• Nie Znaleziono Wyników

Świat, 1895, R. 8, nr . 5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat, 1895, R. 8, nr . 5"

Copied!
47
0
0

Pełen tekst

(1)

R O M A N K O C H A N O W S K I .

' ■ ■.. ■ '

'■ya

7 V- J.. iHt-XP&lk.f- -s». y - 2 «

Ä i st « v Ł^ . .

•'“■•■'•■ »'»''.'i'''.

•M-

4'A'\

Idzie na św iat wesele Perłam i sypiąc rosy Majowa ruń się ściele, Falują młode kłosy.

' ‘''TZ?*'

• ■ ^ j ą g g

Jaśnieje gaj 1 niwa W potokach złotych fal — A serce się wyrywa I idzie w jasną dal Idzie w ten blask, w to słonce Zrywając sm ętku p ę t a --- Fiołki, rosą lśniące, Podniosły swe o c zę ta---

Is.

•-CXk -

j-ÄjW:

; ' c - \V ^

I ■ . W:^ ’ V Ł ' ^

” f ; |ś£ *’ ' 1

M A J . 25

(2)

Ś W I A T

W A I ­

S E N K A S Z T E L A N A .

a zam ku T arłów w Czaplach czy­

niono wielkie p rz y g o to w a n ia ; córk a bow iem Ja n a T arły, cho­

rążego lw ow skiego, sły n n a z nadzw yczajnej urody, k tó rą w szystkich czarowała, m iała p o ­ ślubić hospodara W o ło sk ieg o B ogdana,

b y ło to w jesieni r. P. 1571, nie P odów czas , a

nie żył już rodzic Jadw igi, chorąży lwowski, lecz p rzy ­ dani sierocie przez k ró la Z ygm unta A u g u sta opieku­

now ie, pow ażne senatory, Je rz y Jazłowiecki, wojew oda ruski, i M ikołaj M ielecki, podolski w ojew oda, chętnie się n a ten zw iązek zgodzili a n aw et przychylili ku niem u m atk ę-w d o w ę, R e g in ę , k tó ra zrazu podejrzli- w em okiem n a B ogdana p atrz y ła i w k ło p o ty w oło­

skie, ja k m ówiła, nie chciała się wdawać.

A le ją przekonano.

S praw a to b y ła n ie ła tw a ; ileźe Jm ćpani R e g in a ch a ra k te r miała tw ard y i do poryw czości skłonny.

Cała zapalczyw ość rodu M alczy ck ich , któ rzy jedne;

dzielnicy z B oratyńskim i byli, a k tó ry ch Jm ćpani R e gina ostatnią już pozostała latoroślą, skupiła się w nie i często pokonać się nie daw ała.

G dy się z a k lę ła , Boże uchow aj: — Jak e m o s ta ­ tnia z M alczy ck ich !... — to m ożna b y ło łacniej m ury czapelskiego zam ku obalić, niż ow ą wolę.

W tym jed n ak w ypadku, czy to głos statecznych senatorów opiekunów , czy może m iłość dla córki, k tó ra dla swej urody i przym iotów zdaw ała się jej b y ć g o d n ą n aw et królew skiego berła, przew ażyły szalę n a korzyść hospodara.

Zgodziła s i ę ; chociaż w g łęb i duszy nie m ogła potłum ić obaw y i niechęci do »W ołocha«, — ja k go z p o g ard ą zwała. A że była to niew iasta h artu wiel­

kiego, więc zabyw szy tro sk swoich, a u patrując w zw ią­

zku takim przeznaczenie b o sk ie, jęła przygotow ania czynić do za ślu b in , k tó re z uroczystością niezw ykłą odbyć się m iały n a zam ku w Czaplach.

Już ted y przybyli Jazłow iecki i M ielec k i, w oje­

w odow ie ; p rz y b y ł kasztelan kam ieniecki H ieronim Sieniawski, pan na Brzeżanach, przybyło Tarłów , H er- burtów , D aniłow iczów wielu, — panow ie możni z p o ­ cztam i św ietnem i, — a także uboższa okoliczna szla­

chta, dla uczczenia ta k w ielkiego obrzędu.

G dy kto rankiem przechodził o p o d a l, a spojrzał k u z a m k o w i/k tó ry na w zgórzu, w czw orobok zb u d o ­ wany, w ysokiem i basztam i sw em i i m uram i stał na straży całej okolicy, — to m niem ać m ó g ł, iż jakaś w ypraw a gotuje się w ojenna, tyle tam było zgrom a­

dzonego ry cerstw a i pacholików zbrojnych.

Zam ek b y ł o b ronny i w ie lk i, więc się to wszy­

stko tam pom ieścić m o g ło ; o nakarm ienie zaś ow ego tłum u sam a Jm ćp. R e g in a staran ie m ia ła , k rzątając się od ra n a a rozkazy roztropne w y d a ją c, iżby n ik o ­ m u na mczem nie zbywało.

O stateczny term in się zbliżał. O tw orzono tedy najprzedniejsze k o m n aty zam kow e, k ęd y m iała się od­

być biesiada weselna.

K o m n aty olbrzym ie a ponure. W największej z nich czarne m u ry od g óry do dołu zawieszone były zbrojam i z różnych czasów, — chlubne pam iątki ro ­ dow e ; miecze, buzdygany, pancerze a tarcze, w szystko

zaś bardzo kunsztow nej roboty i m ające tra d y c y ę s w o ją , p rzekazyw aną z pokolenia w pokolenie , k tó ra pam ięcią sław nych przodków u trzy m y w ała du ch a r y ­ cerskiego w potom stw ie.

A w śród ty ch zbroić zw ra­

cał u w a g ę habit zakonny F r a n ­ ciszkański, zdarty, połatany, — p am iątk a po ow ym Janie Tarle, k tó ry jakkolw iek wielkiem i ła ­ skam i k róla K azim ierza Jag iel­

lończyka zaszczycony, mógłt po najw yższe dostojeństw a sięgnąć, przeniósł wszelako ubogie życie zakonne i na p ereg ry n a cy ę do Ziemi Św iętej się udał, k ę d y też.

św iątobliw ego żyw ota dokonał.

A ta k na m urach zam czy­

s k a , zbroicam i owem i i ty m h a ­ bitem m niszym w ypisaną b y ła cała trad y c y a r o d u , przekazy­

w ana p o to m n o ści: rycerskie męz- tw o i po k o rn a pobożność...

W sali tej ustaw iono w pośrodku stół o g rom ny na sto p n iach , przeznaczony dla now ożeńców i najzna­

kom itszych panów . D alej rozmieszczono inne stoły, a w szystkie pięknie ozdobione szczerozłotą i sre b rn ą zastaw ą. W zdłuż nich ciągnęły się ław y bogatem i k o ­ biercam i p o k ry te a przy g łó w ­

nym stole dla now ożeńców przy­

gotow ano dw a krzesła olbrzym ie, pięknem i rzeźbam i o zd obione, z w ysokiem oparciem , u k tó reg o szczytu w idniały godła herbow e:

K o rc zak M alczyckich i T opór Tarłów , a tak że dodano tera z, u góry, godło h o sp o d a rstw a : g ło ­ w ę żubrzą, z cyrkułem złotym w nozdrzach, i gw iazdą nad łbem ro g a ty m , a sierpem księżyca i tarczą słoneczną po bokach...

Z salą tą łączyła się niew ielka k o m n a ta , której podw oje osłonięte b y ły w spaniałą m akatą. W n ę trz e zaś jej miało zgoła odm ienny ch arak ter. S am e tu b y ły jedw abie, aksam ity i kobierce najdrogocenniejsze, a ta k ­ że zw ierciadła z tafli w y d y m a n y c h , w b o g aty ch ra ­ m ach, z W en ecy i sprow adzane.

M ó w io n o , jak o k o m n atę ow ą urządził by ł przed łaty jeden z Tarłów , k tó ry po cudzoziem skich krajach dłu g o w ęd ru jąc, w yniósł ztam tąd m iększe obyczaje i — nieszczęśliw ą miłość. K o m n ata bow iem ow a u rzą­

dzoną b y ła dla bardzo przezeń um iłow anej niew iasty, k tó ra w rychle jed n ak umarła... A k o m n ata, jak o p a ­ m iątk a nietrw ałego szczęścia, pozostała nienaruszona i nie otw ierana, aż do dnia tego, w k tó ry m z pow odu zaślubin Ja d w ig i, przeznaczono ją na pom ieszczenie darów b o g a ty c h , składanych pannie m ło d e j, przede- w szystkiem zaś p o d arunków królew sk ich , k tó re opie­

kunow ie w im ieniu Z ygm unta A u g u sta złożyć jej mieli, oddając ją m ałżonkowi.

A d ary te b y ły iście m onarsze. N a dni kilk a przed oznaczonym term inem zaślubin, złożono je w owej k o m n acie, ośw ietlonej rzęsiście, aby w szyscy p rz y p a­

trzeć się im mogli. C hadzano ted y tam tłum nie i p o ­ dziwiano, nie m ogąc oczu od tych w spaniałości oderw ać.

M iędzy innem i b y ła tam w ielka szk a tu ła szcze­

rozłota, i d ru g a cała z bursztynu, a n a niej ry te dry a- dy i m orskie b o g in ie ; d a le j, z e g ar w ie lk i, pozłocisty,

(3)

w yrażający zodyak i b ieg p łan et niebieskich, a w nim ułożone cy m ­ bały, w ydaw ały najprzyjem niejsze dźwięki. Prócz teg o było tam m nóstw o klejnotów , k tó re blask oślepiający rzucały, b y ły i futra drogocenne i m atery e różne naj­

rzadsze.

P rzysposabiano też na czas w e se la , k tó re dni k ilk a trw ać m iało , rozliczne zabawy, jakoto:

g onitw y rycersk ie i inne ig rzy ­ sk a a także m aszkary, które w pochodzie pierw szego wieczora, w śród ognisk i różnych cudów kunsztu puszkarskiego, m iały się ukazać. D ziw ow ano się zw łaszcza jednem u wozowi, k tó ry m iał być ciągniony w sześć koni z przypraw ionem i skrzydły. N a nim m iał zasiąść H e rb u rt, bardzo w d zię­

czny m łodzian, przeb ran y jak o K upido z kędzierzaw ą głowTą , zaw iązanem i oczym a i sajdakiem na ram ieniu, a podle niego m ałe chłopięta śpiew ające. B yło też w iele innych m aszkar p rz y g o to w a n y c h , bardzo ucie- s z n y c h , jak o ow a W e n u s n a dw u w ielo ry b ach , trzy ­ m ająca P a ry sa łańcucham i zw iązanego. Za boginią m iało b y ć niesione jabłko szczerozłote, k tó re potem do rę k u p an n y m łodej opiekunow ie oddać mieli.

P o w eselu zaś gotow ano w ielki pochód try u m ­ falny, k tó ry pań stw a m łodych odprow adzić m iał, c z ę ­ ścią do S a m b o ra , częścią do gran icy a częścią aż do stolicy hospodarskiej. W orszaku ty m przedew szy- stkiem udział m iała wziąć m ilicya T a r łó w : stu k o z a ­ ków z to p o ram i, jak o godłem h e rb o w e m , w szk a rła­

tach pancerzam i o k ry ty c h ; dalej hajducy Jazłow iec- k iego i M ielec k ie g o , w zbroi żelaznej i w płaszczach.

Ci mieli poprzedzać karocę p an n y m łodej, k tó ra była k ształtem tryum falnego w o z u , z szerokiem i oknam i, w ew nątrz s re b rn ą , litą m atery ą w ybita. K a ro cę tę otaczać m iało najprzedniejsze rycerstw o, konno, w s tro ­ jach w spaniałych.

A t a k , g d y już w szystko przygotow ane było, poczęto z coraz w iększą niecierpliw ością oczekiw ać na B ogdana, k tó ry winien b y ł przybyć najpierw szy, a nie przy b y w ał n aw et ostatni.

Już od dni k ilku na zam kow em w zgórzu i na w zgórzach okolicznych zapalano co wieczór beczki sm ołą o b la n e , dla ośw ietlenia d r o g i, ile że wczesna rozsroźyła się zim a i śniegi sp ad ły naw alne, tru d n e do przebycia.

P a liły się te beczki ja k stosy ofiarne i g asły co nocy nadarem no... B o g d an a nie było.

P an i C horążyna, k tó ra k rzątając się ustaw icznie a m yśląc o w sz y stk ie m , nie zapom inała wydziw iać srodze n a »W ołocha«, a n aw et k ląć czasami, w przed­

dzień term in u z w ielkiego frasunku zam ilk ła, i już jeno niespokojnem i oczym a w odziła za c ó rk ą , k tó ra bezm ow na, zam yślona posępnie, albo stała p rzy oknie

w dal patrząc, albo zam knięta w swojej kom nacie, na arfie tęsk n e w y g ry w ała melodye.

Panow ie zaś Jazłow iecki, M ielecki i kasztelan Sieniawski, siedząc tym czasem przy kuflu miodu, któ ry u T arłó w przedni byw ał, ciągłe dyskusye wiedli o ró­

żnych publicznych i p ry w atn y ch spraw ach.

P a n M ielecki chw alił sobie bardzo W ołoszczyznę i p ra g n ą ł, iżby ją stanow czo od T u rk a wyzwolić, a z R zeczpospolitą związać.

— K ra j — p raw ił — piękny, żyzny, bogaty, od- daw na hołdow niczy, a oto z tego nie um iem y korzy­

stać. Sam w ręce lezie, m y zaś na T u rk ó w ogląd am y się i nie bierzem y go...

P a n Jazłow iecki przychylał się do teg o zdania i w inę przypisyw ał królowi.

— S ta ry je st przed czasem — m ówił — życie go z ż a rło ; gdzie m u teraz o jakichkolw iek przedsię­

wzięciach m y ś le ć !... C hory j e s t , do sw ego K n y szy n a tęskni...

A pan H ieronim Sieniaw ski nie odzyw ał się zrazu.

B ył to pan już nie młody. Przeszło sześćdziesią­

tk ę lat dźw igał na b a r k a c h ; lecz b arki te były dzielne, postaw a rycerska. W yso k ieg o w z ro stu , w zrokiem b y ­ strym , iskrzącym się, p atrzył z pod brw i siwych. Siły wielkiej, nieposkrom ionego m ęztw a, a w rzem iośle wo- jennem biegły, niem niej też m ąd ry w ra d z ie , ceniony by ł w ielce p an kasztelan i na królew skim dworze.

S erce m iał p rz y te m , zw łaszcza dla płci niewieściej, m ię k k ie , iż go już niejedna białogłow a w sw e sidła zaplątała.

W m ałżeńskiem wszakże pożyciu nie zbyt mu się wiodło. T rz y razy zw iązki ślubne p o n aw ia ł, lecz i trzecią m ałżonkę przed dw om a la ty pochow ał z kolei w podziem iach brzeźańskiego kościoła.

P ochow ał przystojnie a pocieszył się rychło i m ó­

w iono, jak o p an k asztelan o czw artem m ałżeństw ie zamyśla.

I śm iano się,

•— Już ch y b a — żartow ano — ta czw arta za tam te się pom ści i pogrzebie kasztelana...

A pan S ieniaw ski śm iał się także i g d y go ta ­ kow e żarty dochodziły, nie bronił się w c a le , jeno od­

pow iadał, ja k o zw ykł był czynić, przysłow iam i:

Ptakow i w klatce, R ybie w sadzawce, A człekn bez żony Św iat obmierziony...

I nieraz przyw dziaw szy szaty w sp an ia łe, delię sobolow ą i k o łp ak z olbrzym im dyam entem , rozjeżdżał z licznym pocztem sw ych przyjaciół po okolicy, i przy­

p atry w ał się różnym b iało g ło w o m , — ale m u jakoś żadna nie przypadała do serca.

C iągnęło go ty lk o do Czapel, k ę d y czarne oczy p an n y Chorążanki przenikały go na w skroś. D ziw na wszakże nieśm iałość go opanow yw ała, ilekroć m iał już w yrzec słow o stanow cze. A w reszcie ow e zam iary h o ­ spodara w ołoskiego i w yraźnie objaw iona w ola k ró ­ lew ska p o w strzym ały całkow icie p ana kasztelana.

N iechętnie je d n a k spo g ląd ał na to w szystko i przysłuchując się dyskursow i pana Jazłow ieckiego z panem M ieleckim o spraw ach w o ło sk ic h , ta rg a ł od czasu do czasu siw ego w ąsa z gniew em .

A g d y wreszcie p an M ielecki począł hospodara B o g d an a pod niebiosa wynosić, jak o królow i przyrzekł 24.000 żołnierza staw ić w pom oc i jak o z P olakam i

(4)

198 Ś W I A T ściśle się brata, — pan Sieniaw ski w ielką sw ą po stać

aż z ław y dźw ignął i w stół pięścią uderzył.

— Co też W aszm ość praw isz! — k rz y k n ą ł — W iele obiecow ać a m ało iścić, to spraw a wołoska...

N a to w eszła do k o m naty pani R e g in a i u sły ­ szaw szy ostatnie słowa, p rzyklasnęła im z radością.

W chude dłonie bijąc, zaw ołała:

— Jak em ostatnia z M alczyckich, p r a w d a !...

P a n kasztelan p ow stał n a to całkiem z ław y i z niskim p o k ło n em , posuw iście, zbliżył się do pani Chorążyny a z w idocznem ukontentow aniem w ręce j ą całował.

Tym czasem panow ie Jazłow iecki i M ielecki sp o ­ glądali na siebie, m rużąc oczym a na znak porozu­

mienia.

P a n M ielec k i, średniego w zrostu ale dziarski mąż, w wielu w ypraw ach w ojennych już w y ­ próbow any i sław ą okryty, a b a r­

dzo poważny, uśm iechał się rzad ­ k o ; więc ty lk o u sta w ydął i je ­ dno oko zm rużył, jak o zw ykł by ł c z y n ić , g d y m u się śm iać chciało. P a n Jazłow iecki zaś, ró ­ wnie stateczny sen ato r i człek ry c e rs k i, T ataro m a T urkom straszny, lecz pom im o podeszłego wieku, jow ialnego h u m o ru , tłu ­ m iąc śmiech głośny, tw arz chudą i pom arszczoną k u rc zy ł bardzo zabaw nie i prostow ał sztyw nie w y so k ą a kościstą sw ą postać.

— B yłem ja — rzekł z ci­

cha do p. M ieleckiego — w tu ­ reckiej niew oli, ale w takiem białogłow skiem jarzm ie, jako pan H ie ro n im , chadzać bym nie chciał... M oże on teraz o wdowie myśli, m ów iąc s o b ie : »lepsza b a ­ b a w zam ku, niż rycerz pod zam ­ kiem !«

A na to pan M ielecki i d ru ­ gie oko przym knął, usta zaś tak w ydął, iż m u końce w ąsów d łu ­ gich a siw ych k u skroniom się- gały.

P an i T arłow a bow iem nie • • b y ła w cale nadobną. J a k tam w m łodości było — niewiedzieć.

w y sch ła ja k szczypa, — skóra

rzy, jak o n a przem arzłej g ru sz c e , pełnej załom ów a zmarszczków, paliły się jeno oczy c z a rn e , wielkie, w g łąb zap ad n ięte, k tó re rzadko w yrażały łagodne uczucia. M iała także Jm ćpani R e g in a ten zwyczaj nie­

zb y t pow abny, iż m ów iła dużo a sz y b k o , nie słu ch a­

jąc zgoła i o to się nie troszcząc co do niej m ówiono.

G dy zaś poruszoną była, to palce długie, kościste, w y ­ ciągała przed siebie, ja k b y tem u, k to jej się przeciwił, oczy w ydrapać chciała. W g runcie jed n ak m iała serce ja k w osk m iękkie, rozum przytem niepośledni, chociaż nieuczony, — ot, ta k z natury, — i dobroczynna b y ła pani, k tó rą w szyscy szanowali.

P an S ieniaw ski, nie zważając też w cale na do­

cinki tow arzyszów , różne ozdobne słów ka pani C ho­

rążynie p ra w ił, k tó re ona ochotnem przyjm ow ała se r­

cem , a żalić się znów poczęła n a obm ierzłego W o ­ łocha.

» S E N K A S Z T E L A N A « .

— Co począć? — p raw iła żywo — K ró l J e g o ­ m ość , sierot o b ro ń c a , ro z k a z a ł; wyznaczeni opieku­

nowie...

T u przerw ała i w zrokiem iskrzącym spojrzała na Jazłow ieckiego i M ieleckiego.

— W yznaczeni opiekunow ie — pow tórzyła z n a­

ciskiem , w yciąg ając k u nim kościste, zakrzyw ione p al­

ce — w ym ogli, biedna w dow a uledz musi... Zezwoli­

łam , uległam ... i ot co! W o łocha ja k n iem a, ta k nie­

ma... a biedna m oja dziew ka usycha z niepokoju...

P a n S ieniaw ski uczynił boleści w ą m inę i sięg n ął rę k ą do wąsa.

— Już to — rzek ł — z ty m hospodarem k ru c h a spraw a. J a k to m ów ią: co się łyso urodzi, łyse zginie.

W ty ch W ołoszech życie niepew ne. P o w iad ają, jak o tam połow a bojarów z w yłu- pionem i oczym a z łaski hospo- darskiej chadza. A daw no to t e ­ m u , ja k nasz D y m itr W iśnio- w iecki n a h a k u tam dw a dni w i­

siał, zanim ducha wyzionął... Nie- darm o urosło przysło w ie: Vala- chia tu m u lu s Polonorum... Sam pan Jerzy Jazłow iecki m ógłby dać św iadectw o, jak o je st z h o ­ s p o d a ra m i... Ja k o było z ow ym H e rak lid em D e sp o tą , k tó ry sam siebie księciem jakow ejś w yspy Sam os m ianow ał i g enealogię książęcą sobie d o ro b ił, a potem b y ł o krutnie zabit przez Tom źę, k tó ry znów hospodarow ał, aż go p. Jazłow iecki schw ytał i w ręce spraw iedliw ości oddał. A spraw iedliw ość obeszła się z nim ta k , iż z H erak lid em ów pan Tom ża z w łasnej łaski hospodar, głow ę d a ł pod miecz katow ski L5.J n a ry n k u w e Lwowie...

Zniecierpliwił się t ą m ow ą p.

M ielecki i p rz e rw a ł:

— B yło ta k i było in acz ej. . . N aród trochę dziki i do b u n tu skory, niem a co rz e c , ale kraj piękny, w arto go m ie ć ; B o g d an zaś nie zawiedzie... p ew ny jest...

Lecz n a starość kości. N a tw a-

Rysownł S. RADZIEJOW SKI.

zamyślona posępnie, na arfie tęskne wygrywała melodye. z nam i się zrósł i w ierny będzie królow i Jegom ości. N am zaś w ła­

śnie o to chodzi, iżby n a W ołoszczyznie pokój ustalić...

T u p an M ielecki p o w stał i zbliżył się do C ho­

rążyny, k tó ra snadź z niepokoju o los ukochanej córki, w brew zw yczajow i sw em u, m ilczała i nie przeryw ając, słu ch ała co mówiono.

— O b y jeno — d odał p an w ojew oda podolski — szczęśliw ie ow e zaślubiny odbyć i oby z zacnej krw i T a rłó w d y n asty a n a stolicy hospodarskiej zasiadła, a m y w szyscy bronić jej będziem y do ostatniego tchu...

B ogdana ja nie opuszczę...

P raw ic ę na rękojeści m iecza położył i m ów ił silnie, ze wzruszeniem.

P an i R e g in a oprzeć się tak że rozrzew nieniu nie m ogła. W ciągłej obaw ie o los córki, k tó rą n ad życie m iłow ała, serce jej m iękło, zw ykła zapalczyw ość stygła.

— Czyńcie w aszm ościow ie, ja k rozumiecie — rz e k ła stłum ionym głosem — w yście m ądrzejsi ode- mnie... J a n a książkach nie czytam i liter m alow ać nie um iem, jeno sercem m atczynem boleję i strach am się...

(5)

M. A. S O Z A Ń S K I .

C Y G A N K A .

(6)

200 Ś W I A T

Z atrzym ała się m o m en t, poruszyła żyw o ram io­

nami, ja k b y to w zruszenie z siebie strącić chciała i m ó­

w iła dalej, już ze zw ykłym im p e te m :

— C hoćby i k rólew skiego b erła moja Jad w ig a godna. A lb o to nie p ię k n a , albo nie uczona?... A le g d y b y w ty c h W ołoszech zm arnieć m iała, to w olała­

bym , iżby poślubiła teg o m izeraka, k tó ry od ro k u już w zdycha i schnie z um iłow ania w ie lk ie g o , a ry m y u k ład a coraz cudniejsze...

P an Jazłow iecki zaśm iał się głośno.

— Cóż to za m izerak? — zag ad n ął zbliżając się — co ry m y składa?... P rzecie nie nasz pan Ja n z C zarnolasu, bo on nie m izerak i już m ałżeńskie j a ­ rzmo dźwiga...

P an i R e g in a ram ionam i zźym nęła.

— S ęp K ochanow skiego w k ą t zapędzi! J a nie- uczona, ale ja k on, te n Sęp, zacznie rym o w an ą m ow ą gadać, to chyba mi jest milej, g d y moja Ja g a w stru ­ ny trąca.

P a n Sieniaw ski nie podzielał teg o zachw ytu, prze­

czuw ając w spółzaw odnika.

— Co tam ry m y ! — rzek ł z lekcew ażeniem — L epiejby pan S ęp S zarzyński uczy n ił, g d y b y z rodzi­

cem s w y m , panem podstolim lw o w sk im , nie wadził s i ę , a roli i spraw sw ych p iln o w a ł, w ysoko zaś oczu nie zawracał...

N a to zaś Jm ćpani R e g in a z wielkim im petem

(Dalszy

k u panu S ie n iaw sk iem u , niedaw nem u sprzym ierzeń­

cowi sw em u, rzuciła s i ę :

— N ie g a d a łb y ś w a ś ć ! — k rz y k n ęła — bo jakem o statnia z M alczyckich na S ę p a nie dam nic rzec...

S ta ry podsto li, b o g d ajb y b y ł s k a ra n , znęca się nad m iz e ra k ie m , źe g d y b y nie te C z a p le , gdzie biedak przytulić się może, i g d y b y nie pan podkom orzy lw ow ­ ski , S ta rz e c h o w sk i, k tó ry go p ro tek cy ą o sła n ia , to zm arniałoby niebożątko...

P an i R e g in a m ów iła z im petem a m iała łzy w g ło s ie , ta k ją nieszczęsna dola poety S ęp a doj­

m owała.

A pan M ielecki w trącił się tu i r z e k ł:

— Znam teg o S ępa Szarzyńskiego. Jeździł on z panem S tarzechow skim do italskiej ziemi i w L ipsku różnych rozum ów się uczył a sły sz a łe m , jak o iście piękne w iersze składa... A gdzież on teraz jest?...

P ani R e g in a ręk am i rzuciła:

— Gdzie je st ? albo ja wiem... B ył tutaj, w Cza­

plach, będzie niedziel kilka. Już w ted y niepokój mnie o g arn ia ł w ielki a i Jad w ig a oczy w y p atry w ała za ow ym B ogdanem . O n zaś w idząc t o , źe serce m a tk liw e , te d y zerw ał się dnia je d n eg o i pojechał na zwiady... M iał najprzód b y ć u pana K a sp ra P aniew - s k ie g o , szw ag ra ow ego W o ło c h a , i z nim razem tu przybyć, aleć go niema...

A d a m K r e c h o w i e c k i. nastąpi.)

W Ę D R Ó W K I D U S Z Y .

E S O T E R Y Z M N A T L E W S P Ó Ł C Z E S N E G O R U C H U R E L I G I J N E G O W E F R A N C Y I .

E d o u a rd S c h u re : Les grands I n itie s .— Esquisse de 1’histoire secrśte des religions. — R am a — K rish n a — Hermes — M o ise — Orphee — Pythagore — Platon — Jesus. — Paris. I ćd. 1889. I I ed. 1893.

V.

(Dokończenie).

C hrystus ukończył i ukoronow ał dzieło przed w ie­

kam i rozpoczęte i prow adzone przez rzadkich w y b ra ń ­ ców B o g a , a nauczycieli ludzkości. W nauczaniu ich teo ry a przew ażała n ad p rak ty k ą, m etafizyka nad etyką, żądza zdobycia p ra w d y nad żądzą czynienia dobrze, dopiero C hrystus kazał nam m odlić s i ę , ab y przyszło królestw o B o g a , a w ola Jeg o pan o w ała »jako w n ie­

bie, ta k i n a ziemi«. T em królestw em i tą w olą B ożą na ziemi — w ypełnienie p ra w a m oralnego. I słow em i życiem nauczył nas Zbawiciel, źe ojczyzna nasza tam, ale ją zdobyć trzeba jeszcze t u , n a ziem i, czynami miłości. »W yrósł on jak o kw iat z ziemi suchej — m ó­

wi S c h u re , parafrazując słow a Izajasza pro ro k a —- a nie m iał k sz ta łtu , ani piękności. N ajw zgardzeńszy by ł i ostatni z lu d z i, mąż b o le ś c i, ale niem oce nasze w ziął n a się, a m yśm y mniemali, źe on od B o g a zra- nion. Zranion b y ł dla w ystępków i niepraw ości n a ­ szych. K aźń jeg o przyniosła nam pokój, ranam i i sino- ścią je g o jesteśm y uzdrowieni. U ciśniony by ł i utra-

piony, a nie otw orzył u st sw o ic h ; jak o b aran ek na zabicie w iedziony był«.

Zycie C hrystusa opow iedział S chure ze stanow i­

sk a nau k i esoterycznej. M oże to razić sum ienia ściśle katolickie, ale trze b a w yznać, źe w porów naniu z ż y ­ czliwie sceptycznym R e n a n e m stanow isko to je st o g ro ­ m nym krokiem w k ieru n k u zbliżenia do K ościoła. —

»C hrystus R e n a n a — m ówi S chure *) — to słodki i naiw ny m arzyciel, k tó ry staje się M esy a sz em , nie chcąc tego, praw ie nie wiedząc, w yłącznie w celu d o ­ godzenia uczniom. A le czy nauczyciel z w iarą ta k słab ą m ó g łb y stw orzyć r e lig ią , k tó ra zm ieniła postać św iata? Nie. C hrystus je st najw iększym z S ynów B o­

żych , a pojęcie t o , w edle inicyacyi In d y jsk ie j, E g ip ­ skiej i G re c k ie j, oznacza duszę zjednoczoną z praw dą Bożą, wolę zdolną do objawienia je j. O tóż C hrystus stał się ostatniem a najw spanialszem objaw ieniem woli B o ­ ga, należy m u się przeto cześć Boska«.

1) Por. str. 414 i 508.

(7)

W iem y, ja k R e n a n lubił rozwodzić się n ad w pły­

wem uroczej n atu ry Galilejskiej n a ukształtow anie się pojęć C hrystusa. W p ły w u tego nie pom inął Schure, m alując Zbaw iciela p atrząceg o ze sk a ł N azaretu na roztaczające się przed Nim g ó ry K a rm e lu , T aboru, S y c h e m u , k tó re p am iętały czasy patry arch ó w i p ro ­ ro k ó w : »góry te rw a ły się szczytam i sw em i ku niebu, ja k b y śm iałe o łtarze, czekające n a ogień i kadzidło.

Czy w rzeczy samej czekały kogo?« Jed n a k nierów nie silniej działały głosy w ew nętrzne, ta praw da niew ysło- w io n a , co w ykw itała z bezdeni duszy, w znosząc się, ja k k w iat srebrny, ponad tajem niczą jej pow ierzchnię.

G dy sam by ł i skupiał się w sobie, w ted y czuł C hry­

stus, ja k rosło w nim i ogarniało go jakieś św iatło i rozśw iecało tajniki rzeczy i ludzi. O n czytał w tedy m y ś li, on widział dusze. W pam ięci swej dostrzegał, ja k b y przez le k k ą z a s ło n ę , istoty niew ypow iedzianie piękne i p ro m ie n n e , pochylone nad n im , a zespolone w uw ielbieniu św iatłości nieskończonej. W idzenia cu ­ dow ne naw iedzały Go w e śnie i staw ały pom iędzy Nim a rzeczyw istością. P o rw an y ponad gw iaździste przestrzenie, k u nieznanym n ie b o m , czuł ja k z w yżyn je g o zachw ytu nieprzeparcie go ciąg n ęło jakieś pio­

runow e św iatło i rzucało w jasność słońc. P o e k s ta ­ zach takich w racał do życia dziwnie prom ienny, b ez­

granicznie silny, pogodzony ze w szechśw iatem i g o re ­ ją c y m iłością. A le jak że nazw ać to św iatło tajem nicze, które, w ytry sk ając z głębin jeg o duszy, unosiło w dal zaśw iata ? to ś w ia tło , k tó re g o pierw sze potoki oblały go przez oczy m atki, a k tó re teraz jednoczyło g-o m i­

łością z duszam i w szystkiem i ? Czy światło to nie było źródłem dusz ?

O n je nazw ał Ojcem Niebieskim l).

W tajem niczony przez E sseńczyków w głębie eso- teryzm u, a podniesiony św iętością w łasnych natchnień, zap rag n ął C hrystus dać poznać ludziom Ojca N iebie­

skiego. A le przedtem udał się na puszczę, ab y w sa­

m otności , w skupieniu i m odlitw ie rozm yślać nad po­

słannictw em swojem . W te d y to nastąpiło opow iedzia­

ne przez E w angelistów K łoszenie; stanow i ono w ży ­ ciu C hrystusa tę chw ilę p rz e ło m u , w k tó r e j, zdepta­

w szy sw ą istotę ziem ską, rozw iązał on za g ad k ę bytu, poznał P raw dę, zdobył spokój, i ze św iadom ością sw e­

g o M esyaszow ego p o słan n ictw a, zstąpił w śród ludzi nauczać i c h , aby m iłując B oga w szy stk ą siłą duszy a bliźnich jak o siebie sa m y c h , zdobyli jeszcze tu na ziemi w iekuistą szczęśliwość królow ania z Bogiem. —

»D w a lata — m ówi S chure — trw a ła ta wiosna G a ­ lilejska, w czasie której, pod urokiem słów C hrystusa, jaśniejące lilie aniołów zdaw ały się rozkw itać w śród w oni i czarów natury, a ju trze n k a kró lestw a Bożego rozciągała się nad pobożnem i tłum am i«. A le zadrżeli fa ry z e u sz e , przerażeni p o tę g ą i w pływ em słów B o­

skiego m istrz a ; poczęli Go s z u k a ć ; ścigany, tu ła ł się C hrystus z uczniam i czas jak iś po ziemi Judzkiej. D w a sum ienia, dwie n atu ry staczały w Nim w a lk ę : jedna lu d z k a , k ołysała Go złudzeniam i, szepcząc: kto w ie?

m oże ujdę od w ro g ó w ; ale natom iast d ru g a , Boska, nieodparcie p o w tarzała: d ro g a zw ycięztw a prow adzi ty lk o przez bram ę cierpienia. P o d naciskiem w alki w ew nętrznej znow u za p ra g n ą ł C hrystus skupić się w ciszy i m odlitwie. P oszedł n a g ó rę T abor, wziąwszy P io tr a , Ja k ó b a i Jana. T a m , na skrzydłach ekstazy w zleciał on do O jca P rzedw iecznego i na łonie Jeg o odzyskał w pełni św iadom ość swej B o sk o śc i, a trzej

*) P o r. str. 4 6 4 —5.

uczniowie ujrzeli Go w tedy przem ien io n eg o ; »szaty sta ły się lśniące i bardzo b ia łe , jak o ś n ie g , a oblicze rozjaśniło s i ę , jak o słońce... I ujrzeli E liasza z M ojże­

szem, k tó rzy rozm aw iali z Nim... I stał się obłok k tó ­ ry je zakrył, a przyszedł głos z obłoku m ó w ią c y : T en je st S yn mój miły, tegoż słuchajcie«. I zstąpił C hry­

stus z u c z n ia m i; nie było m iejsca w ątp ien io m ; Niebo przemówiło, a ziemia w ołała ratunku. S kierow ał przeto k ro k swój ku Jero zo lim ie, gotów do śm ierci m ę­

czeńskiej.

S ła b ą a n aw et szpetną stronę dzieła R e n a n a sta ­ now i odrzucenie cudów i w ogóle pierw iastku cu d o ­ wności w życiu C hrystusa. M usiał natom iast postaw ić albo przyw idzenia, albo coś nierów nie gorszego. A le szkopuł ten nie istnieje dla Schurego. Nie dzieje się w natu rze nic nadprzyrodzonego — powiedział on gdzieś — lecz są zjaw iska nieznane, a praw ie nieprze­

niknione. W tem prześw iadczeniu nietylko nie odrzu­

cił on cudowności, ale, przeciwnie, położył na nią silny nacisk. »W życiu C hrystusa, w ty m wielkim dram acie m esyanicznym — dow odzi on *) — są trzy w ierzch o łk i:

to kuszenie na puszczy, k iedy C hrystus uznaje, źe jest przepow iedzianym przez proroków M esyaszem ; prze­

m ienienie n a górze T abor, k iedy zespolony z Ojcem, otrzym uje zupełne objaw ienie Jeg o w o li; wreszcie Zm artw ychw stanie, będące koniecznem ukoronow aniem Je g o dzieła, tą podstaw ą historycznego rozwoju Chrze- ściaństw a, bez której onby nie m ógł m ieć miejsca. Po m roku rozpaczy, k tó ry o g a rn ą ł uczniów po śmierci Zbawiciela, następuje radość n ag ła, niespodziana, bez­

graniczna. W y b u c h a ona i przenika dusze, ja k św iatło w schodzącego słońca , i po ziemi Judzkiej roznosi się głos drżący zachw ytem szczęścia: O n zm artw ychw stał«.

U kazuje się C hrystus M aryi M agdalenie, potem dwom uczniom idącym do E m m aus, potem jedenastu innym , potem w obecności licznie zgrom adzonych w stępuje n a Niebo. »Od 18-tu w ieków — m ówi au to r —■ usiłują fale w ątpienia i negacyi podm yć skałę św iadectw apo­

stołów, od stu lat rzuca się n a nie k ry ty k a wściekła, a zbrojna w e w szystkie podstępy, ale d a re m n ie , bo niepodobna odrzucić ty ch św iadectw , jak o faktów psy­

chicznych , niepodobna w ą tp ić , że wiara apostołów w zm artw ychw stanie C hrystusa b y ła niewzruszoną, źe sta ła się źródłem ich tryum fującego a płodnego w czy­

n y zapału. A czy nie śm ieszna to rzecz i nie godna um ysłu pow ażnego tw ierdzić, źe ab erracy e zm ysłów d ały początek najw iększem u z przew rotów religijnych w dziejach ludzkości?« Lecz w szeregu tych św iadectw najniezaprzeczeńszem , a z pew nością nie najm niej cu- downem , je st widzenie św. Paw ła, do k tó reg o w listach sw ych wciąż w raca, jak o do źródła swej w ia r y ; znając uprzedni stan jeg o duszy, wiemy, iż widzenie to nie z w ew nątrz p rz y szło , ale z zew nątrz , źe było niespo­

dziane i piorunujące i źe do g ru n tu przeobraziło jeg o istotę. »Jak chrzest z o g n ia, przeniknęło go od stóp do głow y, ubrało w pancerz tw ardy, czyniąc go o d ­ tą d niezw yciężonym rycerzem C hrystusa« 2).

K ościół porów nyw ają często do okrętu. Otóż o k rę t ten, zbudow any na w ybrzeżach W schodu, n ale­

żało — mówi S chure — pchnąć na szerokie morze.

Pchnięcie to dał zm artw ychpow stały Chrystus.

V I.

Ja n H oncey, pisarz w spółczujący dążeniom neo- c h rz e śc ia n , zaliczył R e n a n a do tw órców dzisiejszego

h Por. str. 543.

2) O zmartwychwstaniu, por. str. 535—■544.

(8)

202 Ś W I A T ruchu religijnego w e F ran c y i ’), poniew aż w społe­

czeństw ie złoźonem z niedow iarków on jed en zachow ał pew ne »minim um w iary«, czyli, źe w pływ jeg o b y ł ze stanow iska religii dodatni raczej niż ujem ny. P o ­ g ląd ta k i dziw nie brzm i w uszach n aszy ch , albow iem w sp ołeczeństw ie, k tó re um iało zachow ać owo »mini­

m um w iary«, ja k n. p. n a sz e , działanie pism R e n a n a m ogło m ieć ch a ra k te r ty lk o niszczycielski. Że jed n ak in n ą nieco m iarą należy m ierzyć znaczenie m yśliciela francuskiego, g d y m ow a o jeg o ojczyźnie, potw ierdził to świeżo X . P aw licki w szereg u pięknych stu d y ó w o n i m '). » W ystaw m y sobie — są słow a naszego p i­

sarza — niedow iarka francuskiego ow ych czasów, k tó ­ ry nie zawsze ochrzczony, a rzadziej jeszcze obeznany z katechizm em , pełen p o g ard y dla kultu, a nienaw iści do d u ch o w ie ń stw a, p atrzał na św iat i sp raw y ludzkie okiem V oltaire’a lub C o n d o rc e ta , lub w spółczesnych m u przyrodników i lekarzy. W ie rz y ł święcie, że B ó g św iata nie stw o rz y ł, źe O patrzność żadna nie czuw a n ad naszem plem ien iem , że człow iek nie m a duszy nieśm iertelnej, źe religia jest zabobonem , m ającym źró­

dło swoje w niedokładnej znajo­

m ości praw przyrody, albo k ła m ­ stw em w ym yślonem przez d u ­ chow nych k u trzym aniu w p o d ­ daństw ie m as ciem nych pod nie- litościw em b erłem sam olubnych tyranów , albo , źe je st nareszcie jakiem ś idealnem m arzycielstw em nie z a słu g u ją c e m , by ludzie p o ­ ważni i w ykształceni dłu g o za­

stanaw iali się nad niem«. Jakież musiało b y ć zdziwienie teg o nie­

w ierzącego P a ry ź a n in a , g d y n a ­ gle dow iadyw ał się z książki R e ­ n ana o C hrystusie, źe »religia t a , której nie z n a ł, a mniej je ­ szcze lubił, je st faktem najw ięk­

szym w dziejach«. W ziąw szy zaś książkę do rę k i, nie m ógł jej rzucić, ta k go podbijała piękno­

ścią stylu, um iejętnym i pełnym sm aku rozkładem p rz e d m io tu , bogactw em pom ysłów , śm iało­

ścią porów nań w y p ad k ó w ew angelicznych do innych czasów, ludzi i miejscowości, uczonością wreszcie, ale w olną od nudów i pedanteryi«. Nic więc dziw nego — w nosi ks. P aw licki — że w k o łach paryskich, zupeł­

nie w yzutych z w iedzy chrześciańskiej, R e n a n p ierw ­ szy m ógł obudzić pew ne zajęcie się teologią.

"W takim razie o ileż głębiej w duchu religii po- w innaby podziałać n a k o ła te już osw ojone z teologią, dzięki pism om R en an a , p raca S ch u re’go, przejęta czcią w zniosłą dla C h ry stu sa, oraz żądzą urzeczyw istnienia ideału C hrystusow ego w życiu jed n o stek i społeczeństw ! W praw d zie S chure nie pisze ta k lekko i w ytw ornie ja k R e n a n , bo nie je st on sy b ary t ą , szukającym w każdym szczególe bad an eg o przedm iotu c o ś , coby łagodnie pieściło w y o b ra źn ię, — n i e , to e n tu z y a s ta ; porw ała go tęsk n o ta do nieskończoności, do tajem n i­

czych św iatów zatopionych w błękicie, i ra d b y o d k ry ć jak ieś proste, bliskie szlaki od ziemi do N ieba; •—• p o ­

za tern nie obchodzi go nic. D lateg o to sty l jeg o p o ­ ważny, jednostajny, surow y, ja k b y sta ry jak iś śpiew greg o ry ań sk i, grzm iący w gotyckiej bazylice, ale też,

Souffles nouveaux. Paris, 1892.

ja k śpiew te n , rw ie on m yśl od dręczącej zm ienności rzeczy ziem skich do k ra in w iekuistego spokoju i ciszy.

A le, jeśli S chure nierów nie je s t bliższym ducha k o ścieln e g o , niż R e n a n , czy m ożna ztąd w nosić, źe m arzenia esoterystów , k tó ry c h on niew ątpliw ie n a j­

szlachetniejszym przedstaw icielem , znajdą w k ró tce ujście w życiu i działalności K o ścio ła? T ym czasem jeszcze nie. P oró w n y w ałem w yżej zapatryw ania eso tery stó w z m arzeniam i S łow ackiego, pow stałem i pod w pływ em Tow iańskiego. D oprow adzając porów nanie to do k o ń ­ ca, m ogę pow ołać się na zdanie X . A rc y b isk u p a F e ­ lińskiego, k tó re b y ł łask aw w yrazić w liście do m nie 1).

O tóż Słow acki, wredle słusznej uw ag i dostojnego pisa­

rz a , żył długie lata w zupełnem oddaleniu od K o ­ śc io ła , »goniąc za czczemi ty lk o m rzonkam i w łasnej w yobraźni«. D opiero przyjąw szy »naukę Tow iafiskiego, k tó ra zaczerpnęła głęboko z żyw ego rdzenia Chrze- ściaństw a«, zbliżył się on do poznania praw d y E w a n ­ gelicznej i w yrobił w sobie ta k ą siłę m oralną, źe zda­

w ała się »w ytryskiw ać z praw dziw ie chrześciańskiej w iary i m iło śc i, p o m im o , źe do w nętrza duszy p o ety nieczystym dostaw ała się k a n a ­ łem. P odniosły nastrój pism S ch u ­ re ’go każe w n o sić, źe ja k na wieszcza naszego ta k też n a ży­

cie pokłóconych z re lig ią społe­

czeństw europejskich e so te ry z m , a właściwiej m ów iąc ten jeg o idealistyczny odłam, k tó ry S c h u ­ re najszlachetniej u o so b ił, musi podziałać w k ieru n k u uducho- wnienia, uchrześcianienia, w resz­

cie zlania się z życiem i działal­

nością K ościoła. T o ostatnie nie­

stety nastąp i dopiero w dalszej przyszłości. Dziś jeszcze nie. O ile bow iem neochrześcianizm , d ą ­ żący przedew szystkiem do urze­

czyw istnienia p raw a m o ra ln e g o , je st życzliwie usposobiony dla K o śc io ła , o tyle znow u esote­

ryzm zapatruje się n ań niedo­

wierzająco. Pochodzi to ztąd, źe w słusznem zresztą m niem aniu esoterystów , w szelka działalność m oralna może w tedy ty lk o przynieść pożyteczny owoc, k ied y oprze się na niew zruszonej podstaw ie. T a k ą dla nich p odstaw ą jest filozofia ich, ta k zw ana n au k a e so te ry c z n a ; przyw iązani do niej są bardzo, a tw ierdzą, źe C hrystus przekazał ją uczniom i że przechow ała się w K ościele aż do w ieku drugiego. O tóż stań m y n a chw ilę na ich stanow isku i przypuśćm y, że ta k je st i że stracił K ościół co m u danem było, nie zaprzeczy je d n a k p. Schure, źe trac ąc m etafizykę esoteryzm u, zachow ał K ościół jeg o etykę, k tó rej zasadą znam ienną uznanie doskonałości m oralnej, jak o koniecznego w arunku poznania praw dy, w K o ­ ściele ty lk o , a nie w stow arzyszeniach tajn y ch , n a u ­ czano i nauczają miłości B o g a i bliźniego aż do za­

parcia się siebie, — w K ościele ty l k o , naw et w cza­

sach najw iększego jeg o u p a d k u , jaśn iały zaw sze sze­

re g i św iętych, rw ący ch dusze ludzkie k u N iebu. M i­

mo woli przychodzą tu n a m yśl słow a św. A u g u sty n a, że »inna to rzecz patrzeć z dzikiego szczytu g ó ry na ojczyznę p o k o ju , a nie znajdow ać drogi tam prow a-

*) »Żywot i dzieła Renana«. P rzegląd Polski. 1893— 4.

') »Tvzej wieszczowie nasi wobec Kościoła*. Św iat, 1888, N . 17,

» S E N K A S Z T E L A N A « .

R ysow ał S. RADZIEJOW SKI.

Imćpani Regina z Malczyckich Tarłowa.

(9)

dzącej«, »... a inna b y ć już na drodze prawdziwej, s ta ­ raniem Im p erato ra niebieskiego o b w a ro w a n e j, gdzie nie n ap ad n ą ci, co szeregi w ojsk niebieskich o p u ści­

wszy, un ik ają j e j , jak o m ęczarni« 1). — Czy tym i de­

zerteram i w ojsk nieba nie są esoteryści? W id zą oni

»ojczyznę pokoju«, lecz za b łą d zą, bo zeszli z drogi, w ów czas g d y ci, co są n a drodze p ra w d y i świętości, zdobędą prędzej czy później zupełną praw dę i dosko­

n ałą św iętość.

T a k , n atu ra rzeczy w y m a g a , aby te m oralne tęsknoty, k tó ry ch w ynikiem dzisiejszy neochrześcianizm , i te metafizyczne, objaw iające się w m arzeniach esote- rystów , zlały się ze s o b ą , ginąc w potężnym prądzie życia K ościelnego. Dopiero w ted y nastanie try u m f teg o odrodzenia uczuć re lig ijn y c h , k tó re g o nieśm iałe p o ­ czątki ogląd am y dzisiaj. P rze d m ajestatem cierpień ludzkich korzą się neochrześcianie, — esoterystów ma-

') A u r . A u g tis tin i Confessionum. L. V II, c. X X I .

jestat śm ierci przejm uje dreszczem żądzy w ydarcia z zaśw iata jeg o ta je m n ic , — ale pow inna wreszcie przyjść c h w ila , kiedy k rn ą b rn e k ark i ludzkie zegna się w uczuciu pok o ry w obec podw ójnego m ajestatu cierpienia i śmierci. W te d y to pow róci na ziemię roz- kiełznana dziś u esoterystów fantazya i zam iast gonić po niedostępnych dla um ysłu zaśw iatow ych szlakach, użyczy skrzy d eł u c z u c iu , w iędnącem u w kajdanach narzuconych n a ń przez neochrześciański sceptycyzm . D w ie p ra w d y zajaśnieją w ó w c zas: p ie rw sz a , żeśm y obyw atele nie ziemi lecz n ieb a; druga, źe życie św ięte, otw ierając nam św iaty n ieb a, staje się źródłem po­

znania. O pierwszej z ty ch praw d zdają się zapominać neochrześcianie, o drugiej — esoteryści, lecz z zespo­

lenia ich w ytryśnie w um yśle św iad o m o ść, źe tam ty lk o , gdzie obie praw dy stanow iły od w ieków kw iat życia, — w K ościele przez C hrystusa zbudow anym , — znajdzie się ta św ia tło ść , co nam w w ędrów ce ku 1 N iebu zaświeci.

Ma r y a n Zd z i e c h o w s k i.

Z D Z I E N N I K A P O D R Ó Ż Y D U Ń S K I E G O P O S Ł A J U S T A v o n J U E Ł

( w ro k u 1 7 1 1).

(Ciąg dalszy).

1 lipca. W iększa część m ych ekw ipaży połam ała się a uprząż porw ała. N ap raw a tychże w strzym yw ała m nie w K ijow ie a p ostępow ała ona bardzo wolno, znaczniejsza część bow iem rzem ieślników p o m arła w ze­

szłym ro k u z dżum y.

G u b e r n a t o r o k a z a ł s i ę » S E N o t y l e u p r z e d z a j ą c y m ,

ź e p o l e c i ł r z e m i e ś l n i ­ k o m p o r z u c i ć w s z e l k i e i n n e z a j ę c i e i d l a m n i e j e d n e g o p r a c o w a ć .

2 lipca. O trzy m a­

łem od g u b ern ato ra pozw olenie zwiedzenia tw ierdzy i m ogiłyśw ię- tych. P rzedew szyst- kiem pojechałem do m etropolity, poczciwe­

go i szanow nego s ta ­ ruszka, m ów iącego do­

brze po łacinie. T en polecił pokazać mi k a ­ tedrę. N astępnie u d a ­ łem się do k o m en d an ­ ta tw ierdzy P etschur (P e c z e rsk ? ), stare g o uczciw ego N i e m c a , k tórem u g u b e rn a to r rozkazał pokazać mi

pieczary z ciałami ś w ię ty c h , ja k również i sam ą fortecę. W chodzisz do pieczar z niewielkiej ce r­

kiew ki , zasuniętej w w azk ą dolinę m iędzy dw om a w ysokiem i góram i. C erkiew ta utrzy m y w an ą jest ko ­ sztem p ew nego kozackiego pułkow nika. Jak o prze­

w odników wyznaczono mi dw óch m nichów, znających języ k łaciński. W szedłszy do pieczary zaczęli śpiewać.

Podziem ny k o ry ta r z , o szerokości p ó łto ra , w ysokości zaś trzy aleny '), zgrubsza przekopany w ew nątrz p a­

g ó rk a i nie w yłożony kam ieniem . W różnych m iej­

scach, w zagłębieniach ścian , pokazano mi 50 niepsu-

') Łokci duńskich.

jący ch się ciał św iętych z w ypisanem i ich imionami.

K u uczczeniu tychże urządzono w pieczarach trz y k a ­ plice. Ciała rzeczywiście zachow ały się w całości. O g lą ­ dałem ich zczerniałe, w yschłe ręce i nogi. Ż yciorysy św iętych w y d ru k o w a­

no w słowiańskiej k się­

dze in fo lio , jeden e- gzem plarz której n a­

byłem w K ijow ie i do dziś dnia przechow uję u siebie. Pokazyw ali mi również korzeń drzew ny, co przebiw ­ szy ziemię dostał się do pieczary. Czerńce z a p e w n ia ją , źe on o- chrania od złej cho­

roby; w ty m celu chory pow inien ugryźć g o kaw ałek. P o cięty też je st już w wielu m iej­

scach. G roby św iętych w znacznej części o b ­ ciągnięte pozłacaną skórą, zdobną nowsze- mi holenderskiem i ry ­ sunkam i. O becnie nie grzebią w pieczarach nikogo. T rzy lata w stecz u m arł w K ijow ie pew ien zakonnik, o którym lud p ro sty sądził, źe odznaczał się szczególną św ię­

tością życia. B y ł to P rusak, b an k ru t Mikel, pełniący czas jak iś urząd kapelm istrza w K ró lew cu (K önigsberg), zm uszony jed n ak — w skutek rozm aitych szacherek — ztam tąd uciekać. P rzybyw szy do K ijo w a z H olandyi, przyjął praw osław ie i udaw ał, źe pędzi ascetyczny ży ­ w ot a naród n abrał p rz e k o n a n ia , że on w istocie je st w ybrańcem Bożym i po jeg o zgonie zw łoki — w j e ­ dnym rzędzie z ciałami św iętych — w pieczarach zło­

żył. Zaczęły się jed n ak zaraz ro z k ła d a ć , w y padło je więc corychlej zabrać i n a cm entarzu pogrzebać. K o ło p ie c z a r, opodal c e rk w i, urządzona niew ielka łaźnia,

26 K A S Z T E L A N A « .

/ 5§SC*:'.-

R ysował S. RADZIEJOW SKI.

Panowie zaś Jazłowiecki, Mielecki i‘ kasztelan Sieniawski, siedząc przy kuflu miodu, ciągłe dyskusye wiedli o różnych publicznych i prywatnych sprawach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Paul Jones, który przez sześć lat był duchowym prze- wodnikiem Fountaina – aż do chwili jego nagłej śmierci w 2004 roku – ze szczerością i współczuciem dzieli

Podręcznik do kształcenia literackiego i językowego dla klasy szóstej szkoły podstawowej, WSIP, Warszawa 1999, s.. Następnie prosi o przeprowadzenie

Taka, w której twierdzi się, że stanowi o niej prywatny język, co jednak okazuje się niemożliwe do zrealizowania, oraz taka, w której utrzymuje się, że jest ona grą

Oto krótki i wielce niedokładny rys działalności człow ieka, który rzetelną pracą całego życia zasłużył sobie na t o , aby o niej wiedziały także szersze

Wywody autora, oparte są wogóle na bardzo szerokim i prawdziwie ludzkim poglądzie na sprawy społeczne i narodowe, trudno tylko czytelnikowi jego rozprawy wyzwolić

W ątpim y, czy zdaje sobie już sprawę z tego, co w nim jest świeże i oryginalne, a co pod wpływem szerokiego wykształcenia i przejęcia się wielkiemi

wie poetycznego czaru.. semi- naryum dla prawosławnych alumnów. Kościół licealny, z dwiema wieżami i wielką kopułą, także zamieniono na cerkiew, co się stało