają się z w ielkim oporem. P ró c z te g o lód po pierwszem zam arznięciu gru bieje pow oli, a cienki lód łam ie się pod ciśnieniem w iatru.

C hodziło w ięc o to, aby w ia tr jaknaj w ięcej lód łamał, sól zm iatał, w jednem miejscu zb ija ł kaw ałki lodu, w drugiem odsłaniał w odę dla now ego m arznięcia. W szelk a przerw a na lodzie nam uw idoczniała się zda­

ła przez czarne kłęb y pary. P a ra ta zasła­

niała nieraz czarnym murem ca ły w idnokręg morski.

Dnie zim owe, pom im o schowania się słoń­

ca b y ły pozornie praw ie tak jasne, ja k d a w ­ niej, g d y ż wskutek silnej refra k c y i w mroź- nem a czystem pow ietrzu padało dosyć pro­

mieni od słońca. D oba w rów nych częściach dzieliła się na noc i dzień bezsłoneczny.

O 6-ej rano codziennie pow staw ała łuna czerw ona na wschodzie, znacząc m iejsce po­

bytu słońca pod poziom em , przesuw ała się w ciągu dnia przez pół w idn ok ręgu i o 6 -ej po poł. ginęła na zachodzie.

Podczas pełni noce północne silnie są oświetlone przez księżyc, p raw ie zawsze oto­

czony w ielkiem kołem, w dolnej części scho- wanem pod poziom , często z księżycam i bocznemi. Cała ta figura, świecąc na lśnią- com tle nieba, m ajestatycznie, ja k b y coś ma- teryaln egó sunie się po w idnokręgu, tajem ­ niczo ośw ietlając odległe m roczne kształty.

B ezksiężycow e noce rzęsiście ozdobione są gw iazdam i, które jednak posyłają m ało św ia­

tła na ziemię. Z orze północne w ystępu ją praw ie co noc, nie w idziałem jednak kształ­

tó w tak wspaniałych, ja k ie przedstaw iają rysunki. Najczęściej barwna pofałdow ana w stęga przecinała sklepienie, zwolna zm ie­

niając kształty i barw y. P rz e z barwne pasy tej wstęgi, m iejscam i rozpościerającej się

szeroko, przebijały g w ia z d y ja k przez lekką gazę.

18 listopada, pożegnaw szy się z członkami głów n ej w yp ra w y i z W ołłosow iczem , który pozostawał,-—Brusniow, 6-iu k rajow ców i ja z 3-ma nartami opuściliśmy w yspę Kotelną.

P o d róż nasza po p okrytym w arstw ą soli lo ­ dzie była ciężka; gd zie lód b ył drobno p o ­ łam any, n a rty po sterczących kantach jak po śliskim bruku ślizgały się lekko, tak że psy biegły. Szczególne w rażenie sprawiała podróż po cieniutkiej blaszce lodu, po t. zw.

„n a lie d i“ . Jesto zjaw isko bardzo częste na S yberyi. Podczas silnych m rozów woda występuje na lód na rzekach, na błotach, wreszcie w prost na ziemi, g d zie są w ody podskórne. T łu m aczy się to dotąd p row i­

zorycznie zwiększeniem objętości m asy g łę ­ boko zam arzającej wody, przez co część w o­

d y zostaje na w ierzch wyciśnięta. N a m o­

rzu spotykaliśm y zawsze przestrzenie, po k ilka kilom etrów , m iejscami przerywanej

„n a lied i". D ziw nem w ydaw ało m i się nie- łam anie się pod ciężarem nart tak cienkiej blaszki lodu, przez którą w idać wzbudzone w w odzie fale i kule powietrzne, pośpiesznie uciekające z pod płóz na boki. N ie w iedzia­

łem nawet, że to nalied' i nie m ogłem so­

bie zdać spraw y z tak śmiałego, ja k mi się zdawało, pędzenia na oślep po tak wątłej podstawie. L ó d na naliedi b ył śliski. M y ­ ślałem, że na prędkości polega sekret prze­

jeżdżania przez takie m iejsca i d ziw iła mnie możność przebyw ania m iejsc takich. Spo­

tkaliśm y w drodze i otw artą szczelinę na ja k ie 30 m szeroką. W dalszym sw ym cią­

gu była ona pokryta słabym kożuchem lo ­ dowym . P rzeraziłem się, g d y jaku t śmiało na ten kożuch wstąpił, przebił g o lekkiem uderzeniem noża i oświadczył, że można się przeprawiać. P rzep raw ialiśm y się pieszo w odległości kilkunastu kroków jeden od drugiego. N a rty przepuszczano bez ludzi, zaprzęgając podw ójną liczbę psów, żeby przeciągały prędko. Z tego powodu ludzie musieli przechodzić szczelinę po kilkakroć, odprow adzając psy z powrotem . P s y m a­

niono w ten sposób, że ludzie po przeciwnej

stronie przew racali koziołki i rzucali czapki

w górę, co pobudzało ciekawość psów. T y m ­

czasem, szczególniej po drugiej stronie lód

b y ł tak cienki, że fa lo w a ł ja k woda: z pod

(11)

jSib 49

W S Z E C H Ś W I A T

763

zupełnie nieśliski, a warstwa zamoczonej soli czyniła g o zupełnie nieprzezroczystym i na­

dawała mu pozór nie jednolitej masy, lecz w arstw y oddzielnych okruchów, na w zór spoczywającej na powierzchni w o d y w a r ­ stw y trocin drzew nych naprzykład. F a lo ­ w anie potęgow ało to złudzenie. Podczas przechodzenia jeden z nas przerw ał ten k o ­ żuch, nacisnąwszy zb y t silnie palcam i n ogi i natychm iast przebił g o w drugiem miejscu całą stopą drugiej nogi, chcąc na niej po­

śpiesznie się oprzeć. U ratow ał się, m om en­

talnie oparłszy się na kolanach i rękach.

R o zło ży w szy w ten sposób ciężar swój na większej powierzchni, przeszedł na czw ora­

kach, pobujaw szy się z początku na miejscu, ja k mu się przynajm niej zdawało. Pozostali spokojnie patrzeć musieli na tę scenę. N a noclegi trzeba było obierać miejsca w toro- sach, jako najmocniejsze.

28 listopada przed wieczorem przybyliśm y do K azaczje, przesiadłszy się zaraz po p rz y ­ byciu na ląd, w A dżergajdachu , pod p rz y ­ lądkiem Ś w iętym na renifery, które na nas tam czekały, i które 400 Jem do tego sioła, czyli p ołow ę d rog i od K o teln ej p rzeb yły w niecałe dw ie doby. Jechaliśm y łukiem w kierunkach od połu dniow ego do zachod­

niego, zajeżdżając do jurt, ażeby uniknąć dłu­

gich stokilom etrow ych przejazdów przez za­

toki. W szędzie przyjm ow ano nas p rzy ja ź­

nie, ż y c zliw ie i z radością, rozpytyw an o 0 Tolla, znanego tam powszechnie z poprzed­

nich w yp raw i bardzo lubionego. T o ll po- przesyłał szczegółow e ukłony wszystkim sw ym znajom ym krajowcom , z których w ie­

lu służyło mu w poprzednich wyprawach.

U k łon y te przyjm ow ano z radością i zado­

woleniem . W y p y ty w a n o o pozostałych na wyspach p rz y głów n ej w yp ra w ie w spółbraci 1 podziw iano to, co nasi tow arzysze opow ia­

dali o statku i o wszystkiem , co w idzieli.

X I I .

W tundrze przed naszym przyj azdem roz­

poczęło się ju ż życie zimowe. K ra jo w cy popow racali do dom ów ze swych letnich w ycieczek i rozpoczęli m yśliw skie prace zi­

mowe: zastawianie sideł na lisy, a specyal- nie na lisy białe. Polow anie to trw a do póź­

nej wiosny, dopóki futro jest dobre. B iałe lisy na lato tracą swą sierść śnieżno-białą, a dostają krótkiej szarej.

Sidła na lisy, stanowiące ja k g d y b y n ie­

ruchome m ajątki krajow ców , przechodzące z ojca na syna, składają się z kozłów drew ­ nianych i pni, sztucznie podpartych, z zało­

żoną przynętą. D o jed nego ło w c y należy nieraz kilkaset sideł, ustawionych na p rze­

strzeni paruset kilom etrów lin ii łamanej, prze­

ważnie p rzy brzegu morskim, gd zie jest drzewo. Ł o w ca objeżdża swe sidła co m ie­

siąc, aby popraw ić obsunięte, odkopać zasy­

pane śniegiem, wreszcie w yd obyć lisy złapa­

ne. Częste objeżdżanie sideł jest konieczne, g d y ż lisy złapane byw ają zjadane przez ży we.

P o drodze wszędzie w jurtach w idzieliśm y białe lisy, pozatykane za belki, żeby pood- m arzały dla łatw iejszego zdzierania skórek.

Za skórkę białego lisa kupiec Sannikow pła­

cił po 5 rubli, pomimo, że w M oskw ie cena na nie spadła i Sannikow m iał parfcye z dwu lat, jeszcze nie w yp raw ion e do Jakucka.

Spodziew ał się przetrzym ać kryzys i z zado­

woleniem w idział w yższość swoje pod tym w zględ em nad innym i kupcami, którzy nie m ogli w ięzić w skórkach tak znacznych ka­

pitałów , D ow iedzieliśm y się nawet, że m iejscow y duchowny „ju ż w yjechał na zbiór św ieżych skórek1', w yprzedzając w tem San- nikowa. W ob ec cen Sannikowa człow iek ten był jed yn ym je g o konkurentem, g d y ż nic nie płacił za skórki, lecz brał je za obsłu­

g i religijne. K ra jo w c y opowiadali o du­

chownym , że jeźd zi z w ielką skrzynią z przy- boram i obrzędowemi, która w ciąż w yłania z siebie spirytus, a pochłania skórki. Jak w idzim y, ludność m iejscowa nie przez oku­

lary zapatruje się na sw ego przewodnika duchowego i je g o objazdy dla celów re lig ij­

nych, jednak ulega mu tak samo ja k p olicyi i z tych samych pobudek.

Oprócz lisów białych łapią się w sidła i na samostrzały lisy żółte, „czerw on e11 i bru­

natne rozm aitych odcieni, aż do czarnych.

T e ostatnie stanowią w ielką rzadkość i skór­

k i ich sprzedają się w Jakucku po 2— 3 t y ­

sięcy rubli za sztukę. N ajm niejsza ilość

włosków, niezupełnie czarnych, czarnych

z srebrnawym połyskiem , które nazyw ają si-

w em i lub wprost białemi, znacznie obniża

(12)

764

W S Z E C H Ś W I A T

j\l» 49

wartość takiej skórki. O dw rotnie, długość i miękkość sierści bardzo dodatnio w p ły w a na cenę. Jedwabna sierść dobrej skórki, trzym anej za ogon, opada łukam i ku głow ie.

Sannikow p o kazyw ał nam skórkę, za którą dawano mu na miejscu 2500 rubli, on zaś chciał za nią 3000. Tu ngu zow i, k tó ry lisa

j

złapał, dał za nią 700 rubli gotów k ą, „bez

j

ta rg u c<, ja k m ów ił z dumą. L is złapał się | na samostrzał. Tu n gu z zau w a żył g o gdzieś i i nic nikomu nie m ówiąc, je ź d z ił za nim przez 2 tygodnie, pilnie g o śledząc i zasta- w iaja jąc mu na drodze sam ostrzały.

Sannikow z przejęciem opow iada szczegó­

ły nabycia tej skórki. Tu ngu z p rzyjech ał do niego niby w odw iedziny. Sannikow odrazu poznał, że coś się śwrięci. P r z y ją ł tunguza herbatą i w ódką z przekąską. N a ­ stępnie tunguz oświadczył, że ma coś w ażn e­

go. Sannikow pozam ykał d rzw i na klucz i zap yta ł na żarty: „m oże masz lisa czarno- brunatnego?“ — „Coś jeszcze lep szego", od­

pow iedział tunguz. Sannikow nie przypusz­

czał, że to m oże być lis czarny i naw et g d y g o zobaczył na chustce jedw abn ej, to jeszcze z początku nie w ie rz y ł oczom.

Tajem niczość w szystkich takich operacyj szczęśliwych w yn ik a z obaw y, żeby kto nie urzekł. Sannikow nikom u nie pokazuje tej skórki bez potrzeby. N am po k a zyw ał w za­

m kniętym pokoju wskutek specyalnego zau­

fania.

Ze sprzedażą tej skórki Sannikow się nie śpieszy. P rzy szła w łaśnie wiadom ość, że skórka sprzedana przed paru la ty przez inne­

g o kupca za 2500 rubli w Jakucku, zosta­

ła przez nabywcę jaku ckiego sprzedana za 5000 rubli. Sannikow postanow ił osobiście w yb rać się do Petersburga i lu bił m arzyć na ten temat.— „P rzy n a jm n iej przestanę być niedźw iedziem północnym , św iat zobaczę może. L is a sprzedam za 5000 rubli, to ju ż to samo podróż w części op łaci".

D ru gą kw estyą na czasie b y ł ukończony właśnie jesienny po łów ryb, od k tórego zale­

ży, czy na wiosnę ma b y ć głód , czy nie. Co rok na wiosną jest g łó d w którejś gm inie.

Spraw a ofiar na głodnych jes t tam niemal stale na porządku dziennym , uchwala je ze­

branie gm inne, żąda ich policya.

N ow alią sezonu z jesien n ego połow u była t. zw. „strogan ina1'. N a stroganinę u żyw a

się duża tłusta ryba, najlepiej sterlet, w yd o ­ b yta z pod lodu w tem peraturze jakichś

— 30" C i tuż żyw cem zamrożona. T a k za­

m rożona i tak zimna po oskrobaniu z łuski kraje się na w ióry. Tłuste biało-różowe mięso daje się krajać łatw o, zw ija jąc się w kółka. W ió r y te macza się w soli, o ile ta jest, i zjada. Mięso rozp ływ a się w ustach tak, ja k g d y b y w cale nie składało się z w łó­

kien, i ziębi błonę śluzową ust nie więcej, niż nasze lody, pomim o że ma temperaturę znacznie niższą. W temperaturze wyższej, w blizkości zera, stroganina jest niesmaczna;

w łóknista budowa mięsa w ystępuje na ja w . Żołądka stroganina nie oziębia, lecz grzeje;

zaspakaja ona głód i pokrzepia siły. W dro­

dze, po odkopaniu schroniska i rozpaleniu ognia, zanim lód na herbatę się stopi, można i zapomocą stroganiny się rozgrzać i potem ju ż cierpliw ie na herbatę czekać, g rzejąc się z rozkoszą przed ogniem.

T o grzanie się jest całą długą operacyą:

z rozkoszą zsuwa się sople lodu po włosach w ąsów i brody, wyciera twarz, zawsze m o­

krą i swędzącą, a ręce wkłada praw ie do ognia. P rzed ogniem rozwiesza się też odzież, w łączając w to czapkę, obuwie zew nętrzne i w ew nętrzne futrzane pończochy. Suchość teg o w szystkiego jes t warunkiem trzym ania się ciepła; poniew aż zaś w szystko po prze­

niesieniu z zimna do ciepła staje się mokre, w ięc przebieranie się w schronisku, i to dość gruntow ne, jest niezbędne. D zięki jednak zachowaniu tych wszystkich w y m o g ó w do­

skonałości odzieży zim owej, wreszcie sucho­

ści m roźnego powietrza, tam tejsze m rozy, dochodzące w tundrze do — 50° C, a w okoli­

cach W ierchojańska, gd zie przytem niema wiatru, przechodzące dobrze — 60° C, znoszą się w zględnie łatwo.

X I I I .

4 -go grudnia, ucałowawszy się z naszymi tow arzyszam i podróży i pożegn aw szy San- nikowa, B r u s n io w ija opuściliśmy K azaczje.

\

X I V .

D alszy ciąg głów n ej w yp raw y, pozostałej

na wyspach, nie poszedł podług planów,

pierw otnie zam ierzonych. Przedew szystkiem

(13)

W S Z E C H Ś W I A T 7 6 5

3-go stycznia r. z. na chorobę serca zm arł nagle dr. W a lter. W ołłosow icz, który m iał pow rócić w kw ietniu, w yjechał z w yspy K oteln ej dnia 28-go stycznia zdobyć dla w yp ra w y innego lekarza z Jakucka. N a wiosnę, ja k i w roku poprzednim na T a j m y - rze, ekspedycya podzieliła się na partye, któ­

re porozchodziły się po różnych wyspach.

W październiku r. z. przyszedł z Jakucka telegram od kapitana „ Z o r z y 11, Matisena, z wiadomością, że 14 m aja zoolog Birula- B iałyn ick i z 3-ma krajow cam i w yru szył na w yspę N o w ą S yberyę na lato; 5 czerw ­ ca T o ll z astronomem Zebergiem i dwuma krajow cam i udali się na lato przez N ow ą Syberyę na wyspę Benetta. „Z o rza " po pusz­

czeniu lodów m iała z tych w ysp zabrać obie partye. Tym czasem lody stanęły na prze­

szkodzie temu. D o 21 sierpnia „Z o r z a 11 z powodu lodów nie m ogła się oddalić od za­

chodniego brzegu w ysp y K oteln ej, następ­

nie, nie m ogąc iść na północ, obeszła w yspy z południa, lecz nie m ogła dotrzeć ani do cieśniny Błagowieszczeńskiej, zajętej przez lody, ani do w yspy Benetta, wskutek czego nie m ogła zabrać p a r ty j. 8 września, pozo­

staw iw szy partye na wyspach, „Z o r z a “ p rzy­

biła do ujścia L en y, gd zie 23 września umarł palacz Nosow. D la ratowania partyj, pozo­

stałych na wyspach, zorganizow ano oddzia­

ły krajow ców , k tórzy mieli po lodzie w yru ­ szyć na w yspy.

W początkach lutego r. b. przyszedł z Ja­

kucka drugi telegram , od Biruli, z wiado mością, że B irula 4-go grudnia w yru szył | z N ow ej Syberyi, 28 grudnia p rzy b y ł do sio-

j

ła K azaćzje, a 4 lutego do Jakucka. T o ll | w drodze na wyspę Benetta p rzy b y ł na N ow ą Syberyę 27 czerwca, w pierwszych dniach | lipca w yru szył dalej, a 5 lipca ruszyły lody.

W końcu września na N ow ą Syberyę przy- | szedł pies z p a rty i Tolla.

Są to ostatnie wiadom ości o Tollu i jeg o partyi.

Jak w idzim y, wskutek zaszłych nieszczę­

śliwych w ypadków , w yp raw a T o lla nie zo-

j

stała doprowadzona do zam ierzonego końca | i dotychczas pozostaje niewiadom ym los 4-ch uczestników w yp raw y: samego Tolla, astronoma Zeberga i 2-ch krajow ców , jaku- ta B a zy leg o G orochow a i łomuta M ikołaja Protod j akonowa.

W yjeżd ża jąc na wyspę Benetta, T o ll zo­

staw ił na K otelnej list do Brusniowa, k tóry z polecenia T o lla znajdow ał się w zatoce T ik si u ujścia L en y, z prośbą, ażeby Bru- sniow w yjechał psami na N ow ą Syberyę po obie partye na w ypadek, g d y b y „Z o rza c< nie zdołała ich zabrać. D o N ow ej S yberyi T o ll ze swoją partyą m iał w takim razie do­

stać się na czółnach. Tym czasem T o ll nie p rzy b y ł na N ow ą Syberyę z Benetta. Ocze­

kiw anie na N ow ej Syberyi na Brusniowa z je g o psami, w yp ły w a ło z założenia, że nie uda się w ykarm ić przez lato psów; na w y ­ spie Benetta przypuszczalnie niema ren ife­

rów. W notatkach D e-L o n ga jest w zm ian­

ka o znalezieniu jednego reniferow ego rogu na tej wyspie, a w ięc dowód, że samych re­

n iferów D e-Lon g tam nie w idział. P s y m ia­

ły być nawet zaraz po przyjściu na Benetta pozabijane; dwu ludzi, k tórzy byli z Tollem i Zebergiem , nie m ogliby p rzy innych zaję­

ciach w ykarm ić dwu nart psów, nawet g d y b y b y ły renifery. Z w yczaj m iejscow y w ym a ga jednak trzym ania przy sobie za- l wsze jednego,albo paru psów ju ż nie dla po- j ciągu, ale jako stróża lub stróży. Pies, który

p rzy b y ł z partyi T o lla m óg ł być właśnie ta ­ kim pozostaw ionym przy życiu.

N a N ow ej S yb eryi w p a rtyi Biruli, do któ­

rej należało 3-ch krajow ców , w ykarm iono

J

obie narty psów i dzięki obfitości reniferów

j

pozostawiono nawet zapasy mięsa. Skut-

J

kiem tego B irula nie potrzebował czekać na Brusniowa. G d y b y party a T o lla nie m ogła była przepraw ić się na czółnach, pozostawa­

ło je j przejście po lodzie. M ogli nie zdążyć do 4-go grudnia. W każdym razie ucieczka psa jes t bardzo zagadkowa.

W lutym Brusniow m iał w yru szyć na N o w ą Syberyę.

Józef Ciąglińsla.

K O R E S P O N D E N C Y A W S Z E C H Ś W I A T A .

K w itn ię c ie jesienne i p ow tó rn e n iektó rych ro ś lin wiosennych.

Do szeregu wzmianek, zamieszczonych w nu­

merach 37, 39 i 44 Wszechświata, o powrotnem

kwitnięciu niektórych roślin wiosennych, mogę

dołączyć jeszcze jednę, odnoszącą się do tegoż

Cytaty

Powiązane dokumenty

a) Jaką tezę uzasadnia autor zacytowanego tekstu. b) Na podstawie przeczytanego tekstu wyjaśnij metaforyczny sens sformułowania: Człowiek jest najprzedniejszym

W r. Otóż żaby hypn otyzow ane słabiej odczuwają działanie strychniny i tebainy w strzykniętej pod skórę od żab norm alnych. N ad to hypnoza staje się daleko

A czkolw iek rezultaty otrzym ane dotychczas na tej drodze nie są zbyt bogate, niemniej jednak odznaczają się one większą ścisło­.. ścią, niż osięgnięte z

W obu tych procesach obok siebie idą praw ­ dopodobnie dw a rodzaje ferm entacyi; jednę powodują drożdże, przyczyną zaś drugiej są zapewne bakterye, tej też

Przypuszczać można, że jest to wynikiem nagromadzenia się ciałek białych w na­. czyniach

c) przejście slajdów – aby dokonać animowanego przejścia slajdu, należy się posłużyć opcją Pokaz slajdów / Przejście slajdu. c) Faza podsumowująca3. Uczniowie zapisują

liche A utorität noch besteht, oder ob solche in eine andere B ahn geleitet ist.. Die unterzeichnete Königliche Regierung

tek zachodzących zmian być w szczególności czujnym, aby dorobku swej paroletniej pracy nie uszczuplać, temwięcej, iż na początku 2-go półrocza roku